Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kultura trampoliną rozwoju

Ze Stefanem Chwinem , znanym pomorskim pisarzem, rozmawia Dawid Piwowarczyk

– Czy pomorska kultura jest atrakcyjna dla innych regionów kraju i dla Europy? Czy może być wizytówką Pomorza?

– Zależy, o co Pan mnie pyta. Jeżeli myślimy o folklorze, to niewątpliwie kultura kaszubska jest łatwo rozpoznawalna i może przyciągać turystów. Jeżeli jednak pyta Pan o kulturę pomorską rozumianą jako działalność malarzy, pisarzy, dramaturgów, muzyków, to mam tutaj kłopot z odpowiedzią, na ile jest ona rozpoznawalna dla ludzi z innych regionów Polski.

– Jeżeli jednak spróbujemy porównać się do innych regionów, to jak wypadamy na przykład na tle Małopolski czy Mazowsza?

– Nie wiem. Jeżeli jednak ograniczę się do oceny najlepiej znanego mi „rynku”, to Pomorze ma paru znanych i cenionych pisarzy.

– A jak kultura pomorska prezentuje się na zewnątrz, za granicą?

– Zależy, o jakie miejsca Pan pyta. Z całą pewnością jesteśmy dobrze identyfikowani na rynku niemieckim. Funkcjonuje tam nawet pojęcie „gdańskiej szkoły prozy”, czyli osób, które nie tylko tutaj mieszkają, ale też o tym mieście Kultura trampolin? rozwoju piszą. Ja czasem żartuję, że ja i Paweł Huelle czy inni twórcy jesteśmy najlepszymi ambasadorami Pomorza – wszędzie za granicą występuję z herbem Gdańska w klapie i promuję moje miasto. Niestety, ludzie widząc ten znaczek, często pytają: „Czy Pan należy do Zakonu Kawalerów Maltańskich”? O Gdańsku i Pomorzu nie wiedzą nic. Myślę, że w Europie nie funkcjonuje pojęcie „kultury pomorskiej”. Jeżeli nasi lokalni twórcy odnoszą międzynarodowe sukcesy to i tak pod szyldem kultury polskiej, a nie pomorskiej.

– Proszę mi powiedzieć, czy kultura może być trampoliną rozwojową? Czy może ona być tym magnesem, który będzie przyciągał turystów, ale również inwestorów czy ludzi szukających swojego „magicznego miejsca na ziemi’?

– Pewnie, że tak. Ja kiedyś wygłosiłem tezę, że mamy szansę na coś takiego. Nie możemy jednak tutaj ograniczać się do samej tylko kultury. Musimy pielęgnować i budować tak zwany krajobraz kulturowy. Chodzi o stworzenie łatwo rozpoznawalnego stylu regionu. Mamy przecież piękne XIX i XX wieczne budownictwo na Kaszubach i Żuławach. To, co mnie niepokoi to, to że Pomorze pod względem architektury jest takie samo jak reszta Polski. Gdy jadę na południe Niemiec, to czuję, że jestem w Bawarii, czuję klimat miejsca i dbałość o tę odmienność. U nas, na Pomorzu, jest inaczej.

– Czy Pana zdaniem władza w wystarczającym stopniu inwestuje w kulturę?

– Nie wiem jak to wygląda w przypadku malarzy, muzyków czy aktorów. Jeżeli chodzi o pisarzy to mogę powiedzieć, że w żadnym stopniu nie inwestuje. Ale nie mówię tego z jakimś wyrzutem. Może to bardzo dobrze, że nie ma tu większego zainteresowania, bo pamiętamy, czym był dawniej mecenat polityczny. Jak władza pcha paluchy w delikatną materię kultury, to o tragedię nietrudno.

– A może jest tak, że kultura jest zagrożeniem dla władzy?

– Ona wiele razy była odczuwana przez decydentów w ten sposób. Przede wszystkim, dlatego, że sztuka, że literatura przygląda się światu, więc także władzy, a politycy raczej nie lubią, jak się im patrzy na ręce.

– Dziękuję, za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Rynek pracy nas nie hamuje

Z Waldemarem Kucharskim , Prezesem oraz Beatą Tkaczyk , Dyrektorem HR Young Digital Planet S.A. rozmawia Dawid Piwowarczyk

Panie Prezesie, czy z punktu widzenia firmy zatrudniającej nowych pracowników pomorski rynek pracy jest rynkiem dojrzałym, czy też płytkim i z wieloma mankamentami?

Waldemar Kucharski : Z mojego punktu widzenia jest to rynek ciekawy, ale już bardzo wyeksploatowany. Liczba funkcjonujących w regionie uczelni zaspokaja podstawowe zapotrzebowanie pracodawców na nowych pracowników, ale braki są widoczne.

Beata Tkaczyk : Oczywiście w poszczególnych zawodach sytuacja jest różna. Z perspektywy YDP najgorsza sytuacja jest na rynku programistów. Deficyt jest tutaj szczególnie dotkliwy, coraz częściej mamy do czynienia na przykład z przypadkami podkupywania sobie pracowników. Walka na płace i bonusy jest szczególnie zażarta.

A dlaczego musiało dojść do takiej sytuacji, dlaczego przewidując swój rozwój, nie zaczęli Państwo już kilka lat temu szerszej współpracy z uczelniami? Dlaczego Państwo nie promowali takich kierunków studiów wśród młodych osób stojących przed koniecznością wyboru?

Myślę, że ta współpraca cały czas istniała, że podobnie działał na przykład funkcjonujący po sąsiedzku Intel. My jako wydawca edukacyjny potrzebujemy specjalistów z bardzo wielu dziedzin i nie mogliśmy skupiać się na promowaniu i pomocy w wyborze drogi życiowej młodych ludzi na wielu uczelniach jednocześnie.

A dlaczego Pomorze nie jest atrakcyjne dla osób z zewnątrz?

Nie zgodziłbym się z tą tezą. Ja sam przyjechałem tutaj z Bydgoszczy.

Czy istnieje szansa, że staniemy się dla młodych specjalistów mekką, taką jak kilka lat temu dla osób poszukujących możliwości rozwoju zawodowego i kariery była Warszawa?

Moim zdaniem odpływ do Warszawy jest mniejszy niż powrót i napływ pracowników ze stolicy.

Tylko w ostatnim czasie trafiły do naszej firmy cztery osoby, które postanowiły zakończyć swój „stołeczny” etap kariery zawodowej i wrócić lub przyjechać robić dalszą karierę w naszej firmie. Mamy też na przykład grafika spod Zielonej Góry. Problemem jest jednak to, że mając rodzinę, takie osoby natrafiają na problemy na przykład ze znalezieniem pracy dla swojego małżonka.

Czy oczekiwania pracowników i pracodawców są zbieżne?

U nas raczej się pokrywają. Oczywiście każdy pracownik chce zarabiać jak najwięcej, ale zazwyczaj nasze pozycje nie są od siebie bardzo odległe i udaje nam się znaleźć satysfakcjonujący wszystkich kompromis.

Czy braki kadrowe są barierą rozwoju?

Raczej nie. Oczywiście są czasami pewne braki. Na przykład przez długi czas mieliśmy problemy ze znalezieniem osób mających doświadczenie w budowaniu nowych biznesów. Przez dłuższy czas szukaliśmy, a to nieco przyhamowało nasze projekty. Okazuje się, że doświadczony menadżer ze znajomością języków obcych jest towarem deficytowym.

Czy płytkość rynku pracy nie ogranicza rozwoju branży informatycznej na Pomorzu, nie hamuje powstania pomorskiego klastra nowych technologii?

Według mnie, w przypadku nowych technologii lokalizacja ma minimalne znaczenie. My współpracujemy na przykład z Oxfordem i jest to dla nas naturalne. Dobór ze względu na bliskość geograficzną nie ma w naszej branży biznesowego uzasadnienia.

Czy kadry mogą być magnesem przyciągającym na Pomorze nowych inwestorów?

Myślę, że tak. Inwestorzy najczęściej zaczynają swoje kroki biznesowe od rozpoznania rynku pracy.

Jak wygląda kwestia współpracy z uczelniami i samorządami?

Bardzo dobrze oceniam współpracę z Politechniką Gdańską i Uniwersytetem Gdańskim. Dobrze oceniam też – ale już tylko przez pryzmat absolwentów, a nie kontaktów bezpośrednich z władzami uczelni – Akademię Sztuk Pięknych.

Panie Prezesie, czy myśli Pan, że będą zacieśniały się kontakty biznesu – poprzez stypendia, praktyki – ze sferą nauki?

Myślę, że tak. System funkcjonuje w innych, bardziej rozwiniętych krajach. U nas coraz wyraźniej widać, że młodzi ludzie zaczynają doceniać praktyki. Jednak daleko nam jeszcze na przykład do Niemiec, gdzie bardzo często młody człowiek przerywa nawet na rok, dwa studia, żeby zdobyć praktykę, mieć styczność z praktyką w swoim zawodzie jeszcze przed zakończeniem edukacji. Nie wiem czy jest to rozwiązanie systemowe, czy rozwiązanie wypracowane w toku pozytywnej praktyki?

U nas problemem jest to, że nikomu nie opłaca się fundowanie stypendium. My jako firma mielibyśmy koszty, których nie uznałby nam urząd skarbowy, a student musiałby oddać państwu dużą część dochodu. Jednocześnie nie mielibyśmy żadnych możliwości prawnych, by sprawić, żeby taki stypendysta po ukończeniu studiów związał się z naszą firmą. Widać więc, że system nie jest przychylny pracodawcom.

Czy odczuł Pan odpływ kadry po wejściu Polski do Unii Europejskiej?

Powiem tak, jako pracodawca i prezes YDP – nie. Bardziej jako mieszkaniec Pomorza. Ponieważ odpływ kadry rzemieślniczej jest coraz bardziej widoczny i odczuwalny.

Czy jest szansa, że nasz rynek pracy na tyle się rozwinie, że ci, którzy wyjechali zaczną wracać, a razem z nimi zaczną napływać obcokrajowcy, uznając, że na Pomorzu można znaleźć ciekawe miejsce do pracy i do życia?

Oczywiście, że może tak być. Mój optymizm jest jednak umiarkowany. Nie uważam, że jest źle, ale nie widzę wyraźnych kroków w kierunku tego, żeby w znaczący sposób poprawić konkurencyjność naszego regionu.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pracownicy, sól tej ziemi

Z Pauliną Makowską , Konsultantem Personalnym Adecco Poland Sp. z o.o., koordynatorem firmy w projekcie naboru kadr dla Reuters, rozmawia Dawid Piwowarczyk

Czy pomorscy pracownicy są atrakcyjni dla zagranicznych pracodawców?

Jak najbardziej tak. Obserwujemy coraz większe zainteresowanie inwestorów. Coraz częściej uczestniczymy w spotkaniach przedstawicieli zagranicznych firm szukających w Polsce lokalizacji dla swoich nowych pomysłów biznesowych.

Jakie branże są szczególnie aktywne?

Na pewno branża IT. Jeżeli chodzi o inne branże, to mówimy o projektach związanych z budową centrów obsługi, na przykład call center. Jesteśmy atrakcyjni dla takich firm, aczkolwiek mam przeświadczenie, że przegrywamy w zbyt wielu projektach z Krakowem czy Wrocławiem.

Z czego to wynika?

Moim zdaniem inne regiony szybciej i bardziej intensywnie zaczęły się promować. Nie bez znaczenia jest też położenie Trójmiasta na uboczu, z dala od głównych szlaków komunikacyjnych.

A co jest naszym atutem?

Dobra jakość kadr i to, że w przeciwieństwie do bardziej popularnych aglomeracji nasz rynek nie jest jeszcze silnie wydrenowany z zasobów ludzkich. U nas nie ma jeszcze takiej sytuacji jak na przykład we Wrocławiu, gdzie już same władze miasta musiały zaangażować się w kampanie reklamowe mające ściągać nowe osoby zainteresowane zamieszkaniem i pracą w stolicy Dolnego Śląska.

Czy może Pani potwierdzić, że kapitał ludzki jest obecnie dla nowych inwestorów jedną z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszą kwestią poruszaną w czasie rozmów poprzedzających decyzję o lokalizacji inwestycji?

Na pewno jest to kluczowa kwestia. Jeżeli rozmawiamy z potencjalnymi inwestorami, to zawsze pojawia się pytanie o głębokość rynku pracy, dostęp do kadr. Coraz większe znaczenie ma też to, czy pracownicy będą posiadali umiejętności językowe. Obecnie dobry pracownik musi znać dobrze minimum jeden język obcy. I w tym zakresie, szczególne w przypadku młodych osób, naprawdę nasz region wypada dobrze.

Czy patrząc na prowadzone przez Państwa nabory, można powiedzieć, że oczekiwania pracowników i pracodawców są zbieżne? Czy jednak występują na tyle istotne różnice, że często nie udaje się osiągnąć konsensusu?

Muszę powiedzieć, że w tym względzie jest bardzo różnie. Na pewno mamy do czynienia z narastającym deficytem osób z wykształceniem technicznym. Jest coraz więcej ofert pracy dla inżynierów, a tymczasem młodzi ludzie w dalszym ciągu chętniej kształcą się w kierunkach humanistycznych i ekonomicznych. Mamy więc tutaj do czynienia z nadpodażą osób o pewnym wykształceniu i umiejętnościach przy jednocześnie narastającym deficycie pracowników z wykształceniem technicznym.

A kwestie płacowe nie są problemem?

Raczej nie. Tutaj nowi inwestorzy chwalą sobie to, że wynagrodzenia są u nas niższe niż w Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu. W dalszym ciągu są to jednak na tyle wysokie stawki, by zaspakajać aspiracje pracowników.

Czy boom na rynku pracy, poza wymienionymi wcześniej inżynierami, powoduje napięcia również w innych segmentach pomorskiego rynku pracy?

Zdecydowanie tak. Z jednej strony dla firm pośrednictwa pracy to coraz lepsza sytuacja. Teraz bowiem przedsiębiorstwa zdecydowanie częściej niż jakiś czas temu korzystają z usług takich firm, jak Adecco. Z drugiej zaś strony dotarcie do odpowiednich kandydatów dla nas też nie jest łatwe. Poza wymienionymi wyżej ludźmi z wykształceniem technicznym problemem jest znalezienie osób, które miałyby duże doświadczenie zawodowe i jednocześnie posiadały wysokie umiejętności językowe. Na przykład wielu jest dobrych księgowych z dużym doświadczeniem, ale już specjalista, który zna dodatkowo języki obce, to prawdziwy biały kruk. Pozostali nie są więc przydatni dla zagranicznych firm, które muszą na przykład dokonywać raportowania w językach obcych.

Czy pomorski rynek pracy odczuwa poważnie skutki emigracji zawodowej?

W przypadku obsady stanowisk specjalistycznych i menadżerskich, czym w firmie się zajmuję, ten problem dopiero się pojawia. Pracodawcy zauważyli zagrożenie i na przykład dzięki podnoszeniu płac, rozbudowie systemów motywacyjnych są w stanie takich pracowników utrzymać w firmie. Braki spowodowane wyjazdami zarobkowymi widoczne są bardziej w przypadku kadr niższego szczebla. Tam wyjazdy są bardziej popularne i znalezienie nowych pracowników jest coraz trudniejsze.

Czy Pomorze może być atrakcyjnym rynkiem pracy dla osób z innych regionów i z innych krajów?

Może. Aczkolwiek często decydują o tym czynniki spoza rynku pracy. Położenie geograficzne, urok miasta często są tymi czynnikami, które mają duży wpływ na decyzję takich osób. Na Pomorzu mieszka się na pewno spokojniej niż w innych aglomeracjach. Jednak nie obserwujemy jakiegoś wielkiego zainteresowania naszym regionem. Trudno mówić o wielkiej fali pracowników napływających na Pomorze.

Co należałoby poprawić, żeby nasz rynek pracy uczynić jeszcze bardziej atrakcyjnym?

Na pewno w dalszym ciągu należy kłaść nacisk na języki obce. Nawet jeżeli osoby posługują się językiem obcym, to często nie jest to na tyle zaawansowana znajomość, by móc swobodnie rozmawiać na przekład na tematy rozwiązań przydatnych w pracy czy w rozmowach biznesowych. Równie ważny jest rozwój bazy uczelnianej, szczególnie w zakresie kształcenia technicznego. Zwróciłabym też uwagę na podniesienie umiejętności informatycznych. W bardzo wielu przypadkach osoby posługują się komputerem na tak niskim poziomie, że trudno liczyć na to, że wzbudzi to zachwyt przyszłego pracodawcy.

Proszę powiedzieć, jak wygląda Pani praca „od kuchni”. Czy bazując na konkretnym projekcie – rekrutacja dla Reutersa – może Pani powiedzieć, że dla dużych firm rekrutuje się inaczej?

Na pewno jest to inna sytuacja. Nazwę Reuters zna prawie każdy i z pewnością na wielu pracowników działa magia marki. Chcą pracować dla takiego globalnego gracza. Aczkolwiek w przypadku tego projektu marka może być trochę myląca. My kojarzymy ją bowiem jako potentata na rynku informacji geopolitycznej. Tymczasem w Trójmieście budowane jest centrum analityczno-finansowe, także poszukujemy osób o innych kwalifikacjach. Nie dziennikarzy, a analityków, ludzi mających zacięcie do pracy z liczbami.

Jakie są problemy związane z tym naborem?

Kandydaci nie mają zazwyczaj problemów z wiedzą ekonomiczną, umiejętnościami analitycznymi. Problem stanowi warunek Reuters, by przyszły kandydat poza angielskim posługiwał się bardzo dobrze jeszcze jednym językiem obcym. Poza znajomością niemieckiego, francuskiego – z czym jeszcze nie ma większych problemów – poszukujemy też osób ze znajomością bułgarskiego, rumuńskiego, hiszpańskiego. I tutaj już występują trudności.

A jak już znajdą pracowników to…

To są bardzo zadowoleni z ich poziomu. Nasi pracownicy potrafią zdecydowanie więcej niż przedstawiciele Reuters oczekiwali. Osoby zatrudnione w Trójmieście są bardzo zacięte, chcą się rozwijać. Chcą się dalej kształcić, można na nich polegać. Podjęte zobowiązania i obowiązki są realizowane prawidłowo i terminowo, z należytą starannością.

Myśli Pani, że projekt Reutera jest w stanie przyciągnąć do nas kolejne podobne inwestycje?

Zdecydowanie tak. Jeżeli możemy pochwalić się, że mamy już tutaj takiego inwestora, że jest on zadowolony, że ma jeszcze dalsze, rozległe plany, to jest to bardzo dobra reklama dla regionu. Kolejni pracodawcy są wtedy przekonani, że Pomorze jest taką lokalizacją, nad którą warto poważnie się zastanowić.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Na pracowników czekam z otwartymi rękami

Z Jerzym Szulistem , Prezesem gdyńskiej firmy budowlanej Mega, rozmawia Dawid Piwowarczyk

Jak z perspektywy osoby kierującej dużą firmą budowlaną wygląda pomorski rynek pracy?

Mega istnieje od 1989 roku. W tym czasie przeżywaliśmy różne okresy, w szczytowym zatrudnialiśmy ponad 800 pracowników. Obecnie daję pracę 300 osobom, ale mógłbym przyjąć kolejne 100, a może i 200 osób. Problemem jest to, że pracowników nie ma. Szczególnie brakuje wykształconych, wykwalifikowanych osób, które potrafią coś wykonać.

Dlaczego brakuje chętnych? Mamy ciągle bardzo duże bezrobocie. Oficjalne dane mówią, że w dalszym ciągu średnio jedna na siedem, sześć osób nie potrafi znaleźć sobie pracy.

Myślę, że problem stanowi między innymi nasz system edukacji. Pamiętam, że jeszcze kilka lat temu technika, szkoły zawodowe często pytały mnie o możliwość praktyk dla swoich uczniów. Dzisiaj takich szkół jest coraz mniej, większość osób odbiera obecnie wykształcenie ogólne. Po zakończeniu edukacji na poziomie średnim dana osoba nie posiada żadnych kwalifikacji zawodowych.

Taka osoba jest już dla was stracona?

Oczywiście, że nie. Choć zyskuje ona dla nas znaczenie dopiero dzięki szkoleniu w firmie. To nie system edukacyjny zapewnia nam odpowiednich ludzi, lecz my sami musimy o to zadbać. Dla mnie jako pracodawcy większe znaczenie mają bowiem rzeczywiste umiejętności, a nie ukończone szkoły i posiadane dyplomy.

A dobrzy pracownicy odpływają z firmy szerokim strumieniem?

Nie. My raczej nie odnotowujemy bardzo znaczącego exodusu. Myślę, że w dużej mierze jest to efekt naszej propracowniczej polityki w firmie. Dbamy o to, by warunki pracy i płacy były takie, żeby pracownik był zadowolony i gotowy związać się z firmą na dłużej. Tylko w ubiegłym roku dwukrotnie zwiększaliśmy pensje i na pewno w nadchodzących latach nasi pracownicy mogą liczyć na kolejny wzrost uposażeń.

Wracając do tematu edukacji, sądzi Pan, że środowiska biznesowe i samorządy są w stanie przeprowadzić konstruktywne rozmowy i tak zmodyfikować system edukacyjny, by zapewniał on absolwentów w odpowiedniej ilości i z odpowiednimi kwalifikacjami? By nie dochodziło do takich sytuacji, jak obecnie, gdy z jednej strony mury szkół opuszcza rzesza absolwentów z umiejętnościami, które nie gwarantują znalezienia zatrudnienia, a z drugiej strony środowiska biznesowe informują o poważnych brakach kadrowych w coraz większej liczbie zawodów.

Wydaje mi się, że jako biznes mamy przełożenie na decydentów. Niestety bardzo często wszystko rozbija się o kwestię niezbędnych nakładów finansowych oraz o pytanie, kto powinien za nie odpowiadać. Pracodawca, gmina czy inna instytucja? Bazując na swoich doświadczeniach, muszę powiedzieć, że dawniej o wiele bardziej dbano o szkolenie kadr. Jeszcze jako rzemieślnik uczestniczyłem w całej machinie, której celem było zapewnienie wykształcenia odpowiednim kadrom. Obecnie system ten został w dużej mierze zdemontowany. W efekcie w dużych firmach odczuwa się brak siły fachowej, ale w dalszym ciągu jeszcze zbyt mało robi się w kierunku pozyskania jej. Ponadto uważam, że w tym zakresie bardziej powinny wykazywać się samorządy. Podobnie miasta i gminy powinny lepiej zadbać o poprawę sytuacji na lokalnym rynku pracy.

A może to jest pomysł na realizację wspólnych projektów? Może takie firmy, jak Mega powinny na przykład we współpracy z samorządami stworzyć system stypendialny dla uczniów, połączony z gwarancjami zatrudnienia dla grupy najlepszych osób?

Chętnie uczestniczyłbym w takim przedsięwzięciu. Wiem, że dzisiaj trzeba zabiegać o swoje kadry.

Dlaczego więc do tej pory nie udało się takiego programu uruchomić?

Problemem jest między innymi to, że duża grupa uczniów to osoby zainteresowane ukończeniem szkoły, a nie zdobyciem rzeczywistych, wysokich kwalifikacji. Coraz rzadziej młodzi ludzie są gotowi ciężko fizycznie pracować. Część może zdecydowałaby się na to, gdyby zarobki były większe. Jednak, by móc dobrze zarabiać w budownictwie, trzeba mieć dużą wiedzę i duże umiejętności, a rzadko kto spełnia te wymagania już na początku kariery zawodowej. Firma może płacić i chce płacić więcej, ale to pracownik musi swoją pracą zarobić zarówno na swoją większą pensję, jak i na utrzymanie firmy, na wypracowanie środków potrzebnych na finansowanie jej dalszego funkcjonowania i rozwoju.

Rynek budowlany rozwija się dynamicznie, więc ze znalezieniem dodatkowych środków nie powinno być większych problemów.

Problemem naszej branży są kwestie zamówień publicznych. Do momentu, gdy o wyborze wykonawcy będzie decydowała tylko najniższa cena, trudno będzie poprawić sytuację samych firm i ich pracowników. Podmiot, który chce wygrać, musi maksymalnie ciąć koszty. Tutaj są dwa najprostsze rozwiązania: zmniejszyć pensje swoim pracownikom lub nie zapłacić podwykonawcom. Z tego wynika cała fala bankructw wielu dużych, średnich i małych firm budowlanych w naszym regionie. Przez dłuższy czas problemem była również ekspansja firm zachodnich. Dla nas ich rynki pozostawały zamknięte, a oni mogli podpisywać u nas kontrakty bez ograniczeń. Jednocześnie, chcąc zdobyć przyczółki na naszym rynku, korzystając z zasobów finansowych swoich zagranicznych central, oferowały one ceny nawet poniżej kosztów własnych. To znacznie ograniczało możliwości naszych rodzimych firm.

Patrząc z perspektywy firmy Mega, obserwując odpływ kadr do innych krajów członkowskich UE, jak Pan ocenia naszą akcesję do Wspólnoty Europejskiej? Pozytywnie czy negatywnie?

Oczywiście muszę przyznać, że odpływ doświadczonych pracowników był dla wielu firm bardzo przykrym doświadczeniem. Według mnie jednak pozytywnym efektem akcesji jest to, że zaczyna się cenić polskiego pracownika. Na ostatniej imprezie zakładowej powiedziałem, że tak naprawdę powinniśmy wznieść dwa toasty. Po pierwsze, co oczywiste, za firmę i jej pracowników, a po drugie za tych, którzy wyjechali. To oni bowiem nauczyli naszych pracodawców szacunku do pracowników, to oni zarabiając i przysyłając do kraju swoje wypłaty, przyczyniają się do wzrostu możliwości nabywczych, a tym samym do zwiększenia popytu i zapotrzebowania na usługi i produkty naszych firm. To tacy ludzie wymuszają na naszych firmach dostosowanie się zarówno w zakresie jakości oferowanych usług i produktów, jak i uposażeń dla pracowników. Myślę, że zmiany w tym kierunku będą postępowały szybciej niż niektórym się obecnie wydaje.

Czy zmiany na rynku pracy oraz wzrost uposażeń i podejścia pracodawców wpływają, Pana zdaniem, na zmianę postawy pracowników? Czy bardziej dbają o swoją pracę, lepiej, sumienniej ją wykonują? Czy wprost przeciwnie, widząc braki kadrowe, rozumiejąc, że ich pozycja w stosunku do pracodawcy uległa znaczącej poprawie, zaczynają – kolokwialnie mówiąc – „olewać” swoje obowiązki?

Jest bardzo różnie. Dużo zależy od indywidualnej postawy życiowej danego pracownika. Uważam jednak, że pracownicy, dostrzegając wzrost pensji, stwarzane przez pracodawcę szanse na dobry zarobek, na rozwój zawodowy, zaczynają bardziej szanować pracę, rzetelniej wypełniają swoje obowiązki. Ważnym jest także to, że ludzie coraz chętniej się zadłużają, na przykład na zakup mieszkań. Mając na uwadze konieczność regularnego obsługiwania kredytu przez wiele lat, pracownik zachowuje się dużo bardziej odpowiedzialnie. Wie bowiem, że utrata pracy może oznaczać brak możliwości spłaty zobowiązań, a w konsekwencji może skończyć się nawet utratą tak cennego dobra, jak mieszkanie.

Wracając do fali wyjazdów, uważa Pan, że istnieje szansa, iż za jakiś czas ci, którzy wyjechali, zaczną do nas wracać i zasilą ponownie nasz pomorski rynek pracy?

Myślę, że część osób wróci, ale obawiam się, że ci najlepsi, najbardziej poszukiwani niestety są już dla nas straceni.

Ilu zostanie, a ilu wróci?

Na pewno zostanie bardzo duży odsetek tych, którzy zdecydowali się wyjechać razem z całymi rodzinami. Dla nich ważne jest to, że tam istnieje większa stabilizacja, że dzieci mają inne możliwości edukacji, rozwoju. Coraz częściej takie osoby decydują się tam na kredyt, aby kupić dom czy mieszkanie. Niestety, obawiam się, że bardzo duża grupa już do nas nie wróci.

Panie Prezesie, coraz częściej słyszymy, że budowlańcy wracają, bo w Polsce są w stanie zarobić tyle samo, a nawet więcej niż na Zachodzie. Czy to prawda?

Myślę, że jeszcze tak nie jest. Oczywiście pewnie coraz częściej będziemy mieli do czynienia z indywidualnymi przypadkami, gdzie rachunek ekonomiczny będzie u nas korzystniejszy. Dobrzy fachowcy mogą już teraz zarobić u nas 6, a nawet 8 tys. miesięcznie. Jeżeli przeliczymy to na euro, uzyskamy kwotę 2 tys. euro. Jeżeli następnie uwzględnimy koszty utrzymania, kwestię przywiązania, więzi rodzinnych, to okaże się, że dla takich osób wizja emigracji zarobkowej nie jest już atrakcyjna. Myślę, że fala wyjazdów będzie malała wraz ze wzrostem pensji i zmianą podejścia pracodawców do pracowników.

Panie Prezesie, braki kadrowe wymusiły na pracodawcach przychylniejsze spojrzenie na kwestię zatrudniania osób z grup dawniej uważanych za wykluczone zawodowo. Czy myśli Pan, że i w budownictwie czeka nas na przykład wysyp kobiet murarzy czy zbrojeniarzy?

Nie przewiduję takiego zjawiska. Jestem w tej kwestii konserwatystą. Uważam, że pewne zawody pozostaną domeną mężczyzn, ale oni powinni mieć możliwość zarobienia na utrzymanie całej rodziny.

Czy w związku z brakiem rodzimych rąk do pracy będziemy musieli posiłkować się importem siły roboczej z innych regionów, krajów?

Tak. Myślę, że to jest nieuchronne. Sam zastanawiam się nad budową hotelu robotniczego, w którym mógłbym kwaterować takie osoby. Uważam, że stoimy dopiero na początku boomu budowlanego. Pamiętajmy, że w najbliższych latach tylko przy współudziale środków unijnych będziemy mogli sfinansować inwestycje w gigantycznej kwocie 100 mld euro.

Biorąc pod uwagę wszystkie te zjawiska, jak ,Pana zdaniem, będzie ewaluowała sytuacja na pomorskim rynku pracy?

Oczywiście, bardzo trudno to przewidzieć. Obawiam się, że te problemy będą się nawarstwiać, a jedyną szansą na poprawę będzie napływ kadr z zewnątrz. Myślę, że raczej nie możemy liczyć tu na Białoruś czy Ukrainę. „Pomoc” może nadejść raczej z Rumunii, Bułgarii, Wietnamu czy Chin.

Czy wzrost wydajności jest szansą na eliminację lub ograniczenie tych braków na rynku pracy?

Myślę, że w bardzo niewielkim stopniu. Polskie firmy cały czas podnoszą wydajność i obecnie jest w tym względzie coraz mniej możliwości poprawy. Ciągle stawiamy na usprzętowienie, mechanizację. Oczywiście, widzę, jakie zmiany nastąpiły w ciągu tych ostatnich lat, ale margines zmian jest tutaj już bardzo mały.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Rynek pracy nie powstrzyma rozwoju pomorskich firm

Z Janem Zarębskim, Przewodniczącym Gdańskiego Związku Pracodawców, rozmawia Dawid Piwowarczyk

Jak z perspektywy Gdańskiego Związku Pracodawców wygląda sytuacja na naszym rynku pracy?

Patrząc na ciągle wysokie (15%) bezrobocie, wydawać by się mogło, że sytuacja podmiotów oferujących zatrudnienie powinna być dobra. W rzeczywistości jednak mamy do czynienia z autentycznym brakiem fachowców, i to w wielu branżach. Szczególnie odczuwalny deficyt zaczyna powstawać w tych dziedzinach, które decydują o nowoczesnym obrazie gospodarki. Obecnie braki te mają już przełożenie na sytuację gospodarczą naszego regionu. Gospodarka nie rozwija się tak dynamicznie, jak by mogła, gdyby nie było wspomnianych braków kadrowych.

A może deficyt jest następstwem tego, że nasze firmy bardzo niechętnie angażują się w projekty na rynku pracy? Może przez lata wysokiego bezrobocia firmy „rozleniwiły się” i nie potrafią obecnie wystarczająco skutecznie walczyć o pracowników?

Do niedawna, być może, tak było. Jednak niewątpliwie wielu przedsiębiorców zaczyna rozumieć ten problem i przestawia się. Pojawiają się kursy, szkolenia. Pracownicy mają szansę poznawać nowe zagadnienia. Wielokrotnie pracodawca musi poświęcić rok, a czasami i dwa, by uczynić z danej osoby pełnoprawnego i wydajnego pracownika. I wówczas często taka osoba – już z wysoką wiedzą i doświadczeniem zawodowym – mając otwarty rynek europejski, ucieka za granicę.

Trudno jest znaleźć dobrego pracownika, który będzie gotowy związać się z firmą na dłużej?

Oczywiście, bywa różnie. Faktem natomiast jest, że te 15% bezrobocia bardzo często poza fikcyjnymi osobami obejmuje też na przykład osoby starsze, które jednak bardzo często boją się podejmowania nowych wyzwań. Takie osoby nie chcą lub nie potrafią podnosić swoich kwalifikacji, zdobywać nowych umiejętności. Tym samym stają się nieatrakcyjnymi – nie spełniającymi podstawowych oczekiwań pracodawców – uczestnikami pomorskiego rynku pracy. Trudności z pozyskaniem pracownika i związaniem go z firmą na dłużej z pewnością są. Co więcej, nawet gdy pracodawca sam jest gotowy inwestować w kwalifikacje przyszłych pracowników, występują problemy z pozyskaniem osób zainteresowanych szkoleniami zawodowymi. Na to nakłada się również fakt, że praktycznie nie istnieje system kształcenia zawodowego odpowiadający potrzebom rynku pracy. Szkoły nie potrafią dostosować się do wymagań pracodawców i rynku pracy. Kształcą osoby o niskich kwalifikacjach i często w kierunkach, które cechuje nadpodaż pracowników. Jednocześnie pogłębia się deficyt absolwentów kończących średnie i wyższe szkoły techniczne.

Myśli Pan, że rozpoczyna się dobry okres dla gospodarki?

Oczywiście wiemy, że w najbliższych latach czeka nas napływ gigantycznych środków unijnych. Powinien on przełożyć się na dynamiczny wzrost gospodarczy. Ale to nie będzie możliwe, jeżeli nie będzie wzrastała liczba zatrudnionych, produktywność. Pytanie brzmi, czy będziemy potrafili skorzystać z tej pojawiającej się szansy? Na pewno to, co się obecnie dzieje, napawa optymizmem.

Patrząc na obecną sytuację na rynku pracy – szczególnie na wyjazdy specjalistów do pracy za granicę – pomorscy przedsiębiorcy pewnie niezbyt miło wspominają dzień naszego wejścia do Wspólnoty?

Nie, absolutnie nie zgodzę się z taką tezą. Przedsiębiorcy odczuwają bardzo wiele korzystnych skutków akcesji i zmiany na rynku pracy nie są w stanie wpłynąć na ich pozytywny pogląd na ten temat. Oczywiście, braki kadrowe są pewnym problemem, szczególnie dotkliwym dla tych, którzy korzystają z możliwości Jednolitego Rynku i intensywnie zwiększają swój eksport do innych krajów członkowskich UE. Ale na pewno nie można, pomimo sytuacji na rynku pracy, mówić o jakimś dużym kryzysie. Wszyscy potrafimy się dostosować i dalej funkcjonować. Naturalnie, gdyby była lepsza kadra, nasze firmy funkcjonowałyby lepiej i jeszcze bardziej dynamicznie. Dzięki doszkalaniu i przekwalifikowywaniu jesteśmy w stanie poradzić sobie z tymi problemami.

To znaczy, że są jakieś pozytywne aspekty tej sytuacji?

Oczywiście. Malejące bezrobocie to większy optymizm społeczny, większe dochody ludzi, a w konsekwencji większy popyt, a więc lepsze warunki funkcjonowania tych firm, które zajmują się zaopatrywaniem i obsługiwaniem naszego lokalnego rynku. Okoliczności wymuszają także pozytywne zmiany w samych przedsiębiorstwach. Stają się one coraz bardziej nowoczesne i konkurencyjne. Myślę, że obecna sytuacja na rynku pracy w dalszym ciągu pozwala firmom, choć z większym niż kilka lat temu wysiłkiem, znajdować pracowników. Moim zdaniem problemy mogą pojawić się w momencie, gdy bezrobocie rejestrowane spadnie poniżej 10%. Wtedy braki kadrowe mogą być już naprawdę bardzo mocno odczuwalne i mogą poważnie wpływać na spowolnienie rozwoju poszczególnych firm, a w konsekwencji całego Pomorza i kraju.

A może problem nie tkwi w braku pracowników, lecz w tym, że nasze firmy nie potrafią wystarczająco efektywnie wykorzystywać tych osób, które już zatrudniają?

Zgoda. Proszę jednak pamiętać o tym, że konkurujemy nie tylko jakością, ale i ceną. Nasza wydajność ze względów technologicznych, ze względu na niższe umiejętności pracowników nie może osiągnąć poziomu charakteryzującego bardziej rozwinięte gospodarki. Bardzo ważny jest też czynnik renomy. Rodzime firmy bardzo często oferują bardzo dobre produkty, ale ze względu na mniejszą renomę niż ich zachodnioeuropejscy konkurenci muszą godzić się na niższą cenę. Niższa marża i niższy zysk obniżają zdolność inwestowania w modernizację i rozwój oraz wykluczają możliwość dużych podwyżek płac pracowników.

Pozytywnym zjawiskiem może okazać się to, że pracodawcy będą bardziej niż do tej pory skorzy do zatrudniania osób wcześniej dyskryminowanych: kobiet, osób starszych, niepełnosprawnych?

Tak. Zjawisko to już obserwujemy. Skończył się okres fascynacji młodymi pracownikami. Nie wiek i płeć, lecz posiadane kwalifikacje decydują obecnie o sytuacji danej osoby na rynku pracy. Niestety faktem jest także to, że nowych zawodów, nowych technologii zdecydowanie szybciej uczą się młodsi pracownicy. Osoby starsze często nawet otwarcie prezentują swoją niechęć do jakichkolwiek zmian czy konieczności podnoszenia swoich kwalifikacji.

Jak Pan ocenia szanse Pomorza, naszego rynku pracy w perspektywie najbliższych pięciu, dziesięciu lat?

Rozważanie w tak długiej perspektywie przypomina trochę wróżenie. Oczywiście wiemy o tym, że w najbliższych latach do Polski ma dotrzeć kilkadziesiąt miliardów euro środków unijnych. To na pewno wpłynie pozytywnie na tempo wzrostu gospodarczego. Myślę, że nowym zjawiskiem będzie to, że w związku ze spadającym bezrobociem coraz śmielej zaczniemy sięgać po pracowników ze Wschodu. Wierzę w to, że rozwój na poziomie 7% jest w zasięgu możliwości naszego regionu i całego kraju.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Zajęcia dydaktyczne opłacane są z funduszy firm

Z Adamem Pstrągowskim , prezesem firmy bursztynniczej S&A, rozmawia Dawid Piwowarczyk

Czy system edukacyjny zaspokaja oczekiwania Państwa jako pracodawców?

Nie. Dlatego też powstała inicjatywa utworzenia własnej, prywatnej szkoły, która kształciłaby potrzebne nam kadry. Zajęcia dydaktyczne opłacane są z naszych funduszy. Ponosimy wydatki na wykładowców i opiekunów. Dzięki temu mamy szansę spośród tych dwudziestu kilku osób wyłowić przyszłych pracowników. Problemem jest to, że zlikwidowano istotne dla naszej branży szkoły. Nie ma już szkoły w Gdańsku na ul. Północnej 5, która jeszcze kilka lat temu kształciła złotników-jubilerów. Na dzień dzisiejszy nie ma w regionie już żadnej takiej szkoły ani na poziomie zawodowym, ani średnim. Jedynie na poziomie szkolnictwa wyższego, dzięki Akademii Sztuk Pięknych, istnieje jeszcze kształcenie spełniające nasze potrzeby. Mamy tu więc do czynienia z potężną luką. Nasza inicjatywna nie jest w stanie rozwiązać wszystkich problemów. Wynika to z tego, że zawód złotnik-jubiler jest specyficzny. Wymaga on większej wiedzy, której nie posiadają absolwenci szkół zawodowych. Dobry pracownik musi mieć bowiem dużą wiedzę na temat historii sztuki i na bieżąco śledzić jej trendy. Wskazane byłoby zatem kształcenie na poziomie wyższym niż zawodowy.

Czy nie czuje się Pan trochę oszukany? Odprowadza Pan podatki, tworzy miejsca pracy, a państwo nie jest w stanie być skuteczne na poziomie edukcji. To również w tym względzie musi Pan brać sprawy we własne ręce.

Państwo nie traktuje nas poważnie. Branża bursztynnicza jest dumnie nazywana przez władze lokalne lokomotywą rozwoju Pomorza, ale w ślad za tym nie idą żadne konkretne propozycje wsparcia. W branży funkcjonuje około 1500 podmiotów gospodarczych, zatrudnionych jest około 8000 osób, więc sumarycznie jesteśmy jednym z największych i najważniejszych podmiotów na terenie Pomorza. Władze regionu – czy to Gdańska, czy Gdyni – chętnie mówią o bursztynie, wykorzystują go do celów medialnych, w zamian jednak nie okazują żadnego wsparcia dla naszych firm. Dla przykładu, Polska ma największe udokumentowane złoża bursztynu, tymczasem nikt nie może go wydobywać, a firmy zmuszone są surowiec importować z Kaliningradu lub Litwy. Istnieje spółka Bursztyn Bałtycki – Wydobycie, która zamierza walczyć o poprawę sytuacji, uzyskanie koncesji, a także o to, by polskie firmy mogły produkować, wykorzystując nasz surowiec. Na razie jednak poparcie władz kończy się na deklaracjach, za którymi nie idą żadne działania, które wspierałyby nas – bursztynników.

Dlaczego władze was tak traktują?

Jest to związane z tym, że nie mamy tutaj do czynienia z jedną firmą, tylko z dużą liczbą często bardzo małych firm. My nie protestujemy, nie robimy „najazdów” na Gdańsk czy Warszawę i tym samym wydaje się, że nikt nie traktuje nas poważnie. Tymczasem w naszych firmach znajduje zatrudnienie wiele tysięcy świetnie wykształconych i nieźle opłacanych fachowców. Jesteśmy więc znaczącym elementem pomorskiego rynku pracy. Sumarycznie zatrudniamy nawet więcej osób niż duże stocznie czy inne zakłady, ale władze zdają się tego w ogóle nie zauważać.

Czy władze pomagają wam w zakresie edukacji? Czy możecie liczyć na ich elastyczność, szybkie i efektywne reagowanie na sygnały płynące od was i z innych środowisk biznesowych?

Władze wykazują zainteresowanie. My sygnalizujemy na przykład pilną potrzebę umożliwienia edukacji młodym adeptom sztuki jubilerskiej, gdyż obecnie nie mają oni szans na kształcenie się w tym kierunku. Firmy muszą same przygotowywać osoby zainteresowane pracą w takich zawodach. Zresztą to nie jest tylko nasz problem. Podobnie kształcenie budowlańców, monterów kadłubów, spawaczy państwo w dużej mierze przerzuciło na samych przedsiębiorców.

Możecie Państwo liczyć na wsparcie tych działań ze środków publicznych?

Wcześniej korzystaliśmy ze środków na prace interwencyjne. Dzięki temu udało nam się wykształcić grono osób, które posiadły pewne umiejętności i mogły zacząć realizować się zawodowo poprzez pracę w naszej branży.

Czy to poprawiło sytuację firm bursztynniczych?

Tak, ale raczej doraźnie. Branża się rozwija. Potrzeba więcej kadr, a tymczasem młodych ludzi nie przybywa. Powoli zaczynają odchodzić dobrzy fachowcy, z dużym doświadczeniem, którzy byli kształceni jeszcze w latach osiemdziesiątych. Obecnie stajemy przed poważnym problemem, jak w sposób najmniej niekorzystny dla firm dokonać skutecznej sukcesji. Jednocześnie ciągły rozwój wymusza, by do branży trafiały osoby o coraz wyższych kwalifikacjach.

Podjęliście już jakieś działania?

W porozumieniu z zarządem Stowarzyszenia Bursztynników złożyliśmy deklarację, że jesteśmy w stanie ponieść ciężar firmowania kształcenia młodych osób. Jeden z członków Stowarzyszenia zasugerował, że dobrym partnerem dla takiego projektu może być miasto Gdynia oraz podległy mu zespół szkół zawodowych. Dzięki pomocy Pani Wiceprezydent Ewy Łowkiel udało się zorganizować klasę kształcącą młodzież w interesującym nas kierunku. Przy czym miasto wzięło na siebie finansowanie nauki teoretycznej, a organizacja i finansowanie praktycznej nauki zawodu spoczęła już na naszych barkach. Taki przedmiot jak na przykład materiałoznawstwo jest nauczany w naszej firmie. To my ponosimy koszty z tym związane. Trzech wykładowców to nasi pracownicy, przez nas opłacanymi.

A może sposobem na likwidację luk pokoleniowych byłoby zaangażowanie się państwa we wsparcie systemu kształcenia w układzie uczeń – mistrz? Może dana osoba, zamiast przechodzić na wcześniejszą emeryturę, powinna być zachęcana do pozostawania w swojej firmie, już nie na stanowisku produkcyjnym, ale jako mentor, nauczyciel młodych następców?

Myślę, że jest to bardzo ciekawe rozwiązanie. Choć na pewno dla nas najlepszym byłoby utworzenie szkoły kształcącej młodych ludzi na średnim poziomie technicznym w potrzebnych nam zawodach. Podobne, bardzo efektywne rozwiązania można zaobserwować w Niemczech czy Szwajcarii. Takie młode osoby przez trzy lata mogłyby się uczyć kwestii teoretycznych. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby już na tym etapie jeden czy dwa dni w tygodniu uczeń miał możliwość kontaktu z „prawdziwą” firmą. W kolejnych dwóch latach przyswajałby głównie kwestie praktyczne, związane z pracą, materiałami, technologiami. W tym systemie miałby on szansę zdobyć zarówno dużą wiedzę teoretyczną, jak i niezbędne umiejętności praktyczne, a tym samym stać się bardzo chętnie widzianym pracownikiem w pomorskich firmach jubilerskich.

Czy to znaczy, że kształcenie zawodowe nie wystarcza?

W naszej branży nie. Osoby po szkole zawodowej nie spełniają wszystkich wymogów. Nasza branża jest bardzo specyficzna. W dwa lata można nauczyć kogoś na przykład piec chleb, ale to zbyt krótki okres, by uformować w pełni sprawnego pracownika na potrzeby naszej branży. U nas następują ciągłe zmiany. Nasz pracownik musi za nimi nadążać, musi znać się na modzie, musi wiedzieć, co się w tym zakresie działo na przestrzeni wielu wieków. Dopiero osoba, która zna dobrze historię starożytną, średniowiecze i kolejne okresy, która wie, jak zmieniały się trendy, może być dobrym, kreatywnym pracownikiem. Wprawdzie już teraz nasz kraj słynie z grona zdolnych i cenionych projektantów kreujących nowe spojrzenie na wzornictwo. Jednak w większości są to samoucy. Ważne natomiast jest to, by państwo, bazując na tym, co już jest, zadbało o wsparcie edukacji i rozwoju tak dobrze rozwijającej się i kreującej nowy pozytywny obraz naszego kraju branży.

Dlaczego zatem takie technikum jeszcze nie funkcjonuje? Miasto jest niechętne, nie ma możliwości prawnych, czy może są inne przeszkody?

Myślę, że to pytanie nie powinno być kierowane do mnie. Ja mogę jedynie narzekać, że wciąż takiej szkoły nie ma. My informujemy, bijemy na alarm, ale jak na razie w tej kwestii nic nie zostało zrobione.

Może, nie oglądając się na państwo, firmy powinny same poprzez system stypendialny i praktyki gwarantować sobie dostęp do nowych, najlepszych kadr?

Oczywiście, że tak. Chociaż trudno jest oczekiwać, by to przedsiębiorcy wzięli w całości na swoje barki finansowanie takich działań. My oczywiście jesteśmy w tej kwestii aktywni. Organizujemy na przykład różnego rodzaju konkursy. Uczniowie naszej szkoły zawodowej otrzymują niewielkie uposażenie, ale jednocześnie zyskują szansę na otrzymanie wykształcenia, które po ukończeniu edukacji pozwoli im na uzyskanie pracy. Pracy intratnej, dzięki której zagwarantują sobie dobrą sytuację materialną i nie będą zmuszeni do emigracji. Nasza branża w dalszym ciągu jest w dobrej sytuacji i może pozwolić sobie na dzielenie się zyskiem z pracownikami. Pobory na poziomie tysiąca euro nie są żadnym wyjątkiem. Uwzględniając koszty utrzymania, przeprowadzki, koszty życia, takie osoby nie mają praktycznie potrzeby wyjazdu, ponieważ relatywnie w naszym kraju są sobie w stanie zapewnić, jeżeli nie lepsze, to na pewno porównywalne warunki życia – niż w innych, lepiej rozwiniętych krajach.

Panie Prezesie, proszę sobie wyobrazić, że spotyka się Pan z Premierem, Marszałkiem, z gronem innych urzędników, którzy dają Panu pełną plenipotencję. Mając taką „carte blanche”, co zmieniłby Pan w polskim systemie edukacji, by zaczął on w pełni odpowiadać potrzebom pracodawców?

To jest bardzo ciekawe pytanie. Na pewno postawiłbym na możliwość kształcenia na każdym poziomie. Tak, by ten, kto chce, mógł kończyć szkołę zawodową, ten z większymi aspiracjami mógł rozwijać swoje zainteresowania i umiejętności na poziomie średnim technicznym i wreszcie ten najlepszy miał możliwość dalszego pogłębiania swojej wiedzy na wydziale projektowania na ASP. Gdyby taki system zaczął funkcjonować, mielibyśmy pełną gamę potrzebnych w naszej branży kadr. Po ukończeniu ASP byliby projektanci, designerzy. Po szkołach średnich trafialiby do nas fachowcy zdolni do wykonywania tzw. unikatów, precyzyjnych prac ręcznych i projektowych. A poziom zawodowy zapewniałby kadry do produkcji. Z drugiej strony zadbałbym o to, żeby bursztynnictwo, a szerzej mówiąc jubilerstwo i kształcenie w tym kierunku, było świetnym pomysłem na promocję naszego regionu. Szwajcaria słynie z gór i zegarmistrzostwa, nic nie stoi na przeszkodzie, by naszą wizytówką było jubilerstwo i bursztynnictwo.

Dziękuję za rozmowę.

Skip to content