Obecny kryzys finansowy i gospodarczy oraz rysujące się kryzysy energetyczny i środowiskowy zdecydowanie wzmacniają pytanie o źródła rozwoju Polski i przesłanki naszej konkurencyjności międzynarodowej w przyszłości. Wszystko to wiedzie do kwestii kształtu polityki proinnowacyjnej w Polsce. Czy powinniśmy pójść drogą lidera w wynajdywaniu nowych technologii, którą dotychczas szedł najbardziej innowacyjny kraj świata – USA oraz, w różnym stopniu, kraje Europy Zachodniej, czy też drogą podwykonawczej i niszowej innowacyjności technologicznej? A może należy wybrać drogę zupełnie przyszłościową (post-naukową), która opiera się na łączeniu twardych technologii z kulturą?
Globalny układ sił się zmienia
Przez ostatnie pięćdziesiąt lat Stany Zjednoczone kroczyły drogą silnego inwestowania publicznego i prywatnego w naukę, w tym zwłaszcza w nowe technologie. Cały narodowy system innowacyjny nastawiony był na nauki ścisłe i przyrodnicze oraz laboratoria i parki przemysłowe dla wynajdywania nowych technologii. Pozwoliło im to osiągnąć światowy prymat w tym zakresie i umożliwiło tworzenie bogactwa. W Europie podobną drogę, lecz w innym okresie i nieco innej formule, obrała między innymi Finlandia.
Stany Zjednoczone i niektóre kraje Europy Zachodniej zbudowały swoje bogactwo na inwestowaniu w nauki ścisłe i przyrodnicze; obecnie punkt ciężkości przesuwa się w kierunku Azji; koszt stworzenia przełomowego rozwiązania technologicznego systematycznie spada.
Wydawałoby się więc, że droga jest już określona i Polska powinna jedynie nią podążać, aby w przyszłości odnieść sukces. Jednak inni ze świata tzw. gospodarek wschodzących podjęli to wyzwanie już wcześniej. Jeszcze kilka lat temu można było powiedzieć, że w Chinach i Indiach wytwarza się jedynie produkty oparte na taniej i nisko wykwalifikowanej sile roboczej. W międzyczasie jednak zarobione na eksporcie takich produktów pieniądze kraje te zainwestowały w potencjał badawczo-rozwojowy. Pomiędzy 1996 a 2005 r. globalny udział Chin w całkowitych wydatkach na B+R wzrósł z nieco ponad 2% do ponad 7,5%, a relacja wydatków biznesu na B+R do PKB osiągnęła już prawie taki sam udział jak w Unii Europejskiej wynosząc 1,02% w 2006 r. Powyższe dane pokazują, jak bardzo te postrzegane przez wielu jako cywilizacyjnie zacofane kraje zaangażowały się w tworzenie innowacji technologicznych. Już teraz w pewnych częściach Azji w niektórych dziedzinach prowadzone są badania na najwyższym światowym poziomie. Tyle, że naukowcy pracujący w Chinach czy Indiach nie mają tak wygórowanych oczekiwań finansowych jak ich koledzy w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej, jednocześnie uchodząc za najzdolniejszych w tej sferze. Sytuacja ta powoduje, że koszt stworzenia przełomowego rozwiązania technologicznego systematycznie spada. Jakie więc będą tego skutki dla świata?
Społeczeństwo post-naukowe
Według Christophera T. Hilla, który opublikował swoją tezę w amerykańskim miesięczniku Narodowej Akademii Nauk w 2007 r., Amerykanie w związku z zachodzącymi zmianami zaczną przechodzić od społeczeństwa naukowego do post-naukowego. Uważa on, że zmieni się charakter innowacji wiodących do tworzenia bogactwa i wzrostu produktywności. Jego zdaniem badania podstawowe w zakresie nauk ścisłych i przyrodniczych stracą na znaczeniu na rzecz badań z zakresu nauk społecznych. Skoro światowej klasy innowacje technologiczne będzie można kupić w wielu miejscach na świecie i będą one relatywnie tanie, to kluczowa stanie się umiejętność rozpoznania odpowiednich z nich i dopasowania do potrzeb konkretnych jednostek, grup, społeczeństw i kultur. Oczywiście, nie oznacza to, że nauki ścisłe i przyrodnicze trafią do lamusa. Nadal społeczeństwa będą potrzebowały wynalazków zaawansowanej inżynierii. Według autora kluczowe innowacje bez względu na przeznaczenie (przemysłowe, konsumenckie czy publiczne) nie będą jednak powstawać w warsztatach, laboratoriach i biurach, lecz w studiach, think tankach, atelier i cyberprzestrzeni. Jego zdaniem już teraz możemy zaobserwować tę zmianę w realnej gospodarce. Firmy takie, jak Google, YouTube, E-bay czy Yahoo zbudowały swoje sukcesy na radykalnych innowacjach, które nie miały wiele wspólnego z badaniami w zakresie nauk ścisłych i przyrodniczych.
W przyszłości generowanie bogactwa przesunie się w kierunku odpowiedniego wykorzystania wynalezionych już technologii, filtrując je przez pryzmat rozumienia zagadnień z zakresu psychologii, socjologii i kulturoznawstwa.
Jaka więc powinna być polska polityka innowacyjna w czasach, gdy Stany Zjednoczone będą przechodzić w kierunku społeczeństwa post-naukowego, Europa Zachodnia nadal będzie silnym ośrodkiem innowacji technologicznych, a kraje takie jak Chiny czy Indie zajmą dotychczasowe miejsce USA, wiodąc prym w naukach ścisłych i przyrodniczych oraz inżynierii?
Wizja Polski jako lidera nauk ścisłych i przyrodniczych wymaga silnego i inteligentnego państwa oraz ogromnych środków finansowych.
Polska liderem nowych technologii
Wydaje się, że możliwe są przynajmniej trzy wizje rozwoju w tym zakresie. Pierwszą jest opcja powielenia drogi, którą przebyły Stany Zjednoczone i Europa Zachodnia, a którą od kilku lat idą kraje takie, jak Chiny czy Indie. Polegałaby ona na skoncentrowaniu się na naukach fizycznych, matematycznych i biologicznych oraz inżynierii w celu osiągnięcia światowego prymatu w tym zakresie. Jest to wizja o tyle kusząca, iż Polska ma pewne tradycje w tym obszarze. Możnaby tu przytoczyć lwowską szkołę matematyczną, która funkcjonowała w okresie przedwojennym, a jej członkowie w późniejszym czasie zasilili ośrodki naukowe w całej Polsce. Nie bez znaczenia jest tu również okres PRL, gdy polska myśl inżynieryjna rozwijała się zarówno na potrzeby militarne Układu Warszawskiego, jak i przemysłu traktowanego jako podstawowa baza rozwoju. Mieliśmy duże osiągnięcia w zakresie fizyki czy atomistyki.
Do pewnego stopnia sprzyjającą temu okolicznością są przemysłowe inwestycje zagraniczne dokonane w Polsce w ostatnich dwudziestu latach, takie jak inwestycja koncernu amerykańskiego United Technologies w podkarpacką WSK Rzeszów. Pomimo tych przesłanek taka wizja rozwoju wydaje się w obecnych warunkach nierealistyczna. Po pierwsze, podejście to wymaga silnego i inteligentnego państwa, które potrafi świadomie wyznaczyć priorytety i ich bronić, a także zjednoczyć wokół takiej idei środowiska naukowe i gospodarcze, co, jak dowodzi praktyka ostatnich dwudziestu lat, jest bardzo mało prawdopodobne. Po drugie, wymaga ogromnych środków finansowych, których Polska obecnie nie ma i w dającej przewidzieć się przyszłości mieć nie będzie. Po trzecie, inne kraje podjęły to wyzwanie dużo wcześniej – Stany Zjednoczone pięćdziesiąt lat temu, Europa Zachodnia ścigając się ze Stanami Zjednoczonymi i formułując Strategię Lizbońską w 2000 r., a Chiny i Indie przed kilkoma laty. Tymczasem my swoje pierwszorzędne szanse i możliwości (np. w technologiach węglowych) – wynikające między innymi z potencjału zbudowanego w PRL-u – w ciągu okresu transformacji przegapiliśmy i roztrwoniliśmy. Właściwie w ciągu ostatnich 20 lat przeszliśmy już na pozycję importerów i adaptatorów technologii wytwarzanych poza Polską.
Wizja Polski jako podwykonawcy, wiodącego jednak prym w pewnych niszach, wymaga selektywnych inwestycji oraz rozwinięcia kompetencji w zakresie międzynarodowej komunikacji.
Polska podwykonawcą nowych technologii
Drugą opcją jest nie rezygnowanie z nauk ścisłych i przyrodniczych, lecz zamiast roli wiodącej przyjęcie roli uzupełniającej – roli podwykonawcy dla krajów bardziej rozwiniętych, w tym bliskich nam geograficznie i systemowo państw Europy Zachodniej. Jednocześnie opcja ta nie wyklucza możliwości bycia najlepszym w pewnych niszach. Przy założeniu, że kraje Europy Zachodniej i Stany Zjednoczone będą zapewniały stały popyt na badania naukowe, wariant ten wydaje się być relatywnie bezpieczny. Wymagałby on od nas nie rezygnowania z budowania narodowego systemu wspierania innowacji technologicznych i inwestowania w tym zakresie, lecz robienia tego w sposób bardziej ostrożny i selektywny, nie pompując ogromnych pieniędzy w najbardziej kapitałochłonne obszary. Jednocześnie należałoby rozwinąć kompetencje w zakresie międzynarodowej komunikacji, gdyż scenariusz ten wymaga bycia elementem łańcucha wartości w europejskich i globalnych sieciach produkcyjnych. W tej sytuacji nie bylibyśmy właścicielem wiodących, a jedynie uzupełniających ogniw całych łańcuchów technologicznych. Opcja ta również nosi znamiona pewnych zagrożeń, chociaż nie w takiej skali jak pierwszy scenariusz. Nadal bylibyśmy narażeni na obniżanie się rentowności badań podstawowych ze względu na dużą konkurencję ze strony krajów o relatywnie niewysokich płacach i dużym potencjale. Opcja ta wymaga również znacznych środków finansowych państwa, chociaż jego zdolność do definiowania priorytetów mogłaby być ograniczona, świecąc odbitym blaskiem polityki UE i koncernów zachodnich. Byłby to więc rozwój „zależny”, typowy dla układu centrum – peryferie, obarczony ryzykiem konkurencyjności struktur „twardego jądra” i nieprzynoszącym takich profitów, jakie daje pozycja wiodąca.
Wizja Polski post-naukowej zakłada obecność w międzynarodowych sieciach wynajdujących technologie oraz obecność w międzynarodowych łańcuchach wartości opartych na naukach społecznych, tworzących rozwiązania procesowe i organizacyjne.
Polska post-naukowa
Trzecią opcją, którą warto rozważyć, jest możliwość przeskoczenia etapu społeczeństwa naukowego i obranie kierunku na społeczeństwo post-naukowe – fazy, w którą Stany Zjednoczone dopiero wchodzą. W przyszłości wartość dodana, a co za tym idzie generowanie bogactwa będzie przesuwać się w kierunku odpowiedniego wykorzystania wynalezionych już technologii, filtrując je przez pryzmat rozumienia zagadnień z zakresu psychologii, socjologii i kulturoznawstwa. Ci, którzy w gąszczu powstających innowacji technologicznych będą potrafili wybrać odpowiednie z nich i dostosować do specyficznych potrzeb poszczególnych osób, grup, społeczeństw i kultur, osiągną największy sukces. Obierając tę drogę, Polska musiałaby postawić na zupełnie inny system innowacji niż ten rozumiany tradycyjnie przez pryzmat np. parków przemysłowych. Rola uczelni wyższych byłaby diametralnie różna. Inżynierowie pełniliby rolę tłumaczy globalnych procesów technologicznych, a specjaliści od nauk społecznych dopasowywaliby istniejące technologie do zmian zachodzących w systemach wartości i stylu życia zarówno jednostek, grup, jak i całych społeczeństw w ich kulturowej różnorodności. Scenariusz ten zakłada z jednej strony obecność w międzynarodowych sieciach wynajdujących technologie, aby mieć najszybszy możliwy dostęp do powstających innowacji technologicznych, lecz w minimalnym stopniu angażując się w ich wynajdywanie. Z drugiej zaś obecność w międzynarodowych łańcuchach wartości opartych na naukach społecznych, tworzących rozwiązania procesowe i organizacyjne wykorzystujące różne konfiguracje wynalezionych już technologii. Głównym problemem w takim scenariuszu jest to, iż Polska nie posiada jeszcze swoich dużych działających na międzynarodowych rynkach korporacji, takich jak Google czy YouTube. Niemniej jednak dobrą przesłanką jest to, że np. firma Allegro wygrała batalię o rodzimy rynek z takim gigantem, jakim jest E-Bay. Mamy również wiele przedsiębiorstw, takich jak Gadu-Gadu czy operatora portalu www.nasza-klasa.pl (przejętego już przez kapitał zagraniczny), które odnoszą spektakularne sukcesy, choć na razie jedynie w Polsce. Pozytywną przesłanką pozwalającą myśleć o ich sukcesie międzynarodowym są doświadczenia historyczne i kody kulturowe Polaków. Naszą przewagą może być brak historycznie i kulturowo uwarunkowanych tendencji imperialnych. Polacy w stosunkach z krajami rozwijającymi się (wzrastającymi), a w szczególności post-kolonialnymi nie mają tego stygmatu. W związku z tym możemy spodziewać się większej otwartości i zaufania ze strony innych, a co za tym idzie, uzyskać możliwość zbudowania wysokiego kapitału relacji
Musimy wybrać
Aby móc dokonać dobrego wyboru, należy zdawać sobie sprawę z trendów globalnych (układu przewag komparatywnych) oraz zasobów i tradycji posiadanych w kraju, a także możliwości realizacyjnych (zarówno po stronie państwa, jak i gospodarki). Nie mniejsze znaczenie ma jednak odpowiedź na pytanie, do czego my jako Polacy mamy większy talent? Czy doświadczenie historyczne i kody kulturowe predysponują nas bardziej do kwestii stricte technicznych (myślenie analityczne, nauki ścisłe i przyrodnicze) czy raczej do rozumienia wielu dziedzin i tworzenia połączeń (abstrakcyjne myślenie, umiejętność wyłapywania synergii i tworzenia nowych syntez)? Wybór jednej z powyższych opcji powinien mieć też wpływ na system kształcenia w Polsce, proporcji między nauczaniem wiedzy a kreatywności oraz między naukami ścisłymi i przyrodniczymi a społecznymi.
Niedokonanie wyboru lub porażka implementacyjna spowodują „drenaż polskich mózgów” wykształconych za publiczne pieniądze.
Najgorszym wariantem byłaby opcja czwarta. Niezdefiniowanie polityki proinnowacyjnej lub jej kompletna porażka implementacyjna i de facto ograniczenie się do dostarczania krajom zachodnim i Skandynawii dobrze wykształconych (z naszych publicznych pieniędzy) i utalentowanych naukowców i inżynierów w ramach jednolitego (mobilnego) rynku naukowego UE.