Kończy się kolejna perspektywa finansowa Unii Europejskiej. Pierwsza, w której Polska przez cały jej okres uczestniczyła jako pełnoprawny członek Wspólnoty. Niezaprzeczalnie, dzięki tej pomocy udało się w naszym kraju osiągnąć bardzo wiele, chociażby w obszarze infrastruktury czy ogólniej rzecz ujmując, w sferze nadganiania cywilizacyjnych zapóźnień. Polska bardzo dobrze poradziła sobie z absorpcją funduszy strukturalnych, mimo iż dość mocno artykułowane były obawy o to czy będziemy w stanie wykorzystać zarezerwowane dla nas środki.
Rok 2014 rozpocznie nową perspektywę budżetową UE. Przez kolejne siedem lat z puli polityki spójności do naszej dyspozycji będziemy mieli ok. 300 mld złotych. Pokazaliśmy już, że absorpcja takiej sumy najprawdopodobniej nie będzie dla nas dużym problemem. Nie musimy się więc martwić o to, jakim sposobem wprowadzić te środki do krwioobiegu naszej gospodarki. To jednak nie wystarczy.
Nowa perspektywa to odpowiedni moment na kolejny krok na naszej drodze rozwoju. Czas na zadanie sobie zasadniczych pytań. Co zrobić, by fundusze UE nie tyle sprawnie wydać, co mądrze zainwestować? Na co przeznaczyć te pieniądze? Jak uniknąć ich zmarnotrawienia na betonowe i szklane „pomniki rozwoju” – świecące pustkami i nie spełniające pokładanych w nich nadziei obiekty (np. niektóre stadiony czy parki naukowo-technologiczne)? W jaki sposób dystrybuować środki unijne tak, by trafiały one w przedsięwzięcia efektywne i to zarówno z punktu widzenia rozwoju gospodarczego jak i społecznego? Jaka lekcja płynie z doświadczeń państw członkowskich takich jak Irlandia, Hiszpania czy Grecja?
By odpowiedzieć na te pytania potrzebna nam jest bezprecedensowa, ogólnonarodowa debata. Tylko w ten sposób będziemy mogli dojść do konsensusu dotyczącego wspólnej wizji rozwoju naszego kraju, naszych regionów, miast i wsi. Ważne jednak, by efektem takiej debaty nie był jedynie „koncert życzeń”, a mądra i selektywna strategia. W przeciwnym wypadku istnieje spore ryzyko, że za unijne pieniądze nie zbudujemy „rozwojowej trampoliny”, a przyczepimy sobie do nogi kulę, która może skutecznie spowolnić nasz marsz na drodze postępu.
Stawka jest tym większa, że zbliżająca się unijna „siedmiolatka”, będzie prawdopodobnie ostatnią tak hojną dla nas perspektywą budżetową. Co więcej, nasz udział we Wspólnocie to nie tylko szczodre transfery ze skarbca UE. Pociąga on za sobą różnego rodzaju koszty i wyrzeczenia: finansowe, jak choćby składka członkowska, a także polityczne – np. kompromisy dotyczące polityki klimatycznej i energetycznej UE. Nie możemy zatem traktować pomocy z Unii tylko jako „darmowego obiadu” – środków, które możemy bezrefleksyjnie skonsumować. Dobrze przemyślmy naszą strategię na najbliższe 7 lat, bo najprawdopodobniej kolejnej takiej szansy na rozwojowe przyspieszenie nie będziemy mieli przez długi czas…