Skip to content
Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Różne modele, ale wsparcie zawsze konieczne

Wiek XXI, w którego drugą dekadę już wkroczyliśmy, jest wiekiem turbo zmian. W związku z tym dramatycznie rośnie skala niepewności i związanego z nią ryzyka. Już dawno temu w naukach ekonomicznych odrzucono pogląd, który obowiązywał od czasów Pierre’a Simona de Laplace’a, kiedy uważano, iż wystarczy tylko dysponować dostatecznie dużą ilością danych i czasem na ich przetworzenie, aby móc trafnie przewidywać przyszłość i dzięki temu z sukcesem konkurować na rynku.

Szybkość zachodzących zmian i ich skokowość sprawiają, że wszelkie wzorce już w momencie ich powstania stają się przestarzałe. Modeli globalizacyjnych przedsiębiorstw jest tak wiele, jak wiele jest różnych koncepcji teoretycznych na ten temat.

Wielość modeli

We współczesnej gospodarce czynnik zmienności i niepewności odgrywa zupełnie inną rolę, niż to miało miejsce w tradycyjnej gospodarce przemysłowej. Obecnie wszystko podlega nieustannym, szybkim i radykalnym zmianom, coraz mniej rzeczy jest pewnych. Wymaga to zupełnie innego podejścia do tworzonych strategii konkurowania na wszystkich poziomach rynku – w tym również na rynku globalnym.

Warto więc sobie uświadomić, że nigdy nie istniał i nadal nie istnieje jeden model, który umożliwiłby zbudowanie firmy globalnej. Tym bardziej teraz nie można oczekiwać jego powstania, gdyż szybkość zachodzących zmian i ich skokowość sprawiają, że wszelkie wzorce już w momencie powstania stają się przestarzałe. Modeli globalizacyjnych przedsiębiorstw jest tak wiele, jak wiele jest różnych koncepcji teoretycznych na ten temat.

Nie dość więc, że nie ma modelu uniwersalnego, to jeszcze żaden z istniejących modeli i wzorców, które są licznie opisywanie w literaturze, nie realizuje się samoczynnie. W mniejszym lub większym stopniu, zawsze wymagają one pomocy państwa – jego interwencjonizmu. Ma to miejsce również w modelu, który ideologicznie od tej pomocy się odżegnuje, czyli w modelu neoliberalnym, w którym tę pomoc zazwyczaj dyskretnie się ukrywa. Wniosek, który z tego wynika dla Polski, jest taki, że nie wystarczy tylko poprawić całościową instytucjonalną obudowę biznesu w naszym kraju. W szczególności infrastruktura prawna w Polsce powinna być znacznie bardziej przejrzysta, a obsługa administracyjna wyraźnie przyjazna. Konieczne staje się znacznie większe zaangażowanie polskiego państwa i jego różnorodnych agend w postaci zorganizowanej i konsekwentnie realizowanej pomocy polskim przedsiębiorstwom na rynku globalnym.

Aby stać się firmą globalną, trzeba najpierw odnieść widoczny i trwały sukces na rynku krajowym, trzeba na nim produkować i to na dużą skalę.

Znaczenie własnego rynku

Czynnikiem, który obecnie w istotny sposób ułatwia stanie się firmą globalną, jest umiejętność wykorzystania popytu globalnego. To on bowiem napędza produkcję w skali prawdziwie masowej i wykraczającej poza rynki krajowe. Jest to warunek konieczny, ale nie jest on wystarczający. Jako globalne nie może być bowiem określane takie przedsiębiorstwo, które od samego początku jedynie korzysta z globalnego popytu (globally born). W ostatnich latach najczęściej określenie to odnosi się do firm małych i niszowych z sektorów „wysokiej techniki”. Aby stać się firmą globalną, trzeba najpierw odnieść widoczny i trwały sukces na rynku krajowym, trzeba na nim produkować i to na dużą skalę. Korzystanie z globalnego popytu nie oznacza więc, że przedsiębiorstwo staje się automatycznie firmą globalną.

W dużych tarapatach znalazły się te kraje, które zastosowały model globalizacyjny oparty na rozwoju tzw. pustych korporacji ponadnarodowych, gdzie znaczenie ma tylko faza projektowania i kontroli globalnej sieci dystrybucji produktów, a nie ich wytwarzanie. Obecnie najlepszym tego przykładem jest gospodarka amerykańska. Zwraca na to uwagę Clyde Prestowitz, główny negocjator traktatów handlowych w Azji w administracji prezydenta Reagana, w swojej najnowszej książce poświęconej przyczynom obecnego schyłku amerykańskiej hegemonii gospodarczej w świecie (The Betrayal of American Prosperity). Pisze w niej, że przez większość historii USA były państwem, które aktywnie wspierało rodzimy przemysł, chroniło własny rynek przed nieuczciwą konkurencją, promowało swoje produkty najwyższej jakości poprzez politykę proinnowacyjną i przede wszystkim charakteryzowało się wysoką stopą oszczędności. To wszystko w ostatnich czasach się zmieniło, przyjęto bowiem odmienne i fałszywe idee. Po pierwsze, że to konsumpcja, a nie produkcja napędza rozwój gospodarczy. Po drugie, że wolny handel ma zawsze charakter „win­‑win”. Po trzecie, że wszelka globalizacja jest zawsze dobra, a mechanizm rynkowy ma zawsze przewagę nad interwencjonizmem państwowym. I wreszcie, że transfer procesów bezpośredniej produkcji poza własny kraj zwiększa dynamikę jego rozwoju i dobrobyt, gdyż wkroczyliśmy w epokę globalnej gospodarki usług.

Silna globalna firma może narodzić się także w Polsce – wymaga to jednak nie mniej silnego i konsekwentnego wsparcia ze strony polskiego państwa i jego instytucji.

Zalety interwencjonizmu

Z najbardziej ogólnego punktu widzenia można wyróżnić dwa modele globalizacyjne: model euroatlantycki i azjatycki. Ten pierwszy jest w ogromnej mierze związany z globalizacją mikroekonomiczną, czyli taką, która dokonuje się poprzez przedsiębiorstwa. Przykładem sukcesu tego modelu są firmy skandynawskie. W rankingach Banku Światowego, aż cztery kraje z tego regionu świata są wymieniane najczęściej jako te, które mogą pochwalić się ogromnym sukcesem na rynku globalnym: Finlandia, Dania, Szwecja i Norwegia.

Na globalnym rynku pojawiają się jednak coraz częściej firmy spoza dominujących dotąd krajów: Japonii, Chin, Indii Korei Południowej i Tajwanu. Jest bardzo wiele nowych, na przykład z Malezji, Singapuru, Kazachstanu, Mongolii, Wietnamu. One także potrafią korzystać z dostępu do globalnego popytu i umiejętnie wykorzystują obecną fazę neoliberalnej globalizacji. Czynią to jednak inaczej i znacznie umiejętniej niż ta pierwsza grupa krajów, bo wykorzystują narzędzia interwencjonizmu państwowego.

Warto więc zastanowić się, co stoi na przeszkodzie, aby także polskie przedsiębiorstwa, korzystając z najnowszych doświadczeń innych, zaczęły stosować podobne i jeszcze lepsze strategie konkurowania na globalnych rynkach. Silna globalna firma może narodzić się także w Polsce – wymaga to jednak nie mniej silnego i konsekwentnego wsparcia ze strony polskiego państwa i jego instytucji.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Globalna wolnoamerykanka

Postępująca globalizacja rynków jest wyzwaniem dla wszystkich – jednostek, społeczności, państw i regionów. Aby zrozumieć złożoność powstających w tym procesie zależności, zacznę od identyfikacji zjawiska.

Czym różnią się rynki globalne od innych?

Rynek jako pojęcie ekonomiczne mieści w sobie wiele znaczeń – jest miejscem geograficznym, w którym dokonuje się transakcji kupna i sprzedaży towarów, ale także układem struktur formalnych i społeczno­‑kulturowych, w których te transakcje są zawierane i realizowane, a więc rynek to instytucja… Przyjmując w uproszczeniu te cztery elementy charakterystyki rynku: czas – miejsce – struktury formalne – rytuały, czym różnią się rynki globalne od lokalnych? Po pierwsze są dostępne całą dobę. Po drugie zlokalizowane są w wielu miejscach, nie zawsze wiadomo gdzie. Po trzecie charakteryzują je: duża liczba transakcji, wielu odległych partnerów oraz złożone struktury organizacyjne. Po czwarte cash is king – w centrum uwagi są wyłącznie krótkookresowe wyniki finansowe.

Warunkiem istnienia globalnych rynków jest swoboda przepływu towarów, kapitału i pieniądza, a także siły roboczej. Typowym przykładem rynków globalnych są rynki finansowe, wiele rynków surowcowych, w dużym stopniu rynek energii. Ponadto występujące na licznych innych rynkach tendencje globalizacyjne zbliżają je pod wieloma względami do rynków globalnych.

Otwarte rynki oferują większy wybór towarów i usług, wymuszają wyższą wydajność pracy (konkurencja), nowe produkty, ułatwiają dostęp do informacji i umożliwiają kontakty z licznymi sieciami partnerów.

Plusy i minusy globalizacji rynków

Jakie zmiany w gospodarce powoduje globalizacja rynków? Krótka odpowiedź na to pytanie brzmi, że pozytywne i negatywne. Rzecz w tym, by te pierwsze przeważały. Otwarte rynki oferują większy wybór towarów i usług, wymuszają wyższą wydajność pracy (konkurencja), nowe produkty, ułatwiają dostęp do informacji i umożliwiają kontakty z licznymi sieciami partnerów. Prowadzi to do standaryzacji produkcji/dystrybucji i uniformizacji pracy, wzorów konsumpcji i zachowań. Restrukturyzacja gospodarki powoduje zmiany w zatrudnieniu i płacach – wzrost bezrobocia, konieczność zmiany miejsca zamieszkania lub rozłąki z rodziną, spadek dochodów i ubożenie, które dotykają wybrane regiony i grupy pracowników o niskich kwalifikacjach. Pracownicy lepiej przygotowani i przedsiębiorczy oraz „góra” sektora bankowo­‑finansowego odnoszą sukces i szybko się bogacą, więc rozpiętość dochodów wzrasta. Państwo traci kontrolę, przejmuje ją biznes. Powstają enklawy skrajnej biedy i prowokującego nowobogactwa. Praca w coraz większym stopniu zatraca cechy zespołowego współdziałania i staje się indywidualną pogonią w celu osiągnięcia wyników dających szanse promocji. Takie elementy zachowań kolektywnych jak wzajemna pomoc, wspólnota interesów i lojalność zanikają. Wiele firm wielonarodowych stawia jako warunek inwestycji zakaz organizacji pracowników w związkach zawodowych. Rosnąca niepewność własnego losu i pozycji skłania zarówno jednostki, jak i firmy do podejmowania decyzji o rosnącym poziomie ryzyka, co potwierdził kryzys finansowy roku 2007 i jego skutki.

Rynki, z natury koniunkturalne i niestabilne, wymagają rozumnego sterowania i kontroli, aby przeciwdziałać destabilizacji i nierównościom społecznym, które wywołują konflikty.

Potrzeba sterowania i kontroli

Ćwierćwiecze dominacji liberalistycznych teorii ekonomicznych w polityce gospodarczej wiodących krajów Europy i Ameryki doprowadziło do wielu kryzysów, od azjatyckiego w 1997 roku poczynając, a na kryzysie finansowym 2007 roku, nadal trwającym, kończąc. Skutki tego ostatniego nie zamykają się w trylionowych sumach wydanych z budżetów państw na ratowanie finansowych gigantów, to także kryzys szkoły myślenia. Wolne od kontroli globalne rynki i mechanizm konkurencji nie prowadzą do optymalnego rozwoju gospodarki światowej i wzrostu dobrobytu wszystkich mieszkańców globu. Taka recepta na sukces sprawdziła się tylko dla niewielkiej grupy biznesowej elity, wymaga więc rewizji.

Okazało się jednocześnie, że kraje, w których rola państwa w gospodarce była większa oraz/lub instytucje społeczne silne, dały sobie lepiej radę z kryzysem i jego skutkami. Czy to paradoks czy recepta na zrównoważony rozwój?

W wydanej w bieżącym roku książce „The Globalization Paradox” profesor Dani Rodrik konkluduje, że rynki globalne, państwo narodowe i demokracja nie mogą współistnieć. Tylko dwa z tych trzech elementów mogą istnieć jednocześnie. Argumentacja, poparta wieloma przykładami, pokazuje, że rynki, z natury koniunkturalne i niestabilne, wymagają rozumnego sterowania i kontroli, aby przeciwdziałać destabilizacji i nierównościom społecznym, które wywołują konflikty. Państwo narodowe nie ma obecnie skutecznych instrumentów kontroli rynków globalnych, nie ma też instytucji międzynarodowych, które by tę rolę mogły pełnić. Niekontrolowane rynki finansowe prowokują hazard, destabilizują i antagonizują rynki pracy, dlatego konieczny jest kompromis i właściwe proporcje miedzy rynkami – państwem – demokracją. Hegemonia rynków nie stwarza optymalnych warunków rozwoju społeczno­‑gospodarczego. Zbliżone stanowisko zajmują amerykańscy laureaci nagrody Nobla w ekonomii Joseph Stiglitz i Paul Krugman. Wniosek? Silne rynki potrzebują silnego państwa. A co z demokracją i społeczeństwem? Na ten temat więcej do powiedzenia mają socjologowie i politolodzy niż ekonomiści.

Kompetencje cywilizacyjne społeczeństwa to jego zdolność adaptacji do zmieniających się struktur organizacyjnych oraz umiejętność kolektywnego działania w celu poprawy standardu życia – nie tylko własnego, ale również współpracowników, współziomków, współmieszkańców itd.

Znaczenie kompetencji cywilizacyjnych

W 1993 roku prof. Piotr Sztompka w artykule opublikowanym w „Zeitschrift für Soziologie” użył pojęcia „kompetencje cywilizacyjne”, określane jako zespół predyspozycji kulturowych, decydujących o gotowości do społecznego i politycznego uczestnictwa, dyscyplinie pracy, aspiracjach edukacyjnych, myśleniu innowacyjnym, etycznym zachowaniu. Pojęcie to, częściowo pokrywające się z innymi kategoriami analiz socjologicznych, jak np. społeczeństwo obywatelskie czy kapitał społeczny, jest przydatne do zrozumienia różnic między reakcją gospodarek różnych krajów w sytuacjach trudnych. W moim rozumieniu kompetencje cywilizacyjne społeczeństwa to jego zdolność adaptacji do zmieniających się struktur organizacyjnych oraz umiejętność kolektywnego działania w celu poprawy standardu życia – nie tylko własnego, ale również współpracowników, współziomków, współmieszkańców itd. Kolektywne działania wymagają wzajemnego zaufania oraz zaufania do instytucji – jego brak nie sprzyja podejmowaniu inicjatyw.

Konieczna jest wiara, że działania zbiorowe przyniosą zamierzony efekt. Czy kompetencje cywilizacyjne i wysoki poziom rozwoju społeczeństwa obywatelskiego mają związek z sukcesem kraju na rynkach globalnych? Tak, ale odpowiedź na pytanie jest bardziej złożona.

Biorąc pod uwagę, przykładowo, zaufanie obywateli do parlamentu, rządu i urzędów państwowych (na podstawie badań OECD w 2009 roku) uzyskano następujące wyniki:

  • parlament: Norwegia 70%, Polska i Węgry 35%, Korea 10%,
  • rząd: Norwegia 65%, Polska i Węgry 40%, Korea 30%,
  • urzędy państwowe: Korea 70%, Polska 30%, Czechy 20%, Grecja 10%.

Społeczeństwa o wysokim poziomie kompetencji cywilizacyjnych osiągają lepsze wskaźniki rozwoju.

Jak można się domyślać, czynności takie jak: legalizowanie pracy, ściągalność podatków, uczestnictwo w wyborach czy inne formy społecznej partycypacji, będą różne w wyżej wymienionych krajach. Czy może to oznaczać, że Norwegia ma większe szanse odniesienia sukcesu na rynkach globalnych niż Polska i Korea? Odpowiedź zależy od tego, jak rozumiemy pojęcie sukcesu na rynkach globalnych. Sukces firmy lub pojedynczego przedsiębiorcy będzie w dużym stopniu zależny od indywidualnego wysiłku, a w małym od poziomu kompetencji społecznych współobywateli, choć te mogą podnieść poczucie pewności i chęć podejmowania inicjatyw.

Jeśli sukces będziemy rozpatrywać w skali kraju, to dane statystyczne potwierdzają tezę, że społeczeństwa o wysokim poziomie kompetencji cywilizacyjnych osiągają lepsze wskaźniki rozwoju – równomierny wzrost płac i dochodów, niską stopa bezrobocia, mniejsze rozwarstwienie – w długim okresie czasu, 5–10 lat. System zabezpieczeń społecznych daje poczucie stabilności. W okresach krótkich, jeśli sukces mierzyć roczną stopą wzrostu PKB, trudno taką zależność zaobserwować – zmiany systemowe mogą wyzwolić wiele rezerw wzrostu wydajności niezależnie od stanu kompetencji społecznych. Jednak wysokim wskaźnikom wzrostu PKB towarzyszy często wysokie bezrobocie, rosnące rozpiętości dochodów, rosnący deficyt bilansu handlowego, a więc wzrost PKB ma swój koszt społeczny, który w perspektywie może stać się hamulcem rozwoju. Dynamice wzrostu powinny w takim przypadku towarzyszyć działania społeczne nastawione na budowanie społeczeństwa obywatelskiego.

Wnioski

Globalne rynki są kolejnym etapem umiędzynarodowienia gospodarek narodowych i tego procesu nie można zatrzymać ani odwrócić. Jednakże globalizacja nie może być wyłącznie mechanizmem rynkowym, lecz powinna być sterowana i kontrolowana przez instytucje państwowe oraz międzynarodowe, aby nie doprowadzać do hazardu, kumulowania ryzyka, rażących nierówności dochodowych i destabilizacji. Governance, czyli rozumne sterowanie rynkami globalnymi, zróżnicowane w zależności od rodzaju społeczeństwa, jego kompetencji i funkcjonujących w nim instytucji, oraz uwzględniające poziom rozwoju – to droga do sukcesu, przez który rozumiem stabilny rozwój gospodarczy i społeczny gospodarek narodowych będących aktywnymi uczestnikami międzynarodowego podziału pracy.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Uczuleni na sukces

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” i Radia Gdańsk.

Sukces w życiu społecznym i ekonomicznym nie jest grą o sumie zerowej. Najczęściej sukces jednej osoby pociąga za sobą sukces innych

Leszek Szmidtke: Zna pan anegdotę o dwóch sąsiadach, z których jeden ma 100 krów, a drugi jedną i o co się modli ten drugi w wersji angielskiej, amerykańskiej i polskiej?

Edmund Wnuk­ Lipiński: Znam tę, jak i bardziej drastyczną wersję, w której Polak mając możliwość spełnienia przez złotą rybkę życzenia pod warunkiem, że sąsiad otrzyma dwa razy więcej, prosi o wydłubanie oka. To oczywiście stereotypy, ale nawet w takich opowieściach kryje się ziarenko prawdy. Socjolodzy się nad tym pochylili, zbadali i nazwali taką postawę „zawistnym egalitaryzmem”. Taka postawa występuje, kiedy człowiek czuje się skrzywdzony, a komuś innemu powodzi się lepiej i obie sytuacje nie mają ze sobą żadnego związku. Interpretacje tego zjawiska biorą pod uwagę pewien rys mentalności społecznej, który ma miejsce nie tylko wśród Polaków, ale wśród grup społecznych, którym się nie wiodło. Występuje tam myślenie indywidualne, oceniające rzeczywistość jako grę o zerowym bilansie. W takim rozumieniu, jeżeli ktoś osiąga sukces, to ktoś inny musi cierpieć niedostatek lub zostać pokonanym. Tymczasem sukces w życiu społecznym i ekonomicznym nie jest grą o sumie zerowej. Najczęściej sukces jednej osoby pociąga za sobą sukces innych.

ppg-3-2011_zawistny_egalitaryzm

W takim razie problemem jest sukces.

Zarówno sukces, jak i reakcja na sukces. W pojęciu sporej części naszego społeczeństwa, jeżeli ktoś odniósł sukces, to na pewno nie zrobił tego uczciwie. W społeczeństwie amerykańskim, nawet jeżeli ktoś poniósł porażkę, zazwyczaj udaje, że odnosi sukcesy. U nas, jeżeli ktoś odniósł sukces, to często udaje, że mu się nie udało. W obu przypadkach mamy do czynienia z zasadą mimikry społecznej, czyli wtapiania się w tło, żeby nas nie stygmatyzowano. Różnica polega na tym, że w Stanach Zjednoczonych stygmatyzuje się nieudaczników, a u nas ludzi sukcesu. Ma to wymierne skutki ekonomiczne.

Ostatnie kilkanaście lat nie podważa takiego postrzegania sukcesu?

Polskie społeczeństwo, podobnie jak każde inne, jest wewnętrznie bardzo zróżnicowane. Klimat społeczny wyznaczają proporcje i one informują, co w społeczeństwie dominuje, jaki typ mentalności lub postawy. Ostatnie lata zmieniają te proporcje na korzyść pozytywnego postrzegania sukcesu. Podobne procesy obserwujemy w innych społeczeństwach naszego regionu, które tak jak Polska przeszły przez komunizm. Ten bardzo prosty opis społeczeństwa polskiego i amerykańskiego, który przedstawiłem przed chwilą, nadal dominuje w definiowaniu ludzi. Bardzo interesującą informację o stanie społeczeństw otrzymujemy poprzez określenie, jakie dane są drażliwe. Wszędzie informacje o zarobkach, stanie posiadania są takimi danymi. Politycy, którzy muszą bacznie się przyglądać społecznym nastrojom nie okazują swojej zamożności, jak też nie chwalą się znajomościami z najbogatszymi.

Jak wygląda sukces po polsku? Wystarczy, że mam duży dom, dobry samochód i dwa razy do roku wyjeżdżam za granicę na urlop?

Socjologowie i psychologowie społeczni narzekają, że gospodarka rynkowa wprowadziła do relacji międzyludzkich urzeczowienie stosunków. Drugiego człowieka traktuje się najczęściej w dwóch kategoriach: albo jako tego, który pomoże podnieść nasz status materialny, albo jako osobę zagrażającą naszemu statusowi. Dalsza ocena następuje dopiero później. Dość dawno temu Weber mówił o trzech wymiarach, które są również miarą sukcesu: władza, pieniądze i prestiż. Jeżeli człowiek notowany jest wysoko w każdym z tych trzech wymiarów, to mamy pełen sukces. Zdarzają się modyfikacje i jednego jest trochę mniej, a drugiego więcej. Na przykład profesor uniwersytetu ma niewielką władzę, ale za to wysoki prestiż. Politycy są na dole drabiny prestiżu, ale mają władzę. Przedsiębiorcy często są traktowani podejrzliwie, sądzi się, że ich majątek nie ma czystego pochodzenia. Spora część społeczeństwa własność państwową uważa za coś lepszego. Tacy ludzie traktują też znaczenie lepiej kapitał zagraniczny niż polski.

Chyba jednak spora część polskich przedsiębiorców rozumienie sukcesu ogranicza do sfery materialnej, a ponieważ w minionych dwudziestu latach zarobili sporo, teraz chcą już tylko z tego korzystać.

W pierwszych latach transformacji rozpoczynający swoją karierę przedsiębiorcy, podobnie jak całe społeczeństwo, byli głodni konsumpcji. Jednak po pewnym czasie następuje nasycenie, bo ile razy można zmieniać domy, kupować nowe samochody. Zwłaszcza, że w bogacącym się społeczeństwie takich oznak sukcesu materialnego jest coraz więcej. Wówczas pojawia się pytanie, co dalej. Pojawia się refleksja: mnie się powiodło, ale może część mojego sukcesu powinienem uspołecznić, tak żeby inni mogli z tego korzystać?

Jest to już zauważalne zjawisko?

Dostrzegam już takie postawy, ale do osiągnięcia skali występującej w USA droga jest bardzo daleka.

Na Kaszubach, czy szerzej na Pomorzu, znam wielu przedsiębiorców, którzy bardzo aktywnie działają na rzecz lokalnych społeczności. Ich identyfikacja z najbliższym otoczeniem jest tak duża, że wspierają różne inicjatywy lub sąsiadów. Pozostałość po zaborach?

Takie dziedzictwo widać w dwóch wymiarach. Pierwszym jest sposób głosowania, a drugim zindywidualizowana konsumpcja widoczna głównie na terenach byłego zaboru rosyjskiego oraz kapitał społecznie odpowiedzialny, czyli pomoc tym, którym mniej się powiodło, i to wyraźnie obserwujemy na ziemiach byłego zaboru pruskiego. Pamiętajmy, że jednak później była II wojna światowa, której konsekwencją były między innymi spore migracje.

Z tym całym, negatywnym i pozytywnym dorobkiem stajemy przed globalizującym się światem. Czy mamy szansę na sukces, na nawiązanie w miarę równorzędnej walki konkurencyjnej?

Trzeba to jeszcze wpisać w pewien kontekst. Niemal wszyscy nasi politycy, niezależnie od politycznej opcji, są za sprawiedliwością społeczną. Mamy dwie zasady: egalitarną, czyli mamy wszyscy równe żołądki, i merytokratyczną, mówiącą, że jeżeli w biegu na 100 metrów wszyscy będziemy mieli taki sam czas niezależnie od wysiłku oraz prędkości, z jaką przemierzyliśmy ten dystans, to po co biec? Sprawiedliwie będzie, kiedy wygra ten, który przebiegnie najszybciej. Przekładając to na język relacji społecznych: sprawiedliwe jest, że ten kto więcej daje, powinien mieć większe zwroty. W merytokratycznym rozumieniu sprawiedliwości społecznej, jeżeli ktoś jest leniem albo mniej utalentowany lub z jeszcze innych powodów źle pracuje, to powinien zarabiać mniej niż ten, który się kształcił i dobrze pracuje. Gospodarka funkcjonująca na takich zasadach jest dużo bardziej konkurencyjna niż egalitarna.

Jednak nic z tych rzeczy, z tych wartości nie jest dane raz na zawsze. Można coś zyskać lub zbudować, można też stracić. Czy ostatnie 20 lat pozwala spoglądać z nadzieją, że za jakiś czas nasi przedsiębiorcy będą równoprawnymi uczestnikami globalnej gospodarki i będą mogli konkurować z innymi bez bagażu zawistnego egalitaryzmu?

Jestem historycznym optymistą i uważam, że mimo różnych meandrów, idziemy w dobrą stronę, nadrabiając dystans. Jestem przekonany, że nasi przedsiębiorcy mają szansę na globalne kariery. Widać, że dla wielu z nich polska gospodarka jest za ciasna. Chcą ekspandować, chcą odgrywać coraz większą rolę także na innych rynkach.

Chyba nie ma pan na myśli tych poprzestających na zaspokojeniu swoich potrzeb materialnych?

To nie są prawdziwi przedsiębiorcy.

Prawdziwy przedsiębiorca jest nienasycony w rozwoju swojej firmy. Nie chodzi mu o indywidualną konsumpcję. Warren Buffett nie inwestuje dlatego, że chce mieć jeszcze więcej pieniędzy, bo potrzebuje nowego domu czy jachtu. To jest jego sposób na życie. (…) Przedsiębiorca, który jest zorientowany na konsumpcję, nie odniesie sukcesu, bo ma zaniżone cele.

Prawdziwy przedsiębiorca jest nienasycony?

Prawdziwy przedsiębiorca jest nienasycony w rozwoju swojej firmy. Nie chodzi mu wcale o indywidualną konsumpcję. Warren Buffett nie inwestuje dlatego, że chce mieć jeszcze więcej pieniędzy, bo potrzebuje nowego domu czy jachtu. To jest jego sposób na życie. W tej grze nie ma górnej granicy. Przedsiębiorca, który jest zorientowany na konsumpcję, nie odniesie sukcesu, bo ma zaniżone cele. Tylko przedsiębiorca, który chce odnieść sukces gospodarczy, ma szansę.

Zatem polski przedsiębiorca musi wyjść poza granice kraju?

Przede wszystkim musi opuścić niszę konsumpcji. Natomiast jeżeli chce odnieść prawdziwy sukces, musi wystartować w dużych, globalnych zawodach. Niektórzy już to robią. Tylko że nie zachwycamy się takimi wyczynami.

Brakuje nam wielkich sukcesów gospodarczych, wielkich i znaczących firm jak Nokia lub Microsoft?

Załóżmy, że poszukiwania ropy prowadzone przez Jana Kulczyka zakończą się sukcesem i będziemy mieli naftowego potentata. Czy byłby to dla Polaków powód do dumy? Dla 80 procent rodaków byłby to powód do zazdrości, a nie do dumy. Nie mogę tego poprzeć żadnymi wynikami badań, ale zdecydowana większość społeczeństwa ocenia świat w relacjach zero­‑jedynkowych i uważa, że skoro on odniósł sukces, to tym samym mnie okradł. Jeżeli nie uda się nam zmienić takiego postrzegania świata, to będziemy mieli duży problem z ekspansją polskich przedsiębiorców.

Przedsiębiorcy, którzy już działają na zagranicznych rynkach, są zgodni, że młode pokolenie jest wolne od takich obciążeń i swobodnie porusza się po świecie. Nie chodzi tylko o znajomość języków obcych, ale nie ma w nich strachu przed zetknięciem się z innymi ludźmi, inną kulturą, zwyczajami.

Wymiana pokoleniowa już następuje, ale co uda się osiągnąć, będzie zależało miedzy innymi od poczucia tożsamości lub wzbogacenia rozumienia tożsamości. W 2007 roku prowadziliśmy badania i efekt był bardzo interesujący. Prawie 1/4 badanych czuje się jednocześnie Polakami i Europejczykami. Przedsiębiorcy są również częścią społeczeństwa i te zmiany w tym środowisku pójdą tym samym torem. Jednak decydujący był, jest i będzie pomysł na biznes.

W jakich warunkach będą mogły się rozwijać postawy sprzyjające wchodzeniu polskich firm na globalne rynki?

Trzeba nowego pokolenia.

Jeżeli nowe pokolenie będzie się kształtować w warunkach zbliżonych do tego, co wpływało na ich rodziców, to efekt będzie niewielki.

Dlatego trzeba przestać się zachwycać, że świat stoi przed nami otworem, a traktować to jako stały warunek brzegowy. Trzeba też zastosować w praktyce hasło „myśleć globalnie, działać lokalnie”. Niby te słowa są mocno wyświechtane, ale znakomicie oddają istotę sprawy. Zawsze działamy lokalnie. Nawet globalna korporacja, chcąc skutecznie konkurować, musi zadbać o tzw. mikro marketing. Coś, co spowoduje, że ich produkty będą przyjęte jako swoje.

Mamy dwa państwa koreańskie. Kilkadziesiąt lat temu, po zakończeniu wojny, oba prezentowały podobny poziom. Dziś dzieli je ogromny dystans. Co zrobić, żeby powtórzyć skok Korei Południowej?

Dlatego jestem optymistą. Skoro Korei Południowej się udało, to nam też może się udać. A dlaczego im się udało? Jest kilka hipotez. W pierwszej sukces jest zasługą systemu autorytarnego, który panował w tym kraju przez długie lata, a który pozwolił na start z niskimi, konkurencyjnymi cenami towarów. Druga hipoteza, sprzeczna z pierwszą, tłumaczy to właśnie upadkiem systemu totalitarnego i wejściem w krąg zachodnich wartości, w tym chrześcijańskich. Trzecia hipoteza mówi o systemie naczyń połączonych krajów azjatyckich. Potencjał tych krajów jest tak duży, podobnie jak szybkość uczenia się, a do tego bardzo tania siła robocza, że wystarczyło zliberalizować gospodarkę, żeby osiągnąć taki efekt. Najpierw była Japonia, później Korea Południowa, teraz Chiny, a w kolejce czeka Wietnam.

Jeżeli z dwóch sprinterów biegnących obok siebie jeden ma do pokonania płotki, a drugi biegnie bez przeszkód, wiadomo, który wygra. Rolą polityków jest usuwanie przeszkód, żeby nasi przedsiębiorcy mogli wygrywać na globalnych rynkach.

W ostatnich latach kilka milionów, głównie młodych, Polaków wyjechało za granicę w poszukiwaniu pracy, lepszego życia. Czy nauczą się tam innego patrzenia na sukces?

Niewielu z wyjeżdżających wróciło i oni raczej nie odnieśli sukcesu. Za granicą pozostały osoby, które się tam zaaklimatyzowały, wręcz wygrały szansę. Wygrały dlatego, że tam miały mniej barier, częściej pomocną dłoń. Jeżeli z dwóch sprinterów biegnących obok siebie jeden ma do pokonania płotki, a drugi biegnie bez przeszkód, wiadomo, który wygra. Rolą polityków jest usuwanie przeszkód, żeby nasi przedsiębiorcy mogli wygrywać na globalnych rynkach.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pułapki globalizacji

Globalizacja nie jest zjawiskiem nowym – dawniej miała miejsce wewnątrz imperiów kolonialnych, dziś dzieje się w zliberalizowanej przestrzeni światowego handlu pomiędzy niepodległymi krajami.

O globalizacji napisano bardzo dużo, choć samo zjawisko nie jest nowe i mieliśmy z nim do czynienia już w końcu XIX wieku. Wtedy, tak jak i w końcu XX wieku, wymiana międzynarodowa rosła szybciej niż suma dochodów narodowych krajów w niej uczestniczących. Dawniej odbywało się to w dużej mierze wewnątrz imperiów kolonialnych – dziś dzieje się w zliberalizowanej przestrzeni światowego handlu pomiędzy niepodległymi krajami. Niepodległymi, choć tak naprawdę w dużej części pozbawionymi pełnej suwerenności przez ponadpaństwowe korporacje. I to zresztą wymiana wewnątrzsektorowa, a żeby być bardziej precyzyjnym – wewnątrzkorporacyjna tworzy w dużym stopniu ten bezprecedensowy wzrost obrotów międzynarodowych nazywany globalizacją.

Globalizacja, czyli co?

Na pojęcie globalizacji składają się cztery procesy, które ją charakteryzują i w dużym stopniu wyjaśniają. Jeden to wspomniana już liberalizacja handlu światowego, niemożliwa bez konsekwentnej woli stałego obniżania taryf celnych i innych ograniczeń wymiany. Drugi to ciągły, a od drugiej połowy XX wieku przybierający na sile proces personalizacji produktów, prowadzący do znaczącego wzrostu ich zróżnicowania i zwiększający w ten sposób ofertę rynkową. Po stronie podaży z jednej strony rozwój technologii informatycznych i telekomunikacyjnych pozwala na rozbicie geograficzne łańcucha produkcji (fragmentaryzację), a z drugiej oczekiwania rynków finansowych prowadzą do dezintegracji wertykalnej przedsiębiorstw (outsourcing), zmuszonych do dostarczania ciągle rosnącego zwrotu z kapitału własnego (return on equity ) (finansjalizacja).

Ostatnio prowadzone badania potwierdzają, że razem z globalizacją następuje rozwarstwienie przychodów wewnątrz gospodarek narodowych – jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej w krajach rozwiniętych.

Większość analiz globalizacji ma charakter opisowy i tak naprawdę do dziś nie udało się ustalić kierunku przyczynowości. Czy jest ona samorodnym dzieckiem korporacji transnarodowych, czy efektem zwiększonej roli rynków finansowych, które zmodyfikowały ich strategie? Czy jest produktem ubocznym utrzymywania zbyt długo fikcji państwa dobrobytu? A może źródła są jeszcze głębsze i leżą np. w demografii? Wreszcie do końca nie wiadomo, czy przyniosła ona wymierne korzyści, a jeżeli tak, to komu. Ostatnio prowadzone badania potwierdzają, że razem z globalizacją następuje rozwarstwienie przychodów wewnątrz gospodarek narodowych – jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej w krajach rozwiniętych. Dzieje się tak dlatego, że fragmenty łańcucha wartości, które pozostają w krajach rozwiniętych, relatywnie mniej zatrudniają, ale są lepiej opłacane niż przedtem. Zatrudnienie przechodzi wtedy do sektora usług, który rośnie szybciej, ale nie ma potencjału wydajności pracy i wzrostu płac, a wręcz przeciwnie – pokazuje ich realny spadek. Okazuje się, że niższy koszt importowanych produktów (koronny argument globalizatorów) coraz częściej nie kompensuje spadku płacy realnej. Podobny mechanizm, również skutkujący rozwarstwieniem przychodów, ma miejsce w krajach rozwijających się i przejmujących rolę podwykonawcy, w których jednostki posiadające kompetencje handlowe i kapitał uzyskują niewspółmiernie większe dochody od pracowników. Niestety, nie ma jeszcze dobrych i dogłębnych danych oraz badań w tym zakresie i pewnie – ze względu na charakter polityczny tych krajów – długo ich nie będzie.

Globalizacja po polsku

Polska ma w procesie globalizacji miejsce specyficzne – graniczne. Nadal będąc w kategorii krajów o niższych kosztach, jest kierunkiem delokalizacji części łańcuchów produkcji. Równocześnie własny przemysł prowadzi już do wielu lat delokalizację na Wschód, a średniej wielkości rynek wewnętrzny tworzy pozory bezpieczeństwa dla dużej grupy przedsiębiorstw średniego rozmiaru. Polska ma też jeden znaczący handicap późnego wejścia w procesy globalizacyjne, które trwają na świecie już od początku lat 80., a dla przemysłu tekstylnego nawet dłużej. Wyraża się on nadal relatywnie niskim poziomem kapitalizacji polskich przedsiębiorstw (np. w porównaniu z niemieckimi). Jest to kapitalizacja niska w zakresie środków finansowych, ale – co szczególne – nadal relatywnie niska również pod względem wartości niematerialnych (własne marki, wzory, patenty, technologiczny know­‑how). Oczywiście na tle niskiej średniej wyróżniają się przedsiębiorstwa, które potrafiły zbudować albo silną markę, albo silną pozycję w zakresie własności intelektualnej, a są i takie, które zdobyły i jedno, i drugie. Wśród tych pierwszych są firmy AGD, marki tekstylne i spożywcze. Wśród drugich – kilka firm informatycznych. Tych ostatnich jest jednak bardzo mało. Warto zwrócić uwagę, że przemysły, w których działają takie przedsiębiorstwa, z reguły nie są bardzo kapitałochłonne, a z drugiej strony mają w miarę duży rynek wewnętrzny. Zasięg tych przedsiębiorstw nie jest jednak globalny, poza nielicznymi wyjątkami. Głównym obszarem dystrybucji jest Europa Środkowowschodnia, choć niektóre zdobywają przyczółki na zachodzie Europy. Wiele z nich produkuje już na Dalekim Wschodzie – ma więc strukturę quasi­‑zglobalizowanej firmy międzynarodowej.

Jaki rynek, tacy przedsiębiorcy

„Pokaż mi, jaki masz rynek, a powiem ci, jakich będziesz miał przedsiębiorców”. Zasada ta działa również w Polsce, gdzie poziom tolerancji na brak precyzji, rzetelności oraz jakości produkcji i usług jest ciągle wyższy niż w Europie Zachodniej.

Linia dezintegracji wertykalnej przedsiębiorstw, pod wpływem poszukiwania lepszej stopy zwrotu przez outsourcing i delokalizację, dzieli je z reguły w połowie. Sprzedaż, marketing, rozwój produktu i technologii zostają. Pozostałe funkcję odchodzą na zewnątrz bądź tylko przemieszczają się geograficznie. Czy to w międzynarodowych korporacjach pochodzących z USA czy Europy Zachodniej, czy też w naszych rodzimych quasi­‑globalnych firmach jest w tym zakresie podobnie. Należy jednak zwrócić uwagę na kierunek przyczynowości. Firma globalizuje się, bo zdobywa ponadnarodowe rynki (przez umiejętności sprzedaży i marketingu) i dopiero wtedy, po osiągnięciu odpowiedniej skali, zaczyna się fragmentaryzować, a nie odwrotnie. To znaczy, że przez fragmentaryzację zdobywa szersze rynki. Niestety, polskie firmy to przeważnie przedsiębiorstwa średnie i małe, operujące na ciągle jeszcze niewymagającym rynku polskim i wschodnioeuropejskim. „Pokaż mi, jaki masz rynek, a powiem ci, jakich będziesz miał przedsiębiorców”. Zasada ta działa również w Polsce, gdzie poziom tolerancji na brak precyzji, rzetelności oraz jakości produkcji i usług jest ciągle wyższy niż w Europie Zachodniej, co pozostawia miejsce dla producentów i usługodawców o średniej jakości. Nic dziwnego, że aby zrobić skok do przodu w kierunku trudniejszych rynków, firmy muszą przekroczyć próg jakościowy i kompetencyjny. I nie chodzi tu o często martwy certyfikat ISO, dający pewne zabezpieczenie jakości procesów, ale o to, że w wielu wypadkach następują tylko pozorne zmiany.

Jak uniknąć pozostania „średniakiem”?

Jakie kompetencje są potrzebne, by polskie przedsiębiorstwa uniknęły „pułapki średniaka”, czyli pozostania na obecnym, niby zadowalającym poziomie, podczas gdy stopniowo wzrasta agresywność konkurencji zagranicznej również na naszym, wydawałoby się bezpiecznym rynku rodzimym? Wymieńmy cztery klasy kompetencji, zaczynając od zdolności określenia swojej rzeczywistej pozycji. Sukces tworzy naturalnie swego rodzaju miopię i utratę zdolności oceny otoczenia. Zdolność szerokiej obserwacji i organizacji danych będzie zatem pierwszą z potrzebnych kompetencji, wymagającą swoistej pokory. Druga to umiejętność marketingu i sprzedaży poza własnym najbliższym kręgiem kulturowym. Potrzeba tu zrozumienia często bardzo subtelnych różnic oraz wyższych umiejętności obserwacji i interpretacji. Po stronie wytwórczej podstawą konkurencyjności jest i będzie skrócenie cyklów tworzenia, a zwłaszcza wdrażania nowych produktów i usług. Wymaga to przede wszystkim doskonale zorganizowanej wewnętrznie pracy zespołowej, a ta – wzajemnego szacunku i zaufania. Wreszcie jakość, jakość i jeszcze raz jakość, wymagająca przełomu w kulturze pracy, tak że staje się ona naturalna, a nie wymuszana. Na skutek tego rynki, po przedłużonym okresie kontaktu z wyrobem niższej jakości i ekspozycji, wracają do producentów droższych, ale pewniejszych. Jakość, a zatem precyzja w dostosowaniu do potrzeb klienta, oraz trwałość były i pozostaną nerwem konkurencyjności. Tak mało i tak dużo zarazem.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Usługi bankowe dla samorządów

Jednostki samorządu terytorialnego, czyli gminy, miasta, powiaty oraz województwa, stały się w ostatnich kilku latach bardzo ważnym segmentem klientów banków, czego wyrazem było znaczne wzbogacenie przez banki oferty finansowej skierowanej do samorządowców.

 

Dobry kredytobiorca

Wzrost znaczenia samorządów w strategiach biznesowych banków obrazują również statystyki NBP. Wynika z nich między innymi, że w latach 2008–2010 wartość kredytów udzielonych jednostkom samorządu uległa podwojeniu z 17,5 mld zł na koniec 2008 r. do 33,3 mld zł na koniec 2010 r. Obsługa samorządów w dużej mierze decydowała w okresie kryzysu o tempie rozwoju bankowości korporacyjnej w Polsce i stabilizowała dochody banków w tym segmencie. W tym samym bowiem czasie wartość kredytów udzielonych przedsiębiorstwom spadła z 216 mld zł do 204 mld zł.

Banki odegrały również dużą rolę na rynku emisji obligacji komunalnych. Według danych NBP w 2010 r. wolumen tych papierów dłużnych wzrósł z poziomu 5,2 mld zł do poziomu 7,4 mld zł. Istotne jest jednak to, że ponad 80% wartości obligacji komunalnych jest w posiadaniu banków krajowych.

Samorządy to specyficzna grupa klientów. Przede wszystkim budżety jednostek samorządu terytorialnego obsługiwane są przez banki w oparciu o umowę zawartą na drodze przetargu. Podpisywana jest ona z reguły na okres kilkuletni. W jej ramach oferowane są głównie produkty bankowości transakcyjnej. Zawarcie umowy nie wyklucza oczywiście możliwości obsługi bankowej danej jednostki samorządu terytorialnego przez inne banki. Odbywa się to wówczas w oparciu o przetarg na świadczenie określonej usługi.

Jakość kredytów udzielonych samorządom jest bardzo wysoka. Udział kredytów ze stwierdzoną utratą wartości (czyli kredytów trudnych) w ogólnej wartości kredytów jest niewielki i wynosi 0,3%. Dla porównania w sektorze dużych przedsiębiorstw (…) udział ten przekracza obecnie 9%.

Samorządy są dla banków atrakcyjnym segmentem na tle innych grup klientów, nawet pomimo pewnych ograniczeń związanych z przepisami prawa. Jednostki samorządu terytorialnego charakteryzują się relatywnie niskim ryzykiem kredytowym, które ograniczane jest przez konieczność przestrzegania przez samorządy ustawowych wskaźników zadłużenia. Faktycznie, jakość kredytów udzielonych samorządom jest bardzo wysoka. Udział kredytów ze stwierdzoną utratą wartości (czyli kredytów trudnych) w ogólnej wartości kredytów jest niewielki i wynosi 0,3%. Dla porównania w sektorze dużych przedsiębiorstw, według danych KNF, udział ten przekracza obecnie 9%.

 

Karty i bankowość elektroniczna w górę

Warto postawić pytanie, czy w najbliższych kilku latach jednostki samorządu terytorialnego staną się atrakcyjną grupą klientów i w jakich kierunkach będzie rozwijana bankowa obsługa tych podmiotów. Określając przyszłe kierunki rozwoju bankowości dla JST, odwołam się do analiz Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, przeprowadzonych w bankach w czerwcu 2011 r., w ramach których dokonano oceny zainteresowania samorządów wybranymi usługami i produktami bankowymi w perspektywie 2015 r. (tab. 1).

Tabela 1. Zainteresowanie JST wybranymi usługami i produktami bankowymi w latach 2010–2015 (badania ankietowe w bankach)

ppg_4_2011_rozdzial_12_tabela_1

Źródło: P. Galiński, Biznes i ryzyko dla banków w obsłudze jednostek samorządu terytorialnego w perspektywie średniookresowej, materiał powielony, Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową, Gdańsk, czerwiec 2011.

Wzrośnie znaczenie kart przedpłaconych, które mogą stać się w wielu samorządach ważnym narzędziem finansowym służącym do wypłaty świadczeń (…). Tego typu karty pozwalają samorządom obniżyć koszty funkcjonowania.

Z prognoz IBnGR wynika, że w latach 2011–2015 prawdopodobnie utrzyma się bardzo duże zainteresowanie jednostek samorządu terytorialnego kredytami inwestycyjnymi, natomiast spadnie znaczenie kredytów unijnych. Wzrost znaczenia kredytów inwestycyjnych będzie stymulowany poszukiwaniem finansowania wydatków infrastrukturalnych.

Realnym problemem jest fakt, że pomimo zwiększenia dostępu do pożyczek w związku z prefinansowaniem wydatków ponoszonych na projekty wspierane środkami UE, z finansowania zewnętrznego korzystają głównie gminy bardziej zamożne. Duża część gmin ciągle jest wykluczona z rynku kredytowego.

Spośród produktów płatniczych wzrośnie znaczenie kart przedpłaconych, które mogą stać się w niedługim czasie w wielu, zwłaszcza większych samorządach, ważnym narzędziem finansowym służącym do wypłaty świadczeń, np. w miejskich ośrodkach pomocy społecznej. Tego typu karty pozwalają samorządom unowocześnić sposób przekazywania świadczeń i obniżyć koszty funkcjonowania administracji. Obok kart przedpłaconych samorządowcy mogą korzystać również z innych rodzajów kart płatniczych. Karty obciążeniowe (charge) mogą być wykorzystywane do regulowania wydatków służbowych (np. reprezentacyjnych).

W perspektywie 2015 r. w ofercie bankowej skierowanej do jednostek samorządu terytorialnego relatywnie duże znaczenie będą miały produkty bankowe podnoszące efektywność zarządzania wolnymi środkami finansowymi. W tym kontekście można oczekiwać wzrostu znaczenia depozytów lokacyjnych bez sprecyzowanego terminu zapadalności czy większego zainteresowania ze strony samorządów rachunkiem skonsolidowanym.

W najbliższych kilku latach zajdą prawdopodobnie również pozytywne zmiany w sposobach kontaktu jednostek samorządu terytorialnego z bankami. W strukturze kanałów dystrybucji preferowanej przez jednostki samorządu terytorialnego znacznie mniejszą rolę w porównaniu np. do przedsiębiorstw odgrywają elektroniczne formy kontaktu z bankiem. Ta sytuacja powoli się zmienia i samorządy coraz śmielej wykorzystują zalety związane z bankowością elektroniczną. Prognozowany przez IBnGR wzrost zainteresowania usługami bankowości elektronicznej powinien sprzyjać zwiększaniu efektywności zarządzania płatnościami w jednostkach samorządu terytorialnego.

 

Nowe unijne zadania banków

Rola banków w obsłudze jednostek samorządu terytorialnego nie sprowadza się tylko do obsługi rachunków bankowych, finansowania czy pomocy w przeprowadzaniu emisji obligacji komunalnych. Banki angażują się również w projekty związane z nowym podejściem do wydatkowania środków pomocowych UE, sprowadzającym się do wzrostu znaczenia mechanizmów pozadotacyjnych. To zjawisko nasili się w nowej perspektywie budżetowej UE.

Nową rolę banków w programach unijnych łatwo wyjaśnić na przykładzie inicjatywy JEREMIE (Joint European Resources for Micro to Medium Enterprises). Celem tego przedsięwzięcia jest wspieranie rozwoju sektora MSP poprzez zwiększanie dostępności do instrumentów finansowych. Inicjatywa JEREMIE realizowana jest w poszczególnych województwach w ramach Regionalnych Programów Operacyjnych (RPO), za które odpowiedzialne są zarządy województw.

Banki w tej inicjatywie występują w dwóch rolach. Po pierwsze, mogą być menedżerami funduszy JEREMIE w poszczególnych województwach. Taką rolę we wszystkich województwach w Polsce realizujących tę inicjatywę pełni Bank Gospodarstwa Krajowego. Po drugie, w ramach inicjatywy JEREMIE banki mogą pośredniczyć między funduszem a przedsiębiorcami, oferując im pożyczki ze środków funduszu.

W ramach RPO wdrażana jest również inicjatywa Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Inwestycyjnego oraz Banku Rozwoju Rady Europy o nazwie JESSICA (Joint European Support for Sustainable Investment in City Areas), której celem jest wspieranie inwestycji w obszarach miejskich. Chodzi tutaj głównie o projekty rewitalizacyjne w miastach i inne przedsięwzięcia przyczyniające się do trwałego rozwoju obszarów miejskich. JESSICA wprowadza zatem nowe możliwości finansowania inwestycji samorządowych w oparciu o środki unijne.

Podobnie jak w przypadku JEREMIE, środki finansowe UE w ramach inicjatywy JESSICA oferowane są w ramach mechanizmu zwrotnego w postaci pożyczek czy gwarancji. Ważną rolę w alokacji środków dostępnych w ramach inicjatywy JESSICA pełnią banki. Działając jako fundusze rozwoju obszarów miejskich, mogą oferować m.in. gminom miejskim pożyczki na realizację projektów rewitalizacyjnych czy infrastrukturalnych.

Reasumując, w najbliższych kilku latach należy z pewnością oczekiwać dalszego unowocześniania oferty bankowej dla jednostek samorządu terytorialnego oraz jej większego zindywidualizowania, co będzie skutkowało znacznie lepszym dopasowaniem pakietu usług bankowych do potrzeb i oczekiwań konkretnego samorządu. Inicjatywy typu JEREMIE czy JESSICA, w których dużą rolę odgrywają banki, będą natomiast sprzyjały ściślejszej współpracy i wzajemnemu poznawaniu się banków i samorządów, co powinno skutkować poprawą jakości kontaktów w przyszłości.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Dobry klient dla banków

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: W wielu krajach funkcjonują banki specjalizujące się w obsłudze samorządów, co oznacza, że samorządy są dobrymi klientami.

Włodzimierz Kiciński: Jeżeli finanse publiczne znajdują się pod dobrą kontrolą, to samorządy są znakomitymi klientami. Duży obrót i wysokie depozyty pozwalają bankom rozwinąć skrzydła także w przypadku kredytów. Mimo światowych perturbacji jest to biznes stabilny, pokaźny i w przypadku Nordea Bank Polska – rosnący. Samorządy są atrakcyjnym partnerem kredytowym również dlatego, że dzięki ich stabilności banki nie muszą tworzyć nowego i drogiego obecnie kapitału. Dlatego bankom bardziej opłaca się udzielanie takich kredytów niż bardziej ryzykownych – firmom lub klientom indywidualnym na konsumpcję.

Wcześniej jednak bank musi wygrać przetarg. Jakie kryteria brane są pod uwagę i jakimi środkami warto konkurować?

W.K.: Przede wszystkim ceną usług bankowych. Ważne są też wspomniane już trzy elementy, czyli: depozyty, kredyty oraz transakcyjność. Nie bez znaczenia pozostaje także sposób zagospodarowania wolnych środków.

Jaki jest udział banku Nordea w rynku produktów finansowych dla samorządów?

W.K.: Nordea Bank Polska ma ponad 8 proc. rynku kredytów dla samorządów. Mniejszy jest udział banku w rynku depozytów. Stale rosnąca liczba placówek Nordea pozwala na coraz lepszą bieżącą obsługę jednostek samorządu terytorialnego. Jednym z naszych najważniejszych klientów, którego obsługujemy od lat, jest oczywiście Gdynia.

Na jakie inwestycje samorządy najczęściej zaciągają kredyty?

W.K.: Środki pozyskane dzięki kredytom przeznaczane są przede wszystkim na nową infrastrukturę, głównie na drogi oraz inwestycje związane z ochroną środowiska. Kredyty pomagają też samorządom finansować różnego typu modernizacje, na przykład wymianę ulicznego oświetlenia na bardziej energooszczędne.

Wyraźnie wydłużyła się perspektywa myślenia i planowania, którą biorą pod uwagę władze gmin, powiatów i województw. Zdają sobie sprawę, że obecne inwestycje będą służyły mieszkańcom przez długie lata.

Czy można powiedzieć, że inwestycje samorządowe są przemyślane, racjonalne?

W.K.: Ogólna ocena jest pozytywna. Wiele samorządów inwestuje w nowoczesną infrastrukturę, która będzie pomocna w późniejszym przyciąganiu inwestorów. Wyraźnie wydłużyła się perspektywa myślenia i planowania, którą biorą pod uwagę władze gmin, powiatów i województw. Zdają sobie sprawę, że obecne inwestycje będą służyły mieszkańcom przez długie lata.

Czy samorząd, który zwróci się do banku Nordea, otrzyma pieniądze na dowolną inwestycję?

W.K.: Bardzo starannie weryfikujemy zarówno projekt inwestycji, jak i możliwości finansowe samorządu, szczególnie zaś możliwość spłaty zobowiązań. Stawiamy trudne pytania dotyczące przedsięwzięć, na przykład: Po jakim czasie inwestycja się zwróci? Jak będzie wyglądała struktura budżetu w następnych latach? Czy inwestycja nie zagraża ustawowym wydatkom? Pytań pojawia się naprawdę wiele i mają one na celu weryfikację celowości przedsięwzięcia. Ponieważ mamy duże doświadczenie w finansowaniu różnych przedsięwzięć, podpowiadamy czasami samorządom, jakie rozwiązania wybrać, żeby zoptymalizować kredyt.

Po co tyle starań, skoro samorządy nie mogą upaść?

W.K.: Udzielając kredytów, kierujemy się pewnymi zasadami. Nie ma większego znaczenia, czy mówimy o kilku tysiącach czy też o kilkuset milionach złotych. Jako bankowcy musimy ocenić zdolność kredytową osoby, firmy lub instytucji ubiegającej się o pieniądze i przestrzegać prawa bankowego. Poza tym odzyskiwanie pożyczonych pieniędzy zawsze kosztuje więcej i dlatego warto dokładnie sprawdzać, na co mają być przeznaczone.

W ostatnich latach samorządy coraz chętniej sięgają po inne rozwiązania; przykładowo tworzą specjalne spółki.

W.K.: Oceniamy zarówno projekty, jak i możliwości tych spółek. Musimy też uwzględniać sytuację samorządów zakładających spółkę. Analizujemy sytuację całej grupy, czyli w zależności od potrzeby uwzględniamy budżet gminy, powiatu czy też województwa.

Minister Jacek Rostowski miał wątpliwości co do faktycznego stanu zadłużenia samorządów i znakiem zapytania opatrzył właśnie spółki komunalne.

W.K.: Pan minister wprowadził obowiązek wykazywania pełnego zadłużenia samorządów, także tworzonych przez nie spółek. Zgadzam się z tym, że trzeba spoglądać na kompletny stan zadłużenia całej grupy, czyli samorządu oraz jego spółek. Jak wspomniałem, takie właśnie jest podejście banku. Kontekst zadłużenia całego sektora finansów publicznych jest również bardzo istotny, chociaż do tej pory nie był to poważny problem. Przypadki trudnej sytuacji finansowej samorządów zdarzały się niezwykle rzadko. Wprawdzie niektóre zbliżały się do ustawowego progu, ale nie przypominam sobie, żeby z tego powodu w pomorskiej gminie lub mieście wprowadzono komisarza. Poziom zadłużenia samorządów w stosunku do reszty finansów publicznych jest niewielki. Patrząc na ten problem przez pryzmat samorządów, z którymi współpracujemy, nie wydaje mi się, żeby ostrożność pana ministra Jacka Rostowskiego była specjalnie uzasadniona.

Czy Pana zdaniem minister Rostowski zareagował zbyt nerwowo?

W.K.: Jego obowiązkiem jest stabilizowanie finansów publicznych i zwracanie uwagi na poszczególne elementy składające się na całość. Poza tym należy wyciągnąć wnioski z tego, co się dzieje w krajach południowej Europy. Niektóre regiony w tych państwach są również bardzo zadłużone i to właśnie decyduje o złej sytuacji kraju.

Ostatnie lata obfitują w duże inwestycje współfinansowane ze środków unijnych. Samorządy musiały jednak wcześniej zaciągać kredyty. Obecnie znajdujemy się w szczytowym okresie prac i wydatków. Każdy następny rok będzie spokojniejszy i zadłużenie zacznie się zmniejszać.

Według danych Narodowego Banku Polskiego w 2010 r. samorządy pożyczyły od banków dwa razy tyle, ile w roku 2008.

W.K.: Pamiętajmy, że ostatnie lata obfitują w duże inwestycje współfinansowane ze środków unijnych. Samorządy musiały jednak wcześniej zaciągać kredyty. Obecnie znajdujemy się w szczytowym okresie prac i wydatków. Każdy następny rok będzie spokojniejszy i zadłużenie zacznie się zmniejszać. Budowę nowej i modernizację starej infrastruktury należy traktować jako inwestycje. Dzięki nim w następnych latach będzie możliwy bardziej dynamiczny rozwój naszej gospodarki. Popyt jest tak duży, że nawet środki z przyszłego budżetu Unii Europejskiej nie zaspokoją naszych oczekiwań.

Czy dysponujecie danymi dotyczącymi tego, jak wiele samorządów nie korzysta z kredytów bankowych?

W.K.: W większym stopniu koncentrujemy się na rozmowach z tymi, którzy przychodzą do nas z gotowymi projektami i szukają sposobów na ich sfinansowanie.

Natknąłem się na informację, że blisko 1/3 samorządów nie korzysta z kredytów. Na pewno część nie ma zdolności kredytowej, ale pozostałym może warto zaoferować inne niż do tej pory propozycje?

W.K.: Sądzę, że wkrótce baczniej zaczniemy przyglądać się temu, jak samorządy wykorzystują różne narzędzia finansowe. Każdy rok przynosi innowacje, więc za jakiś czas zaproponujemy nowe oferty. Coraz częściej dochodzi do wspólnych przedsięwzięć kilku samorządów i staramy się do tego dopasować. Mam nadzieję, że wkrótce nadejdzie czas na realizację projektów w ramach partnerstwa publiczno­‑prywatnego.

Wierzy Pan, że taki rodzaj partnerstwa jest możliwy w polskich realiach?

W.K.: Żeby do tego doszło, samorządy oraz środowiska biznesowe muszą zaakceptować nową sytuację. Takie przedsięwzięcia zostaną obliczone na kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat. Każda ze stron będzie chciała nie tylko wyeliminować ryzyko, ale także zabezpieczyć zyski. Szczególnie duże zmiany nastąpią w długofalowym myśleniu firm. Burmistrzowie i prezydenci też będą musieli się zabezpieczyć i przygotować na różne wątpliwości. Takie przedsięwzięcia należy prowadzić w sposób bardzo transparentny.

Tak długo, jak samorządy nie będą musiały szukać innego finansowania niż środki europejskie, nie dojdzie do większego zainteresowania współpracą z firmami w długoletnich relacjach partnerskich.

Czy przyszłe strony partnerstw dojrzewają do współpracy?

W.K.: Można zaobserwować różne próby uruchomienia takich przedsięwzięć. Póki co, są to nieliczne przypadki, ale tak długo, jak samorządy nie będą musiały szukać innego finansowania niż środki europejskie, nie dojdzie do większego zainteresowania współpracą z firmami w długoletnich relacjach partnerskich.

Czy z myślą o nadchodzących latach, w czasie których środki unijne będą trudno dostępne, samorządy szukają także innych możliwości finansowania inwestycji, bieżącej działalności lub lepszego wykorzystania tzw. wolnych środków?

W.K.: Spodziewam się, że banki będą musiały oferować atrakcyjniejsze niż do tej pory warunki zaciągania kredytów. Natomiast samorządy zostaną zmuszone do szukania nowych dochodów – najpierw, żeby spłacić obecne zobowiązania, a później, żeby samodzielnie, bez zewnętrznego dofinansowania, realizować kolejne projekty. We wspólnym interesie samorządów, przedsiębiorstw oraz banków leżą stabilne warunki rozwoju. Bezpieczeństwo finansów publicznych dla całego sektora bankowego ma ogromne znaczenie, tym bardziej, że zwracamy coraz większą uwagę na długoletnią współpracę. Banki, które wcześniej postawiły na współpracę z samorządami, mają lepsze portfele kredytowe i bardziej stabilną sytuację. Jeżeli otoczenie makroekonomiczne będzie stabilne, to nie widzę zagrożeń dla dalszej współpracy.

Dziękuję za rozmowę.