Z Adamem Pstrągowskim , prezesem firmy bursztynniczej S&A, rozmawia Dawid Piwowarczyk
Czy system edukacyjny zaspokaja oczekiwania Państwa jako pracodawców?
Nie. Dlatego też powstała inicjatywa utworzenia własnej, prywatnej szkoły, która kształciłaby potrzebne nam kadry. Zajęcia dydaktyczne opłacane są z naszych funduszy. Ponosimy wydatki na wykładowców i opiekunów. Dzięki temu mamy szansę spośród tych dwudziestu kilku osób wyłowić przyszłych pracowników. Problemem jest to, że zlikwidowano istotne dla naszej branży szkoły. Nie ma już szkoły w Gdańsku na ul. Północnej 5, która jeszcze kilka lat temu kształciła złotników-jubilerów. Na dzień dzisiejszy nie ma w regionie już żadnej takiej szkoły ani na poziomie zawodowym, ani średnim. Jedynie na poziomie szkolnictwa wyższego, dzięki Akademii Sztuk Pięknych, istnieje jeszcze kształcenie spełniające nasze potrzeby. Mamy tu więc do czynienia z potężną luką. Nasza inicjatywna nie jest w stanie rozwiązać wszystkich problemów. Wynika to z tego, że zawód złotnik-jubiler jest specyficzny. Wymaga on większej wiedzy, której nie posiadają absolwenci szkół zawodowych. Dobry pracownik musi mieć bowiem dużą wiedzę na temat historii sztuki i na bieżąco śledzić jej trendy. Wskazane byłoby zatem kształcenie na poziomie wyższym niż zawodowy.
Czy nie czuje się Pan trochę oszukany? Odprowadza Pan podatki, tworzy miejsca pracy, a państwo nie jest w stanie być skuteczne na poziomie edukcji. To również w tym względzie musi Pan brać sprawy we własne ręce.
Państwo nie traktuje nas poważnie. Branża bursztynnicza jest dumnie nazywana przez władze lokalne lokomotywą rozwoju Pomorza, ale w ślad za tym nie idą żadne konkretne propozycje wsparcia. W branży funkcjonuje około 1500 podmiotów gospodarczych, zatrudnionych jest około 8000 osób, więc sumarycznie jesteśmy jednym z największych i najważniejszych podmiotów na terenie Pomorza. Władze regionu – czy to Gdańska, czy Gdyni – chętnie mówią o bursztynie, wykorzystują go do celów medialnych, w zamian jednak nie okazują żadnego wsparcia dla naszych firm. Dla przykładu, Polska ma największe udokumentowane złoża bursztynu, tymczasem nikt nie może go wydobywać, a firmy zmuszone są surowiec importować z Kaliningradu lub Litwy. Istnieje spółka Bursztyn Bałtycki – Wydobycie, która zamierza walczyć o poprawę sytuacji, uzyskanie koncesji, a także o to, by polskie firmy mogły produkować, wykorzystując nasz surowiec. Na razie jednak poparcie władz kończy się na deklaracjach, za którymi nie idą żadne działania, które wspierałyby nas – bursztynników.
Dlaczego władze was tak traktują?
Jest to związane z tym, że nie mamy tutaj do czynienia z jedną firmą, tylko z dużą liczbą często bardzo małych firm. My nie protestujemy, nie robimy „najazdów” na Gdańsk czy Warszawę i tym samym wydaje się, że nikt nie traktuje nas poważnie. Tymczasem w naszych firmach znajduje zatrudnienie wiele tysięcy świetnie wykształconych i nieźle opłacanych fachowców. Jesteśmy więc znaczącym elementem pomorskiego rynku pracy. Sumarycznie zatrudniamy nawet więcej osób niż duże stocznie czy inne zakłady, ale władze zdają się tego w ogóle nie zauważać.
Czy władze pomagają wam w zakresie edukacji? Czy możecie liczyć na ich elastyczność, szybkie i efektywne reagowanie na sygnały płynące od was i z innych środowisk biznesowych?
Władze wykazują zainteresowanie. My sygnalizujemy na przykład pilną potrzebę umożliwienia edukacji młodym adeptom sztuki jubilerskiej, gdyż obecnie nie mają oni szans na kształcenie się w tym kierunku. Firmy muszą same przygotowywać osoby zainteresowane pracą w takich zawodach. Zresztą to nie jest tylko nasz problem. Podobnie kształcenie budowlańców, monterów kadłubów, spawaczy państwo w dużej mierze przerzuciło na samych przedsiębiorców.
Możecie Państwo liczyć na wsparcie tych działań ze środków publicznych?
Wcześniej korzystaliśmy ze środków na prace interwencyjne. Dzięki temu udało nam się wykształcić grono osób, które posiadły pewne umiejętności i mogły zacząć realizować się zawodowo poprzez pracę w naszej branży.
Czy to poprawiło sytuację firm bursztynniczych?
Tak, ale raczej doraźnie. Branża się rozwija. Potrzeba więcej kadr, a tymczasem młodych ludzi nie przybywa. Powoli zaczynają odchodzić dobrzy fachowcy, z dużym doświadczeniem, którzy byli kształceni jeszcze w latach osiemdziesiątych. Obecnie stajemy przed poważnym problemem, jak w sposób najmniej niekorzystny dla firm dokonać skutecznej sukcesji. Jednocześnie ciągły rozwój wymusza, by do branży trafiały osoby o coraz wyższych kwalifikacjach.
Podjęliście już jakieś działania?
W porozumieniu z zarządem Stowarzyszenia Bursztynników złożyliśmy deklarację, że jesteśmy w stanie ponieść ciężar firmowania kształcenia młodych osób. Jeden z członków Stowarzyszenia zasugerował, że dobrym partnerem dla takiego projektu może być miasto Gdynia oraz podległy mu zespół szkół zawodowych. Dzięki pomocy Pani Wiceprezydent Ewy Łowkiel udało się zorganizować klasę kształcącą młodzież w interesującym nas kierunku. Przy czym miasto wzięło na siebie finansowanie nauki teoretycznej, a organizacja i finansowanie praktycznej nauki zawodu spoczęła już na naszych barkach. Taki przedmiot jak na przykład materiałoznawstwo jest nauczany w naszej firmie. To my ponosimy koszty z tym związane. Trzech wykładowców to nasi pracownicy, przez nas opłacanymi.
A może sposobem na likwidację luk pokoleniowych byłoby zaangażowanie się państwa we wsparcie systemu kształcenia w układzie uczeń – mistrz? Może dana osoba, zamiast przechodzić na wcześniejszą emeryturę, powinna być zachęcana do pozostawania w swojej firmie, już nie na stanowisku produkcyjnym, ale jako mentor, nauczyciel młodych następców?
Myślę, że jest to bardzo ciekawe rozwiązanie. Choć na pewno dla nas najlepszym byłoby utworzenie szkoły kształcącej młodych ludzi na średnim poziomie technicznym w potrzebnych nam zawodach. Podobne, bardzo efektywne rozwiązania można zaobserwować w Niemczech czy Szwajcarii. Takie młode osoby przez trzy lata mogłyby się uczyć kwestii teoretycznych. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby już na tym etapie jeden czy dwa dni w tygodniu uczeń miał możliwość kontaktu z „prawdziwą” firmą. W kolejnych dwóch latach przyswajałby głównie kwestie praktyczne, związane z pracą, materiałami, technologiami. W tym systemie miałby on szansę zdobyć zarówno dużą wiedzę teoretyczną, jak i niezbędne umiejętności praktyczne, a tym samym stać się bardzo chętnie widzianym pracownikiem w pomorskich firmach jubilerskich.
Czy to znaczy, że kształcenie zawodowe nie wystarcza?
W naszej branży nie. Osoby po szkole zawodowej nie spełniają wszystkich wymogów. Nasza branża jest bardzo specyficzna. W dwa lata można nauczyć kogoś na przykład piec chleb, ale to zbyt krótki okres, by uformować w pełni sprawnego pracownika na potrzeby naszej branży. U nas następują ciągłe zmiany. Nasz pracownik musi za nimi nadążać, musi znać się na modzie, musi wiedzieć, co się w tym zakresie działo na przestrzeni wielu wieków. Dopiero osoba, która zna dobrze historię starożytną, średniowiecze i kolejne okresy, która wie, jak zmieniały się trendy, może być dobrym, kreatywnym pracownikiem. Wprawdzie już teraz nasz kraj słynie z grona zdolnych i cenionych projektantów kreujących nowe spojrzenie na wzornictwo. Jednak w większości są to samoucy. Ważne natomiast jest to, by państwo, bazując na tym, co już jest, zadbało o wsparcie edukacji i rozwoju tak dobrze rozwijającej się i kreującej nowy pozytywny obraz naszego kraju branży.
Dlaczego zatem takie technikum jeszcze nie funkcjonuje? Miasto jest niechętne, nie ma możliwości prawnych, czy może są inne przeszkody?
Myślę, że to pytanie nie powinno być kierowane do mnie. Ja mogę jedynie narzekać, że wciąż takiej szkoły nie ma. My informujemy, bijemy na alarm, ale jak na razie w tej kwestii nic nie zostało zrobione.
Może, nie oglądając się na państwo, firmy powinny same poprzez system stypendialny i praktyki gwarantować sobie dostęp do nowych, najlepszych kadr?
Oczywiście, że tak. Chociaż trudno jest oczekiwać, by to przedsiębiorcy wzięli w całości na swoje barki finansowanie takich działań. My oczywiście jesteśmy w tej kwestii aktywni. Organizujemy na przykład różnego rodzaju konkursy. Uczniowie naszej szkoły zawodowej otrzymują niewielkie uposażenie, ale jednocześnie zyskują szansę na otrzymanie wykształcenia, które po ukończeniu edukacji pozwoli im na uzyskanie pracy. Pracy intratnej, dzięki której zagwarantują sobie dobrą sytuację materialną i nie będą zmuszeni do emigracji. Nasza branża w dalszym ciągu jest w dobrej sytuacji i może pozwolić sobie na dzielenie się zyskiem z pracownikami. Pobory na poziomie tysiąca euro nie są żadnym wyjątkiem. Uwzględniając koszty utrzymania, przeprowadzki, koszty życia, takie osoby nie mają praktycznie potrzeby wyjazdu, ponieważ relatywnie w naszym kraju są sobie w stanie zapewnić, jeżeli nie lepsze, to na pewno porównywalne warunki życia – niż w innych, lepiej rozwiniętych krajach.
Panie Prezesie, proszę sobie wyobrazić, że spotyka się Pan z Premierem, Marszałkiem, z gronem innych urzędników, którzy dają Panu pełną plenipotencję. Mając taką „carte blanche”, co zmieniłby Pan w polskim systemie edukacji, by zaczął on w pełni odpowiadać potrzebom pracodawców?
To jest bardzo ciekawe pytanie. Na pewno postawiłbym na możliwość kształcenia na każdym poziomie. Tak, by ten, kto chce, mógł kończyć szkołę zawodową, ten z większymi aspiracjami mógł rozwijać swoje zainteresowania i umiejętności na poziomie średnim technicznym i wreszcie ten najlepszy miał możliwość dalszego pogłębiania swojej wiedzy na wydziale projektowania na ASP. Gdyby taki system zaczął funkcjonować, mielibyśmy pełną gamę potrzebnych w naszej branży kadr. Po ukończeniu ASP byliby projektanci, designerzy. Po szkołach średnich trafialiby do nas fachowcy zdolni do wykonywania tzw. unikatów, precyzyjnych prac ręcznych i projektowych. A poziom zawodowy zapewniałby kadry do produkcji. Z drugiej strony zadbałbym o to, żeby bursztynnictwo, a szerzej mówiąc jubilerstwo i kształcenie w tym kierunku, było świetnym pomysłem na promocję naszego regionu. Szwajcaria słynie z gór i zegarmistrzostwa, nic nie stoi na przeszkodzie, by naszą wizytówką było jubilerstwo i bursztynnictwo.
Dziękuję za rozmowę.