Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Otwórzmy się na cudzoziemców

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Czy można powiedzieć, że Trójmiasto jest dziś wysoce umiędzynarodowione? Jak pod tym względem prezentujemy się na tle innych polskich metropolii?

Na wstępie warto zaznaczyć, że Polska jest jednym z najbardziej homogenicznych państw Europy, jeśli chodzi o strukturę ludnościową. Pod względem skali umiędzynarodowienia i liczby cudzoziemców nadal jesteśmy daleko w tyle w porównaniu z państwami Zachodu. To oczywiście cały czas się zmienia i sądzę, że w perspektywie nadchodzących kilku lat możemy znaleźć się nawet w średniej europejskiej. Póki co na krajowym podwórku bez wątpienia bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o liczbę obcokrajowców oraz zróżnicowanie kulturowe, jest metropolia warszawska. Sądzę, że Gdańsk znajduje się na podobnym poziomie co Poznań, nieco jeszcze ustępując Wrocławiowi oraz Krakowowi. Mimo że poruszając temat cudzoziemców w Polsce wspomina się najczęściej właśnie o tych kilku miastach, nie można też zapominać o Lublinie oraz w ogóle – o wschodniej części kraju. Tamtejsze regiony są bardzo popularną destynacją dla Ukraińców oraz Białorusinów.

Za czasów PRL-u mówiło się, że Pomorze jest polskim oknem na świat. Czy pozostał w nas po dziś dzień pewnego rodzaju gen otwartości?

Gdyby spojrzeć na historię nie tylko Gdańska i Pomorza, ale i całej Europy, można dojść do wniosku, że najlepiej rozwijały się te miasta oraz regiony, które posiadały dostęp do morza. Obecność portów morskich zapewniała przepływ kapitału, dóbr oraz ludzi. Tworzyło to atmosferę sprzyjającą nie tylko wzajemnej wymianie handlowej, ale i otwartości na inne kultury, na to, co nieznane. Myślę, że taki „gen” wciąż w nas, Pomorzanach, jest i współcześnie może wpływać pozytywnie chociażby na nasz odbiór migrantów.

W historii obecność portów morskich zawsze zapewniała przepływ kapitału, dóbr oraz ludzi. Tworzyło to atmosferę sprzyjającą nie tylko wzajemnej wymianie handlowej, ale i otwartości na inne kultury, na to, co nieznane. Myślę, że taki „gen” wciąż w nas, Pomorzanach, jest.

Po transformacji ustrojowej granice Polski zostały otwarte, a wejście do Unii Europejskiej i do strefy Schengen jeszcze bardziej ułatwiły obcokrajowcom dostęp do naszego kraju. Mam jednak wrażenie, że choć od tego czasu ich liczba na Pomorzu stopniowo rosła, to prawdziwy boom nastąpił dopiero w ostatnich latach. Dlaczego tak się stało?

Zgadzam się, że w ostatnich pięciu latach mieliśmy do czynienia z intensyfikacją tego procesu. Powodów, dla których on przyspieszył, jest jednak co najmniej kilka. Jednym z najistotniejszych jest z pewnością masowa emigracja Polaków w połączeniu z dynamicznym rozwojem naszej gospodarki. Siłą rzeczy stworzyło to wiele miejsc pracy, a skoro nie byli ich w stanie wypełnić rodacy – robią to cudzoziemcy. Z pewnością jednak tak wielu z nich nie chciałoby się osiedlać nad Wisłą, gdyby nie stale rosnąca jakość życia w Polsce, a także coraz powszechniejsze utożsamianie, kojarzenie naszego kraju jako miejsca sukcesu, rozwoju, wzrostu. To przyciąga ludzi.

Bardzo ważnym czynnikiem z punktu widzenia umiędzynarodowienia naszego regionu, ale i całej Polski było też wspomniane przez Pana otwarcie granic – wejście do strefy Schengen. Dzięki temu wielu cudzoziemcom łatwiej było dostać się do naszego kraju, poznać go, zobaczyć, jaki jest on naprawdę. Pozwoliło to na obalenie wielu negatywnych stereotypów. W kontekście Pomorza nie można też nie wspomnieć o całej sieci wydarzeń kulturalnych oraz sportowych, na czele z Euro 2012, które pozwoliły nam przedstawić się światu w bardzo korzystny sposób.

Powyższe czynniki zarysowują pewien szerszy kontekst, w który wpisać należy jeszcze dwa bardzo istotne trendy, jakie miały miejsce w ostatnich kilku latach. Pierwszym jest napływ do Trójmiasta inwestycji z branży szeroko rozumianych BPO, w których zatrudnienie znajduje wielu obcokrajowców. Drugi to natomiast sytuacja na Ukrainie – zarówno wojna w Donbasie, jak również stan tamtejszej gospodarki. Jej pokłosiem była i nadal jest emigracja wielu naszych wschodnich sąsiadów, głównie w celach zarobkowych.

Na obecnie obserwowany na Pomorzu boom migracyjny w bardzo dużym stopniu wpłynęły dynamiczny rozwój branży BPO w Trójmieście oraz sytuacja na Ukrainie.

Kim – statystycznie – jest cudzoziemiec w Gdańsku?

Według statystyk w tym momencie w naszym mieście mieszka około 20 tysięcy obcokrajowców. Zdecydowana większość z nich – co jest charakterystyczne nie tylko dla Gdańska, ale i całej Polski – to obywatele Ukrainy, a także Białorusi oraz Rosji, z których najwięcej przyjechało do naszego kraju stricte w celach zarobkowych, szukając szansy na lepsze życie. Co ciekawe, jeszcze 4-5 lat temu emigracje zarobkowe wiązały się na Pomorzu również z kryzysem ekonomicznym na południu Europy. Ze względu na wysoki poziom bezrobocia w swoich krajach ojczystych przyjechało do nas wielu Włochów, Hiszpanów, Greków. Sporą część z nich stanowili studenci Erasmusa, którzy zdecydowali się zostać po zakończeniu studiów na stałe w Polsce.

Jakie, oprócz ucieczki przed bezrobociem oraz poszukiwaniem lepiej płatnej pracy, są motywacje obcokrajowców decydujących się na osiedlenie na Pomorzu?

Jednym z powodów są sprawy czysto prywatne, jak np. małżeństwa zawierane z Polkami lub Polakami. Często motywacje dotyczą też kwestii zawodowych, lecz o zgoła odmiennym charakterze niż brak perspektyw zawodowych we własnym kraju. Większość zagranicznych inwestycji przyciąga w dane miejsce również kadry zarządcze danej firmy. Sporą część z nich stanowią obcokrajowcy, którzy często przyjeżdżają tu razem ze swoimi rodzinami.

Menedżerowie zachodnich firm to jednak tylko niewielki odsetek osiedlających się na Pomorzu obcokrajowców. Najszerszy strumień migrantów stanowią bez wątpienia nasi wschodni sąsiedzi. Na ile prawdziwy jest stereotyp mówiący o tym, że przyjeżdżają tu oni pracować przede wszystkim na najprostszych, mało płatnych stanowiskach pracy? Czy praca w Polsce jest dla nich czymś podobnym do tego, czym jeszcze kilka lat temu była dla Polaków praca w Wielkiej Brytanii?

Owszem, widzę tu dużo analogii. W każdej gospodarce pracy prostej jest najwięcej – czy to w przemyśle stoczniowym, budowlanym, czy też w usługach spożywczych, sprzątania itp. Prawdą jest więc, że wielu obcokrajowców pracuje u nas poniżej swojego wykształcenia i kompetencji. Podobnie jak niegdyś Polacy w Wielkiej Brytanii.

W masowej emigracji Ukraińców do Polski można doszukać się wielu analogii do procesu emigracji zarobkowej Polaków na Wyspy.

Wielu Ukraińców ubiega się też jednak w Gdańsku o zatrudnienie na średniej i wyższej półce. Zarówno w przedsiębiorstwach, jak i w sektorze publicznym. Lokalny rynek pracy wykazuje szczególne zainteresowanie osobami z wykształceniem informatycznym, których na Pomorzu po prostu dziś brakuje. Co ciekawe, widzę też, że w Trójmieście lokują się i zaczynają inwestować także ukraińskie firmy.

Czy migranci są na pomorskim rynku pracy traktowani na równi z Polakami?

Bywa z tym różnie. Z pewnością są miejsca i firmy, gdzie tak się dzieje, ale są również i takie, gdzie tak nie jest. W innym wypadku nie słyszelibyśmy historii dotyczących dyskryminowania cudzoziemców na rynku pracy – czy to jeśli chodzi o poziom wynagrodzenia, czy kwestię zawierania umów o pracę. Widzę, że wciąż u wielu ludzi pokutuje myślenie, że Ukraińcom można zapłacić mniej, że skoro ktoś przyjechał ze Wschodu, to na pewno chce pracować na czarno itp. W wielu branżach sprzyja to funkcjonowaniu szarej strefy. Dlatego też ważny jest jasny przekaz ze strony polityków i instytucji publicznych, że na takie traktowanie nie ma zgody.

Cudzoziemcy mogą mieć ważną rolę do odegrania nie tylko na rynku pracy, lecz także w sektorze nauki, który w samej swojej naturze jest dość mocno umiędzynarodowiony. Na ile gdańskie uczelnie korzystają z zagranicznych talentów?

W Gdańsku studiuje dziś około 3 tys. studentów z zagranicy. To niewiele – nie tylko w skali europejskiej, ale również w porównaniu z innymi polskimi metropoliami. Najbardziej umiędzynarodowioną lokalną uczelnią jest Gdański Uniwersytet Medyczny, gdzie studiuje około 800-900 cudzoziemców. On też posiada największe doświadczenie w pracy z zagranicznymi studentami. Pod tym względem generalnie znacznie lepiej prezentują się jednak uczelnie z Warszawy, Lublina, Krakowa, Wrocławia, Poznania czy ze Śląska. Trudno mi powiedzieć, dlaczego pod tym względem wyróżniamy się in minus. Być może jest to pokłosiem braku adekwatnych działań promocyjnych, braku odpowiedniego sprofilowania i przygotowania uczelni. Na szczęście z roku na rok studentów z zagranicy jest w Gdańsku coraz więcej. Widać, że lokalnym uczelniom zaczęło zależeć na ich przyciąganiu. W ostatnim czasie bardzo zintegrowały one swoje działania – ukierunkowane nie tylko na umiędzynarodowienie uczelni, ale i na integrację studentów z zagranicy. W tym wszystkim ważna jest także bardzo dobra współpraca z miastem i samorządem województwa. W tych wysiłkach nie ma jednak nic dziwnego – zagraniczne talenty bez wątpienia podnoszą nie tylko jakość nauczania, ale także prestiż uczelni.

W Gdańsku mieszka dziś oficjalnie około 20 tys. cudzoziemców i z każdym kolejnym rokiem będzie ich prawdopodobnie coraz więcej. W jaki sposób obcokrajowcy się tu integrują? Jaki jest „pomysł” Gdańska na nich?

Władzom Gdańska zależy na tym, by przyjeżdżało tu jak najwięcej cudzoziemców. Wychodzimy z założenia, że ich kompetencje, talenty, pracowitość będą wspierały nasze miasto, budowały w nim wysoką jakość życia. Nie chcemy traktować tych osób jako kogoś obcego, z zewnątrz, lecz jako naszych mieszkańców. Z tą właśnie myślą podjęliśmy prace nad tym, jak tych ludzi integrować z lokalną, zastaną społecznością. Gdańsk jest pierwszym miastem w Polsce, które widząc współczesne wyzwania przyjęło lokalną politykę zarządzania migracjami w postaci „Modelu Integracji Imigrantów”. Wszyscy chyba przyjeżdżający tu migranci woleliby bowiem przestać czuć się migrantami. Chcieliby raczej być traktowani jako normalna – nie uprzywilejowana, ale też nie defaworyzowana – część społeczności.

Jaka w tym rola władz samorządowych? Czy tego typu integracja nie odbywa się bardziej na poziomie rodziny, znajomych, relacji w pracy?

Owszem, lecz samorząd może wspierać te procesy. Stąd ważne jest akcentowanie na każdym kroku – zarówno przez samorządowców, jak i np. liderów społecznych – że Gdańsk jest miastem otwartym i wspierającym różnorodność. I nie chodzi tu o to, by był to tylko pusty slogan. Jako Pomorzanie powinniśmy być świadomi tego, że trudno nam będzie dalej rozwijać nasz region, nasze miasta bez cudzoziemców. Nie da się osiągnąć wyższego poziomu rozwoju będąc zamkniętym na procesy migracyjne. Spójrzmy na najlepiej rozwinięte państwa świata o najwyższej jakości życia – czy któreś z nich jest homogeniczne?

Jako Pomorzanie powinniśmy być świadomi tego, że trudno nam będzie dalej rozwijać nasz region, nasze miasta bez cudzoziemców. Spójrzmy na najlepiej rozwinięte państwa świata o najwyższej jakości życia – czy któreś z nich jest homogeniczne?

Działania miękkie, jak np. tworzenie klimatu otwartości na cudzoziemców, to jedno, ale po stronie samorządu leżą też bez wątpienia bardziej twarde zadania…

Jeśli samorządowi zależy na tym, by mieszkający w Gdańsku obcokrajowiec czuł się jak gdańszczanin, a nie przyjezdny, starania może zacząć od siebie. Niezwykle istotne jest, by lokalne instytucje i urzędy potrafiły przestawić się na pracę z cudzoziemcami, tak by mogli oni bez problemu być obsłużeni w urzędzie. Oprócz zdolności stricte językowych personelu mam tu na myśli także przygotowanie kadry urzędniczej w zakresie kompetencji międzykulturowych potrzebnych do zrozumienia wielu delikatnych nieraz kontekstów.

Nie mniej istotne jest też stworzenie migrantom możliwości nauki języka polskiego. Edukacja jest podstawą – to wyzwanie dotyczące przygotowania szkół oraz nauczycieli do pracy z cudzoziemcami. Kolejne ważne kwestie to zapobieganie dyskryminacji obcokrajowców na rynku pracy, przygotowanie pracowników socjalnych do pracy z migrantami w kontekście pomocy społecznej, ale też zaangażowanie mieszkańców we wspieranie migracji, np. w bibliotekach czy domach sąsiedzkich. Te ostatnie są lokalnymi centrami obywatelskimi, które kierują swoją ofertę do osób  w różnym wieku, w tym do migrantów – np. w postaci możliwości nauki języka polskiego, ale także wielu innych aktywności, chociażby zajęć jogi. Wreszcie, jako władza lokalna, z dużą surowością musimy reagować na wszelkie przejawy dyskryminacji.

Czy tego typu incydenty są powszechne, czy też zdarzają się relatywnie rzadko?

Z przeprowadzonych przez nas w grudniu badań wynika, że 70% gdańszczan widzi w cudzoziemcach pozytywną wartość i utrzymuje z nimi dobre relacje. Mimo to na wielu polach nadal dość powszechnie zdarzają się dyskryminacje. Weźmy za przykład rynek mieszkaniowy. 98% cudzoziemców w Gdańsku korzysta z rynku najmu prywatnego. Bardzo często zdarza się, że gdy właściciel mieszkania słyszy przez telefon głos obcokrajowca, nie chce wynająć mu swojego lokum. Wspominałem też już o problemie dyskryminacji na rynku pracy. Nie chcę powiedzieć, że jest on powszechny, ale bez wątpienia nie jest też marginalny.

Rozmawialiśmy na temat tego, w jaki sposób samorząd może przyczynić się do lepszej integracji cudzoziemców. To jednak tylko jedna strona medalu. Z drugiej bowiem strony migranci również muszą chcieć się integrować – nikt ich do tego nie zmusi. Patrząc na kraje Europy Zachodniej, można się przekonać, że różnie z tym bywa…

Myślę, że ryzykowne jest stwierdzenie, że istnieją pewne mniejszości czy społeczności, które osiedlając się za granicą wolą żyć odseparowane od reszty społeczeństwa niż się z nią integrować. To raczej społeczeństwa krajów-gospodarzy nie zawsze były skore do przyjęcia obcokrajowców jak swoich. Polityka integracji migrantów jest w wielu krajach czymś zupełnie nowym. W Belgii, Niemczech czy Francji w latach 60. czy 70. ubiegłego wieku nikt nie mówił o procesach integracyjnych. Ludzie z różnych stron świata, w tym również z Polski, przyjeżdżali tam jako tania siła robocza i w taki sposób byli często traktowani. Dziś w naszym kraju dość analogiczną sytuację mamy w przypadku imigrantów z Ukrainy. Też traktujemy ich jako tanich, niewykwalifikowanych pracowników, z którymi nie warto się integrować. Nic dziwnego, że ludzie ci – czując tę atmosferę – szukają swoich i spędzają czas z nimi. To naturalne. Nie jest to uwarunkowane narodowościowo czy kulturowo. Niepokojące jest natomiast to, że znając doświadczenia Zachodu, zmierzamy w kierunku powielenia jego błędów. W przestrzeni publicznej nie jest chociażby prowadzona – bardzo moim zdaniem potrzebna – ogólnopolska debata na temat sposobów integracji cudzoziemców. Tak, by nie byli oni traktowani jako ci „obcy”, lecz jako „swoi”.

Ryzykowne jest stwierdzenie, że istnieją pewne mniejszości czy społeczności, które osiedlając się za granicą wolą żyć odseparowane od reszty społeczeństwa niż się z nią integrować. To raczej społeczeństwa krajów-gospodarzy nie zawsze są skore do przyjęcia obcokrajowców jak swoich.

Nie można też chyba jednak przesadzić w drugą stronę i zamiast integrować cudzoziemców, starać się ich zasymilować z Polakami…

Doświadczenia belgijskie czy francuskie pokazują, że realizowanie polityki asymilacyjnej może być dużym błędem. Dąży ona bowiem do pewnego rodzaju wykorzenienia. W uproszczeniu – skoro ktoś do nas przyjeżdża, to powinien przyjąć nie tylko kodeks lokalnych wartości, ale wręcz i tożsamość społeczności przyjmującej. Żeby być jednym z nas, dana osoba musiałaby się więc do pewnego stopnia wyzbyć swojej kultury, doświadczenia, nawet religii. Jest to zatem proces jednostronny, wymagający wysiłku tylko od osób przyjezdnych. Rodzi to ogromne ryzyka. Ludzi, którym próbuje się odebrać ich tożsamość i wartości, stać na naprawdę najgorsze czyny popełniane w ich obronie. Uważam, że jako gospodarze nie mamy prawa odbierania migrantom ich wiary, przekonań, kultury, doświadczeń. Dlatego zdecydowanie powinniśmy stawiać na politykę integracji. Działa ona w dwie strony: szanujemy ciebie, twoje przekonania i wyznawane wartości, lecz przyjeżdżając do nas musisz przestrzegać granic, które wyznacza nasze prawo. I to również w obszarach takich jak: prawa człowieka, prawa kobiet itp.

Jako gospodarze nie mamy prawa odbierania migrantom ich wiary, przekonań, kultury, doświadczeń. Dlatego zdecydowanie powinniśmy stawiać na politykę integracji, a nie asymilacji.

Jako że integracja jest procesem dwustronnym, kluczem do sukcesu po stronie gospodarzy wydaje się być otwartość społeczności lokalnej na obcokrajowców…

Integrowanie się, obcowanie, przebywanie z innymi jest naturalną ludzką potrzebą. Wierzę w to, że niezależnie od rasy, kultury, wyznania, ludzie na świecie są do siebie podobni. Każdy chce być kochany, bezpieczny, chce się realizować, mieć dobrą pracę. Różnicują nas tylko kultury. Jeżeli nie chcemy być społeczeństwem zatomizowanym, w którym w jednej bańce są Polacy, w drugiej Ukraińcy, w trzeciej muzułmanie, musimy być otwarci i pomocni. Tak, by stworzyć warunki, w których cudzoziemiec będzie mógł załatwić sprawę w urzędzie, posłać swoje dziecko do polskiej szkoły czy poruszać się na rynku pracy na tych samych zasadach co Polacy. Musimy uczyć się tej różnorodności. W innym wypadku przyjezdnym nie będzie pozostawało nic innego, jak trzymanie się tylko i wyłącznie ze swoimi.

Co ciekawe, tendencje separacyjne da się zaobserwować nie tylko w przypadku migracji niskoprofilowych, ale również tych na „wyższym szczeblu”. Menedżerowie międzynarodowych korporacji często nie mają potrzeb integracyjnych i także funkcjonują w pewnego rodzaju bańkach. Brakuje im przepływu relacji.

Powiedział Pan już kilka słów na temat dyskryminowania cudzoziemców na rynku pracy czy rynku mieszkaniowym. Jak jednak obcokrajowcy są na Pomorzu odbierani na płaszczyźnie czysto ludzkiej? Na ile my, Pomorzanie, jesteśmy podatni na stereotypy dotyczące poszczególnych nacji oraz krzywdzące obcokrajowców manipulacje polityczno-medialne?

Napływ obcokrajowców do Gdańska jest zjawiskiem dość nowym. A każda nowość niesie za sobą pewną dozę lęku. O ile przed II wojną światową nasze społeczeństwo było bardzo zróżnicowane, o tyle po 1945 r. Polska stała się bardzo homogeniczna. Nie mieliśmy jak i kiedy uczyć się wielokulturowości. I Pan, i ja czytaliśmy w szkolnym elementarzu historię o Murzynku Bambo. Dopiero od niedawna to się zmieniło. Z mojej perspektywy, choć Polacy jako naród nie są jeszcze zbyt dobrze obyci w relacjach z cudzoziemcami, są generalnie otwarci i ciekawi. Nawet jeśli jest w nas pewien lęk, czy też uprzedzenia, brak wiary, to w sytuacji bezpośredniego kontaktu z obcokrajowcem jesteśmy bardzo życzliwi i gościnni.

Inaczej jest natomiast, jeśli chodzi o dyskurs polityczno-medialny, który bywa bardzo mocno instrumentalizowany. Graniem na lękach można zbudować kapitał polityczny. Im więcej strachu, fobii, niechęci, tym mniej otwartości. Na takie niepokojące narracje, sygnały podatna jest niestety pewna część społeczeństwa – nie tylko gdańskiego czy pomorskiego, lecz w ogóle polskiego. Granie na emocjach jest tym bardziej niekorzystne, że postawami ksenofobicznymi i tak nic nie zdziałamy – od migracji nie ma odwrotu. Cudzoziemcy będą do nas przyjeżdżali, nawet jeśli polityczno-medialny klimat nie będzie temu sprzyjał. Po co więc im – i sobie – komplikować życie?

Im więcej w przekazie polityczno-medialnym strachu, fobii, niechęci, tym mniej otwartości. Na takie niepokojące narracje, sygnały podatna jest niestety pewna część społeczeństwa.

Klimat nieufności wobec cudzoziemców wytworzony przez niektórych polityków oraz skrajne media widać doskonale w internecie, gdzie poruszając temat migracji jest się narażonym na całą falę hejtu. Pocieszające jednak, że – jak Pan twierdzi – gdy Polak już pozna obcokrajowca, jest mu życzliwy i przychylny…

Ostatnio przeczytałem bardzo ciekawy wywiad ze szwedzkim kryminologiem pochodzenia polskiego, który twierdzi, że w związku z tym, że społeczeństwa są coraz bardziej bezpieczne, wskaźniki przestępstw spadają, mniej jest alkoholizmu i patologii społecznych, wzrasta poziom kontroli społecznej, to złe emocje i agresja muszą ujść gdzieś indziej. I dzieje się tak dziś w internecie, w postaci hejtu.

Mamy więc do czynienia z „paradoksem hejtu” – im jest go więcej w sieci, tym bezpieczniej jest na ulicach?

Tak właśnie podchodzę do hejtu – gdzieś te negatywne emocje muszą ujść. I niech uchodzą w internecie, byle nie w rzeczywistości. Choć oczywiście nie może być zgody na mowę nienawiści i nawoływania do dyskryminacji czy przestępstw. Od wieków znany jest mechanizm kozła ofiarnego i w tej chwili są nim właśnie migranci. Nie możemy poddać się złudzeniu, że hejt w internecie to reprezentatywna opinia większości mieszkańców. Nie pozwólmy się sterroryzować hejtem. Stoi za nim bardzo często niewielka, ale bardzo aktywna grupa ludzi. Generalnie jednak z dwojga złego wolę czytać negatywne komentarze o migrantach, niż słyszeć o pobiciach, przemocy czy wyzywaniu na ulicach.

Takie incydenty się nie zdarzają?

Myślę, że przypisywane Polakom ksenofobia i rasizm często są dość powierzchowne. Wierzę w dobre intencje i otwartość naszych rodaków. To widać u zdecydowanej większości obywateli. Choć przestępstwa z nienawiści, których podłożem jest pochodzenie narodowościowe czy etniczne, oczywiście też się zdarzają i jest ich niestety więcej niż w poprzednich latach. W zeszłym roku w Gdańsku prowadzonych było ponad 100 spraw dotyczących przestępstw z nienawiści. To niepokoi.

Spróbujmy spojrzeć na to z innej strony. Kilkanaście miesięcy temu w Wielkiej Brytanii doszło do kilku głośnych incydentów, których ofiarami byli Polacy. Wówczas zachowania te potępił publicznie brytyjski premier – David Cameron. Był to jasny sygnał, że na Wyspach nie ma przyzwolenia, tolerancji na tego typu agresję, że będzie ona konsekwentnie tępiona. Takiej narracji brakuje mi dziś w Polsce. Wśród liderów politycznych powinien być konsensus odnośnie braku tolerancji dla rasizmu, ksenofobii, uprzedzeń, przestępstw z nienawiści. Tymczasem mam wrażenie, że tego często brakuje. Szczególnie jeśli chodzi o obcokrajowców o innym kolorze skóry czy innego wyznania. Przez całe to zamieszanie polityczno-medialne na wiele rzeczy patrzymy bardzo powierzchownie, pobieżnie, niewnikliwie. Na migrantach buduje się atmosferę strachu. Stratni na tym jesteśmy i my, i przyjeżdżający tu cudzoziemcy. Powtórzę więc: to liderzy polityczni odpowiadają za narrację. Powinniśmy wymagać od nich, by jednoczyli Polaków „na tak” zamiast „na nie”.

Wniosek jest prosty: musimy się wzajemnie lepiej poznawać. To najlepsza recepta na wyleczenie fobii, które wynikają często po prostu z naszej nieznajomości innych kultur, braku styczności z nimi. Na zakończenie jeszcze jedno pytanie: czy jako Pomorze w nadchodzących latach nadal będziemy najbardziej atrakcyjną lokalizacją osiedleńczą dla naszych wschodnich sąsiadów, czy może „wyspecjalizujemy się” także w przyjmowaniu migrantów z innych części świata?

Już dziś mamy pewne grupy narodowościowe, które są tu bardziej popularne niż w innych polskich regionach. Mam tu na myśli przede wszystkim Niemców oraz Skandynawów, głównie ze względu na bliskość geograficzną, relacje biznesowe, ale też zażyłości historyczne. Nawiązując jednak bezpośrednio do pytania, podejrzewam, że w niedalekiej przyszłości „najazd” Ukraińców ustanie. Nie zdziwię się, jeśli spora część z nich wyemigruje dalej na Zachód w poszukiwaniu lepszej pracy, lepszych warunków bytowych. Podejrzewam, że nadal będziemy bardzo atrakcyjną lokalizacją dla wspomnianych Niemców i Skandynawów, a także dla przybyszów z państw Europy Środkowej, np. Bułgarów czy Rumunów.

Jeśli chodzi o kierunki bardziej egzotyczne, sądzę, że w horyzoncie kilku-kilkunastu lat możemy stać się bardzo atrakcyjną destynacją dla Azjatów. Mam tu w szczególności na myśli Hindusów. Pokolenie 20-30-latków z Indii już niebawem będzie stanowiło około 20% populacji świata w tym wieku. Są oni mobilni – migrują m.in. do Stanów Zjednoczonych, Australii, Wielkiej Brytanii. Uważam, że warto ich przyciągnąć, warto o nich „zawalczyć”. Może nam to otworzyć wiele kontaktów w tej już potężnej, lecz dopiero przecież wschodzącej gospodarce. Jeśli rozwój gospodarczy naszego regionu się utrzyma, nie powinniśmy mieć z tym jednak problemu.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Oczami SSC

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Co zadecydowało o tym, że Bayer otworzył swoje centrum usług wspólnych w Trójmieście? Jakie są atuty tej lokalizacji?

Zagraniczna inwestycja zawsze wiąże się z ryzykiem. Korporacja decydując się na osiedlenie się w danym miejscu stara się to ryzyko w jak największym stopniu zminimalizować. Początkiem całego procesu jest wybór kraju. Gdy w 2012 r. Bayer podejmował decyzję o utworzeniu centrum usług wspólnych w Polsce, bardzo istotną rolę odgrywał fakt, że nasz kraj jest z perspektywy zachodnich firm kierunkiem bezpiecznym. Zapewnia pewną bliskość kulturową, jak również stabilność polityczną. W dodatku, poprzez bycie członkiem Unii Europejskiej wiele spraw jest prościej załatwić. Żadnym problemem nie jest chociażby wymiana pracowników między Niemcami a Polską – nie trzeba się martwić o wizy, pozwolenia itd. Wiadomo, że bardzo istotnym czynnikiem lokalizacji z punktu widzenia centrów usług wspólnych jest też ilość i jakość zasobów pracy. W Polsce ich dostępność jest bardzo wysoka – Polacy są generalnie dobrze wykształceni, znają języki, jest tu wiele wysokiej klasy uczelni.

Rozumiem, że Polska na tle innych krajów okazała się atrakcyjną lokalizacją. Jak jednak doszło do tego, że koniec końców inwestycję ulokowano właśnie na Pomorzu?

Od wyboru kraju do wyboru konkretnego miejsca faktycznie jeszcze dość daleka droga. Aby zawęzić liczbę potencjalnych lokalizacji międzynarodowe korporacje korzystają zazwyczaj z matryc decyzyjnych, które pozwalają im przeanalizować szereg kryteriów. Odnoszą się one do różnych aspektów, np. dostępności i kosztu wynajmu powierzchni biurowej czy jakości i ilości zasobów ludzkich (mierzona np. ilością podobnych inwestycji, liczbą studentów, obecnością renomowanych uczelni). Każde kryterium ma własną wagę. Na sam koniec poszczególne miasta otrzymują więc pewną liczbę punktów. Pozwala to na zawężenie pola wyboru. W przypadku Bayera, po dokonaniu wstępnej analizy wytypowaliśmy cztery potencjalne lokalizacje: Trójmiasto, Wrocław, Poznań i Katowice. Pod koniec procesu, po jeszcze wnikliwszych analizach, pozostały tylko dwie pierwsze. Obydwie były porównywalne jeśli chodzi o uzyskaną w całym procesie punktację. Na tym etapie do gry wchodzą już kryteria miękkie. W naszym wypadku zadecydowały czynniki ludzkie. Odnieśliśmy bardzo dobre wrażenie z rozmów przeprowadzanych z reprezentantami regionu – docenialiśmy ich profesjonalizm i zaangażowanie. Mieliśmy wrażenie, że ludziom tym bardzo zależy, co przejawiało się czasem nawet małymi, błahymi sprawami. Dla przykładu, wysłałem maila o godzinie 18 z zapytaniem o pewne szczegóły dotyczące parametrów lokalizacji, a tego samego wieczoru dostałem odpowiedź, choć wcale tego nie oczekiwałem. Gdańsk był pretendentem z wielkim zapałem i to miało duży wpływ na naszą decyzję.

Wiadomo, że reprezentanci każdego regionu będą się go starali przedstawić w jak najlepszym świetle, tak by dana inwestycja ulokowała się akurat tam. Czy podejmując decyzję o lokalizacji inwestycji korporacje posiłkują się też informacjami uzyskanymi od innych, obecnych tam już firm?

Jedną z podstawowych niewiadomych przy wyborze lokalizacji jest to, że spora część informacji na jej temat ma charakter deklaratywny. Opierają się one na pewnych sugestiach, komunikatach uzyskiwanych od osób, które zachęcają do zainwestowania w danym miejscu. Dopiero później przychodzi rzeczywistość, pewne rzeczy widać, gdy już się zainwestuje i w tej lokalizacji się funkcjonuje. Z pewnością jest też tak, że im więcej firm decyduje się osiedlić w danym miejscu, tym lepszą ma ono renomę i jest w stanie przyciągać kolejne inwestycje. Gdy Bayer wchodził do Trójmiasta, było to wyraźnym sygnałem dla innych korporacji – skoro taki potentat pojawia się w Gdańsku, to warto uważnie przyjrzeć się tej lokalizacji. Można to nazwać efektem kuli śniegowej, gdzie jedna inwestycja napędza kolejne. Stwarza to jednak pewne ryzyko. Gdy podjęta zostaje decyzja o ulokowaniu się w miejscu X, niebawem mogą się tam pojawić kolejne firmy. Założenia, które się przyjmuje na wstępie mogą się więc szybko zdezaktualizować. Jeśli natomiast chodzi o kwestię komunikacji między korporacjami – owszem, nierzadko potencjalni inwestorzy, rozpatrujący osiedlenie się w Trójmieście, odwiedzają nas i pytają o nasze doświadczenia. Starają się zbudować pomost między deklaratywnym charakterem pewnych parametrów, a tym, jak wygląda rzeczywistość.

Jedną z podstawowych niewiadomych przy wyborze lokalizacji jest to, że spora część informacji na jej temat ma charakter deklaratywny. Opierają się one na pewnych sugestiach, komunikatach uzyskiwanych od osób, które zachęcają do zainwestowania w danym miejscu. Dopiero później są one weryfikowane przez rzeczywistość.

Czy jednak w interesie obecnych tu już korporacji nie leży raczej – w przeciwieństwie do władz regionu i agencji promujących Trójmiasto – zniechęcanie kolejnych firm do pojawiania się na Pomorzu? Wszak więcej przedsiębiorstw to większa konkurencja o pracownika…

Z jednej strony faktycznie można powiedzieć, że pojawianie się w Trójmieście kolejnych firm z naszej branży jest dla nas wyzwaniem. Konkurent może być zainteresowany zatrudnieniem naszych pracowników, którzy są wykwalifikowani i nabyli już doświadczenie w podobnych procesach. Tak się rzeczywiście dzieje – każda nowa firma powoduje zawirowania na rynku. Szczególnie, że wiele z nich korzysta dziś z proaktywnych metod rekrutacji – bardziej niż na publikowaniu ogłoszeń o pracę skupiają się na poszukiwaniu i wyławianiu pracowników, których potrzebują. W krótkim terminie na pewno nie korzystamy więc na pojawianiu się w Gdańsku kolejnych korporacji. Z drugiej jednak strony, średnio- i długoterminowo dzięki temu rośnie atrakcyjność regionu dla osób rozważających relokację. Dodatkowo każda z takich firm inwestuje w rozwój ludzi, którzy kiedyś być może znajdą zatrudnienie właśnie u nas.

Co to znaczy?

Zazwyczaj pierwsze pół roku zatrudnienia osoby, która nie ma doświadczenia w pracy korporacyjnej i nie posiada jeszcze oczekiwanych przez nas umiejętności, to okres inwestowania w nią. Inwestycja ta zaczyna się spłacać dopiero po pewnym czasie. Jeżeli wszystkie obecne w danym miejscu korporacje dokonują takich inwestycji, baza pracowników doświadczonych w pewnych procesach się poszerza. Jest to z korzyścią dla wszystkich obecnych tu pracodawców, którzy dzięki rotacji pracowników będą mogli zatrudnić osoby posiadające pożądane doświadczenie zawodowe.

Skoro tyle firm zdecydowało się na zainwestowanie w Trójmieście, to jest to namacalny, empiryczny dowód na to, że lokalizacja ta jest dla nich atrakcyjna. Czy pod tym względem gramy już w tej samej lidze, co krajowa czołówka – Kraków i Wrocław?

Rynek SSC/BPO w Polsce rośnie bardzo dynamicznie, średnio 15-20% od 2010 r. Trójmiasto z pewnością na tym korzysta. Niemniej jednak kwestia atrakcyjności inwestycyjnej nie jest zerojedynkowa. Czasem inwestor potrzebuje na szybko powierzchni biurowej i zamiast pójść do Lublina wybierze Szczecin, gdzie akurat taka powierzchnia jest dostępna. Czy to świadczy o tym, że ta lokalizacja jest bardziej atrakcyjna? W przypadku tej konkretnej inwestycji tak, ale w przypadku wielu innych – już niekoniecznie. Związek Liderów Sektora Usług Biznesowych ABSL co roku wydaje raport na temat sektora nowoczesnych usług biznesowych w Polsce. Wynika z niego, że pod względem liczby miejsc pracy Trójmiasto plasuje się na czwartym miejscu w skali kraju. Przed nim znajdują się: Kraków, Wrocław i Warszawa. To z pewnością krajowa czołówka w ujęciu ilościowym, lecz jakościowo różnice te są znacznie mniejsze. Miasta uczą się od siebie. Gdy Trójmiasto wchodziło na ten rynek, ewidentnie bazowało na doświadczeniach Wrocławia, który „wystartował” szybciej. Podejrzewam, że podobnie było w kontekście innych polskich miast.

Można spotkać się z opinią, że Trójmiasto jako jedyna wielka metropolia północnej Polski cechuje się znacznie większym obszarem przyciągania niż inne polskie miasta. Oprócz kadry pochodzącej stąd może się też posiłkować osobami, które przyjeżdżają tu z Olsztyna, Bydgoszczy, Torunia czy nawet Szczecina. W pobliżu nie ma żadnej wielkiej metropolii, z którą trzeba byłoby konkurować o pracownika…

Trudno mi to ocenić, gdyż nie znam danych. Z moich obserwacji wynika jednak, że obraz ten może wcale nie być tak optymistyczny. Mobilność pracowników w Polsce jest dość ograniczona. Wydaje mi się, że jest to związane z preferencjami mieszkaniowymi Polaków. W Niemczech większość ludzi rozpoczynających karierę zawodową wynajmuje mieszkania. Na kupno własnego decydują się często dużo później. W Polsce wiele młodych osób kupuje mieszkanie, gdy tylko uzyska odpowiednią zdolność kredytową. Gdy ktoś mieszka w Bydgoszczy i zaciągnął tam kredyt hipoteczny na 30 lat, to jego gotowość do przeprowadzenia się do Trójmiasta będzie znikoma. Z drugiej strony, gdy ktoś jest rzeczywiście mobilny, opcja przeniesienia się nad morze będzie prawdopodobnie bardziej atrakcyjna niż przeprowadzka do Poznania czy Łodzi – z całym należytym szacunkiem i sympatią do obu miast. To, co mi się najbardziej podoba w Trójmieście to to, że nie jest ono ani zbyt duże, ani zbyt małe. Nie ma tu takiego stresu i pędu jak w Warszawie, a jednocześnie można tu przebierać w ofertach sportowo-kulturalnych, nie wspominając już o turystycznych. Podobne odczucia ma – jak sądzę – większość pracowników, którzy tu przyjeżdżają.

W Polsce wiele młodych osób kupuje mieszkanie, gdy tylko uzyska odpowiednią zdolność kredytową. To ogranicza ich mobilność.

Wspominał Pan, że jednym z czynników wpływających na atrakcyjność danej lokalizacji jest liczba studentów. Tymczasem kilka lat temu potentat korporacyjny – EY – uznało, że posiadanie wykształcenia wyższego wcale nie jest kluczowe z punktu widzenia rekrutacji pracowników. Czy do pracy w centrum usług wspólnych jest ono właściwie potrzebne?

Z naszej perspektywy ukończenie studiów nie jest warunkiem koniecznym przyjęcia do pracy. Jesteśmy w stanie nauczyć obsługi procesów, którymi się zajmujemy, większość osób, które mają do tego odpowiednią motywację. Szczególną umiejętnością, jakiej poszukujemy i wymagamy od pracowników już na starcie jest jednak znajomość języków, a płynnego posługiwania się językiem nie da się nauczyć w ciągu 3 miesięcy. Tak się w naszym przypadku składa, że osoby, które dobrze znają język obcy, studiują bądź też są absolwentami uczelni wyższych. Siłą rzeczy większość naszych pracowników skończyła więc studia. Niemniej jednak zdecydowanie nie jest to warunek, na który kładziemy szczególny nacisk.

Czy faktycznie jest tak, że wiele projektów inwestycyjnych realizowanych przez wielkie korporacje przechodzi naturalną ścieżkę wzrostu – gdy nie znają one jeszcze dobrze danego miejsca, wolą zacząć od ulokowania działalności bezpiecznej, prostej. Jeśli się ona sprawdzi, idą dalej, dorzucając bardziej skomplikowane usługi finansowe, informatyczne, aż po knowledge center?

Charakter pierwotnej działalności bez wątpienia może ewoluować. Niemniej jednak nie doszukiwałbym się tu przemyślanej, długofalowej strategii, na zasadzie: za miesiąc w miejscu X będzie nasze centrum usług wspólnych, a za 10 lat zbudujemy tu centrum R&D. Korporacje często zaczynają od otwierania centrów usług wspólnych odpowiedzialnych za obsługę finansowo-księgową. Tak też było w przypadku Bayera w Gdańsku. Wynika to z tego, że w większości firm jest to obszar najbardziej ustandaryzowany. Jak Pan jednak wspominał, gdy zacznie się od jednej rzeczy i ona wychodzi, rośnie apetyt na więcej. W samej księgowości nasze aktywności niewiele mają wspólnego z potocznym „klepaniem” dokumentów, nasi pracownicy mówią o pracy detektywistycznej, w której analizują i rozwiązują problemy. To procesy wymagające doświadczenia i szerszych kompetencji, związanych z komunikacją, znajomością języków czy zdolnościami analitycznymi. Z czasem pojawia się myślenie: skoro coś działa w księgowości, to dlaczego ma nie działać np. w zakupach, controllingu czy logistyce. Na radarze pojawia się coraz więcej potencjalnych procesów. W Gdańsku już teraz zajmujemy się tematami niezwiązanymi z księgowością, jak np. zapewnieniem transparentności na rynku farmaceutycznym. To dla nas zupełnie nowa działka, a na horyzoncie mamy kolejne nowe procesy. Tak jak jednak wspominałem – nie sądzę, by centrala firmy miała od razu zaplanowane, by rozwinąć gdański oddział w tym kierunku. To efekt procesu ciągłego uczenia się. To działa też w drugą stronę – jeśli nie poradzilibyśmy sobie w rachunkowości, nikt nie powierzyłby nam kolejnych zadań.

Gdy osiedlająca się w danym miejscu korporacja zaczyna od jednego procesu i widzi, że sprawdza się on dobrze, rośnie apetyt na więcej. Pojawia się myślenie: skoro coś działa w księgowości, to czemu ma nie działać w zakupach, controllingu czy logistyce.

Czy widzi Pan szansę na to, by w perspektywie kilku lat Bayer mógł przenieść na Pomorze również swoje najbardziej zaawansowane procesy i otworzył tu np. centrum R&D?

Bayer posiada globalną sieć centrów R&D rozsianych po świecie, w których zatrudnia  piętnaście tysięcy badaczy. Pamiętajmy jednak, że badania i rozwój to nie tylko naukowcy i nowoczesne laboratoria, lecz w dużej mierze analiza danych. Dlaczego tego typu działalnością nie mieliby się zająć polscy specjaliści? Czy tak będzie – dopiero przyszłość pokaże. W tym momencie zamiast spekulować skupiamy się na aktualnych wyzwaniach.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorskie start-upowanie

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Co w głównej mierze decyduje o atrakcyjności Trójmiasta z punktu widzenia rozwijania działalności start-upowej?

Jan Wyrwiński: Ekosystem innowacji to nie tylko instytucje, uczelnie i talenty – to także dobre samopoczucie jego uczestników, możliwość spotkania się w atrakcyjnym miejscu, spektrum opcji na spędzanie czasu wolnego, w tym również bogata oferta kulturalna. To wielkie atuty Pomorza, stanowiące bodziec przyciągający tu wiele utalentowanych osób z całej Polski. Jeśli na rynku pojawi się ciekawa oferta, a zainteresowana nią osoba jest mobilna, to prędzej wybierze Trójmiasto niż chociażby Katowice. Nie bez znaczenia jest również sprawnie działający transport publiczny. W Trójmieście nie trzeba, tak jak w Warszawie oraz kilku innych polskich metropoliach, poświęcać tak wiele czasu na dojazd do miejsca pracy. Minęły też już lata, gdy Pomorze uznawane było za region peryferyjny. Dziś, z perspektywy globalnych rozwiązań technologicznych, to bez znaczenia, czy siedziba firmy znajduje się w Warszawie, czy w Gdańsku. Nic nie stoi na przeszkodzie, by właśnie tutaj swoje siedziby lokowały największe korporacje oraz działające na rynkach międzynarodowych start-upy.

Radosław Białas: Nie można jednak zaprzeczyć, że to w stolicy jest najwięcej instytucji – firm, korporacji, akceleratorów i funduszy, z którymi na swojej ścieżce stykają się start-upy. W ogólnym rozrachunku, dzięki  rozbudowanej sieci komunikacyjnej, w którą włączone jest Trójmiasto, fizyczna bliskość staje się coraz mniej istotna. Znacznie większą rangę ma wspomniana jakość życia. Skoro jest mi tutaj dobrze, nie mam powodów, by myśleć o relokacji. Gdy mam spotkanie w Warszawie mogę przecież wsiąść w samolot lub pociąg i być w stolicy bardzo szybko. Nie tylko zresztą tam – gdańskie lotnisko oferuje połączenia do wszystkich najważniejszych europejskich hubów lotniczych. Równie łatwo – czy to samolotem, czy to promem – można dotrzeć do Skandynawii, która jest świetnie rozwijającym się rynkiem start-upowym.

Czego zatem brakuje nam, by móc mówić, że jesteśmy „polską Kalifornią”?

RB: Siłą ekosystemów innowacji takich jak Dolina Krzemowa są mentorzy, którzy przeszli już swoją drogę w biznesie, mają ogromną wiedzę oraz doświadczenie i potrafią patrzeć w znacznie szerszej perspektywie, przekładając to na punkt widzenia twórców start-upów. Osób takich, jak Leszek Pankiewicz czy Łukasz Osowski, jest dziś na Pomorzu niewiele.

Siłą ekosystemów innowacji takich jak Dolina Krzemowa są mentorzy, którzy przeszli już swoją drogę w biznesie, mają ogromną wiedzę oraz doświadczenie, potrafią patrzeć w znacznie szerszej perspektywie i przełożyć to spojrzenie na start-upowców. Na Pomorzu takich osób nie ma jeszcze zbyt wielu.

JW: Zgadzam się, że ekosystem tworzą przede wszystkim ludzie. Obecnie pomorskim mankamentem faktycznie jest to, że niewiele osób z regionu przeszło całą biznesową drogę – od powstania start-upu do sukcesu na globalną skalę. Gdyby w ciągu najbliższych kilku-kilkunastu lat udało się to 10-15 projektom, nasz ekosystem sam zacząłby się napędzać. Byłoby więcej success stories, które mogłyby przełożyć się na ziszczenie się kolejnych.

Czy wówczas mielibyśmy szansę na to, by stać się jednym z największych hubów start-upowych w Europie?

JW: Dobrze jest mieć wysokie aspiracje, ale warto też brać pod uwagę realny potencjał. W Trójmieście mamy dziś kilkadziesiąt start-upów, w Warszawie jest ich pewnie kilka razy tyle, w Berlinie ponad dwa tysiące, a w Londynie pięć tysięcy. Nie ma sensu zakłamywanie rzeczywistości i gonienie metropolii, które nie tylko rozwijają się dłużej, lecz również są kilkukrotnie większe pod względem liczby ludności i skali potencjału ekonomicznego – zarówno tamtejszych firm, jak i społeczeństwa.

Michał Mysiak: Odnosząc się do tej ostatniej kwestii, warto mieć na uwadze, że zakładanie i rozwój start-upu jest dość kosztowne. Stąd też w Berlinie czy Londynie osoby zaangażowane w tego typu działalność to zazwyczaj 35-45-latkowie, którzy zapewnili już sobie odpowiednie zabezpieczenie finansowe, będące pewnego rodzaju „poduszką” w razie niepowodzenia start-upu. Zdobyli doświadczenie pracując, np. w korporacji, mają przygotowany konkretny plan, określający co w ciągu roku chcą osiągnąć. Jeśli to się nie uda, odcinają się od swojego biznesu i bez problemu wracają na rynek pracy. W Polsce osoby decydujące się na założenie start-upu to najczęściej 20-kilkulatkowie, które zwykle nie mają żadnego zabezpieczenia finansowego, a ich głównym kapitałem są pomysł oraz dostępność czasowa. Zakładane przez nich firmy są pierwszymi doświadczeniami biznesowymi, dla których nierzadko stawiają wszystko na jedną kartę. Warto o tym pamiętać porównując potencjał start-upowy Polski i państw Zachodu.

Na Zachodzie w działalność start-upową angażują się zazwyczaj 35-45-latkowie, którzy zdążyli sobie zbudować zabezpieczenie finansowe. W Polsce osoby decydujące się na założenie start-upu to najczęściej 20-kilkulatkowie bez doświadczenia biznesowego, których głównym kapitałem są pomysł oraz dostępność czasowa.

Wydaje się jednak, że nasza gospodarka wychodzi już z fazy bycia „na dorobku”. Osiedlające się tu korporacje dają Polakom możliwość zdobycia zarówno doświadczenia, jak i zbudowania poduszki finansowej…

JW: Zgoda, przede wszystkim jeśli chodzi o branżę IT. Dla osób wyspecjalizowanych w tej dziedzinie tworzenie start-upu nie jest tak ryzykowne. W przypadku niepowodzenia prawdopodobnie nie będą mieli problemu z ponownym znalezieniem ciekawej pracy z atrakcyjnym wynagrodzeniem.

RB: Świadomość posiadania zabezpieczenia finansowego w razie niepowodzenia start-upu jest kluczowa z punktu widzenia rozwijania młodych firm technologicznych. Sądzę, że w skali Polski jest ono dziś wciąż – ze względu na portfolio obecnych tam korporacji – największe w Warszawie, lecz pozycja Trójmiasta cały czas się umacnia.

No właśnie – czy obecność korporacji w regionie jest czymś dobrym czy raczej niekorzystnym z perspektywy rozwoju lokalnych start-upów technologicznych?

JW: Każdy powinien mieć wybór. Są osoby o charakterze „wolnych strzelców”, które nie wyobrażają sobie pracy w korporacji, chcą realizować swoje pomysły, skupiając się na rozwoju własnego biznesu. Są też i takie osoby, które przedsiębiorcami być nie chcą i wolą pracować na etat przy realizacji dużych, globalnych projektów. Należy szanować wybory i tych, i tych. Z tego względu uważam, że obecność korporacji w regionie jest czynnikiem korzystnym. Dochodzi do tego to, o czym mówiliśmy już wcześniej – dają one bezpieczeństwo. Osoby z żyłką do przedsiębiorczości mogą w całości poświęcić się rozwojowi swojej firmy mając świadomość, że posada w korporacji zawsze na nich czeka. Mogą również pracować na etat, a swój biznes rozwijać po godzinach. Znamy też takie przypadki. Nie uważam natomiast, by obecność korporacji miała być zagrożeniem dla rozwoju start-upów. Jeśli już to dla małych i średnich lokalnych software house’ów, które nie są w stanie wynagradzać swoich pracowników na takim samym poziomie.

Obecność korporacji w regionie nie jest zagrożeniem dla rozwoju start-upów. Jeśli już to dla małych i średnich lokalnych software house’ów, które nie są w stanie wynagradzać swoich pracowników na takim samym poziomie.

RB: Programistów przyciągają nie tylko pieniądze, ale też ciekawe projekty. W korporacjach decyzję o zadaniach, którymi należy się zająć, podejmuje się „u góry”, przez co zwykle nie mamy żadnego wpływu na ich dobór. Taka forma z pewnością nie każdemu odpowiada. Zdarza się, że osoby zatrudnione w korporacji, po przepracowaniu kilku lat osiągają pewien poziom rozwoju zawodowego i zaczynają myśleć o zdobywaniu nowych doświadczeń w ramach prowadzenia własnej działalności. Co ciekawe, korporacje są tego świadome. Zdolni pracownicy, którzy popadli w rutynę, tracą motywację i efektywność, dostają często pełną zgodę na angażowanie się w projekty start-upowe. W ten sposób mogą odetchnąć. A firma nie musi rekrutować nowego pracownika. Zastanawiając się, czy korporacje są dla start-upów zagrożeniem, warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Nabywcami projektów realizowanych przez młode firmy technologiczne są często właśnie korporacje, które potrzebują danego rozwiązania, by ulepszyć swoją pracę lub produkt. Co więcej, niekiedy otwarcie informują one o zapotrzebowaniu na dane rozwiązanie, licząc że któraś z lokalnych firm wyjdzie temu wyzwaniu naprzeciw. Obecność tego typu organizacji na Pomorzu ułatwia start-upom znajdowanie potencjalnych klientów.

MM: Trzeba też zwrócić uwagę na to, jakiego typu korporacje się tu lokują. Na Pomorzu są to głównie centra usług wspólnych, nie badawczo-rozwojowe. Gdyby w regionie osiedlały się tylko  firmy zajmujące się tworzeniem nowych technologii, to faktycznie mogłoby zdarzyć się tak, że „wyssałyby” z lokalnego rynku pracy największe talenty. Wydaje mi się, że obecnie możemy liczyć na to, że takie osoby, nie znajdując wystarczająco atrakcyjnych wyzwań w takich organizacjach, zaangażują się w działalność start-upową.

JW: To kwestia dyskusyjna. W Gdańsku swoje centrum badawczo-rozwojowe zlokalizował Intel. Znam wielu pracowników tej firmy, którzy – choć świetnie zarabiają – myślą o rozwoju swoich własnych biznesów. Ostatnie wyniki badań Natalii Hatalskiej o „cyfrowych nomadach” wskazują, że tylko 10% osób zatrudnionych w branży IT oczekuje pracy na etat. Pozostali cenią sobie wolność i niezależność, stabilne zatrudnienie w korporacji nie jest dla nich wielką wartością. To również dzięki takim osobom rośnie lokalna społeczność start-upowa, rozwija się ekosystem.

Projekty z jakich branż mają dziś szanse na globalny sukces? W czym warto, by specjalizowały się nasze pomorskie start-upy?

JW: Nie jest tajemnicą, że spora część perspektywicznych projektów dotyczy zastosowania technologii informatycznych i komunikacyjnych na styku z innymi branżami, np. medyczną, motoryzacyjną czy rolniczą. „Wchodząc” w kolejne z nich, wywracają je one do góry nogami. Coraz więcej procesów jest automatyzowanych, wykorzystuje się sztuczną inteligencję i uczenie maszynowe. Co ciekawe, w przypadku samego IT czy ICT przełomowe innowacje występują bardzo rzadko.

MM: Dobrze byłoby, gdybyśmy na Pomorzu byli w stanie identyfikować globalne trendy. Obecnie zdarza nam się specjalizować w rozwiązaniach, które w skali świata już przemijają, przez co od początku pozycjonujemy się nie jako innowacyjny kreator, lecz podwykonawca. Naśladujemy, rezygnując z szansy stania się pionierem.

Czy nasze lokalne start-upy od razu myślą o tym żeby zaistnieć na rynku globalnym czy też raczej pierwsze kroki wolą stawiać na rynku polskim? Jakie ryzyka to niesie?

RB: Jeśli pracujemy nad technologią, która niesie konkretną wartość dla potencjalnych użytkowników i jednocześnie jest unikalna na skalę międzynarodową, to jest szansa, że znajdziemy inwestora, dzięki któremu będziemy mogli zaistnieć globalnie.  Problem pojawia się wtedy, gdy zakłada się tworzenie produktu tylko na polski rynek. We Wrocławiu działa firma LiveChat, zajmująca się obsługą klientów poprzez mechanizm czatu działającego w ramach strony internetowej. Jest ona obecnie wyceniana na ponad miliard złotych. Jej założyciele podejrzewali, że początkowe skupienie się tylko na rynku polskim będzie ograniczać możliwość dalszego rozpowszechnienia produktu na rynku światowym. O wszystkich podejmowanych działaniach myślano w kontekście globalnym. To bez wątpienia przyczyniło się do osiągnięcia sukcesu. Gdyby początkowym nastawieniem było przejęcie tylko krajowego rynku, to efektem prawdopodobnie byłoby zbudowanie firmy znacznie mniejszej, osiągającej maksymalnie kilkanaście milionów złotych przychodu. Na wyjście za granicę byłoby już za późno – ich „pięć sekund”, by już minęło.

JW: Najlepszym na to przykładem jest portal naszaklasa.pl, który pojawił się na rynku polskim zanim popularny stał się u nas Facebook. Jego twórcy skupili się tylko na Polsce, nie myśląc o szerszym rynku. Portal zaistniał, przez kilkanaście miesięcy całkiem nieźle funkcjonował i nagle „spalił się” – przegrał rywalizację z Facebookiem. Takiego błędu nie popełnili twórcy Skype’a z Estonii, którzy od razu postawili na globalne upowszechnienie swojego produktu. Na niewielkich rynkach, pokroju estońskiego, nie ma zresztą pokusy, by koncentrować się wyłącznie na własnym „podwórku”. W niespełna 1,5-milionowym kraju tworzenie rozwiązania tylko na rynek wewnętrzny, nie ma potencjału. Niefortunne jest to, że Polska, jako kraj o populacji liczącej 38 milionów potencjalnych użytkowników, jest już pewnego rodzaju atraktorem do tworzenia produktów z myślą wyłącznie o tym rynku. To jednak, o czym wspominał już Radek, utrudnia zaistnienie oferowanego produktu za granicą. Jest to też moje osobiste doświadczenie.

Niefortunne jest to, że Polska, jako kraj o populacji liczącej 38 milionów potencjalnych użytkowników, jest już pewnego rodzaju atraktorem do tworzenia produktów z myślą wyłącznie o tym rynku. To jednak utrudnia zaistnienie oferowanego produktu za granicą.

Jak w środowisku IT postrzegane są produkty i technologie stworzone w Polsce, w tym w szczególności na Pomorzu?

JW: Czy, gdy mówimy o globalnej gospodarce i produktach, które są dostępne na całym świecie, pochodzenie UXPina z Pomorza ma jakieś znaczenie? Kto wie, że za technologią Amazona stoi częściowo IVONA? Mam wrażenie, że marka państwa nie ma tutaj żadnego znaczenia.

RB: Niewiele osób wie i interesuje się tym, skąd pochodzi Skype czy Snapchat. Zupełnie odwrotnie jest w branży motoryzacyjnej – każdy wie, że Volkswagen jest z Niemiec, a Citroёn z Francji. Nie zmienia to jednak faktu, że kraj pochodzenia liczy się chociażby w kontekście ludzi. Polscy programiści są na świecie kojarzeni jako bardzo dobrzy fachowcy. Przejawia się to również w tym, że coraz więcej korporacji tworzy tu swoje centra badawczo-rozwojowe.

MM: Dobrze, że nie jesteśmy już w branży kojarzeni głównie jako tania siła robocza. Zdarza się, że – w przypadku branży IT – firmy ulokowane na Pomorzu ściągają specjalistów z Finlandii. Stawki oferowane doświadczonym programistom w Trójmieście często niewiele różnią się od skandynawskich. Dlatego też sądzę, że warto promować nasz region właśnie tam – w Szwecji, Danii, Finlandii.

JW: Spodziewam się, że wraz ze wzrostem kosztów zatrudnienia zmieni się również struktura obecnych na Pomorzu korporacji. Mam nadzieję, że z czasem branża outsourcingowa przeniesie się z Polski do Rumunii lub na Ukrainę, a w jej miejsce pojawiać się będzie coraz więcej inwestycji związanych z prowadzeniem prac badawczo-rozwojowych.

Przez całą naszą rozmowę nie poruszyliśmy jednej, wydaje się bardzo istotnej kwestii – naszej mentalności. Czy to, jacy my – Polacy, Pomorzanie – jesteśmy pomaga nam czy blokuje nas w rozwijaniu działalności start-upowych?

JW: W pierwszych 10-20 latach po transformacji ustrojowej balastem ciążącym na naszej gospodarce było podejście do przedsiębiorczości na zasadzie prostej konkurencji: ja wygrywam, ty przegrywasz – decydując się na współpracę, zgadzasz się na bycie „pode mną”, nie w relacji partnerskiej. To nastawienie dopiero się zmienia. Założyciele Alfabeat to osoby w wieku 30-35 lat. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które wchodzi do biznesu w innym modelu, z nastawieniem win-win. Bo przecież w biznesie nie jest tak, że aby ktoś wygrał, to ktoś inny musi przegrać. Przeciwnie – jako lokalny ekosystem powinniśmy dążyć do budowy partnerstwa, które pozwoli nam odnieść sukces w skali globalnej. Taka świadomość już kiełkuje. Kiedy w 2005 r. zaczynałem swoją przygodę z biznesem, to na konferencjach z branży IT ludzie nie mówili sobie „dzień dobry”, nie wspominając już o „cześć”. Nie było takiego zwyczaju. Teraz jest inaczej. Nie ma nic dziwnego w tym, że dzwoni ktoś nieznajomy i mówi: „Nie znamy się, ale dostałem twój numer od osoby X. Jestem twórcą firmy Y. Wiem, że robicie ciekawe rzeczy, moglibyśmy nawiązać współpracę. Masz czas żeby się spotkać?”. Jest to zupełnie inne, niewykluczające podejście – skoro i ja, i ty robimy projekty w tej samej branży, to nie znaczy od razu, że ze sobą konkurujemy. Nie walczymy o Kowalskiego, którego widzimy na ulicy przez okno, lecz celujemy w rynek globalny. Będzie nam łatwiej odnieść sukces, jeśli połączymy swoje siły. W kontekście budowania na Pomorzu liczącego się w skali świata ekosystemu innowacji kluczowe jest zaufanie – wspólna praca, nie walka o każdą złotówkę. Tylko wówczas będziemy mieli szansę na odniesienie sukcesu. Na szczęście, taki właśnie, sprzyjający temu klimat panuje dziś w Trójmieście.

W biznesie nie jest tak, że żeby ktoś wygrał, ktoś inny musi przegrać. Przeciwnie – jako lokalny ekosystem biznesowy powinniśmy raczej dążyć do budowy partnerstwa, które pozwoli nam odnieść sukces w skali globalnej.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Strategia Dawida na rynku Goliatów

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Przykład SentiOne pokazuje, że start-up da się zbudować na bazie własnej pracy inżynierskiej. Jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu?

Start-upy technologiczne podzieliłbym na dwie grupy. Do pierwszej z nich należą firmy dość proste pod względem technologii, które skupiają swoje siły przede wszystkim na działaniach marketingowo-biznesowych, mających na celu dotarcie do klienta. Druga grupa, do której należy SentiOne, to przedsiębiorstwa o znacznie bardziej skomplikowanym know-how, przed którymi stoją w pierwszej kolejności duże wyzwania natury technicznej. Stąd też uczelnia wydaje się być naturalnym miejscem, w którym powstawać mogą ich zalążki. Tak też było w naszym przypadku. 7-8 lat temu wraz z moim kolegą z Politechniki Gdańskiej, Bartoszem Bazińskim, wpadliśmy na pomysł monitorowania tego, co ludzie piszą na temat poszczególnych firm w internecie oraz jak to później wpływa na postrzeganie tych firm przez klientów. Napisaliśmy o tym wspólnie pracę inżynierską. Stała się ona prototypem systemu, który nam posłużył jako pomysł do założenia własnego przedsiębiorstwa. Był on wystarczająco zaawansowany, byśmy mogli z marszu „przejść się” z nim po inwestorach.

Czy gdy ma się dobry, perspektywiczny pomysł, nie ma wówczas problemu ze znalezieniem inwestora?

Absolutnie nie jest tak, że pieniądze leżą na ulicy. Gdy szukaliśmy wsparcia finansowego dla naszego projektu, inwestorzy mogli ubiegać się o unijne dofinansowanie w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, Działanie 3.1 – „Inicjowanie działalności innowacyjnej”. Wzięliśmy całą listę inwestorów, którzy otrzymali z tego tytułu środki, i zgłaszaliśmy się do każdego po kolei. Dużo było odbijania się od drzwi i dużo naprawdę absurdalnych argumentów ze strony instytucji wspierających. Jeden fundusz zapytał, czy za przyznane nam środki będziemy chcieli kupić komputery. Pytanie nie na miejscu, kiedy mówimy o firmie informatycznej. Koniec końców udało nam się znaleźć inwestora, który nie tylko dał nam pieniądze, lecz także pozwolił nam rozwinąć skrzydła. Mieliśmy dużą swobodę, mogliśmy się rozwijać tak, jak chcieliśmy, nikt niczego nam nie narzucał. Uważam, że to zdrowe podejście – to my mieliśmy pomysł, dobrze znaliśmy rynek oraz dostępne tam rozwiązania. To my lepiej potrafiliśmy ocenić, które z nich są dobre, perspektywiczne, a które nie. Oczywiście, to nie było tak, że zostawaliśmy zupełnie poza kontrolą. Mieliśmy radę nadzorczą, cały czas konsultowaliśmy z inwestorem kierunki rozwoju firmy. To jednak my nadawaliśmy ton całemu temu procesowi.

Czy w rozwoju SentiOne pomogła Wam uczelnia?

Osobiście uważam, że uczelnia ma młodych ludzi kształcić oraz dawać im teoretyczne, a także – w miarę możliwości – praktyczne podstawy do tego, by mogli później samodzielnie stworzyć własną firmę. Gdy już założy się przedsiębiorstwo, możliwości wsparcia ze strony szkoły wyższej są raczej niewielkie; zresztą absolutnie nie uważam, by to było jej rolą. Kiedy chce się zakładać firmę, trzeba to robić samemu. Nikt nas w tym nie wyręczy.

Czy to, że projekt powstał w ramach pracy inżynierskiej, nie było barierą z punktu widzenia praw własności intelektualnej?

Nie było, gdyż oddając pracę zaznaczyliśmy, że nie oddajemy uczelni praw do naszego projektu inżynierskiego. Nie mieliśmy w związku z tym żadnych problemów, nikt nas przez to w żaden sposób nie blokował. Nie oznacza to jednak, że Politechnika Gdańska nie osiągnęła z tytułu naszej pracy żadnych profitów. Gdy już rozwinęliśmy naszą firmę, po kilku latach powróciliśmy na uczelnię, by zrealizować projekt badawczy razem z profesorami, z którymi wcześniej współpracowaliśmy przy projektowaniu naszego prototypu. Potrzebowaliśmy ich wiedzy i kompetencji. Niewykluczone, że takie zapotrzebowanie pojawi się także w przyszłości.

Podstawą stworzenia firmy jest dobry pomysł. Jakie trendy, zjawiska warto obserwować, by móc „wbić się” w jakąś niszę w sektorze nowoczesnych technologii?

Inspiracji trzeba szukać wszędzie. To nie jest sztywny proces, który ma polegać na uważnym śledzeniu trendów, a następnie wyciąganiu z nich wniosków. Owszem, one mogą być źródłem pewnych pomysłów, ale na pewno nie polecałbym ślepego za nimi podążania. Zjawiska takie mają to do siebie, że trwają przez jakiś czas, a następnie znikają, a w ich miejsce przychodzi coś nowego. Nie warto budować firmy w oparciu wyłącznie o rzeczy, których charakter jest bardzo ulotny. Gdy zakłada się przedsiębiorstwo, podejmuje się decyzję odnośnie tego, co się będzie robić przez najbliższych, dajmy na to, 10 lat. To wymaga zaangażowania, trzeba lubić to, co chce się robić. Podstawowym fundamentem firmy nie powinna więc być tylko i wyłącznie moda – „bo tak robią dziś wszyscy na świecie”. To raczej zgubna strategia.

Myśląc o własnym biznesie, warto inspirować się trendami, ale nie polecałbym ślepego za nimi podążania. Podstawowym fundamentem firmy nie powinna być tylko i wyłącznie chwilowa moda.

W jaki zatem sposób wpadliście na pomysł monitorowania internetu, czyli core’ową działalność SentiOne?

Pomysł przyszedł dość przypadkowo, po przeczytaniu felietonu mówiącego o ogromnym wpływie, jaki branża mediów społecznościowych wywiera na kreowanie wizerunku firm. Przedstawiony był w nim przykład pasażera United Airlines, którego znajdująca się w bagażu gitara uległa zniszczeniu podczas podróży. Po tym zdarzeniu nagrał on piosenkę o tym, jak bardzo nie znosi tej linii lotniczej. Zamieścił filmik z nagraniem na jednym z portali, który obejrzało kilka milionów użytkowników. W efekcie korporacja przeprosiła go za ten incydent, proponując pewną rekompensatę szkody, jaką poniósł. To było kilka lat temu i stanowiło pewnego rodzaju ciekawostkę, nowinkę. Dziś takie sytuacje mają miejsce znacznie częściej. Kryzysy PR-owe wielkich korporacji to chleb powszedni chociażby wielu blogerów. Stąd wziął się pomysł na stworzenie rozwiązania, za pomocą którego tego typu firmy mogłyby monitorować internet, a konkretniej – opinie, jakie na ich temat pojawiają się w sieci.

Aż trudno uwierzyć, że nikt wcześniej nie wpadł na taki pomysł…

Na początku faktycznie myśleliśmy, że nikt na to nie wpadł. Później okazało się, że podobnego typu rozwiązania są od jakiegoś czasu dostępne w Stanach Zjednoczonych. Gdy startowaliśmy z naszą firmą, doszło tam akurat do przejęcia największego gracza na tym rynku. Suma transakcji opiewała na kilkaset milionów dolarów. Później podobnego typu przejęć i ruchów było na co najmniej kilka.

Jak zatem Wam, nieznanym światu studentom Politechniki Gdańskiej, udało się w ogóle wejść na ten rynek?

Globalne rozwiązania oferowane przez potentatów z branży mają oczywiście dużą skalowalność, lecz są, przynajmniej w Europie, dość niskiej jakości. Na każdym z tutejszych rynków obecne są wysokiej klasy rozwiązania lokalne, analogiczne do naszych. My pozycjonujemy się jako gracz regionalny, skupiony przede wszystkim na rynkach Europy Środkowo-Wschodniej. Staramy się oferować rozwiązanie, które pozwala zaspokoić oczekiwania klientów korporacyjnych działających na co najmniej kilku rynkach w regionie. Naszą przewagą jest lepiej dostosowana do ich potrzeb, oraz – nie boję się tego powiedzieć – bardziej zaawansowana technologia.

Globalne korporacje mają jednak w porównaniu z SentiOne nieporównywalnie większe budżety oraz znacznie bardziej rozbudowane działy badawczo-rozwojowe. Czy nie jest tak, że gdyby chciały, to bez problemu by Was dogoniły pod względem technologicznym, zabierając Wam rynek?

Globalne marki skupiają się na największych rynkach zachodnich – amerykańskim, brytyjskim, w dużym stopniu również niemieckim. Tam właśnie koncentruje się działalność największych firm z branży usług, a więc grupa potencjalnie najlepszych klientów dla przedsiębiorstw zajmujących się monitorowaniem internetu. Region Europy Środkowo-Wschodniej cechuje się w tym kontekście znacznie niższym potencjałem. Poza tym składa się z wielu dość niewielkich rynków lokalnych, a na każdym z nich obowiązuje de facto inny język. Oznacza to, że na każdym z rynków trzeba się skupiać osobno. Widocznie dla wielkich korporacji bardziej opłacalną strategią jest skoncentrowanie się na kilku dużych rynkach niż „rozdrabnianie się” i dostosowywanie do kilkunastu niewielkich.

Wspominał Pan, że współpracujecie z wieloma firmami, które są obecne na co najmniej kilku rynkach. Czy to głównie one wyciągnęły Was za granicę? Dziś jesteście wszakże obecni już w 26 państwach Europy…

Zaczęliśmy od rozwoju na rynku polskim. Gdy udało nam się nawiązać dobre relacje z klientami, okazało się, że wielu z nich prosperuje także na rynkach zagranicznych. Byli zadowoleni z naszych usług i proponowali nam, byśmy współpracowali z nimi również poza Polską. My oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko temu. Rozwijaliśmy się w kierunku wskazanym przez naszych klientów. Było to dla nas o tyle komfortowe, że nie musieliśmy wprowadzać istotnych zmian w naszej technologii, bardziej skupiając się na jej dostosowaniu pod kątem językowym. Drugim, choć mniej znaczącym, filarem naszej ekspansji jest natomiast sprzedaż naszych podstawowych produktów drogą internetową.

Gdy udało nam się zdobyć klientów na polskim rynku, okazało się, że wielu z nich prosperuje także na rynkach zagranicznych. Byli zadowoleni z naszych usług i proponowali nam, byśmy współpracowali z nimi również poza Polską.

Jakie są, generalnie, strategie młodych przedsiębiorstw technologicznych – lepiej najpierw nabrać rozpędu na rynku krajowym, czy lepiej od razu celować za granicę?

To zależy od typu działalności. W przypadku branży business-to-consumer znacznie łatwiej jest od razu wejść na rynki zagraniczne. Stworzyć rozwiązanie, które każdy użytkownik, niezależnie od tego, skąd pochodzi, będzie mógł kupić online. To, że jest się z innego kraju, nie ma wówczas żadnego znaczenia. Inaczej sprawa ma się w kontekście rozwiązań dla biznesu. Każdy klient ma tu swoje indywidualne preferencje, często potrzebna jest żmudna, manualna praca, by sprostać jego oczekiwaniom. Wówczas częstszą drogą jest raczej rozwój organiczny, zaczynający się od rynku krajowego. Choć oczywiście nie jest to regułą.

W segmencie B2C znacznie łatwiej jest od razu wejść na rynki zagraniczne. Inaczej jest w segmencie B2B – tam każdy klient ma swoje indywidualne preferencje, często potrzebna jest żmudna, manualna praca, by sprostać jego oczekiwaniom. Wówczas działalność zaczyna się zazwyczaj od rynku krajowego.

Czy Trójmiasto – z perspektywy osoby, która rozpoczęła tu swój biznes – to dobre miejsce dla powstawania młodych firm technologicznych? Jakie są jego największe zalety?

Największą zaletą są bez wątpienia ludzie – zarówno ci, którzy stąd pochodzą, jak również ci, którzy się tu osiedlili. W innych polskich regionach znacznie trudniej znaleźć tak wielu wysokiej klasy specjalistów z branży IT. Wielu z nich przeprowadza się do Trójmiasta z innych części kraju. Szacuję, że spośród pracowników naszej firmy jedynie 25% pochodzi stąd. Reszta przyjechała tu z innych polskich miast, zatrudniamy też ludzi zza granicy. W innej lokalizacji mogłoby nam być trudniej znaleźć pracowników. Trójmiasto ma jednak wizerunek miejsca, w którym dobrze się żyje. Korzystamy na tym. Niemniej jednak dział sprzedaży naszej firmy ulokowaliśmy w Warszawie. Stamtąd właśnie pochodzi wielu naszych klientów, musimy zatem mieć tam swoich sprzedawców. Pod tym względem stolica jest w skali kraju poza konkurencją.

Pozostając przy temacie kadr – w Trójmieście mamy generalnie do czynienia z deficytem specjalistów z branży IT. Czy Wam – młodej, rozwijającej się firmie – nie jest trudno konkurować o nich z obecnymi tu wielkimi korporacjami?

To może być trudne dla firm, które nie zostały dokapitalizowane. My natomiast od początku pracowaliśmy z inwestorami. Dzięki ich wsparciu stawki, które proponujemy, zawsze były rynkowe. Konkurowanie o pracownika na rynku IT jest zresztą dość specyficzne. Ponieważ wynagrodzenia są generalnie wysokie, często nie grają najważniejszej roli przy wyborze pracodawcy. Wiadomo – każdy chce zarabiać jak najwięcej, jednak od pewnego pułapu w grę wchodzą także inne czynniki, takie jak atmosfera pracy czy też zainteresowanie rzeczami, które się robi. Wielu chce robić coś ciekawego, coś, co ich interesuje, i to staje się ich priorytetem.

Konkurowanie o pracownika na rynku IT jest dość specyficzne. Ponieważ wynagrodzenia są generalnie wysokie, często nie grają najważniejszej roli przy wyborze pracodawcy. Od pewnego pułapu w grę wchodzą także inne czynniki, jak atmosfera pracy czy też zainteresowanie rzeczami, które się robi.

Do pracy w Waszej firmie poszukujecie jednak nie tylko informatyków, ale też osoby znające języki obce. A najlepiej – informatyków znających języki…

Owszem – operowanie na każdym z rynków, na których jesteśmy obecni, wymaga od nas zatrudniania pracowników potrafiących posługiwać się lokalnym językiem. Sporo z nich pochodzi z Trójmiasta, są to m.in. absolwenci Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatnio na tej uczelni powstał nawet kierunek przetwarzania języka naturalnego. Ma on na celu kształcenie lingwistów, którzy będą potrafili współpracować przy tworzeniu algorytmów do rozumienia tekstu i jego analizy, wyciągania z niego informacji. Kończąc wątek pracowników, mamy też w naszej firmie kilku native speakerów z innych państw. Z niektórymi współpracujemy także zdalnie, na zasadzie zleceń.

Nadal pracujecie nad udoskonaleniem Waszej technologii, czy też produkt jest gotowy i teraz skupiacie się przede wszystkim na zdobywaniu kolejnych rynków?

Zawsze udoskonala się to, co się ma. Oprócz tego pracujemy też nad nowymi rozwiązaniami, związanymi chociażby z tym, by nie tylko monitorować internet, ale też angażować się w internetową dyskusję. Dajmy na to, że klient zatrudnia 10 osób, które dbają o wizerunek firmy i odpisują ludziom przy wykorzystaniu różnych kanałów. My chcemy zaproponować rozwiązanie  integrujące te kanały w jedno narzędzie, tak by można było lepiej zarządzać pracą zespołu. Oprócz tego chcemy też wejść głębiej w analizę tekstu. Danych jest coraz więcej, a my szukamy sposobu na to, jak w maksymalny sposób zautomatyzować pozyskiwanie informacji.

A zatem póki co raczej nie myślicie o tym, by sprzedać swoją firmę któremuś z potentatów, lecz by dalej rozwijać ją własnymi siłami?

Znajdujemy się obecnie w fazie dynamicznego rozwoju. Skupiamy się na osiągnięciu dużo większej skali działalności. Rozpatrujemy wejście na giełdę. Czerpiemy z tego wszystkiego dużo frajdy, nie myślimy o tym, by naszą firmę komuś sprzedać. Planowanie swojej strategii pod to, że ktoś nas kupi, nie jest zresztą najmądrzejsze. Firmy nie buduje się po to, by ją sprzedać, lecz po to, by każdy chciał ją kupić. I dopiero wtedy decyduje się o tym, czy ją sprzedawać czy nie. My w najbliższym czasie – nawet jeśli pojawiłyby się oferty kupna – nie będziemy tym zainteresowani.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w IV kwartale 2016 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim w IV kwartale 2016 r. w ujęciu branżowym były raczej dobre. W czterech spośród siedmiu analizowanych sektorów liczba przedsiębiorców pozytywnie oceniających warunki gospodarowania przeważała nad liczbą opinii negatywnych. Niezmiennie najlepsze noty cechowały sektor informacji i komunikacji, w którym wartość wskaźnika ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa we wrześniu sięgnęła +40,9 pkt. To wyraźnie więcej niż przeciętnie w poprzednich dwóch kwartałach, lecz równocześnie zauważalnie mniej niż w grudniu 2015 r., kiedy to wartość analizowanego indeksu sięgnęła +51,7 pkt.

Dobrze sytuację gospodarczą oceniali również reprezentanci firm działających w sektorze transportu i gospodarki magazynowej (+12,2 pkt. na koniec IV kwartału), handlu detalicznego (+8,1 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+6,9 pkt.). We wszystkich tych trzech przypadkach były to noty wyższe od obserwowanych pod koniec III kwartału 2016 r. Na szczególną uwagę zasługują przede wszystkim nastroje w handlu detalicznym, najlepsze od półtorej roku, a także w branży transportu i gospodarki magazynowej, które są najlepsze od roku.

Najbardziej negatywne nastroje cechowały sektor zakwaterowania i usług gastronomicznych (–8,7 pkt.), co jest jednak naturalnym zjawiskiem, związanym z sezonowym charakterem turystyki na Pomorzu. Były to najniższe oceny od marca 2016 r. Od niemal półtorej roku pesymistyczne nastroje miesiąc w miesiąc dotykają także sektora budownictwa. Nie inaczej było przez cały IV kwartał 2016 r. (odpowiednio: –5,8 pkt. w październiku, –2,6 pkt. w listopadzie, –8,1 pkt. w grudniu). Oceny te były zauważalnie niższe niż w analogicznym okresie przed rokiem. Negatywne opinie, choć bardzo nieznacznie (–0,5 pkt.) przeważały też pod koniec IV kwartału – po raz pierwszy od 10 miesięcy – w sektorze handlu hurtowego. Nie wydaje się jednak, by miał to być zaczątek rodzącego się trendu, gdyż zjawisko to jest obserwowane w pomorskiej gospodarce praktycznie co roku.

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od grudnia 2015 do grudnia 2016 r.

koniunktura_ivkw_2016

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

W dwóch spośród siedmiu analizowanych branż (handel detaliczny oraz transport i gospodarka magazynowa) odnotowano poprawę, biorąc za punkt odniesienia sytuację sprzed roku (grudzień 2015 r.). Skokowy wzrost (+16,1 pkt.) nastąpił jedynie w przypadku pierwszego z tych sektorów, w drugim był on nieznaczny (+1,9 pkt.). Istotny regres w ujęciu rocznym odnotowano przede wszystkim w sektorze informacji i komunikacji (–10,8 pkt.). Był on wyraźny także w przypadku zakwaterowania i usług gastronomicznych (–7,5 pkt.) oraz budownictwa (–6,1 pkt.). W przypadku przetwórstwa przemysłowego zakres zmian był zdecydowanie mniejszy (–1,4 pkt.), natomiast jeśli chodzi o handel hurtowy – nastroje pod koniec 2016 r. były identyczne, jak rok wcześniej.

W czterech sektorach koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Szczególnie dużą różnicę widać było w przypadku informacji i komunikacji (+12,4 pkt. względem kraju). Mając na uwadze nastroje reprezentantów tej branży, pod koniec 2016 r. województwo pomorskie znalazło się na trzecim miejscu wśród wszystkich polskich regionów. Znacznie niższe, choć nadal zauważalne dysproporcje wewnątrzkrajowe in plus z perspektywy Pomorza dotyczyły przetwórstwa przemysłowego (+5,4 pkt.), handlu detalicznego (+4,9 pkt.) oraz budownictwa (+4,5 pkt.).

W gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci branży przede wszystkim zakwaterowania i usług gastronomicznych, gdzie indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa kształtował się na poziomie o prawie 10 pkt. niższym od wartości ogólnopolskiej. W rezultacie pomorskie znalazło się na 13. pozycji wśród wszystkich województw. Warto jednak zwrócić uwagę na sezonowość tego zjawiska – IV oraz I kwartał rokrocznie uznawane są przez lokalnych przedsiębiorców z branży zakwaterowania i usług gastronomicznych za najgorsze w skali roku. Należy się spodziewać, że sytuacja odwróci się w II kwartale 2017 r.

Na podstawie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa można mówić o bardzo pesymistycznych nastrojach przedsiębiorców. Pogorszenia swojej sytuacji spodziewali się reprezentanci aż sześciu sektorów – wszystkich oprócz przetwórstwa przemysłowego. Szczególnie negatywne nastroje dotyczyły sektorów: zakwaterowania i usług gastronomicznych (–33,9 pkt.), budownictwa (–19,8 pkt.), handlu hurtowego (–14,4 pkt.) oraz informacji i komunikacji (–11,1 pkt.). Głosy pozytywne przeważały jedynie we wspomnianym sektorze przetwórstwa przemysłowego (+2,8 pkt.). Warto mieć na uwadze, że ogólna przewaga opinii negatywnych dotyczyła nie tylko Pomorza, ale całej polskiej gospodarki – w skali kraju pogorszenia swojej sytuacji również spodziewali się reprezentanci aż sześciu sektorów.


Działalność przedsiębiorstw

Na koniec grudnia 2016 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wyniosła 286,8 tys. W stosunku do września 2016 r. uległa ona zwiększeniu o 1,2 tys. podmiotów. Większy wzrost odnotowano natomiast w ujęciu rocznym – w tym czasie liczba podmiotów gospodarczych wzrosła o prawie 5 tys. (1,8 proc.). Rozpoczęty ponad trzy lata temu stały wzrost przedsiębiorczości jest zatem kontynuowany. Dotyczy on oczywiście przede wszystkim przedsiębiorstw najmniejszych i poprzez rosnące najprawdopodobniej zjawisko samozatrudnienia wpisuje się w obserwowany wzrost popytu na pracę.

Wyniki działalności przedsiębiorstw w czwartym kwartale 2016 r. nie były najlepsze. W porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku, produkcja sprzedana przemysłu spadła o 2,5 proc., sprzedaż detaliczna towarów – o 5,3 proc., a produkcja budowlano­‑montażowa – aż o 22,6 proc.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do grudnia 2016 r.

produkcja_i_sprzedaz_ivkw_2016

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

Czwarty kwartał 2016 r., choć zakończył się nie najlepiej, nie był z perspektywy przedsiębiorstw przemysłowych bardzo zły. W październiku i listopadzie miał miejsce wzrost produkcji sprzedanej w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego. Był on szczególnie zauważalny w drugim z tych miesięcy, kiedy przekroczył 10 proc. Grudniowy wynik, gorszy o 2,5 proc. od notowanego rok wcześniej, był natomiast pierwszym spadkiem produkcji sprzedanej w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego od maja 2013 r. W tym momencie trudno jest przesądzić, czy to tylko jednorazowy wyjątek, czy też zaczątek nowego trendu.

Sektor produkcji budowlano­‑montażowej notował niższe wyniki w porównaniu z ubiegłym rokiem już od maja. W październiku trend ten został przełamany – wielkość produkcji sektora okazała się wyższa o 12,7 proc. w porównaniu z październikiem 2015 r. W dwóch ostatnich miesiącach obecnego kwartału nastąpił jednak powrót tendencji spadkowej, która wyniosła –2,7 proc. w listopadzie i aż –22,6 proc. w grudniu. Można to uznać za kontynuację trendu spadkowego, jaki ma miejsce w tej branży.

W IV kwartale 2016 r. sprzedaż detaliczna była na nieznacznie niższym poziomie, co przed rokiem. W październiku, listopadzie i grudniu jej wartość była odpowiednio o: 6,7 proc., 4,6 proc. i 5,3 proc. niższa niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Choć obserwowane spadki są dosyć płytkie, to trudno w tej chwili osądzić, czy uda się przełamać trend spadkowy, który – z wyjątkiem sierpnia br. – trwa już od roku. Pewną nadzieją jest to, że popyt zgłaszany przez gospodarstwa domowe na lokalnym rynku może się w kolejnych okresach zwiększyć, m.in. ze względu na wypłaty z budżetu państwa w ramach programu 500+.


Handel zagraniczny

W IV kwartale 2016 r.¹ wartość eksportu wyniosła 2500,1 mln euro, zaś importu – 2688,5 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i wyniosło –165 mln euro. Od początku 2016 r. wartość eksportu sięgnęła 10 602,3 mln euro, a importu 10 466,9 mln euro, co przełożyło się na nadwyżkę w obrotach handlowych przekraczającą 135 mln euro.
W porównaniu do obrotów z IV kwartału 2015 r. zaobserwowano zarówno znaczące zmniejszenie wolumenu importu (o 33,2 proc.), jak i eksportu (o 34,3 proc.).

W IV kwartale 2016 r. struktura towarowa eksportu z województwa pomorskiego nieco odbiegała od tego, co obserwowano w poprzednich miesiącach obecnego roku. Zwraca uwagę przede wszystkim znaczny spadek udziału grupy statków, łodzi oraz konstrukcji pływających, który wyniósł jedynie 16,8 proc., podczas gdy w III kwartale 2016 r. było to 23,1 proc., a w IV kwartale 2015 r. – aż 35,6 proc. Grupa ta w ogólnej strukturze pozostała jednak dominująca. Nieco mniejszy udział przypadł natomiast paliwom (14,3 proc.) oraz maszynom i urządzeniom elektrycznym (12,8 proc.). Wymienione trzy grupy towarowe odpowiadały za 43,9 proc. eksportu IV kwartale 2016 r. (oraz za 48,8 proc. sprzedaży zagranicznej województwa od początku 2016 r.).

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w IV kwartale 2016 r.

eksport_ivkw_2016

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

W strukturze kierunkowej największym udziałem cechowały się Niemcy (17,9 proc.) oraz Holandia (13,7 proc.) Na kolejnych pozycjach plasowały się: Norwegia (8,1 proc.), Szwecja (6,8 proc.), Republika Czeska (4,3 proc.) oraz Wielka Brytania (4,1 proc.). Biorąc z kolei pod uwagę obroty od początku 2016 r. niekwestionowanym liderem są Niemcy (16,7 proc.). W pierwszej trójce znalazło się jeszcze miejsce dla Holandii (10,2 proc.) oraz Norwegii (6,9 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało ponad 64 proc. sprzedaży zagranicznej województwa.

Cechą pomorskiego importu jest wysoki poziom koncentracji towarowej. Warto mieć na uwadze, że struktura towarowa importu jest w znacznym stopniu kształtowana przez strukturę towarową eksportu. Wynika to z faktu, iż pomorskie importuje towary podlegające przetworzeniu, które następnie są eksportowane. Zjawisko to dało się zaobserwować również w IV kwartale 2016 r. Na najważniejsze produkty sprowadzane z zagranicy, tzn.: paliwa (31,1 proc.), maszyny i urządzenia elektryczne (12,9 proc.) oraz statki, łodzie, konstrukcje pływające (7,8 proc.) przypadało łącznie 51,8 proc. importu. W IV kwartale 2016 r. zarysował się też bardzo znaczący (11,3 proc.) udział produktów z branży ryb i skorupiaków, której udział w skali całego 2016 r. wyniósł 8,4 proc.

W IV kwartale 2016 r. najistotniejszym partnerem importowym – głównie za sprawą paliw – pozostała Rosja (20,6 proc. importu). Mniejszy strumień produktów trafił do województwa pomorskiego z Chin (13,2 proc.), Norwegii (12,3 proc.), Niemiec (6,8 proc.) oraz Iraku (6,3 proc.). Od początku roku najwięcej towarów spłynęło na Pomorze również z Rosji (20,1 proc.) oraz Chin (13,7 proc.), a także z Norwegii (8,2 proc.) oraz z Niemiec (6,9 proc.).

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w IV kwartale 2016 r.

import_ivkw_2016

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.


Rynek pracy i wynagrodzenia

Według stanu na koniec IV kwartału 2016 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw wynosiło 304,6 tys. osób. W stosunku do końca września wzrosło o 2,0 tys., a w porównaniu do końca grudnia 2015 r. – o 15,5 tys. Tempo wzrostu zatrudnienia było znacznie wyższe od tempa obserwowanego w okresie od października do grudnia 2015 r. oraz porównywalne w stosunku do III kwartału 2016 r.
W grudniu 2016 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 4679 zł. Oznacza to wyraźny, wynoszący aż 8,3 proc., wzrost w stosunku do poziomu wynagrodzeń w poprzednim kwartale. W dużym stopniu jest on jednak uzasadniony tym, że pod koniec roku w wielu miejscach pracy przyznawane są premie, nagrody oraz dodatki, zawyżające ogólny poziom wynagrodzeń. W relacji do wynagrodzenia sprzed roku odnotowano wyraźny, znacząco przekraczający poziom inflacji, wzrost (4,7 proc.). Oznacza to utrzymanie tendencji realnej zwyżki płac.

Wykres 5. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do grudnia 2016 r.

pracujacy_i_wynagrodzenia_ivkw_2016

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

W ślad za rosnącym zatrudnieniem nie przyszedł ubytek bezrobotnych. Na koniec grudnia 2016 r. ich liczba sięgnęła 64,1 tys. Choć jest to niemal 17,5 proc. mniej niż przed rokiem to jednocześnie o 0,9 proc. więcej niż pod koniec III kwartału. Stopa bezrobocia wynosiła 7,3 proc. Była ona identyczna jak pod koniec trzeciego kwartału. Pomimo nieznacznego wzrostu liczby bezrobotnych – obserwowanego notabene co roku – tak dobre dane dotyczące osób pozostających bez pracy obserwowano ostatnio w 2008 r.

Niska w porównaniu z poprzednimi kwartałami oraz latami wielkość populacji bezrobotnych ogółem to również efekt zmian sytuacji bezrobotnych znajdujących się w szczególnej sytuacji na rynku pracy. Uwagę zwraca zwłaszcza wyższy od dynamiki ogółem spadek bezrobotnych długotrwale (–19,3 proc. r/r). Nieznacznie niższy spadek zaobserwowano w tym samym okresie w grupie osób 50+ zarejestrowanych w urzędach pracy (–16,3 proc.). Obserwowane zmiany potwierdzają bardzo wysoki popyt na pracę, stwarzający szansę powrotu na rynek tym, których kompetencje mogły już ulec dezaktualizacji. Jeżeli popyt na pracę będzie nadal tak znaczący, to istnieje szansa na trwałą ich integrację z rynkiem pracy. Jeszcze wyższą dynamikę zmian zaobserwowano w wśród osób w wieku do 30 r. życia. W ciągu roku z grupy tej ubyło aż 21,3 proc. osób. Wyższy niż przeciętnie spadek jest efektem ponadprzeciętnej chęci do ewentualnego przekwalifikowania się oraz wyższej gotowości do zmiany miejsca zamieszkania cechujących ludzi młodych.

Długoterminowe ożywienie obserwowane na rynku pracy było także do pewnego stopnia widoczne w liczbie ofert zgłaszanych do powiatowych urzędów pracy. W grudniu 2016 r. wpłynęło ich 6,5 tys. Choć było to o 3,3 tys. mniej niż we wrześniu 2016 r., to jednocześnie aż o 10,4 proc. więcej niż przed rokiem. To właśnie drugi z tych wskaźników lepiej oddaje realną, dobrą sytuację na pomorskim rynku pracy, gdyż spadek liczby ofert pracy w grudniu w porównaniu z wrześniem – kiedy trwa jeszcze sezon turystyczny – jest na pomorskim rynku pracy zjawiskiem naturalnym, obserwowanym co roku. Nie należy się nim zbytnio niepokoić.

Wykres 6. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2014 do grudnia 2016 r.

bezrobocie_i_oferty_pracy_ivkw_2016

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.


Barometr innowacyjności

W IV kwartale 2016 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 932 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 54, co stanowiło 5,8 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek wyższy od obserwowanego w III kwartale br.

Omawiane wartości cechuje wysoka zmienność, dlatego też warto posiłkować się informacjami o zgłoszeniach wynalazków analizowanymi narastająco. Od początku roku w biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informacje o 4004 zgłoszeniach, z czego 218 zgłoszeń pochodziło z Pomorza. Stanowiło to 5,4 proc. z liczby wszystkich opublikowanych zgłoszeń.

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów jest niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc. w 2016 r.), czy też w liczbie ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej, należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

Wykres 7. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego

innowacyjnosc-grudzien2016

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Struktura zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców różniła się nieco w IV kwartale 2016 r. od struktury ogólnopolskiej. Po niespełna 17 proc. zgłoszeń dotyczyło podstawowych potrzeb ludzkich (Dział A w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej) oraz Działu F – budowa maszyn; oświetlenie; ogrzewanie; uzbrojenie; technika minerska. Istotnym udziałem oraz minimalną nadreprezentacją w odniesieniu do poziomu ogólnopolskiego cechował się również Dział G – fizyka (14,8 proc.; o 0,2 pkt. proc. więcej niż w skali kraju). Największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła natomiast Działu H – elektrotechnika (13,0 proc.; o 5,5 proc. więcej niż w skali kraju).

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w IV kw. 2016 r.

Dział MKP Pomorskie Polska
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 16,7% 16,7%
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 13,0% 19,4%
Dział C – Chemia; Metalurgia 13,0% 21,7%
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 1,9% 0,8%
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 11,1% 7,9%
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 16,7% 11,4%
Dział G – Fizyka 14,8% 14,6%
Dział H – Elektrotechnika 13,0% 7,5%
RAZEM 100,0% 100,0%

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl


Ważniejsze wydarzenia

Podwojenie mocy produkcyjnych GSG Towers
GSG Towers – jedna ze spółek wchodzących w skład Grupy Stoczni Gdańsk – otworzyła kolejną linię produkcyjną konstrukcji stalowych dla morskiej energetyki wiatrowej. Tym samym zakończony został kilkuletni proces inwestycyjny, który podwoił moce produkcyjne firmy. W ostatnich latach Grupa Stoczni Gdańsk wydała na inwestycje związane z produkcją wież wiatrowych 160 mln zł.

T2 otwarte
Pod koniec października otwarto drugie głębokowodne nabrzeże terminala DCT – T2. Przedsięwzięcie to było największą prywatną inwestycją w polskiej branży portowej. Dzięki nowemu terminalowi, wraz z obsługującą go infrastrukturą, potencjał przeładunkowy DCT Gdańsk zostanie podwojony do 3 mln TEU rocznie.

Crist zbuduje kolejny statek
Stocznia Crist podpisała kolejny kontrakt na budowę jednostki rybackiej. Zleceniodawcą jest Arctic Group AS – norweska firma działająca w branży eksportu i handlu owocami morza. Zamówiony statek ma zostać zbudowany do końca 2017 roku. Docelowo będzie pływał po wodach Morza Północnego oraz na obszarze północnego Atlantyku i Pacyfiku.

Odbyło się Forum Gospodarki Morskiej
Jak co roku w Gdyni odbyło się Forum Gospodarki Morskiej, wcześniej znane pod nazwą Międzynarodowego Forum Gospodarczego. Uczestniczyło w nim ponad 500 gości, w tym reprezentantów biznesu, ekspertów branżowych oraz samorządowców. Gościem specjalnym wydarzenia był minister Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej – Marek Gróbarczyk. W swoim wystąpieniu zapewniał, że reindustrializacja Polski nie będzie możliwa bez gospodarki morskiej i przemysłu stoczniowego.

Multimedia przejęta przez UPC
Zawarto umowę przedwstępną sprzedaży 100 proc. akcji gdyńskiej Grupy Multimedia Polska. Nabywcą ma zostać największy polski operator sieci kablowych – UPC. Transakcja będzie opiewała na 3 mld zł. Gdy dojdzie ona do skutki, UPC będzie obejmowało swoim zasięgiem 4,5 mln gospodarstw domowych oraz firm.

Colon‑C w rękach Norwegów
Prawa do marki Colon‑C – leku na zaparcia stworzonego przez gdańską firmę A‑Z Medica – zostały kupione przez norweską Orkla Health. W ubiegłym roku Colon‑C wygenerowała obroty w wysokości 14,6 mln zł.

Broker otwiera pomorskie firmy na świat
W ramach Pomorskiego Brokera Eksportowego ponad 84 mln zł zostanie przeznaczonych na zwiększenie obecności pomorskich firm na rynkach zagranicznych. Środki mają zostać wykorzystane zarówno w celu wsparcia merytorycznego lokalnych przedsiębiorstw, ale i realnego dofinansowania na promocję oraz uczestnictwo tych podmiotów w prestiżowych targach na całym świecie. Program jest skierowany przede wszystkim do sektora MSP.

Stocznia Gdańsk oddaje tereny
W celu zmniejszenia zadłużenia Stocznia Gdańsk oddaje swoje kolejne tereny. Nieruchomości zostały przejęte przez Pomorską Specjalną Strefę Ekonomiczną, będącą właścicielem spółki, której gdańska Stocznia zalega wielomiesięczne opłaty, w szczególności za media. To już druga podobnego typu transakcja w ciągu ostatnich niespełna dwóch lat. W 2015 r. Stocznia oddała PSSE część swoich terenów w zamian za uregulowanie wynoszącego około 100 mln zł długu.

Stocznia Marynarki Wojennej do kupienia
Stocznia Marynarki Wojennej trafi pod młotek. Chęć przejęcia aktywów stoczniowych wykazuje holenderska Grupa Damen, lecz z pewnością powalczy o nie również Polska Grupa Zbrojeniowa. Problemy gdyńskiej stoczni trwają nieustannie od 2006 r., kiedy to po raz pierwszy dwukrotnie traciła płynność finansową. W 2011 r. sąd ogłosił upadłość likwidacyjną zakładu.

Reorganizacja Energi
Energa ma w planach reorganizację struktury koncernu. Obecnie w jego skład wchodzą 44 spółki, a docelowo ma ich pozostać jedynie 13. Zarząd spółki zapewnia, że nie pociągnie to za sobą zwolnień grupowych. Jak szacuje, wskutek zmian Energa może zaoszczędzić około 40 mln zł.

Po konferencji GET.NET
15 października odbyła się największa w północnej Polsce konferencja dotycząca nowoczesnych technologii informacyjnych. Była to już szósta edycja imprezy – jest ona organizowana dwa razy do roku w Łodzi i Gdańsku. Organizatorem jest firma Sii. Podczas konferencji wystąpili znani i cenieni na świecie eksperci od IT, a widownię tworzyli w większości programiści, testerzy, kierownicy projektów oraz studenci informatyki.

Pomorski projekt zwycięża na RegioStars 2016
Projekt „Rewitalizacja Dolnego Miasta w Gdańsku” zwyciężył w tegorocznym konkursie RegioStars 2016 w kategorii CityStar – zintegrowane strategie na rzecz obszarów miejskich będących w trudnej sytuacji. Nagrodę podczas Europejskiego Tygodnia Regionów w Brukseli odebrał marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk. To nie pierwsze wyróżnienie dla Pomorza. Dwa lata temu laureatem RegioStars został projekt „Rozwój proekologicznego transportu publicznego na Obszarze Metropolitalnym Trójmiasta”.

Konferencja energetyczna w Słupsku
12 października miała w Słupsku miejsce konferencja pt.: „Doświadczenia, dobre praktyki i nowe technologie energetyczne”. Była ona połączona z Targami Technologii Energetycznych oraz specjalistycznymi warsztatami tematycznymi. Wydarzenia te zostały zorganizowane w ramach 6. edycji Pomorskich Dni Energii.

Otwarcie Galerii Metropolia
22 października nastąpiło uroczyste otwarcie Galerii Metropolia. Jest ona zlokalizowana w samym sercu Wrzeszcza, tuż obok stacji kolejowej Gdańsk Wrzeszcz. W galerii będzie się znajdować prawie 150 sklepów oraz siedem sali kinowych. Łączna powierzchnia obiektu wynosi 34 tys. metrów kwadratowych.

Węglowodory z Warmii?
LOTOS Petrobaltic będzie poszukiwał złóż ropy oraz gazu na obszarze o powierzchni 400 km², zlokalizowanym pomiędzy Elblągiem a Braniewem.

Intel mocniej stawia na Gdańsk
Intel wynajął 10 tys. m² w biurowcu Tryton w Gdańsku. Na takiej przestrzeni może pracować około tysiąca osób. Gdańskie centrum firmy ma przejąć kolejne zadania realizowane dotychczas przez centra spółki w Rosji oraz Niemczech.

Prezes Grupy LOTOS odwołany
Na początku listopada odwołany został prezes zarządu Grupy LOTOS – Robert Pietryszyn. Jego obowiązki pełni od tego czasu dotychczasowy wiceprezes spółki – Marcin Jastrzębski.

Inwestycje w gdańskim porcie
Zarząd Morskiego Portu Gdańsk podpisał z Komisją Europejską umowę dotyczącą dotacji z programu CEF Łącząc Europę. Ich łączna wartość wyniesie ponad 140 mln euro, z czego 85% będzie stanowiło unijne dofinansowanie. Uzyskane środki pozwolą na realizację takich działań jak m.in. modernizacja toru wodnego w Porcie Wewnętrznym czy rozbudowa sieci drogowej i kolejowej w Porcie Zewnętrznym.

Stocznia Marynarki Wojennej na sprzedaż
Gdyńska Stocznia Marynarki Wojennej została wystawiona na sprzedaż za kwotę 225 mln zł. Oferty można składać do połowy stycznia 2017 r.

IV Venture Day
W dniach 17–18 listopada odbyła się w Gdańsku czwarta edycja Venture Day. Celem wydarzenia było stworzenie unikalnej przestrzeni do wymiany informacji, dzielenia się doświadczeniem oraz budowania relacji pomiędzy ludźmi związanymi z innowacjami.

Kongres Smart Metropolia za nami
Pod koniec listopada odbyła się piąta edycja Kongresu Smart Metropolia. Gospodarzem imprezy było gdańskie AmberExpo. Motywem przewodnim tegorocznego kongresu były otwartość i bezpieczeństwo w metropolii.

Vistal zbuduje most w Norwegii
Gdyński Vistal został generalnym wykonawcą budowy 260‑metrowego mostu nad rzeką Tana w Norwegii. Obiekt zostanie zrealizowany na północy kraju i zostanie wyposażony w system zapewniający różnokolorowe efekty świetlne, które ożywią okolice w czasie nocy polarnych.

Nowy kontrakt GSG Towers
Spółka wchodząca w skład Grupy Stoczni Gdańsk zbuduje trzy części trafostacji służącej obsłudze największej budowanej na świecie morskiej farmy wiatrowej Hornsea, zlokalizowanej u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Kontrakt został podpisany z firmą Bladt Industries, a końcowym klientem jest duński koncern Dong Energy.

Remontowa zbuduje promy dla Anglików
Remontowa Shipbuilding dostała zlecenie na budowę dwóch promów pasażersko­‑samochodowych dla firmy Transport for London. Statki będą obsługiwały połączenia na Tamizie.

Zmiana w zarządzie LOTOS
Przemysław Marchlewicz został odwołany z zarządu LOTOS.

Strategia Grupy LOTOS
Opublikowano Strategię Grupy LOTOS do 2022 r. o nazwie „Stabilizacja i bezpieczny rozwój”. Za swoje priorytety spółka uznała m.in. redukcję zadłużenia, wprowadzenie nowego programu inwestycyjnego oraz zwiększenie zaangażowania w zagospodarowaniu złóż.

Przetarg na budowę Elektrowni Ostrołęka
Energa i Enea ogłosiły przetarg na wyłonienie generalnego wykonawcy budowy Elektrowni Ostrołęka C. Projekt inwestycji został odmrożony w maju br.

Pomorskie Centrum Obsługi Inwestora w czołówce
PCOI, działające w ramach inicjatywy Invest in Pomerania znalazło się na drugiej pozycji wśród 16 regionalnych partnerów, którzy otrzymali tytuł Certyfikowanego Partnera PAIIZ.

Koleją z Kościerzyny do Gdańska
11 grudnia 2016 r. po raz pierwszy w historii zostało uruchomione bezpośrednie połączenie kolejowe Kościerzyny z Gdańskiem.

Australijczyk prezesem DCT
Cameron Thorpe zastąpił na stanowisku prezesa zarządu DCT Gdańsk przechodzącego na emeryturę Macieja Kwiatkowskiego. Ma ponad 30‑letnie doświadczenie w branży morskiej, które zdobywał m.in. w Australii, Tajlandii, Korei Południowej oraz Wielkiej Brytanii.

Zmiany w Radzie Nadzorczej LOTOS
Adam Lewandowski i Piotr Ciach zastąpili pod koniec roku w Radzie Nadzorczej LOTOS Marię Sierpińską oraz Katarzynę Witkowską.

Kolejna inwestycja Polpharmy
Największa polska firma farmaceutyczna – Polpharma – przeznaczy do 2022 r. 58 mln zł na rozwój swoich laboratoriów w Gdańskim Parku Naukowo­‑Technologicznym. Inwestycja jest związana z pracami nad wprowadzeniem do oferty spółki nowego leku biotechnologicznego.

Stocznia Crist zbudowała statek polarny
Stocznia Crist zbudowała i przekazała armatorowi polarny statek logistyczny, którego będzie wykorzystywany m.in. do przewozu ładunków w zbiornikach pomiędzy Antarktydą a Australią.

Skagerak zwodowany
Stocznia Remontowa Nauta zwodowała statek Skagerak. Jest to jednostka naukowo­‑badawcza zbudowana dla Uniwersytetu w Göteborgu. Zostanie on przekazany zleceniodawcy dopiero na wiosnę 2017 r. – do tego czasu będzie wyposażany w specjalistyczne urządzenia do badania środowiska morskiego.

Nowa firma w podstrefie Lębork
Alu‑System z Bydgoszczy to czwarty podmiot gospodarczy planujący działalność w podstrefie Lębork w Słupskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Firma zajmuje się produkcją stolarki aluminiowej. Na początek inwestycji na obszarze Strefy planowane jest wybudowanie hali magazynowej o powierzchni 3 tys. metrów kwadratowych, w dalszej kolejności – postawienie hali produkcyjnej.

Nordea zwiększa zatrudnienie
Gdyńska Nordea ogłosiła plany rozwoju i przeprowadzki do nowego biura, które pomieści powiększony zespół. W firmie już teraz pracuje ponad 350 specjalistów. Do końca 2016 r. zatrudnienie zwiększy się o około 100 osób, a w 2017 r. przewidziane są kolejne rekrutacje.

Inkubator przedsiębiorczości Europejskiej Agencji Kosmicznej
Polska Agencja Kosmiczna rozpoczęła działania zmierzające do utworzenia w Polsce Inkubatora przedsiębiorczości Europejskiej Agencji Kosmicznej (European Space Agency Business Incubation Centre, ESA BIC), którego celem jest wsparcie młodych przedsiębiorców sektora kosmicznego. 2 listopada 2016 roku Województwo Pomorskie wraz z Gminą Miasta Gdańska oraz z podmiotami skupionymi wokół zainteresowanych branży, podpisało list intencyjny wyrażający wolę współpracy w zakresie utworzenia na terenie województwa pomorskiego oraz małopolskiego, inkubatora przedsiębiorczości Europejskiej Agencji Kosmicznej w obszarze technologii kosmicznych oraz współpracy Stron w zakresie jego funkcjonowania i rozwoju.

Konsorcjum Producentów Wyposażenia Morskiego
Polskie firmy zjednoczyły siły w celu odbudowy polskiego przemysłu stoczniowego, w tym celu podpisano 10 listopada 2016 roku umowę o zawiązaniu Konsorcjum Producentów Wyposażenia Morskiego. Liderem konsorcjum jest Remontowa Hydraulics Systems Sp. z o.o, a sygnatariuszami umowy: Meblomar SA, Towimor SA, Hydromega, Amek Offshore oraz Famor SA. Głównym celem funkcjonowania konsorcjum jest przedstawienie kompleksowej oferty na dostawy wyposażenia na jednostki typu Ro‑Pax „Batory” jak również inne promy pasażerskie, a także m.in.: konsolidacja polskich firm w ramach odbudowy polskiego przemysłu stoczniowego, kompleksowa oferta wyposażenia, pochodząca od uznanych na rynku dostawców oraz wsparcie dla firm projektowych.

Inkubator morski
Gdański Inkubator Przedsiębiorczości STARTER, Zarząd Portu Gdańsk SA i Gdańska Agencja Rozwoju Gospodarczego 25 listopada 2016 r. podpisali umowę o współpracy, mającą na celu wsparcie startupów z branży morskiej. Firmy biorące udział w inkubacji otrzymają wsparcie konkretnych mentorów, dopasowane do ich potrzeb. Ponadto uczestnicy otrzymają dostęp do dedykowanej Inkubatorowi Morskiemu przestrzeni w Gdańsku, gdzie młode firmy będą mogły skorzystać z pomieszczeń biurowych i coworkingu. Inkubator skupi w Gdańsku młode firmy, które pod skrzydłami STARTERA, Portu Gdańsk i GARG będą realizować projekty rozwijające polski przemysł morski. Inkubator ruszy w pierwszym półroczu 2017 roku, obecnie partnerzy pracują nad szczegółami programu.

¹ Dane za rok 2016 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorze hubem technologicznym?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jakie korzyści z imprezy typu infoShare może wynieść pomorskie środowisko skupione wokół branży nowoczesnych technologii?

InfoShare to w tej chwili największa w regionie Europy Środkowo­‑Wschodniej konferencja poświęcona nowym technologiom, odbywająca się co roku w Gdańsku. W ubiegłorocznej edycji wzięło udział ponad 5 tys. uczestników reprezentujących około 2,5 tys. firm oraz instytucji. Cała idea wydarzenia opiera się na dwóch filarach. Pierwszym z nich są kwestie merytoryczne. Staramy się zapraszać osoby, które osiągnęły biznesowy sukces i są w stanie inspirować innych, dawać im przykład, praktyczne porady. Wśród nich są m.in. założyciele tzw. jednorożców – przedsiębiorstw, których wycena przekroczyła 1 mld dolarów. W konferencji bierze również udział cała masa ekspertów z różnych dziedzin poświęconych nowym technologiom i IT, w tym wielu specjalistów o globalnej renomie. Drugim filarem jest sieciowanie, networking. W ramach infoShare dajemy uczestnikom wiele możliwości na poznanie się ze sobą, porozumienie, nawiązanie kontaktów biznesowych. Zachodzi to na kilku płaszczyznach – zarówno między poszczególnymi firmami, jak i między firmami a inwestorami poszukującymi nowych klientów. W tym roku szczególny nacisk będziemy chcieli położyć na wykreowanie dialogu między start‑upami, a korporacjami, które poszukują innowacji.

Skąd taka strategia?

Im większa firma, tym większy ma kłopot z utrzymaniem procesu innowacji. W takich organizacjach wszystko musi być dobrze poukładane, usystematyzowane. Nie ma tam za dużo miejsca na „twórczy chaos”. Bardzo trudno jest zmienić kurs takiego statku nawet o parę stopni. Wiele korporacji stara się więc złapać pierwiastek innowacji z rynku – znaleźć start‑upy, będące w stanie poprawić efektywność niektórych procesów, pomóc w uruchomieniu nowej usługi itp. Przynosi to obopólne korzyści: koncern zdobywa know­‑how, który trudno byłoby mu samemu wytworzyć, a jego mniejszy kooperant – skalowalność. Globalna firma, z którą współpracuje ma przecież duży rynek zbytu, wielu klientów.

Współpraca dużych korporacji ze start‑upami przynosi obopólne korzyści: koncern zdobywa know­‑how, który trudno byłoby mu samemu wytworzyć, a jego mniejszy kooperant – skalowalność.

Z punktu widzenia start‑upów technologicznych lepiej zatem, gdy „na miejscu” funkcjonują również wielkie korporacje?

Są one bardzo potrzebne. Nie wyobrażam sobie ekosystemu, gdzie mielibyśmy tylko jedną stronę – młodych przedsiębiorców, start‑upowców. Takim ludziom zazwyczaj brakuje jeszcze doświadczenia i wiedzy. Owszem – mają dużo zapału, ich potencjał intelektualny jest ogromny i budując biznes do pewnego etapu dobrze radzą sobie samemu. W końcu jednak, o ile ich pomysł faktycznie zdobywa rynek, pojawia się problem skali. Usługa, która działa bez zarzutu dla grupy 100 klientów szwankuje, gdy jest ich 10 tysięcy. Wiedza wyniesiona z korporacji, dotycząca tego, jak tworzyć rozwiązania dla milionów ludzi, może pomóc w przełamaniu tej bariery.

Można się jednak spotkać z opiniami, że obecność takich korporacji wiąże się z pewnymi minusami – lokalnym firmom trudno jest zaoferować zdolnym informatykom podobne warunki zatrudnienia, co potentaci, co więcej obecność takowych może też ludzi wręcz rozleniwić. Po co bowiem tworzyć coś własnego, skoro mogę mieć spokojną, bardzo dobrze płatną pracę w korporacji?

Nie każdy młody człowiek musi zostać przedsiębiorcą. To wymaga odpowiednich predyspozycji. Wielu woli wykonywać pracę dla korporacji, otrzymując za to sensowne wynagrodzenie, pozwalające utrzymać rodzinę i żyć na pewnym poziomie. Nie można mieć do nich za to pretensji. Jeśli natomiast ktoś ma w sobie gen przedsiębiorczości, chce spróbować czegoś własnego, to obecne lokalnie korporacje mogą być dla niego naturalną bazą klientów, którym może oferować swoje usługi, proponować współpracę itp.

Warto też spojrzeć na tę kwestię z drugiej strony. Ludzie, którzy pracują w centrach R&D mają okazję uczyć się rzeczy, które są niepowtarzalne, unikalne w skali świata. Gdzie indziej będą się oni mogli dowiedzieć na przykład, jak buduje się software używany później przez miliony ludzi? Może to im dać podstawę do tego, by założyć w przyszłości coś swojego. To wszystko się przenika.

Ludzie, którzy pracują w centrach R&D mają okazję uczyć się rzeczy, które są niepowtarzalne, unikalne w skali świata. Może to im dać podstawę do tego, by założyć w przyszłości coś swojego.

Na Pomorzu z obecnością centrów R&D problemu chyba nie mamy…

Moim zdaniem mamy tu wręcz do czynienia z zatrzęsieniem globalnych centrów IT. To nie są klasyczne centra outsourcingowe, lecz centra R&D. Mamy tu jedno z największych centrów badawczo­‑rozwojowych Intela, centrum R&D Amazona, powstałe na bazie przejęcia lokalnego start‑upu Ivona Software. Rozwija się dziś ono bardzo prężnie, skupiając się nie tylko na części poświęconej analizie mowy, lecz także na wielu innych obszarach. Mamy Lufthansa Systems, pracujące nad systemami informatycznymi koncernu. W ostatnim czasie swoje centra w Trójmieście otworzyło też kilka firm skandynawskich.

Oprócz globalnych koncernów, które w pewnym momencie zainwestowały w Trójmieście mamy na Pomorzu również wiele lokalnych firm, które tu wyrosły, rozwinęły się i działają w skali globalnej. To segment, który rozwija się bardzo dynamicznie. W jego skład wchodzą zarówno polskie przedsiębiorstwa, typu GoYello, jak również zagraniczne, które zdecydowały się praktycznie od samego początku budować swój biznes w naszym regionie. Dobrym tego przykładem jest AirHelp. Kilku Duńczyków, posiadających międzynarodowe doświadczenie założyło start‑up i stwierdziło, że od strony technologicznej najlepiej będzie go rozwijać w Gdańsku. Dwójka z nich wystartowała kilka lat temu w Gdańskim Parku Naukowo­‑Technologicznym, a dziś zatrudnienie firmy wynosi ponad 300 osób. W Polsce mieści się cały dział operacji przedsiębiorstwa, za granicą znajduje się natomiast jego część biznesowa – odpowiedzialna za sprzedaż usługi na lokalnych rynkach.

Jakie jeszcze elementy lokalnego ekosystemu związanego z nowoczesnymi technologiami mógłby Pan wyróżnić?

Z pewnością infrastrukturę – zarówno transportową, jak i biurową. Jeśli chodzi o pierwszą z nich, w ostatnich latach Pomorze poszło bardzo do przodu. Nowy terminal lotniczy, znacznie lepsza dostępność drogowa oraz kolejowa są fundamentem rozwoju gospodarczego regionu. Nie mniej istotna jest dostępność przestrzeni biurowych – zarówno nowoczesnych biurowców, do których wprowadzają się wielkie firmy, jak również specjalnych przestrzeni stworzonych z myślą o start‑upach. Biura takie charakteryzują się nie tylko preferencyjnymi warunkami finansowymi dla młodych przedsiębiorców, ale też dają im możliwość ścierania się z innymi start‑upowcami z którymi mogą wymieniać się pomysłami, ideami. Taką rolę pełnią chociażby parki technologiczne w Gdańsku i Gdyni, Starter czy Clipster. Co ciekawe, potrzebę tworzenia takich przestrzeni dostrzegają także inwestorzy komercyjni, jak chociażby Olivia Business Center. Część powierzchni biurowych jest tam – pod szyldem O4 –udostępnianych małym firmom, będącym w fazie wzrostu, choć z biznesowego punktu widzenia znacznie bardziej opłacalne byłoby wynajęcie ich jednemu z globalnych koncernów.

Mówiąc o ekosystemie nie można też zapominać o tym, co najważniejsze, a zatem o ludziach. Polska bez wątpienia słynie z wysokiej jakości kadr w sektorze IT. Dziś problemem staje się ich natomiast dostępność. Lokalne uczelnie, choć szkolą świetnych fachowców, wypuszczają jednak na rynek dość niewiele osób w stosunku do istniejącego zapotrzebowania. Wyspecjalizowanych w tym kierunku absolwentów Politechniki Gdańskiej oraz Uniwersytetu Gdańskiego jest rocznie kilkuset. Deficyt pracowników z branży IT na terenie Trójmiasta sięga natomiast obecnie 4 tys. osób, a w skali Polski – nawet 50 tys.

Polska bez wątpienia słynie z wysokiej jakości kadr w sektorze IT. Dziś problemem staje się natomiast ich dostępność. Lokalne uczelnie, choć szkolą świetnych fachowców, wypuszczają jednak na rynek dość niewiele osób w stosunku do istniejącego zapotrzebowania.

Czy jednak warunkiem koniecznym do znalezienia pracy w tej branży jest ukończenie kierunku technicznego na uczelni? Nie da się w jakiś sposób – przynajmniej do relatywnie prostych procesów – odpowiednio przeszkolić informatycznych laików?

Pojawiają się oddolne inicjatywy, których celem jest zasypanie części tej dziury. Jedną z nich jest uruchomiona przez nas w zeszłym roku infoShare Academy, która ma na celu przekwalifikowanie osób niebędących informatykami tak, aby mogły wejść na rynek IT. W ubiegłym roku przeprowadziliśmy też razem z Agencją Rozwoju Pomorza akcję promującą Trójmiasto. Wraz z dużymi lokalnymi partnerami: Intelem, Amazonem, Lufthansą i Kainosem ruszyliśmy w Polskę odwiedzając Poznań, Wrocław, Kraków, Warszawę i Łódź. Pokazywaliśmy zalety nie tylko pracy, ale też i mieszkania na Pomorzu. Jakość życia jest u nas prawdopodobnie najwyższa w Polsce, szczególnie mając na uwadze ostatnią masową histerię związaną ze smogiem. Dzięki bardziej horyzontalnej, niż koncentrycznej topologii możemy się też pochwalić najmniejszymi korkami w porównaniu do pozostałych polskich metropolii. To wszystko plus oczywiste atuty, jak bliskość morza, bogata oferta rozrywkowo­‑turystyczna oraz kulturalna powodują, że Pomorze staje się bardzo atrakcyjnym miejscem do relokacji, również w kontekście pracowników z branży IT.

Cały czas mówimy o elementach ekosystemu, ale wydaje się, że trudno byłoby im się ze sobą zgrać bez pewnego rodzaju spoiwa. Co może nim być? Jak to wygląda w Trójmieście?

Naszym niewątpliwym atutem jest to, że władze regionu, lokalny biznes, jak i otoczenie biznesu widzą potrzebę, by stawiać tu mocno na rozwój nowoczesnych technologii. Gramy w jednej drużynie. I co najważniejsze – współpraca ta nie zachodzi tylko na poziomie deklaratywnym, lecz także na poziomie rzeczywistym. Pomorski ekosystem faktycznie funkcjonuje. Mamy nie tylko ośrodki biznesowe, które inkubują, wspierają start‑upy, ale też współpracę między jednostkami samorządowymi, a prywatnym biznesem, instytucjami otoczenia biznesu. Panuje tu klimat otwartości. Wpisują się w niego zarówno Miasto Gdańsk, Miasto Gdynia, jak i Miasto Sopot. Instytucje takie jak InvestGDA czy Invest in Pomerania. Wszyscy oni rozmawiają ze sobą, cały czas szukają wspólnej wartości dodanej. Mniej konkurują, a więcej współpracują – celem jest dla nich rozwój całego regionu.

Spoiwem poszczególnych elementów ekosystemu branży nowoczesnych technologii jest na Pomorzu współpraca oraz klimat otwartości. Biznes, otoczenie biznesu oraz jednostki samorządowe rozmawiają ze sobą, cały czas szukając wspólnej wartości dodanej.

Mówiąc o współpracy, trzeba też wspomnieć o graczach, którzy starają się animować lokalne środowisko innowacyjne. Mamy tu mniejsze imprezy typu 3camp (spotkania branży IT w Trójmieście), jak i większe, pokroju infoShare. W ramach Startera, O4 czy parków technologicznych prowadzonych jest wiele warsztatów i szkoleń edukujących młodych przedsiębiorców. To również bardzo istotne.

Jakie efekty przynosi funkcjonowanie ekosystemu? Czy mamy szansę doczekać się pomorskiego Skype’a?

Przyznam, że brakuje nam póki co pewnego spektakularnego, globalnego sukcesu. Gdy ktoś na świecie rzuci dziś hasło: „Skype”, od razu na myśl przychodzi Estonia. Mam w tym kraju nawiązanych sporo relacji, widzę jak dzięki jednemu sukcesowi rośnie cała lokalna społeczność biznesowa. Dzieje się tak za sprawą m.in. co‑founderów – osób, które biorą udział w globalnej przygodzie firmy i dzielą się swoimi doświadczeniami z młodymi start‑upowcami, często też pomagają im rozwijać swoje biznesy. Na Pomorzu tego jeszcze nie ma, choć na przykład już Kraków doczekał się kilku spółek z branży IoT (internet rzeczy), które są globalnie rozpoznawalne, funkcjonują w Dolinie Krzemowej i sprzedają tam swoje produkty. Wierzę, że już niebawem przyjdzie kolej na kogoś z Pomorza. Mamy przykłady różnych firm, które mają ku temu potencjał.

Pomorzu brakuje póki co pewnego spektakularnego, globalnego sukcesu pokroju Skype’a. Dzięki jednemu takiemu sukcesowi może urosnąć całe lokalne środowisko biznesowe.

W czym Pomorze mogłoby się technologicznie wyspecjalizować?

Żyjemy w świecie dynamicznych, globalnie zachodzących zmian. Cykle, które kiedyś zajmowały 50 lat dziś skracają się do lat kilku. Duże firmy, które przez dziesięciolecia były potentatami uznawanymi za liderów swoich branż z dnia na dzień mogą stracić na znaczeniu i zniknąć, jeśli nie pójdą z prądem nowych technologii. Sytuacja jest tak dynamiczna, że trudno jest prorokować, w czym warto się rozwijać, a w czym nie.

Na Pomorzu nie ma dziś wykształconego jednego obszaru, na którym lokalne środowisko start‑upowe specjalnie by się skupiało. W jakim kierunku pójść? Osobiście uważam, że bardziej niż na szukaniu branż powinniśmy patrzeć przez pryzmat użyteczności rozwiązań. Potencjał pomorskich firm widziałbym w tworzeniu projektów ułatwiających nam po prostu codzienne życie. Mam tu na myśli opomiarowywanie naszej rzeczywistości, oczujnikowanie jej po to, aby lepiej i efektywniej zarządzać tym, co mamy. Chociażby jeśli chodzi o organizowanie ruchu ulicznego, przekazywanie informacji o wolnych miejscach parkingowych, usprawnianie procesu obsługi mieszkańca, urzędów, szpitali. To elementy koncepcji SmartCity, wykorzystujące z jednej strony infrastrukturę – czujniki, sensory, a z drugiej strony dane, które już w systemach np. miejskich są dostępne. Na tej bazie możemy budować usługi służące wprost mieszkańcom, poprawiające ich jakość życia. A idąc dalej tym tropem i spoglądając bardziej branżowo, warto byłoby wykorzystać nasze nadmorskie położenie, a tym samym – powiązanie z gospodarką morską, przeładunkami towarów itp. Duże nadzieje pokładam chociażby w rozwoju technologii usprawniających transport intermodalny przy wykorzystaniu rozwiązań geonawigacyjnych. Od dwóch lat działa już w Trójmieście akcelerator Space3ac, promujący tego typu rozwiązania, a obecnie w ramach ogólnopolskiego programu ScaleUp, poszukiwane są zespoły chętne rozwijać te technologie we współpracy z dużymi firmami, jak choćby portami morskimi w Gdańsku i Gdyni.

Czy w branży nowoczesnych technologii liczy się marka miejsca – to, skąd pochodzi dany start‑up, technologia?

Branża – rozumiana jako bardzo duży światowy ekosystem, także inwestorów globalnych – z pewnością na to patrzy. Gdy dana firma osiągnie wielki sukces, region z którego pochodzi automatycznie znajduje się „na radarze” wielu funduszy. Po tym, jak wystrzelił Skype, w Estonii narodziło się kolejnych kilka przedsiębiorstw, które osiągnęły status „jednorożca”. Oczywiście, w pewnym momencie swojego rozwoju wyniosły się do USA albo Europy Zachodniej i tam budowały swoje siedziby, aby bardziej efektywnie rozwijać globalną ekspansję. Niemniej jednak do dziś są one kojarzone z estońską otwartością, innowacyjnością itd. Co roku jeżdżę do Helsinek na dużą konferencję o nazwie Slush. Widzę tam, jak wiele fińskich przedsiębiorstw czerpie z sukcesu innej lokalnej firmy – Rovio, która wymyśliła popularną grę Angry Birds. Stworzył się tam cały ekosystem podmiotów produkujących gry mobilne, sprzedawane na świecie w dziesiątkach milionów kopii. Bez tego pierwszego, pojedynczego sukcesu nie byłoby to raczej możliwe.

Rozumiem zatem, że jak na razie hasła „made in Pomorskie” czy „made in Gdańsk” nie są jeszcze w branży zbytnio kojarzone. Jak natomiast – z perspektywy organizatora imprezy o międzynarodowym zasięgu – oceniany jest generalnie przez zagranicznych gości nasz region?

Praktycznie każda osoba, która tu przyjechała i z którą miałem okazję rozmawiać, przyznała, że obraz Gdańska i szerzej – regionu – okazał się znacznie lepszy niż się tego spodziewali. Choć nie oczekiwali oni może słynnych już białych niedźwiedzi na ulicach, to większość miała w sobie bez wątpienia pewną ostrożność, rezerwę. Byli nastawieni, że zobaczą trochę smutne, szare postkomunistyczne miasto, przed którym jeszcze daleka droga do stania się atrakcyjną, tętniącą życiem metropolią. Okazuje się jednak, że Gdańsk to piękne miejsce z ciekawą historią i bogatymi tradycjami, a cały region oferuje masę atrakcji. Pomaga nam oczywiście wizerunek Lecha Wałęsy, Solidarności. Ale historia to nie wszystko. Wielu gości doznaje szoku już na lotnisku widząc, w jak nowoczesnym terminalu się znajdują. Dochodzi do tego nowa infrastruktura transportowa, stadion, AmberExpo, Teatr Szekspirowski i wiele, wiele innych rzeczy. Jest w czym przebierać, to nasz wielki atut.

Skip to content