Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wstrzymać człowieka – ruszyć towar. Przewrót kopernikański w miejskim transporcie

Pobierz PDF

Tekst ukazał się w kwartalniku „Pomorski Thinkletter” wydawanym przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową.

Składanie zamówień przez Internet eliminuje potrzebę fizycznego przemieszczenia się klienta do sklepu, towar jest dostarczany bezpośrednio do klienta (lub do pobliskiego punktu odbioru). Oznacza to, że zwiększa się skala ruchu towarowego, a zmniejsza się strumień przewozów pasażerskich (zarówno tych realizowanych prywatnymi samochodami, jak i transportem publicznym). Tymczasem dotychczas miasta były projektowane właśnie pod kątem transportu osób. W strategiach rozwojowych miast nie uwzględnia się (adekwatnie do widocznego trendu) przepływów towarowych. Istnieje pilna potrzeba zmiany naszego sposobu myślenia o dalszym rozwoju miast – w kierunku rozpatrywania tych dwóch strumieni jednocześnie. Wyzwanie jest ogromne, bo miasta nie mają w tym zakresie żadnego doświadczenia. Przyjrzyjmy się procesom, które wywołuje zmiana struktury sprzedaży detalicznej.

Popularność zakupów przez Internet rośnie sukcesywnie od kilku lat. Wzrost ten nasilił się w szczególności w czasie pandemii. Zwiększa się skala ruchu towarowego, a zmniejsza się strumień przewozów pasażerskich.

Logistyka i ostatnia mila

W e‑handlu pod względem liczby zamówień dominuje segment B2C (business­‑to­‑consumer), w którym towar jest zamawiany przez klientów indywidualnych. E‑klienci dokonują często zakupów jednorazowych, w niewielkich ilościach. Po złożeniu zamówienia produkty są kompletowane, pakowane i przygotowywane do wysyłki. Są one transportowane przez zewnętrzne firmy logistyczne, w szczególności operatorów KEP (kuriersko­‑ekspresowo­‑paczkowych). Następnie przesyłki przekazywane są do sortowni, skąd trafiają do lokalnych oddziałów. Ostatnim etapem jest przewóz przesyłki przez kuriera do wyznaczonego przez klienta miejsca. Zazwyczaj przesyłka trafia „do drzwi” klienta. Jest to tzw. ostatnia mila (last mile). To jedna z najważniejszych faz procesu realizacji zamówienia internetowego, ponieważ tutaj występuje najczęściej jedyny bezpośredni kontakt między firmą kurierską a odbiorcą. Jest to też najsłabsze ogniwo łańcucha dostaw – o jakości obsługi na ostatnim etapie decyduje człowiek, który ma doręczyć przesyłkę na czas i w odpowiednim stanie, podczas gdy procesy logistyczne na innych etapach (np. kompletowanie, pakowanie) są często zautomatyzowane i zoptymalizowane. Problematyczne jest to, że odmienne są godziny doręczeń do osób prywatnych i firm (wtedy, gdy firmy pracują, osoby prywatne trudno zastać w domu). Inne są też miejsca dostaw do takich klientów – zazwyczaj zamieszkują trudno dostępne lub oddalone od centrum lokalizacje.

Wpływ e‑handlu na miejską logistykę i środowisko

Dostawa do końcowego klienta jest nie tylko procesem najbardziej skomplikowanym, ale także najbardziej wpływającym na logistykę miasta. W 2021 roku dostarczono ok. 700 mln zamówień internetowych. Przy tej skali ruch związany z dostawą jest odczuwalny przez miasto, w szczególności w zakresie większej liczby pojazdów kurierskich, a co z tym związane, większe są korki, hałas, emisja CO2, wzrasta liczba wypadków i kolizji. Dodatkowym czynnikiem wpływającym na emisję CO2 są materiały opakowaniowe, zabezpieczające przesyłki. Mimo to, całkowity bilans wpływu e‑handlu na środowisko, w porównaniu do tradycyjnego handlu, wychodzi na korzyść tego pierwszego. Analiza firmy Oliver Wyman pokazuje, że zakup stacjonarny generuje średnio prawie 2,5‑krotnie większy ślad węglowy niż ten sam zakup online. Głównym „trucicielem” jest energia (np. oświetlenie i ogrzewanie/chłodzenie miejsca sprzedaży), której w handlu stacjonarnym zużywa się 7‑krotnie więcej oraz dojazdy samochodami prywatnymi, które generują 2‑krotnie większy ślad węglowy niż dostawy ostatniej mili (ze względu na mniej efektywny transport wykonywany przez klienta). Wyniki badań wskazują również na to, że transport związany z dostarczeniem produktów zamawianych przez Internet tworzy tylko 0,5% całkowitego ruchu na obszarach miejskich. Natomiast handel stacjonarny odpowiada za aż 11% takiego ruchu. Zatem e‑commerce nie jest, co do zasady, bardziej obciążający dla środowiska niż tradycyjna sprzedaż. Trzeba jednak podejść do każdego przypadku indywidualnie, bo wycieczka po duże zakupy do tradycyjnego sklepu komunikacją zbiorową może mieć mniejszy wpływ na środowisko niż dostawa do domu niewielkich zakupów zamówionych przez Internet.

Transport związany z dostarczeniem produktów zamawianych przez Internet tworzy tylko 0,5% całkowitego ruchu na obszarach miejskich. Natomiast handel stacjonarny odpowiada za aż 11% takiego ruchu.

Wydawać by się mogło, że pandemia sprowokowała do pewnej refleksji dotyczącej naszego życia na Ziemi. Że bardziej rozumiemy teraz naszą współzależność i wpływ naszych codziennych zachowań i wyborów na cały ekosystem. W ślad za tym powinna pójść mniejsza liczba nieprzemyślanych zakupów i większe zwrócenie uwagi na nasze środowisko. Tak się jednak nie stało. Dobitnie świadczą o tym wyniki badań przeprowadzonych przez Mobile Institute, z których wynika, że nasza świadomość ekologiczna jest nadal mała. Świadomość to zresztą tylko połowa sukcesu, powinno iść za nią również poczucie odpowiedzialności. Tymczasem Polacy uważają, że na poprawę stanu środowiska naturalnego największy wpływ mają rządy i instytucje państwowe oraz (w trochę mniejszym stopniu) firmy. Problemem w rozwoju postaw ekologicznych jest przede wszystkim wygoda. Nadal duża cześć Polaków traktuje proekologiczne podejście jako dodatkowy wysiłek, w którym nie widzi bezpośrednich korzyści. Potrzebna jest więc edukacja społeczeństwa. Ciężar tej edukacji jest nie tylko na szkole, firmach, ale także na administracji rządowej i samorządowej.

Zakup stacjonarny generuje średnio prawie 2,5‑krotnie większy ślad węglowy niż ten sam zakup online.

Faza żywiołowego poszukiwania rozwiązań

Dynamiczny rozwój e‑handlu przedefiniował nie tylko modele firm logistycznych, ale także potrzeby klientów. Zaczęto szukać rozwiązań ograniczających problemy ostatniej mili, a tym samym mniejszego negatywnego wpływu na środowisko. Znaczenia nabrały tzw. dostawy poza domem (OOH: out‑of‑home), czyli punkty odbioru i nadań przesyłek (PUDO: pick up drop off) i automaty paczkowe. Specjalne punkty usytuowane są w miejscach takich, jak: sklepy spożywcze, saloniki prasowe, kioski ruchu, galeria handlowe, czy stacje benzynowe. Dzięki tym rozwiązaniom klienci nie muszą czekać na kuriera, mogą odebrać przesyłkę w dogodnym momencie. Liczba takich punktów wynosi obecnie ok. 55 tys. Fenomenem są w Polsce automaty paczkowe, których jest ok. 20 tys. Odbieramy z nich już prawie 40% przesyłek. Z jednej strony ograniczają problem ostatniej mili, a co za tym idzie – generują mniej przejazdów w przestrzeni miejskiej, z drugiej – lawinowo rosnąca liczba automatów paczkowych i stawianie ich czasami w przypadkowych miejscach zaburza ład przestrzenny.

Dodatkowym wyzwaniem jest to, że właściciele sieci punktów dostaw „poza domem” niechętnie pozwalają innym na korzystanie ze swojej infrastruktury, ponieważ uważają ją za element przewagi konkurencyjnej. W niektórych krajach i miastach na świecie (np. Salzburg, Singapur) sytuacja ta zaczyna się zmieniać wraz z rosnącą wiedzą i świadomością ekologiczną menedżerów zajmujących się dostawami OOH oraz wraz z naciskami rządów i władz lokalnych na współdzielenie ostatniej mili. Zmiana nastąpiła nawet w Chinach, gdzie największa sieć automatów paczkowych na świecie (HiveBox) działa w modelu otwartym, do którego niedawno dołączyła Poczta Chińska.

Widać tu ogromną rolę dla włodarzy polskich miast, którzy powinni zadbać o to, by dalszy rozwój automatów paczkowych objęty został większą kontrolą, zwłaszcza w kontekście tworzenia nowych sieci automatów paczkowych, do których dostęp będą miały różni operatorzy KEP. Urządzenia te, podobnie jak skrzynki pocztowe, są systemowymi punktami doręczeń. Skrzynki pocztowe już dawno potraktowano jako niezbędną infrastrukturę i otwarto za pomocą przepisów ustawowych i wykonawczych. Podobnie dzieje się na rynku telefonii komórkowej, gdzie poszczególni operatorzy współdzielą infrastrukturę (np. stacje bazowe).

Fenomenem są w Polsce automaty paczkowe, których jest ok. 20 tys. Odbieramy z nich już prawie 40% przesyłek. Ograniczają one problem „ostatniej mili”, ale często zaburzają ład przestrzenny. Tu jest ogromna rola dla włodarzy polskich miast.

Problemy ostatniej mili próbuje się również rozwiązać za pomocą mikromobilności. Wprowadza się niskoemisyne pojazdy i bezemisyjne rowery towarowe (cargo bikes). Umożliwiają one szybki transport na krótkich trasach oraz dojazd do trudnodostępnych miejsc. Tutaj również bardzo ważna jest rola miasta, które może wspierać i promować te środki transportu do przewożenia ładunków na całym swoim terenie lub w konkretnych rejonach.

Kolejnym pomysłem na rozwiązanie problemów logistycznych jest wykorzystanie koncepcji ekonomii współdzielenia, w szczególności crowdsourcingu. Zgodnie z filozofią, że „dostęp jest lepszy od posiadania” (access is better then ownership), do realizacji usług przewozu przesyłek angażowane jest społeczeństwo i jego zasoby (np. prywatne pojazdy). Najbardziej popularne są usługi w zakresie przewozu osób. W ostatnim czasie pojawiły się jednak podmioty, które przewożą również przesyłki. Z punktu widzenia kierowców nie ma specjalnej różnicy, czy z punktu A do punktu B przewozi Jana Kowalskiego, czy transportuje paczkę do Anny Nowak. Jest to jednak rozwiązanie, które nie niweluje problemu wpływu ostatniej mili na miasto. Pewnym rozwiązaniem tego problemu jest stworzenie mikro hub‑ów lub mobilnych punktów przeładunkowych. Takie rozwiązania stosuje z powodzeniem np. Praga czy Hamburg. To ponownie zadanie dla władz miejskich – aktywne inicjowanie, wspieranie i rozwijanie takich przedsięwzięć.

Niskoemisyne pojazdy i bezemisyjne rowery towarowe, zastosowanie w praktyce ekonomii współdzielenia, czy rozwijanie sieci mikro hub‑ów lub mobilnych punktów przeładunkowych – jest wiele rozwiązań służących lepszemu zorganizowaniu miasta.

Potrzeba całościowego podejścia

Poza wspomnianymi automatami paczkowymi w czasie pandemii rozwinęły się usługi bardzo szybkich dostaw – zarówno w ciągu kilku godzin, jak i nawet w ciągu kilkunastu minut. W przypadku produktów spożywczych są one realizowane z tzw. dark store’ów. Ich wygląd (ciemne, zaklejone witryny) oraz ruch, jaki generują w swojej najbliższej okolicy, wywołują wiele kontrowersji. Dla realizacji usług ultraszybkich dostaw budowane są również dodatkowe magazyny.

Te wszystkie elementy ingerują w ład przestrzennych miast i są już obiektem zainteresowań władz miast (następuje próba tworzenia regulacji w tym zakresie). Jak pokazuje polska praktyka gospodarcza, same ograniczenia jednak nie wystarczą, ponieważ z czasem są one w mniejszy lub większy sposób obchodzone.

To kolejny przykład świadczący o tym, że konieczne jest nowe, całościowe podejście, w którym weźmiemy pod uwagę zarówno nowe modele przemieszczenia się ludzi, jak i nowe, dopiero się upowszechniające, metody transportowania towarów w mieście. Nie chodzi bowiem tylko o infrastrukturę, ale także odpowiednią organizację przepływów tych dwóch strumieni. Bardzo ważnym elementem, umożliwiającym lepsze zarządzanie transportem w mieście, są chociażby technologie teleinformatyczne. Dzięki nim można powiązać zarówno zasoby miasta, jak i pojazdy oraz pasażerów oraz lepiej organizować logistykę miasta. W efekcie obniża się kongestię, hałas, zanieczyszczenia oraz koszty.

Nie mniej ważne jest też podjęcie działań, które wpłyną na zmiany zachowań mieszkańców miast i menedżerów firm transportowych. Promowanie rozwiązań skłaniających tych pierwszych do korzystania z komunikacji zbiorowej lub innych „poza samochodowych” środków lokomocji, a tych drugich do korzystania z rozwiązań nisko‑ lub zeroemisyjnych oraz wdrażanie w praktyce ekonomii współdzielenia.

Konieczne jest podejście, w którym weźmie się pod uwagę jednocześnie przemieszczenie ludzi, jak i transportowania towarów w mieście. Nie chodzi tylko infrastrukturę, ale także odpowiednią organizację przepływów tych dwóch strumieni.

Na koniec, warto zwrócić uwagę, że rosnący udział sprzedaży internetowej nie oznacza, że sprzedaż w sklepach stacjonarnych całkowicie zniknie w najbliższym czasie. Otwarcie sklepów po lockdownie pokazało, że jest grupa klientów, którzy zdecydowanie wolą zakupy stacjonarne, inni zaś preferują łączenie różnych form. Podobnie jest z odbiorem zamówień, na który, w zależności od preferencji i dostępność, klient chce mieć wpływ. Z perspektywy kupującego najdogodniejsze jest swobodne „przełączanie się” między różnymi kanałami sprzedaży (stacjonarnie, w Internecie) i odbioru zamówionego produktu (dostawa do domu, do automatu paczkowego, sklepu stacjonarnego itp.). Miasto musi być przygotowane do tej zmiany logiki handlu, a tym samym do odpowiedzi na nowe procesy logistyczne i transportowe z nim związane.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przemysł w dobie zawirowań

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

W czym specjalizuje się firma AK Construction?

Jesteśmy młodym, pięcioletnim przedsiębiorstwem o stuprocentowo polskim kapitale, można powiedzieć, że rodzinnym. Mój ojciec, Marek Krzykowski, był wieloletnim prezesem International Paper Kwidzyn, a obecnie jest wspólnikiem AK Construction i wspiera nasz młody zespół swoim doświadczeniem. Specjalizujemy się w świadczeniu usług dla szeroko rozumianego przemysłu, w szczególności celulozowo­‑papierniczego, ale również chemicznego, energetycznego czy spożywczego. Dostarczamy naszym klientom rozwiązania i usługi z zakresu m.in mechaniki przemysłowej, konstrukcji stalowych czy rurociągów. Dotyczą one przede wszystkim remontów i modernizacji dużych instalacji technologicznych, jak np. maszyn papierniczych.

Nasza aktywność polega głównie na wykonywaniu tego typu usług w zakładach klientów. To też w głównej mierze było przyczyną uzyskania przez nas nagrody Gryfa Gospodarczego w kategorii lider eksportu – większość naszych przychodów, w niektórych latach nawet 80 proc., to właśnie sprzedaż zagraniczna. Nasze prace wykonywane są w zakładach zlokalizowanych niemal we wszystkich europejskich krajach. Dodam tylko, że choć pozycjonujemy się jako firma usługowa, to posiadamy też warsztat konstrukcyjny, w którym wytwarzamy konstrukcje stalowe i dostarczamy je na rynki europejskie oraz na terenie Polski.

Zahaczyliśmy o branżę celulozowo­‑papierniczą, która jest jednym z Waszych głównych rynków. Jaka jest dziś jej kondycja Pomorzu?

Sektor ten znajduje się w pełnym rozkwicie, choć sytuacja poszczególnych jego segmentów może być bardzo różna. Dla przykładu: dzięki rozwojowi handlu internetowego, a co za tym idzie – sprzedaży wysyłkowej, kilku­‑kilkunastoprocentowy wzrost notują rokrocznie producenci opakowań oraz materiałów, z których się je wytwarza. Trend ten zauważalny jest zresztą globalnie. Na przeciwnej stronie szali znajdują się natomiast producenci papieru biurowego, do druku, na który zapotrzebowanie w ostatnich latach generalnie spada.

Czy widać tu wpływ postaw proekologicznych klientów?

Jak najbardziej tak. Widzimy dziś, że w biurach ogranicza się zużycie papieru, a na zakupach odchodzi się od plastikowych torebek. Coraz popularniejszy staje się papier uzyskiwany z surowców poddanych recyklingowi, który wypiera papiery produkowane z włókna pierwotnego, pochodzącego z wycinki drzew oraz innych roślin, z których można wytwarzać celulozę. Bardzo rozkwita też rynek zbierania makulatury i jej obrotu. Odnośnie opakowań – warto zauważyć rolę Unii Europejskiej, której regulacje narzucają i niejako wymuszają na konsumentach i producentach opakowań przejście na te bardziej ekologiczne, czyli takie, które można poddawać recyklingowi.

Wróćmy do AK Construction – jakie są wasze zasadnicze przewagi konkurencyjne?

Nie jesteśmy firmą dużą, co sprzyja poziomowi naszej elastyczności, a co za tym idzie – szybkości reakcji na pojawiające się potrzeby klienta. To nasze niewątpliwe atuty szczególnie, gdy przychodzi nam rywalizować z przedsiębiorstwami 10‑ czy 20‑krotnie większymi od nas.

Bardzo istotne jest też profesjonalne i nowoczesne podejście do klienta, cechujące się wysoką przejrzystością, pozbawione naleciałości przeszłych czasów. Klienci – szczególnie zagraniczni – doceniają taką postawę. Myślę, że na naszą korzyść gra też duża kontaktowość, otwartość oraz umiejętność słuchania oraz rozumienia naszych partnerów.

Ostatnia wreszcie kluczowa przewaga dotyczy tego, że jesteśmy bardzo otwarci na kooperację. Często w firmach, które ktoś inny mógłby nazwać naszą konkurencją, my widzimy partnerów. Dzięki temu, będąc organizacją relatywnie niewielką, wspólnie z tymi podmiotami możemy realizować naprawdę skomplikowane projekty, niedostępne z reguły dla tak małych przedsiębiorstw.

Jesteśmy bardzo otwarci na kooperację. Często w firmach, które ktoś inny mógłby nazwać naszą konkurencją, my widzimy partnerów. Dzięki temu, będąc organizacją relatywnie niewielką, wspólnie z tymi podmiotami możemy realizować naprawdę skomplikowane projekty, niedostępne z reguły dla tak małych przedsiębiorstw.

W jaki sposób – z perspektywy praktyka – na pomorskie przedsiębiorstwa wpływają dziś rosnące ceny energii i surowców energetycznych?

Zauważalne jest ogólne zaniepokojenie oraz liczne obawy dotyczące stabilności cen w nadchodzących miesiącach i latach. Tego typu zawirowania bardzo źle wpływają na planowanie produkcji i inwestycji. Nieprzewidywalny czynnik kosztów może wszak rzutować na ich finalną rentowność. Oczywiście, im bardziej energochłonna produkcja, tym te obawy są większe. Na Pomorzu największy niepokój może czuć ta część firm przemysłowych, która opiera się na produkcji wyrobów ze stali, czyli np. przemysł stoczniowy oraz offshore, a także bardzo duże zakłady produkcyjne z innych gałęzi przemysłu, jak np. kwidzyńska papiernia czy gdańska rafineria.

Zauważalne jest ogólne zaniepokojenie oraz liczne obawy dotyczące stabilności cen energii w nadchodzących miesiącach i latach. Tego typu zawirowania bardzo źle wpływają na planowanie produkcji i inwestycji. Nieprzewidywalny czynnik kosztów może wszak rzutować na ich finalną rentowność.

Rosnące ceny energii są problemem nie tylko dla polskich firm – ceny surowców energetycznych „skaczą” w całej Europie. Czy wiąże się to z dużym ryzykiem dla utrzymania konkurencyjności tych gałęzi przemysłu, które ostały się jeszcze na Starym Kontynencie?

Z jednej strony mogłoby się tak wydawać. Z drugiej jednak strony doświadczenia pandemii sprawiły, że wiele firm – przynajmniej w pewnej części – powraca do Europy. Ostatni kryzys otworzył wielu przedsiębiorcom oczy na liczne pozakosztowe bariery prosperowania w Azji – m.in. odległościową, socjologiczną czy w kwestii podejścia do biznesu. Bacząc na ryzyka potencjalnych lockdownów i blokad transportowych, starają się dziś oni zabezpieczać dostawy do swoich procesów produkcyjnych w miejscach bliżej swojej lokalizacji, aby w sytuacjach „podbramkowych” móc zachować ciągłość wytwarzania.

W efekcie widać dziś poruszenie i wzrost aktywności w pewnych sektorach, które wcześniej w Europie wręcz przymierały, takich jak np. rynek produkcji stali – i to pomimo wcześniejszego wygaszenia niektórych europejskich hut. Niewykluczone, że część z nich będzie znowu aktywowana, a inne – eksploatowane jeszcze mocniej.

Czy pomorskie firmy odczuwają już fakt, że wielu Ukraińców wróciło do swojego kraju ze względu na wojnę?

Jest to na pewno zauważalny problem. Wszyscy bardzo mocno współczujemy naszym sąsiadom ze Wschodu. Sądzę, że jako kraj i obywatele dobrze spisujemy się w tej trudnej sytuacji. Wszechobecna pomoc płynąca ze strony naszych rodaków jest bardzo zauważalna i krzepiąca.

Tak, jak pan zauważył, spora część obywateli Ukrainy, którzy pracowali tu od dłuższego czasu, wyjechała bronić ojczyzny. Mamy nadzieję, że ci ludzie wrócą i będą dalej żyć na terytorium Polski, współżyć razem z nami, stanowić dużą wartość dodaną. Nie ma bowiem co ukrywać – w tej chwili znalezienie kompetentnych pracowników na rynku pracy jest naprawdę bardzo trudne. Bardzo niskie bezrobocie kształtuje rynek pracownika. Dlatego jako pracodawcy widzimy w regionie miejsce dla imigrantów z różnych krajów – nie tylko z Europy Wschodniej. Już teraz doświadczamy chociażby sporego napływu pracowników z Azji – z państw takich jak Bangladesz, Laos czy Wietnam. W naszej branży spora część spawaczy i ślusarzy pochodzi właśnie z tamtych kierunków. Uważamy, że wszyscy – jako biznes – jesteśmy na tym w stanie skorzystać.

W tej chwili znalezienie kompetentnych pracowników na rynku pracy jest bardzo trudne. Bardzo niskie bezrobocie kształtuje rynek pracownika. Dlatego jako pracodawcy widzimy w regionie miejsce dla imigrantów z różnych krajów – nie tylko z Europy Wschodniej, ale też z państw takich jak m.in. Bangladesz, Laos czy Wietnam.

Pozostając jeszcze przy wojnie za wschodnią granicą: na ile pomorska gospodarka – w tym również AK Construction jako jej część – była, czy może nadal jest, związana z firmami z Ukrainy i Rosji?

Nasze przedsiębiorstwo nie posiadało akurat specjalnych relacji z podmiotami z krajów wschodnich, niebędących członkami Unii Europejskiej. Pracowaliśmy na Litwie i w Łotwie, ale nie na Ukrainie, Białorusi czy w Rosji. Obecna sytuacja więc nas bezpośrednio nie dotknęła.

Także z perspektywy Pomorza ogółem, głównymi partnerami handlowymi są kraje skandynawskie, państwa Europy Zachodniej, częściowo Stany Zjednoczone. Pomimo tego, na pewno wiele tutejszych firm miało relacje z partnerami ze Wschodu, bo to potężne rynki zbytu. Wierzę jednak, że ta część ich produkcji czy sprzedaży, która teraz nie może tam już trafiać, znajdzie dla siebie miejsce na innych europejskich rynkach.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Budowa ekosystemu wymaga czasu i zaufania

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jaka jest historia powstania firmy QSAR Lab? W czym się specjalizujecie?

QSAR Lab jest jednym z pierwszych pomorskich spin‑offów, który powstał po to, by urynkowić wiedzę, rozwiązania i pomysły opracowywane na Wydziale Chemii Uniwersytetu Gdańskiego. Został założony przez grupę naukowców z kierowanego przeze mnie zespołu naukowego, wspartą przez osoby z doświadczeniem biznesowym.

Jesteśmy specjalistami od chemii komputerowej, co oznacza, że zajmujemy się przenoszeniem tradycyjnych, „mokrych” laboratoriów do komputera po to, by znacznie skrócić czas badań i obniżyć ich koszty oraz zasobochłonność. Nasze rozwiązania chemoinformatyczne są w stanie w wielu wypadkach przejąć rolę zwierząt laboratoryjnych – śmiejemy się wręcz, że zastępujemy myszy laboratoryjne myszami komputerowymi.

Zajmujemy się przenoszeniem tradycyjnych, „mokrych” laboratoriów do komputera po to, by znacznie skrócić czas badań i obniżyć ich koszty oraz zasobochłonność. Nasze rozwiązania chemoinformatyczne są w stanie w wielu wypadkach zastąpić zwierzęta laboratoryjne.

Oprócz tego zajmujemy się przewidywaniem działania różnego rodzaju związków chemicznych, będących składnikami produktów wchodzących na rynek. Interesują nas z jednej strony właściwości decydujące o tym, czy dany odczynnik w istocie spełnia swoją rolę – na przykład czy środek przewidziany do czyszczenia powierzchni rzeczywiście je czyści. Z drugiej strony patrzymy na aktywność biologiczną mogącą niekorzystnie wpływać na bezpieczeństwo zastosowania tego środka z perspektywy zdrowia człowieka oraz środowiska.

Na ile symulacja komputerowa jest w stanie dowieść, że dany związek chemiczny zadziała lub nie, albo czy będzie bezpieczny dla człowieka lub nie? Czy Wasze know­‑how jest w stanie zastąpić eksperymenty na żywych istotach?

Nasze usługi znacznie ograniczają czas, koszty oraz liczbę zwierząt laboratoryjnych, które trzeba poświęcić w celach badawczych. Są ścisłe procedury walidacyjne, które pozwalają pokazać, udowodnić, że uzyskane przez nas wyniki są wiarygodne. Choć oczywiście zdarzają się też takie badania, w których trudno jest zastąpić żywe stworzenia.

Jakiego typu produkty badacie?

Nasze metody znajdują zastosowanie w bardzo wielu dziedzinach wykorzystujących chemię – m.in. w przemyśle, rolnictwie, produkcji kosmetyków czy środków czyszczących. Od niedawna zajmujemy się też projektowaniem materiałów wykorzystywanych w farmacji – mam na myśli nanocząstki, będące nośnikami leków w nowoczesnych terapiach przeciwko chorobom neurodegeneracyjnym i nowotworowym.

Kim są Wasi klienci?

Najogólniej rzecz ujmując: są nimi firmy, które coś projektują i chcą swoje rozwiązanie wprowadzić na rynek. My im w tym pomagamy. Naszymi klientami są także liczne państwowe instytucje badawcze. Jako ciekawostkę powiem, że wśród nich jest japońskie Ministerstwo Środowiska, dla którego opracowujemy modele komputerowe przeprowadzające ocenę ryzyka obecnych w środowisku związków chemicznych.

„Chwalicie się”, że Waszym najważniejszym klientem jest Komisja Europejska. Na czym polega współpraca między Wami?

Uczestniczymy w bardzo wielu projektach, które są finansowane przez Komisję Europejską i które są ukierunkowane na opracowanie całej metodologii przewidywania właściwości określonych związków chemicznych i materiałów z perspektywy człowieka i środowiska. W tej chwili skupiamy się, w tym kontekście, na wspomnianych nanomateriałach, wypracowując modele komputerowe na potrzeby organów, które będą zajmowały się regulacją ich bezpieczeństwa w Europie.

Inną ciekawą grupą, nad którą pracujemy w ramach projektu naukowego finansowanego przez Komisję są związki, które zawierają w swojej strukturze atomy fluoru. Przykładem jest chociażby teflon, który jeszcze w tym roku ma zostać wycofany z użycia na obszarze Wspólnoty. Komisja Europejska jest więc naszym klientem w tym sensie, że na jej zlecenie tworzymy metody mające zostać wdrożone do prawodawstwa i praktyki UE.

W jaki sposób tworzy się spin‑off?

Zacznę od pewnego rodzaju wzorca: w samym Massachusetts Institute of Technology (MIT) jest kilka tysięcy spin‑offów – większość profesorów nie dość, że pracuje na tej uczelni, to jest jeszcze prezesami czy właścicielami firm. Jest to pewien model, w którym jeśli pewne idee, rozwiązania na etapie niskich szczebli gotowości technologicznej (w skali tzw. TRL) są wstępnie weryfikowane na uczelni, to wspólnie z jej władzami zostaje podjęta decyzja o tym, w jaki sposób przejść do komercjalizacji wyników badań. Jedną z możliwych form jest założenie spin‑offu, czyli firmy, która ma swoją osobowość prawną, ale której współwłaścicielem jest uczelnia.

W samym Massachusetts Institute of Technology jest kilka tysięcy spin‑offów – większość profesorów nie dość, że pracuje na tej uczelni, to jest jeszcze prezesami czy właścicielami firm.

W Polsce przyjęło się, że udziały w spin‑offach stworzonych na uczelni przejmuje powołana przez uniwersytet spółka celowa, w której ma on 100 proc. udziałów. Tak też – przy przychylności władz rektorskich i dobrej współpracy z Uniwersytetem Gdańskim – stało się w naszym wypadku. W naszym przypadku właścicielem części udziałów w QSAR Lab jest Univentum Labs – spółka celowa UG.

Wspominał Pan o MIT, w którym aż roi się od spin‑offów – czy jednak tworzenie ich na polskim podwórku nie jest dziś jeszcze dość rzadką praktyką?

Na pewno skala ich powstawania jest w Polsce znacznie mniejsza niż w Stanach Zjednoczonych. Na Uniwersytecie Gdańskim są obecnie cztery takie firmy – dwie działają w branży biotechnologicznej i po jednej – w chemicznej i morskiej. Te obszary są zresztą na naszym uniwersytecie wiodącymi dyscyplinami, jeśli chodzi o jakość badań, jak również naszą rozpoznawalność w Europie i świecie. Powstanie spin‑offów ich dotyczących było zatem niejako naturalną koleją rzeczy.

Czy można powiedzieć, że pomorski ekosystem life science jest naszą międzynarodową „wizytówką”?

Zdecydowanie można przyznać, że Pomorze biotechnologią oraz badaniami z pogranicza chemii, biochemii i biotechnologii stoi. Myślę, że ten ekosystem innowacji cały czas u nas powstaje. Jego świetnym katalizatorem jest Gdański Park Naukowo­‑Technologiczny, gdzie w tej chwili mieści się siedziba QSAR Lab. Na bardzo duże słowa uznania zasługuje jego dyrektor, pan Radosław Wika, któremu świetnie udaje się ten ekosystem animować.

Pomorze biotechnologią oraz badaniami z pogranicza chemii, biochemii i biotechnologii stoi. Świetnym katalizatorem lokalnego ekosystemu jest Gdański Park Naukowo­‑Technologiczny, gdzie w tej chwili mieści się siedziba QSAR Lab.

W jaki sposób?

Spotykamy się na licznych wydarzeniach i konferencjach. Dzięki temu, że jesteśmy w Parku, firmy ze wskazanych wyżej branż zaczęły ze sobą w ogóle rozmawiać i poszukiwać wspólnych tematów, pomysłów. Myślę, że wygląda to coraz lepiej. Śmiejemy się, że Gdańsk nie jest biotechnologiczną doliną, lecz wyżyną, mając na uwadze lokalizację GPN‑T na wzgórzach morenowych.

Jakie są z Pańskiej perspektywy największe zalety uczestniczenia w tego typu ekosystemie?

Po pierwsze – jest to forum wymiany myśli i doświadczeń. My – jako stosunkowo młoda, 5‑letnia firma – bardzo dużo korzystamy z doświadczeń przedsiębiorstw takich jak Blirt czy Polpharma. Słuchamy, staramy się uczyć, korzystać z ich historii.

Po drugie – dzięki temu, że wielu aktorów z branży chemicznej i biotechnologicznej jest „razem”, skupionych niedaleko siebie, buduje się przestrzeń do tego, żeby generować pomysły i kooperować. Z naszej perspektywy – mamy chociażby dostęp do lokalnych partnerów posiadających tradycyjne, „mokre” laboratoria. Z jednej strony jesteśmy im w stanie zaproponować wsparcie ich procesów metodami komputerowymi. Z drugiej strony – nasze programy muszą zostać „nakarmione” danymi eksperymentalnymi. Dzięki wspomnianym partnerom, jesteśmy w stanie te dane uzyskać. To doskonały przykład dwustronnej współpracy.

Czy w pomorski biotechnologiczny ekosystem innowacji angażują się też tutejsze uczelnie?

Zdecydowanie tak, są one bardzo istotnym elementem tej „układanki”. Nie dalej jak kilka miesięcy temu podczas konferencji organizowanej w GPN‑T miałem przyjemność uczestniczyć w panelu, w którym występowali też m.in. prezes Blirtu, pani wiceprezes Polpharmy oraz pani dziekan Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Gdańskiego. Rozmawialiśmy o tym, jak zagospodarować studentów, którzy kończą na uczelni kierunki biotechnologiczne oraz chemiczne. Swoją drogą – stoją one u nas na być może najwyższym poziomie w skali całej Polski.

Wracając jednak do wspomnianego spotkania – wiedząc, że mamy dziś do czynienia z rynkiem pracownika, gdzie to on ma przywilej wyboru miejsca, w którym zechce pracować, razem z pozostałymi panelistami byłem zgodny w przekonaniu, że naszym interesem jest jak najlepsza współpraca między uczelniami a biznesem. Wówczas najlepsi absolwenci będą chcieli przychodzić do nas i uczestniczyć w tym ekosystemie, stanowiąc ciągły przypływ nowej, dobrze wykształconej kadry.

Jako członkowie tego ekosystemu, jako osoby prowadzące w nim swoje biznesy, najlepiej też wiemy, jakie są potrzeby. Tym samym jesteśmy w stanie przekazywać uczelniom informację zwrotną dotyczącą tego, jakich umiejętności oczekiwalibyśmy od ich absolwentów. Ta współpraca działa już teraz i myślę, że będzie coraz lepsza. Powiem nawet, że coraz bardziej przypomina mi ona modele, które od dawna funkcjonują np. w USA.

Czego Pomorzu w kontekście budowy ekosystemu innowacji jeszcze natomiast brakuje?

Sądzę, że wiele osób odpowiadając na to pytanie wskazywałoby na kolejne granty i inwestycje, natomiast ja wcale tak nie uważam – myślę, że kluczowy jest czas. Nasz ekosystem buduje się jako pewna sieć kontaktów między osobami z wielu różnych instytucji. Ten network – pomimo covidowego spowolnienia – cały czas się tworzy. Znajduje się w niej coraz więcej kluczowych, angażujących się osób. Z czasem – przy dalszym wysiłku ze strony zainteresowanych – nasza sieć powinna stawać się jeszcze szersza i jeszcze silniejsza. Wszyscy widzimy wspólny interes w tym, by ten ekosystem dalej się rozwijał. Jestem przekonany, że idziemy w dobrym kierunku.

Ekosystem tworzy się jako pewna sieć kontaktów między osobami z wielu różnych instytucji. Jednym z jego kluczowych budulców jest czas.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w IV kwartale 2021 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że PKB Polski wzrósł w 2021 r. o 5,9 proc. Tak szybkie tempo wzrostu odnotowano wcześniej w naszym kraju przed 15 laty. Było ono zarazem – rzecz jasna – znacznie wyższe niż w naznaczonym pandemią 2020 r., kiedy PKB spadł o 2,5 proc. Pokryzysowe „odbicie” polskiej gospodarki zostało zauważone m.in. przez prestiżowy brytyjski tygodnik „Economist”, który w swoim rankingu uplasował Polskę na 6. miejscu wśród gospodarek, które najlepiej poradziły sobie z pandemią. Spośród 23 badanych w zestawieniu państw, najlepiej kryzysowi stawiły czoła Dania, Słowenia oraz Szwecja1.

Nie zmienia to jednak faktu, że w zgodnej opinii większości ekspertów polska gospodarka w 2022 r. spowolni. Wielu z nich zwraca uwagę na bardzo duże poczucie niepewności w odniesieniu do nadchodzących miesięcy. Jak mówił pod koniec grudnia główny ekonomista PKO BP Piotr Bujak, mamy mocne poczucie, że niepewność jest większa niż nawet w ostatnich, pandemicznych latach. (…) Czujemy się jak dzieci we mgle. Tak wielu pytań dotyczących mechanizmów funkcjonowania gospodarki w Polsce nie było od czasu transformacji ekonomicznej, a na świecie od czasu szoku energetycznego z lat 70. XX w.2

W tym momencie pewni możemy być właściwie jedynie dalszego utrzymywania się na wysokim poziomie inflacji. W grudniu 2021 r. GUS poinformował, że koszyk towarów i usług konsumpcyjnych podrożał o 8,6 proc. w porównaniu z analogicznym okresem poprzedniego roku. Wysokość inflacji zwiększyła się więc szósty miesiąc z rzędu, a sam wzrost nadal wykazywał dużą dynamikę. Według obecnych szacunków styczniowy odczyt powinien przekroczyć 9,0 proc., a w kolejnych miesiącach wartość wskaźnika może przekroczyć 10,0 proc. Bardzo duży wpływ na taki stan rzeczy będą miały pokaźne podwyżki cen energii elektrycznej i gazu, które będą przekładały się na wzrost cen wyrobów gotowych. Warto nadmienić, że wysoki poziom inflacji jest dziś problemem nie tylko Polski, lecz wielu państw na całym świecie – dość powiedzieć, że w krajach OECD znajduje się on na najwyższym od 25 lat poziomie3.

W Polsce trwają obecnie wysiłki zmierzające w kierunku ograniczenia tempa wzrostu inflacji. Z jednej strony w IV kwartale 2021 r. Rada Polityki Pieniężnej trzykrotnie podniosła stopy procentowe, a niewykluczone są także kolejne podwyżki już w 2022 r. – jednym z efektów tych działań ma być „zduszenie” inflacji, które nastąpi jednak z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Z drugiej strony państwo podejmuje obecnie szereg działań antyinflacyjnych, za sprawą tzw. pierwszej oraz – planowanej na luty br. – drugiej tarczy antyinflacyjnej, w skład których wchodzą m.in. obniżenie stawki VAT na paliwo, zerowa stawka VAT na podstawowe produkty spożywcze i gaz czy czasowe obniżenie akcyzy na energię elektryczną, gaz i niektóre paliwa4.

Mając na uwadze wskaźnik bieżącej ogólnej sytuacji gospodarczej przedsiębiorstw, IV kwartał 2021 r. był w oczach pomorskich przedsiębiorców dobrym okresem. Na koniec kwartału we wszystkich spośród siedmiu analizowanych sektorów gospodarki przeważały oceny pozytywne. W największym stopniu dotyczyło to branży informacji i komunikacji (+22,7 pkt.), choć warto zauważyć, że grudniowa wartość wskaźnika była najniższa od 1,5 roku. Trudno w tym momencie mówić, by miał to być pierwszy symptom „zadyszki” sektora, szczególnie że w pozostałych dwóch miesiącach kwartału wartości wskaźnika bieżącej ogólnej sytuacji gospodarczej przedsiębiorstwa były w pomorskiej branży IT bardzo wysokie (przekraczały 50,0 pkt). Bardzo dobre nastroje panowały także wśród reprezentantów branży handlu hurtowego – wartość wskaźnika za grudzień wyniosła 17,7 pkt., a w dwóch poprzednich miesiącach przekraczała 30,0 pkt. Pewnego rodzaju zaskoczeniem były bardzo wysokie (odpowiednio: 46,4 pkt. i 40,7 pkt.) wartości wskaźnika odnotowane w październiku i listopadzie w sektorze zakwaterowania i usług gastronomicznych. Były one wyraźnie wyższe niż w miesiącach letnich, kiedy to zazwyczaj wskaźnik ten osiąga w tym sektorze roczne apogeum. Na przeciwległym biegunie w IV kwartale 2021 r. znalazł się natomiast sektor transportu i gospodarki magazynowej, gdzie wartość analizowanego wskaźnika wyniosła w grudniu +0,5 pkt., a w dwóch wcześniejszych miesiącach była ona na minusie. Wiele przedsiębiorstw z tego sektora nadal boleśnie odczuwa skutki pandemii.

Przedsiębiorcy z sześciu spośród siedmiu badanych sektorów gospodarki oceniają swoją bieżącą sytuację lepiej niż przed rokiem. Jedynym wyjątkiem (–15,0 pkt. w ujęciu rok do roku) jest sektor informacji i komunikacji, za sprawą wspomnianego wcześniej zadziwiająco niskiego grudniowego odczytu. Największa różnica in plus między grudniem 2021 a grudniem 2020 dotyczy sektora transportu i gospodarki magazynowej (+40,2 pkt.) i bierze się przede wszystkim z bardzo niskiej wartości wskaźnika bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa odnotowanej przed rokiem. Bardzo zauważalny wzrost ocen w ujęciu rdr. dotyczył także sektorów: budownictwa (+28,2 pkt.), handlu detalicznego (+24,6 pkt.), handlu hurtowego (+21,2 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (+20,2 pkt.).

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od grudnia 2020 do grudnia 2021 r.

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

Pomorscy przedsiębiorcy z pięciu spośród siedmiu analizowanych obszarów gospodarki oceniali pod koniec IV kwartału 2021 r. swoją sytuację lepiej niż przeciętnie w Polsce. W największym stopniu dotyczyło to branż: budownictwa (+23,0 pkt. względem kraju), zakwaterowania i usług gastronomicznych (+17,9 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+17,2 pkt.). Z kolei gorzej niż średnio w kraju bieżącą kondycję swoich firm oceniali badani z sektorów: transportu i gospodarki magazynowej (–6,0 pkt.) oraz informacji i komunikacji (–5,9 pkt.).

Porównanie wartości wskaźnika bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa między grudniem 2021 r. a grudniem 2014 r. wskazuje na to, że odczucia pomorskich przedsiębiorców z sześciu spośród siedmiu analizowanych branż są dziś lepsze niż przed siedmioma laty. Zdecydowanie największa różnica in plus dotyczy sektora budownictwa (+26,4 pkt. względem grudnia 2014 r.), a bardzo wyraźne odnotowano też w sektorach: handlu hurtowego (+15,0 pkt.), handlu detalicznego (+14,3 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (+12,0 pkt.). Jedynym obszarem, w którym obecne nastroje są gorsze niż w 2014 r. jest branża IT (–7,2 pkt.), która w grudniu 2021 r. zanotowała znacznie niższą wartość analizowanego wskaźnika niż w poprzednich miesiącach.

Analiza przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wskazuje na to, że pomorscy przedsiębiorcy patrzą w przyszłość z bardzo dużymi obawami. Wśród reprezentantów wszystkich siedmiu badanych sektorów, w grudniu 2021 r. przeważały na Pomorzu negatywne oceny. Zdecydowanie najgorsze nastroje odnotowano w sektorze zakwaterowania i usług gastronomicznych (–51,9 pkt.), co do pewnego stopnia da się usprawiedliwić sezonowym charakterem pomorskiej turystyki, dla której pierwsze miesiące roku są okresem znacznie mniej rentownym niż miesiące letnie czy wiosenne. Bardzo niskie wartości wskaźnika dotyczyły także sektorów: handlu detalicznego (–24,7 pkt.), transportu i gospodarki magazynowej (–23,4 pkt.) oraz handlu hurtowego (–22,3 pkt.). W ich wypadku głównym źródłem obaw może być dynamicznie rosnący poziom inflacji, który przełożyć się może na niższą skłonność do konsumpcji oraz zakupów. Wśród pesymistów najbardziej optymistycznie na zbliżające się miesiące patrzą reprezentanci przetwórstwa przemysłowego, gdzie analizowany wskaźnik wyniósł –2,4 pkt.

Pocieszenia nie przynosi porównanie przewidywań pomorskich przedsiębiorców z oczekiwaniami przedsiębiorców z całego kraju. Jedynie w wypadku przetwórstwa przemysłowego (+16,3 pkt. względem kraju) oraz budownictwa (+8,5 pkt.) wartość wskaźnika przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa była wyższa. W pozostałych pięciu obszarach odchylenie względem kraju znajdowało się na minusie, co było szczególne zauważalne w kontekście sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (–21,7 pkt.), a także handlu detalicznego (–12,0 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (–11,2 pkt.).

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec IV kwartału 2021 r. w województwie pomorskim zarejestrowanych było 331,9 tys. podmiotów gospodarki narodowej. Oznacza to, że ich liczba wzrosła o niespełna 13,5 tys. w porównaniu z końcem 2020 r. Z kolei między końcem września, a końcem grudnia 2021 r. przybyło na Pomorzu około 2,9 tys. przedsiębiorstw.

Istotny wkład w rozwój pomorskiej gospodarki – podobnie zresztą jak wszystkich pozostałych polskich regionów – mają podmioty z udziałem kapitału zagranicznego. Wedle najbardziej aktualnych danych (z 2020 r.), w województwie pomorskim funkcjonowało ich 1140. Aż 69 proc. z nich było skupionych w Trójmieście, odpowiednio: 42 proc. w Gdańsku, 23 proc. w Gdyni oraz 4 proc. w Sopocie. Ich obecność – choć w dużo w mniejszym stopniu – była też zauważalna na obszarach okalających metropolię (przede wszystkim w powiecie gdańskim oraz tczewskim), a także w Słupsku i powiecie słupskim. Z kolei swoistymi regionalnymi „pustyniami”, jeśli chodzi o funkcjonowanie podmiotów z kapitałem zagranicznym były powiaty: nowodworski, sztumski, kościerski oraz bytowski.

Wartość kapitału zagranicznego zainwestowanego w województwie pomorskim w 2020 r. wyniosła 6,7 mld zł, z których 48 proc. przypadało na Gdańsk, 13 proc. na Gdynię, a 10 proc. na powiat tczewski. Warto mieć jednak na uwadze, że nie są dostępne dane dla powiatu kwidzyńskiego, w którym działa wiele firm z udziałem kapitału zagranicznego i którego udział w ogólnej strukturze byłby zapewne wyraźnie zauważalny.

W 2020 r. na Pomorzu swoją działalność prowadziło 5 proc. podmiotów z udziałem kapitału obcego zarejestrowanych w skali całej Polski, co uplasowało nasz region na szóstej pozycji wśród wszystkich województw. Pod tym względem bezkonkurencyjne było województwo mazowieckie, w którym skupionych było 41 proc. spośród tych firm. Za jego plecami – a przed Pomorzem – znalazły się natomiast województwa: dolnośląskie (9 proc.), śląskie (9 proc.), wielkopolskie (8 proc.) oraz małopolskie (8 proc.). Jeszcze niższy był udział Pomorza, jeśli chodzi o wartość zainwestowanego kapitału zagranicznego – wyniósł on 3 proc. w skali kraju. W tym zakresie również zdecydowanym liderem było Mazowsze (47 proc.), a dalej: Wielkopolska (11 proc.), Dolny Śląsk (10 proc.) oraz Śląsk (10 proc.)5.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2018 do grudnia 2021 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

W każdym miesiącu IV kwartału 2021 r. wartości indeksu produkcji sprzedanej przemysłu były wyższe niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. W październiku – o 13,3 proc., w listopadzie – o 12,9 proc., natomiast w grudniu – o 7,7 proc. Wartości te były zarazem na podobnym poziomie co w okresie lipiec­‑wrzesień ub.r., kiedy oscylowały w granicach wzrostu sięgającego 8,6‑13,1 proc. w ujęciu rok do roku. Również w skali Polski mijający kwartał należy uznać za udany z punktu widzenia II sektora – tak przynajmniej wskazuje indeks PMI opracowywany przez IHS Markit, który wzrastał z miesiąca na miesiąc: w październiku wyniósł 53,8 pkt., w listopadzie – 54,4 pkt., a swoje kwartalne apogeum odnotował w grudniu, dobijając do wartości 56,1 pkt., co było najwyższym wzrostem z miesiąca na miesiąc od lipca. Ostatni z tych wyników był zresztą wyższy od oczekiwań ekonomistów, którzy zakładali, że przekroczy on nieznacznie poziom 54,0 pkt. Warto odnotować, że każdy wynik powyżej 50,0 pkt. oznacza, że w opinii ankietowanych menedżerów logistyki, sektor przemysłu znajduje się w fazie rozwoju. W analizowanym okresie byliśmy świadkami wzrostu nowych zamówień, produkcji, jak również zatrudnienia. Co więcej, badane firmy z optymizmem patrzyły w przyszłość, zakładając utrzymanie się pozytywnych trendów mających miejsce w sektorze, jak również spodziewając się coraz mniejszych negatywnych skutków wynikających z pandemii6.

Dane dotyczące produkcji budowlano­‑montażowej wskazują na to, że IV kwartał 2021 r. był umiarkowanie udany z perspektywy pomorskich przedsiębiorstw działających w tym sektorze. Wartości indeksu w każdym miesiącu kwartału były wyższe niż przed rokiem – odpowiednio o: 8,3 proc. w październiku, 29,2 proc. w listopadzie oraz 9,6 proc. w grudniu. Były to wyniki nieznacznie gorsze niż w III kwartale 2021 r., natomiast wyraźnie wyższe niż w pierwszym półroczu br., kiedy to produkcja budowlano­‑montażowa była niższa niż w analogicznych okresach 2021 r. o 15‑31 proc. Generalnie jednak należy uznać, że – w skali całej polskiej gospodarki – rynek budowlany poradził sobie z pandemią dobrze w porównaniu do innych sektorów gospodarki. Nie spełniły się najczarniejsze scenariusze zakładające niedokończanie budów, czy ograniczone podejmowanie inwestycji przez deweloperów oraz inwestorów indywidualnych. Szczególnie dobra sytuacja dotyczyła obszaru budownictwa mieszkaniowego, gdzie w okresie styczeń­‑grudzień 2021 r. oddano do użytkowania 234,7 tys. mieszkań (czyli o 6,3 proc. więcej niż w 2020 r.). Warto zwrócić uwagę, że w tym samym czasie inwestorzy indywidualni oddali do eksploatacji 88,3 tys. mieszkań, czyli o 19,4 proc. więcej niż w roku poprzednim. Zjawisko to może wynikać z faktu, że wiele osób wskazuje nieruchomości jako najlepszą lokatę kapitału. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że sektor budownictwa ma swoje problemy, które mogą znacznie przyhamować jego rozwój, takie jak dynamicznie rosnące koszty (m.in. płacowe oraz dotyczące materiałów budowlanych), zatory płatnicze czy bardzo duże obciążenie długami7.

Spośród trzech analizowanych sektorów, IV kwartał 2021 r. był – w ujęciu stricte statystycznym – najbardziej udany z perspektywy przedsiębiorstw działających w obszarze handlu detalicznego. Wartości indeksu sprzedaży detalicznej towarów były na Pomorzu znacznie wyższe niż w analogicznym okresie 2020 r. we wszystkich trzech miesiącach kwartału – o 30,6 proc. w październiku, o 44,3 proc. w listopadzie oraz o 26,1 proc. w grudniu. Odnotowane wzrosty były wyższe niż w III kwartale 2021 r., natomiast niższe niż w II kwartale 2021 r. W wypadku tego ostatniego należy mieć jednak na uwadze, że „bazą” do wyliczeń był w jego wypadku II kwartał 2020 r., kiedy to segment handlu detalicznego dotknął kryzys wynikający z najszerzej w tamtym okresie zakrojonych obostrzeń pandemicznych. Pomimo wyraźnych wzrostów poziomu sprzedaży w porównaniu z naznaczonym pandemią rokiem 2020, nastroje w sektorze handlu detalicznego wydają się być dalekie od optymizmu. Największy wpływ na tę sytuację ma rosnąca inflacja. Z jej też powodu – w skali całej polskiej gospodarki – sprzedaż detaliczna, oczyszczona z czynników sezonowych, zmalała w grudniu ub.r. o 3,4 proc. względem listopada. Można z tego wysnuć wniosek, że rosnące ceny produktów i usług zniechęcają konsumentów do dokonywania zakupów, choć – jak zwracają uwagę eksperci – negatywnie na poziom sprzedaży niektórych dóbr mogą wpływać czynniki podażowe. Tak jest chociażby w wypadku sprzedaży samochodów, która w grudniu 2021 r. była aż o 8,5 proc. niższa niż w grudniu 2020 r.8

Handel zagraniczny

W IV kwartale 2021 r. podtrzymany został trend coraz większego ożywienia międzynarodowej wymiany handlowej na Pomorzu. W tym okresie wartość eksportu wyniosła 4 105,6 mln euro (wzrost o 1,2 proc. względem poprzedniego kwartału), natomiast importu – 4 816,6 mln euro (wzrost o 15,8 proc.). Podobnie jak w III kwartale ub.r. – drugi kwartał z rzędu – odnotowane zostało ujemne saldo handlu zagranicznego, które wyniosło –711 mln euro.

Zarówno wartość wyeksportowanych, jak i zaimportowanych do województwa pomorskiego towarów, była w IV kwartale 2021 r. wyższa niż w analogicznych okresach 2020 oraz 2019 r. W porównaniu z 2020 r. wartość eksportu wzrosła o 22,8 proc., natomiast importu – aż o 65,6 proc., co doskonale obrazuje diametralnie inną skalę pomorskiej wymiany handlowej podczas ubiegłorocznego apogeum pandemii. Z kolei w zestawieniu z danymi z IV kwartału 2019 r., wartość eksportu wzrosła o 32,1 proc., natomiast importu – o 29,1 proc.

W skali całej polskiej gospodarki, w okresie styczeń­‑grudzień 2021 r. eksport wyniósł 285,8 mld euro, natomiast import – 286,3 mld euro. Saldo handlu zagranicznego było zatem ujemne, wynosząc –0,6 mld euro. W odniesieniu do 2020 r., eksport wzrósł o 19,1 proc., a import – o 24,8 proc.9

Pomorski eksport był w IV kwartale 2021 r. zdominowany – podobnie jak we wcześniejszych okresach – przez grupę statków, łodzi oraz konstrukcji pływających, której udział w ogólnej strukturze eksportu wyniósł 18,8 proc. Warto zauważyć, że udział ten był o 8 pkt. proc. niższy niż w poprzednim kwartale. Zauważalny był też udział pięciu kolejnych grup towarów: maszyn i urządzeń elektrycznych (9,7 proc.), ryb i skorupiaków (7,3 proc.), paliw (5,5 proc.), reaktorów jądrowych, kotłów, maszyn i urządzeń mechanicznych (5,5 proc.) oraz zbóż (5,1 proc.).

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w IV kwartale 2021 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

Najważniejszym odbiorcą pomorskich towarów był rynek niemiecki, odpowiadający za 17,8 proc. wartości eksportu. Wyraźny był też udział Szwecji (6,1 proc.), Holandii (6,1 proc.) oraz Francji (5,5 proc.), a w dalszej kolejności – Wielkiej Brytanii (3,9 proc.), Czech (3,4 proc.) oraz Rosji (3,4 proc.). Struktura ta była zbliżona do tych, obserwowanych w poprzednich kwartałach. W skali Polski w całym 2021 r. najważniejszym partnerem eksportowym były Niemcy (28,7 proc.), a następnie: Czechy (5,9 proc.), Francja (5,7 proc.) oraz Wielka Brytania (5,1 proc.).

Wśród towarów sprowadzanych na Pomorze zdecydowanym liderem – podobnie jak w poprzednich kwartałach – była grupa paliw, odpowiadająca za 29,0 proc. wartości pomorskiego importu. Istotne były też udziały trzech kolejnych grup: maszyn i urządzeń elektrycznych (10,5 proc.), ryb i skorupiaków (7,9 proc.) oraz statków, łodzi oraz konstrukcji pływających (7,5 proc.). Łącznie odpowiadały one w IV kw. ub.r. za 54,8 proc. importu, co – co ciekawe – było identycznym odsetkiem jak w poprzednim kwartale.

Głównym rynkiem, z którego sprowadzano na Pomorze towary, pozostała Rosja (23,6 proc. wartości pomorskiego importu, głównie za sprawą paliw). Za jej plecami uplasowały się: Chiny (17,8 proc.), Niemcy (6,1 proc.), Norwegia (6,1 proc.), Korea Południowa (3,6 proc.) oraz Bangladesz (3,5 proc.). Struktura ta była generalnie podobna do obserwowanych w poprzednich kwartałach. Jedyną „nowością” była wysoka pozycja Korei Południowej, która we wcześniejszych okresach nie mieściła się w pierwszej piątce­‑szóstce największych rynków importowych. Z kolei jeśli chodzi o całą polską gospodarkę – sprowadzane do naszego kraju w 2021 r. towary pochodziły przede wszystkim z: Niemiec (20,9 proc.), Chin (14,9 proc.), Rosji (6,0 proc.) oraz Włoch (5,0 proc.).

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w IV kwartale 2021 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

Barometr innowacyjności

W IV kwartale 2021 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 934 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 54, co stanowiło 5,8 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to udział wyższy o 0,1 pkt. proc. niż w poprzednim kwartale i o 1,5 pkt. proc. wyższy niż w analogicznym okresie 2020 r.

Wykres 5. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego w 2021 r.

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie http://www.uprp.pl

Podobnie jak w poprzednich kwartałach, udział województwa pomorskiego w liczbie zgłaszanych patentów był w IV kwartale 2021 r., niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc.) oraz w odniesieniu do liczby ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

Myśląc o rozwoju innowacyjnych rozwiązań, warto mieć na uwadze aktualne globalne trendy, które mogą stanowić inspirację do podjęcia tego typu działań także przez polskie firmy. Z raportu pt. Monitoring trendów w innowacyjności, opracowanego przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości, wynika, że szczególnie dużo innowacji dotyczy dziś i będzie dotyczyło w nadchodzącej przyszłości zrównoważonego rozwoju. Jak zauważono: kraje słynące z innowacyjności zwracają uwagę na konieczność uwzględniania w planach rozwojowych dobra planety i społeczeństwa. I tak też – dla przykładu – Australia wprowadziła plan redukcji emisji CO2, zakładający osiągnięcie przez swoją gospodarkę zerowej emisji netto do 2050 r., a we Francji zainicjowano program wspierający firmy w ograniczaniu ich śladu węglowego. Realizacja obydwu tych przedsięwzięć będzie musiała wiązać się z rozwojem i wdrożeniem innowacji dotyczących tych obszarów. Trendy proklimatyczne nie omijają też Polski, co również stanowi już dla wielu firm bodziec do podejmowania innowacyjnych działań.

Innym kluczowym trendem – widocznym we wszystkich państwach wysoko rozwiniętych, w tym również i w Polsce – jest coraz większa cyfryzacja życia, w tym pracy. Jak wskazano w analizowanym raporcie, wiele krajów już wprowadziło lub zaplanowało działania, które mają rozszerzyć zakres cyfryzacji miejsc pracy. Przykładowo, Australia zaoferowała przedsiębiorcom bezpłatne narzędzie online, dzięki któremu będą oni mogli ocenić poziom dojrzałości cyfrowej swojej organizacji oraz otrzymać pomoc w zakresie digitalizacji działalności. Wyzwanie to dotyczy także polskich przedsiębiorstw – już teraz warto zastanowić się, w jaki sposób można stawić mu czoła10.

Wracając na poziom Pomorza – ponad połowa wynalazków zgłoszonych do opatentowania w naszym regionie w ostatnim kwartale 2021 r. pochodziła z działów: F (27,8 proc. – budowa maszyn, oświetlenie itd.) oraz C (24,1 proc. – chemia, metalurgia) Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej. W tym okresie największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła pierwszej z tych grup (+14,6 proc. względem kraju). Z kolei największa różnica in minus, sięgająca –13,8 pkt. proc. odnotowana została w wypadku grupy A (podstawowe potrzeby ludzkie).

W analogicznym okresie 2020 r. największa nadreprezentacja zgłoszonych patentów względem kraju także odnosiła się do działu F, choć jej udział był jedynie o 3,9 proc. wyższy niż przeciętnie w kraju. Największe odchylenie in minus, podobnie jak teraz, dotyczyło działu A, wynosząc –4,8 proc.

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w IV kwartale 2021 r. oraz w 2021 r. ogółem

Dział MKP IV kwartał 2021 r. 2021 r.
Pomorskie Polska różnica Pomorskie Polska różnica
% % pkt. proc. % % pkt. proc.
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 13,0 26,8 –13,8 12,8 20,1 –7,3
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 11,1 20,7 –9,6 17,3 22,8 –5,5
Dział C – Chemia; Metalurgia 24,1 16,9 +7,2 20,9 18,9 +2,0
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 0,0 1,2 –1,2 0,0 0,7 –0,7
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 7,4 8,0 –0,6 5,1 9,6 –4,5
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 27,8 13,2 +14,6 18,4 11,1 +7,3
Dział G – Fizyka 13,0 8,4 +4,6 12,8 9,9 +2,9
Dział H – Elektrotechnika 3,7 4,8 –1,1 12,8 9,6 +5,9
RAZEM 100,0 100,0 100,0 100,0

Źródło: opracowanie IBnGR na podstawie http://www.uprp.pl

W skali całego 2021 r. specjalizacjami województwa pomorskiego w zakresie zgłaszanych do opatentowania wynalazków były w odniesieniu do całego kraju działy: F (+7,3 pkt. proc. względem kraju) oraz H (elektrotechnika, +5,9 pkt. proc.).


Ważniejsze wydarzenia11

Kolejne miejsca pracy w IT
Firma SoftServe, posiadająca swoje siedziby w Stanach Zjednoczonych i na Ukrainie, otwiera biuro na Pomorzu i ma w planach zatrudnienie około 100 specjalistów z branży IT. Firma jest partnerem wielu globalnych liderów technologicznych.

Za nami EFNI
W dniach 20‑22 października odbyła się w Sopocie X edycja Europejskiego Forum Nowych Idei. Jego uczestnicy, wśród których znaleźli się m.in. prof. Jerzy Buzek, prof. Jerzy Kołodko czy Frans Timmermans, zastanawiali się m.in. nad nowym podziałem świata, strategią gospodarczą na nową dekadę czy przyszłością sztucznej inteligencji.

Lotos wydobywa norweski gaz
Rozpoczęło się wydobycie gazu ziemnego ze złoża Yme, zlokalizowanego na Morzu Północnym. Szacuje się, że ze złoża będzie wydobywanych około 5 tys. baryłek gazu dziennie. 20 proc. udziału operacyjnego w projekcie ma Lotos Norge.

Gryfy Gospodarcze przyznane
Za nami 22. gala Pomorskiej Nagrody „Gryfa Gospodarczego”. Wśród laureatów znalazły się firmy takie jak m.in. Hydromega (Lider innowacji – podkategoria średnie i duże przedsiębiorstwo), AK Construction (Lider eksportu – podkategoria mikro i małe przedsiębiorstwo) czy Marion (Gryf Medialny). W kategorii „Pomorski start‑up” zwyciężyła gdańska spółka Chronospace.

Nowa Prezes Energi
Iwona Waksmundzka­‑Olejniczak, która od lipca 2021 r. była p.o. Prezesa Zarządu Grupy Energa, została wybrana nowym Prezesem Zarządu spółki. Na stanowisko Wiceprezesa Zarządu ds. korporacyjnych Rada nadzorcza spółki powołała natomiast Janusza Szurskiego.

Specjalistyczny projekt Crist
Gdyńska stocznia Crist rozpoczęła prace nad budową w pełni wyposażonej specjalistycznej jednostki wielozadaniowej do układania żwiru na dnie morskim. Docelowo ma ona znaleźć zastosowanie m.in. przy budowie 18‑kilometrowego tunelu między portami Puttgarden w Niemczech i Rødbyhavn na wyspie Lolland w Danii.

Gdański start‑up z biurem w ZEA
Pochodzący z Gdańska start‑up SentiOne otwiera swoje biuro w Dubaju. Właścicielem części udziałów firmy został szejk Saeed bin Ahmed Al Maktoum – założyciel i właściciel funduszu inwestycyjnego Seed Group, zajmującego się wsparciem zagranicznych firm chcących rozwijać się w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej.

Koniec produkcji Bałtyku w Gdańsku
Zakłady Przemysłu Cukierniczego Bałtyk posiadające ponad 100‑letnią tradycję przenosi swoją produkcję czekoladek do Włocławka. Siedziba firmy nadal będzie zlokalizowana w Gdańsku.

Duża aktywność morskich firm logistycznych
Morska Agencja Gdynia powiększy powierzchnię magazynową w Panattoni Tricity East o ponad 7 tys. m². Kolejna firma z branży logistycznej – DB Schenker – rozszerzył swoje gdyńskie biuro. Z kolei w I półroczu 2022 r. do biurowca Łużycka Plus wprowadzi się nowy najemca, będący jedną z wiodących globalnie marek logistycznych, którego jednak nazwy jeszcze nie znamy.

Duży kontrakt Radmoru
Gdyńska spółka Radmor podpisała rekordowy kontrakt na sprzedaż radiostacji doręcznych COMP@N. Będą one wykorzystywane w celach wojskowych przez jedno z państw spoza Europy.

Centrum duńskiej firmy offshore’owej w Gdyni
Wywodząca się z Danii spółka Semco Maritime A/S działająca w branży morskiej energetyki wiatrowej, otworzy w Bałtyckim Porcie Nowych Technologii w Gdyni swoje centrum, w którym zatrudnienie znajdzie około 40 specjalistów. Inwestycja zostanie zrealizowana przy zaangażowaniu Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.

Rekordowy import do PERN
W bazie paliw PERN w Dębogórzu rozładowano w 2021 r. ponad 2 miliony ton paliw, które przybyły drogą morską – to rekordowy wynik.

Nowe zamówienie Polskich Promów
Spółka Polskie Promy, będąca własnością Skarbu Państwa oraz Polskiej Żeglugi Morskiej, złożyła w Gdańskiej Stoczni Remontowej zamówienie na trzy nowe promy typu ro‑pax. Każdy z nich będzie mógł wziąć na pokład około 400 pasażerów. Wiadomo już, że dwa z nich będą pływały w Unity Line – spółki zależnej PŻM.

W Oliwie powstanie nowy biurowiec
Dr. Oetker – światowy gigant z branży spożywczej – wybuduje w gdańskiej Oliwie nowy biurowiec. Budynek będzie usytuowany w miejscu dotychczasowego budynku biurowego należącego do tej firmy. Dr. Oetker jest obecny w Gdańsku już od 100 lat.

Kolejna białoruska firma na Pomorzu
Za sprawą programu samorządowego Come2Pomerania oraz rządowego Poland.Business Harbour, do Trójmiasta przenosi się kolejna białoruska firma. Tym razem będzie to start‑up technologiczny AM Builder, oferujący nowoczesne rozwiązania dla branży budowlanej.

Wysoka aktywność PSSE
Pomorska Specjalna Strefa Ekonomiczna wykazywała się w 2021 r. dużą aktywnością. Wydała w tym okresie 62 decyzje o wsparciu (o 14 więcej niż przed rokiem), a łączna wartość zadeklarowanych nakładów inwestycyjnych przekroczyła 1,7 mld zł. W ślad za nimi na terenach PSSE ma niebawem powstać ponad 500 nowych miejsc pracy.

Węgrzy przejęli Manhattan
Nowym właścicielem Centrum Handlowego Manhattan w gdańskim Wrzeszczu została spółka Futureal Investment Partners, należąca do węgierskiej grupy Futureal. Fundusz ten skupia się biznesowo w głównej mierze na rozwoju nieruchomości handlowych.

Odbyła się Wspólna Kaczka
W hali Gdynia Arena odbyła się – po rocznej przerwie spowodowanej pandemią – XXI gala branży morskiej „Wspólna Kaczka”. Jak zawsze wręczono podczas niej nagrody. Tym razem „Bursztynowa Kaczka” powędrowała do Morskiej Agencji Gdynia, natomiast wyróżnienie honorowe „Bursztynowe Jajka” trafiło do Polskiego Towarzystwa Morskiej Energetyki Wiatrowej i Zarządu Morskiego Portu Gdynia.

Nowe połączenie Gdynia­‑Chiny
Gdynia będzie miała bezpośrednie połączenie kolejowe z Chinami w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku. Pierwszy pociąg na tej trasie – z Xi’an do Gdyńskiego Terminalu Kontenerowego Hutchison – przejechał ją w czasie poniżej 3 tygodni.

1 źródło: https://stat.gov.pl/, https://www.money.pl/gospodarka/pandemia-nie-zmiotla-nas-z-planszy-economist-umiescil-polske-na-szostym-miejscu-6723033676569440a.html
2 źródło: https://www.parkiet.com/prognozy-gospodarcze/art19348801-2022-rok-w-polskiej-gospodarce-pkb-zwolni-do-4-5-proc-a-inflacja-przyspieszy-do-7-proc
3 źródło: https://businessinsider.com.pl/gospodarka/inflacja-w-krajach-oecd-najwyzsza-od-25-lat-polska-w-czolowce/lm6x65b
4 za: https://www.gov.pl/, https://www.nbp.pl/
5 źródło: https://stat.gov.pl/
6 źródło: https://www.markiteconomics.com/Public/Home/PressRelease/24c5a9668ab948119aade33c185a6c09
7 źródło: https://stat.gov.pl/, https://www.muratorplus.pl/biznes/raporty-i-prognozy/rynek-budowlany-2022-prognozy-aa-bC1v-s9S9-SGsy.html
8 źródło: https://stat.gov.pl/, https://www.rp.pl/handel/art19318361-inflacja-zniecheca-polakow-do-wydatkow-sprzedaz-oslabla
9 źródło: https://stat.gov.pl/
10 źródło: https://www.parp.gov.pl/storage/publications/pdf/RAPORT_Monitoring-trendw-w-innowacyjnoci-vol.-11_grudzie-2021-www.pdf
11 W niniejszym podrozdziale wykorzystano informacje pochodzące m.in. z portalów https://www.trojmiasto.pl/ oraz https://pomorskie.eu/.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Inflacja – najgorsze przed nami?

Pobierz PDF

Tekst ukazał się w kwartalniku „Makrotrendy” wydawanym przez Gdańską Akademię Bankową w Instytucie Badań nad Gospodarką Rynkową.

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Poziom inflacji od kilku miesięcy dynamicznie wzrasta. Styczniowy odczyt wskaźnika CPI w Polsce zameldował się na najwyższym od ponad 21 lat poziomie. Z problemem inflacji zmaga się zresztą nie tylko Polska, lecz niemal cały świat. Gdzie leżą zasadnicze przyczyny ogólnego wzrostu cen? W jakim stopniu ich źródłem jest pandemia, a w jakim przyspieszyła ona jedynie procesy, które i tak by się wydarzyły?

Do rozrysowanego przez Pana obrazu dodałbym tylko, że inflacja konsumencka mierzona wskaźnikiem CPI to tylko część gospodarki. Po jej drugiej stronie zjawisko inflacyjne jest jeszcze większe, co najlepiej oddaje poziom cen produkcji przemysłowej PPI, który był w lutym o 15,9 proc. wyższy niż w analogicznym okresie roku 2021. W tym kontekście warto zauważyć, że jest to niejako wskaźnik wyprzedzający w stosunku do inflacji konsumenckiej, pokazujący kierunek zmian, jaki najprawdopodobniej będziemy obserwowali w kolejnych miesiącach.

Skupmy się jednak na przyczynach obecnego stanu rzeczy – gdzie ich szukać?

Fundamenty obserwowanych dziś w Polsce procesów inflacyjnych mają głównie charakter wewnętrzny, co notabene wyróżnia nas na tle większości pozostałych gospodarek na świecie. Przypomnijmy sobie, że w lutym 2020 r., czyli jeszcze zanim do Polski oraz – szerzej – Europy, na dobre zawitała pandemia, poziom inflacji w naszym kraju wynosił 4,7 proc., a trend wzrostowy obserwowaliśmy od jesieni 2019 r. Podkreślmy, że w tym samym okresie nie zanotowano żadnego nasilenia procesów inflacyjnych na rynkach walut rezerwowych – mam na myśli państwa strefy euro, Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię oraz Japonię.

Fundamenty obserwowanych dziś w Polsce procesów inflacyjnych mają głównie charakter wewnętrzny, co notabene wyróżnia nas na tle większości pozostałych gospodarek na świecie.

Zauważmy też, że równolegle do wzrostu inflacji w Polsce, następowało u nas spowolnienie tempa rozwoju gospodarczego, które w I kwartale 2020 r. spadło z niewiele ponad 4 proc. do poniżej 3 proc. Na ścieżkę stagnacyjną zaczęliśmy zatem wchodzić jeszcze przed kryzysem pandemicznym.

Dlaczego tak się działo?

Dlatego, że cechą charakterystyczną polskiej gospodarki w latach poprzedzających nadejście pandemii, był wysoki – wynikający także z szybko rozwijającej się gospodarki światowej – wzrost gospodarczy, który był napędzany konsumpcją przy niskiej, malejącej stopie inwestycji. Po kilku latach spadków, w 2020 r. sięgnęła ona poziomu około 17 proc., co było najniższym udziałem inwestycji w PKB od początku lat 90. ub. wieku. Równocześnie doświadczyliśmy spadającej stopy oszczędności.

W sytuacji napędzającej się inflacji i hamującego tempa wzrostu, mieliśmy do czynienia z radykalnie ekspansywną polityką fiskalną. Z kolei polityka pieniężna prowadzona przez bank centralny – niemal od początku ostatniej kadencji Rady Polityki Pieniężnej – miała za zadanie akomodowanie polityki rządu (zmierzającej do przyspieszenia wzrostu gospodarczego za pomocą stymulowania konsumpcji, także transferami budżetowymi) poprzez odpowiedni wzrost ilości pieniądza w gospodarce.

W ostatnich dwóch latach przed pandemią deficyt sektora finansów publicznych znajdował się na jednym z najwyższych w skali Unii Europejskiej poziomów. Ponad połowa państw Unii realizowała przed kryzysem nadwyżkę w finansach publicznych. Jedynie kilka krajów – w tym również Polska – odnotowało w tym czasie deficyty strukturalne.

Wkraczaliśmy zatem w okres pandemii z ekspansywną, nastawioną na pobudzanie konsumpcji polityką fiskalną, która była akomodowana przez bardzo luźną politykę pieniężną, czego efektem stały się de facto ujemne realne stopy procentowe. I wtedy nadszedł kryzys – co wówczas tak właściwie się wydarzyło?

Przede wszystkim mieliśmy do czynienia z gwałtownym spadkiem aktywności gospodarczej, z powodu tzw. lockdownów oraz wszelkiego typu obostrzeń. Zostały one, w dodatku, wzmocnione desynchronizacją pandemii w skali globalnej – rozkład czasowy fal pandemicznych był inny w Azji, w szczególności w Chinach, a inny w Europie czy Stanach Zjednoczonych. Inne były też reakcje na owe fale – w Państwie Środka podejście było niezwykle ostre. Dodatnie wyniki testów kilku pracowników przekładały się np. na czasowe zamknięcie całych portów morskich, z których w świat miały wypłynąć różnego typu komponenty do produkcji czy też gotowe wyroby. Na Zachodzie obostrzenia miały znacznie luźniejszy charakter.

Owa desynchronizacja rozkładu fal pandemicznych, ale też desynchronizacja reakcji na te fale, doprowadziła do zerwania łańcuchów dostaw, co dodatkowo ograniczało podaż dóbr i usług. Jednym razem statek nie mógł wypłynąć z Chin, gdyż port był zamknięty z powodu lockdownu, a innym razem – kiedy już mógł – nie miał możliwości przypłynięcia do Europy, bo akurat niektóre państwa na Starym Kontynencie wprowadziły swoje lockdowny.

Jakie były tego efekty?

Doprowadziło to do spadku aktywności gospodarczej, a więc krótkofalowo – także w Polsce – do spadku inflacji. Reakcja polityki fiskalnej została natomiast zogniskowana na niedopuszczeniu do tego, by w nadchodzących miesiącach ograniczona aktywność gospodarcza przerodziła się w spiralę deflacyjno­‑recesyjną. Stąd też zadecydowano o wprowadzeniu ogromnych transferów do pozamykanych przedsiębiorstw i niepracujących ludzi. Można niejako powiedzieć, że spadek poziomu PKB w okresie pandemicznym – mam na myśli głównie 2020 r. – został zasypany górą pieniędzy z budżetu.

Z kolei polityka pieniężna – wobec niebotycznych transferów, deficytów i wzrostu długu publicznego – była bardzo akomodacyjna. Nie tylko zresztą w Polsce – również w większości innych państw: w strefie euro czy w USA. Zwiększyła ona lub, jak w naszym kraju, rozpoczęła tzw. luzowanie ilościowe, czyli skup obligacji skarbowych na rynku wtórnym. Emisja pieniądza eksplodowała. Dochody niedziałających przedsiębiorstw i niepracujących pracowników – które w „normalnej” sytuacji wygenerowane zostałyby w procesie tworzenia PKB – zostały zastąpione transferami z budżetu, pod nazwami kolejnych tarcz covidowych i sfinansowane emisją dodatkowego pieniądza. Tak było w większości państw Zachodu.

Dochody niedziałających przedsiębiorstw i niepracujących pracowników – które w „normalnej” sytuacji wygenerowane zostałyby w procesie tworzenia PKB – zostały zastąpione transferami z budżetu, pod nazwami kolejnych tarcz covidowych i sfinansowane emisją dodatkowego pieniądza.

Czy Polska na ich tle w jakiś sposób się wyróżniała?

To, co odróżniało nasz kraj od pozostałych to to, że w tym czasie – choć już wcześniej spotykaliśmy się z taką praktyką – obraz finansów publicznych był zasłaniany przez przenoszenie części wydatków budżetowych poza budżet państwa, poza kontrolę parlamentarną, do różnego typu podmiotów, jak np. Funduszu Solidarnościowego, Polskiego Funduszu Rozwoju czy Banku Gospodarstwa Krajowego. Działania te uniemożliwiały przejrzyste analizowanie bieżącej sytuacji budżetowej. Obraz finansów publicznych został zupełnie zaciemniony. Mieliśmy zatem do czynienia nie tylko ze wzrostem deficytu i długu, ale też z radykalnym odejściem od przejrzystości finansów publicznych. Tego w innych krajach nie było.

Drugim wyróżnikiem było to, że polskie luzowanie fiskalne oraz luzowanie monetarne było, w relacji do spadku aktywności gospodarczej, o wiele większe, niż np. w krajach Unii Monetarnej czy USA. Spadek aktywności gospodarczej był w naszym kraju znacznie mniejszy niż w większości innych gospodarek, w głównej mierze dzięki większemu udziałowi sektora mikro, małych i średnich przedsiębiorstw w strukturze tworzenia PKB oraz w poziomie zatrudnienia. Swoją rolę odegrał też relatywnie niski udział najbardziej wrażliwych na pandemię sektorów gospodarki, takich jak: turystyka, wypoczynek, rozrywka. Spadek aktywności gospodarczej był u nas mniejszy, za to skala pomocy budżetowej, pokrytej dodatkową emisją pieniądza była, w relacji do tego, większa.

Spadek aktywności gospodarczej był u nas mniejszy, za to skala pomocy budżetowej, pokrytej dodatkową emisją pieniądza była, w relacji do tego, większa.

Zatrzymajmy się przez chwilę na kwestii luzowania ilościowego. Jakie jeszcze skutki – oprócz gwałtownego wzrostu podaży pieniądza – ono przyniosło?

Podaż pieniądza od kwietnia 2020 r. do końca I kwartału 2021 r., wskutek wzrostu bazy monetarnej – czyli pieniądza rezerwowego – wzrosła mniej więcej o ¼, mimo że nominalny PKB nie zwiększył się. Wzrost podaży pieniądza był zatem zupełnie niekompatybilny z tym, co działo się w sektorze realnej gospodarki. Doprowadziło to nie tylko do akomodacji monetarnej potężnego luzowania fiskalnego, lecz również do akomodacji monetarnej ewentualnych przyszłych szoków popytowych i podażowych. A bez wzrostu podaży pieniądza w stosunku do popytu na ten pieniądz, żaden szok popytowy czy podażowy nie może wywołać presji inflacyjnej trwającej dłużej niż 2‑3 kwartały.

Tu dochodzimy chyba do kwestii zrozumienia, czym w ogóle jest inflacja…

Inflacja to wzrost ogólnego poziomu cen. Nie rośnie on wskutek tego, że rosną ceny poszczególnych towarów i usług, nawet jeśli podnoszą się one radykalnie. Wbrew wielu pojawiającym się obecnie opiniom, poziom inflacji nie zależy więc od tego, czy rosną ceny gazu, energii czy przewozu kontenerów z Chin do Europy. Inflacja zależy od relacji popytu na pieniądz do podaży pieniądza. Jeśli podaż rośnie o wiele szybciej od popytu, to mamy wzrost inflacji.

Zobrazuję to mikroekonomicznym przykładem: ktoś otrzymuje co miesiąc 3000 zł wypłaty „na rękę”. Nagle wzrasta cena wywozu śmieci, przez co zamiast wydawać na ten cel 100 zł miesięcznie, wydaje on 300 zł. Oznacza to, że ma w swoim budżecie domowym 200 zł mniej. I o tyle mniej – o ile nie zwiększy mu się wynagrodzenie – będzie mógł wydać na inne towary i usługi. Jeśli podobna sytuacja dotknie większą liczbę osób – w efekcie spada popyt na te towary i usługi, a w konsekwencji: zmniejsza się ich cena. Tym samym wzrost ceny pojedynczego, czy też kilku pojedynczych, składników ogólnego koszyka inflacyjnego, jest kompensowany spadkiem poziomu cen innych elementów tego koszyka. Nie dojdzie jednak do spadku popytu na pozostałe dobra i usługi, jeśli ludzie będą mieli akomodowane dochody i wzrosną im one np. z 3000 do 3200 zł. Na tym właśnie polega akomodacyjna rola polityki pieniężnej.

W skali makro w dużym przybliżeniu możemy powiedzieć, że dochód narodowy to suma zysków przedsiębiorstw i płac pracowników. Jeśli nie zostały one wygenerowane w ramach tworzenia PKB – czyli w procesach produkcji czy świadczenia usług – a firmy i ludzie i tak dostali te środki, tyle że za sprawą pieniędzy wydrukowanych przez bank centralny, to jest to doskonały przykład zasypywania podażą pieniądza niewytworzonej części dochodów. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest inflacja.

Bez akomodacji monetarnej nie byłoby tak wysokiej inflacji, lecz z drugiej strony – nawarstwiłyby się innego typu problemy…

Oczywiście – brak transferów budżetowych oraz ekspansywnej polityki pieniężnej przełożyłby się na gwałtowny spadek dochodów przedsiębiorców i pracowników, na wiele bankructw oraz nagły wzrost bezrobocia.

Polska – podobnie jak większość innych państw – przyjęła strategię, której krótkofalowe skutki były pozytywne, lecz w dłuższej perspektywie zaczęły się coraz bardziej uwidaczniać te negatywne.

Po zakończeniu tzw. lockdownów, gdy obostrzeń pandemicznych było już zdecydowanie mniej, w II kwartale 2021 r. mieliśmy do czynienia z wybuchem popytu na towary i usługi do poziomu de facto sprzed pandemii. Był on w dodatku wzmocniony za sprawą przekazywanych w poprzednich miesiącach transferów budżetowych. Popyt czekał zatem na swoje zaspokojenie, lecz z drugiej strony – niemożliwym było, by doszło nagle do elastycznego zwiększenia podaży. Szczególnie mając na uwadze to, że w okresie pandemii wiele przedsiębiorstw wstrzymało lub ograniczyło swoją produkcję. Wywołało to presję inflacyjną, a następnie wzrost inflacji – i to w skali globalnej.

Sytuacji na pewno nie ułatwiły też problemy na rynku paliw i energii.

Jeśli chodzi o sektor paliw kopalnych oraz energetykę opartą na tych paliwach, to w tych sektorach procesy inwestycyjne były w Europie wstrzymywane już od kilku lat, za sprawą unijnej polityki klimatycznej, bez względu na pandemię. Do gwałtownego, popandemicznego skoku popytu w odbudowujących się gospodarkach, doszedł więc przekształcający się rynek energii, skutkujący nierozbudowywaniem produkcji opartej o energię węglową. Mieliśmy więc – szczególnie w Polsce – do czynienia z dużą rozbieżnością pomiędzy gwałtownie rosnącym popytem, a brakiem zwiększenia podaży na rynku paliw i energii.

Jeżeli założyć, że Omikron jest początkiem końca pandemii, to czy widzi Pan szansę na to, by sytuacja na rynku, skutkująca m.in. wysokim poziomem inflacji, zaczęła wracać do normalności?

Jeśli – w skali globalnej – polityka pieniężna zacznie być bardziej restrykcyjna, tak by za jej sprawą wycofywana była skala impulsu monetarnego, który „rozkręcił się” w czasie pandemii, to czynniki przekładające się na presję inflacyjną powinny zanikać. W parze z nią powinna iść bardziej restrykcyjna polityka fiskalna. Jeżeli natomiast ich reakcje będą za słabe i za późne, może nakręcić się spirala cenowo­‑płacowa, co wprawi nas w kolejne problemy.

Jeśli – w skali globalnej – polityka pieniężna oraz fiskalna zaczną być bardziej restrykcyjne, to czynniki przekładające się na presję inflacyjną powinny zanikać. Jeśli nie, to może nas czekać spirala cenowo­‑płacowa.

Mechanizm tworzenia się spirali cenowo­‑płacowej jest prosty: wzrasta inflacja, rosną więc żądania dotyczące podwyżek płac. Im lepsza dla pracowników sytuacja na rynku pracy (niższy poziom bezrobocia), tym łatwiej o zmaterializowanie podwyżek płac, a więc i kosztów pracy. A przy akomodacji monetarnej tego procesu, przedsiębiorcy nie mają problemu z ich przerzucaniem na ceny swoich produktów. I tak to się kręci.

W jakiej sytuacji znajduje się w tym kontekście Polska?

Uważam, że polska gospodarka jest obecnie w nieporównywalnie gorszej sytuacji niż przeciętna gospodarka w Europie Zachodniej czy USA. W odniesieniu do nich – jak już wspominałem: inny jest nasz punkt startu przed pandemią, a także znacznie silniejsze, w stosunku do spadku aktywności gospodarczej, reakcje polityki fiskalnej i monetarnej. W porównaniu do wspomnianych państw mamy też na rynku pracy sytuację znacznie bardziej sprzyjającą rozwinięciu się spirali cenowo­‑płacowej.

Z czego ona wynika?

Przede wszystkim z bardzo silnego czynnika demograficznego ograniczającego podaż na tym rynku – nasze społeczeństwo jest jednym z najszybciej starzejących się. Za około 20 lat będziemy demograficznie jeszcze starsi od – uznawanych za starych – Niemców. Sytuacja ta powoduje spadek podaży na rynku pracy. Wszystko zaczęło się 4‑5 lat temu – od tego czasu więcej osób odchodzi w Polsce na emeryturę niż wchodzi na rynek pracy. Za 10 lat będzie z niego odchodziło rocznie 200 tys. osób więcej, niż na niego wchodziło. Proces ten może złagodzić jedynie wzrost migracji.

Dochodzą do tego inne przyczyny, takie jak chociażby uruchomione w ostatnich latach czynniki strukturalne przekładające się na osłabienie aktywności gospodarczej. Obniżenie wieku emerytalnego oraz różnego typu programy socjalne, jak np. 500+ zdezaktywizowało zawodowo wiele osób, przede wszystkim kobiet.

I znowu: taka sytuacja powoduje, że łatwiej jest o rozkręcenie spirali cenowo­‑płacowej – jej zasadniczym źródłem są, jak wspominałem, gwałtownie rosnące oczekiwania inflacyjne. Te z kolei rosną szybciej, jeśli szybciej rośnie inflacja. Gdy wynosi ona 4 proc., łatwo jest wytłumaczyć ludziom, że to tylko przejściowa sytuacja. Gdy natomiast zbliża się do 10 proc., zdecydowanie łatwiej o zwiększenie oczekiwań inflacyjnych, które przekładają się na wzrost żądań płacowych.

Dlaczego zatem tak długo słyszeliśmy o tym, że inflacja, z jaką dziś się zmagamy, i która wędruje na najwyższe od dekad poziomy, jest tylko przejściowa?

Mam wrażenie, że ekonomiści i analitycy trochę zapomnieli, czym jest inflacja i skąd się ona bierze. Większość z nich skupiała się na czynnikach podażowych i wzrostach cen poszczególnych towarów. Nie słyszałem jednak, żeby ktoś mówił o podaży i popycie na pieniądz. W efekcie retoryka prawie wszystkich banków centralnych – nie tylko NBP, ale też FED‑u czy Europejskiego Banku Centralnego – faktycznie była taka, że inflacja jest przejściowa. Chcąc lepiej zrozumieć sytuację, warto cofnąć się do historii.

Dawniej polityka pieniężna banków centralnych, zmierzająca do dania gospodarce stabilnej wartości pieniądza, była skupiona na tzw. kotwicy nominalnej. Ową kotwicą, przed erą strategii Bezpośredniego Celu Inflacyjnego, było kontrolowanie agregatów monetarnych, czyli podaży pieniądza – bank wybierał sobie, czy będzie to np. M2 czy M3. Z kolei dla małych, otwartych gospodarek kotwicą nominalną był sztywny kurs walutowy.

Te dwie kotwice było coraz trudniej utrzymać. Kontrola agregatów monetarnych była bardzo trudna, gdy na rynki finansowe napływały innowacje, jak np. czeki płatnicze, karty kredytowe, rachunki oszczędnościowe – granice pomiędzy poszczególnymi agregatami zaczęły się zacierać. Dlatego też banki centralne zaczęły odchodzić od polityki pieniężnej opartej na kontroli agregatów monetarnych do Bezpośredniego Celu Inflacyjnego. Pierwszy był bank Nowej Zelandii, a w ślad za nim poszły Wielka Brytania, Kanada, a później wiele kolejnych państw.

W strategii Bezpośredniego Celu Inflacyjnego kotwicą dla polityki pieniężnej jest właśnie ów cel.

Zgadza się, i tak też np. Unia Monetarna czy Wielka Brytania mają cel inflacyjny w wysokości 2 proc., a Polska – 2,5 proc. Do realizacji celu banki centralne od początku miały jedno narzędzie – stopę procentową, której poziom jest tak kształtowany przez operacje otwartego rynku, by utrzymać inflację na założonym poziomie. Jedynym wyjątkiem jest amerykański FED, który w swoim statucie ma dwa cele: inflacyjny oraz związany ze stabilizacją aktywności gospodarczej, czyli przeciwdziałaniem nadmiernemu bezrobociu. W innych bankach nie ma tego mandatu – skupiają się one wyłącznie na stabilizacji cen.

Jak to ma się jednak do Pańskich słów o braku zrozumienia źródeł inflacji?

Od momentu wprowadzenia strategii Bezpośredniego Celu Inflacyjnego, banki centralne zaczęły wydawać raporty i sprawozdania inflacyjne, w których zawarte były m.in. prognozy nominalnego PKB i popytu na pieniądz oraz estymacje dotyczące podaży pieniądza. Z czasem jednak członkowie ciał kolegialnych banków oraz odbiorcy polityki pieniężnej zaczęli się koncentrować na skuteczności realizacji kotwicy nominalnej w postaci celu inflacyjnego oraz na kształtowaniu instrumentu do jego osiągania, czyli stopy procentowej. Banki centralne przestały więc nawet przygotowywać swoje prognozy dotyczące popytu na pieniądz – temat ten przestał już interesować odbiorców polityki pieniężnej. W efekcie, w ciągu kilkudziesięciu lat, wiedza o tym, że na poziom inflacji wpływa różnica między podażą a popytem na pieniądz zaczęła w świadomości odbiorców polityki pieniężnej zanikać.

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wiedza o tym, że na poziom inflacji wpływa różnica między podażą a popytem na pieniądz zaczęła w świadomości odbiorców polityki pieniężnej zanikać.

Szczególnie, że de facto, od ponad 30 lat na świecie, a od 20 lat w Polsce, nie było – za drobnymi wyjątkami – inflacji. Przeszło to niestety do edukacji – skoro jakieś zjawisko jest teoretyczne, bo go nie widać, to nie trzeba mu poświęcać zbyt dużo uwagi. Z inflacją było w ostatnich latach trochę jak z odrą w medycynie – po co się o niej uczyć, skoro prawie nikt od 40 lat nie widział jej na oczy?

Z czego wynika fakt, że w ostatnich kilkudziesięciu latach nie słyszeliśmy o inflacji?

Inflacja ostatni raz na świecie była gigantycznym problemem w latach 70. – w USA i Europie jej poziom był dwucyfrowy, podobnie zresztą jak stóp procentowych. Sytuacja ta została zatrzymana przez ówczesnego szefa FED, Paula Volckera, który bardzo restrykcyjną polityką monetarną wyprowadził USA z okresu wysokiej inflacji. Później zaczął się czas niskiej inflacji i przejścia do Bezpośredniego Celu Inflacyjnego.

Utrzymywaniu ograniczonego poziomu inflacji sprzyjały innowacje oraz ich dopływ do gospodarek – mam na myśli rewolucję mikroprocesorową, a następnie teleinformatyczną. Tego typu nieprzewidywalne fale napływu innowacji – które nie zdarzają się generalnie często i różne jest ich nasilenie – powodują, że wydajność pracy rośnie szybciej od poziomu płac. Można więc sobie pozwolić na dużą dynamikę wzrostu wynagrodzeń bez skutków inflacyjnych. W efekcie w gospodarce światowej nie było inflacji i wszyscy się od niej odzwyczaili.

Nieprzewidywalne fale napływu innowacji do gospodarek powodują, że wydajność pracy rośnie szybciej od poziomu płac. Można więc sobie pozwolić na dużą dynamikę wzrostu wynagrodzeń bez skutków inflacyjnych.

Mimo to trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego w ostatnich miesiącach banki centralne tak długo wzbraniały się przed interpretacją czynników inflacyjnych, twierdząc, że inflacja ma charakter przejściowy i sama z siebie niebawem spadnie…

Myślę, że odpowiedzią na to pytanie może być coraz większe w ostatnich latach „upolitycznienie” banków centralnych – od EBC zaczynając. Nie mam tu na myśli wpływu polityków, władzy wykonawczej, na politykę banku centralnego, lecz szersze uwzględnianie czynników społecznych i politycznych w podejmowaniu decyzji o wysokości stóp procentowych.

Dlaczego jako pierwszy wskazał Pan przykład EBC?

W tym banku decyzje podejmują osoby z różnych państw strefy euro. A przecież trudno porównać sytuację gospodarczą np. Niemiec i Grecji. Południe Europy się dezindustrializuje, a północ – industrializuje. Inny jest udział przemysłu w PKB u naszych zachodnich sąsiadów, a inny w Grecji. Siłą rzeczy inne są też więc osobiste percepcje i doświadczenia osób, które przyjeżdżają do EBC ze swoich państw. Podczas głosowań biorą oni pod uwagę inne czynniki społeczno­‑polityczne.

Wszyscy mają świadomość wagi tych decyzji – tego, że za ich sprawą, np. poprzez silne ograniczenie aktywności gospodarczej i wzrost bezrobocia, może dochodzić do powstawania różnej maści populizmów, nacjonalizmów. Co z tego – może myśleć sobie decydent – że doprowadzę do spadku inflacji, skoro w konsekwencji do władzy dojdzie ktoś, kto w dłuższej perspektywie napędzi ją do znacznie większych rozmiarów? Byłoby to wylanie dziecka z kąpielą. Stąd – często – wydłuża się czas reakcji na presję inflacyjną i czas, w jakim inflacja powinna spaść do zakładanego poziomu.

Czy podobny był tok myślowy decydentów np. w latach 70.?

Pod tym względem polityka pieniężna prowadzona w ostatnich latach i obecnie jest zupełnie inna od tej sprzed 30, 40 czy 50 lat. Inne jest środowisko społeczno­‑polityczne i makroekonomiczne, inne jest otoczenie w zakresie oczekiwań inflacyjnych czy w zakresie innowacji. Inne są też wreszcie oczekiwania od rozwoju nauk ekonomicznych. Gdyby spojrzeć na ilość publikacji na temat inflacji, na Nagrody Nobla z ekonomii za prace na ten temat, to mamy dziś zupełnie inny świat niż w czasach Miltona Friedman, Roberta Lucasa czy Roberta Barro.

To znaczy?

Kilkadziesiąt lat temu Milton Friedman, Robert Barro czy Robert Lucas wnieśli ogromny wkład w teorię rynku pieniężnego i inflacji. Pierwszy z nich – walcząc z myślą keynesistowską – wprowadził do rozważań makroekonomicznych pojęcie oczekiwań inflacyjnych (adaptacyjnych). Dwóch kolejnych było twórcami teorii racjonalnych oczekiwań. Gdy się na to popatrzy i porówna z dorobkiem obecnego tzw. mainstreamu, to była to zupełnie inna jakość z punktu widzenia badań nad zjawiskiem inflacji.

Dziś badania w ekonomii koncentrują się nad problemami bardziej pragmatycznymi: dotyczą np. usztywnienia płac na lokalnym rynku pracy czy wpływu transferów socjalnych na poziom bezrobocia – za to obecnie otrzymuje się Nagrodę Nobla. Ekonomia jest współcześnie w zupełnie innym miejscu, skupia się na zupełnie innych problemach, niż inflacja. Nie mam jednak wątpliwości, że wchodząc w erę wysokiej inflacji, zaczniemy powracać do dyskusji o jej przyczynach oraz sposobach jej zwalczania.

Wróćmy jednak do czasów współczesnych i Polski. W 2021 r. mieliśmy do czynienia z gwałtownym wzrostem nominalnego PKB, skutkującym ogromnym wzrostem wpływów budżetowych, m.in. z VAT‑u czy akcyzy, ale także – za sprawą dynamicznie rosnących wynagrodzeń – z PIT‑u. Co powinniśmy z tym zrobić?

Znaczną część tych nadwyżkowych, inflacyjnych dochodów budżetowych powinno się przeznaczyć na obniżenie deficytu finansów publicznych, a już na pewno nie przekuwać w wydatki podtrzymujące popyt. Kierowanie tych środków na dodatkowe programy społeczne, które mają chronić przed inflacją, czy też obniżanie podatków w ramach tzw. tarcz antyinflacyjnych, które mają zmniejszyć dynamikę wzrostu poszczególnych cen, wiążą się przecież finalnie ze zwiększeniem popytu w gospodarce. Tego typu działania jeszcze bardziej zwiększają dysonans między polityką fiskalną a polityką pieniężną. Ta druga oddziałuje przecież – poprzez wzrost stóp procentowych – na hamowanie popytu na kredyt netto (różnicę pomiędzy wzrostem wartości kredytów a wzrostem depozytów bankowych). Jeżeli równolegle polityka fiskalna będzie ekspansywna, to niezbędna skala zaostrzenia polityki monetarnej będzie jeszcze większa, a więc i większe będą koszty gospodarcze i społeczne walki z inflacją.

Nie mam wątpliwości, że najlepszą receptą na wyjście z obecnej sytuacji jest przywrócenie odpowiedniego „mixu” polityki makroekonomicznej, czyli zaostrzenie zarówno polityki pieniężnej, jak również fiskalnej, zsynchronizowanie ich ze sobą. Nie miejmy jednak wątpliwości – nie będzie to łatwy proces. Inflacja niesie dla gospodarki ogromne koszty: dla konsumentów, dla oszczędzających, dla podmiotów gospodarczych. Ale proces dezinflacji, czyli jej obniżania, generuje jeszcze większe. Najgorsze dopiero przed nami.

Inflacja niesie dla gospodarki ogromne koszty: dla konsumentów, dla oszczędzających, dla podmiotów gospodarczych. Ale proces dezinflacji, czyli jej obniżania, generuje jeszcze większe. Najgorsze dopiero przed nami.

Co więcej, jesteśmy dziś świadkami wojny na Ukrainie. Sytuacja jest tak dynamiczna i nieobliczalna, że trudno obecnie ferować wyroki na temat potencjalnych scenariuszy. Ciekawi mnie natomiast, jak – mając na uwadze również doświadczenia historyczne – poziom inflacji kształtuje się w obliczu konfliktów zbrojnych?

Trudno tak naprawdę powoływać się na jakiekolwiek doświadczenia, dlatego że mamy dziś do czynienia z największym konfliktem militarnym od czasu II wojny światowej. Nie było drugiego takiego, który z taką intensywnością wpływałby na procesy gospodarcze nie tylko w Europie, ale i na świecie. Wszystkie inne konfrontacje, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, odbywały się na mniejszą skalę. Znacznie niższy był też ich wpływ na gospodarki państw ościennych, które w tych wojnach nie brały udziału.

Teraz mamy do czynienia z Rosją i Ukrainą. Pierwsza – objęta bezprecedensowymi sankcjami narzuconymi przez Zachód – jest ogromnym producentem paliw kopalnych, jak również niektórych metali rzadkich, takich jak nikiel czy pallad. Obydwa te państwa są także jednymi z największych na świecie eksporterów surowców rolnych: zbóż, pszenicy, kukurydzy i olejów roślinnych. Ukraina już podjęła decyzję, że nawet jeśli uda jej się w tym roku wyprodukować zboże – a o zasiew i zbiór produktów rolnych na terenach objętych działaniami zbrojnymi przecież trudno – to niektórych z nich nie będzie eksportować. W pierwszej kolejności będzie bowiem musiała przecież zadbać o „wyżywienie” własnych obywateli.

W efekcie – sam konflikt, jak również związane z nim sankcje spowodują bardzo silny szok podażowy, przede wszystkim w zakresie wspomnianych surowców. Przełoży się on na poziom cen. W skali Polski – jak również wielu innych państw na świecie, przede wszystkim tych, uzależnionych od rosyjskiej ropy naftowej oraz gazu, a także od zbóż z Ukrainy i Rosji – będzie zatem narastać presja inflacyjna. W tym kontekście jedyną dobrą wiadomością jest to, że nasza gospodarka w obszarze surowców rolnych jest samowystarczalna.

Mechanizm powstawania presji inflacyjnej związanej z wojną będzie podobny do presji wynikającej z szoku covidowego?

Ten ostatni miał trochę inny charakter, niemniej z punktu widzenia rozpatrywania procesów inflacyjnych mówimy o tym samym. Niestety, wszystko wskazuje na to, że skutki obydwu wstrząsów nałożą się na siebie, podwajając niejako swoją siłę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Life science po pomorsku

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

AronPharma jest świeżo upieczonym laureatem Pomorskiego Gryfa Gospodarczego w kategorii „lider innowacji w obszarze mikro i małych przedsiębiorstw”. Od czego zaczęła się historia Waszego sukcesu?

Nasza historia jest bardzo krótka – w grudniu obchodziliśmy dopiero trzecie urodziny. Znacznie dłuższe jest jednak moje doświadczenie związane z farmacją – sięga ono początku studiów, gdy zainteresowałem się rozwojem produktów z tej branży. Byłem aktywny naukowo, przez wiele lat miałem okazję pracować z wieloma różnego typu związkami naturalnymi, odkrywając ich pro­zdrowotny potencjał. Pomysł na założenie własnej firmy w tym obszarze kiełkował w mojej głowie już od dawna.

Specjalizacja AronPharmy to nutraceutyki – czym one tak właściwie są?

Nie ma oficjalnej definicji nutraceutyków – w polskim prawie funkcjonują albo leki albo suplementy diety, ewentualnie środki specjalnego przeznaczenia żywnościowego. Mniej oficjalnie, nutraceutyki można określić jako grupę związków pochodzenia naturalnego o działaniu farmakologicznym. Mogą one wspomagać pacjentów z pewnego rodzaju problemami zdrowotnymi.

Można powiedzieć, że mówimy o grupie suplementów o udowodnionym naukowo działaniu zdrowotnym?

W skrócie – tak. Dlatego też na nie postawiliśmy – od samego początku przyświecała nam bowiem idea, by wytwarzać i rozwijać produkty, które faktycznie będą działały. To dla nas najważniejsze. Nie zależy nam na wypuszczaniu na rynek produktów, których głównym atutem byłaby otoczka marketingowa, nie interesuje nas krótkoterminowy splendor.

Nie zależy nam na wypuszczaniu na rynek produktów, których głównym atutem byłaby otoczka marketingowa, nie interesuje nas krótkoterminowy splendor. Nasza strategia jest inna – bardzo dokładnie badamy działanie naszych wyrobów, z testami klinicznymi włącznie.

Nie zależy nam na wypuszczaniu na rynek produktów, których głównym atutem byłaby otoczka marketingowa, nie interesuje nas krótkoterminowy splendor. Nasza strategia jest inna – bardzo dokładnie badamy działanie naszych wyrobów, z testami klinicznymi włącznie.

Wasze produkty muszą być testowane tak samo dokładnie jak leki?

Nie – dlatego też z premedytacją nie wychodzimy poza grupę produktową suplementów diety czy środków specjalnego przeznaczenia żywieniowego. Przyczyna jest bardzo prosta – stworzenie nowego leku wymaga wielu lat badań i ogromnych nakładów finansowych, na które na tym etapie nie jesteśmy sobie w stanie pozwolić.

Nie zmienia to jednak faktu, że nasze produkty chcemy rozwijać trochę jak leki, realizując sporo etapów zbieżnych z produkcją medykamentów. Tak duża skrupulatność nie jest co prawda wymagana przez prawo, jednak coraz częściej wymusza ją na nas rynek. Klienci poszukują produktów o udowodnionym działaniu, najlepiej na bazie badań klinicznych. Staramy się na tę potrzebę odpowiadać.

Jakie są największe wyzwania związane z prowadzeniem działalności w Waszej branży?

Chcąc prowadzić prace badawczo­‑rozwojowe nad własnymi produktami, kluczowy jest kapitał. Choć – jak wspominałem – nie jest to w tej branży wcale wymagane – podmioty obierające taką strategię, już na starcie wybierają trudniejszą i bardziej kapitałochłonną drogę rozwoju.

Drugim niezwykle istotnym czynnikiem jest dostęp do aparatury naukowo­‑badawczej. My mamy swoje własne laboratorium, które stworzyliśmy i wyposażyliśmy praktycznie od zera, pod nasze potrzeby.

W jaki sposób udało się Wam znaleźć niezbędny do rozwoju kapitał?

Gdy zakładaliśmy AronPharmę, rozmawialiśmy z szeregiem funduszy inwestycyjnych. Chcieliśmy zaprosić je na nasz pokład, zachęcić do zainwestowania. W tamtym czasie tego typu instytucji było jeszcze niewiele i nie chciały one ponosić ryzyka, z jakim związane było wejście w projekty z branży suplementów diety. Teraz sytuacja jest już inna: rynek wsparcia kapitałowego mocno się rozwinął, funduszy jest więcej i łatwiej uzyskać z nich środki. Podejmowaliśmy rozmowy z różnymi inwestorami, ale współpraca wymagałaby wielu kompromisów, na które z punktu widzenia misji firmy nie chcieliśmy się zgodzić. Dlatego też kluczowa dla finansowania naszych badań była sprzedaż produktów.

Postanowiliśmy, że nasza strategia będzie opierać się przede wszystkim na współpracy z naszym partnerem, z którym będziemy mogli się wspólnie rozwijać – mowa o firmie Greenvit, będącej uznanym producentem ekstraktów. Uzyskaliśmy tym samym rzadko funkcjonujący na rynku suplementów model współpracy, dający przede wszystkim dostęp do zaplecza produkcyjnego. Było to absolutnie fundamentalne posunięcie – możemy dzięki temu przenosić nasze pomysły z laboratorium do skali produkcyjnej.

Wdrożenie rynkowe produktu nieraz okazuje się większą sztuką od samego jego wymyślenia i wytworzenia…

To prawda – można w laboratorium stworzyć fantastyczny produkt, ale nie mając wiedzy o tym, jak wyjść z nim na rynek, można go momentalnie „położyć”. Stąd też wszystkie realizowane przez nas od rozpoczęcia działalności projekty zakładały możliwość stosunkowo łatwego wdrożenia produktu na rynek. Taką strategię utrzymujemy do tej pory, to dla nas kluczowa kwestia.

Można w laboratorium stworzyć fantastyczny produkt, ale nie mając wiedzy o tym, jak wyjść z nim na rynek, można go momentalnie „położyć”. Stąd też wszystkie realizowane przez nas od rozpoczęcia działalności projekty zakładały możliwość stosunkowo łatwego wdrożenia produktu na rynek.

AronPharma działa nieco ponad trzy lata, a już zdążyliście wyjść ze swoimi produktami za granicę. W jaki sposób?

Od samego początku założyliśmy, że naszym rynkiem zbytu będzie nie tylko rynek polski, ale również rynek zagraniczny. Zanim jeszcze rozpoczęliśmy realizację pierwszych projektów badawczych, szukaliśmy już partnerów zagranicznych, mogących pomóc nam w dokonaniu ekspansji. Oprócz tego pojawialiśmy się też na międzynarodowych targach branżowych związanych z obszarem farmacji. W wyjściu za granicę pomogło też moje doświadczenie oraz kontakty, jakie nabyłem pracując w poprzednich firmach, a także nasz udziałowiec, czyli Greenvit – firma obecna na rynku od 10 lat, posiadająca na nim ugruntowaną pozycję.

Od samego początku założyliśmy, że naszym rynkiem zbytu będzie nie tylko rynek polski, ale również rynek zagraniczny. Zanim jeszcze rozpoczęliśmy realizację pierwszych projektów badawczych, szukaliśmy już partnerów zagranicznych, mogących pomóc nam w dokonaniu ekspansji.

I faktycznie, zgodnie z założeniami, nasza pierwsza sprzedaż nastąpiła za granicą. Na rynku polskim pojawiliśmy się dopiero wtedy, gdy nasze produkty zostały zauważone i docenione przez zagraniczne firmy oraz konsumentów.

Jak wygląda Wasze otoczenie konkurencyjne?

Rynek suplementów diety – zarówno polski, jak i międzynarodowy – jest bardzo duży i rywalizacja na nim jest zaciekła. Dlatego też cieszę się, że nasza działalność mieści się w swego rodzaju niszy rynkowej – takie było zresztą jedno z naszych kluczowych założeń, kiedy otwieraliśmy działalność. Jako mała, nieznana nikomu firma nie chcieliśmy iść w tzw. mainstream i konkurować z farmaceutycznymi gigantami.

W jaki sposób udaje Wam się rywalizować na tym rynku?

Wskazałbym na dwie główne przewagi konkurencyjne. Po pierwsze, na nasze produkty, które są wyrobami bardzo innowacyjnymi, wysokiej jakości, z udowodnionym naukowo działaniem. Można powiedzieć, że są one swego rodzaju unikatami, wynikającymi z potrzeb i problemów klientów, w które się wsłuchujemy jako firma. Po drugie, nie ma na rynku zbyt wielu firm, które miałyby podobny do naszego model biznesowy – które nie dość, że opierają się na sferze badawczo­‑rozwojowej, ale też posiadają własne zaplecze produkcyjne, pozwalające na odpowiednie wdrożenie wyrobów na rynek.

Do tych dwóch rzeczy dodałbym jeszcze kolejne, jak chociażby dobre rozeznanie potrzeb klientów, przejawiające się w rozwijaniu przez nas produktów pomagających przy konkretnych schorzeniach, czy też budowanie wysokiej jakości zespołu badawczego. To właśnie on jest trzonem naszej firmy, naszym największym potencjałem i kapitałem. Ze swojej strony bardzo się cieszę, że jego członkowie coraz częściej wychodzą z inicjatywą, z pomysłami, co i jak możemy rozwijać, w którym kierunku podążać, jeśli chodzi o nowe produkty.

Jakiego typu specjalistów potrzebujecie i czy lokalny rynek pracy jest w stanie ich Wam zapewnić?

Zatrudniamy przede wszystkim biotechnologów, ale też specjalistów w dziedzinach farmacji, dietetyki klinicznej czy analityków. Pod kątem geograficznym – mamy pracowników z całej Polski: zarówno osoby z Trójmiasta, jak również takie, które przeprowadziły się z Krakowa czy Bydgoszczy. Z kolei kierowniczka naszego laboratorium wróciła niedawno do Polski ze stażu podoktorskiego w Stanach Zjednoczonych.

Pomorze można uznać za jedno z głównych centrów biotechnologicznych w skali kraju – czy obecność „na miejscu” innych firm z tej branży w jakiś sposób Wam pomaga?

Ma to kolosalne znaczenie – my się wszyscy dobrze znamy i wzajemnie wspieramy. Czym więcej będzie takich firm na Pomorzu, tym nasz region będzie silniejszy i bardziej atrakcyjny dla potencjalnych pracowników, chcących przeprowadzić się do Trójmiasta w celach zawodowych. Jak wspominałem – to ludzie są kluczem do sukcesu. Jeśli ma się „na pokładzie” osoby kreatywne, zaangażowane, chętne do pracy, to nie ma przeszkód, by realizować nawet najbardziej ambitne projekty.

Obecność innych firm biotechnologicznych na Pomorzu ma dla nas kluczowe znaczenie – my się wszyscy dobrze znamy i wzajemnie wspieramy. Czym więcej będzie takich podmiotów na Pomorzu, tym nasz region będzie silniejszy i bardziej atrakcyjny dla potencjalnych pracowników, chcących przeprowadzić się do Trójmiasta w celach zawodowych.

Czy pomorski ekosystem biotechnologiczny jest rozpoznawalny na mapie Europy?

Nasz region jest rozpoznawalny głównie ze względu na Polpharmę, będącą największym przedsiębiorstwem wchodzącym w skład ekosystemu. Z pewnością nasz potencjał jest duży, natomiast nadal jest jeszcze sporo do zrobienia – głównie w obszarze infrastruktury badawczo­‑rozwojowej. Rozwój firm z sektora life science jest niemożliwy bez odpowiedniego zaplecza laboratoryjnego, a to, dostępne w naszym regionie, nadal nie jest wystarczające.

Istotnym elementem każdego ekosystemu innowacji są uczelnie – czy współpracujecie z nimi?

Współpracujemy z Gdańskim Uniwersytetem Medycznym i Uniwersytetem Gdańskim. Bardzo sobie te relacje chwalimy, gdyż pomagają nam one rozwijać nasze pomysły i produkty. Lokalne uczelnie traktujemy – za sprawą ich pracowników – jako skarbnicę wiedzy, a także fantastyczne zaplecze sprzętowe. Staramy się z tej współpracy jak najwięcej czerpać.

Skip to content