Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Potencjał pomorskiej zdrowej żywności

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Jako konsumenci jesteśmy przyzwyczajeni do tego, co podawano w domu, ale też ciągnie nas do fast foodów. Jak chce pani przekonać mieszkańców Pomorza, że istnieje jeszcze inna żywność?

Żywność, jedzenie, to bardzo intymna sprawa. Możemy pytać ludzi o wiele rzeczy, nawet o miłość czy zdrady małżeńskie, i otrzymamy bardziej szczere odpowiedzi niż na temat tego, co jedzą. Mamy świadomość, że należy się dobrze i zdrowo odżywiać. Mało tego, przeważająca większość z nas uważa, że waży za dużo lub za mało. Jedni niezwykle skrupulatnie przestrzegają wyczytanych w internecie zaleceń dietetyków, inni, nie przejmując się tym, powiadają, że na coś przecież trzeba umrzeć. Do wszystkich próbujemy dotrzeć z żywnością o poprawionej jakości zdrowotnej. Mamy do wyboru dwie drogi. W pierwszym przypadku, korzystając z różnych narzędzi medialnych i promocyjnych, budujemy nowy sposób żywienia, wpajamy ludziom przekonanie, że lubią coś nowego – tak jak robią między innymi duże koncerny produkujące tanią i szybką żywność. Musimy też sami świadczyć i uwiarygodniać nowe produkty. Na konferencjach naukowych czasami nieśmiało pytam prelegentów o ich kulinarne preferencje. Mówią o zdrowym jedzeniu i o tym, jak należy się odżywiać, tylko że sami się do tego nie stosują, i to widać gołym okiem. Jeżeli chcemy doprowadzić do przestawienia się ludzi na zdrowsze jedzenie, to powinniśmy zacząć od siebie i między innymi także w ten sposób zaszczepiać przekonanie, że warto się zainteresować innym odżywianiem.

Promocja takiej żywności i zdrowego trybu życia wystarczy?

Promocja jest bardzo ważna, ja jednak jestem zwolennikiem innego rozwiązania. W skrócie brzmi ono następująco: skoro ludzie nie chcą zmieniać swoich nawyków, to ustawmy technologie produkcji surowca i przetwarzania w taki sposób, żeby ulubione jedzenie miało poprawione efekty zdrowotne. Kiedy pracowaliśmy nad wędlinami Brassica, często padało pytanie, dlaczego wybraliśmy parówki, skoro są niezdrowe. Właśnie dlatego, że parówki są tak popularne! Tego typu żywność trzeba poprawić, ale tak, żeby nadal była jedzona na masową skalę. Musi zachować swój smak, wygląd i w miarę możliwości cenę.

Było kilka barier ograniczających rynkowy sukces wędlin Brassica, m.in. brak wsparcia środowisk medycznych.

Ponad rok temu rozpoczęto sprzedaż wędlin Brassica. Media były tym produktem bardzo żywo zainteresowane. Czy przełożyło się to na sukces rynkowy?

Nie. To nie była promocja z prawdziwego zdarzenia. Było spontaniczne zainteresowanie dziennikarzy, ale zabrakło precyzyjnie adresowanej akcji. Niewielka jest też dostępność handlowa tej wędliny. Bardzo mi smakuje, podobnie jak wielu moim znajomym, ale mamy duże problemy z zakupem. Moim zdaniem Zakłady Mięsne Nowak od strony technologicznej doskonale sobie radzą. Niestety, takie produkty wymagają kosztownego wsparcia. Było kilka barier ograniczających rynkowy sukces, m.in. brak pomocy ze strony środowisk medycznych. Lekarze chyba oczekiwali, że zostaną przeprowadzone tzw. badania interwencyjne, gdzie grupa osób będzie otrzymywała wspomnianą wędlinę, a druga odżywiana będzie w inny sposób. Tak można udowodnić parametry zdrowotne produktu. Wiemy, że jest to niezbędne, ale na to trzeba olbrzymich pieniędzy. Złożyliśmy niedawno specjalny projekt badawczy, dzięki któremu będziemy mogli przeprowadzić między innymi takie badania, i czekamy na ocenę. Powiedzmy to jasno: producent żywności o charakterze lokalnym czy nawet regionalnym nie ma aż tylu pieniędzy na opłacenie tego rodzaju przedsięwzięcia.

Trzeba technologię tak zaprojektować, żeby żywność była bezpieczna, a równocześnie zachowała jak najwięcej substancji bioaktywnych. Dlatego potrzebna jest współpraca przemysłu żywnościowego z nauką.

Czy finanse to najważniejsza bariera hamująca wejście na rynek nowych, prozdrowotnych produktów żywnościowych w najbliższych latach?

Moim zdaniem tak. Jeżeli chcemy produkować żywność o poprawionych walorach zdrowotnych, musimy udowodnić jej zalety. Możemy oczywiście zadbać, by produkowano ją w gospodarstwach ekologicznych, co eliminuje różne zanieczyszczenia, ale to zbyt mało. Walorem takiej żywności ma być obecność pożądanych elementów, a nie nieobecność niepożądanych. To drugie jest oczywiście potrzebne, jednak decyduje występowanie czynników poprawiających zdrowotne składniki produktów. Technologia ma gwarantować podniesienie poziomu produkowanej żywności, nawet bez drogich badań konsumenckich. Staramy się o pieniądze na ten cel i dlatego złożyliśmy projekt do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Chcemy zaproponować proste wyróżniki, które pozwolą śledzić proces technologiczny i zachowanie substancji bioaktywnych. Doskonałym przykładem jest aronia. Polska jest chyba największym producentem i eksporterem tych owoców. Wykorzystywana jest w produkcji żywności nie tylko do dżemów i soków, ale ostatnio także do win. Jest stosowana do poprawiania koloru, ale oprócz tego wnosi dodatkowe substancje korzystne dla zdrowia. Zbadaliśmy owoce zebrane z tej samej plantacji na początku i pod koniec września. W drugim zbiorze, a więc po mniej więcej dwóch tygodniach, zawartość substancji prozdrowotnych wzrosła prawie dwukrotnie. To jest niezwykle istotna informacja dla plantatora. Ten przykład pokazuje też, że nie zawsze trzeba przeprowadzać kosztowne badania na szeroką skalę, żeby wyłapać, co jest dla konsumenta korzystniejsze. Niestety, składniki prozdrowotne są w takich owocach nietrwałe. A przecież nikt nie chce spożywać produktów spleśniałych czy wysuszonych. Należy je więc zabezpieczyć. Dlatego trzeba tak opracować technologię, żeby żywność była bezpieczna, a równocześnie zachowała jak najwięcej substancji bioaktywnych. To jest możliwe i dlatego potrzebna jest współpraca przemysłu żywnościowego z nauką.

Produkcja żywności o poprawionych parametrach zdrowotnych będzie produkcją niszową. Czy może to być żywność produkowana na masową skalę?

Moim zdaniem oba przypadki są możliwe. W lepszej sytuacji jest duży przemysł, gdyż stać go na inwestowanie w takie technologie.

Czyli powinna być to produkcja opłacalna, dobrze odbierana rynkowo. Dlaczego zatem tak trudno kupić taką żywność?

Już jest ona dostępna na rynku. Przykładem jest reklamowany właśnie sok Cappy „Cała pomarańcza”. Zastosowana technologia dosłownie wyciska z pomarańczy wszystko, co najlepsze. Firmuje to swoim nazwiskiem profesor Jan Oszmiański z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Duże firmy myślą i działają w tym kierunku, ale zazwyczaj poprawia się żywność o dobrych właściwościach prozdrowotnych. W przypadku soków producenci starają się mniej słodzić, w innych produktach mniej solić. W wędlinie Brassica udało się nam osiągnąć to trochę przypadkiem. Kapusta spowodowała wzmocnienie odczuwania słonego smaku i można było ograniczyć ilość soli.

Skoro technologia już nie jest przeszkodą, to co hamuje rozwój produkcji takiej żywności i czy koncerny zmienią zdanie?

Myślę, że na przeszkodzie stoi brak świadomości przemysłu żywnościowego, że to nie jest takie trudne. Zazwyczaj utożsamiamy żywność prozdrowotną z niszą. Dlatego przed naukowcami stoi zadanie dotarcia do dużych firm, chociaż mały przemysł też poszukuje nowych rozwiązań. Kolejną barierą jest oznakowanie takich produktów. Oświadczenia żywieniowe, które powinny się znaleźć na opakowaniu, obwarowane są olbrzymimi ograniczeniami. Wiele dużych firm rezygnuje ze starań o unijne certyfikaty. Komisji Europejskiej przyświeca dobro konsumenta, ale zatraciła zdrowy rozsądek i firmy przestały się tym interesować.

Ale Unia Europejska przeznacza równocześnie duże środki na badania naukowe, wdrażanie odkryć do produkcji.

Teoretycznie tak jest, ale praktyka przeczy założeniom kolejnych programów ramowych. Od trzech lat zespół naukowców z kilkunastu krajów stara się o stworzenie sieci profilaktyki – chemoprewencji chorób nowotworowych – i ciągle dostajemy odpowiedź, że to nie jest preferowane.

Trzyma pani w ręku dokument: Krajowy Program Badań i Prac Rozwojowych. Strategię opracowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego i przewidziano tam spore pieniądze na poszczególne dziedziny nauki, na wdrażanie do gospodarki, także przemysłu rolno-spożywczego.

Te programy wyznaczają kierunki badań i ich finansowanie. Jest tam też mowa o modelowaniu zachowań konsumenckich. Dzięki temu środowisko naukowe wie, jakie są preferencje.

Pozytywnie ocenia pani, co się dzieje wewnątrz tego łańcucha. Jednak jego początek, czyli rolnicy, oraz koniec, czyli konsumenci, są mniej podatni na nowe oferty bez odpowiedniej zachęty.

Konsument – nasz pan. Dlatego trzeba ten łańcuch tak skonstruować, żeby kupujący go zaakceptował. Niestety, większa część – od producenta surowca, poprzez przetwórstwo, dystrybucję, po promocję – raczkuje.

W naszym regionie dominują mali i średni rolnicy. Podobnie wygląda przemysł rolno-spożywczy. Tej wielkości podmioty nie mają pieniędzy na badania naukowe, promocję, boją się też ryzyka. Jak ich przekonać do produkowania żywności prozdrowotnej?

Przekonanie takich producentów oraz przetwórców nie będzie chyba takie trudne. Mamy region bogaty w lasy, korzystne warunki klimatyczne i naprawdę spory potencjał. Coraz większym zainteresowaniem cieszą się dziko rosnące rośliny jadalne. Nie tylko powszechnie zbierane jagody, ale również tarnina, śliwki mirabelki, jarzębina czy rokitnik są pełne substancji bioaktywnych. Te owoce mogą być wykorzystane jako doskonałe uzupełnienie w produkcji żywności prozdrowotnej. Jest pełno różnych dressingów, dodatków opartych na czosnku, pomidorach, kurkumie i różnych importowanych ziołach. Tymczasem mamy u siebie ogromny zasób roślin, których owoce możemy wykorzystywać jako przyprawy do żywności, jednocześnie znacznie poprawiając jej właściwości prozdrowotne.

Krąg się zamyka: producenci boją się zaryzykować, konsumenci zaś nie kupią żywności, której nie ma na rynku.

Dlatego potrzebne są specjalne środki na promocję. W takich przypadkach całe ryzyko nie może spoczywać na barkach producenta. Przecież mówimy o żywności o poprawionej jakości zdrowotnej. Jeżeli będzie jej więcej, to ludzie będą zdrowsi i mniej pieniędzy trzeba będzie przeznaczać na leki i wizyty u lekarzy.

Skoro są unijne fundusze na to, żeby nie łowić ryb, to może i znajdzie się coś, żeby hodować rokitnik?

Pomorze ma warunki do tego typu upraw i przetwórstwa?

Tak, ale potrzebne jest wsparcie. Skoro są unijne fundusze na to, żeby nie łowić ryb, to może i znajdzie się coś, żeby hodować rokitnik?

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przetwórstwo w ręce plantatorów?

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Czekamy na zatwierdzenie w Brukseli produktu regionalnego o nazwie „Truskawka Kaszubska”. Które znaczenie będzie większe: kulturowe czy ekonomiczne?

Truskawka Kaszubska jako produkt regionalny ma przynieść korzyści finansowe rolnikom uprawiającym te rośliny. Może na początku nie będą to bezpośrednie korzyści poszczególnych rolników, ale stowarzyszenia czy też grupy producenckiej. Dzięki temu nastąpi zwrot pieniędzy za składki członkowskie, certyfikaty, środki na promocję. Przygotowaliśmy wniosek, ale nie wiadomo, czy dostaniemy pieniądze na te cele. Teraz rzeczywiście czekamy na ogłoszenie przez Komisję Europejską, że Truskawka Kaszubska jest na liście produktów regionalnych. Zabiegamy o to od trzech lat. Stowarzyszenie jest organizacją społeczną, nie mamy pracowników i pieniędzy, dzięki którym moglibyśmy spełniać oczekiwania brukselskich urzędników. Lista wymogów, które muszą spełniać producenci, jest długa i surowo przestrzegana. Górale mają podobny problem. Jeszcze rok temu tylko dwóch producentów oscypków je spełniało. Mam nadzieję, że na Kaszubach będzie lepiej. Aspekt kulturowy też ma znaczenie. Kaszuby to nie tylko muzyka, język, ale też kulinarne dziedzictwo naszych przodków. Należy to pokazywać, promować nie tylko w Polsce, lecz także w innych krajach. W tym roku promowaliśmy nasze owoce na różnych imprezach w wielu miastach. Mieliśmy stoiska i przekonaliśmy się, że Truskawka Kaszubska jest już znana. Niekiedy nas pytano, czym się różni od truskawek z innych części Polski. To musieliśmy między innymi wykazać, składając wniosek do Brukseli. Robiliśmy też badania konsumenckie i oprócz walorów smakowych aspekt kulturowy ma duże znaczenie. Zyskają więc Kaszuby jako grupa, ale i plantatorzy, gdyż przed nami będzie stała otworem cała Europa.

A jak brzmi odpowiedź na pytanie, co wyróżnia kaszubskie truskawki?

Znaczenie ma położenie geograficzne upraw i lekka gleba, na której rosną nasze truskawki. Oczywiście odmiany Senga Sengana, Honeoye czy Elsanta można spotykać w wielu miejscach w kraju i za granicą. Natomiast nasze specyficzne warunki geograficzne i glebowe powodują, że kaszubskie truskawki są słodsze i bardziej aromatyczne. Lista odmian będzie się powiększać, już mamy propozycje następnych. Póki co, zgłosiliśmy te trzy odmiany. Wniosek złożony do Komisji Europejskiej został zaakceptowany. Teraz czekamy na ewentualne protesty. Mam nadzieję, że nie będzie jak z oscypkiem (wobec którego Słowacy zgłosili sprzeciw) i nic nam nie przedłuży i tak długiego czekania.

Wpisanie na listę produktów regionalnych będzie niosło pewne korzyści producentom truskawek w promocji, na pewno będą to owoce bardziej znane. A czy będą na przykład wyższe ceny w skupie?

Będzie też na pewno dodatkowe wsparcie finansowe dla stowarzyszenia i grupy producenckiej, jeżeli później taka powstanie. Na pewno korzyścią będzie większa renoma naszych owoców. To, być może, przełoży się na ceny.

Renomę już macie, bo jak się wiosną truskawki pojawiają na rynku, to wszystkie są kaszubskie, niezależnie od tego, skąd pochodzą.

To już inny problem. Po zakończeniu całego procesu rejestracji można zdobyć certyfikaty i wtedy kupujący szybko będą mogli sprawdzić, czy to rzeczywiście są truskawki kaszubskie, czy też ktoś się pod nas podszywa. Zdobycie certyfikatu nie będzie takie proste, gdyż należy spełniać odpowiednie warunki. Komisja certyfikująca będzie sprawdzała, czy uprawy spełniają wymagania, i jeżeli nie będzie zastrzeżeń, to taki dokument zostanie przyznany. Tylko tacy producenci będą mogli sprzedawać produkt regionalny o nazwie „Truskawka Kaszubska” albo „Kaszëbskô malëna”. Nieprzestrzeganie tego może być karane. W Zakopanem wyraźnie spadła liczba oscypków na różnych stoiskach. Posiadacze certyfikatów sami pilnują, żeby prawo było przestrzegane. U nas będzie podobnie. Certyfikaty będą też zachęcały do podnoszenia jakości.

Stowarzyszenie liczy około 250 członków, plantatorów truskawek jest oczywiście więcej. Czym się charakteryzuje taki uśredniony rolnik?

Jeszcze parę lat temu przeciętny kaszubski rolnik miał niewielkie gospodarstwo, a w nim niewielką hodowlę świń, kilka krów i trochę truskawek. Zwykle była to Senga Sengana, sprzedawana w skupie na cele przemysłowe. Później doszła deserowa odmiana Elsanta, jednocześnie nastepowała coraz częściej specjalizacja. Teraz mamy okres przejściowy, ale już widać plantatorów, dla których truskawki będą głównym źródłem dochodu – inwestują oni w nowe odmiany, dbają o zabezpieczenia. Po jakimś czasie producentów będzie pewnie mniej, ale wzrosną areały, a gospodarstwa będą bardziej wyspecjalizowane.

Prawodawstwo nie zachęca do tworzenia takich grup czy spółdzielni. Coś drgnęło w ostatnim czasie, jednak muszą pojawić się instrumenty wsparcia, także finansowe. Drugą barierą jest niechęć ludzi do współpracy, gdy trzeba wyłożyć jakieś pieniądze i trochę zaryzykować.

Stowarzyszenie przerodzi się w grupę producencką?

Były próby, organizowaliśmy specjalne szkolenia. Niestety, nie udało się powołać takiej grupy. Wydaje mi się, że powinna powstać, ale brakuje determinacji. Ludzie czekają, aż zacznie ktoś inny. Jako stowarzyszenie osiągnęliśmy wiele, ale to nie jest organizacja gospodarcza. A producenci truskawek powinni taką mieć. Byłaby silnym partnerem dla przetwórców czy nawet hipermarketów. Pojedynczy rolnik nie będzie miał takiej siły. Jednak obecne prawodawstwo nie zachęca do tworzenia takich grup czy spółdzielni. Coś drgnęło w ostatnim czasie, jednak muszą pojawić się instrumenty wsparcia, także finansowe. Drugą barierą jest niechęć ludzi do współpracy, kiedy trzeba wyłożyć jakieś pieniądze i trochę zaryzykować. Kaszubi są bardzo ostrożni.

Może to jest istota problemu, która uniemożliwia zbudowanie w przyszłości sprawnego mechanizmu, zarabiającego na tym produkcie regionalnym i jego przetworach.

To jest problem całego polskiego rolnictwa. Narzekamy na pośredników, że na nas zarabiają, ale sami niewiele robimy, żeby na przykład zacząć wchodzić w małe przetwórstwo. Kolejne rządy prywatyzując zakłady przetwórcze, nie zadbały o to, żeby współwłaścicielami byli rolnicy. A teraz nie mamy żadnego wsparcia finansowego czy choćby odpowiedniego doradztwa. Moim zdaniem przetwórstwo powinno być choćby częściowo w rękach plantatorów.

Rozmawiacie na ten temat na spotkaniach członków stowarzyszenia? Czy rolnicy nie zastanawiają się, co zrobić, żeby zarabiać więcej, np. poprzez zajęcie się przetwórstwem?

Oczywiście rozmawiamy, rolnicy narzekają na niskie ceny, pomstują na chłodnie i pośredników. Coraz częściej pojawiają się jakieś pomysły. Jednak przeważa wyczekiwanie. Niech ktoś inny zacznie…

Może potrzebujecie jakiegoś wsparcia naukowego, szkoleń biznesowych?

Jesteśmy pozostawieni sami sobie. Raz na rok przyjeżdża ktoś z Warszawy, ale to też kosztuje. Ośrodki doradztwa powinny bardziej się angażować, nie tylko w informowanie o uprawach. Rolnicy są coraz lepiej zorientowani w nowych odmianach, środkach ochrony. Nie potrafimy natomiast pisać projektów, żeby zdobywać środki na rozwój gospodarstw.

Jeżeli Truskawka Kaszubska ma być powszechnie znanym i chętnie kupowanym produktem, należy stworzyć zaplecze naukowe oraz położyć duży nacisk na promocję.

Ostatnie badania konsumenckie, które robiliśmy, zostały sfinansowane przez Urząd Marszałkowski. Nas na coś takiego nie było stać. Promujemy się własnymi siłami, bardzo często z własnej kieszeni. Są unijne programy, które nam odpowiadają, i tam będziemy składać projekty.

Potrzebujemy zewnętrznej pomocy. Klastry przynoszą interesujące efekty, ale chyba jeszcze do tego nie dojrzeliśmy.

Innym pomysłem na wspólne działanie jest stworzenie klastra. Jeden powołali producenci wędlin. Może warto podpatrzeć?

Słyszeliśmy o tym przedsięwzięciu i wzbudziło ono nasze zainteresowanie. Jednak my bardziej potrzebujemy zewnętrznej pomocy. Takie połączenie różnych sfer: produkcyjnej, samorządowej z naukowo-badawczą przyniesie interesujące efekty, ale chyba jeszcze do tego nie dojrzeliśmy.

Środki unijne wymuszają współpracę…

Już kilka lat temu w Holandii tamtejsi rolnicy tłumaczyli nam, że warto zakładać grupy producenckie. Jednak oni mieli bardzo silne wsparcie zewnętrzne. Poza tym u nas jest jeszcze inna mentalność. Tym bardziej że jak ktoś ma już kontakty i odbiorców, to niechętnie z tego zrezygnuje.

Nie jest pan optymistą.

Jestem sceptyczny, jeśli chodzi o organizowanie się samych rolników. Natomiast silna pomoc państwa lub samorządów na pewno przełamie te bariery, o których mówiłem. Próbowaliśmy różnych działań, na przykład nawiązywania kontaktów z chłodniami, przetwórniami, i odprawiano nas z kwitkiem. Wszyscy tłumaczyli, że już mają dostawców.

Musimy odejść od produkowania wyłącznie surowca.

Może należy pomyśleć o własnych przetwórniach i chłodniach, na początek niewielkich?

To jest właściwy kierunek. Musimy odejść od produkowania wyłącznie surowca. W innych częściach Polski widziałem już takie próby i u nas również się pojawiają. Są powidła, soki, nalewki odpowiednio przygotowane, bez konserwantów. Ładnie opakowane, z powodzeniem wystawiane na targach. Jest jednak problem prawny, gdyż rolnik nie może sprzedawać przetworzonych produktów. Posłowie ponoć pracują nad odpowiednimi zmianami, ale pewnie to szybko nie nastąpi. Turyści chętnie kupują oryginalne i tradycyjne jedzenie i może to ośmieli naszych rolników. Połączenie produktów regionalnych, takich jak truskawki, z tradycyjnymi i zaoferowanie tego turystom może być szansą dla wielu gospodarstw.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Powinniśmy jeść żywność ze swojego regionu

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Jakie pomorskie marki związane z żywnością są znane w Europie?

Chyba trudno znaleźć taką markę znaną w krajach europejskich. Być może Wilbo, firma związana z przetwórstwem rybnym.

Nie mamy wypromowanego produktu, który byłby obecny w niemieckich lub francuskich sklepach? Dlaczego?

Za krótko jesteśmy na europejskich rynkach, żeby to było możliwe. Moja firma zaczynała od półtorej tony, a dziś żywi milion dwieście tysięcy ludzi. Przez ten czas udało się stworzyć markę o charakterze regionalnym.

„Nowak” jest marką regionalną i nawet nie chcemy funkcjonować na europejskich rynkach. Podpisaliśmy jednak umowę z czterema innymi polskimi firmami i zamierzamy w przyszłości stworzyć markę ogólnokrajową „Dobre”. Wspólnie chcemy zaistnieć na rynku krajowym i europejskim.

Chyba czas nie jest jedyną barierą w wychodzeniu poza region?

Bardzo ważny jest czas oraz chęci. „Nowak” jest marką regionalną i nawet nie chcemy funkcjonować na europejskich rynkach. Podpisaliśmy jednak umowę z czterema innymi polskimi firmami i zamierzamy w przyszłości stworzyć markę ogólnokrajową „Dobre”. Każda z firm ma wytwarzać kilka produktów, w których się specjalizuje, i wspólnie chcemy zaistnieć na rynku krajowym i europejskim. Tym bardziej że łatwiej dostarczyć duży transport do Hiszpanii niż niewielką dostawę na Śląsk. Oczywiście, musimy się do tego przygotować. Wróciłem właśnie z budowy, gdzie powstaje duże centrum dystrybucyjne. Będzie tam też rozbiór mięsa drobiowego. Unowocześnianie dystrybucji wyrobów jest jednym z ważniejszych elementów sprzedaży wędlin.

Taka inwestycja oznacza, że wierzy pan w coraz większe zapotrzebowanie na wędliny drobiowe.

Drób, poza sporadycznymi wyjątkami, jest najtańszym mięsem na naszym rynku. Ma jeszcze jedną zaletę – mało tłuszczu. Na marginesie warto wspomnieć, że tłuszcz jest nośnikiem smaku i wyroby drobiowe nigdy nie będą tak smaczne jak na przykład wieprzowe. Cena oraz propagowanie zdrowego trybu życia, czyli unikanie tłuszczy, foruje właśnie wyroby drobiowe.

Wspomniał pan o znaczeniu ceny. Czy za kilkanaście lat cena ciągle będzie decydowała o większości zakupów?

Myślę, że w coraz mniejszym stopniu. Widać to na przykładzie Stanów Zjednoczonych, gdzie żywność stanowi ledwie kilka procent wydatków gospodarstw domowych. W przypadku polskich rodzin żywność stanowiła kiedyś aż 33% wydatków, dziś, zdaje się, jest to kilkanaście procent. Produkty żywnościowe aż tak bardzo nie drożeją. Pomijam mijający rok, ale tu przyczyną podwyżek jest raczej spadek pogłowia trzody chlewnej. Jeżeli z 22 milionów sztuk zostaje niewiele ponad 13 milionów, to cena mięsa w sklepach musi wzrosnąć.

Chcąc utrzymać sprzedaż na obecnym poziomie, musi pan zwiększać asortyment i promocję.

Klient jest zawsze ciekawy nowych produktów. Są dwie postawy: jedni cenią sobie produkty tradycyjne, które znają od lat, inni zaś szukają nowości. Lubimy, kiedy coś inaczej smakuje, wygląda.

Ma pan własne stada czy kupuje od zewnętrznych producentów?

Naszą ubojnię zamknęliśmy w 2003 r. Ubijaliśmy tam tylko 150 sztuk świń i to było za mało. Małe ubojnie przegrywają z dużymi i tańszymi. Dziś współpracujemy z kilkoma firmami: Skiba, Duda, Food Service. To polskie ubojnie, które są potentatami na rynku. Warto jednak zwrócić uwagę na co innego: ubojnie będą świadczyć usługi, natomiast będzie się rozwijała hodowla. Sam jestem rolnikiem i zamierzam wejść w bydło mięsne. W sklepach brakuje dobrej wołowiny, szczególnie takiej o charakterze ekologicznym.

W naszym regionie dominują mali oraz średni rolnicy i nie zanosi się na szybkie i poważne zmiany w strukturze gospodarstw rolnych. Dlatego pewnie duże ubojnie będą gdzie indziej szukały surowca.

Nawet nie odczuwamy potrzeby, żeby w naszym województwie powstała duża ubojnia. To jest uciążliwe dla środowiska i ludzi. Przekonają się o tym mieszkańcy okolic Kutna, gdzie włoski inwestor buduje największą ubojnię w kraju. To naprawdę olbrzymi zakład, w którym będzie się ubijać tysiąc sztuk na godzinę. Jako przetwórcy martwimy się o skutki rynkowe tej inwestycji, ale prawdziwy powód do niepokoju mają istniejące ubojnie.

Czy liczba małych i średnich ubojni oraz przetwórców będzie malała?

W Polsce jest około dwóch tysięcy przetwórców branży mięsnej i prawie sześćset ubojni. Podejrzewam, że przemiany będą podobne do tego, co dzieje się w handlu. We Francji duży, nowoczesny handel stanowi 85% rynku. Pozostałe 15% to tradycyjna sprzedaż. Do takich proporcji raczej nie dojdziemy, gdyż w naszym kraju wielu ludzi woli zjeść kiełbasę wyrabianą w tradycyjny sposób, kupowaną z tradycyjnych przetwórni. Jako przewodniczący Rady Krajowej Stowarzyszenia Rzeźników i Wędliniarzy mam kontakty z wieloma przetwórcami i większość z nich, mimo kryzysu, dobrze sobie radzi. Klientów jest trochę mniej i może kupują trochę tańsze wędliny, ale nie jest to żaden dramatyczny spadek. Moja firma ma 17-procentowy wzrost rok do roku, więc trudno mówić o kryzysie. Jego skutki odczuwamy gdzie indziej – są problemy z kredytami obrotowymi, ponieważ banki podniosły marże.

Pana działalność to jeden z nielicznych przykładów współpracy ze środowiskami naukowymi i przełożenia wyników badań na produkcję. Najbardziej znany produkt to wędliny Brassica, które jednak wielkiego sukcesu nie odniosły.

Z Politechniką Gdańską współpracuję od wielu lat i nadal doskonalimy wędliny Brassica. Rzeczywiście, sukcesu w tym przypadku nie odnieśliśmy. Kupujący często powtarzali, że to dobry pomysł dołączyć do wędliny świeże warzywa, że smakuje, ale jak otwierają lodówkę, to zbyt mocno czuć zapach kapusty. Niewiele tu można zmienić, bo izocjaniany w kapuście powodują taki właśnie zapach, ale przecież stanowią bardzo ważny składnik i nie można z nich zrezygnować. Ten zapach świadczy też, że kapusta w wędlinie jest świeża. Brassica można kupić w wybranych sklepach. Niestety, nie jest to produkt dla masowego odbiorcy. Mimo to szukamy nowych rozwiązań. Razem z naukowcami z Krakowa pracujemy nad innym pomysłem – kanapką LeenLife. Do tej pory sprzedaliśmy 115 ton tych wyrobów, możemy więc mówić o sukcesie. Polacy za mało jedzą potraw, które dostarczają niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych Omega 3 i Omega 6. Dawniej, gdy trzoda chlewna była hodowana w tradycyjny sposób, potrawy mięsne zawierały sporo tych składników. Dzisiejsza hodowla przemysłowa doprowadziła do tego, że świnie utraciły kwasy nienasycone, pozostały zaś w wieprzowinie nasycone kwasy tłuszczowe. Te nie są człowiekowi tak potrzebne jak kwasy tłuszczowe, białka, witaminy, sole mineralne, które musimy dostarczać naszemu organizmowi.

Czy na Pomorzu będzie się rozwijała taka współpraca z naukowcami, owocująca żywnością prozdrowotną? Są inni chętni?

Tego jestem pewien, chociaż dzisiaj jeszcze na tym nie zarabiamy. Jest za mało chętnych do kupowania takich produktów, to mniej więcej 10% konsumentów. Lekarze twierdzą, że 50%-70% chorób człowieka wynika z niewłaściwego odżywiania. Jednak prawidłowym odżywianiem się jest zainteresowana mała część społeczeństwa. My zaś mamy już odpowiednie maszyny, zadbaliśmy o surowiec, ale jeszcze nie stać nas na właściwą promocję. Medialne kampanie kosztują ogromne pieniądze, których na razie nie mamy – wciąż dopłacamy do produkcji żywności prozdrowotnej. Jednak prędzej czy później wzrośnie zainteresowanie tymi produktami, bo człowiek musi jeść rzeczy z odpowiednimi składnikami. Krakowscy naukowcy opatentowali w Szwajcarii koncentrat niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych Omega 3 i Omega 6 i promują dietę LeenLife, czyli dodawanie tego koncentratu do podstawowych produktów spożywczych: kiełbasy, sera, masła i chleba. W Europie to nie jest żadna nowość, sam widziałem w Norwegii na przystanku plakaty reklamujące parówki z Omega 3. Polski patent różni się od innych pomysłów tym, że kwasy nienasycone uzyskuje się z lnu. To jest bardzo ważne, gdyż człowiek powinien jeść żywność pochodzącą z jego regionu. Składniki niezbędne do komplementarnego odżywiania się są właśnie w danym regionie i dlatego większe znaczenie ma dla nas na przykład kapusta niż dalekowschodnie warzywa. Oleje lniane w tej części Europy zawierają niezbędne dla naszych organizmów składniki. Tym bardziej że krakowscy naukowcy opracowali system oczyszczania lnu, dzięki któremu otrzymujemy doskonały produkt. Na południu Polski jest już fabryka produkująca koncentrat, która część swojej produkcji przeznacza na eksport.

Czy promocja wystarczy, żeby produkty tak wzbogacone zaczęły się sprzedawać?

Nie obejdzie się bez wsparcia resortu zdrowia. Ministerstwo propaguje akcję „Poznaj dobrą żywność” i my tam prezentujemy już 17 wyrobów. Czekamy też na opinię ekspertów o żywności z kwasami Omega 3 i Omega 6.

Badania żywności o charakterze prozdrowotnym powinny być zadaniem rządu?

Oczywiście. To musi zostać objęte rządowymi programami. Razem z doktor Małgorzatą Mikulewicz rozpoczęliśmy badania kliniczne nad wpływem żywności z tymi składnikami na ludzi. To jednak potrwa kilka lat. Nie ma wątpliwości, że sole mineralne, witaminy, kwasy nienasycone dostarczane z żywnością są dużo korzystniejsze niż łykane jako tabletki czy napoje kupione w aptece.

Koncerny farmaceutyczne mają na takie badania ogromne pieniądze. Mali i średni przedsiębiorcy nie mają nawet na promocję, a co dopiero na badania.

I to jest ogromny problem. Niech koncerny produkują i sprzedają kapsułki z kwasami Omega 3 – to ich prawo, ale naszym celem jest profilaktyka. Odżywiając się właściwie, nie będziemy musieli sięgać po inne środki.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Nisze są ograniczone

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Pańskie gospodarstwo ma powierzchnię większą niż pomorska średnia, ale czy to wystarczy, żeby utrzymać rodzinę?

Po rodzicach przejąłem gospodarstwo o powierzchni 6 hektarów. Dziś jest to już 30 hektarów. Ten rozwój nie był łatwy, ale na szczęście mamy drugie źródło dochodów, bo żona jest nauczycielką. Przed laty 6 hektarów wystarczyło rodzicom na utrzymanie i opłacanie internatu, gdy chodziłem do szkoły średniej. Mając kilka razy większe gospodarstwo oraz pracującą w innym zawodzie żonę, musimy mocno zaciskać pasa, żeby córka mogła studiować. Wydatków oczywiście jest więcej: spłaty kredytów za zakup gruntów, maszyn, no i normalne życie.

Gospodarstwo specjalizuje się w jakiejś hodowli lub uprawie?

Rozpoczynałem od bydła mlecznego. Kiedy upadła mleczarnia, przestawiłem się na trzodę chlewną. Gdy kupiłem więcej ziemi, rozpocząłem uprawę traw nasiennych. Nie chciałem ograniczać się do jednego kierunku. Rynek rolny jest bardzo chwiejny, są świńskie górki i dołki; podobnie skaczą ceny mleka czy zboża. Wprawdzie miałem w planach powiększenie hodowli trzody chlewnej, ale chyba się powstrzymam. Wejście Polski do Unii Europejskiej miało ustabilizować rynki, ale jest odwrotnie. Wcześniej nie było tak dużych skoków cen.

Zastanawiał się pan nad przyszłością swojego gospodarstwa?

Szukam oczywiście nowych pomysłów i jednym z nich są trawy nasienne. Ponad połowę ziemi przeznaczyłem pod tę uprawę. To ryzykowny krok, gdyż większa susza może bardzo ograniczyć plony, ale przy niskich cenach zbóż oraz trzody udaje się jakoś przeżyć.

Chce pan uprawiać trawy nasienne dłużej czy to tylko chwilowa odskocznia?

Trawy uprawiam od kilku lat. Początkowo przeznaczałem na to dwu-, trzyhektarowe działki. Teraz jest to już 17 hektarów. Ubiegłoroczna cena była atrakcyjna, niestety w tym roku już spadła. Nie wiem dokładnie, ile zarobię na trawach, czy pokryje to chociaż koszty.

Jako przewodniczący Powiatowej Rady Izb Rolniczych często spotyka się pan z innymi rolnikami. Gdzie szukają swoich szans?

Jest duża grupa rolników, którzy – podobnie jak ja – przestawiają się na produkcję traw. W powiecie kościerskim to co najmniej kilkanaście osób. Współpracujemy ze sobą, szukamy zbytu dla naszej produkcji. Przed laty sporo było gospodarstw produkujących mleko, teraz jest ich naprawdę niewiele i przy obecnych cenach pewnie będzie jeszcze mniej. W mleczarstwie trzeba sporo inwestować i nie wiem, jak sobie poradzą rolnicy, którzy wcześniej wzięli kredyty.

Pojawiają się nowe pomysły?

Nie ma wiele nowości. Jeszcze niedawno były nimi właśnie trawy. Ziemia na Kaszubach nie pozwala na eksperymentowanie. Baza paszowa dla trzody, baza paszowa dla bydła czy też wspomniane trawy – na tym lista możliwości się kończy. Na trawy jest teraz duże zapotrzebowanie, ponieważ powstają autostrady, mniejsze drogi i wiele innych obiektów, gdzie jest sporo terenów zielonych.

To logiczne, że mniejsi rolnicy muszą szukać nisz, tylko że tych nisz nie ma wiele.

Najczęściej słychać z ust polityków lub urzędników, że mniejsi rolnicy mają szukać nisz.

To jest oczywiście logiczne, tylko że tych nisz nie ma wiele. Jest stowarzyszenie plantatorów truskawek, wkrótce zostanie zarejestrowany produkt regionalny, ale ceny truskawek spadają. Nie wiadomo, jak dalej będzie to wyglądało, czy producenci pójdą w specjalizacje, jak zachowają się przetwórcy, czy będą ludzie do zbierania truskawek? Innych nisz specjalnie nie widać, ale oczywiście mogą się pojawiać nowe pomysły.

Obrót ziemią na cele rolnicze hamuje niska opłacalność produkcji i wysoka cena ziemi. To się po prostu nie opłaca.

W ostatnich latach zmniejsza się liczba gospodarstw.

Jeżeli ktoś chciał powiększyć gospodarstwo, to najczęściej kupował ziemię z zasobów skarbu państwa. O innych przypadkach obrotu ziemią na cele rolnicze w mojej okolicy nie słyszałem. Niektórzy rolnicy dzielą swoją ziemię i sprzedają jako działki. Często kupowane są większe kawałki ziemi, powyżej hektara, i wtedy można budować dom na zasadzie siedliska. Obrót ziemią na cele rolnicze hamuje niska opłacalność produkcji i wysoka cena ziemi. To się po prostu nie opłaca. Jak mówiłem, sporo ziemi rolnicy sprzedają jako działki rekreacyjne, budowlane, i to podnosi cenę. Ziemia, którą ma jeszcze Agencja Nieruchomości Rolnych, też jest coraz droższa i nie ma się czemu dziwić – przecież rzeczoznawcy obserwują, co się dzieje na rynku.

Rolników sprzedających ziemię jest dużo?

Coraz więcej. Często są to ludzie, którzy uznali, że nie opłaca się prowadzić gospodarstwa rolnego. Wygaszają produkcję i idą do pracy w przemyśle, usługach lub na emeryturę. Rolnicy w moim wieku, czyli między czterdziestym a pięćdziesiątym rokiem życia, mawiają, że chcą dzieci wykształcić, a później dotrwać do emerytury ze sprzedaży ziemi na działki.

Czyli nie chcą, żeby ich dzieci zostały rolnikami?

Raczej nie wiążą ich przyszłości z gospodarowaniem na ziemi. Chociaż znam przypadki, kiedy dzieci, ku zadowoleniu rodziców, chcą zostać na gospodarstwie. Natomiast stałe dochody, koniec pracy o 15.00, urlopy, spokój płynący z wykonywania pracy w szkole czy urzędzie przyciąga bardziej niż zajmowanie się rolnictwem. Wielu młodych ludzi tworzy firmy budowlane i jeździ do Trójmiasta na budowy. Nawet teraz, kiedy jest kryzys, mają wiele zamówień i dobre zarobki.

Czy dla tych, którzy chcą nadal uprawiać ziemię lub coś hodować, rozwiązaniem mogą być grupy producenckie, drobne przetwórstwo rolno-spożywcze?

Tak sądziłem i dlatego kilka lat temu założyliśmy zrzeszenie producentów trzody chlewnej. Chcieliśmy przekształcić się później w grupę producencką, ale załamanie rynku pozbawiło nas jakiejkolwiek szansy na produkcję choćby na poziomie kosztów. Dlatego większość z nas ograniczyła produkcję. Mieliśmy pewne sukcesy, między innymi eksportowaliśmy mięso do Rosji. Umowa była opłacalna, gdyż dostawaliśmy o 50 groszy więcej za kilogram niż na krajowym rynku. Niestety, kiedy Rosja wprowadziła zakaz importu polskiego mięsa, zamówienia się skończyły. W kraju mogliśmy sprzedawać już dużo taniej, a do tego doszły wysokie ceny zbóż. Hodowla przestała się opłacać. Grupy producenckie nie poprawią sytuacji, gdy jest tak chwiejny rynek. Jestem prezesem zrzeszenia, ale zastanawiamy się nad jego przekształceniem i szukaniem innych kierunków.

Czy grupa producencka rzeczywiście poprawia konkurencyjność, pozycję rolników w negocjacjach z przetwórcami?

Spodziewaliśmy się lepszych rezultatów. Może zatrudnienie ludzi, którzy negocjowaliby kontrakty i dbali o promocję, byłoby jakimś wyjściem. Niestety, załamanie rynku zniweczyło te plany. Na rozkręcenie działalności potrzebny jest też kapitał, którego rolnicy nie mają. Sprzedając trzodę, rolnik w ciągu dwóch tygodni dostaje zapłatę. Grupa producencka musi czekać już cztery tygodnie. To dla wielu producentów poważny problem. Poza tym przetwórcy nie szukają kontaktu z takimi grupami. Tak jakby nie potrzebowali stałych dostaw.

Import wpływa na takie zachowanie przetwórców?

Chyba tak. Dziś bez problemu można zamówić mięso z Danii czy Niemiec. Telefonicznie lub przez internet da się niemal wszystko załatwić i po jednym lub dwóch dniach tir z dostawą zajeżdża pod bramę zakładu.

Ale to też świadczy o lepszej organizacji niemieckich i duńskich rolników.

Tylko że oni mieli więcej czasu i pieniędzy na stworzenie sprawnego systemu. Kilkanaście lat temu Unia Europejska przychylniej spoglądała na rolnictwo. Tam są ogromne chlewnie. Tysiąc loch w gospodarstwie niemieckim nie jest czymś zaskakującym. Niezwykle ważne jest, że tamtejsi rolnicy są współwłaścicielami ubojni i przetwórni. Dzięki temu mają zysk bezpośredni ze sprzedaży świń i po roku gospodarczym dywidendę z ubojni. W firmie Poldanor, która działa na terenie naszego województwa, udziałowcami są duńscy rolnicy. Czy zna pan przykład, że polscy rolnicy są udziałowcami dużych przetwórni?

O to właśnie chciałem zapytać. Co jest przyczyną?

Kiedyś ustawa dawała rolnikom niewielkie ilości akcji prywatyzowanych przetwórni. Sam tworzyłem listę rolników, którzy odstawiali świnie do zakładów w Kościerzynie. Tylko że później firma upadła. Nowy właściciel nie musiał się już dzielić majątkiem z wcześniejszymi akcjonariuszami.

Nie widzę luki, w którą mogłaby wejść ubojnia czy też przetwórnia wybudowana przez rolników. Ryzyko jest zbyt duże, tym bardziej że brakuje nam pieniędzy na wiele ważniejszych spraw, jak choćby nawozy.

Rolnicy nie chcą tworzyć własnych przetwórni?

Kujawsko-pomorska izba próbowała zbudować przetwórnię, ale nie wiem, jak się to skończyło po załamaniu rynku. Jest dużo ubojni oraz przetwórni – w zupełności wystarczają do przerabiania potrzebnego na rynek mięsa. Istniejące firmy podzieliły już rynek między siebie. A poza tym nie widzę luki, w którą mogłaby wejść ubojnia czy też przetwórnia wybudowana przez rolników. Ryzyko jest zbyt duże, tym bardziej że brakuje nam pieniędzy na wiele ważniejszych spraw, jak choćby nawozy.

Nie jest pan optymistą.

Rolnicy nie otrzymują wsparcia. Dopłaty z Unii Europejskiej nie rekompensują wzrostu kosztów produkcji w ostatnich latach. Nie zwijam interesu, ale rzeczywiście optymistą nie jestem.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przyszłość dużych gospodarstw

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Mimo zapóźnienia nasze rolnictwo ma dużą szansę na rozwój. Zmniejszy się ilość ziemi rolnej gdyż dużo gruntów gospodarze przeznaczą pod budownictwo mieszkaniowe. Sporo miejsca zajmie produkcja surowca do biopaliw, ale spodziewam się też rosnącego zapotrzebowania na żywność w krajach azjatyckich i afrykańskich.

Za kilka lat te największe gospodarstwa rolne będą przedsiębiorstwami, czy też będą zbliżone do tego, co nazywa się dużym gospodarstwem rodzinnym?

Przedsiębiorstwami raczej nie będą. Zmiany oczywiście następują, wystarczy zauważyć, jak duże pieniądze są inwestowane w największe gospodarstwa. W mniejsze oczywiście też, ale pozycja tych największych jest zupełnie inna. Proszę spojrzeć na dzisiejszą sytuację na rynku zbożowym i na cenę zbóż. Kto miał duże uprawy, potrafił przewidywać i był silnym partnerem dla odbiorców, podpisywał dobre umowy jesienią lub na wiosnę. Okazało się, że było to nie tylko gwarancją sprzedaży, ale również dużo korzystniejszej ceny. Trzeba od razu wyjaśnić, że takie kontrakty i związane z tym zyskowne ceny dostępne są tylko dla sprzedających duże partie zboża czy mięsa. Spodziewam się, że coraz większą rolę w rolnictwie będzie odgrywała genetyka i mechanizacja. Polska wieś pod względem zmian ciągle jest kilkadziesiąt lat za zachodnioeuropejskimi. Tam mają już za sobą spółdzielnie, koła maszynowe, grupy producenckie. Mimo takiego zapóźnienia nasze rolnictwo ma dużą szansę na rozwój. Zmniejszy się ilość ziemi rolnej gdyż dużo gruntów gospodarze przeznaczą pod budownictwo mieszkaniowe. Sporo miejsca zajmie produkcja surowca do biopaliw, ale spodziewam się też rosnącego zapotrzebowania na żywność w krajach azjatyckich i afrykańskich. Przecież dziś głoduje 1/3 mieszkańców świata! Będą się rozwijały także inne kierunki korzystające z produkcji rolnej, szczególnie wspomniane biopaliwa oraz biomasa. Dlatego nie boję się o polskie rolnictwo, gdyż zawsze będzie duże zapotrzebowanie na produkcję rolniczą.

Prowadzicie rodzinne gospodarstwo i wspólnie macie koło 2 tysięcy hektarów. Czy wydarzenia na światowych rynkach żywnościowych mają wpływ na takich rolników jak pan?

Oczywiście! Susza w Argentynie błyskawicznie odbija się na cenach zbóż w naszym kraju, w tym na cenach pszenicy, którą chcę sprzedać. Za kilka lat światowe wydarzenia jeszcze bardziej będą się przekładały na nasz rynek. To jest właśnie globalizacja w praktyce.

Za 10-20 lat ceny i jakość produkcji roślinnej będą się opierać na dużych gospodarstwach. Co stanie się z mniejszymi?

Trzęsienia ziemi nie będzie. Powoli zmniejszy się liczba gospodarstw, ale będą coraz większe. Właściciele mniejszych już widzą, że z 10 hektarów się nie wyżyje. Jeżeli takich rolników będzie dziesięciu i się dogadają, to mogą na tych 100 hektarach coś zrobić, o ile odpowiednio ustawią produkcję.

Jak duże gospodarstwa będą w stanie samodzielnie się utrzymać?

Trudno powiedzieć, gdzie będzie próg opłacalności. Zbyt wiele zależy od światowych tendencji. Dziś może się nam wydawać, że 40-hektarowe gospodarstwo będzie wystarczająco duże, ale rozwój rolnictwa w Australii czy Argentynie może podnieść tę wielkość. Nie wiemy, co będzie się działo w niemieckim rolnictwie, a tym bardziej w rosyjskim czy ukraińskim. Losy polskich gospodarstw wymuszą światowe tendencje.

A co wymuszą?

Przede wszystkim konkurencyjność. Na małych areałach praca dużych maszyn, które mają niski koszt jednostkowy, nie będzie się opłacała. Trzeba będzie wprowadzać nowe odmiany roślin. Nie jestem zwolennikiem GMO, ale być może to jest przyszłość. Będziemy zbierać z hektara nie 10 ton pszenicy, lecz 15 czy nawet 20. Przez 20 lat może się wydarzyć naprawdę wiele. Jako kilkunastoletni chłopiec chodziłem z pługiem za koniem. Kiedy w latach 80. i 90. jeździłem do Poznania na Polagrę i oglądałem wystawiane tam maszyny, byłem przekonany, że to dla polskich rolników nieosiągalny pułap, że nigdy nie będzie nas stać na takie urządzenia. Teraz wielu gospodarzy może sobie pozwolić na najlepsze ciągniki i kombajny. Oczywiście trzeba je dopasować do areału i charakteru upraw.

Skończyły się czasy, kiedy każdy mógł sobie na gospodarstwie poradzić. Trzeba posiąść wiedzę nie tylko o technologii produkcji, ale też o marketingu, przewidywać zmiany cen, nowe trendy.

Jednak przeważająca większość pomorskich rolników nie ma kilkusethektarowych gospodarstw, nie stać ich na zakup najnowocześniejszych ciągników.

Dlatego muszą tworzyć grupy producenckie. Razem będzie ich stać na zakup i eksploatację dobrych maszyn. Dzisiejsi rolnicy muszą też być wykształceni i przygotowani do zawodu. Skończyły się czasy, kiedy każdy mógł sobie na gospodarstwie poradzić. Trzeba posiąść wiedzę nie tylko o technologii produkcji, ale też o marketingu, przewidywać zmiany cen, nowe trendy.

W takim razie pomorscy rolnicy są w trudnej sytuacji. Dużych gospodarstw jest mało, a po wiedzę trzeba jechać do Olsztyna, Bydgoszczy lub Szczecina, gdyż w Trójmieście nie ma wyższych uczelni o profilu rolniczym.

To jest ogromne zaniedbanie, że nie ma zaplecza dydaktyczno-naukowego. Uruchomienie nowej uczelni o takim profilu będzie trudnym zadaniem. Niż demograficzny widać również na wsi, a taka szkoła sporo kosztuje. Ale ludzie są przyzwyczajeni do Olsztyna czy Szczecina. Jeśli ojciec się tam kształcił, to syna tam również wyśle. Wykształceni rolnicy łatwiej sobie poradzą nawet na tych małych gospodarstwach. Będą mieli więcej pomysłów i umiejętności w szukaniu nowych źródeł zarobku.

Przyszłość małych gospodarstw widzi pan w grupach producenckich. Duże nie potrzebują takich organizacji?

Duże gospodarstwa nie muszą tego robić w sposób formalny. Jest stała wymiana doświadczeń. Rozmawiamy o nowych odmianach, sprzęcie. Niekiedy dokonujemy wspólnych zakupów. Ale wracając do małych gospodarstw – otóż nie utrzymają się one z produkcji zbożowej czy hodowli trzody, dlatego ich właściciele powinni szukać innych rozwiązań. Truskawki na Kaszubach są takim pomysłem, podobnie jak uprawa ziół, małe przetwórstwo związane z tradycyjnymi wyrobami, z dziedzictwem kulinarnym. Oczywiście konieczna jest współpraca. Tylko wtedy będzie z tego korzyść.

Czy za 20 lat duże gospodarstwa będą monokulturowe? Czy oprócz zbóż i trzody chlewnej będą wchodzić w inne segmenty?

Duże gospodarstwa roślinne są potrzebne. Jestem natomiast przeciwny olbrzymim hodowlom trzody lub bydła mięsnego. Koszty takiej działalności są dla środowiska naturalnego zbyt wysokie, poza tym jakość uzyskiwanego w ten sposób mięsa budzi wątpliwości.

Chętni do prowadzenia takich hodowli raczej nie będą pana pytali o opinię.

Zdaję sobie z tego sprawę, ale zwracam uwagę na konsekwencje takiego sposobu hodowania ras mięsnych. Produkcja w mniejszych stadach jest bardziej przyjazna nie tylko dla zwierząt, ale i dla mieszkających w sąsiedztwie ludzi. Moim zdaniem, w przyszłości będzie też większe zapotrzebowanie na produkty naturalne. Jedzenie z hodowli przemysłowych straci na znaczeniu.

To wróćmy do specjalizowania się dużych gospodarstw na Pomorzu w przyszłości…

Nasza produkcja będzie zależna od rozwoju przetwórstwa. Jeżeli pojawią się nowe potrzeby, to będziemy się dostosowywać. Nie wiemy, co przyniesie nam przyszłość, szczególnie gdy gospodarka ma charakter globalny. Duże gospodarstwa są przygotowane na nowe wyzwania. Ale jest jeden warunek: opłacalność.

Zatem czekacie na nowe propozycje płynące z innych rynków. Może gdyby było zaplecze naukowe, to nowe odmiany powstałyby na Pomorzu. A tak musi pan sprowadzać materiał siewny z Niemiec.

W nasiennictwie, hodowli jest bardzo dużo do zrobienia. Gdyby w naszym regionie była uczelnia z dobrym zapleczem naukowym, byłaby szansa na nowe pomysły. To się również przekłada na lepszą ochronę roślin i zwierząt przed chorobami. Samorząd regionalny próbował stworzyć w Rusocinie taki ośrodek, ale bez powodzenia.

Oczekuje pan od władz województwa, że bardziej się zaangażują we wsparcie infrastruktury wspomagającej rozwój rolnictwa?

Samorząd regionalny angażuje się w tworzenie takiej infrastruktury. Przykładem jest uruchomienie i wspieranie aukcji rybnej w Ustce. Dlatego jestem pewien, że gdy pojawi się interesujący pomysł samych rolników, będą oni mogli liczyć na pomoc. Już dziś samorząd regionalny organizuje i częściowo finansuje wyjazdy na targi, rozwija promocję regionalnych produktów oraz agroturystykę.

Czy Centrum Hurtowe Rënk w Barniewicach jest pomocnym narzędziem dla takich rolników jak pan?

Dzisiaj Centrum nie spełnia oczekiwań rolników. Błędy zostały popełnione już na starcie i chyba trudno będzie je naprawić. W latach 90. próbowano utworzyć giełdę zbożową i też się nie udało.

Może potencjał rolny naszego regionu nie jest tak duży, żeby centrum hurtowe czy giełda mogły się tu utrzymać?

Jest taka potrzeba i doskonale widać to dziś. Proszę posłuchać narzekań małych rolników na niskie ceny zbóż. Giełda zbożowa pozwala na lepsze prognozowanie cen i zachowań na rynku sprzedających oraz kupujących. Poważnym problemem, który dziś owocuje, było wycofanie się z kontraktacji. Umowy wieloletnie stabilizowały rynek i nie było takich skoków cen. Wydaje mi się, że trzeba będzie do tego w przyszłości wrócić.

Polscy i pomorscy rolnicy poradzą sobie i wykorzystają możliwości, jakie przed nimi stoją. Muszą tylko zacząć ze sobą współpracować.

Niemieccy czy duńscy rolnicy są współwłaścicielami zakładów przetwórczych. Czy polscy farmerzy – tacy jak pan – nie odczuwają potrzeby zaangażowania się w ten segment?

Koncentrujemy się na uprawianiu ziemi i na razie nie ma warunków, byśmy budowali zakłady przetwórcze. Jeżeli jednak spojrzymy na stan rolnictwa 20 lat temu i porównamy z dzisiejszym, to zapewniam, że wiele się może jeszcze wydarzyć. Wierzę w polskich i pomorskich rolników. Wiem, że poradzą sobie i wykorzystają możliwości, jakie przed nimi stoją. Muszą tylko zacząć ze sobą współpracować.

L.S. Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorskie mlekiem i miodem płynące? Kondycja klastra rolno-spożywczego w regionie

Nasze funkcjonowanie nie może obejść się bez dziennej porcji kalorii, których dostarczamy sobie podczas regularnych wizyt w lodówce.

Indywidualne dzienne racje spożywcze w dużej mierze zależą od naszych przyzwyczajeń żywieniowych, pojemności żołądków oraz parytetu nabywczego osobistych portfeli, a ten pośrednio jest wynikiem cen dóbr konsumpcyjnych nabywanych przez społeczeństwo. Największy wpływ na ceny żywności mają ceny podstawowych surowców, kształtowane przez odwieczną walkę podaży i popytu na rynku rolno-spożywczym (czasem odgórnie sterowaną, czasem zaś pozostawioną indywidualnym i zbiorowym negocjacjom). Na podaż artykułów rolno-spożywczych wpływ ma przede wszystkim sytuacja w rolnictwie, zmieniająca się co roku pod wpływem sił natury kształtujących pogodę, a tym samym plony. Nie bez znaczenia także pozostaje położenie geograficzne miejsca produkcji podstawowej, implikujące rodzaje prowadzonych upraw i hodowli w regionie.

Czynnikami wpływającymi na rodzaje zasiewów w województwie pomorskim są warunki klimatyczne i glebowe. Te pierwsze należą do łagodnych, sprzyjających produkcji roślinnej, warunki glebowe są zaś ściśle pochodną geologicznej przeszłości Pomorza. Cechuje je: duże zróżnicowanie, występowanie obszarów o zmiennych cechach i warunkach gospodarowania, od pasa morza, poprzez moreny do równin sandrowych. Układ ten zaburza żyzna równina Żuław oraz szeroka Dolina Dolnej Wisły. Walory przestrzeni rolniczej na obszarze województwa zmieniają się od doskonałych w delcie Żuław do wybitnie niekorzystnych na wysoczyźnie morenowej pojezierzy i na piaszczystych terenach Borów Tucholskich. Odzwierciedleniem średniej przydatności gleb w regionie dla upraw rolnych jest udział użytków rolnych w klasach bonitacyjnych lub kompleksach glebowo-rolniczych, w których występują wszystkie klasy bonitacyjne gleb – od I do VI, z wyraźną przewagą klas od III do V. Około 5% gleb zaliczanych jest do najlepszych i bardzo dobrych (kl. I i II), 61% do gleb dobrych i średnich (kl. III i IV), a 33% do gleb słabych i bardzo słabych (kl. V i VI). Gleby są silnie zróżnicowane pod względem kwasowości i równie silnie pod względem zasobności w podstawowe składniki mineralne (fosfor, potas i magnez). Na obszarze województwa występują gminy, w których ponad połowę rolniczej przestrzeni produkcyjnej stanowią gleby bardzo słabe. Intensyfikacja produkcji rolnej jest tu nieopłacalna, a może być szkodliwa, gdyż prowadzi do nasilenia procesów degradacji biologicznej i fizycznej gleby oraz jej wyjaławiania (szczególnie dotyczy to Równiny Charzykowskiej i Borów Tucholskich).

Czy zatem podstawowa produkcja rolna ma rację bytu w regionie posiadającym taki naturalny dobrostan? Grunty ogółem w Polsce wynoszą 16 231 tys. ha., w tym 14 205,4 tys. to użytki rolne, z czego grunty ogółem i użytki rolne w województwie pomorskim stanowią odpowiednio zaledwie 4,4% i 4,3%. Z roku na rok powierzchnia ogólna gruntów1 w regionie2 sukcesywnie, choć minimalnie zmniejsza się i w roku 2008 wynosiła 1838,9 tys. ha, a więc jest niższa o 0,8% od powierzchni odnotowanej w roku poprzednim, ta zaś była o 0,6% niższa w stosunku do roku 2005. Maleje także powierzchnia użytków rolnych w gospodarstwach, kształtując się w roku 2008 na poziomie 762,3 tys. ha (1% mniej niż przed rokiem i 2,9% mniej niż w 2005 r.). W ogólnej powierzchni gospodarstw rolnych 92,0% gruntów należało do sektora prywatnego, a 8,0% było w posiadaniu gospodarstw sektora publicznego. W ogólnej powierzchni użytków rolnych w gospodarstwach rolnych prowadzących działalność rolniczą 733,6 tys. ha (96,2%) znajdowało się w dobrej kulturze rolnej3, a 28,8 tys. ha (3,8%) to użytki rolne pozostałe, które do dobrej kultury już nie należą. Na użytki rolne w 2008 r. składały się grunty orne (82,0% powierzchni użytków rolnych) oraz sady, trwałe łąki i pastwiska (odpowiednio 0,4%, 12,3%, 5,3% powierzchni użytków rolnych).

Tabela 1. Powierzchnia użytków rolnych w latach 2000-2008 w woj. pomorskim

ppg_3_2009_rozdzial_7_tabela_1

Źródło: dane GUS 2008

Dominującą rolę w pomorskim rolnictwie, podobnie jak w kraju, odgrywają gospodarstwa indywidualne. Łączna liczba gospodarstw rolnych w roku 2007 wynosiła 63,1 tys., z czego 62,8, tys. to gospodarstwa indywidualne, posiadające 82% ogólnej powierzchni użytków rolnych województwa.

Tabela 2. Gospodarstwa rolne i użytkowanie gruntów według grup obszarowych użytków rolnych
w 2007 r.

ppg_3_2009_rozdzial_7_tabela_2

Źródło: dane GUS 2007

Aby ocenić sytuację rolnictwa w regionie, należy odnieść ją do obrazu całego kraju. Pomorskie zajmuje 14. miejsce spośród 16 województw pod względem liczby gospodarstw indywidualnych prowadzących działalność rolniczą; stanowiły one 2,4% ogólnej liczny gospodarstw w Polsce. Pod względem powierzchni zajmowanej przez gospodarstwa indywidualne województwo pomorskie uzyskało 11. lokatę. W województwie systematycznie wzrasta liczba i powierzchnia gospodarstw dysponujących większym areałem, co znajduje odzwierciedlenie w średniej powierzchni gruntów w jednym gospodarstwie. Na jedno gospodarstwo indywidualne w województwie przypadało średnio 12,29 ha gruntów ogółem, w tym 10,44 ha użytków rolnych, podczas gdy w Polsce o połowę mniej, czyli odpowiednio 6,8 ha i 5,95 ha.

 

Frytki i rybę raz, proszę

Globalna wartość produkcji rolniczej w Polsce w 2007 r. wynosiła 81 509,2 mln zł, a w województwie pomorskim osiągnęła poziom 2646,8 mln zł i pomimo że w porównaniu z rokiem 2006 zwiększyła się o 12%, nadal stanowiła tylko 3,24% produkcji globalnej kraju. Istotne jest, że wartość globalnej produkcji rolniczej w przeliczeniu na 1 ha użytków rolnych w województwie kształtowała się na poziomie 3437 zł, w kraju zaś – 5039 zł, co wskazuje na niższą efektywność gospodarowania w tej regionalnej gałęzi gospodarki. W Pomorskiem udział w wartości produkcji rolniczej towarowej rozkłada się po połowie: produkcja roślinna stanowi 50,4%, a zwierzęca 49,6%4. Na produkcję roślinną składają się: produkcja zbóż (36%, w tym pszenica 32%), ziemniaków (18,3%), przemysłowa produkcja roślinna (14,1%) oraz produkcja warzywna (10%). Na produkcję zwierzęcą w regionie składają się głównie żywiec rzeźny (53%), mleko krowie (32%) i jaja kurze (9,2%).

Region pomorski zajmuje generalnie odległe miejsca w produkcji rolnej zarówno w wartościach bezwzględnych, jak i względnych. Powierzchnia zasiewów daje regionowi 7. lokatę w kraju. Najlepiej kształtuje się sytuacja w produkcji ziemniaków: pomimo 7. miejsca pod względem wyprodukowanej ilości plony ziemniaków z 1 ha dają regionowi 2. miejsce w kraju. Nie można zatem dziwić się istnieniu w regionie jednego z największych producentów frytek w kraju, mającego siedzibę w Lęborku, gdy surowca w bród. Z pozostałymi plonami nie jest już tak obficie. Zbiory zbóż lokują województwo na 10. miejscu, a wydajność z 1 ha przesuwa region na 8. miejsce. Podobnie ma się produkcja buraków cukrowych: ich zbiory w tys. ton umiejscawiają Pomorskie na 11. miejscu, a zebrane plony z 1 ha już na 7. Świadczy to o wysokiej kulturze agrarnej pomorskich rolników. Region równie odległe miejsca zajmuje pod względem liczby hodowanych gatunków zwierząt gospodarskich, a także liczby gospodarstw indywidualnych utrzymujących pogłowie hodowlane. Nasze województwo plasuje się na 8. miejscu pod względem pogłowia trzody chlewnej, a na 10. pod względem stanu liczebnego bydła na 100 ha użytków rolnych.

Decydujący wpływ na zdolność produkcyjną rolnictwa w regionie mają gospodarstwa indywidualne, które wytworzyły 78,5% globalnej produkcji rolniczej. Według wyników badań gospodarstw rolnych w 2007 r., działalność rolniczą prowadziło 58,0 tys. gospodarstw i w 99,6% były to gospodarstwa indywidualne. Liczba ta maleje – w stosunku do 2005 r. ubyło 7,7% takich gospodarstw. Wśród gospodarstw prowadzących działalność rolniczą najwięcej miało powierzchnię 0-1 ha i 5-10 ha użytków rolnych (odpowiednio 24,9% i 16,6%), a najmniej 20-30 ha użytków rolnych (5,2%). W gospodarstwach rolnych prowadzących działalność rolniczą średnia powierzchnia użytków rolnych przypadająca na jedno gospodarstwo rolne w 2007 r. wynosiła 12,29 ha, a w gospodarstwach indywidualnych 10,58 ha. Jest to wynik dwukrotnie wyższy od średniej krajowej.

Tabela 3. Pomorskie na tle kraju w roku 2008

ppg_3_2009_rozdzial_7_tabela_3

Źródło: dane GUS 2008

Pomorskie gospodarstwa nastawione są przede wszystkim na produkcję rolną. Tylko 7,1% gospodarstw upatruje szansy na dodatkowy zarobek w innych działaniach, np. poprzez świadczenie usług z wykorzystaniem własnego sprzętu, coraz bardziej promowaną agroturystykę czy akwakulturę.

Pomorskie gospodarstwa nastawione są przede wszystkim na produkcję rolną. 92,9% ogólnej liczby gospodarstw prowadziło wyłącznie działalność rolniczą. Tylko 7,1% gospodarstw upatruje szansy na dodatkowy zarobek w innych działaniach, np. poprzez świadczenie usług z wykorzystaniem własnego sprzętu, coraz bardziej promowaną agroturystykę czy akwakulturę.
W województwie pomorskim funkcjonują 193 gospodarstwa posiadające certyfikat żywności ekologicznej, produkujące na obszarze 17 736,74 ha. Koncentracja gospodarstw ekologicznych występuje w powiatach: kartuskim (30 gospodarstw), człuchowskim (23 gospodarstwa), wejherowskim i słupskim (odpowiednio 20 i 19 gospodarstw). Największa powierzchnia przeznaczona pod produkcję ekologiczną znajduje się w powiatach malborskim (6075,33 ha) i nowodworskim (3908,25 ha). Według prognoz, w najbliższych latach około 5-10 proc. produktów ogrodniczych będzie pochodzić z upraw ekologicznych6. Produkcją ekologiczną w naszym kraju w 2008 r. zajmowało się 15 206 gospodarstw rolnych; w 2005 r. tylko 7182. Rozwojowi rolnictwa ekologicznego w Polsce sprzyja stosunkowo czyste środowisko i korzystne warunki klimatyczne, a także unijne dotacje. Unia dopłaca do produkcji ekologicznej żywności od 260 zł na hektar rocznie (dla użytków zielonych) do 1800 zł (dla upraw sadowniczych i jagodowych). Jednak pomimo dopłat uprawy ekologiczne są wciąż nieopłacalne, m.in. z powodu problemów ze zbytem. Uprawa warzyw bez nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony roślin jest droższa, co oznacza, że klient musi zapłacić za towar więcej.

 

Rodzinne przedsiębiorstwa

Rolnictwo daje zatrudnienie ponad 120 tys.8 mieszkańców województwa, czyli prawie 15% aktywnych zawodowo Pomorzan. Większość osób kierujących gospodarstwami (70,9%) ma ponad 10-letnie doświadczenie w tym zakresie, w tym 37,3% to osoby prowadzące gospodarstwo od 20 lat. Wiedzę o tym, jak orać i siać, rolnicy zdobywają z pokolenia na pokolenie, wychowując się w rolniczych rodzinach. Mniej niż połowa ma wykształcenie kierunkowe (49,4% ukończyło edukację w zakresie rolnictwa). Ponad 60% kierujących gospodarstwami nie ma nawet wykształcenia średniego, w większości są to absolwenci szkół zawodowych, gimnazjalnych i podstawowych, tylko 8,4% kierujących legitymuje się wykształceniem wyższym. Jednocześnie aż 16,8% zarządzających gospodarstwami o powierzchni co najmniej 100 ha ma wykształcenie wyższe rolnicze, co pozwala przypuszczać, że traktują swoje gospodarstwa bardziej jako przedsiębiorstwa niż majątek rodzinny cedowany z dziada pradziada na młodsze pokolenia.

Na pomorskiej roli pracuje się rodzinnie, zwłaszcza w małych gospodarstwach, w których domownicy utrzymują się tylko z pracy w rolnictwie. Pracujący członkowie gospodarstw domowych to przede wszystkim osoby w wieku 45-54 lata, duża jest także grupa osób w wieku 35-44 lata. Praca w gospodarstwach indywidualnych jest jedynym zajęciem dla 66,7% pracujących. Dla ponad 26% aktywnych zawodowo głównym zajęciem jest praca poza domem, a praca w gospodarstwie jest pracą dodatkową. Pomorskimi gospodarstwami rolnymi w przeważającej większości zajmują się kobiety – dla 73,5% z nich jest to jedyne miejsce pracy, mężczyźni zaś często pracują poza swoim gospodarstwem (61%), które jest dla nich dodatkowym zatrudnieniem.

Zanim przeciętny mieszkaniec Pomorza, zwłaszcza zamieszkujący miasta i miasteczka regionu, skosztuje przysmaków z pomorskiego stołu, produkcja podstawowa (w najmniejszym stopniu dotyczy to warzyw i owoców) przechodzi długą drogę przemiany w zapakowane i kuszące rarytasy, które zalegają tak obficie półki sklepowe. Surowce od momentu sprzedaży z gospodarstw rolnych trafiają do zakładów przetwórstwa spożywczego, z którymi tworzą tzw. łańcuch produkcji żywności. W nowoczesnym, zamożnym i wygodnym społeczeństwie konsumpcyjnym gospodarstwa rolnicze bez przetwórstwa (jak i odwrotnie) nie mogą już odrębnie funkcjonować.

W regionie w roku 2007 działało 1813 przedsiębiorstw przetwórstwa spożywczego, lecz w okresie ostatnich trzech lat liczba podmiotów funkcjonujących w sektorze stale maleje. Dokładnie takie same procesy dotyczą sektora w kraju. Widoczna jest tendencja spadku liczby działających firm na rzecz zwiększenia rozmiarów pojedynczych przedsiębiorstw. Kluczową rolę w przetwórstwie spożywczym odgrywają podmioty z prywatnego sektora MSP.

 

Tabela 4. Liczba pracujących w przemyśle przetwórczym żywności i napojów wg. wielkości przedsiębiorstw w województwie pomorskim w latach 2005-2007.

ppg_3_2009_rozdzial_7_tabela_4

Źródło: opracowanie własne na podstawie niepublikowanych danych GUS

W pomorskim sektorze przetwórstwa spożywczego w 2007 r. zatrudnionych było prawie 20 tys. osób; liczba ta stale maleje w ostatnich latach. Największe zatrudnienie występuje w przetwórstwie i konserwowaniu ryb oraz produktów rybactwa, następnie w gałęzi sklasyfikowanej jako pozostała produkcja artykułów spożywczych, i kolejno: w produkcji, przetwórstwie i konserwowaniu mięsa i produktów mięsnych. Najwyższe zarobki odnotowuje się w produkcji olejów i tłuszczów (wynika to z wysokiego udziału kapitału zagranicznego w branży), najniższe zaś w przetwórstwie mięsnym.

Tabela 5. Wybrane dane dotyczące przetwórstwa spożywczego w województwie pomorskim w latach 2005-2007

ppg_3_2009_rozdzial_7_tabela_5

Źródło: opracowanie własne na podstawie niepublikowanych danych GUS

Rozmieszczenie podsektorów w Pomorskiem jest nierównomierne i wynika ze specyfiki podregionów. Przemysł przetwórczy zlokalizowany jest przede wszystkim w bliskiej odległości od dużych miast regionu. Najwięcej firm mieści się w powiatach gdańskim, gdyńskim i wejherowskim (łącznie z powiatami grodzkimi 687 podmiotów) – prawie 37% wszystkich przetwórców. Kolejne duże skupisko przemysłu spożywczego znajdziemy w powiatach puckim oraz słupskim (łącznie z powiatem grodzkim): odpowiednio 7% i 10% podmiotów.

Tabela 6. Udział sekcji w przetwórstwie spożywczym w województwie pomorskim wg liczby działających podmiotów w 2006 r.

ppg_3_2009_rozdzial_7_tabela_6

Źródło: opracowanie własne na podstawie niepublikowanych danych GUS

Czy w Pomorskiem można mówić o specjalizacji w produkcji żywności? Czy którąś z branż można nazwać dominującą? W regionie największą grupę pod względem liczebności podmiotów, pomimo systematycznie malejącego udziału, odnotowujemy w piekarnictwie i cukiernictwie. Stanowią one ponad 35% wszystkich działających w branży podmiotów gospodarczych. Firmy sektora rozlokowane są przede wszystkim w aglomeracji trójmiejskiej, a potem równomiernie w całym regionie, co związane jest z naszym ciągłym popytem na świeże pieczywo, będące w kraju podstawowym składnikiem codziennej diety. Drugą niezmiernie ważną grupą w regionie jest przetwórstwo mięsa (czerwonego i białego) oraz produkcja wędlin i wyrobów mięsnych. Podmioty tej grupy stanowią 17% przedsiębiorstw spożywczych w regionie. Ich liczba sukcesywnie maleje w związku z bardzo silnym procesem konsolidacji gałęzi. Podmioty rozlokowane są przede wszystkim w obrębie aglomeracji trójmiejskiej, następnie zaś w powiecie kartuskim. Pomorskie przetwórnie mięsne dostarczają ponad 11% krajowego produktu uboju bydła i cieląt oraz prawie 8% uboju trzody chlewnej. Kolejną szczególnie ważną gałęzią sektora w województwie jest przetwarzanie i konserwowanie ryb i pozostałych produktów rybactwa. Jest to jedyna kategoria, w której liczba działających podmiotów rokrocznie wzrasta. W podsektorze duży udział stanowią podmioty zatrudniające co najmniej 10 osób (20% wszystkich firm w gałęzi). Większość firm to podmioty zorganizowane w ramach spółek, co może świadczyć o działaniu w większej skali niż w innych subsektorach. Sektor przetwórstwa rybnego rozlokowany jest wzdłuż wybrzeża, co jest naturalnym procesem gospodarczym związanym z dostępem do surowca. Najwięcej przedsiębiorstw z tej gałęzi znajduje się w powiecie puckim (60 podmiotów, 25% firm subsektora), następnie w powiecie słupskim (43 podmioty, 18% firm) oraz gdyńskim (35 podmiotów, 15% firm). Wagę tej branży dla regionu dostrzega się w momencie, gdy przyjrzymy się szczegółowym danym statystycznym wyrobów finalnych branży w odniesieniu do produkcji krajowej. 35% filetów i mięsa z ryb morskich sprzedawanych w kraju dostarcza się z pomorskiego regionu, ponad 63% ryby morskiej mrożonej trafia na polskie stoły od pomorskich dostawców. Ponad 31% śledzia wędzonego w kraju pochodzi z pomorskich wędzarni, a ponad 60% krajowych konserw i rezerw rybnych zostaje wyprodukowanych na terenie województwa pomorskiego. Zatem Pomorskie potęgą rybną jest i basta! A jak wiele z tego, co zapełnia nasze spiżarnie, pochodzi z Pomorza? Czy można powiedzieć, że…

 

Z pomorskiego pola na pomorski stół?

Gospodarstwa rolnicze i zakłady przetwórcze zgromadzone na ograniczonym terenie tworzą naturalny klaster rolno-spożywczy. Szczególnie jest to widoczne w województwie pomorskim, gdzie istnieje wyraźny naturalny łańcuch produkcyjny, od producenta surowca poprzez przetwórstwo do ostatecznego konsumenta. Według badania Pomorskiego Obserwatorium Gospodarczego realizowanego w roku 2005, najważniejszym rynkiem odbiorców dla przedsiębiorstw MSP z pomorskiego klastra rolno-spożywczego są właśnie mieszkańcy województwa10. Zarówno w sekcji rolnictwo i leśnictwo, rybołówstwo, jak i wytwórstwo żywności około 40% odbiorców to klienci z rynku lokalnego. Rynek całego województwa obsługiwany jest w znaczącym stopniu przez rolnictwo i leśnictwo oraz przetwórstwo żywności (odpowiednio 25%, 23%). W rybołówstwie, dla odmiany, większe znaczenie mają partnerzy handlowi z innych województw oraz klienci z Unii Europejskiej i państw trzecich (łącznie sprzedaż do tych krajów produktów rybołówstwa stanowi ponad 26%).

Firmy reprezentujące klaster rolno-spożywczy z sektora MSP dokonywały zakupów materiałów i surowców najczęściej od lokalnych dostawców. Rolnictwo i leśnictwo pozyskiwało 75% surowca na terenie województwa (rynek lokalny 35%, rynek regionalny ponad 40%), a sektor przetwórstwa spożywczego – ponad 80% (odpowiednio 51%, 31%). Równie dominującą pozycję w zakupach surowców i materiałów miały w rybołówstwie rynki lokalne i regionalne.

Zarówno branża spożywcza, jak i rolnictwo oraz leśnictwo deklarują działalność eksportową na poziomie nieprzekraczającym 10%. Świadczy to o potencjale ekonomicznym tego sektora oraz obranych strategiach firm, skierowanych w szczególności na penetrację rynku lokalnego.

Sprzedaż poza granice Polski nie jest mocną stroną pomorskich przedsiębiorstw, gdyż zarówno branża spożywcza, jak i rolnictwo oraz leśnictwo deklarują ją na poziomie nieprzekraczającym 10%. Wyraźnie jawi się nikłe zainteresowanie firm prowadzeniem bądź rozwijaniem działalności eksportowej. Świadczy to o potencjale ekonomicznym tego sektora oraz obranych strategiach firm, skierowanych w szczególności na penetrację rynku lokalnego.

 

Czy podążamy za trendami?

Na pomorski sektor rolno-spożywczy nie można patrzeć jedynie z perspektywy produkcji w regionie. Bezsprzecznie nie ma on charakteru dominującego w tworzeniu lokalnego PKB, jak jest w przypadku województwa warmińsko-mazurskiego czy podlaskiego. Rzetelną ocenę pomorskiej branży można przeprowadzić tylko w świetle tendencji, jakie istnieją w sektorze i na rynku. Do istotnych światowych i krajowych trendów w rolnictwie i przetwórstwa żywności należy zaliczyć:
* tworzenie zintegrowanego łańcucha wytwórczego od producenta do konsumenta,
* udział w tworzeniu silnych grup producenckich tworzących przewagę po stronie dostawców,
* uczestnictwo w produkcji markowego asortymentu regionalnego,
* produkcję żywności ekologicznej lub/i funkcjonalnej.

Pomorskiemu sektorowi rolno-spożywczemu nie można odmówić podążania za pierwszym trendem. Dostarczanie 80% surowców do lokalnego przetwórstwa gwarantuje pomorskiemu rolnictwu dalsze funkcjonowanie: im krótszy łańcuch wytwórczy, tym żywność dla konsumenta świeższa i tańsza. Na cenę artykułów spożywczych czy napojów wpływa także droga i czas, jaką żywność musi pokonać, zanim dotrze do naszego stołu, czyli im krótszy łańcuch, tym lepiej dla konsumenta. Znaczący udział pomorskiego rolnictwa w dostarczaniu surowców do lokalnego przetwórstwa spaja silnie te dwie gałęzie. Wskazuje to na konieczność wspierania regionalnego, wewnętrznego łańcucha dostaw oraz budowania lokalnej współpracy pomiędzy rolnikami i przetwórcami żywności. Ma to szczególne znaczenie w świetle słabego funkcjonowania w województwie dużych nowoczesnych grup producenckich, grających istotną rolę w dostarczaniu jednolitej jakości surowców do przetwórstwa (na co ten ostatni jest bardzo wyczulony), uczestnictwie w tzw. systemach jakości (tj. posiadaniu unijnych certyfikatów poświadczających wytwarzanie produktów ekologicznych, regionalnych czy tradycyjnych) lub też produkowaniu zgodnie z jednym z krajowych systemów jakości: integrowana produkcja lub jakość – tradycja. Grupy producenckie mają kluczowe znaczenie w tworzeniu silnej, kontraktowej współpracy z przetwórcami żywności. Są nieodzowne w budowaniu przetargowej siły podczas negocjacji z dużymi sieciami handlowymi11. W regionie zarejestrowanych jest 26 grup producenckich, z czego tylko 4 miały więcej niż dwudziestu członków, większość to grupy rodzinne z pięcioma członkami. Dziwi to w aspekcie bardzo rozbudowanego i korzystnego systemu wsparcia dla grup producenckich, jakie można znaleźć w Programie Rozwoju Obszarów Wiejskich 2007-2013. Pomorskie ma wyraźnie ukształtowany łańcuch wytwórczy, jednak gorzej jest z jego zintegrowaniem i wpisywaniem się w wymagania rynkowe i regulacyjne. Obecnie w Unii Europejskiej przykłada się coraz większą wagę do monitorowania dostawców i procesu przetwórczego, tak aby znany był „przebieg życia” artykułów spożywczych. W związku z rozdrobnieniem dostawców rolnych w regionie, z tymi coraz bardziej istotnymi wymogami w Pomorskiem jest nie najlepiej.

Powiązanie sektora rolnego z przetwórcami ma także znaczenie w aspekcie produkcji markowego asortymentu regionalnego. Dzieje się tak w krajach europejskich z długimi tradycjami w wytwarzaniu lokalnych produktów. Wystarczy przytoczyć takie marki regionalne jak ser parmezan czy szynka parmeńska, kojarzące się jednoznacznie z określonym regionem na świecie. Wysoki udział lokalnego surowca oraz nakładów pracy pomorskich pracowników w stosunku do ostatecznej wartości produktu finalnego wytwarzanego w regionie absolutnie determinuje możliwość tworzenia prawdziwego regionalnego produktu spożywczego – Smaków Pomorskich. Przy takim potencjale zastanawia, dlaczego dotychczas w handlu znajduje się tylko jedno stoisko z pomorską żywnością.

Czy produkcja ekologiczna nie powinna stać się pomorskim hitem eksportowym na bliskie rynki skandynawskie, gdzie żyje największa rzesza klientów zorientowanych na codzienny byt w stylu eko, a co za tym idzie, zainteresowanych wyłącznie konsumpcją żywności z farm ekologicznych?

Kolejny trend, przed jakim stają pomorskie gospodarstwa rolne, to ekologia i produkcja zgodna z certyfikatami żywności ekologicznej. W Pomorskiem istnieją gospodarstwa rolne nastawione na produkcję ekologiczną, jednak ich liczba jest znikoma, a powierzchnia zasiewów stanowi margines w całkowitych zasiewach w regionie. Nie należy za to winić wyłącznie rolników i ich braku świadomości istnienia takiego trendu. Generalnie w Polsce konsumenci nie przykładają aż takiej wagi do zakupów żywności ekologicznej, jak to jest na świecie, szczególnie w USA i krajach skandynawskich (w Polsce nie więcej niż 5-7% krajowych konsumentów). Ponadto tak naprawdę pomorskie gospodarstwa rolne nie mają gdzie tej produkcji sprzedawać. Większość płodów rolnych nagrodzona certyfikatem ekologicznej żywności sprzedawana jest po cenach wyższych niż żywność nieekologiczna, jednak rentowność małych ekologicznych produkcji jest nikła. Co gorsza, żywność certyfikowana trafia u przetwórców spożywczych dokładnie do tego samego worka co żywność niecertyfikowana. Zatem korzyści z produkcji ekologicznej są prawie żadne, na pewno niewspółmierne do kosztów ponoszonych przez rolników (koszty certyfikacji, mniejsze plony z 1 ha). Pojawia się zatem pytanie, czy produkcja ekologiczna nie powinna stać się pomorskim hitem eksportowym na bliskie rynki skandynawskie, gdzie żyje największa rzesza klientów zorientowanych na codzienny byt w stylu eko, a co za tym idzie, zainteresowanych wyłącznie konsumpcją żywności z farm ekologicznych?

Ostatni trend przebijający się w postawach konsumenckich to zainteresowanie spożyciem żywności funkcjonalnej. W tej dziedzinie najmniejszą rolę odgrywa rolnictwo, chociaż jego rola nie jest bez znaczenia. Żywność funkcjonalną produkuje się w przeważającej większości na bazie surowców ekologicznych, na którą świadomy konsument nie szczędzi środków. Największy wpływ na produkcję żywności funkcjonalnej mają bezpośrednio producenci artykułów spożywczych i napojów, którzy takie wysokoprzetworzone produkty dostarczają na rynek. Coraz więcej konsumentów staranniej (oczywiście w określonym segmencie rynku) dobiera produkty w sklepowym koszu, zwracając uwagę na składniki zawarte w produktach (szczególnie w aspekcie epidemii chorób wieńcowych, zachorowań na cukrzycę typu II i nowotwory). Koncepcje produktów – czy to wzbogaconych witaminami, czy pozbawionych soli, tłuszczów lub cukrów – opracowuje się głównie w zaciszu laboratoriów uczelni, jednostek badawczo-rozwojowych i zakładów produkcyjnych. Pomorski sektor spożywczy nie należy pod tym względem do liderów krajowych. Jest daleko za czołowymi wytwórcami w związku z bardzo niskimi wydatkami na badania i rozwój, tj. nakładami ponoszonymi zarówno przez lokalne przedsiębiorstwa, jak i regionalną sferę B+R. Pomorskie przetwórstwo nie szuka w tym kierunku przewagi konkurencyjnej, skupiając się na segmencie klientów zorientowanych na cenę. Może to w przyszłości implikować zmniejszenie się udziału spożycia pomorskiej żywności ogółem. Już dziś przewiduje się, że kategoria żywności funkcjonalnej niedługo stanowić będzie do 30% wartości sprzedaży. Tym samym może nastąpić zmniejszenie ilości nabywanych produktów od pomorskich zakładów przetwórczych, co ostatecznie przyczyni się do ograniczonego zapotrzebowania na surowiec z pomorskich gospodarstw rolnych.

Reasumując, pomorskie rolnictwo nie funkcjonuje samo dla siebie. Jest pierwszym najważniejszym elementem długiego procesu produkcji żywności, jednak nie może istnieć i być obojętne na to, co dzieje się w jego otoczeniu. Swojej roli musi upatrywać w tworzeniu silnych lokalnych powiązań gospodarczych i poprzez grupy producenckie stać się ważnym partnerem w gospodarce regionu. Wraz z przetwórstwem spożywczym powinno tworzyć produkty regionalne i funkcjonalne poszukiwane przez odbiorców oraz unikać izolowania się od całości zdarzeń, jakie zachodzą w łańcuchu produkcji żywności. Pomorskie rolnictwo powinno skuteczniej reagować na zachowania nabywcze własnych konsumentów i myśleć w kategoriach działania biznesowego, jak to jest przyjęte na świecie.

Tabela 7. Produkcja ważniejszych wyrobów w województwie pomorskim w latach 2005-2007

ppg_3_2009_rozdzial_7_tabela_7

Źródło: opracowanie własne na podstawie Rocznika statystycznego województwa pomorskiego 2007 i 2008, GUS

Skip to content