Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Nasz sukces zależy od ludzi

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Co przyciąga do Trójmiasta firmy takie jak Thomson Reuters?

Adam Sikorski: Przede wszystkim wysoko wykwalifikowane kadry. Kiedy kilka lat temu osiedlaliśmy się w Trójmieście, nie mieliśmy dużej konkurencji i dlatego stosunkowo łatwo mogliśmy znaleźć dobrze wykwalifikowanych pracowników.

Niewielka liczba firm zagranicznych mogła mieć też ujemne strony. Czy nie brakowało ludzi z doświadczeniem?

Gdyński oddział Thomson Reuters powstał na bazie firmy EcoWin, która została kupiona w 2005 r., więc mieliśmy specjalistów. Drugim źródłem wykwalifikowanych pracowników były inne oddziały firmy, znajdujące się na niemal wszystkich kontynentach. Kiedy w 2005 r. zapadały decyzje o lokalizacji biura w Europie Środkowo­‑Wschodniej, konkurentami były Budapeszt oraz Bratysława, jednak ostatecznie firma osiadła w Trójmieście.

Większość firm z branży usług informacyjnych działa w Warszawie, Krakowie lub Wrocławiu. Oprócz odpowiednich zasobów ludzkich, jakie jeszcze argumenty zdecydowały o lokalizacji na Pomorzu?

Właśnie duża liczba firm w wymienionych przez pana miastach kazała szukać innego miejsca spełniającego nasze oczekiwania. Gdańsk i Gdynia mają wiele uczelni. Corocznie tysiące absolwentów kończy szkoły wyższe w Trójmieście. Są oni odpowiednio przygotowani do pracy w takiej firmie jak Thomson Reuters.

W 2005 r. w Gdańsku i Gdyni nie było zbyt dużo powierzchni biurowych. Czy stanowiło to jakąś barierę?

Siedziba firmy EcoWin znajdowała się w Gdańsku i tam pracowało koło 30 osób. Dlatego początkowo właśnie w Gdańsku szukaliśmy biura. Niestety, mimo wydatnej pomocy władz miasta nie udało się znaleźć tak dużej powierzchni, żeby oddział Thomson Reuters mógł się rozwinąć do zakładanej wielkości. Dlatego osiedliliśmy się w Gdyni.

Czy oprócz odpowiednich kadr, powierzchni biurowych i dobrej komunikacji przy wyborze miejsca brano pod uwagę inne argumenty, na przykład jakość życia?

Jakość życia ma znaczenie, szczególnie gdy trzeba ludzi sprowadzać z innych miast lub krajów. Standard Gdańska lub Gdyni jest wysoki, jest morze, wiele propozycji kulturalnych. Miasta nie są zbyt duże, dzięki temu nie ma znacznych problemów komunikacyjnych i ludzie chętnie się tu przeprowadzają. Podobnie zachowują się obcokrajowcy. Około 10 proc. pracowników gdyńskiego oddziału pochodzi z innych krajów i chyba dobrze się im mieszka w Trójmieście.

Jakość życia nie jest oczywiście czynnikiem decydującym, ale kiedy te najważniejsze są porównywalne, jest miejsce na mniej ważne i one często decydują o tym, gdzie ulokuje się firma.

Czy wysoka jakość życia jest czynnikiem ważnym również dla szefów decydujących o lokalizacji?

Nie jest to oczywiście czynnik decydujący, ale kiedy te najważniejsze są porównywalne, jest miejsce na mniej ważne i one często decydują o tym, gdzie ulokuje się firma.

Zaangażowanie władz samorządowych jest chyba silniejszym argumentem?

Zdecydowanie, i nie tylko wtedy, gdy szuka się miejsca na inwestycje. Dobry kontakt z lokalną władzą bardzo pomaga w prowadzeniu biznesu, szczególnie kiedy trwa proces inwestycyjny. Jest wiele spraw, które wymagają na bieżąco konsultacji, czasami nawet pomocy. Dlatego zainteresowanie samorządów jest niezwykle istotne.

Czy władze Gdańska angażowały się w pomoc na tym pierwszym etapie, kiedy szukaliście miejsca na biuro w tym mieście?

Tak. Było poważne zainteresowanie i pomoc. Niestety, wówczas nie było w Gdańsku dużych powierzchni biurowych odpowiadających naszym potrzebom.

Jak się układa współpraca z gdyńskim magistratem?

Poprawnie. Więcej nie mogę powiedzieć, ponieważ dopiero przejmuję obowiązki dyrektora i nie mam jeszcze osobistych doświadczeń.

Niekiedy inwestorzy skarżą się na krótką pamięć władz polskich miast, które wykazują zainteresowanie jedynie do chwili wyboru lokalizacji, ewentualnie do momentu zakończenia procesu inwestycyjnego. Później zaś kontakty się urywają i nikt się już nie interesuje, co dalej się dzieje z danym inwestorem.

Wszystkie ośrodki na całym świecie są w podobnej sytuacji i niezwykle ważne jest, aby bieżące relacje z władzami lokalnymi były ustabilizowane. Istotne jest również, aby oczekiwania obu stron były jasne od pierwszego stadium współpracy i aby strony konsekwentnie przestrzegały ustaleń.

Czy firmy zagraniczne pytają, jak wyglądają kontakty z samorządami na różnych etapach inwestycji?

Tak. Mieliśmy już kilka rozmów z przedstawicielami różnych zagranicznych inwestorów, zastanawiających się nad lokalizacją w Trójmieście. Zawsze pytali o relacje z samorządami. Nasze opinie są traktowane jak referencje. Znane są w Polsce przypadki, że przychylne dla samorządów opinie zachęcały firmy do inwestowania w danym regionie.

W naszej branży sukces lub porażka przedsięwzięcia zależą od ludzi; dostępność kadr również decyduje, czy dana inwestycja trafi w takie lub inne miejsce. Ważnym elementem jest też pewna stabilizacja i przejrzystość prawna.

Czy pozostałe kryteria są dla innych inwestorów podobne?

Oczywiście, w naszej branży sukces lub porażka przedsięwzięcia zależą od ludzi: dostępność kadr również decyduje, czy dana inwestycja trafi w takie lub inne miejsce. Ważnym elementem jest też pewna stabilizacja i przejrzystość prawna.

Jacy byli ludzie, których szukaliście do pracy pięć lat temu, i jak wygląda to dziś?

W tym wypadku nic się nie zmieniło. Szukaliśmy i szukamy ludzi utalentowanych, znających co najmniej dwa języki obce, ambitnych, chcących się rozwijać. Mamy szeroką i zróżnicowaną ofertę pracy.

Absolwenci wyższych uczelni przystępują od razu do pracy czy wymagają dłuższego szkolenia?

Przed przystąpieniem do pracy każda nowo przyjęta osoba jest szkolona. Nie oczekujemy od uczelni absolwentów od razu przygotowanych do przejęcia obowiązków. Szkolenie jest niezbędne, gdyż jesteśmy firmą z nietypowymi wymaganiami. Trwa ono, w zależności od działu, od trzech do sześciu miesięcy.

Czy absolwenci pomorskich uczelni mają kompetencje i kwalifikacje spotykane w innych największych polskich miastach?

Znajdujemy podobnie przygotowanych absolwentów wyższych szkół z Krakowa, Wrocławia oraz Trójmiasta. Nie mamy problemów z obsadzaniem nowych stanowisk, zawsze znajdujemy ludzi odpowiednio wykształconych i przygotowanych.

Thomson Reuters jest globalną korporacją. Jak wypada porównanie polskich uczelni z zagranicznymi?

Wszędzie jest jakaś specyfika. W Polsce ludzie potrafią ciężko i wydajnie pracować, a oprócz tego są twórczy.

Od uczelni oczekujecie wyłącznie dobrze przygotowanych absolwentów?

Nie tylko. Potrzebujemy większego zorientowania na biznes w ogólnie pojętych programach kształcenia. Zacieśniamy współpracę z Wydziałem Ekonomicznym Uniwersytetu Gdańskiego. Jeden z przedmiotów został oparty na produktach Thomson Reuters. Pomogliśmy również w przygotowaniu specjalistycznej pracowni na tym wydziale.

Dynamika zmian w sektorze, w którym funkcjonuje Thomson Reuters, jest bardzo duża. W jakim kierunku obecnie zmierza korporacja?

Widzimy siebie jako przedsiębiorstwo o prawdziwie globalnym charakterze. Korzenie naszej firmy sięgają roku 1851, za pośrednictwem naszych agencji informacyjnych jesteśmy obecni w wielu krajach i miastach od lat. Nasze centrum w Gdyni jest częścią globalnej sieci centrów doskonałości i odgrywa ważną rolę we wspieraniu realizacji tego, co nazywamy dostarczaniem informacji inteligentnej.

Jakie są korzyści dla pomorskiej i polskiej gospodarki płynące z osiedlania się takich firm jak Thomson Reuters?

Thomson Reuters to firma o charakterze globalnym, zatrudniamy 55 tys. osób w 100 krajach. Centrum w Gdyni odgrywa ważną rolę w zaopatrywaniu w niezbędną wiedzę i dane dla światowego „przemysłu finansowego”. W Gdyni zatrudniamy kilkaset osób. Nasi pracownicy mają szansę ubiegania się o pracę we wszystkich krajach, miastach – o ile są odpowiednio wykwalifikowani i oczywiście zainteresowani. Dajemy doświadczenie, kulturę pracy światowej korporacji, które mają ogromne znaczenie na rynku. Jeżeli ktoś z obecnych pracowników zmieni pracę lub założy swoją firmę, na pewno będzie wykorzystywał te atuty.

Mamy coraz lepsze drogi oraz infrastrukturę telekomunikacyjną. Czy firmy nadal będą się lokować wyłącznie w dużych miastach, czy może atrakcyjne staną się na przykład Kartuzy i tam będą stawiane nowe biurowce?

Thomson Reuters nie może wypowiadać się na temat ewentualnych decyzji innych firm, ale nie wydaje się, aby miał nastąpić odwrót od dużych miast. Owszem, światłowody można doprowadzić do wielu miejsc, ale wybudowanie biurowców w Kartuzach i dojeżdżanie do pracy tysięcy osób nie będzie łatwe. Większość naszych pracowników korzysta z komunikacji miejskiej, z pociągów SKM. Czas i pewność dojazdu mają duże znaczenie.

W Trójmieście powoli przybywa firm zagranicznych. Jak duże rezerwy ma pomorski rynek pracy, żeby inwestorzy nie zniechęcali się brakiem wykwalifikowanych kadr?

Oczywiście jest gdzieś granica, której przekroczenie może wywołać taką reakcję potencjalnych inwestorów. Nie możemy spekulować na temat wielkości rezerw na rynku pracy, ale na każdym takim rynku istnieje pewien limit. Aczkolwiek jeżeli rynek pracy jest stabilny i co roku mury uczelni opuszczają nowi absolwenci, to bardzo pomaga firmom takim jak nasza, które poszukują młodych, utalentowanych i wykształconych ludzi.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Na wspólnej promocji zyskają wszyscy

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Inżynier aeronautyczny, inżynier systemów, architekt oprogramowania – na te stanowiska szukał pan niedawno ludzi do pracy. Znaleźli się odpowiedni kandydaci w Gdańsku?

Adam R. Wojewodka: W Gdańsku można znaleźć informatyków, architektów systemów, inżynierów softwarowych. Przybywa kierunków informatycznych na innych niż do tej pory uczelniach. Do tego przyjeżdżają nad morze informatycy na przykład z Olsztyna. Natomiast fachowców z branży aeronautycznej na Pomorzu nie znajdziemy. Po absolwentów aeronautyki i pokrewnych kierunków musimy sięgać do Rzeszowa. Tamtejsza Politechnika od ponad 50 lat kształci inżynierów lotnictwa. W Trójmieście oczywiście mamy specjalistów od nawigacji, ale dwuwymiarowej – morskiej. Jest wielu absolwentów szkół morskich, których kształcimy już w firmie. Dodatkowo Akademia Marynarki Wojennej chce podjąć współpracę z Wyższą Szkołą Oficerską Sił Powietrznych w Dęblinie i oferować kierunki lotnicze w Gdyni. Z punku widzenia naszej firmy jest to bardzo ciekawa propozycja.

Potrzebujecie nie tylko informatyków. Jak po kilkunastu latach działalności w Gdańsku wypada ocena rynku pracy?

Na blisko 320 osób tutaj pracujących 2/3 to informatycy. Pozostałe dziedziny to wspomniana aeronautyka i dyscypliny pokrewne. Pracują u nas na przykład osoby, które skończyły geografię, geodezję i kierunki morskie. Oczywiście są też specjaliści od finansów, HR itp.

13 lat temu osiedliliśmy się w Gdańsku, ponieważ byli tu dobrej jakości informatycy. Od tamtego czasu wprawdzie przybyło firm zatrudniających inżynierów tej specjalności, ale też co roku dużo więcej absolwentów kierunków informatycznych opuszcza mury różnych uczelni.

Jak firmie tak długo zakorzenionej w Gdańsku układa się współpraca z władzami miasta?

Przekornie powiem, że przyszliśmy do Gdańska za wcześnie. Byliśmy bodaj pierwszą dużą zachodnią firmą informatyczną, która się osiedliła w tym mieście, i wtedy nie było jeszcze żadnych zachęt. W późniejszych latach wykorzystywaliśmy programy wsparcia dla nowo zatrudnionych absolwentów wyższych uczelni. Nie możemy już korzystać z żadnych ulg podatkowych czy innych programów pomocy, jakie otrzymują nowe zagraniczne firmy.

O jakich formach wsparcia rozmawiacie w czasie spotkań z władzami miasta?

Rzadko do nich dochodzi, więc ten temat raczej nie jest poruszany.

Ale w środowisku biznesowym spotkania firm o zbliżonym profilu zapewne mają miejsce. Czy kiedy rozmawia się o przyszłości przedsiębiorstw, padają jakieś oczekiwania wobec władz miasta?

Pojawił się pomysł powołania klastra. Być może dochodzi do takich dyskusji i są formułowane pewne oczekiwania. Jednak nie ma to szerszego charakteru.

Wiara w gwałtowny rozwój sektora informatycznego w Trójmieście nie ma oparcia w rzeczywistości. Potrzebna jest dywersyfikacja przemysłu i usług. Natomiast jeszcze bardziej Gdańsk potrzebuje promocji na świecie.

Zmiany w tym sektorze są szybkie i rynek podobnych firm się rozrasta, także w Trójmieście. Co będzie za kilka lat? Czy wówczas jakaś pomoc samorządu będzie potrzebna?

Nie odnoszę wrażenia, że zachodzą szybkie zmiany. Jeżeli spojrzymy na kilka ostatnich lat, to rzeczywiście nasza branża jest rozwojowa, ale coś ją hamuje. Patrząc na całą aglomerację, na potencjał, wartość dodaną wynikającą z jakości życia, Trójmiasto ma wiele zalet. Natomiast w ciągu tych 13 lat zwiększyła się liczba dużych firm informatycznych, ale jest ich nadal kilka, a nie kilkanaście czy kilkadziesiąt. Światowa koniunktura dla takich firm jeszcze trwa, tylko że za 10 lat prawdopodobnie już tak dobrych warunków do rozwoju nie będzie. Dlatego wiara w gwałtowny rozwój tego sektora w Trójmieście nie ma oparcia w rzeczywistości. Potrzebna jest dywersyfikacja przemysłu i usług. Natomiast jeszcze bardziej Gdańsk potrzebuje promocji na świecie. To jeden z wniosków płynących z porównania rozwoju tego sektora w innych miejscach w kraju i poza jego granicami. Dlatego nie wierzę, że czeka nas wielki rozwój w najbliższych latach, skoro do tej pory tego nie zaobserwowaliśmy.

Dla wielu firm barierą był brak powierzchni biurowych. Czy 13 lat temu mieliście kłopot ze znalezieniem miejsca?

To jest nasza druga siedziba. Kiedy rozglądaliśmy się za nową lokalizacją, pomieszczenia przy Długich Ogrodach wręcz na nas czekały. Dziś jest tyle biurowców, że w Trójmieście ta bariera zniknęła.

Mam zastrzeżenia dotyczące absolwentów trójmiejskich uczelni. Znajomość języków obcych – i to nie tylko niemieckiego, ale także angielskiego – powinna być lepsza. Brakuje też praktycznej wiedzy o biznesie. Wreszcie, bardzo czasochłonna jest nauka pracy w zespole. Absolwenci naszych uczelni są często świetnymi fachowcami, ale nie nauczyli się, jak współpracować, komunikować się z innymi członkami zespołu, z klientem.

Starania InvestGDA o ściągnięcie dwóch dużych inwestorów nie powiodły się, ponieważ przeprowadzone przez nich badania wykazały w Trójmieście zbyt małą liczbę studentów oraz absolwentów znających dobrze język niemiecki. Czy Lufthansa Systems natknęła się w Gdańsku na taką barierę?

To jest szerszy problem. Mam zastrzeżenia dotyczące absolwentów trójmiejskich uczelni. Znajomość języków obcych – i to nie tylko niemieckiego, ale także angielskiego – powinna być lepsza. W takiej firmie jak nasza cała dokumentacja, bieżąca komunikacja odbywa się po angielsku. Jesteśmy jednak częścią niemieckiego koncernu, więc niezbędny jest też niemiecki. Oba języki trzeba dobrze znać. Absolwentom naszych uczelni brakuje też praktycznej wiedzy o biznesie. Potrzeba jest ta zdobywana na uczelni, ale oprócz tego studenci muszą odbywać w firmach staże. Jeżeli młody człowiek przychodzi do pracy bez takiej wiedzy i umiejętności, dużo czasu trzeba poświęcić na przygotowanie go do przejęcia obowiązków. Wreszcie, bardzo czasochłonna jest nauka pracy w zespole. Absolwenci naszych uczelni są często świetnymi fachowcami, ale nie nauczyli się, jak współpracować, komunikować się z innymi członkami zespołu, z klientem.

Co, oprócz poprawy jakości kształcenia, należy zrobić by zwiększyć napływ inwestorów do regionu?

Podstawą jest promocja Gdańska i Pomorza w świecie. To powinno być dobrze przygotowane i realizowane na szeroką skalę. Częściej należy sięgać po przykłady firm, które osiedliły się w Gdańsku i są zadowolone z tego wyboru.

Czy współpraca samorządów, szczególnie Gdańska i Gdyni, może spowodować, że więcej firm będzie się tu osiedlało?

Na pewno. Inwestor szybko się zorientuje, że te miasta chodzą własnymi drogami: dwa lotniska, dwa parki technologiczne, nie jestem pewien, czy jest wreszcie wspólny bilet na komunikację miejską i SKM dla całego Trójmiasta. To nie są miasta odległe od siebie o setki kilometrów. Gdyby miały wspólne centrum promocyjne, byłby większy efekt. Liczy się ściągnięcie firmy, a czy się ona osiedli w Gdańsku czy w Gdyni – nie powinno mieć większego znaczenia. I tak zyskują oba miasta, zyskuje cała aglomeracja.

Największym dostawcą absolwentów potrzebnych dla takich firm jak Lufthansa Systems jest Politechnika Gdańska. Dodatkowo, wkrótce Polsko­‑Japońska Wyższa Szkoła Technik Komputerowych w Gdańsku zacznie dostarczać absolwentów. Konkurencja między uczelniami nie jest zbyt duża.

Korzystamy również z absolwentów Uniwersytetu Gdańskiego, Akademii Morskiej, od niedawna również Wyższej Szkoły Bankowej. Jest więc w czym wybierać i uważam, że taka konkurencja jest wystarczająca.

Czy wasze uwagi dotyczące kształcenia, choćby języków czy przedsiębiorczości, są brane pod uwagę?

Niekiedy tak się dzieje. Zostałem zaproszony do Rady Przedsiębiorczości Wyższej Szkoły Bankowej i być może dzięki temu będzie lepszy przepływ informacji między naszymi środowiskami. Mam wrażenie, że im mniejsza uczelnia, tym bardziej jest otwarta na oczekiwania firm.

Czy korzystacie z dorobku naukowego pomorskich uczelni? Czy były jakieś ciekawe pomysły, które udało się zaadaptować?

Nasze potrzeby nie są w tej kwestii zbyt duże i chyba nie było takiego przypadku.

Może uczelnie powinny dostarczyć jakieś propozycje?

Gdyby uczelnie zaczęły przychodzić z takimi pomysłami, to z zainteresowaniem byśmy się im przyjrzeli. Co tu ukrywać, są na świecie miejsca, gdzie przepływ wiedzy z uczelni do biznesu lepiej funkcjonuje.

O firmach z sektora usług biznesowych mówi się niekiedy, że równie łatwo wchodzą, jak i wychodzą. Jakie okoliczności mogą zmusić pana do szukania innego miejsca dla Lufthansa Systems?

Każdą firmę można przenieść. Zmiana lokalizacji fabryki samochodów jest bardzo prosta. Jest decyzja, później sprzedaż lub zapakowanie urządzeń i przenosiny do innego kraju lub na nowy kontynent. Decyduje rachunek ekonomiczny i znane są przypadki takich przeprowadzek. W naszej branży wartością są ludzie. Dopóki mamy zapewnioną stabilność podatkową, finansową, ogólne bezpieczeństwo, a także swobodny dostęp do usług i ludzi do pracy, raczej nikt nie będzie myślał o przenosinach.

Coraz bardziej rozbudowane wsparcie dla inwestorów, coraz kosztowniejsza promocja każą prezydentom miast zastanawiać się, jakie korzyści płyną ze ściągania inwestorów z branży usług biznesowych. Co miasto zyskuje?

Pomijam korzyści płynące z podatków płaconych przez firmy oraz zatrudnionych tam pracowników. Równie ważny, a może nawet ważniejszy, jest wizerunek. Firmy znanych marek, jak Intel, Sony, Lufthansa, przyciągają innych inwestorów. To się przekłada na szybszy rozwój nie tylko w danym sektorze; miasta, w których działają światowe firmy, są też znane na całym świecie. Przez te 13 lat naszą firmę odwiedziły setki, a może nawet tysiące osób. Wszyscy musieli gdzieś mieszkać, jeść, chcieli coś zobaczyć, czegoś posłuchać itp., czyli zostawili w Gdańsku pieniądze. Wielu z nich wróciło z rodzinami jako turyści.

Jak wygląda zaangażowanie pańskiej firmy w działalność społeczną?

To jest bardzo ważne zarówno dla miasta, jak i dla firmy. Nie jestem zwolennikiem głośnego mówienia o pomocy, chociaż wiem, że niektórzy przykładają do tego wielką wagę, podkreślając znaczenie CSR. Regularnie wspieramy przedstawienia dla dzieci w szpitalu na Polankach. Na Dolnym Mieście znajduje się świetlica społeczna, której pomagamy. Ostatnio pracownicy zorganizowali pomoc dla powodzian, do czego firma się dołożyła. Nasze działania koncentrujemy na najbliższym otoczeniu, a Dolne Miasto potrzebuje takich inicjatyw.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Otwarci na współpracę z nauką i miastem

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Z jakiego powodu firma Acxiom musiałaby szukać innego miejsca w kraju lub za granicą?

Agata Szeliga-Staszkiewicz: Na decyzję o zmianie lokalizacji nie wpływa jeden element. Na pewno przy jej podejmowaniu może mieć znaczenie brak rąk do pracy czy zmiany legislacyjne znacznie utrudniające działalność firmy.

Zazwyczaj wynajęcie powierzchni biurowej nie jest trudnym zabiegiem. Ważniejszym kryterium jest zbudowanie nowego zespołu w nowym miejscu. To mocno ogranicza pomysły związane ze zmianą lokalizacji.

Teoretycznie wynajem biura powinien być najłatwiejszą częścią tego zadania, ale kiedy prawie trzy lata temu szukaliśmy miejsca w Gdańsku, okazało się to bardzo dużym problemem. Natomiast zbudowanie zespołu pracowników jest procesem długotrwałym. Dlatego kiedy już mamy ludzi, staramy się nie przeprowadzać gwałtownych zmian i decyzja o pozostawieniu dotychczasowej i szukaniu nowej lokalizacji jest bardzo trudna.

Kilkuletnia działalność w Warszawie oraz Gdańsku z pewnością dostarczyła wielu spostrzeżeń. Gdyby decyzje lokalizacyjne podejmowane były dziś, czy inaczej wyglądałyby rozmowy z samorządami?

Przed laty odrobiliśmy lekcję i nie sądzę, żeby do tej pory nastąpiły jakieś większe zmiany. Gdańskie centrum otwieraliśmy z uwzględnieniem warszawskich doświadczeń. Natomiast podejmując dziś taką decyzje, bardziej dbalibyśmy o pomoc ze strony samorządu w dłuższej, nawet kilkuletniej perspektywie. Kiedy szukaliśmy miejsca na Pomorzu, wsparcie było bez zarzutu, mogliśmy liczyć na nie niemal na każdym kroku. Kiedy już się osiedliliśmy, pomoc się skończyła. Mogę się tylko domyślać, że siły zostały przerzucone na inwestorów, którzy jeszcze nie podjęli decyzji, gdzie utworzą firmę.

Brak pomocy po rozpoczęciu działalności jest gdańską specyfiką czy też ten problem ma szerszy zasięg?

To jest większy problem, chociaż są też wyjątki, gdzie gminy dłużej pamiętają o wspieraniu inwestorów. Nie chcę wychwalać innych miast, tym bardziej że w porównaniu z niektórymi krajami jest jeszcze wiele do zrobienia.

Potrzebujemy wsparcia przy rekrutacji, a później przy rozwoju kadr i biznesowym szkoleniu młodych ludzi. Na nich opiera się działalność naszej branży. Potrzebujemy pomocy również przy nawiązywaniu współpracy z uczelniami.

Jakiej pomocy potrzebuje inwestor po osiedleniu się w danym miejscu?

Oczekujemy wsparcia przy rekrutacji, a później przy rozwoju kadr i biznesowym szkoleniu młodych ludzi. Na nich opiera się działalność naszej branży. Potrzebujemy pomocy również przy nawiązywaniu współpracy z uczelniami, chociaż w tym wypadku sami staramy się szukać kontaktów, a Gdańsk jest przykładem dobrych relacji ze szkołami wyższymi. Uczelnie, z którymi współpracujemy, są otwarte na nasze propozycje szkoleń. Udostępniają nam swoje zaplecze, służą pomysłami. Wspólnie organizujemy konferencje, są również inne formy promocji kierunku, który nas najbardziej interesuje, czyli informatyki.

Czy ta kooperacja sięga dalej i są już przykłady współpracy badawczej, a może nawet wdrożeń?

Nie mamy na razie takich doświadczeń i w Polsce ta wdrożeniowa część współpracy jest jeszcze przed nami.

Gdyby takie inicjatywy wyszły z Politechniki Warszawskiej lub Gdańskiej, jaki byłby ich los?

Na pewno pochylilibyśmy się nad takimi pomysłami. Jesteśmy otwarci na ciekawe propozycje. Niestety, aktywność środowisk naukowych jest niewielka.

Na co szczególnie zwracacie uwagę, przygotowując się do inwestowania?

W Gdańsku dużo czasu poświęciliśmy na znalezienie odpowiednich pomieszczeń. Wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja, więc odpowiednio wcześniej rozpoczęliśmy poszukiwania. Dwa i pół roku temu znalezienie dużej powierzchni odpowiedniej klasy było sporym kłopotem. Kolejna ważna rzecz to dobra komunikacja. Ponieważ stawiamy na młodych ludzi, często absolwentów uczelni, musimy uwzględnić to, że spora ich część nie jest jeszcze zmotoryzowana. Oczywiście podstawą decyzji o osiedleniu się w danym miejscu jest dostępność wykwalifikowanych kadr.

Sami prowadzicie badania rynku pracy, czyli liczby i jakości przyszłych pracowników, czy też opieracie się na danych dostarczanych przez pracowników urzędu lub instytucji obsługującej inwestorów?

Zwykle jest to zbiór danych z różnych źródeł. Częściowo sami szukamy informacji, niektóre kupujemy od wyspecjalizowanych firm. Dużo wiadomości otrzymaliśmy od PAIiIZ oraz samorządowych odpowiedników w interesujących nas miastach. W Gdańsku byliśmy bardzo dobrze obsłużeni przez InvestGDA.

Jaka jest wiarygodność takich informacji? Czy samorządowe instytucje zajmujące się szukaniem inwestorów nie ubarwiały tych danych?

Generalnie były one wiarygodne. Poszukiwania nowej lokalizacji rozpoczęliśmy prawie trzy lata temu i już wówczas był to przyzwoity standard. Ponieważ mam dłuższe doświadczenie z tym sektorem, widzę znaczącą poprawę w stosunku do tego, co było 6–7 lat temu.

Były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Wojciechowski twierdzi, że ta konkurencja miast nie jest jeszcze zbyt ostra. Jak pani ocenia rywalizację, zabiegi miast o inwestorów?

Zgadzam się z tym spostrzeżeniem. Jednak z każdym rokiem oferty przygotowywane dla inwestorów są coraz ciekawsze. Dla firm szukających miejsca mocna rywalizacja jest korzystna, gdyż więcej zyskują. Pośrednio zyskuje też Polska, która musi konkurować o inwestycje z sąsiednimi państwami. Połączenie atrakcyjnych propozycji rządowych i samorządowych oraz właściwa promocja będą przyciągały firmy.

Czy zdarzały się zaskakujące pomysły promocyjne lub przykuwające uwagę oferty?

Przyciąga uwagę atrakcyjne położenie Gdańska – morze, dużo lasów dookoła. Kiedy rozpoczynaliśmy poszukiwanie nowej lokalizacji, w Trójmieście niewiele było firm z branży usług biznesowych. Dla inwestora ma to znaczenie, gdyż nie musi walczyć o ludzi na rynku pracy. Dzięki temu może zbudować dobry zespół, i to na dłużej. Ważne jest też podejście do inwestora. Profesjonalna i bardzo życzliwa obsługa InvestGDA miały duży wpływ na naszą decyzję.

Cały sektor BPO będzie migrował w kierunku outsourcingu inżynierii. Na pewno będziemy potrzebowali jeszcze więcej i jeszcze lepiej wykwalifikowanych ludzi niż dziś. Dlatego pewnym problemem jest mała liczba studentów, a później absolwentów uczelni technicznych w stosunku do rosnących potrzeb. Konieczne będzie także wzbogacenie wykształcenia technicznego o kształcenie biznesowe.

Acxiom jest firmą, która wpisuje się w charakter przyszłej gospodarki, czyli gospodarki opartej na wiedzy. Czy można dziś powiedzieć, jakie będą potrzeby takich firm za kilka lat?

Cały sektor BPO (Business Process Offshoring) będzie migrował w kierunku kolejnych etapów rozwoju i na pewno będzie to outsourcing inżynierii. Z całą pewnością będziemy potrzebowali jeszcze więcej i jeszcze lepiej wykwalifikowanych ludzi niż dziś. Dlatego pewnym problemem jest mała liczba studentów, a później absolwentów uczelni technicznych w stosunku do rosnących potrzeb. Konieczne będzie także wzbogacenie wykształcenia technicznego o kształcenie biznesowe. Niestety, dziś niezwykle rzadko absolwenci uczelni technicznych posiadają biznesową wiedzę. Jej brak odbija się niekorzystnie na pracy w takich globalnych organizacjach jak Acxiom. Kolejnym ważnym elementem wymagającym poprawy jest dialog z władzami samorządowymi, współtworzenie stale pracujących zespołów wspierających rozwój firm z najwyższej półki. Taka współpraca i wspólnie przygotowywane pomysły będą miały dla regionu duże znaczenie. Myślę, że wszyscy tego potrzebujemy.

Kto będzie i kto powinien być inicjatorem takich działań: uczelnie, samorządy, firmy?

Na razie większość tego typu propozycji wychodzi z naszej strony. Uczelnie i władze miast ciągle za mało się angażują. Wszyscy powinniśmy planować długoterminowo, jednak planowanie firm musi się opierać na wcześniej wypracowanych koncepcjach w miastach i regionach, które muszą współpracować z uczelniami. Miasta i regiony powinny się zdecydować na kierunki rozwoju. Żeby to było możliwe, muszą z nami współpracować.

Czy mam rozumieć, że dziś tej współpracy nie ma?

Działamy w Gdańsku od dwóch i pół roku i przez ten czas mieliśmy dwa zaproszenia na spotkania o charakterze dyskusyjnym. Takich spotkań, dyskusji powinno być więcej. Jesteśmy od siebie zależni, więc myśląc o przyszłości, musimy współpracować.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Najważniejsze to dostać się do międzynarodowego obiegu

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Kadry odpowiedniej jakości oraz niskie koszty to najczęściej wymieniane powody, dla których firmy lokują się w naszym kraju. Jak pan ocenia te dwa kryteria na Pomorzu?

Michał Gryglewski: Cała Europa Środkowo­‑Wschodnia, czyli Polska, Czechy, Węgry, a także kraje nadbałtyckie, jak Litwa, Łotwa oraz Estonia, oraz niektóre państwa Afryki Północnej, jak choćby Egipt, można wrzucić do jednego worka, jeżeli chodzi o koszty. Zwłaszcza gdy porównamy je z krajami Europy Zachodniej i Stanami Zjednoczonymi z jednej strony oraz Indiami i innymi krajami Azji Południowej z drugiej. W naszym regionie różnice są niewielkie. Pomorze jest nieco tańsze niż Budapeszt czy Warszawa. Młody człowiek jest bardzo mobilny, szczególnie jeżeli nie ma jeszcze rodziny, i bez większego problemu może przenieść się do Bratysławy, Budapesztu czy Krakowa. Trójmiasto stało się w ostatnich latach rozpoznawalnym miejscem w Europie, a nawet na świecie. Jest lotnisko, sporo wydarzeń rozrywkowych, osiedlają się tu duże i znane firmy. Jednak w Trójmieście niewiele jest dużych firm o podobnym do naszego charakterze, więc musimy sięgać po doświadczonych pracowników z innych miast i państw. Dlatego osiedlając się w nowym miejscu, polegamy częściowo na wcześniejszych, sprawdzonych pracownikach.

Czy taki dziewiczy rynek nie jest barierą dla startujących firm?

Można sięgnąć po pracowników z działających w Trójmieście przedsiębiorstw, ale to nie buduje dobrych relacji. Dlatego od początku uznaliśmy, że nie będziemy zachęcać do masowych przejść managementu z innych firm. Tworzymy swoją kulturę od podstaw. Tym bardziej że w Trójmieście są trzy Shared Service Centers (SSC), a w Krakowie 30, w Budapeszcie zaś 50. Dlatego jeżeli sprowadzamy ludzi do Gdyni, to z takich ośrodków. Chcemy też uniknąć sytuacji, jaka ma miejsce na południu kraju, gdzie jest duża rotacja kadr między firmami. Marka Sony przyciąga młodych ludzi, ale muszą oni otrzymać odpowiednie wynagrodzenie i czytelną ścieżkę awansu. Nasi pracownicy mają szerszy ogląd finansów całej firmy, powinni być uniwersalni, radzić sobie z wieloma problemami – współpracować z ludźmi z marketingu, sprzedaży i generalnie rozumieć mechanizmy finansowe takiej firmy jak Sony.

Takie podejście wymaga sporych inwestycji w szkolenia i tym samym czas zwrotu nakładów jest długi.

Tak, ale równocześnie staramy się tak budować relacje z naszymi pracownikami, żeby zostali z nami dłużej. Shared Service Center jest specyficznym mechanizmem, gdzie trzeba znaleźć odpowiednie sposoby na dopasowanie się do spółki-matki. Dlatego stawiamy na młodych ludzi, którzy będą chcieli dłużej pracować w naszej firmie. Często nie mają oni doświadczenia w finansach. Kończyli różne filologie, socjologie czy inne humanistyczne kierunki. Budujemy piramidę, w której podstawą są takie młode osoby, pełne ambicji, pragnące zaczerpnąć kultury korporacyjnej w amerykańskim wydaniu. Nieco wyżej mamy specjalistów od finansów, znających nasze systemy rozliczeń. No i oczywiście management.

Między Azją a Europą jest ogromna różnica w podejściu do pracy. U nas wystarczy podać temat i już sami potrafimy sobie z nim poradzić. Outsourcing w indyjskim wydaniu polega na dokładnym wyliczeniu, co i jak należy zrobić. W Europie zwykle zajmujemy się bardziej skomplikowanymi zagadnieniami.

Inwestor, szukając dla siebie lokalizacji, zna poziom kosztów w Europie Zachodniej, Indiach oraz Polsce. Jeżeli decyduje się na nasz kraj, to koszty schodzą na drugi plan i zaczynają decydować inne argumenty. Jakie?

Geograficzna i kulturowa bliskość krajów Europy Zachodniej jest dużym atutem. Indie czy inne kraje z południa Azji różnią się pod względem kulturowym, oferują inne wartości. Nawet znajomość języka angielskiego, powszechnie występująca w tych krajach, pozbawiona europejskiej otoczki kulturowej przemawia na korzyść takich krajów jak Polska. Natomiast w podejściu do pracy jest ogromna różnica. U nas wystarczy podać temat i już sami potrafimy sobie z nim poradzić. Outsourcing w indyjskim wydaniu polega na dokładnym wyliczeniu, co i jak należy zrobić. Największe firmy z naszej branży dywersyfikują swoje usługi w różnych krajach i dopasowują je do lokalnej specyfiki. W Europie zwykle zajmujemy się bardziej skomplikowanymi zagadnieniami. W naszej firmie występują również zlecenia transakcyjne, chociaż w niewielkiej liczbie. Natomiast za kilka lat być może takie zadania przeniesiemy do Indii. Zostawimy zaś to, co blisko biznesu: analizy danych, trendów, wyciąganie wniosków – czyli to wszystko, co pomaga w podejmowaniu decyzji biznesowych. Zamierzamy stworzyć centrum podatkowe. Kilka osób będzie się zajmowało podatkami w całej Europie. Będą na przykład rozliczały podatki we Włoszech, współpracowały z tamtejszymi urzędami skarbowymi. Już mamy specjalistę od podatku VAT, wkrótce będzie drugi, zajmujący się zwrotami w krajach Europy Zachodniej.

Zanim firma przywędrowała do Trójmiasta, musiała zapoznać się nie tylko z lokalizacją, stanem kadr, ale także na przykład z profilem uczelni czy zachowaniem władz samorządowych. Wynik był pozytywny, skoro się osiedliliście. Jak wypadły uczelnie i władze samorządowe?

Od samego początku, czyli od końca ubiegłego roku, szukamy stażystów i praktykantów dla naszej firmy. Warunkiem koniecznym jest znajomość języków obcych. Angielski jest podstawą, mile widziana jest umiejętność posługiwania się drugim językiem. Wystartowaliśmy niedawno i okazało się, że tegoroczne limity w programach dla stażystów zostały już wyczerpane i że w tym roku nie możemy liczyć na takie wsparcie. Mamy dwóch stażystów refundowanych, a resztę kosztów z tym związanych będziemy pokrywali z własnej kieszeni.

Czy pomorskie uczelnie interesują się bardziej zaawansowaną współpracą, na przykład jakimiś projektami badawczymi?

Takich propozycji jeszcze nie otrzymaliśmy. My zaś stawiamy pierwsze kroki i potrzebujemy czasu na zaawansowane projekty z udziałem uczelni. Nasza firma reprezentuje też inną kulturę współpracy niż polskie standardy. W Stanach Zjednoczonych to uczelnie szukają kontaktów, przygotowują propozycje czy wręcz gotowe do wdrożenia rozwiązania. Gdyby jakiś wydział uniwersytetu, politechniki lub innej uczelni przygotował takie interesujące projekty, łatwiej można by się zaangażować. Gdy się zakorzenimy, na pewno będziemy zainteresowani wspólnymi programami zmierzającymi do nowych rozwiązań, na przykład w księgowości czy – szerzej – w finansach.

Współpraca z władzami samorządowymi układała się na tyle dobrze, że jesteśmy w Trójmieście. Szukając lokalizacji, mieliśmy oparcie w firmach konsultingowych mieszczących się w Warszawie i Londynie. Nie nawiązaliśmy wcześniej żadnego kontaktu z Pomorzem i dopiero miejska firma InvestGDA zachęciła nas do przyjrzenia się temu regionowi.

Może w takim razie utworzyć pomorskie przedstawicielstwo w Londynie lub Nowym Jorku, szukające inwestorów spełniających oczekiwania miejscowych samorządów?

Nie trzeba tworzyć placówki w światowych stolicach biznesu, żeby funkcjonować na rynku. InvestGDA już istnieje w światowym obiegu. Można taką działalność prowadzić z Gdańska, ale potrzebne są fundusze i ludzie ze znajomością rynku. Świat nie jest taki wielki, więc ktoś, kto dobrze się orientuje w biznesowej geografii, oczekiwaniach i istniejących ofertach, skutecznie może prowadzić działalność bez zakładania placówki za oceanem.

Proszę się postawić w sytuacji drugiej strony, tzn. prezydenta Gdańska czy Gdyni, i zastanowić, dlaczego warto zabiegać o tego typu inwestycje. Dlaczego opłaca się inwestować w infrastrukturę, promować swoje miasto?

Jeżeli samorządy chcą rozwijać gospodarkę, to muszą zabiegać o inwestorów z różnych branż. Kiedy dane miasto trafi do międzynarodowego obiegu, łatwiej mu znaleźć kolejnych chętnych. Na niedawnych targach outsourcingowych w Edynburgu wielu ludzi z Europy wiedziało już, że Sony osiedliło się w Trójmieście, pytali o warunki. Nie bez znaczenia jest fakt, że na przykład w Los Angeles do niedawna wiedza o Gdańsku czy Gdyni była znikoma. Teraz wszystkie firmy konsultingowe wiedzą, gdzie jesteśmy, a niektórzy przedstawiciele tych firm już nawet tu byli.

Ta identyfikacja dotyczy Gdańska, Gdyni, Trójmiasta?

Obcokrajowcom ciężko się w tym połapać. Zwykle zaczynają od Gdańska. Kiedy wyjaśniamy, że biuro jest w Gdyni, przechodzą na „Tri-city”. Sądzę więc, że to nie jest istotne.

Z punktu widzenia Gdańska lub Gdyni ma to jednak znaczenie, gdyż od lat trwają dyskusje, czy największe miasta naszego regionu powinny promować się wspólnie, czy każde na swój sposób.

Można powiedzieć, że są dwie szkoły. Według jednej nie ma to większego znaczenia i każde z miast może się promować oddzielnie. Zainteresowani szybko zorientują się, jak blisko siebie są położone i że w rzeczywistości tworzą jeden organizm. Druga szkoła obstaje przy jednej nazwie. Jej zwolennicy podkreślają, że Gdańsk już jest znany na świecie i dlatego będzie najskuteczniejszy podczas promowania. Natomiast moim zdaniem większy nacisk powinno się kłaść na sprawne narzędzia. Ujednolicenie musi polegać raczej na jednym zespole, który będzie jeździł po świecie i promował cały region – a inwestorzy niech sami wybierają. Jeśli każde miasto będzie miało swój zespół i odrębne budżety, to skutki będą dużo słabsze, a potencjalni inwestorzy zdezorientowani.

Jednak trudno to wykazać w rachunku przedwyborczym. Dlatego liczą się konkrety, na przykład ilość i rodzaj nowych miejsc pracy.

W naszej branży nakład kapitałowy jest niewielki. Ma ona przecież charakter usługowy, a nie produkcyjny. Pamiętajmy jednak, że w krajach z dobrze rozwiniętymi gospodarkami już od dawna obserwuje się coraz większy rozwój usług. Region zyskuje przede wszystkim dobrą pracę dla mieszkańców, szczególnie z wyższym wykształceniem. Działamy pół roku, zatrudniamy około 80 osób, w większości z Trójmiasta. A nasi pracownicy z innych regionów i krajów także tutaj kupują mieszkania, wydają pieniądze i napędzają miejscową gospodarkę.

Doświadczenia zdobywane na całym świecie przez naszą firmę będą przekazywane w różnej postaci na trójmiejski rynek. Będziemy się dzielić naszymi umiejętnościami. Pracujący u nas ludzie będą wykorzystywać nabytą u nas wiedzę. Standardy, umiejętności w Polsce, na Pomorzu będą takie same jak w innych krajach Europy Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. Kiedy za jakiś czas poziom zarobków się wyrówna i będziemy musieli szukać innych przewag, wtedy kultura korporacyjna będzie miała znaczenie.

Wartością, którą trudno oszacować, jest kultura korporacyjna, przyniesiona przez takie firmy jak nasza. Doświadczenia zdobywane przez nas na całym świecie będą przekazywane w różnej postaci na trójmiejski rynek. Kiedy już okrzepniemy, zaczniemy współpracę z uczelniami, firmami, instytucjami, samorządami – wtedy będziemy się dzielić naszymi umiejętnościami. Nasi pracownicy też przecież będą odchodzić, a wtedy w swoich lub innych firmach wykorzystają nabytą u nas wiedzę. Standardy, umiejętności w Polsce, na Pomorzu będą takie same jak w innych krajach Europy Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. Kiedy za jakiś czas poziom zarobków się wyrówna i będziemy musieli szukać innych przewag, wtedy kultura korporacyjna będzie miała znaczenie.

Współpraca samorządów przy promowaniu może zwiększyć zainteresowanie naszym regionem. Jakie są inne spostrzeżenia przydatne w ściąganiu firm z sektora usług biznesowych, szczególnie tych z wyższej półki?

Z punktu widzenia firmy duże znaczenie ma jak najszybszy dostęp do informacji. Dlatego misje InvestGDA wymagają szerszego zaangażowania się samorządów. Kiedy dochodzi do spotkania z poważnymi inwestorami, reprezentant władzy powinien wesprzeć deklaracje o pomocy swoim autorytetem. Obserwowałem niedawno zachowanie delegacji egipskiej, której towarzyszył wysoki przedstawiciel władzy, operujący już na tym etapie konkretami – poinformował, jaka pomoc jest przewidywana, jak będzie kontrolowany rozwój danej branży. Ważne jest na przykład zagwarantowanie, że w danym segmencie będzie działać jeszcze tylko jedna firma. W Krakowie i Wrocławiu poszło to na żywioł i jest wiele pokrewnych shared service centers. Ulgi podatkowe, zagwarantowanie stażystów – w zależności od poziomu zatrudnienia – na własny koszt i inne zachęty wyłożone na stół oraz możliwość omówienia szczegółów od razu z przedstawicielem władzy mają ogromne znaczenie.

Miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu z przedstawicielami Kairu, którzy na pytanie firmy chcącej otworzyć centrum i zatrudnić kilka tysięcy inżynierów, usłyszeli, że osiedlić się mogą, jednak wsparcia nie otrzymają, gdyż są już dwa takie centra i kolejne może zaburzyć funkcjonowanie rynku. W przypadku Trójmiasta oferty są adekwatne do rynku, ale też należy dywersyfikować rynek i różnicować inwestorów. Niezwykle interesujący jest przypadek Szkocji, gdzie stworzono poza miastem miejsce na inwestycje usługowe i zwolniono je bodajże na kilka lat z opłat za użytkowanie. Sektor usług biznesowych jest branżą niezwykle dynamiczną, ale należy przygotować ogólną strategię na wiele lat i modyfikować ją w zależności od zmian.

Czy w Gdańsku i Gdyni istnieją takie dokumenty strategiczne?

Nie odniosłem takiego wrażenia. Warto coś takiego przygotować, warto też współpracować, gdyż są tu duże możliwości. Kryzys spowodował, że firmy szukają oszczędności i chętnie korzystają z zewnętrznych usług biznesowych.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kultura regionu jako czynnik atrakcyjności inwestycyjnej

W globalnej gospodarce odległość geograficzna staje się coraz mniej istotnym czynnikiem. Oczywiście nadal w wielu sektorach koszty transportu odgrywają dużą rolę. Chociażby na rynku europejskim polski przemysł meblarski jest wciąż w relatywnie lepszej pozycji konkurencyjnej niż chiński, czego nie można już powiedzieć o przemyśle obuwniczym, w którym koszty transportu nie odgrywają tak dużej roli.

W książce The Death of Distance Michael J. Thomas wymienia nowe zjawiska w gospodarce globalnej i zauważa, że wiele peryferyjnych regionów świata zostaje włączonych do światowej gospodarki dzięki tytułowej „śmierci odległości”. Przykładem takiego kraju jest Australia. M.J. Thomas wskazuje, że:

  • odległość geograficzna odgrywa mniejszą rolę niż kiedyś,
  • lokalizacja ma mniejsze znaczenie, szczególnie lokalizacja surowców do produkcji,
  • wielkość nie odgrywa roli – małe firmy i małe państwa skutecznie konkurują z dużymi.

Kultura regionu może stać się atutem w tym sensie, że zapewni niższe koszty interakcji z partnerami zewnętrznymi. Zatem o ogólnej atrakcyjności inwestycyjnej regionu nie decydują już wyłącznie czynniki ekonomiczne.

W przypadku branż usługowych koszty transportu (koszty transakcji) ustępują miejsca kosztom interakcji. W sytuacji, gdy firmy muszą poruszać się w warunkach nadmiaru informacji (information overload ), o tym, czy dana transakcja zostanie przeprowadzona, decydują czynniki „miękkie”. Poszukujemy partnerów w sieci, z którymi komunikacja jest najprostsza. Kultura regionu może więc stać się atutem w tym sensie, że zapewni niższe koszty interakcji z partnerami zewnętrznymi. Zatem o ogólnej atrakcyjności inwestycyjnej regionu nie decydują już wyłącznie czynniki ekonomiczne. Klasycznym przykładem jest tutaj Wrocław, który jest w stanie przyciągać inwestorów dzięki „modzie”, „dobrej famie” i „świetnej prasie”, a więc czynnikom bardzo ulotnym i niemierzalnym.

Promocja regionu powinna obecnie polegać na maksymalnym wykorzystaniu sieci kontaktów osobistych.

Aby zbadać konkurencyjność i atrakcyjność inwestycyjną regionu, należy bardzo poważnie brać pod uwagę jego aktualny i potencjalny (docelowy) wizerunek kulturowy. To na władzach województwa spoczywa jednak obowiązek odkrycia bądź wykreowania jego znaczenia. Promocja regionu w gospodarce opartej na wiedzy sprowadza się do zarządzania znaczeniem (management of meaning ). Kluczem jest zamiana „informacji” o regionie w „wiedzę” o regionie w umyśle potencjalnego inwestora. Kultura jest tutaj instrumentem pozwalającym na kreowanie znaczenia. Promocja regionu powinna obecnie polegać na maksymalnym wykorzystaniu sieci kontaktów osobistych. Brytyjczycy już w latach osiemdziesiątych postawili na fundowanie stypendiów chińskim studentom w Wielkiej Brytanii, słusznie zakładając, że w przyszłości już jako absolwenci będą bardziej przychylni wobec propozycji handlowych pochodzących z kraju, w którym wcześniej studiowali. W globalnej wiosce istnieją znacznie lepsze sposoby spożytkowania 100 tys. dolarów na promocję polskiego miasta niż zamieszczenie reklamy w „The Financial Times”.

Znaczenie kontaktów osobistych („chemii”) między ludźmi jest istotnie niedoszacowane. W jednym z badań Massachusetts Institute of Technology próbowano dociec, jakie znaczenie ma dla produktywności pracownika jego „usieciowienie”, czyli po prostu liczba kontaktów społecznych, jaką dana osoba posiada. Okazało się, że pracownicy, którzy mieli znacząco większe sieci kontaktów internetowych (korzystali często z portali społecznościowych itp.), byli przeciętnie o 7 proc. bardziej produktywni. Jednak dla pracowników, którzy mieli szeroką sieć kontaktów osobistych, wskaźnik produktywności był wyższy aż o 30 proc.

Wielkie korporacje, wybierając miejsca lokalizacji nowych inwestycji, tworzą zwykle tzw. długą listę, na której znajdują się miasta/regiony, które spełniają pewne założone kryteria bazowe. Jednak zwykle przed podjęciem ostatecznej decyzji opracowują tzw. krótką listę, na której znajduje się kilka równorzędnych lokalizacji (jeśli chodzi o czynniki mierzalne). Niedawno jeden z przedstawicieli zachodniej korporacji podejmującej inwestycję miał do wyboru tylko dwa miasta z „krótkiej listy” – Poznań oraz Wrocław (kolejność alfabetyczna). Jako miejsce lokalizacji inwestycji typu offshore wybrano Poznań, ponieważ prezydent miasta wraz z kierownictwem działu promocji zaprosili przedstawiciela korporacji na lunch i zafundowali kilka wycieczek po mieście. Chodziło o inwestycję dającą na początku zatrudnienie 60 osobom (branża IT). Dla Wrocławia inwestycja taka była zbyt mało znacząca (choć chodziło o markę globalną), w związku z czym inwestor nie uzyskał żadnej ponadstandardowej atencji. Ponadto Poznań został oceniony jako miasto „schludne i ładne”, w którym pracują „kompetentni ludzie”. Notabene, inwestor wybrał Poznań ze względu na małe nasycenie inwestycjami typu offshore w stosunku do Wrocławia, co przekładało się na łatwość pozyskania pracowników. Powyższy przykład dowodzi, że czynniki „miękkie” są znacznie bardziej istotne w podejmowaniu decyzji o lokalizacji inwestycji usługowych, niż to się powszechnie wydaje.

W gospodarce opartej na wiedzy jednym z głównych wyzwań jest to, jak nadawać znaczenie informacji. Globalny rynek lokalizacji dla inwestycji jest olbrzymi, a królem na tym rynku jest „kupujący” (tzn. inwestor). „Sprzedawcy” (tzn. regiony/miasta/kraje) muszą konkurować nie tylko na poziomie czynników „twardych”, lecz również wspomnianych wyżej czynników „miękkich”, niepowiązanych bezpośrednio z lokalizacją geograficzną, infrastrukturą komunikacyjną czy rynkiem pracy.

Jak zauważa S.P. Huntington, „czynniki kulturowe, często ukryte, niezrozumiałe czy wręcz lekceważone, w wielu wypadkach odgrywają rolę determinant decydujących o kondycji poszczególnych regionów, krajów czy narodów”. Polskie regiony powinny więc – starając się przyciągnąć inwestycje zagraniczne – przykładać większą wagę do znaczenia swojej kultury w oczach inwestorów.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Dziś liczą się koszty, jutro wiedza i najwyższe kompetencje

Kto przed, a kto za nami?

Kraje naszego regionu są ciągle na czele listy najbardziej atrakcyjnych miejsc lokalizacji inwestycji offshoringowych (usługi biznesowe, centra badawczo-rozwojowe, centra usług wspólnych, centra wsparcia technicznego). Rynki krajów Europy Środkowej i Wschodniej utrzymują atrakcyjną ofertę dzięki tańszym niż na Zachodzie kosztom pracy oraz dobrze wykształconym pracownikom. Pomimo rosnących wynagrodzeń, szczególnie na stanowiskach specjalistycznych, oraz ciągłego procesu wyrównywania się kosztów życia w Polsce, Czechach czy na Węgrzech względem państw „starej” Unii Europejskiej, inwestorzy ciągle znajdują tu atrakcyjny klimat do rozpoczęcia działalności. W ostatnich latach, trudnych dla gospodarek wielu krajów, istotnym czynnikiem zachęcającym do inwestowania jest – obok kryterium finansowej atrakcyjności (czyli czynników kosztowych) – stabilna gospodarka, uniknięcie przez dany kraj recesji czy umiejętność utrzymania dodatniego wzrostu gospodarczego. Wszystkie te czynniki wystąpiły w Polsce, jedynym kraju regionu, który może się pochwalić takim osiągnięciem. Inne państwa, którym nie udało się uniknąć tragicznych skutków kryzysu, przez wiele następnych lat będą wychodzić na prostą, starając się przywrócić dodatni wskaźnik wzrostu gospodarczego czy jednocyfrową stopę bezrobocia. W tym kontekście nie musimy się obawiać, że inwestorzy przesuną swoje zainteresowanie na Litwę, Łotwę, Estonię, Bułgarię czy Rumunię, choć oddech konkurencji z tych krajów czuliśmy na plecach jeszcze w 2008 r. Dziś państwa te nie myślą o przyciąganiu inwestorów, starają się raczej łagodzić skutki recesji ostatnich lat, korzystając – jak Łotwa czy Rumunia – z pożyczek Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Na listach firm konsultingowych i agencji ratingowych oceniających atrakcyjność rynków dla inwestycji offshoringowych liderami są co prawda Chiny, Indie czy mniejsze kraje Dalekiego Wschodu, tj. Malezja, Tajlandia, Indonezja, jednak coraz wyższą pozycję zajmują Egipt, Jordania, Arabia Saudyjska, które w ostatnich latach wyrosły na konkurentów zwłaszcza w branży BPO (Business Process Offshoring ) i IT. Okazały się one popularne ze względu na niskie koszty prowadzenia działalności gospodarczej, wynikające m.in. z niewysokich wynagrodzeń oraz sąsiedztwo krajów Europy i silne powiązanie ich gospodarek z dolarem amerykańskim.

Czynniki lokalizacji inwestycji offshoringowych w naszym regionie Europy bazują przede wszystkim na spójności kulturowej, bliskości geograficznej oraz podobieństwach zachowań społecznych. Te miękkie czynniki stają się coraz ważniejsze zwłaszcza dla inwestorów zachodnioeuropejskich rozpoczynających działalność w Polsce.

Podobieństwa zbliżają

Wydaje się jednak, że inwestorzy rozpoczynający działalność na tych właśnie rynkach poszukują zupełnie czegoś innego niż inwestorzy zainteresowani Europą Środkową i Wschodnią. Czynniki lokalizacji inwestycji offshoringowych w naszym regionie bazują przede wszystkim na spójności kulturowej, bliskości geograficznej oraz podobieństwach zachowań społecznych. Te miękkie czynniki, znacznie trudniejsze w ocenie niż koszty siły roboczej czy wynajmu powierzchni biurowej, stają się coraz ważniejsze, zwłaszcza dla inwestorów zachodnioeuropejskich rozpoczynających działalność w Polsce. Co prawda najwięcej firm dotychczas inwestujących w branży usług biznesowych pochodziło ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, ale czynniki sprzyjające inwestycjom typu nearshoring będą coraz istotniejsze. Pozwala to sądzić, że wzrośnie zainteresowanie naszym krajem inwestorów niemieckich czy francuskich. Polska jest rynkiem atrakcyjnym nie tylko ze względu na dostępność wykwalifikowanej siły roboczej, znajomość języków obcych, niższe niż w krajach wysoko rozwiniętych koszty pracy, ale także na ciągle rosnący popyt wewnętrzny i poprawiającą się infrastrukturę, doświadczenie biznesowe lokalnych potencjalnych kooperantów czy certyfikaty jakości, które znacznie częściej są chlubą przedsiębiorstwa niż zbędnym wydatkiem. Nie należy zapominać, że istotnym czynnikiem zwiększającym zainteresowanie inwestorów jest, paradoksalnie, obecność ich konkurentów na rynku, która może posłużyć jako benchmark do działalności w danej lokalizacji. Doświadczenie w obszarze outsourcingu otoczenia gospodarczego jako całości jest dziś przewagą, jaką ma nasz kraj nad swoimi wschodnimi i południowymi sąsiadami.

W latach 2000–2008 wartości inwestycji w branży usług B+R i biznesowych wzrastały średniorocznie odpowiednio o 35,4 proc. oraz 37,5 proc. Z kolei inwestycje w usługach ogółem w analizowanym okresie charakteryzowała dynamika wzrostu sięgająca niespełna 20 proc. rocznie.

Małe nie zawsze jest piękne

Niewątpliwie inwestycje offshoringowe, a wśród nich inwestycje w usługach biznesowych, w porównaniu z inwestycjami w usługach ogółem charakteryzuje w ostatnich latach znacznie wyższa dynamika wzrostu. W latach 2000–2008 wartości inwestycji w branży usług B+R i biznesowych wzrastały średniorocznie odpowiednio o 35,4 proc. oraz 37,5 proc. Z kolei inwestycje w usługach ogółem w analizowanym okresie charakteryzowała dynamika wzrostu sięgająca niespełna 20 proc. rocznie. Według danych PAIiIZ, w latach 2003–2010 (do końca lutego) w Polsce zrealizowano łącznie 216 projektów inwestycyjnych typu offshoring, z czego 138 stanowiły przedsięwzięcia w usługach biznesowych. Rok 2008 był rekordowy, zrealizowano bowiem wówczas 47 projektów inwestycyjnych, dzięki którym powstało blisko 13 tysięcy nowych miejsc pracy. Zewnętrzny przypływ kapitału dla wielu regionów jest sposobem zmniejszania bezrobocia, nie powinno więc dziwić zjawisko zaciekłej konkurencji pomiędzy nimi. Dziś największą przewagę mają oczywiście największe i najlepiej skomunikowane z zagranicą miasta (m.in. dzięki portom lotniczym), które są dodatkowo dużymi ośrodkami akademickimi. Specyfiką naszego kraju jest bowiem lokalizacja wyższych uczelni raczej w dużych miastach, dzięki czemu mają one dodatkowe atuty sprzyjające rozwojowi. Dane o liczbie studentów potwierdzają, że właśnie w tych miejscach występuje znaczna kumulacja szkół wyższych. W Polsce odsetek osób studiujących wynosi 8 proc., natomiast średnia dla największych miast to 17 proc.

Rysunek 1. Udział studentów w populacji wybranych miast w Polsce w 2009 r. (w proc.)

ppg_2_2010_rozdzial_6_rysunek_1

Źródło: GUS

Analizując ważniejsze projekty inwestycyjne, widzimy, że ich silna koncentracja również nastąpiła w największych miastach Polski: w Warszawie od początku 2003 r. zrealizowano łącznie 70 projektów, w Krakowie – 22, we Wrocławiu – 19. Mniejsze ośrodki będą miały szansę przyciągnąć kapitał zagraniczny jedynie wtedy, gdy ich oferta będzie korzystna nie tylko dla inwestorów, ale także dla ich potencjalnych pracowników.

 

Doliny nie wszędzie krzemowe

Warunki gospodarowania atrakcyjne zarówno dla inwestorów, jak i pracowników o pożądanych kwalifikacjach gwarantują rozwój regionów o dużym potencjale wzrostu, takich jak Dolina Krzemowa w Stanach Zjednoczonych, Dublin w Irlandii, Campinas w Brazylii, Bangalore w Indiach, Dallan w Chinach czy Innograd w Rosji. Ten ostatni region, jako swoiste „miasto innowacji”, ma przede wszystkim przyciągać inwestorów zagranicznych. Rosyjski rząd prowadzi obecnie prace przygotowawcze nad wdrożeniem programu inwestycji w Innogradzie – tylko w 2010 r. ma przeznaczyć na ten cel blisko 4 mld rubli (ok. 400 mln zł). Docelowo pracować tam będzie 150 tys. specjalistów w takich gałęziach jak energetyka jądrowa, technologie kosmiczne, IT. Z doświadczeń istniejących regionów wysokich technologii wiadomo, że ich powstanie i dalszy rozwój gwarantuje jedynie sprawne połączenie kilku elementów, takich jak: dostęp do wysoko wykwalifikowanej kadry i bliskość innowacji (gwarantowana właśnie przez obecność uczelni i instytutów badawczych), sprzyjające warunki infrastrukturalne (dostępność powierzchni biurowej, rozwinięta sieć transportowa i komunikacyjna) oraz korzyści administracyjne dla inwestorów (ulgi podatkowe, subsydia, prawo chroniące własność intelektualną).

W naszych warunkach żaden z regionów nie pretenduje do miana Doliny Krzemowej Europy Środkowej i Wschodniej. Jednak warto zauważyć, że zachęty dla inwestorów stają się coraz ważniejszym elementem w strategiach poszczególnych miast w Polsce. Bez wątpienia wszelkie działania mające przyciągnąć inwestorów powinny stanowić efekty współpracy pomiędzy organami państwa, uczelniami wyższymi, władzą lokalną i samymi inwestorami.

 

Offshoring – na eksport?

Warto zwrócić także uwagę, że rosnąca powszechność fragmentacji procesów biznesowych znajduje odzwierciedlenie nie tylko we wzroście przepływów inwestycji zagranicznych, zwłaszcza offshoringowych. Inwestorzy po rozpoczęciu działalności w danym kraju dostarczają swoje produkty i usługi nie tylko na rynek lokalny. Wielu z nich, zwłaszcza działających w dziedzinie usług biznesowych, centrów usług wspólnych czy prac badawczo-rozwojowych, nawiązuje współpracę przede wszystkim z podmiotami zagranicznymi. Mamy więc do czynienia z działaniami, które w dużym stopniu, zwłaszcza w perspektywie długoterminowej, wpływają na pozycję krajów w handlu międzynarodowym. Wyniki wielu badań naukowych podkreślają istotne znaczenie zagranicznych inwestycji bezpośrednich w poprawie konkurencyjności danej gospodarki, a co za tym idzie – także wzroście eksportu. Dokładniejsza analiza tego związku w kontekście inwestycji typu offshoring również potwierdza taką zależność. Okazuje się, że offshoring usług biznesowych (badanie obejmowało inwestycje zagraniczne w branży usług biznesowych i B&R w Polsce) istotnie wpływa na eksport tych usług z naszego kraju. Mamy więc do czynienia z poprawą konkurencyjności polskiej gospodarki, którą osiągamy dzięki obecności podmiotów zagranicznych.

 

Dziś pracujemy na przyszłe przewagi

Jak zatem możemy najlepiej wykorzystać ten kapitał, skoro mamy szansę na jego przypływ z pewnością przez kilka następnych lat? Odpowiedź nie jest prosta, ale jedno jest pewne: nie możemy zmarnować naszego potencjału, koncentrując się tylko na tych usługach, które możemy oferować już teraz dzięki przewagom kosztowym. Powinniśmy jak najlepiej wykorzystać zainteresowanie inwestorów i zewnętrzne źródła kapitału do budowy przyszłych przewag – chociażby rozwijając dziedziny takie jak B+R (centra badawczo­-rozwojowe) czy usługi typu KPO (Knowledge Process Offshoring ).

Polska staje się coraz atrakcyjniejszym rynkiem lokalizacji inwestycji typu KPO, a to dzięki rosnącemu zaawansowaniu usług świadczonych w ramach BPO i w centrach usług wspólnych, które są obecnie wystarczająco rozwinięte, aby kierować kompleksową ofertę do inwestorów zagranicznych. Zasoby wysoko wykwalifikowanej siły roboczej ujawnione w branży BPO stają się dziś kluczowym czynnikiem decydującym o lokowaniu inwestycji typu KPO. Według szacunków, branża KPO wzrośnie w Polsce w 2010 r. w porównaniu z rokiem poprzednim o 45 proc., osiągając wartość rynku 17 mld dolarów. Dzięki niskim barierom wejścia, dostępowi do wiedzy i wykwalifikowanej kadry, a także relatywnie prostym procedurom administracyjnym związanym z rozpoczęciem inwestycji, firmy zachodnioeuropejskie z zainteresowaniem przyglądają się rynkowi polskiemu jako miejscu lokalizacji biznesu w sektorach wysokich technologii (biznesu opartego na wiedzy).

Zainteresowanie inwestorów z branży KPO wzbudza także rozwój lokalnego rynku B+R, dla którego niebagatelne znaczenie mają dziś wszelkie dotacje, dzięki którym polskie przedsiębiorstwa mogą podnosić swoje kompetencje i przedstawić zagranicznym inwestorom ofertę opartą na najwyższych kwalifikacjach. Jeśli jednak chodzi o wsparcie z dotacji państwowych prac badawczo-rozwojowych, Polska z wartością 0,605 proc. PKB jest znacznie poniżej średniej krajów OECD (2,27 proc. PKB). Spośród krajów naszego regionu za nami na liście jest tylko Słowacja (0,47 proc. PKB). Nie wróży to dobrze na przyszłość. Na szczęście rozwojowi tego rynku w Polsce niewątpliwie sprzyjają fundusze UE w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka, które w obecnej chwili są jednym z ważniejszych źródeł finansowania tej branży ze środków publicznych. Wsparcie, które firmy mogą uzyskać na działalność badawczo-rozwojową, może wynieść nawet 50 proc. wartości inwestycji.

Tabela 1. Liczba projektów zrealizowanych przez inwestorów zagranicznych w dziedzinach IT/Finanse oraz B+R – stan na styczeń 2010 r.

ppg_2_2010_rozdzial_6_tabela_1

Źródło: „Onshore, Nearshore, Offshore: Unsure?”, raport firmy Jones Lang Lasalle, Warszawa 2010, za PAIiIZ

Chociaż decyzja o wyborze lokalizacji inwestycji w Polsce w coraz mniejszym stopniu będzie zależała od czynników kosztowych, w najbliższym czasie nie musimy się obawiać znaczącego zmniejszania aktywności inwestorów zagranicznych w naszym kraju. Warunkiem zapewnienia stałego dopływu kapitału jest jednak umiejętność przygotowania atrakcyjnej oferty, bo za kilka lat to jakość, a nie jak dziś koszt dostarczanego procesu będzie miała główny wpływ na decyzję o inwestycji. Sposobem na uatrakcyjnienie pozycji Polski na światowej mapie inwestycyjnej będzie więc rozwijanie i poszerzanie oferty opartej na wiedzy i najwyższe kompetencje.

Skip to content