Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorze medyczną marką premium?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Vivadental funkcjonuje na rynku od 1991 r. – jak przez ten czas ewoluował rynek prywatnych usług medycznych w Polsce?

Gdy w okresie transformacji gospodarczej rozpoczynaliśmy naszą działalność, prywatny sektor medyczny był w Polsce jeszcze w powijakach. Nieliczne gabinety przyjmowały pacjentów dość wybiórczo i w bardzo ograniczonych godzinach. Byliśmy jednym z pierwszych centrów stomatologicznych oferujących swoje usługi przez siedem dni w tygodniu, od rana do wieczora. To nas wyróżniało. A warto mieć na uwadze, że w sektorze takim jak medycyna dostępność usług jest kluczowa dla zbudowania poczucia bezpieczeństwa wśród pacjentów.

Przez ostatnich 25 lat krajobraz prywatnego rynku usług medycznych zmienił się nie do poznania. Przybyło gabinetów i placówek medycznych, które funkcjonują dziś już nie jako mała enklawa, lecz zupełnie powszechnie. Współcześnie rynek usług medycznych w niemalże całym kraju wydaje się wręcz nasycony, a ze względu na jego duże rozdrobnienie – bardzo silna jest też na nim konkurencja. Dla pacjenta jest to z jednej strony zjawisko korzystne, lecz z drugiej – niesie też za sobą pewne zagrożenia. W gąszczu lekarzy i gabinetów brakuje rzetelnej informacji o usłudze – pacjent oczekuje, że płacąc daną cenę za wizytę czy zabieg, w każdym punkcie otrzyma to samo. Tak jednak niestety nie jest.

Czy można powiedzieć, że przez ten czas zmieniła się również mentalność polskiego pacjenta?

I tak, i nie. Z jednej bowiem strony można zaobserwować, że pojawia się coraz większe zapotrzebowanie na bardzo wysublimowane, innowacyjne usługi medyczne. Polacy są gotowi przeznaczać wiele pieniędzy na dbanie o swoje zdrowie, co w przeszłości zdarzało się znacznie rzadziej. O coraz większej trosce o stan zdrowia świadczyć też może ciągły wzrost liczby prywatnych podmiotów medycznych. Z drugiej jednak strony, w naszej mentalności nie zmieniło się to, że w dalszym ciągu – zarówno na poziomie strategicznym, jak i pojedynczych pacjentów – dominuje podejście podporządkowane leczeniu, a nie profilaktyce. Przekłada się to niestety na niewielkie zainteresowanie środowiska medycznego zagospodarowaniem tej niezwykle ważnej przestrzeni. A moim zdaniem jest to przyszłość medycyny i całego rynku usług medycznych. Jako Vivadental staramy się być zresztą jednymi z prekursorów tego podejścia – chociażby wprowadzając programy nauki o zasadach higieny jamy ustnej dla najmłodszych i dla seniorów, czy edukując w zakresie profilaktyki chorób cywilizacyjnych.

Polacy z jednej strony są dziś gotowi przeznaczać wiele pieniędzy na dbanie o swoje zdrowie, lecz z drugiej nadal dominuje podejście podporządkowane leczeniu, a nie profilaktyce.

Zakres działalności Vivadental wychodzi więc poza tradycyjne rozumienie placówki medycznej.

Faktycznie, jesteśmy firmą o bardzo szerokim spektrum działalności, już od dawna odbiegającą od modelu klasycznego gabinetu stomatologicznego. Zajmujemy się leczeniem pacjentów, szkoleniem lekarzy, badaniami naukowymi, organizacją konferencji naukowych. Wkrótce otwieramy też własny portal turystyki medycznej VivaVoyage.

Znakiem rozpoznawczym Pani firmy stały się natomiast bez wątpienia prace nad polskim implantem zębowym.

Wykorzystywane przez polskich stomatologów implanty zębowe są w większości sprowadzane z zagranicy, co przekłada się na ich wysoką cenę. My wyszliśmy z planem stworzenia implantu polskiej produkcji, którego cena będzie wyraźnie niższa, co umożliwi jego powszechniejsze wykorzystanie. Nie uzyskamy tego jednak absolutnie kosztem jakości, lecz dzięki wykorzystaniu innych – naszym zdaniem lepszych, lecz wcale nie droższych – materiałów. Nasze implanty będą personalizowane – będą miały budowę anatomiczną, dokładnie dostosowaną do zębodołu. Chcemy, by nasze implanty mógł w swoim gabinecie przy użyciu drukarki 3D wytwarzać każdy dentysta. Oprócz prac nad implantem prowadzimy również inne bardzo zaawansowane prace badawczo-rozwojowe, dotyczące m.in. preparatów kościozastępczych czy zastosowania komórek macierzystych. Są to zagadnienia obejmujące szczytowe osiągnięcia współczesnej medycyny. Można powiedzieć, że na polskim rynku przecieramy ślady w tych dziedzinach.

Wyszliśmy z planem stworzenia implantu polskiej produkcji. Nasze implanty będą personalizowane – będą miały budowę anatomiczną, dokładnie dostosowaną do zębodołu. Chcemy, by mógł je w swoim gabinecie przy użyciu drukarki 3D wytwarzać każdy dentysta.

Do swoich prac wykorzystujecie wyłącznie własny pion badawczo-rozwojowy, czy też współpracujecie z zewnętrznymi podmiotami?

Naszym kluczowym partnerem w zakresie działalności badawczo-rozwojowej jest zespół prof. Andrzeja Zielińskiego z Politechniki Gdańskiej. Nawiązujemy też kolejne kontakty, zarówno w Polsce – z Uniwersytetem Poznańskim, jak i zagranicą – wystąpiliśmy z propozycją współpracy do ośrodków prowadzących zaawansowane badania naukowe w dziedzinie biotechnologii, jak np. Uniwersytet Stanforda i Massachusetts Institute of Technology w Stanach Zjednoczonych czy Hong Kong University of Science and Technology w Chinach.

Skąd wzięła się strategia tak dużego zdywersyfikowania partnerów naukowych?

Wpłynęło na to kilka czynników. Współpraca z czołowymi instytucjami naukowymi na świecie to dla nas bez wątpienia możliwość zetknięcia się ze światową czołówką, szansa zarówno na spozycjonowanie naszej oferty, jak i znalezienie inspiracji. Otwarcie tak wielu kanałów współpracy wynika także z trudności w pozyskaniu kapitału na prowadzenie badań naukowych – do tej pory musieliśmy finansować je z własnej kieszeni. Poza tym samodzielna działalność B+R wiąże się też ze znacznie większym ryzykiem – w przypadku niepowodzenia lepiej, gdy projekt jest podzielony na kilku partnerów.

W jakim stopniu branżę usług medycznych, która przez lata opierała się przecież na bezpośrednim kontakcie pacjenta z lekarzem, dotyka digitalizacja?

Osobiście uważam, że nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu pacjenta z lekarzem. W medycynie jest to najważniejszy element komunikacji. Wszelkie zaś rozwiązania wynikające z postępu technologii komunikacyjnych, związane chociażby z rejestracją pacjentów za pośrednictwem sieci, choć są coraz bardziej powszechne, stanowią jednak tylko element ułatwiający nawiązanie tego kontaktu.

Nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu pacjenta z lekarzem. Wszelkie zaś rozwiązania wynikające z postępu technologii komunikacyjnych, choć są coraz bardziej powszechne, stanowią jednak tylko element ułatwiający nawiązanie tego kontaktu.

Nie zaprzeczy Pani jednak temu, że medycynę dotyka dziś ogromna zmiana technologiczna…

Owszem – postęp technologiczny przekłada się bez wątpienia na możliwość wykonywania niektórych zabiegów z zachowaniem nieosiągalnej w tradycyjnym ujęciu precyzji. Dotyczy to zarówno samego przeprowadzenia zabiegu za pomocą urządzeń, sprzętu i robotów, jak również wirtualnego planowania z zastosowaniem oprogramowania i modeli zabiegowych 3D.

Czy jako Vivadental wykorzystujecie również tego typu rozwiązania?

Naszym wiodącym produktem terapeutycznym opartym o technologie digitalne jest usługa Vivadental Smile Design. Dzięki interdyscyplinarnemu zespołowi lekarzy specjalistów, digitalizacji wszelkich procesów oraz wykorzystaniu tomografii komputerowej, ale także profesjonalnego studia fotograficznego, wprowadziliśmy do swojej oferty innowacyjny program kompletnej metamorfozy uzębienia, który stanowi precyzyjną transformację do rzeczywistości projektu wirtualnego ideału. Pacjent po precyzyjnej diagnostyce tomograficznej i konsylium specjalistów ze wszystkich dziedzin stomatologii przechodzi proces leczenia, począwszy od profesjonalnej sesji zdjęciowej, która jest podstawą do wyboru i ustalenia kształtu i koloru zębów. Jeszcze przed leczeniem wie, jak będzie wyglądało jego nowe uzębienie – jako dzieło w pełni kontrolowanego procesu, a nie przypadku.

Prowadzicie działalność tylko na polskim rynku i dla polskich pacjentów, czy też staracie się umiędzynarodowić swoją działalność?

Generalnie koncentrujemy się na leczeniu polskich pacjentów. Pomimo to przyjeżdżają do nas pacjenci dosłownie z całego świata, chociaż dotąd praktycznie nie stosowaliśmy narzędzi marketingowych w tym kierunku. Kilka lat temu, jeszcze przed wprowadzeniem sankcji gospodarczych po wydarzeniach na Ukrainie, skutkujących niekorzystną zmianą kursu rubla, a jednocześnie ograniczeniem małego ruchu granicznego z Obwodem Kaliningradzkim, z naszych usług korzystało bardzo wielu Rosjan. Mieliśmy też wielu pacjentów z Kazachstanu. Dziś to się jednak odwróciło. Jeśli natomiast chodzi o ekspansję na rynki międzynarodowe, jest to naturalny krok w rozwoju organizacji, który jednak jest jeszcze przed nami. Obecnie przygotowujemy się do sprzedaży usług szkoleniowych w Chinach oraz do współpracy naukowej w Chinach i USA. Liczę na to, że w niedalekiej przyszłości uda się nam wyjść za granicę również z naszymi usługami stricte medycznymi.

Wspominała Pani o tym, że będziecie otwierali portal dotyczący turystyki medycznej. Czy Pani zdaniem Pomorze ma szansę stać się marką premium w branży usług medycznych?

Może to być możliwe, o ile wszyscy w regionie – zarówno firmy medyczne, jak i władze i instytucje lokalne odpowiedzialne za politykę rozwojową – wyraźnie postawimy na firmowanie jakości jako wartości nadrzędnej. Mamy dziś de facto dwa wyjścia. Pierwsze to leczenie przy wykorzystaniu najlepszych rozwiązań technologicznych, które jednak pociąga za sobą koszty nie tylko zakupu urządzeń, ale także specjalistycznego szkolenia. Dzięki temu jednak uzyskuje się spektakularne rezultaty, buduje wizerunek i tworzy rozpoznawalną markę. Druga opcja to konkurowanie kosztowe, objawiające się zaniżaniem cen i jakości. Wówczas będziemy mieli szansę na szybki zysk, lecz nie wypracujemy marki, nie staniemy przed szerszą, dalekosiężną perspektywą. Osobiście uważam, że w dziedzinie zdrowia nie ma kompromisów i wierzę, że uda nam się zbudować na Pomorzu markę usług medycznych w oparciu o wartości wynikające z kompetencji, umiejętności i jakości.

Pomorze ma szansę stać się marką premium w branży usług medycznych, o ile wyraźnie postawimy na firmowanie jakości jako wartości nadrzędnej. Tylko wówczas będziemy w stanie zbudować swój wizerunek i stworzyć rozpoznawalną markę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wojskowe disruptive innovation z Gdyni

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

Exofin jest firmą zbudowaną wokół koncepcji składanych płetw, które sam Pan wymyślił. Skąd wziął się taki pomysł?

Mój ojciec przez ponad 20 lat prowadził zakład fryzjerski w gdyńskim porcie, a ja przejąłem po nim biznes. Naszymi klientami są od lat m.in. stacjonujący w pobliżu nurkowie z Marynarki Wojennej. Rozmawiając z nimi na temat ich pracy sam wciągnąłem się w nurkowanie, stało się ono moją pasją, a z czasem – także i drugim zawodem. Od kilku dobrych lat pracuję równolegle jako nurek zawodowy, zajmujący się m.in. prowadzeniem pomiarów termowizyjnych czy obsługą poligonu kontrolno-pomiarowego Marynarki Wojennej. Prace podwodne wymagają ciężkiego oprzyrządowania. Zastanawiałem się więc, jak niektóre rozwiązania uprościć. Pewnego razu, mając w dłoniach nożyczki fryzjerskie, wpadłem na myśl, że skoro one mogą się składać, to dlaczego podobnie nie mogłyby składać się też płetwy?

Jak doszło do przejścia od idei do prototypu?

Na początku rozmowy nie zdążyłem wspomnieć, że jestem też konstruktorem-hobbystą. W 2003 r. zrekonstruowałem prototyp łodzi podwodnej „Błotniak” z lat 70. Od tego czasu jeździłem z tym pojazdem na różnego typu imprezy i konferencje wojskowe. Poznałem wielu ludzi, w tym ze środowiska nurkowego. Gdy wpadłem na pomysł stworzenia płetw składanych, zacząłem rozmawiać na jego temat z osobami ze środowiska, zajmującymi się zarówno nurkowaniem bojowym, jak i technicznym oraz rekreacyjnym. Wszyscy podchodzili do tej idei z sympatią, lecz nie było w tym ani spojrzenia biznesowego, ani realnej wiary, że to może się udać.

W końcu, po około dwóch latach bezskutecznego szukania partnera biznesowego, przedstawiłem mój pomysł Tomaszowi Krauze, którego poznałem parę lat wcześniej podczas targów Wiatr i Woda. Choć nigdy w życiu nie nurkował, to zawodowo jest fachowcem w branży laminatów i budowania jachtów. Powiedział mi, że w ciągu tygodnia jest w stanie wykonać prowizoryczny prototyp płetw, składający się dosłownie z dwóch profili aluminiowych, kilku listewek i fragmentu żagla łódki. Gdy był on już gotowy, wdziałem skafander, założyłem płetwy i przekonałem się, że mój pomysł może naprawdę wypalić.

W końcu Wasze płetwy to jednak coś znacznie bardziej skomplikowanego niż sklejka z listewek i żagla.

Stworzyliśmy model płetw przeznaczony docelowo dla żołnierzy sił specjalnych. Wielkość płetw po złożeniu jest porównywalna do pompki rowerowej. Składają się one ze 120 elementów wykonanych z różnych materiałów, m.in. tytanu, aluminium, gumy. Ważą około 1,5 kg, a więc są ponaddwukrotnie lżejsze od płetw używanych dziś przez żołnierzy. Co więcej, można je spersonalizować, dopasowując indywidualnie do każdego użytkownika ich twardość, długość listwy, szerokość mocowania itp. Jest to zaawansowany technologicznie produkt, przedefiniowujący de facto tradycyjne rozumienie płetw. Określamy go nie jako płetwy, lecz „system napędowy” nurka.

Swoje płetwy określacie jako disruptive innovation – innowację przełomową w skali świata. Czy innowacyjność Waszych płetw polega przede wszystkim na tym, że się składają i są lżejsze od tradycyjnych?

Trzonem całego przedsięwzięcia jest sposób podejścia do „systemu napędowego” płetw. Proszę zauważyć, że wszystkie wykorzystywane zarówno na rynku cywilnym, jak i w wojsku płetwy to w istocie wielkie, dość sztywne kawałki gumy, kompozytu czy plastiku. Przyjrzyjmy się natomiast tylnym płetwom ryb – mówiąc w uproszczeniu: na górze jest ość, na dole jest ość, a pomiędzy nimi znajduje się luźna błona. Nasze płetwy są oparte na biomimetyce – pod względem „napędowym” zainspirowane są anatomią ryby i to stanowi o ich przełomowości.

W jaki sposób udało Wam się dotrzeć z produktem do dość nietypowych klientów, którymi są przecież wojskowe jednostki specjalne?

Tu zadziałał kapitał relacyjny, jaki zdobyłem jeżdżąc przez lata po Polsce i świecie na imprezy wojskowe z „Błotniakiem”. Podczas tych spotkań poznałem wielu żołnierzy, w tym również z kadry dowódczej, służących w jednostkach wodnych. Wielu z nich było bardzo zainteresowanych przetestowaniem mojego produktu. Nic zresztą dziwnego – na co dzień zmuszeni byli przecież do biegania z dwoma kawałkami gumy przy pasie, aż tu nagle dowiedzieli się, że można je zastąpić przez sprzęt znacznie lżejszy i o mniejszych gabarytach. W taki sposób płetwy Exofin trafiły na testy do jednostek specjalnych nie tylko z Polski, ale i Niemiec, Korei Południowej czy Izraela. Trwają one zazwyczaj 2-3 lata i polegają na tym, że niewielkie ilości sprzętu – 10-15 egzemplarzy – są wypróbowywane przez żołnierzy w różnych warunkach. Dopiero później podejmowane są decyzje dotyczące ewentualnego zakupu większej partii. Póki co udało nam się już podpisać i zrealizować pierwszy profesjonalny kontrakt na wyposażenie jednostki specjalnej w płetwy Exofin, a liczymy na kolejne w najbliższym czasie.

Płetwy Exofin są dziś testowane przez wojskowe jednostki specjalne nie tylko z Polski, ale i Niemiec, Korei Południowe czy Izraela. Kluczem do tego, by zaistnieć na tych rynkach, był kapitał relacyjny.

Wzbudzenie zainteresowania Pańskim produktem na całym świecie było możliwe wyłącznie dzięki Pana kontaktom?

Do części osób i jednostek dotarłem sam, a po jakimś czasie informacja na temat płetw rozeszła się po środowisku. Branża militarna, zawężona w dodatku do wojsk podwodnych, to dość mały świat. Wieści niosą się tu naprawdę szybko, szczególnie jeśli oferowane rozwiązania mają wysokie walory użytkowe, zwiększające efektywność operacyjną użytkowników.

Jakie były największe bariery związane z wchodzeniem na rynek z nowoczesnym produktem?

Największą barierą, jaką odczuliśmy, jest paradoksalnie innowacyjność naszych płetw. Kiedy oferuje się produkt, który przełamuje pewne dotychczasowe zasady i rozwiązania, to problemem może być to, że klienci mogą jeszcze nie być na niego mentalnie gotowi. Z jednej strony pojawia się nieufność, a z drugiej górę mogą brać też przyzwyczajenia. Kiedy danego produktu nie ma w zestawieniu sprzętu, który zamawiasz od lat, pojawia się lęk przed nieznanym. Zamiast to sprawdzić, przetestować, niektórzy wolą tkwić przy rozwiązaniu, które nie jest może doskonałe, lecz jest przynajmniej dobrze znane. Skoro ktoś zamawiał przez lata płetwy gumowe, to z podejrzliwością patrzy na to, że teraz może mieć przed sobą zupełnie inny produkt. Staramy się przełamywać tego typu bariery, oferując testy użytkowania naszego rozwiązania. To buduje zaufanie.

Kiedy oferuje się produkt, który przełamuje pewne dotychczasowe zasady i rozwiązania, to problemem może być to, że klienci mogą jeszcze nie być na niego mentalnie gotowi. Z jednej strony pojawia się nieufność, a z drugiej górę mogą brać też przyzwyczajenia.

Nikt na świecie nie opracował dotąd podobnej technologii? Pan stworzył płetwy de facto we własnym garażu, a jest przecież zapewne na świecie wiele firm z branży, które dysponują potężnymi budżetami i również mogłyby wyjść na rynek z podobnym rozwiązaniem.

Nie możemy wykluczyć, że ktoś na świecie pracuje już nad podobnymi rozwiązaniami. Z technicznego punktu widzenia skopiowanie naszego know-how nie stanowiłoby dużego problemu. Nasz produkt jest jednak na całym świecie chroniony patentem, co zabezpiecza nas przed firmami, które chciałyby wprowadzić bliźniacze płetwy bez porozumienia z nami.

Wiele produktów jest jednak łatwo imitować – sądzę, że np. dla Chińczyków nie byłoby problemem zmienić mały detal w Waszym projekcie i wyjść z opracowanym na jego podstawie produktem na rynek…

Patent jest osadzony na idei, nie na detalach. Nawet rysunki, które często wchodzą w skład wniosku patentowego, są tylko pewnego rodzaju dopowiedzeniami – nie jest tak, że można delikatnie zmienić taki rysunek i przywłaszczyć go jako własną nowatorską koncepcję. Idei natomiast skopiować nie można. Choć oczywiście jestem świadomy tego, że mimo to nie można wykluczyć, iż niebawem na rynku nie pojawi się podobne rozwiązanie. Dziś konkurencji jeszcze nie ma, ale czas biegnie do przodu i nie działa na naszą korzyść.

Patent jest osadzony na idei, nie na detalach. Nawet rysunki, które często wchodzą w skład wniosku patentowego, są tylko pewnego rodzaju dopowiedzeniami – nie jest tak, że można delikatnie zmienić taki rysunek i przywłaszczyć go jako własną koncepcję.

Nie pojawiały się dotąd propozycje kupna Waszego know-how?

Pojawiały się, i to niejedna. Chętni zgłaszają się z zapytaniem o możliwość kupna licencji płetw składanych. Nam jednak zależy na promowaniu naszej firmy i polskiej myśli technicznej. Na pewno jest to rozwiązanie unikalne w skali globalnej, cechujące się wysokimi walorami użytkowymi. Nie jest to może rakieta kosmiczna czy technologia telekomunikacyjna, lecz życie człowieka składa się przecież również z zaspokajania innych potrzeb.

Mówił Pan o tym, że branża nurków bojowych to stosunkowo małe środowisko. Czy da się w oparciu o nie zbudować biznes, czy też będziecie celowali również w rynek cywilny?

Rynek militarny jest faktycznie dość wąski, a co więcej – bardzo wymagający. Nakłady na pojedynczy egzemplarz są wysokie i aby biznes się spinał, potrzebny jest wysoki poziom sprzedaży. Rynek cywilny ma znacznie większy zasięg – samych tylko nurków rekreacyjnych, uprawiających sporty wodne, jest na świecie kilkadziesiąt milionów, a co roku wkraczają na niego kolejni użytkownicy. Chcielibyśmy zaistnieć na tym rynku, tu widzimy swoją szansę. Chcemy, by model militarny, który spełnia najwyższe reżimy wojskowe, był niejako naszą wizytówką, znakiem jakości naszych produktów, zgodnie z zasadą, że skoro coś się sprawdza w wojsku, to sprawdzi się też na rynku cywilnym. Taki mechanizm sprawdzał się już w historii nie raz.

Chcemy, by model militarny, który spełnia najwyższe reżimy wojskowe, był niejako naszą wizytówką, znakiem jakości naszych produktów również na rynku cywilnym, zgodnie z zasadą, że skoro coś się sprawdza w wojsku, to sprawdzi się też np. w rekreacji czy ratownictwie.

Po co jednak wakacyjnym turystom tak zaawansowane płetwy?

Na rynek cywilny chcielibyśmy wkroczyć z produktami różniącymi się od modelu wojskowego – mam tu na myśli rozwijanie płetwy rekreacyjnej oraz jednorazowej ratunkowej. O ile pierwsza mogłaby być wykorzystywana właśnie przez turystów, czy pasjonatów nurkowania, o tyle druga znacząco zwiększałaby możliwości ratowania ludzi na morzu. W wyniku różnego typu katastrof ludzie często wpadają do wody. Rozkładane pontony ratunkowe, w które wyposażone są statki i które są pierwszą pomocą dla rozbitków, nie pomieszczą natomiast kilku czy kilkunastu kompletów ciężkich, tradycyjnych płetw. W efekcie ludzie często nie zdążają do tych pontonów dopłynąć i toną.

We współpracy z Akademią Marynarki Wojennej przeprowadziliśmy badania, które wskazują, że gdy znajdujący się w wodzie człowiek ma do dyspozycji płetwy, jego zdolność utrzymania się na wodzie i dotarcia do tratwy drastycznie wzrasta – aż o około 175%. Nasze jednorazowe, lekkie i składane płetwy bez problemu zmieszczą się na pontonie. To nie jest kwestia czy, ale kiedy rozwiązania takie, jak proponowane przez nas zaczną być powszechnie stosowane. Proszę zauważyć, że gdy 5 lat temu doszło do katastrofy z udziałem Costa Concordia, statek znajdował się raptem kilkaset metrów od brzegu, a temperatura wody w morzu nie była bardzo niska. A i tak dziesiątki ludzi utonęły. To realny problem.

Stworzenie nowych modeli płetw będzie chyba jednak wymagało powołania szerszego zespołu badawczego…

Od stycznia rozpoczynamy projekt naukowo-badawczy, w ramach którego będziemy rozwijali część technologiczną i materiałową rozwiązań rekreacyjnych i ratunkowych. Na ten cel udało nam się otrzymać dotację od Narodowego Centrum Badań i Rozwoju w kwocie 5 mln zł. Naszym partnerem badawczym będzie Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni. Kończymy już z etapem garażu, przechodzimy do laboratorium i specjalnych rozwiązań dedykowanych dla tego procesu. Efektem badań będzie szersza oferta produktowa i, mam nadzieję, z sukcesem przeprowadzona ich komercjalizacja. Jako gdynianie cały czas będziemy chcieli rozwijać nasz biznes w oparciu o zasoby tego pięknego miasta.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Trójmiejskie BPO – rąk do pracy już brakuje

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Transcom jest obecny w Gdańsku od 10 lat. Jak przez ten czas ewoluował wachlarz zadań, którymi się zajmujecie?

Otwarcie gdańskiego oddziału było związane z nawiązaniem współpracy pomiędzy Transcomem a jednym z telekomów, który około 10 lat temu wchodził na polski rynek. Przez pierwszych 6 lat działaliśmy wyłącznie na rynku krajowym, świadcząc usługi dla naszego partnera. 4 lata temu, mając na uwadze wysoki w skali Polski poziom multikulturowości i – nazwijmy to – multijęzykowości Gdańska, zdecydowaliśmy się na dywersyfikację naszej działalności. Podjęliśmy decyzję o stworzeniu multijęzykowego hubu, w którym współpracujemy z międzynarodowymi firmami, przede wszystkim z sektora AGD. Oferujemy wsparcie w 18 językach.

Waszą działalność można określić jako call center?

W pierwszych latach z pewnością tak, lecz w ostatnim czasie ewoluowaliśmy w kierunku contact center. Jest to bardziej zaawansowana forma działalności, skupiona wokół multikanałowej obsługi klienta. Nie jesteśmy już wyłącznie na „pierwszym froncie” – nie tylko odbieramy telefony od klientów, którym kończy się abonament lub którym zepsuła się lodówka. Wykonujemy też pracę bardziej zaawansowaną, back-office’ową. Współpracując z jednym z niemieckich telekomów odpowiadamy chociażby za wideoweryfikację – od 1 lipca obowiązuje w Niemczech nowe prawo antyterrorystyczne, w myśl którego kupując online usługi telekomu, klient musi zostać zweryfikowany. Jest to nowy wymiar obsługi klienta, którego trzeba zidentyfikować za pomocą wideoczatu.

Rozumiem, że w Gdańsku szukacie dziś przede wszystkim osób znających dobrze języki.

Gdy 10 lat temu Transcom wybierał Gdańsk, atrakcyjność tego miasta determinowała w dużej mierze wysoka podaż studentów – czyli zasobu potencjalnych pracowników. Osób, które przez pewien czas byłyby zainteresowane dorywczą pracą w call center. Byliśmy świadomi, że gros z nich po ukończeniu studiów opuści naszą firmę i wejdzie na rynek pracy w poszukiwaniu zatrudnienia zgodnego z wyuczoną na uczelni specjalizacją. Wraz z ukierunkowaniem naszej działalności na multijęzykowy hub, zaczęliśmy poszukiwać innego typu pracowników – potrzebujących pracy stałej, a nie tymczasowej. Do naszych multijęzykowych projektów potrzebujemy osób traktujących swoją pracę na poważnie, długoterminowo. Zazwyczaj nie są to już studenci, a często osoby dojrzałe, po 40 czy nawet 50 roku życia. Najważniejsza jest jednak znajomość języka na odpowiednim poziomie.

Trudno konkuruje się dziś w Trójmieście o pracownika?

Biorąc pod uwagę to, co dzieje się dziś na rynku, rywalizacja jest ogromna. 2-3 lata temu byliśmy tu jedynym contact center. Dziś jesteśmy jednym z kilku. Co więcej, nie konkurujemy dziś jedynie z firmami z naszej branży, ale także z podmiotami o zupełnie innym niż my profilu, które także poszukują osób perfekcyjnie znających języki. A jest to umiejętność, której nie da się nabyć z dnia na dzień, podczas firmowych szkoleń czy kursów. Znajomość języka obcego u pracownika jest dla wielu firm pewną „podstawą”, wokół której dobudowywana jest później jego specjalizacja, np. w księgowości.

Znajomość języka obcego u pracownika jest dla wielu firm pewną „podstawą”, wokół której dobudowywana jest później jego specjalizacja, np. w księgowości.

Można powiedzieć, że jako sektor BPO/SSC zaczynacie się kanibalizować?

Tak może się niebawem stać. Na rynku trójmiejskim cały czas pojawia się wiele nowych firm – czasem przychodzi korporacja o uznanej marce, która z miejsca bierze do siebie ileś procent osób będących na rynku pracy. Za każdym razem, gdy przychodzi taki gracz, pozostałe firmy z lokalnego ekosystemu są świadome, że prawdopodobnie stracą część swoich zasobów. Dlatego też uważam, że jako obecne w Trójmieście firmy z branży powinny współpracować ze sobą, promując to miejsce. Tak, by stawało się ono pożądaną destynacją dla osób nie tylko z Pomorza, ale i z Polski północno-wschodniej, trójkąta bydgosko-toruńsko-inowrocławskiego oraz innych zakątków kraju – już teraz mamy liczne przykłady osób, które ze względu na wysoką jakość życia przeprowadziły się tu z Wrocławia czy Krakowa. Nie można też zapominać o rodakach, którzy powracają do Polski z zagranicy – mam na myśli zarówno tych, którzy wyemigrowali w ostatnich 10-15 latach, jak i tych, którzy urodzili się za granicą i tam wychowali. Wracają do naszego kraju ze Skandynawii czy Niemiec, świetnie władając językami i odnajdując się doskonale w swojej ojczyźnie.

Dlaczego ci ludzie decydują się na powrót do Polski?

Standardy życia w Trójmieście i w Europie Zachodniej są bardzo podobne. Dziś emigranci mogą natomiast w dodatku wrócić tu i, wykorzystując swoje umiejętności językowe, pracować w wygodnym biurze, zamiast wykonywać pracę o profilu fizycznym. W firmie takiej jak Transcom praktycznie z miejsca stają się oni specjalistami, usadowionymi wysoko w hierarchii pracowniczej. Jeszcze kilka lat temu taka sytuacja nie miała się prawa w Gdańsku zadziać, a dziś jest to rzeczywistością.

Standardy życia w Trójmieście i w Europie Zachodniej są bardzo podobne. Dziś emigranci mogą wrócić tu i, wykorzystując swoje umiejętności językowe, pracować w wygodnym biurze, zamiast wykonywać pracę o profilu fizycznym.

Wspominał Pan, że w gdańskim biurze odpowiadacie także za projekty polskojęzyczne.

Ograniczamy je w coraz większym stopniu, przenosząc je do naszego oddziału w Białymstoku. W Gdańsku pozostawiamy te, które są bardziej zaawansowane, jak np. druga linia wsparcia. Projekty polskojęzyczne, to projekty o marżach nieco niższych niż te językowe, dlatego przy obecnych oczekiwaniach płacowych, ich kontynuacja w Gdańsku jest dla nas wyzwaniem. I nie chodzi tutaj o różnice płacowe pomiędzy Gdańskiem a Białymstokiem. Mam na myśli raczej koszty pośrednie, związane z rekrutacją czy doszkalaniem pracowników, które musielibyśmy ponieść w Białymstoku, chcąc realizować tam projekty językowe. Łatwiej nam prowadzić tam projekty polskie, a w Gdańsku staramy się koncentrować na przedsięwzięciach, w których możemy wykorzystać multijęzyczny potencjał Trójmiasta.

Projekty polskojęzyczne, to projekty o marżach nieco niższych niż te językowe, dlatego przy obecnych oczekiwaniach płacowych, ich kontynuacja w Gdańsku jest dla nas wyzwaniem. Tu staramy się koncentrować na przedsięwzięciach, w których możemy wykorzystać multijęzyczny potencjał Trójmiasta.

Białystok jest więc dziś przez Was traktowany tak jak Gdańsk 10 lat temu?

Absolutnie tak samo. Jest tam sporo studentów, którzy chętnie rozpoczynają swoją karierę zawodową w call center. Nie ma tam jeszcze tak dużej konkurencji, ani takiej presji płacowej jak na Pomorzu. Gdyby konkurencyjność i potencjał Trójmiasta nie były tak zmienne i dynamiczne, prawdopodobnie nadal prowadzilibyśmy tu projekty polskojęzyczne o dużej skali. W obecnych uwarunkowaniach nie ma jednak już na to szans.

Czy można powiedzieć, że w Trójmieście mamy już do czynienia z rynkiem pracownika?

Uważam, że tak. Ma na to wpływ wiele czynników: od ludnościowych, związanych z niżem demograficznym, aż po gospodarcze, związane z rozwojem polskiej gospodarki, a co za tym idzie – sektora usług dla biznesu. Wzrost popytu na pracownika ze strony firm przewyższa wzrost podaży. Powtórzę więc, że z punktu widzenia firm takich jak Transcom, kluczowe jest, by Trójmiasto stawało się coraz atrakcyjniejszym miejscem dla osób z zewnątrz. Inaczej walka o pracownika między pracodawcami będzie na lokalnym rynku jeszcze bardziej zażarta. A już teraz ma ona niestety często mało dżentelmeński wymiar – niektórzy headhunterzy potrafią wręcz zadzwonić na biurko pracownika danej firmy, nagabując go, by zmienił pracodawcę. Z jednej strony to rozumiem – to element gry rynkowej. Z drugiej jednak – czy zamiast walczyć zażarcie o każdego pracownika, nie lepiej byłoby skupić się na współpracy w celu jeszcze lepszego wypromowania Trójmiasta jako świetnego miejsca do pracy i życia?

Czy zamiast walczyć zażarcie o każdego pracownika nie lepiej by było, gdyby obecne w Trójmieście korporacje skupiły się na współpracy w celu jeszcze lepszego wypromowania tej lokalizacji jako świetnego miejsca do pracy i życia?

Czy pewnego rodzaju wsparciem lokalnego rynku pracy są z Waszego punktu widzenia przyjeżdżający tu w ostatnim czasie masowo Ukraińcy?

Jeśli chodzi o obsługę rynku krajowego, dziś w Polsce ludzie nie są jeszcze przyzwyczajeni do tego, że są obsługiwani przez osobę z odmiennie brzmiącym akcentem. Jesteśmy i długo jeszcze będziemy rynkiem homogenicznym. Natomiast jeśli chodzi o naszych międzynarodowych klientów – z ich punktu widzenia nie ma różnicy, czy rozmowę obsługuje Polak, Ukrainiec czy Holender. Jeżeli ktoś zna perfekcyjnie język niemiecki, hiszpański, włoski czy francuski, chętnie przyjmiemy go do naszego zespołu. Mimo to w firmie mamy obecnie zaledwie kilkunastu pracowników z Ukrainy. W ich przypadku problem dotyczy kwestii pozwolenia na pracę – cały proces jego wydawania, a następnie odświeżania trwa dość długo i bywa uciążliwy. My natomiast często potrzebujemy pracownika od zaraz i nie mamy możliwości czekania na niego kilka tygodni.

Czy nie ma ryzyka, że rosnąca presja płacowa oraz duża trudność w utrzymaniu na stałe pracownika skłonią firmy takie jak Transcom do przeniesienia w niedalekiej przyszłości do wschodniej Polski również usług multijęzycznych?

Jestem to sobie w stanie wyobrazić – widać dziś takie trendy. Jako korporacja międzynarodowa wykonujemy podobnego typu ruchy w skali makro – międzypaństwowej. Jeżeli lokalny rynek nie będzie nam dawał możliwości wykonywania w pełnym zakresie zadań, które powierzają nam klienci, relokacja działalności może stać się realną opcją. To w biznesie naturalny proces – dość powiedzieć, że jeszcze niedawno nasz oddział w Budapeszcie był 4 razy większy od gdańskiego. Dziś jest 4 razy mniejszy – rosnące koszty pracy oraz konieczność zażartego konkurowania o pracownika sprawiła, że zdecydowaliśmy się zmniejszyć węgierskie biuro i przenieść sporą część projektów do innych lokalizacji, m.in. do otwartego 2 lata temu oddziału w Belgradzie.

Konieczność konkurowania o pracownika to duże wyzwanie, jednak nie mniejszym może być już niebawem automatyzacja procesów. Czy będzie to game changer w branży, w której działacie?

Tematy dotyczące sztucznej inteligencji, robotyzacji i automatyzacji procesów zdominowały ostatnie tragi Call Center World w Berlinie, w których uczestniczyłem. Wniosek jest prosty: przed automatyzacją nie uciekniemy. To na pewno się zadzieje i jesteśmy tego świadomi.

Rewolucja puka już do naszych drzwi?

W niektórych branżach wręcz je otwiera. Jako Polska zrobiliśmy w ostatnim czasie duży krok technologiczny. W sektorze bankowym automatyzacja i robotyzacja są już bardzo mocno wdrażane. Proces ten dotykać zaczyna w znacznym stopniu również polskiego telekomu, z którym współpracujemy. Chociaż notuje on liniowy wzrost liczby swoich klientów, nie przekłada to się na analogiczny wzrost prowadzonych przez nas z nimi interakcji. Rozwija się selfservice, automatyzowanych i optymalizowanych jest wiele usług i procesów. Coraz śmielej wchodzą też innowacje, jak np. chatboty – są one już na takim poziomie zaawansowania, że człowiek często nie zdaje sobie sprawy, że po drugiej stronie monitora jest robot, a nie prawdziwa osoba obsługująca czat.

Chociaż telekom, z którym współpracujemy notuje liniowy wzrost liczby swoich klientów, nie przekłada to się na analogiczny wzrost prowadzonych przez nas z nimi interakcji. Automatyzacja procesów dzieje się na naszych oczach.

Automatyzacja wywróci do góry nogami rynek pracy, czy raczej wypełni pewne luki rynkowe, uzupełniając pracę człowieka?

Widać dziś w niektórych hipermarketach czy punktach fast-foodowych, że kasjerzy zostali do pewnego stopnia zastąpieni maszynami. Przyzwyczajamy się do tego typu nowości, które stają się nam coraz bardziej przyjazne, choć oczywiście przekładają się też może nie na likwidowanie, ale ograniczanie liczby niektórych miejsc pracy. Szczególnie takich, gdzie chętnych brakuje, a niekoniecznie tych, w których popyt na pracę jest cały czas dość spory. Trudno mi uwierzyć, by w horyzoncie 5 czy 10 lat automatyzacja doprowadziła do wzrostu bezrobocia. Zawsze w historii było tak, że rewolucja technologiczna nie tylko likwidowała, ale też „rodziła” nowe zawody, nowe typy działalności gospodarczej. Wierzę, że podobnie będzie i tym razem.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Nauka i biznes – bez współpracy nie ma kołaczy

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Czym zajmuje się firma Spark-Lab?

Jesteśmy komercyjnym laboratorium badawczo-rozwojowym. Wspólnym mianownikiem prowadzonych przez nas projektów jest chemia analityczna. Dlatego też naszymi klientami są przede wszystkim przedsiębiorstwa produkcyjne działające w sektorze farmacji, chemii oraz pokrewnych branżach. Jeśli jednak dany projekt nie wychodzi poza możliwości badawcze naszej aparatury, możemy się też podejmować przedsięwzięć z zupełnie innych sektorów, np. optymalizowania produkcji danego surowca w firmie produkującej opakowania.

Czy Spark-Lab, oprócz realizacji zewnętrznych zleceń, pracuje również nad własnymi projektami?

Tak – w ostatnim czasie skupiamy się na realizacji sporego projektu obejmującego badanie liquidów do e-papierosów. Zajęliśmy się tym tematem ze względu na unijną dyrektywę z 2014 r., nakazującą badać te wyroby. Nowe przepisy otworzyły pewnego rodzaju niszę rynkową – od producentów e-papierosów oraz e-liquidów nie wymagano bowiem wcześniej dokładnego badania tych produktów. Udało nam się skonstruować aparaturę Smoky-Lab, umożliwiającą tego typu pomiary, a następnie wyjść na rynek z naszą ofertą badawczą. Opracowana przez nas technologia nie jest może jedyną na świecie, ale umożliwia wciąż bardzo rzadką na rynku europejskim usługę – świadczy ją jedynie kilka podmiotów.

W branży, w której działacie konkuruje się z podmiotami lokalnymi, na rynku krajowym, czy może jeszcze szerzej?

Nie ograniczamy się do naszego województwa – staramy się działać w takiej samej skali na terenie całego kraju. Większość naszych klientów pochodzi z centralnej i południowej Polski – tam bowiem natężenie przemysłu jest większe niż na Pomorzu. Aby otrzymać próbki od klienta potrzebna jest tylko firma kurierska, a żeby dogadać szczegóły współpracy – kontakt mailowy, telefoniczny czy wideokonferencja. Z naszej perspektywy nie ma więc sensu ograniczać się do terenu Trójmiasta i okolic. Taką strategię przyjęliśmy od początku naszej działalności.

Duże firmy przemysłowe będące Waszymi klientami nie mają jednak własnych laboratoriów badawczo-rozwojowych, z których korzystają?

Wielu naszych klientów posiada takie laboratoria. Decydują się oni jednak na współpracę z nami najczęściej dlatego, bo brakuje im zasobów ludzkich do realizacji części projektu, bądź też chcą ograniczyć ryzyko zlecając niektóre prace na zewnątrz. Dotyczy to w szczególności projektów badawczo-rozwojowych, które – w przeciwieństwie do rutynowych analiz – mogą się przecież nie powieść. A jak wiadomo – czas to pieniądz. Jeżeli firma czuje, że zbyt dużo czasu i energii poświęciła już na rozwiązanie danego problemu, a efektów nadal nie widać, zaczyna się zastanawiać czy nie lepiej zlecić to komuś z zewnątrz. Wówczas to my bierzemy ryzyko na siebie.

Wielu naszych klientów posiada własne laboratoria badawcze. Decydują się oni jednak na współpracę z nami najczęściej dlatego, bo brakuje im zasobów ludzkich do realizacji części projektu, bądź też chcą ograniczyć ryzyko zlecając niektóre prace na zewnątrz.

To duża odpowiedzialność.

Zależy nam, by klient miał pewność, że gdy zleci nam jakieś badanie, będziemy w stanie mu sprostać. Nie podejmujemy się jednak wszystkiego. Przed przystąpieniem do każdego projektu staramy się go dobrze poznać, zastanowić się, czy mamy kompetencje, by się tego zadania podjąć. Kładziemy na ten etap bardzo duży nacisk, aby zminimalizować ryzyko poniesienia porażki. Odbiłaby się ona na nas negatywnie zarówno wizerunkowo, jak i finansowo – z każdym klientem ustalamy indywidualnie, jak rozliczymy się od niepowodzenia projektu. Uczulamy więc bardzo nasz zespół, by skupiał się mocno na przeglądzie fachowej literatury, tak by nie „wpaść” w projekt, którego nie damy rady sfinalizować.

Czy oprócz tego, że klienci sami się do Was zgłaszają, staracie się również aktywnie ich pozyskiwać?

Na wcześniejszym etapie działalności takiej potrzeby nie było, bo utrzymywaliśmy się wyłącznie z projektów, które przychodziły do nas „same”. Obecnie, z uwagi na skalę przedsiębiorstwa, mamy jednak swój dział handlowy i przedstawicieli naukowych, którzy poszukują przedsięwzięć, w które moglibyśmy się zaangażować.

Celują oni przede wszystkim w duże firmy przemysłowe?

Nie tylko. Istnieje w Polsce spora grupa przedsiębiorstw, którym trzeba uświadamiać, że problemy i wyzwania, z którymi bezskutecznie się mierzą, mogą zostać rozwiązane na zewnątrz. To w głównej mierze mniejsze firmy, które od lat borykają się z problemem technologicznym i nie mają nawet świadomości, że ktoś inny mógłby się podjąć jego rozwiązania. Staramy się oferować im nasze usługi.

Istnieje w Polsce spora grupa przedsiębiorstw, które od lat borykają się z problemem technologicznym i nie mają nawet świadomości, że ktoś z zewnątrz mógłby się podjąć jego rozwiązania.

Czy staracie się walczyć także o klienta zagranicznego?

Powoli staramy się zareklamować nasze usługi za granicą, na obszarze Unii Europejskiej. Konkurencja na europejskim rynku jest nieporównanie większa niż w Polsce. Tam cała kultura innowacji rozwinęła się wcześniej niż u nas, co jest zrozumiałe z powodów geopolityczno-historycznych. Nasza gospodarka zaczęła budować swoje innowacyjne oblicze dopiero niedawno, co nie ułatwia nam zadania. Polskiej firmie trudno jest w tej branży zdobyć zaufanie zachodniego klienta.

Nadal jesteśmy postrzegani jako kraj gospodarczo zacofany?

Podchodzi się do nas z pewną dozą rezerwy. Opiera się ona w znacznej mierze na stereotypach, spośród których większość jest już nieuzasadniona. W ostatnich latach bardzo wiele środków unijnych zostało nakierowanych na zakup i rozwój nowoczesnej aparatury i technologii zarówno dla polskich firm, jak i uczelni. Przyjeżdżający do Spark-Lab klienci zagraniczni, widząc nasze laboratorium, zazwyczaj mówią, że nie ma różnic między nami a laboratoriami zachodnimi, a jeśli już – to na naszą korzyść. Bariery technologicznej więc nie ma – stereotypy jednak pozostały.

Bariery technologicznej między polskimi a zagranicznymi laboratoriami już nie ma – pozostały jednak stereotypy, w większości nieuzasadnione.

W jaki sposób staracie się zaakcentować swoją pozycję za granicą? Czy macie możliwość wyjścia na rynki międzynarodowe razem z Waszymi klientami, wśród których znajdują się przecież także operujące na rynkach światowych koncerny chemiczne i farmaceutyczne?

Jeśli chodzi o nasze aktywności promocyjne, skupiają się one na obecności podczas targów i konferencji naukowych oraz na indywidualnym kontakcie naszych przedstawicieli naukowych. W branży, w której działamy nie ma natomiast zbytnio możliwości zdobycia kolejnych klientów dzięki wyjściu za granicę razem z dużym partnerem. Koncerny farmaceutyczne i chemiczne są podmiotami, które bardzo pilnie chronią nie tylko swoich technologii, ale też informacji o tym, z kim współpracują. Szczególnie jeśli ta współpraca układa się dobrze. Jak Pan widzi – podczas rozmowy nie przywołałem nazwy żadnej konkretnej firmy. Nieprzypadkowo – często nie możemy ujawniać, z kim prowadzimy współpracę.

W naszej branży nie ma zbytnio możliwości zdobycia kolejnych klientów dzięki wyjściu za granicę razem z dużym partnerem. Koncerny farmaceutyczne i chemiczne są podmiotami, które bardzo pilnie chronią nie tylko swoich technologii, ale też informacji o tym, z kim współpracują.

W innych branżach jest raczej na odwrót. Skąd się wzięło takie podejście w sektorze farmaceutyczno-chemicznym?

Być może stąd, że skoro dany zakład przeznacza dziesiątki czy setki milionów euro na rozwój jakiegoś produktu, a konkurencja jest silna, to zależy mu na tym, by nie wypłynęły do niej jakiekolwiek cenne informacje. Poufność między koncernem a jego kooperantami oraz nieufność pomiędzy konkurentami są dla tej branży bardzo charakterystyczne.

Na ile rozwinięty jest dziś polski rynek komercyjnych laboratoriów badawczych? Jesteście jego pionierami, czy też jest on już raczej dojrzały?

Rynek nie jest jeszcze nasycony – cały czas się rozwija. Wiąże się to w dużej mierze z rozpoczętą niedawno unijną perspektywą finansową, koncentrującą się w dużym stopniu na dofinansowywaniu prac rozwojowych dotyczących nowych produktów i technologii. A skoro przedsiębiorstwa mają dostęp do środków na działalność badawczo-rozwojową, tworzy to popyt na usługi laboratoriów badawczych.

Czym na rynku konkurują firmy takie, jak Wasza?

Staramy się przede wszystkim konkurować jakością, która często nie jest wcale gorsza od tej na Zachodzie. Podobnie jest z aparaturą badawczą, o czym już wcześniej wspominałem. Nie odstajemy też, jeśli chodzi o potencjał intelektualny – polskie uczelnie techniczne edukują wysokiej klasy specjalistów. To co natomiast różni polskie laboratoria od placówek ulokowanych w krajach Europy Zachodniej, są natomiast niższe koszty pracy. Nie zgodzę się jednak absolutnie z tezą, że to one stanowią naszą główną przewagę konkurencyjną.

Czy konkurencją dla komercyjnych laboratoriów badawczych nie są laboratoria uczelniane, które przecież w ostatnich latach nadrobiły zaległości, jeśli chodzi o infrastrukturę badawczą?

Choć generalnie firmy zgłaszają się i tu i tu, to wolą chyba jednak mimo wszystko współpracować z podmiotami komercyjnymi. Przemawia za nimi głębsze ulokowanie w realiach biznesowych. Mam tu na myśli kilka aspektów. Jednym z nich jest terminowość – naukowcy nie zawsze rozumieją przedsiębiorcę, któremu zależy na czasie. Pracują w zupełnie innych niż on realiach, często w zaciszu swojego laboratorium, bez presji czasowej. W biznesie jest to niemożliwe. Kolejny aspekt dotyczy jakości sprzętu. Jako laboratorium nie tylko kupujemy urządzenia, ale też serwisujemy je i cały czas dbamy o to, by funkcjonowały one poprawnie. Wiąże się to z nakładami finansowymi, na które uczelnie nie zawsze jest stać – wiele z nich zakupiło nowoczesną aparaturę dzięki unijnemu dofinansowaniu, lecz środki z funduszy nie obejmują już serwisowania sprzętu. Następna rzecz dotyczy kwestii prawnych – bywa, że uczelnie roszczą sobie prawa do ewentualnych wyników prac, na co nie zawsze chce się zgodzić przedsiębiorca. On chce zlecić zadanie i mieć całą własność intelektualną po swojej stronie.

Mówiąc o relacjach między biznesem a nauką często pojawia się też wątek komunikacji…

Naukowiec i przedsiębiorca pracują w zgoła odmiennych realiach i faktycznie często siebie nie rozumieją, nie są otwarci na potrzeby drugiej strony. Co istotne, żadna z nich nie chce się poczuć w relacji zdominowana przez drugą. Tymczasem wielu naukowców uważa, że współpraca z biznesem to „niższa czynność”, na którą szkoda ich wysiłku. Z kolei zdaniem niektórych reprezentantów biznesu nauka powinna pełnić służebną rolę względem przemysłu. Takie podejścia nie zbliżają tych dwóch światów, lecz je dzielą. Jeżeli te dwie strony się ścierają, to żadna nie wyjdzie z tego zwycięsko. Obie są sobie potrzebne. Bez postępu technologicznego biznes upadnie. Podobnie jest na odwrót – prowadzenie prac naukowych dla samej istoty ich prowadzenia to zajęcie dobre jedynie dla hobbystów. Biznes i nauka powinny być dwoma bardzo powiązanymi ze sobą sektorami. Jedyną receptą, by to osiągnąć jest dialog i próba zrozumienia siebie nawzajem.

Nauka i biznes są sobie wzajemnie potrzebne. Bez postępu technologicznego biznes upadnie. Podobnie jest na odwrót – prowadzenie prac naukowych dla samej istoty ich prowadzenia to zajęcie dobre jedynie dla hobbystów.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w II kwartale 2017 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim na koniec II kwartału 2017 r. w ujęciu branżowym były generalnie dobre. W pięciu spośród siedmiu analizowanych sektorów liczba przedsiębiorców pozytywnie oceniających warunki gospodarowania przeważała nad liczbą opinii negatywnych. Niezmiennie najlepsze noty cechowały sektor informacji i komunikacji, w którym wartość wskaźnika ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w czerwcu br. sięgnęła +30,4 pkt. Trzeba jednak nadmienić, że było to przeciętnie mniej niż w poprzednich dwóch kwartałach i minimalnie więcej niż w czerwcu 2016 r.

Dobrze sytuację gospodarczą oceniali również reprezentanci firm działających w sektorze handlu detalicznego (+23,3 pkt. pod koniec kwartału), handlu hurtowego (+18,7 pkt.), transportu i gospodarki magazynowej (+12,9 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+4,7 pkt.). We trzech pierwszych przypadkach były to noty wyższe od obserwowanych pod koniec I kwartału 2017 r. Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim nastroje w handlu detalicznym, najlepsze przynajmniej od początku 2011 r., od kiedy prowadzone jest niniejsze badanie. Mogą być one w pewnej mierze spowodowane wzrostem zamożności gospodarstw domowych, związanym z uruchomieniem rządowego programu 500+.

Negatywne nastroje cechowały przedsiębiorców reprezentujących budownictwo (–4,3 pkt.) oraz sektor zakwaterowania i usług gastronomicznych (–2,3 pkt.). W obydwu przypadkach oceny te były jednak lepsze niż pod koniec I kwartału br., choć to akurat nie powinno dziwić, gdyż ożywienie w sezonie letnim jest dla tych branż naturalne i notuje się je praktycznie każdego roku.

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie VI 2016 – VI 2017

koniunktura-2017-II-kw

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

W czterech spośród siedmiu analizowanych branż odnotowano poprawę, biorąc za punkt odniesienia sytuację sprzed roku (czerwiec 2016 r.). Skokowy wzrost (+15,8 pkt.) nastąpił jedynie w przypadku handlu detalicznego. Dość wyraźny był on w sektorze transportu i gospodarki magazynowej (+6,5 pkt.) oraz handlu hurtowego (+5,0 pkt.), a nieznaczny (+1,0 pkt.) w branży informacji i komunikacji. Zauważalny regres w ujęciu rocznym odnotowano jedynie w przypadku zakwaterowania i usług gastronomicznych (–4,4 pkt.). Mógł się on w dużej mierze wiązać z gorszymi niż przed rokiem warunkami pogodowymi, które przełożyły się na zmniejszenie liczby przybywających nad Bałtyk turystów. Nieznaczne pogorszenie w ujęciu rok do roku odnotowano także w sektorach budownictwa (–1,4 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (–0,2 pkt.).

W czterech sektorach koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Szczególnie dużą różnicę widać było w przypadku handlu detalicznego (+12,0 pkt. względem kraju) oraz handlu hurtowego (+8,3 pkt.). Mając na uwadze nastroje reprezentantów pierwszej z tych branż, w połowie 2017 r. województwo pomorskie znalazło się na drugim miejscu wśród wszystkich polskich regionów. Znacznie niższe, choć nadal zauważalne dysproporcje wewnątrzkrajowe in plus z perspektywy Pomorza dotyczyły sektorów: informacji i komunikacji (+3,0 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+1,0 pkt.).

W gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci branży przede wszystkim zakwaterowania i usług gastronomicznych, gdzie indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa kształtował się na poziomie o prawie 18 pkt. niższym od wartości ogólnopolskiej. Nieznacznie gorzej od przedsiębiorców z Polski ogółem swoją sytuację ocenili też pomorscy przedsiębiorcy działający w branżach: budownictwa (–3,5 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (–1,5 pkt.).

Na podstawie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa można mówić o optymistycznych nastrojach przedsiębiorców – przeważały one w pięciu spośród siedmiu analizowanych sektorów. Pod tym względem wyróżnia się – za sprawą zbliżającego się sezonu – zakwaterowanie i usługi gastronomiczne (+15,9 pkt.), budownictwo (+15,1) oraz handel hurtowy (+11,0 pkt.). Pogorszenie spodziewane jest w sektorze transportu i gospodarki magazynowej (–4,6 pkt.) oraz informacji i komunikacji (–2,6 pkt.). W drugim przypadku może ono wynikać z coraz większego nasycenia lokalnego rynku oraz akcentowanego przez reprezentantów wielu firm deficytu specjalistów z branży IT. Warto mieć na uwadze, że ogólna przewaga opinii pozytywnych dotyczyła nie tylko Pomorza, ale całej polskiej gospodarki – w skali kraju polepszenia swojej sytuacji spodziewali się reprezentanci wszystkich analizowanych sektorów.


Działalność przedsiębiorstw

Na koniec czerwca 2017 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wyniosła 291,1 tys. W stosunku do marca br. uległa ona zwiększeniu o prawie 3,5 tys. podmiotów. Większy wzrost odnotowano natomiast w ujęciu rocznym – w tym czasie liczba podmiotów gospodarczych wzrosła o prawie 7 tys. (2,4 proc.). Rozpoczęty prawie cztery lata temu stały wzrost przedsiębiorczości jest zatem kontynuowany. Dotyczy on oczywiście przede wszystkim przedsiębiorstw najmniejszych i poprzez rosnące najprawdopodobniej zjawisko samozatrudnienia wpisuje się w obserwowany wzrost popytu na pracę.

Wyniki działalności przedsiębiorstw w drugim kwartale 2017 r. były bardzo dobre. W porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku, produkcja sprzedana przemysłu wzrosła o 8,8 proc., sprzedaż detaliczna towarów – o 10,7 proc., a produkcja budowlano­‑montażowa – aż o 20,4 proc.

Drugi kwartał 2017 r., był z perspektywy przedsiębiorstw przemysłowych dobry. W maju i czerwcu miał miejsce wzrost produkcji sprzedanej w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego. Był on szczególnie zauważalny w pierwszym z tych miesięcy, kiedy zwiększył się o prawie 14 proc. Jedynie wynik kwietniowy był niższy (o 3 proc.) od wyniku odnotowanego przed rokiem.

Wyniki notowane w sektorze produkcji budowlano­‑montażowej były dość analogiczne do tych z sektora przemysłowego – w maju i czerwcu były zauważalnie wyższe od poziomu produkcji w tym samym czasie w 2016 r., natomiast w kwietniu okazały się niższe. Na szczególną uwagę zwraca wynik czerwcowy – o ponad 20 proc. wyższy niż przed rokiem. Generalnie obraz branży jest w tym roku wyraźnie lepszy niż w roku poprzednim – przez pierwszych sześć miesięcy jedynie w kwietniu odnotowano niższy (o 5,1 proc.) poziom produkcji niż przed rokiem.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie I 2014 – VI 2017

dynamika-2017-II-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

II kwartał 2017 r. był bardzo udany z punktu widzenia sprzedaży detalicznej. We wszystkich trzech miesiącach odnotowano wartości wyraźnie wyższe niż przed rokiem, odpowiednio o: 15,4 proc., 13,1 proc. oraz 10,7 proc. Jako że wyższy poziom sprzedaży detalicznej towarów odnotowano również w pierwszych trzech miesiącach br., można śmiało stwierdzić, że przełamany został trend spadkowy, który – z wyjątkiem sierpnia ub. r. – trwał przez cały poprzedni rok. Wzrost popytu zgłaszanego przez gospodarstwa domowe na lokalnym rynku może wynikać m.in. ze względu na wypłaty z budżetu państwa w ramach programu 500+.


Handel zagraniczny

W II kwartale 2017 r. wartość eksportu wyniosła 2252,6 mln euro, zaś importu – 2531,0 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i wyniosło –278,4 mln euro. Od początku 2017 r. wartość eksportu sięgnęła 4418,8 mln euro, a importu 5254,5 mln euro, co przełożyło się na ujemne saldo w obrotach handlowych przekraczającą 835 mln euro.

W porównaniu do obrotów z II kwartału 2016 r. zaobserwowano znaczące zmniejszenie wolumenu importu (o 7,1 proc.), lecz przede wszystkim eksportu (aż o 27,7 proc.).

W II kwartale 2017 r. struktura towarowa eksportu z województwa pomorskiego nieco odbiegała od tego, co obserwowano w poprzednich miesiącach obecnego roku. Zwraca uwagę przede wszystkim wzrost udziału grupy statków, łodzi oraz konstrukcji pływających, który wyniósł 17,6 proc., podczas gdy w I kwartale 2017 r. było to 13,6 proc. Wzrósł również udział drugiej największej grupy eksportowanych towarów – maszyn i urządzeń elektrycznych: w II kwartale 2017 r. stanowiły one 14,9 proc. wartości eksportu, podczas gdy w I kwartale tylko 10,0 proc. Grupa ta w ogólnej strukturze pozostała jednak dominująca. Mniejszy udział przypadł paliwom (8,1 proc.) oraz rybom i skorupiakom (7,7 proc.). Udział wymienionych czterech grup w eksporcie województwa pomorskiego wyniósł w II kwartale 2017 r. 48,3 proc. To o 6,6 pkt. proc. więcej niż w I kwartale br.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w II kwartale 2017 r.

struktura-eksportu-2017-II-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

W strukturze kierunkowej największym udziałem cechowały się Niemcy (19,2 proc.) oraz Holandia (10,6 proc.) Na kolejnych pozycjach plasowały się: Norwegia (7,3 proc.) oraz Szwecja (7,1 proc.). Biorąc z kolei pod uwagę obroty od początku 2017 r. niekwestionowanym liderem są Niemcy (21,0 proc.). W pierwszej trójce znalazło się jeszcze miejsce dla Holandii (9,9 proc.) oraz Norwegii (6,9 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało ponad 69 proc. sprzedaży zagranicznej województwa.

Cechą pomorskiego importu jest wysoki poziom koncentracji towarowej. Warto mieć na uwadze, że struktura towarowa importu jest w znacznym stopniu kształtowana przez strukturę towarową eksportu. Wynika to z faktu, iż pomorskie importuje towary podlegające przetworzeniu, które następnie są eksportowane. Zjawisko to dało się zaobserwować również w II kwartale 2017 r. Na najważniejsze produkty sprowadzane z zagranicy, tzn.: paliwa (26,3 proc.), maszyny i urządzenia elektryczne (12,4 proc.) oraz statki, łodzie, konstrukcje pływające (10,9 proc.) przypadało łącznie 49,5 proc. importu. W II kwartale 2017 r. zarysował się też istotny (7,8 proc.) udział produktów z branży ryb i skorupiaków, której udział w skali całego 2017 r. wynosi 10,0 proc., a więc co ciekawe o 0,5 pkt. proc. więcej niż towarów z grupy statków, łodzi i konstrukcji pływających.

W II kwartale 2017 r. najistotniejszym partnerem importowym – głównie za sprawą paliw – pozostała Rosja (24,5 proc. importu). Mniejszy strumień produktów trafił do województwa pomorskiego z Chin (13,7 proc.), Norwegii (8,0 proc.) oraz Niemiec (7,7 proc.). Od początku roku najwięcej towarów spłynęło na Pomorze również z Rosji (25,0 proc.) oraz Chin (13,0 proc.), a także z Norwegii (8,3 proc.) oraz z Niemiec (7,2 proc.).

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w II kwartale 2017 r.

struktura-importu-2017-II-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.


Rynek pracy i wynagrodzenia

Według stanu na koniec II kwartału 2017 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw wynosiło 318,2 tys. osób. W stosunku do końca marca wzrosło o 2,2 tys., a w porównaniu do końca czerwca 2016 r. – o 17,3 tys. Tempo wzrostu zatrudnienia było nieznacznie wyższe od tempa obserwowanego w okresie od kwietnia do czerwca 2016 r. oraz w stosunku do I kwartału 2017 r.

Wykres 5. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w okresie I 2014 – VI 2017

zatrudnienie-i-wynagrodzenia-2017-II-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

W czerwcu 2017 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 4589 zł. Oznacza to niespełna 3‑procentowy spadek w stosunku do poziomu wynagrodzeń pod koniec poprzedniego kwartału. W relacji do wynagrodzenia sprzed roku odnotowano wyraźny, znacząco przekraczający poziom inflacji, wzrost (5,7 proc.). Oznacza to utrzymanie tendencji realnej zwyżki płac.

W ślad za rosnącym zatrudnieniem przyszedł ubytek bezrobotnych. Na koniec czerwca 2017 r. ich liczba sięgnęła 52,2 tys. Jest to o 22,0 proc. mniej niż przed rokiem oraz o 15,5 proc. mniej niż pod koniec I kwartału. Stopa bezrobocia wynosiła 5,9 proc. Była ona o 1,1 pkt. proc. niższa niż pod koniec pierwszego kwartału oraz o 1,7 pkt. proc. niższa niż przed rokiem. Tak dobre dane dotyczące osób pozostających bez pracy obserwowano ostatnio w 2008 r.

Wykres 6. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w okresie I 2014 – VI 2017

bezrobocie-i-oferty-pracy-2017-II-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

Niska w porównaniu z poprzednimi kwartałami oraz latami wielkość populacji bezrobotnych ogółem to również efekt zmian sytuacji bezrobotnych znajdujących się w szczególnej sytuacji na rynku pracy. Uwagę zwraca zwłaszcza wyższy od dynamiki ogółem spadek bezrobotnych długotrwale (–28,3 proc. r/r). Nieco niższy, choć nadal bardzo wyraźny spadek zaobserwowano w tym samym okresie w grupie osób 50+ zarejestrowanych w urzędach pracy (–21,0 proc.). Obserwowane zmiany potwierdzają bardzo wysoki popyt na pracę, stwarzający szansę powrotu na rynek tym, których kompetencje mogły już ulec dezaktualizacji. Jeżeli popyt na pracę będzie nadal tak znaczący, to istnieje szansa na trwałą ich integrację z rynkiem pracy. Podobną dynamikę zmian zaobserwowano wśród osób w wieku do 30 r. życia. W ciągu roku z grupy tej ubyło 20,6 proc. osób, co jest efektem ponadprzeciętnej chęci do ewentualnego przekwalifikowania się oraz wysokiej gotowości do zmiany miejsca zamieszkania cechujących ludzi młodych.

Długoterminowe ożywienie obserwowane na rynku pracy było także do pewnego stopnia widoczne w liczbie ofert zgłaszanych do powiatowych urzędów pracy. W czerwcu 2017 r. wpłynęło ich 10,8 tys. Było to odpowiednio: o 7 proc. mniej niż w marcu 2017 r. i o 3,4 proc. mniej niż przed rokiem. Pomimo nieznacznych spadków, bezwzględną liczbę ofert pracy z czerwca br. należy zinterpretować jako nadal wysoką, oddającą realną, dobrą sytuację na pomorskim rynku pracy.


Barometr innowacyjności

W II kwartale 2017 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 1107 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 52, co stanowiło 4,7 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek niższy od obserwowanego w I kwartale br.

Omawiane wartości cechuje wysoka zmienność, dlatego też warto posiłkować się informacjami o zgłoszeniach wynalazków analizowanymi narastająco. Od początku roku w biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informacje o 2441 zgłoszeniach, z czego 135 zgłoszeń pochodziło z Pomorza. Stanowiło to 5,5 proc. z liczby wszystkich opublikowanych zgłoszeń.

Wykres 7. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego

innowacyjnosc-2017-II-kw

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów jest niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc. w 2016 r.), czy też w liczbie ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej, należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

W strukturze zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców po nieco ponad 21 proc. dotyczyło różnych procesów przemysłowych i transportu (Dział B w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej) oraz Działu F – budowy maszyn; oświetlenia; ogrzewania; uzbrojenia; techniki minerskiej. Istotnym, ponad 19‑procentowym udziałem cechował się również dział C – chemia i metalurgia. Największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła działu F (+9,8 pkt. proc. względem kraju), natomiast największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło działu A (–7,0 pkt. proc. względem kraju).

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w II kw. 2017 r.

Dział MKP Pomorskie Polska
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 9,6% 16,6%
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 21,2% 21,6%
Dział C – Chemia; Metalurgia 19,2% 22,8%
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 0,0% 0,8%
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 7,7% 9,8%
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 21,2% 11,4%
Dział G – Fizyka 11,5% 10,4%
Dział H – Elektrotechnika 9,6% 6,6%
RAZEM 100,0% 100,0%

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl


Ważniejsze wydarzenia

Modernizacja nadmorskiej drogi
Droga wojewódzka nr 215, łącząca nadmorskie miejscowości, zostanie przebudowana. Poza poprawą stanu nawierzchni planowane są budowa parkingów i systemu odprowadzenia wód deszczowych. To wspólna inicjatywa samorządu wojewódzkiego i Władysławowa.

Goldman Sachs zainteresowany Gdańskiem?
Spółka ELQ Investors wchodząca w skład grupy kapitałowej Goldman Sachs zakupiła dwa budynki biurowe na terenie Arkońska Business Park. Nie wiadomo jeszcze, jakie są konkretne plany jednego z największych banków inwestycyjnych na świecie odnośnie tej lokalizacji.

PERN zbuduje kolejne zbiorniki
Spółka PERN planuje wybudowanie w Górkach Zachodnich sześć nowych zbiorników do magazynowania ropy naftowej o pojemności po 100 tys. metrów sześciennych każdy. W tym celu zakupiła w Gdańsku działki o łącznej powierzchni ponad 50 tys. m kw.

Nowe inwestycje metropolitalne
Zarząd Województwa Pomorskiego podjął decyzje o dofinansowaniu ze środków unijnych 16 projektów przygotowanych przez samorządy w ramach tzw. Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych. Inwestycje obejmą m.in. wyremontowanie peronów oraz przystanków SKM oraz budowę ścieżek rowerowych w Trójmieście i na Kaszubach. Łączna wartość inwestycji to 317 mln zł.

Nowy magazyn ładunków agro w Gdyni
W OT Port Gdynia powstał nowy magazyn dedykowany ładunkom agro. Grupa Kapitałowa OT Logistics, będąca właścicielem portu, zapowiedziała już, że niebawem w Gdańsku powstanie cały terminal służący odbiorowi tego typu ładunków.

Terminal LNG w Gdańsku?
Komisja Europejska dofinansuje kwotą 1,05 mln euro prace studyjne mające na celu realizację budowy w Gdańsku terminalu LNG małej skali. Wnioskodawcami projektu są Grupa Lotos oraz Gaz­‑System. Terminal ma mieć charakter bazy przeładunkowej, bunkrowania i dystrybucji LNG do odbiorców końcowych i stacji paliw.

Nauta buduje taklowiec
Stocznia Remontowa Nauta rozpoczęła budowę taklowca na zlecenie stoczni Vaagland z Norwegii. Nowa jednostka rybacka będzie służyła połowowi oraz sprawianiu na miejscu złowionej ryby.

Nowe zlecenia Stoczni Crist
Gdyńska stocznia Crist na mocy umowy podpisanej z STX France zbuduje bloki dwóch ponad 300‑metrowych wycieczkowców. Francuski zleceniodawca jest jednym z czołowych europejskich producentów statków pasażerskich typu cruizer.

Nowe nabrzeże w Porcie Gdańsk
Pod koniec br. w Porcie Gdańsk ruszy budowa głębokowodnego nabrzeża przystosowanego do przyjmowania dużych jednostek. Zarząd Portu ma zamiar przeznaczyć na ten cel około 200 mln zł. Długość nabrzeża będzie wynosić 900 m.

Nauta zbuduje okręt dla Szwedów
Gdyńska Stocznia Remontowa Nauta zbuduje platformę rozpoznania radioelektronicznego dla Królewskiej Szwedzkiej Marynarki Wojennej. Kontrakt o wartości 730 mln koron szwedzkich zostanie zrealizowany w latach 2017‑2020.

Nowe inwestycje na kolei
Marszałkowie Mieczysław Struk i Wiesław Byczkowski 25 kwietnia podpisali 8 umów o dofinansowanie projektów węzłów integracyjnych. Powstaną w Nowym Dworze Gdańskim, Władysławowie, Jastarni, Sopocie Kamiennym Potoku, Gościcinie, Tczewie i Pucku. Zmodernizowany zostanie również budynek dworca podmiejskiego w Gdyni Głównej.

Social Media Convent
Już po raz piąty odbyła się w Gdańsku impreza Social Media Convent. 40 prelegentów i niemal 500 uczestników dyskutowało na temat m.in. komunikacji w sferze mediów społecznościowych oraz najnowszych trendów i prognoz dotyczących tej branży.

Lotos wypłaci dywidendę
Grupa Lotos, po raz pierwszy od 2007 r., zdecydowała się podzielić z akcjonariuszami zyskiem. Proponowana dywidenda na jedną akcję spółki wyniesie 1 zł.

Odbyły się Targi e‑Handlu
Po raz pierwszy w Gdańsku odbyły się Targi e‑Handlu. Wydarzenie zgromadziło ponad 100 wystawców usług handlu przez internet.

Stocznia Crist buduje prom

Gdyńska Stocznia Crist rozpoczęła budowę promu pasażersko­‑samochodowego na zlecenie islandzkiego armatora. Koniec prac zaplanowano na połowę przyszłego roku.

infoShare za nami
W AmberExpo odbyła się 11. edycja największej w Europie Wschodniej konferencji poświęconej nowoczesnym technologiom. W wydarzeniu uczestniczyło prawie 7 tys. osób, wśród których znaleźli się przedstawiciele ponad 200 start­‑upów z wielu krajów świata.

Euro Styl sprzedany
Warszawska grupa Dom Develpoment nabyła za kwotę 260 mln zł trójmiejską spółkę deweloperską Euro Styl. Będzie ona jednak dalej funkcjonowała pod swoją marką.

Lotos Upstream w miejsce Lotos Petrobaltic
W Grupie Lotos powstała nowa spółka – Lotos Upstream. Przejmie ona dotychczasowe kompetencje spółki wydobywczo­‑poszukiwawczej Lotos Petrobaltic, a także posiadane przez nią koncesje.

200 nowych etatów w Lacroix
Największy w Polsce producent elektroniki motoryzacyjnej – Lacroix Electronics – otwiera 200 nowych etatów w swoim kwidzyńskim zakładzie.

Energa Wytwarzanie odwołała zarząd
Rada Nadzorcza spółki Energa Wytwarzanie podjęła decyzję o odwołaniu dotychczasowych członków zarządu – Roberta Szaja, Bartosza Duzinkiewicza oraz Romana Pionkowskiego. Pełniącym obowiązki prezesa zarządu został Łukasz Malinowski.

Inwestycje w Przodkowie i Żukowie
Marszałkowie Mieczysław Struk i Ryszard Świlski podpisali z samorządowcami z Żukowa i Przodkowa dwie umowy na dofinansowanie projektów inwestycyjnych. Inwestycja w Żukowie obejmuje budowę węzła integracyjnego, a w Przodkowie – wyposażenie obiektów użyteczności publicznej ekologicznym ogrzewaniem.

Japończycy inwestują w Gdańsku
Pochodzący z Japonii koncern Ricoh otwiera w Gdańsku centrum usług biznesowych, które zlokalizowane będzie w Olivia Business Centre. Azjatycka firma specjalizuje się m.in. w produkcji cyfrowych wielofunkcyjnych urządzeń biurowych.

Inwestycja Grupy Marine Harvest
Norweski potentat z branży rybnej otwiera w Gdańsku centrum wsparcia biznesowego. Zatrudnienie w nim znajdzie docelowo 100 specjalistów z branż m.in. IT oraz księgowości.

Swarovski w Gdańsku
Austriacki producent szlifowanego kryształu otworzył swoje nowe biuro w biurowcu Yoko w gdańskim Garnizonie. Docelowo zatrudnienie znajdzie w nim około 300 osób.

Wielki magazyn energii na Pomorzu
Nieopodal Gdańska zbudowany zostanie największy w Polsce hybrydowy bateryjny magazyn energii elektrycznej o pojemności około 27 MWh. Projekt powstał z inicjatywy trzech podmiotów: Energi, Hitachi oraz Polskich Sieci Elektroenergetycznych. Zostanie on zrealizowany do 2019 r.

Odbył się VII Europejski Kongres Finansowy
W dniach 5‑7 czerwca b.r. odbył się w Sopocie VII Europejski Kongres Finansowy. Temat przewodni tegorocznego spotkania brzmiał: „Kapitał, podatki i międzynarodowa solidarność w XXI wieku”.

Gdyńskie konstrukcje płyną do Kamerunu
Energomontaż­‑Północ Gdynia wykonał konstrukcję Submerged Sal with Yoke – podwodny system cumowniczo­‑załadunkowy ulokowany u brzegów Kamerunu. Docelowo zacumowana będzie do niego pływająca konstrukcja wydobywcza gazu ziemnego.

Zwodowanie trawlera w Stoczni Nauta
W Zakładzie Nowych Budów Stoczni Nauta w Gdańsku zwodowany został częściowo wyposażony trawler rybacki. Powstał on na zamówienie duńskiej stoczni Karstensens Skibsvaerft A/S.

Zatopiony statek zostanie wydobyty
Holenderskie konsorcjum wydobędzie zatopiony w kwietniu w Stoczni Remontowej Nauta norweski chemikaliowiec Horfador V wraz z dokiem pływającym.

Modernizacja Portu Wewnętrznego
Rozpoczęła się modernizacja gdańskiego Portu Wewnętrznego. W początkowej fazie obejmie ona rozbudowę i przebudowę Nabrzeża Obrońców Poczty Polskiej oraz Nabrzeża Mew.

Nowe zlecenie Stoczni Remontowej
Remontowa Shipbuilding wybuduje sześć holowników na zlecenie Polskiej Marynarki Wojennej. Pierwsza z jednostek zostanie ukończona w 2019 r.

IV Forum Korytarza Transportowego Bałtyk­‑Adriatyk
W Gdańsku debatowano nad zintegrowaniem transeuropejskiego transportu. Spotkanie miało na celu wymianę poglądów oraz przedstawienie stanu aktualnych prac nad rozwojem paneuropejskiego korytarza transportowego z portów Bałtyku do Triestu nad Adriatykiem.

115 mln zł na rewitalizację pomorskich miast
Marszałkowie Mieczysław Struk oraz Wiesław Byczkowski podpisali 13 umów o dofinansowanie projektów dotyczących kompleksowej rewitalizacji wybranych dzielnic pomorskich miast. Projekty zrealizowane zostaną w Gdyni (Witomino­‑Radiostacja, rejon ulic Zamenhofa i Opata Hackiego, Oksywie), Tczewie (Stare Miasto i Zatorze), Kartuzach (centrum miasta) oraz Wejherowie (śródmieście).

Gryfy Gospodarcze 2017 przyznane
Statuetki Gryfa Gospodarczego 2017 przyznano sześciu przedsiębiorstwom: FLEK Import­‑Eksport (2 nagrody), VIVADENTAL, FENIKS, FLEX POLAND, POLDANOR oraz BIOVICO. Ponadto laureatem statuetki specjalnej za całokształt działalności została spółka miejska Gdańskie Inwestycje Komunalne.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Edukacja – uśpiony potencjał technologii

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Czy Learnetic można określić jako firmę technologiczną?

W dobie cyfryzacji nowoczesne technologie ukrywają się często pod funkcją, którą pełnią. Podobnie jest w naszym przypadku – jesteśmy integratorem edukacyjnym, starającym się zgrywać ze sobą multimedialne „klocki” wykorzystywane w edukacji. Działamy na pograniczu edukacji i IT.

Czym są owe edukacyjne „klocki”?

Najprościej mówiąc, są to nowinki technologiczne, które mogą być wykorzystywane w procesie edukacji. Uczniowie mogą dziś obejrzeć filmy na YouTube, mogą znaleźć treści na Wikipedii, mogą korzystać z tzw. e-podręczników albo rozwiązywać testy wiedzy zamieszczane w internecie. Nauczyciele z kolei mają do dyspozycji dzienniki elektroniczne oraz liczne programy komputerowe wspomagające ich pracę. Problem jednak w tym, że poszczególne te elementy nie współpracują ze sobą, nie są ze sobą kompatybilne. Nie ma jednolitych standardów, które potrafiłyby związać środowisko edukacyjne w jeden kawałek. Zarówno nauczyciel, jak i uczeń potrzebują natomiast prostego rozwiązania, które ułatwi prowadzenie lekcji oraz naukę. Czas lekcji jest zbyt cenny, by marnować go na np. szukanie przez uczniów w swoich komputerach danego programu czy pliku. Szkoda też wysiłku nauczyciela, który ręcznie musi sprawdzać wyniki testów. Takich przykładów można mnożyć.

W jaki sposób można to wszystko zintegrować?

Umożliwiają to rozwiązania zwane w skrócie LMS – learning management system. LMS jest dla edukacji czymś w rodzaju Microsoft Office dla pracy biurowej. Tego typu systemy porządkują cały proces edukacyjny. Niestety, jak na razie są wykorzystywane raczej sporadycznie.

Jako Learnetic macie w swojej ofercie takiego właśnie, szkolnego Office’a?

Tak – staramy się wdrażać prosty w obsłudze standard, poszerzony o narzędzie dla wydawców, tak by mogli oni produkować treści elektroniczne, które przyjmą się w naszym LMS. Warto zwrócić uwagę na to, że oferowany przez nas system ma w sobie funkcję adaptywności – to znaczy, że jeśli tylko producent treści interaktywnych przewidzi taką możliwość, podręcznik może zachowywać się w sposób dostosowany do percepcji danego ucznia. Jest to w istocie odchodzenie od podręczników linearnych do spersonalizowanych, które np. będą proponowały uczniowi rozwiązywanie zadań adekwatnych do jego aktualnych umiejętności.

Czy rynek LMS można uznać za dojrzały?

Rynek ten nadal można śmiało nazwać pewnego rodzaju niszą. Obecnie w edukacji dopiero tworzą się tego typu standardy. Nie są to jeszcze rozwiązania dojrzałe. Wynika to w dużej mierze z tego, że w samym sektorze edukacji nie wytworzyła się jeszcze powszechna świadomość dotycząca potrzeby otwarcia się na nowinki technologiczne. Szkoła jest dziś unikalną scenerią, której niemal wszyscy uczestnicy – tak nauczyciele, jak i uczniowie – mają smartfony w kieszeniach, lecz na lekcjach korzysta się raczej z tradycyjnych narzędzi: tablicy, kredy, zeszytu. Mam wrażenie, że dostępny potencjał technologiczny jest w sektorze edukacji wykorzystywany bardzo słabo.

W sektorze edukacji nie wytworzyła się jeszcze powszechna świadomość dotycząca potrzeby otwarcia się na nowinki technologiczne. Szkoła jest dziś unikalną scenerią, której niemal wszyscy uczestnicy mają smartfony w kieszeniach, lecz na lekcjach korzysta się raczej z tradycyjnych narzędzi.

Sugeruje Pan, że podczas lekcji nauczyciel i uczniowie powinni móc wykorzystywać do nauki swoje własne smartfony czy tablety?

Niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego w czasach, gdy niemal wszyscy posiadają dostęp do tych urządzeń, nie są one wykorzystywane w szkole. Sądzę, że dzieje się tak w głównej mierze dlatego, że choć potencjał technologiczny jest wystarczający, to brakuje dziś pewnego sposobu działania, modus operandi, w jaki sposób z tych urządzeń podczas lekcji korzystać. Posłużę się przykładem: w zintegrowanym środowisku edukacyjnym nauczyciel za pomocą systemu mógłby zrobić kartkówkę, którą każdy rozwiązywałby na własnym smartfonie. Gdy takiego systemu jednak nie ma – taka próba zakończyłaby się chaosem w klasie i stratą czasu.

Czy jednak korzystanie z własnych urządzeń elektronicznych przez uczniów nie rodziłoby również pewnych zagrożeń? Czy nauczyciel byłby w stanie zapanować nad dziećmi, które zamiast się uczyć, wykorzystywałyby smartfony np. do grania w gry?

A myśli Pan, że kiedy na szkolnych ławkach leżą książki, to każdy uczeń ma je otwarte na tej samej stronie, co nauczyciel? Jeśli nauczyciel przygotuje ciekawą lekcję przy użyciu smartfonów, to jestem przekonany, że większość klasy zamiast grać w gry czy przeglądać internet, zaangażuje się w nią. Mitem jest jednak mówienie, że nauczyciel może mieć pełną, absolutną kontrolę nad klasą – to niemożliwe niezależnie od tego, czy podczas lekcji wykorzystuje się książki czy smartfony.

W debatach na temat wykorzystywania podczas lekcji urządzeń elektronicznych należących do uczniów pojawia się też z pewnością argument, że nie każdy takowe ma, że rodziców niektórych dzieci może być na nie zwyczajnie nie stać…

Zdecydowana większość uczniów posiada, używa i nosi ze sobą urządzenia elektroniczne, które mogłyby być wykorzystywane podczas lekcji. Oczywiście – jest także grupa dzieci, które takowych nie posiadają. Zdarza się też, że uczeń zapomni swojego smartfona albo rozładuje mu się bateria. Jaki jednak problem, by w klasie były 3-4 dodatkowe urządzenia? Szkoły mogą je kupić za naprawdę niewielką cenę, to nie muszą być najnowsze iPhone’y. Zapewnienie dziecku sprzętu z dostępem do internetu jest obecnie przecież tańsze od zapewnienia mu codziennie ciepłego posiłku.

Mówiąc szczerze – nie sądzę, by ta argumentacja przekonała osoby decydujące o kształcie edukacji…

Faktycznie, problemem we wdrażaniu podobnego typu filozofii może być, szczególnie w Europie, poprawność polityczna. W jej myśl, skoro w klasie jedno dziecko nie ma smartfona, to zamiast pożyczyć mu go, by korzystało z niego podczas lekcji, lepiej w ogóle zrezygnować ze stosowania urządzeń elektronicznych przez wszystkich uczniów. Zupełnie nie dziwi, że podejście bring your own device (BYOD) powstało w Stanach Zjednoczonych, gdzie mentalność jest zupełnie inna.

Uczestnikom sektora edukacyjnego w Polsce oraz szerzej – w Europie – potrzebna jest zatem zmiana mentalności?

Jeśli wybrałby się Pan do pierwszej lepszej polskiej szkoły, 9 na 10 uczniów będzie miało w plecaku smartfona. Podobnie jak nauczyciel. Ale nie wolno na ten temat mówić – lepiej ten sprzęt wyciszyć, wyłączyć, schować i go nie używać. Wyjmiemy te urządzenia i co? Nie ma systemu, wkradnie się chaos. Staramy się na to wyzwanie odpowiedzieć. To kwestia zarówno polityki, mentalności, jak i rozwiązania integrującego, w stylu LMS.

Pańska poprzednia firma – Young Digital Planet została kilka miesięcy temu zamknięta przez fińskiego właściciela, który uzasadniał to faktem, że tworzone przez YDP technologie i rozwiązania edukacyjne sprawdzały się w latach 90. i na początku XXI w., lecz obecnie, w dobie cyfryzacji, klienci oczekują innych, których YDP nie realizuje. Learnetic działa w tej samej branży co YDP. Nie boicie się zatem o popyt na Wasze rozwiązania?

Absolutnie nie. To tak, jakby powiedzieć, że Nokia przegrała, bo technologie komórkowe z lat 90. przeminęły. Nie kupuję takiego podejścia – nikt firmom nie zabrania dopasowywać się do otaczającej je rzeczywistości. Learnetic tym się różni od YDP, czym Samsung od Nokii – nie przespaliśmy momentu, w którym na technologiach mobilnych należało się skoncentrować i coraz bardziej je dopieszczać. Zauważyliśmy to i staramy się odpowiedzieć na nowe potrzeby pojawiające się razem z nimi.

Nikt firmom nie zabrania dopasowywać się do otaczającej je rzeczywistości. Nam udało się nie przespać momentu, w którym na technologiach mobilnych należało się skoncentrować i coraz bardziej je dopieszczać.

Learnetic jest obecny na kilkudziesięciu rynkach świata. Od początku Waszą strategią było wyjście za granicę?

W tej branży nie da się zacząć od rynku krajowego. Oprócz rynku amerykańskiego i raptem kilku innych nieco mniejszej wielkości, które są homogeniczne i tworzą swego rodzaju „małe światy”, nie moglibyśmy sobie na to pozwolić. Skupiając się na jednym kraju bralibyśmy na siebie ogromne ryzyko. Wystarczy, że władze odpowiadające za edukację zmienią swoją opinię na temat naszych produktów albo program nauczania i już pojawia się duży problem. Trzeba szukać swojego miejsca na świecie, w wielu lokalizacjach.

Jaka jest wasza pozycja na europejskim rynku?

Trudno jest mówić o rynku europejskim, gdy w samych tylko Niemczech każdy land ma swoje własne założenia edukacyjne. Unia Europejska dążyła niedawno do wydania wspólnego podręcznika do historii, co skończyło się totalnym fiaskiem. Nie jesteśmy dziś w stanie stworzyć w Europie jednego rynku edukacyjnego. Jak bowiem tego dokonać, kiedy poszczególne państwa europejskie mają tak odmienne poglądy na temat wielu różnych spraw? Nie funkcjonujemy w tak komfortowym środowisku, jak np. Stany Zjednoczone, gdzie rynek wewnętrzny jest ogromny i można osiągnąć sukces biznesowy zajmując niewielką nawet niszę.

Z pewnością nie jesteście jedyną firmą, która stara się być integratorem elementów edukacyjnych. Czy konkurujecie z podmiotami o charakterystyce podobnej do Learnetic, czy też musicie walczyć w jednej lidze z gigantami pokroju Microsofta czy Apple’a, które mogą mieć chrapkę na wprowadzenie i popularyzowanie swoich „szkolnych Office’ów”?

Korporacje z pewnością miałyby na to chrapkę, lecz problemem jest rozdrobnienie rynku edukacyjnego. Można zrobić Facebooka funkcjonującego na całym świecie tak samo, można powszechnie wykorzystywać Google Docs, ale z edukacją jest znacznie trudniej. Niełatwo jest bowiem znaleźć wspólny mianownik dla sektora edukacji na całym świecie. Wielkim koncernom, chcącym korzystać z efektu skali i powszechności, to się przynajmniej nie udaje.

Rynek edukacyjny jest na całym świecie bardzo rozdrobniony, przez co wielkie koncerny – chcące korzystać z efektu skali i powszechności – mają problem z tym, by na nim zwyciężyć.

Większe od nas podmioty, które również działają w branży LMS-ów mają szersze spektrum rozwoju w środowiskach akademickich, które są z natury bardziej zunifikowane od szkół, na których koncentrujemy się my. Potrzeby uniwersytetu w Polsce, Stanach Zjednoczonych i Wietnamie są podobne. Potrzeby szkół w każdym z tych państw są już natomiast zupełnie inne.

Jeżeli chodzi o naszą bezpośrednią konkurencję, w skali świata jest może 10-20 firm, które starają się robić rzeczy podobne do nas, choć nie identyczne. Trudno mi jednak mówić o nich jako o stricte konkurentach, gdyż oferowane przez nas rozwiązania integracyjne są unikatowe, nikt nie ma ich w skali 1:1. Konkurentów mamy za to jak najbardziej jeśli chodzi o rynek narzędzi do tworzenia treści edukacyjnych, na którym również jesteśmy obecni.

Tworzone przez Learnetic rozwiązania są w stu procentach Waszym dziełem, czy też zlecacie niektóre usługi innym firmom?

Korzystamy z outsorcingu usług informatycznych. Uznaliśmy, że skoro w Trójmieście mamy do dyspozycji cały rynek małych, prężnych przedsiębiorstw, z którymi można współpracować, to nie ma sensu budować od podstaw całego działu informatycznego wewnątrz firmy.

Jako osoba od lat związana z branżą około-IT, ocenia Pan zatem lokalny rynek jako dojrzały?

Nie będę silił się na oryginalność: nasi informatycy są cenieni w skali świata, o czym najlepiej świadczy to, że w Trójmieście lokuje się wiele firm, które wykorzystują lokalne zasoby IT. Centrum Intela w Gdańsku czy cała masa mniejszych rozwijających się firm informatycznych są najlepszą cenzurką kondycji lokalnego rynku.

Często słychać, że chcielibyśmy być drugą Doliną Krzemową, lecz pomimo boomu w IT, nadal brzmi to raczej jak marzenie. Czego nam brakuje?

Jedyne czego nam brakuje, to stabilizacji kapitałowej. Jesteśmy krajem kapitalistycznym bardzo krótko i mamy w społeczeństwie słabe poczucie kapitalizmu, który często jest przez Polaków odbierany pejoratywnie. Moim zdaniem to właśnie brak kapitału różni nas w największym stopniu od Doliny Krzemowej.

Jakie są tego konsekwencje?

Mamy bardzo sprawnych informatyków, którzy jednak zajmują się w większości projektami odpowiadającymi zewnętrznym potrzebom potentatów pokroju Nordei, Intela czy Lufthansy. Bardzo mało jest natomiast swobodnej myśli, firm posiadających własne rozwiązania. Reaktywny charakter lokalnych przedsiębiorstw IT wynika z braku rynku wewnętrznego i braku kapitału. Ewidentnie nie ma u nas możliwości zrobienia start-upów w takiej skali, jak w Kalifornii. Tym się różnimy.

Mamy na Pomorzu bardzo sprawnych informatyków, którzy jednak zajmują się w większości projektami odpowiadającymi zewnętrznym potrzebom potentatów pokroju Nordei, Intela czy Lufthansy. Bardzo mało jest natomiast swobodnej myśli, firm posiadających własne rozwiązania.

Jak się jednak ma do tego społeczny odbiór kapitalizmu?

Chodzi o niską skłonność do wydawania kapitału. Znam wiele osób, będących właścicielami firm z różnych branż w Trójmieście, wartych naprawdę duże pieniądze. Mottem większości z nich jest radzieckie przysłowie: „ciszej jedziesz, dalej zajedziesz”. Taką atmosferę da się u nas cały czas wyczuć. Ma to swoje efekty – widać je chociażby patrząc na liczbę pomorskich start-upów technologicznych, które odniosły sukces. Jest ich niewiele bo niewielu jest też ludzi, którzy chcieliby je wesprzeć, dokapitalizować. Wolą oni siedzieć cicho, niż się w coś zaangażować.

Pamiętam, że około 10 lat temu jeden z dziennikarzy zapytał mnie, dlaczego w Polsce jest tak mało, w porównaniu z innymi krajami, akwizycji kapitałowych. Mieliśmy już przecież wówczas bogatych Polaków, a mimo to nie kupowali oni firm na Zachodzie, wewnętrzny rynek kapitałowy też był u nas mało ruchomy. Nie potrafiłem wtedy odpowiedzieć na to pytanie. Myślę, że teraz wiem już, w czym tkwi sedno – chodzi o mentalność. Niechęć do funkcjonowania jako kapitaliści, do operowania własnym kapitałem, z pewnością nas ogranicza, czy wręcz upośledza. Kapitał mniej kojarzy nam się z szansą, a bardziej z kapitałem Marksa, czyli czymś, co należy napiętnować, a przynajmniej nie za bardzo się do tego przyznawać. Logika rozumowania jest prosta: skoro kapitalizm jest zły, to zły jest też kapitał. A skoro kapitał jest zły, to jakim cudem mają się rozwijać start-upy, które bazują na kapitale? Mówiąc o braku kapitału nie mam więc do końca na myśli, że firmom brakuje pieniędzy, lecz to, że brakuje odwagi, którą mają chociażby inwestorzy w Kalifornii. Odwagi, by zaryzykować i pofrunąć.

Kapitał mniej kojarzy się w Polsce z szansą, a bardziej z kapitałem Marksa, czyli czymś, co należy napiętnować, a przynajmniej nie za bardzo się do tego przyznawać. A skoro kapitał jest zły, to jakim cudem mają się rozwijać start-upy, które bazują na kapitale?

Wróćmy jeszcze na moment do kwestii edukacji. Jakie są kluczowe kompetencje przyszłości, które należałoby rozwijać wśród uczniów?

Sądzę, że niedługo w szkołach będziemy się uczyli przede wszystkim bazowych umiejętności, jak czytanie, liczenie, pisanie. Bardziej niż na gromadzeniu wiedzy będziemy się też skupiali na skutecznym jej pozyskiwaniu. Gospodarka i technologia ewoluują dziś tak szybko, że trudno określić, czego dzisiejszy dziesięciolatek będzie potrzebował w wieku 25 lat. Prawdopodobnie więc czeka nas ustawiczna edukacja przez całe życie oraz częste przekwalifikowywanie się. Jeśli chodzi o sferę kompetencji, jedyne co jesteśmy obecnie w stanie przewidzieć to to, że najważniejszą umiejętnością człowieka będzie w przyszłości zdolność do utrzymania w sprawności swojego aparatu poznawczego, kognitywnego. Wbrew pozorom – jest to trudne wyzwanie. Ludzie od dziesięcioleci są przyzwyczajeni, że kończą szkołę, a przez resztę życia bazują na doświadczeniu. Stąd też niewielu jest dziś gotowych na to, by w połowie życia się przekwalifikować.

Najważniejszą umiejętnością człowieka będzie w przyszłości zdolność do utrzymania w sprawności swojego aparatu poznawczego, kognitywnego. Czeka nas bowiem ustawiczna edukacja przez całe życie oraz częste przekwalifikowywanie się.

Żyjemy w dobie automatyzacji wielu procesów – czy nie dotknie on również sektora edukacji? Czy już niebawem młodym ludziom będzie w ogóle w szkole potrzebny nauczyciel? Firmy takie, jak Learnetic mogą przecież stworzyć rozwiązania umożliwiające skuteczną i samodzielną naukę czytania, liczenia i pisania…

Powiem trochę na przekór: zawód nauczyciela nie zniknie z prostego powodu – dzieci chodzą do szkoły nie tylko po to, by się uczyć, ale głównie po to, by spotykać się z innymi dziećmi, by się socjalizować. W ten sposób uczą się umiejętności społecznych, przy okazji przyswajając wiedzę z matematyki czy geografii. Gdyby chodziło o samą naukę, wiele badań dowodzi, że uczenie się w domu z guwernantem jest znacznie bardziej efektywne. Tyle tylko, że odizolowane od grupy dziecko nie jest wówczas przystosowane do życia w społeczeństwie. Szkoły przetrwają, bo jesteśmy istotami społecznymi coraz bardziej potrzebującymi współpracy.

Nie chcę oczywiście absolutnie umniejszać ważnej roli nauczyciela. Nauczyciel, jako ośrodek komunikacji, mistrz, kierujący edukacją, nawet jeśli będzie to edukacja oparta na nowoczesnych technologiach, zawsze będzie potrzebny. Będzie tylko obudowywany kolejnymi narzędziami. Tak samo jak maszyna parowa nie wyeliminowała ludzi, tylko przewartościowała ich kwalifikacje.

Skip to content