Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Edukacja i biznes muszą ze sobą rozmawiać

Z Jakubem Kraszewskim , dyrektorem ds. Zatrudnienia w Stoczni Gdynia rozmawia Dawid Piwowarczyk

Czy system edukacyjny zapewnia absolwentów o odpowiednich kwalifikacjach?

Nie czuję się na tyle kompetentny, by oceniać reformy w skali makro. Mogę tylko mówić o naszych doświadczeniach jako dużego pomorskiego pracodawcy. Od 3 lat współpracujemy jednak intensywnie z naszym rynkiem edukacyjnym. I muszę powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni, mamy już pierwsze pozytywne efekty. Chociaż oczywiście pewnie nigdy nie będzie tak, że system edukacyjny będzie w stanie przygotować takich absolwentów, którzy w 100 % spełnialiby oczekiwania pracodawców. Musimy jednak umieć ze sobą rozmawiać i dzięki współpracy edukacji i biznesu wdrażać konieczne zmiany.

Czy likwidacja szkół zawodowych nie stała się problemem?

Twórcy reformy zakładali, że system edukacyjny powinien iść w kierunku szerokiego i interdyscyplinarnego kształcenia młodych ludzi. Na pewno jednak likwidacja tego typu szkolnictwa na poziomie średnim i zawodowym była nie do końca przemyślanym rozwiązaniem. Równocześnie wprowadzono licea profilowane, których absolwenci nie mają ani oczekiwanych przez pracodawców kwalifikacji zawodowych, ani nie mogą pochwalić się wysokim poziomem wiedzy ogólnej. Ci ludzie kończąc edukację, mają naprawdę małe szanse na znalezienie pracy i sukces zawodowy.

Czy tworzenie szkół przyzakładowych może być antidotum na braki na rynku pracy?

Uważam, że firmy powinny koncentrować się na prowadzeniu działalności gospodarczej i generowaniu przychodów oraz osiąganiu zysków ze swojej działalności podstawowej. Na pewno prowadzenie szkół, w przypadku stoczni, nie jest takim zadaniem. Natomiast firmy powinny wspierać edukację, na przykład poprzez zapewnienie możliwości praktyk, umożliwienie uczniom dostępu do najnowszych technologii – czy poprzez wyrażanie zgody na prowadzenie zajęć na swoim terenie, czy też poprzez partycypowanie w kosztach doposażenia sal lekcyjnych. Samą działalnością edukacyjną powinny zajmować się jednak podmioty do tego powołane.

Czy firmy nie marnują potencjału pracowników? Czy na przykład osoby starsze wysyłane na wcześniejsze emerytury nie mogłyby stać się mentorami, opiekunami absolwentów, którzy dopiero wkraczają na rynek pracy?

W pewnych zawodach takie rozwiązania są już wdrażane i na pewno będzie ich coraz więcej. Problemem jest jednak to, że takie działania kosztują i może warto by się zastanowić nad sposobami wspierania przez państwo tego typu inicjatyw. Prawdą jest, że produktywność polskich pracowników, w tym pracowników przemysłu stoczniowego jest jeszcze na zdecydowanie niższym poziomie niż na zachodzie i istnieje tutaj duża szansa na poprawę.

Czy nie marnuje się potencjału np. osób starszych, kobiet?

Oczywiście wraz z postępem technologicznym zmniejsza się liczba zawodów wykluczających pracę kobiet. W stoczni mamy na przykład bardzo silną reprezentację kobiet wśród suwnicowych. Ale na pewno pozostaje jeszcze kilka zawodów, w których ze względu na dużą uciążliwość raczej nie powinny pracować kobiety. Na przykład osoby zatrudnione przy transporcie i montażu elementów muszą często pracować w warunkach szczególnie szkodliwych, muszą przenosić duże ciężary i moim zdaniem kierowanie do takich prac kobiet czy osób starszych nie byłoby dobrym rozwiązaniem.

Czy Unia Europejska jest z punktu widzenia pracodawców przemysłu stoczniowego szansą, czy tylko zagrożeniem odpływu pracowników do lepiej płacących zakładów w innych krajach unijnych?

Niewątpliwie wejście do Unii uświadomiło nam, jak dotkliwa może być sytuacja znaczącego odpływu kadry. Duża część i to najczęściej świetnie wykwalifikowanych ludzi w najbardziej produktywnym wieku (25-40 lat) zdecydowała się wyjechać do innych krajów, głównie ze względu na zdecydowanie lepsze warunki płacowe. Pognębiło to jeszcze bardziej, widoczną już wcześniej, lukę pokoleniową. Dużym plusem jest jednak to, że wejście do UE w znacznym stopniu poszerzyło nasze możliwości finansowania kursów zawodowych i doszkalających ze środków zewnętrznych. Tylko w ciągu ostatnich lat dzięki temu, w działającej przy Stoczni Gdynia firmie szkoleniowej, udało nam się wykształcić 700 nowych fachowców.

Czy gminy są w stanie poradzić sobie same z tym problemem, czy też lepiej się stanie, jeśli będą one rozwiązywane wyżej?

Uważam, że gminy są odpowiednimi podmiotami do zawiadywania oświatą. Dzięki współpracy z miastem Gdynia udało nam się reaktywować nauczanie w zawodach stoczniowych. Jeszcze kilka lat temu nie było w mieście żadnej pełnej klasy kształcącej w tym profilu. Tymczasem obecnie corocznie otwiera się już po kilka klas. Mam nadzieję, że już niedługo dojdziemy do poziomu 10 klas. Dzięki temu byłaby szansa na to, że corocznie trafiałoby na rynek około 300 absolwentów, co w dużej mierze zaspokajałoby zapotrzebowanie gdyńskich firm.

Dlaczego pracodawcy nie chcą bardziej angażować się w kształcenie swoich kadr?

W przypadku stoczni ta teza nie znajduje uzasadnienia. Przez wiele lat, kosztem wielu milionów złotych przemysł stoczniowy sam sobie kształcił swoje kadry. Praktycznie przyjmowaliśmy do pracy każdego „z bramy”. Potem przez wiele miesięcy za własne pieniądze stocznia przyuczała tych ludzi do zawodu – jednocześnie płacąc im pensję. Uważam, że to nie było dobre rozwiązanie. Stocznia brała na siebie obowiązki, które powinny tak naprawdę spoczywać na organach państwa. To one powinny dbać o to, by system edukacyjny kształcił dobrych absolwentów, a system rynku pracy był w stanie doszkalać i przekwalifikowywać bezrobotnych tak, by byli atrakcyjni dla przedsiębiorców.

Czy Pomorze może przyciągać absolwentów, pracowników z innych regionów?

Uważam, że nie tylko może w przyszłości, ale i już to robi. Prowadzona przez nas rekrutacja oraz organizowane szkolenia przyciągają do nas ludzi praktycznie z całej Polski. Bardzo często tylko u nas – na Pomorzu można kształcić się w zawodach – np. suwnicowego, spawacza – które mogą być wykonywane w wielu firmach na terenie całego kraju. Wracając do naszego sektora, obecnie stocznie mają trudności z pozyskiwaniem pracowników zamieszkałych na terenie Trójmiasta i najbliższej okolicy. Dlatego sięgamy w coraz większym stopniu po pracowników z powiatów bardziej oddalonych, a nawet innych województw. Przypuszczam, że prowadzona obecnie restrukturyzacja oraz planowana prywatyzacja i wejście do stoczni inwestorów tylko poprawi naszą sytuację na rynku pracy. I coraz większym strumieniem będą do nas płynęli pracownicy z innych regionów, a nawet z innych krajów.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Edukacja, biznes – dwa bratanki

Z Ewą Łowkiel , Wiceprezydent Miasta Gdyni, rozmawia Dawid Piwowarczyk

Pani Prezydent, przedsiębiorcy narzekają, że system edukacyjny w ogóle nie uwzględnia potrzeb rynku pracy. Czy ich zarzut jest uzasadniony?

Nie wiem, o jakim aspekcie systemu myślą pracodawcy. Czy programy nauczania, które powstają poza nimi nie odpowiadają ich potrzebom i oczekiwaniom, czy też chodzi o to, że za mało kształcimy uczniów w zawodach, jakich oczekują?

Gdy rozmawia się z pracodawcami, to mniej obchodzi ich sam program, a ważniejsze jest to, jakiego absolwenta dostają. Czy jest on w pełni ukształtowany i będzie dobrym, produktywnym pracownikiem, czy też na nich spadnie obowiązek kształcenia i przygotowywania do pracy?

Myślę, że to odwieczny problem. Pracownik zawsze w pełni sprawdzić się musi w firmie. Możliwe, że szkoła, działając w obecnym systemie, nie jest w stanie tak wykształcić ucznia, by w momencie ukończenia edukacji był w pełni ukształtowanym pracownikiem, gotowym do wchodzenia w nowe role i podejmowania efektywnej pracy. Nawet po skończeniu wyższej uczelni, bez niezbędnej praktyki, absolwent nie może być przygotowany w stopniu zadawalającym pracodawców. Bardzo ważne jest doświadczenie. Choć może warto z tej perspektywy przyjrzeć się programom nauczania, bo nasz system ciągle idzie raczej w stronę rozbudowanego teoretycznego kształcenia.

A jak ocenia Pani Prezydent realizowany przez Państwa razem z Międzynarodowym Stowarzyszeniem Bursztynników program kształcenia zawodowego złotników-jubilerów?

Jest to świetny projekt. Już trzeci rok funkcjonuje klasa złotników. Bursztynnicy przygotowali miejsca praktyk. To jest bardzo dobre doświadczenie. Współpraca okazała się bardzo korzystna dla każdej ze stron. My stworzyliśmy możliwość kształcenia w atrakcyjnym zawodzie, a bursztynnicy uzyskali możliwość oddziaływania na to, jakich pracowników pozyskają.

Jest szansa na kolejne podobne projekty?

Oczywiście, kolejne projekty już są realizowane. Razem z firmą SIM – zajmującą się obróbką skrawaniem – w Zespole Szkół Mechanicznych w Gdyni utworzyliśmy klasy kształcące na poziomie zawodowym i średnim technicznym. Zgłosiła się również do nas zatrudniająca 300 osób Meblarska Spółdzielnia Pracy „Dąb”, która chce się zaangażować w tworzenie klasy tapicerów i stolarzy. W porozumieniu z pracodawcą, który zorganizuje miejsce praktyk i miejsca do praktycznej nauki zawodów, może udać nam się przyciągnąć młodych ludzi do kształcenia właśnie w tych kierunkach. Dziś problemem nie jest to, że ludzie nie chcą uczyć się zawodów, ale niż demograficzny, który będzie trwał jeszcze kolejne 16 lat. Dodatkowo coraz częściej rodzice pragną kształcić dzieci w liceach ogólnokształcących, by po ich ukończeniu kontynuowały edukację na uczelniach wyższych. Trudno się tym ambicjom przeciwstawiać. Aby jednak chronić szkolnictwo zawodowe, zmierzamy w kierunku ściślejszej współpracy z biznesem. Bardzo ważną umowę mamy także ze Stocznią Gdynia, dzięki której w Zespole Szkół Budownictwa Okrętowego kształcimy młodych ludzi na poziomie zawodowym i średnim w zawodach okrętowych.

A może jest tak, że młodzi nie chcą się uczyć w technikach i szkołach zawodowych, bo są to szkoły źle wyposażone i nie gwarantują uzyskania dobrego zawodu?

Uważam, że jest to nieprawdziwa teza. Uczniowie odbywają praktyki u pracodawców i podczas nich zdobywają konkretne umiejętności. Bardzo dobra współpraca z cechami pozwala nam lepiej kształcić. Dzięki temu mamy klasę fryzjerów i sprzedawców. Na potrzeby terminalu kontenerowego w Zespole Szkół Chłodniczych i Elektronicznych tworzymy klasy kształcące w zawodzie technika mechatronika i technika automatyka. Tak naprawdę każda gdyńska szkoła zawodowa jest powiązana z pracodawcami. Nasze szkoły kształcą na wysokim poziomie. Przykładowo, w Zespole Szkół Hotelarsko-Gastronomicznych w ubiegłym roku 100% uczniów zdało maturę i egzamin zawodowy, a dziś są to egzaminy zewnętrzne.

Bursztynnicy stawiają zarzut, że pomimo ich próśb, nie udaje się zrealizować kształcenia w przydatnych dla nich zawodach na poziomie średnim. Jest szansa na zmianę tego stanu? – My możemy kształcić w danym zawodzie tylko wtedy, gdy istnieją podstawy programowe opracowane w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Obecnie nie przygotowano takich podstaw dla kształcenia na poziomie średnim w zawodach złotnik-jubiler. Jednak w porozumieniu z Zespołem Szkół Zawodowych nr2 staramy się – na zasadzie eksperymentu edukacyjnego – uruchomić takie kształcenie. Mamy już deklarację nauczycieli, że podejmą się przygotowania odpowiednich dokumentów.

Jest szansa, że już od września ruszy kształcenie?

Dobre pytanie. W tym roku będziemy mieli pierwszych absolwentów takiej szkoły zawodowej. Chcielibyśmy, żeby to się udało i mogli oni kontynuować naukę na poziomie średniej szkoły technicznej, ale to długa procedura. Wszystko zależy od tego, czy nauczyciele zdążą opracować założenia programowe i zostaną one zaakceptowane przez MEN. Ja ze swojej strony mogę zadeklarować, że jeżeli to się uda, to my natychmiast taką klasę utworzymy.

Pani Prezydent, a może warto zaciągnąć praktyków do nauki zawodu?

Jest to kwestia bardziej skomplikowana, by móc uczyć zawodu, trzeba mieć uprawnienia pedagogiczne. Pracodawca, który chce pozyskać uczniów, będzie decydował, czy zatrzyma pracownika mającego uprawnienia do kształcenia. W naszych szkołach zatrudniamy, jeżeli nie ma młodszych, pracowników emerytowanych. Pracodawcy powinni myśleć już dziś, jak zachęcać młodszych pracowników do nabywania uprawnień do kształcenia kolejnych pokoleń pracowników, by za kilka lat nie powstała luka, którą będzie trudno wyeliminować.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Stawiamy na specjalizację

Z Katarzyną Hall , Zastępcą Prezydenta Miasta Gdańska ds. Polityki Społecznej rozmawia Dawid Piwowarczyk

Czy, Pani zdaniem, system edukacyjny zapewnia absolwentów o odpowiednich kwalifikacjach?

Powiem tak, dużo robimy, żeby było lepiej. Już wiosną rok temu Prezydent Adamowicz powołał zespół, który pracował nad optymalizacją systemu edukacyjnego pod kątem oczekiwań rynku pracy. W jego skład poza urzędnikami weszli też przedstawiciele środowisk oświatowych i biznesowych oraz Powiatowego Urzędu Pracy w Gdańsku. Wypracowaliśmy szereg wniosków i staramy się je teraz wdrażać.

Na czym mają polegać zmiany?

Stawiamy na specjalizację, branżowość szkół zawodowych. Jednocześnie staramy się te szkoły doposażyć tak, żeby młodzież mogła korzystać z odpowiedniej bazy. Równolegle zaczynamy promować wśród młodzieży kształcenie w szkołach zawodowych i technikach. Wydaje się, że jeżeli te szkoły będą wyraziste, dobrze wyposażone i dobrze kształcące, to będą dobrą propozycją dla wielu młodych ludzi.

Czy likwidacja szkół zawodowych nie była błędem? Zachłysnęliśmy się kilka lat temu ideą reformy pod kątem wydłużenia i polepszenia jakości kształcenia. Wynikiem tego było między innymi odejście od kształcenia technicznego na rzecz kształcenia ogólnego. Tymczasem, teraz zaczyna nam brakować ludzi wykształconych w konkretnych zawodach.

Reforma wprowadzona jeszcze w czasach rządów Jerzego Buzka opierała się na innych założeniach. Zakładano postawienie silniejszego nacisku na kształcenie ogólne, na kształcenie dorosłych, przy jednoczesnym wzmocnieniu kształcenia kierunkowego w liceach profilowanych. Później zmieniono jednak koncepcję liceów profilowanych. Obecnie jest to konstrukcja błędna systemowo. Nie daje ona uczniom żadnych kwalifikacji zawodowych, a z drugiej strony wiedza ogólna przekazywana jest na niższym poziomie niż w liceach ogólnokształcących. Efektem takich działań jest to, że młodzi ludzie zaczynają zbyt rzadko kształcenie na kierunkach technicznych. Na zachodzie Europy około 26% młodych ludzi wybiera taką drogę edukacji, u nas tylko niecałe 14%. Z drugiej strony mamy zbyt wielu pedagogów czy politologów.

Czy tworzenie szkół przyzakładowych może być antidotum na braki na rynku pracy?

Pewnych zmian już się nie da cofnąć. Na pewno ze strony pracodawców jest jednak zainteresowanie współpracą i my na nią jesteśmy otwarci. Proponujemy umowy partnerskie, a nawet, jeżeli byłaby taka wola, to stworzymy możliwość przejęcia szkół przez pracodawców czy ich izby lub zrzeszenia. Zastanawiamy się też nad takimi rozwiązaniami, jak delegowanie przez firmy swoich pracowników do szkół, by młodzi mogli uczyć się zawodu od najlepszych praktyków.

Są już efekty tych działań?

Edukacja jest delikatną materią i nie ma tutaj miejsca na rewolucje. Zmiany muszą być przemyślane i ewolucyjne. Choć są już pozytywne efekty na przykład w kwestii współpracy z przemysłem stoczniowym. Mamy zarówno zasadniczą szkołę zawodową, jak i technikum – Conradinum. Zauważamy tutaj zwiększone zainteresowanie. Na przykład jeszcze kilka lat temu problemem było utworzenie jednej klasy o specjalizacji monter kadłubów okrętowych. W tym roku bez problemu znaleźliśmy już chętnych do czterech klas i chcemy promować kształcenie w tym kierunku. Bo przecież ani w Krakowie, ani Warszawie nie da się w takich zawodach kształcić. Edukacja może odbywać się tylko tam, gdzie są stocznie, gdzie uczniowie mają możliwość praktycznej nauki zawodu. I dopóki stocznie są, istnieją możliwości nauki i znalezienia pracy, my musimy w takich zawodach kształcić. Jeżeli nasze firmy przeżywać będą kryzys, to nasi specjaliści bez problemu znajdą pracę w zakładach w Norwegii, Niemczech i wielu innych krajach. To są ciężkie i wymagające zawody, ale gwarantujące znalezienie pracy i dobre zarobki.

Czy firmy nie marnują potencjału doświadczonych pracowników?

Ja myślę, że możemy na przykład doświadczone osoby wykorzystywać w toku edukacji. Z taką sytuacją mamy do czynienia w szkolnictwie, gdzie młody nauczycielstażysta otrzymuje zawsze swojego opiekuna, który dba o jego rozwój zawodowy. Taki system jest dobrym pomysłem i myślę, że w każdej innej branży może to dobrze funkcjonować i przynosić korzyści zarówno osobom młodym, jak i tym, którzy już powoli odchodzą z rynku pracy.

Czy nie marnuje się potencjału kobiet?

Nie wydaje mi się, żeby kobiety były dyskryminowane. Ja się tak na pewno nie czuję. Oczywiście mamy takie podziały, że pewne zawody cieszą się większą popularnością wśród kobiet, a inne wśród mężczyzn. Pewnie zawsze więcej będzie przedszkolanek niż mężczyzn pracujących w tym zawodzie. Z drugiej strony w wymienianym tu zawodzie montera kadłubów okrętowych zawsze pracować będą głównie mężczyźni. I nie uważam, żeby to było złe. Czym innym jest bowiem brak dyskryminacji i ograniczeń, które muszą być eliminowane, a czym innym są naturalne predyspozycje.

Czy gminy są sobie w stanie same poradzić z tym problemem? Czy nie jest tak, że rząd tworzy reformy, a koszty i ciężar ich wprowadzenia przerzuca na samorządy?

Ministerialne projekty obserwuję już od końca lat osiemdziesiątych. Nam jako samorządom pozostaje jak najlepsze zarządzanie szkołami. Ważne, żeby była też ogólnopolska dyskusja i warto na takim forum pokazywać swoje doświadczenia, walczyć o wdrożenie swoich pomysłów. Nigdy zresztą nie jest tak, że się nie da nic zrobić. Raz szybciej, raz wolniej jesteśmy w stanie pewne działania podejmować. Oczywiście zawsze działamy w granicach prawa. Czasami ministerstwo stara się iść bardzo daleko w „pomaganiu” nam. Przykład mundurków dobrze to obrazuje. Wprowadza się odgórnie pewne nakazy, które najlepiej funkcjonują w szkołach jako wypracowane w drodze konsensusu nauczycieli, uczniów i rodziców.

Czy według Pani Unia Europejska jest szansą, czy zagrożeniem dla pomorskiego rynku pracy?

Na pewno wejście do UE nie było błędem. Środki unijne pozwalają nam podejmować bardzo wiele działań, których wcześniej nie byliśmy w stanie z braku odpowiednich funduszy prowadzić. Wejście do europejskiej rodziny pozwala nam też korzystać z pewnych wzorców, wskazuje, jak lepiej komunikować się z rynkiem pracy, jak reformować system edukacyjny, by był on lepszy, bardziej wydajny. Po raz pierwszy mamy też szansę na udzielenie realnej pomocy osobom pozostającym długotrwale bez pracy. Odpływ pracowników za granicę stworzył szanse dla tych, którzy wcześniej byli bezrobotni, a teraz znaleźli pracę za granicą lub w Polsce, zajmując wakat powstały po wyjeździe osoby wcześniej na tym stanowisku zatrudnionej. Nasi pracownicy są też naszymi ambasadorami i dając dobre świadectwo swoją pracą, mogą zachęcać swoich zagranicznych pracodawców do lokowania części swojej aktywności gospodarczej właśnie u nas w Polsce, u nas na Pomorzu. Tak więc zważywszy na nieodwracalność akcesji, należy zrobić wszystko, by maksymalizować jej pozytywne skutki.

Czy Polska, Pomorze może zatrzymać proces wyjazdu zdolnych Pomorzan, może przyciągać absolwentów, pracowników z innych regionów?

Oczywiście, część osób wyjeżdża. Część za granicę, część do Warszawy i innych regionów. Taki proces był, jest i będzie. Ważne, żeby jednocześnie Trójmiasto było postrzegane jako region atrakcyjny, przyciągający ludzi z innych krajów i regionów. Warto tutaj dbać o poszerzenie oferty. Już teraz dzięki temu, że nasze szkoły są wyposażone w bursy, internaty, młode osoby z całego regionu, kraju i nawet z zagranicy mogą do nas przyjeżdżać, żeby uczyć się na poziomie zawodowym i średnim. We współpracy z uczelniami staramy się przygotowywać jeszcze atrakcyjną ofertę dla osób z zagranicy, które chciałyby studiować na Pomorzu. Chcemy, by młodzi Pomorzanie tutaj pracowali i kształcili się, by chcieli do nas przyjeżdżać również inni.

Pani Prezydent, w trakcie spaceru naszymi pięknymi plażami spotyka Pani złotą rybkę, która obiecuje spełnić trzy życzenia. Co zmieniłaby Pani w edukacji?

To nie jest łatwe pytanie. Na pewno sprywatyzowałabym zarządzanie placówkami edukacyjnymi. Byłoby łatwiej zarządzać, oferta byłaby bogatsza. Uważam, że zarządzanie szkołami publicznymi przez niepubliczne jednostki jest krokiem w dobrą stronę. Mamy już takie doświadczenia w Polsce i są one pozytywne. Jeżeli grupa nauczycieli chciałaby przejąć sprawy w swoje ręce, to byłabym jak najbardziej za tym, żeby na to się zgodzić. W szkolnictwie zawodowym poprawiłabym współpracę z firmami zainteresowanymi poszczególnymi branżami. Zmieniłabym też system edukacyjny tak, aby obejmował edukacją przedszkolną wszystkie dzieci. Dzięki temu szybciej obejmowalibyśmy opieką dzieci potrzebujące silniejszego wsparcia, a z drugiej strony jednostki szczególnie uzdolnione mogłyby jeszcze szybciej doskonalić się w tym, w czym są dobre.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Potrafimy pracować i jednocześnie kształcić młodych

Z Włodzimierzem Szordykowskim , Dyrektorem Pomorskiej Izby Rzemieślniczej Małych i Średnich Przedsiębiorstw rozmawia Dawid Piwowarczyk

Czy, Pana zdaniem, system edukacyjny zapewnia absolwentów o odpowiednich kwalifikacjach?

Niestety muszę przyznać, że nie zapewnia. W firmach potrzebujemy przede wszystkim osób dobrze przygotowanych do pracy. W związku z tym przez cały czas organizowana jest nauka zawodu na stanowiskach pracy. W tej chwili mamy do czynienia z systemem dualnym. Uczeń w szkole zawodowej zdobywa podstawy teoretyczne, a dzięki podpisanej z pracodawcą umowie przyswaja sobie też umiejętności praktyczne. Poprzez pracę uczy się, nabiera doświadczenia. Niestety u nas przez wiele lat odchodzono od kształcenia praktycznego na rzecz przekazywania wiedzy. To prowadzi do sytuacji, w której absolwenci szkół dopiero w firmach muszą się doszkalać, by dobrze i efektywnie wykonywać swoje obowiązki.

Nasze małe i średnie pomorskie firmy radzą sobie z takim wyzwaniem?

Badania Politechniki Gdańskiej pokazały, że poziom przygotowania kadry zarządzającej w małych i średnich firmach jest zazwyczaj niższy niż w większych podmiotach. Tymczasem, małe i średnie przedsiębiorstwa nie mogą pozwolić sobie na to, żeby zatrudniać dużą rzeszę specjalistów. Menadżer w takich firmach musi umieć skutecznie zajmować się wieloma dziedzinami. Pracownicy produkcyjni także nie mogą być specjalistami tylko w jednej, wąskiej dziedzinie. Dlatego potrzebne jest kształcenie interdyscyplinarne. Staramy się promować i wspierać działania w tym kierunku. Dobrym przykładem jest tutaj Politechnika Gdańska, która uruchamia kształcenie mechatroników, czyli osób z wiedzą mechaniczną, elektroniczną i informatyczną. Właśnie taka interdyscyplinarność jest przyszłością. Ważne jest też to, żeby już w czasie nauki, studiów młodzi ludzie mogli mieć kontakt z przedsiębiorstwami. Proponujemy na przykład, żeby prace końcowe – dyplomowe, licencjackie, magisterskie – miały charakter praktyczny, zajmowały się opisywaniem i diagnozowaniem konkretnego tematu, problemu w konkretnej firmie. Młody człowiek zyska wtedy cenną wiedzę, umiejętność rozwiązywania problemów praktycznych, a przedsiębiorca będzie miał okazję docenić korzyści, jakie niesie ze sobą współpraca i zatrudnianie młodych osób.

Czy likwidacja szkół zawodowych, ograniczenie nauczania w technikach nie było błędem?

Od dłuższego czasu obserwujemy tendencję likwidacji kształcenia technicznego na poziomie szkół średnich. Jest to pokłosie reformy edukacji, która zakładała, że kształceniu średniemu technicznemu będzie podlegał średnio co piaty uczeń, a nie, jak to było wcześniej, około 40% uczniów. Zgodnie z tymi założeniami aż 80% osób ma kształcić się w szkołach średnich kończących się maturą. Dla realizacji tych założeń nie tylko zwiększono nabór do liceów ogólnokształcących, ale utworzono też całkiem nowe jednostki – licea profilowane. Zgodnie z założeniem kształcenie zawodowe miało odbywać się bez żadnego kontaktu z praktyką. Efekt jest taki, że w szkołach tego typu kształci się obecnie osoby, które z jednej strony nie mają wystarczającej wiedzy, by studiować, a z drugiej, przede wszystkim z powodu braku umiejętności praktycznych, nie są też atrakcyjne dla pracodawców. System spowodował, że skrzywdzono młodych ludzi. Rozbudzono ich ambicje, a jeszcze bardziej ambicje rodziców, nie dając tak naprawdę skutecznych narzędzi do ich realizacji. Tymczasem, prawda jest taka, że znaczna część tych młodych ludzi ma duże zdolności manualne i w szkole zawodowej czy technikum mogłaby je skutecznie rozwijać. Przecież nie każdy chce być lekarzem czy adwokatem. Teraz już zrozumiano błąd i powoli planuje się odejście od liceów profilowanych.

Czy demografia pomaga, czy przeszkadza w dostosowywaniu systemu edukacji do potrzeb rynku pracy?

Niestety wydaje się, że demografia jest przeciwko nam. Widzimy to na przykład w wyraźnym spadku zainteresowania – także u nas w izbie rzemieślniczej – kształceniem zawodowym. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy 8 tys. uczniów, a w tej chwili jest już poniżej 5 tys. uczniów rocznie. I coraz częściej, szczególnie w Trójmieście, firmy sygnalizują problem ze znalezieniem uczniów chętnych do podjęcia praktycznej nauki zawodu. Poza demografią przeciwko nam jest też to, że prestiż rzemieślnika nie jest u nas w kraju wysoki. Tymczasem okazuje się, że nasi pracownicy są bardzo dobrze oceniani za granicą.

Z czego wynika ten nasz sukces edukacji zawodowej?

To, czego szczególnie zazdroszczą rzemieślnicy z innych krajów, dotyczy tego, że nasi pracownicy potrafią pracować i równolegle kształcić młodszych. Jednocześnie jednak jest to kształcenie na najwyższym poziomie, bo kształcić może tylko osoba z tytułem mistrzowskim i uprawnieniami pedagogicznymi. My uczymy ludzi nie tylko zawodu. Uczniowie uczą się także, jak swoją wiedzę i umiejętności przekazać innym.

Czy tworzenie szkół przyzakładowych może być antidotum na braki na rynku pracy?

Uważam, że system szkół przyzakładowych był dobry, bo tam uczeń miał większą możliwość styczności z zawodem, miał praktykę na stanowisku pracy. Uczeń widział i mógł zapoznać się z technologią nie z książek, ale w rzeczywistym zakładzie pracy. I u nas w rzemiośle jest coraz większa grupa podmiotów gospodarczych zainteresowanych tworzeniem przy swoich firmach małych dziesięcioosobowych szkół. Motywacją są tutaj refundacje w wysokości kilkukrotności najniższej płacy i składki ZUS dla małoletnich uczniów.

Czy firmy nie marnują potencjału pracowników? Na przykład poprzez zlecanie prostych prac przygotowawczych, porządkowych wysokokwalifikowanemu pracownikowi.

Ja myślę, że ten problem rozwiąże się niedługo sam. Dzięki outsourcingowi firma i pracownicy są coraz częściej odciążani. Na przykład obecnie nie ma problemu ze zleceniem prania ubrań czy sprzątania podmiotom zewnętrznym. Oczywiście warto na przykład pomyśleć o tym, czy firmy nie powinny częściej zatrzymywać u siebie starszych, doświadczonych pracowników. Pracownik taki może już nie być bardzo przydatny w procesie produkcyjnym, ale może stać się nauczycielem dla młodej kadry.

Czy, Pana zdaniem, nie marnuje się potencjału kobiet?

Słyszę o takich przypadkach, ale dyskryminacji nie widzę. Na przykład, u nas w izbie na 23 osoby 19 osób to kobiety. Jest wiele dziedzin, w których dominują kobiety – na przykład szkolnictwo – gdzie, według mnie, występuje zbyt duże sfeminizowanie, choć pewnych naturalnych predyspozycji nie należy na siłę zwalczać. W innym przypadku dojdziemy do absurdów. Są na przykład prace wymagające dużej siły i tutaj bardziej predysponowani są mężczyźni. Problemem jest to, że każde stanowisko pracy jest kosztem i pracownicy muszą zarobić na jego utrzymanie. Jeżeli kobieta idzie na urlop macierzyński, jeżeli często bierze zwolnienie chorobowe ze względu na dziecko, a państwo nie jest w stanie pokryć pracodawcy tych strat, to zrozumiałe jest to, że traktuje on taką sytuację w kategorii obciążenia firmy. Często jest tak, że to sam system dyskryminuje zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Pamiętam dobrze, jak kilka lat temu moja żona, pracownik naukowy UG, musiała wyjechać służbowo za granicę. Gdy dzieci zachorowały, miałem niesamowite problemy, by jako rodzic, ale ojciec, uzyskać zwolnienie lekarskie.

Czy gminy są sobie w stanie same poradzić z tym problemem?

Myślę, że nie. Samorządy mają lepsze rozeznanie w kwestiach lokalnych. Państwo na szczeblu centralnym powinno zająć się tworzeniem dobrego systemu prawnego. A wszystkie inne rzeczy – edukacja, pomoc socjalna – powinny być zarządzane z jak najniższego szczebla. Wtedy efektywność działalności państwa będzie największa.

Dlaczego pracodawcy nie chcą bardziej angażować się w kształcenie swoich kadr?

W naszym przypadku ta teza nie znajduje uzasadnienia. Z 2 tys. firm-członków izby aż dwie trzecie kształci młodych pracowników. Nasi członkowie wiedzą, że jest to dla nich szansa. Przez trzy lata kształcą takich młodych ludzi, odpowiednio ich formując, a jednocześnie mają niepowtarzalną okazję przyglądać się im przez tak długi okres i znajdować wśród nich swoich przyszłych pracowników. Standardowy proces rekrutacji nigdy nie da pracodawcy takich możliwości.

Czy wejście Polski do Unii Europejskiej było dla nas szansą, czy zagrożeniem?

Uważam, że cały czas jest to dla nas szansa. Nie możemy jednak powielać błędów innych. Obserwuję to na przykładzie niemieckich rzemieślników, którzy zamiast dostosowywać się do zmieniającej sytuacji, starają się wymuszać na władzach ochronę status quo. A to w realiach zmieniającej się gospodarki wolnorynkowej jest niemożliwe. Dlatego my musimy być gotowi do rywalizacji, ciągłej zmiany i dostosowywania się do trendów na rynku pracy. Problemem jest to, że nie tworzymy możliwości powrotu dla osób, które wyjechały do pracy za granicę i znaczna ich część jest już dla naszego rynku pracy stracona.

Czy Polska, Pomorze może przyciągać absolwentów, pracowników z innych regionów?

Uważam, że Pomorze ma taką szansę. By to jednak było możliwe, musimy zmienić nasze nastawienie. Musimy poważniej traktować nasze cele strategiczne i działać tak, by je osiągać. Problemem jest to, że często samorządy traktują gospodarkę jako coś, co jest od nich niezależne, co funkcjonuje samodzielnie. Tymczasem, doświadczenie uczy, że rozwój gospodarczy jest większy tam, gdzie samorządy potrafią współpracować z biznesem, tworzyć lepsze perspektywy dla funkcjonowania firm. Musimy być jak dobry gospodarz, który wie, kiedy zasiać, ile z plonu może skonsumować, ile może przeznaczyć na rozwój gospodarstwa, a ile musi zostawić na kolejny siew. Uważam jednak, że mamy potencjał, żeby być województwem o największej dynamice rozwoju w kraju.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Europejski wspólny rynek pracy jest wielką szansą

Z Pawłem Bardonem , Kierownikiem Wydziału Pośrednictwa Pracy i Menadżerem Liniowym EURES Wojewódzkiego Urzędu Pracy rozmawia Dawid Piwowarczyk

Czy Pomorzanie chętnie wyjeżdżają za granicę w poszukiwaniu pracy?

Na podstawie zgromadzonych u nas danych można stwierdzić, że mieszkańcy naszego regionu chętnie korzystają z możliwości podjęcia pracy za granicą, w większości jest to praca sezonowa.

A jaka jest rola wojewódzkiego urzędu pracy w kreowaniu mody na wyjazdy do pracy za granicę?

Urząd działa zgodnie z przepisami Ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy z dnia 20 kwietnia 2004 roku i jest zobowiązany do realizacji zadań wynikających z prawa swobodnego przepływu pracowników między państwami Unii Europejskiej. W ramach posiadanych uprawnień prowadzimy międzynarodowe pośrednictwo pracy we współpracy z powiatowymi urzędami pracy. Od czasu wejścia Polski do Wspólnoty Europejskiej Wojewódzki Urząd Pracy w Gdańsku realizuje unijne zobowiązania w zakresie wspierania swobodnego przepływu pracowników. Podejmujemy szereg działań popularyzujących usługi międzynarodowego pośrednictwa pracy skierowane zarówno do mieszkańców naszego regionu, jak i pracodawców. Zachęcamy wszystkie osoby zainteresowane wyjazdem do pracy za granicę do kontaktu z doradcami i asystentami EURES, w celu uniknięcia nieprzewidzianych sytuacji i rozczarowań związanych z trudnościami, jakie mogą wystąpić w kraju zatrudnienia. Do końca ubiegłego roku równolegle realizowaliśmy zagraniczne oferty pracy pochodzące z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej pozyskiwane na mocy umów międzyrządowych oraz oferty pozyskiwane przez WUP w Gdańsku w ramach unijnych Publicznych Służb Zatrudnienia – EURES. Obecnie dynamicznie rozwijamy działalność systemu EURES. Kadra EURES w województwie pomorskim składa się z 20 osób: z 2 doradców EURES i asystenta wojewódzkiego EURES oraz 17 asystentów EURES w powiatowych urzędach pracy.

Jakie są najpopularniejsze kierunki wyjazdów?

W przypadku ofert pracy pozyskiwanych na podstawie umów międzynarodowych najważniejszym kierunkiem nadal pozostają Niemcy. Co roku, głównie do pracy sezonowej w rolnictwie, wyjeżdża kilkanaście tysięcy osób, które otrzymują umowy o pracę za pośrednictwem Niemieckich Służb Zatrudnienia. Większość z nich pracuje tam przez okres od jednego do czterech miesięcy podczas swoich wypoczynkowych lub bezpłatnych urlopów w Polsce. Zagraniczne wyjazdy traktują jako okazję do podreperowania domowego budżetu. Kolejnym popularnym kierunkiem wyjazdów jest Hiszpania, gdzie kilkaset osób rocznie podejmuje sezonowe zatrudnienie w rolnictwie przy zbiorach truskawek i przetwórstwie spożywczym. Na terenie Hiszpanii realizujemy również oferty pracy w branży budowlanej i transportowej, najczęściej poszukiwani są spawacze, monterzy konstrukcji stalowych, cieśle budowlani i kierowcy. W przypadku ofert realizowanych przez Wojewódzki Urząd Pracy w Gdańsku w ramach systemu EURES od początku uczestnictwa Polski w strukturach Unii Europejskiej najpopularniejszymi kierunkami wyjazdów pozostają Wielka Brytania i Irlandia.

Jakie zawody są naszą pomorską „specjalnością eksportową”?

Poza już wymienionymi powyżej na pewno warto jeszcze wspomnieć o pracownikach do sezonowej pracy w usługach hotelowo-turystycznych oraz do opieki nad osobami starszymi.

W danych Państwa urzędu praktycznie nie ma informacji o wyjazdach do Wielkiej Brytanii i Irlandii, a dobrze wiemy, że to tam trafia największa fala polskich pracowników. Z czego to wynika? Czy to dlatego, że ludzie organizują sobie wyjazdy do tych krajów samodzielnie, nie korzystając z pomocy pośredników i wojewódzkiego urzędu pracy?

Nie ma publicznych statystyk, które szczegółowo monitorowałyby zjawisko migracji zagranicznych. Nasz urząd dysponuje danymi EURES za 2006 rok, z których wynika, że wymienione przez Pana kraje były najpopularniejsze wśród wyjeżdżających do pracy mieszkańców Pomorza. Koordynowaliśmy rekrutacje około 2,7 tys. osób podejmujących zatrudnienie, głównie w branży transportowej, budowlanej, stoczniowej, handlu, rolnictwie, usługach hotelarskich i gastronomicznych. Pozostałe osoby wyjeżdżają dzięki swoim osobistym kontaktom z pracodawcami, czy otrzymując pomoc ze strony rodziny i znajomych.

Co jeszcze wynika z tych danych?

W ubiegłym roku 35 % wszystkich propozycji zatrudnienia w ramach systemu EURES pochodziło od brytyjskich pracodawców, a kolejne 25% złożyły irlandzkie podmioty. Kolejne miejsca na tej liście, ale już ze zdecydowanie mniejszą liczbą miejsc pracy, zajmują Norwegia, Hiszpania i Cypr. Co ciekawe, oferty przychodzą obecnie już prawie ze wszystkich europejskich krajów. Dotarły do nas nawet oferty z Islandii, Estonii i Finlandii.

Porównując skalę migracji zarobkowej z informacjami o osobach, które korzystały z Państwa pomocy, nasuwa się wniosek, że zdecydowana większość osób takiej pomocy nie wykorzystuje. Z czego to wynika? Są na tyle samodzielni, czy też wasze działania nie są dla nich atrakcyjne?

Jest to bardzo względne. Moim zdaniem skala naszej działalności jest jak na istniejące warunki bardzo duża. Tylko w ubiegłym roku i tylko w ramach sieci EURES Wojewódzki Urząd Pracy w Gdańsku udzielił 9 tys. różnego rodzaju porad tym mieszkańcom Pomorza, którzy zainteresowani byli podjęciem pracy za granicą. Przeprowadziliśmy kilkanaście warsztatów na temat warunków życia i pracy w krajach UE, wzięliśmy udział w licznych targach pracy na terenie województwa pomorskiego. Pomagaliśmy w rekrutacjach, z których skorzystało blisko 3 tys. osób. Dla przykładu w 2005 roku prywatne agencje pośrednictwa pracy wysłały około 20 tys. osób, ale takich agencji w województwie jest około 250. Oczywiście istnieje całkiem duża ilość, szczególnie młodych i wykształconych ludzi, którzy dzięki swoim wcześniejszym wyjazdom wakacyjnym, kontaktom osobistym są w stanie znaleźć pracę całkowicie samodzielnie.

A czy nie czuje się Pan trochę jak „zdrajca”, który podstępnie wyrywa pomorskim pracodawcom ich najlepszych pracowników, doprowadzając tym samym pomorskie firmy na skraj przepaści?

Absolutnie nie. Urząd jest zobowiązany do realizacji zadań wynikających z prawa swobodnego przepływu pracowników między państwami Unii Europejskiej. Pomagamy znaleźć pracę tym osobom, które wcześniej podjęły decyzję o wyjeździe za granicę. Wśród tych osób są bezrobotni, ale także są osoby pracujące, które z wyjazdem do pracy za granicę łączą nadzieje na zdecydowanie wyższe wynagrodzenie i na szybki rozwój zawodowy. Zmiany zachodzące na naszym rynku pracy, zwłaszcza rosnące potrzeby kadrowe naszych pracodawców, powodują wzrost konkurencji przedsiębiorców, poszukujących dobrych pracowników. Trudności w zatrudnieniu niektórych specjalistów zgłaszają przedsiębiorstwa z przemysłu stoczniowego, budownictwa oraz firmy handlowe. I choć mówi się często o masowych wyjazdach fachowców za granicę, to należy zauważyć, iż wyjazdy te dotyczą tylko niektórych zawodów. Trzeba zaznaczyć, że firmy pomorskie reagują na zmieniającą się sytuację na rynku pracy. W ostatnim okresie m.in. podnoszą wynagrodzenia, zwłaszcza w odniesieniu do deficytowych zawodów w celu zatrzymania swoich pracowników.

Firmy podkreślają jednak, że ich na to nie stać.

Uważam, że nie zawsze jest to prawda. Obecnie płaca oferowana przez polskie firmy budowlane dla pracownika wykwalifikowanego na poziomie 3-5 tys. zł nie odbiega już znacząco od na przykład płacy w wysokości 1-1,4 tys. euro oferowanych na podobnych stanowiskach we Włoszech. Za pozostaniem i pracą w kraju przemawia na przykład możliwość utrzymania kontaktów z rodziną i znajomymi.

A co należałoby zmienić w EURES, by mógł on jeszcze lepiej pełnić swoją funkcję?

Uważam, że najważniejszym zadaniem jest dalsze propagowanie wiedzy o usługach EURES zarówno wśród osób fizycznych, jak i przedsiębiorstw. Dodatkowo za naszym pośrednictwem setki tysięcy osób w całej Europie podejmuje nową korzystniejszą pracę; w każdej chwili w internetowym portalu EURES pod adresem http://ec.europa.eu/eures dostępnych jest około miliona aktualnych ofert pracy. EURES stanowi ważne źródło informacji o zmianach na europejskim rynku pracy zarówno dla poszukujących pracy, jak i pracodawców. Stąd tak duże znaczenie przypisujemy propagowaniu wiedzy o usługach EURES.

A jakie zmiany czekają pomorski oddział EURES?

Do tej pory realizowaliśmy oferty pracy na rzecz pracodawców z innych krajów nie tylko „starej” UE, ale również na przykład Litwy czy Słowenii. Teraz zamierzamy zainteresować naszymi działaniami pomorskich przedsiębiorców. Myślę, że w związku z wejściem do Unii Europejskiej Rumunii i Bułgarii niektóre pomorskie firmy będą w stanie uzupełniać braki kadrowe o pracowników z tych państw, korzystając z pośrednictwa i usług EURES.

A jakie szanse dotarcia do EURES – poza Internetem – mają osoby mieszkające poza Trójmiastem?

W każdym powiatowym urzędzie pracy zatrudniony jest powiatowy asystent EURES, do którego można się zwrócić z prośbą o pomoc.

A jak Pan ocenia przyszłość EURES?

Rola EURES będzie rosnąć na europejskim rynku pracy m.in. ze względu na występujące niedopasowanie podaży zasobów pracy i popytu. Należy pamiętać, iż w dobie globalizacji gospodarki i zmian demograficznych mobilność pracowników jest jednym z elementów wpływających na poprawę sytuacji na rynku pracy, na przykład w USA mobilność mieszkańców jest kilkukrotnie większa od mobilności mieszkańców UE.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Migracje do Warszawy – zrozumieć proces

W maju 2006 roku miałam przyjemność uczestniczyć w Pomorskim Kongresie Obywatelskim w Gdańsku.

Wygłaszałam wówczas krótką prezentację na temat warszawskich imigrantów z różnych części Polski, w tym także z Pomorza. W tym samym panelu brał udział również Michał Garapich, który badał polskich migrantów w Londynie. Mówiliśmy w dużej mierze jednym głosem. W dyskusji po prelekcjach padł wówczas w naszym kierunku zarzut, że zbyt lekko traktujemy temat, że opowiadamy o szukaniu nowych doświadczeń, nieskrępowanym „buszowaniu”, czyli podtrzymywaniu zamierzonej tymczasowości w pracy, w zamieszkiwaniu, w kontaktach społecznych i generalnie: w strategii życiowej, że koncentrujemy się na niezobowiązującym smakowaniu życia, gdy tymczasem migracja to częstokroć dramat braku wyboru, to heroiczna decyzja spowodowana totalnym brakiem perspektyw, to bolesne oderwanie od korzeni, banicja i rozdarcie. Wówczas zdałam sobie sprawę, jak zupełnie inny jest dyskurs emigracji od dyskursu imigracji, czyli innymi słowy: jak bardzo różni się język opisujący sytuację wyjazdu od języka przyjazdu. Zupełnie inaczej widzi się i opisuje migrację z perspektywy miejsca, które trzeba opuścić, a inaczej – z perspektywy miejsca, do którego się przyjeżdża, by rozpocząć nowy rozdział swojego życiorysu; miejsca, które ma w sobie niezbadany potencjał i kusi nowymi możliwościami. Oboje z Michałem Garapichem badaliśmy migrantów w miejscach, do których przyjechali [1], nie koncentrując się specjalnie na tym, co pozostawili. Zresztą sami badani na nowym etapie swojego życia także nie poświęcali specjalnej uwagi temu, co za nimi. Czasem czuć było jeszcze w ich wypowiedziach posmak tamtego języka, często odwoływali się do względów sentymentalnych, do szczególnej atencji, jaką darzą krainę swojej młodości i darzyć będą zawsze. Tu akcenty przesunęły się jednak znacząco w kierunku sentymentu właśnie, ustępując miejsca zupełnie innemu rozkładowi znaczeń praktykowanemu w codziennym życiu. Co więcej, nawet jako system odniesienia strony rodzinne stawały się coraz mniej istotne; kierunki ważnych życiowo porównań przebiegały zupełnie gdzieś indziej.

Moje badania socjologiczne koncentrowały się na imigrantach posiadających wyższe wykształcenie, zazwyczaj młodych, którzy przyjechali do Warszawy na przełomie wieków. W Polskiej gospodarce był to czas bessy, którą najpóźniej odczuli absolwenci wyższych uczelni. Gdy jednak bezrobocie dotknęło także tę grupę, wówczas w wielu miejscach wytworzyła się swoista kultura migracji do Warszawy – podtrzymywana i rozwijana przez całe środowiska koleżeńskie czy uczelniane, rzadziej krewniacze – polegająca na migrowaniu do Warszawy jako szeroko praktykowanej strategii życiowej. Jeden z respondentów następująco opisywał to zjawisko:

„Pod koniec lat 90-tych, gdy mieszkałem w Toruniu, wydawało mi się, że wszyscy mówią tylko o jednym. O Warszawie i o możliwościach, jakie w stolicy czekają na odważnych. Osobiście miałem jednego dobrego znajomego grafika komputerowego, który zdecydował się na podjęcie pracy w Warszawie. Od razu zarabiał trzykrotność tego, co w rodzinnym Toruniu. Spotykając się z nim na piwie w jednym z toruńskich pubów, śmialiśmy się, gdyż z sąsiednich stolików dobiegały nas rozmowy… o Warszawie i o możliwościach, jakie w stolicy czekają na odważnych” [2].

Wzór migracji do Warszawy jako strategii życiowej młodych ludzi po studiach upowszechniał się bardzo szybko, było to bowiem rozwiązanie sensowne, funkcjonalne i atrakcyjne. W tym kontekście mówi się zazwyczaj o finansowym i zawodowym aspekcie decyzji migracyjnych; w socjologii funkcjonuje termin „migracje zarobkowe” i częstokroć przy jego pomocy próbuje się wyczerpująco tłumaczyć procesy migracyjne. Z moich badań wynika jednak, że – nie umniejszając roli czynnika zawodowego i zarobkowego – nie jest to jedyne, wystarczające wytłumaczenie. Okazuje się bowiem, że migracja jest dla wielu młodych osób także sposobem na wejście w dorosłość, na ostateczne wyzwolenie się z zależności od domu rodzinnego i rozpoczęcie samodzielnego życia. Tym motywom także towarzyszy czynnik finansowy – skuteczne usamodzielnienie wymaga przecież stałej pracy i dochodów pozwalających na utrzymanie – jednak sedno sprawy leży gdzieś indziej: w uniezależnieniu od kurateli rodziców, w chęci praktykowania dowolnego stylu życia, w awersji do scenariusza zakładającego powrót pod rodzicielski nadzór po okresie względnej swobody na studiach.

Nie mniej istotnym czynnikiem migracji okazała się sama zmiana, jakaś życiowa wolta, wartościowana coraz bardziej pozytywnie w naszej kulturze, przynajmniej przez wykształconych, młodych ludzi. Jedna z respondentek tak to ujęła:

„Nie, nie bałam się. Przed samym wyjazdem właśnie taki radca prawny, który z nami pracował w Elblągu, Radek, mówi do mnie: pani Małgosiu, ale przecież to jest przeprowadzka, pani zmienia swoje życie, wszystko przewraca do góry nogami. Ja mówię: i świetnie, i cudnie, i właśnie o to chodzi. No nie, no pani Małgosiu, pani posłucha, co ja mówię – wszystko przewraca pani do góry nogami, wchodzi pani w nowe środowisko. A ja na to: panie Radku, właśnie o tym mówię” [3].

Częstokroć za decyzją migracyjną nie stała żadna kalkulacja, żadna przemyślana analiza, a jedynie – okazja, szczęśliwy zbieg okoliczności, który nadarzał się przypadkowo. Taka okazja przychodziła z zewnątrz, niespodziewanie, i stawała się wehikułem migracyjnym niejako „przenoszącym” migranta w nowe miejsce. Mogła to być oferta pracy, oferta współmieszkania, miłość do warszawianki, szansa dalszej edukacji, możliwość rozwinięcia biznesu, namowy znajomych, którzy już się przenieśli – cokolwiek. Reakcją przyszłego migranta na taką okoliczność była refleksja: dlaczego nie?

Tak więc można powiedzieć, że migrację powodować może cały szereg czynników „miękkich”, słabo poddających się tradycyjnej analizie na bazie danych demograficznostatystycznych. I taki jest chyba charakter najnowszych migracji, przynajmniej tych inteligenckich. Nastawienie na zmianę, otwarcie na nowe możliwości, chęć skutecznego wejścia w dorosłość i usamodzielnienia, także finansowego, wreszcie – umacnianie się środowiskowych wzorów migrowania i funkcjonowanie łańcuchów migracyjnych – to wszystko powoduje, że zmienia się sposób migrowania i strategie życiowe związane z życiem po migracji, a więc zmienić się też muszą kategorie i terminy, którymi staramy się opisać te zjawiska. Mnie udało się w tym kontekście zidentyfikować dwa wzory migrowania powiązane silnie ze strategiami życiowymi migrantów: wzór stabilnie nowoczesny i płynnie nowoczesny. Są to oczywiście typy idealne w rozumieniu nadanym temu określeniu przez Maxa Webera, a więc czyste konstrukcje pojęciowe służące raczej rozumieniu rzeczywistości i porównywaniu niż opisujące jakieś faktyczne podziały w życiu społecznym.

Pierwszy z tych typów nazywam stabilnie nowoczesnym [4]. Jest to strategia zakładająca realizację tradycyjnego, „solidnego” wzoru rodzinno-zawodowo-mieszkaniowego [5], traktowana jako najwłaściwszy scenariusz życiowy. Wzór ten najczęściej dotyczy par i rodzin, choć nie tylko. Mimo zmiany miejsca, przyjezdny stara się jak najszybciej osiągnąć stabilizację według znanego modelu, i skłonny jest opłacić ją znojem, uporem i konsekwencją. Oczywiście zmienia pracę i – w pierwszym okresie – wynajmowane mieszkania, jednakże postrzega te zmiany jako destabilizujące i wytrącające z udeptanej ścieżki dającej poczucie bezpieczeństwa. Migracja to dla niego przesunięcie w przestrzeni; chce, aby oprócz tego przesunięcia nic się nie zmieniło. Gorączkowo szuka stabilizacji i stara się tak uregulować ważne parametry swego życia, by było jak dawniej – tylko lepiej.

Drugi wzór, który wiążę z Baumanowską nowoczesnością, lekką i płynną, jest zasadniczo odmienny. Zakłada on otwartą opcję zmiany i perspektywę buszowania – zarówno w sferze terytorialnej, towarzyskiej, mieszkaniowej, jak i zawodowej. Jedna z autorek analizowanych przeze mnie autobiografii ujmuje to następująco:

„Nauczyłam się, że oczekiwanie stabilności na liberalnym, a nawet nieco drapieżnym, warszawskim rynku pracy prowadzi do zguby i frustracji. Jedyna droga to znaleźć przyjemność w zdobywaniu nowych doświadczeń i nieustannym szkoleniu. W ciągu 5 lat trzy razy zmieniałam pracę, znajomi patrzyli z mieszaniną zdziwienia i podziwu, kiedy kończyłam studia podyplomowe – IT w biznesie – w Polsko-Japońskiej Szkole Technik Komputerowych. Szlifując znajomość angielskiego, poznałam pięć szkół językowych, zanim wybrałam odpowiednią dla siebie. Moje obecne kompetencje nie są wyspecjalizowane. Kiedy ktoś pyta mnie o zawód, mówię, że zajmuję się zarządzaniem projektami. I mam to, co cenione najbardziej: elastyczność, odwagę i znam się na ludziach. Moim mottem stało się zdanie: każda zmiana może być potencjalnie zmianą na lepsze” [6].

Migranci zanurzeni w płynną nowoczesność doceniają wolność, anonimowość, „adaptabilność” [7], swoisty ferment i otwartość, których zasmakowali w Warszawie lub które znają z zagranicznych metropolii, gdzie mieszkali wcześniej. Jak typowi Baudellaire’owscy spacerowicze smakują klimat i wdychają atmosferę miejsca w klubach, pubach, poznając nowych ludzi, zmieniając towarzystwo i szukając nowych wrażeń. Są znacznie bardziej nastawieni na przyjemne życie i zorientowani na teraźniejszość. Dla nich lekkość bytu nie jest nieznośna, lecz – kusząca [8]. Wolą świadomie umieszczać się w sieci możliwości, niż paraliżować swoje ruchy długoterminowymi, nieodwołalnymi zobowiązaniami czy decyzjami [9]. Raczej nie tworzą więc zakrojonych na całe życie planów karier zawodowych, a już na pewno nie poświęcają im szczególnego wysiłku i zainteresowania. Są otwarci na kolejne migracje, zwłaszcza że nie szukają stabilizacji, a raczej interesującego, barwnego życia, w którym jeszcze wszystko może się wydarzyć, zaś oparcia upatrują w sobie, w swoim kapitale migracyjnym i sieci powiązań społecznych.

Obecnie wydaje się, że intensywność migracji do Warszawy zmalała [10], zaś potencjał migracyjny polskich inteligentów (i nie tylko) przesunął się w stronę migracji zagranicznych. Także polepszenie koniunktury gospodarczej spowodowało większy popyt na pracę, umniejszając rolę dysproporcji między Warszawą a np. Pomorzem w kwestii zatrudnienia i wynagrodzenia. Masowy napływ Pomorzan do Warszawy, który kilka lat temu decydował o rozkwicie migracyjnego Stowarzyszenia Loża Trójmiasto w Warszawie, obecnie znacznie osłabł. Marek Giętkowski, były kanclerz Loży, stwierdził niedawno, że dziś należałoby raczej założyć Lożę Trójmiasto w Londynie – to tam dzieją się najciekawsze rzeczy, tam jest polski ferment, tam napływa najwięcej naszych krajan [11]. Nie zmienia to jednak faktu, że zaobserwowane na przykładzie Warszawy wzory migrowania i strategie życiowe migrantów pozostają w mocy, choć urzeczywistniają się już w zgoła innych dekoracjach. Bowiem pewne zmiany kulturowe już zaszły lub właśnie zachodzą, a kontakt z zagranicznymi metropoliami może je tylko zintensyfikować. Bardzo sugestywnie ujęła to jedna z moich respondentek:

„Mój dom jest w Gdyni. Mój dom jest zawsze w Gdyni… Znaczy inaczej – mój dom jest we mnie. Gdzie ja jestem, tam jest mój dom. I wydaje mi się – to jest może taka opinia – wydaje mi się, że nie jestem jedyna, która tak myśli. Ale wydaje mi się, że ludzie, którzy wynajmują mieszkania, agenci nieruchomości i osoby wynajmujące mieszkania, nie powinny przywiązywać aż tak dużej wagi do tego, gdzie mieszkają, jak mieszkają. Znaczy jak mieszkają – na pewno tak. Ale na zasadzie: są już na Zachodzie sieci apartamentów, które są w pełni wyposażone, właśnie dla takich ludzi jak ja. Dzisiaj pracuję tutaj, jutro dostaję fajną ofertę pracy, w związku z tym jestem mobilna i się przerzucam w inne miejsce pracy, do innego miejsca zamieszkania i innego miasta i nie ciągnę za sobą całego balastu. Wydaje mi się, że w ogóle świat zmierza ku temu, bo granice się otwierają, firmy są już multinacjonalne i tak powinno być” [12].

1 Celowo unikam określenia: docelowych, ponieważ implikuje ono jakąś ostateczność i nieodwołalność, gdy tymczasem wiele osób jest w permanentnej wędrówce, robiąc tylko dłuższe lub krótsze przystanki.

2 Mężczyzna z Torunia, autobiografia nadesłana na konkurs „Gazety Wyborczej Stołecznej”.

3 Wywiad z kobietą z Nowego Dworu Gdańskiego.

4 Por. Z. Bauman, Płynna nowoczesność, przeł. T. Kunz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 176 i nast.

5 Można tu przywołać tradycyjne pojęcie „kariery zawodowej” – ibidem, s. 181.

6 Kobieta z Lublina, autobiografia nadesłana na konkurs „Gazety Wyborczej Stołecznej”.

7 Por. Z. Bauman, Płynna nowoczesność, op. cit., s. 182.

8 Ibidem, s. 184.

9 Ibidem, s. 193.

10 Piszę: wydaje się, ponieważ statystyki migracyjne produkowane w Polsce nie dają podstaw do żadnych sensownych analiz. W Warszawie jako imigracje rejestruje się wciąż fakty zameldowania na pobyt stały, co samo w sobie jest absurdem. Większość znanych mi migrantów mieszka bowiem latami bez meldunku, w wynajmowanych mieszkaniach, obracając się częstokroć w świecie społecznym złożonym z innych migrantów, niemal bez udziału ludności miejscowej.

11 Inne stowarzyszenia migracyjne, np. Korporacja Absolwentów Akademii Ekonomicznej z Krakowa, mają już swoje zagraniczne placówki.

12 Wywiad z kobietą z Gdyni.

Skip to content