Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Gdyńskie komory tlenowe podbiją Europę?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, redaktor prowadzący Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego.

Omnioxy powstała raptem dwa lata temu, a już zdążyła zostać uznaną przez „Rzeczpospolitą” za jeden z dziesięciu najbardziej obiecujących polskich start­‑upów. Jak to się stało, że zdecydował się Pan na rozpoczęcie działalności związanej z projektowaniem i sprzedażą komór hiperbarycznych?

Wzięło się to trochę z przypadku. Któregoś dnia, a było to około trzech lat temu, zadzwonił do mnie tata z prośbą, bym poszukał dla niego komory hiperbarycznej. Zdziwił mnie ten pomysł, ponieważ jest on osobą starszą, a takie urządzenie kojarzyło mi się wówczas głównie z nurkowaniem. Wyjaśnił mi jednak, że chciałby zakupić taką komorę dla całej rodziny, gdyż sesje w takim urządzeniu bardzo dobrze działają na organizm i zależało mu, byśmy wszyscy z niej korzystali. Na początku zbagatelizowałem całą sprawę, jednak po tygodniu ponowił prośbę, więc zdecydowałem się sprawdzić ofertę rynkową. Przeszukałem internet i uświadomiłem sobie, że jest ona bardzo uboga. Zdałem sobie sprawę, że znaleźliśmy lukę na rynku i postanowiliśmy ją wypełnić. Firmę założyłem razem z bratem, przy wsparciu ze strony ojca.

Może na wstępie wyjaśni Pan tylko w dwóch słowach, na czym polega terapia w komorze hiperbarycznej.

W najprostszych słowach: ciśnienie w łagodnej komorze hiperbarycznej wynosi od około 1300 do 1500 hektopaskali, czyli jest podobne do tego, jak gdybyśmy nurkowali na głębokości 3‑5 metrów. Pod takim ciśnieniem cząstki tlenu ulegają rozpuszczeniu w płynach ustrojowych, dzięki czemu mogą dotrzeć w miejsca organizmu, które w normalnych warunkach są z różnych powodów niedotlenione. Przebywanie w takiej komorze pomaga zatem w lepszym utlenieniu organizmu – jest to korzystne dla osób zdrowych, ale w szczególności dla osób, które czują się przemęczone, osłabione i potrzebują solidnej dawki tlenu.

Wróćmy zatem do firmy. Trudno mi sobie wyobrazić, że ot, tak, bez działu badawczo­‑rozwojowego, bez doświadczenia w branży, można sobie zaprojektować i wyprodukować tzw. łagodną komorę hiperbaryczną. Jaki model działalności przyjęliście?

Znaleźliśmy renomowanego, działającego globalnie dostawcę technologii, który na tym rynku funkcjonuje już od lat i ma już ogromne doświadczenie technologiczne. Stworzył on na nasze zlecenie trzy rodzaje komór, które znalazły się w naszej ofercie. Dzięki wykorzystaniu wiedzy i doświadczenia naszego partnera, już na starcie byliśmy kilka lat „do przodu” – nie musieliśmy wymyślać całej technologii od nowa, bazowaliśmy na sprawdzonych rozwiązaniach, które były testowane i wykorzystywane w tysiącach sztuk urządzeń. Koniec końców stworzyliśmy więc własną markę urządzeń, produkowanych jednak przez poddostawcę.

Żeby Wasz partner mógł stworzyć serię komór wyprodukowaną pod marką Omnioxy musiał jednak otrzymać z Waszej strony pewne wytyczne dotyczące proponowanych przez Was zmian, udoskonaleń. W jaki sposób opracowaliście te wskazówki, będąc przecież w tym obszarze nowicjuszami?

Z początku faktycznie nie byliśmy ekspertami w tej dziedzinie. Mój tata jest jednak inżynierem, który przez lata pracował jako projektant urządzeń. Ja inżynierem nie jestem, ale od zawsze pasjonowało mnie tworzenie różnego rodzaju maszyn. Zawsze zwracałem uwagę na funkcjonalności, których potrzebowałem, po czym szedłem z pomysłem do kogoś, kto tę funkcjonalność potrafił uzyskać, bądź też niejednokrotnie wdrażałem ją nawet sam.

Patrząc na dostępne na rynku łagodne komory hiperbaryczne z perspektywy klienta, moją uwagę od razu przykuło kilka widocznych gołym okiem mankamentów. I tak też we wnętrzach wielu sprawdzanych przeze mnie komór było ciemno, klaustrofobicznie, niewygodnie leżało mi się też na zainstalowanych w nich materacach. Dostrzegłem także, że zarówno wlot, jak i wylot powietrza w komorach znajduje się na wysokości nóg użytkownika, co sprawia, że cyrkulacja tlenu jest gorsza – zamiast dotrzeć do płuc, krąży on wokół stóp.

Unowocześnienia zastosowane w naszych komorach powstały między innymi na bazie powyższych spostrzeżeń. To, co nam się podobało pozostawiliśmy, a to, co się nie podobało – zmieniliśmy. W naszych komorach tlen jest więc podawany periodycznie i bardzo dobrze cyrkuluje wewnątrz urządzenia. Użytkownik kładzie się na komfortowym materacu, a wnętrze jest jasne i przestronne – przyjemne do spędzenia w nim czasu. Reasumując, w naszych komorach nie ma więc obecnie jakiejś wymyślonej przez nas kosmicznej technologii. Powiedziałbym raczej, że urządzenia te są podobne do innych dostępnych na rynku, ale różnią się bardziej dopracowanymi szczegółami i większą przyjaznością dla użytkownika. Nie trzeba było być geniuszem, by wpaść na takie rozwiązania. Co innego jeśli chodzi o nowe produkty, jakie obecnie opracowujemy – prowadzimy dziś prace badawczo­‑rozwojowe w celu opracowania nowych modeli komór, które będą wprowadzały nową jakość na rynku i posiadały status produktu medycznego.

W naszych komorach nie zastosowaliśmy jakiejś wymyślonej przez nas kosmicznej technologii. Urządzenia te są podobne do innych dostępnych na rynku, ale różnią się bardziej dopracowanymi szczegółami i większą przyjaznością dla użytkownika.

Kim są klienci Waszej firmy?

W tej chwili dominują wśród nich fizjoterapeuci i zawody pokrewne. Jest też pokaźna grupa osób, które szukają pomysłu na biznes i otwierają gabinety hiperbaryczne w oparciu o nasz sprzęt – można powiedzieć, że tworzy się pewnego rodzaju moda, tak jak kiedyś np. na solaria. Większość komór, które trafiają do tej grupy docelowej, są dostarczane na naszym rynku przez Omnioxy.

Relacje z klientami Waszej firmy nie kończą się w momencie sprzedaży urządzenia. Na czym polega Wasz model kooperacji z nimi?

Wspieramy przedsiębiorców, którzy zdecydowali się skorzystać z naszej oferty w rozwoju ich działalności. Nazywamy to darmową franczyzą, w ramach której – w zależności od potrzeb – pomagamy w przygotowaniu ich strony internetowej, folderów reklamowych, logotypów, w obsłudze mediów społecznościowych, prowadzeniu kampanii reklamowych w internecie etc. Organizujemy dla nich szkolenia w obszarze prowadzenia firmy, prowadzenia działań marketingowych. Sieciujemy także naszych klientów między sobą – stworzyliśmy dla nich specjalną platformę, na której mogą wymienić się swoimi doświadczeniami, pomysłami. Często wzajemnie sobie doradzają, w coraz mniejszym stopniu korzystając z naszej pomocy. Tym samym tworzy się niejako cała społeczność przedsiębiorców korzystających z naszych produktów.

Wspieramy przedsiębiorców, którzy zdecydowali się skorzystać z naszej oferty w rozwoju ich działalności. Nazywamy to darmową franczyzą, w ramach której np. przeprowadzamy szkolenia biznesowe, pomagamy w obsłudze mediów społecznościowych, przygotowaniu materiałów reklamowych etc.

Oprócz tego dbamy też o regularne poszerzanie wśród naszych klientów wiedzy na temat samej hiperbarii. To bardzo ważne, żeby widzieli jak mogą wspierać swoich klientów, jakie będzie działanie sesji na organizm itd.

Nasze podejście wobec przedsiębiorstw, które nam zaufały najlepiej oddaje chyba słowo „symbioza” – my wspieramy ich, oni nas. Wielu naszych partnerów mówi, że nigdy nie współpracowało z firmą, która byłaby aż tak mocno zaangażowana. I jestem przekonany, że nie jest to kurtuazja – mamy świetny zespół pracowników, których model pracy i wynagrodzeń jest skonstruowany w taki sposób, by byli wyczuleni na to, że każdy szczegół, każda, nawet niebezpośrednia interakcja z klientem może mieć na niego duży wpływ.

To wszystko robi wrażenie, natomiast ciekawi mnie, co motywuje Was do postępowania według takiego właśnie podejścia?

Jesteśmy spółką akcyjną i nie ma co ukrywać – zysk jest dla nas bardzo ważny. Nie działamy charytatywnie i oczywistym jest, że prowadzimy ten biznes dla pieniędzy. Równolegle jednak czujemy dużą misję związaną z popularyzowaniem tematu sesji hiperbarycznych, tak by każdy potrzebujący mógł z nich skorzystać, by komory były dostępne nie tylko w metropoliach, ale też i w każdym małym mieście. Jeszcze niedawno w naszym kraju było niewiele takich urządzeń, dziś jest ich już około trzystu, a będzie jeszcze więcej. Uważam, że udaje nam się dobrze łączyć motywację ekonomiczną z poczuciem misji.

To szczególnie istotne, mając na uwadze, że myślimy o działalności długoterminowo. Naszym celem, który chcemy osiągnąć w perspektywie kilku najbliższych lat, jest zostanie europejskim liderem w tej branży. Aby było to możliwe, musimy budować relacje z naszymi klientami – zadowolony partner może przyciągnąć kolejnych, albo też samemu dalej korzystać z naszej oferty. To układ win­‑win, z którego korzysta zarówno on, jak i my. Z kolei gdybyśmy zapominali o kliencie w momencie sprzedaży, nasz biznes nie miałby szans na rozpostarcie skrzydeł.

Naszym celem w perspektywie najbliższych lat jest zostanie europejskim liderem w branży komór hiperbarycznych. Aby było to możliwe, musimy budować relacje z naszymi klientami – gdybyśmy zapominali o nich w momencie sprzedaży, nasz biznes nie miałby szans na rozpostarcie skrzydeł.

W tym wszystkim frapuje mnie jeszcze jedna rzecz, dotycząca aspektu zdrowotnego. Czy Wasze komory posiadają stosowne certyfikaty medyczne i są rekomendowane przez specjalistów jako urządzenia, które w istotny sposób mogą poprawić stan zdrowia pacjentów, czy też są to bardziej urządzenia z branży „zdrowego stylu życia”, które pozytywnie oddziałują na organizm, ale ich roli nie można też przeceniać?

Łagodne komory hiperbaryczne to urządzenia, które są świetnym uzupełnieniem działalności z zakresu odnowy biologicznej. Uwielbiają je chociażby sportowcy, którzy takie sesje mają na stałe wpisane w plany treningowe. Mam na myśli zarówno gwiazdy światowej klasy jak Novak Djokovic czy Michael Phelps, po naszych rodzimych żużlowców czy piłkarzy. To jest na razie nasza główna grupa docelowa. Na kolejne kroki przyjdzie czas wraz z rozwojem spółki.

Obecnie dążymy do zacertyfikowania naszych komór. Jest to proces kosztowny i wymagający, lecz gdy taki certyfikat posiądziemy, otworzy nam się nowa, duża grupa potencjalnych odbiorców, czyli szpitali oraz innego typu ośrodków medycznych. Mamy w planach produkowanie specjalnych modeli komór dostosowanych do obiektów użyteczności publicznej. Wejście na ten rynek to zresztą na ten moment jeden naszych głównych celów.

Natomiast odnośnie wykorzystania komór hiperbarycznych w medycynie – od lat, także w polskich szpitalach, wykorzystywane są komory o wysokich ciśnieniach, rzędu 3000 hPa. Użytkownik takiej komory „schodzi” na głębokość 20‑22 metrów. Stosowanie takich komór wymaga zaawansowanych procedur oraz doświadczonej, wyszkolonej obsługi. Terapia w tego typu urządzeniach może szybciej przynieść pożądane efekty, ale jest też obarczona wyraźnie większym ryzykiem wystąpienia skutków ubocznych. Ze względu na to właśnie ryzyko, a także mając na uwadze dobrze rozwinięty rynek firm produkujących komory wysokociśnieniowe, świadomie nie wchodzimy jak na razie w ten segment. Jednak jako że z technicznego punktu widzenia różnica w produkcji komór wysoko‑ i niskociśnieniowych jest niewielka, być może zajmiemy się tym w przyszłości.

Czy macie w planach nie tylko udoskonalanie i sprzedawanie, lecz również produkowanie własnych komór?

Póki co skupiamy się na sprzedaży urządzeń wyprodukowanych dla nas przez podwykonawcę, jednak na II połowę br. zaplanowaliśmy otwarcie własnego zakładu produkującego łagodne komory hiperbaryczne. Będzie się on znajdował na obrzeżach Trójmiasta. Decyzja o otwarciu produkcji wiąże się w dużej mierze z pewnymi innowacyjnymi rozwiązaniami, jakie planujemy wdrożyć w naszych komorach. Zależy nam, by mieć je pod kontrolą, by móc je wdrożyć własnoręcznie. Długofalowo nie chcemy bowiem przekazywać wszystkich naszych pomysłów do podwykonawcy w obawie, że podobnego typu rozwiązania po jakimś czasie pojawiłyby się u konkurencji. Tym bardziej, że liczymy na to, że „pozytywnie namieszają” one trochę na rynku.

Wspomniał Pan o konkurencji – jak się ona rysuje w tej branży? Czy w produkcję komór zaangażowani są także globalni giganci z branży medyczno­‑farmaceutycznej?

Na szczęście nasza branża jest w tym momencie na tyle mała, że nie stanowi łakomego kąska dla potentatów. Na całym świecie sprzedaje się rocznie łącznie kilka tysięcy komór. To bardzo niewiele, porównując to np. do liczby sprzedawanych respiratorów. Z perspektywy gigantów potencjalny zysk jest więc w tym obszarze zbyt niewielki, by chcieli się zaangażować.

Branża, w której działamy jest w tym momencie na tyle mała, że nie stanowi łakomego kąska dla potentatów. Na całym świecie sprzedaje się rocznie łącznie kilka tysięcy komór. Z perspektywy gigantów potencjalny zysk jest więc w tym obszarze zbyt niewielki, by chcieli się zaangażować.

Myślę jednak, że w kontekście panującej wciąż pandemii oraz coraz silniej przebijających się w mediach informacji na temat coraz szerszego zastosowania komór hiperbarycznych – w tym liczymy, że także tych łagodnych – dynamika wzrostu ich sprzedaży będzie szybko rosła. Nie wykluczam, że wówczas na ten rynek będą chciały wejść również wielkie koncerny. Mam więc na uwadze potencjalny scenariusz, w którym duża, działająca globalnie firma stara się nas wykupić. Traktujemy to jako jedną z możliwości rozwoju naszego przedsiębiorstwa oraz – co by nie mówić – osiągnięcia dużego zysku.

W tym momencie działacie przede wszystkim na polskim rynku – czy macie w planach dokonanie ekspansji zagranicznej?

Mamy świadomość tego, że polski rynek, na którym dziś się koncentrujemy w końcu się nasyci – sądzę, że stanie się to w perspektywie 1,5‑2 lat. Ekspansję zagraniczną traktujemy więc jako warunek konieczny dalszego rozwijania spółki i zwiększania sprzedaży. Również z myślą o niej otwieramy własną produkcję.

W tym momencie oprócz działalności na rynku polskim mamy już kilka pierwszych sprzedaży na Słowacji. W najbliższej przyszłości planujemy pojawić się z naszymi produktami także w Czechach, Rosji, Szwecji, Norwegii, Niemczech i Ukrainie.

Jaki model ekspansji planujecie przyjąć?

Nie chcemy otwierać zagranicznych placówek – dla firmy naszej wielkości droga ta jest raczej niemożliwa do przejścia ze względu na koszty. Naszą obecność poza granicami Polski chcemy oprzeć na sieci przeszkolonych przez nas dystrybutorów. Planujemy, by na każdym rynku funkcjonowało od jednego do trzech takich podmiotów, które wykorzystując nasze doświadczenie wdrażałyby model sprzedaży i serwisowania urządzeń w swoich krajach. W tym momencie na rynkach, o których przed chwilą wspominałem, trwają rozmowy z dystrybutorami. Myślę, że w II połowie roku będziemy mieli kilku pierwszych, oficjalnie działających partnerów sprzedających nasze produkty za granicą.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w IV kwartale 2020 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Ostatni kwartał 2020 r., podobnie jak poprzednie, upłynął pod znakiem pandemii koronawirusa. Choć pandemia przestała być zjawiskiem nowym i zupełnie nieznanym, dzięki czemu zaczęliśmy się do niej przyzwyczajać oraz radzić sobie z nią żyć, to jej globalne konsekwencje społeczno­‑gospodarcze pozostają ogromne – i nadal będą rosnąć. Dość powiedzieć, że z wyliczeń Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że w samym tylko 2020 r. światowa gospodarka straciła 6,7 bln dolarów. Kwota ta stanowi różnicę między prognozowanym, a realnie osiągniętym poziomem PKB w mijającym roku. Warto mieć też na uwadze, że szerokie tarcze chroniące gospodarki wielu państw przed negatywnymi skutkami pandemii były finansowane z kredytów. Konieczność spłaty tych zobowiązań będzie w nadchodzących latach hamowała tempo wzrostu gospodarczego. Mimo wszystko – pomimo kolejnych fali pandemii – należy się jednak spodziewać, że światowa gospodarka będzie stopniowo rosła, nadrabiając straty odnotowane w 2020 r. Bez wątpienia będzie to jednak wzrost wolniejszy, niż gdyby pandemii nie było. Jak wskazuje OECD, powrót globalnej gospodarki do poziomu przedpandemicznego będzie odbywał się w zróżnicowany sposób – szacuje się, że ożywienie gospodarcze będzie znacznie wyższe w państwach azjatyckich, które poradziły sobie z pandemią sprawniej niż kraje zachodnie. Z raportu OECD wynika zresztą, że Chiny będą jedyną dużą gospodarką, która w 2020 r. odnotuje wzrost PKB (o 1,8 proc.)1.

Skutki pandemii w dużym stopniu odczuwa także Unia Europejska. Według szacunków Komisji Europejskiej, unijne PKB spadło o 6,3 proc., natomiast polskie – o 2,8 proc., co jest jednym z najlepszych wyników w całej Unii. Jedynym państwem Wspólnoty, które w mijającym roku odnotowało wzrost gospodarczy jest Irlandia, której PKB wzrósł o 3,0 proc. KE prognozuje, że polska gospodarka będzie – obok irlandzkiej, luksemburskiej oraz litewskiej – jedną z czterech, w których realny PKB na koniec 2021 r. będzie nie niższy niż w 2019 r., czyli przed kryzysem2.

Główny Urząd Statystyczny szacuje, że PKB w Polsce spadł w 2020 r. o 2,8 proc., popyt krajowy o 3,7 proc., inwestycje o 8,4 proc., a konsumpcja prywatna o 3,0 proc. Jest to pierwsza recesja, jakiej polska gospodarka doświadczyła od 1991 r. Jak jednak wskazują ekonomiści ING Rafał Benecki i Dawid Pachucki, spadek ten był wyraźnie płytszy niż w pierwszym okresie transformacji, a zarazem o około połowę mniejszy, niż wskazywały wiosenne szacunki z początku pandemii. Eksperci wskazują również, że polska gospodarka nabiera odporności na wprowadzane przez rząd restrykcje i obostrzenia – to, co kilka miesięcy było dla wielu przedsiębiorców prawdziwym szokiem, dziś stało się po prostu uciążliwym elementem biznesowej rzeczywistości, do którego można się dostosować3.

W oczach pomorskich przedsiębiorców IV kwartał br. był dość zbliżony do poprzedniego. Pomimo drugiej fali pandemii koronawirusa, która przetoczyła się przez Polskę jesienią, ich oceny bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa nie były tak dramatyczne jak w II, kryzysowym kwartale 2020 r. Cały czas jednak ich nastroje – co zrozumiałe – były w większości badanych sektorów wyraźnie gorsze niż przed rokiem.

Tradycyjnie już najlepiej swoją sytuację oceniali przedsiębiorcy z branży informacji i komunikacji (+37,7 pkt. w grudniu; w październiku i listopadzie wartość wskaźnika powyżej +30,0 pkt.). Pandemia – pomimo wielu niedogodności i utrudnień również z ich perspektywy – otworzyła przed firmami z tej branży liczne perspektywy, związane chociażby z dynamicznym rozwojem e‑commerce, czy z przenoszeniem do wirtualnego świata coraz to kolejnych procesów – m.in. w biznesie czy administracji. Na koniec IV kwartału przewagę ocen pozytywnych odnotowano także wśród przedsiębiorców z sektora przetwórstwa przemysłowego (+4,0 pkt.).

W pozostałych pięciu badanych obszarach gospodarki przeważały oceny negatywne. W największym stopniu dało się to odczuć w sektorze transportu i gospodarki magazynowej (‑39,7 pkt.), która odczuwa spadające wolumeny przewozowe. Jej sytuacji nie poprawia także ostra konkurencja, w efekcie której następuje spadek marż. Kluczowym ogniwem regionalnego pomorskiego sektora TSL jest obszar transportu morskiego. Istotnym czynnikiem mogącym wpłynąć na tak złe nastroje pomorskich przedsiębiorców z tej branży w IV kwartale 2020 r. był z pewnością ogromny wzrost stawek frachtowych relacji Azja­‑Europa, wynikający ze złomowania przez armatorów statków, których utrzymanie w okresie kryzysu było zupełnie nieopłacalne. Jak mówi nam prof. Ernest Czermański z Uniwersytetu Gdańskiego: „Pod koniec 2020 r. stawki frachtowe poszybowały do poziomu 11 tys. dolarów za kontener czterdziestostopowy, podczas gdy standardowe stawki w tym segmencie wynosiły dotąd 2‑2,5 tys. dolarów. W efekcie – co niespotykane – transport morski był droższy od kolejowego na dających się porównać relacjach”.

Spośród pozostałych branż najgorzej swoją sytuację w IV kwartale 2020 r. oceniali reprezentanci handlu detalicznego (‑19,7 pkt.), co było spowodowane przeciągającym się przez cały kwartał quasi­‑lockdownem gospodarki, przekładającym się na zmniejszenie obrotów sklepów. Zauważalnie „na minusie” były także nastroje zgłaszane przez reprezentantów sektora budownictwa (‑13,1 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (‑11,2 pkt.). Z kolei minimalnie negatywnie swoje nastroje oceniali przedsiębiorcy z branży handlu hurtowego (‑3,5 pkt.).

W trzech spośród siedmiu analizowanych obszarów pomorscy przedsiębiorcy ocenili swoją obecną sytuację lepiej niż pod koniec poprzedniego kwartału. Mowa tu o sektorach: informacji i komunikacji (+7,8 pkt. względem września br.), przetwórstwa przemysłowego (+3,5 pkt.) oraz budownictwa (+3,0 pkt.).

Największe różnice in minus odnotowano natomiast w wypadku sektorów: zakwaterowania i usług gastronomicznych (‑23,4 pkt.) oraz handlu detalicznego (‑10,8 pkt.). O ile sytuację drugiej z tych branż tłumaczyliśmy już powyżej, o tyle jeśli chodzi o sektor gastronomiczno­‑hotelarski – pomimo tego, że stanowi on jeden z najbardziej dotkniętych pandemią obszarów gospodarki – wyraźną obniżkę nastrojów między końcem IV a III kwartału obserwujemy praktycznie co roku. Jest to związane z sezonowym charakterem działalności wielu pomorskich firm z tej branży – o ile wrzesień jest z ich perspektywy jeszcze „późnym sezonem”, o tyle grudzień jest już poza sezonem, co naturalnie przekłada się negatywnie na ich sytuację. Nieznacznie gorsze niż przed kwartałem były natomiast nastroje reprezentantów branż: handlu hurtowego (‑2,3 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (‑1,8 pkt.).

Znacznie gorzej rysuje się porównanie obecnej sytuacji zgłaszanej przez pomorskich przedsiębiorców w porównaniu do ich ocen sprzed roku, czyli jeszcze przed pojawieniem się pandemii – w sześciu spośród siedmiu badanych obszarów oceny bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa z grudnia 2020 r. były niższe niż przed dwunastoma miesiącami. Jedynym wyjątkiem jest tu sektor informacji i komunikacji, gdzie nastroje były z kolei wyraźnie lepsze (+21,8 pkt. względem grudnia 2019 r.).

Jeśli chodzi o pozostałe sektory – największy spadek nastrojów dotyczył branży transportu i gospodarki magazynowej (‑51,3 pkt.). Bardzo wyraźny był także w budownictwie (‑23,3 pkt.), w handlu detalicznym (‑19,8 pkt.) oraz w handlu hurtowym (‑16,7 pkt.). Umiarkowanie gorzej niż przed rokiem swoją sytuację ocenili natomiast przedstawiciele sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (‑6,3 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (‑3,3 pkt.).

Pomorscy przedsiębiorcy z czterech spośród siedmiu analizowanych obszarów oceniali swoją sytuację pod koniec IV kwartału 2020 r. lepiej niż średnio w Polsce. To nieznaczne pogorszenie względem III kwartału, kiedy takich branż było na Pomorzu pięć. Różnica in plus dotyczyła sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (+40,6 pkt. względem kraju), informacji i komunikacji (+18,2 pkt.), przetwórstwa przemysłowego (+11,4 pkt.) oraz budownictwa (+0,8 pkt.). Zdecydowanie gorsze niż przeciętnie w skali kraju były natomiast nastroje przedstawicieli sektora transportu i gospodarki magazynowej (‑36,8 pkt.). Gorzej swoją sytuację ocenili także pomorscy przedsiębiorcy z branż: handlu hurtowego (‑6,6 pkt.) oraz handlu detalicznego (‑3,8 pkt.).

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od grudnia 2019 do grudnia 2020 r.

Przedział wahań wskaźnika wynosi od ‑100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

Obecna sytuacja regionalnej gospodarki naznaczonej pandemią okazuje się być oceniana przez pomorskich przedsiębiorców znacznie lepiej niż przed siedmioma laty. Tak przynajmniej uważają reprezentanci pięciu spośród siedmiu analizowanych branż. Największa różnica in plus względem grudnia 2013 r. dotyczy sektorów: zakwaterowania i usług gastronomicznych (+27,4 pkt.) oraz informacji i komunikacji (+12,0 pkt.). Nieznacznie lepiej niż w 2013 r. swoją sytuację ocenili natomiast przedsiębiorcy z branż: budownictwa (+7,5 pkt.), handlu detalicznego (+0,6 pkt.) oraz handlu hurtowego (+0,6 pkt.). Gorzej niż wówczas swoje nastroje oceniają natomiast reprezentanci firm z sektora przetwórstwa przemysłowego (‑6,3 pkt.) oraz – w szczególności – transportu i gospodarki magazynowej (‑41,8 pkt.).

Pomorscy przedsiębiorcy patrzą dziś w przyszłość z dużymi obawami i niepewnością. Najlepiej świadczy o tym indeks przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa, który w grudniu 2020 r. był wyraźnie na minusie w wypadku wszystkich analizowanych branż. To duża obniżka nastrojów w porównaniu z końcem III kwartału, kiedy przewidywania przedsiębiorców były naznaczone większą dawką optymizmu. Najniższe wartości wskaźnika przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa dotyczyły branż: transportu i gospodarki magazynowej (‑43,4 pkt.), zakwaterowania i usług gastronomicznych (‑29,2 pkt.), budownictwa (‑28,9 pkt.), handlu hurtowego (‑28,7 pkt.) oraz informacji i komunikacji (‑21,1 pkt.). Mniejszy udział negatywnych ocen dotyczył natomiast obszarów: handlu detalicznego (‑18,7 pkt.) oraz, w szczególności, przetwórstwa przemysłowego (‑2,9 pkt.).

Identycznie jak w wypadku dwóch poprzednich kwartałów, pomorscy przedsiębiorcy z czterech spośród siedmiu badanych sektorów oceniali swoje perspektywy lepiej niż średnio w skali Polski. Największa różnica in plus dotyczyła branży zakwaterowania i usług gastronomicznych (+32,8 pkt. względem kraju) oraz przetwórstwa przemysłowego (+19,2 pkt.). „Na plusie” względem kraju znalazły się też sektory: handlu detalicznego (+6,4 pkt.) oraz budownictwa (+2,8 pkt.). Z kolei gorzej niż przeciętnie w Polsce perspektywy stojące przed ich firmami oceniali reprezentanci obszarów: transportu i gospodarki magazynowej (‑23,3 pkt.), informacji i komunikacji (‑13,2 pkt.) oraz handlu hurtowego (‑6,2 pkt.).

Działalność przedsiębiorstw

Pod koniec IV kwartału 2020 r. w województwie pomorskim zarejestrowanych było 318,5 tys. podmiotów gospodarki narodowej. W porównaniu z danymi sprzed roku, ich liczba wzrosła o 11 tys. Było ich również więcej o 2,7 tys. niż pod koniec poprzedniego kwartału.

Skutki pandemii koronawirusa w IV kwartale br. w sposób szczególny odczuł sektor handlu detalicznego. Indeks sprzedaży detalicznej towarów – głównie za sprawą rządowych obostrzeń oraz mniejszej skłonności Polaków do częstego wychodzenia na zakupy – był niższy niż w analogicznym okresie 2019 r. zarówno w październiku, listopadzie, jak i w grudniu. Z kolei w wypadku produkcji sprzedanej przemysłu – po październikowej „zadyszce”, kiedy jej indeks był nieznacznie niższy niż w październiku ub.r., w listopadzie i grudniu wróciła ona na tory wzrostu. Pod koniec 2020 r. w zdecydowanie najlepszej kondycji był natomiast sektor produkcji budowlano­‑montażowej – jej indeks przez cały kwartał był wyraźnie wyższy niż przed rokiem.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2017 do grudnia 2020 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

Z perspektywy pomorskiego przemysłu rok 2020 zakończył się pozytywnym akcentem – indeks produkcji sprzedanej przemysłu wyniósł w grudniu o 9,1 proc. więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku, co było w tej branży najwyższym wzrostem w ujęciu rok do roku od października 2018 r. Na zauważalnym „plusie” indeks ten znalazł się także w listopadzie, podczas gdy w październiku był on jednak nieznacznie niższy niż przed rokiem. Summa summarum, analizując pod kątem czysto statystycznym, IV kwartał 2020 r. dla pomorskiego przemysłu był nieznacznie lepszy niż III kwartał oraz zdecydowanie lepszy niż II kwartał. W skali całej polskiej gospodarki, ożywienie w tym sektorze – i to pomimo II fali, która dotykała nasz kraj przez jesień – stało się faktem. W grudniu indeks PMI dla polskiego przemysłu wyniósł 51,7 pkt., będąc wyższym o 0,9 pkt. od wartości odnotowanej w listopadzie. W kontekście tych danych najbardziej istotny jest jednak trend związany z tym, że od sześciu miesięcy indeks ten przekracza wartość 50,0 pkt., co wskazuje na to, że polski sektor przemysłu się rozwija. Rodzimi przedsiębiorcy z tej branży wskazują zresztą, że pod koniec roku nastąpił zauważalny wzrost zamówień na polskie produkty przemysłowe zarówno z Europy, jak i Azji. Jak wskazuje Trevor Balchin, ekonomista IHS Markit, w 2021 r. przedsiębiorcy spodziewają się dalszego ożywienia i to pomimo tego, że pandemia nadal jeszcze nie wygasła4.

Z dużym optymizmem w 2021 rok mogą wkraczać przedsiębiorcy z sektora produkcji budowlano­‑montażowej. Jej indeks przez cały IV kwartał 2020 r. był wyraźnie wyższy niż w analogicznym okresie roku 2019 – w październiku był wyższy niż przed rokiem o 16,9 proc., w listopadzie o 11,1 proc., a w grudniu o 13,7 proc. Mijający kwartał był zatem zdecydowanie lepszy od poprzedniego, III kwartału, w którym branża odczuła zauważalnie skutki spowolnienia inwestycyjnego spowodowanego pandemią. W skali całej polskiej gospodarki IV kwartał był z perspektywy produkcji budowlano­‑montażowej mniej udany niż na Pomorzu, lecz pozytywnym sygnałem jest to, że w grudniu po raz pierwszy od ośmiu miesięcy indeks produkcji budowlano­‑montażowej był wyższy niż przed rokiem (o 3,4 proc.). Można powiedzieć, że jest to dobre zakończenie słabego roku, w którym na przestrzeni 12 miesięcy produkcja budowlano­‑montażowa spadła o 2,2 proc, a kulminacją negatywnych konsekwencji związanych z pandemią był III kwartał. Zdaniem wielu ekspertów, sektor ten najgorsze powinien mieć już jednak za sobą. Jak wskazuje Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska, budownictwo – podobnie zresztą jak przemysł – „nauczyło się” żyć z pandemią i wykazuje się sporą odpornością na wzrost zachorowań, lockdowny i obostrzenia. Pomimo to w 2021 r. sektor wchodzi z dużą dozą ostrożności. Zdaniem Piotra Bartkiewicza, ekonomisty z banku Pekao, momentem na „złapanie oddechu” może być dla branży II połowa roku, kiedy należy się spodziewać sporych przedwyborczych inwestycji samorządowych (wybory zaplanowano na 2022 r.)5.

O ile budownictwo i przemysł wykazują się dużą odpornością na „zamrażanie” gospodarki, o tyle usługi są na nie najbardziej wrażliwe. Doskonale pokazują to wartości indeksu sprzedaży detalicznej towarów na Pomorzu w IV kwartale 2020 r. – przez wszystkie trzy miesiące były one niższe niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. Negatywne apogeum miało miejsce w listopadzie, kiedy wskaźnik ten był niższy aż o 15,9 proc. niż przed rokiem. Z kolei w październiku był niższy o 7,5 proc., a w grudniu o 3,8 proc., co było w dużej mierze związane z przedświątecznym zniesieniem wielu ograniczeń w handlu. Wartości te były i tak wyraźnie wyższe niż w II kwartale br., naznaczonym I falą pandemii, jednak równocześnie zauważalnie niższe niż w III kwartale. W skali całej polskiej gospodarki spadek sprzedaży detalicznej był w mijającym kwartale niższy niż na Pomorzu – odnotowano wartości odpowiednio o: ‑2,1 proc., ‑5,3 proc. oraz ‑0,8 proc. niższe niż w analogicznym okresie 2019 r. Udział e‑commerce w sprzedaży detalicznej wyniósł pod koniec kwartału 9,1 proc., czyli wyraźnie więcej niż pod koniec III kwartału (we wrześniu 6,8 proc.), jednak też wyraźnie mniej niż w listopadzie (11,4 proc.). Najbliższa przyszłość sektora rysuje się niepewnie – jego kondycja będzie fundamentalnie uzależniona od sytuacji epidemicznej i związanych z nią potencjalnych obostrzeń6.

Handel zagraniczny

W IV kwartale br., po bardzo ciężkim II kwartale i wyraźnie lepszym III kwartale, międzynarodowa wymiana handlowa nabrała jeszcze większej dynamiki. Widać to doskonale na przykładzie Pomorzu, gdzie zarówno eksport, jak i import towarów były wyższe niż w poprzednim kwartale. Szczególnie duża różnica in plus dotyczyła eksportu, który w porównaniu z poprzednim kwartałem urósł aż o 18,6 proc. (3344,4 mln euro). Z kolei import, wynoszący 2909,4 mln euro, był o 2,0 proc. wyższy niż między lipcem a wrześniem br. Znaczne zwiększenie wartości eksportu przełożyło się na to, że saldo handlu zagranicznego było dodatnie, wynosząc +435,0 mln euro (w poprzednim kwartale wyniosło ‑33,5 mln euro).

W skali całej polskiej gospodarki, w 2020 r. ogólna wartość eksportu sięgnęła 237,5 mld euro, natomiast importu ‑225,5 mld euro. Tym samym saldo handlu zagranicznego było dodatnie, wynosząc +12 mld euro. W porównaniu z 2019 r. eksport zmniejszył się o 0,3 proc., natomiast import o 4,8 proc.

W porównaniu z IV kwartałem poprzedniego roku wartość pomorskiego eksportu wzrosła o 7,6 proc., natomiast importu spadła aż o 22,0 proc. Saldo handlu zagranicznego było wówczas ujemne, wynosząc ‑621 mln euro. Z kolei w odniesieniu do IV kwartału 2018 r., spadkowi uległa wartość importu, natomiast zdecydowanie wyższy niż obecnie był wolumen eksportu.

Wśród towarów eksportowanych z Pomorza w IV kwartale br. dominowały te, z grup: statków, łodzi oraz konstrukcji pływających (19,7 proc. wartości eksportu), ryb i skorupiaków (9,5 proc.), maszyn i urządzeń elektrycznych (9,4 proc.) oraz zbóż (6,9 proc.). W pomorskiej strukturze eksportowanych towarów nadal utrzymywał się niski odsetek przypadający na grupę paliw (3,7 proc. w mijającym kwartale). Jest to o tyle ciekawe, że w 2019 r. ta grupa towarów odpowiadała zazwyczaj za między 7,0 a 10,0 proc. wartości pomorskiego eksportu, a we wcześniejszych latach – za jeszcze więcej (np. 12,8 proc. w IV kwartale 2018 r.). Spadek ten może być związany ze spadkiem globalnego popytu na paliwa, wywołanym przez pandemię.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w IV kwartale 2020 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

Towary sprzedawane za granicę z Pomorza trafiły w IV kwartale 2020 r. w przeważającej mierze do odbiorców z Niemiec (21,3 proc.), Szwecji (5,3 proc.), Holandii (4,9 proc.), Francji (4,8 proc.), Norwegii (4,0 proc.) oraz Wielkiej Brytanii (3,6 proc.). Struktura ta była więc zasadniczo podobna do tych, obserwowanych w poprzednich kwartałach. W 2020 r. w skali całej polskiej gospodarki towary o największej wartości zostały wyeksportowane do Niemiec (28,9 proc.), Czech (5,8 proc.), Wielkiej Brytanii (5,7 proc.) oraz Francji (5,6 proc.).

W grupie towarów sprowadzanych na Pomorze z zagranicy w IV kwartale 2020 r. dominowały te z grup: paliw (22,5 proc. wartości pomorskiego importu), maszyn i urządzeń elektrycznych (11,6 proc.), ryb i skorupiaków (11,0 proc.) oraz statków, łodzi i maszyn pływających (6,2 proc.). Warto zauważyć, że import paliw nadal nie wrócił do poziomu sprzed pandemii, był też zresztą niższy o 5,1 pkt. proc. niż w poprzednim kwartale.

Ciekawie prezentuje się struktura kierunkowa importu na Pomorze – przez wiele lat głównym partnerem importowym regionu pozostawała Rosja. Jednak w IV kwartale 2020 r. została ona nieznacznie wyprzedzona przez Chiny (16,3 proc. wartości importu z Państwa Środka, 16,2 proc. z Rosji). Sytuacja ta wiąże się najpewniej z mniejszym importem pochodzących z kierunku rosyjskiego paliw. W strukturze geograficznej importu do województwa pomorskiego istotny udział miały także: Norwegia (7,6 proc.), Niemcy (7,4 proc.) oraz Kazachstan (5,1 proc.). Pomorska struktura importowa różniła się wyraźnie od ogólnopolskiej, gdzie w skali całego 2020 r. towary o największej wartości sprowadziliśmy z: Niemiec (21,8 proc. wartości importu), Chin (14,6 proc.), Włoch (5,0 proc.) oraz Rosji (4,5 proc.).

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w IV kwartale 2020 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

Barometr innowacyjności

W IV kwartale 2020 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 1008 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 43, co stanowiło 4,3 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek niższy o 1,3 pkt. proc. od obserwowanego w poprzednim kwartale oraz niższy o 0,9 pkt. proc. niż w IV kwartale poprzedniego roku.

Wykres 5. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego w 2020 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie http://www.uprp.pl

Udział województwa pomorskiego w liczbie zgłaszanych patentów był zatem w mijającym kwartale, tak samo jak w poprzednich, niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc.) oraz w odniesieniu do liczby ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

Choć polskiej gospodarce nadal daleko do miana innowacyjnej, to – przynajmniej według raportu „Innowacyjność Polski – grudzień 2020” opracowanego przez Polski Fundusz Rozwoju – jesteśmy na dobrej drodze. Jego autorzy, bazując na danych Eurostatu, wskazują chociażby, że w 2019 r. w naszym kraju na badania i rozwój przeznaczono ponad 7 mld euro, co jest kwotą o ponad 17 proc. większą niż rok wcześniej. Oznacza to, że na nakłady badawczo­‑rozwojowe poświęciliśmy około 1,3 proc. PKB – jest to wynik niewiele poniżej średniej unijnej (1,7 proc.), jednak plasuje nas daleko za europejskimi liderami: Szwecją, Austrią czy Niemcami. Raport wskazuje też, że pozytywnym symptomem płynącym z polskiej gospodarki jest rosnący eksport zaawansowanych technologii – w 2019 r. stanowił on już 8,8 proc. wartości sprzedaży zagranicznej z Polski. Składały się na niego przede wszystkim eksport komputerów oraz urządzeń elektronicznych w obszarze komunikacji. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli chodzi o udział wysokich technologii w eksporcie towarowym, w skali całej UE znajdujemy się dopiero na 16. miejscu. Do liderów – Irlandii (34,7 proc. eksportu wysokich technologii w eksporcie ogółem) czy Holandii (21,3 proc.) nadal nam sporo brakuje. Pod tym względem wyprzedzamy jednak kraje takie jak np. Włochy, Finlandię czy Hiszpanię7.

Bank Millennium opracował kolejne wydanie corocznego badania „Indeks Millennium 2020 – Potencjał Innowacyjności Regionów”, w którym badał poziom innowacyjności polskich województw. Liderem okazało się województwo mazowieckie, a za jego plecami znalazły się województwa: małopolskie, dolnośląskie oraz pomorskie. Układ czołówki był zatem identyczny jak w ubiegłorocznej edycji badania. Najbardziej istotnymi przetasowaniami były awanse województw: śląskiego na 5. miejsce, łódzkiego na 6. miejsce oraz wielkopolskiego na 7. miejsce. „Indeks Millennium” powstaje na bazie analizy wskaźników z pięciu obszarów: wydajności pracy, wydatków na B+R, edukacji policealnej, pracujących w B+R oraz liczby patentów. Jeśli chodzi o województwo pomorskie – choć utrzymało swoją pozycję, to zmniejszyło równocześnie dystans do lidera. Zdaniem autorów raportu: „Budowie potencjału innowacyjnego Pomorza sprzyja rozbudowany ośrodek akademicki, gdzie relatywnie wysoki odsetek absolwentów kończy kierunki inżynieryjno­‑techniczne; rozbudowana infrastruktura komunikacyjna; wysoki stopień przedsiębiorczości i, co jest szczególnie istotne, wysoki odsetek firm aktywnych innowacyjnie”. Za mocną stronę Pomorza wskazano wartość nakładów na działalność innowacyjną przedsiębiorstw usługowych (3. miejsce w Polsce), natomiast jako mankament – relatywnie niewielką liczbę uzyskanych patentów (10. miejsce w skali kraju)8.

Zgłoszenia patentowe zgłoszone w IV kwartale 2020 r. w województwie Pomorskim dotyczyły w największej mierze tych z działów B (różne procesy przemysłowe i transport ‑23,3 proc.) oraz C (chemia i metalurgia ‑20,9 proc.) Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej. Istotny (16,3 proc.) był również udział działu A (podstawowe potrzeby ludzkie).

Największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła natomiast działu F (budowa maszyn, oświetlenie: +3,9 pkt. proc. względem kraju) oraz działu G (fizyka: +2,9 pkt. proc względem kraju). Największa różnica in minus dotyczyła natomiast działu A (‑4,9 pkt. proc.).

W analogicznym okresie ubiegłego roku największa nadreprezentacja względem kraju (+4,9 pkt. proc. względem kraju) dotyczyła działu G. Największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło natomiast działu A (‑6,4 pkt. proc.).

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w IV kwartale 2020 r. oraz w 2020 w. ogółem

Dział MKP IV kwartał 2020 r. 2020 r.
Pomorskie Polska różnica Pomorskie Polska różnica
% % pkt. proc. % % pkt. proc.
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 16,3 21,2 –4,9 21,4 18,6 +2,8
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 23,3 22,5 +0,8 16,6 21,8 –5,2
Dział C – Chemia; Metalurgia 20,9 22,2 –1,3 15,5 22,9 –7,6
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 0,0 0,9 –0,9 0,0 1,1 –1,1
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 9,3 9,6 –0,3 5,9 9,5 –3,6
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 14,0 10,1 +3,9 13,4 10,4 +3,0
Dział G – Fizyka 11,6 8,9 +2,7 19,8 9,9 +9,9
Dział H – Elektrotechnika 4,7 4,5 +0,2 7,5 5,7 +1,8
RAZEM 100,0 100,0 100,0 100,0

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie http://www.uprp.pl

Mając na uwadze zgłoszenia wynalazków notowane przez cały 2020 r., można stwierdzić, że względem kraju Pomorze specjalizuje się przede wszystkim w dziale G (fizyka), który charakteryzuje nadreprezentacja rzędu 9,9 pkt. proc.

Ważniejsze wydarzenia9

Nowy Prezes Remontowa Holding
Adam Ruszkowski został nowym prezesem Remontowa Holding. Objął stanowisko po zmarłym w sierpniu br. twórcy spółki – Piotrze Soyce. Ruszkowski jest związany z „Remontową” od 1995 r.

Sescom inwestuje w wodór
Gdańska firma chce zbudować fabrykę kompaktowego, inteligentnego generatora wodoru. Jak powiedział prezes spółki, Sławomir Halbryt, „jednym z założeń projektu jest integracja rozproszonego środowiska małych producentów OZE w jeden ekosystem”. Sescom planuje, że do 2030 r. będzie się on składał z ponad 500 instalacji, które dziennie produkować będą 18 ton wodoru.

Grupa Lotos z dużą stratą
W pierwszych trzech kwartałach br. Grupa Lotos zanotowała stratę netto w wysokości ponad 1,1 mld zł. Tak zły wynik zarząd Lotosu tłumaczy trudnymi, wynikającymi z pandemii warunkami, w jakich funkcjonuje w tym roku spółka.

Energa również ze stratą
W pierwszych dziewięciu miesiącach br. Grupa Energa zanotowała stratę netto wynoszącą 682 mln zł. W tym samym okresie poprzedniego roku wypracowała zysk przekraczający 350 mln zł.

Prezes Lotosu w PGNiG
Paweł Majewski – dotychczasowy prezes zarządu Grupy Lotos – objął stanowisko prezesa zarządu PGNiG. Z tego powodu złożył rezygnację z pełnienia funkcji prezesa Lotosu. Nowym prezesem gdańskiego koncernu została Zofia Paryła, która od 2019 r. była wiceprezesem spółki ds. finansowych.

Nowe zbiorniki PERN
PERN, podczas trwającej właśnie rozbudowy gdańskiego Terminala Naftowego, sfinalizował budowę czterech nowych zbiorników do magazynowania ropy naftowej. Ich łączna pojemność to 345 tys. m³. Oprócz tego w bazie PERN Gdańsk oddane zostały do użytku kolejne dwa zbiorniki o łącznej pojemności 200 tys. m³.

Nowe biuro Objectivity w Gdańsku
Objectivity – software house rodem z Wielkiej Brytanii – otwiera swoje biuro w Gdańsku. Zatrudnienie ma w nim znaleźć około 200 specjalistów, głównie z branży IT.

Energa niemal całkowicie w rękach Orlenu
PKN Orlen ma już w swoim portfelu ponad 90 proc. akcji Energi. Jak mówi Daniel Obajtek, prezes zarządu Orlenu, planem jest wykup 100 proc. akcji.

Duński koncern farmaceutyczny w Gdańsku
LEO Pharma – duński koncern działający w obszarze dermatologii medycznej – otwiera centrum usług biznesowych w Gdańsku, w biurowcu Skanska Wave. Firma planuje zatrudnić około 100 pracowników.

Orlen wykupił Polska Press
Wydawnictwo Polska Press, do którego należy 20 dzienników lokalnych, w tym m.in. Dziennik Bałtycki, zostało wykupione przez PKN Orlen.

Pomorskie Gryfy Gospodarcze 2020 wręczone
Przyznano Pomorskie Gryfy Gospodarcze – jedną z najbardziej prestiżowych nagród biznesowych na Pomorzu. W tym roku, ze względu na pandemię, uroczystość ich wręczenia odbyła się online. Wśród laureatów znalazły się firmy takie jak: Portman Lights, Ambient System, Euro Weld, Dekpol Steel, Pirxon, Corleonis, Qsar Lab, Uni Logistics oraz Flex. Gminą Przyjazną Przedsiębiorcom uznana została natomiast Gdynia.

OT Logistics rezygnuje z budowy terminalu agro
Spółka OT Logistics nie zbuduje terminalu do przeładunku towarów rolnych w gdańskim porcie. Powodem decyzji była zmiana okoliczności gospodarczych. OT Logisctics rozwiązała przedterminowo 30‑letnią umowę dzierżawy nieruchomości należącej do Portu Gdańsk, na której miał powstać terminal

Planeta I, Semko i Mannheller przekazane
Remontowa Shipbuilding sfinalizowała budowę statku wielozadaniowego Planeta I, który powstał na zlecenie Urzędu Morskiego w Szczecinie. Jednostka zaprojektowana została przez wchodzące w skład Remontowa Holding biuro projektowe Remontowa Marine Design & Consulting. Gdańska stocznia oddała także w ręce zamawiającego – norweskiego armatora Norled – prom hybrydowy o napędzie elektrycznym Mannheller. To już trzecia z serii czterech jednostek wyprodukowanych przez Remontową. Kolejną z oddanych w ostatnim kwartale jednostek był natomiast holownik H‑12 Semko, który trafił do 8. Flotylli Obrony Wybrzeża im. Wiceadmirała Kazimierza Porębskiego w Świnoujściu.

Powstanie Główny Urząd Inwestycji Morskich?
Główny Urząd Inwestycji Morskich – tak najprawdopodobniej będzie się nazywała nowa instytucja dedykowana branży morskiej, która powstanie w związku z likwidacją w październiku br. Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. Nie wiadomo, gdzie zlokalizowana będzie siedziba urzędu.

Ruch lotniczy odżył
Przez pierwszych dziewięć miesięcy 2020 r. Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy w Gdańsku obsłużył niespełna 1,5 mln pasażerów. Pasażerowie lotów z Gdańska najchętniej latali do Londynu, Oslo oraz Warszawy.

Budżet województwa na 2021 r.
Budżet województwa pomorskiego na 2021 rok został przyjęty. W tym czasie przychody mają wynieść 1,007 mld zł, natomiast wydatki ‑1,117 mld zł. Deficyt budżetowy został zaplanowany na 170 mln zł. Najwięcej środków w przyszłorocznym budżecie powędruje do obszarów: transportu, ochrony zdrowia oraz kultury.

1 za: businessinsider.com.pl, biznes.gazetaprawna.pl
2 za: bankier.pl
3 za: stat.gov.pl, forsal.pl
4 za: stat.gov.pl, businessinsider.com.pl
5 za: bankier.pl, biznes.interia.pl
6 za: stat.gov.pl
7 za: pfr.pl
8 za: bankmillennium.pl
9 W niniejszym podrozdziale wykorzystano informacje pochodzące m.in. z portalów trojmiasto.pl oraz pomorskie.eu.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sztuczna inteligencja – wyścig o naszą wolność

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, redaktor prowadzący Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego.

VoiceLab jest jednym z pomorskich pionierów w zakresie rozwijania projektów w obszarze sztucznej inteligencji. Czym konkretnie się zajmujecie?

Firma powstała około 10 lat temu i od początku działalności zajmuje się przetwarzaniem mowy. Stworzyliśmy system, który przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji zamienia dźwięk na tekst. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o zamianę pliku audio na ciąg znaków tekstowych. Nasze rozwiązanie zostało zaprojektowane w taki sposób, że rozumie sens wypowiedzi – co dana osoba miała na myśli, czy wypowiedź miała charakter pozytywny czy negatywny itd.

W efekcie uzyskujemy rezultat zbliżony do tego, jak dane słowa zrozumiałby i zinterpretował człowiek. Oczywiście – maszyna nie ma ludzkiego mózgu i jej „rozumienie” też jest inne. Wszystko bazuje na nauczeniu systemu – „nakarmieniu” go bardzo dużą ilością danych, dzięki którym sam potrafi wysnuwać własne wnioski.

Kluczowym elementem koniecznym do rozwijania projektów AI jest więc dostępność danych?

Tak – sztuczna inteligencja, a właściwie część tego obszaru zwana uczeniem maszynowym, faktycznie opiera się na „uczeniu” systemu za pomocą bardzo dużych ilości danych. Dajemy mu pewne dane wyjściowe – w naszym wypadku: surowe pliki audio, opisane przez transkrypcję, gdzie każdy dźwięk ma przypisaną odpowiadającą mu literę. Mówimy komputerowi: „jeśli słyszysz taki dźwięk, to on ma taką reprezentację, a tamten ma inną”. Żeby to elastycznie działało, potrzebnych jest bardzo wiele przykładów. My mamy do dyspozycji ponad 10 tys. godzin nagrań, a w wypadku Google mogą to być setki tysięcy, a nawet miliony godzin.

Często jednak – przynajmniej w Polsce – niewystarczającą ilość danych wskazuje się jako jedną z barier rozwoju AI…

Wydaje mi się, że w tym temacie panuje pewne ogólne niezrozumienie – wiele osób mówi przecież, że mamy dziś w sieci bardzo dużo darmowych danych z otwartych zbiorów, które moglibyśmy wykorzystać do uczenia systemów. Danych faktycznie jest sporo, natomiast problem w tym, że większość z nich nie jest użytecznych: nie są to dane uczące – czyli odpowiednio etykietowane, opisane. Nawiązując do naszej branży – brak jest, chociażby, otwartych zbiorów z plikami audio i ich transkrypcją. Takie zbiory można oczywiście zakupić – głównie w języku angielskim. Ogromną barierą jest jednak cena. Chcąc kupić godzinną, przetranskrybowaną rozmowę muszę się liczyć z wydatkiem rzędu 250 dolarów – precyzyjna transkrypcja takiej rozmowy zajmuje bowiem 5‑7 godzin pracy człowieka. W dodatku za ceną niekoniecznie idzie jakość – często są to dane „symulowane”, przedstawiające rozmowę opartą na gotowym skrypcie, a nie „naturalną”. System nauczy się z nich mniej – najlepiej, gdy plik audio dotyczy normalnej, autentycznej interakcji międzyludzkiej, a nie dwóch osób, które czytają tekst z kartek.

Wiele osób mówi, że mamy dziś w sieci bardzo dużo darmowych danych z otwartych zbiorów, które moglibyśmy wykorzystać do uczenia systemów. Danych faktycznie jest sporo, natomiast sęk w tym, że większość z nich nie jest użytecznych: nie są to dane uczące – czyli odpowiednio etykietowane, opisane.

To jednak niejedyne bariery. Chcąc dobrze zaprojektować system, potrzebujemy reprezentatywnej próbki głosów ludzkich, rozłożonych według płci, wieku itd. Gdyby to nie było konieczne, moglibyśmy przecież nagrać i przetranskrybować dziesiątki godzin audycji radiowych czy telewizyjnych – występują w nich często te same głosy: prezenterów, ekspertów, redaktorów prowadzących. Jest to jednak zbyt mała różnorodność.

Warto w tym wszystkim mieć jednak na uwadze, że dane audio są chyba dość szczególnym, „wrażliwym” typem danych przez sam fakt tego, że nie można ot, tak nagrywać sobie prywatnych rozmów, a następnie transkrybować ich i przekazywać komputerowi. Systemy AI mogą się też przecież uczyć z innego typu danych, np. tekstowych czy obrazowych. Tu również pojawia się problem?

Niestety tak. A przecież wiele danych jest na wyciągnięcie ręki. Moim zdaniem najbardziej potrzebne, a zarazem relatywnie proste w zdobyciu są dane medyczne – np. zdjęcia z tomografu czy rezonansu magnetycznego. Większość państw w Europie zbiera dziś takie właśnie, zanonimizowane dane, które są odpowiednio opisane: „tu jest serce, tu są płuca, tu jest wątroba. Na tym zdjęciu jest zdrowy organ, a na tym organ zaatakowany przez nowotwór”. Kiedy komputer otrzyma kilkanaście tysięcy takich zdjęć, nauczy się samemu wskazywać, czy pacjent jest zdrowy, czy chory. Nie chodzi o to, by technologia zastąpiła radiologów, lecz by była dla nich wsparciem, szczególnie w sytuacji nagłej, dynamicznej, gdy np. do szpitala jest przywożony pacjent powypadkowy z licznymi obrażeniami, który potrzebuje szybkiej pomocy medycznej. Takie rozwiązanie znacznie zmniejszyłoby ryzyko pominięcia przez lekarzy jakiegoś złamania czy innego typu urazu.

Rozumiem, że jest to jeden z przykładów pokazujący generalny problem ze zbieraniem i udostępnianiem danych. Jest on tym silniejszy, gdyż każdy projekt AI wymaga tak naprawdę określonego, dedykowanego mu zbioru informacji. Czy Pana zdaniem przedsiębiorstwa powinny uzyskiwać wsparcie w ich gromadzeniu?

VoiceLab jest dobrym przykładem firmy gromadzącej i kupującej wiele danych. Bierzemy udział w różnego typu grantach i projektach, udostępniających nam finansowanie na ten cel. Niemniej jednak uważam, że nie jest to dobry kierunek – jak wspominałem, dane są bardzo drogie. Moim zdaniem potrzebne byłyby swego rodzaju publiczne banki danych, za którymi stałyby organizacje niekomercyjne. W Stanach Zjednoczonych taką funkcję pełnią uczelnie wyższe. Pozostając w warunkach rynkowych, będziemy skazani na zaporowe ceny danych, co będzie nadal stanowiło wysoki próg wejścia do AI.

Bardziej jednak niż tworzenie instytucji przydałaby nam się ogólna zmiana filozofii, mindsetu, świadomości w zakresie zdobywania danych uczących. Najlepszy przykład? Na wielu stronach internetowych administracji państwowej zainstalowane są boty, sprawdzające, czy użytkownik jest „realny”, czy nie. Zna to każdy z nas – to obrazki, na których jesteśmy proszeni o zaznaczenie roweru, sygnalizacji świetlnej czy przejścia dla pieszych. Od strony systemu: są to dokładnie dane uczące, za pomocą których komputer jest uczony lokalizowania danego obiektu na obrazku. Zmierzam do tego, że – przynajmniej na stronach państwowych – zamiast korzystać z usług firmy Google, powinniśmy używać własnego narzędzia pozwalającego na zbieranie danych i budować swoje własne „magazyny danych”. Podobnego typu inspiracji do zmian mógłbym oczywiście przytoczyć wiele więcej.

Przydałaby nam się dziś w Polsce ogólna zmiana filozofii, mindsetu, świadomości w zakresie zdobywania danych uczących dla potrzeb AI.

Wróćmy do działalności VoiceLab. Jakie produkty stworzone na bazie systemu rozpoznania mowy oferujecie swoim klientom?

Zaprojektowaliśmy szereg aplikacji skierowanych głównie do biznesu. Najważniejsze z nich dotyczą wsparcia interakcji głosowej konsultantów firmy z klientami – czy sprzedawcy nie mówią za dużo, za szybko, co powinni powiedzieć w danym momencie itd. – oraz automatyzacji pewnych stałych procesów. Dla przykładu: do niektórych firm wielu klientów dzwoni w tej samej sprawie i przebieg tych rozmów jest mniej więcej taki sam. Jeśli struktura rozmowy jest powtarzalna, możemy ją zautomatyzować przy wykorzystaniu voicebota lub chatbota. Jesteśmy jedną z pierwszych firm w Polsce, która oferuje klientom wykorzystanie obydwu tych technologii. Naszym rozwiązaniem jest też m.in. automatyczny scoring rozmów telefonicznych – system VoiceLab zastępuje człowieka w ocenie, w jaki sposób sprzedawca rozmawiał z klientem, o co się pytał, czy uzyskał zgody marketingowe, jaka była ogólna atmosfera rozmowy. Dla naszych klientów to potężna oszczędność czasu i pieniędzy.

Transkrybujemy też wszelkie medialne programy informacyjne, także archiwalne. Mamy nagrania radiowe z ostatnich lat, które dzięki naszemu rozwiązaniu możemy przetworzyć i odszukać w nich kluczowe słowa: nazwiska, tematy, miejsca. Opracowaliśmy także tzw. biometrię głosową, dzięki której system jest w stanie wyszukać w archiwum nagrań wypowiedzi danej osoby, odnajdując ją po barwie głosu, a nie po nazwisku.

Jakiego typu przedsiębiorstwa korzystają z Waszych usług?

W kontekście analizy rozmów mamy wielu klientów głównie z branży ubezpieczeniowej oraz bankowej. Wykorzystując możliwości automatycznej transkrypcji audio, bierzemy też udział w dużym projekcie transkrypcji rozpraw sądowych. Mamy klientów zarówno w Polsce, jak i za granicą – w zasadzie w ciągu kilku miesięcy jesteśmy wdrożyć w nasze rozwiązanie każdy język na świecie. Wszystko w zależności od dostępności danych. W tym momencie system wykorzystuje język polski, angielski, niemiecki, rosyjski i włoski.

W jaki sposób rywalizujecie z konkurencją? Przecież podobnego typu rozwiązania, pozwalające przetwarzać mowę na tekst, oferuje nawet Google…

Staramy się wyszukiwać nisze – tak technologiczne, jak również rynkowe. Odnośnie tych pierwszych – Google wyspecjalizowało się w rozwiązaniu działającym w częstotliwości 16 kHz, czyli w jakości np. dyktowania tekstu na telefon czy obsługiwania inteligentnych asystentów głosowych typu Siri. My natomiast skupiamy się na jakości 8 kHz, odpowiadającej rozmowie telefonicznej, gdzie rozmówca słyszy przez słuchawkę skompresowany głos drugiej osoby.

Znacznie ważniejsze od nisz technologicznych są dla nas nisze rynkowe, związane np. z językami nieopłacalnymi dla gigantów – a do takich należą np. polski czy włoski. Naszym atutem jako firmy o nieporównanie mniejszej skali niż globalne koncerny jest też elastyczność – bez problemu dostarczymy dedykowany system pod specyficzne wymagania danego klienta.

Staramy się wyszukiwać nisze – tak technologiczne, jak również rynkowe. Zdecydowanie ważniejsze są dla nas te drugie, związane np. z językami nieopłacalnymi dla gigantów – a do takich należą chociażby polski czy włoski.

VoiceLab jest inicjatorem pierwszego na Pomorzu, a jednego z pierwszych w Polsce Hubu Innowacji Cyfrowych (DIH – Digital Innovation Hub) – dih4.ai. Na czym polega ta inicjatywa?

Koncept DIH jest inicjatywą Ministerstwa Rozwoju, które zaplanowało w 2019 r. stworzenie lokalnych hubów pomagających przejść przedsiębiorstwom przez proces cyfryzacji. Jako dih4.ai stanowimy miejsce, w którym przedsiębiorcy – w szczególności mali i średni – uzyskują wsparcie w zakresie m.in. zrozumienia samej idei cyfryzacji, narzędzi potrzebnych do jej wdrożenia, opracowywania strategii cyfryzacji, poszukiwania odpowiednich dostawców rozwiązań, szkoleń dla pracowników itd. Wszystko to ma na celu, by finalnie przedsiębiorcy byli w stanie wykorzystywać w swojej działalności najnowsze technologie.

Dih4.ai stanowi miejsce, w którym przedsiębiorcy – w szczególności mali i średni – uzyskują wsparcie w zakresie m.in. zrozumienia samej idei cyfryzacji, narzędzi potrzebnych do jej wdrożenia czy opracowywania strategii cyfryzacyjnych. Wszystko to ma na celu, by finalnie byli w stanie wykorzystywać w swojej działalności najnowsze technologie.

W ramach dih4.ai współpracujemy blisko m.in. z Politechniką Gdańską oraz Gdańskim Parkiem Naukowo­‑Technologicznym. Dzięki naszym wspólnym wysiłkom otworzyliśmy w Parku robotyczne centrum prototypowania – Space4Makers. Centrum jest wyposażone m.in. w specjalne komputery z projektorami, urządzenia do pomiaru, drukarki 3D, etc. Umożliwia to zbudowanie od początku do końca prototypu danego urządzenia. To przykład działań, które chcemy realizować. Owszem – organizujemy też szkolenia, doradztwo dla firm czy hackathony, ale zależy nam, by nasze wsparcie miało jak najbardziej praktyczny wymiar. Nie chcemy być ośrodkiem skupiającym się wyłącznie na doradzaniu, lecz być learning factory – miejscem, w którym „na żywym organizmie” pokazujemy przedsiębiorcom, ale też np. domenie publicznej, w jaki sposób automatyzować dany proces.

Nazwa DIH‑u wskazuje na to, że wspieracie firmy także w zakresie AI.

Sztuczna inteligencja jest naszą silną stroną ze względu na kompetencje VoiceLab, jak również środowiska, w jakim funkcjonujemy. Organizujemy meet‑upy dotyczące AI, współpracują z nami osoby wyspecjalizowane w machine learningu. Oprócz kompetencji własnych wiemy więc też gdzie szukać partnerów z zewnątrz. Korzystamy w szczególności z zasobów Politechniki Gdańskiej, z prof. Jackiem Rumińskim na czele.

Obecnie startujemy w naborze na europejskie DIH‑y. Stawka jest duża – wybrane inicjatywy uzyskają 7‑letnie wsparcie o dużo większej skali niż obecnie. Chcemy, by taki DIH był także w Gdańsku, by spływały tu środki na rozwój nowoczesnych technologii, byśmy mogli cały czas animować to środowisko. Jeśli Pomorze chce zaistnieć na technologicznej mapie Europy, musi ściągać tu takie inicjatywy – dają one zarówno finansowanie, jak również wyspecjalizowane miejsca pracy, a także możliwość współpracy z DIH‑ami z innych państw. Na tej bazie może powstać prawdziwy ekosystem, środowisko dla rozwijania i wdrażania najnowocześniejszych technologii w naszym regionie.

No właśnie – jakie są kluczowe elementy konieczne do tego, by Pomorze miało szansę na międzynarodowe zaistnienie, w szczególności w warstwie AI?

O pierwszym z tych elementów już mówiłem – to kwestia dostępu do danych uczących. W tym kontekście postawiłbym zdecydowanie na medycynę, przy wykorzystaniu współpracy z naszymi świetnymi lokalnymi uczelniami – Gdańskim Uniwersytetem Medycznym oraz Politechniką Gdańską. Dostępność tych danych może być nie tylko warunkiem, ale wręcz lokomotywą do pociągnięcia rozwoju branży na Pomorzu.

Drugim elementem, znacznie prostszym do spełnienia, jest dostępność odpowiednio dużej mocy obliczeniowej, czyli de facto komputerów wyposażonych w akceleratory, pozwalające na równoległe przetwarzanie bardzo dużych ilości danych. W ten sposób w praktyce „uczą się” maszyny. W tym momencie polskie uczelnie czy instytuty badawcze mają raczej skromne zasoby. Bez mocy obliczeniowych nie ma jednak rozwoju – na szczęście rozwiązanie tego problemu jest banalne, bo skupia się na konieczności poniesieniu kosztów, które nie są też znowu niebotyczne.

Trzeci i ostatni element, czyli dostępność kapitału intelektualnego, jest już na Pomorzu w zasadzie spełniony. Mamy tu dobre uczelnie, dobrze wykształconych specjalistów, a w dodatku jesteśmy miejscem atrakcyjnym do życia, co jest istotne w kontekście przyciągania tu talentów z zewnątrz. Teraz tylko ten kapitał intelektualny należałoby odpowiednio wykorzystać.

Dlaczego powinno nam tak bardzo zależeć na wzięciu udziału w tym wyścigu?

O sztucznej inteligencji mówi się czasem, że jest „nową elektrycznością”. Tak jak kiedyś świat został odmieniony przez prąd, a następnie przez komputery i internet, tak teraz takim game changerem jest właśnie AI. Nie ma dziedziny życia, której ona nie dotknie, będzie z nią związana cała gama zastosowań oraz rozwiązań.

Obecnie w obszarze AI nie tylko firmy konkurują z firmami – tutaj ścigają się wszyscy, także państwa z państwami. To, że „wszyscy” to robią, samo w sobie jest oczywiście słabym argumentem na to, że my też powinniśmy się zaangażować – wszak obszarów globalnego konkurowania jest dużo. Świetnie byłoby też przecież, gdybyśmy byli potęgą atomową czy militarną – tyle tylko, że w tych obszarach niezbędne byłyby potężne inwestycje. Infrastrukturalny próg wejścia w tego typu obszarach jest bardzo wysoki.

A w wypadku AI? Mamy ludzi z potencjałem, trzeba jeszcze dokupić komputery oraz ułatwić dostęp do danych. Zaczyna się coraz więcej u nas dziać w tym obszarze – chociażby na Politechnice Gdańskiej. Choć Polska nie ma wielkich osiągnięć światowych w tym zakresie, to jest wielu Polaków, którzy uczestniczyli w opracowywaniu bardzo ważnych, przełomowych nieraz rozwiązań i którzy mogą stanowić pewną inspirację, a część z nich – zapewne także i pomoc. Uważam, że 90% sukcesu mamy tu na wyciągnięcie ręki.

W obszarze AI 90% sukcesu Pomorze ma na wyciągnięcie ręki – mamy ludzi z potencjałem, trzeba byłoby jeszcze dokupić komputery oraz ułatwić dostęp do danych. Choć Polska nie ma wielkich osiągnięć światowych w AI, to jest wielu Polaków, którzy uczestniczyli w opracowywaniu bardzo ważnych rozwiązań i którzy mogą stanowić pewną inspirację, a nawet pomoc.

Rozumiem, że w czarnym scenariuszu nadal będziemy skazani na rozwiązania opracowywane przez globalne koncerny technologiczne. Czy ta wizja powinna nas aż tak martwić?

Uważam, że oddanie nas w ręce globalnych koncernów jest scenariuszem nie tyle czarnym, co bardzo ryzykownym. Byliśmy ostatnio świadkami tego, że wiodące sieci społecznościowe zablokowały Donaldowi Trumpowi dostęp do swoich kont. Co będzie dalej? Firmy te będą mogły decydować o tym, jakie informacje udostępniać na swoich łamach użytkownikom, a jakie nie? Coraz częściej już teraz jesteśmy tego świadkami. Takie praktyki mogą zostać przeniesione właściwie na każdą dziedzinę życia.

Jestem przekonany o tym, że stawką obecnego wyścigu jest tak naprawdę nasza wolność. W coraz większym stopniu żyjemy dziś, będąc pod kontrolą wielkich globalnych firm – nosimy ich urządzenia w kieszeni, pracujemy dla nich, korzystamy z ich aplikacji, udostępniamy im swoje dane, nieraz również te wrażliwe. Czy myśląc o naszym bezpieczeństwie, w obecnych realiach bardziej od innych państw nie zagrażają nam wielkie firmy, które mogą – obecnie lub w przyszłości – mieć inne interesy, niż my?

Najlepszym sposobem na to, by czuć się dziś wolnymi, jest przeciwdziałanie nadmiernemu uzależnieniu od koncernów i budowanie własnych zdolności i zasobów w obszarze AI. W innym wypadku już za kilka lat każdy z nas może widzieć świat oczami marketingowców dużych firm. Moim zdaniem – i mówię to z pełną odpowiedzialnością – byłaby to dla nas cywilizacyjna katastrofa.

Najlepszym sposobem na to, by czuć się dziś wolnymi, jest przeciwdziałanie nadmiernemu uzależnieniu od koncernów i budowanie własnych zdolności i zasobów w obszarze AI. W innym wypadku już za kilka lat każdy z nas może widzieć świat oczami marketingowców dużych firm.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Zanim spuścimy technologię ze smyczy…

Pobierz PDF

Golem finansów

Kiedy na początku lat 80. ubiegłego wieku globalna gospodarka zmagała się ze skutkami wysokich stóp procentowych, mających na celu ograniczenie inflacji, w Stanach Zjednoczonych podatny grunt znalazła koncepcja deregulacji sektora finansowego. Miał to być sposób na rozruszanie gospodarki. Wkrótce potem podchwyciły go inne kraje. Tak zaczęła się epoka ufinansowienia, czyli okres relatywnie szybkiego wzrostu gospodarczego, ale także ekspansji sektora finansowego, ustanawiania coraz to nowych rekordów zadłużenia, baniek spekulacyjnych oraz narastających różnic dochodowych.

Kumulacja negatywnych zjawisk związanych z nadmiernym ufinansowieniem znalazła wyraz w postaci globalnego kryzysu finansowego, którego skutki odczuwamy do dziś. Choć po kryzysie zaczęło się „sprzątanie” (zmiany regulacyjne), to stworzony ludzkimi rękami golem finansów pozostaje trudny do okiełznania – zmienia postać (rola banków wprawdzie nieco zmalała, ale rozwijają się pozabankowe formy działalności), śmiało wkracza w nowe obszary (nowe instrumenty), a wszystko niezmiennie zasilane jest przez tani pieniądz.

Technologia na ratunek

Przywołuję historię ufinansowienia nie bez powodu. Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami formowania się podobnego mechanizmu i kreowania kolejnego golema. Tym razem „zbawcą” ma być szeroko rozumiana technologia, występująca gdzie się da i w jakiej się da postaci.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że oba procesy mają ze sobą niewiele wspólnego. Technologia bowiem to coś realnego, a postęp technologiczny powszechnie kojarzy się jako proces jednoznacznie pozytywny – drzemie w nim potencjał poprawy produktywności, szybszego rozwoju, a tym samym lepszego zaspokajania potrzeb społecznych i „wyrastania” z długów. Technologia ma też wreszcie uchronić nas przed ewentualną katastrofą klimatyczną.

To wszystko prawda – innowacyjne rozwiązania mają duży potencjał czynienia dobra. Równocześnie jednak nie można zapominać, że większość wynalazków – począwszy od prostego noża – można wykorzystywać zarówno do dobrych, jak i złych celów. I nie chodzi mi o oczywiste przypadki, jak np. o energię jądrową, ale o te mniej uświadamiane konsekwencje postępu technologicznego. W sytuacji, gdy zmiany następują szybko, szczególnie łatwo jest je przeoczyć. Tymczasem poziom rozwiązań technologicznych osiągnął masę krytyczną potrzebną do tego, aby w stosunkowo krótkim czasie zupełnie przedefiniować funkcjonowanie społeczeństw i gospodarek.

Niewyartykułowane zagrożenia

Po pierwsze, technologia stwarza coraz większe pole do różnego rodzaju mniej lub bardziej subtelnych nadużyć, takich gdzie o jednoznaczną ocenę „dobre­‑złe” jest trudno. Pod tym względem podobna jest do finansów. Weźmy za przykład sposoby wykorzystywania danych o konsumentach, które są w posiadaniu firm technologicznych. Dzięki temu znają nas one dziś często lepiej, niż my samych siebie. Stąd już prosta droga do wpływania na nasze decyzje. Nie tylko te zakupowe, ale też te, dotyczące prywatnego życia czy funkcjonowania w społeczeństwie (np. decyzje wyborcze).

Technologia stwarza coraz większe pole do różnego rodzaju mniej lub bardziej subtelnych nadużyć, takich gdzie o jednoznaczną ocenę „dobre­‑złe” jest trudno. Pod tym względem podobna jest do finansów.

Po drugie, technologia rewolucjonizuje właśnie rynek pracy. Gdy kapitał jest tani, coraz powszechniejsze staje się zastępowanie istniejących miejsc pracy szeroko rozumianymi maszynami (automaty, roboty, wyspecjalizowane oprogramowanie, algorytmy itd.). To prawda, że towarzyszy temu powstawanie nowych stanowisk, tyle tylko, że wymagają one często zupełnie nowych kompetencji – człowiek ma się niejako „nagiąć” do maszyn. Przy okazji pojawiają się liczne napięcia społeczne i gospodarcze. Jest też wysoce prawdopodobne, że nie wszyscy temu wyzwaniu podołają. W takiej sytuacji – chcąc nie chcąc – zasilą pewnie rzesze tzw. gig economy, czyli gospodarki bazującej na realizacji krótkoterminowych zadań i projektów, a nie stałej pracy. Jeśli procesów automatyzacji właściwie się nie ukierunkuje, a ludziom nie zapewni właściwych kompetencji, to na poziomie całego społeczeństwa można oczekiwać dalszej polaryzacji na relatywnie wąską grupę „wygranych” i szerokie rzesze „przegranych”. Paradoksalnie tym drugim może nie pozostać nic innego, jak jeszcze głębsze osuwanie się w otchłań wirtualnego świata, jako formy ucieczki przed bolesną rzeczywistością.

Jak się wydaje, technologia może mieć bardziej dramatyczny wpływ na proces narastania nierówności dochodowych, niż ufinansowienie, szczególnie gdy dopuści się do dalszej monopolizacji wielu rozwiązań, koncentracji ich w rękach nielicznych hegemonów. Badania wskazują, że ze względu na wielorakie bariery – w tym te celowo tworzone przez wiodących graczy – proces rozlewania się nowoczesnych technologii po średnich i małych firmach postępuje dziś szczególnie wolno.

Jednak szczególnie niebezpieczna wydaje się pokusa sojuszu „władzy i technologii”. Technologia oferuje dziś rozwiązania, które w rękach autorytarnych przywódców (i nie tylko) mogą okazać się bardzo cenną zdobyczą, pozwalającą na ziszczenie wizji pełnej kontroli nad społeczeństwem. To scenariusz, który w wielu krajach krok po kroku się realizuje, o czym dobitnie świadczą rozbudowywane systematycznie systemy inwigilacji. Wszystko pod płaszczykiem ochrony obywateli, ale wystarczy, że cała ta infrastruktura i dane trafią w niepowołane ręce, a obróci się to przeciwko nam – społeczeństwu.

Szczególnie niebezpieczna wydaje się pokusa sojuszu „władzy i technologii”. Technologia oferuje dziś rozwiązania, które w rękach autorytarnych przywódców (i nie tylko) mogą okazać się bardzo cenną zdobyczą, pozwalającą na ziszczenie wizji pełnej kontroli nad społeczeństwem.

Czy rządom naprawdę zależy?

Tak jak w przypadku ufinansowienia, rządy mają co najmniej kilka potencjalnych powodów, by opóźniać regulację w obszarze technologii. Dwa już wspomniałem – to oczekiwanie, że technologia pozwoli gospodarce szybciej się rozwijać oraz potencjalna chęć jej wykorzystania do własnych celów. Kolejnym – chyba najbardziej dziś istotnym – jest siła głównych graczy technologicznych i stojące za nimi wpływy i pieniądze. Trudno politykom przeciwstawiać się lobby, które ma zdolność kształtowania opinii publicznej, w tym zachowań wyborczych.

Nie ma także co wierzyć w samoograniczanie się firm technologicznych, w tak zwaną samoregulację. Lekcja wyniesiona z finansów jest w tym względzie jednoznaczna: etyka w biznesie jest wciąż dobrem rzadkim, więc jeśli nawet znajdą się firmy, które zrezygnują z określonego zysku ze względów etycznych, to w ich miejsce pojawi się kilka innych, które takich zahamowań nie będą miały. Po globalnym kryzysie finansowym chciwość wcale nie zniknęła – wciąż poszukuje ona nowych okazji, aby się ujawnić.

Wydaje się, że to ostatnia chwila by się zatrzymać i postawić pytanie: w jakim świecie chcemy żyć? Komu projektowane rozwiązania systemowe mają docelowo służyć: człowiekowi czy technologii? To tylko na pozór pytanie retoryczne. Może się bowiem okazać, że skupiając się na produktywności i postępie, zaprojektujemy świat „pod technologię”, w którym człowiek zostanie zepchnięty na drugi plan. Będzie to świat pogłębiających się różnic dochodowych i społecznych, w którym głównym beneficjentem postępu pozostanie relatywnie wąska grupa właścicieli technologii i fabryk robotów. A być może nawet świat, w którym przeciętni obywatele znajdą się w sytuacji stada baranów pasących się na łące otoczonej elektronicznym pastuchem.

Wydaje się, że to ostatnia chwila by się zatrzymać i postawić pytanie: w jakim świecie chcemy żyć? Komu projektowane rozwiązania systemowe mają docelowo służyć: człowiekowi czy technologii?

W kontekście regulacji technologii my, obywatele nie możemy w pełni ufać rządom, szczególnie tym o zapędach autorytarnych. Dla nich sojusz z technologią może służyć realizacji własnych celów. Potrzeba więc wypracowania mechanizmów obywatelskiej presji i kontroli. Stoi przed nami olbrzymie wyzwanie odnalezienia wąskiej ścieżki wytyczającej zdrowy kompromis pomiędzy wykorzystaniem technologii (innowacja, konkurencyjność) i równoczesnym dbaniem o ważne dla nas, ludzi, wartości.

Społeczeństwom już wkrótce może być trudno zachować sterowność i układać świat w taki sposób, by to człowiek znajdował się na pierwszym miejscu. Dlatego zanim całkowicie spuścimy postęp technologiczny ze smyczy, musimy zmierzyć się z wyzwaniem efektywnej jego kontroli. A może już jest na to za późno?

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Technologia do ujarzmienia technologii?

Pobierz PDF

15 marca 2019 r. 51 osób modlących się w dwóch meczetach w Nowej Zelandii zginęło z rąk terrorysty. Śledztwo wykazało, że przez wcześniejszych kilka lat kształtował on swoje poglądy i czerpał wiedzę z internetu. Przeszedł ścieżkę od prostego zainteresowania tematyką rasistowską do śmiertelnej radykalizacji.

Dwa lata później, 9 stycznia 2021 r., rzecznik prasowy Białego Domu oświadcza, że prezydent Donald Trump nie może wypowiedzieć się na temat sytuacji w kraju, ponieważ nie ma dostępu do sieci społecznościowych, które zablokowały mu dzień wcześniej jego konta.

Te dwa odległe zdarzenia łączy technologia. A w szczególności technologia tzw. platform (sieci) społecznościowych. Wpływ tych systemów na nasze życie to tematyka wielowątkowa i wielowarstwowa. Zacznijmy jednak od fundamentów, czyli właśnie technologii.

Sieci uzależnienia

Historycznie, pierwszą funkcją portali społecznościowych były proste „połączenia” między osobami. Gdy użytkownik znalazł już w systemie znajomych, nie miał do dyspozycji zbyt wielu opcji do dalszego działania. Dlatego zespoły tworzące takie systemy w najróżniejszy sposób poszukiwały sposobów na utrzymanie i zwiększenie zaangażowania użytkowników. Wyścig ten wygrały firmy, które do współpracy zaprosiły psychologów i wykorzystały słabość naszego mózgu. Sean Parker, jeden z twórców potęgi Facebooka, opowiadał niedawno, że najsłynniejszy guzik świata, czyli „Like” został wymyślony w taki sposób, by dawać użytkownikom mikrozastrzyk dopaminy, wciągając ich w pętlę przyjemności i zwiększając w konsekwencji ich zaangażowanie. Twórcy treści zaczęli walczyć o „lajki” i proces tworzenia „contentu” przeniósł się z prywatnych stron internetowych do systemów społecznościowych.

Drugą istotną funkcją technologii społecznościowej jest automatyczne rekomendowanie użytkownikom treści na podstawie tego, co wcześniej czytali lub oglądali. Na pierwszy rzut oka rekomendacje są czymś sprawdzonym i pożądanym w realnym świecie – np. fan wyścigów chce oglądać wyścigi, a nie bilard. Problem pojawia się, gdy wchodzimy w tematy oddziałujące na nasze poglądy. Udowodniono, że aby utrzymać użytkownika, trzeba rekomendować mu treści coraz mocniejsze. A skąd algorytm zna moc danej treści? Na podstawie statystyk: inni użytkownicy, którzy sięgnęli po takie treści, sięgnęli później po kolejne. Użytkownicy zaangażowani „ciągną” więc w swoim zaangażowaniu innych. Nie ma miejsca na umiarkowanie – cały system skonstruowany jest tak, aby użytkownicy „ekstremalni” „ciągnęli” tych, którzy jeszcze nie są ekstremalni. Nie ma znaczenia czy ekstremum jest prawicowe, lewicowe, religijne czy inne.

Systemy społecznościowe są zaprojektowane, aby uzależniać. To świadoma konstrukcja, która jest niezbędna, żeby ich właściciele mogli realizować swoje cele biznesowe. Mamy więc przed sobą toksyczny koktajl, gdzie twórcy treści walczą o dopaminę („lajki”), a ich konsumenci zamykają się w swoich bańkach systematycznie przesuwających się w stronę ekstremum. Dodatkowo, cała konstrukcja ułatwia cyrkulację informacji przekłamanych czy wręcz całkowicie fałszywych – dla algorytmów rekomendacyjnych nie ma to znaczenia.

Systemy społecznościowe są zaprojektowane, aby uzależniać. To świadoma konstrukcja, która jest niezbędna, żeby ich właściciele mogli realizować swoje cele biznesowe. Mamy więc przed sobą toksyczny koktajl, gdzie twórcy treści walczą o „lajki”, a ich konsumenci zamykają się w swoich bańkach systematycznie przesuwających się w stronę ekstremum.

Analiza zachowania terrorysty z Nowej Zelandii pokazuje, że algorytmizacja miała znaczący wpływ na jego radykalizację. Natomiast analiza obecności Donalda Trumpa w internecie wskazuje, że osoby umiejące wykorzystać ten naturalny przechył w stronę radykalizmu szybko budują dużą popularność. Dlatego Trump nie chciał wrócić do bardziej tradycyjnych metod komunikacji – straciłby wtedy całą swoją przewagę.

Zbyt duże, by uregulować?

To nie koniec: największe światowe sieci społecznościowe mają nie tylko ogromny zasięg, ale też pozostają bez żadnej kontroli. W tradycyjnym świecie jakakolwiek rzecz, która ma potencjał do uzależnienia jest dosyć szybko regulowana odpowiednimi przepisami, np. hazard, alkohol, a nawet słodzone napoje. Jak na razie nie widziałem żadnego realnego pomysłu na to, jak ograniczyć toksyczność, szerzenie nieprawdy i tendencje do uzależniania produktów społecznościowych.

W tradycyjnym świecie jakakolwiek rzecz, która ma potencjał do uzależnienia jest dosyć szybko regulowana odpowiednimi przepisami, np. hazard, alkohol, a nawet słodzone napoje. Jak na razie nie widziałem żadnego realnego pomysłu na to, jak ograniczyć toksyczność, szerzenie nieprawdy i tendencje do uzależniania produktów społecznościowych.

Właściciele platform zdają sobie sprawę z problemu, jednak nie są w stanie zaproponować żadnego prawdziwego rozwiązania, bo samo założenie ich biznesu jest problematyczne. Dlatego dzisiejsze ostrzeżenia systemów, że jakaś opublikowana informacja jest potencjalnie fałszywa przypominają stare przysłowie o diable, który po przebraniu się w ornat dzwonił na mszę własnym ogonem. Tak samo usunięcie z Twittera Donalda Trumpa jest szkolnym przykładem szukania kozła ofiarnego w sytuacji, gdy zasadniczy, pierwotny problem istnieje zupełnie gdzie indziej. Zresztą, po tym fakcie szerokie grona uznały to za absolutny zamach na wolność słowa. Wskazano, że wielu użytkowników używających brutalnego języka nadal ma konta na tej platformie.

Sytuacja tzw. deplatformingu, czyli usuwania z platform społecznościowych określonych osób, które mają poglądy zgodne z prawem, ale nie podobają się właścicielom platform przestała być problemem niszowym. Fakt, że bez względu na jej poglądy, osoba „wykluczona z platformy” nie ma żadnej realnej możliwości odwołania się od decyzji jest bardzo podobny do sytuacji, którą w latach 90. opisywała Naomi Klein, kiedy przestrzegała przed prywatyzacją przestrzeni miejskiej. Chodziło jej wówczas o wielkie prywatne centra handlowe, w których ludzie spędzają coraz więcej czasu. Klein twierdziła, że oddanie publicznej przestrzeni we władanie prywatnym firmom wprowadzi wprost cenzurę do debaty publicznej. Jak widać, miała rację, nawet jeżeli współczesna „przestrzeń” jest wirtualna.

Technologia na ratunek?

Niestety, wielkość firm stojących za platformami społecznościowymi powoduje, że jakakolwiek polityczna czy ekonomiczna walka z nimi będzie długa i kosztowna. Czy jednak to właśnie technologia, która wplątała nas przecież w tę sytuację, nie mogłaby nam pomóc się z niej wyplątać?

Na początek zastanówmy się, dlaczego tak duża część świata używa dużych platform społecznościowych pomimo opisanych powyżej wad. Wyjaśnieniem jest fakt, że oferują one użyteczne funkcje, a ich konkurencja jest po prostu bardzo słaba. Czy posiadanie alternatywy równie dobrej technologicznie, lecz działającej w mniej toksycznym modelu biznesowym, mogłoby sprawić, że stopniowo „uwalnialibyśmy” się od firm stojących za dzisiejszymi (zbyt) dużymi platformami?

Znajdziemy już pierwsze przykłady takich inicjatyw. Od kilku tygodni komunikator Whatsapp (należący do firmy Facebook) traci miliony użytkowników na rzecz konkurencji, w tym m.in. komunikatora Signal, prowadzonego przez fundację non­‑profit i opartego o tzw. oprogramowanie otwarte. Fundacja wykorzystała z sukcesem temat prywatności i anonimowości, przekonując internautów, że Whatsapp zupełnie tego nie zapewnia. Ale było to możliwe tylko dlatego, że jej produkt (Signal) absolutnie nie odstaje funkcjonalnie od większego konkurenta. Oczywiście Whatsapp użytkowników nadal liczy w miliardach. Należy jednak pamiętać o zasadzie „społecznej kuli śnieżnej”, gdzie przechodzący ciągną za sobą swoich znajomych. Przy produkcie technologicznie równie dobrym, co główna konkurencja, kolejne miliony użytkowników są coraz łatwiejsze do zdobycia.

Drugim miejscem, gdzie technologia mogłaby „przyjść z odsieczą”, jest dostarczenie łatwego w użyciu narzędzia, pozwalającego użytkownikom zrozumieć treści, które otrzymujemy. Czy informacja, którą czytamy jest fałszywa, czy prawdziwa. Czy treść jest źródłowa, czy pochodzi z powtórzenia. Czy jest relacją czy opinią i czy cytuje fakty, które można zweryfikować. Ten ostatni aspekt jest o tyle ważny, że współczesna dezinformacja stała się zindustrializowana: służby specjalne niektórych krajów nie kryją się, że stoją za określonymi destabilizującymi treściami.

Technologia pomogłaby internautom, dostarczając łatwe w użyciu narzędzie, pozwalające zrozumieć treści, które otrzymujemy. Czy informacja, którą czytamy jest fałszywa, czy prawdziwa. Czy treść jest źródłowa, czy pochodzi z powtórzenia. Czy jest relacją czy opinią i czy cytuje fakty, które można zweryfikować.

Oczywiście pomysł jednego, centralnego „weryfikatora treści” byłby bardzo zły, przypominający w dodatku czasy słusznie minione. Nie ma zresztą takiej potrzeby. Już dzisiaj istnieją bardzo wysokiej jakości internetowe strony tzw. fact­‑checkowe. Są one często oparte o instytucje działające według etyki dziennikarskiej i poddane prawu prasowemu. Dodatkowo, część fałszywych informacji generowanych algorytmicznie można już wykryć dzięki innymi algorytmom. Tak można rozpoznać tzw. deep fake, czyli realistyczne montaże wideo robione przez algorytmy.

Wydaje się więc, że dobrze wykorzystana technologia mogłaby nam pomóc w walce ze źle wykorzystywaną technologią, ale pod warunkiem, że będzie łatwa w użyciu dla przeciętnego internauty. Dzisiaj, po przeczytaniu informacji znalezionej na Facebooku, użytkownik musi samodzielnie przejść na wybrany przez siebie portal sprawdzający i poszukać, czy ktoś już napisał analizę na temat tej informacji i czy sprawdził podane fakty. Niestety nie ma jeszcze metody, aby mógł automatycznie, w miejscu gdzie otrzymuje informację (wideo, tekst czy obraz) sprawdzić jej wiarygodność, korzystając ze źródeł, którym ufa. Najlepiej, by taki system działał jak nieinwazyjna „nakładka” na dotychczasowe aplikacje.

Bez względu jednak na to, jakie rozwiązania technologiczne przyniesie nam przyszłość i czy nasz komputer będzie nam sprzymierzeńcem czy też wrogiem, pozostaje zawsze jeszcze kwestia powszechnej świadomości. Bez jej zwiększania nie stworzymy motywacji do wyjścia ze swojej bańki informacyjnej i do opierania naszej wiedzy na sprawdzonych niezależnie faktach. Całe szczęście ta świadomość rośnie: już dzisiaj w polskiej szkole dzieci uczą się o niebezpieczeństwach internetu, w tym o jakości treści. My też możemy dużo zrobić, chociażby dofinansowując darowiznami fundacje (wiarygodne!), budujące alternatywy.

Bez względu na to, jakie rozwiązania technologiczne przyniesie nam przyszłość i czy nasz komputer będzie nam sprzymierzeńcem czy też wrogiem, pozostaje zawsze jeszcze kwestia powszechnej świadomości. Bez jej zwiększania nie stworzymy motywacji do wyjścia ze swojej bańki informacyjnej i do opierania naszej wiedzy na sprawdzonych niezależnie faktach.

A jako puentę – jakkolwiek ironicznie by ona nie brzmiała, należy przypomnieć, że najlepiej propagować wiedzę o alternatywach wobec istniejących platform społecznościowych… przez publikację tego właśnie na tych platformach. Kiedy więc widzisz artykuł, notkę lub propozycję rozwiązania, które pomaga przezwyciężyć dzisiejszy klincz między interesem użytkownika a producenta systemu społecznościowego… to bez wahania podaj dalej!

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak cyfryzować firmę z tradycyjnej branży?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Kiedy powstała firma Elmal i w czym się specjalizuje?

Przedsiębiorstwo powstało w 1992 r. i od początku działalności skupia się na budowie infrastruktury podziemnej – sieci gazociągowych, wodno­‑kanalizacyjnych, ciepłowniczych i technologicznych.

W jaki sposób spółkę o takim profilu można scyfryzować?

Zanim zacznę mówić o cyfryzacji, chciałabym pokrótce scharakteryzować branżę, w której działamy. Dominują w niej firmy małe oraz mikroprzedsiębiorstwa. Silną barierą dla cyfryzacji i wdrażania innowacji jest presja cenowa. Pozyskiwanie zleceń odbywa się za pomocą przetargów, a niestety wciąż w Polsce zmagamy się z kryterium najniższej ceny. W efekcie firmy chcą realizować zlecenia jak najtaniej, co powoduje możliwie największe cięcie kosztów. Dlatego też zamiast dążenia do rozwoju i wdrażania nowych technologii, obserwujemy u konkurencji nierzadko odwrotny trend: ograniczanie zaplecza biurowego czy wprowadzanie optymalizacji kosztowej w zatrudnianiu pracowników. Trudno oceniać te zjawiska pozytywnie.

W kontraście do postawy większości uczestników tego rynku, nasze podejście opiera się na profesjonalizacji. Wolimy realizować zadania trudne i nietypowe oraz dążyć do podnoszenia naszych zdolności realizacyjnych. Dzięki temu mamy budżet, by wdrażać różnego rodzaju ulepszenia.

Kiedy i dlaczego zapadła decyzja o konieczności cyfryzacji przedsiębiorstwa? Jakie argumenty za tym przemawiały?

Nikt nigdy nie stworzył czegoś w stylu „planu cyfryzacyjnego” firmy – nie było jednej narady, na której stwierdziliśmy, że cyfrowe rozwiązania to przyszłość i koniecznie trzeba zacząć z nich korzystać. Proces wdrażania zmian jest ciągły i przebiega naturalnie – gdy zauważamy problem, często w postaci nieuporządkowania czy przedłużających się procedur, wypracowywane jest rozwiązanie.

Na czym polegała cyfryzacja Pani firmy? Jakie działania zostały podjęte?

W naszej firmie jeszcze 10 lat temu do wyceny robót używano kalkulatorów, przez co proces ten był żmudny i miał często intuicyjny charakter. Dziś natomiast mamy stworzony specjalny algorytm, który na podstawie zadanych kryteriów oblicza opłacalność zadania budowlanego. Szablony wielu dokumentów wypełniają się automatycznie, a podgląd zaawansowania procesu projektowego jest możliwy dzięki jednemu kliknięciu odświeżającemu raport. W ten sposób możemy realizować więcej zadań jednocześnie, pilnować terminów, nadążać z „papierkową robotą”, której w tej branży jest sporo.

Warto tu jednak dodać, że sama cyfryzacja firmy nie rozwiąże wszystkich jej problemów i bolączek. Naprzeciw cyfryzacji muszą też wyjść partnerzy i instytucje publiczne. Do tego zdecydowanie przyczyniła się pandemia koronawirusa, kiedy to dzięki maksymalnemu ograniczeniu kontaktów międzyludzkich, proces podpisywania umów i wymiany ważnych dokumentów przeniósł się do sieci. Nareszcie, bo wcześniej te czynności trwały nieraz absurdalnie długo, szczególnie gdy siedziba kontrahenta czy urzędu znajdowała się daleko od nas. Zauważam też zdecydowaną poprawę, jeśli chodzi o elastyczne podejście e‑urzędów. Najlepszy przykład: zaświadczenie z urzędu skarbowego, po które trzeba było się jeszcze niedawno stawiać osobiście, odczekując swoje w kolejce, przychodzi teraz na skrzynkę mailową.

Dzięki maksymalnemu ograniczeniu kontaktów międzyludzkich, proces podpisywania umów i ważnych dokumentów przeniósł się do sieci. Nareszcie, bo wcześniej te czynności trwały nieraz absurdalnie długo.

Na co warto zwracać uwagę, wdrażając rozwiązania cyfrowe do firmy? Jakie mogą pojawić się bariery?

Do cyfryzacji procesów trzeba podchodzić rozważnie, ponieważ często chcąc rozwiązać jakiś problem czy coś usprawnić, działając w sposób nieprzemyślany można wygenerować odwrotny skutek. Duża organizacja, w której wcześniej pracowałam wprowadziła chociażby elektroniczny system obiegu dokumentów, ale okazało się, że nie wystarczyło załączać ich online – ostateczną ważność miały bowiem papierowe oryginały. Mimo to nałożono na pracowników obowiązek przekazywania każdego dokumentu zarówno przez system, jak i na żywo – co powodowało podwojenie obowiązków i rosnącą frustrację.

Do cyfryzacji procesów trzeba podchodzić rozważnie, ponieważ często chcąc rozwiązać jakiś problem, usprawnić coś, działając w sposób nieprzemyślany można wygenerować odwrotny skutek.

Podstawą jest więc analityczne przemyślenie procesu. Po pierwsze, zdefiniowanie, jaki problem ma być rozwiązany – może się bowiem okazać, że chcemy ewidencjonować dokumenty, do których nigdy nie będziemy później wracali. W efekcie cyfryzacja spowoduje tylko dodatkowe nakłady pracy i zniechęci pracowników do korzystania z narzędzi cyfrowych Na początku zadaję więc zawsze pytania: co chcemy osiągnąć? Czy nie możemy osiągnąć tego w inny sposób? Co uzyskamy po wdrożeniu systemu?

Po drugie, narzędzie musi być łatwe i wygodne w obsłudze. Ważny jest wybór tylko tych funkcjonalności, które będą kluczowe z punktu widzenia procesu. Wreszcie, narzędzie musi być także zaprojektowane w sposób elastyczny – może się przecież okazać, że coś pominęliśmy, coś chcemy ująć inaczej. Możliwość szybkiego dodawania modułów znacznie zwiększa szanse na dłuższą żywotność rozwiązania cyfrowego. W innym wypadku szybko wyjdzie ono z użytku – wszak rzeczywistość okołobiznesowa zmienia się dziś w coraz bardziej dynamicznym tempie.

W mojej ocenie największe bariery związane z cyfryzacją – wbrew temu, co wielu się wydaje – wcale nie mają charakteru finansowego. Rozwiązania IT szybko dziś tanieją, a często wiele procesów na poziomie małego przedsiębiorstwa można usprawnić korzystając z darmowych lub niedrogich narzędzi. Bardziej chodzi więc o „przyjęcie się” systemu w organizacji, gdyż pracownicy najczęściej mają awersję do zmian utartych schematów działania. Największą bariera jest zatem związana z naszą mentalnością.

Największe bariery związane z cyfryzacją wcale nie mają charakteru finansowego. Rozwiązania IT szybko dziś tanieją, a często wiele procesów na poziomie małego przedsiębiorstwa można usprawnić korzystając z darmowych lub niedrogich narzędzi. Bardziej chodzi o „przyjęcie się” systemu w organizacji, gdyż pracownicy mają często awersję do zmian utartych schematów działania.

Jaki jest efekt końcowy podjętego wysiłku?

Widzę same korzyści z rozwoju cyfrowego naszej firmy. Pierwszą jest znacznie większa kontrola – co często przekłada się na ograniczenie strat przedsiębiorstwa. W sposób przejrzysty widzimy terminy i warunki wykonania umów, unikamy więc kar umownych za ich naruszenie. Możemy podejrzeć stan magazynowy, więc zanim złożymy zamówienie możemy zweryfikować, czy nie mamy potrzebnego materiału na stanie. Mamy pewność, że urządzenia którymi dysponujemy są sprawne, więc unikamy sytuacji, w której wysyłamy pracowników na miejsce pracy z niedziałającą maszyną. Poza tym, zyskujemy na czasie. Szybciej wypełniamy dokumenty, podpisujemy umowy, realizujemy zadania. Oszczędzony czas możemy poświęcić np. na planowanie dalszych zmian.

Skip to content