Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Druga transformacja polskiej gospodarki

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

W jakim miejscu znajduje się dziś polska gospodarka?

Od 1989 r., przez kolejnych prawie 30 lat polska gospodarka przeszła przez transformację i znajduje się dziś w zupełnie innym punkcie, niż na początku tej drogi. Powstało wiele firm, które dobrze wpisały się w nowy gospodarczy krajobraz, Polacy – zarówno przedsiębiorcy, jak i konsumenci – nauczyli się już normalnie w tej gospodarce funkcjonować. To jednak nie koniec zmian. Dziś stoimy przed wyzwaniem kolejnej, drugiej transformacji. Jej celem jest podniesienie wartości oraz produktywności polskich przedsiębiorstw oraz wzmocnienie ich pozycji na arenie międzynarodowej. To także koniec ery tzw. geszeftów – rzemieślniczych warsztatów, prowizorycznych zakładów „w stodołach”, tak charakterystycznych dla polskiej gospodarki lat 90. Ich miejsce już teraz coraz śmielej zajmują przedsiębiorstwa przyszłości, jak m.in. start-upy technologiczne nastawione na zajęcie rynkowych nisz w skali europejskiej oraz globalnej.

O tej polskiej „prowizorce” lat 90. nie można chyba jednak mówić z pogardą, bez szacunku. To w dużej mierze dzięki niej jesteśmy dziś, gdzie jesteśmy i możemy rozpocząć kolejny etap transformacji…

Zgadza się – wchodzimy dziś w kolejną fazę, na którą kilkanaście lat temu nie byliśmy jeszcze gotowi. Kończy się era gospodarki intuicyjnej, a w jej miejsce nadchodzi gospodarka bardziej wyrafinowana, przemyślana. Nie chcę tu absolutnie deprecjonować pierwszego z tych modeli – był on odpowiedni na czasy bezpośrednio po transformacji ustrojowej. Polscy przedsiębiorcy stworzyli od podstaw system bardzo rozproszony oraz elastyczny. Miało to swoje dobre i złe strony. Owo rozproszenie, mierzone bardzo dużą ilością firm mikro i małych, lecz stosunkowo niewielką średnich i dużych, było naszą słabością w kontekście osiągania sukcesów, zaznaczania obecności polskich firm na arenie międzynarodowej. Niewątpliwym atutem takiego układu była jednak umiejętność elastycznego dostosowania się do dynamicznych zmian na rynkach zagranicznych. Najlepszy na to dowód: polskie firmy były w stanie bardzo szybko „pozbierać się” i przenieść eksport na inne rynki w związku z bojkotem polskich produktów – przede wszystkim z branży tekstylnej oraz spożywczej – przez Rosjan. Wiele przedsiębiorstw wyszło z tej sytuacji silniejszymi, niż były wcześniej.

Kończy się dziś w Polsce era gospodarki intuicyjnej, a w jej miejsce nadchodzi gospodarka bardziej wyrafinowana, przemyślana.

Z czego wynika obecna presja na sprofesjonalizowanie polskich przedsiębiorstw?

Powodów jest co najmniej kilka. Istotnym z nich jest z pewnością to, że w relacjach polskich firm z partnerami zagranicznymi, przede wszystkim tymi największymi, korporacyjnymi, wymagają oni stosowania pewnych standardów, sposobów zarządzania przedsiębiorstwem. Dochodzi do tego znacznie wyższa niż jeszcze kilka lat temu – m.in. za sprawą dostępu do internetu oraz nabycia doświadczenia biznesowego – świadomość nowoczesnych technik i procesów prowadzenia działalności gospodarczej. Wielu przedsiębiorców ma też ambicje do zaistnienia za granicą. Trudno o tym jednak myśleć, bez odpowiedniego „poukładania” własnej firmy.

Jakie zagrożenia niesie ze sobą „druga transformacja” polskiej gospodarki?

Zagrożeniem, którego nie można lekceważyć są sukcesje, zmiana pokoleniowa w polskich firmach powstałych w latach 80. i 90. Wiele z nich nie doinwestowało się, przez co są dziś za małe, aby konkurować na rynku polskim, nie wspominając nawet o zagranicy. Nie osiągnęły efektu skali, nie zoptymalizowały swoich procesów produkcyjnych na czas, nie zdecydowały się też na konsolidację. W związku z tym stoją przed decyzją o zamknięciu działalności, bądź sprzedaży jej po niskiej wartości. Patrząc na sprawę holistycznie, z punktu widzenia polskiej gospodarki, wydaje się, że owo zagrożenie może koniec końców przynieść jednak pozytywne skutki. W kręgach biznesowych panuje przekonanie, że może to być moment „wyczyszczenia” polskiej gospodarki.

Co przez to rozumieć?

W latach 2008-2010 przez światową gospodarkę przetoczył się wielki kryzys finansowy. Nie uderzył on jednak z dużą siłą w Polskę. Odtrąbiono to jako nasz wielki sukces, byliśmy europejską „zieloną wyspą”. Unik przed kryzysem przyniósł też nam jednak za sobą negatywne skutki – rynek nie wyczyścił się i w wielu branżach pozostały na nim np. firmy oferujące za niską cenę produkty quasi-jakościowe. W następstwie te przedsiębiorstwa, które dokonały innowacji i siłą rzeczy zaczęły wytwarzać produkty lepsze i droższe, nie były w stanie uzyskać pozycji pozwalającej im na wygenerowanie w odpowiednim czasie zwrotu z inwestycji. W latach 2010-2014 spora część z nich wpadła przez to w tarapaty finansowe. Wtedy też w wielu branżach dało się zaobserwować przyspieszenie procesu konsolidacji. Pewnej grupie firm moment konsolidacji jednak umknął. Dziś są za małe aby skorzystać z efektu skali i zbyt niskospecjalistyczne, by walczyć w niszach rynkowych. Mowa tu o kilkudziesięciu tysiącach podmiotów zatrudniających od kilku do kilkudziesięciu pracowników. Duża część przedsiębiorstw z tej grupy zniknie w ciągu kilku następnych lat – na tym będzie polegał proces „wyczyszczania” polskiej gospodarki.

Pewnej grupie polskich firm umknął moment konsolidacji. Dziś są za małe aby skorzystać z efektu skali i zbyt niskospecjalistyczne, by walczyć w niszach rynkowych. W ciągu kilku następnych lat większość z nich przestanie istnieć.

Owo „wyczyszczenie” – nawet mając na uwadze swoistą poduszkę bezpieczeństwa, jaką tworzy dobrze funkcjonujący dziś rynek pracy i niski poziom bezrobocia – nadal brzmi dość brutalnie. W takich małych firmach pracują przecież setki tysięcy Polaków…

Gdyby spojrzeć na statystyki, w porównaniu ze średnią europejską mamy w naszym kraju do czynienia z nadmiarem mikrofirm oraz deficytem przedsiębiorstw o wielkości zatrudnienia od 50 do 150 osób. A zatem firm posiadających potencjał do stania się w przyszłości silnymi podmiotami, zdolnymi do rozrośnięcia się i ekspansji zagranicznej. Tymczasem przez ostatnich 28 lat był w Polsce kultywowany system, w którym – patrząc przez pryzmat właściwego prowadzenia biznesu i uwzględniania wszystkich jego kosztów – wiele dobrze prosperujących firm nie miałoby prawa racjonalnego bytu, istnienia na rynku.

Jak to?

Spójrzmy chociażby na kwestię wynagrodzeń. W wielu tego typu firmach pracownicy otrzymują pensję w granicach krajowego, ustanowionego prawnie minimum, a resztę dostają „pod stołem”. Jak to udowodnić? Przyjrzyjmy się obecnym próbom uszczelnienia systemu podatkowego, w efekcie którego wiele przedsiębiorstw jest zmuszonych odchodzić od swojego „tradycyjnego” podejścia do płacenia pensji. W przypadku sporej części z nich okazuje się nagle, że dotychczasowy biznes przestaje być opłacalny. Firmy, których dotychczasowa działalność ocierała się o szarą strefę znikają, a zasoby pracy z tych podmiotów wędrują do przedsiębiorstw skonsolidowanych, posiadających silną pozycję rynkową.

W miastach owszem, ale dokąd pójdą pracować mieszkańcy peryferii, gdy upadnie jeden z nielicznych lokalnych zakładów pracy?

Zgadzam się, że uszczelnienie polityki podatkowej może być najbardziej bolesne z punktu widzenia firm prowadzących swoją działalność na wsiach oraz w małych miasteczkach z dala od wielkich miast. Ich pracownikom znacznie trudniej będzie o znalezienie zatrudnienia na małym, lokalnym rynku pracy. A ludzie ci – z punktu widzenia władzy – stanowią potencjalny elektorat w przyszłych wyborach. Dlatego też sądzę, że nacisk na kontrolę podatkową firm będzie największy w obszarach metropolitalnych, gdzie rynek pracy zapewnia znacznie większą ilość ofert pracy, zupełnie inny poziom bezpieczeństwa. Na terenach peryferyjnych spodziewałbym się, że uszczelnianie polityki podatkowej będzie raczej – ze względów pragmatycznych – prowadzone na „pół gwizdka”.

Rozumiem, że w ramach „drugiej transformacji” część przestrzeni po „wyczyszczonych” przedsiębiorstwach mają zająć profesjonalne polskie start-upy?

To kolejny obszar problemowy, przed jakim stoimy w związku z dalszą transformacją gospodarki. Obserwujemy dziś w Polsce bez wątpienia modę na start-upy. Nie zmienia to jednak faktu, że wiele spośród osób rozpoczynających taki biznes nie ma pojęcia o mechanizmach rynkowych. Tymczasem nie wystarczy mieć technologii, aby stać się innowacją. Nie każda sensowna i sprawna technologia będzie pożądana na rynku.

Czy jednak polskie firmy oraz nasze społeczeństwo będzie w ogóle tworzyło rynek na nowoczesne rozwiązania? Czy to nie za wcześnie? Wszak nasze firmy trudnią się w większości podwykonawstwem, a nasze społeczeństwo nie jest tak zamożne, jak społeczeństwa zachodnie…

Jeśli chcemy stać się krajem innowacyjnych czempionów, musimy budować społeczeństwo otwarte na zakup i testowanie innowacji, czyli społeczeństwo, które jest gotowe sfinansować te testy i akceptować ewentualne porażki. Wcale nie uważam, by Polacy byli na to zbyt biedni – są po prostu bardzo pragmatyczni, dlatego też kupują najczęściej to, co jest najtańsze. Rzadko kiedy dowartościowują aspekty inne niż czysto funkcjonalne.

Polacy nie są zbyt biedni, by otworzyć się na innowacje – są po prostu bardzo pragmatyczni, dlatego też kupują najczęściej to, co jest najtańsze. Rzadko kiedy dowartościowują aspekty inne niż czysto funkcjonalne.

Nie sprzyja to natomiast eksperymentowaniu, które jest nieodłącznym elementem prac nad innowacjami.

Czy gdy Polak będzie miał do wyboru nową, ekologiczną metodę czyszczenia powierzchni, za którą będzie musiał zapłacić 12 zł oraz tradycyjne polskie bądź zagraniczne produkty za 4 zł, to co wybierze? Moim zdaniem większość skorzysta z drugiej opcji. Takiego ducha eksperymentowania, mogącego być podłożem dla innowacji, wśród polskich konsumentów nadal brakuje. Nadzieją jest z pewnością młode pokolenie, które chociażby zna, testuje i kupuje wiele aplikacji mobilnych. Być może ich mentalność będzie już inna niż u osób, które doznały niedostatków w czasach PRL-u.

Nie tylko jednak rynek konsumencki musi być otwarty na eksperymentowanie, by zbudować klimat sprzyjający powstawaniu innowacji. Konieczna jest także otwartość na tworzenie oraz kupowanie nowoczesnych rozwiązań w relacjach B2B…

Często zauważamy niestety, że polskie start-upy posiadające ciekawe technologie napotykają w pewnym momencie na mur podczas negocjacji z dużymi i średnimi firmami. Kwestia relacji, współpracy, zaufania między dużymi i małymi podmiotami to zresztą temat na całą oddzielną dyskusję. Dochodzi do tego, podobnie jak na płaszczyźnie konsumenckiej, niska bariera ryzyka oraz niska chęć eksperymentowania w polskich firmach. W takim otoczeniu naszym start-upom trudno o komercjalizowanie i skalowanie swoich technologii.

Jak rozumiem innowacyjność przedsiębiorstw nie jest jednak celem samym w sobie. Innowacje należy traktować bardziej jako drogę do budowania silniejszej pozycji i zwiększania produktywności polskich firm. Jakie jeszcze drogi prowadzą do wyższej produktywności?

Na pierwszym miejscu wskazałbym odpowiednią mentalność właścicieli firmy. Jeżeli ktoś założył firmę na początku lat 90. i od tego czasu prowadził ją w ten sam sposób, uzyskując co roku stały zysk bez przeprowadzania żadnych istotnych zmian organizacyjnych, to gdy nagle dowie się, że jego firma ma potencjał, by zarabiać kilka razy więcej, lecz trzeba będzie w to włożyć trochę wysiłku, wcale może nie chcieć tego zrobić. Kto bowiem zabroni mu być zadowolonym z tego, co ma obecnie?

Spora część polskich przedsiębiorców buduje też swoje firmy w modelu „Zosi-Samosi”. Chcą mieć wszystko pod swoją kontrolą, mają przeświadczenie, że ich światopogląd jest jedyny i słuszny, nie są skorzy do wykorzystywania otoczenia – wszystko musi być zrobione inhouse. Tymczasem wejście w kolejny etap rozwoju wymaga zazwyczaj zaangażowania innych, nieznanych wcześniej kompetencji oraz podjęcia współpracy z podmiotami działającymi w otoczeniu, a często także decentralizację wielu procesów. To duży szok dla osoby, która przez 15 czy 20 lat wszystko robiła i o wszystkim decydowała sama.

Wejście w kolejny etap rozwoju przedsiębiorstwa wymaga zazwyczaj zaangażowania innych, nieznanych wcześniej kompetencji oraz podjęcia współpracy z podmiotami działającymi w otoczeniu, a często także decentralizację wielu procesów. To duży szok dla przedsiębiorców od lat budujących swoje firmy w modelu „Zosi-Samosi”.

Barierą wzrostu produktywności wielu polskich firm jest też brak świadomości procesów, które dzieją się wewnątrz organizacji. Przedsiębiorca, który zbudował swój biznes 20-kilka lat temu w modelu, nazwijmy to, intuicyjnym, nie zawsze zna nawet dokładnie strukturę kosztów własnej organizacji. Nie zawsze wie, czy i ile na danej usłudze zarabia, wszystko trafia ostatecznie do jednego „worka”. Jeśli pod koniec roku uzyskuje taki zysk jak w poprzednich latach, to jest zadowolony i nie ma motywacji, by coś zmieniać, by szukać proefektywnościowych rozwiązań.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorze katamaranami stoi

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Na bazie jakiego pomysłu powstała firma Green Dream Boats?

Wszystko zaczęło się od tego, że właściciel firmy – Mirosław Skwarek – spacerując pewnego letniego wieczoru ze swoją żoną nad Motławą, miał problem ze znalezieniem wolnego stolika, przy którym mógłby spokojnie napić się kawy czy zjeść kolację. Tłum ludzi, zgiełk, hałas. Wtedy pojawiła się w jego głowie myśl, że idealnym rozwiązaniem byłoby przeniesienie stolika z restauracji na wodę. Tak zrodził się pomysł stworzenia łodzi Solliner, wokół której zbudowana została cała firma.

Czym charakteryzuje się Państwa łódź?

Jest to stosunkowo niewielki, mogący pomieścić do 10 osób katamaran wyposażony w silnik elektryczny napędzany w stu procentach energią słoneczną. Pozwala to na praktycznie bezkosztowe podróżowanie. Zamieszczone na dachu łodzi panele fotowoltaiczne powodują, że Solliner ma właściwie nieograniczony zasięg – w ciągu dnia akumulatory ładują się na bieżąco, a nocą dają możliwość użytkowania łodzi nawet przez 18 godzin.

Solliner określiłbym mianem social boat – jest to coś w rodzaju pływającego po wodzie stolika, przy którym można się spotkać ze znajomymi, posłuchać muzyki, zrelaksować się. Łódź jest bardzo cicha, zeroemisyjna oraz niezwykle ekonomiczna i wygodna – nie trzeba do niej kupować paliwa, nie wymaga ona praktycznie żadnej obsługi.

To, czym się wyróżnia Solliner, to jednak przede wszystkim charakterystyczny design oraz jakość wykonania. Większość łodzi motorowych jest do siebie generalnie podobnych – to ta sama tendencja, co np. w branży samochodowej. Wygląd naszej łodzi jest natomiast zupełnie inny – gdy tylko weszła ona na rynek, klienci od razu to dostrzegli i docenili.

Na jakiego typu akwenach może pływać Solliner?

Jednostka ta jest przeznaczona głównie do żeglugi śródlądowej, lecz może też pływać na morzu, w odległości do 2 mil morskich od brzegu. Można więc przepłynąć nią np. z Gdańska do Gdyni, odwiedzając po drodze molo w Sopocie. Sądzę jednak, że Solliner najlepiej sprawdza się w żegludze po jeziorach, kanałach, na co wpływ ma też możliwość sterowania wysokością łodzi – podnoszenia i obniżania jej dachu. Dopływając do niskiego mostku nie trzeba więc zawracać, lecz wystarczy zniżyć dach.

Kim są Wasi klienci – kto zamawia łodzie?

Na bazie naszych łodzi można zbudować różnego rodzaju modele biznesowe – np. wynajem na godziny, organizację spotkań biznesowych czy usługi taksówkarskie na wodzie. Stąd też naszymi klientami są przede wszystkim firmy, które kupują sollinery do celów komercyjnych. Mowa tu o marinach, firmach czarterowych, wypożyczalniach łodzi, hotelach chcących zapewnić dodatkową atrakcję swoim gościom. Wśród naszych klientów są też samorządy, które oferują mieszkańcom i turystom możliwość zobaczenia np. miasta od strony wody.

Na bazie łodzi Solliner można zbudować różnego rodzaju modele biznesowe – np. wynajem na godziny, organizacja spotkań biznesowych czy usługi taksówkarskie na wodzie. Stąd też naszymi klientami są przede wszystkim firmy, które kupują sollinery do celów komercyjnych.

Nasze łodzie sprzedajemy też klientom indywidualnym, na ich własne potrzeby. Są to zazwyczaj osoby mieszkające blisko akwenu wodnego, często w pobliżu strefy ciszy czy rezerwatu przyrody – Solliner ze względu na swoją cichość i brak spalin nadaje się do żeglowania po tego typu akwenach. Każda ze sprzedawanych przez nas jednostek może zostać spersonalizowana w zakresie chociażby typu wyposażenia, koloru łodzi itp.

Nastawiacie się na sprzedaż łódek na rynku polskim czy celujecie w zagranicę?

Początkowo sollinery sprzedawaliśmy w dużej mierze na rynku lokalnym. Sezon jest jednak u nas bardzo krótki i coraz trudniej znaleźć osoby czy instytucje chętne do kupna łódki, jeśli wiadomo, że przez 6 miesięcy będzie ona garażowana. Tymczasem na Riwierze Francuskiej czy Costa Brava łódka może pływać bez przerwy przez 8-10 miesięcy. Nie trzeba jej ściągać z wody, nie wymaga praktycznie żadnej dodatkowej obsługi. Dlatego też w ostatnim czasie zorientowaliśmy się w większym stopniu na eksport, a w przyszłości będzie on zapewne stanowił zdecydowaną większość naszej sprzedaży. Już teraz sollinery pływają po akwenach m.in. Hiszpanii, Szwecji, Norwegii, Niemiec, Holandii, Słowacji, Australii czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

W jaki sposób udaje się Państwu znajdować klientów?

Na początku zadziałał przede wszystkim marketing szeptany – ktoś zobaczył naszą łódź, zainteresował się nią, znalazł w internecie, aż w końcu do nas dotarł. Nie skłamię mówiąc, że od momentu pojawienia się łodzi Solliner na rynku jest on rozchwytywany. Widać to po mediach społecznościowych – gdziekolwiek się nie pojawi, sami klienci od razu wrzucają filmy i zdjęcia na Instagram, YouTube, Facebooka. Tak naprawdę w żaden sposób nie musieliśmy inwestować w jego promocję w mediach. Nie zmienia to jednak faktu, że myśląc o intensyfikacji sprzedaży, od pewnego czasu zaczęliśmy szerzej wychodzić z naszym produktem do klientów – głównie hoteli i marin, zlokalizowanych praktycznie na całym świecie. W tym celu obecnie robimy rozeznanie imprez targowych na całym świecie, a w przyszłym roku planujemy wybrać się i zaprezentować nasz produkt na najważniejszych z nich. Dążymy również do rozbudowy naszej sieci dystrybucyjnej – zależy nam na stworzeniu globalnej sieci dystrybucji naszych łódek.

Czy tak duża popularność łodzi Solliner jest związana przede wszystkim z tym, że jest to łódź napędzana energią solarną?

Istnieje na świecie kilkadziesiąt firm, które budują łodzie napędzane energią słoneczną. Gdyby spojrzał Pan na łodzie o napędzie solarnym produkowane przez inne firmy, w ogromnej większości są to jednostki nieszczególnie wyróżniające się estetyką – są to często pontony z doczepionym stelażem, na których dachu znajduje się panel fotowoltaiczny. Solliner jest natomiast łodzią bardzo integralną, stanowi bryłę, która tworzy pewną całość. Wyróżnia ją design, co w połączeniu z wysokiej klasy napędem i dość dobrymi w tej klasie osiągami buduje nasz sukces. Naprawdę trudno byłoby mi znaleźć – i to na rynku globalnym – produkt porównywalny do naszej łodzi. W pewien sposób udało nam się znaleźć niszę gdzieś pomiędzy jachtami motorowymi a żaglowymi. Jak dotąd nie mamy nawet bezpośredniej konkurencji.

Istnieje na świecie kilkadziesiąt firm, które budują łodzie napędzane energią słoneczną. W ogromnej większości są to jednak jednostki nieszczególnie wyróżniające się estetyką – to często pontony z doczepionym stelażem, na których dachu znajduje się panel fotowoltaiczny. Solliner jest natomiast łodzią bardzo integralną, wyróżnia ją design.

Dlaczego niektórzy klienci wolą kupić Państwa łódź zamiast motorówki czy jachtu?

Jego kupno to zakup nie tylko łodzi, ale też pewnego stylu życia. Nasi klienci indywidualni są ludźmi, którzy chcą popływać w ciszy i spokoju, usiąść przy stoliku, napić się herbaty, połowić ryby, poopalać się. To duża różnica w porównaniu chociażby do łodzi motorowych. Mam znajomych, którzy je posiadają. Dla mnie najfajniejszą rzeczą jest to, że nie ja jestem ich właścicielem, lecz co najwyżej pasażerem. Zanim odpali się motorówkę, trzeba bowiem sprawdzić mnóstwo rzeczy, zatankować ją. Tuż po przejażdżce pasażerowie mogą się rozejść, a właściciel musi jeszcze przez pewien czas zajmować się łodzią. Z kolei spędzanie czasu na jachcie również wymaga pewnej siły, zaangażowania, czasem trzeba się trochę pogimnastykować. Poza tym jest się zależnym od wiatru. W przypadku naszego produktu łódkę się woduje i właściwie nic więcej nie trzeba robić.

Green Dream Boats ma w swojej ofercie również inne łodzie?

Solliner jest bez wątpienia naszym głównym produktem, ale w tej chwili pracujemy też nad nowymi projektami. Mamy w planach uruchomienie produkcji większej jednostki wyposażonej w kabinę oraz „speed boat”, będącej małą łódką sportową. Oprócz tego działamy też w branży houseboat’ów – domów na wodzie.

W jaki sposób projektujecie swoje łodzie?

Mamy swój dział projektowy, który wciela w życie pomysły właściciela. Mirosław Skwarek podpatruje, co się dzieje w tej branży na świecie, stara się wymyślać pewne unikatowe rozwiązania i sprawdzać, czy są już one dostępne na świecie. Jeśli nie – idzie ze swoją koncepcją do naszych projektantów.

Czy sollinery są wytwarzane i wyposażane w stu procentach przez Państwa firmę, czy też korzystacie z usług przedsiębiorstw zewnętrznych?

Większość rzeczy jest produkowanych u nas – mam tu na myśli elementy takie jak kadłub, laminaty, podstawowe wyposażenie łodzi. Wiele usług, jak np. szycie tapicerek czy stolarkę, zlecamy też lokalnym firmom. Wiadomo jednak, że pewnych rzeczy nie stworzymy sami, dlatego też korzystamy z silników elektrycznych czy elektroniki czołowych światowych producentów.

Na nowoczesnych łodziach polskie mogą być co najwyżej tapicerki?

Aż tak brutalnie bym tego nie ujął. Opieramy się na polskich producentach chociażby w zakresie paneli fotowoltaicznych. Choć silnik jest obecnie niemiecki, to testujemy też silnik polskiej produkcji. Jeśli zdecydujemy się standardowo wyposażać nasze łodzie w ten produkt, Solliner będzie składał się prawie w 100% z polskich elementów.

Czy Pomorze jest w ogóle rozpoznawalne globalnie w branży, w której działacie?

W branży produkcji jachtów i małych łodzi Polska, a szczególnie Pomorze, charakteryzuje się potencjałem światowym. Jesteśmy bardzo cenieni globalnie i kojarzeni głównie z wysoką jakością wykonania. Kluczem do tego są wykwalifikowane kadry – sądzę, że to jest nasz największy atut. Możemy całe know-how sprzedać firmie z Chin czy Tajlandii, ale nie będą oni potrafili stworzyć tak dobrej łodzi jak my w naszym pomorskim ekosystemie. To kwestia wieloletniego doświadczenia i kompetencji oraz historii regionu.

W branży produkcji jachtów i małych łodzi Polska, a szczególnie Pomorze, charakteryzuje się potencjałem światowym. Jesteśmy bardzo cenieni globalnie i kojarzeni głównie z wysoką jakością wykonania. Kluczem do tego są wykwalifikowane kadry.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w III kwartale 2017 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim na koniec III kwartału 2017 r. w ujęciu branżowym były bardzo dobre. W sześciu spośród siedmiu analizowanych sektorów liczba przedsiębiorców pozytywnie oceniających warunki gospodarowania przeważała nad liczbą opinii negatywnych. Niezmiennie najlepsze noty cechowały sektor informacji i komunikacji, w którym wartość wskaźnika ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa we wrześniu br. sięgnęła +33,5 pkt.

Dobrze sytuację gospodarczą oceniali również reprezentanci firm działających w sektorze handlu detalicznego (+13,5 pkt. pod koniec kwartału), handlu hurtowego (+12,8 pkt.), transportu i gospodarki magazynowej (+5,6 pkt.), przetwórstwa przemysłowego (+5,3 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (+5,2 pkt.). Jedynie w dwóch ostatnich przypadkach były to noty wyższe od obserwowanych pod koniec II kwartału 2017 r. Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim bardzo optymistyczne od około roku nastroje w handlu detalicznym. Mogą być one w pewnej mierze spowodowane wzrostem zamożności gospodarstw domowych, związanym z uruchomieniem rządowego programu 500+.

Negatywne nastroje cechowały jedynie przedsiębiorców reprezentujących budownictwo (–5,6 pkt.). Były one nieznacznie gorsze niż pod koniec II kwartału br.

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od września 2016 do września 2017 r.

koniunktura-2017-III-kw

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

W czterech spośród siedmiu analizowanych branż odnotowano poprawę, biorąc za punkt odniesienia sytuację sprzed roku (wrzesień 2016 r.). Najwyższy wzrost (+8,6 pkt.) nastąpił w przypadku handlu detalicznego. Dość wyraźny był on także w sektorach informacji i komunikacji (+4,9 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (+4,8 pkt.). Zauważalny regres w ujęciu rocznym odnotowano jedynie w przypadku zakwaterowania i usług gastronomicznych (–16,9 pkt.). Mógł się on w dużej mierze wiązać z gorszymi niż przed rokiem warunkami pogodowymi, które przełożyły się na zmniejszenie liczby przybywających nad Bałtyk turystów. Znacznie mniejsze pogorszenia w ujęciu rok do roku odnotowano w sektorach budownictwa (–4,5 pkt.) oraz handlu hurtowego (–1,0 pkt.).

W trzech sektorach koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Szczególnie dużą różnicę widać było w przypadku sektora informacji i komunikacji (+5,0 pkt. względem kraju). Mając na uwadze nastroje reprezentantów tej branży pod koniec III kwartału 2017 r., województwo pomorskie znalazło się na czwartym miejscu wśród wszystkich polskich regionów. Znacznie niższe dysproporcje wewnątrzkrajowe in plus z perspektywy Pomorza dotyczyły sektorów: przetwórstwa przemysłowego (+1,6 pkt.) oraz handlu detalicznego (+1,2 pkt.).

W gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci branży przede wszystkim zakwaterowania i usług gastronomicznych, gdzie indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa kształtował się na poziomie o ponad 9 pkt. niższym od wartości ogólnopolskiej. Wyraźnie gorzej (o 8,6 pkt.) od przedsiębiorców z Polski ogółem swoją sytuację ocenili też pomorscy przedsiębiorcy działający w branży transportu i gospodarki magazynowej .

Na podstawie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa można mówić o bardzo optymistycznych nastrojach przedsiębiorców – przeważały one w sześciu spośród siedmiu analizowanych sektorów. Pod tym względem wyróżniają się informacja i komunikacja (+18,8 pkt.) oraz przetwórstwo przemysłowe (+15,0 pkt.). Pogorszenie spodziewane jest jedynie w sektorze zakwaterowania i usług gastronomicznych (–15,5 pkt.) – wynika ono z zakończenia sezonu letniego. Warto mieć na uwadze, że ogólna przewaga opinii pozytywnych dotyczyła nie tylko Pomorza, ale całej polskiej gospodarki – w skali kraju polepszenia swojej sytuacji spodziewali się również reprezentanci sześciu spośród siedmiu sektorów. Podobnie jak w przypadku województwa pomorskiego, jedyny wyjątek stanowili przedsiębiorcy z branży zakwaterowania i usług gastronomicznych.

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec września 2017 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wyniosła 292,6 tys. W stosunku do czerwca br. uległa ona zwiększeniu o 1,5 tys. podmiotów. Większy wzrost odnotowano natomiast w ujęciu rocznym – w tym czasie liczba podmiotów gospodarczych wzrosła o prawie 7 tys. (2,4 proc.). Rozpoczęty około czterech lat temu stały wzrost przedsiębiorczości jest zatem kontynuowany. Dotyczy on oczywiście przede wszystkim przedsiębiorstw najmniejszych i poprzez rosnące najprawdopodobniej zjawisko samozatrudnienia wpisuje się w obserwowany wzrost popytu na pracę.

Wyniki działalności przedsiębiorstw w trzecim kwartale 2017 r. były bardzo dobre. W porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku, produkcja sprzedana przemysłu wzrosła o 5,9 proc., sprzedaż detaliczna towarów – o 19,6 proc., a produkcja budowlano­‑montażowa – aż o 33,5 proc.

Trzeci kwartał 2017 r., był z perspektywy przedsiębiorstw przemysłowych dobry. We wszystkich trzech miesiącach miał miejsce wzrost produkcji sprzedanej w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego. Był on szczególnie zauważalny w sierpniu, kiedy zwiększył się o 8,5 proc. Generalnie obraz branży jest w tym roku wyraźnie lepszy niż w roku poprzednim – jak dotąd jedynie w kwietniu odnotowano niższy (o 3,0 proc.) poziom produkcji niż przed rokiem.

Wyniki notowane w sektorze produkcji budowlano­‑montażowej były jeszcze lepsze – we wszystkich trzech miesiącach odnotowano wzrost produkcji w ujęciu rok do roku. Na szczególną uwagę zwraca wynik wrześniowy (+33,5 proc. w ujęciu rdr.) oraz lipcowy (+24,0 proc.). Kondycja branży jest w tym roku wyraźnie lepsza niż w roku poprzednim – przez pierwszych dziewięć miesięcy jedynie w kwietniu odnotowano niższy (o 5,1 proc.) poziom produkcji niż przed rokiem.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do września 2017 r.

dynamika-2017-III-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

III kwartał 2017 r. był bardzo udany także z punktu widzenia sprzedaży detalicznej. We wszystkich trzech miesiącach odnotowano wartości wyraźnie wyższe niż przed rokiem, odpowiednio o: 15,3 proc., 20,5 proc. oraz 19,6 proc. Jako że wyższy poziom sprzedaży detalicznej towarów odnotowano również w pierwszych sześciu miesiącach br., można śmiało stwierdzić, że przełamany został trend spadkowy, który – z wyjątkiem sierpnia ub. r. – trwał przez cały poprzedni rok. Wzrost popytu zgłaszanego przez gospodarstwa domowe na lokalnym rynku może wynikać m.in. ze względu na wypłaty z budżetu państwa w ramach programu 500+.

Handel zagraniczny

W III kwartale 2017 r. wartość eksportu wyniosła 2230,8 mln euro, zaś importu – 2774,5 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i wyniosło –543,7 mln euro. Od początku 2017 r. wartość eksportu sięgnęła 6649,6 mln euro, a importu 8029,0 mln euro, co przełożyło się na ujemne saldo w obrotach handlowych przekraczającą 1379 mln euro.

W porównaniu do obrotów z III kwartału 2016 r. zaobserwowano zmniejszenie wolumenu eksportu (o 11,6 proc.) oraz zwiększenie wolumenu importu (o 12,7 proc.).

W III kwartale 2017 r. struktura towarowa eksportu z województwa pomorskiego była bardzo zbliżona do tego, co obserwowano w pierwszym półroczu obecnego roku. Dominowała w niej grupa statków, łodzi oraz konstrukcji pływających (16,4 proc. udziału) oraz maszyn i urządzeń elektrycznych (11,8 proc.). Na kolejnych pozycjach znalazły się grupy paliw (9,6 proc.) oraz ryb i skorupiaków (6,3 proc.). Udział wymienionych czterech grup w eksporcie województwa pomorskiego wyniósł w III kwartale 2017 r. 44,2 proc. To o 4,1 pkt. proc. mniej niż w II kwartale br.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w III kwartale 2017 r.

struktura-eksportu-2017-III-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

W strukturze kierunkowej największym udziałem cechowały się Niemcy (21,4 proc.). Na kolejnych pozycjach plasowały się: Norwegia (7,6 proc.), Holandia (7,2 proc.) oraz Szwecja (5,7 proc.). Biorąc z kolei pod uwagę obroty od początku 2017 r. niekwestionowanym liderem są Niemcy (21,2 proc.). W pierwszej trójce znalazło się jeszcze miejsce dla Holandii (9,0 proc.) oraz Norwegii (7,1 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało prawie 69 proc. sprzedaży zagranicznej województwa.

Cechą pomorskiego importu jest wysoki poziom koncentracji towarowej. Warto mieć na uwadze, że struktura towarowa importu jest w znacznym stopniu kształtowana przez strukturę towarową eksportu. Wynika to z faktu, iż pomorskie importuje towary podlegające przetworzeniu, które następnie są eksportowane. Zjawisko to dało się zaobserwować również w III kwartale 2017 r. Na najważniejsze produkty sprowadzane z zagranicy, tzn.: paliwa (31,1 proc.), maszyny i urządzenia elektryczne (10,2 proc.) oraz statki, łodzie, konstrukcje pływające (10,4 proc.) przypadało łącznie 51,8 proc. importu. W III kwartale 2017 r. nadal zarysowywał się też istotny (7,8 proc.) udział produktów z branży ryb i skorupiaków.

W III kwartale 2017 r. najistotniejszym partnerem importowym – głównie za sprawą paliw –pozostała Rosja (24,9 proc. importu). Mniejszy strumień produktów trafił do województwa pomorskiego z Chin (14,3 proc.), Norwegii (8,8 proc.) oraz Niemiec (8,5 proc.). Od początku roku najwięcej towarów spłynęło na Pomorze również z Rosji (25,0 proc.) oraz Chin (13,4 proc.), a także z Norwegii (8,5 proc.) oraz z Niemiec (7,6 proc.).

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w III kwartale 2017 r.

struktura-importu-2017-III-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Rynek pracy i wynagrodzenia

Według stanu na koniec III kwartału 2017 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw wynosiło 319,7 tys. osób. W stosunku do końca czerwca wzrosło o 1,5 tys., a w porównaniu do końca września 2016 r. – o 17,1 tys. Tempo wzrostu zatrudnienia było nieznacznie niższe od tempa obserwowanego w okresie od lipca do września 2016 r. oraz w stosunku do II kwartału 2017 r.

Wykres 5. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do września 2017 r.

zatrudnienie-i-wynagrodzenia-2017-III-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

We wrześniu 2017 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 4603 zł. Oznacza to minimalny, wynoszący 0,3 proc. wzrost w stosunku do poziomu wynagrodzeń pod koniec poprzedniego kwartału. W relacji do wynagrodzenia sprzed roku odnotowano wyraźny, znacząco przekraczający poziom inflacji, wzrost (6,5 proc.). Oznacza to utrzymanie tendencji realnej zwyżki płac.

W ślad za rosnącym zatrudnieniem przyszedł ubytek bezrobotnych. Na koniec września 2017 r. ich liczba sięgnęła 51,6 tys. Jest to o 18,7 proc. mniej niż przed rokiem oraz o 1,1 proc. mniej niż pod koniec II kwartału. Stopa bezrobocia wynosiła 5,7 proc. Była ona o 0,1 pkt. proc. niższa niż pod koniec drugiego kwartału oraz o 1,6 pkt. proc. niższa niż przed rokiem. Tak dobre dane dotyczące osób pozostających bez pracy obserwowano ostatnio w 2008 r.

Niska w porównaniu z poprzednimi kwartałami oraz latami wielkość populacji bezrobotnych ogółem to również efekt zmian sytuacji bezrobotnych znajdujących się w szczególnej sytuacji na rynku pracy. Uwagę zwraca zwłaszcza wyższy od dynamiki ogółem spadek bezrobotnych długotrwale (–26,4 proc. r/r). Nieco niższy, choć nadal bardzo wyraźny spadek zaobserwowano w tym samym okresie w grupie osób 50+ zarejestrowanych w urzędach pracy (–18,9 proc.). Obserwowane zmiany potwierdzają bardzo wysoki popyt na pracę, stwarzający szansę powrotu na rynek tym, których kompetencje mogły już ulec dezaktualizacji. Jeżeli popyt na pracę będzie nadal tak znaczący, to istnieje szansa na trwałą ich integrację z rynkiem pracy. Podobną dynamikę zmian zaobserwowano wśród osób w wieku do 30 r. życia. W ciągu roku z grupy tej ubyło 16,8 proc. osób, co jest efektem ponadprzeciętnej chęci do ewentualnego przekwalifikowania się oraz wysokiej gotowości do zmiany miejsca zamieszkania cechujących ludzi młodych.

Wykres 6. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do września 2017 r.

bezrobocie-i-oferty-pracy-2017-III-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

Długoterminowe ożywienie obserwowane na rynku pracy było także widoczne w liczbie ofert zgłaszanych do powiatowych urzędów pracy. We wrześniu 2017 r. wpłynęło ich 10,8 tys. Było to minimalnie (o 46 ofert) więcej niż w czerwcu 2017 r. oraz o prawie 1,1 tys. więcej niż przed rokiem.

Barometr innowacyjności

W III kwartale 2017 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 1117 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 64, co stanowiło 5,8 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek wyższy od obserwowanego w II kwartale br.

Omawiane wartości cechuje wysoka zmienność, dlatego też warto posiłkować się informacjami o zgłoszeniach wynalazków analizowanymi narastająco. Od początku roku w biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informacje o 3558 zgłoszeniach, z czego 199 zgłoszeń pochodziło z Pomorza. Stanowiło to 5,6 proc. z liczby wszystkich opublikowanych zgłoszeń.

Wykres 7. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego

innowacyjnosc-2017-III-kw

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów jest niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc. w 2016 r.), czy też w liczbie ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej, należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

W strukturze zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców ponad 23 proc. dotyczyło chemii i metalurgii (Dział C w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej). Istotnym, ponad 20‑procentowym udziałem cechował się również dział G – fizyka. Największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła właśnie działu G (+9,3 pkt. proc. względem kraju), natomiast największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło działu A (–9,4 pkt. proc. względem kraju).

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w III kw. 2017 r.

Dział MKP Pomorskie Polska
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 6,3% 15,7%
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 18,8% 21,3%
Dział C – Chemia; Metalurgia 23,4% 22,7%
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 0,0% 1,1%
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 4,7% 8,0%
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 17,2% 14,1%
Dział G – Fizyka 20,3% 11,0%
Dział H – Elektrotechnika 9,4% 6,2%
RAZEM 100,0% 100,0%

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

 

Ważniejsze wydarzenia

Harfador V podniesiony
Za sprawą konsorcjum holenderskich firm Smit Salvage BV i Multraship Salvage BV udało się podnieść zatopiony pod koniec kwietnia w stoczni Nauta norweski chemikaliowiec Harfador V wraz z pływającym dokiem.

Nowy prezes Remontowa Shipbuilding
Piotr Dowżenko został nowym prezesem spółki Remontowa Shipbuilding. Został następcą Mateusza Filippa, który piastował tę funkcję niecały rok.

Największy hybrydowy prom powstanie w Gdyni
Rozpoczęła się budowa największego promu hybrydowego na świecie. Jednostka powstaje w gdyńskiej Stoczni Crist na zlecenie norweskiego armatora.

Nowe projekty firmy Nelton
Biuro projektowe Nelton rozpoczyna prace nad kolejnymi dwoma projektami – zaprojektuje prom elektryczny oraz wycieczkowiec. Zleceniodawcą pierwszej jednostki jest norweska stocznia Fjellstrand, a drugiej – stocznia Meyer Werft z Niemiec.

Loty do Amsterdamu dwa razy dziennie
Od 29 października loty z Gdańska do Amsterdamu będą się odbywały dwa razy dziennie. Do tej pory połączenie odbywało się raz dziennie. Amsterdam jest jednym z najważniejszych hubów lotniczych w Europie.

Rośnie liczba pasażerów gdańskiego lotniska
Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy w Gdańsku od stycznia do czerwca 2017 r. obsłużył ponad 2 mln osób. To ponad 14 proc. więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku.

Rozpoczęto modernizację gdańskiego dworca
Rozpoczął się pierwszy etap prac modernizacyjnych na stacji Gdańsk Główny. Odnowione zostaną perony oraz zabytkowe wiaty, powstaną też dodatkowe windy oraz schody ruchome. W ramach inwestycji zaplanowano również parking rowerowy dla 500 jednośladów.

Odwołano prezes PSSE
Piastująca od lutego 2016 r. funkcję prezesa zarządu Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej Aleksandra Jankowska została odwołana ze stanowiska. Nie podano oficjalnych powodów tej decyzji.

Zmiany w Damen Engineering Gdańsk
Damen Engineering Gdańsk, będąca częścią holenderskiej grupy Damen, przenosi swoją siedzibę do kompleksu biurowego Alchemia, wynajmując ponad 1,7 tys. m kw. powierzchni. Spółka planuje zwiększenie zatrudnienia z 75 do około 150 pracowników.

Wyniki Lotosu w II kwartale
Przychody Grupy Lotos w II kwartale br. wzrosły z 4,97 mld zł do 5,45 mld zł w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego. W tym samym okresie wyraźnie jednak – z 225,8 mln zł do 157,5 mln zł – spadł zysk netto koncernu. Wynik ten był też wyraźnie niższy od zysku wypracowanego w I kwartale (410,9 mln zł).

W poszukiwaniu ropy
Lotos Petrobaltic oraz Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo rozpoczęły wiercenie otworu poszukiwawczego ropy naftowej. Prace obejmują koncesję Kamień Pomorski w województwie zachodniopomorskim.

Powstanie dodatkowy przystanek PKM?
Dodatkowy, dziewiąty w Gdańsku przystanek Pomorskiej Kolei Metropolitalnej ma powstać przy ul. Szybowcowej i służyć przede wszystkim pracownikom firm znajdujących się w pobliżu lotniska. Wybudowanie przystanku Gdańsk Firoga, planowane na lata 2021‑2023, wiąże się z elektryfikacją linii PKM.

Nowe destynacje lotnicze
Łotewskie linie lotnicze Air Baltic zamierzają uruchomić od marca 2018 r. połączenie z Gdańska do Rygi. Samolot będzie latał do stolicy Łotwy trzy razy w tygodniu. Natomiast już od drugiej połowy grudnia br. dwa nowe połączenia otwiera Wizzair. Dzięki nim będzie można polecieć z gdańskiego lotniska do Wilna (trzy razy w tygodniu) oraz do Lizbony (dwa razy w tygodniu).

Wsparcie kredytowe dla MŚP
Prawie 90 mln zł zostanie przeznaczonych na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw za pomocą pożyczek. Pożyczki skierowane są głównie do przedsiębiorców z obszarów słabych strukturalnie, o niskim poziome aktywności gospodarczej i małych przedsiębiorstw, które działają nie dłużej niż 24 miesiące. Będą ich udzielać pośrednicy finansowi, wspierani przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Województwo pomorskie jako pierwsze w Polsce zdecydowało się kontynuować współpracę z BGK na wdrażanie instrumentów finansowych z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Pomorskiego 2014‑2020.

Dotacje na badania i rozwój
Ponad 102 mln zł wynosi pula konkursu organizowanego przez Agencję Rozwoju Pomorza, mającego na celu wsparcie prac badawczo­‑rozwojowych na Pomorzu. Wsparcie skierowane będzie zarówno do rozpoczynających, jak i kontynuujących działalność badawczą i rozwojową pomorskich firm i jednostek naukowych. Nabór projektów rozpoczął się 1 sierpnia i potrwa do 29 września 2017 r. Konkurs powinien zostać rozstrzygnięty w kwietniu 2018 r.

Odbyło się EFNI
W dniach 27‑29 września odbyło się w Sopocie Europejskie Forum Nowych Idei, którego organizatorem jest Konfederacja Lewiatan. Wydarzenie zgromadziło wiele osobistości ze świata polityki, nauki, kultury i mediów. Hasłem przewodnim tegorocznego EFNI było: „Globalizm, bilateralizm, patriotyzm gospodarczy? Wyzwania dla społeczeństw i biznesu”.

Irlandzkie R&D w Gdyni
W Pomorskim Parku Naukowo­‑Technologicznym w Gdyni otwarte zostało pierwsze międzynarodowe biuro oraz centrum działalności badawczo­‑rozwojowej firmy Benetel z Irlandii, działającej w branży telekomunikacyjnej. Spółka chce zatrudniać lokalnych inżynierów wyspecjalizowanych w elektrotechnice.

Spółdzielnia Maćkowy w likwidacji
Do końca roku wygaszona zostanie produkcja w Spółdzielni Mleczarskiej Polmlek­‑Maćkowy. Pracę straci około 200 osób. Spółdzielnia powstała w 1980 r., a jej korzenie sięgają lat 50. ubiegłego wieku.

Salon Reserved przy Oxford Street
LPP otworzyło pierwszy salon marki Reserved przy najbardziej znanej londyńskiej ulicy handlowej – Oxford Street. Równolegle ruszyła też sprzedaż internetowa firmy na rynku brytyjskim.

Zmiana w zarządzie Lotosu
Po 11 latach pracy w gdańskim koncernie paliwowym stanowisko wiceprezesa zarządu oraz dyrektora ds. ekonomiczno­‑finansowych stracił Mariusz Machajewski. Obecnie zarząd Lotosu składa się z trzech osób – prezesa Marcina Jastrzębskiego oraz wiceprezesów: Mateusza Aleksandra Boncy i Jarosława Kawuli.

Kanadyjska ropa w Gdańsku
Gdańska rafineria po raz pierwszy w swojej 40‑letniej historii przetworzy ropę z Kanady. 100 tys. ton surowca dostarczył tankowiec Minerva Lisa, który przypłynął do gdańskiego naftoportu.

Nauta przebuduje Vole au Vent
Stocznia Nauta przebuduje zbudowaną w 2013 r. przez stocznię CRIST jednostkę typu Heavy Lift Jack up Vessel. Jej pierwotna nazwa – Vidar – została zmieniona na Vole au Vent.

Odbyło się Baltexpo
W dniach 11‑13 września odbyły się w AmberExpo targi Baltexpo, obejmujące główne obszary gospodarki morskiej. Podczas targów tradycyjnie już wręczono „Złote Kotwice”. W tym roku powędrowały one do Remontowej Shipbuilding, DNV GL Poland oraz Wydziału Mechanicznego Politechniki Gdańskiej.

Targi Trako
Pod koniec września odbyły się w Gdańsku Międzynarodowe Targi Kolejowe Trako. W tym roku na targach zorganizowanych w AmberExpo zaprezentowało się 700 wystawców z 25 krajów, nie tylko z Europy, ale również z Ameryki Północnej czy Azji.

Miliony na inwestycje w Stegnie i Sierakowicach
Marszałkowie Mieczysław Struk oraz Ryszard Świlski podpisali umowy o dofinansowanie z wójtem gminy Stegna oraz wójtem gminy Sierakowice. W pierwszym przypadku dofinansowany zostanie projekt termomodernizacji budynków publicznych, a w drugim zbudowany zostanie komunikacyjny węzeł integracyjny. Wartość inwestycji w gminie Stegna to ponad 1,7 mln zł. Dofinansowanie z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Pomorskiego na lata 2014‑2020 wynosi 916 tysięcy zł. Z kolei budowa węzła w Sierakowicach kosztować będzie niecałe 9 milionów. Dofinansowanie, również z RPO, wyniesie prawie 5 milionów.

Mniej samolotów do Warszawy
Ryanair likwiduje loty z Gdańska do Warszawy (lotnisko Chopina). Warszawski port lotniczy jest najbardziej popularną destynacją z gdańskiego lotniska. W pierwszej połowie 2017 r. z samolotów na tej trasie skorzystało ponad 275 tys. pasażerów.

Duże plany inwestycyjne w Lęborku i Słupsku
Marszałkowie Mieczysław Struk i Wiesław Byczkowski podpisali z samorządowcami ze Słupska i Lęborka umowy na dofinansowanie projektów budowy węzłów integracyjnych. Zaplanowano m.in. budowę nowego dworca PKS w Słupsku oraz nowe autobusy dla Lęborka.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Czy biotechnologia pójdzie w ślady IT?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Blirt jest firmą działającą w branży biotechnologicznej – czym konkretnie się zajmujecie?

Firma skupia się dziś w przeważającej mierze na produkcji i sprzedaży produktów białkowych oraz zestawów do oczyszczania kwasów nukleinowych. Zainwestowaliśmy niedawno znaczące środki w wytwórnię białek, która znajduje się w Gdyni. W mniejszym stopniu niż w latach poprzednich zajmujemy się natomiast pracami badawczo­‑rozwojowymi związanymi z rozwojem leków – kontynuujemy obecnie tylko jeden projekt z tej branży.

Czy sprzedawane przez Blirt produkty bazują na know­‑how wypracowanym przez firmę?

Mamy własne know­‑how, jeśli chodzi o wytwarzanie białek, jednak nie są to wynalazki, które miałyby formalną ochronę własności intelektualnej. Wiemy, jak tego typu białka wytwarzać, bazujemy na doświadczeniu, które w tej firmie zostało wygenerowane w przeciągu ostatnich 10 lat. Nie jest jednak tak, że sprzedajemy produkty, których na rynku nie ma.

Kim są Państwa klienci?

Produkty, które wytwarzamy, są potrzebne do izolacji zarówno DNA, jak i RNA i znajdują zastosowanie w szeroko rozumianej diagnostyce. Naszymi klientami są więc różnego typu instytucje: ośrodki akademickie, prywatne laboratoria analityczne czy nawet komendy policji.

Koncentrujecie się na rynku polskim czy wychodzicie ze swoimi produktami za granicę?

W większej mierze jesteśmy nastawieni na eksport. Wynika to z tego, że rynek zagraniczny jest po prostu większy. W Polsce mieszka niecałe 40 mln osób, a w samych tylko Niemczech liczba ta jest dwukrotnie wyższa. Gdy dodamy do tego Wielką Brytanię, Francję czy kraje Beneluksu, otrzymujemy obszar rynkowy, którego absolutnie nie możemy zaniedbać.

Jak wygląda konkurencja w tej branży?

Na rynku, na którym działamy, konkuruje się jakością oraz ceną. My absolutnie nie chcemy pozycjonować się jako firma, która konkuruje ceną. W taki sposób bardzo często działają przedsiębiorstwa chińskie, których produkty nierzadko pozostawiają wiele do życzenia. W skali europejskiej naszą przewagą jest wysoka jakość przy normalnym poziomie cenowym.

Na rynku europejskim jest chyba jednak sporo podmiotów o charakterystyce takiej jak Blirt…

Konkurujemy przede wszystkim z dużymi firmami, które ustabilizowały już swoją pozycję na tym rynku. Z jednej strony jest to trudne zadanie – nie jest łatwo „wbić się” między potentatów. Z drugiej strony znacznie mniejsza skala pozwala nam szybciej reagować na zmieniające się potrzeby klienta i zmiany rynkowe. Wielkie organizacje mają pewne ustabilizowane kanały dystrybucji, zakontraktowanych producentów. Z ich perspektywy wiele zmian jest trudnych do przeprowadzenia i potrzeba na nie trochę czasu. Długo mieszkałem w Stanach Zjednoczonych, gdzie utarło się nawet przekonanie, że największe korporacje, zatrudniające dziesiątki tysięcy pracowników, zaczynają się w pewnym momencie „komunizować”: zatraca się odpowiedzialność, nie bardzo wiadomo, kto firmą zarządza, kto za co odpowiada itd.

Wielkie organizacje mają pewne ustabilizowane kanały dystrybucji, zakontraktowanych producentów. Z ich perspektywy wiele zmian jest trudnych do przeprowadzenia i potrzeba na nie wiele czasu. Zaletą mniejszych firm jest natomiast ich elastyczność.

Jak w takim otoczeniu udaje się Państwu znajdować klientów?

Mamy specjalnie wydzielony dział sprzedażowo­‑marketingowy, który zajmuje się wyszukiwaniem dystrybutorów naszych produktów oraz firm, które bezpośrednio te produkty od nas kupują. Tego typu wyszukiwanie odbywa się zarówno drogą internetową, jak i tradycyjną – poprzez kontakty naszych sprzedawców oraz ich udział w zjazdach i konferencjach branżowych.

Do tej pory Blirt był firmą kojarzącą się bardziej z projektami naukowo­‑badawczymi. Dlaczego zdecydowaliście się na zmarginalizowanie tego segmentu i zmianę strategii?

Projekty rozwoju leków są zwykle projektami wysokiego ryzyka. Sukcesem kończy się mniej niż 10% takich przedsięwzięć. Nawet jeżeli realizujemy 3 projekty, szansa na to, że któryś z nich wypali, nadal jest niewielka. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy chcemy podejmować tego typu ryzyko, czy jednak nie lepiej byłoby się skupić na działaniach znacznie mniej ryzykownych. Nie są one oczywiście, potencjalnie, tak dochodowe jak kończące się sukcesem projekty rozwoju leków, ale zadaliśmy sobie pytanie, czy wolimy mieć 99% pewności, że uzyskamy przychód np. 10 mln zł, czy 1% pewności, że będzie to 100 mln zł. Wybraliśmy pierwszą opcję.

Proces związany z rejestracją leku w Europejskiej bądź Amerykańskiej Agencji Leków pociąga za sobą ogromne koszty. Czy polskie firmy mają potencjał, by rozwijać medykamenty, które znajdą później powszechne zastosowanie?

Jeżeli wziąć pod uwagę średni koszt opracowania jednego leku, który udało się zarejestrować – biorąc też pod uwagę koszty eksperymentów, które zakończyły się niepowodzeniem – jest to 2,6 mld dolarów. To więcej, niż wynosi cały roczny budżet na wsparcie nauki w Polsce. Mając tego świadomość trudno więc założyć, by jakakolwiek polska firma mogła samodzielnie dojść do rejestracji nowego preparatu. To absolutnie nierealne, to się z pewnością nie wydarzy. Natomiast jeśli projekt, którym zajmuje się polska firma, będzie naprawdę dobry, na poziomie czołówki światowej, to po zainwestowaniu sum rzędu milionów dolarów można znaleźć partnera, który dołoży swoje środki w dalszy rozwój tego typu cząsteczki, bądź też który zdecyduje się kupić dotychczas wytworzone know­‑how. Kluczowe jest to, by projekt, w który się angażujemy, był rzeczywiście na najwyższym światowym poziomie.

Średni koszt rozwoju jednego leku, który udało się zarejestrować w Europejskiej bądź Amerykańskiej Agencji Leków, to 2,6 mld dolarów. Mając tego świadomość trudno więc założyć, by jakakolwiek polska firma mogła samodzielnie doprowadzić do rejestracji nowego preparatu.

Blirt od początku swojej działalności pozycjonuje się jako firma biotechnologiczna. Co tak właściwie obejmuje ta branża? Wytwarzanie leków też jest jej częścią?

Niektórych – z pewnością tak. Od lat 80. zaczęły się na rynku pojawiać leki, które są przeciwciałami monoklonalnymi – są to białka. Tych białek jest na rynku coraz więcej. Do ich produkcji potrzebne są technologie, które w sumie składają się na biotechnologię. Tak naprawdę tę branżę można rozumieć bardzo szeroko – biotechnologią jest też chociażby produkcja piwa, w której wykorzystywane są różnego rodzaju szczepy drożdży. Biotechnologią są też prace nad GMO czy nad aktywacją komórek układu immunologicznego pacjenta przeciw jego własnemu nowotworowi. Mógłbym wymienić jeszcze wiele innych przykładów.

Gdyby jednak pokusić się o pewną generalizację, gdzie na biotechnologicznej mapie świata znajdują się Pomorze i Polska?

Jak na razie z pewnością nie jesteśmy zagłębiem biotechnologicznym. Ostatnio uczestniczyłem w spotkaniach dotyczących tej branży organizowanych w Ministerstwie Rozwoju oraz u Prezydenta Rzeczypospolitej. Reprezentantów polskiej biotechnologii mogłaby pomieścić niewielka sala. Tymczasem firm tego typu, jedynie w okolicach Cambridge w Massachusetts, jest aż około 200. Mamy sporo do nadgonienia.

Z czego wynika to, że branża ta nadal nie jest w Polsce zbyt dobrze rozwinięta?

Sądzę, że w znacznej mierze da się to uzasadnić ogólnym poziomem edukacji. Absolwenci polskich uczelni wciąż jeszcze często nie dorównują w niektórych aspektach absolwentom uczelni zagranicznych. Moim zdaniem wynika to w istotnym stopniu z dużych dysproporcji finansowych. W gałęzi takiej jak biotechnologia pieniądze grają dużą rolę – przy ich wykorzystaniu można kupić odczynniki, sprzęt, a także, mówiąc brutalnie, ludzi.

Przykład Blirt pokazuje jednak, że funkcjonując nawet w takich warunkach, można stworzyć firmę z własnym know­‑how, zdolną do konkurowania za granicą. Jak Pana zdaniem rysują się perspektywy stojące przed biotechnologią w Polsce?

Biotechnologia jest kapitałochłonną dziedziną nauki, co przez długi czas praktycznie dyskwalifikowało polskie firmy oraz ośrodki naukowo­‑badawcze. Dziś jednak luka finansowa dzieląca Polskę i gospodarki zachodnie się zmniejsza, co może pociągnąć za sobą rozwój tej branży. Z pewnością nie ma ona u nas tak silnych fundamentów, jak np. branża IT. Tak się składa, że równolegle od kilku lat prowadzę na Pomorzu firmę informatyczną, zajmującą się rozwojem oprogramowania do obliczeń farmakokinetycznych. Wydaje mi się, że jeśli chodzi o programistów, mamy w regionie i szerzej – w Polsce – troszeczkę dłuższe i głębsze tradycje. Tu jesteśmy w tej chwili w światowej czołówce. Dlatego też swoją firmę założyłem na Pomorzu, a nie w Stanach Zjednoczonych – tu mogłem znaleźć lepszych ludzi. Chodziło o jakość, a nie cenę – stawki, które proponuję programistom, są minimalnie tylko niższe od tych, jakie są płacone w Dolinie Krzemowej.

Jak – z perspektywy biznesowej i naukowej – jest postrzegana Polska w USA?

W Stanach Polska jest postrzegana bardzo źle. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę z tego, że USA to kraj amerykanocentryczny. Przeciętny, nawet wykształcony Amerykanin nie będzie wiedział, czy stolicą Polski jest Kijów, czy Praga. Można się spotkać z poglądem, że to Polska, a nie Ukraina jest dziś w konflikcie z Rosją. Jesteśmy postrzegani w najlepszym wypadku jako wschodnie peryferium Europy, co niestety nie przynosi nam dobrej prasy. Polskich informatyków mogę określić jako pewnego rodzaju jaskółkę, która może uczynić wiosnę. Coraz powszechniej się uważa, że specjaliści IT z naszego kraju reprezentują wysoką jakość. Polska jest też doceniana w niektórych kręgach przemysłowych – wiele osób wie, że produkujemy chociażby elementy samolotów F‑16. Wszystko to dotyczy jednak generalnie dość wąskich specjalizacji. Zazwyczaj, gdy ktoś ze Stanów zorientuje się, że dana rzecz jest produkowana w Polsce, będzie na nią patrzył dość podejrzliwie.

Zastanawia mnie jedna rzecz – często amerykański sposób nauczania przedstawia się w Polsce jako swego rodzaju wzór. Z drugiej jednak strony nie jest Pan pierwszą osobą, od której słyszę, że Amerykanie nie wiedzą, jakie miasto jest stolicą Polski albo gdzie leży Australia. To jak to jest z amerykańską edukacją?

W Stanach Zjednoczonych jest stosunkowo nieliczna warstwa osób dobrze wykształconych. Grupa ta jest skupiona na wschodnim oraz zachodnim wybrzeżu USA. Przeciętny Amerykanin ma jednak wiedzę znacznie niższą. Poziom edukacji w Stanach do szkoły średniej włącznie jest moim zdaniem – w skali państw wysoko rozwiniętych – poniżej przeciętnej. Natomiast poziom edukacji na najlepszych uniwersytetach jest jednym z najwyższych na świecie. Instytucje te są kuźnią dość wąskiej elity, która tworzy tak naprawdę siłę gospodarczą tego kraju.

W Polsce różnica pomiędzy najlepiej wykształconymi a absolwentami szkół średnich jest chyba mniejsza…

Zgadza się. Myślę, że wykształcenie bazowe w Polsce jest solidne i przyzwoite. Natomiast poziom edukacji wyższej nie jest jeszcze tak zaawansowany jak na najlepszych zachodnich uczelniach. Pojawia się więc pytanie, czy nie lepiej, by zamiast kilkunastu niezłych uniwersytetów istniały w Polsce dwie uczelnie na poziomie Ivy League, które tworzyłyby wąską elitę napędzającą gospodarczo nasz kraj.

Czy nie lepiej, by zamiast kilkunastu niezłych uniwersytetów istniały w Polsce dwie uczelnie na poziomie Ivy League, które tworzyłyby wąską elitę napędzającą gospodarczo nasz kraj?

Elitaryzm w miejsce egalitaryzmu?

Wydaje mi się, że jest to niestety jedyne rozwiązanie. Przy egalitarnym podejściu bardziej równamy do średniej niż do najlepszych. Nie jestem odosobniony w swoim myśleniu. Chińczycy postawili sobie ostatnio cel zbudowania 10 uniwersytetów na poziomie Ivy League. Już rekrutują ludzi. Mają nadzieję, że wytworzą elitę i przestaną być postrzegani jako kraj, który potrafi wdrażać cudze technologie, lecz ma niewiele własnych pomysłów. Co zresztą nie do końca jest już dziś prawdą.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorze medyczną marką premium?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Vivadental funkcjonuje na rynku od 1991 r. – jak przez ten czas ewoluował rynek prywatnych usług medycznych w Polsce?

Gdy w okresie transformacji gospodarczej rozpoczynaliśmy naszą działalność, prywatny sektor medyczny był w Polsce jeszcze w powijakach. Nieliczne gabinety przyjmowały pacjentów dość wybiórczo i w bardzo ograniczonych godzinach. Byliśmy jednym z pierwszych centrów stomatologicznych oferujących swoje usługi przez siedem dni w tygodniu, od rana do wieczora. To nas wyróżniało. A warto mieć na uwadze, że w sektorze takim jak medycyna dostępność usług jest kluczowa dla zbudowania poczucia bezpieczeństwa wśród pacjentów.

Przez ostatnich 25 lat krajobraz prywatnego rynku usług medycznych zmienił się nie do poznania. Przybyło gabinetów i placówek medycznych, które funkcjonują dziś już nie jako mała enklawa, lecz zupełnie powszechnie. Współcześnie rynek usług medycznych w niemalże całym kraju wydaje się wręcz nasycony, a ze względu na jego duże rozdrobnienie – bardzo silna jest też na nim konkurencja. Dla pacjenta jest to z jednej strony zjawisko korzystne, lecz z drugiej – niesie też za sobą pewne zagrożenia. W gąszczu lekarzy i gabinetów brakuje rzetelnej informacji o usłudze – pacjent oczekuje, że płacąc daną cenę za wizytę czy zabieg, w każdym punkcie otrzyma to samo. Tak jednak niestety nie jest.

Czy można powiedzieć, że przez ten czas zmieniła się również mentalność polskiego pacjenta?

I tak, i nie. Z jednej bowiem strony można zaobserwować, że pojawia się coraz większe zapotrzebowanie na bardzo wysublimowane, innowacyjne usługi medyczne. Polacy są gotowi przeznaczać wiele pieniędzy na dbanie o swoje zdrowie, co w przeszłości zdarzało się znacznie rzadziej. O coraz większej trosce o stan zdrowia świadczyć też może ciągły wzrost liczby prywatnych podmiotów medycznych. Z drugiej jednak strony, w naszej mentalności nie zmieniło się to, że w dalszym ciągu – zarówno na poziomie strategicznym, jak i pojedynczych pacjentów – dominuje podejście podporządkowane leczeniu, a nie profilaktyce. Przekłada się to niestety na niewielkie zainteresowanie środowiska medycznego zagospodarowaniem tej niezwykle ważnej przestrzeni. A moim zdaniem jest to przyszłość medycyny i całego rynku usług medycznych. Jako Vivadental staramy się być zresztą jednymi z prekursorów tego podejścia – chociażby wprowadzając programy nauki o zasadach higieny jamy ustnej dla najmłodszych i dla seniorów, czy edukując w zakresie profilaktyki chorób cywilizacyjnych.

Polacy z jednej strony są dziś gotowi przeznaczać wiele pieniędzy na dbanie o swoje zdrowie, lecz z drugiej nadal dominuje podejście podporządkowane leczeniu, a nie profilaktyce.

Zakres działalności Vivadental wychodzi więc poza tradycyjne rozumienie placówki medycznej.

Faktycznie, jesteśmy firmą o bardzo szerokim spektrum działalności, już od dawna odbiegającą od modelu klasycznego gabinetu stomatologicznego. Zajmujemy się leczeniem pacjentów, szkoleniem lekarzy, badaniami naukowymi, organizacją konferencji naukowych. Wkrótce otwieramy też własny portal turystyki medycznej VivaVoyage.

Znakiem rozpoznawczym Pani firmy stały się natomiast bez wątpienia prace nad polskim implantem zębowym.

Wykorzystywane przez polskich stomatologów implanty zębowe są w większości sprowadzane z zagranicy, co przekłada się na ich wysoką cenę. My wyszliśmy z planem stworzenia implantu polskiej produkcji, którego cena będzie wyraźnie niższa, co umożliwi jego powszechniejsze wykorzystanie. Nie uzyskamy tego jednak absolutnie kosztem jakości, lecz dzięki wykorzystaniu innych – naszym zdaniem lepszych, lecz wcale nie droższych – materiałów. Nasze implanty będą personalizowane – będą miały budowę anatomiczną, dokładnie dostosowaną do zębodołu. Chcemy, by nasze implanty mógł w swoim gabinecie przy użyciu drukarki 3D wytwarzać każdy dentysta. Oprócz prac nad implantem prowadzimy również inne bardzo zaawansowane prace badawczo-rozwojowe, dotyczące m.in. preparatów kościozastępczych czy zastosowania komórek macierzystych. Są to zagadnienia obejmujące szczytowe osiągnięcia współczesnej medycyny. Można powiedzieć, że na polskim rynku przecieramy ślady w tych dziedzinach.

Wyszliśmy z planem stworzenia implantu polskiej produkcji. Nasze implanty będą personalizowane – będą miały budowę anatomiczną, dokładnie dostosowaną do zębodołu. Chcemy, by mógł je w swoim gabinecie przy użyciu drukarki 3D wytwarzać każdy dentysta.

Do swoich prac wykorzystujecie wyłącznie własny pion badawczo-rozwojowy, czy też współpracujecie z zewnętrznymi podmiotami?

Naszym kluczowym partnerem w zakresie działalności badawczo-rozwojowej jest zespół prof. Andrzeja Zielińskiego z Politechniki Gdańskiej. Nawiązujemy też kolejne kontakty, zarówno w Polsce – z Uniwersytetem Poznańskim, jak i zagranicą – wystąpiliśmy z propozycją współpracy do ośrodków prowadzących zaawansowane badania naukowe w dziedzinie biotechnologii, jak np. Uniwersytet Stanforda i Massachusetts Institute of Technology w Stanach Zjednoczonych czy Hong Kong University of Science and Technology w Chinach.

Skąd wzięła się strategia tak dużego zdywersyfikowania partnerów naukowych?

Wpłynęło na to kilka czynników. Współpraca z czołowymi instytucjami naukowymi na świecie to dla nas bez wątpienia możliwość zetknięcia się ze światową czołówką, szansa zarówno na spozycjonowanie naszej oferty, jak i znalezienie inspiracji. Otwarcie tak wielu kanałów współpracy wynika także z trudności w pozyskaniu kapitału na prowadzenie badań naukowych – do tej pory musieliśmy finansować je z własnej kieszeni. Poza tym samodzielna działalność B+R wiąże się też ze znacznie większym ryzykiem – w przypadku niepowodzenia lepiej, gdy projekt jest podzielony na kilku partnerów.

W jakim stopniu branżę usług medycznych, która przez lata opierała się przecież na bezpośrednim kontakcie pacjenta z lekarzem, dotyka digitalizacja?

Osobiście uważam, że nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu pacjenta z lekarzem. W medycynie jest to najważniejszy element komunikacji. Wszelkie zaś rozwiązania wynikające z postępu technologii komunikacyjnych, związane chociażby z rejestracją pacjentów za pośrednictwem sieci, choć są coraz bardziej powszechne, stanowią jednak tylko element ułatwiający nawiązanie tego kontaktu.

Nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu pacjenta z lekarzem. Wszelkie zaś rozwiązania wynikające z postępu technologii komunikacyjnych, choć są coraz bardziej powszechne, stanowią jednak tylko element ułatwiający nawiązanie tego kontaktu.

Nie zaprzeczy Pani jednak temu, że medycynę dotyka dziś ogromna zmiana technologiczna…

Owszem – postęp technologiczny przekłada się bez wątpienia na możliwość wykonywania niektórych zabiegów z zachowaniem nieosiągalnej w tradycyjnym ujęciu precyzji. Dotyczy to zarówno samego przeprowadzenia zabiegu za pomocą urządzeń, sprzętu i robotów, jak również wirtualnego planowania z zastosowaniem oprogramowania i modeli zabiegowych 3D.

Czy jako Vivadental wykorzystujecie również tego typu rozwiązania?

Naszym wiodącym produktem terapeutycznym opartym o technologie digitalne jest usługa Vivadental Smile Design. Dzięki interdyscyplinarnemu zespołowi lekarzy specjalistów, digitalizacji wszelkich procesów oraz wykorzystaniu tomografii komputerowej, ale także profesjonalnego studia fotograficznego, wprowadziliśmy do swojej oferty innowacyjny program kompletnej metamorfozy uzębienia, który stanowi precyzyjną transformację do rzeczywistości projektu wirtualnego ideału. Pacjent po precyzyjnej diagnostyce tomograficznej i konsylium specjalistów ze wszystkich dziedzin stomatologii przechodzi proces leczenia, począwszy od profesjonalnej sesji zdjęciowej, która jest podstawą do wyboru i ustalenia kształtu i koloru zębów. Jeszcze przed leczeniem wie, jak będzie wyglądało jego nowe uzębienie – jako dzieło w pełni kontrolowanego procesu, a nie przypadku.

Prowadzicie działalność tylko na polskim rynku i dla polskich pacjentów, czy też staracie się umiędzynarodowić swoją działalność?

Generalnie koncentrujemy się na leczeniu polskich pacjentów. Pomimo to przyjeżdżają do nas pacjenci dosłownie z całego świata, chociaż dotąd praktycznie nie stosowaliśmy narzędzi marketingowych w tym kierunku. Kilka lat temu, jeszcze przed wprowadzeniem sankcji gospodarczych po wydarzeniach na Ukrainie, skutkujących niekorzystną zmianą kursu rubla, a jednocześnie ograniczeniem małego ruchu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim, z naszych usług korzystało bardzo wielu Rosjan. Mieliśmy też wielu pacjentów z Kazachstanu. Dziś to się jednak odwróciło. Jeśli natomiast chodzi o ekspansję na rynki międzynarodowe, jest to naturalny krok w rozwoju organizacji, który jednak jest jeszcze przed nami. Obecnie przygotowujemy się do sprzedaży usług szkoleniowych w Chinach oraz do współpracy naukowej w Chinach i USA. Liczę na to, że w niedalekiej przyszłości uda się nam wyjść za granicę również z naszymi usługami stricte medycznymi.

Wspominała Pani o tym, że będziecie otwierali portal dotyczący turystyki medycznej. Czy Pani zdaniem Pomorze ma szansę stać się marką premium w branży usług medycznych?

Może to być możliwe, o ile wszyscy w regionie – zarówno firmy medyczne, jak i władze i instytucje lokalne odpowiedzialne za politykę rozwojową – wyraźnie postawimy na firmowanie jakości jako wartości nadrzędnej. Mamy dziś de facto dwa wyjścia. Pierwsze to leczenie przy wykorzystaniu najlepszych rozwiązań technologicznych, które jednak pociąga za sobą koszty nie tylko zakupu urządzeń, ale także specjalistycznego szkolenia. Dzięki temu jednak uzyskuje się spektakularne rezultaty, buduje wizerunek i tworzy rozpoznawalną markę. Druga opcja to konkurowanie kosztowe, objawiające się zaniżaniem cen i jakości. Wówczas będziemy mieli szansę na szybki zysk, lecz nie wypracujemy marki, nie staniemy przed szerszą, dalekosiężną perspektywą. Osobiście uważam, że w dziedzinie zdrowia nie ma kompromisów i wierzę, że uda nam się zbudować na Pomorzu markę usług medycznych w oparciu o wartości wynikające z kompetencji, umiejętności i jakości.

Pomorze ma szansę stać się marką premium w branży usług medycznych, o ile wyraźnie postawimy na firmowanie jakości jako wartości nadrzędnej. Tylko wówczas będziemy w stanie zbudować swój wizerunek i stworzyć rozpoznawalną markę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wojskowe disruptive innovation z Gdyni

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

Exofin jest firmą zbudowaną wokół koncepcji składanych płetw, które sam Pan wymyślił. Skąd wziął się taki pomysł?

Mój ojciec przez ponad 20 lat prowadził zakład fryzjerski w gdyńskim porcie, a ja przejąłem po nim biznes. Naszymi klientami są od lat m.in. stacjonujący w pobliżu nurkowie z Marynarki Wojennej. Rozmawiając z nimi na temat ich pracy sam wciągnąłem się w nurkowanie, stało się ono moją pasją, a z czasem – także i drugim zawodem. Od kilku dobrych lat pracuję równolegle jako nurek zawodowy, zajmujący się m.in. prowadzeniem pomiarów termowizyjnych czy obsługą poligonu kontrolno-pomiarowego Marynarki Wojennej. Prace podwodne wymagają ciężkiego oprzyrządowania. Zastanawiałem się więc, jak niektóre rozwiązania uprościć. Pewnego razu, mając w dłoniach nożyczki fryzjerskie, wpadłem na myśl, że skoro one mogą się składać, to dlaczego podobnie nie mogłyby składać się też płetwy?

Jak doszło do przejścia od idei do prototypu?

Na początku rozmowy nie zdążyłem wspomnieć, że jestem też konstruktorem-hobbystą. W 2003 r. zrekonstruowałem prototyp łodzi podwodnej „Błotniak” z lat 70. Od tego czasu jeździłem z tym pojazdem na różnego typu imprezy i konferencje wojskowe. Poznałem wielu ludzi, w tym ze środowiska nurkowego. Gdy wpadłem na pomysł stworzenia płetw składanych, zacząłem rozmawiać na jego temat z osobami ze środowiska, zajmującymi się zarówno nurkowaniem bojowym, jak i technicznym oraz rekreacyjnym. Wszyscy podchodzili do tej idei z sympatią, lecz nie było w tym ani spojrzenia biznesowego, ani realnej wiary, że to może się udać.

W końcu, po około dwóch latach bezskutecznego szukania partnera biznesowego, przedstawiłem mój pomysł Tomaszowi Krauze, którego poznałem parę lat wcześniej podczas targów Wiatr i Woda. Choć nigdy w życiu nie nurkował, to zawodowo jest fachowcem w branży laminatów i budowania jachtów. Powiedział mi, że w ciągu tygodnia jest w stanie wykonać prowizoryczny prototyp płetw, składający się dosłownie z dwóch profili aluminiowych, kilku listewek i fragmentu żagla łódki. Gdy był on już gotowy, wdziałem skafander, założyłem płetwy i przekonałem się, że mój pomysł może naprawdę wypalić.

W końcu Wasze płetwy to jednak coś znacznie bardziej skomplikowanego niż sklejka z listewek i żagla.

Stworzyliśmy model płetw przeznaczony docelowo dla żołnierzy sił specjalnych. Wielkość płetw po złożeniu jest porównywalna do pompki rowerowej. Składają się one ze 120 elementów wykonanych z różnych materiałów, m.in. tytanu, aluminium, gumy. Ważą około 1,5 kg, a więc są ponaddwukrotnie lżejsze od płetw używanych dziś przez żołnierzy. Co więcej, można je spersonalizować, dopasowując indywidualnie do każdego użytkownika ich twardość, długość listwy, szerokość mocowania itp. Jest to zaawansowany technologicznie produkt, przedefiniowujący de facto tradycyjne rozumienie płetw. Określamy go nie jako płetwy, lecz „system napędowy” nurka.

Swoje płetwy określacie jako disruptive innovation – innowację przełomową w skali świata. Czy innowacyjność Waszych płetw polega przede wszystkim na tym, że się składają i są lżejsze od tradycyjnych?

Trzonem całego przedsięwzięcia jest sposób podejścia do „systemu napędowego” płetw. Proszę zauważyć, że wszystkie wykorzystywane zarówno na rynku cywilnym, jak i w wojsku płetwy to w istocie wielkie, dość sztywne kawałki gumy, kompozytu czy plastiku. Przyjrzyjmy się natomiast tylnym płetwom ryb – mówiąc w uproszczeniu: na górze jest ość, na dole jest ość, a pomiędzy nimi znajduje się luźna błona. Nasze płetwy są oparte na biomimetyce – pod względem „napędowym” zainspirowane są anatomią ryby i to stanowi o ich przełomowości.

W jaki sposób udało Wam się dotrzeć z produktem do dość nietypowych klientów, którymi są przecież wojskowe jednostki specjalne?

Tu zadziałał kapitał relacyjny, jaki zdobyłem jeżdżąc przez lata po Polsce i świecie na imprezy wojskowe z „Błotniakiem”. Podczas tych spotkań poznałem wielu żołnierzy, w tym również z kadry dowódczej, służących w jednostkach wodnych. Wielu z nich było bardzo zainteresowanych przetestowaniem mojego produktu. Nic zresztą dziwnego – na co dzień zmuszeni byli przecież do biegania z dwoma kawałkami gumy przy pasie, aż tu nagle dowiedzieli się, że można je zastąpić przez sprzęt znacznie lżejszy i o mniejszych gabarytach. W taki sposób płetwy Exofin trafiły na testy do jednostek specjalnych nie tylko z Polski, ale i Niemiec, Korei Południowej czy Izraela. Trwają one zazwyczaj 2-3 lata i polegają na tym, że niewielkie ilości sprzętu – 10-15 egzemplarzy – są wypróbowywane przez żołnierzy w różnych warunkach. Dopiero później podejmowane są decyzje dotyczące ewentualnego zakupu większej partii. Póki co udało nam się już podpisać i zrealizować pierwszy profesjonalny kontrakt na wyposażenie jednostki specjalnej w płetwy Exofin, a liczymy na kolejne w najbliższym czasie.

Płetwy Exofin są dziś testowane przez wojskowe jednostki specjalne nie tylko z Polski, ale i Niemiec, Korei Południowe czy Izraela. Kluczem do tego, by zaistnieć na tych rynkach, był kapitał relacyjny.

Wzbudzenie zainteresowania Pańskim produktem na całym świecie było możliwe wyłącznie dzięki Pana kontaktom?

Do części osób i jednostek dotarłem sam, a po jakimś czasie informacja na temat płetw rozeszła się po środowisku. Branża militarna, zawężona w dodatku do wojsk podwodnych, to dość mały świat. Wieści niosą się tu naprawdę szybko, szczególnie jeśli oferowane rozwiązania mają wysokie walory użytkowe, zwiększające efektywność operacyjną użytkowników.

Jakie były największe bariery związane z wchodzeniem na rynek z nowoczesnym produktem?

Największą barierą, jaką odczuliśmy, jest paradoksalnie innowacyjność naszych płetw. Kiedy oferuje się produkt, który przełamuje pewne dotychczasowe zasady i rozwiązania, to problemem może być to, że klienci mogą jeszcze nie być na niego mentalnie gotowi. Z jednej strony pojawia się nieufność, a z drugiej górę mogą brać też przyzwyczajenia. Kiedy danego produktu nie ma w zestawieniu sprzętu, który zamawiasz od lat, pojawia się lęk przed nieznanym. Zamiast to sprawdzić, przetestować, niektórzy wolą tkwić przy rozwiązaniu, które nie jest może doskonałe, lecz jest przynajmniej dobrze znane. Skoro ktoś zamawiał przez lata płetwy gumowe, to z podejrzliwością patrzy na to, że teraz może mieć przed sobą zupełnie inny produkt. Staramy się przełamywać tego typu bariery, oferując testy użytkowania naszego rozwiązania. To buduje zaufanie.

Kiedy oferuje się produkt, który przełamuje pewne dotychczasowe zasady i rozwiązania, to problemem może być to, że klienci mogą jeszcze nie być na niego mentalnie gotowi. Z jednej strony pojawia się nieufność, a z drugiej górę mogą brać też przyzwyczajenia.

Nikt na świecie nie opracował dotąd podobnej technologii? Pan stworzył płetwy de facto we własnym garażu, a jest przecież zapewne na świecie wiele firm z branży, które dysponują potężnymi budżetami i również mogłyby wyjść na rynek z podobnym rozwiązaniem.

Nie możemy wykluczyć, że ktoś na świecie pracuje już nad podobnymi rozwiązaniami. Z technicznego punktu widzenia skopiowanie naszego know-how nie stanowiłoby dużego problemu. Nasz produkt jest jednak na całym świecie chroniony patentem, co zabezpiecza nas przed firmami, które chciałyby wprowadzić bliźniacze płetwy bez porozumienia z nami.

Wiele produktów jest jednak łatwo imitować – sądzę, że np. dla Chińczyków nie byłoby problemem zmienić mały detal w Waszym projekcie i wyjść z opracowanym na jego podstawie produktem na rynek…

Patent jest osadzony na idei, nie na detalach. Nawet rysunki, które często wchodzą w skład wniosku patentowego, są tylko pewnego rodzaju dopowiedzeniami – nie jest tak, że można delikatnie zmienić taki rysunek i przywłaszczyć go jako własną nowatorską koncepcję. Idei natomiast skopiować nie można. Choć oczywiście jestem świadomy tego, że mimo to nie można wykluczyć, iż niebawem na rynku nie pojawi się podobne rozwiązanie. Dziś konkurencji jeszcze nie ma, ale czas biegnie do przodu i nie działa na naszą korzyść.

Patent jest osadzony na idei, nie na detalach. Nawet rysunki, które często wchodzą w skład wniosku patentowego, są tylko pewnego rodzaju dopowiedzeniami – nie jest tak, że można delikatnie zmienić taki rysunek i przywłaszczyć go jako własną koncepcję.

Nie pojawiały się dotąd propozycje kupna Waszego know-how?

Pojawiały się, i to niejedna. Chętni zgłaszają się z zapytaniem o możliwość kupna licencji płetw składanych. Nam jednak zależy na promowaniu naszej firmy i polskiej myśli technicznej. Na pewno jest to rozwiązanie unikalne w skali globalnej, cechujące się wysokimi walorami użytkowymi. Nie jest to może rakieta kosmiczna czy technologia telekomunikacyjna, lecz życie człowieka składa się przecież również z zaspokajania innych potrzeb.

Mówił Pan o tym, że branża nurków bojowych to stosunkowo małe środowisko. Czy da się w oparciu o nie zbudować biznes, czy też będziecie celowali również w rynek cywilny?

Rynek militarny jest faktycznie dość wąski, a co więcej – bardzo wymagający. Nakłady na pojedynczy egzemplarz są wysokie i aby biznes się spinał, potrzebny jest wysoki poziom sprzedaży. Rynek cywilny ma znacznie większy zasięg – samych tylko nurków rekreacyjnych, uprawiających sporty wodne, jest na świecie kilkadziesiąt milionów, a co roku wkraczają na niego kolejni użytkownicy. Chcielibyśmy zaistnieć na tym rynku, tu widzimy swoją szansę. Chcemy, by model militarny, który spełnia najwyższe reżimy wojskowe, był niejako naszą wizytówką, znakiem jakości naszych produktów, zgodnie z zasadą, że skoro coś się sprawdza w wojsku, to sprawdzi się też na rynku cywilnym. Taki mechanizm sprawdzał się już w historii nie raz.

Chcemy, by model militarny, który spełnia najwyższe reżimy wojskowe, był niejako naszą wizytówką, znakiem jakości naszych produktów również na rynku cywilnym, zgodnie z zasadą, że skoro coś się sprawdza w wojsku, to sprawdzi się też np. w rekreacji czy ratownictwie.

Po co jednak wakacyjnym turystom tak zaawansowane płetwy?

Na rynek cywilny chcielibyśmy wkroczyć z produktami różniącymi się od modelu wojskowego – mam tu na myśli rozwijanie płetwy rekreacyjnej oraz jednorazowej ratunkowej. O ile pierwsza mogłaby być wykorzystywana właśnie przez turystów, czy pasjonatów nurkowania, o tyle druga znacząco zwiększałaby możliwości ratowania ludzi na morzu. W wyniku różnego typu katastrof ludzie często wpadają do wody. Rozkładane pontony ratunkowe, w które wyposażone są statki i które są pierwszą pomocą dla rozbitków, nie pomieszczą natomiast kilku czy kilkunastu kompletów ciężkich, tradycyjnych płetw. W efekcie ludzie często nie zdążają do tych pontonów dopłynąć i toną.

We współpracy z Akademią Marynarki Wojennej przeprowadziliśmy badania, które wskazują, że gdy znajdujący się w wodzie człowiek ma do dyspozycji płetwy, jego zdolność utrzymania się na wodzie i dotarcia do tratwy drastycznie wzrasta – aż o około 175%. Nasze jednorazowe, lekkie i składane płetwy bez problemu zmieszczą się na pontonie. To nie jest kwestia czy, ale kiedy rozwiązania takie, jak proponowane przez nas zaczną być powszechnie stosowane. Proszę zauważyć, że gdy 5 lat temu doszło do katastrofy z udziałem Costa Concordia, statek znajdował się raptem kilkaset metrów od brzegu, a temperatura wody w morzu nie była bardzo niska. A i tak dziesiątki ludzi utonęły. To realny problem.

Stworzenie nowych modeli płetw będzie chyba jednak wymagało powołania szerszego zespołu badawczego…

Od stycznia rozpoczynamy projekt naukowo-badawczy, w ramach którego będziemy rozwijali część technologiczną i materiałową rozwiązań rekreacyjnych i ratunkowych. Na ten cel udało nam się otrzymać dotację od Narodowego Centrum Badań i Rozwoju w kwocie 5 mln zł. Naszym partnerem badawczym będzie Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni. Kończymy już z etapem garażu, przechodzimy do laboratorium i specjalnych rozwiązań dedykowanych dla tego procesu. Efektem badań będzie szersza oferta produktowa i, mam nadzieję, z sukcesem przeprowadzona ich komercjalizacja. Jako gdynianie cały czas będziemy chcieli rozwijać nasz biznes w oparciu o zasoby tego pięknego miasta.

Skip to content