Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Rewitalizacja – najpierw mieszkańcy, później budynki

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Na czym tak naprawdę polega proces rewitalizacji przestrzeni miejskiej? Wiele osób błędnie utożsamia go bowiem jedynie z modernizacją czy renowacją budynków…

Dzieje się tak, gdyż niejednokrotnie w polskich miastach byliśmy świadkami projektów rewitalizacji przestrzeni, które polegały na otynkowaniu starych kamienic, za których murami nadal mieszkali pozostawieni samym sobie ich borykający się z różnymi problemami mieszkańcy. Dziś w coraz większym stopniu – choć muszę przyznać, że nieraz z dużymi oporami – upowszechnia się w Polsce patrzenie na rewitalizację jako proces społeczny, w ślad za którym idą niezbędne zmiany przestrzenne, wypracowane z mieszkańcami.

Niejednokrotnie w polskich miastach byliśmy świadkami projektów rewitalizacji przestrzeni, które polegały na otynkowaniu starych kamienic, za których murami nadal mieszkali pozostawieni samym sobie ich borykający się z różnymi problemami mieszkańcy. Dlatego też wiele osób utożsamia ten proces jedynie z modernizacją czy renowacją budynków.

Jakie przestrzenie powinny w pierwszej kolejności podlegać rewitalizacji?

Przede wszystkim takie, w których występują skumulowane problemy społeczne. Doświadczeniem Gdyni jest to, że obszary rewitalizowane to w głównej mierze miejsca, gdzie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat lokowano budynki socjalne lub tanie budownictwo o niskim standardzie. Tworzone były tym samym całe skupiska osób, które trafiały tam z racji swojej trudnej – zawinionej bądź nie – sytuacji bytowej. Gdy na pewnym obszarze koncentruje się tylu mieszkańców o takiej charakterystyce, buduje się społeczność, która zamiast próbować się podźwignąć i sprowadzić własne życie na właściwe tory, izoluje się i jest ciągnięta w dół przez przybieranie najbardziej destruktywnych postaw. Mamy tam doświadczenia związane z dziedziczeniem, już przez kilka pokoleń, postaw pasywnych, roszczeniowych. W ramach rewitalizacji staramy się przerwać ten zaklęty krąg.

Jakie działania możecie, jako miasto, podjąć na takich obszarach?

Staramy się przyjrzeć lokalnej społeczności i zdiagnozować, jakie problemy trapią ją w największym stopniu. Później wspólnie zastanawiamy się, jak je można rozwiązać. Oferujemy różnego typu działania społeczne – zarówno w zakresie pomocy społecznej (ale nie na zasadzie zasiłków, lecz pracy z rodzinami), edukacji, kultury, integracji społeczności lokalnej. Inicjujemy powstawanie dzielnicowych centrów sąsiedzkich czy bibliotek, po to, by ludzie wychodzili z domu i mogli się ze sobą spotykać, rozmawiać w innych okolicznościach niż na ławce przy piwie.

O „twardych” inwestycjach infrastrukturalnych wspomniał Pan na sam koniec. To nie przypadek?

Inwestycje czysto infrastrukturalne powinny pojawiać się na sam koniec procesu rewitalizacji, jako efekt wspólnej, przemyślanej pracy przeprowadzonej razem z mieszkańcami. Posłużę się przykładem projektu rewitalizacyjnego, który realizujemy w gdyńskiej Chylonii. Przez pierwszych kilka lat wykonaliśmy ogromną pracę mającą na celu zdobycie zaufania mieszkańców, którzy mieli poczucie opuszczenia, porzucenia, ignorowania ich problemów. Zależało nam na tym, by wciągnąć ich do dialogu, rozmawiać z nimi o tym, co jest dla nich ważne, jak chcieliby żyć. Z naszych rozmów można wywnioskować, jakich zmian w lokalnej przestrzeni by oczekiwali. Co więcej, zaprojektowaliśmy ją wspólnie na nowo. Mieszkańcy, z pomocą architekta, przez rok projektowali przestrzeń, mówiąc o tym, w jaki sposób ją sobie wyobrażają. W wyniku tej pracy powstała zaakceptowana koncepcja zagospodarowania i projekt. Obecnie realizujemy zaplanowaną przez społeczność lokalną inwestycję.

Dobrze, by inwestycje czysto infrastrukturalne pojawiały się na sam koniec procesu rewitalizacji, jako efekt wspólnej, przemyślanej pracy przeprowadzonej razem z mieszkańcami.

Dlaczego tak istotne jest, by zmiany w przestrzeni zachodziły dopiero jako pokłosie rozmów z mieszkańcami?

Rewitalizacja następuje przede wszystkim w głowach i sercach – dopiero gdy zmienia się podejście mieszkańców do otoczenia, można myśleć o programowaniu zmian w przestrzeni. Naszą filozofią jest rozpoczynanie tego procesu właśnie od działań miękkich, budujących lokalną dumę, tożsamość, integrujących mieszkańców, a dopiero później przechodzenie do pracy nad tym, co należy zmienić w przestrzeni miejskiej.

Kiedy podchodzi się do tego procesu od drugiej strony, nie rozmawiając z mieszkańcami, nie próbując zrozumieć ani ich, ani też ich problemów, może to jeszcze pogorszyć sytuację. Często zdarza się tak, że świeżo odnowiona przestrzeń jest dewastowana przez osoby, które nie czują tego, że powstała ona z myślą o nich. Widzę to jako element podświadomego protestu przeciwko robieniu czegoś, co nie wyszło naprzeciw potrzebom, oczekiwaniom społeczności lokalnej. To sposób na okazanie swojej frustracji spowodowanej tym, że – w rozumowaniu mieszkańca – miastu zależy bardziej na ładnych budynkach niż na poprawie sytuacji zamieszkujących je osób.

Kiedy podchodzi się do procesu rewitalizacji odgórnie, nie konsultując go z mieszkańcami, może to jeszcze pogorszyć sytuację. Społeczność lokalna może wówczas poczuć, że miastu zależy bardziej na ładnych budynkach niż na poprawie sytuacji zamieszkujących je osób.

Niestety, często – jako organizatorzy działań rewitalizacyjnych – znajdujemy się dziś w potrzasku wynikającym z tego, że istnieje nacisk, by jak najszybciej wydatkować pieniądze unijne. Bywa więc, że wiele działań – zarówno miękkich, jak i twardych – przeprowadzamy równolegle. Jest to pewne zakłócenie logiki, która w moim odczuciu jest najlepszą sekwencją zdarzeń.

Czy największym wyzwaniem związanym z rewitalizacją jest właśnie zdobycie zaufania lokalnych mieszkańców?

Jest to niewątpliwie trudne zadanie. Ludzie ci często czują się wykluczeni – ale nie tyle w rozumieniu definicji wykluczenia społecznego, bo często dają sobie jakoś radę pod względem materialnym, ile wykluczenia poza społeczność miasta. Czują, że ich problemami nikt się nie interesuje, że miejsce ich zamieszkania jest lekceważone. To sprawia, że z dużą rezerwą podchodzą do pierwszych propozycji podjęcia dialogu.

Dochodzi do tego często dystans wynikający z braku spełnienia wcześniejszych obietnic. Dobrym tego przykładem jest w Gdyni tzw. Meksyk. W przeszłości mieszkańcom tego obszaru wielokrotnie obiecywano zmiany. Z różnych powodów obietnice te nie zostały niestety zrealizowane. Obecnie, mimo że projekty dróg, które mają tam zostać zmodernizowane, są już na deskach kreślarskich, mieszkańcy i tak nie wierzą, że to nastąpi.

Bariera nieufności rodzi więc poważne wyzwanie budowania stałej, dobrej komunikacji. Przykład Meksyku spowodował, że skupiliśmy się na tym, by ją doskonalić. Tam, gdzie jeżdżą koparki i spychacze, ludzie widzą, że coś się naprawdę dzieje, że ich nie oszukujemy. Ale tam, gdzie dopiero przygotowujemy przedsięwzięcia, tworzymy projekty i dokumentację, mają oni prawo do niepokoju – nie każdy czyta przecież stronę internetową miasta czy urzędowe obwieszczenia. Trzeba wówczas z myślą o tych ludziach szukać takich kanałów informacyjnych, które pozwolą na bieżące informowanie o toczących się działaniach.

Jak zdobyć zaufanie mieszkańców?

Wróćmy do przykładu okolic ulicy Zamenhofa – gdy zaczynaliśmy pracę na tym osiedlu, mieszkańcy w ogóle nie chcieli z nami rozmawiać. Zaczęliśmy więc od dzieci. We współpracy z biblioteką i lokalną organizacją pozarządową zaprosiliśmy je do konkursu pt. „Mój wymarzony plac zabaw”. Wówczas na całym osiedlu znajdowała się jedna zardzewiała huśtawka oraz zdezelowana piaskownica. Zabieraliśmy dzieci na wycieczki – swego rodzaju wizyty studyjne, po to, by mogły zobaczyć inne place zabaw. Następnie zorganizowaliśmy konkurs plastyczny, gdzie zadaniem najmłodszych było narysowanie wymarzonego miejsca do zabaw. Wybrane w głosowaniu, najciekawsze koncepcje przekazaliśmy projektantowi, który zaprojektował dwa place zabaw. My zadbaliśmy o to, by szybko je zrealizować. Koniec końców w mało atrakcyjnej przestrzeni miejskiej powstały dwa nowe – jak by powiedziała młodzież: „odjechane” – place zabaw. Dopiero wtedy u dorosłych pojawiła się refleksja, że coś jest na rzeczy, że samorząd rozpoczął wprowadzanie zmian na tym osiedlu. Zakiełkowało w nich poczucie sprawstwa – świadomość, że jako mieszkańcy mogą mieć realny wpływ na kształt otaczającej ich rzeczywistości. Był to świetny wstęp do dyskusji na temat tego, jak ma wyglądać całe osiedle. Kluczem do osiągnięcia tego sukcesu była też szybka realizacja projektu – w przypadku, gdyby wszystko przeciągało się w czasie, tak pozytywny efekt mógłby nie nastąpić.

Powróćmy na chwilę do kwestii infrastrukturalnych – w jaki sposób organizowana jest w ramach rewitalizacji przestrzeń, by poprawić jakość życia mieszkańców?

Chodzi przede wszystkim o dobre zagospodarowanie przestrzeni wspólnej, tak by ludzie chcieli w niej przebywać i spędzać czas. Budowane są więc ciągi piesze, parki, place zabaw. Istotnym elementem są także centra sąsiedzkie, w których mogą znajdować się osiedlowe kluby czy biblioteka. Chcemy dać mieszkańcom ofertę nie tyle biernego spędzania czasu wolnego, ile współtworzenia różnych atrakcyjnych aktywności.

Poruszyliśmy aspekty rewitalizacji związane z infrastrukturą oraz problemami społecznymi. W definicji tego procesu zawiera się jednak jeszcze jeden wymiar – pobudzania aktywności ekonomicznej mieszkańców. W jaki sposób to zrobić?

Na pewno nie jest to łatwe. Gdyńskim przykładem na to, że to jednak możliwe, jest Osada Rybacka na Oksywiu – do niedawna obszar zupełnie nieznany, nawet dla większości gdynian. Na terenie tym znajdowało się kilka większych budynków jednorodzinnych oraz domy rybackie. Generalnie był to zespół małej, bardzo kameralnej zabudowy w zapomnianej części miasta. Ale półtora roku temu powstał tam piękny nadmorski bulwar. Teren zaczął być atrakcyjny nie tylko dla mieszkańców, ale i dla osób z zewnątrz, które chcą pospacerować, odpocząć nad morzem. Od tego czasu pojawiło się tam kilka punktów gastronomicznych. Zaczęła się aktywność gospodarcza – lody, gofry, rybne knajpki. Te małe biznesy otwierali mieszkańcy Osady. Jako samorząd nie wspieraliśmy ich dotacjami na działalność gospodarczą, jednak ludzie ci skorzystali z inwestycji infrastrukturalnej, która została zrealizowana w ich sąsiedztwie. Podobny mechanizm może zadziałać na Babich Dołach, które również są obszarem rewitalizowanym – dziś zapomnianym i słabo rozwiniętym, ale dzięki unikalnej lokalizacji na klifie posiadającym ogromny potencjał.

Osada Rybacka czy Babie Doły mają jednak swoją nadmorską specyfikę, co naturalnie sprzyja otwieraniu małej gastronomii oraz pokrewnych aktywności gospodarczych. Co natomiast w pozostałych dzielnicach objętych rewitalizacją, w rejonach Witomina czy Chylonii?

Liczymy na to, że rosnąca jakość życia na tych obszarach będzie przyczynkiem do powstawania wielu lokalnych usług. Oczywiście, nie możemy dać gwarancji, że taki rozruch faktycznie nastąpi. Obserwujemy jednak, jak zmienia się charakter tych obszarów w ramach prowadzonych działań rewitalizacyjnych. Jesteśmy wyczuleni na generowanie rozwoju lokalnego biznesu, ukierunkowanego zarówno na lokalne usługi, jak i na przyciąganie osób z zewnątrz.

Czy zaplanowaliście na tych obszarach jakieś działania z zakresu ekonomii społecznej?

Jeśli chodzi o tworzenie podmiotów ekonomii społecznej, jesteśmy dalecy do logiki projektowej, która jest dość powszechnie praktykowana w naszym kraju. Polega ona na tym, że dzięki dużym pieniądzom pochodzącym z Europejskiego Funduszu Społecznego powstaje wiele podmiotów ekonomii społecznej, które funkcjonują kilka lat na unijnej kroplówce, lecz gdy ona się kończy – najczęściej upadają. W Gdyni staramy się, by celem tych podmiotów nie było jedynie skonsumowanie dotacji, lecz budowanie trwałości biznesowej i stałych miejsc pracy. Przykładowo, powierzyliśmy jednemu z nich prowadzenie baru mlecznego znajdującego się przy Akademii Morskiej. Nie musimy go subsydiować, bo tam zawsze będzie klient. Inny podmiot ekonomii społecznej prowadzi od lat punkt ksero w Urzędzie Miasta Gdyni. Tu również zawsze będzie klient, zapewniający rozwój biznesu. Dlatego w naszym mieście podmiotów ekonomii społecznej jest relatywnie mało, jednak jeśli już istnieją, mają one dość mocne podstawy biznesowe. Podobne podejście mamy do stosowania tej formy w obszarach rewitalizowanych – będziemy to robić, ale rozważnie.

Widzi Pan zatem potencjał, by podmioty ekonomii społecznej funkcjonowały także na obszarach rewitalizowanych?

Taki potencjał z pewnością jest – dlaczego na przykład podmiot ekonomii społecznej nie mógłby się zajmować administrowaniem terenami rewitalizowanych osiedli, dbając o ich czystość, pielęgnację zieleni itp.? Myślimy o takich działaniach, lecz muszą być one przede wszystkim trwałe. Aktywność w ramach ekonomii społecznej podejmują często osoby długotrwale bezrobotne. Nie możemy pozwolić sobie na to, by dać im pracę, którą niebawem stracą. To ryzyko pogłębienia ich problemów psychicznych, które są barierą w podjęciu zatrudnienia i utwierdzenia w przekonaniu, że do niczego się nie nadają. Trzeba od razu wejść z pomysłem cechującym się trwałością, tak by te osoby wzmocnić.

Aktywność w ramach ekonomii społecznej podejmują często osoby długotrwale bezrobotne. Nie możemy pozwolić sobie na to, by dać im pracę, którą niebawem stracą. To ryzyko pogłębienia ich problemów psychicznych, które są barierą w podjęciu zatrudnienia i utwierdzenia w przekonaniu, że do niczego się nie nadają.

Czy do każdego z obszarów rewitalizowanych należy podchodzić indywidualnie, czy też są pewne „wytrychy”, które sprawdzają się we wszystkich okolicznościach?

Jedyne, co jest wspólne na poszczególnych obszarach rewitalizowanych, to filozofia jej wdrażania. Filozofia rozmowy, słuchania mieszkańców i kształtowania działań w kontakcie z nimi. Narzędzia, które stosujemy są natomiast w każdej dzielnicy inne. Dla przykładu – w rejonie ul. Zamenhofa mieszka wiele osób, ale samo osiedle jest dość kompaktowe – zajmuje niewielką przestrzeń. Relatywnie łatwo jest zebrać mieszkańców w klubie osiedlowym i z nimi porozmawiać. Z kolei Witomino to obszar zdecydowanie bardziej rozległy, gdzie znacznie trudniej byłoby nam skutecznie zadziałać w ten sposób. Dlatego też postawiliśmy tam na spacery z mieszkańcami oraz technologie internetowe, pozwalające im „bawić się” w kształtowanie przestrzeni za pomocą specjalnego programu. Na Oksywiu obszar rewitalizacji jest natomiast tak rozległy, że trzeba go było podzielić na mniejsze przestrzenie i pracować odrębnie z ich mieszkańcami. Specyfika każdego rejonu jest inna.

Jedyne, co jest wspólne na poszczególnych obszarach rewitalizowanych, to filozofia jej wdrażania. Filozofia rozmowy, słuchania mieszkańców i kształtowania działań w kontakcie z nimi. Narzędzia, które stosujemy są natomiast w każdej dzielnicy inne.

Cały czas mówimy o tym, w jaki sposób miasto komunikuje się z mieszkańcami. Czy są jednak kanały pozwalające na to, by mieszkańcy swobodnie komunikowali się z miastem? Sądzę, że to mogłoby być podstawą do budowania ich podmiotowości, świadomości, że mogą zgłaszać swoje potrzeby i problemy, być wysłuchiwani przez drugą stronę…

To bardzo ważne, gdyż to faktycznie buduje zaufanie. Nie wystarczy komunikować ludziom, że miasto coś robi, lecz dać im również możliwość powiedzenia, czego od nas oczekują. Uważam, że w tej kwestii poszliśmy bardzo do przodu. Zdarza się, że ludzie zgłaszają mi swoje problemy przez Messengera. Przypominają chociażby, że dwa miesiące temu było spotkanie, na którym zasygnalizowali, że potrzebują wiaty przystankowej, a my nic z tym nie zrobiliśmy. Tak naprawdę nie zapomnieliśmy o tej sprawie, lecz przedłużała się ona ze względów proceduralnych. Mimo to, czuliśmy presję mieszkańców, ich oczekiwanie spełnienia danej obietnicy. Poczucie mieszkańców, że ktoś ich słucha najłatwiej zbudować, gdy można szybko zrealizować to, na co czekają. Staramy się stawić czoła temu wyzwaniu.

Wspominał Pan o tym, że każdy projekt rewitalizacyjny ma swoją specyfikę dostosowaną do miejsca, w którym jest przeprowadzany. Czy jednak są pewne – polskie bądź zagraniczne – wzorce, na których się wzorujecie?

Czasem zdarza mi się rozmawiać lub czytać o doświadczeniach rewitalizacyjnych innych miast. Wszystkie rozmowy czy lektury na ten temat utwierdzają mnie jednak w przekonaniu, że choć można zaczerpnąć trochę dobrych wzorców na poziomie niuansów, to jednak samo kształtowanie rewitalizacji musi się odbyć oddolnie, przy uwzględnieniu lokalnej specyfiki – i to nawet nie gdyńskiej, lecz oksywskiej, chylońskiej czy witomińskiej. W moim odczuciu proces ten powinien być w 95% budowany lokalnie i znacznie bardziej niż na doświadczeniach innych rewitalizacji bazować na zbiorowej mądrości oraz odczuciach mieszkańców. Ich suma przekłada się na ostateczny kształt udanej rewitalizacji.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Energetyczne know-how z Pomorza

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

W ostatnim czasie głośno było o tym, że gdańscy naukowcy stworzyli wynalazek, który może odmienić polską energetykę. Cóż to takiego?

Grzegorz Żywica: Stworzyliśmy prototyp domowej minielektrociepłowni. Mówiąc w najprostszych słowach: przenieśliśmy technologie podobne do tych, które wykorzystuje się w wielkich elektrociepłowniach i elektrowniach, do pracy w domu.

Dariusz Kardaś: Stworzone przez nas urządzenie wytwarza takie same produkty, jak tradycyjna elektrociepłownia – energię cieplną oraz elektryczną. Jego wyróżnikiem jest natomiast skala – jest ono 100000 razy mniejsze od swojego „pierwowzoru”.

Twierdzą Panowie, że jest to innowacja w skali świata. Pytanie, które nasuwa się samo brzmi więc: dlaczego nigdy wcześniej nie zainteresowano się – w Polsce oraz za granicą – zminiaturyzowaniem dużych elektrociepłowni?

GŻ: Jeszcze kilkanaście, a nawet kilka lat temu mało kto zajmował się energetyką o małej skali. Sektor energetyczny stanowiły wielkie elektrownie oraz elektrociepłownie. Dopiero boom na odnawialne źródła energii spowodował, że ludzie zaczęli się zastanawiać, w jaki sposób można byłoby wytwarzać energię elektryczną na własny użytek. Od tego czasu rozwinęły się urządzenia takie, jak przydomowe turbiny wiatrowe czy ogniwa fotowoltaiczne. Nasza elektrociepłownia wpisuje się w ten trend. Jej przewagą jest to, że jej praca nie zależy od warunków pogodowych – biomasę czy węgiel można magazynować i spalać zawsze wtedy, gdy jest na to zapotrzebowanie. Nie jest do tego też potrzebna żadna instalacja zewnętrzna – wystarczy trochę miejsca w małej kotłowni, nieco tylko więcej niż dla domowych pieców węglowych wytwarzających samo ciepło.

DK: Energetyka to wielki przemysł i ogromne, stojące za nim pieniądze. Budowa elektrowni to wydatki rzędu setek milionów albo i miliardów złotych. W obiektach takich produkowana jest energia rzędu 1000 megawatów. Tymczasem budowę mikrosiłowni można liczyć „jedynie” w dziesiątkach tysięcy złotych, a wytwarzana przez nią energia elektryczna to ledwie 2-3 kilowaty. Trudno się dziwić energetykom, że nigdy nie traktowali mikroenergetyki na poważnie. Uważali ją za coś mało istotnego, coś, co nie jest warte ich uwagi. Gdyby tylko widzieli w niej potencjał, już lata temu mogli się zająć pracą nad rozwiązaniami z nią związanymi i skutecznie je wdrożyć. To w dużej mierze za sprawą ich mentalności obszar rynkowy, w którym się poruszamy nadal jeszcze nie jest dobrze zagospodarowany. Dlatego też mikroenergetykę lubię porównywać do dronów. Są one na rynku dość nowe, chociaż po niebie od dekad latają znacznie bardziej skomplikowane urządzenia, jakimi są samoloty. Dronami nikt przez długi czas się natomiast nie interesował, mimo że z technicznego punktu widzenia można było je stworzyć już dawno temu.

Mikroenergetykę można porównać do dronów. Są one na rynku dość nowe, chociaż po niebie od dekad latają znacznie bardziej skomplikowane urządzenia, jakimi są samoloty. Dronami nikt przez długi czas się natomiast nie interesował, mimo że z technicznego punktu widzenia można było je stworzyć już dawno temu.

Na jakim etapie znajduje się obecnie Wasz wynalazek?

GŻ: Mamy opracowany prototyp do celów laboratoryjnych, który badamy już od trzech lat. Mamy też drugi egzemplarz, który nie jest jeszcze prototypem komercyjnym. Generalnie jednak nasza technologia jest już opracowana i sprawdzona w różnych warunkach – także w symulowanych warunkach rzeczywistych. Nie jest ona jeszcze tak tania i nie ma tak estetycznego wyglądu zewnętrznego, by mogła być z sukcesem sprzedawana. W tej chwili razem z firmą SARK z Gdyni staramy się opracować podzespoły do docelowego wariantu komercyjnego. Prace te mają skończyć się za rok. Dążymy do tego, by nasza technologia była jak najtańsza, a zarazem niewielka i ładnie „opakowana” – tak, by znalazła swoje miejsce na rynku.

DK: Nasz wynalazek jest w stanie wysokiego stopnia gotowości technologicznej. Najwyższej, jaki jesteśmy w stanie osiągnąć w Instytucie Maszyn Przepływowych. Jest całkowicie gotowy do komercjalizacji.

GŻ: Jest wiele firm, które chciałyby wytwarzać poszczególne elementy naszej elektrosiłowni. Brakuje nam dziś jednak partnera strategicznego, który objąłby cały projekt swoim zasięgiem i kompleksowo przeprowadził proces komercjalizacji. My się na tym zwyczajnie nie znamy. Do tego potrzeba ludzi, którzy znają rynek, potrafią sprzedawać produkty, czują się dobrze w świecie biznesu i finansów.

Do komercjalizacji potrzeba ludzi, którzy znają rynek, potrafią sprzedawać produkty, czują się dobrze w świecie biznesu i finansów. My skupiamy się na kwestiach naukowych.

Czy rozważaliście, by zaangażować w komercjalizację podmiot zagraniczny?

DK: Najprościej jest pojechać do dużego zachodniego koncernu i sprzedać patent. Nasze badania pochłonęły już jednak kilkanaście milionów złotych z różnego typu polskich programów wsparcia. Nie chcemy sprzedać ich wyników np. za milion złotych po to, by zagraniczny potentat mógł zarobić na ich wykorzystaniu znacznie większe pieniądze. Korzystając przy okazji z wiedzy tamtejszych uczelni. Zależy nam na rozwijaniu tej technologii w oparciu o polskie firmy i polską wiedzę.

Zasadnicza bariera komercjalizacji minielektrociepłowni wynika zatem z charakterystyki branży, w której działacie – prace nad większością innowacji wiążą się tu po prostu z koniecznością poniesienia ogromnych nakładów finansowych…

DK: Taka jest specyfika przemysłu. Dla porównania: w sektorze IT do stworzenia innowacji potrzeba często, obok dobrego pomysłu w głowie, jedynie komputera. W naszej branży sama już budowa prototypu jest bardzo kosztowna. Nie tylko za sprawą materiałów. W pracach nad nim uczestniczą przecież naukowcy, którzy też chcą zarabiać i trzeba ich opłacać.

W sektorze IT do stworzenia innowacji potrzeba często, obok dobrego pomysłu w głowie, jedynie komputera. W przemyśle sama już budowa prototypu jest bardzo kosztowna.

Wróćmy do kwestii samego wynalazku. Czy jest on zaadresowany tylko i wyłącznie do domów jednorodzinnych?

GŻ: Nie tylko – nie planujemy tworzyć urządzenia o jednej tylko mocy z myślą o jednej tylko grupie odbiorców. Myślimy o stworzeniu typoszeregu – urządzenia o bliźniaczej technologii, ale charakteryzującej się różną wielkością mocy. W zależności od potrzeb użytkownika, będzie można dopasować odpowiednie urządzenie – o najmniejszej mocy dla domów, po większe moce dla gospodarstw rolnych, przedszkoli, hoteli, urzędów itp. Możliwości jest tu bardzo dużo. Niemniej jednak spodziewamy się, że głównymi odbiorcami będą domy jednorodzinne, które w tej chwili ogrzewane są węglem, pelletem czy olejem opałowym oraz gospodarstwa rolne posiadające duże zasoby niepotrzebnej im biomasy, którą będzie można efektywnie wykorzystać.

Jedną z największych zalet energetyki rozproszonej opartej na OZE jest zerowa emisyjność technologii. Tymczasem spalanie – przede wszystkim węgla – wiąże się z wydzielaniem się do atmosfery wielu szkodliwych substancji. Czy nie jest to czynnik, który mógłby podciąć skrzydła Waszemu projektowi?

GŻ: Zakładamy, że nasza mikrosiłownia będzie wyposażona w specjalny filtr. W ogólnym rozrachunku nie podniesie to znacznie kosztu urządzenia, a dzięki temu produkowana energia będzie praktycznie czysta.

DK: W naszym Instytucie trzy niezależne zespoły opracowały kilka koncepcji elektrofiltrów, drastycznie ograniczających emisję pyłów z małych kotłowni. Planujemy wykorzystać jedną z nich.

Mimo wszystko, polityka klimatyczna Unii Europejskiej odnosi się bardzo sceptycznie do wszelkiego wykorzystywania węgla. Nie boicie się, że – chociażby za sprawą regulacji – może być Wam trudno rywalizować z mikroinstalacjami OZE?

GŻ: Węgiel to tylko jedno z wielu paliw, jakie może być spalane w naszym kotle. Oferujemy urządzenie emitujące znacznie mniej zanieczyszczeń niż tradycyjny kocioł, a produkujące jednocześnie ciepło i energię elektryczną. To znacznie lepsza i czystsza alternatywa od większości wykorzystywanych obecnie w Polsce urządzeń grzewczych. Nie boimy się, że nasz wynalazek mogłyby przyhamować regulacje.

DK: Zaletą naszego rozwiązania jest też bez wątpienia jego „lokalność” – technologia ta może korzystać z lokalnych paliw. W Polsce może być to drewno, we Włoszech łupiny oliwek, a w innym kraju jeszcze inny produkt.

Czy zastanawiacie się nad tym, by w przyszłości – o ile uda się z sukcesem przeprowadzić proces komercjalizacji – wyjść z Waszą technologią za granicę?

DK: Firma SARK, z którą współpracujemy myśli o ekspansji na rynki azjatyckie – do Indii oraz Bangladeszu. W tej chwili prowadzone są w tej sprawie rozmowy.

GŻ: Chcielibyśmy nie wychodzić na te rynki z technologią, lecz z gotowym produktem.

W Bangladeszu i Indiach będzie tak duże zapotrzebowanie na ciepło?

DK: Energię cieplną można wykorzystywać nie tylko do ogrzewania budynków, lecz także w procesach technologicznych związanych z oczyszczaniem wody czy suszeniem produktów. Tymczasem państwa, o których mówimy mają problem z jakością wody. To dla nas ogromna szansa.

Na zdobycie tak dużych rynków chrapkę ma bez wątpienia również wiele przedsiębiorstw i zespołów naukowych z całego świata. Czy ktoś jeszcze pracuje nad technologią podobną do Waszej?

GŻ: Z naszej wiedzy wynika, że na ten moment posiadamy najlepiej rozwiniętą technologię. Nie widzieliśmy drugiego tak zintegrowanego i przebadanego urządzenia jak to zaprojektowane przez nas. Konkurencja jednak nie śpi – sądzę, że tylko kwestią czasu jest zanim inny, zagraniczny zespół zaprezentuje podobne rozwiązanie. Jeśli uda im się je szybciej skomercjalizować, niewykluczone, że za kilka lat będziemy musieli kupować urządzenia francuskie czy niemieckie.

DK: Jestem przekonany, że nasz wynalazek może stać się polskim przebojem, produktem rozpoznawalnym i sprzedawanym globalnie. Mamy technologię oraz specjalistów, którzy są w stanie wytworzyć każdy element urządzenia w Polsce. Pomysł, nad którym pracujemy jest realnie dostosowany do możliwości, potencjału naszej gospodarki.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak uwolnić potencjał Żuław?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Na czym polega koncepcja Pętli Żuławskiej?

Jest to sieć dróg wodnych o długości ponad 300 km, zlokalizowana na terenie województwa pomorskiego oraz warmińsko-mazurskiego, głównie w obszarze delty Wisły. Wiedzie ona przez rzeki takie jak: Wisła z Motławą, Szkarpawa czy Nogat, a także przez Zalew Wiślany. Na Pętlę składa się sieć portów oraz przystani żeglarskich, które umożliwiają uprawianie turystyki wodnej.

Pętla Żuławska to również nazwa spółki, która zarządza infrastrukturą portową na wyżej opisywanym obszarze. Do jej zadań należy także opieka nad szlakami wodnymi oraz integracja poszczególnych portów i przystani – zarówno między sobą, jak i z najbliższym otoczeniem. Staramy się to robić w różny sposób, m.in. wspierając połączenia między portami i przystaniami realizowane przez żeglugę śródlądową.

Jakiego typu aktywności można wykonywać w ramach Pętli Żuławskiej?

Bardzo dużą popularnością cieszy się pływanie tzw. hausbootami. Są to łodzie motorowe o opływowych kształtach, posiadające rozbudowaną infrastrukturę wewnętrzną: od 4 do 12 miejsc do spania, kuchnię, toaletę. Na takiej łodzi można normalnie mieszkać. Spędzanie czasu na hausboocie polega na poruszaniu się od przystani do przystani. W każdej z nich można podłączyć się do prądu i uzupełnić zapasy wody. W marinach są także otwarte punkty informacji turystycznej z bezpłatnymi przewodnikami i mapkami okolicy. W przystaniach można skorzystać z wypożyczalni rowerów i odwiedzić lokalne atrakcje. Sądzę, że jest to przemyślany sposób podróżowania, zwiedzania, zapoznawania się z regionem od podszewki. Oczywiście również i na miejscu, na przystani, na turystów czeka wiele atrakcji, jak np. paleniska do ognisk, boiska do siatkówki czy siłownie na powietrzu.

Jako ciekawostkę dodam, że we wszystkich przystaniach znajdują się również wypożyczalnie książek. Czasu na ich czytanie jest bowiem na hausbootach bardzo dużo. Są one wolne – przepłynięcie całej Pętli zajmuje około tygodnia – lecz zarazem bezpieczne. Nie trzeba mieć uprawnień, by nimi kierować – wystarczy godzinne przeszkolenie, którego dokonuje wynajmujący łódkę. To duży atut i ułatwienie – nie każdy posiada przecież patent żeglarski.

Czym jeszcze oprócz hausbootów można się poruszać po Pętli Żuławskiej?

Jachtami, motorówkami, kajakami, rowerami wodnymi – krótko mówiąc: wszystkim, co jest w stanie pływać. Na obszarze Pętli zlokalizowanych jest wiele wypożyczalni sprzętu wodnego, ich rezerwacji można też dokonać drogą internetową.

Czy Pętla Żuławska to pewien stały, wytyczony szlak, czy też każdy może sobie wybrać, w które miejsce w jakiej kolejności się popłynie?

Czas spędzany na Pętli Żuławskiej polega przede wszystkim na pływaniu po rzekach. Można wystartować z dowolnego miejsca, a następnie najlepiej jest płynąć zgodnie z nurtem rzeki. Oczywiście – można też płynąć pod prąd, jednak wtedy podróż staje się dłuższa i – ze względu na większe spalanie paliwa – bardziej kosztowna. Nieco inną specyfikę ma natomiast pływanie po Zalewie Wiślanym – to największy polski akwen wodny, na poruszanie się po nim trzeba jednak posiadać podstawowe uprawnienia żeglarskie.

Wydaje się, że Pętla Żuławska to idealne miejsce na spokojny wypoczynek – np. dla rodzin czy osób starszych. Czy można powiedzieć, że to Wasze docelowe grupy turystów?

Uważam, że Pętla Żuławska posiada bardzo zdywersyfikowaną ofertę, w której każdy może znaleźć coś dla siebie. Nie jest powiedziane, że trzeba się poruszać powolnym hausbootem – można też przecież jachtem czy motorówką. Z kolei każdy z portów i przystani ma swoją indywidualną charakterystykę. W Krynicy Morskiej zatrzymują się z reguły osoby, które chcą pobawić się aktywniej – są tam liczne restauracje oraz głośne dyskoteki. W Tolkmicku czy Kątach Rybackich jest spokojniej – tam przyjeżdżają ci, którzy chcą pobyć z naturą i spokojnie spędzić czas. W Malborku czy Gniewie do wrażeń przyrodniczych dochodzą też kulturowo-historyczne. Mamy też wreszcie liczne zapytania o spotkania biznesowe. Mogą się one odbywać w specjalnie przygotowanych do tego statkach o wysokim standardzie, będących w stanie pomieścić ponad 20 osób. Takie spotkania mogą trwać dzień czy dwa, na pokład zamawiany jest catering. To ciekawa, unikatowa oferta.

Większość użytkowników Pętli Żuławskiej to jednak zapewne osoby chcące wypocząć. Czy korzystają z niej przede wszystkim osoby z regionu czy też z pozostałych części kraju?

Naszych żeglarzy i motorowodniaków dzielimy na dwie grupy: rezydentów oraz gości. Pierwszych jest znacznie więcej – trzymają na stałe swoje łódki czy jachty w lokalnych portach i przystaniach. Korzystają z nich razem z rodziną czy znajomymi, bądź też udostępniają je do wypożyczenia. Są to w większości mieszkańcy regionu. Jachty gościnne przypływają do nas natomiast spoza Pomorza – mamy trochę gości z zagranicy, niektórzy, pomimo niskiego poziomu wód na Wiśle, przypływają też na Żuławy z Warszawy. Sądzę, że łodzie gościnne stanowią około 30% wszystkich poruszających się po Pętli Żuławskiej w sezonie turystycznym.

Skąd głównie pochodzą przyjeżdżający na Żuławy turyści zagraniczni?

Są to głównie turyści niemieccy oraz nasi sąsiedzi z Królewca. Część firm wypożyczających hausbooty porusza się tylko po tym rynku, prowadząc tam akwizycję. Niemcy docierają wówczas na Pomorze samochodem czy samolotem, okrętują się i tydzień spędzają na łodzi. To czas, w którym można spokojnie przepłynąć całą Pętlę, razem z Zalewem Wiślanym. Rzadko zdarza się, by ktoś przyjechał po to, by popływać tylko jeden czy dwa dni.

Jakie szanse gospodarcze generuje Pętla Żuławska dla obszarów, przez które przebiega?

Gdyby spojrzeć na mapę wodną Żuław, przez ich tereny przebiegają setki kilometrów różnego rodzaju kanałów. Ta sieć jest niesamowicie gęsta i po dziś dzień słabo wykorzystywana. Daje znaczne możliwości transportowe, które mogłyby odciążyć pomorskie drogi. Dość powiedzieć, że przed wojną infrastruktura wodna Żuław była wykorzystywana właśnie w celu przewożenia ładunków. W zeszłym roku zaczęto wozić zboże z Elbląga do Gdańska, a w drugą stronę nawozy. Okazało się, że jest na to zapotrzebowanie, nie ma też żadnych przeszkód infrastrukturalnych, by na tej trasie pływały barki. Stoimy przed szansą odtworzenia rzecznego ruchu transportowego – zarówno przewozu towarów, jak również ożywienia ruchu pasażerskiego.

Przez tereny Żuław przebiegają setki kilometrów różnego rodzaju kanałów. Ta sieć jest niesamowicie gęsta i po dziś dzień słabo wykorzystywana. Daje możliwości transportowe, które mogłyby odciążyć pomorskie drogi.

Wzmożenie transportu rzecznego na Żuławach stało się też impulsem dla lokalnego rzecznego przemysłu stoczniowego. Najlepszym tego przykładem jest starorzecze Wisły w Błotniku, gdzie tuż obok nowopowstałej mariny dla jachtów swoją działalność rozpoczęła stocznia, specjalizująca się w produkcji hausbootów oraz tzw. domów na wodzie. Te ostatnie można określić jako pontony, na których postawiony jest dom. W Żuławkach właściciel okolicznej przystani ma piętrowy dom na wodzie, w którym mieszka i który w sezonie wynajmuje. W gdańskim Kanale na Stępce powstanie nawet w najbliższych latach marina, przy której zacumowanych będzie kilkadziesiąt takich domów. To novum, które przybyło do nas z Holandii.

Rosnąca popularność i rozpoznawalność Pętli Żuławskiej przełożyła się też na rozwój produkcji jachtów. Na Martwej Wiśle ulokowanych jest kilka stoczni, które je produkują, choć oczywiście nie tylko z myślą o rynku lokalnym. Mało kto wie, że Polska w produkcji i eksporcie jachtów wyprzedza państwa śródziemnomorskie – ta branża stała się naszą specjalizacją. Większość produkowanych u nas łodzi nadal wędruje za granicę, lecz rynek krajowy stale się powiększa.

Wzmożenie transportu rzecznego na Żuławach stało się też impulsem dla lokalnego rzecznego przemysłu stoczniowego.

Jakie jeszcze branże są gospodarczymi beneficjentami Pętli Żuławskiej?

Z pewnością branża gastronomiczno-hotelarska. My, jako spółka, nie możemy świadczyć takich usług, lecz w okolicy portów i przystani, którymi zarządzamy, otwartych zostało wiele pensjonatów, restauracji. Również mieszkańcy oferują swoje kwatery prywatne. Powstało także wiele wypożyczalni sprzętu wodnego.

Jakie korzyści z tego projektu płyną dla okolicznych gmin i mieszkańców?

Lokalna społeczność jest bez wątpienia beneficjentem rozwoju Pętli Żuławskiej. Szacuję, że inwestycje z nią związane przełożyły się na powstanie – bezpośrednio i pośrednio – ponad 120 miejsc pracy. Obecność Pętli to także możliwość promocji okolicznych obszarów, które – nie ukrywajmy – nie są tak rozpoznawalne, nie mają takiej marki jak nadmorskie kurorty czy wsie Szwajcarii Kaszubskiej.

Mieszkańcy mogą także aktywnie korzystać z infrastruktury powstałej w związku z rozwojem Pętli. Przykładowo gmina Cedry Wielkie, w której znajduje się wieś Błotnik, zakupiła 10 jachtów dla młodzieży. Uczniowie wszystkich klas gminnych szkół przechodzą edukację na tych kadetach.

Jak – z punktu widzenia zarządców Pętli Żuławskiej – zapatrujecie się na plany przekopu Mierzei Wiślanej?

Z naszej perspektywy byłaby to korzyść, w szczególności jeśli mówimy o portach Zalewu Wiślanego, takich jak Braniewo, Nowa Pasłęka, Frombork, Tolkmicko, gdzie nie ma dziś zbyt dużego ruchu. Jest to spowodowane tym, że na Zalew Wiślany nie jest łatwo wpłynąć – żeby przepłynąć przez Cieśninę Pilawską od strony Obwodu Kaliningradzkiego, trzeba posiadać wizę i zgłosić chęć przejścia dwa tygodnie wcześniej. Ogranicza to możliwość wpłynięcia na wody Zalewu jachtów – zarówno polskich, jak i zagranicznych. Z kolei od strony Szkarpawy istnieją ograniczenia związane z nisko przebiegającymi liniami energetycznymi. Mamy nadzieję, że dzięki powstaniu przekopu na Zalewie pojawi się więcej jachtów z Niemiec czy Skandynawii.

Przekop Mierzei Wiślanej może ułatwić dostęp do Pętli Żuławskiej jachtom z Niemiec i Skandynawii. Dziś – ze względu na restrykcyjne podejście Rosji – jest to utrudnione.

Przekop Mierzei Wiślanej uruchomi też możliwość powstania nowych możliwości transportowych. Turyści chcący dostać się z Elbląga na Mierzeję Helską mają przed sobą w sezonie perspektywę stania w 5–6-godzinnych korkach. Będzie można im zaproponować możliwość przedostania się na Hel promem pasażersko-samochodowym z Elbląga, który dopłynie na miejsce w 2 godziny. A to tylko jedna z wielu możliwości. Osobiście uważam, że w regionie Żuław spora część transportu publicznego powinna zostać przekierowana na wodę.

Jakie są plany związane z dalszą rozbudową Pętli Żuławskiej?

Obecnie zaczyna być realizowany projekt o nazwie Pętla Żuławska II. Inwestycje z nim związane będą koncentrowały się na wybrzeżu Zatoki Gdańskiej i w Delcie Wisły. Powstaną nowe mariny żeglarskie, a istniejące zostaną rozbudowane. Chcemy także zaprosić do współpracy istniejące porty, przystanie i właścicieli innej infrastruktury wodniackiej do współpracy w ramach klastra turystycznego. Chcemy dzielić się z nimi naszymi doświadczeniami. Będziemy także doposażać nasze mariny w elementy inteligentnego zarządzana ze środków programu INTERREG Unii Europejskiej pod nazwą South Coast Baltic. Tak więc wiele jeszcze pracy przed nami.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w I kwartale 2017 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim w I kwartale 2017 r. w ujęciu branżowym były dobre. W pięciu spośród siedmiu analizowanych sektorów liczba przedsiębiorców pozytywnie oceniających warunki gospodarowania przeważała nad liczbą opinii negatywnych. Niezmiennie najlepsze noty cechowały sektor informacji i komunikacji, w którym wartość wskaźnika ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w marcu sięgnęła +38,4 pkt. Była ona porównywalna w odniesieniu do IV kw. 2016 r. oraz nieznacznie wyższa niż w III kw. 2016 r.

Dobrze sytuację gospodarczą oceniali również reprezentanci firm działających w sektorze transportu i gospodarki magazynowej (+10,9 pkt. na koniec I kwartału), handlu hurtowego (+9,5 pkt.), przetwórstwa przemysłowego (+9,4 pkt.) oraz handlu detalicznego (+6,9 pkt.). W dwóch spośród tych sektorów – przetwórstwie przemysłowym i handlu hurtowym – noty te były wyższe od obserwowanych pod koniec IV kwartału 2016 r. Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim nastroje w przetwórstwie przemysłowym, najlepsze od początku III kw. 2016 r., a także w branży transportu i gospodarki magazynowej, które – pomimo tego, że minimalnie niższe niż w IV kw. 2016 r. – są zdecydowanie wyższe niż w I, II oraz III kw. ub.r.

Negatywne nastroje cechowały sektor budownictwa (–16,5 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (–14,8 pkt.). O ile w przypadku tego drugiego jest to dość naturalnym zjawiskiem, wynikającym z sezonowego charakteru turystyki na Pomorzu, o tyle szczególnie niepokoi sytuacja w sektorze budownictwa. Nie dość, że pesymistyczne nastroje dotykają ten sektor od półtorej roku miesiąc w miesiąc, to jeszcze marcowa ocena była najniższa od maja 2014 r.

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od marca 2016 do marca 2017 r.

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

W czterech spośród siedmiu analizowanych branż (handel detaliczny, handel hurtowy, zakwaterowanie i usługi gastronomiczne oraz transport i gospodarka magazynowa) odnotowano poprawę, biorąc za punkt odniesienia sytuację sprzed roku (marzec 2016 r.). Wyraźny wzrost (powyżej 8 pkt.) nastąpił w przypadku pierwszych dwóch z tych sektorów. Istotny regres w ujęciu rocznym odnotowano jedynie w sektorze informacji i komunikacji (–10,0 pkt.), co może wynikać z pewnego nasycenia lokalnego rynku IT. Nieznacznie gorsze nastroje niż w marcu 2016 r. odnotowano także w przetwórstwie przemysłowym (–4,3 pkt.) oraz w budownictwie (–3,6 pkt.).

W trzech sektorach koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Najwyraźniej różnicę widać było w przypadku przetwórstwa przemysłowego (+8,8 pkt. względem kraju) oraz informacji i komunikacji (+6,6 pkt.). Mając na uwadze nastroje reprezentantów ostatniej z tych branż, pod koniec I kw. 2017 r. województwo pomorskie znalazło się na piątym miejscu wśród wszystkich polskich regionów. Znacznie niższe dysproporcje wewnątrzkrajowe in plus z perspektywy Pomorza dotyczyły handlu hurtowego (+1,7 pkt.).
W gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci branży przede wszystkim zakwaterowania i usług gastronomicznych, gdzie indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa kształtował się na poziomie o ponad 21 pkt. niższym od wartości ogólnopolskiej. W rezultacie pomorskie znalazło się na 14. pozycji wśród wszystkich województw. Warto jednak zwrócić uwagę na sezonowość tego zjawiska – I oraz IV kwartał rokrocznie uznawane są przez lokalnych przedsiębiorców z branży zakwaterowania i usług gastronomicznych za najgorsze w skali roku. Należy się spodziewać, że sytuacja odwróci się w II kwartale 2017 r.

Na podstawie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa można mówić o optymistycznych nastrojach przedsiębiorców. Polepszenia swojej sytuacji spodziewali się reprezentanci aż sześciu sektorów – wszystkich oprócz handlu hurtowego, gdzie zresztą zakładane pogorszenie szacowano na zaledwie 0,1 pkt. Szczególnie pozytywne nastroje dotyczyły sektorów: przetwórstwa przemysłowego (+13,4 pkt.), zakwaterowania i usług gastronomicznych (+11,0 pkt.) oraz handlu hurtowego (+10,7 pkt.). Warto mieć na uwadze, że ogólna przewaga opinii pozytywnych dotyczyła nie tylko Pomorza, ale całej polskiej gospodarki – w skali kraju polepszenia swojej sytuacji spodziewali się reprezentanci wszystkich siedmiu sektorów.

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec marca 2017 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wyniosła 287,7 tys. W stosunku do grudnia 2016 r. uległa ona zwiększeniu o 0,9 tys. podmiotów. Większy wzrost odnotowano natomiast w ujęciu rocznym – w tym czasie liczba podmiotów gospodarczych wzrosła o 4,5 tys. (1,6 proc.). Rozpoczęty prawie cztery lata temu stały wzrost przedsiębiorczości jest zatem kontynuowany. Dotyczy on oczywiście przede wszystkim przedsiębiorstw najmniejszych i poprzez rosnące najprawdopodobniej zjawisko samozatrudnienia wpisuje się w obserwowany wzrost popytu na pracę.

Wyniki działalności przedsiębiorstw w pierwszym kwartale 2017 r. były bardzo pozytywne. W porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku, sprzedaż detaliczna towarów wzrosła o 18,1 proc., produkcja budowlano­‑montażowa – o 11,4 proc., a produkcja sprzedana przemysłu – o 5,3 proc.

Pierwszy kwartał 2017 r. był bardzo dobry dla przedsiębiorstw przemysłowych. Nie tylko w marcu, lecz również i w styczniu oraz lutym miał miejsce wzrost produkcji sprzedanej w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego. Był on szczególnie zauważalny w styczniu, kiedy wyniósł prawie 11 proc. W branży tej kontynuowany jest zatem trwający już od kilku lat trend wzrostowy.

Sektor produkcji budowlano­‑montażowej, po bardzo słabym 2016 r., wyraźnie ożywił się od początku br. Po trwającym od maja do grudnia 2016 r. okresie, w którym produkcja była niższa niż w analogicznym okresie roku poprzedniego, w styczniu 2017 r. nastąpiło bardzo wyraźne przełamanie (ponad 19 proc. wzrost w stosunku do stycznia 2016 r.). Również w lutym oraz marcu odnotowano wyraźnie wyższe – odpowiednio: o 15,0 proc. i o 11,4 proc. – wartości niż przed rokiem.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do marca 2017 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

I kwartał 2017 r. był bardzo udany również z punktu widzenia sprzedaży detalicznej. We wszystkich trzech miesiącach odnotowano wartości wyraźnie wyższe niż przed rokiem, odpowiednio o: 16,9 proc., 14,6 proc. oraz 18,1 proc. Wiele wskazuje na to, że tym samym uda się przełamać trend spadkowy, który – z wyjątkiem sierpnia ub.r. – trwał przez cały poprzedni rok. Wzrost popytu zgłaszanego przez gospodarstwa domowe na lokalnym rynku może wynikać m.in. ze względu na wypłaty z budżetu państwa w ramach programu 500+.

Handel zagraniczny

W I kwartale 2017 r.¹ wartość eksportu wyniosła 2166,2 mln euro, zaś importu – 2723,5 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i przekroczyło 557 mln euro.

W porównaniu do obrotów z I kwartału 2016 r. zaobserwowano wyraźne zmniejszenie wolumenu eksportu (o ponad 12 proc.), a także wzrost importu (o 5,1 proc.).

W I kwartale 2017 r. struktura towarowa eksportu z województwa pomorskiego nieco odbiegała od tego, co obserwowano w poprzednich kwartałach. Zwraca uwagę przede wszystkim znaczny spadek udziału tradycyjnie dominującej w pomorskim eksporcie grupy statków, łodzi oraz konstrukcji pływających, który wyniósł jedynie 13,6 proc., podczas gdy w IV kwartale 2017 r. – 16,8 proc., a w III kwartale 2016 r. – aż 23,1 proc. Spadek ten może w dużej mierze wynikać z pogorszenia koniunktury w branży wydobywczej offshore. Nieco mniejszy udział przypadł paliwom (10,5 proc.) oraz maszynom i urządzeniom elektrycznym (10,0 proc.). Wymienione trzy grupy towarowe odpowiadały za 34,1 proc. eksportu w I kwartale 2017 r. Dla porównania – w całym 2016 r. było to łącznie aż 48,8 proc. sprzedaży zagranicznej województwa. Różnica ta została w 2017 r. pokryta wzrostem udziału produktów takich, jak m.in.: ryby i skorupiaki, kotły, maszyny i urządzenia mechaniczne, zboża, wyroby z żeliwa i stali czy meble.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w I kwartale 2017 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

W strukturze kierunkowej największym udziałem cechowały się Niemcy (23,0 proc.). Na kolejnych pozycjach plasowały się: Holandia (9,1 proc.) Norwegia (6,4 proc.), Wielka Brytania (6,4 proc.), Francja (4,8 proc.) oraz Szwecja (4,1 proc.), Republika Czeska (4,3 proc.) oraz Wielka Brytania (4,1 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało prawie 69 proc. sprzedaży zagranicznej województwa.

Cechą pomorskiego importu jest wysoki poziom koncentracji towarowej. Warto mieć na uwadze, że struktura towarowa importu jest w znacznym stopniu kształtowana przez strukturę towarową eksportu. Wynika to z faktu, iż pomorskie importuje towary podlegające przetworzeniu, które następnie są eksportowane. Zjawisko to dało się zaobserwować również w I kwartale 2017 r. Na najważniejsze produkty sprowadzane z zagranicy, tzn.: paliwa (37,1 proc.) oraz maszyny i urządzenia elektryczne (12,1 proc.) przypadało łącznie 49,2 proc. importu. Zdecydowanie niższy udział niż przez cały 2016 r. (średnio 12,0 proc.) dotyczył statków, łodzi i konstrukcji pływających (8,1 proc.). Podobnie jak w przypadku eksportu tych towarów, wynika to m.in. z dekoniunktury na rynku offshore.

W I kwartale 2017 r. najistotniejszym partnerem importowym – głównie za sprawą paliw –pozostała Rosja (25,6 proc. importu). Mniejszy strumień produktów trafił do województwa pomorskiego z Chin (12,3 proc.), Norwegii (8,7 proc.), Niemiec (6,7 proc.) oraz Iraku (6,6 proc.).

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w I kwartale 2017 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Rynek pracy i wynagrodzenia

Według stanu na koniec I kwartału 2017 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw wynosiło 316,0 tys. osób. W stosunku do końca grudnia wzrosło o 11,4 tys., a w porównaniu do końca marca 2016 r. – o 17,9 tys. Tempo wzrostu zatrudnienia było znacznie wyższe od tempa obserwowanego w okresie od końca grudnia 2015 r. do marca 2016 r. oraz nieznacznie wyższe niż w IV kwartale 2016 r.

Wykres 5. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do marca 2017 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

W marcu 2017 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 4716 zł. Oznacza to nieznaczny, wynoszący aż 0,8 proc., wzrost w stosunku do poziomu wynagrodzeń w poprzednim kwartale. Jego nie najwyższa wartość jest uzasadniona tym, że pod koniec roku w wielu miejscach pracy przyznawane są premie, nagrody oraz dodatki, zawyżające ogólny poziom wynagrodzeń. W relacji do wynagrodzenia sprzed roku odnotowano wyraźny, znacząco przekraczający poziom inflacji, wzrost (6,2 proc.). Oznacza to utrzymanie tendencji realnej zwyżki płac.

W ślad za rosnącym zatrudnieniem przyszedł ubytek bezrobotnych. Na koniec marca 2017 r. ich liczba sięgnęła 61,8 tys. To o ponad 22 proc. mniej niż przed rokiem i o 3,6 proc. mniej niż pod koniec IV kwartału 2016 r. Stopa bezrobocia wynosiła 7,0 proc. Była ona o 0,3 pkt. proc. niższa niż pod koniec czwartego kwartału ub.r. Tak dobre dane dotyczące osób pozostających bez pracy obserwowano ostatnio w 2008 r.

Wykres 6. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do marca 2017 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

Niska w porównaniu z poprzednimi kwartałami oraz latami wielkość populacji bezrobotnych ogółem to również efekt zmian sytuacji bezrobotnych znajdujących się w szczególnej sytuacji na rynku pracy. Uwagę zwraca zwłaszcza wyższy od dynamiki ogółem spadek bezrobotnych długotrwale (–27,6 proc. r/r). Nieznacznie niższy spadek zaobserwowano w tym samym okresie w grupie osób 50+ zarejestrowanych w urzędach pracy (–20,3 proc.). Obserwowane zmiany potwierdzają bardzo wysoki popyt na pracę, stwarzający szansę powrotu na rynek tym, których kompetencje mogły już ulec dezaktualizacji. Jeżeli popyt na pracę będzie nadal tak znaczący, to istnieje szansa na trwałą ich integrację z rynkiem pracy. Jeszcze wyższą dynamikę zmian zaobserwowano w wśród osób w wieku do 30. roku życia. W ciągu roku z grupy tej ubyło aż 24,0 proc. osób. Wyższy niż przeciętnie spadek jest efektem ponadprzeciętnej chęci do ewentualnego przekwalifikowania się oraz wyższej gotowości do zmiany miejsca zamieszkania cechujących ludzi młodych.

Długoterminowe ożywienie obserwowane na rynku pracy było także do pewnego stopnia widoczne w liczbie ofert zgłaszanych do powiatowych urzędów pracy. W marcu 2017 r. wpłynęło ich 11,6 tys. To o 5,1 tys. więcej niż w grudniu 2016 r., i o 16,2 proc. więcej niż przed rokiem. Obydwa te wskaźniki dobrze oddaje dobrą sytuację na pomorskim rynku pracy.

Barometr innowacyjności

W IV kwartale 2016 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 932 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 54, co stanowiło 5,8 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek wyższy od obserwowanego w III kwartale br.

Omawiane wartości cechuje wysoka zmienność, dlatego też warto posiłkować się informacjami o zgłoszeniach wynalazków analizowanymi narastająco. Od początku roku w biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informacje o 4004 zgłoszeniach, z czego 218 zgłoszeń pochodziło z Pomorza. Stanowiło to 5,4 proc. z liczby wszystkich opublikowanych zgłoszeń.

Wykres 7. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów jest niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc. w 2016 r.), czy też w liczbie ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej, należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

Struktura zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców różniła się nieco w IV kwartale 2016 r. od struktury ogólnopolskiej. Po niespełna 17 proc. zgłoszeń dotyczyło podstawowych potrzeb ludzkich (Dział A w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej) oraz Działu F – budowa maszyn; oświetlenie; ogrzewanie; uzbrojenie; technika minerska. Istotnym udziałem oraz minimalną nadreprezentacją w odniesieniu do poziomu ogólnopolskiego cechował się również dział G – fizyka (14,8 proc.; o 0,2 pkt. proc. więcej niż w skali kraju). Największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła natomiast działu H – elektrotechnika (13,0 proc.; o 5,5 proc. więcej niż w skali kraju).

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w I kw. 2017 r.

Dział MKP Pomorskie Polska
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 13% 17%
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 23% 19%
Dział C – Chemia; Metalurgia 11% 25%
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 1% 0%
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 12% 8%
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 17% 12%
Dział G – Fizyka 13% 11%
Dział H – Elektrotechnika 10% 8%
RAZEM 100% 100%

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Ważniejsze wydarzenia

Inwestycje Ericssona i Intela
Hyperscale Customer Experience Lab – tak nazywa się wspólne przedsięwzięcie Ericssona i Intela w Gdańsku. Nowoczesne laboratorium ma służyć wprowadzaniu na rynek nowych technologii produkowanych przez te firmy.

Inwestycje Balticonu w Gdańsku
Na obszarze zlokalizowanym w okolicy Deepwater Container Terminal powstanie depot, terminal kolejowy oraz warsztat modyfikowania kontenerów. Wartą 20 mln zł inwestycje zrealizuje Balticon.

Nowy zarząd Energi
Rada nadzorcza Energi SA pełnienie funkcji zarządu powierzyła Danielowi Obajtkowi, wiceprezesa ds. finansowych – Jackowi Kościelniakowi, a wiceprezesa ds. operacyjnych – Alicji Barbarze Klimiuk. W styczniu ze stanowiska prezesa odwołany został Dariusz Kaśków.

Nauta zwodowała trawler
W Zakładzie Nowych Budów Stoczni Nauta w Gdańsku został zwodowany częściowo wyposażony trawler rybacki m/v Voyager. Jego finalnym odbiorcą będzie armator Voyager Fishing Company z Irlandii Północnej.

Hybrydowy prom w stoczni Crist
W stoczni Crist rozpoczęło się wodowanie w suchym doku hybrydowego promu P310. Jednostka powstaje na zlecenie fińskiego armatora Finferries.

Swarovski zainwestuje w Gdańsku
Austriacki koncern otwiera w Gdańsku centrum usług wspólnych. Swoje biura ulokuje w Garnizonie.

Rozbudowa Pomorskiego Centrum Logistycznego
Przy gdańskim terminalu kontenerowym trwają prace związane z rozbudową Pomorskiego Centrum Logistycznego. W połowie roku w jego magazynach będzie łącznie 88 tys. m kw. powierzchni.

Magazyn wysokiego składowania w Porcie Gdynia
W Porcie Gdynia otwarty został magazyn wysokiego składowania. Na powierzchni 5 tys. m kw. składowane będą towary drobnicowe.

PSSE na Lubelszczyźnie
Pomorska Specjalna Strefa Ekonomiczna rozszerzyła swoją działalność na kolejne województwo – lubelskie. W podstrefie Biała Podlaska, o powierzchni 94 ha, powstanie m.in. intermodalne centrum logistyczne obsługujące eksport polskich towarów do Chin.

Nowy prezes Grupy LOTOS
Marcin Jastrzębski został powołany przez Radę Nadzorczą Grupy LOTOS na stanowisko prezesa zarządu. Wiceprezesem zarządu ds. produkcji został natomiast Jarosław Kawula.

Ograniczony kontrakt Remontowej
Firma Siem Offshore Contractors, która trzy lata temu zamówiła w Remontowa Shipbuilding cztery statki PSV, po odebraniu dwóch jednostek ograniczyła zakres umowy. Powodem tej decyzji jest spowolnienie obserwowane na rynku offshore.

Przenosiny Lufthansa Systems
Lufthansa Systems przeniesie się z Opera Office do Alchemii. Powierzchnia nowej gdańskiej siedziby niemieckiej firmy wyniesie 5 tys. m kw.

Stocznia Marynarki Wojennej w rękach Stoczni Wojennej z Radomia
Stocznia Marynarki Wojennej, która od 2009 r. była w stanie upadłości, a od 2011 r. – w stanie upadłości likwidacyjnej, zostanie przejęta przez PGZ Stocznię Wojenną z Radomia, należącą do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Cena wywoławcza SMW wyniosła 225 mln zł.

Inwestycje w Porcie Gdańsk
Gdański port ogłosił przetargi na modernizację fragmentu Nabrzeża Szczecińskiego oraz budowę parkingu buforowego. Obydwie inwestycje mają usprawnić pracę w porcie wewnętrznym.

Nelton zaprojektował prom dla Szwajcarów
Inżynierowie z biura projektowego Nelton z Pruszcza Gdańskiego rozpoczęli prace nad dokumentacją dotyczącą budowy promu z napędem hybrydowym, który będzie pływał po Jeziorze Czterech Kantonów w Szwajcarii.

Nowy wiceprezes PSSE
Nowym wiceprezesem Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej został Paweł Lulewicz. Wcześniej piastował on funkcję dyrektora Elbląskiego Parku Technologicznego.

Z Gdańska do Tel Awiwu
PLL LOT od czerwca uruchomią bezpośrednie połączenie lotnicze z Gdańska do Tel Awiwu. To drugi, po Ryanairze przewoźnik lotniczy, który połączy Gdańsk z Izraelem.

Pomorskie wyróżnione przez PARP
W raporcie dotyczącym stanu sektora małych i średnich przedsiębiorstw w Polsce, wydanym przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości, województwo pomorskie uplasowało się na drugim miejscu, tuż za Mazowszem.

WP do Alchemii
Gdański oddział jednego z największych polskich portali internetowych zmieni swoją lokalizację z Wrzeszcza na będący obecnie w budowie biurowiec Argon, wchodzący w skład kompleksu Alchemia. Realizację inwestycji zaplanowano na wrzesień br.

Islandzkie zlecenie stoczni Crist
Vegageroin – Islandzki Urząd Transportu Drogowego – zamówił w stoczni Crist pasażersko­‑samochodowy prom, obsługujący kursy pomiędzy wyspami archipelagu Westmana.

Nowa zasobnia w gdyńskim porcie
Na obszarze Morskiego Terminalu Masowego Gdynia została oddana do użytku nowa masownia. Będzie ona służyła przechowywaniu ładunków masowych, jak np. węgla czy kruszywa. Nakłady inwestycyjne poniesione w tym celu przez Port Gdynia wyniosły około 18 mln zł.

Nowy kontrakt Stoczni Crist
Norweski armator – Arctic Group AS – zlecił gdyńskiej stoczni budowę jednostki typu fish carrier służącej transportowi ryb i owoców morza z farm morskich do przetwórni. Termin realizacji projektu to połowa 2018 r. Jest to drugi z serii statek budowany na zamówienie Arctic Group.

Port Gdańsk hubem Nissana
Przez nadchodzące trzy lata gdański port będzie odprawiał zdecydowanie więcej samochodów koncernu Renault Nissan Alliance. Przeznaczeniem pojazdów transportowanych do Gdańska będą rynki całej Europy Środkowo­‑Wschodniej.

Gigantyczne dofinansowanie B+R
Zarząd Województwa Pomorskiego wybrał do realizacji 30 projektów badawczo­‑rozwojowych o łącznej wartości prawie 130 mln zł. Projekty te wystartowały w konkursie w Poddziałaniu 1.1.1 „Ekspansja przez innowacje – wsparcie dotacyjne” w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Pomorskiego.

Bydłowiec opuścił Gdynię
Stocznia Remontowa Nauta przebudowała kontenerowiec „Alondra” na jednostkę przeznaczoną do przewozu zwierząt hodowlanych. Przebudowę zlecił właściciel statku – duński armator Corral Line.

Nowe połączenie ro‑ro
Statek EMS Highway będzie regularnie raz w tygodniu zawijał do gdańskiego portu po produkowane w Czechach samochody marki Hyundai. Auta będą płynęły do brytyjskiego Tilbury.

Jachtem do Nowego Dworu Gdańskiego
W ramach modernizacji Pętli Żuławskiej zaplanowane zostały kolejne inwestycje. Jedną z nich będzie otwarcie trasy żeglugowej na Tudze wraz z budową przystani żeglarskiej w Nowym Dworze Gdańskim. Zakończenie inwestycji planowane jest na 2018 r.

Polecimy do Berlina
Po majówce będzie można polecieć z Gdańska do Berlina. Połączenie będą obsługiwać linie lotnicze Air Berlin. Rejsy do stolicy Niemiec będą odbywały się codziennie.

Najnowocześniejsza rafineria w Gdańsku
Za sprawą realizacji wartego 2,3 mld zł projektu EFRA, gdańska rafineria ma się stać najnowocześniejszą w całej Unii Europejskiej. Inwestycja rozpoczęła się w kwietniu ub.r., a jej finalizacja planowana jest na drugi kwartał 2018 r.

Dobre wyniki LOTOSU
Zysk netto Grupy Kapitałowej LOTOS wyniósł w ub.r. ponad 1,1 mld zł, podczas gdy w 2015 r. koncern odnotował stratę w wysokości ponad 260 mln zł. Wyniki te cieszą tym bardziej, że osiągnięte zostały w trudnych warunkach – przy relatywnie niskim poziomie cen ropy naftowej.

YDP zamyka działalność
Young Digital Planet, będąca częścią fińskiej Grupy Sanoma, znika z rynku. Likwidacja YDP oznaczać będzie utratę pracy dla kilkudziesięciu osób zatrudnionych w gdyńskim biurze spółki.

Spadek zysku ENERGI
Zysk netto Grupy ENERGA wyniósł w 2016 r. 147 mln zł. To o prawie 700 mln zł mniej niż w roku 2015.

¹ Dane za rok 2017 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Siła ekosystemów

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

To, jak dobrze ułożyć współpracę nauki z biznesem jest w Polsce tematem wałkowanym od lat. Jak na razie nie udało się znaleźć właściwej recepty. Dlaczego to takie trudne?

Jakub Sielicki: Spróbujmy scharakteryzować obydwa te „światy”. Biznes jest z natury bardzo pragmatyczny – daje pieniądze i chce, przy określonym ryzyku, osiągnąć zysk w konkretnym czasie. Z kolei zasadniczą rolą nauki nie jest zaspokajanie oczekiwań biznesu – owszem, wiele projektów badawczo-naukowych wpisuje się w zapotrzebowanie np. firm przemysłowych, lecz większość rzeczy badanych na uczelniach i w jednostkach naukowych to zagadnienia, w których strona biznesowa nie widzi potencjału komercjalizacyjnego. To tak zwana – i nie ma w tym nic pejoratywnego – nauka dla nauki. Tym samym sektor nauki omija niejako biznes, tworząc rozwiązania, których nie da się, bądź też bardzo trudno jest później sprzedać. Problemem jest też bez wątpienia komunikacja – instytucje naukowe nie zawsze „chwalą się” tym, nad czym w danej chwili pracują. Bez pewnej dozy transparentności trudno natomiast o znalezienie partnera biznesowego.

Jacek Kluska: W nauce bardzo ważny jest spokój pracy. Każdy naukowiec marzy o tym, by móc przez kilka lat doskonalić swój pomysł i mieć za co to robić. Tu jednak wkracza biznes, który wiele procesów stara się przyspieszyć. Wtedy zaczynają się tarcia, nieporozumienia. Dochodzi do tego jeszcze jedna sprawa – w pracy naukowców bardzo istotne, jeśli nie kluczowe, jest publikowanie artykułów. Na tzw. liście filadelfijskiej znajduje się wykaz czasopism naukowych, za publikację w których pracownik naukowy dostaje punkty, będące nieodzownym elementem jego kariery naukowej. Uczelnie oraz instytucje naukowe zwracają na to uwagę, przez co naukowiec – nawet jeśli wolałby się skupić na doskonaleniu swojego pomysłu w kierunku komercjalizacji – i tak musi poświęcić sporą część swojego czasu pracy na tworzenie publikacji. Oczywiście, czasem da się to w pewien sposób połączyć – ja publikując staram się też patrzeć na to, co dzieje się na rynku. Znam jednak wiele osób, które publikują stricte dla nauki.

W nauce bardzo ważny jest spokój pracy. Biznes z kolei wiele procesów stara się przyspieszyć. Wtedy zaczynają się tarcia, nieporozumienia.

Poruszyliśmy tematy problemów komunikacyjnych oraz niedopasowania projektów, nad którymi pracują naukowcy do oczekiwań biznesu. Czy zatem naukowcy, zamiast siedzieć w laboratoriach, powinni sami wyjść do biznesu ze swoimi pomysłami, z pytaniami o to, w jaki sposób ich wynalazek mógłby zostać wykorzystany w przemyśle?

JS: Pracownicy naukowi, jeśli nie chcą uprawiać jedynie nauki dla nauki, lecz chcieliby, by ich wynalazek został skomercjalizowany, bez wątpienia powinni potrafić „wyjść” z nim do ludzi, pokazać go. Oczywiście – nie mówię o tym, by zaniedbywali pracę naukową, koncentrując się na „obchodzeniu” firm. Chodzi mi raczej o obecność w hubach informacyjnych, jakimi są chociażby konferencje naukowe, czy portale branżowe. W tych miejscach – czy to realnie, czy wirtualnie – naturalnie dochodzi do ścierania się naukowców z innymi naukowcami, a także i z biznesem. Na konferencjach pojawiają się zarówno inwestorzy, jak i firmy przemysłowe czy start-upy. Zachodzi między nimi networking. Wszyscy oni śledzą także najważniejsze portale internetowe skupiające środowiska z poszczególnych branż. Trudno mi tu wskazać inną ścieżkę. Nie możemy natomiast od biznesmena oczekiwać, by co miesiąc pukał do instytutu badawczego z pytaniem, nad czym się tam aktualnie pracuje.

Wiele osób wskazuje też, że zbawienną rolę mogą mieć osoby funkcjonujące pomiędzy oboma światami – znające i rozumiejące zarówno naukę, jak i biznes. Czy takich łączników można znaleźć w naszym regionalnym otoczeniu?

JS: Takich osób raczej brakuje i nie mam niestety poczucia, by mogło to się szybko zmienić. Powód jest prozaiczny – niewielu jest ludzi, którzy chcą coś robić, pomagać, łączyć w imię idei. Prowadzenie współpracy między zespołem naukowym a biznesem powinno się takiej osobie „spinać” również od strony finansowej – musi ona przecież z czegoś żyć. A łączenie dwóch światów – zarówno od strony komunikacyjnej, jak i formalnej – jest zajęciem bardzo angażującym, które trudno wykonywać po godzinach, jako zajęcie dodatkowe.

Takimi osobami nie mogliby być aniołowie biznesu?

JS: Znam wielu aniołów biznesu i to w ten sposób nie działa. Takie osoby nie szukają projektów, nie „węszą”. To raczej właśnie łącznicy, o których deficycie rozmawiamy, przychodzą do aniołów biznesu z propozycją wejścia w ciekawy projekt.

Być może barierą w nawiązaniu efektywnej współpracy pomiędzy nauką a biznesem jest też to, że polska gospodarka jest raczej podwykonawcza, nie wytwarza popytu na tak wiele nowoczesnych technologii jak np. gospodarki zachodnie i po prostu trudno jest tu o komercjalizowanie innowacyjnych rozwiązań?

JS: Moim zdaniem w Polsce mamy problem z myśleniem i planowaniem działań na płaszczyźnie makroekonomicznej, w skali wychodzącej poza jedną branżę czy jeden rynek. Nie powstały nigdy u nas efektywnie funkcjonujące ekosystemy łączące naukę i biznes w celu stworzenia innowacyjnego produktu, rozwiązania, które mogłoby zdobyć globalny rynek. Ekosystemy angażujące konkurujące ze sobą na co dzień przedsiębiorstwa do wspólnej pracy nad konceptem, który mógłby je – i całą polską gospodarkę – wynieść w górę. To dzięki szerokiej synergii nauki i biznesu sukces udało się odnieść fińskiej Nokii czy wielu japońskim firmom. Takie ekosystemy były w stanie wygenerować rozwiązania innowacyjne w skali świata. Bardzo rzadko się bowiem zdarza, by przełomowe innowacje były dziełem jednej firmy, czy jednego ośrodka badawczego – zazwyczaj stoi za nimi cały ekosystem.

W Polsce mamy problem z myśleniem i planowaniem działań na płaszczyźnie makroekonomicznej, w skali wychodzącej poza jedną branżę czy jeden rynek.

Waste Burn jest przykładem na to, że efektywna współpraca nauki z biznesem potrafi zadziać się także i w Polsce. W jaki sposób udało się skojarzyć ze sobą dwa światy?

JK: W naszym przypadku zadecydowały bardzo sprzyjające okoliczności – biznes sam się do nas zgłosił, pomimo tego że w tamtym momencie nie dysponowaliśmy nawet jeszcze technologią, na którą wyrażał zapotrzebowanie.

Jak to się stało?

JK: W Instytucie Maszyn Przepływowych PAN, w Zakładzie, w którym pracuję, prowadzimy prace przede wszystkim nad procesem zgazowania i spalania. Przedmiotem badań są paliwa takie, jak biomasa czy wszelkiego rodzaju odpady. Podczas jednego ze spotkań, jakie jako zespół naukowy odbywaliśmy z przedstawicielami przemysłu, zgłosili się do nas producenci drobiu, z zapytaniem, czy Instytut  byłby zainteresowany stworzeniem dla nich technologii wytwarzania ciepła na bazie ich odpadu przemysłowego, jakim są kurze odchody. Przy ich wykorzystaniu w najbardziej ekonomiczny sposób mogliby ogrzewać wielkie hale, w których trzymają drób. Koncepcja ta wpisywała się wprost w to, czym zajmujemy się w IMP PAN od strony naukowej. Na jej bazie powstała spółka Waste Burn.

Waszą spółkę można określić jako spin-off, który wydzielił się z IMP PAN. Jak do tego doszło?

JK: Gdy producenci drobiu zgłosili nam zapotrzebowanie na produkt, stanęliśmy przed dylematem, w jaki sposób podejść do tego wyzwania. Wyszliśmy z założenia, że mamy przed sobą do wykonania trzy kroki. Po pierwsze, stworzyć technologię. Po drugie, wyprodukować ją. Po trzecie – umieć ją sprzedać. O ile pierwszy krok leżał w gestii naszego zespołu naukowego, o tyle dwa kolejne – znalezienie producenta-wytwórcy oraz biznesmena – wychodziło poza kompetencje naukowców. Mając to na uwadze, za najlepsze rozwiązanie uznaliśmy stworzenie własnej spółki, za pomocą której można byłoby zazębić te trzy tryby.

JS: Największym wyzwaniem od strony organizacyjnej było to, w jaki sposób połączyć technologię z biznesem, tak by proces naukowy, nad którym pracuje zespół naukowców mógł być komercjalizowany na rynku. W naszym przypadku było to o tyle łatwiejsze, że z Jackiem Kluską znamy się na stopie prywatnej już od wielu lat. Doktor rozumie naukę od podstaw oraz potrzeby biznesu, ja z kolei rozumiem biznes z racji zawodu, ale wiem też, co się dzieje w nauce, choć nie jestem tu specjalistą. Dużo rozmawialiśmy na temat tego, jaki model działalności obrać. Postawiliśmy na wydzielenie spin-offu jako pewnego rodzaju hubu, zbierającego pod jednym dachem oczekiwania naukowców oraz strony biznesowej.

Spin-off rozumiemy jako hub zbierający pod jednym dachem oczekiwania naukowców, strony biznesowej oraz instytucji macierzystej.

A także – jak rozumiem – instytucji macierzystej…

JS: Spółka typu spin-off łączy wszystkie te strony. W Waste Burn pracują naukowcy z IMP, którzy wykorzystują do swoich badań infrastrukturę Instytutu. Nie jest to jednak układ jednostronny, zakładający że np. technologia jest badana i transferowana do spółki, a IMP zarabia wyłącznie na udostępnianiu swoich ludzi i powierzchni. Umowy są tak skonstruowane, aby następowało sprzężenie zwrotne. Jeśli produkt przyniesie zyski, to zostaną one podzielone z Instytutem, który jest naszym jedyny partnerem naukowym. Nie odbywa się to na poziomie deklaracji słownych – wszystkie parametry transferu technologii i długoterminowej współpracy zostały opisane w dokumentach współpracy, tak by obydwie strony były z niej zadowolone.

Jak generalnie wyglądają relacje spin-offów z instytucjami macierzystymi?

JS: Nie można generalizować. Koniec końców w każdej instytucji pracują ludzie. Każdy z nich ma swoje podejście do tego, co chce zrobić, czy chce transferować technologię czy nie itd. Najważniejsze jest to, czy obydwu stronom przyświeca jeden cel, w kierunku którego chcą podążać.

Czy technologia, nad którą pracuje Waste Burn jest znana i rozpowszechniona na świecie, czy też jest to rozwiązanie innowacyjne?

JK: Proces spalania jest oczywiście znany od zalania dziejów. Natomiast nowatorskie jest potraktowanie kurzego pomiotu jako paliwa, które można zagospodarować na potrzeby hodowców drobiu. Zagadnienie termicznego zagospodarowania odpadów przemysłowych, w tym pomiotu kurzego, jest obecnie mocno propagowane, ze względu na optymalizację kosztów.

Myślicie o wyjściu ze swoją technologią za granicę?

JS: W tej branży nie można tworzyć produktu globalnego, nie będąc obecnym na rynku lokalnym. Na początku bez wątpienia będziemy chcieli się skupić na rynku polskim, który w skali Europy jest potężny. Penetracja rzędu 50% sprawiłaby, że stalibyśmy się dużą, silną firmą. W dalszej perspektywie jako nasze rynki docelowe widzimy Holandię oraz Niemcy. Chcemy tam wejść z produktem przetestowanym już w Polsce.

W jakiej fazie rozwoju znajduje się dziś Waste Burn?

JS: Cały czas dopracowujemy technologię. Pracuje ona na „żywym organizmie” – termiczna obróbka paliwa organicznego wiąże się z jego przetworzeniem na energię cieplną służącą do ogrzewania żywych zwierząt. Sprawia to, że nie możemy sobie pozwolić na błąd. Na obecnym etapie staramy się identyfikować i weryfikować wszelkie możliwe problemy z tym związane – m.in. weterynaryjne, sanitarne, budowlane. Gdy wszelkie wątpliwości zostaną rozwiane, będzie nas czekał okres roku-dwóch na to, by doprowadzić technologię do finalnej wersji – opisanej, zbadanej, zatwierdzonej od strony legislacyjnej, sprzedawalnej na rynku.

Gdy już opracujecie technologię, będziecie mogli ją sprzedawać seryjnie, czy też do każdego zakładu, hali, trzeba będzie podejść indywidualnie?

JS: Docelowo chcielibyśmy stworzyć seryjną, modułową grupę produktów. Polegałoby to na produkcji mniejszych konglomeratów, które można byłoby ze sobą łączyć. Mniejsza hala będzie mogła być wyposażona np. w kilka, a większa – w kilkanaście takich urządzeń. Podejście takie byłoby też bardziej bezpieczne od strony użytkowej – jeśli doszłoby do jakiejś awarii, uszkodzenia, nie dotyczyłoby ono całego urządzenia, lecz wyłącznie jego fragmentu.

Czy szeroko rozumiane rozwiązania z zakresu instalacji cieplnych dla przemysłu mogłoby się stać polską specjalizacją przemysłową, tak jak np. IT?

JK: IT, a branża, w której my działamy to dwa zupełnie inne światy. W tej pierwszej raz, że są zupełnie inne budżety, a dwa – tam stworzenie technologii nie oznacza stworzenia produktu. Z kolei w przypadku zwykłej, prostej technologii termicznego przetwarzania odpadów, nie uciekniemy od etapu budowania urządzenia, w którym proces ten będzie zachodził. Jest to najtrudniejszy, najbardziej rozciągnięty w czasie i najdroższy fragment całej układanki. W IT wygenerowanie produktu następuje bardzo szybko. U nas – potrzeba do tego nie tylko technologii, lecz również i materiałów, dużych nakładów finansowych. Oprócz tego – aplikacje na telefony czy komputery nie potrzebują zazwyczaj żadnych specjalistycznych certyfikatów czy spełniania wielu różnych norm. Jeśli natomiast chodzi o urządzenia przemysłowe – tych procedur jest bardzo dużo.

JS: Proces legislacyjny wprowadzania produktu do użytkowania jest w Polsce długi. Staramy się to rozumieć. Ale nie można zapominać o tym, że przy tworzeniu rozwiązań innowacyjnych ogromną rolę odgrywa czas. Kto jest szybszy, ten wygrywa na rynku. Trudno będzie nam stworzyć taką właśnie krajową specjalizację przemysłową, jeśli względy proceduralne przez wiele miesięcy będą blokowały wyjście produktu na rynek.

Przy tworzeniu rozwiązań innowacyjnych ogromną rolę odgrywa czas. Kto jest szybszy, ten wygrywa na rynku. Tymczasem proces legislacyjny wprowadzania produktu do użytkowania jest w Polsce długi.

W innych państwach nie trzeba jednak także przechodzić przez żmudny proces legislacyjny?

JS: Skandynawia, Niemcy czy Holandia to zupełnie inne światy. Choć procedury również są tam rygorystyczne, to jednak nie w początkowej, najbardziej wrażliwej z punktu widzenia tworzenia innowacji, fazie. Poza tym – przechodzi się przez nie znacznie sprawniej, cały proces jest klarowniejszy. Panuje tam większe zrozumienie dla kwestii innowacyjności, dla tego, jak ogromną rolę odgrywa w niej czas. W Polsce niestety często mamy do czynienia z trudną do przejścia „watą papierologiczną”. Brakuje u nas często empatii, zrozumienia.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Skruszyć mur nieufności

Pobierz PDF

Na bazie jakiego pomysłu naukowego powstała firma PolTREG?

Zespół pracowników naukowych Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego – prof. Piotr Trzonkowski, dr hab. Maria Bieniaszewska, dr hab. Natalia Marek-Trzonkowska oraz prof. Andrzej Hellmann – prowadził prace nad tzw. metodą TREG. Początkowo znajdowała ona zastosowanie w leczeniu przede wszystkim choroby przeszczep przeciwko gospodarzowi (GvHD) po przeszczepie szpiku. Gdańscy naukowcy rozwinęli ją jednak w celu zastosowania u dzieci, które zapadły na cukrzycę typu 1. Terapia ta okazała się przełomową innowacją, nawet w skali świata.

Jak długo zespół gdańskich naukowców pracował nad tą technologią zanim w ogóle pojawił się pomysł, by założyć firmę?

Spółka powstała w 2015 r., choć zespół z GUMED-u po raz pierwszy zastosował metodę TREG do leczenia cukrzycy już w 2011 r. Warto jednak wspomnieć, że prace naukowe nad tym rozwiązaniem rozpoczęli jeszcze kilka lat wcześniej, zanim mogło nastąpić pierwsze podanie preparatu pacjentowi. Łącznie zatem od pojawienia się pomysłu i pierwszych prac nad nim do powołania spółki minęło przynajmniej 10 lat.

Co było bodźcem do tego, by wreszcie powołać spin-off?

W momencie, gdy metoda TREG przechodziła z fazy badań podstawowych oraz testowania do fazy klinicznej, w której miała być już podawana dzieciom, naukowcy uznali, że jest to dobry czas na komercjalizację i poszukiwanie inwestorów oraz innych partnerów biznesowych. Jednym z głównych celów pozyskania kapitału było uruchomienie laboratorium umożliwiającego zwiększenie skali leczenia. Bez takiego wsparcia terapii mogłoby być poddawanych jedynie kilkanaścioro dzieci rocznie. Powołanie spółki było również początkiem komercjalizacji na rynkach zagranicznych.

W jaki sposób doszło do spotkania nauki z biznesem?

Początkowo jako zespół projektowy rozmawialiśmy z twórcami metody o możliwości pozyskania finansowania na komercjalizację ich innowacji. Rozmowy i współpraca układały się na tyle dobrze, że dosyć naturalnie przeszliśmy do dyskusji o potencjale rynkowym rozwiązania i możliwych do zastosowania modelach biznesowych. Zgadzaliśmy się co do kwestii podstawowych – projekt musiał być atrakcyjny dla potencjalnych inwestorów, dawać komfort prowadzenia dalszych badań naukowcom i pozwalać na skalowanie biznesu. W 2015 r. wspólnie z naukowcami i uczelnią powołaliśmy spółkę. Jako samodzielny podmiot rozpoczęliśmy starania o pozyskanie środków publicznych na wsparcie wdrażania innowacji. Na tym polu odnieśliśmy niemały sukces, ponieważ jako pierwszy bodaj podmiot w Polsce pozyskaliśmy finansowanie z trzech programów Narodowego Centrum Badań i Rozwoju – GO_GLOBAL, Horyzont 2020 i „szybkiej ścieżki”. Rozpoczęliśmy też współpracę z pierwszym inwestorem kapitałowym – funduszem InnoVenture, wykorzystującym środki z programu BRIdge Alfa. Kolejnym krokiem było pozyskanie inwestorów kapitałowych. To się udało na początku bieżącego roku, kiedy rozpoczęliśmy współpracę z dwoma funduszami inwestycyjnymi – Venture FIZ z Grupy Trigon i PaanCapital.

W jaki generalnie sposób następuje dziś w Polsce kojarzenie nauki z biznesem? 

Na dziś nie ma jednego modelowego rozwiązania. Z własnych obserwacji dochodzę do wniosku, że zazwyczaj mamy do czynienia z sytuacją, w której to biznes poszukuje dobrze rokujących technologii gotowych do potencjalnego wdrożenia. Coraz częściej jednak spotykam się z zapytaniami naukowców, o to jak skomercjalizować wyniki ich badań. Ale i tu pojawiają się bariery. Instytucje gotowe do inwestowania w innowacje oczekują bowiem od naukowców, że będą oni rozumieli pewne mechanizmy biznesowe. Tymczasem od pracowników naukowych nie można wymagać, by byli też specjalistami w obszarze zakładania i zarządzania firmą. Uważam, że do dobrej współpracy między nauką a biznesem potrzeba swego rodzaju osób-łączników, które znają obydwa środowiska i które będą potrafiły poprowadzić między nimi dialog, moderować współpracę. Naukowcy często nie wiedzą do końca, w którą stronę nakierować swoje badania, by mogły być one atrakcyjne dla strony biznesowej. Nie mają świadomości, czy ich produkt jest wystarczająco dobry, by spróbować wyjść z nim na rynek.

Do dobrej współpracy między nauką a biznesem potrzeba osób-łączników, które znają obydwa środowiska i będą potrafiły poprowadzić między nimi dialog, zawiązać współpracę.

Przy tym wszystkim pozostaje jeszcze pytanie, czy w Polsce da się w ogóle komercjalizować innowacyjne projekty badawcze. Nasza gospodarka jest raczej podwykonawcza, nie ma u nas tak wielu nowoczesnych firm jak na Zachodzie. Również centrale decyzyjne potentatów z branży farmaceutycznej ulokowane są za granicą…

Cały świat innowacji znajduje się w fazie nieustającej transformacji. Uczy się i strona biznesowa, i naukowa, i rządowa, i instytucje, jak np. Unia Europejska. Warto być otwartym na te zmiany i starać się wyciągnąć z nich to, co przysłuży się rozwojowi współpracy wszystkich stron w ekosystemie innowacji. To naprawdę da się zrobić. Obserwuję natomiast, że wiele osób, zamiast solidnie przemyśleć pomysł, skorzystać z otoczenia biznesowego, poszukać ludzi i instytucji chcących współpracować, skupia się na oczekiwaniu, że ktoś wykona większość pracy za nich. Kluczem jest otwartość na zmiany i umiejętność wychwytywania nadarzających się okazji, poukładania ich w pomysł, a niekoniecznie czekanie na to, co otrzyma się z zewnątrz.

Pierwszy krok do udanej komercjalizacji pomysłu to zatem rozejrzenie się dokoła, zobaczenie, co oferuje nam otoczenie?

Najpierw zastanowienie się, czego tak naprawdę chcemy od komercjalizacji. W jakim modelu będzie nas ona satysfakcjonowała, gdzie jest nasza „granica bólu”. To także właściwy moment na przyjrzenie się kwestii ochrony własności intelektualnej, ponieważ to ona jest główną wartością w rękach innowatora. Następnie przychodzi czas na realną ocenę własnych kompetencji i zidentyfikowanie braków. To także moment na weryfikację, czy rozwiązanie, nad którym pracujemy faktycznie jest tak dobre i perspektywiczne, jak nam się wydaje. Czy wokół nie ma innych firm, których produkty czy usługi rozwiązują ten sam problem, którym my się zajmujemy i do jakiego stopnia barierą wejścia na rynek będzie konkurencja. Porządne odrobienie tych lekcji pozwala zrozumieć, jakich partnerów oraz zasobów potrzebujemy na danym etapie działalności.

Naukowiec, który zamknięty w laboratorium bada cząstki, powinien zajmować się zatem proaktywnym poszukiwaniem partnerów biznesowych?

To zależy, co ze swoim wynalazkiem chce zrobić i co jest potrzebne, żeby ten wynalazek trafił na rynek. Jeśli chce, by dzięki jego cząstce możliwy był na przykład przełom w medycynie, to ktoś będzie musiał wyłożyć na to pieniądze. Trzeba więc poszukać takich możliwości. Naukowiec powinien przedstawić swój pomysł być może nie tylko np. na konferencji naukowej, ale też podjąć pewien wysiłek, by zostać zauważonym przez potencjalnych partnerów biznesowych. To często wiąże się z wyjściem ze strefy komfortu, więc nie do końca chodzi tu o to, by chodził od firmy do firmy i od funduszu do funduszu. Lepiej żeby ten czas i wysiłek poświęcił na rozwój swojego wynalazku i podniesienie jego gotowości technologicznej. Może jednak skorzystać np. z pomocy uczelnianego centrum transferu technologii czy systemu wsparcia pomysłów we wczesnej fazie rozwoju, jak np. Strefa Start-up w PPNT. Poza tym nie każdy chce i powinien zakładać start-up. Często lepszą opcją jest współpraca od początku z dużym partnerem branżowym. Wszystko zależy od drogi, jaką wybrała sobie dana osoba.

Wróćmy do kwestii tworzenia spin-offu. Wspominała Pani, że w przyjętym przez PolTREG modelu biznesowym jest miejsce i dla biznesu, i dla naukowców, i dla uczelni. Czy to w polskich warunkach norma, czy raczej wyjątek?

W tym kontekście PolTREG można traktować jako wyjątek, ewenement w skali kraju. Od początku zależało nam, by zarówno naukowcy, uczelnia, jak i strona biznesowa czuli się częścią jednego zespołu. Mimo stworzenia oddzielnej spółki, właścicielem technologii na dziś pozostaje uczelnia – Gdański Uniwersytet Medyczny. Nie było w żadnym momencie sporów o licencję czy wykorzystywany know-how. Całość została poukładana na początku współpracy dla wspólnego celu, jakim była skuteczna i satysfakcjonująca wszystkie strony komercjalizacja metody TREG.

W jaki sposób wygląda Wasz model współpracy?

Współpracujemy ściśle z GUMED-em w zakresie uruchomienia laboratorium badawczo-produkcyjnego, planujemy wspólne badania dla rozwoju metody. Dzięki dobrze skonstruowanym ramom prawnym współpracy unikamy niepotrzebnych komplikacji organizacyjnych i prawnych, które bywają przeszkodą w osiągnięciu celu. Najistotniejszym ogniwem naszej relacji są jednak ludzie. Cały zespół Sekcji ds. Innowacji i Transferu Wiedzy GUMED oraz Centrum Innowacji Medycznych, z dr. Krzysztofem Chlebusem na czele, rozumie i wspiera realizację celu, dla jakiego istnieje nasza spółka. W tym kontekście ważne jest też bez wątpienia odczuwane przez nas wsparcie władz uczelni.

Powiedziała Pani, że jesteście wyjątkiem jeśli chodzi o współpracę z uczelnią – że jest ona wręcz modelowa. A jak jest w innych przypadkach?

Często jest tak, że wizyta w uczelnianej jednostce powołanej do wsparcia komercjalizacji to dla naukowca trudny początek komercjalizacji. Droga przez labirynt rozwiązań prawnych i biznesowych wymaga transparentnej współpracy, a ta niestety nie jest regułą. Źródłem problemu często nie jest brak dobrej woli, ale na przykład ograniczone zasoby i obostrzenia prawne.

Jak generalnie uczelnie podchodzą do takiej współpracy? Czy instytucje macierzyste nie mają żalu do naukowców o to, że opuszczają oni ich „okręt”?

Zdarza się, że relacje te nie układają się najlepiej, czego przykłady można znaleźć także na trójmiejskim podwórku. Jeden z naszych kolegów musiał nawet obejść własny patent, by móc skomercjalizować swoje rozwiązanie. Myślę, że głównym problemem jest brak zaufania. Obie strony budują mur pod nazwą „nie dać się oszukać”. Chowają się za nim, bojąc się, by nie zostać pokonanym. Pod tym względem obawy obydwu stron są podobne. Sekretem udanej współpracy z uczelnią jest skruszenie tego muru. Gdy obie strony siądą przy jednym stole często okazuje się, że mają podobne cele, ale mówią o nich różnymi językami. Wypracowanie rozwiązania satysfakcjonującego obie strony nie jest proste i wymaga wielu godzin rozmów, edukowania siebie nawzajem, a przede wszystkim – otwartych głów. Ale wysiłek włożony na tym etapie to dobra inwestycja.

Głównym problemem przy tworzeniu spin-offu bywa często brak zaufania. I naukowcy i uczelnia budują mur pod nazwą „nie dać się oszukać”. Chowają się za nim, bojąc się, by nie zostać pokonanym.

Co można uznać za największą barierę z punktu widzenia rozwijania spin-offu z branży medycznej? Czy są to przede wszystkim skomplikowane restrykcje prawne?

To fakt – branża medyczna należy do najbardziej obwarowanych regulacjami sektorów gospodarki. Jeżeli chodzi o zakładanie spin-offów i start-upów medycznych, jest to również o tyle skomplikowane, że czas potrzebny na realizację innowacji i wygenerowanie pierwszych przychodów jest znacznie dłuższy niż w przypadku np. technologii IT czy chemicznych. Staram się nie narzekać na elementy otoczenia zewnętrznego, jednak faktem jest, że na dziś rynek inwestorski w Polsce wciąż z dużym dystansem podchodzi do innowacyjnych rozwiązań biomedycznych, także dlatego, że są to inwestycje długofalowe. Z drugiej jednak strony potencjalne zyski z inwestycji w sektor life science są z reguły dużo większe niż w innych branżach i mniej uzależnione np. od zmiany gustów klientów.

Nie ma dziś w Polsce zbyt wielu inwestorów, którzy byliby chętni inwestować w daną technologię wiedząc, że pieniądze pojawią się dopiero w perspektywie długoterminowej. Dlatego też innowacje w branży medycznej rozwijają się wolniej niż chociażby w IT.

Kiedy PolTREG planuje wyjść ze swoją metodą leczenia za granicę?

Rozpoczęliśmy procedurę rejestracji metody TREG w Europejskiej Agencji Leków (EMA). Niewykluczone, że będzie to pierwszy oryginalny polski lek zarejestrowany w EMA. Rejestracja umożliwi bardziej powszechne stosowanie terapii w Europie i będzie ułatwieniem w działaniach na rynkach pozaeuropejskich.

Czy posiadając rejestrację w Europejskiej Agencji Leków koncerny farmaceutyczne mogą się do Was zgłaszać z propozycjami wytwarzania leku na bazie Waszej procedury?

To bardziej skomplikowane ze względu na to, że metoda TREG to nie lek w postaci pigułki czy syropu, który można bez problemu wytworzyć na szerszą skalę, lecz spersonalizowana terapia leczenia. Preparat TREG to tzw. terapia autologiczna – gdzie preparat wytwarzany jest dla konkretnego pacjenta, wyłącznie z białych krwinek pochodzących z jego własnej krwi. Nie można go zastosować do leczenia innego pacjenta; w tym wypadku dawca i biorca to jedna i ta sama osoba.

Czy ktoś na świecie pracuje nad know-how podobnym do PolTREG?

Jest jeszcze jeden zespół w Stanach Zjednoczonych, który stosuje metodę TREG w leczeniu cukrzycy.

Bunkrujecie się w laboratoriach z wynikami swoich badań, czy też raczej stawiacie na metodę open innovation?

W medycynie typowe open innovation zdarza się bardzo rzadko. I to nie ze względu na brak otwartości czy chęć ochrony swojej technologii, lecz z uwagi na specyfikę branży. Nie da się wymieniać np. próbkami z krwi pacjenta tak jak np. kodem oprogramowania. Nawet w wypadku opublikowania wyników badań klinicznych nadal każdy zespół bierze odpowiedzialność za życie pacjenta. Nie można powiedzieć: „macie, próbujcie”. Jest to zresztą obwarowane wysokim poziomem restrykcji prawnych.

Skip to content