Globalizacja nie jest zjawiskiem nowym – dawniej miała miejsce wewnątrz imperiów kolonialnych, dziś dzieje się w zliberalizowanej przestrzeni światowego handlu pomiędzy niepodległymi krajami.
O globalizacji napisano bardzo dużo, choć samo zjawisko nie jest nowe i mieliśmy z nim do czynienia już w końcu XIX wieku. Wtedy, tak jak i w końcu XX wieku, wymiana międzynarodowa rosła szybciej niż suma dochodów narodowych krajów w niej uczestniczących. Dawniej odbywało się to w dużej mierze wewnątrz imperiów kolonialnych – dziś dzieje się w zliberalizowanej przestrzeni światowego handlu pomiędzy niepodległymi krajami. Niepodległymi, choć tak naprawdę w dużej części pozbawionymi pełnej suwerenności przez ponadpaństwowe korporacje. I to zresztą wymiana wewnątrzsektorowa, a żeby być bardziej precyzyjnym – wewnątrzkorporacyjna tworzy w dużym stopniu ten bezprecedensowy wzrost obrotów międzynarodowych nazywany globalizacją.
Globalizacja, czyli co?
Na pojęcie globalizacji składają się cztery procesy, które ją charakteryzują i w dużym stopniu wyjaśniają. Jeden to wspomniana już liberalizacja handlu światowego, niemożliwa bez konsekwentnej woli stałego obniżania taryf celnych i innych ograniczeń wymiany. Drugi to ciągły, a od drugiej połowy XX wieku przybierający na sile proces personalizacji produktów, prowadzący do znaczącego wzrostu ich zróżnicowania i zwiększający w ten sposób ofertę rynkową. Po stronie podaży z jednej strony rozwój technologii informatycznych i telekomunikacyjnych pozwala na rozbicie geograficzne łańcucha produkcji (fragmentaryzację), a z drugiej oczekiwania rynków finansowych prowadzą do dezintegracji wertykalnej przedsiębiorstw (outsourcing), zmuszonych do dostarczania ciągle rosnącego zwrotu z kapitału własnego (return on equity ) (finansjalizacja).
Ostatnio prowadzone badania potwierdzają, że razem z globalizacją następuje rozwarstwienie przychodów wewnątrz gospodarek narodowych – jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej w krajach rozwiniętych.
Większość analiz globalizacji ma charakter opisowy i tak naprawdę do dziś nie udało się ustalić kierunku przyczynowości. Czy jest ona samorodnym dzieckiem korporacji transnarodowych, czy efektem zwiększonej roli rynków finansowych, które zmodyfikowały ich strategie? Czy jest produktem ubocznym utrzymywania zbyt długo fikcji państwa dobrobytu? A może źródła są jeszcze głębsze i leżą np. w demografii? Wreszcie do końca nie wiadomo, czy przyniosła ona wymierne korzyści, a jeżeli tak, to komu. Ostatnio prowadzone badania potwierdzają, że razem z globalizacją następuje rozwarstwienie przychodów wewnątrz gospodarek narodowych – jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej w krajach rozwiniętych. Dzieje się tak dlatego, że fragmenty łańcucha wartości, które pozostają w krajach rozwiniętych, relatywnie mniej zatrudniają, ale są lepiej opłacane niż przedtem. Zatrudnienie przechodzi wtedy do sektora usług, który rośnie szybciej, ale nie ma potencjału wydajności pracy i wzrostu płac, a wręcz przeciwnie – pokazuje ich realny spadek. Okazuje się, że niższy koszt importowanych produktów (koronny argument globalizatorów) coraz częściej nie kompensuje spadku płacy realnej. Podobny mechanizm, również skutkujący rozwarstwieniem przychodów, ma miejsce w krajach rozwijających się i przejmujących rolę podwykonawcy, w których jednostki posiadające kompetencje handlowe i kapitał uzyskują niewspółmiernie większe dochody od pracowników. Niestety, nie ma jeszcze dobrych i dogłębnych danych oraz badań w tym zakresie i pewnie – ze względu na charakter polityczny tych krajów – długo ich nie będzie.
Globalizacja po polsku
Polska ma w procesie globalizacji miejsce specyficzne – graniczne. Nadal będąc w kategorii krajów o niższych kosztach, jest kierunkiem delokalizacji części łańcuchów produkcji. Równocześnie własny przemysł prowadzi już do wielu lat delokalizację na Wschód, a średniej wielkości rynek wewnętrzny tworzy pozory bezpieczeństwa dla dużej grupy przedsiębiorstw średniego rozmiaru. Polska ma też jeden znaczący handicap późnego wejścia w procesy globalizacyjne, które trwają na świecie już od początku lat 80., a dla przemysłu tekstylnego nawet dłużej. Wyraża się on nadal relatywnie niskim poziomem kapitalizacji polskich przedsiębiorstw (np. w porównaniu z niemieckimi). Jest to kapitalizacja niska w zakresie środków finansowych, ale – co szczególne – nadal relatywnie niska również pod względem wartości niematerialnych (własne marki, wzory, patenty, technologiczny know‑how). Oczywiście na tle niskiej średniej wyróżniają się przedsiębiorstwa, które potrafiły zbudować albo silną markę, albo silną pozycję w zakresie własności intelektualnej, a są i takie, które zdobyły i jedno, i drugie. Wśród tych pierwszych są firmy AGD, marki tekstylne i spożywcze. Wśród drugich – kilka firm informatycznych. Tych ostatnich jest jednak bardzo mało. Warto zwrócić uwagę, że przemysły, w których działają takie przedsiębiorstwa, z reguły nie są bardzo kapitałochłonne, a z drugiej strony mają w miarę duży rynek wewnętrzny. Zasięg tych przedsiębiorstw nie jest jednak globalny, poza nielicznymi wyjątkami. Głównym obszarem dystrybucji jest Europa Środkowowschodnia, choć niektóre zdobywają przyczółki na zachodzie Europy. Wiele z nich produkuje już na Dalekim Wschodzie – ma więc strukturę quasi‑zglobalizowanej firmy międzynarodowej.
Jaki rynek, tacy przedsiębiorcy
„Pokaż mi, jaki masz rynek, a powiem ci, jakich będziesz miał przedsiębiorców”. Zasada ta działa również w Polsce, gdzie poziom tolerancji na brak precyzji, rzetelności oraz jakości produkcji i usług jest ciągle wyższy niż w Europie Zachodniej.
Linia dezintegracji wertykalnej przedsiębiorstw, pod wpływem poszukiwania lepszej stopy zwrotu przez outsourcing i delokalizację, dzieli je z reguły w połowie. Sprzedaż, marketing, rozwój produktu i technologii zostają. Pozostałe funkcję odchodzą na zewnątrz bądź tylko przemieszczają się geograficznie. Czy to w międzynarodowych korporacjach pochodzących z USA czy Europy Zachodniej, czy też w naszych rodzimych quasi‑globalnych firmach jest w tym zakresie podobnie. Należy jednak zwrócić uwagę na kierunek przyczynowości. Firma globalizuje się, bo zdobywa ponadnarodowe rynki (przez umiejętności sprzedaży i marketingu) i dopiero wtedy, po osiągnięciu odpowiedniej skali, zaczyna się fragmentaryzować, a nie odwrotnie. To znaczy, że przez fragmentaryzację zdobywa szersze rynki. Niestety, polskie firmy to przeważnie przedsiębiorstwa średnie i małe, operujące na ciągle jeszcze niewymagającym rynku polskim i wschodnioeuropejskim. „Pokaż mi, jaki masz rynek, a powiem ci, jakich będziesz miał przedsiębiorców”. Zasada ta działa również w Polsce, gdzie poziom tolerancji na brak precyzji, rzetelności oraz jakości produkcji i usług jest ciągle wyższy niż w Europie Zachodniej, co pozostawia miejsce dla producentów i usługodawców o średniej jakości. Nic dziwnego, że aby zrobić skok do przodu w kierunku trudniejszych rynków, firmy muszą przekroczyć próg jakościowy i kompetencyjny. I nie chodzi tu o często martwy certyfikat ISO, dający pewne zabezpieczenie jakości procesów, ale o to, że w wielu wypadkach następują tylko pozorne zmiany.
Jak uniknąć pozostania „średniakiem”?
Jakie kompetencje są potrzebne, by polskie przedsiębiorstwa uniknęły „pułapki średniaka”, czyli pozostania na obecnym, niby zadowalającym poziomie, podczas gdy stopniowo wzrasta agresywność konkurencji zagranicznej również na naszym, wydawałoby się bezpiecznym rynku rodzimym? Wymieńmy cztery klasy kompetencji, zaczynając od zdolności określenia swojej rzeczywistej pozycji. Sukces tworzy naturalnie swego rodzaju miopię i utratę zdolności oceny otoczenia. Zdolność szerokiej obserwacji i organizacji danych będzie zatem pierwszą z potrzebnych kompetencji, wymagającą swoistej pokory. Druga to umiejętność marketingu i sprzedaży poza własnym najbliższym kręgiem kulturowym. Potrzeba tu zrozumienia często bardzo subtelnych różnic oraz wyższych umiejętności obserwacji i interpretacji. Po stronie wytwórczej podstawą konkurencyjności jest i będzie skrócenie cyklów tworzenia, a zwłaszcza wdrażania nowych produktów i usług. Wymaga to przede wszystkim doskonale zorganizowanej wewnętrznie pracy zespołowej, a ta – wzajemnego szacunku i zaufania. Wreszcie jakość, jakość i jeszcze raz jakość, wymagająca przełomu w kulturze pracy, tak że staje się ona naturalna, a nie wymuszana. Na skutek tego rynki, po przedłużonym okresie kontaktu z wyrobem niższej jakości i ekspozycji, wracają do producentów droższych, ale pewniejszych. Jakość, a zatem precyzja w dostosowaniu do potrzeb klienta, oraz trwałość były i pozostaną nerwem konkurencyjności. Tak mało i tak dużo zarazem.