Szomburg Jan Maria

PPG-4-2014_63

PPG-3-2014_62

PPG-2-2014_61

Od grudnia 2020 r. Prezes Zarządu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową. Z IBnGR związany od 2005 r., gdzie pełnił funkcję Wiceprezesa Zarządu (2011‑2020), Dyrektora Centrum Strategii Energetycznych (2011‑2016), a wcześniej pracownika naukowego w obszarze badawczym „Przedsiębiorstwa i Innowacje”. Redaktor Naczelny Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego. Absolwent Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego.

O autorze:

Globalizacja, z przywództwem Stanów Zjednoczonych jako jedynego światowego mocarstwa (a więc w modelu rozpowszechnionym po okresie zimnej wojny), przyczyniła się do wzrostu światowego dobrobytu, znacznego spadku międzynarodowych nierówności i ogólnie silnej redukcji skrajnej biedy na Ziemi. Oczywiście był to rozwój w dużej mierze „kredytowany” niespotykaną jak dotąd eksploatacją zasobów naszej planety. Ale to uświadomiliśmy sobie dopiero współcześnie, mierząc się powszechnie ze skutkami zmian klimatu i środowiska.

Nie udała się natomiast inna zasadnicza sprawa, która – jak ówcześnie zakładano – niemalże „rozwiąże się sama” wraz z liberalizacją światowej gospodarki. Ponieśliśmy porażkę w zakresie propagowania demokratycznych wartości i liberalnego porządku. Międzynarodowi gracze nie porzucili systemów autorytarnych (przede wszystkim Chiny) lub porzucili je tylko na pokaz (jak choćby fasadowa demokracja w Rosji). Państwa te, pozornie akceptując globalne reguły gry, nieustannie budowały ekonomiczny i militarny potencjał, skrzętnie ukrywając swoje prawdziwe zamiary. Aby zrozumieć ducha społeczeństwa i mentalność wschodnich elit, można sparafrazować cytat ze Sztuki Wojny Sun Tzu – „nie pokazuj wrogowi swoich prawdziwych intencji i siły” lub rosyjskie przysłowie: „ciszej jedziesz, dalej dojedziesz”.

Na naszych oczach rozpada się globalny porządek, do którego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Główna rola duetu USA‑Europa w zarządzaniu światem jest podważana. I choć dotychczasowy model przyniósł sporo korzyści, zaczyna być obciążeniem – również dla samego Zachodu, a przede wszystkim „światowego szeryfa” – USA.

Na Zachodzie nie doceniono siły mentalności i kodów kulturowych, nieco naiwnie myśląc, że wzrost dobrobytu niejako samoczynnie doprowadzi do przyjęcia demokratycznych wartości – przynajmniej w dłuższym terminie (słynny „koniec historii” F. Fukuyamy). Korzyści ekonomiczne wynikające z nowego porządku świata były zresztą dla krajów Zachodu (w tym przede wszystkim USA) tak ogromne, że nawet mimo pewnych „sygnałów alarmowych” trudno było odrzucić tę drogę. To dlatego często przymykano oko zarówno na jawne nieprzestrzeganie reguł wolnego handlu (przede wszystkim kradzież wartości intelektualnej, ale też ukryte subsydia), jak i łamanie praw człowieka oraz demokratycznych zasad (dążenie do autorytaryzmu i politycznej kontroli oraz represje polityczne itp.). W zamian Zachód otrzymał dostęp do niezwykle lukratywnych rynków zbytu i możliwości zyskownego inwestowania (przenoszenia produkcji). Kto by się nie skusił?

Tendencje autorytarne obserwujemy obecnie w wielu państwach świata. Globalizacja nie przyczyniła się do rozprzestrzenienia wartości demokratycznych – jak początkowo zakładano – a wręcz doprowadziła do olbrzymich napięć wewnętrznych w państwach zachodnich.

Do czego to doprowadziło? Gdzie dziś znalazł się świat? Kraje Dalekiego Wschodu, w tym przede wszystkim Chiny, zdecydowanie zyskały na sile. W 1960 r. Stany Zjednoczone odpowiadały za aż 40% gospodarki globu, przy 4% przypisanych Chinom. Natomiast w 2021 r. udział ten wynosił już tylko 24% dla USA i aż 18% w przypadku Państwa Środka. Przy czym poziom autorytaryzmu politycznego w Chinach nadal jest wysoki, a w ostatnich latach wręcz się nasilił (m.in. likwidacja kadencyjności sprawowania urzędu przez Xi Jinping’a czy wprowadzenie cyfrowego systemu kontroli społecznej). Gdyby nie zerwanie łańcuchów dostaw (w następstwie pandemii koronawirusa) i zwrot w kierunku geopolitycznych podziałów (w wyniku agresji Rosji na Ukrainę), za jakieś 20‑30 lat państwa autorytarne mogłyby zdecydowanie przerosnąć potencjałem demokratycznych inicjatorów globalizacji. Zachód, będąc „w niedowadze”, straciłby jakiekolwiek pole manewru.

To właściwie ostatni moment by zawrócić negatywny bieg historii – stąd jasno artykułowane dziś przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską oczekiwanie rzeczywistego respektowania międzynarodowych reguł, odcinanie krajów agresorów (takich jak Rosja) od możliwości obecności na swoich rynkach, a także uniemożliwianie eksportu zaawansowanej zachodniej technologii. Za dekadę czy dwie byłoby za późno na taką reakcję. Teraz instrumentów jest jeszcze sporo – są to m.in.: bezpośrednie sankcje gospodarcze (takie jak obecnie stosowane przez Zachód wobec Rosji), silne publiczne wsparcie własnej gospodarki (amerykański Inflation Reduction Act, europejski Green Deal Industrial Plan czy 200 mld euro przeznaczonych przez niemiecki rząd na walkę z cenami energii), blokada eksportu zachodnich, zaawansowanych technologii (U.S. Chips Act) czy zaostrzenie ceł i taryf handlowych.

Wydaje się, że polityka klimatyczna też jest istotnym elementem tej geopolitycznej rozgrywki – nosząc, w dużym stopniu, znamiona polityki gospodarczej. Spełnianie wysokich standardów środowiskowych nie jest łatwe i wymaga ogromnych inwestycji. Ponadto trzeba mieć także złożony i kosztowny system audytu, aby udowodnić, że to, co się wdrożyło, jest rzeczywistym działaniem, a nie greenwashingiem. Jeśli Zachodowi (w tym przede wszystkim UE) uda się wprowadzić „zielony ład” na pełną skalę i następnie zaostrzyć cła importowe (rozszerzenie i wzmocnienie podatku środowiskowego na granicach UE – CBAM), to bardzo możliwe, że nastąpi implozja Wschodu.

Wydaje się, że polityka klimatyczna jest istotnym elementem geopolitycznej rozgrywki – nosząc, w dużym stopniu, znamiona polityki gospodarczej. Jeśli Zachód (w tym przede wszystkim UE) skutecznie wprowadzi „zielony ład” na pełną skalę i następnie zaostrzy cła importowe (rozszerzenie i wzmocnienie podatku środowiskowego na granicach UE – CBAM), to bardzo możliwe, że nastąpi implozja Wschodu.

Państwa tamtego regionu, w tym przede wszystkim Chiny, zbudowały ogromny potencjał produkcyjny, by móc pełnić rolę fabryki świata. Co się jednak stanie, gdy masowo zaczną tracić zlecenia? Utrzymanie infrastruktury mającej zdolność do produkcji na ogromną skalę jest niezwykle kosztochłonne. W dodatku oczekiwania samych Chińczyków urosły, a źródło wzrostu w postaci dochodów z zachodnich rynków może ulec wyschnięciu. Możliwości produkcyjne coraz bardziej będzie ograniczać również demografia (kurczące się zasoby pracowników). Już teraz pojawiła się w Chinach deflacja i kryzys rynku mieszkaniowego. Czy Państwo Środka, przyzwyczajone do ciągłego wzrostu, poradzi sobie z nową sytuacją? Czy nie doprowadzi ona do społecznych rozruchów i destabilizacji państwa?

Dopóki globalizacja była gwarantem międzynarodowego pokoju, a nowe rynki wschodzące zapewniały przedsiębiorstwom zachodnim zbyt na towary, to na wiele rzeczy przymykano oko. Dotychczasowy porządek świata przestał jednak być już gwarantem nieagresji – ukazanie się prawdziwej „twarzy” Wschodu (faktyczna agresja Władimira Putina, ale też zaostrzenie retoryki przez Xi Jinpinga) pokazało, że nie ma co liczyć na pokojową koegzystencją – każda słabość Zachodu zostanie przeciwko niemu wykorzystana (to również jedna z reguł wojny przywoływanego już Sun Tzu).

Nie sposób zignorować również innej zmiany paradygmatu. Wzrost konsumpcji globalnej z atutu (w postaci rynków zbytu) stał się realnym problemem – natrafiliśmy na barierę wyczerpywania się zasobów świata, jednocześnie zbyt silnie oddziałując na klimat naszej planety. Dziś to raczej ograniczanie konsumpcji staje się w kulturze Zachodu coraz popularniejszą ideą. Zresztą podążanie przez Wschód dotychczasową ścieżką gospodarek wysoko rozwiniętych (rosnąca konsumpcja) byłoby dla planety ciężarem nie do uniesienia i pogrzebałoby realizację jakichkolwiek celów klimatycznych. W interesie Zachodu wcale nie jest nieograniczony wzrost produkcji i konsumpcji na tych rynkach.

Odkrycie własnych złóż (głównie USA), przejście na odnawialne źródła energii (przede wszystkim UE) oraz rozwój automatyzacji i robotyzacji (wspartych sztuczną inteligencją) mogą spowodować, że i w tych aspektach Zachód nie będzie potrzebował już Wschodu (jego surowców i taniej siły roboczej). Tym bardziej, że miejsce narracji o „biznesowym partnerstwie” zajęła chłodna kalkulacja (czy warto wzmacniać realnego przeciwnika?).

Oparcie gospodarki o własne złoża (USA), przejście na odnawialne źródła energii (UE) oraz rozwój automatyzacji i robotyzacji (wspartych sztuczną inteligencją) mogą spowodować, że Zachód nie będzie już tak bardzo potrzebował Wschodu (jego surowców i taniej siły roboczej).

Do zmiany reguł gry skłania też czynnik wewnętrzny. Jednym ze skutków przenoszenia produkcji i kapitału na Wschód był zanik (przede wszystkim w USA) klasy średniej oraz związane z tym poczucie utraty dawnego prestiżu i znaczenia. Stworzyło to społeczną przestrzeń dla resentymentów i populizmu (hasło uczynienia Ameryki „ponownie wielką”) oraz doprowadziło do głębokiej polaryzacji ekonomicznej i politycznej – co dodatkowo osłabiło (od środka) ład liberalno­‑demokratyczny.

Czy Wschód stał się już na tyle silny, by przejść na autonomiczny rozwój i zastąpić eksport do krajów zachodnich budową własnego rynku wewnętrznego? Nie jest to wcale przesądzone. Jeśli tak, to będziemy mieli do czynienia z multipolarnym światem, do którego de facto zmierzaliśmy do tej pory. Możliwe też jednak, że stoimy przed poważnym zwrotem i odwróceniem tendencji. W końcu kraje demokratyczne i wolnorynkowe, z racji na lepszą umiejętność alokacji zasobów, wspartą wykorzystaniem kreatywności, siły instytucji i kapitału ludzkiego, powinny mieć większą zdolność do rozwoju. Szczególnie przy odblokowaniu potencjału sztucznej inteligencji oraz zasobowym i energetycznym uniezależnieniu. Ostatnie dane makroekonomiczne pokazują, że za połowę nowego wzrostu gospodarczego odpowiadają Stany Zjednoczone, waga Unii Europejskiej przestała spadać, a udział Chin w globalnej gospodarce – po raz pierwszy od wielu dekad – skurczył się z 18,4% na 17%. Może więc nie wszystko jest przesądzone?

Czy Zachód jest w stanie jeszcze raz wykorzystać swoje mocne strony i ustawić pod siebie „reguły gry”? Czy może to spowodować implozję Wschodu, który niekoniecznie jest tak silny, jak powszechnie się wydaje?

Czy jeśli jednak uda się Zachodowi odwrócić globalne tendencje i zacząć z powrotem zmierzać do unipolarnego świata pod własnym przywództwem, to nie spowodowuje to agresywnej reakcji Wschodu? Ten, kalkulując swoje szanse rozwojowe, może uznać, że niewiele ma do stracenia i zaryzykuje globalny konflikt zbrojny – taką ewentualność trzeba brać pod uwagę. Putin nie przypadkiem zaatakował w momencie utraty przez Rosję perspektywy rozwoju relacji gospodarczych z Europą. Jego największy klient na ropę i gaz, z których wpływów ze sprzedaży utrzymuje cały aparat państwa (czyli siłę swojej władzy), w końcu stwierdził, że wycofuje się z zakupów w perspektywie 10‑20 lat, jasno wskazując swoje cele w postaci FitFor55 i idei całkowitej neutralności klimatycznej UE.

Co to wszystko może oznaczać dla Polski? Doświadczyliśmy już życia w ramach wschodniego reżimu autorytarnego i – mimo wszystkich przywar porządku zachodniego – chyba lepiej jest nam być częścią bloku rządzącego się demokratycznymi regułami prawa. Choć Zachód ma również swoje ciemne strony i bycie jego częścią wymaga uznania twardej gry interesów, to i tak jest to znacznie lepsza przestrzeń do życia i rozwoju niż rama rozwojowa Wschodu. Po prostu w zachodnią grę trzeba się nauczyć grać i wygrywać według obowiązujących reguł, a nie obrażać się na system. Szczególnie, że alternatywa jest tylko jedna, a mając takie historyczne doświadczenia jak Polska, nie sposób rozważać testowania tej drogi raz jeszcze…

Artykuł ukazał się również na portalu Onet Premium w dniu 11.02.2024.

O autorze:

Więcej w najnowszym numerze Pomorskiego Thinklettera Kongresu Obywatelskiego pt. „Drogi do innowacyjnych regionów i Polski”. Zachęcamy do zapisania się do subskrypcji. Dlaczego niektóre społeczeństwa się bogacą, a inne nie? Co buduje sukcesy gospodarcze poszczególnych krajów, regionów i miast? Wydaje się, że jest to przede wszystkim uczestnictwo w tworzeniu i wykorzystywaniu nowych – nieistniejących lub niedostrzeganych wcześniej – wartości. Dawniej: maszyna parowa czy telegraf, obecnie: internet czy smartfon – fale innowacji technologicznych co pewien czas (i to coraz częściej) przeszywają świat. Czy Polska w jakikolwiek sposób uczestniczy w ich kreacji? Czy jesteśmy architektami choćby ułamka tych zmian? Wreszcie – czy potrafimy sprawnie adaptować nowe technologie do istniejących już branż, czyniąc je znacznie bardziej produktywnymi?

Sukcesy gospodarcze poszczególnych krajów, regionów i miast buduje przede wszystkim uczestnictwo w tworzeniu i wykorzystywaniu nowych – nieistniejących lub niedostrzeganych wcześniej – wartości.

Dziś znaczna część PKB Stanów Zjednoczonych i krajów dalekiej Azji powstaje w wyniku tworzenia i wykorzystywania nowych technologii. Europa – pod tym względem – jest daleko z tyłu. Dla całego świata sprzęt dostarczają Apple, Dell, Intel, Huawei, Samsung czy Xiaomi (Ericsson i Nokia nie odgrywają tu już istotnej roli), oprogramowanie udostępnia Google, Amazon, Alibaba oraz Microsoft. W rękach Europejczyków pozostał jeszcze przemysł samochodowy, który jednak – w dobie elektryfikacji napędów – również powoli traci swój prym względem firm z USA, Japonii, Korei Południowej i Chin. Była – ze strony Komisji Europejskiej – próba osiągnięcia przewagi w zakresie odnawialnych źródeł energii, ale (mimo znacznych subsydiów) wyścig ten został w dużej mierze przegrany na rzecz Państwa Środka. Pytanie czy podobny scenariusz nie powtórzy się z technologiami wodorowymi, na których obecnie koncentruje się zjednoczona Europa.

W technologiach globalnie dominują przedsiębiorstwa amerykańskie i dalekowschodnie. Sprzęt dostarcza Apple, Dell, Intel, Huawei, Samsung czy Xiaomi, oprogramowanie udostępnia Google, Amazon, Alibaba oraz Microsoft. Na próżno szukać tu europejskich firm.

Czy zatem polskie społeczeństwo i firmy mogą odgrywać jakąś rolę w nadawaniu tonu rozwojowego świata, a tym samym budować swoje bogactwo? Jest na to pewna szansa. Od przynajmniej dekady jesteśmy znaczącymi beneficjentami globalizacji i realokacji procesów wymagających wiedzy i kompetencji. Z początku były to prace proste (choć wciąż wymagające specjalistycznych umiejętności) – takie jak księgowanie faktur czy zwykła analityka danych. Dziś jednak, istotna część młodych, wykształconych osób, pracujących w dużych polskich metropoliach tworzy wartość w coraz bardziej zaawansowanych łańcuchach globalnych, w ten czy inny sposób przykładając się do budowy nowoczesnego świata. Jak na razie tylko niewielka część tej grupy uczestniczy w procesach radykalnie redefiniujących przyszłość, ale choćby już kilka tysięcy ludzi, zaangażowanych stricte w badania i rozwój (R&D) w Intelu w Gdańsku, to dobry prognostyk. Oczywiście, bycie częścią wielkich międzynarodowych korporacji daje nam jedynie pewną namiastkę współtworzenia rzeczywistości jutra. Ważne by również nasze uniwersytety i rodzime firmy stały się ważnymi podmiotami uczestniczącymi w kreowaniu przełomowych rozwiązań. Zadaniem ośrodków akademickich powinno być nie tylko kształcenie dobrze wykwalifikowanych kadr, ale również uczestniczenie w zaawansowanych procesach naukowych. Chęć łączenia uczelni w ramach federacji nie może być motywowana jedynie zwiększeniem subwencji ze środków publicznych czy zaoszczędzeniem na kosztach administracyjnych. Ważniejsze jest tworzenie realnych przewag naukowych w dziedzinach, gdzie są na to największe szanse i mogą powstać dobre synergie. Polskie małe i średnie firmy muszą również – w większym stopniu – stać się elementem globalnych sieci innowacji, aby dostarczać wartość w ramach szerszych międzynarodowych procesów. Jak tego dokonać? Co zrobić, by lepiej wpiąć się w globalne łańcuchy tworzące wysoką wartość? Trzeba dobrze zidentyfikować obszary technologiczne, które mają szanse odgrywać wiodącą rolę w świecie i stworzyć dla nich dogodne warunki rozwoju. Opłaca się zmapować najlepsze ośrodki naukowe, wielkie przedsiębiorstwa, jak również firmy mniejsze, w tym start-upy z wiodących dziedzin i budować z nimi relacje oraz zachęcać do inwestowania u nas w kraju. Polska nie posiada własnych dużych korporacji, które dostarczałyby produkty i usługi globalnie. Natomiast naszą mocną stroną jest dobrze wykształcona kadra, a także wielość i różnorodność elastycznych oraz „dobrze zaprawionych w bojach” małych i średnich firm. Pierwsze zawdzięczamy naszym post-chłopskim korzeniom i silnemu parciu na edukację. Drugie jest efektem relatywnie późnego przekształcenia ustrojowego i włączenia się do międzynarodowej gospodarki rynkowej (gdy świat był już od dekad w procesie globalizacji) oraz charakteryzującego nas dość indywidualnego podejścia, mocno zakorzenionego w polskim kodzie kulturowym. W takich uwarunkowaniach właściwą drogą jest postawienie na ekosystemy innowacji oparte raczej na sieciach niż na hierarchiczności, które powinniśmy wpiąć w globalne łańcuchy tworzenia wartości w tych dziedzinach, które zmieniają świat. Pozwoliłoby to zachować – „potrzebny nam jak tlen do życia” – indywidualizm, a jednocześnie dokonać zbiorowego wysiłku. Yuval Noah Harari w swojej książce „Od zwierząt do bogów” stwierdza, że zwycięstwo ludzi nad innymi formami życia i zdominowanie naszej planety to głównie zasługa wytworzenia się kultury i symboli, które pozwoliły na kierunkowanie wysiłku wielkich zbiorowości ludzkich. Myśląc o budowie konkurencyjności polskiej gospodarki, a tym samym bogactwa naszego społeczeństwa, warto wziąć tę refleksję pod uwagę.

Właściwą drogą dla Polski jest postawienie na ekosystemy innowacji oparte raczej na sieciach niż na hierarchiczności, które powinniśmy wpiąć w globalne łańcuchy tworzenia wartości w tych dziedzinach, które zmieniają świat.

O autorze:

Pomorze i Polska – 25 lat po Okres ostatniego ćwierćwiecza w wykonaniu Polski można uznać za sukces rozwojowy. Co istotne, duży wkład w jego odniesienie miało Pomorze. To właśnie nasz region odegrał kluczową rolę w procesie przemian, które umożliwiły trwający ostatnie 25 lat wzrost. To tutaj zaczęła budować się społeczna i polityczna masa krytyczna, która zainicjowała zmianę biegu historii. To z Pomorza płynęły transformacyjne impulsy, które poruszyły cały kraj i znaczną część polskiego narodu. To na nasz region zwrócone były oczy całej Polski, ale też Europy i świata. Krótko mówiąc – byliśmy liderem przemian. Co zmieniło się przez dwie i pół dekady w wolnej Polsce? W wymiarze gospodarczym zniwelowaliśmy spory dystans dzielący nas od Europy Zachodniej – nasze dochody (mierzone w PKB per capita) to dziś nie 1/7 a już 1/3 zarobków „zamożnych Niemców”. U progu zmiany ustroju mieliśmy też sporo zaległości w dziedzinie infrastruktury (szczególnie tej transportowej), które obniżały konkurencyjność naszej gospodarki. W dużej mierze, mimo iż nie bez problemów, udało nam się je nadrobić. Choć stosunkowo rzadko to dostrzegamy, Polska znacznie urosła na arenie międzynarodowej – jesteśmy stawiani za wzór transformacyjnych przemian, potrafiliśmy „oprzeć się” globalnemu kryzysowi gospodarczemu, skutecznie korzystamy z członkostwa w Unii Europejskiej, budujemy swoją narodową markę. Jak ten czas wykorzystało Pomorze? Wśród regionów pod względem dochodów (mierzonych PKB per capita) plasujemy się na 5 miejscu z wynikiem powyżej średniej dla kraju. W porównaniu do historycznie zindustrializowanego Śląska, uprzywilejowanego – pod względem położenia wobec bogatych regionów Europy – Dolnego Śląską czy – korzystającego z premii posiadania miasta stołecznego – Mazowsza, nie mieliśmy aż tak silnych przesłanek wzrostu. Brakowało nam długotrwałych tradycji przemysłowych, posiadaliśmy relatywnie niewielki potencjał demograficzny, zaś od innych ośrodków rozwoju dzieliła nas znaczna odległość. Natomiast naszą siłą była – i nadal jest – ponadprzeciętna przedsiębiorczość, zaradność i umiejętność „brania spraw we własne ręce”. Należy też pamiętać, że nie tylko wymiar gospodarczy decyduje o sukcesie regionu. Niezwykle ważna jest jakość życia jego mieszkańców, a na tym polu pomorskie „wygrywa w cuglach”, co potwierdzają chociażby wyniki kolejnych edycji Diagnozy Społecznej.
Jak ostatnie 25 lat wykorzystało Pomorze? Mimo nieuprzywilejowanej pozycji – dzięki wrodzonej przedsiębiorczości – całkiem dobrze poradziliśmy sobie w wymiarze gospodarczym, a w dodatku jesteśmy liderem jakości życia. Czy te przewagi i zasoby wystarczą by uporać się z wyzwaniami przyszłości?
Gospodarka jutra – ucieczka ze środkowego ogniwa Przed Polską i Pomorzem stoją jednak kolejne wyzwania. Czy nasze zasoby i przewagi będą wystarczające, aby sobie z nimi poradzić? Jednym z najbardziej poważnych jest deficyt dobrych – wysokopłatnych i dających ponadprzeciętny poziom satysfakcji – miejsc pracy. Bez nich trudno utrzymywać i przyciągać talenty, które będą pracowały na gospodarkę jutra. Niedostateczna liczba odpowiednich stanowisk jest pochodną struktury polskiej gospodarki – niewielkim udziałem przedsiębiorstw wytwarzających wysoką wartość dodaną. Takich, które na rynku wygrywają nie jedynie jak najniższymi kosztami, ale zajmują bardziej lukratywne pozycje w obrocie gospodarczym. Solidne i konkurencyjne cenowo wykonawstwo to ważna podstawa rozwoju, lecz ma swoje limity. Żeby rosnąć dalej musimy zwiększyć udział w dwóch pozostałych elementach łańcucha wartości – bezpośrednim dostępie do rynków zbytu (na samym „szczycie” – tam gdzie kontroluje się sprzedaż) oraz wymyślaniu produktów, usług, procesów (u „podnóża” cyklu gospodarczego). Osiąganie wysokich profitów ze sprzedaży to przestrzeń dla tych, którzy mają markę lub/i posiadają bezpośrednie kanały dostępu do klientów. To natomiast wymaga gigantycznych nakładów kapitałowych i zdolności do wyczekiwania przez długi czas na zwrot z zainwestowanych środków. Choć polskie przedsiębiorstwa stawiają coraz śmielsze kroki na coraz to szerszych rynkach międzynarodowych, to jesteśmy obarczeni balastem naszego spóźnionego startu w globalizacji. Gdy inni zajmowali miejsca w nowym – ponadnarodowym – rozdaniu, my swoje umiędzynarodowienie ograniczaliśmy do uczestnictwa w RWPG. Teraz – nie bez wielkiego wysiłku – nadrabiamy ten stracony czas. Naszym wielkim sprzymierzeńcem mogą okazać się globalne megatrendy, takie jak digitalizacja. Przechodzenie coraz większej części procesów biznesowych do wirtualnego świata pozwala omijać tradycyjne kanały dystrybucji, zastępując je znacznie tańszym e-handlem, i wchodzić w konkurencję w tradycyjnych branżach, gdzie dominują „gospodarcze mastodonty”. Powinniśmy w jak największym stopniu wykorzystywać te nowe szanse. Słaba obecność na poziomie „projektowania instrukcji dla innych” jest w dużej mierze pochodną wykształtowanej w nas konstrukcji kulturowo-mentalnej, ogólnym deficytem kompetencji niezbędnych dla kreatywności: otwartości, zaufania czy zagwarantowania sobie prawa do popełniania błędów. To natomiast po części jest następstwem polskiej trudnej historii, w której – by w ogóle przetrwać – trzeba było przyjmować strategie defensywne. Mocniejsze zaistnienie na „odcinku kreatywnym” będzie wymagało od nas dostosowania postaw do nowych wyzwań. Zmiany społeczne wymagają jednak czasu – nic nie dzieje się w tej sferze z dnia na dzień. Niemniej potrzebne są odpowiednie impulsy oraz, co potwierdza historia, liderzy. Pomorze już raz sprawdziło się jako przewodnik na drodze do fundamentalnych przeobrażeń. Czy i tym razem my będziemy w stanie wykrzesać iskrę, która doprowadzi do kolejnej transformacji – tym razem bardziej ewolucyjnej niż rewolucyjnej, ale równie niezbędnej do stawienia czoła przyszłości?
Aby móc kreować w gospodarce większą wartość dodaną i tworzyć dobre miejsca pracy, niezbędna jest fundamentalna „reforma” naszej konstrukcji kulturowo-mentalnej. Potrzeba nam znacznie większej otwartości, zaufania i zagwarantowania sobie prawa do popełniania błędów. Tego typu zmiany zachodzą jednak powoli i potrzebują odpowiednich impulsów. Pomorze już raz sprawdziło się jako przewodnik na drodze do gruntownych przeobrażeń kraju. Czy i tym razem my będziemy w stanie wejść w tę rolę?
Nowe znów przyjdzie od morza? Nasz region, z racji swojego nadmorskiego położenia, przez lata był polskim oknem na świat. Miejscem, gdzie spotykały się różne kultury, „ścierały się” odmienne światopoglądy. Dzięki temu, to właśnie tu, powstawał i „pączkował” twórczy i intelektualny ferment, który inicjował zmianę myślenia i postrzegania świata w skali całego kraju. Materializował się on w różnych formach – od ogólnonarodowego ruchu społecznego, jakim była Solidarność, przez tworzące się w czasach transformacji intelektualne elity, aż po silne środowiska alternatywnych twórców i artystów. Chyba można pokusić się o stwierdzenie, że my Pomorzanie mamy unikalne kompetencje w wywoływaniu społecznych zmian oraz poruszaniu umysłów i dusz. A takie mentalne zmiany są niezbędne, jeśli chcemy zacząć tworzyć a nie odtwarzać, budować wysoką wartość dodaną u siebie a nie u innych i nie spoczywać na laurach pozostając solidnymi – choć jedynie – podwykonawcami. Przed nami kolejna, wspierana środkami europejskimi, perspektywa programowania rozwoju regionu. Do naszej dyspozycji będą nowe narzędzia, takie jak: wart prawie 31 mld zł Kontrakt Terytorialny dla Pomorza, Regionalny Program Operacyjny dla Województwa Pomorskiego, Zintegrowane Inwestycje Terytorialne w ramach metropolii Trójmiejskiej czy wzmocnienie sfery nauki i jej współpracy ze światem biznesu poprzez pomorskie inteligentne specjalizacje. Warto wykorzystać te instrumenty tak, by wspomóc budowanie kluczowych (i deficytowych zarazem) kompetencji – zarówno tych związanych z wiedzą oraz potencjałem intelektualnym, jak i miękkich, społecznych, pozwalających na odpowiednie zagospodarowanie tych „twardych” fundamentów. Stoimy przed bardzo poważnymi wyzwaniami. Od sposobu, w jaki będziemy sobie z nimi radzić zależy to, jaka będzie przyszłość naszego regionu i całego kraju – jakim miejscem do życia będzie Pomorze i Polska. Potrzebujemy poważnej reorientacji naszego rozwoju. Czy i tym razem wiatr niezbędnych zmian zawieje od morza?

PPG-4-2014_63

O autorze:

W Polsce rodzi się mieszczaństwo, które będzie miało decydujący wpływ na przyszłość ośrodków miejskich. To sytuacja bez precedensu, gdyż w historii naszego kraju taka klasa społeczna nigdy nie istniała. Przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać już w XVI wieku, kiedy to dokonał się podział Europy na zachodnią – mieszczańską i wschodnią, w której panował ustrój folwarczno­‑pańszczyźniany. Zabory, okres dwudziestolecia międzywojennego i kolejna utrata suwerenności tylko utrwaliły postchłopski model polskiego społeczeństwa. Nie było zatem obiektywnych warunków do powstania klasy mieszczańskiej.

Jednak po 1989 roku wreszcie pojawiły się okoliczności pozwalające na ukształtowanie się takiej grupy społecznej. Był to przede wszystkim demokratyczny i pluralistyczny ustrój oraz znacznie większe możliwości komunikowania się (olbrzymia rola internetu), wymiany doświadczeń i podróżowania. Wszystkie te wymiary mają niebagatelne znaczenie w procesie kształtowania się tożsamości, której mieszkańcy polskich miast (w znacznej mierze po wojnie przesiedleni z różnych obszarów kraju) poszukiwali od dawna i którą, jak się wydaje, powoli odnajdują.

Kim są więc nowi polscy mieszczanie? Ponad wszystko są to ludzie, którzy chcą żyć w miastach, a nie wybierają ich tylko ze względów utylitarnych (np. zawodowych). Są wykształceni, często podróżują po świecie, nie przywiązują już tak dużej wagi do rodziny, ale bardzo cenią sobie kontakty interpersonalne oparte o zasady partnerskie (czy to w pracy, czy w życiu codziennym, a nawet w kontaktach z władzą), łatwość komunikacji z ludźmi, różnorodną kulturę i czas wolny. Choć interesują się tym, co dzieje się w ich otoczeniu, nie „zapuszczają długich korzeni” i dużo łatwiej niż inni mogą podjąć decyzję o zmianie miejsca zamieszkania.

Co to oznacza dla miast? Ich władze muszą przeorientować styl zarządzania rozwojem na taki, który uwzględni potrzeby tej grupy społecznej. Relacje administracja­‑mieszkańcy muszą zatem zmienić się z wodzowsko­‑technokratycznych na bardziej partnerskie, zdecentralizowane. Będzie to miało strategiczne znaczenie dla kształtowania się przestrzeni oraz relacji w lokalnej społeczności, a więc fundamentów współczesnego miasta. Jeśli zaś ta reorientacja nie nastąpi, to grozi nam utrata polskiego mieszczaństwa – tak istotnego dla modernizacji naszego kraju. Ludzie ci, dla których ważna jest podmiotowość i jakość życia, z łatwością wybiorą inne, bardziej przyjazne im miasta. A musimy zdawać sobie sprawę z tego, że na tym polu konkurujemy globalnie.

PPG-3-2014_62

O autorze:

Ekspansja zagraniczna to dziś polska gospodarcza racja stanu. Bez niej trudno będzie nam pokonać zbliżające się bariery rozwojowe i kontynuować trwający od 25 lat wzrost.

Od 1989 roku zdołaliśmy nadrobić spory dystans dzielący nas od Europy Zachodniej. Jeśli spojrzymy na lata 1989–2012 okaże się, że relacja kondycji gospodarki niemieckiej do polskiej (mierzona nominalnym PKB per capita) zmniejszyła się z dziewięciokrotności do trzykrotności. Dokonaliśmy tego, korzystając z prostych rezerw rozwoju: przyjmując zasady gospodarki rynkowej, oferując niskie koszty pracy i usuwając podstawowe bariery infrastrukturalne. Z pewnością jest w tym duża zasługa naszej, wręcz ogólnonarodowej, przedsiębiorczości – tego, że jako społeczeństwo potrafiliśmy wykorzystać zmianę reguł gry. Nie bez znaczenia jest też skala polskiego rynku wewnętrznego – na tyle duża, że przez ponad dwadzieścia lat zapewniała firmom warunki solidnego wzrostu. W większości przypadków myślenie o ekspansji zagranicznej nie było czymś naturalnym i oczywistym.

Jednak proste rezerwy rozwoju, które – do tej pory – pozwalały nam na szybkie nadrabianie zaległości, wyczerpują się i nie dają już gwarancji dalszego dynamicznego wzrostu. Co zatem pozwoli nam na zrobienie kolejnego kroku na ścieżce cywilizacyjnej ewolucji? Przede wszystkim potrzebujemy gospodarki, która będzie wytwarzała produkty i usługi o wyższej wartości dodanej, bazującej na: unikatowych technologiach, lepszym zarządzaniu procesami i uznanej renomie.

Przejście na wyższy etap w łańcuchu wartości jest jednak niezwykle trudny do osiągnięcia bez dostępu do międzynarodowych rynków zbytu. Siła nabywcza i oczekiwania polskich konsumentów wciąż są znacznie niższe niż w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. Gdy dla klienta liczy się jedynie jak najniższa cena, to trudno budować pozycję konkurencyjną przedsiębiorstwa opartą na innowacyjności i wysokiej jakości. W dodatku polskie „podwórko gospodarcze” osiąga już swoje limity ilościowe – nie ma na nim miejsca na „niemal każdy nowy biznes” – co nierzadko miało miejsce w przeszłości.

Czy uda nam się zatem rozwinąć skrzydła w układzie międzynarodowym? Z pewnością nie będzie to łatwe. Musimy wypracować sobie dostęp do nowych kanałów zbytu i rozpoznawalność naszych marek. To natomiast wymaga znacznych nakładów kapitałowych i wytrwałości, a także nierzadko zapłaty „frycowego” – w początkowej fazie pośrednik posiadający możliwość ulokowania produktu na obcym rynku może skonsumować większość marży. Z pewnością ekspansji zagranicznej nie sprzyja również nadal silnie obecna w nas mentalność, którą dobrze charakteryzuje hasło „moja chata z kraja” – brak zainteresowania tym, co dzieje się poza najbliższym otoczeniem.

Mamy nad czym pracować. Stawką jest konkurencyjność gospodarki, a tym samym dobrobyt społeczeństwa. Naszą przedsiębiorczością pokazaliśmy już, jak doskonale potrafimy dostosować się do zmieniających się warunków. Czy tak będzie też tym razem i uda nam się „podbić świat”? A może nie obejdzie się bez mądrego wsparcia ze strony państwa?

PPG-2-2014_61

O autorze:

Rozwój naszego kraju w ostatnich 25 latach opierał się głównie na działaniach indywidualnych i aktywnościach zorientowanych na sukces w krótkim horyzoncie czasowym. Ta recepta, choć okazała się skuteczna w szybkim nadrabianiu podstawowych zaległości (np. pobudzaniu przedsiębiorczości), zaczyna jednak tracić swoją użyteczność, gdy przechodzimy na wyższy poziom rozwoju. Coraz lepiej widać, że istnieje gros problemów czy wyzwań, które wymagają myślenia i działania zbiorowego – a więc zrozumienia istoty dobra wspólnego i podjęcia współpracy. Są to zazwyczaj przedsięwzięcia złożone, dotykające wielu sfer, angażujące różne grupy społeczne i podmioty życia społecznego.

Takim wyzwaniem, szczególnie istotnym dla Pomorza, jest właśnie sprawa Dolnej Wisły. Jej zagospodarowanie: regulacja, udrożnienie, zabezpieczenie przeciwpowodziowe w sposób nieszkodliwy dla środowiska przyrodniczego wymaga współpracy wielu środowisk i branż: energetycznej, transportowej, turystycznej, a także organizacji społecznych, ekologów, samorządów oraz władz centralnych. Współpracy dobrze skoordynowanej – jedna decyzja w danym obszarze może rodzić szereg konsekwencji w innym, np. budowa zbyt niskiego mostu może uniemożliwić transport barkami określonych ładunków.

Wzajemnie „widzenie się” działań podejmowanych w różnych obszarach jest bardzo istotne z jeszcze jednego powodu – ponoszonych przez nas wydatków. Zagospodarowanie Dolnej Wisły jest projektem bardzo kosztownym – jego wartość szacuje się na ok. 30 mld złotych. To olbrzymia kwota, ale jeśli weźmiemy pod uwagę sumy, które wydajemy co kilka lat chociażby na łagodzenie skutków powodzi, erozji związanej z rozlewaniem się rzeki, budowę mostów, a także potencjalne zyski, które mogą płynąć z uregulowania Dolnej Wisły (w transporcie, hydroenergetyce, turystyce itd.) – okaże się, że możemy podołać także finansowej stronie tego wyzwania. Istnieje jeden, bardzo ważny warunek – musimy działać razem, a nasze wspólne wysiłki muszą być dobrze skoordynowane. Tylko wtedy będziemy mogli skorzystać z efektu skali i synergii pracy wszystkich interesariuszy i zaangażowanych środowisk.

Dolna Wisła może stać się zatem swego rodzaju kamieniem milowym, ale nie tylko w sferze gospodarki wodnej. Może być przełomowym przedsięwzięciem na nowej drodze rozwoju naszego kraju, „laboratorium” i „szkołą” wspólnotowego działania. Jest szansą na to, by nauczyć się, że to co nieosiągalne indywidualne – jest do zrobienia wspólnymi siłami.

  PODZIĘKOWANIA:

Redakcja „PPG” dziękuje prof. dr hab. inż. Romualdowi Szymkiewiczowi z Wydziału Inżynierii Lądowej Środowiska Politechniki Gdańskiej, prof. dr hab. Krystynie Wojewódzkiej­‑Król z Katedry Polityki Transportowej Uniwersytetu Gdańskiego, prof. dr hab. inż. Wojciechowi Majewskiemu z Instytutu Budownictwa Wodnego Polskiej Akademii Nauk, prof. dr hab. inż. Markowi Szmytkiewiczowi z Instytutu Budownictwa Wodnego Polskiej Akademii Nauk, prof. dr hab. Zygmuntowi Babińskiemu z Wydziału Kultury Fizycznej, Zdrowia i Turystyki Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, Prezesowi Mirosławowi Bielińskiemu z Grupy Energa S.A., Ministrowi Maciejowi Grabowskiemu z Ministerstwa Środowiska, Dyrektor Hannie Dzikowskiej z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Gdańsku, Prezesowi Witoldowi Sumisławskiemu z Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej, Prezesowi Mariuszowi Grendowiczowi z Polskich Inwestycji Rozwojowych, Kamilowi Wyszkowskiemu z UNDP, Prezesowi Edwardowi Ossowskiemu z Żeglugi Bydgoskiej, Mieczysławowi Strukowi – Marszałkowi Województwa Pomorskiego, Leszkowi Ruszczykowi – Wicemarszałkowi Województwa Mazowieckiego, Edwardowi Hartwichowi – Wicemarszałkowi Województwa Kujawsko­‑Pomorskiego, Dyrektorowi Jerzemu Wciśle z Biura Regionalnego Urzędu Marszałkowskiego Województwa Warmińsko­‑Mazurskiego w Elblągu, Redaktorowi Naczelnemu Mariuszowi Szmidce z „Dziennika Bałtyckiego” oraz wszystkim osobom uczestniczącym w debacie za inspirację i udział w sesji „Dolna Wisła jako dobro wspólne” podczas VII Pomorskiego Kongresu Obywatelskiego, która była fundamentem niniejszego wydania „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

O autorze:

Ile rynku, ile państwa? – nie ustają dyskusje na temat tego, jak urządzić pokryzysowy świat. W powszechnym mniemaniu dominuje poczucie, że wcześniej obowiązujący ład zawiódł. W opinii jednych nie sprawdziła się neoliberalna koncepcja rynkowej swobody, inni zaś twierdzą, że to nadmierne lub niemądre regulacje były praprzyczyną kłopotów.

Bez względu na to, któremu stanowisku bliżej jest do prawdy – nie może dziwić społeczne rozgoryczenie i chęć zmiany poprzedniego porządku, którego koszty upadku – w dodatku – spadły na barki podatników. Jakiego pokryzysowego świata byśmy zatem chcieli? Silniejszego interwencjonizmu i wzięcia przez państwo większej odpowiedzialności za funkcjonowanie całego systemu? A może wręcz przeciwnie – większej swobody, wolności w podejmowaniu decyzji (i ponoszenia płynących z nich konsekwencji), licząc na to, że rynek zapewni nam wszystko, czego potrzebujemy w sposób najbardziej efektywny?

Z punktu widzenia „naprawiania” świata są to problemy niezwykle ważne. Ale odpowiedź na pytanie o to, czym kierować się przy konstrukcji nowej społeczno­‑gospodarczej „układanki” wydaje się być dużo prostsza. Ludzie chcą po prostu, by żyło im się lepiej. Oczekują jak najłatwiejszego dostępu do usług i dóbr, o możliwie jak najwyższej jakości. To, kto będzie je gwarantował – rynek czy państwo – jest rzeczą wtórną i zależy od ideologii, świato­poglądu oraz, co najważniejsze, historycznych i mentalno­‑kulturowych predyspozycji.

Są wszak społeczeństwa, których życie w znacznej mierze organizowane jest przez struktury państwowe. Cieszą się one wysokim standardem egzystencji, nawet mimo pewnego ograniczenia jednostkowych swobód na rzecz większego wspólnotowego egalitaryzmu (Szwecja jest tu „książkowym” przykładem). Jakość życia mieszkańców może być jednak imponująca także w krajach, w których rolę systemowego koordynatora odgrywa „niewidzialna ręka rynku”, a mieszkańców cechuje duże przywiązanie do indywidualnej wolności – tu punktem odniesienia są Stany Zjednoczone. Istnieje oczywiście szereg modeli pośrednich i hybrydowych (choćby Singapur czy Chiny), które umożliwiają solidny społeczno­‑gospodarczy rozwój. Nie ma więc jednej recepty na sukces.

Polacy, naród lubujący wolność, z jednej strony są predystynowani do działania w warunkach rynkowych – ostatnie 25 lat zdaje się potwierdzać tę tezę. Z drugiej zaś, nie godzimy się na nadmierne społeczne nierówności i wymagamy od państwa znacznej aktywności w tej sferze. Myśląc o najlepszej dla nas drodze rozwoju, nie powinniśmy zatem popadać w skrajności (co często zdaje się być motywem przewodnim wielu polskich dyskusji). Lepszym rozwiązaniem jest próba zrozumienia samych siebie i doboru takiego „miksu” mechanizmów rynkowych i państwowych regulacji, który najlepiej będzie pasował do naszej mentalności, a dodatkowo weźmie pod uwagę szerszy (europejski i globalny) kontekst polityczno­‑gospodarczy. To natomiast pozwoli nam odblokować szerokie potencjały – i zamiast „hamulcowym” otaczający nas ład stanie się dla nas „motorem rozwoju”.

O autorze:

Międzynarodowy kryzys gospodarczy, w wielu krajach, obnażył poważne strukturalne problemy na rynku pracy. Również w Polsce, mimo tego, że nie odnotowaliśmy ani jednego roku, w którym gospodarka uległaby „skurczeniu”, od dłuższego czasu mamy do czynienia z wysoką, oscylującą w granicach 12%–13%, stopą bezrobocia. Obserwacja globalnych trendów wskazuje, że odbudowie dynamiki gospodarczej wcale nie musi towarzyszyć wzrost zatrudnienia. Dalszy rozwój może w pierwszej kolejności oprzeć się na podniesieniu wydajności funkcjonujących już jednostek – lepszym wykorzystaniu przez przedsiębiorstwa posiadanych zasobów. Sprzyja temu także postęp technologiczny (choć w tej kwestii zdania są podzielone). Może prowadzić on do stopniowej utraty znaczenia pracy ludzkiej – mniejsza liczba osób przy zastosowaniu robotyzacji i digitalizacji jest w stanie zapewnić taką samą (lub nawet wyższą) wydajność. Trudne czasy na rynku pracy można potraktować jednak jako szansę – dobry moment, by dogłębnie przemyśleć pytania fundamentalne – od czego zależy dostępność dobrych miejsc pracy? Jak poukładać relacje rodzina – praca – inne przestrzenie życia? Po co nam praca? Czy pracujemy jedynie dla dochodów, a może niesie ona za sobą również inne wartości? Jakie relacje mamy w pracy, a jakie chcielibyśmy mieć i skąd to się bierze? Jak dzielić się pracą w społeczeństwie, by mogło ono – jako całość – dobrze funkcjonować? Dokonanie takiej autorefleksji może pomóc nam nie tylko lepiej poukładać sobie kluczowe sfery życia, ale i doprowadzić do wyższej wydajności i wykreowania większej liczby atrakcyjnych miejsc pracy w przyszłości. Działa tu bowiem sprzężenie zwrotne. Wysokowydajna gospodarka to dobre miejsca pracy. By się jednak taką stać, należy nauczyć się tworzyć wiodące innowacyjne produkty i usługi posiadające relatywnie wysoką wartość dodaną, a tym samym potencjał osiągania wysokiej marży. Z tym „dorobkiem” trzeba też trafiać na międzynarodowe rynki – a zatem w globalnych procesach musimy być nie tyle jednym z uczestników, podwykonawcą, co „rozdającym karty” lub kluczowym graczem. To natomiast, poza odpowiednimi regulacjami czy infrastrukturą, wymaga odpowiedniego środowiska pracy, charakteryzującego się: zaufaniem, brakiem strachu przed podzieleniem się swoją opinią (gdyż ktoś inny może z niej skorzystać lub zostanie ona źle oceniona), prawem do popełniania błędu (zdolnością do podejmowania ryzyka) czy umiejętnością delegowania zadań. Tak więc innowacyjna gospodarka tworzy dobre miejsca pracy, a z kolei bez odpowiedniego podejścia do pracy nie da się zbudować… innowacyjnej gospodarki. W dodatku, aby móc w pełni czerpać z tego modelu nie można mieć „silnych napięć” w innych przestrzeniach (np. w rodzinie), gdyż trudno wtedy w pełni zaangażować się w proces twórczy. Nie jest przecież naszym celem pracować coraz dłużej, często kosztem innych sfer naszego życia. Już dziś Polacy rocznie pracują średnio przez 1929 godzin. Więcej czasu od nas w pracy spędzają tylko Meksykanie, Koreańczycy, Chilijczycy i Grecy. Znacznie mniejszą część swojego życia na pracę poświęcają za to Niemcy (ok. 500 godzin mniej) czy Holendrzy (ok. 600 godzin mniej) – a więc przedstawiciele innowacyjnych i wydajnych gospodarek. Nie znaczy to, że Polacy w wymiarze indywidualnym pracują gorzej i dlatego muszą na czynności zawodowe poświęcać więcej czasu. Problemem jest raczej wymiar zbiorowy – organizacji pracy (choć są również „wyspy” bardzo wysokiej wydajności). W dodatku Niemcy, Holendrzy czy Duńczycy mają to „szczęście”, że pracują w przedsiębiorstwach i instytucjach, które „zarabiają więcej”. Powinniśmy zatem pracować tak, by nasze rodzime firmy mogły konkurować globalnie i wytwarzać jak najwyższą wartość dodaną, a zagraniczni inwestorzy chcieli w naszym kraju lokować najważniejsze, z punktu widzenia swojego biznesu, procesy. Jak to osiągnąć? Oczywiście potrzebne jest właściwe otoczenie biznesu, w tym, bardzo ważne, odpowiednie podejście do pracy – „mentalna zdolność” do funkcjonowania w procesach o wysokiej wartości dodanej (i to zarówno po stronie pracobiorców jak i pracodawców). Warto wiec zastanowić się, czy zamiast ciągłego „gonienia króliczka” nie powinniśmy poświęcić więcej uwagi głębszej refleksji nad tym, po co i jak pracujemy.

O autorze:

Czy sport może stać się trwałą i długofalową dźwignią rozwojową Polski? Brzmi to dość nieprawdopodobnie, tym bardziej, że „u nas” często dziedzina ta traktowana jest raczej po macoszemu – jak kwiatek do kożucha, niepotrzebny przeżytek, miejsce podtrzymywania „nie tak już niezbędnej” sprawności fizycznej. Okazuje się jednak, że sport – jeśli odpowiednio wykorzystany – jest jedną z najbardziej efektywnych ścieżek budowy innowacyjnej i konkurencyjnej gospodarki, i to szczególnie w okresie rozwojowym, w którym się dziś znajdujemy. Mimo notowanego przez Polskę – jako jedynego kraju w Europie podczas trwającego kryzysu – nieustannego wzrostu gospodarczego, widzimy, że nasz dotychczasowy model rozwoju wyczerpuje się. Wykorzystaliśmy już potencjał drzemiący w prostych rezerwach wzrostu, takich jak lepsze wykształcenie społeczeństwa czy unowocześnienie parków maszynowych w przedsiębiorstwach. Wiele wskazuje na to, że zbliżamy się do „szklanego sufitu” rozwoju, który może skutecznie zablokować nasz marsz w kierunku wysokiego poziomu gospodarczego i jakości życia. Czego brakuje nam, by uniknąć popadnięcia w rozwojowy marazm. Powyżej pewnego poziomu, dalszy wzrost nie jest już tak bardzo warunkowany – wnoszonymi przez poszczególne osoby, instytucje czy firmy – indywidualnymi potencjałami (te mają swoje naturalne granice). Bardziej liczy się zdolność do kooperacji – wspólnego dążenia do osiągania celów, w różnych, często zmieniających się, konfiguracjach (praktycznie nieograniczona przestrzeń do ciągłego, lepszego wzajemnego „układania się”). Warunkiem koniecznym jest otwartość i współpraca bazująca na zaufaniu. Te dwa składniki są kluczowe dla zlikwidowania „innowacyjnego klina”, który jest dziś kulą u nogi polskiej gospodarki. To właśnie kapitał społeczny, chęć i umiejętność kooperacji są najlepszymi stymulatorami innowacyjności i kreatywności. To one mogą pomóc polskim przedsiębiorstwom skutecznie konkurować na globalnych rynkach. Wcale nie chodzi o wielkość nakładów na badania i rozwój w firmach czy na uczelniach wyższych. Pieniądze przeznaczane na te cele są zdecydowanie bardziej efektem innowacyjności, niż jej warunkiem. Tam, gdzie są innowacje, pojawia się kapitał chcący w nie inwestować. 1_SPORT_KONCEPT_OK Na co więc powinniśmy ukierunkować nasze wysiłki? Jak wspierać budowanie postaw społecznych niezbędnych do rozwoju? Kluczem jest system edukacji, któremu – na pewnym (i to niekrótkim, a zarazem bardzo „chłonnym”) etapie życia – poddany jest każdy z nas. Wtedy też, w procesie kształcenia i wychowania, nabieramy kompetencji, umiejętności i postaw, które w znacznym stopniu determinują to, jacy później jesteśmy, jakie cele sobie stawiamy, jak je realizujemy. Czym zatem „nasiąkają” dziś uczniowie szkół? Prym wiodą postawy silnie indywidualistyczne i konformistyczne (nie kreatywne) – osiąganie praktycznie całkowicie samodzielnego mistrzostwa (ignorowanie wysiłku zbiorowego) w rozwiązywaniu wystandaryzowanych zadań i testów („droga dojścia” do rezultatu jest bez znaczenia). Nie ma miejsca na pracę w zespole, popełnianie błędów, ponoszenie porażek i wyciąganie z nich wniosków. Tutaj właśnie pojawia się strategiczna rola sportu. W nim trudno obyć się bez cech i postaw, takich jak nawiązywanie i utrzymywanie relacji z innymi ludźmi,  umiejętność pracy w grupie (drużynie) na rzecz dobra wspólnego, dzielenie się sukcesem, ale i porażką, szacunek do innych ludzi, ich pomysłów i odmienności. Czy nie są to kompetencje i umiejętności najbardziej deficytowe w polskim społeczeństwie i zarazem fundamentalne dla budowy kapitału społecznego? Dobrym przykładem tak zorientowanego systemu edukacji mogą być Stany Zjednoczone, gdzie – już od najmłodszych lat – angażuje się dzieci w sport. Organizowanie życia młodych ludzi wokół drużyny, zespołu powoduje, że chcą oni być, działać i przeżywać razem (budowanie tożsamości zbiorowej). Takie nastawienie przejawia się także później, w dorosłym życiu. USA to kraj o jednym z najwyższych poziomów konkurencyjności i innowacyjności gospodarczej. Jest to efekt wykształcenia się w społeczeństwie odpowiednich wzorców myślenia i zachowań, które polegają na umiejętnym godzeniu konkurencji w wymiarze indywidualnym z umiejętnością kooperacji i dostrzeganiem szerszego interesu zbiorowego. Czy zatem sport może stać się dźwignią polskiej innowacyjności, a co za tym idzie – dalszego rozwoju kraju? Oczywiście, kształtowanie postaw to długotrwały proces – trudno oczekiwać błyskawicznego i bezpośredniego efektu. Niemniej sport, szczególnie, jeżeli nadać mu mądrą rolę w systemie edukacji, może w dłuższym horyzoncie w znacznym stopniu przyczynić się wytworzenia kulturowych przewag naszego wzrostu gospodarczego. By móc wykorzystać jego olbrzymi potencjał, musimy jednak zmienić dominujące dotychczas podejście. Ważne, by sport służył nie tylko samemu sobie, ale wspierał szersze strategiczne cele społeczno-gospodarcze.  Możemy na tym bardzo dużo zyskać. Co więcej, zmiana podejścia do roli sportu wcale nie musi nas wiele kosztować. W ostatnich latach, między innymi dzięki zaangażowaniu funduszy unijnych, znacznie podniósł się poziom infrastruktury sportowej. Teraz nadszedł czas, by te przestrzenie zaczęły pracować na rzecz rozwoju naszego społeczeństwa i kraju. Pora na narodową (a nie ściśle sektorową) strategię dla sportu.

O autorze:

Jednym z największych wyzwań dla regionalnego systemu edukacji w województwie pomorskim jest kreowanie wysoko wykwalifikowanej kadry, której umiejętności i predyspozycje byłyby skorelowane z popytem generowanym przez rynek pracy, a przede wszystkim przez przedsiębiorców działających w regionie. Sprostanie temu wyzwaniu pozwoli na stworzenie trwałej przewagi konkurencyjnej regionu. Skok ilościowy już wykonaliśmy, teraz trzeba dokonać skoku jakościowego. Zarówno na trójmiejskich uczelniach, jak i w całej Polsce nie ma możliwości elastycznego profilowania pakietu edukacyjnego przez studenta. Podobna sytuacja zachodzi w szkołach średnich. Istnieje możliwość wybrania szkoły i profilu klasy, a później uczelni, wydziału czy kierunku studiów. Nie ma jednak możliwości dostosowania zestawu przedmiotów do swoich preferencji i wymagań przyszłych pracodawców, jak również kolejności, w jakiej się dane przedmioty zalicza. Podział na specjalizacje w ramach poszczególnych kierunków studiów nie do końca spełnia tę rolę. Po pierwsze, liczba miejsc dostępnych na specjalizacjach jest z góry określona, czego wynikiem jest pozbawienie większości studentów możliwości wyboru najciekawszych z nich. Wydaje się także, że liczba miejsc na specjalizacjach zależy bardziej od wewnętrznych rozgrywek między kadrą uczelni aniżeli od realnego popytu zgłaszanego przez kolejne roczniki studentów. Potrzebna jest więc gruntowna reforma systemu doboru przedmiotów przez studentów. Dobrym przykładem rozwiązania, do jakiego mógłby dążyć nasz system edukacyjny, jest system stosowany w Stanach Zjednoczonych. Poczynając od szkoły średniej, każdy uczeń ma prawo wyboru przedmiotów, których chce się uczyć. Oczywiście jest pewien kanon przedmiotów, które powinny być zaliczone obowiązkowo, aby ukończyć daną szkołę. W tym przypadku są to, między innymi, historia Stanów Zjednoczonych, matematyka na odpowiednim poziomie zaawansowania, język angielski, również na odpowiednim poziomie. Poziomów zaawansowania do wyboru może być nawet pięć, ale do ukończenia szkoły średniej trzeba zaliczyć matematykę na przykład na drugim poziomie. W przypadku Polski przedmiotami koniecznymi do ukończenia szkoły średniej mogłyby być język polski, historia Polski, matematyka na odpowiednim poziomie i język obcy. Wyborem pakietu obowiązkowych przedmiotów powinno się zająć ministerstwo edukacji. Jednak, co ważne, kolejność i rok, w którym obligatoryjne przedmioty byłyby zaliczane, zależałyby tylko i wyłącznie od uczniów. Warunkiem byłoby ich zaliczenie w czasie przewidzianym na ukończenie szkoły średniej. Poza tym każdy przedmiot byłby wart odpowiednią liczbę punktów, w zależności od jego istoty, poziomu zaawansowania oraz liczby godzin. Każda szkoła ustalałaby próg punktów, który musiałby być osiągnięty w celu uzyskania dyplomu. Jednocześnie odszedłbym od pisania egzaminu dojrzałości w formie obecnie obowiązującej. Maturę zastąpiłbym egzaminami, również organizowanymi przez ministerstwo i identycznymi w każdej szkole. Odbywałyby się one jednak przynajmniej dwa razy w roku, a możliwość przystąpienia do nich miałby każdy uczeń liceum. Po ukończeniu szkoły średniej do punktacji na studia liczyłby się tylko najlepszy z wyników uzyskanych w dowolnej liczbie podejść do tego egzaminu. Tego typu rozwiązanie pozwoliłoby ograniczyć związany z maturą stres wśród uczniów, gdyż uzyskanie w jednym z podejść mniejszej liczby punktów nie wykluczałoby danego ucznia ani z normalnego trybu nauki, ani społecznie z grupy rówieśników, którym udało się zaliczyć egzamin. Powstałaby również możliwość ciągłego doskonalenia się uczniów szkół średnich. Podchodząc wielokrotnie do tego typu egzaminu, mogliby uzyskiwać coraz lepsze rezultaty. Z rozwiązaniem, które proponuję, spotkałem się osobiście podczas rocznego pobytu w szkole średniej w Stanach Zjednoczonych i uważam je za promujące lepszy i efektywniejszy sposób kształcenia się, zachęcający młodych ludzi do tworzenia własnej ścieżki edukacji, zgodnie z ich predyspozycjami i zainteresowaniami. Poza tym kolejnym pozytywnym skutkiem wprowadzenia takiego systemu byłaby ewaluacja nauczycieli pod względem efektywności. Musieliby oni nieustannie podnosić standard świadczonych przez siebie usług i stawać się konkurencyjni wobec siebie. Efektem takiego podejścia byłoby nauczanie na wyższym poziomie, zarazem bardziej przyjazne dla uczniów. Analogiczny system powinien również istnieć na studiach. W ten sposób studenci mogliby się kształcić w wybranym przez siebie kierunku. Pozwoliłoby to na skuteczniejsze dopasowanie się do wymagań rynku pracy i płynne przejście z etapu kształcenia się i zdobywania umiejętności do fazy szukania i podjęcia pierwszej pracy. Jednakże w tej kwestii rodzi się pytanie, czy uczniowie i studenci są na tyle świadomi skutków wyborów, które podejmują, iż są w stanie wybierać przedmioty i wykładowców, mogących zapewnić im najlepsze przygotowanie do zaistnienia na rynku pracy? Jak pokazują doświadczenia dobrze funkcjonujących systemów edukacyjnych, wystarczą dwa podstawowe "zawory bezpieczeństwa". Pierwszy to kanon przedmiotów obowiązkowych i powiązany z nim system egzaminacyjny. Drugi to mechanizm rynkowy (popyt na pracę weryfikuje decyzje uczniów i studentów) i wspomagana dobrym systemem informacyjnym samoświadomość młodych ludzi (współpraca biznes-uczelnie, która pomaga prognozować zapotrzebowanie na rynku pracy). Nawet gdy ta świadomość zawodzi, wysoka elastyczność takiego systemu pozwala stosunkowo szybko poprawić nietrafione decyzje. Bardzo pozytywnym skutkiem takiego podejścia byłaby zwiększona konkurencja wśród pracowników naukowych uczelni. Studenci, wybierając lepiej przygotowujących do zaistnienia na rynku pracy, bardziej konkurencyjnych wykładowców, weryfikowaliby wiedzę i sposób nauczania oraz narzędzia stosowane do jej przekazywania. Jest to ogromna zaleta tego systemu, zwłaszcza że obecnie na większości uczelni tworzy się i rozbudowuje katedry zajmujące się wybranymi dziedzinami nauki, niemającymi niczego wspólnego z popytem na związane z nimi umiejętności czy wiedzę; popytem zarówno studentów, jak i potencjalnych pracodawców funkcjonujących w regionie. Wydaje się, iż o typie katedr i rodzaju przedmiotów nauczanych na danym wydziale najczęściej decyduje liczba wykładowców specjalizujących się w danej dziedzinie, a nie dobrze zdiagnozowane i zidentyfikowane potrzeby rynku pracy. Poza tym warto byłoby poprawić system motywacyjny dla kadry naukowo-dydaktycznej, promujący ustawiczne dokształcanie, a nawet przekwalifikowanie się, tak aby standardy nauczania odpowiadały wyzwaniom nowoczesnej gospodarki. Nie ulega wątpliwości, że jakość kadry naukowej trójmiejskich uczelni oraz jej chęć i zdolność do współpracy przy jednoczesnym zachowaniu potrzebnej konkurencji są witalnymi składowymi tworzenia podaży wysoko wyspecjalizowanych fachowców, którzy będą zasilali rynek pracy w województwie pomorskim. Jeżeli udałoby się poprzez wspólną obywatelską i publiczną debatę wypracować rozwiązania pozwalające studentom na profilowanie pakietu edukacyjnego pod względem potrzeb ich i pracodawców, to udałoby się stworzyć ogromną przewagę konkurencyjną regionu, która w stały i systematyczny sposób podnosiłaby jakość biznesów prowadzonych w województwie pomorskim. Równocześnie zwiększyłby się napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych do naszego regionu. Działoby się tak dlatego, iż potencjał w zakresie kapitału ludzkiego jest jednym z decydujących czynników lokalizacyjnych, szczególnie w najnowocześniejszych branżach. Dzięki temu firmy zagraniczne, szukające kadry kierowniczej, specjalistów czy naukowców, chętniej otwierałyby swoje oddziały w naszym regionie. W konsekwencji prowadziłoby to do zwiększenia liczby miejsc pracy, i to tych wymagających wysokich kwalifikacji. Atut tego typu mógłby się stać kartą przetargową w promocji naszego regionu zarówno w Polsce, jak i na świecie.

O autorze:

W województwie pomorskim istnieje potrzeba prognozowania tego, na jakie zawody oraz umiejętności będzie największe zapotrzebowanie w średnim i długim okresie. Przede wszystkim ludzie młodzi chcieliby wiedzieć, jakie profesje będą się cieszyć największym zainteresowaniem wśród pracodawców w regionie oraz, co może ważniejsze, jakie umiejętności powinni posiąść, aby w przyszłości odnaleźć się na rynku pracy. Aby podołać temu wyzwaniu województwo pomorskie powinno systematycznie tworzyć i aktualizować mapę zawodów przyszłości. Zawierałaby ona prognozy oparte na analizach trendów światowych, krajowych i regionalnych oraz przesłankach pochodzących bezpośrednio od przedsiębiorców, które pozwoliłyby młodym ludziom na tworzenie ścieżek kariery, w perspektywie 5-10 lat.Potrzeba tworzenia mapy zawodów przyszłości wynika między innymi z paradoksu, jaki możemy obecnie zaobserwować na rynku pracy. Województwo pomorskie charakteryzuje się dość wysoką na tle innych województw stopą bezrobocia - 21,3 procent. 3 Na 16 województw zajmujemy pod tym względem dalekie 10 miejsce. Równocześnie jednak możemy zaobserwować ogromny deficyt wykwalifikowanych pracowników w wielu zawodach. Przemysł oraz branża budowlana wychodzą ze stagnacji. Przedsiębiorstwa chcą zatrudniać fachowców, przede wszystkim spawaczy, murarzy, dekarzy, ale mało kto chce lub może podjąć się takiej pracy. Wielu fachowców w pogoni za lepszymi zarobkami wyjechało już na zachód. Jednocześnie ci, którzy zostali, nie mają odpowiednich kwalifikacji i albo nie są zatrudniani, albo jakość wykonywanej przez nich pracy jest niezadowalająca. Niestety na przekwalifikowanie i douczenie do zawodu tych ludzi potrzeba zwykle kilku lat. Moglibyśmy zmniejszyć ten problem właśnie poprzez tworzenie mapy zawodów przyszłości, która mogłaby się stać wiarygodnym drogowskazem ułatwiającym decyzje edukacyjne i szkoleniowe. Biorąc pod uwagę fakt, iż ludzie myślą racjonalnie, nikt nie zdecydowałby się na kształcenie w kierunku zawodu, który nie miałby przyszłości. Specyficzne podejście Polaków do kształcenia i edukacji jest kolejnym argumentem potwierdzającym tezę o konieczności lepszej współpracy (także informacji) między oświatą i edukacją a pracodawcami. Większość społeczeństwa widzi w edukacji i podnoszeniu swoich kwalifikacji najlepszą, jeżeli nie jedyną drogę do dostatniego życia. Każdy młody człowiek, od momentu uzyskania pewnej świadomości, zadaje sobie pytanie - w jakim kierunku powinien się kształcić, aby w przyszłości znaleźć pracę, jaką drogę obrać, aby zapewnić sobie godne życie w przyszłości? Waga tego pytania jest często jeszcze bardziej doceniana przez rodziców. Już od najmłodszych lat życia posyłają oni swoje dzieci na dodatkowe zajęcia i wymagają od nich dobrych wyników w nauce. Panuje ogólne przekonanie, iż dobrze obrana ścieżka edukacji jest w stanie najlepiej sprostać wyzwaniu konkurencyjnego rynku pracy, czyli pozwala uniknąć bezrobocia i niskich płac. Traktowanie edukacji i kształcenia jako remedium na mało przyjazny rynek pracy ma swoje poparcie w faktach. 4 Najwięcej bezrobotnych w województwie pomorskim jest w grupie z wykształceniem zasadniczym zawodowym (35,1 proc.) oraz gimnazjalnym i poniżej (34 proc.), a najmniej z wyższym (4,3 proc.). Dodając do tego fakt, iż ludzie młodzi (do 34 lat) stanowią największy odsetek (51,4 proc.) zarejestrowanych bezrobotnych, planowanie przez nich kariery staje się poważnym wyzwaniem. 5 Pojawia się więc pytanie - skoro większość ludzi patrzy na problem pracy przez pryzmat wykształcenia, to co należy zrobić, aby ułatwić im wybór odpowiedniej ścieżki edukacji? Najlepiej skorzystać z doświadczeń innych regionów czy krajów, które w tej mierze podjęły już stosowne kroki. W Irlandii grupa ekspercka co roku opracowuje raport pt. Zapotrzebowanie na umiejętności w przyszłości - prognozę na temat tego, jakie umiejętności czy wykształcenie będą potrzebne za 5-10 lat. Jest to niejako mapa zawodów przyszłości, która pozwala młodym ludziom odpowiednio zaprogramować swoją karierę, tak aby wchodząc w dorosłe życie, znaleźli odpowiednią pracę. Składa się ona z ogólnej analizy rynku pracy, poprzez którą autorzy starają się pokazać główne trendy, jakie mogą zaistnieć na tym rynku. Następnie zamieszczane są opisy konkretnych zawodów, które najprawdopodobniej będą charakteryzować się wzrostem zapotrzebowania na nowych pracowników. Każdy z tych opisów powinien zawierać szczegółowe rekomendacje dotyczące edukacji i umiejętności, jakie dana osoba powinna posiadać, aby efektywnie pracować w tym zawodzie. Najlepiej zarysować ścieżkę kariery poprzez wytyczanie profili edukacji. Prognoza mogłaby zawierać również rekomendacje dotyczące przeciwdziałania bezrobociu dla jednostek administracji regionalnej oraz wpływ podejmowanych i podjętych już działań na zmiany zachodzące na rynku pracy. Stworzenie mapy zawodów przyszłości będzie miało pozytywny wydźwięk w gospodarce, gdyż korzystając z lepiej wykwalifikowanych fachowców, przedsiębiorstwa stają się bardziej konkurencyjne. Równocześnie tworzy się lepsza jakość życia, gdyż usługi czy produkty oferowane na rynku są dużo wyższej klasy, ze względu na lepiej wykwalifikowaną i bardziej efektywną siłę roboczą. Jest to jeden ze sposobów na zapobieżenie emigrowaniu wykwalifikowanych fachowców oraz ludzi młodych, którzy ukończyli prestiżowe uczelnie z dobrymi wynikami i nie mogą znaleźć pracy w regionie. Tworzenie mapy zawodów przyszłości powinno być jednym z zadań administracji publicznej na szczeblu regionalnym. Tego typu prognozy warto tworzyć we współpracy z regionalnymi przedsiębiorcami i stowarzyszeniami przedsiębiorców. Pracodawcy najlepiej potrafią określić, jakie kwalifikacje u potencjalnych pracowników cenią sobie najbardziej. Na podstawie długoterminowych planów rozwoju swoich przedsiębiorstw oraz własnej oceny będą w stanie określić, jaki profil pracownika będzie ich najbardziej interesował w przyszłości. Przedsiębiorcy na pewno chętnie podejmą się tego typu prognozowania, gdyż w ich interesie leży możliwość pozyskiwania wykwalifikowanej siły roboczej. Przy tworzeniu tego typu mapy zapotrzebowania na umiejętności w przyszłości należałoby również uwzględnić współpracę z jednostkami pozarządowymi. Mogłyby one przygotowywać konkretne analizy i badania oraz prognozować trendy w poszczególnych branżach mających największe znaczenie dla regionu, co pozwoliłoby na dokładniejsze zbadanie potrzeb rynku. Nie można również zapomnieć o nauce. Przedstawiciele oświaty i szkolnictwa wyższego powinni aktywnie uczestniczyć w debacie na temat zawodów przyszłości. Równocześnie staliby się oni realizatorami przygotowywanych rekomendacji w jednostkach, które reprezentują. Tego typu mapy powinny być w dużej mierze wykorzystywane przy tworzeniu programów nauczania oraz mieć wpływ na ilość miejsc na konkretnych profilach nauczania. Analiza, która powstawałaby przy współpracy administracji regionalnej, biznesu, organizacji pozarządowych i nauki powinna być ogólnodostępna dla wszystkich zainteresowanych i odpowiednio promowana w mediach lokalnych. Jeżeli udałoby się sporządzać co roku mapę zawodów przyszłości, która pokazywałaby trendy w średnim (5lat) i długim (10lat) okresie, to udałoby się stworzyć przewagę konkurencyjną województwa pomorskiego i regionalnych przedsiębiorstw oraz podnieść jakość życia i zapewnić szczególnie ludziom młodym skuteczne planowanie swoich ścieżek kariery, które wiodłyby do zdecydowanie pewniejszej pracy oraz godnego życia w przyszłości.

O autorze:

Pomorska wspólnota obywatelska, aby sprawnie funkcjonować, potrzebuje forum wymiany myśli, idei oraz konkretnych rozwiązań, a przede wszystkim dyskursu na tematy ważne, dotyczące regionu. Forum rozumiane jako narzędzie powinno być bardzo proste w obsłudze. Powinno także wykorzystywać zaawansowane technologie w celu zminimalizowania kosztów transakcyjnych aktywności społeczeństwa. Koszty transakcyjne rozumiane są jako czas i środki poświęcone na przemieszczenie się w miejsce, gdzie można wyrazić swoje poglądy (dojazd na głosowanie, dojazd na konferencję, itp.), na uzyskanie siły przebicia, na przekonywanie do swoich racji. Wszystkie te czynniki mogą powodować niechęć do bycia aktywnym, do wyrażania swoich poglądów i walki w ich obronie. Dlatego uruchomiliśmy projekt o nazwie "www.ForumPomorze.pl" - pilotażowy projekt budowy podstaw e-demokracji lokalnej, poprzez stworzenie, uruchomienie, prowadzenie i moderowanie portalu internetowego pomorskich społeczności lokalnych. Ma on na celu otwarcie na szeroką konsultację społeczną procesu programowania i monitorowania rozwoju społecznego i gospodarczego na poziomie lokalnym i regionalnym. Projekt skierowany jest do pomorskich społeczności lokalnych, przedsiębiorstw i ich zrzeszeń, organizacji pozarządowych oraz władz lokalnych i regionalnych. Stanowić będzie platformę ich integracji wokół kwestii rozwoju społecznego i gospodarczego regionu. W ramach projektu powstanie portal internetowy służący wymianie myśli, opinii, propozycji oraz wypracowywaniu wspólnych stanowisk i rekomendacji dla lokalnej i regionalnej polityki społeczno-gospodarczej. Istota wykorzystania Internetu do debaty społeczno-gospodarczej sprowadza się do radykalnego obniżenia kosztu udziału jednostki w życiu publicznym i stworzenia zupełnie nowych możliwości takiego udziału.Projekt "www.ForumPomorze.pl" ma dwa główne cele strategiczne. Po pierwsze, rozwój pomorskiego społeczeństwa obywatelskiego przez zwiększenie zaangażowania pomorskich społeczności lokalnych w proces programowania i monitorowania rozwoju lokalnego i regionalnego we współpracy z władzami lokalnymi, samorządem regionu, organizacjami pozarządowymi, mediami oraz sferą nauki i biznesu. Po drugie, integrację pomorskich społeczności lokalnych przez wsparcie budowy pomorskiej tożsamości i wspólnoty interesów rozwojowych oraz wzmacnianie więzi wewnętrznych we wspólnotach lokalnych i między nimi. Jednakże bezpośrednim celem projektu jest stworzenie prostej dla odbiorcy, ogólnie dostępnej internetowej platformy debat społecznych, wymiany opinii, pomysłów, idei i aspiracji, ułatwiającej konsultowanie rozwiązań w społecznościach lokalnych, wypracowywanie stanowisk i rekomendacji dla władz lokalnych i regionalnych, także przy współudziale organizacji przedstawicielskich, takich jak zrzeszenia pracodawców czy zrzeszenia organizacji pozarządowych. Wdrożenie projektu "www.ForumPomorze.pl" zainicjuje wiele pozytywnych procesów i działań. Po pierwsze, otwarcie na szeroką konsultację społeczną procesu programowania i monitorowania rozwoju społecznego i gospodarczego na poziomie lokalnym i regionalnym, zgodnie z logiką: pomysł/teza - konsultacja/debata - opinia/stanowisko/rekomendacje - rozpowszechnienie/promocja poprzez media, władze lokalne i regionalne - decyzja/działanie władz - monitoring. Projekt umożliwi zatem pomorskim społecznościom lokalnym rzeczywiste współuczestnictwo w podejmowaniu decyzji dotyczących swojej przyszłości oraz w ewaluacji i monitorowaniu działalności władz lokalnych i regionalnych. Przyczyni się ponadto do zbudowania podwalin lokalnej e-demokracji - ważnego elementu pomorskiego społeczeństwa informacyjnego. Realizacja projektu zwiększy również zainteresowanie, a w konsekwencji także poczucie współodpowiedzialności pomorskich społeczności lokalnych za sytuację społeczno-gospodarczą i kierunki rozwoju swojego najbliższego otoczenia, gminy, powiatu, regionu. Następnym pozytywnym aspektem jest także ograniczenie zjawiska alienacji obywatelskiej występującego szczególnie na obszarach położonych poza aglomeracją trójmiejską, które związane jest z poczuciem - wspólnym dla większości gmin poza Trójmiastem - głębokiego odcięcia społeczności lokalnych województwa pomorskiego od procesów decyzyjnych na szczeblu regionalnym. Zjawisko to jest charakterystyczne dla Pomorza ze względu na bardzo duże rozwarstwienie społeczne, gospodarcze i kulturowe regionu, mające podłoże historyczne. Projekt wpłynie również na ograniczenie zjawiska "centralizmu gminnego", czyli ograniczenie tendencji do dyskrecjonalności decyzyjnej władz lokalnych. Spowoduje on przerwanie swoistego "błędnego koła", które polega na tym, że samorządy "oddalają się" od mieszkańców, bo jest małe zainteresowanie obywateli działalnością władz lokalnych, a zainteresowanie to dalej maleje, bo mieszkańcy czują się coraz bardziej wyłączeni z procesów decyzyjnych. Projekt zwiększając przejrzystość tych procesów, dając rzeczywiste, praktyczne narzędzia ułatwiające włączanie obywateli w te procesy, przyczyni się do przełamania owych negatywnych tendencji. Jednocześnie spowoduje zacieśnienie współpracy na rzecz aktywizacji pomorskich społeczności lokalnych pomiędzy administracją publiczną, przedsiębiorstwami, sferą nauki i organizacjami pozarządowymi. W tym wypadku współpraca nie może być celem samym w sobie, stanowi jedynie narzędzie służące osiągnięciu zdefiniowanych celów. Bez precyzyjnego określenia celów ma ona cechy sztuczności i jako taka nie przetrwa próby czasu. Przy okazji realizacji projektu "www.ForumPomorze.pl" zaktywizowana zostanie współpraca między głównymi interesariuszami rozwoju społeczno-gospodarczego regionu. 4 Fundamentem całego projektu jest portal internetowy. Warto zatem bardziej szczegółowo omówić sposób jego funkcjonowania. W ramach poszczególnych forów tematycznych, zaproponowanych przez moderatorów portalu, a później - w miarę rozwoju portalu - dostosowywanych do zainteresowania uczestników debaty, poddawane będą pod dyskusję rozmaite tematy i tezy. Propozycje tych tematów spływać będą od użytkowników indywidualnych, firm i ich zrzeszeń, organizacji pozarządowych i ich zrzeszeń oraz władz lokalnych i samorządu regionalnego. Do zabierania głosu i proponowania tematów dyskusji zapraszani będą także przedstawiciele świata nauki. Wszystkie tezy i tematy, przyporządkowane do poszczególnych forów dyskusyjnych, podlegać będą dyskusji. W celu uniknięcia zachowań niepożądanych (np. wulgarnego języka, udziału "dla żartu", itp.), a jednocześnie zachowania maksymalnej otwartości portalu, wprowadzony zostanie mechanizm "jawnej moderacji". Polega on na zamieszczaniu tego typu wpisów w specjalnym folderze np. "śmietnik", gdzie nadal będą one ogólnie dostępne, ale wyraźnie odseparowane od ogólnej debaty. W wypadku odrzucania "poza wizją" takich wpisów przez moderatora zawsze pozostaje podejrzenie jakiejś formy cenzury czy manipulacji. Jawna moderacja w dłuższej perspektywie wykształci niepisany kodeks zachowania na portalu - przeglądając taki "śmietnik", internauci zobaczą, jakiego typu wpisy nie są dopuszczane do głównej debaty. Wszystkie debaty - również te zakończone - będą archiwizowane i przez cały czas dostępne dla użytkowników portalu. Na podstawie debat możliwe będzie opracowywanie raportów, opinii oraz stanowisk zawierających najciekawsze wątki dyskusji, a może nawet wspólne głosy w najważniejszych kwestiach. Raporty opracowywał będzie zespół moderatorów portalu przy współpracy innych ekspertów. Robocze wersje raportów ponownie trafią do oceny użytkowników portalu zarówno indywidualnych, jak i zinstytucjonalizowanych, takich jak organizacje czy zrzeszenia. Tak przygotowany materiał trafi do władz lokalnych i regionalnych oraz do mediów, w których przeprowadzane będą na jego temat dyskusje w specjalnych programach. Raporty z debat będą także przedmiotem dyskusji na konferencjach. Dla mediów lokalnych i regionalnych portal internetowy www.ForumPomorze.pl będzie źródłem informacji i inspiracji w zakresie problemów najbliższych lokalnym społecznościom. Portal www.ForumPomorze.pl będzie składał się z wielu narzędzi pozwalających na dyskusję i wymianę opinii. Będą to przede wszystkim fora dyskusyjne. Portal podzielony będzie na fora tematyczne - ich układ, pierwotnie zaproponowany przez zespół moderatorów IBnGR, ulegał będzie ewolucji zgodnie z aktywnością i propozycjami uczestników dyskusji. W ramach poszczególnych forów dyskusyjnych proponowane będą konkretne tematy i tezy. Komentowanie i opiniowanie w ramach poszczególnych tematów oraz dodawanie nowych tematów w obrębie danego forum będzie otwarte dla każdego użytkownika portalu. Przewiduje się możliwość rejestracji użytkowników, co umożliwi ich identyfikację (jest to szczególnie ważne dla użytkowników instytucjonalnych). Wpisy użytkowników będą podlegały opisanej wcześniej "jawnej moderacji". Możliwość nieskrępowanego włączenia się do debaty o konkretnych sprawach związanych z życiem i przyszłością społeczności lokalnych oraz zapewniony mechanizm przełożenia efektów takich debat na działania władz lokalnych i regionalnych zwiększą zainteresowanie mieszkańców Pomorza uczestnictwem w życiu społeczno-gospodarczym regionu. Współpraca z lokalnymi i regionalnymi mediami stworzy układ prawdziwego regionalnego forum debaty obywatelskiej. Następnym narzędziem będą debaty on-line - portal umożliwi prowadzenie debat w czasie rzeczywistym. Pozwoli to zapraszać ekspertów, polityków, przedstawicieli różnych środowisk do dyskusji z użytkownikami portalu w formie "chatu". Jest to formuła niezwykle popularna wśród internautów, zachęcająca ich do wyrażania swoich opinii, wątpliwości czy zadawania pytań, ponieważ na bieżąco widoczne są efekty ich zaangażowania. Możliwe także będzie prowadzenie takich debat jednocześnie we współpracujący z mediami, radiem i telewizją, np. podczas programu na żywo. Programy takie cieszą się dużym zainteresowaniem, ponieważ zabranie głosu w dyskusji przez Internet jest znacznie łatwiejsze - także z psychologicznego punktu widzenia - niż wystąpienie na żywo w radiu czy telewizji (np. rozmowa telefoniczna). Portal umożliwi także przeprowadzanie badań ankietowych i głosowań. Oczywiście nie będą one miały cech reprezentatywności, ale posłużą identyfikowaniu pewnych zjawisk, wyszukiwaniu ciekawych opinii. Ankiety i głosowania on-line są ważnym narzędziem zwiększania zainteresowania uczestników dyskusji internetowych. Jednakże najskuteczniejszym narzędziem dającym możliwość realnego wpływu na decyzje władz lokalnych i regionalnych będą raporty z debat. Efektem moderowanych debat będą raporty zawierające wspólne stanowisko - jeżeli w ogóle uda się takie wypracować - albo omówienie najciekawszych opinii i pomysłów, które rozpowszechnione w mediach poprzez relacje z debat w "Dzienniku Bałtyckim", Radio Gdańsk, TVP3 i przekazane władzom lokalnym i regionalnym będą stanowiły formę konsultacji społecznych, a z czasem recenzowania działalności tych władz. W dłuższej perspektywie stworzy to szansę wypracowania efektywnego, funkcjonalnego mechanizmu obywatelskiej, bardziej bezpośredniej partycypacji społeczności lokalnych w procesie podejmowania decyzji społeczno-gospodarczych. Mechanizm ten wymaga jednak odpowiedzialnej moderacji - taką rolę weźmie na siebie zespół doświadczonych, niezależnych ekspertów IBnGR.

O autorze:

Powstanie spójnej wewnętrznie i wyraziście postrzeganej na zewnątrz wspólnoty obywatelskiej opartej na pewnym kanonie zachowań i niepisanym kodeksie zasad moralnych może stać się przewagą konkurencyjną Pomorza. Co za tym idzie, sprzyjać będzie zwiększaniu inwestycji zagranicznych, lokowaniu się siedzib firm i przyciąganiu nowopowstającej przedsiębiorczości. Jest to również sposób na podniesienie jakości życia Pomorzan, którzy w takowej wspólnocie będą żyli oraz na zwiększenie atrakcyjności regionu pod względem osiedlania się osób spoza Pomorskiego.Nasuwa się więc pytanie, czy jest alternatywa dla budowania wspólnoty obywatelskiej? Co mogłoby być motorem rozwoju gospodarczego Pomorza, na którym można by oprzeć przyszłość naszego regionu? W kwestii surowców naturalnych nie jesteśmy wiodącą siłą… Gaz, węgiel? Na południu Polski, ale nie u nas. Co poza tym? Jesteśmy wiodącym w świecie producentem wyrobów z bursztynu… Niestety nie mamy dostępu do surowca, który znajduje się na północny wschód od nas. Może zatem gospodarka morska - ostatnio ten sektor wraca do łask - jest coraz więcej zamówień. Niestety chociażby ze względu na koszty pracy przegrywamy z krajami azjatyckimi. Poza tym nasze stocznie, oprócz Stoczni Remontowej, od dawna nie przynoszą zysku i są raczej bliższe upadkowi niż drugiej młodości. Jeżeli ktoś myśli o turystyce, to owszem przyjemnie jest spędzić wakacje nad Bałtykiem, ale coś mi podpowiada, że ludzie wybiorą raczej Egipt, Tunezję czy Turcję, szczególnie że wycieczka w tamte strony kosztuje mniej niż wczasy w Sopocie na porównywalnym poziomie. Po krótkim rachunku sumienia - nie jest łatwo wskazać ten element, w którym jako region moglibyśmy być lepsi od innych. Okazuje się jednak, iż takowy istnieje - mniej wymierny, bardziej pośredni, lecz jakże skuteczny, choć trudno dostrzegalny. Jest nim postawa obywatelska. To właśnie ona może być głównym czynnikiem rozwoju regionu. Postawa obywatela, która charakteryzuje się podejściem: jestem odpowiedzialny, więc: wymagam od siebie, wymagam od innych - urzędnika, lekarza, nauczyciela, ucznia, kontrahenta, drugiego człowieka. Można przypuszczać, że takie podejście nie przekłada się na gospodarkę. Posiadanie pewnych wartości i wierność zasadom moralnym wydaje się nierzadko zbyt idealistyczne, często myślimy, że po prostu się nie opłaca, nie przynosi wymiernych korzyści ekonomicznych, tym bardziej jeżeli chodzi o partykularny interes jednostki. Jednak może być inaczej. Panuje powszechne przekonanie, iż region pomorski nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału. Większość osób uważa, iż mógłby rozwijać się znacznie szybciej. Co zatem jest przyczyną takiej sytuacji? Jedni powiedzą, że wysokie bezrobocie i brak miejsc pracy są tu największym problemem. Inni, iż jest za mało inwestycji zagranicznych. Ktoś jeszcze doda, że mamy niską jakość nauczania itd. Wszystkie te kwestie są istotne i należy bardzo poważnie do nich podejść, ale trzeba również spojrzeć trochę głębiej, by dostrzec, gdzie tak naprawdę jest pies pogrzebany. Jaka jest praprzyczyna tych wszystkich, jakże ważnych problemów? W moim przekonaniu jest to brak postawy obywatelskiej, która mogłaby być wspólnym mianownikiem dla tak heterogenicznego społeczeństwa, jakim są mieszkańcy województwa pomorskiego. Jest ono bowiem swoistym tyglem, w którym żyją Kaszubi, Kociewiacy, Wilniucy, mieszkańcy Żuław Wiślanych i inni. Przy tak dużym zróżnicowaniu w kwestiach kultury, tradycji i podejścia do życia, bez wspólnego mianownika, którym mogłaby być właśnie obywatelskość, nie uzyska się potencjalnego efektu synergii, jaki mógłby powstać przy tworzeniu wspólnej wizji rozwoju, lepszego wzajemnego zrozumienia i współpracy Pomorzan. Niestety bez uzyskania tego efektu heterogeniczność regionu ma ujemny wpływ, powodując niepotrzebne podziały i nadmiar rywalizacji, co oczywiście przekłada się na mniej sprawnie funkcjonującą gospodarkę. Osoby prowadzące transakcje biznesowe na styku tych grup społecznych napotykają dodatkową barierę. Świadomość bycia częścią pomorskiej wspólnoty obywatelskiej, przynależności do niej, identyfikowania się z nią zwiększałaby również poczucie odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i za dobro wspólne. Społeczeństwo powinno zmienić swe podejście i tego, co publiczne, nie traktować już jako niczyje, niegodne poszanowania. Powinniśmy dbać nie tylko o "własne podwórko", ale również teren osiedla, dzielnicy, miasta i województwa, w którym mieszkamy. Ileż to razy spotykamy się z sytuacją, w której widzimy sąsiada lub znajomego, który wyrzuca worek pełen śmieci na mało uczęszczaną żwirową ulicę po drugiej stronie płotu, za którym znajduje się jego posesja. Na pytanie, dlaczego tak postępuje, odpowiada, że wszyscy tak robią… Jeżeli większość z nas będzie prezentowała tego typu postawę, to nie mamy co marzyć o życiu na czystych osiedlach i spacerowaniu po nie zaśmieconych parkach, co bezpośrednio przekładałoby się na większą jakość naszego życia. W codziennym życiu bardzo często spotykamy się z brakiem postawy obywatelskiej, który ma negatywny wpływ na nas. Weźmy na przykład sytuację, w której robimy remont w mieszkaniu. Ileż to razy natknęliśmy się na fachowców, którzy byli niekompetentni, notorycznie spóźniali się z terminami i co gorsza jakość wykonanych przez nich prac była na najniższym poziomie. Tego typu zachowania są na porządku dziennym nie tylko wśród osób świadczących swoje usługi w pojedynkę, lecz również wśród firm remontowych. Dzieje się tak dlatego, iż osoby lub firmy świadczące takie usługi nie przejmują się swoją reputacją, nie wymagają od siebie, są nieodpowiedzialne i patrzą krótkowzrocznie jedynie na to, jak osiągnąć szybki zysk, a przy tym nie napracować się za bardzo. Takie podejście, które funkcjonuje w głowach wielu obywateli, sprawia, że odbiorcy usług muszą poświęcić znacznie więcej czasu i nerwów, aby osiągnąć zakładany przez siebie cel. Koszty transakcyjne współpracy z takimi ludźmi są wysokie: tracimy dużo czasu, który moglibyśmy poświęcić na pracę i zarabianie pieniędzy. Zamiast myśleć o własnej przyszłości, musimy na każdym kroku być uważni i zabezpieczać się w każdy możliwy sposób, aby nie zostać oszukanym. Z drugiej strony jesteśmy za mało wymagający i jeżeli otrzymujemy źle wykonaną usługę lub wadliwy produkt, za który już zapłaciliśmy, nie domagamy się powetowania naszych strat, wręcz przeciwnie "odpuszczamy sobie" i takie zachowanie jest bezwzględnie wykorzystywane przeciwko nam. Postawa obywatelska ma też bezpośredni wpływ na jakość prowadzenia biznesu i wzrost gospodarczy. Jednym z czynników hamujących rozwój przedsiębiorstw oraz gospodarki według wielu przedsiębiorców i menedżerów jest brak zaufania. Koszty prowadzenia biznesu w takich warunkach są zdecydowanie wyższe. Przedsiębiorcy muszą zabezpieczać swoje interesy w wieloraki sposób. Rynek jest niestabilny, gdyż nie ma pewności, czy dostawcy będą przestrzegać terminów i oferować produkty i usługi odpowiedniej jakości. Z drugiej strony dostawcy nie mają pewności, czy otrzymają zapłatę za dostarczone produkty lub usługi. W ten sposób tworzy się zamknięte koło, które jest niekorzystne dla wszystkich uczestników obrotu gospodarczego, nie licząc spekulantów. Taka sytuacja ma ogromny wpływ na decyzje przedsiębiorstw zagranicznych odnośnie inwestowania w województwie. Niestety ze względu na niestabilność i niepewność związaną z taką, a nie inną postawą ludzi - tyczy się to również osób pracujących w administracji publicznej, z którą z konieczności muszą się stykać - firmy takie dwa razy pomyślą, nim zainwestują w regionie. Skutkiem nie wytworzenia się wspólnoty obywatelskiej, która miałaby odzwierciedlenie w postawach obywatelskich osób ją kształtujących jest zdecydowanie niższa jakość życia wszystkich obywateli. Taka sytuacja powoduje m.in. migracje młodych, wykształconych ludzi do krajów Europy Zachodniej. Twierdzą oni, że nie tyle większe zarobki są motorem ich wyjazdów, co wyższa jakość życia, z którą w tych krajach spotykają się na każdym kroku. Jak możemy więc wzmocnić postawy obywatelskie wśród osób zamieszkujących województwo pomorskie? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona i na pewno wymaga szerokiej debaty. Musimy sobie również zdawać sprawę z tego, iż proces zmieniania mentalności ludzkiej jest długotrwały i wymaga długofalowych działań, których efekty będą zauważalne po wielu latach.. Warto jednak już teraz rozpocząć ten proces, by w przyszłości wszystkim nam żyło się lepiej. Jedną z kwestii, którą należy wziąć od uwagę jest stworzenie symboliki, wspólnej "story" Pomorza i propagowanie ich. Dałoby to Pomorzanom poczucie wspólnoty - płaszczyznę, na której można rozpocząć dialog i współpracę. Warto by również zastanowić się, w jaki sposób promować ludzi, którzy tworzą prawdziwe elity, tak aby wesprzeć ich działalność i gromadzić wokół nich ludzi o podobnym profilu. Elity rozumiane nie jako ludzi władzy czy osoby majętne lub wpływowe, lecz jako prawdziwe elity, które mogą i powinny być wśród murarzy, lekarzy, prawników, restauratorów i wszelkich innych profesji. Osoby te powinny charakteryzować się zarówno przestrzeganiem kodeksu zasad moralnych, jak i ponadprzeciętną jakością wykonywanego przez siebie zawodu, który gwarantowałby ich klientom najlepszy możliwy standard wykonywanej pracy oraz pewność, iż kooperanci i konkurenci należący do tych elit również reprezentują najwyższy poziom. Elity takie powinny być zdecydowanie inkluzywne, w przeciwieństwie do np. korporacji prawniczych, które do tej pory są ekskluzywne i nie dopuszczają młodych osób, nawet bardzo dobrze przygotowanych, do wykonywania tego zawodu. Takie zachowanie prowadzi do bardzo niskiej jakości świadczonych usług, przy jednocześnie wysokich cenach. Wspierać powinniśmy również ludzi działających społecznie, nie dla własnego interesu, lecz na rzecz społeczności lokalnych, regionalnych i pokazywać ich jako przykład dla innych. Są osoby, które będąc liderami w danej społeczności, potrafiły zjednoczyć ludzi wokół spraw ważnych i np. obronić szkołę przed zamknięciem lub stworzyć infrastrukturę telekomunikacyjną tam, gdzie jej wcześniej nie było. Ich doświadczenie w aktywnym działaniu, poprzez które można osiągnąć wymierne efekty, mogłoby stać się dobrym przykładem dla tych, którzy nie mieli odwagi bądź pomysłu na to, jak rozwiązać bardzo podobny problem w innym miejscu. Jest to tylko parę propozycji, które mogłyby przyczynić się do powstania prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego. Zgodnie z zasadami ekonomii najbardziej wymagający rynek wewnętrzny kreuje najlepsze firmy, które są w stanie konkurować na rynku światowym. Dzieje się tak dlatego, iż przedsiębiorstwa, które chcą spełnić oczekiwania tak wymagającej klienteli, muszą wprowadzać innowacje poprzez coraz lepsze i tańsze produkty i usługi, co pozwala im opracować tak zaawansowane systemy, iż wchodząc na każdy inny rynek, stają się zdecydowanie bardziej konkurencyjne. Społeczeństwo obywatelskie, tworzone poprzez postawy charakteryzujące się dużymi wymaganiami tak wobec siebie, jak i wobec innych, miałoby również duży wpływ na rozwój gospodarczy i kondycję działających na tym rynku firm. Jeżeli udałoby się nam stworzyć pomorską wspólnotę obywatelską charakteryzującą się dużą aktywnością społeczną, odpowiedzialną, więc wymagającą zarówno wobec siebie, jak i wobec innych, to udałoby się nam osiągnąć przewagę konkurencyjną, która pozwoliłaby wykorzystać potencjał drzemiący w regionie oraz rozwiązać wiele problemów. Udałoby się nam również stworzyć lepszą jakość życia dla wszystkich mieszkańców regionu, co powodowałoby imigrację tych najlepszych, zamiast emigracji, której obecnie doświadczamy.

O autorze:

Innowacyjność w połączeniu z przedsiębiorczością może się stać kluczowym czynnikiem determinującym sukces młodego pokolenia. To połączenie jest szczególnie ważne, gdyż sama innowacyjność nie gwarantuje jeszcze sukcesu. Jedynie przeniesienie postaw innowacyjnych w sferę gospodarki może dać wymierne korzyści. Aby takie zjawisko miało miejsce, uczelnie wyższe wraz z władzami lokalnymi i regionalnymi powinny wspierać postawy innowacyjne, przedsiębiorczość akademicką oraz transfer technologii ze sfery nauki do biznesu.Postawy innowacyjne wśród młodych ludzi tworzą się podczas zdobywania wykształcenia. Proces ten zaczyna się już od najwcześniejszych lat nauki i rzutuje na sposób, w jaki młodzi ludzie myślą oraz działają w dorosłym życiu. Nasuwa się więc pytanie, czy edukacja promuje postawy innowacyjne? Można odnieść wrażenie, że podczas okresu kształcenia szkoły i uczelnie wyższe nagradzają za myślenie schematyczne, zapominając o kreatywności. Uważa się, iż najlepszy uczeń czy student jest osobą potrafiącą jak najdokładniej odtworzyć to, co zostało już napisane lub powiedziane. Rzadko dopuszcza się odpowiedzi konstruowane własnymi słowami. Wymiernym efektem takiego postępowania jest brak zdolności nowatorskiego, nieschematycznego myślenia wśród osób wchodzących na rynek pracy. Innowacyjność wymaga również specyficznych cech osobowościowych. Potrzebna jest ponadprzeciętna zdolność do podejmowania ryzyka. Stoi to jednak w sprzeczności z poczuciem stabilizacji i bezpieczeństwa. Część młodych ludzi nie ma odwagi, aby ryzykować pieniędzmi i czasem, aby wcielić w życie nierzadko bardzo dobry pomysł. Przeświadczenie o istnieniu choćby minimalnego ryzyka niepowodzenia automatycznie dyskredytuje ideę w ich oczach. Poza tym bierność wymaga mniej wysiłku niż innowacyjność. Nie jest jednak wystarczające posiadanie odpowiednich predyspozycji, cech osobowościowych i wyuczonych zachowań. Trzeba również posiadać odpowiednią wiedzę, która mogłaby zainspirować do działania. Można ją zdobyć w dwojaki sposób. Poprzez studiowanie i badanie danego zagadnienia lub przez partycypację i obserwowanie zjawisk zachodzących w praktyce. Ludzie młodzi powinni pamiętać o utrzymywaniu kontaktów i przeprowadzaniu rozmów z najlepszymi specjalistami w danej dziedzinie. Siedzenie nad pustą kartką i najtęższe myślenie o tym, jak zrobić biznes nic nie da, jeżeli w parze nie będzie szła dostateczna wiedza na dany temat. Pomysły na dobry biznes nie biorą się znikąd. Powstają na podstawie posiadanej wiedzy, inspirującej do wyłapywania luk bądź wymyślania niespotykanych zastosowań. Najlepszym sposobem na wynajdywanie innowacyjnych pomysłów jest interdyscyplinarność. Pozwala ona dostrzec zastosowanie dla istniejących już rozwiązań w nowych dziedzinach. Osoby koncentrujące się na jednym wąskim zagadnieniu nie mają często wystarczającego potencjału do kreowania nowej linii myślenia poza własnym obszarem działalności. Interdyscyplinarność wymaga z kolei zdolności do dialogu, zaufania i współpracy. Jednakże innowacyjność sama w sobie jest tylko sztuką dla sztuki. Można spełnić wszystkie opisywane powyżej warunki i nic z tego nie będzie wynikać. Kluczem do zmaterializowania dobrych pomysłów jest przedsiębiorczość. Pozwala ona myśleć kategoriami biznesowymi, co jest warunkiem koniecznym do odniesienia sukcesu. Przedsiębiorczość daje więc szansę na założenie własnej firmy. Ze względu na świeże, niekonwencjonalne spojrzenie może ona zyskać przewagę nad zastanymi, skostniałymi strukturami. Tak więc podstawowym błędem jest traktowanie innowacyjności i przedsiębiorczości jako zagadnień odrębnych. Nieocenioną rolę w promowaniu innowacyjności i wspieraniu przedsiębiorczości może odgrywać administracja publiczna. We współpracy z uczelniami i biznesem powinna tworzyć warunki dla przedsiębiorczości akademickiej. Młodzi przedsiębiorcy potrzebują szerokiego wsparcia w momencie rozpoczynania działalności, które w późniejszym okresie może zaowocować nowymi miejscami pracy i wpływami do budżetu w postaci podatków. Wsparcie powinno być udzielane w postaci tworzenia parków technologicznych, inkubatorów oraz centrów transferu technologii. Te pierwsze mają za zadanie między innymi udostępniać powierzchnie biurową, laboratoria oraz usługi doradcze, rachunkowe i marketingowe po preferencyjnych cenach lub nieodpłatnie. Jednocześnie ich rolą, przy odpowiedniej masie krytycznej przedsiębiorstw, jest tworzenie atmosfery wymiany wiedzy i doświadczeń między firmami będącymi częścią przedsięwzięcia. Bliskość geograficzna ma nieoceniony wpływ na powstawanie innowacyjnych pomysłów i rozwiązań. Równocześnie inkubatory mają na celu pomaganie młodym przedsiębiorcom w fazie rodzenia się pomysłu. Ich zadaniem jest asystowanie przy tworzeniu biznes planu i rejestracji przedsiębiorstwa. Zaś rolą centrów transferu technologii jest pomoc studentom i pracownikom naukowym we wdrażaniu innowacyjnych pomysłów do gospodarki. Mają one za zadanie pomagać w zdobywaniu kontraktów biznesowych i ich negocjowaniu. Wsparcie w takiej postaci nie jest jednak wystarczające. Bardzo ważnym czynnikiem, który decyduje o rozpoczęciu działalności przez ludzi młodych jest dostęp do kapitału. Istnieje ogromne zapotrzebowanie na wszelakiego rodzaju fundusze pożyczkowe dla mikroprzedsiębiorstw, dostępność do kapitałów wysokiego ryzyka oraz tak zwanych aniołów biznesu. Administracja publiczna mogłaby oferować gwarancje na spłatę zaciągniętych pożyczek, co pozwoliłoby instytucjom finansującym na mniej restrykcyjne podejście do młodych przedsiębiorców, od których w normalnych warunkach wymagano by pełnych zabezpieczeń. Istnieje również możliwość stworzenia przez władze lokalne i regionalne specjalnego funduszu realizującego wspomniane cele. Innowacyjność, zwłaszcza sektora przedsiębiorstw, jest jednym z priorytetowych obszarów wsparcia Unii Europejskiej. Środki przeznaczane na działania innowacyjne z roku na rok są większe. Ich celem jest zwiększenie konkurencyjności państw dwudziestki piątki w skali globalnej. Podsumowując, postawy i działania innowacyjne są kluczową przesłanką konkurencyjnego rozwoju gospodarczego. Jednakże tylko w parze z przedsiębiorczością będą efektywnie spełniać swoją rolę. Właśnie dlatego koincydencja tych dwóch jakże spójnych postaw może stworzyć szansę młodemu pokoleniu na lepszą przyszłość.

O autorze:

Drodzy Czytelnicy W dobie coraz bardziej globalizującego się świata rozwój gospodarczy naszego regionu zależy w dużej mierze od jego konkurencyjności na arenie międzynarodowej. Jak w takim razie zapewnić ową konkurencyjność Pomorzu? Wydaje się, że najlepszym do tego narzędziem są klastry. Dzięki synergii i interakcji tworzą dodatkowy potencjał konkurencyjności. Synergia pozwala pozyskiwać taniej różne wartości potrzebne do konkurencyjności. Interakcje przyśpieszają powstawanie innowacji, które również warunkują konkurencyjność. Klastry są mechanizmem pozwalającym na jej nieustanny wzrost w długim okresie. Mogą one więc pełnić dwojaką funkcję dla pomorskich przedsiębiorstw: stać się dla nich, po pierwsze, tarczą - ochroną w czasie dekoniunktury, po drugie, mieczem - narzędziem ekspansji na rynki międzynarodowe. Jeżeli pomorskie przedsiębiorstwa nie zbudują synergii i interakcji, nie tylko między sobą, ale i światem nauki oraz administracją, to trudniej im będzie wejść na drogę konkurowania jakością i stać się innowatorami, a w efekcie nie będą konkurencyjne w przyszłości. Przy czym, ze względu na bardzo dobry stan koniunktury, nadszedł właśnie moment na tego typu działania. To teraz pomorskie firmy powinny przygotowywać się na odwrócenie cyklu koniunkturalnego, które niechybnie nastąpi. W przeciwnym razie jest duże prawdopodobieństwo, że część z nich nie utrzyma się na rynku. Niemniej jednak podejście klastrowe napotyka szereg barier, z których największą jest niski poziom kapitału społecznego - ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać, brakuje zaufania, trudno więc podejmować decyzje co do wspólnego działania o charakterze biznesowym. W związku z tym zdecydowaliśmy się poświęcić niniejsze wydanie "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" właśnie tematyce klastrów. Rozpoczynamy od bliższego przyjrzenia się zjawisku klastrów, w celu określenia ich znaczenia dla gospodarki regionu oraz wskazania odpowiednich rekomendacji dla ich wspierania. Potem przechodzimy do szerszego ogólnopolskiego i międzynarodowego wymiaru, aby lepiej zrozumieć ich znaczenie w tym właśnie kontekście. Następnie zamieszczamy wypowiedzi przedstawicieli pomorskiej administracji i nauki jako niezbędnych uczestników procesu klastrowania. Kolejno pokazujemy, jakie korzyści oferują klastry dla regionu oraz samych przedsiębiorstw. Przy czym te drugie podpieramy przykładami z zainicjowanych już działań klastrowych. Dalej omawiamy bariery, zidentyfikowane także na podstawie praktycznych doświadczeń. Wreszcie przedstawiamy zarys struktury pomorskiej gospodarki, aby określić potencjalny punkt wyjścia dla przyszłych działań klastrowych. Mam nadzieję, że niniejsze wydanie "Przeglądu" przyczyni się do lepszego zrozumienia problematyki klastrów oraz pozwoli wzajemnie poznać opinie i zbliżyć głównych aktorów tego zjawiska na Pomorzu. Liczę również, że będzie to swoiste kompendium dla inicjatorów działań klastrowych, pokazujące korzyści, narzędzia oraz możliwe formy działania w ramach klastrów.

O autorze:

Współczesna debata dotycząca administracji publicznej ma zwykle jedną oś konfliktu: biurokratyzacja to nieefektywność czy zapobieganie korupcji?
Współczesna debata dotycząca administracji publicznej ma zwykle jedną oś konfliktu. Jedni mówią, że jest zbyt zbiurokratyzowana, a przez to nieefektywna i nieprzystająca do wymagań współczesności. Drudzy z kolei twierdzą, że głównym problemem administracji jest potrzeba odpowiednich procedur i jej kontrola, mająca zapobiec zachowaniom korupcyjnym. Nie wartościując żadnej ze stron, chciałbym zaznaczyć, że dyskurs taki miał miejsce już ponad 150 lat temu. Aby poszerzyć horyzont dyskusji i nie wyważać otwartych już drzwi, w niniejszym artykule przedstawiam ewolucję podejścia do administracji publicznej oraz osie konfliktu, które miały w niej miejsce od połowy XIX wieku. Tradycyjna administracja publiczna
System tradycyjnej administracji publicznej zakładał oddzielenie polityki i polityków od administracji publicznej, aby zapewnić tej ostatniej niezależność i obiektywizm.
Głównym celem tego powstałego w drugiej połowie XIX wieku konceptu było zapewnienie stabilności i ciągłości funkcjonowania państwa. Zakładał on oddzielenie polityki i polityków od administracji publicznej, aby zapewnić tej ostatniej niezależność i obiektywizm. Żeby ten cel osiągnąć, dobór osób na stanowiska w administracji publicznej oparto na systemach służby cywilnej. Systemy te miały zapewnić niezależną ocenę kandydatów w procesach rekrutacji i awansu. Opierały się one na procedurach kontrolowanych przez niezależne organy zajmujące się zatrudnieniem w sektorze publicznym. Podstawowym kryterium oceny były kompetencje (często rozumiane bardziej jako długość stażu pracy niż rzeczywista zdolność do efektywnego zarządzania). Właśnie w czasach tradycyjnej administracji publicznej wprowadzano między innymi konkursy na poszczególne stanowiska.
Służba cywilna miała być z jednej strony bezstronnym, ale posłusznym instrumentem państwa, z drugiej zaś pełnić funkcję obiektywnego interpretatora i realizatora praw i polityk publicznych.
Ponadto systemy tradycyjne zapewniały gwarancję zatrudnienia i przyzwoitą stałą pensję, ustalaną na podstawie kryteriów związanych z zawodem, a nie efektywności czy wartości rynkowej pracownika. Służba cywilna miała być z jednej strony bezstronnym, ale posłusznym instrumentem państwa, z drugiej zaś pełnić funkcję obiektywnego interpretatora i realizatora praw i polityk publicznych w stosunku do obywateli. Większość bogatszych i bardziej rozwiniętych krajów zaadaptowało tradycyjne systemy służby cywilnej, przy czym przybierały one różnorodne formy .
Dwie słabości systemu służby cywilnej: upolitycznienie oraz zbyt sztywne regulacje.
System służby cywilnej miał jednak dwie potencjalne słabości. Po pierwsze (wbrew pierwotnym założeniom), w wielu przypadkach stawał się instrumentem w rękach polityków. Wykorzystywano go do mobilizacji siły politycznej, blokując rozwój „neutralnych kompetencji”. System publicznego zatrudnienia sam w sobie był zasobem do dystrybucji dla zwycięzców wyborów. Było to możliwe ze względu na wykorzystywanie metod takich jak: ograniczanie prawa stojącego na straży obiektywnej rekrutacji i awansu pracowników sektora publicznego, wybieranie „odpowiednich” osób do niezależnych komisji, sabotaż budżetowy, manipulowanie procesem wyboru czy manipulowanie przemieszczaniem i awansem personelu. W konsekwencji system służby cywilnej został mocno upolityczniony. Po drugie, ze względu na filozofię jego działania, zasadzającą się głównie na regulacjach i procedurach wynikających z prawa, był on mało podatny na zmiany i oderwany od zmieniającej się rzeczywistości społeczno-gospodarczej. Powodowało to jego niską efektywność w zaspokajaniu ewoluujących potrzeb społeczeństwa i gospodarki . Public management
Podejście public management skupia się na efektywności i rezultatach, które osiągane są poprzez stawianie celów o charakterze biznesowym i zwiększanie wydajności organizacyjnej.
Odpowiedzią na zarzuty stawiane konceptowi tradycyjnej administracji publicznej pod koniec XIX wieku była koncepcja public management (zarządzania publicznego). Jej zwolennicy wyszli z założenia, że zarządzanie jest nauką uniwersalną, którą można aplikować w każdym kontekście – niezależnie, czy jest to sektor prywatny czy państwowy. Jednocześnie głównym źródłem myślenia w kategoriach public management były praktyki powstałe w sektorze prywatnym. Zwracano uwagę, że w obu tych sektorach istnieją stanowiska pracy o podobnym profilu (kwestie prawne, marketing etc.). Wystarczyło jedynie połączyć zarządzanie ze skupieniem się na zwiększaniu użyteczności publicznej. Doktryny i praktyki public management są trudniejsze do skategoryzowania niż te występujące w koncepcji tradycyjnej administracji publicznej (nieustannie zmieniają się i adaptują do potrzeb). W koncepcie tym nacisk kładzie się na praktyczne umiejętności menedżera i potrzebę wychodzenia z inicjatywą przez menedżerów wszystkich szczebli. Oznacza to między innymi odejście w pewnym stopniu od sztywnych procedur i regulacji powstających w wyniku zmieniającego się prawa na rzecz podejmowania autonomicznych decyzji przez zarządzających wykorzystujących metody oparte na teoriach ekonomicznych. Podejście to skupia się na efektywności i rezultatach, które osiągane są poprzez stawianie celów o charakterze biznesowym i zwiększanie wydajności organizacyjnej . New public management
Recepta na większą efektywność według modelu NPM: skorelowanie interesu własnego urzędnika z celami urzędu, który reprezentuje.
W drugiej połowie XX wieku nastąpiła nowa fala zmian w podejściu do administracji publicznej. Jak sama nazwa wskazuje, filozofia new public management (nowe zarządzanie publiczne) nie miała charakteru negującego założenia zarządzania publicznego, lecz starała się w jeszcze większym stopniu zainspirować doświadczeniami sektora prywatnego dla zwiększenia efektywności administracji publicznej. W filozofii tej nadal panował fundamentalny krytycyzm biurokracji. Niemniej jednak, nowe zarządzanie publiczne wprowadzało jedną bardzo istotną zmianę. Mianowicie oparto je na założeniu, że każdy człowiek jest motywowany chęcią maksymalizacji własnych korzyści i nie inaczej jest z pracownikami administracji publicznej. Dlatego aby osiągnąć większą efektywność, należy skorelować interes własny urzędnika z celami urzędu, który reprezentuje. Przy czym zamiast stosować zasady posłuszeństwa czy zaufania, należy wprowadzić bodźce ekonomiczne. W ten sposób bez ciągłego instruowania i rygorystycznego nadzoru można uzyskać lepszą efektywność w administracji publicznej. Jeżeli więc rząd chce dostarczyć odpowiednią ilość usługi o pożądanej jakości i możliwie niskim kosztem, to reguły rynkowe dostarczą odpowiednich bodźców, aby przynieść taki rezultat. Charakterystyczne narzędzia nowego zarządzania publicznego to konkurencja, urynkowienie, autonomizacja, dysagregacja i deregulacja . Filozofia ta nie tylko zdominowała akademicki i praktycystyczny dyskurs we współczesnej administracji publicznej, ale również uzyskała aprobatę największych międzynarodowych instytucji rozpowszechniających dobre praktyki w tym zakresie. W rezultacie nowe publiczne zarządzanie rozprzestrzeniło się globalnie i jest obecne w tak różnych pod względem kulturowym, ekonomicznym i politycznym miejscach jak Mongolia czy Nowa Zelandia. Istotne jest wszakże, że nie wszyscy podzielają poglądy tej filozofii. Nie przyjęła się ona w niektórych europejskich krajach, które ze względu na ich statyczną kulturę i tradycję nie są podatne na urynkowienie. W krajach tych zarówno biurokracja, jak i służba cywilna cieszą się wysokim statusem i mają zdolność do opierania się takim sugestiom. Responsive governance Ostatnimi czasy możemy doświadczyć kolejnego zwrotu w myśleniu o administracji publicznej. Jest to związane z jednej strony z przesytem filozofią nowego zarządzania publicznego, a z drugiej ze stawianymi wobec niej zarzutami bazowania na zbyt wąskim zbiorze założeń i wartości. Podczas gdy nowe zarządzanie publiczne skupiało się na osiąganiu coraz wyższej efektywności biznesowej, filozofia responsive governance (responsywnego rządzenia) zaczęła podnosić kwestię zwiększania wartości publicznej jako głównej funkcji administracji publicznej. Autorzy tej teorii wyszli z założenia, że bezrefleksyjne kopiowanie rozwiązań z sektora prywatnego jest błędem. Twierdzą, że mechanizm w sektorze prywatnym jest prosty: zarządzający pozyskują kapitał poprzez autonomiczne wybory prywatnych konsumentów albo poprzez inwestorów, którzy liczą na umiejętność pozyskiwania konsumentów przez zarządzających w przyszłości. W tym wypadku satysfakcja klienta powinna być stawiana na pierwszym miejscu (vide: nowe zarządzanie publiczne).
Responsywne rządzenie opiera się przede wszystkim na zarządzaniu wieloma interesariuszami i skonfliktowanymi wartościami, aby wnosić jak największy wkład do interesu publicznego.
Jednakże w administracji publicznej sprawa ma się zgoła inaczej. Zarządzający świadczą usługi publiczne konsumentom, lecz to nie przez nich są wynagradzani. Decyzje o realizowaniu bądź nie danych działań i przekazywaniu finansowania na nie podejmują politycy. Ci wybierani są przez społeczeństwo, które na pierwszym miejscu stawia efekty społeczne – wzrost bezpieczeństwa, realny wzrost siły nabywczej, spadek bezrobocia etc. Trzeba przy tym zaznaczyć, że może występować konflikt wartości pomiędzy konsumentami usług publicznych a społeczeństwem. Cóż z tego, że stworzymy świetne warunki dla więźniów, którzy będą tym usatysfakcjonowani, jeśli jednocześnie nie zwrócimy uwagi na skuteczność resocjalizacji. Społeczeństwo będzie rozliczać polityków ze wzrostu lub spadku przestępczości. To samo można powiedzieć o konsumentach chcących uzyskać pozwolenie na budowę. Jeżeli naszym głównym celem będzie ich usatysfakcjonowanie, to pozytywnie rozpatrzymy większość ich sugestii, tym samym burząc przestrzenny i architektoniczny ład danej miejscowości. Toteż responsywne rządzenie opiera się przede wszystkim na zarządzaniu wieloma interesariuszami i skonfliktowanymi wartościami, aby wnosić jak największy wkład do interesu publicznego. Innymi słowy, model ten wymaga mnogości form publicznej odpowiedzialności . Tradycyjna administracja publiczna koncentrowała się na hierarchicznej odpowiedzialności wewnątrz służby cywilnej i później wzwyż w stosunku do liderów politycznych. Zarządzanie publiczne dodawało do tego odpowiedzialność profesjonalną takiego rodzaju, że menedżer w sektorze publicznym zdobywał ją poprzez trening i doświadczenie. Nowe zarządzanie publiczne skupiało się na dualnej, wzajemnie wspomagającej się odpowiedzialności wobec efektywności ekonomicznej i wobec klienta, podczas gdy responsywne rządzenie przedstawia zróżnicowane, kompleksowe formy 360-stopniowej odpowiedzialności, w której jest wielu interesariuszy w rządzie i społeczeństwie. Przy czym wszyscy chcą być słyszani i uzyskać informację zwrotną. W modelu tym dużą wagę przywiązuje się do partycypacji społecznej – wyrażania głosu i budowania partnerstw. Otwartość i transparencja są więc częścią tej filozofii. Odpowiedzialność w modelu responsywnego rządzenia nawołuje do nowych form kompetencji i przywództwa po stronie służby cywilnej, wymagając zarówno niezależności politycznej, jak i społecznej odpowiedzialności, a także politycznej świadomości i wrażliwości. Responsywne rządzenie pokazuje nowe rodzaje styczności państwa ze społeczeństwem i nowe, bardziej wielopłaszczyznowe formy rządzenia (włączając w to ponadnarodowe instytucje, takie jak Unia Europejska). Filozofia ta zakłada skupienie się na włączaniu obywateli we wszystkie role jako interesariuszy bardziej niż tylko na satysfakcji konsumenta usług publicznych. Niemniej jednak w kwestii tych ostatnich istotne jest zaangażowanie obywateli do ich współtworzenia (różne formy samopomocy), skoordynowane skupienie na konsumencie, aby móc zaadresować indywidualne potrzeby i problemy holistycznie, a także pragnienie, aby włączać punkty widzenia grup obywateli bezpośrednio do procesu dostarczania usług . Warto zwrócić uwagę, że myślenie kategoriami responsywnego rządzenia nie powstało w próżni – ostatnimi czasy pojawiły się nowe uwarunkowania. Świat zaczął się coraz bardziej globalizować, co spowodowało wypieranie idei monolitycznego państwa. Wynikało to, po pierwsze, ze zmiany interakcji z hierarchicznych na sieciowe, po drugie zaś, z przechodzenia w kierunku „państwa postregulacyjnego”, które polega mniej na bezpośredniej interwencji i rządowym zwierzchnictwie, a bardziej na lżejszych, selektywnych instrumentach w kontekście samoregulacji i partnerstw z instytucjami pozarządowymi. Nie można też zlekceważyć wpływu technologii informacyjnych i komunikacyjnych (ICT) na administrację publiczną. ICT umożliwiają bardziej rozproszony, a jednocześnie lepiej poinformowany i transparentny proces podejmowania decyzji. Zainspirujmy się
Korzystajmy z doświadczeń innych, ale znajdźmy własną drogę.
W ciągu ostatnich 150 lat na arenie międzynarodowej ścierało się wiele różnych koncepcji administracji publicznej. Zmieniały się też osie konfliktu. Było to zarówno skutkiem ewolucji myślenia oraz doświadczeń praktycznych, jak i zmieniających się uwarunkowań zewnętrznych. Niemniej jednak nie można kategorycznie stwierdzić, że jedna koncepcja jest najlepsza w każdych warunkach. Nasza optyka będzie się zmieniać w zależności od stawianych sobie celów i obecnych uwarunkowań. Nie warto również bezkrytycznie i w tym samym stopniu w każdym obszarze działania implementować sprawdzonych gdzie indziej rozwiązań. Na pewno jednak warto znać przyczyny i skutki zastosowanych już gdzie indziej mechanizmów, aby wykorzystać doświadczenia innych w budowaniu naszego własnego modelu administracji publicznej.

O autorze:

Obecny kryzys finansowy i gospodarczy oraz rysujące się kryzysy energetyczny i środowiskowy zdecydowanie wzmacniają pytanie o źródła rozwoju Polski i przesłanki naszej konkurencyjności międzynarodowej w przyszłości. Wszystko to wiedzie do kwestii kształtu polityki proinnowacyjnej w Polsce. Czy powinniśmy pójść drogą lidera w wynajdywaniu nowych technologii, którą dotychczas szedł najbardziej innowacyjny kraj świata – USA oraz, w różnym stopniu, kraje Europy Zachodniej, czy też drogą podwykonawczej i niszowej innowacyjności technologicznej? A może należy wybrać drogę zupełnie przyszłościową (post-naukową), która opiera się na łączeniu twardych technologii z kulturą? Globalny układ sił się zmienia Przez ostatnie pięćdziesiąt lat Stany Zjednoczone kroczyły drogą silnego inwestowania publicznego i prywatnego w naukę, w tym zwłaszcza w nowe technologie. Cały narodowy system innowacyjny nastawiony był na nauki ścisłe i przyrodnicze oraz laboratoria i parki przemysłowe dla wynajdywania nowych technologii. Pozwoliło im to osiągnąć światowy prymat w tym zakresie i umożliwiło tworzenie bogactwa. W Europie podobną drogę, lecz w innym okresie i nieco innej formule, obrała między innymi Finlandia.
Stany Zjednoczone i niektóre kraje Europy Zachodniej zbudowały swoje bogactwo na inwestowaniu w nauki ścisłe i przyrodnicze; obecnie punkt ciężkości przesuwa się w kierunku Azji; koszt stworzenia przełomowego rozwiązania technologicznego systematycznie spada.
Wydawałoby się więc, że droga jest już określona i Polska powinna jedynie nią podążać, aby w przyszłości odnieść sukces. Jednak inni ze świata tzw. gospodarek wschodzących podjęli to wyzwanie już wcześniej. Jeszcze kilka lat temu można było powiedzieć, że w Chinach i Indiach wytwarza się jedynie produkty oparte na taniej i nisko wykwalifikowanej sile roboczej. W międzyczasie jednak zarobione na eksporcie takich produktów pieniądze kraje te zainwestowały w potencjał badawczo-rozwojowy. Pomiędzy 1996 a 2005 r. globalny udział Chin w całkowitych wydatkach na B+R wzrósł z nieco ponad 2% do ponad 7,5%, a relacja wydatków biznesu na B+R do PKB osiągnęła już prawie taki sam udział jak w Unii Europejskiej wynosząc 1,02% w 2006 r. Powyższe dane pokazują, jak bardzo te postrzegane przez wielu jako cywilizacyjnie zacofane kraje zaangażowały się w tworzenie innowacji technologicznych. Już teraz w pewnych częściach Azji w niektórych dziedzinach prowadzone są badania na najwyższym światowym poziomie. Tyle, że naukowcy pracujący w Chinach czy Indiach nie mają tak wygórowanych oczekiwań finansowych jak ich koledzy w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej, jednocześnie uchodząc za najzdolniejszych w tej sferze. Sytuacja ta powoduje, że koszt stworzenia przełomowego rozwiązania technologicznego systematycznie spada. Jakie więc będą tego skutki dla świata? Społeczeństwo post-naukowe Według Christophera T. Hilla, który opublikował swoją tezę w amerykańskim miesięczniku Narodowej Akademii Nauk w 2007 r., Amerykanie w związku z zachodzącymi zmianami zaczną przechodzić od społeczeństwa naukowego do post-naukowego. Uważa on, że zmieni się charakter innowacji wiodących do tworzenia bogactwa i wzrostu produktywności. Jego zdaniem badania podstawowe w zakresie nauk ścisłych i przyrodniczych stracą na znaczeniu na rzecz badań z zakresu nauk społecznych. Skoro światowej klasy innowacje technologiczne będzie można kupić w wielu miejscach na świecie i będą one relatywnie tanie, to kluczowa stanie się umiejętność rozpoznania odpowiednich z nich i dopasowania do potrzeb konkretnych jednostek, grup, społeczeństw i kultur. Oczywiście, nie oznacza to, że nauki ścisłe i przyrodnicze trafią do lamusa. Nadal społeczeństwa będą potrzebowały wynalazków zaawansowanej inżynierii. Według autora kluczowe innowacje bez względu na przeznaczenie (przemysłowe, konsumenckie czy publiczne) nie będą jednak powstawać w warsztatach, laboratoriach i biurach, lecz w studiach, think tankach, atelier i cyberprzestrzeni. Jego zdaniem już teraz możemy zaobserwować tę zmianę w realnej gospodarce. Firmy takie, jak Google, YouTube, E-bay czy Yahoo zbudowały swoje sukcesy na radykalnych innowacjach, które nie miały wiele wspólnego z badaniami w zakresie nauk ścisłych i przyrodniczych.
W przyszłości generowanie bogactwa przesunie się w kierunku odpowiedniego wykorzystania wynalezionych już technologii, filtrując je przez pryzmat rozumienia zagadnień z zakresu psychologii, socjologii i kulturoznawstwa.
Jaka więc powinna być polska polityka innowacyjna w czasach, gdy Stany Zjednoczone będą przechodzić w kierunku społeczeństwa post-naukowego, Europa Zachodnia nadal będzie silnym ośrodkiem innowacji technologicznych, a kraje takie jak Chiny czy Indie zajmą dotychczasowe miejsce USA, wiodąc prym w naukach ścisłych i przyrodniczych oraz inżynierii?
Wizja Polski jako lidera nauk ścisłych i przyrodniczych wymaga silnego i inteligentnego państwa oraz ogromnych środków finansowych.
Polska liderem nowych technologii Wydaje się, że możliwe są przynajmniej trzy wizje rozwoju w tym zakresie. Pierwszą jest opcja powielenia drogi, którą przebyły Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia, a którą od kilku lat idą kraje takie, jak Chiny czy Indie. Polegałaby ona na skoncentrowaniu się na naukach fizycznych, matematycznych i biologicznych oraz inżynierii w celu osiągnięcia światowego prymatu w tym zakresie. Jest to wizja o tyle kusząca, iż Polska ma pewne tradycje w tym obszarze. Możnaby tu przytoczyć lwowską szkołę matematyczną, która funkcjonowała w okresie przedwojennym, a jej członkowie w późniejszym czasie zasilili ośrodki naukowe w całej Polsce. Nie bez znaczenia jest tu również okres PRL, gdy polska myśl inżynieryjna rozwijała się zarówno na potrzeby militarne Układu Warszawskiego, jak i przemysłu traktowanego jako podstawowa baza rozwoju. Mieliśmy duże osiągnięcia w zakresie fizyki czy atomistyki. Do pewnego stopnia sprzyjającą temu okolicznością są przemysłowe inwestycje zagraniczne dokonane w Polsce w ostatnich dwudziestu latach, takie jak inwestycja koncernu amerykańskiego United Technologies w podkarpacką WSK Rzeszów. Pomimo tych przesłanek taka wizja rozwoju wydaje się w obecnych warunkach nierealistyczna. Po pierwsze, podejście to wymaga silnego i inteligentnego państwa, które potrafi świadomie wyznaczyć priorytety i ich bronić, a także zjednoczyć wokół takiej idei środowiska naukowe i gospodarcze, co, jak dowodzi praktyka ostatnich dwudziestu lat, jest bardzo mało prawdopodobne. Po drugie, wymaga ogromnych środków finansowych, których Polska obecnie nie ma i w dającej przewidzieć się przyszłości mieć nie będzie. Po trzecie, inne kraje podjęły to wyzwanie dużo wcześniej – Stany Zjednoczone pięćdziesiąt lat temu, Europa Zachodnia ścigając się ze Stanami Zjednoczonymi i formułując Strategię Lizbońską w 2000 r., a Chiny i Indie przed kilkoma laty. Tymczasem my swoje pierwszorzędne szanse i możliwości (np. w technologiach węglowych) – wynikające między innymi z potencjału zbudowanego w PRL-u – w ciągu okresu transformacji przegapiliśmy i roztrwoniliśmy. Właściwie w ciągu ostatnich 20 lat przeszliśmy już na pozycję importerów i adaptatorów technologii wytwarzanych poza Polską.
Wizja Polski jako podwykonawcy, wiodącego jednak prym w pewnych niszach, wymaga selektywnych inwestycji oraz rozwinięcia kompetencji w zakresie międzynarodowej komunikacji.
Polska podwykonawcą nowych technologii Drugą opcją jest nie rezygnowanie z nauk ścisłych i przyrodniczych, lecz zamiast roli wiodącej przyjęcie roli uzupełniającej – roli podwykonawcy dla krajów bardziej rozwiniętych, w tym bliskich nam geograficznie i systemowo państw Europy Zachodniej. Jednocześnie opcja ta nie wyklucza możliwości bycia najlepszym w pewnych niszach. Przy założeniu, że kraje Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone będą zapewniały stały popyt na badania naukowe, wariant ten wydaje się być relatywnie bezpieczny. Wymagałby on od nas nie rezygnowania z budowania narodowego systemu wspierania innowacji technologicznych i inwestowania w tym zakresie, lecz robienia tego w sposób bardziej ostrożny i selektywny, nie pompując ogromnych pieniędzy w najbardziej kapitałochłonne obszary. Jednocześnie należałoby rozwinąć kompetencje w zakresie międzynarodowej komunikacji, gdyż scenariusz ten wymaga bycia elementem łańcucha wartości w europejskich i globalnych sieciach produkcyjnych. W tej sytuacji nie bylibyśmy właścicielem wiodących, a jedynie uzupełniających ogniw całych łańcuchów technologicznych. Opcja ta również nosi znamiona pewnych zagrożeń, chociaż nie w takiej skali jak pierwszy scenariusz. Nadal bylibyśmy narażeni na obniżanie się rentowności badań podstawowych ze względu na dużą konkurencję ze strony krajów o relatywnie niewysokich płacach i dużym potencjale. Opcja ta wymaga również znacznych środków finansowych państwa, chociaż jego zdolność do definiowania priorytetów mogłaby być ograniczona, świecąc odbitym blaskiem polityki UE i koncernów zachodnich. Byłby to więc rozwój „zależny”, typowy dla układu centrum – peryferie, obarczony ryzykiem konkurencyjności struktur „twardego jądra” i nieprzynoszącym takich profitów, jakie daje pozycja wiodąca.
Wizja Polski post-naukowej zakłada obecność w międzynarodowych sieciach wynajdujących technologie oraz obecność w międzynarodowych łańcuchach wartości opartych na naukach społecznych, tworzących rozwiązania procesowe i organizacyjne.
Polska post-naukowa Trzecią opcją, którą warto rozważyć, jest możliwość przeskoczenia etapu społeczeństwa naukowego i obranie kierunku na społeczeństwo post-naukowe – fazy, w którą Stany Zjednoczone dopiero wchodzą. W przyszłości wartość dodana, a co za tym idzie generowanie bogactwa będzie przesuwać się w kierunku odpowiedniego wykorzystania wynalezionych już technologii, filtrując je przez pryzmat rozumienia zagadnień z zakresu psychologii, socjologii i kulturoznawstwa. Ci, którzy w gąszczu powstających innowacji technologicznych będą potrafili wybrać odpowiednie z nich i dostosować do specyficznych potrzeb poszczególnych osób, grup, społeczeństw i kultur, osiągną największy sukces. Obierając tę drogę, Polska musiałaby postawić na zupełnie inny system innowacji niż ten rozumiany tradycyjnie przez pryzmat np. parków przemysłowych. Rola uczelni wyższych byłaby diametralnie różna. Inżynierowie pełniliby rolę tłumaczy globalnych procesów technologicznych, a specjaliści od nauk społecznych dopasowywaliby istniejące technologie do zmian zachodzących w systemach wartości i stylu życia zarówno jednostek, grup, jak i całych społeczeństw w ich kulturowej różnorodności. Scenariusz ten zakłada z jednej strony obecność w międzynarodowych sieciach wynajdujących technologie, aby mieć najszybszy możliwy dostęp do powstających innowacji technologicznych, lecz w minimalnym stopniu angażując się w ich wynajdywanie. Z drugiej zaś obecność w międzynarodowych łańcuchach wartości opartych na naukach społecznych, tworzących rozwiązania procesowe i organizacyjne wykorzystujące różne konfiguracje wynalezionych już technologii. Głównym problemem w takim scenariuszu jest to, iż Polska nie posiada jeszcze swoich dużych działających na międzynarodowych rynkach korporacji, takich jak Google czy YouTube. Niemniej jednak dobrą przesłanką jest to, że np. firma Allegro wygrała batalię o rodzimy rynek z takim gigantem, jakim jest E-Bay. Mamy również wiele przedsiębiorstw, takich jak Gadu-Gadu czy operatora portalu www.nasza-klasa.pl (przejętego już przez kapitał zagraniczny), które odnoszą spektakularne sukcesy, choć na razie jedynie w Polsce. Pozytywną przesłanką pozwalającą myśleć o ich sukcesie międzynarodowym są doświadczenia historyczne i kody kulturowe Polaków. Naszą przewagą może być brak historycznie i kulturowo uwarunkowanych tendencji imperialnych. Polacy w stosunkach z krajami rozwijającymi się (wzrastającymi), a w szczególności post-kolonialnymi nie mają tego stygmatu. W związku z tym możemy spodziewać się większej otwartości i zaufania ze strony innych, a co za tym idzie, uzyskać możliwość zbudowania wysokiego kapitału relacji Musimy wybrać Aby móc dokonać dobrego wyboru, należy zdawać sobie sprawę z trendów globalnych (układu przewag komparatywnych) oraz zasobów i tradycji posiadanych w kraju, a także możliwości realizacyjnych (zarówno po stronie państwa, jak i gospodarki). Nie mniejsze znaczenie ma jednak odpowiedź na pytanie, do czego my jako Polacy mamy większy talent? Czy doświadczenie historyczne i kody kulturowe predysponują nas bardziej do kwestii stricte technicznych (myślenie analityczne, nauki ścisłe i przyrodnicze) czy raczej do rozumienia wielu dziedzin i tworzenia połączeń (abstrakcyjne myślenie, umiejętność wyłapywania synergii i tworzenia nowych syntez)? Wybór jednej z powyższych opcji powinien mieć też wpływ na system kształcenia w Polsce, proporcji między nauczaniem wiedzy a kreatywności oraz między naukami ścisłymi i przyrodniczymi a społecznymi.
Niedokonanie wyboru lub porażka implementacyjna spowodują „drenaż polskich mózgów” wykształconych za publiczne pieniądze.
Najgorszym wariantem byłaby opcja czwarta. Niezdefiniowanie polityki proinnowacyjnej lub jej kompletna porażka implementacyjna i de facto ograniczenie się do dostarczania krajom zachodnim i Skandynawii dobrze wykształconych (z naszych publicznych pieniędzy) i utalentowanych naukowców i inżynierów w ramach jednolitego (mobilnego) rynku naukowego UE.

O autorze:

Drodzy Czytelnicy Przeglądu, z wielką radością oddajemy w Państwa ręce najnowszy numer naszego wydawnictwa, dotyczący jakże ważnego i aktualnego tematu metropolizacji. Głównym celem, który przyświecał nam podczas tworzenia tego numeru było dostarczenie możliwie kompletnego i obszernego zestawienia opinii i zapatrywań na tą kwestię. W szczególności przedstawiamy poglądy osób, od których najbardziej będzie zależał zakres, głębokość i tempo poczynań tworzących metropolię wokół Trójmiasta - Marszałka Województwa i włodarzy miast. Ze względu na okres wyborczy, na który przypadało przygotowanie tego numeru PPG (druga tura) nie wszystkie gminy mogły być tu reprezentowane. Zamieszczamy również wypowiedzi naukowców i ekspertów z całej Polski, które gwarantują nie uwarunkowane bezpośrednimi interesami podejście do tej kwestii.Metropolizacja jest teraz jednym z najbardziej gorących tematów poddawanych pod dyskusję na Pomorzu. Jednakże w gąszczu prezentowanych nie ustrukturalizowanych informacji, które zewsząd do nas docierają i wobec skupiania się na pojedynczych sprawach (vide: wspólny bilet), ciągle brakuje jasnej odpowiedzi na trzy najważniejsze pytania:
  • Jakie są zalety i wady metropolizacji?
  • Jak stworzyć naszą metropolię?
  • Jak zharmonizować rozwój metropolii z rozwojem regionu?
Chociaż aktualnie większość elit i obywateli wydaje się być przekonana co do zalet, jakie niesie ze sobą metropolizacja, warto jednak zrobić rzetelny bilans za i przeciw, aby ostatecznie rozwiać wątpliwości przed podjęciem działań praktycznych. Z kolei odpowiedź na drugie z wymienionych pytań jest już dużo trudniejsza. Kwestie: delimitacji geograficznej, zakresów kompetencji oraz głębokości metropolizacji nie są już tak proste do rozstrzygnięcia. Pojawiają się różne poglądy: od powołania luźnego ciała doradczego dla obszaru metropolii, poprzez oddelegowanie najważniejszych kompetencji wraz z budżetami poszczególnych jednostek administracyjnych w takich dziedzinach, jak: transport czy urbanistyka, aż do postulatów utworzenia jednego organizmu miejskiego. Odpowiedź na to pytanie jest niewątpliwie największym wyzwaniem dla osób, które będą decydować o powstaniu metropolii w naszym regionie. Każdy z tych wariantów ma swoje mocne i słabe strony. Mam nadzieję, że ten numer Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego przyczyni się do lepszego zrozumienia zalet i wad każdego z nich i ułatwienia dalszej debaty na ten temat z udziałem możliwie jak najszerszego kręgu obywateli. Oprócz kwestii dróg i tempa metropolizacji poruszamy również temat wpływu przyszłej metropolii na resztę regionu, bo przecież nie całe województwo znajdzie się w jej granicach. Jak spowodować, by rozwój metropolii nie odbywał się kosztem regionu? To pytanie również nie pozostaje bez odpowiedzi. Mam nadzieję, iż w niniejszym numerze udało nam się przedstawić możliwie głębokie i rzetelne podejście do tematu metropolizacji. Czy przyszedł już czas na metropolię z prawdziwego zdarzenia? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Wam, drodzy Czytelnicy.

O autorze:

Praca i związane z nią zarobki oraz prestiż społeczny są obecnie w percepcji społeczeństwa wyznacznikami sukcesu i coraz częściej szczęścia człowieka. Może to budzić uzasadniony niepokój o sferę ducha, lecz ze względu na bardzo wysoką stopę bezrobocia i trudności ze znalezieniem pracy w ostatnich latach trudno tego zjawiska społecznego nie rozumieć. Atmosferę podgrzewa również emigracja młodych i zdolnych Polaków, a także coraz częstsze głosy przedsiębiorców dotyczące braku chętnych do pracy w niektórych dziedzinach, mimo wciąż wysokiego oficjalnego bezrobocia. Postanowiliśmy zatem zająć się po raz drugi na łamach "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" naszym regionalnym rynkiem pracy, aby lepiej zrozumieć procesy na nim zachodzące. Skonfrontowaliśmy opinie przedsiębiorców, przedstawicieli władzy samorządowej, ludzi młodych oraz badaczy zagadnienia. Efektem takiego podejścia jest kompleksowe opracowanie pokazujące nie tylko obecny stan rynku pracy na Pomorzu i jego uwarunkowania w systemie ogólnopolskim, ale także obszary ściśle z nim związane, czyli demografię, koniunkturę gospodarczą, migracje oraz edukację. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, staramy się odpowiedzieć również na pytanie, dlaczego bezrobocie w województwie pomorskim tak szybko spada i czy jest to już trwała tendencja. Jednocześnie wraz z niniejszym wydaniem "PPG" inaugurujemy nowy, stały dział analiz i porównań, w którym w systematyczny sposób będziemy pokazywać rozwój gospodarczy regionu, biorąc pod uwagę koniunkturę gospodarczą, wybrane wskaźniki rozwoju. Będziemy także porównywać Pomorskie z pozostałymi regionami Polski. Mamy nadzieję, że niniejszy numer Przeglądu pozwoli na lepsze zrozumienie pomorskiego rynku pracy, mechanizmów i procesów na nim zachodzących. Jak zwykle, chcemy za pomocą "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" inspirować dyskusję, która ma przyczynić się do podniesienia naszej wspólnej świadomości, a przez to poprawić jakość polityki publicznej - w tym wypadku, pomorskiej polityki rynku pracy. Zapraszamy do korzystania z informacji i analiz dostępnych na stronie internetowej: www.porp.pl Pomorskie Obserwatorium Rynku Pracy jest odpowiedzią na zapotrzebowanie na rzetelne i systematyczne analizy oraz prognozy naszego regionalnego rynku pracy. Takie analizy mają pomóc w lepszym prowadzeniu działań na rzecz zwiększania zatrudnienia oraz ograniczania i zapobiegania bezrobociu. Pomysłodawcą i wykonawcą projektu jest Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. Sytuacja na rynku pracy jest odbiciem wielu bardzo złożonych i dynamicznych procesów. Dlatego opisując rynek pracy, dokonujemy kompleksowej analizy społeczno-gospodarczej: badamy sytuację makroekonomiczną, koniunkturę gospodarczą, demografię, migracje, edukację i oświatę. Postawiliśmy sobie bardzo ambitny cel: nie tylko stwierdzić jak jest (do tego sprowadza się większość standardowych diagnoz), ale odpowiedzieć dodatkowo na pytania: dlaczego tak jest i jak będzie? Tylko znając odpowiedzi na takie pytania, można podjąć odpowiednie działania na rynku pracy.

O autorze:

Ład przestrzenny oraz ład architektoniczny niewątpliwie dotyczą każdego z nas - są odczuwalne przez wszystkich obywateli. Brak tego pierwszego z punktu widzenia osoby fizycznej objawia się nierzadko w postaci konieczności przemieszczania się na dłuższe niż optymalne odległości, aby móc zaspokoić potrzeby związane z pracą, usługami czy rozrywką. Ład przestrzenny ma również wymiar gospodarczy - racjonalne rozmieszczenie funkcji wpływa na konkurencyjność podmiotów, ponieważ zmniejsza koszty ich funkcjonowania. Natomiast ład architektoniczny lub jego brak objawia się w tym wszystkim, co widzimy na zewnątrz - czy zabudowa danego terenu współgra ze sobą co do formy, użytych materiałów, wielkości i kształtu obiektów, etc. Nieład architektoniczny wywołuje w człowieku negatywne uczucia - wprowadza zły nastrój, zniechęca, ma charakter odpychający. Z gospodarczego punktu widzenia może mieć ujemny wpływ na branżę turystyczną czy też chęć osiedlania się - czyli atrakcyjność turystyczno-osiedleńczą danego obszaru. W związku z tym, iż w wielu miejscach na terenie województwa pomorskiego, jak i w całej Polsce mamy do czynienia z nieładem i jego negatywnymi skutkami, warto zastanowić się, jakie mechanizmy powinny być zastosowane, aby w długim okresie sytuację tę poprawić. Czy jest to tylko kwestia zmiany mentalności społeczeństwa i skuteczniejszego egzekwowania istniejących już przepisów, czy trzeba jednak wprowadzić bardziej restrykcyjne reguły dotyczące kształtowania przestrzeni i architektury? Przy czym ta druga opcja wiąże się bezpośrednio z przyzwoleniem społecznym na poświęcenie części własnej wolności na rzecz większej spójności architektoniczno-przestrzennej. Aby lepiej poznać pomorską przestrzeń i zrozumieć mechanizmy jej kształtowania, do współtworzenia niniejszego numeru "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" zaprosiliśmy badaczy zagadnienia, architektów, urbanistów, inwestorów oraz przedstawicieli władz, które są odpowiedzialne za programowanie i egzekwowanie ładu w województwie pomorskim. W numerze tym staramy się odpowiedzieć między innymi na poniższe pytania. - Jakie są mechanizmy kształtowania ładu przestrzennego oraz dobre praktyki w ramach obowiązujących przepisów? - Czy ład może być czynnikiem rozwoju gospodarczego Pomorza i czy może wpływać na harmonijny rozwój całego regionu? - Jak kształtować architekturę i przestrzeń w perspektywie bieżącej i długofalowej? Jaka jest rola ładu przestrzennego w procesach inwestycyjnych? - Jakie są modele rewitalizacji przestrzeni miejskich w świecie? Mamy nadzieję, iż niniejszy numer "PPG" przyczyni się do lepszego zrozumienia mechanizmów kształtujących ład przestrzenny i architektoniczny. Powinien on również pozwolić na lepsze zrozumienie siebie nawzajem i efektywniejszą współpracę głównych aktorów odpowiedzialnych za kształtowanie pomorskiej przestrzeni, tak aby w przyszłości mieszkańcy, turyści i inwestorzy mogli powiedzieć, że przebywając w naszym województwie, czują się dobrze.

O autorze:

Oddajemy w Wasze ręce kolejne wydanie "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego", dotyczące niezmiernie istotnego tematu, czyli pomorskiego transportu. Zagadnienie to, z uwagi na niespotykany dotąd dostęp do funduszy strukturalnych UE oraz partycypację regionu Pomorskiego w organizacji Euro 2012, rozpatrywane jest przede wszystkim w kategoriach dużych projektów w zakresie infrastruktury drogowej. Tymczasem szeroko rozumiany transport ma wiele wymiarów i może warunkować rozwój innych dziedzin - od edukacji poczynając, na gospodarce kończąc. W związku z tym zdecydowaliśmy się podejść do tego tematu kompleksowo. Rozpoczęliśmy od pokazania ogólnopolskich uwarunkowań rozwoju transportu, gdyż to, co dzieje się w tym zakresie w naszym regionie, jest w dużym stopniu zależne od sytuacji krajowej i decyzji podejmowanych na poziomie centralnym. Następnie, prezentujemy planowany układ transportowy województwa pomorskiego w 2020 r. wraz z opiniami dotyczącymi rozwoju poszczególnych rodzajów transportu. Kolejno przedstawiamy wpływ planowanej sieci transportowej na szeroko rozumianą strukturę gospodarki Pomorza i rynek pracy. Ważna jest także odpowiedź na pytanie, czy Trójmiasto ma szansę się stać węzłem logistycznym o znaczeniu europejskim? Kluczowa w tym aspekcie jest dostępność transportowa na tle innych ośrodków miejskich w Polsce i Europie, która w najwyższym stopniu decyduje o faktycznym poziomie atrakcyjności położenia geograficznego. W niniejszym numerze "PPG" można również przeczytać o połączeniach między ośrodkami subregionalnymi a metropolią i między sobą nawzajem, a także o spójności transportowej Trójmiasta. Poza tym w ramach pokazywania dobrych praktyk omówione zostały różne modele transportu miejskiego i regionalnego, przy czym dużo miejsca poświecono problematyce komunikacji publicznej wewnątrz metropolii oraz wspólnemu biletowi. Mamy nadzieję, iż niniejsze wydanie "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" przyczyni się do lepszego zrozumienia problematyki rozwoju transportu na Pomorzu oraz stanie się poważnym głosem w debacie publicznej na ten temat.

O autorze:

Przygotowując niniejsze wydanie "Przeglądu", chcieliśmy przede wszystkim przyjrzeć się bliżej rozwojowi naszego województwa poza obszarem aglomeracji Trójmiasta. Nasze podejście warunkowane było dwiema głównymi przesłankami. Po pierwsze - uważamy, że w wydawnictwie dotyczącym rozwoju całego regionu warto poświęcić przynajmniej jeden numer na omówienie sytuacji poza aglomeracją. Wynika to z faktu, że zagadnienia dotyczące Trójmiasta, ze względu na skalę jego wielkości, w naturalny sposób odgrywały wiodącą rolę w dotychczasowych wydaniach. Po drugie - sądzimy, że warto zastanowić się nad znaczeniem subregionalnych ośrodków dla rozwoju całego regionu. Takie centra wzrostu, których znaczenie wybiega poza najbliższe otoczenie i wpływa na potencjał całego województwa, muszą być dostrzegane w polityce rozwoju naszego regionu. Dlatego też rozpoczęliśmy od przedstawienia mechanizmów funkcjonowania lokalnych biegunów wzrostu oraz omówienia ich potencjalnego znaczenia z punktu widzenia teorii rozwoju. Przy czym przyjrzeliśmy się bliżej zagadnieniu ich wpływu na postawy ludzkie. Następnie dokonaliśmy próby mapowania lokalnych biegunów wzrostu w województwie pomorskim, zarówno stosując podejście statystyczne, jak i biorąc pod uwagę subiektywne odczucia praktyków i znawców regionu. Jednocześnie na każdym z tych etapów staraliśmy się określić przyczyny ponadprzeciętnego wzrostu w pewnych lokalizacjach - zidentyfikować główne czynniki, które zdeterminowały powstanie lokalnych biegunów wzrostu. Na koniec staraliśmy się przybliżyć wyobrażenie młodego pokolenia o tym, jak taki biegun wzrostu powinien wyglądać, oraz pokazaliśmy zagraniczne przykłady istnienia owych biegunów. Serdecznie zachęcam do lektury niniejszego "Przeglądu", mając nadzieję, że nie tylko pozwoli on na zidentyfikowanie i przedstawienie najbardziej zaradnych w regionie, ale także dostarczy inspiracji tym, którzy dopiero rozpoczynają budowanie swojej pozycji konkurencyjnej.

O autorze:

Niniejsze wydanie "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" przygotowaliśmy pod kątem inwestycji zagranicznych na Pomorzu. Jest to temat o tyle istotny, że jesteśmy obecnie w czasie redefinicji podejścia do nich w wielu aspektach. Zmiana ta związana jest przede wszystkim z dynamicznym spadkiem bezrobocia oraz zwiększeniem się poziomu konkurencyjności zarówno gospodarki, jak i kadr - unowocześnieniem i podniesieniem kwalifikacji.Redefinicja następuje na wielu płaszczyznach: od atrakcyjności inwestycyjnej i nasycenia inwestycjami, poprzez politykę i narzędzia przyciągania inwestycji, po znaczenie inwestycji dla rozwoju regionu i kraju. Jeżeli chodzi o atrakcyjność dla inwestorów, to rosła ona do tej pory przede wszystkim ze względu na relatywnie tanią i coraz lepiej wykwalifikowaną siłę roboczą. Jednakże w obliczu tegorocznego przełamania dynamiki wzrostu wydajności przez dynamikę wzrostu płac rozpoczęliśmy poruszanie się w kierunku zmniejszania przewagi płacowej. Jest to sytuacja zrozumiała, gdyż powinniśmy dążyć do tego, aby społeczeństwo mogło bogacić się szybciej. Spowoduje to jednak stopniowy odpływ inwestycji produkcyjnych do regionów świata, które są bardziej konkurencyjne w tym aspekcie. Już możemy stwierdzić, że nie mamy taniej siły roboczej - nie jest ona w stanie konkurować z Wietnamem czy nawet Chinami. Posiadamy jednak jeszcze relatywnie tanią wysoko wykwalifikowaną siłę roboczą, która za wysokie - jak na polskie warunki - stawki jest gotowa pracować i być przy tym zdecydowanie tańsza niż w krajach wysoko rozwiniętych. Biorąc przy tym pod uwagę coraz większe nasycenie inwestycjami, należy zastanowić się nad redefinicją polityki wobec inwestorów zagranicznych. Czy aby na pewno jest nam na rękę przyciąganie każdej inwestycji bez względu na to, jakiego rodzaju miejsca pracy w jej wyniku powstaną? Wydaje się, że powinniśmy być raczej bardziej selektywni w tej mierze. Jednakże, aby odpowiednie inwestycje chciały do nas napływać, musimy wzmacniać nasze przewagi konkurencyjne w tych obszarach, które są dla nich najważniejsze, a tym samym zredefiniować instrumenty przyciągania tychże. W tym wypadku różnorakie ulgi podatkowe zaczynają tracić znaczenie. Dużo ważniejsza staje się dostępność do wysoko wykwalifikowanych pracowników. Zmienia się również znaczenie inwestycji zagranicznych dla rozwoju regionu i kraju. Ze względu na spadek bezrobocia duże inwestycje, dające pracę kilku tysiącom ludzi, także tracą znaczenie. Obecnie nie sam fakt tworzenia miejsc pracy jest najważniejszy, dużo ważniejsza jest ich jakość - to, czy oferują możliwość rozwoju i wysokie płace. Tego typu inwestycje mogą również służyć jako przekaźnik umiejętności i najnowocześniejszych światowych technologii do danego regionu. Ze względu na tak istotne znaczenie tematu niniejszego "Przeglądu" zdecydowaliśmy się przybliżyć kilka zagadnień z tego zakresu dotyczących Pomorza. Rozpoczęliśmy jednak od sytuacji ogólnopolskiej, aby zarysować szersze uwarunkowania, w których się znajdujemy. Następnie przedstawiliśmy zestawienie atrakcyjności inwestycyjnej województwa pomorskiego z wartością i strukturą zrealizowanych już inwestycji. Kolejno staraliśmy się pokazać punkty krytyczne oraz działania, które należy podjąć w celu poprawy sytuacji w tym zakresie, a także zarysować przyszłościowe kierunki rozwoju. Dalej zajęliśmy się znaczeniem inwestycji zagranicznych dla społeczności lokalnych i regionu - czy mogą stać się alternatywą dla emigracji zarobkowej, jakie korzyści płyną z ich obecności. Pokazaliśmy także poziom akceptacji społecznej dla inwestorów zagranicznych, uwzględniając również kraj pochodzenia. W dziale "Okno na świat" przedstawiliśmy dwa modele rozwoju - bardziej restrykcyjny i bardziej otwarty, na przykładzie Finlandii i Irlandii. Mam nadzieję, że lektura niniejszego "Przeglądu" przyczyni się do lepszego zrozumienia zjawiska inwestycji zagranicznych oraz pozwoli na podjęcie trafnych decyzji w tak ważnym momencie redefinicji podejścia do nich, w jakim znajdujemy się obecnie.

O autorze:

Drodzy Czytelnicy W dobie coraz bardziej globalizującego się świata rozwój gospodarczy naszego regionu zależy w dużej mierze od jego konkurencyjności na arenie międzynarodowej. Jak w takim razie zapewnić ową konkurencyjność Pomorzu? Wydaje się, że najlepszym do tego narzędziem są klastry. Dzięki synergii i interakcji tworzą dodatkowy potencjał konkurencyjności. Synergia pozwala pozyskiwać taniej różne wartości potrzebne do konkurencyjności. Interakcje przyśpieszają powstawanie innowacji, które również warunkują konkurencyjność. Klastry są mechanizmem pozwalającym na jej nieustanny wzrost w długim okresie. Mogą one więc pełnić dwojaką funkcję dla pomorskich przedsiębiorstw: stać się dla nich, po pierwsze, tarczą - ochroną w czasie dekoniunktury, po drugie, mieczem - narzędziem ekspansji na rynki międzynarodowe. Jeżeli pomorskie przedsiębiorstwa nie zbudują synergii i interakcji, nie tylko między sobą, ale i światem nauki oraz administracją, to trudniej im będzie wejść na drogę konkurowania jakością i stać się innowatorami, a w efekcie nie będą konkurencyjne w przyszłości. Przy czym, ze względu na bardzo dobry stan koniunktury, nadszedł właśnie moment na tego typu działania. To teraz pomorskie firmy powinny przygotowywać się na odwrócenie cyklu koniunkturalnego, które niechybnie nastąpi. W przeciwnym razie jest duże prawdopodobieństwo, że część z nich nie utrzyma się na rynku. Niemniej jednak podejście klastrowe napotyka szereg barier, z których największą jest niski poziom kapitału społecznego - ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać, brakuje zaufania, trudno więc podejmować decyzje co do wspólnego działania o charakterze biznesowym. W związku z tym zdecydowaliśmy się poświęcić niniejsze wydanie "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego" właśnie tematyce klastrów. Rozpoczynamy od bliższego przyjrzenia się zjawisku klastrów, w celu określenia ich znaczenia dla gospodarki regionu oraz wskazania odpowiednich rekomendacji dla ich wspierania. Potem przechodzimy do szerszego ogólnopolskiego i międzynarodowego wymiaru, aby lepiej zrozumieć ich znaczenie w tym właśnie kontekście. Następnie zamieszczamy wypowiedzi przedstawicieli pomorskiej administracji i nauki jako niezbędnych uczestników procesu klastrowania. Kolejno pokazujemy, jakie korzyści oferują klastry dla regionu oraz samych przedsiębiorstw. Przy czym te drugie podpieramy przykładami z zainicjowanych już działań klastrowych. Dalej omawiamy bariery, zidentyfikowane także na podstawie praktycznych doświadczeń. Wreszcie przedstawiamy zarys struktury pomorskiej gospodarki, aby określić potencjalny punkt wyjścia dla przyszłych działań klastrowych. Mam nadzieję, że niniejsze wydanie "Przeglądu" przyczyni się do lepszego zrozumienia problematyki klastrów oraz pozwoli wzajemnie poznać opinie i zbliżyć głównych aktorów tego zjawiska na Pomorzu. Liczę również, że będzie to swoiste kompendium dla inicjatorów działań klastrowych, pokazujące korzyści, narzędzia oraz możliwe formy działania w ramach klastrów.

O autorze:

Często zadajemy sobie pytanie: kiedy u nas w regionie, na własnym podwórku, będzie się żyło tak dobrze jak w wysoko rozwiniętych krajach Zachodu? Kiedy w końcu dogonimy je w poziomie rozwoju? Nierzadko myślimy o powieleniu drogi, którą one już przebyły, sądząc, że to nam przyniesie podobny sukces. Możliwe jest jednak inne podejście - przeskoczenie niektórych etapów rozwoju i wysunięcie się na czoło peletonu, a jednym z narzędzi, by to zrobić, jest informatyzacja. Warto przy tym zaznaczyć, że zjawisko informatyzacji należy postrzegać w sposób kompleksowy. Nie dotyczy ono wyłącznie infrastruktury teleinformatycznej - wyposażania w komputery, Internet czy światłowody - ale także produktów i usług, które mogą być dostarczane przy jej pomocy, oraz gotowości społeczeństwa do zmiany sposobu funkcjonowania. Ktoś może twierdzić, że przeskoczyć pewnych etapów się nie da, że musimy szybciej lub wolniej przejść pewną wytyczoną drogę. Wydaje się jednak, że w pewnych istotnych kwestiach skok jest możliwy, a nawet pożądany. Szeroko rozumiane rozwiązania w zakresie informatyzacji mogą spowodować między innymi odciążenie tradycyjnej infrastruktury transportowej czy kapitału ludzkiego w postaci ilości wykonywanej pracy. Spowodują tym samym redefinicję procesów gospodarczych, co może przyczynić się do ograniczania kosztów i większej konkurencyjności. Oczywiście podejście to nie zakłada, że należy zaprzestać rozwijania się w tradycyjny sposób. Pewne transakcje w gospodarce nadal będą musiały być zawierane bez udziału informatyzacji. Mamy wiele atutów, by obrać właśnie taką ścieżkę rozwoju. Nie przyzwyczailiśmy się jeszcze do wygód, jakie niosą za sobą pośrednie etapy rozwoju, co stawia nas w lepszej pozycji w stosunku do bardziej rozwiniętych regionów. Jesteśmy w okresie ciągłych zmian, więc łatwiej nam je akceptować. Coraz szybszy i łatwiejszy dostęp do najnowocześniejszych technologii daje nam narzędzia realizacji. Mamy do dyspozycji niespotykane dotychczas zasoby finansowe w postaci środków unijnych. Co więc stoi na przeszkodzie, by w oparciu o informatyzację dokonać cywilizacyjnego i rozwojowego skoku? Na to i wiele innych pytań staramy się odpowiedzieć w niniejszym wydaniu "Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego". Rozpoczynamy od pokazania trendów globalnych i uwarunkowań krajowych w tej mierze. Następnie przechodzimy do spraw dotyczących bezpośrednio Pomorskiego. Jak region może skorzystać na informatyzacji, co już osiągnęliśmy, a nad czym musimy jeszcze popracować? Prezentujemy także diagnozę pomorskich firm i społeczeństwa w zakresie informatyzacji oraz identyfikujemy środki, które będą dostępne na ten cel w kolejnych latach. Kolejno poruszamy niezmiernie istotną kwestię zaadresowania działań w zakresie informatyzacji. Na ile jest to rola władz publicznych, a na ile wolnego rynku? Odnosimy się również do informatyzacji w pomorskiej administracji publicznej i tego, czy może ona być bodźcem do rozwoju pomorskich firm ICT. Podnosimy też zagadnienie infrastruktury zarówno tradycyjnej przewodowej, jak i bezprzewodowej. Poruszamy także temat informatyzacji w edukacji i kształcenia informatycznego. Aby pokazać, że informatyzacja na szerszą skalę jest możliwa, przedstawiamy przykład Estonii, która wielkością przypomina województwo pomorskie i która skoku informatycznego już dokonała. Wreszcie porównujemy nasz region z pozostałymi województwami Polski, aby ocenić, jaką pozycję zajmujemy na mapie informatycznej kraju. Mam nadzieję, że niniejsze wydanie "Przeglądu" pozwoli na lepsze zrozumienie zjawiska informatyzacji na Pomorzu i przyczyni się do dokonania rzeczywistego skoku cywilizacyjnego i rozwojowego w tej mierze.

O autorze:

Pytanie o handel zagraniczny województwa pomorskiego jest właściwie pytaniem o konkurencyjność naszego regionu, czyli o sukces gospodarczy naszych przedsiębiorstw w aspekcie międzynarodowym. Charakter, wielkość i wartość bieżącej międzynarodowej wymiany gospodarczej województwa jest miarą obecnie osiąganego sukcesu i stanowi o teraźniejszej pozycji konkurencyjnej regionu. Odnosi się ona zarówno do udziału gospodarki województwa w gospodarkach innych regionów (eksport), jak i do gospodarki naszego regionu (konkurowanie z importem). Tymczasem wielkość i struktura czynników produkcji, efektywność ich wykorzystania czy system społeczno-gospodarczy świadczą o zdolności konkurencyjnej regionu, czyli długofalowej umiejętności do sprostania konkurencji międzynarodowej. Należy przy tym zaznaczyć, iż zarówno import, jak i eksport mogą mieć charakter inwestycyjny lub konsumpcyjny. Wysoki udział importu inwestycyjnego, mającego na celu np. zakup maszyn, urządzeń i technologii dla zwiększenia eksportu, będzie w przyszłości wzmacniał pozycję konkurencyjną województwa. Międzynarodowej wymianie gospodarczej województwa pomorskiego warto się przyjrzeć również dlatego, iż nasz region jest jednym z kluczowych eksporterów wśród polskich regionów. Wartość eksportu per capita jest zdecydowanie wyższa niż średnia w kraju (4670 USD do 3598 USD w 2007 r.), a tendencja ta utrzymuje się od początku lat 90-tych. Jednocześnie posiadamy jedną z najwyższych w Polsce relacji eksportu do Produktu Regionalnego Brutto (PRB). Niemniej jednak udział Pomorskiego w ogólnopolskim eksporcie systematycznie maleje (między 2005 r. a 2007 r. spadł on o 0,6 pkt. proc.). W związku z powyższym obecny „Pomorski Przegląd Gospodarczy” poświęciliśmy handlowi zagranicznemu województwa pomorskiego. Rozpoczynamy od pokazania międzynarodowej wymiany gospodarczej regionu w pigułce. W artykule „Import – eksport, jak radzi sobie Pomorze?” można znaleźć odpowiedzi na szereg kluczowych pytań. Jacy są główni partnerzy handlowi naszego województwa? Których produktów najwięcej eksportujemy i importujemy? Artykuł ten pokazuje również specyficzne cechy, które wyróżniają nasz region, np. zjawisko ponadprzeciętnego eksportu do krajów tzw. „tanich bander” (Bahamy zajmują dziewiątą pozycję na liście krajów przeznaczenia pomorskiego eksportu). Następnie prezentujemy zagadnienie pomorskiego eksportu z perspektywy różnych branż: elektronicznej, stoczniowej czy spożywczej. Przedsiębiorcy wypowiadają się na temat ich kluczowych rynków zbytu, towarów i usług, które eksportują oraz perspektyw na przyszłość. Nie bez znaczenia jest tu zagadnienie obecnego kryzysu finansowego i jego możliwych skutków dla pomorskiej gospodarki. Kolejno przedstawiamy swego rodzaju poradnik dla eksporterów w zakresie możliwości uzyskania wsparcia ze strony publicznej (zarówno na poziomie regionalnym, jak i krajowym) oraz instrumenty finansowe oferowane przez banki w zakresie oprzyrządowania transakcji międzynarodowych. Później przechodzimy do relacji regionu z poszczególnymi krajami. W dziale tym można między innymi dowiedzieć się, czy Niemcy są nadal strategicznym partnerem gospodarczym naszego województwa oraz jak wygląda Pomorskie z perspektywy Szwecji. Mam nadzieję, iż niniejszy numer „Przeglądu” przyczyni się lepszego zrozumienia sytuacji gospodarczej województwa pomorskiego na arenie międzynarodowej oraz dostarczy argumentów do szerszej debaty na temat konkurencyjności Pomorza.

O autorze:

Drodzy czytelnicy, Dlaczego debata nad rządzeniem, w szczególności w kontekście regionu, jest tak istotna? Po pierwsze, w gąszczu autonomicznych, lecz wzajemnie przenikających się płaszczyzn rządzenia, z którymi mamy styczność, takich jak Unia Europejska, rząd polski, rządy regionalne i lokalne, pozycja regionu od dłuższego czasu rośnie. Unia Europejska patrzy na swój rozwój i spójność właśnie przez pryzmat regionów i używając tego poziomu delimitacji alokuje środki finansowe. W Polsce, jeżeli chodzi o podział kompetencji miedzy rząd centralny a regionalny, od dwudziestu lat mamy sytuację nieprzerwanego umacniania się pozycji regionu, która prawdopodobnie będzie postępować. Po drugie, kontekst rządzenia dynamicznie się zmienia. Globalizacja, duża mobilność osób i kapitału, rozwój technologii informacyjno-komunikacyjnych (ICT), zmiana relacji z hierarchicznych na sieciowe wymuszają dostosowywanie się systemów rządzenia lub skazują je na zaściankowość i nieefektywność. Warto również zwrócić uwagę na kilka aspektów samego rządzenia. Jest to kwestia kompleksowa nawet na poziomie regionu. Z jednej strony mamy tu różne autonomiczne szczeble władzy samorządowej: regionalna, powiatowa, gminna, z drugiej - szczebel rządowy: urząd wojewody. Poza tym na terenie województwa istnieje kilka instytucji o charakterze centralnym (agencje rządowe), które też mają pewien zakres władzy. Ponadto poprzez podział środków finansowych niemało do powiedzenia ma Unia Europejska. Jeżeli natomiast traktować władzę (a tym samym rządzenie) nie tylko w sposób formalny, a jako zbiór jednostek i grup mających wpływ na kształt polityk i usług publicznych, nie można pominąć obecności podmiotów rynkowych i organizacji pozarządowych. Te pierwsze mogą realizować pośrednio cele społeczne głównie w wyniku partnerstwa publiczno-prywatnego poprzez np. budowę i obsługę autostrad. Te drugie angażują się przede wszystkim we współtworzenie i realizację strategii i usług społecznych np. w obszarze bezdomności. Istotną rolę odgrywają również media - zarówno poprzez kształtowanie opinii publicznej, która może być podstawą przy dokonywaniu wyborów formalnych władz, jak i przekazywanie tym ostatnim informacji o preferencjach społeczeństwa. Tym samym dochodzimy do samego społeczeństwa (w końcu samorząd to wszyscy obywatele danego terytorium). Poprzez indywidualne wybory poszczególnych osób ma ono wpływ na kierunki rozwoju regionu. Obywatele mogą również, tak indywidualnie, jak i grupowo, współtworzyć usługi publiczne przez aktywne w nich uczestnictwo oraz przejmowanie inicjatywy w kwestiach dobra publicznego. Odpowiedni model rządzenia może także stać się hamulcowym lub dźwignią rozwoju gospodarczego regionu. System rządzenia, który odstaje od warunków, w których funkcjonuje, staje się nieefektywny. Tym samym prowadzi do porażek w sferze działań wspólnych i zwiększania dobra publicznego. Po osiągnięciu pewnego etapu rozwoju poszczególnych jednostek danego społeczeństwa może on się stać blokadą dla ich dalszego rozwijania się. Nie trudno wyobrazić sobie sytuację, w której np. brak infrastruktury transportowej czy komunikacyjnej nie pozwala osiągnąć danej jednostce bądź organizacji większej wydajności, a tym samym konkurencyjności, blokując jej rozwój. Jednocześnie odpowiedni system rządzenia może powodować zgoła odmienne skutki. Wykorzystując takie zasoby, jak społeczne przyzwolenie, dobra wola, wartości, duch wspólnotowości czy wspólne działania społeczności w wymiarze publicznym, można uzyskać ponadprzeciętne rezultaty społeczne i lepszą jakość życia. Za przykład może tu posłużyć Finlandia, gdzie rozbudowane państwo opiekuńcze nie blokuje, a wręcz wspomaga rozwój gospodarczy, technologiczny i wysoką jakość życia. Zastosowanie tego modelu np. w Irlandii mogłoby spowodować zgoła odwrotne skutki. Jaki zatem system rządzenia pasuje do nas, Pomorzan? Do którego mamy największe predyspozycje? Jest to na pewno kwestia istotna i wymagająca zgłębienia w wyniku otwartej dyskusji. Mam nadzieję, że niniejsze wydanie „Przeglądu” przysłuży się do debaty na ten ważny temat. Aby zainspirować się doświadczeniami innych, rozpoczynamy od pokazania, jak ewoluowała administracja publiczna na przestrzeni 150 lat – czyli od sztywnych procedur w tradycyjnej administracji do 360-stopniowej odpowiedzialności w responsywnym rządzeniu. Następnie prezentujemy rządzenie w kontekście regionu – mechanizmy i aktorów tego procesu oraz koncept regionu jako korporacji. Przedstawiamy głosy samorządowców, aby poznać ich wizje rządzenia i sposoby realizacji tychże. Następnie zajmujemy się kwestią administracji publicznej – w tym temacie urzędnicy i politycy znajdą kilka przydatnych wskazówek. Później przechodzimy do kwestii zasobów, które należy identyfikować i wykorzystywać dla dobrego rządzenia. Kolejno zajmujemy się sprawą polityk i usług publicznych o podłożu gospodarczym oraz społecznym, prezentując skuteczne metody ich tworzenia i realizacji. Mam nadzieję, że niniejsze wydanie „Przeglądu” przyczyni się do lepszego zrozumienia zagadnień wchodzących w skład szeroko rozumianego rządzenia, a także będzie zbiorem inspiracji, dobrych rad i praktyk w tym zakresie.

O autorze:

Drodzy czytelnicy, Debatę o współpracy nauki z gospodarką należy zacząć od pytania, jaki jest właściwie cel tej współpracy, czemu ma ona służyć? Odpowiedzią na to pytanie jest jedno słowo: innowacyjność. Na styku nauki i gospodarki istnieje ogromna przestrzeń, w której rodzą się innowacje. Innowacyjność jest jednym z kluczowych źródeł rozwoju gospodarczego. Ma ona bezpośredni wpływ na produktywność, tworzenie miejsc pracy i dobrobyt obywateli. Jest także receptą na wyzwania cywilizacyjne społeczeństw, takie jak zdrowie czy środowisko naturalne. Mając na uwadze powyższe, niniejszy numer „Przeglądu” poświęciliśmy debacie dotyczącej współpracy nauki i gospodarki w województwie pomorskim. Rozpoczynamy od pytania, jakiego typu innowacje będą kluczowe z punktu widzenia gospodarki w przyszłości oraz jaki będzie globalny układ sił w tym zakresie. Czy kluczową rolę odegrają nauki ścisłe i przyrodnicze czy może jednak społeczne? Prezentujemy także optykę samorządu regionalnego w sferze stymulowania współpracy nauki i gospodarki – jaka jest wizja władz regionalnych i na jakie wsparcie można liczyć w tej mierze? Kolejno przechodzimy do kluczowych czynników kształtujących procesy transferu technologii, a także omówienia tych procesów w Pomorskiem. Przedstawiamy między innymi koncept przeciwstawnych funkcji: badań, które przekształcają środki finansowe w wiedzę i komercjalizacji, która przekształca wiedzę w środki finansowe. Następnie pokazujemy kanały transferu technologii i konkretne przykłady zakończone sukcesem. Kolejno przedstawiamy współpracę nauki i gospodarki na Pomorzu przez pryzmat branży biotechnologicznej i informatycznej. W dziale „Okno na świat” zajmujemy się istotnym dylematem zarządzania własnością intelektualną – kto i w jakim stopniu (autor, uczelnia czy przedsiębiorca) powinien czerpać korzyści finansowe z wdrożenia. Wreszcie pokazujemy, jak współpraca nauki i gospodarki oraz innowacyjność wyglądają przez pryzmat statystyk, biorąc również pod uwagę dane z Pomorskiego Barometru Innowacyjności, przygotowywanego przez IBnGR. Liczę, że niniejsze wydanie „Przeglądu” pozwoli na lepsze zrozumienie charakteru obecnej współpracy nauki i gospodarki w Pomorskiem, a także ukaże bariery i szanse, nad którymi wartoby popracować w przyszłości. Mam również nadzieję, iż refleksja nad naszym wewnętrznym potencjałem oraz zrozumienie trendów globalnych w tym zakresie przyczyni się do budowy szerszej koalicji na rzecz dobrej polityki innowacyjnej w naszym regionie.

O autorze:

Punktem wyjścia do myślenia o pomorskiej energetyce musi być fakt, który wszyscy znamy. Wieloletnie zaniedbania inwestycyjne w rozwoju potencjału wytwórczego i infrastruktury przesyłowej spowodowały konieczność importu około 70% energii elektrycznej spoza województwa oraz dużą wrażliwość przesyłu na awarie. Pierwszym dylematem jest więc pytanie, czy inwestować we własny, regionalny potencjał wytwórczy energii, czy też postawić na lepszy przesył (między innymi gęstość i jakość powiązań z krajowym systemem oraz siecią bałtycką) i import energii. W ramach strategii budowy własnego potencjału energetycznego rysuje się szereg dalszych zasadniczych dylematów. Czy postawić na duże – np. atomowe – elektrownie, czy też raczej na energetykę rozproszoną, opartą na lokalnych zasobach i lokalnej sieci? Warto w tym miejscu zaznaczyć, że odpowiednia konfiguracja wyżej wymienionych źródeł energii może prowadzić do efektów synergii – na przykład połączenie elektrowni wiatrowych ze szczytowo-pompową zwiększa współczynnik bezpieczeństwa energetycznego tych pierwszych. Dodać do tego można dylemat kogeneracji, czyli jednoczesnej produkcji np. energii elektrycznej i ciepła. Wybierając odpowiednią drogę rozwoju pomorskiej energetyki, powinniśmy także wziąć pod uwagę czynniki o znaczeniu globalnym, takie jak niewiadoma przyszłość światowych zasobów paliw konwencjonalnych w postaci ropy i gazu czy zagrożenia środowiskowe związane z efektem cieplarnianym. Warto zwrócić uwagę między innymi na tezę, że epoka tanich surowców już nie wróci, a świat czeka na nową rewolucję technologiczną w energetyce, o czym redaktor Edwin Bendyk pisze w niniejszym „Przeglądzie”. W kontekście trendów globalnych istotna wydaje się również wypowiedź profesora Jana Popczyka, z której możemy się dowiedzieć, że Stany Zjednoczone obierają kurs na energetykę odnawialną, przeznaczając na ten cel 250 mld USD w ramach pakietu ratunkowego o wartości 787 mld USD, dedykowanego gospodarce amerykańskiej. Nie mniejszą wagę mają czynniki o znaczeniu europejskim. Polityka energetyczna Unii Europejskiej, w tym perspektywa pakietu energetyczno-klimatycznego, może mieć duży wpływ na wybory podejmowane w naszym regionie – kwestia, do której szerzej odnosi się Marcin Peterlik w niniejszym numerze. Zdając sobie sprawę zarówno z czynników wewnętrznych w postaci dostępnych zasobów i obecnego stanu energetyki regionu, jak i z uwarunkowań zewnętrznych w postaci trendów globalnych czy polityk unijnych, powinniśmy wziąć również pod uwagę nasze aspiracje. Czy za 20 lat widzimy siebie przede wszystkim jako „region taniej energii”, „region bezpieczny energetycznie” czy może „region zielony”? Wyjściem najgorszym z możliwych byłaby niezdolność do wyboru jakiegokolwiek spójnego modelu i kompletny chaos inwestycyjny, w którym w sposób nieskoordynowany powstawałyby elektrownie atomowe, węglowe, gazowe, wiatrowe i spalające biomasę, których lokalizacja i potencjał nie byłyby w żaden sposób dostosowane do infrastruktury przesyłowej. Brak spójnego skoordynowanego modelu energetyki na Pomorzu może spowodować, że nasze inwestycje, zamiast być motorem rozwoju i przemiany technologicznej regionu, staną się kosztochłonnym balastem pogarszającym jakość życia mieszkańców. Mam nadzieję, że niniejsze wydanie „Przeglądu” przyczyni się do lepszego zrozumienia dylematów energetycznych Pomorza oraz rzuci jaśniejsze światło na możliwe rozwiązania w tym zakresie.

O autorze:

Chyba wszyscy zgodzimy się, że gospodarka morska wymaga poważnej debaty nad wizją swojego rozwoju. Kluczowym wydaje się pytanie o jej rolę za 10, 20 lat? Czy będzie ona motorem rozwoju gospodarczego i pionierem innowacyjności, czy jednak jej czas już przeminął? Aby świadomie móc odpowiedzieć na to pytanie należy zwrócić uwagę na jej globalny charakter. Kondycja zarówno stoczni jak i portów - dwóch kluczowych elementów gospodarki morskiej jest w dużym stopniu zależna od perspektyw globalnych zarówno w sensie popytu jak i konkurencyjności. Chociaż oddaleni o tysiące kilometrów, o zamówienia na produkcję statków, konkurujemy ze stoczniami Koreańskimi. Są one dla nas nie mniejszym rywalem niż przedsiębiorstwa europejskie. Można śmiało postawić tezę że to one mają tu najwięcej do powiedzenia. Wystarczy spojrzeć na udział w światowej produkcji okrętowej, Europa - 9,3%, Republika Korei - 38,4%. Sytuacja ta nie bierze się z nikąd, jest odzwierciedleniem realnego poziomu konkurencyjności. Jeżeli spojrzeć na wartość produkcji stoczniowej liczoną na jednego zatrudnionego to wskaźnik ten dla Polski wynosi 45 tys. euro, dla Europy ogółem1 przyjmuje wartość 172 tys. euro, a w przypadku Korei jest to już 313 tys. euro. Abstrahując jednak od ogólnego poziomu konkurencyjności warto zastanowić się nad poszczególnymi działami produkcji stoczniowej. O ile prawdopodobnie nie ma sensu konkurować z Koreańczykami w zakresie budowy kontenerowców, to już podwykonawstwo dla zachodnioeuropejskich stoczni w zakresie budowy statków pasażerskich czy militarnych może być realną opcją. Warto tutaj zaznaczyć iż produkcja tych pierwszych przypuszczalnie wiąże się z przewagami w zakresie lepszego zrozumienia potrzeb pasażerów (funkcjonalność, architektura), którymi są osoby głównie z zachodniego kręgu kulturowego oraz obecności rodzimych armatorów (w ich posiadaniu jest około 40% światowego tonażu). Poza tym pozostają obszary takie jak recykling czy remonty statków, a także produkcja jednostek wysokospecjalistycznych z zakresu floty offshore (m.in. platformy wiertnicze). Niewykluczone jest również, iż posiadanie dużych zasobów w zakresie produkcji okrętowej (wykwalifikowanej kadry, terenów stoczniowych) może otwierać zupełnie odmienne od tradycyjnych możliwości ich efektywnego zastosowania. Jeżeli w europie rozpocznie się silna koniunktura w obszarze np. energetyki i gwałtownie wzrośnie popyt na "obróbkę" wielkogabarytowych elementów ze stali to posiadanie aktywnego potencjału w tym zakresie może spowodować, iż będziemy głównym adresem pod który będą pukać przedsiębiorstwa z tych branż. Wymiar globalny jest również niezmiernie istotny w kontekście rozwoju dużych portów morskich. Obecnie największymi portami świata, są te mieszczące się w południowo wschodniej Azji - aż 7 z nich uplasowało się w pierwszej dziesiątce największych portów świata. Jeżeli dodać do tego główne trasy handlu drogą morską: południowo wschodnia Azja - Europa oraz południowo wschodnia Azja - USA to widać ewidentnie, że ich rozwój jest silnie uzależniony od potencjału kupieckiego i pozycji konkurencyjnej otaczających je gospodarek. Jakie zatem potencjały są w zasięgu pomorskich portów? Konkurowanie o miano międzynarodowego hub-u kontenerowego z Hamburgiem i obsługa gospodarek Europy Zachodniej raczej nie wchodzi w grę. Jednakże odwrócenie obecnej sytuacji, w której to Hamburg jest największym portem kontenerowym obsługującym polską wymianę handlową jest w zasięgu ręki. Wyzwanie to wymaga jednak zintegrowanego podejścia uwzględniającego zarówno kierunki rozwoju portów, jak i infrastruktury lądowej łączącej porty z kluczowymi ośrodkami gospodarczymi w Polsce. Warto się jednak zastanowić czy nie pójść dalej i nie myśleć już teraz o utorowaniu sobie drogi do obsługi morskiej takich krajów jak Słowacja, Węgry, Ukraina czy Białoruś. Nie ma tam jeszcze dużego potencjału gospodarczego lecz znaczna liczba ludności i spodziewany wzrost znaczenia gospodarczego w przyszłości sugerują, iż już dziś warto prowadzić świadomą i zintegrowaną politykę w tym zakresie. Mam nadzieję, iż debata, która odbywa się na łamach "Przeglądu" przyczyni się do głębszej refleksji nad przyszłością gospodarki morskiej w regionie. Globalna perspektywa pozwala wyostrzyć myślenie kategoriami długofalowych i trwałych przewag konkurencyjnych, które będą decydowały o naszej pozycji za lat 10 i 20. Ich zrozumienie powinno pozwolić nam lepiej wpisać się w międzynarodową układankę i odnieść sukces na miarę naszych przecież niemałych ambicji i możliwości.

O autorze:

Czy rolnictwo ma kluczowe znaczenie? Jeszcze pod koniec ubiegłego wieku na tak postawione pytanie w większości wysoko rozwiniętych krajów udzielono by zapewne negatywnej odpowiedzi. Ze szczątkowym udziałem w tworzeniu produktu krajowego brutto nie klasyfikowało się jako obszar godny uwagi - mogący się stać motorem rozwoju gospodarczego. Dziś w debacie publicznej sektor ten wraca do łask. Co więc zmieniło się przez te kilkanaście lat? Przede wszystkim przeistoczeniu uległ kontekst. Świat zaczął się globalizować, gospodarki krajów takich jak Chiny czy Indie podłączyły się do globalnego rynku i zaczęły rosnąć, a w ślad za tym ich społeczeństwa coraz więcej konsumować. Ponadto kurczące się zasoby energetyczne wymusiły innowacje technologiczne i dziś o zasoby rolnictwa konkuruje zarówno sektor żywnościowy jak i energetyczny. Co więcej postępujące zmiany klimatyczne spowodowały coraz większą nieprzewidywalność upraw lub wręcz konieczność przenoszenia niektórych z nich w inne miejsca na ziemi. Dodając do tego wzrost populacji ludności, która w 2030r. osiągnie najpewniej poziom 9 miliardów coraz częściej stawia się pytanie czy nie czeka nas kryzys żywnościowy? Biorąc pod uwagę ten kontekst warto zastanowić się nad wizją rozwoju rolnictwa w Pomorskiem - co czeka nasz region w przyszłości i jak powinniśmy przygotować się do nadchodzących zmian? Nie mamy wszak tutaj pełnej swobody - jednym z kluczowych elementów kształtujących przyszłość naszego rolnictwa jest Wspólna Polityka Rolna Unii Europejskiej. Ten bardzo silny instrument na który składa się 44% budżetu UE może w dużym stopniu definiować rozmiar i charakter tego sektora. Tym bardziej powinniśmy brać aktywny udział w pracach nad przyszłym jej kształtem. Niemniej jednak warto zastanowić się jaki model rolnictwa byłby dla nas odpowiedni. Czy warto postawić na duże wysokotowarowe gospodarstwa rolne czy może na mniejsze - chociażby ekologiczne? Wydaje się, iż w obu przypadkach odpowiedź jest twierdząca. Na rynku potrzebne są oba te warianty. Gospodarstwa duże produkują i będą produkowały około 80% procent żywności jak to ma miejsce dotychczas, gdyż korzystają z efektu skali w postaci tańszego kapitału, automatyzacji czy lepszej organizacji pracy. Gospodarstwa mniejsze powinny odejść od produkcji samego surowca i konkurowania na tym samym rynku z większymi. Dużo wyższą wartość dodaną będą w stanie uzyskać sprzedając produkty specyficzne i różnorodne, mające swoje oparcie chociażby w tradycji regionalnej. Ponadto wartość w produkcji rolno-spożywczej można uzyskać nie tyle odwołując się do samego produktu jako żywności. Ważniejszym wydaje się sprzedaż poprzez produkt wartości niematerialnych takich jak prestiż czy styl konsumpcji. Najlepszym tego przykładem są wyroby z regionu parmeńskiego, gdzie przedsiębiorstwa z Parmy uzyskują wysoką rentowność ze względu na dobrą znajomość i poważanie marki. Czy uda się zatem w naszym województwie wykreować marki o znaczeniu ponadregionalnym, tak aby pomorskie rolnictwo mogło mieć istotny wkład w rozwój gospodarczy naszego regionu? Dziedzictwo kulinarne Pomorza powinno nam zapewnić w tej kwestii odpowiedni potencjał i inspiracje. Kluczowym wyzwaniem wydaje się współpraca zarówno producentów rolnych (małych i dużych), sektora przetwórstwa jak i władz samorządowych. Mam nadzieję, iż debata prowadzona na łamach "Przeglądu" przyczyni się do lepszego zrozumienia tego zagadnienia oraz wypracowania ambitnych rozwiązań na miarę naszego regionu.

O autorze:

Otaczająca nas rzeczywistość ulega tak szybkim przeobrażeniom i jest tak skomplikowana, że aby sprostać jej wyzwaniom musimy uczyć się coraz więcej. Problem nie tkwi jednak w „jednorazowym” zdobyciu większej niż dotychczas ilości wiedzy, ale nabyciu zdolności do ciągłego odnawiania zasobu wiedzy i umiejętności – uczenia i oduczania się. Chodzi o postawy i kompetencje ułatwiające naukę przez całe życie, we wszelkich jego przestrzeniach. Dziś coraz istotniejszym elementem edukacji staje się edukacja pozaformalna (kursy, szkolenia) i nieformalna (w domu, na stanowisku pracy, gdy sami musimy rozwiązać problem, który nas bezpośrednio dotyczy). Dopiero wzajemnie przenikanie się doświadczeń zdobytych we wszystkich tych sferach obrazuje rzeczywisty stan naszych kompetencji i kwalifikacji. Tylko długość (lifelong) i szerokość (lifewide) doświadczeń edukacyjnych (learning) pozwala na bieżące aktualizowanie naszych „skrzynek z narzędziami” – zestawów konkretnych umiejętności i wiedzy, pozwalających skutecznie funkcjonować w relacjach społecznych, w tym gospodarczych i na rynku pracy. Tu powstaje pytanie o nową rolę szkoły w tak szeroko rozumianym systemie edukacji. Czy będzie ona ignorować (zwalczać?) pozostałe sfery, czy wręcz przeciwnie – otworzy się na nową rzeczywistość i wysunie na „przód peletonu” jako główny stymulator i integrator szeroko rozumianej aktywności edukacyjnej? Obecnie szkoła przestała być gwarantem zatrudnienia (jest to problem globalny). Stwierdzenie, iż ukończenie dobrej szkoły równa się otrzymaniu dobrej pracy nie ma już racji bytu. Zbudowana w oparciu o model fabryki masowego wytwarzania standardowa „linia produkcyjna” (zastępowalne „części”, jednakowe wymagania względem ostatecznego „produktu”) ma swoje korzenie w XIX-wiecznej myśli dostarczania kadr dla gospodarki epoki przemysłowej. Tymczasem dziś zdecydowanie większe znaczenie mają usługi – zarówno pod względem liczby zatrudnionych, jak i tworzonej wartości dodanej. Ale także przemysł podlega silnym przeobrażeniom: zacierają się tradycyjne podziały branżowe, a o sukcesie decyduje innowacyjność, zdolność do interpretowania różnych wartości. Mimo globalizacji, widać ucieczkę od masowej standaryzacji, produkty i usługi muszą być kulturowo dostosowane do lokalnych odbiorców. To wszystko powoduje istotny dysonans pomiędzy efektami dzisiejszego systemu kształcenia (mającego korzenie w czasach rewolucji przemysłowej) a potrzebami dzisiejszej gospodarki, ceniącej kreatywność i niestandardowość. Tymczasem, szkolne „wystandaryzowanie” tę kreatywność – tak przecież charakterystyczną dla małego dziecka – szybko zabija. Poza tym, dzisiejsza szkoła postrzegana jest (tak przez samych uczniów jak i absolwentów) jako mało atrakcyjna, wręcz nudna w stosunku do tego, co dzieje się poza nią. Dzieci już od najmłodszych lat otoczone są „chmurą” technologii, której w sensie materialnym symbolem jest telewizor, komórka czy komputer. Cyfrowy i interaktywny świat dostarcza jednocześnie ogromnej, skondensowanej w czasie liczby bodźców emocjonalnych (strach, gniew, fascynacja…) oddziaływujących na nasze zmysły. Nic więc dziwnego, że czas spędzony w zorganizowanej na przemysłową modłę szkole wypada na tym tle niezbyt interesująco. W obliczu powyższych okoliczności rola i znaczenie szkoły wydają się być znacznie bardziej ograniczone, niż przyjęło się powszechnie sądzić. Niemniej, istotnym aspektem formalnego systemu edukacji jest jego powszechność i obowiązkowość. Szkoła jest zatem potencjalnie największym kanałem transmisji wartości kulturowych (dziedzictwa kulturowego). Obszar ten jest istotny szczególnie dziś, gdy wspólna tożsamość może stać się budulcem kapitału społecznego, który jest gwarantem dalszego wzrostu wydajności (spadek kosztów transakcyjnych) i trwałego rozwoju gospodarczego (stabilność relacji gospodarczych). Mam nadzieję, iż szeroka i międzyśrodowiskowa debata (w tym również pomiędzy reprezentantami poszczególnych przestrzeni edukacyjnych) przyczyni się do lepszego zrozumienia wyzwań, przed jakimi stoi współczesny system edukacji i wydyskutowania kształtu wspólnej wizji jego przekształceń i rozwoju.

O autorze:

Jednym z kluczowych czynników sukcesu gospodarczego poszczególnych krajów czy regionów (funkcjonujących w warunkach gospodarki rynkowej) jest posiadanie przez ich społeczeństwa odpowiedniej konfiguracji kompetencji miękkich. Mają one wymiar zarówno osobisty (pokłady przedsiębiorczości, aspiracje i motywacje, zdolność do podejmowania ryzyka), jak i interpersonalny (nawiązywanie i utrzymywanie kontaktów, odczytywanie potrzeb innych i tworzenie partnerstw). Sukces polskiej gospodarki od samego początku transformacji opierał się głównie na kompetencjach osobistych – przedsiębiorczości, wysokich aspiracjach i silnych motywacjach. Efektem było miliony nowoutworzonych podmiotów prywatnych. Niemniej obecnie, nawet najbardziej rozwinięte umiejętności osobiste nie są warunkiem wystarczającym dla dalszego wzrostu. Powstałe przed dwudziestu laty przedsiębiorstwa potrzebują zdecydowanego wzmocnienia kompetencji interpersonalnych – umiejętności tworzenia relacji opartych na wzajemnym zaufaniu i to zarówno wewnątrz organizacji (pomiędzy pracownikami), jak i z jej otoczeniem (społecznością lokalną, klientami, dostawcami). Tylko w tak rozumianej kulturze uczestnicy o różnych doświadczeniach i umiejętnościach będą chcieli dzielić się swoimi pomysłami i spostrzeżeniami, poddając je konstruktywnej krytyce i „zbiorowemu szlifowi”. Rodzące się z częstych i spontanicznych interakcji idee mają ogromną szansę przerodzić się w szeroki strumień różnorakich innowacji (od technologicznych po zarządcze). W ten sposób przynajmniej część firm mogłoby wejść na wyższy etap rozwoju i z solidnego, niedrogiego podwykonawcy stać się kreatorem bądź współkreatorem nowych rozwiązań. Dałoby to im możliwość zarówno realizowania wysokomarżowych kontraktów, jak i otwarcia na dalszy wzrost przedsiębiorstwa. Niełatwo jednak stworzyć kulturę otwartej twórczości, mając za sobą setki lat hegemonii relacji o charakterze wykonawczym i kontrolnym. Ich silnie odczuwalny dziś wpływ jest wynikiem mocno zakorzenionego w interakcjach społecznych braku zaufania i ma swoje źródła w głębokiej historii. Sięgają one XVI-wiecznej organizacji folwarków, które ukształtowały specyficzny model świadomościowy. Polegał on na całkowitej dowolności decyzyjnej u właścicieli­‑zarządców oraz wymuszonym posłuszeństwie, połączonym z brakiem odpowiedzialności u podwładnych. Mentalność ta została następnie wzmocniona w czasach zaborów i PRL-u. Od przemiany kulturowej nie ma jednak ucieczki. Jest ona jedynym rozwiązaniem w obliczu coraz bardziej dotkliwego procesu utraty prostej przewagi kosztowej. Większość małych i średnich przedsiębiorstw dochodzi dziś do takiego punktu, w którym nie może podnieść cen, ale nie potrafi też utrzymać bądź obniżyć kosztów. Efektem jest stagnacja lub wręcz regres. Naturalna, jak by się wydawało w takim przypadku (przy braku wystarczającej liczby dużych korporacji), kooperacja z innymi podmiotami w celu zdobywania bardziej zyskownych kontraktów nie dochodzi jednak do skutku, ze strachu przed podzieleniem się tajemnicą i zyskiem. Od tego czy i jak przedsiębiorcy prywatni poradzą sobie w coraz bardziej wymagającej rzeczywistości zależy przyszłość nie tylko ich samych, lecz także dalszy rozwój Polski i Pomorza. Stan gospodarki czy rynku pracy jest bowiem w dużej mierze pochodną kondycji firm małych i średnich. Sektor MSP tworzy połowę PKB, odpowiadając jednocześnie za dwie trzecie zatrudnienia w kraju i aż 80% w województwie pomorskim. Nieoczekiwanym sprzymierzeńcem „odnowy kulturowej przedsiębiorstw” może okazać się fakt masowej wymiany pokoleniowej u sterów ogromnej liczby podmiotów prywatnych, założonych na początku lat dziewięćdziesiątych. Będzie ona miała miejsce na niespotykaną dotąd skalę i na nowo trwale poukłada relacje zarówno w samych firmach, jak i pomiędzy nimi a ich otoczeniem. Warto, aby z tym nowym pokoleniem szefów­‑właścicieli nadeszła również nowa kultura zarządzania – oparta na zaufaniu, otwartości i współpracy.

O autorze:

Chiny jako kluczowy rynek eksportowy Polski i Pomorza – źródło naszego wzrostu gospodarczego i dobrobytu! Czy taki scenariusz czeka nas w perspektywie nadchodzącej dekady? Obecnie jesteśmy świadkami wielkiego przebiegunowania – środek ciężkości globalnej gospodarki i związanego z nią bogactwa z tradycyjnej osi północnoatlantyckiej systematycznie przemieszcza się w kierunku Azji. Centrum tego rozwoju są Chiny, których gospodarka w ciągu ostatnich 30 lat urosła ponad 17 razy, a udział w globalnym PKB zwiększył się z 1% do 7,4%. Ten niesamowity wzrost ma swoje korzenie w polityce reform zapoczątkowanych przez Deng Xiaopinga w 1979 r. (po śmierci Mao Zedonga). Wtedy to Chiny dokonały otwarcia na świat i przyciągnęły gigantyczną liczbę inwestycji zagranicznych (głównie o charakterze przemysłowym). Fabryki te, wykorzystując bardzo niskie koszty pracy, zaopatrywały rynki globalne w dobra masowej konsumpcji. W rezultacie eksport Państwa Środka wzrósł od tego czasu 66-krotnie, osiągając 39% udział w PKB w rekordowym 2006 r. (obecnie wynosi on 26,7%). Spowodowało to akumulację ogromnych rezerw walutowych, które przekroczyły już 3 bln dolarów i nadal rosną. Oparcie znacznej części gospodarki na eksporcie jest jednak ryzykowne – silnie uzależnia od krajów konsumentów. Globalny kryzys finansowy, który rozpoczął się w USA, spowodował natychmiastowy spadek zamówień i bankructwo wielu chińskich fabryk w 2008 r. Natomiast obecne zwiększanie podaży pieniądza przez rząd amerykański powoduje utratę wartości dolarów zgromadzonych już przez Państwo Środka. Dlatego dziś najważniejszym wyzwaniem dla Chin jest zbudowanie silnego rynku wewnętrznego, który stałby się trwałym fundamentem dalszego wzrostu. Proces ten z wielką determinacją wspierają władze centralne. W ramach pakietu antykryzysowego przeznaczyły 546 mld dolarów na stymulowanie rynku wewnętrznego, finansując budowę nowej infrastruktury, ochronę środowiska, opiekę zdrowotną i naukę. I tak już dziś roczne wydatki konsumpcyjne chińskich gospodarstw domowych znacząco przekraczają bilion dolarów. To wartość 7-krotnie przewyższająca skalę konsumpcji w Polsce i porównywalna z konsumpcją w Niemczech. Rynek samochodów osobowych z liczbą 13,8 mln sprzedanych aut jest największym na świecie (zdetronizował w tej kategorii Stany Zjednoczone już w 2009 r.). W dodatku ma on nadal ogromny potencjał wzrostu – 2/3 gospodarstw domowych, które na to stać, nie posiada jeszcze samochodu. Ponadto chińska klasa średnia liczy już 240 mln osób, a jej potencjał wzrostu na następne 10 lat szacuje się na kolejne 440 milionów. Patrząc na powyższe fakty, rodzi się pytanie: jak Polska i Pomorze mogłyby skorzystać na dynamicznym rozwoju rynku, liczącym bagatela miliard trzysta milionów konsumentów? Co chcielibyśmy zaoferować Chińczykom i które z naszych produktów oraz usług przypadną do gustu mieszkańcom Państwa Środka? Jak robić biznes w Chinach, uwzględniając dzielące nas różnice kulturowe? Które rejony tego bardzo zróżnicowanego wewnętrznie kraju mają największy potencjał wzrostu? To, że w kolejnej dekadzie Chiny będą nadal jednym z najszybciej rozwijających się rynków świata jest niemal pewne. Warto więc wsiąść do tego szybko uciekającego pociągu i rosnąć wraz z Państwem Środka. Za 10 lat, gdy kraj ten znajdzie się na innym etapie rozwoju, rynki będą już podzielone, a ich zdobycie bardzo trudne lub wręcz niemożliwe.

O autorze:

Gospodarka globalna trzęsie się w posadach. Wahadło koniunktury globalnej wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę, nieustannie zwiększając niepewność co do przyszłości międzynarodowej ekonomii. Czy w czasach tak wielkiego strachu jest miejsce na dyskusję o ekspansji na rynki globalne? Czy w ogóle warto zaprzątać sobie głowę myślami o popycie i podaży w innych częściach świata, kiedy pod znakiem zapytania staje dotychczasowy ład gospodarczy? Warto, …i to bardziej niż kiedykolwiek! Kryzys i zamęt oznacza „przetasowania” i jest najlepszym czasem na znalezienie swojego miejsca w sieci międzynarodowych powiązań. Poza tym globalizacji nie da się już „fizycznie” zatrzymać – zbyt silnie się zdecentralizowała, zindywidualizowała i uspołeczniła. Stała się trwałym elementem życia każdego człowieka (nawet jeżeli nie zdajemy sobie z tego sprawy). Otwartym pozostaje jedynie pytanie o jej formę – czy uda nam się stworzyć nowe, globalne reguły gry czy będzie dominował chaos i wolnoamerykanka? Oba te warianty są prawdopodobne, więc najlepsze, co możemy zrobić, to mądrze intensyfikować naszą międzynarodową obecność i przygotować się do radzenia sobie w różnych warunkach. Do tej pory większość polskich przedsiębiorstw koncentrowała się na rynku lokalnym. Jest on na tyle duży, że wystarczał do budowy niemałych firm i zapewniał wysoką stopę życia ich właścicielom. Dziś jednak sytuacja jest zupełnie inna. Wiele jego segmentów uległo nasyceniu. Ich obsługa się sprofesjonalizowała, konkurencja wymusiła wzrost efektywności, a najsilniejsi (przez rozwój własny lub fuzje i przejęcia) okopali się na z góry upatrzonych pozycjach. W dodatku, podejmując zobowiązania międzynarodowe (jak choćby przystąpienie do Unii Europejskiej) otworzyliśmy się szeroko na konkurencję importu. Receptą na silne ograniczenia wzrostu na rodzimym rynku jest wyjście w świat, co nierzadko wymaga dostosowania modelu biznesowego (choć niekoniecznie w tak dużym stopniu jak by się to mogło wydawać). Nie jest to jednak łatwe i wymaga solidnych przygotowań. Wiele z dotychczasowych porażek na zagranicznych rynkach było efektem nieprzemyślanej strategii i pochopnych inwestycji, często realizowanych bez planu na choćby pierwszy rok funkcjonowania. Niedostatek odpowiednich kompetencji w wymiarze indywidualnym nie tłumaczy jednak niewielkiej (w stosunku do potencjału demograficzno-gospodarczego) obecności polskich przedsiębiorstw w zglobalizowanym świecie. Klucz do odpowiedzi kryje się w słabości myślenia i działania w wymiarze zbiorowym i to na różnych płaszczyznach. Podstawą jest kształt naszych zasobów mentalno-kulturowych. Czy mamy tendencję do traktowania siebie jako podmioty globalnego świata, nie ograniczając się do panujących w danym momencie reguł gry, rozkładów sił czy interesów, czy też raczej staramy się wpasować w globalne mechanizmy, uznając, że na ich funkcjonowanie i tak nie mamy wpływu? Jaką postawę prezentujemy wobec sukcesu innych – czy uważamy, że zwiększy on szanse na nasz sukces, czy jest dla nas zagrożeniem? Odpowiedzi na tak fundamentalne pytania mogą tłumaczyć (przynajmniej po części) dlaczego w Polsce nie powstały przełomowe rozwiązania mogące konkurować na skalę globalną (na miarę Google’a czy Facebook’a). Choć są pewne „jaskółki” jak chociażby gra komputerowa „Wiedźmin”. Ważna jest też renoma kraju pochodzenia przedsiębiorstwa. Sposób postrzegania przez społeczność zagraniczną matecznika danej firmy może mieć znaczący wpływ na chęć kupowania jej produktów i usług (vide: produkty niemieckie czy chińskie w Polsce). Natomiast na markę kraju składają się zachowania wszystkich przedsiębiorstw (w tym jakość oferty, terminowość etc.) będących w orbicie percepcji danej społeczności. Nie sposób kształtować jej w pojedynkę. Istotne jest także skoordynowane wsparcie ze strony państwa, przenikające się ze wsparciem organizowanym w ramach zrzeszeń firm. Ten wymiar działania zbiorowego jest szczególnie ważny w Polsce, gdzie większość firm to małe i średnie przedsiębiorstwa. Przykład włoskich dystryktów przemysłowych (np. powstałych wokół marki wyrobów parmeńskich) pokazuje, iż nic nie stoi na przeszkodzie, by w swojej zbiorowości mogły się stać międzynarodowym potentatem w wybranych dziedzinach. Odważmy się zatem w tych niepewnych czasach zawalczyć o miejsce na miarę naszego potencjału i aspiracji w przyszłym globalnym ładzie gospodarczym. Pamiętajmy jednak, że zasadnicza dźwignia sukcesu nie leży już w wysiłku indywidualnym, lecz w działaniach wspólnych.

O autorze:

Jaka jest kondycja finansowa polskich samorządów? Czy przyszedł czas na poważne oszczędności, a może… „nie taki diabeł straszny, jak go malują”? Globalny kryzys finansowy uwidocznił jak ważne jest prowadzenie zrównoważonej polityki budżetowej. Utrzymywanie rokrocznych deficytów i zadłużenia wymagającego wysokich kosztów obsługi w stosunku do dochodów okazało się bardzo ryzykowną strategią. Rynki finansowe, wątpiąc w wypłacalność poszczególnych państw, regionów czy miast, podniosły swoje oczekiwania co do stopy zwrotu z pożyczanych im środków. Nagłe, dużo wyższe oprocentowanie dla nowo pozyskiwanych pieniędzy postawiło pod znakiem zapytania wykonalność wielu publicznych budżetów. Zasypanie nowej „dziury” wymaga dodatkowych pożyczek, a to podnosi ryzyko i zwiększa oczekiwania wierzycieli co do oprocentowania. W ten sposób tworzy się spirala zadłużenia, a stąd już tylko krok do bankructwa. Czy właśnie taki scenariusz grozi polskim samorządom? Wydaje się, że dziś jest to mało prawdopodobne. Choć wydatki samorządów w ostatnich latach rosły zdecydowanie szybciej niż dochody, to jak wskazują analizy prezentowane w niniejszym „Przeglądzie”, sektor ten notuje nadal solidną nadwyżkę operacyjną. Jednocześnie zadłużenie samorządów w stosunku do ich dochodów jest jednym z najniższych w Europie. Czy oznacza to, iż debata o kondycji finansowej polskich samorządów jest bezpodstawna? W żadnym razie. Sytuacja finansowa poszczególnych gmin, powiatów czy województw nie jest jednolita. Zależy nie tylko od wskaźników zadłużenia, ale również od dochodów będących w rzeczywistej dyspozycji samorządów. Małe wiejskie gminy z reguły mogą decydować o zaledwie niewielkiej części swojego budżetu ze względu na niski w nim udział dochodów własnych (podatek rolny, od nieruchomości, PIT czy CIT). Większa część ich wpływów to subwencja oświatowa oraz dotacje przekazywane przez państwo na konkretne zadania zlecone. Samorządy te stają się więc strukturalnie wykluczone z możliwości inwestowania, w tym, ze względu na brak zdolności wniesienia wymaganego wkładu własnego, z ubiegania się o środki unijne. Tym samym nie są one w stanie poprawić swojej sytuacji w przyszłości, co de facto skazuje je na regres rozwojowy (w stosunku do samorządów, które prowadzą aktywną politykę w tym zakresie). Od problemów nie są również wolne podmioty, które mają wysoki udział dochodów własnych (przede wszystkim miasta na prawach powiatu). Prowadzone przez nie obecnie inwestycje na szeroką skalę (przy niemałym udziale środków UE) mogą stać się zarówno dźwignią rozwojową jak i trwałym obciążeniem. Nowa droga, wiadukt, szkoła czy stadion będą stymulowały wzrost gospodarczy w jednej gminie (co przełoży się na jej dochody), a w innej generowały głównie koszty (utrzymanie niewykorzystanej infrastruktury). Ocena poszczególnych projektów inwestycyjnych nie jest łatwa. Szczególnie, że część z nich oddziałuje na dochody samorządów w sposób pośredni (np. budowa parku czy pola golfowego zwiększa atrakcyjność zamieszkania dla osób zamożnych, co powoduje ich osiedlanie się i w konsekwencji rodzi wyższe wpływy z podatków dochodowych). Decyzje podejmowane przez samorządy nie są też obojętne z punktu widzenia budżetu państwa. Dług przez nie generowany wlicza się do całkowitego zadłużenia finansów publicznych (choć obecnie jest to udział niewielki). Podlega on zatem restrykcjom zarówno krajowym (np. przekroczenie konstytucyjnego progu 55% w stosunku do Produktu Krajowego Brutto skutkuje koniecznością zbilansowania budżetu w roku kolejnym) jak i unijnym (Traktat z Maastricht mówi o maksymalnym 3% deficycie i 60% długu w stosunku do PKB). Kondycja finansowa samorządów jest więc kwestią będącą w sferze bezpośredniego zainteresowania rządu, w tym przede wszystkim Ministra Finansów. Trwający na świecie kryzys i załamanie finansów publicznych wielu krajów wymusza ich równoważenie również w Polsce. Na szczęście jesteśmy w sytuacji, kiedy możemy to robić w miarę spokojnie, rozsądnie i bez nacisku bliskiej perspektywy gwałtownego załamania – jak napisała jedna z agencji ratingowych „dobrowolnie, a nie zmuszani do tego przez rynki”. Dlatego, decydując się na konieczne redukcje, należy bacznie przyjrzeć się co, gdzie i kiedy tniemy, czy przypadkiem nie ucinamy źródeł przyszłych dochodów. Warto tutaj przypomnieć, iż dochody samorządów, choć prawie dwa razy mniejsze niż budżet centralny, odpowiadają za większość inwestycji w sektorze ogólnorządowym. Prawdą jest jednak również to, iż niektóre z tych wydatków trudno nazwać inwestycjami prorozwojowymi. Paradoksalnie, szalejący wokół kryzys może stać się dla nas najlepszą motywacją do mądrego przeglądu i racjonalizacji całego sektora finansów publicznych – ważne, aby konieczne oszczędności dały szanse na inwestycje, które w przyszłości zaowocują zwiększonymi przychodami. Jak uczy nas doświadczenie, więcej przykładów na takie właśnie myślenie można znaleźć jednak w budżetach samorządów, niż w kolejnych budżetach państwa. ppg-4-2011_kotwica_budzetowa

O autorze:

Drodzy Czytelnicy! Rosnąca niepewność, nieprzewidywalność i permanentna zmiana – to znaki szczególne dzisiejszych czasów. Kryzys finansowy tendencje te pogłębił i przyspieszył, wymuszając jednocześnie przewartościowanie dotychczasowych modeli i wizji rozwoju. Świat, który się obecnie przed nami wyłania kształtowany jest między innymi przez megatrendy digitalizacji i urbanizacji – to one decydują o tym, że rozwój przechodzi do sfery niematerialnej i koncentruje się w wielkich aglomeracjach miejskich. Znaczenie ma również przesuwanie się centrów wzrostu z osi euroatlantyckiej w kierunku wybrzeży Pacyfiku i związana z tym nowa architektura gospodarki światowej. Wielkie zmiany budzą niepokój. Są jednak szansą na ponowne (lepsze!) znalezienie sobie miejsca w globalnej układance rozwojowej. Dlatego właśnie dziś tak ważna jest refleksja nad strategicznymi wyborami Pomorza. Jej znaczenie jeszcze rośnie, gdy weźmiemy pod uwagę istotne decyzje inwestycyjne, których podjęcie czeka nas w najbliższym czasie (wydobycie gazu łupkowego, budowa elektrowni atomowej). Warto poważnie zastanowić się jak do nich podejść, gdyż mogą one przedefiniować nasze przewagi rozwojowe na długie lata. Nie bez znaczenia pozostaje też kwestia odpowiedniego zaprogramowania nowej puli środków unijnych, które będą dostępne dla Pomorza w okresie 2014–2020. Ich ukierunkowanie może mieć niemały wpływ na siłę i rozkład wewnętrznych potencjałów regionu. Podejmowanie właściwych decyzji strategicznych nie jest jednak łatwe. Z jednej strony należy dobrze rozumieć charakter i dynamikę zachodzących globalnie zmian – na czym one polegają, gdzie się dokonują, kto jest ich liderem. Z drugiej zaś trzeba dobrze rozeznać posiadane potencjały – kulturowe, instytucjonalne, ludzkie i infrastrukturalne – i świadomie je kształtować. W ten sposób, rozumiejąc co dzieje się wokół nas oraz będąc świadomymi samych siebie, zawsze będziemy w stanie znaleźć sobie dobre miejsce w szybko zmieniającym się świecie. Realizacja tak rozumianego podejścia do rozwoju stawia przed nami jednak wyższe wymagania. Jego sukces zależy, w dużej mierze, od umiejętności prowadzenia dialogu – i to zarówno wewnątrz regionu jak i z jego otoczeniem. Jedynie w wyniku ciągłych i konstruktywnych interakcji możemy uzyskiwać lepsze zrozumienie nas samych i zmieniającego się świata. Do tego potrzebny jest jednak „pierwiastek obywatelski” – zdolność do myślenia w kategoriach dobra wspólnego i poczucie odpowiedzialności za nie, a także umiejętność prowadzenia dialogu nienaruszającego niczyjej godności, w którym liczy się siła argumentów i „obywatelska empatia”, a nie argument siły. Dialogiczne podejście nie może ograniczać się jedynie do relatywnie wąskiej grupy osób. Pełne wykorzystanie tkwiącego w nim potencjału wymaga włączenia prawdziwej refleksji zbiorowej. Do tej pory regionalne strategie rozwoju opierały się zwykle na logice politycznej i wiedzy eksperckiej, przy braniu pod uwagę co najwyżej głosu silnych interesariuszy – znanych i wpływowych osób, reprezentujących istniejący krajobraz instytucji. Nie pozwalało to uwzględnić wszystkich opinii i możliwości, a jednocześnie większość nie czuła się współwłaścicielami tak wypracowanych koncepcji. Podejście to uniemożliwiało wykorzystanie całej mądrości zbiorowej tkwiącej w społeczności regionalnej. Dawało też małe szanse interesom przyszłości, które zwykle nie mają jeszcze swoich zinstytucjonalizowanych orędowników. Tymczasem mamy i będziemy mieli do czynienia z coraz większą indywidualizacją rozwoju. Rozkwit technologii informacyjno-komunikacyjnych sprawił, że strategie rozwojowe poszczególnych osób i organizacji stają się coraz bardziej zróżnicowane. Powstające w wyniku ich realizacji unikatowe zasoby doświadczeń mogą okazać się niezwykle cenne z punktu widzenia rozwoju całego regionu. Ich dostrzeżenie i wykorzystanie możliwe jest jednak tylko poprzez szerokie i obywatelskie zaangażowanie. Dialog obywatelski na niespotykaną dotychczas skalę otwiera nam możliwość zaangażowania w nasz rozwój refleksji zbiorowej. Tym samym pozwala na bieżące i elastyczne dostosowywanie naszych celów i zachowań do zmieniającej się rzeczywistości. Właśnie takie podejście do rozwoju powinno zapewnić Pomorzu naprawdę trwałą przewagę konkurencyjną w nadchodzących latach. Kluczową płaszczyzną do debaty o przyszłości naszego regionu jest mający obecnie miejsce proces aktualizacji Strategii Województwa Pomorskiego do 2020 r. Wykorzystajmy ten fakt jako dobry punkt wyjścia do szerokiej, międzysektorowej i międzypokoleniowej rozmowy o przyszłości Pomorza. Takie postawienie sprawy powinno nam pomóc lepiej wyprofilować zarówno nasze indywidualne strategie, w kontekście znalezienia sobie miejsca w dynamicznie zmieniającym się otoczeniu, jak i przybliżyć nas do wypracowania wspólnej, pomorskiej wizji rozwoju. Ważne jest także, aby ta rozmowa Pomorzan o przyszłości nie zakończyła się z chwilą uchwalenia dokumentu Strategii – świat zmienia się zbyt szybko, aby ważne przyszłościowe decyzje podejmować raz na kilka czy tym bardziej kilkanaście lat.

O autorze:

Drodzy Czytelnicy! Pytanie o przyszłość energetyczną Pomorza ma charakter zupełnie fundamentalny, wręcz historyczno-strategiczny. Jest to jedno z największych wyzwań, z którymi musi się zmierzyć nasza regionalna wspólnota. Jego skalę i znaczenie można porównać chyba jedynie z budową portu w Gdyni. Na stołach decydentów leżą już plany pierwszej w Polsce elektrowni atomowej, nowych elektrowni węglowych i wielu farm wiatrowych, a także przemysłowego wydobycia gazu łupkowego. Do tego dochodzi jeszcze infrastruktura przesyłowa (kable, rury etc.). To wszystko w naszym regionie. Gdyby w całości zrealizować zapowiadane projekty, to… Pomorze stanie się jednym z największych zagłębi energetycznych kraju. Wielkie przedsięwzięcia energetyczne mogą radykalnie zmienić oblicze naszego regionu. Mają one potencjał przyćmienia dotychczasowych pomorskich specjalizacji – i to zarówno tych tradycyjnych, uwarunkowanych geograficznie i historycznie, jak i dopiero rodzących się. W przypadku realizacji inwestycji energetycznych na pełną skalę: gospodarka morska, logistyka, turystyka czy informatyka zapewne stracą możliwość odgrywania pierwszoplanowej roli. Chodzi tu zarówno o aspekt stricte gospodarczy, jak i sam image regionu. Ważne więc, abyśmy dobrze zrozumieli szanse i zagrożenia, a zawłaszcza tzw. externalities (koszty zewnętrzne) wynikające z kierunków i konkretnych projektów rozwoju energetyki na Pomorzu. Powinniśmy dokładnie rozpoznać skutki ekonomiczne, środowiskowe, społeczne i wizerunkowe poszczególnych opcji. A także to, jaka ich konfiguracja najlepiej zapewni nam możliwie tanią i pewną energię, da największe i długofalowe impulsy rozwojowe dla pomorskich firm, będzie stymulować naukę i edukację w regionie. Czy będzie ona zgodna z naszymi kodami kulturowymi i nie spowoduje zagrożenia dla relacji społecznych i dla środowiska, będącego dotychczas naszym wielkim atutem? Powinniśmy gruntownie przemyśleć, jak aktywnie wyjść naprzeciw zapowiedzianym planom energetycznym, co zrobić, by z tych przedsięwzięć skorzystali nie tylko inwestorzy i Polska, ale także sam region – cała wspólnota pomorska i wspólnoty lokalne. Czy przyjmować wszystkie inwestycje – na zasadzie im więcej, tym lepiej – czy też wypracować podejście bardziej selektywne, preferujące wybrane kierunki i określone konstelacje (synergie) przedsięwzięć? Zdefiniowanie odpowiedniej pozycji regionu wobec tych wyzwań nie jest łatwe. Gdybyśmy zdecydowali się na prezentowanie postawy ciągłej negacji, to narażamy się na ryzyko stagnacji rozwojowej i peryferyzacji. Natomiast w przypadku pełnej i bezkrytycznej akceptacji każdego projektu czekać nas może ekstensywny rozwój w modelu surowcowo-energetycznym, z dużymi kosztami środowiskowymi i społecznymi. W tym kontekście wartą bliższego przyjrzenia się jest też inna kwestia – inteligentnych sieci (Smart Grid) i bezpośrednio z nimi związana energetyka rozproszona (mikroźródła). Rozwój tej koncepcji pozwoliłby na zaangażowanie szerokich kręgów społecznych w tworzenie nowoczesnego sektora energetyki na Pomorzu. W ten sposób pokaźna grupa mieszkańców regionu mogłaby stać się właścicielami sporej liczby niewielkich źródeł, powodując, że miejsca pracy oraz zyski związane z produkcją i sprzedażą energii zostałyby w znacznej części w regionie. Zaangażowanie kapitałowe prywatnych środków dużej liczby osób powinno również w jakimś stopniu odciążyć sektor energetyczny w gigantycznym wysiłku modernizacji polskiej energetyki, jaki jest konieczny w nadchodzących latach. Postawienie na rozwój inteligentnych sieci energetycznych na szeroką skalę to także wielka szansa dla pomorskich przedsiębiorstw. Kierunek ten, z dużym prawdopodobieństwem, będzie jednym z najbardziej dynamicznie rozwijających się w świecie w perspektywie kolejnych kilkunastu lat. Gdyby firmy działające na terenie Pomorza jako jedne z pierwszych posiadły kompetencje w obszarze inteligentnych sieci energetycznych, to mogłyby one eksportować swoje produkty i usługi poza granice regionu, budując jego wysoką konkurencyjność na arenie międzynarodowej. Określenie pozycji Pomorza wobec konkretnych projektów energetycznych i ich konstelacji wymaga wielkiej wyobraźni i odpowiedzialności – skutki będą bowiem wyjątkowo trwałe i silne. Jest to o tyle trudne, że mamy do czynienia z dużą niepewnością i zmiennością czynników wyboru. Technologie szybko się rozwijają, a ich ceny nawet w perspektywie kilku lat potrafią się radykalnie zmienić. Do tego dochodzą ciągłe odkrycia nowych zasobów energetycznych. Trzeba również brać pod uwagę sekwencyjność rozwoju. Choć następne 10–20 lat może okazać się erą gazu, to już w dalszej perspektywie dominującą pozycję w energetycznym krajobrazie osiągnąć mogą odnawialne źródła energii, np. solarne. Niewątpliwie więc na Pomorzu potrzebna jest otwarta, dobrze zorganizowana debata publiczna i dialog z inwestorami oparty na prawdziwych i kompletnych informacjach. Przygotowanie takiego dyskursu i umożliwienie wzięcia w nim udziału obywatelom leży przede wszystkim w sferze odpowiedzialności samorządów – wojewódzkiego, będącego emanacją wspólnoty regionalnej oraz tych lokalnych, na których terenach mogą być zlokalizowane konkretne projekty. Ze względu na skalę inwestycji i ich znaczenie dla całego systemu energetycznego Polski, stroną w dyskusji (a nie tylko promotorem wybranej opcji energetycznej) powinien być także rząd. Jednak nie tylko o samą debatę i sam wybór chodzi. Stawką jest również dobra współpraca przy realizacji inwestycji. Będziemy potrzebowali umiejętności łączenia i wypośrodkowywania różnych interesów indywidualnych i grupowych, myślenia kreatywnego i całościowego, uwzględniającego różnorakie skutki poszczególnych projektów. Innymi słowy będziemy potrzebowali wyobraźni, odpowiedzialności i współdziałania na etapie wdrażania różnych przedsięwzięć. Najgorszym możliwym rozwiązaniem byłby brak jakiejkolwiek realnej polityki regionalnej i polityk lokalnych oraz współdziałania społecznego, a w efekcie złe wykorzystanie szans i chaos inwestycyjny, co w dłuższej perspektywie mogłoby de facto osłabić atrakcyjność inwestycyjną i osiedleńczą Pomorza. Zostalibyśmy skłóceni i podzieleni, z inwestycjami kosztownymi w utrzymaniu i oddziaływującymi negatywnie zarówno na środowisko naturalne, jak i relacje społeczne. Stawka jest wysoka. Zróbmy więc wszystko, by energetyka nie stała się obciążeniem, lecz kołem zamachowym pomorskiej gospodarki i rozwoju społecznego. Mam nadzieję, że niniejsze wydanie „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” przyczyni się do lepszego zrozumienia dylematów, przed którymi przyszło nam stawać, a także kosztów i korzyści poszczególnych opcji energetycznych oraz ich konstelacji.

O autorze:

ppg-4-2012_po_co_nam_uczelniePo co nam uczelnie? Polska gospodarka stoi na rozdrożu. Funkcjonujący model gospodarczy, oparty o imitowanie istniejących już rozwiązań i o konkurowanie ceną wyczerpuje się. Jeśli nadal będziemy w nim trwać, jeśli nie uruchomimy „silnika innowacji”, to wpadniemy w pułapkę krajów odbijających się od granicy średniego dochodu. Co prawda będziemy mogli osiągnąć pułap 60–70% PKB krajów „starej Unii”, nie zdołamy jednak wykonać kolejnego kroku, bo nawet perfekcyjne kopiowanie i imitowanie nie umożliwią nam wejścia na wyższy stopień rozwoju. Aby uniknąć tych zagrożeń, by nie nabawić się syndromu średniaka potrzebna jest fundamentalna metamorfoza – zmiana sposobu myślenia o sobie, o świecie, o prowadzeniu biznesu, a także o relacjach z otoczeniem i innymi ludźmi. A gdzie szukać iskry inicjującej takie przeobrażenie jeśli nie w procesie edukacji, w którym dochodzi do kształtowania postaw, systemów wartości, charakterów? Tu właśnie pojawia się wielka rola uniwersytetów. By mogły one stać się katalizatorem takich zmian, ich „mury” muszą oprzeć się na fundamentach zaufania i kapitału społecznego, empatii, etosu i moralności oraz poszanowania wartości. Te same składniki są też spoiwem zdrowego i kreatywnego społeczeństwa, nowoczesnej i konkurencyjnej gospodarki. Uczelnie borykają się dziś z tymi samymi problemami, które doskwierają całemu społeczeństwu. Kłopotem jest demografia – z roku na rok zmniejsza się liczba studentów, podmywając nieco fundamenty (także te finansowe) dydaktycznej działalności uniwersytetów. Świat zmienia się błyskawicznie, a utrzymując obecny „liniowy” i ściśle specjalizujący sposób nauczania trudno wyzwolić w młodych ludziach zdolność adaptowania się do tych zmian. By tego dokonać, trzeba postawić na modułowość i interdyscyplinarność kształcenia, zaszczepiać wśród ludzi „geny” zaradności, otwartości, innowacyjności i poczucia własnej wartości. Przeformułowanie modelu funkcjonowania uczelni jest nieodzowne. Sytuację tę trzeba jednak potraktować nie jako problem sektorowy, ale jako szansę na jakościową zmianę całego systemu społeczno­-gospodarczego. Zatem odpowiadając na pytanie „po co nam uczelnie?”, odpowiadamy sobie na pytanie o to, jak chcemy się rozwijać jako gospodarka, społeczeństwo i kraj. ppg-4-2012_po_co_nam_uczelnie_2

O autorze:

ppg-1-2013_co_dalej_z_ta_europa Nad Europą wciąż krąży widmo kryzysu. Załamanie w świecie finansów obnażyło wiele strukturalnych problemów, z którymi boryka się Europa. Dopóki wszyscy cieszyliśmy się czasem prosperity, słabości te nie były dostrzegane, nie zdawano sobie sprawy z ich wagi. Kryzys pokazał jednak, że na Starym Kontynencie istnieją duże gospodarcze nierównowagi (imbalances ) pomiędzy krajami członkowskimi. Dziś zbierają one swoje „ponure pokłosie”, odbijając się na tempie wzrostu gospodarczego, dramatycznie pogarszając sytuację na rynku pracy i bardzo komplikując sytuację społeczną – szczególnie w krajach południa Europy. Pojawiły się nowe linie podziałów, a poczucie wspólnotowości zdawało się ustępować pola narodowym interesom i sentymentom, czego przykładem były przedłużające się negocjacje nowej perspektywy budżetowej UE. Unijni przywódcy odwołali czerwony alarm, związany z realnym zagrożeniem uszczuplenia grona krajów należących do strefy euro czy całkowitego upadku unii gospodarczej i walutowej. Wydaje się jednak, że kluczowe pytania wciąż pozostają otwarte. Jak będzie wyglądała dalsza europejska integracja? Czy będziemy mieli do czynienia z dalszym zacieśnianiem fiskalnych, gospodarczych a także politycznych więzów w ramach strefy euro i jednoczesnym rozluźnieniem tych więzów poza ścisłym jądrem Unii? Jaki kształt przyjmie nowy ład instytucjonalny UE? Czy nastąpi transfer kolejnych kompetencji państwowych na szczebel wspólnotowy, przybliżając nas tym samym do federacji – Stanów Zjednoczonych Europy? A może większą rolę przejmą państwa narodowe, usuwając w cień Parlament i Komisję Europejską? Drugim zasadniczym dylematem, jest kwestia konkurencyjności europejskiej gospodarki w świecie. Na mapie świata pojawia się coraz więcej biegunów dynamicznego wzrostu – Europa, pogrążona w walce z wewnętrznymi problemami, musi określić swoje miejsce w nowym, globalnym układzie sił. Trzeba odpowiedzieć na pytania z kim konkurujemy a z kim chcemy budować strategiczne partnerstwa? To także pytanie o to, czym chcemy konkurować? Z pewnością nie będą to koszty – jak zatem wyzwolić w Europie ducha innowacyjności? Czy wciąż będziemy opierać swój rozwój na usługach, a może, wzorując się na doświadczeniu Niemiec, warto postawić na come-back przemysłu? Czas przebudowy „europejskiego domu”, to także pytanie o rolę Polski w tym procesie. Czy stawiamy na ściślejszą integrację z eurozoną? Jeśli tak, to czy chcemy i czy mamy odpowiednie siły na to, by być nie tylko jej „lokatorem” ale też „projektantem i budowniczym”? A może lepszym rozwiązaniem byłoby pozostanie poza rdzeniem Wspólnoty, korzystanie z dobrodziejstw wspólnego rynku i znalezienie (np. wzorem Korei Południowej) własnego pomysłu na konkurowanie w zglobalizowanym świecie? Jakiej Polski potrzebuje europejska gospodarka – wciąż taniego i dobrego jakościowo podwykonawcy? Czy może konkurencja kosztowa ze strony krajów azjatyckich przybliża nas do momentu, w którym będziemy musieli porzucić ten model i zacząć „wchodzić w buty kreatorów”? Czy o miejscu i roli Polski w nowej europejskiej układance powinny decydować tylko względy stricte gospodarcze? Być może równie mocno powinniśmy pochylić się nad geopolitycznymi konsekwencjami tych kluczowych dla nas decyzji? Bez względu na nasz ostateczny wybór, odpowiadając na pytanie „co dalej z tą Europą?” odpowiadamy sobie na wiele pytań dotyczących przyszłości naszej i kolejnych pokoleń. ppg-1-2013_co_dalej_z_ta_europa2

O autorze:

Kończy się kolejna perspektywa finansowa Unii Europejskiej. Pierwsza, w której Polska przez cały jej okres uczestniczyła jako pełnoprawny członek Wspólnoty. Niezaprzeczalnie, dzięki tej pomocy udało się w naszym kraju osiągnąć bardzo wiele, chociażby w obszarze infrastruktury czy ogólniej rzecz ujmując, w sferze nadganiania cywilizacyjnych zapóźnień. Polska bardzo dobrze poradziła sobie z absorpcją funduszy strukturalnych, mimo iż dość mocno artykułowane były obawy o to czy będziemy w stanie wykorzystać zarezerwowane dla nas środki. Rok 2014 rozpocznie nową perspektywę budżetową UE. Przez kolejne siedem lat z puli polityki spójności do naszej dyspozycji będziemy mieli ok. 300 mld złotych. Pokazaliśmy już, że absorpcja takiej sumy najprawdopodobniej nie będzie dla nas dużym problemem. Nie musimy się więc martwić o to, jakim sposobem wprowadzić te środki do krwioobiegu naszej gospodarki. To jednak nie wystarczy. ppg-2-2013_od_redakcji Nowa perspektywa to odpowiedni moment na kolejny krok na naszej drodze rozwoju. Czas na zadanie sobie zasadniczych pytań. Co zrobić, by fundusze UE nie tyle sprawnie wydać, co mądrze zainwestować? Na co przeznaczyć te pieniądze? Jak uniknąć ich zmarnotrawienia na betonowe i szklane „pomniki rozwoju” – świecące pustkami i nie spełniające pokładanych w nich nadziei obiekty (np. niektóre stadiony czy parki naukowo­-technologiczne)? W jaki sposób dystrybuować środki unijne tak, by trafiały one w przedsięwzięcia efektywne i to zarówno z punktu widzenia rozwoju gospodarczego jak i społecznego? Jaka lekcja płynie z doświadczeń państw członkowskich takich jak Irlandia, Hiszpania czy Grecja? By odpowiedzieć na te pytania potrzebna nam jest bezprecedensowa, ogólnonarodowa debata. Tylko w ten sposób będziemy mogli dojść do konsensusu dotyczącego wspólnej wizji rozwoju naszego kraju, naszych regionów, miast i wsi. Ważne jednak, by efektem takiej debaty nie był jedynie „koncert życzeń”, a mądra i selektywna strategia. W przeciwnym wypadku istnieje spore ryzyko, że za unijne pieniądze nie zbudujemy „rozwojowej trampoliny”, a przyczepimy sobie do nogi kulę, która może skutecznie spowolnić nasz marsz na drodze postępu. Stawka jest tym większa, że zbliżająca się unijna „siedmiolatka”, będzie prawdopodobnie ostatnią tak hojną dla nas perspektywą budżetową. Co więcej, nasz udział we Wspólnocie to nie tylko szczodre transfery ze skarbca UE. Pociąga on za sobą różnego rodzaju koszty i wyrzeczenia: finansowe, jak choćby składka członkowska, a także polityczne – np. kompromisy dotyczące polityki klimatycznej i energetycznej UE. Nie możemy zatem traktować pomocy z Unii tylko jako „darmowego obiadu” – środków, które możemy bezrefleksyjnie skonsumować. Dobrze przemyślmy naszą strategię na najbliższe 7 lat, bo najprawdopodobniej kolejnej takiej szansy na rozwojowe przyspieszenie nie będziemy mieli przez długi czas…

Skip to content