Jednym z największych wyzwań dla regionalnego systemu edukacji w województwie pomorskim jest kreowanie wysoko wykwalifikowanej kadry, której umiejętności i predyspozycje byłyby skorelowane z popytem generowanym przez rynek pracy, a przede wszystkim przez przedsiębiorców działających w regionie. Sprostanie temu wyzwaniu pozwoli na stworzenie trwałej przewagi konkurencyjnej regionu. Skok ilościowy już wykonaliśmy, teraz trzeba dokonać skoku jakościowego.
Zarówno na trójmiejskich uczelniach, jak i w całej Polsce nie ma możliwości elastycznego profilowania pakietu edukacyjnego przez studenta. Podobna sytuacja zachodzi w szkołach średnich. Istnieje możliwość wybrania szkoły i profilu klasy, a później uczelni, wydziału czy kierunku studiów. Nie ma jednak możliwości dostosowania zestawu przedmiotów do swoich preferencji i wymagań przyszłych pracodawców, jak również kolejności, w jakiej się dane przedmioty zalicza.
Podział na specjalizacje w ramach poszczególnych kierunków studiów nie do końca spełnia tę rolę. Po pierwsze, liczba miejsc dostępnych na specjalizacjach jest z góry określona, czego wynikiem jest pozbawienie większości studentów możliwości wyboru najciekawszych z nich. Wydaje się także, że liczba miejsc na specjalizacjach zależy bardziej od wewnętrznych rozgrywek między kadrą uczelni aniżeli od realnego popytu zgłaszanego przez kolejne roczniki studentów.
Potrzebna jest więc gruntowna reforma systemu doboru przedmiotów przez studentów. Dobrym przykładem rozwiązania, do jakiego mógłby dążyć nasz system edukacyjny, jest system stosowany w Stanach Zjednoczonych. Poczynając od szkoły średniej, każdy uczeń ma prawo wyboru przedmiotów, których chce się uczyć. Oczywiście jest pewien kanon przedmiotów, które powinny być zaliczone obowiązkowo, aby ukończyć daną szkołę. W tym przypadku są to, między innymi, historia Stanów Zjednoczonych, matematyka na odpowiednim poziomie zaawansowania, język angielski, również na odpowiednim poziomie. Poziomów zaawansowania do wyboru może być nawet pięć, ale do ukończenia szkoły średniej trzeba zaliczyć matematykę na przykład na drugim poziomie. W przypadku Polski przedmiotami koniecznymi do ukończenia szkoły średniej mogłyby być język polski, historia Polski, matematyka na odpowiednim poziomie i język obcy. Wyborem pakietu obowiązkowych przedmiotów powinno się zająć ministerstwo edukacji. Jednak, co ważne, kolejność i rok, w którym obligatoryjne przedmioty byłyby zaliczane, zależałyby tylko i wyłącznie od uczniów. Warunkiem byłoby ich zaliczenie w czasie przewidzianym na ukończenie szkoły średniej. Poza tym każdy przedmiot byłby wart odpowiednią liczbę punktów, w zależności od jego istoty, poziomu zaawansowania oraz liczby godzin. Każda szkoła ustalałaby próg punktów, który musiałby być osiągnięty w celu uzyskania dyplomu. Jednocześnie odszedłbym od pisania egzaminu dojrzałości w formie obecnie obowiązującej. Maturę zastąpiłbym egzaminami, również organizowanymi przez ministerstwo i identycznymi w każdej szkole. Odbywałyby się one jednak przynajmniej dwa razy w roku, a możliwość przystąpienia do nich miałby każdy uczeń liceum. Po ukończeniu szkoły średniej do punktacji na studia liczyłby się tylko najlepszy z wyników uzyskanych w dowolnej liczbie podejść do tego egzaminu. Tego typu rozwiązanie pozwoliłoby ograniczyć związany z maturą stres wśród uczniów, gdyż uzyskanie w jednym z podejść mniejszej liczby punktów nie wykluczałoby danego ucznia ani z normalnego trybu nauki, ani społecznie z grupy rówieśników, którym udało się zaliczyć egzamin. Powstałaby również możliwość ciągłego doskonalenia się uczniów szkół średnich. Podchodząc wielokrotnie do tego typu egzaminu, mogliby uzyskiwać coraz lepsze rezultaty.
Z rozwiązaniem, które proponuję, spotkałem się osobiście podczas rocznego pobytu w szkole średniej w Stanach Zjednoczonych i uważam je za promujące lepszy i efektywniejszy sposób kształcenia się, zachęcający młodych ludzi do tworzenia własnej ścieżki edukacji, zgodnie z ich predyspozycjami i zainteresowaniami. Poza tym kolejnym pozytywnym skutkiem wprowadzenia takiego systemu byłaby ewaluacja nauczycieli pod względem efektywności. Musieliby oni nieustannie podnosić standard świadczonych przez siebie usług i stawać się konkurencyjni wobec siebie. Efektem takiego podejścia byłoby nauczanie na wyższym poziomie, zarazem bardziej przyjazne dla uczniów.
Analogiczny system powinien również istnieć na studiach. W ten sposób studenci mogliby się kształcić w wybranym przez siebie kierunku. Pozwoliłoby to na skuteczniejsze dopasowanie się do wymagań rynku pracy i płynne przejście z etapu kształcenia się i zdobywania umiejętności do fazy szukania i podjęcia pierwszej pracy. Jednakże w tej kwestii rodzi się pytanie, czy uczniowie i studenci są na tyle świadomi skutków wyborów, które podejmują, iż są w stanie wybierać przedmioty i wykładowców, mogących zapewnić im najlepsze przygotowanie do zaistnienia na rynku pracy? Jak pokazują doświadczenia dobrze funkcjonujących systemów edukacyjnych, wystarczą dwa podstawowe „zawory bezpieczeństwa”. Pierwszy to kanon przedmiotów obowiązkowych i powiązany z nim system egzaminacyjny. Drugi to mechanizm rynkowy (popyt na pracę weryfikuje decyzje uczniów i studentów) i wspomagana dobrym systemem informacyjnym samoświadomość młodych ludzi (współpraca biznes-uczelnie, która pomaga prognozować zapotrzebowanie na rynku pracy). Nawet gdy ta świadomość zawodzi, wysoka elastyczność takiego systemu pozwala stosunkowo szybko poprawić nietrafione decyzje. Bardzo pozytywnym skutkiem takiego podejścia byłaby zwiększona konkurencja wśród pracowników naukowych uczelni. Studenci, wybierając lepiej przygotowujących do zaistnienia na rynku pracy, bardziej konkurencyjnych wykładowców, weryfikowaliby wiedzę i sposób nauczania oraz narzędzia stosowane do jej przekazywania. Jest to ogromna zaleta tego systemu, zwłaszcza że obecnie na większości uczelni tworzy się i rozbudowuje katedry zajmujące się wybranymi dziedzinami nauki, niemającymi niczego wspólnego z popytem na związane z nimi umiejętności czy wiedzę; popytem zarówno studentów, jak i potencjalnych pracodawców funkcjonujących w regionie. Wydaje się, iż o typie katedr i rodzaju przedmiotów nauczanych na danym wydziale najczęściej decyduje liczba wykładowców specjalizujących się w danej dziedzinie, a nie dobrze zdiagnozowane i zidentyfikowane potrzeby rynku pracy. Poza tym warto byłoby poprawić system motywacyjny dla kadry naukowo-dydaktycznej, promujący ustawiczne dokształcanie, a nawet przekwalifikowanie się, tak aby standardy nauczania odpowiadały wyzwaniom nowoczesnej gospodarki.
Nie ulega wątpliwości, że jakość kadry naukowej trójmiejskich uczelni oraz jej chęć i zdolność do współpracy przy jednoczesnym zachowaniu potrzebnej konkurencji są witalnymi składowymi tworzenia podaży wysoko wyspecjalizowanych fachowców, którzy będą zasilali rynek pracy w województwie pomorskim. Jeżeli udałoby się poprzez wspólną obywatelską i publiczną debatę wypracować rozwiązania pozwalające studentom na profilowanie pakietu edukacyjnego pod względem potrzeb ich i pracodawców, to udałoby się stworzyć ogromną przewagę konkurencyjną regionu, która w stały i systematyczny sposób podnosiłaby jakość biznesów prowadzonych w województwie pomorskim. Równocześnie zwiększyłby się napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych do naszego regionu. Działoby się tak dlatego, iż potencjał w zakresie kapitału ludzkiego jest jednym z decydujących czynników lokalizacyjnych, szczególnie w najnowocześniejszych branżach. Dzięki temu firmy zagraniczne, szukające kadry kierowniczej, specjalistów czy naukowców, chętniej otwierałyby swoje oddziały w naszym regionie. W konsekwencji prowadziłoby to do zwiększenia liczby miejsc pracy, i to tych wymagających wysokich kwalifikacji.
Atut tego typu mógłby się stać kartą przetargową w promocji naszego regionu zarówno w Polsce, jak i na świecie.