Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorze fotowoltaicznym potentatem – czy to możliwe?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jak rysuje się dziś sytuacja na rynku fotowoltaiki w Polsce?

Fotowoltaika osiągnęła w naszym kraju 12,5 GW zainstalowanych mocy. Pod względem wzrostu zainstalowanych mocy PV w 2022 r. Polska zajęła 3. miejsce w Europie (4,9 GW), za Niemcami (7,9 GW) i Hiszpanią (7,5 GW). Pod względem łącznej mocy zainstalowanej i produkcji energii znajdujemy się na 6. miejscu w skali Unii Europejskiej. Tak duże rozpowszechnienie źródeł PV możemy zawdzięczać w dużej mierze stosowanym w ostatnich latach metodom wsparcia instalacji fotowoltaicznych, które były nakierowane na małych klientów, w większości prosumentów. Wiele osób zachęconych wsparciem zdecydowało się na inwestycje w źródła PV, czego efektem jest to, że ze wspomnianych 12,5 GW, niemal 8 to instalacje małe, dachowe. Nie może zatem dziwić, że fotowoltaika stanowi ponad połowę mocy zainstalowanych w Polsce w OZE, będąc liderem wśród zielonych źródeł.

Tak dynamiczny rozwój fotowoltaiki możemy zatem zawdzięczać przede wszystkim atrakcyjnym zachętom ze strony państwa?

To z pewnością bardzo ważny powód. Nie mniej istotny dotyczy jednak tego, że w ostatnich latach nastąpił wyraźny spadek cen urządzeń niezbędnych do budowy farm fotowoltaicznych, jak np. modułów czy inwerterów. W dodatku nałożyła się na to obecna sytuacja międzynarodowa, z pandemią i wojną w Ukrainie na czele, które spowodowały wzrost cen energii. W efekcie – nawet bez znacznego wsparcia – pojawił się rynek o dużym potencjale dla wielkich inwestorów, zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Dlatego też w ostatnim czasie powstało w Polsce tak wiele farm fotowoltaicznych. Największą z nich, a zarazem w ogóle jedna z największych farm PV w Europie, jest ta zlokalizowana w Zwartowie, w województwie zachodniopomorskim. Ma moc 290 MW, czyli byłaby w stanie zasilić w energię miasto wielkości Gdańska.

Czy można mówić o pewnego rodzaju „nasyceniu” rynkowym instalacjami PV, czy też daleko nam jeszcze do pełnego wykorzystania potencjału?

Do nasycenia nam jeszcze daleko, zresztą warto mieć na uwadze, że pomimo tak szerokiego rozwoju fotowoltaiki na polskim rynku, generalnie mamy opóźnienie w jej wykorzystywaniu. W wielu innych państwach kilka lat przed nami przekonano się, że jest to najtańsze i najszybsze w budowie źródło energii. Zapóźnienie mamy chociażby w tzw. agrofotowoltaice, czyli instalowaniu źródeł na obszarach rolnych, a nie wykorzystywaniu tylko nieużytków, terenów zdewastowanych, poprzemysłowych, parkingów czy słabej klasy ziemi. Trend ten jest już powszechny w Europie Zachodniej, a do nas dopiero przychodzi. A to tylko jeden z przykładów, których mógłbym wymieniać wiele. Nie mam wątpliwości, że w Polsce jest nadal bardzo szerokie pole do rozwoju fotowoltaiki – rozpoczynając od nauki, przez technologię, produkcję, montaż, serwisy, aż na recyklingu kończąc.

Mamy dziś w Polsce zapóźnienie m.in. w tzw. agrofotowoltaice, czyli instalowaniu źródeł na obszarach rolnych, a nie wykorzystywaniu tylko nieużytków, terenów zdewastowanych, poprzemysłowych, parkingów czy słabej klasy ziemi. Trend ten jest już powszechny w Europie Zachodniej, a do nas dopiero przychodzi.

Jak zidentyfikowałby Pan główne zagrożenia dotyczące dalszego rozwoju fotowoltaiki w Polsce?

Zacząłbym od tego, co zagrożeniem z pewnością nie jest – nie można bowiem mówić ani o barierze technologicznej, ani ekonomicznej, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju urządzenia PV. Na rynku jest już dostępna ogromna ilość modułów, falowników, stabilizatorów energii, regulatorów. Są znakomite systemy, monitoring, urządzenia śledzące słońce czy zaawansowane zabezpieczenia przeciwpożarowe, niezwykle istotne w kontekście instalacji dachowych.

Co zatem jest barierą?

W polskich realiach jest nią z pewnością dostęp do sieci. Mamy dziś do czynienia z coraz większą liczbą odmów zezwoleń na podłączenie instalacji fotowoltaicznych. Zaczyna to być duży problem. Jego źródło jest oczywiste – słaby stan sieci elektroenergetycznej, wynikający z tego, że jest ona stara i tworzono ją według innej logiki, opierającej się o przyłączanie do systemu dużych elektrowni.

Na świecie radzą sobie z tym na różne sposoby – od wykorzystania inteligentnych liczników energii, aż po wprowadzanie sztucznej inteligencji w celu bilansowania potrzeb i dostępności energii czy to w regionie, kraju, czy nawet na kontynencie. W tym obszarze następuje dziś zresztą potężny rozwój technologiczny. Również w Polsce najsensowniejszym działaniem wydaje się być w tym kontekście zwiększenie poziomu inwestycji w sieci oraz szerokie wprowadzanie najnowocześniejszych systemów cyfrowych.

Co jeszcze może okazać się dla nas kulą u nogi?

Niezwykle istotnym czynnikiem w kontekście dalszego rozwoju źródeł odnawialnych jest – często niedoceniana – świadomość społeczna. Na szczęście, w odróżnieniu od tego, co było u nas np. 10 lat temu, większość Polaków doskonale wie, czym jest fotowoltaika i jakie korzyści przynosi. Co więcej, przeglądając internet czy kanały telewizyjne, a nawet jadąc autem przez Polskę, widzimy gigantyczną liczbę reklam związanych z branżą OZE.

Niestety, w kontrze do wspomnianych pozytywnych aspektów, w naszym kraju istnieje duża grupa lobbystów zainteresowanych obroną paliw kopalnych i jak najdłuższym ich wykorzystywaniem. Za ich sprawą do opinii publicznej dochodzą nieraz nieprawdziwe bądź zmanipulowane informacje na temat PV, jak np. to, że w ogólnym rozrachunku fotowoltaika jest droga, że jest niestabilna, że zabiera miejsca pracy czy obszary rolne. Eksponowanie wyłącznie zagrożeń – bardzo często wydumanych – związanych z PV, wpływać może na jej bardziej negatywne postrzeganie społeczne, co napawa mnie niepokojem.

Niezwykle istotnym czynnikiem w kontekście dalszego rozwoju źródeł odnawialnych jest – często niedoceniana – świadomość społeczna. Eksponowanie wyłącznie zagrożeń – bardzo często wydumanych – wpływać może na jej bardziej negatywne postrzeganie społeczne, co napawa niepokojem.

Nie powinniśmy chyba jednak sekować wskazywania nie tylko szans, ale i zagrożeń związanych z odnawialnymi źródłami energii?

Zdecydowanie nie, jednak nie powinniśmy też puszczać płazem oczywistych manipulacji ze strony środowisk chcących bronić za wszelką cenę energetyki opartej na paliwach kopalnych. Dla przykładu – mało kto wie, że Elektrownia Bełchatów spala jedną tonę węgla na sekundę, a w ciągu doby emituje 100 tys. ton CO2 oraz ogromne ilości innych szkodliwych pierwiastków. Tej emisji nie są w stanie skompensować wszystkie polskie lasy razem wzięte, a mówimy przecież tylko o jednej elektrowni. Nie rozumiem, jak można opowiadać się dziś za kontynuacją modelu energetycznego opartego na tego typu „trucicielach” środowiska.

Mimo wszystko wydaje się, że czas paliw kopalnych zbliża się ku końcowi, czego zdecydowanie domaga się chociażby Unia Europejska. Zakładając, że jest to prawda – wcale nie musi to jednak oznaczać, że systemy elektroenergetyczne poszczególnych państw Europy i świata zostaną zdominowane przez OZE, gdyż pozostaje jeszcze energetyka atomowa, którą planujemy rozwijać również w Polsce.

Elektrownie atomowe są quasi­­‑czystymi źródłami energii o bardzo wysokiej stabilności i w wielu miejscach stanowią faktycznie alternatywę dla źródeł odnawialnych. Ich największym minusem – obok szkodliwych, radioaktywnych odpadów – jest jednak wysoki koszt budowy. Żeby postawić jednostkę o mocy około 5 GW, potrzeba około 20 mld dolarów, a czas realizacji może trwać 12‑15 lat, w zależności od użytych rozwiązań. W skrócie: czekamy bardzo długo i płacimy bardzo drogo.

Dla porównania – tylko w styczniu i lutym br. oddano w Chinach instalacje fotowoltaiczne o łącznej mocy przekraczającej 20 GW. Nawet jeśli przyjmiemy, że energia słoneczna nie jest stabilna, dzieląc uzyskaną moc przez 4, wychodzi nam, że równowartość energetyczną elektrowni atomowej udało się w Państwie Środka zbudować w kilka miesięcy, a nie w kilkanaście lat i to za znacznie niższe środki finansowe. Moją intencją nie jest krytyka źródeł jądrowych – stanowią one zdecydowanie lepszą alternatywę od np. elektrowni węglowych, jednakże myśląc nad przyszłością polskiego systemu, warto zadać sobie pytanie: jak daleko do przodu w ciągu najbliższych 15 lat, w których będziemy budowali atom, pójdą źródła odnawialne? I czy nie okaże się, że wyjdziemy na tym jak Zabłocki na mydle.

Źródła jądrowe stanowią znacznie lepszą alternatywę od elektrowni węglowych, jednakże myśląc nad przyszłością polskiego systemu elektroenergetycznego, warto zadać sobie pytanie: jak daleko do przodu w ciągu najbliższych 15 lat, w których będziemy budowali atom, pójdą źródła odnawialne?

Chciałbym jednak przestrzec przed jednym, niestety prawdopodobnym scenariuszem, w którym przez najbliższych 20‑30 lat przyjmiemy strategię dwubiegunowego systemu bezpieczeństwa energetycznego kraju. To znaczy – z jednej strony zainwestujemy w źródła zielone oraz ewentualnie w energetykę atomową, a z drugiej wydamy pieniądze na renowację przestarzałych węglowych bloków energetycznych. Czy mamy świadomość, że te drugie nigdy się nam nie zwrócą? Trzeba wskakiwać do nowego pociągu, a nie balansować między nowym, a starym.

Zahaczmy o wątek pomorski – jaka może być rola naszego regionu w nowozdefiniowanym polskim systemie elektroenergetycznym, bazującym w dużej mierze na odnawialnych źródłach energii?

W czasach gdy projektowano polski system elektroenergetyczny, największe potrzeby energetyczne naszego kraju były skupione w jego południowej części, przede wszystkim na Śląsku, gdzie mieszkało 1/5 ludności, gdzie funkcjonowały kopalnie, huty i innego typu liczne zakłady przemysłowe. Na południu kraju zlokalizowana została większość naszych elektrowni, a na Wybrzeżu, na którym też obecny był przecież duży przemysł, elektrowni nie postawiono – tu energia wędrowała sieciami przesyłowymi z południa.

Przenosząc się do współczesności – myśląc o przyszłym kształcie polskiej sieci elektroenergetycznej, trzeba przede wszystkim zdefiniować potrzeby naszego przemysłu, który jest ogromnym konsumentem energii. Wymaga to głębszego namysłu, czego najlepszym przykładem jest chociażby przemysł związany z produkcją samochodów spalinowych, który – biorąc na poważnie unijne założenia – po 2035 r. nie będzie miał w Europie racji bytu. Pojawia się zatem pytanie, co stanie się z polskimi fabrykami, które produkują specyficzne elementy aut, jak np. silniki? Należy się zastanowić, jakie rodzaje działalności produkcyjnej w Polsce pozostaną, a jakie nie oraz jakiego typu produkcja będzie się rozwijała w miejsce tej zamykanej.

Myśląc o przyszłym kształcie polskiej sieci elektroenergetycznej, trzeba przede wszystkim zdefiniować potrzeby naszego przemysłu, który jest ogromnym konsumentem energii.

To tylko jeden z wielu czynników, które trzeba mieć na uwadze w kontekście projektowania sieci energetycznej. Innym, bardzo istotnym założeniem powinno być dążenie do tego, by energia produkowana była lokalnie i zużywana lokalnie, a nie transferowana przez cały kraj do miejsca wykorzystania.

Czy można mówić o dobrych warunkach klimatycznych dla rozwoju fotowoltaiki na Pomorzu?

Niech za odpowiedź posłuży poniższy przykład: moja firma zbudowała farmę fotowoltaiczną o mocy 1,3 MW w bułgarskim Kruszare. Identyczna farma powstała niedługo później w województwie lubelskim, w gminie Wisznice. Po kilku latach miałem okazję porównać dokładne wyniki obydwu elektrowni i okazało się, że wygenerowały niemal identyczną ilość energii. A przecież wydawałoby się, że więcej energii powinna wytworzyć instalacja z Bułgarii, kojarzącej się nam przecież ze słońcem. Co jeszcze ciekawsze, analiza danych doprowadziła mnie do wniosku, że w okresie listopad‑luty na polskiej farmie produkowano dwa razy mniej energii niż w Bułgarii, a latem – dużo więcej.

Jak to możliwe? Odpowiedź jest prosta: po pierwsze, w Polsce ze względu na szerokość geograficzną latem dzień jest dużo dłuższy, a zimą dużo krótszy. Po drugie – krzemowe panele fotowoltaiczne tracą swoją wydajność przy bardzo wysokich temperaturach: im bardziej się rozgrzeją, tym słabiej działają. Działa to na korzyść państw takich jak nasze, a w szczególności regionów takich jak Wybrzeże. Cóż bowiem z tego, że jest u nas mniej słońca niż nad Morzem Czarnym czy Śródziemnym, skoro jeżeli już się pojawi, pozwala ono na znacznie bardziej wydajną pracę paneli? Nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby Pomorze było „obłożone” fotowoltaiką – nie tylko na dachach domów, ale też za sprawą większych instalacji montowanych m.in. na wysypiskach śmieci czy terenach poprzemysłowych.

Warto zatem dziś dalej „wchodzić” w fotowoltaikę?

Jestem przekonany, że stoimy u progu ery odnawialnych źródeł energii. Rozpoczynamy nową epokę, w której OZE oraz cały przemysł z nimi związany będą stanowiły koło napędowe globalnej gospodarki. Wiedzą o tym wszystkie państwa i wszystkie one również – w wolniejszym lub szybszym tempie – idą w tym kierunku. Za większością przemawia głównie czynnik ekonomiczny, ale wiele z nich ma na uwadze także wzgląd ekologiczny, związany z ograniczeniem emisji dwutlenku węgla oraz zanieczyszczeń. Będąc członkiem Unii Europejskiej doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, a co więcej – jesteśmy zobligowani do konkretnych działań w tym kierunku. Jeśli więc pyta Pan, czy warto iść w kierunku fotowoltaiki, czyli jednego z OZE, to odpowiadam: owszem, i nie ma ku temu żadnych wątpliwości.

Jestem przekonany, że stoimy u progu ery odnawialnych źródeł energii. Rozpoczynamy nową epokę, w której OZE oraz cały przemysł z nimi związany będą stanowiły koło napędowe globalnej gospodarki.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Polski pomysł na globalny handel automatyką przemysłową

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Pandemia stała się z perspektywy biznesu niezwykle trudnym czasem – jej negatywne konsekwencje wprawiły wiele firm w kłopoty, a niejedną doprowadziły do upadku. Przykład Automa.Net pokazuje jednak, że dla niektórych przedsiębiorców kryzys potrafił być też okresem niezwykle twórczym, rodzącym owoce w postaci nowych pomysłów biznesowych…

Faktycznie – Automa.Net została założona w 2021 r., czyli w „erze” pandemicznej. Pomysł biznesowy od początku opierał się na idei stworzenia marketplace’u, a zatem miejsca, platformy, do tworzenia jak największej ilości połączeń między firmami, które oferują swoje produkty bądź usługi, a kupującymi. Przykładowo – Uber jest marketplace’em w obszarze przejazdów: ktoś oferuje możliwość przejazdu, a ktoś inny chce ten przejazd kupić. My zdecydowaliśmy się na otwarcie marketplace’u dla produktów wykorzystywanych w branży automatyki przemysłowej, aby poprawić płynność ich przepływu na świecie, która została bardzo mocno zachwiana przez pandemię.

Nasz pomysł biznesowy od początku opierał się na idei stworzenia marketplace’u, a zatem platformy, do tworzenia jak największej ilości połączeń między firmami, które oferują swoje produkty bądź usługi, a kupującymi. Zdecydowaliśmy się na otwarcie go dla produktów wykorzystywanych w branży automatyki przemysłowej, aby poprawić płynność ich przepływu na świecie, która została bardzo mocno zachwiana przez pandemię.

Żeby być jednak zupełnie szczerym – już wcześniej, jeszcze przed kryzysem prowadziłem w Anglii, razem ze wspólnikami marketplace dla produktów hydraulicznych i pneumatycznych. W momencie, kiedy wybuchła pandemia – również ze względów personalnych – zdecydowałem się przeprowadzić do Polski i zostać tu na stałe. Rozstałem się ze wspólnikami i pojawiło się pytanie: co dalej? Zdecydowałem się wówczas na otwarcie kolejnego marketplace’u, tyle że działającego na innym rynku.

Dlaczego zdecydował się Pan akurat na branżę automatyki przemysłowej – miał Pan ją okazję już wcześniej poznać, czy też może doszły Pana słuchy o jej problemach wynikających m.in. z przerwanych łańcuchów dostaw i uznał Pan to za sporą szansę biznesową?

Słyszeliśmy o problemach automatyki przemysłowej, podobnie zresztą jak o problemach kilku innych branż, nad których obsługą również się zastanawialiśmy. Rozważaliśmy też bowiem skupienie się m.in. na rynku części rolniczych czy automotive. W końcu przeprowadziliśmy analizę SWOT, a także kilka innych porównań i summa summarum padło na automatykę. W naszej ofercie mamy zatem m.in. różnego rodzaju elektronikę przemysłową, jak półprzewodniki czy tranzystory, a także liczne komponenty mechaniczne – łożyska, pasy klinowe itp.

W jaki sposób udało Wam się „rozkręcić” biznes i przekonać dostawców oraz odbiorców z Polski oraz zagranicy do pojawienia się w Automa.Net? Pandemia albo uniemożliwiała, albo też bardzo utrudniała możliwość przeprowadzania spotkań biznesowych.

To prawda, lecz z drugiej strony był to czas, w którym wszyscy zaczynali rozmawiać ze sobą przez wideo oraz zaznaczać swoją obecność w profesjonalnych mediach społecznościowych, jak np. na LinkedInie. To właśnie na tej platformie rozpoczęliśmy szukać pierwszych firm do współpracy – odbyliśmy rozmowy z dziesiątkami przedsiębiorstw z całej Europy. Ze wszystkimi komunikowaliśmy się przez internet, bez potrzeby ruszania się z Polski.

Na naszą korzyść działało to, że pewną część tych firm – zakładałbym, że około 5% – znaliśmy wcześniej. Ułatwiało to prowadzenie rozmów. Nie zmienia to jednak faktu, że zdecydowaną większość dopiero poznawaliśmy. Rynek ten był dla nas mimo wszystko nowy – pisaliśmy do właścicieli firm na LinkedInie, wysyłaliśmy maile. Oczywiście, w zdecydowanej większości przypadków nie doczekiwaliśmy się odzewu, jednak mieliśmy świadomość, że jeśli na 100 wysłanych wiadomości otrzymamy 20 zwrotek, a kilka firm przekonamy do naszego pomysłu, będziemy w stanie go rozwijać. Była to ciężka, organiczna praca, która zajęła nam dobre 2‑3 miesiące.

Równolegle – licząc na pozytywny odzew przedsiębiorstw – zaczęliśmy już budować nasz system od strony technologicznej. Powstał on od podstaw w Rzeszowie za sprawą zatrudnionych w Automa.Net informatyków, a także współpracujących z nami specjalistów z różnych innych branż.

Jak w praktyce wygląda funkcjonowanie Waszego wirtualnego marketplace’u?

Jak wspominałem – jest to miejsce, w którym spotykają się dostawcy komponentów z ich potencjalnymi odbiorcami. Wśród tych pierwszych znajduje się wiele hurtowni – zarówno takich, które mają już doświadczenie w prowadzeniu handlu przez sieć, za pomocą własnego sklepu internetowego czy też poprzez platformy typu Allegro czy eBay, jak również takich, które do tej pory funkcjonowały jedynie w tradycyjnym modelu. Swoją drogą zaciekawianie naszym marketplace’em przedsiębiorstw, które dotychczas korzystały wyłącznie lub głównie z kanałów sprzedażowych offline traktuję jako jedną z misji naszej firmy. Zachęcamy je do digitalizacji i pomagamy im w niej, udostępniając im chociażby nasz system kontroli i zarządzania stanami magazynowymi. Na naszej platformie obecnych jest też sporo firm integratorskich, posiadających nadwyżki magazynowe, jakie zostały im z poprzednich projektów.

Po drugiej stronie systemu mamy natomiast odbiorców – są to zarówno firmy potrzebujące komponentów do swojej działalności produkcyjnej, jak również hurtownie, które poszukują pewnego rodzaju elementów dla swoich własnych klientów.

W ramach naszej platformy sprzedający pokazują jakiego typu komponenty posiadają „na stanie”, jaka jest ich ilość, a także gdzie znajduje się ich lokalizacja. Kluczowego znaczenie nabiera w tym kontekście szybkość i jakość przepływu informacji, by uniknąć sytuacji, w których – dla przykładu – produkt oznaczony w systemie jako dostępny został już tak naprawdę sprzedany przez daną hurtownie gdzie indziej, ale nie zostało to odnotowane.

Kluczowa w naszym systemie jest szybkość i jakość przepływu informacji, by uniknąć sytuacji, w których – dla przykładu – produkt oznaczony w systemie jako dostępny został już tak naprawdę sprzedany przez daną hurtownie gdzie indziej, ale nie zostało to odnotowane.

Jak wielu jest obecnie uczestników Waszego systemu i jak rozkłada się bilans pomiędzy podmiotami z Polski i zagranicy?

W tym momencie w Automa.Net swoje stany magazynowe udostępnia około 320 hurtowni, co przekłada się na 13 milionów ofert. Każdego miesiąca do naszej platformy dołącza kolejnych 25‑30 sprzedawców. Tak jak mówiłem – wielu dostawców jest też zarazem odbiorcami produktów sprzedawanych w naszym systemie. Dlatego też z każdym nowym członkiem rośnie płynność naszego marketplace’u, czyli bodaj najważniejszy dla nas wskaźnik.

Owa płynność oznacza liczbę możliwości transakcji. Zobrazuję ją przykładem Ubera: jeśli w jednym momencie będzie bardzo dużo osób chcących korzystać z przejazdów, ale mało taksówek, to płynność ta zostanie zachwiana. Jego menedżerowie muszą nieustannie pracować nad tym, by podaż i popyt bardziej się równoważyły. Dlatego też z naszej perspektywy niezwykle pożądanymi uczestnikami Automa.Net są hurtownie będące zarazem sprzedawcami, jak i nabywcami towarów. Choć oczywiście – po stronie stricte popytowej – zdecydowanie więcej, bo około 3 tys., jest u nas firm wyłącznie kupujących produkty.

Jeśli w jednym momencie na platformie Uber będzie bardzo dużo osób chcących korzystać z przejazdów, ale mało taksówek, to jej płynność zostanie zachwiana. Dlatego też menedżerowie muszą nieustannie pracować nad tym, by podaż i popyt bardziej się równoważyły. Stanowi to wyzwanie również z perspektywy Automa.Net.

Jeżeli natomiast chodzi o układ geograficzny uczestników marketplace’u – około 5% z nich pochodzi z Polski, a pozostała część z zagranicy: w zdecydowanej większości z Europy, ale również ze Stanów Zjednoczonych, Kanady czy Singapuru.

A co z chińskimi uczestnikami – zamykacie się na nich?

Na ten moment tak. Na początku mieliśmy trochę dostawców z Chin, jednakże mieliśmy duże problemy z ich weryfikacją.

W jaki sposób weryfikujecie hurtownie?

Mamy kilka pytań, które zadajemy każdej z nich, sprawdzamy też na Google Street View, czy dana hurtownia czy hangar w ogóle istnieje. Oprócz tego prosimy o 3‑4 rekomendacje ze strony klientów, którzy od nich kupowali i kontaktujemy się z nimi.

Czy w przestrzeni wirtualnej jest więcej platform pokroju Automa.Net?

Owszem – bardzo często jest tak, że dana hurtownia udostępnia swoje stany magazynowe na więcej niż jednym marketplace jednocześnie. Wiele z nich posiada swoje systemy do zarządzania tym, jakiego typu dane pokazywać na której platformie. Konkurencyjne względem nas platformy prowadzą swoje działalności w Europie, USA i Kanadzie, czyli de facto na wszystkich naszych najważniejszych rynkach.

W jaki zatem sposób udaje się Wam z nimi skutecznie rywalizować?

Myślę, że kluczowe jest w tym wypadku korzystanie przez nas z kanałów marketingowych. W 80% skupiamy się na tych najważniejszych z naszej perspektywy, które przez kilkanaście miesięcy naszej działalności najlepiej się sprawdzały. Intensywnie je eksplorujemy, poświęcając im dużo czasu oraz pieniędzy. Z kolei 20% zasobów marketingowych poświęcamy na testowanie, próbowanie nowych kanałów, które być może okażą się dla nas kluczowe w przyszłości. Diabeł często tkwi w szczegółach, przez co staramy się wciąż usprawniać naszą komunikację, jej intensywność itd. Wiemy już, że bierzemy udział w maratonie, a nie sprincie, dlatego musimy rozsądnie rozkładać akcenty i szachować siłami.

Niewątpliwie pomaga nam też sytuacja na rynku. Pandemia i wojna w Ukrainie spowodowały zawirowania w międzynarodowym handlu, które sprawiają, że wiele firm poszukuje dziś komponentów, przez co na rynku pojawia się miejsce dla platform takich jak nasza. Można powiedzieć, że nasze usługi są dziś „na czasie”.

Czy działając w modelu stricte wirtualnym jest możliwe wypracowanie partnerskich relacji i zaufania z uczestnikami marketplace’u?

W takiej żyjemy dziś rzeczywistości i myślę, że – po trzech latach od wybuchu pandemii – nie ma już niczego dziwnego w utrzymywaniu ze sobą wyłącznie wirtualnych relacji. W tym miejscu chciałbym jednak dopowiedzieć, że bardzo ważnym aspektem jest z naszej perspektywy bycie nie tylko platformą online, ale też platformą offline do spotkań. Dlatego też nie tylko aktywnie pojawiamy się na targach, ale też organizujemy nasze własne spotkania.

W ubiegłym roku udało nam się zebrać w Warszawie reprezentantów 30 hurtowni, m.in. z Polski, Włoch, Hiszpanii, Niemiec czy Singapuru. Spotkaliśmy się w gronie 80 osób i przez trzy dni dyskutowaliśmy o kwestiach takich, jak dostępność produktów, wymiana towarów między krajami, trendach rynkowych itp. W tym roku w I połowie maja spotykamy się natomiast w Rzymie, gdzie swój udział potwierdzili reprezentanci 60 hurtowni, czyli razem około 150 osób. Za rok planujemy natomiast spotkanie w USA, a docelowo – chcielibyśmy spotykać się dwa razy do roku: raz w Europie, a raz za Oceanem.

Tego typu sieciowanie uważam za niezwykle istotny element naszego biznesu. Możliwość bezpośredniego spotkania buduje zaufanie między uczestnikami platformy, pozwala na zdobywanie nowych kontaktów oraz unikatowej wiedzy na temat tego, co dzieje się i co może się niebawem wydarzyć na rynku, gdzie możemy szukać naszych szans biznesowych itp.

Możliwość bezpośredniego spotkania buduje zaufanie między uczestnikami platformy, pozwala na zdobywanie nowych kontaktów oraz unikatowej wiedzy na temat tego, co dzieje się i co może się niebawem wydarzyć na rynku.

Jakie są dziś nastroje rynkowe – czy sytuacja, w której trudno o dostępność komponentów może potrwać jeszcze długo, czy też rynek powinien niebawem znaleźć równowagę?

W tym momencie nie widać jeszcze żadnej poprawy. Wsłuchując się w głosy osób z branży można wywnioskować, że obecne zawirowania mogą potrwać jeszcze 2‑3 lata. Z czasem jednak wiele łańcuchów dostaw zostanie odbudowanych, powstaną też i nowe.

Po 2‑3 latach wrócimy do wcześniejszego status quo z dominującą pozycją Chin, czy też spodziewałby się Pan, że wiele procesów produkcyjnych zostanie przeniesionych bliżej Europy i Ameryki Północnej – co zresztą, do pewnego stopnia, już następuje?

Myślę, że w nadchodzących latach sytuacja ulegnie co najwyżej niewielkiej zmianie względem tego, co obserwowaliśmy przed pandemią. Jest bowiem zwyczajnie niemożliwe, by w ciągu kilku lat przenieść większość produkcji dalekowschodniej np. do Europy. Dlatego też spodziewam się, że tak jak teraz kupujemy bardzo wiele komponentów z Chin, tak będziemy kupować ich jeszcze więcej w kolejnych latach – nie widzę szans na to, by proces ten mógł w niedalekiej perspektywie czasowej ulec zmianie. Co więcej, obserwuję wręcz trend, w którym wiele zachodnich firm przygotowuje się na jeszcze bliższą współpracę z gospodarką Państwa Środka – poszukują pracowników ze znajomością języka chińskiego, jeżdżą do Chin na targi, nawiązują kontakty z tamtejszymi przedsiębiorstwami.

Sądzę też, że – równolegle do tego – będziemy w istocie świadkami coraz większych inwestycji produkcyjnych w świecie zachodnim. Miejmy jednak świadomość, że dopiero zaczynamy toczyć tę kulę śnieżną. Na ten moment nie mamy szans z rozpędzonym, chińskim pociągiem, który również nabiera na masie. Myślę, że trudno będzie tę sytuację zmienić również długofalowo, gdyż zwyczajnie zbyt dużo instytucji, podmiotów, firm, bierze aktywny udział i czerpie konkretne korzyści ze współpracy z chińskimi wytwórcami.

Myślę, że w niedalekiej przyszłości będziemy świadkami coraz większych inwestycji produkcyjnych w świecie zachodnim. Miejmy jednak świadomość, że dopiero zaczynamy toczyć tę kulę śnieżną. Na ten moment nie mamy szans z rozpędzonym, chińskim pociągiem, który również nabiera na masie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Od hubów do sieci – wielka szansa rozwojowa polskiej gospodarki w zreglobalizowanym świecie

Pobierz PDF

Technologiczne i ekonomiczne aspekty transformacji

Proces przejścia od gospodarki węzłowej do sieciowej rozpoczął się w drugiej połowie XX wieku, chociaż samo pojęcie opisujące to nowe zjawisko weszło do użytku dopiero kilka lat temu. Znane jest jednak głównie w środowisku ekspertów zajmujących się przemysłem i transformacją technologiczną gospodarki.

Na przyspieszone zmiany w technologii i organizacji produkcji składa się skumulowany efekt rozwoju elektroniki, telekomunikacji, technik informacyjnych i technologii materiałów. Obecnie cyfryzacja przedsiębiorstw produkcyjnych zaczęła być postrzegana jako przełom i stała się przedmiotem badań naukowych. Motorem zmian jest cyfrowa integracja procesów produkcji i zarządzania. Przekształca ona zakład w jednolity system cyber­‑fizyczny (CPS), w którym zestandaryzowano elektronizację wszystkich maszyn i stanowisk pracy, a następnie połączono je zakładową siecią przemysłowego internetu rzeczy (Industrial Internet of Things, w skrócie IIoT). Ten proces nazywa się integracją pionową zakładu przemysłowego i wprowadza go w Przemysł 4.0.

Natomiast integracja pozioma to nic innego jak łączenie systemów cyfrowych tych zakładów, które przeszły już integrację pionową przy pomocy sieci transmisji danych, w jedną, rozległą sieć IIoT.

Przyspieszona zmiana technologii i organizacji produkcji to skumulowany efekt rozwoju elektroniki, telekomunikacji, technik informacyjnych i technologii materiałów.

Efektem integracji pionowej jest usprawnienie, synchronizacja i uporządkowanie wszystkich procesów biznesowych w przedsiębiorstwie. Usieciowienie – zintegrowanych już pionowo – zakładów pozwala na ustanowienie wielopoziomowej komunikacji pomiędzy stanowiskami pracy i maszynami w sposób umożliwiający zintegrowane zarządzanie ich zasobami. Daje to także możliwość takiej współpracy, jakby znajdowały się one w jednym miejscu. Osiągany wzrost produktywności, będący głównym celem transformacji w kierunku przemysłu 4.0 wynosi od 20 do 100%. Ten wzrost zależy jednak od technologii, modelu biznesowego, charakteru produkcji, cech rynku i skali integracji. Jest tym większy, im większa jest liczba zakładów połączonych horyzontalnie w jedną wspólną sieć przemysłową. Za pośrednictwem sieci, fabryki mogą wymieniać się wszystkimi dostępnymi danymi między sobą. Możliwość współdzielenia w czasie rzeczywistym całości informacji zmienia również model biznesowy. Nietrudno zauważyć, że światowa sieć przemysłowa składająca się z kilkuset zintegrowanych poziomo i pionowo ośrodków daje międzynarodowej korporacji zdolność zarządzania określoną gałęzią produkcji na skalę globalną. Należy też podkreślić, że nie jest to opowieść o odległej przyszłości. To dzieje się już dziś.

Omawiane procesy widać w światowym przemyśle produkcji sprzętu elektronicznego. Przykładem efektów szybko postępującej integracji zakładów w sieci jest historia rozwoju korporacji Foxconn. Składa się ona obecnie z kilkuset fabryk, realizujących sumarycznie około połowy światowej produkcji sprzętu elektronicznego. Ich łączne obroty przekraczają przychody przemysłu motoryzacyjnego. Dostępne informacje o rozwoju korporacyjnych sieci przemysłowych pozwalają na stwierdzenie, że sieci złożone z wielkiej liczby rozproszonych geograficznie zakładów są znacznie bardziej konkurencyjne, niż wielkie huby przemysłowe.

Dostępne informacje o rozwoju korporacyjnych sieci przemysłowych pozwalają na stwierdzenie, że te złożone z wielkiej liczby rozproszonych geograficznie zakładów są znacznie bardziej konkurencyjne, niż wielkie huby przemysłowe.

Proces usieciowienia i dekoncentracji zmienił oblicze przemysłu elektronicznego. Wysoki poziom standaryzacji technologii umożliwił szybkie przestawianie produkcji z jednego wyrobu na drugi. W tej samej fabryce, tuż obok siebie, mogą być wytwarzane komponenty dla dwóch, konkurencyjnych firm. Oderwanie producenta od produktu umożliwiło technologiczną defragmentację linii produkcyjnych, czego efektem jest bardziej produktywne ich wykorzystanie. Dzięki planowaniu produkcji, opartemu na pełnej wiedzy o wydajności technologicznej i stopniu wykorzystania mocy produkcyjnych, cały park maszynowy zakładów połączonych w rozległą sieć może pracować przy obłożeniu 7 dni w tygodniu przez 24 godziny na dobę. Prędkość transformacji sieciowej w poszczególnych branżach zależy od poziomu otwartości rynku i poziomu standaryzacji technologii.

Równolegle nastąpiła zmiana modeli biznesowych w przemyśle cyfrowym. Większość międzynarodowych korporacji będących właścicielami praw autorskich i przemysłowych sprzedawanych produktów to podmioty typu fabless. Nie posiadają one własnych mocy wytwórczych. Takimi firmami są m.in. Apple, Qualcomm, Broadcom, NVidia.

Synergia sieciowych technologii i modeli biznesowych

Obecny wzrost efektywności przedsiębiorstw przechodzących na technologie gospodarki 4.0 wynika głównie z lepszego wykorzystania produktywności technologicznej. W nadchodzących latach stale wzrastać będzie presja na lepsze dopasowanie technologii i działalności gospodarczej do rozproszonego charakteru energii dostępnej z OZE oraz zasobów pracy.

Po roku 2035 czynnikiem przyspieszającym przechodzenie do gospodarki sieciowej będzie synergia technologii wodorowej i OZE. Coraz większa część energii elektrycznej, potrzebnej do elektrolizy wody i elektromobilności, będzie pochodzić z OZE jako technologii najtańszej. To całkowicie zmieni strukturę podaży i popytu. Moc wyjściowa OZE jest rozproszona, zależna od pogody i pory dnia. Zatem sama energia jest bardzo tania, ale koncentracja mocy i stabilizacja podaży wiąże się z poważnymi kosztami. Głównymi i nieusuwalnymi cechami wodoru jest jego niski ciężar właściwy i energochłonność procesu sprężania. Koszt produkcji „zielonego” wodoru z OZE będzie bardzo niski, ale kolekcja w większych magazynach pociąga za sobą wysokie koszty transportu. Po przejściu technologii produkcji przemysłowej oraz transportu na wodór, popyt na energię elektryczną krytyczny czasowo będzie stanowił bardzo niewielką część rynku energii elektrycznej. Bliskość i połączenie w jeden proces technologiczny produkcji zielonego wodoru i energii elektrycznej buduje synergię polegającą na możliwości wykorzystania elektrolizerów do stabilizacji sieci elektroenergetycznej opartej w 100% na OZE, poprzez inteligentne sterowanie mocą obciążenia. To zmusi operatorów sieci elektroenergetycznych do wymiany technologii stabilizacji sieci, czyli bilansowania chwilowych wahań popytu i podaży. Przejście od regulacji mocą wyjściową elektrowni do regulacji mocą odbiorników oznacza przebudowę i rozproszenie systemów automatyki sieciowej i systemów elektroenergetycznych. Rozproszenie i integracja cyfrowa zakładów produkcyjnych również może sprzyjać rozwojowi sieci opartych na OZE i elektrolizie wody, co ułatwi i obniży koszty budowy zamkniętych cyklów obiegu materii w gospodarce.

W Polsce proces transformacji energetycznej jest hamowany przez państwowe koncerny energetyczne. Szybko zmieniane zarządy nie myślą w horyzoncie czasowym właściwym dla przemysłu energetycznego, to znaczy w perspektywie 30 lat. Dlatego inwestycje w nowe technologie energetyczne stanowią dla nich tylko koszty. Co więcej, rozwój niezależnego rynku elektroenergetycznego opartego na OZE, oznacza bezpośrednie osłabianie ich pozycji monopolistycznej. Stąd w narracji państwowego oligopolu energetycznego rachunek kosztów inwestycyjnych w OZE jest oderwany od rachunku przyszłych korzyści. Dlatego w polskiej przestrzeni medialnej nie ma świadomości, że inwestycje w OZE i gospodarkę wodorową oznaczają w perspektywie roku 2050 niższe od obecnych ceny energii oraz wyższą konkurencyjność gospodarki. Dla Polski przyspieszona transformacja energetyczna to warunek trwałego dołączenia do grupy krajów wysokorozwiniętych.

Dla Polski przyspieszona transformacja energetyczna to warunek trwałego dołączenia do grupy krajów wysokorozwiniętych.

Tak, w największym skrócie, budowana jest synergia różnych technologii produkcyjnych i sieciowych, zmniejszająca koszty przekształcania się z gospodarki opartej na wielkich hubach w zrównoważoną, przyjazną dla otoczenia, gospodarkę o obiegu zamkniętym opartą na gęstej inteligentnej sieci infrastrukturalnej. Jednak efektywne ekonomicznie wykorzystanie zarysowych możliwości wymaga gruntownej przebudowy prawa gospodarczego. Konieczna jest konsekwentna realizacja polityki ograniczania, aż do całkowitego zakazu oddziaływania przedsiębiorstw na środowisko oraz przebudowa prawa o ochronie konkurencji w taki sposób, by możliwa była pełniejsza współpraca pomiędzy przedsiębiorstwami. Innymi słowy potrzebny jest ustrój gospodarczy promujący koopetycję.

Nieuchronność zmian ustrojowych

Po raz pierwszy zalety gospodarki sieciowej – w sposób systematyczny i kompleksowy – zasygnalizowano na targach w Niemczech w 2011 roku. Sam opis charakteru przyspieszającej transformacji technologicznej nie był odkrywczy. Kluczową była konstatacja, że zachodząca transformacja zmienia reguły konkurencji w sposób wymagający zmian w polityce gospodarczej i otoczeniu prawno­‑regulacyjnym. Środowisko przemysłowe poinformowało, że mamy do czynienia z wielkim przełomem ustrojowym, którego jednym z efektów będzie wymiana technologii produkcji i modeli biznesowych. Wprowadzenie do obiegu pojęcia INDUSTRIE 4.0 (I 4.0) nawiązuje do historii rozwoju gospodarczego, podkreślając w ten sposób wagę sygnalizowanej transformacji.

Celem publikacji poświęconych sieciowej transformacji gospodarki, była potrzeba dotarcia z tą informacją do powszechnej świadomości polityków i ekonomistów. Zawarte w pojęciu przemysłu/gospodarki 4.0 odwołanie się do historii to sygnał, że cały zbiór innowacji cyfrowych, technologicznych i biznesowych uruchomił megaproces zmian porównywalny – do tych, jakie towarzyszyły budowie kapitalizmu. Odwołanie się do historii rewolucji przemysłowej to głośne ostrzeżenie, że nowa fala globalizacji niesie ze sobą konieczność zmian o charakterze ustrojowym.

Zawarte w pojęciu przemysłu/gospodarki 4.0 odwołanie się do historii to sygnał, że cały zbiór innowacji cyfrowych, technologicznych i biznesowych uruchomił megaproces zmian porównywalnych do tych, jakie towarzyszyły budowie kapitalizmu.

Inicjatywy europejskie

Reakcją rządów wielu krajów wysokorozwiniętych na sygnały płynące z przemysłu była modernizacja polityki gospodarczej. Opracowano i przystąpiono do realizacji wieloletnich strategii przyspieszających rozwój przemysłu 4.0. W Niemczech już w roku 2013 ruszyły prace mające na celu przygotowanie i wdrożenie strategii transformacji gospodarczej. Trzy lata później w przebudowę całego otoczenia regulacyjnego zaangażowała się Komisja Europejska.

Siłą gospodarki UE są przedsiębiorstwa lokalne, w tym głównie małe i średnie. Usieciowienie zakładów produkcyjnych wchodzących w skład międzynarodowych korporacji daje im coraz większą przewagę konkurencyjną nad tymi, które nie mogą funkcjonować w ramach takich sieci. Wymiana informacji dotyczących kosztów, cen, zamówień i klientów, to fundament modelu biznesowego współpracy przedsiębiorstw zintegrowanych horyzontalnie. W obowiązujących obecnie w UE ramach prawnych, przedsiębiorstwa niezależne nie mogą wymieniać się tego typu informacjami. Regulacje o ochronie konkurencji traktują tego typu działania jako prowadzące do zmowy cenowej.

To poważny dylemat, który wymaga nowych rozwiązań prawnych. MŚP działające w ramach jednolitego rynku UE nie mogą integrować się horyzontalnie na poziomie lokalnym. Bez stworzenia warunków prawnych pozwalających im na łączenie się w sieci przemysłowe nie będą miały one możliwości przyspieszonej poprawy konkurencyjności i produktywności. Trwają poszukiwania, w jaki sposób zachować regulacje chroniące konkurencyjność, a jednocześnie pozwolić na integrację horyzontalną i powstawanie sieci przemysłowych niezależnych własnościowo przedsiębiorstw.

Bez stworzenia warunków prawnych pozwalających małym i średnim przedsiębiorcom na łączenie się w sieci przemysłowe nie będą miały one możliwości przyspieszonej poprawy konkurencyjności i produktywności.

Problemów ustrojowych jest więcej i nie dotyczą one tylko przemysłu wytwórczego. Analogiczna wymiana technologii, modeli biznesowych i budowa platform cyfrowych zmienia warunki konkurencji przedsiębiorstw działających w sektorach usług, handlu, edukacji i kształcenia ustawicznego. Suma wynalazków technologicznych (sztuczna inteligencja, komputery kwantowe, Internet, telekomunikacja bezprzewodowa, OZE, roboty itd.) to tylko część czynników wymuszających zmiany. Nierozwiązany pozostaje problem efektywnego współdzielenia wiedzy, know­‑how i technologii powstających w ramach europejskiego systemu B+R+I (działalność badawcza, rozwojowa i innowacyjna).

Powszechna implementacja sztucznej inteligencji i cyfryzacja coraz większej części stanowisk pracy wymaga globalnych zmian w prawie pracy. Natychmiastowe reformy muszą także nastąpić w systemach szkolnictwa i kształcenia ustawicznego. Społeczeństwa krajów wysokorozwiniętych powinny być metodycznie przygotowywane do zmiany warunków pracy, struktury konsumpcji i reguł prowadzenia działalności gospodarczej. Potrzebne są programy przygotowujące obywateli do funkcjonowania w szybkozmiennym środowisku sieciowym.

Kumulacja i upowszechnianie wiedzy o wpływie działalności gospodarczej na środowisko i klimat, powinna służyć szerzeniu świadomości, że bez wymiany technologii produkcji i modeli konsumpcji grozi nam globalna katastrofa ekologiczna. Znacznie większa część społeczności europejskiej powinna zdawać sobie sprawę z tego, że jej skutkiem mogą być klęski głodu, masowe migracje i wojny. Wydaje się, że kraje o wyższym poziomie kompetencji elit i świadomości społecznej sprawniej będą realizować strategie przejścia na Zielony Ład.

Kumulacja i upowszechnianie wiedzy o wpływie działalności gospodarczej na środowisko i klimat, powinna służyć szerzeniu świadomości, że bez wymiany technologii produkcji i modeli konsumpcji grozi nam globalna katastrofa ekologiczna.

Spadek roli wielkich metropolii, okręgów przemysłowych i hubów logistycznych będzie wymagał zmian w polityce zarządzania zasobami terytorialnymi i rynkiem pracy. Odchodzenie od technologii węzłowych będzie rodzić wojny handlowe i konflikty zbrojne. Odejście od paliw kopalnych to wielki problem społeczno­‑gospodarczy krajów i okręgów uzależnionych od górnictwa surowców energetycznych. Zmniejszanie się hubów przemysłowych i porzucenie gospodarki paliwowej będzie generować coraz większe koszty osierocone. Rozwój energetyki OZE, elektromobilności i gospodarki wodorowej zmienia istotnie technologie i strukturę popytu w każdym aspekcie.

W wypadku krajów najbardziej uprzemysłowionych skala kosztów osieroconych stanowi poważną barierę rozwojową. Natomiast te będące na peryferiach gospodarki węzłowej tego obciążenia nie mają. To renta zapóźnienia budująca nowe szanse dla tych, którzy byli przegranymi pierwszej rewolucji przemysłowej. Aby ją wykorzystać, muszą skoncentrować się na modernizacji sieci infrastrukturalnych i tworzyć warunki do postępu w tworzeniu przedsiębiorstw sieciowych. Wymaga to odejścia od strategii implementacji „dojrzałych i sprawdzonych”, czyli przestarzałych technologii. Konieczne jest skoncentrowanie działań na rynkach lokalnych i nowoczesnych technologiach sieciowych. Kraje, które zlekceważą te informacje, mogą stać się przegranymi nadchodzącego etapu globalizacji.

Nadchodzący etap globalizacji buduje nowe szanse dla tych, którzy byli przegranymi pierwszej rewolucji przemysłowej. Aby ją wykorzystać, muszą skoncentrować się na modernizacji sieci infrastrukturalnych i tworzyć warunki do rozwoju przedsiębiorstw sieciowych.

Wciąż otwarte pozostaje pytanie – czy kraje dysponujące ową rentą zapóźnienia, będą w stanie wykorzystać powstałą przewagę konkurencyjną, jeśli nie dysponują stosownymi kompetencjami. Biorąc pod uwagę doświadczenia rewolucji przemysłowej epoki Oświecenia, wygranymi nadciągających zmian będą państwa najbardziej wykwalifikowane, a niekoniecznie te największe. Na początku XVIII wieku, gdy silnik parowy Thomasa Newcomena zaczął napędzać maszyny produkcyjne, Anglia była krajem znacznie mniejszym i mniej ludnym od Rzeczpospolitej. Porównanie Anglii z ówczesnymi Chinami nie wymaga komentarza.

Świadomość, że nie wielkość, lecz wiedza i kompetencje zdecydują o przyszłości kontynentu, jest podstawą długoterminowej strategii rozwoju gospodarczej UE, opisanej w zbiorze dokumentów określanych dzisiaj wspólnie strategią budowy Zielonego Ładu.

Biorąc pod uwagę doświadczenia rewolucji przemysłowej epoki Oświecenia, wygranymi nadciągających zmian będą państwa najbardziej wykwalifikowane, a niekoniecznie te największe.

Nowe „okno możliwości” dla polskiej gospodarki

Polska gospodarka ma za sobą udaną prywatyzację i transformację biznesową. W środowisku firm innowacyjnych, działających na wysokokonkurencyjnym rynku UE, Zielony Ład jest postrzegany jako zapowiedź otwarcia nowych możliwości produkcyjnych i biznesowych. Polski przemysł cyfrowy, który po roku 1990 został zbudowany od podstaw, jest źródłem ok. 13% PKB – ma duży potencjał wzrostu i może skorzystać na przyspieszonej cyfryzacji. Jego mocnymi stronami są: produkcja, oprogramowanie sprzętowe i aplikacje B2B.

Polska ma wiele atutów o charakterze systemowym, infrastrukturalnym i kompetencyjnym, które tworzą łącznie bardzo dobry punkt wyjścia do następnego skoku cywilizacyjnego. Zaliczyć można do tego na przykład mnogość powiązań kooperacyjnych z przemysłem Niemiec. Miarą siły i kompetencji naszej przedsiębiorczości jest elastyczność i innowacyjność MŚP, z powodzeniem konkurujących i współpracujących z analogicznymi przedsiębiorstwami z bardziej rozwiniętych krajów UE.

Prawo osiedleńcze, które w przeszłości generowało wyższe koszty budowy infrastruktury, staje się naszym sprzymierzeńcem, gdyż jest kompatybilne z energetyką rozsianą opartą na OZE, potrzebami gospodarki wodorowej i cechami zielonej gospodarki sieciowej o obiegu zamkniętym. Dysponujemy nowoczesną i szybko rosnącą siecią światłowodową, co ma kluczowe znacznie dla integracji horyzontalnej przedsiębiorstw.

Dużym wsparciem dla rozwoju rynków lokalnych są kompetencje i sprawność polskich samorządów. Każdy region ma swoje strategie rozwojowe i zdefiniowane miejsce w gospodarce 2050. Stabilność władz samorządowych pozwala na realizację długoterminowych strategii transformacji, odpowiadających na wyzwania zielonej cyfrowej rewolucji.

Miarą siły i kompetencji naszej przedsiębiorczości jest elastyczność i innowacyjność MŚP, z powodzeniem konkurujących i współpracujących z analogicznymi przedsiębiorstwami z bardziej rozwiniętych krajów UE.

Słabości cyfryzacji gospodarki Polski są pochodną tego samego problemu w całej UE, a wynikają z niedostatecznego poziomu integracji jednolitego rynku cyfrowego UE (JRC). W procesie cyfryzacji procesów produkcyjnych, logistycznych, usługowych i biznesowych można wyróżnić trzy grupy technologii cyfrowych (informacyjnych): informatyczne, operacyjne i transakcyjne.

Technologie informatyczne (IT) zajmują się kolekcją i przetwarzaniem danych na informacje. To podstawa systemów urządzeń i oprogramowania służących zapewnieniu sieci transmisji danych, dostępu do danych i aplikacji. Szybko rosnąca ilość danych i informacji stanowi główną wartość Data Center (centrów IT), więc dbałość o bezpieczeństwo tych zasobów jest jednym z ważnych kierunków stałego rozwoju technologicznego IT.

Technologie operacyjne to systemy połączonych ze sobą oprogramowanych urządzeń służących do zarządzania i monitorowania fizycznych obiektów (maszyn produkcyjnych i transportowych, urządzeń sieciowych i linii itp.). Systemy OT to m.in. systemy nadzoru nad procesami produkcji w czasie rzeczywistym (SCADA), systemy komputerów przemysłowych (kontrolerów PLC), urządzenia kontrolne i pomiarowe podłączone do przemysłowej sieci internetowej IIoT (Industrial Internet of Things), systemy cyfrowych stanowisk pracy HMI (Human Machine Interface) itd.

Technologie transakcyjne stanowią podstawę budowy systemów realizujących transakcję (informatyczne). Służą do realizacji wielkich zbiorów operacji na zawartości baz danych, w których spójność czasowa i logiczna musi być zabezpieczona od początku do końca w każdym zbiorze operacji składających się na transakcję, oraz w zbiorach transakcji składających się na zarządzanie zasobami reprezentowanymi w bazach danych, na których działa system transakcyjny. Systemy te muszą działać synchronicznie w dziedzinie czasu, aby zachować w niej logikę transakcji.

Integracja systemów informacyjnych (IT, OT i transakcyjnych) jest istotą postępu technicznego nazywanego rozwojem technologii gospodarki 4.0. Jakość tej integracji jest krytyczna z punktu widzenia konkurencyjności przedsiębiorstw i ciągłości biznesowej procesów wytwórczych i usługowych.

To one dyktują tempo globalizacji gospodarki sieciowej i kanalizują innowacyjność. Zdolność do ich integracji i wykorzystania przesądzi o korzyściach, jakie społeczności lokalne wyciągną z udziału w globalizacji sieci współpracy przemysłowej. Przedsiębiorstwa UE są liderami technologii operacyjnych, co pozytywnie wpłynęło na poziom rozwoju technologicznego przetwórstwa przemysłowego w Polsce. Są to jednak technologie gospodarki węzłowej, które wymagają przeskalowania do potrzeb gospodarki sieciowej opartej na MŚP. W segmentach cyfrowych technologii informacyjnych i transakcyjnych przewaga przedsiębiorstw chińskich i amerykańskich wynika z większej skali rynków wewnętrznych. Sposobem wzmocnienia pozycji firm z UE jest dokończenie integracji JRC i taka zmiana strategii wzrostu, by stworzyć reguły konkurencji wyrównujące szanse rozwojowe MŚP i dużych firm. Konieczne jest szybkie wdrożenie ekosystemu przemysłowych platform produkcyjnych i zmiana portfolio produktowego. To istotny cel zielonej cyfryzacji – budowy rynku innowacyjnych produktów technologii transakcyjnych i informacyjnych, niezbędnych do funkcjonowania zielonej gospodarki obiegu zamkniętego.

Polskie elity intelektualne i przemysłowe powinny brać czynny udział w rozwiązaniu kluczowych dylematów prawno­‑ustrojowych związanych z ustanowieniem reguł koopetycji w ustroju Zielonego Ładu UE. Sposób dopasowania systemu prawnego UE do cech technicznych cyfrowych technologii transakcyjnych zdecyduje o skuteczności wykorzystania potencjału przemysłowego lokalnych sieci MŚP. Polska ma możliwość zajęcia pozycji promotora i lidera koniecznych zmian. To szansa na utrzymanie tempa rozwoju, ale wymaga budowy odpowiednich kompetencji.

Wśród polskich kadr kierowniczych brak jednak świadomości, że polityka klimatyczna daje nam istotną rentę zapóźnienia, jaką jest zdekapitalizowana energetyka węglowa. Mamy duży i gotowy do zagospodarowania rynek inwestycyjny. Potrzebujemy dopuszczenia drobnego kapitału prywatnego do inwestycji w OZE. Aby te szanse wykorzystać, niezbędna jest szybka prywatyzacja tego obszaru działalności gospodarczej. To warunek uruchomienia nowoczesnych źródeł finansowania pobudzających równomiernie strony popytową i podażową przedsiębiorstw, będących beneficjentami wsparcia dla zielonych procesów inwestycyjnych.

Wśród polskich kadr kierowniczych brakuje świadomości, że polityka klimatyczna daje nam istotną rentę zapóźnienia, jaką jest zdekapitalizowana energetyka węglowa. Aby wykorzystać tę szansę potrzeba dopuszczenia drobnego kapitału prywatnego do inwestycji w OZE.

W kontekście Zielonego Ładu duże szanse rozwojowe otwierają się również przed rolnictwem, które w nieco mniejszym stopniu niż w innych krajach UE jest uzależnione od chemii. Bio‑rolnictwo, wymagające większych nakładów pracy, może być mocną stroną polskiej gospodarki. Tak jak w energetyce, tak i w tym przypadku narracja kosztowa nie wiąże się z oczekiwanymi korzyściami finansowymi. Brakuje moderatora konstruktywnej debaty, niezbędnej do przygotowania przyjaznych regulacji wspierających nowe modele biznesowe w rolnictwie. Brak też horyzontalnego dialogu z przemysłem cyfrowym i branżą robotów rolnych, które zainteresowane są transformacją technologiczną tego sektora.

Polska strategia zwrotu gospodarczego powinna oprzeć się innowacjach i na założeniu, że w 2050 roku będzie działać w ustroju Zielonego Ładu. Dla przykładu, zamiast inwestować w nowe megalotnisko, (gdy Airbus i Boeing zarzucają produkcję wielkich samolotów pasażerskich, a koncepcja wielkich hubów komunikacyjnych przechodzi do historii) postawić na modernizację i integrację cyfrową istniejących już lotnisk.

Również powinno się rozważyć porzucenie planów budowy wielkich elektrowni jądrowych, a skierować środki na rozwój kompetencji w zakresie małych i bardzo małych modułowych reaktorów jądrowych (SMR/MMR) oraz stymulacji inwestycji w OZE. To warunek konieczny zwiększenia poziomu suwerenności technologicznej w zakresie źródeł kompatybilnych z gospodarką sieciową. Jest tylko kwestią czasu, kiedy reaktory tego typu będą podstawą zasilania wielkich maszyn budowlanych i środków transportu ciężkiego. Na koniec warto zauważyć, że w roku 2050 w wielu zastosowaniach koszt energii z elektrycznej z SMR/MMR może być konkurencyjny nawet w stosunku do OZE (poniżej 40$/MWh), natomiast koszt energii elektrycznej pochodzącej z wielkich elektrowni jądrowym może przekroczyć poziom 130$/MWh.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak prowadzić skuteczną politykę proinwestycyjną gminy?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jak istotnym elementem zarządzania gminą jest z Pani perspektywy zachęcanie firm do inwestowania na jej obszarze?

Uważam, że zarządzanie rozwojem gospodarczym gminy jest najważniejszym spośród powierzonych mi zadań – a im więcej inwestorów na jej terenie, tym większe są zasoby oraz możliwości rozwojowe. Przyciąganie inwestorów jest szczególnie istotne z perspektywy gminy wiejskiej, takiej jak nasza – ponad 80 proc. naszych ziem stanowią grunty rolne i leśne, na których nie można prowadzić pozarolniczej działalności gospodarczej. Tym bardziej zależy nam na stworzeniu dobrych warunków do inwestowania na pozostałych obszarach gminy.

Jak zdefiniowałaby Pani główne czynniki atrakcyjności inwestycyjnej Gminy Słupsk?

Po pierwsze jest ona zlokalizowana na ważnym szlaku komunikacyjnym łączącym Gdańsk ze Szczecinem. Mając na uwadze szybko postępujące w ostatnim czasie prace nad budową drogi ekspresowej S6, nasze położenie geograficzne stanowi bardzo ważny czynnik zachęcający do zainwestowania. Można powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju nowość, gdyż wcześniej nasza gmina była de facto wykluczona transportowo. Realizacja drogi S6, o której stworzenie przez lata zresztą zabiegaliśmy, otwiera przed nami niejako okno na świat.

Kolejnym istotnym czynnikiem są dobrze przygotowane, w pełni uzbrojone tereny inwestycyjne. Takie nasza gmina – w ramach prowadzonej przez nas polityki proinwestycyjnej – od wielu lat konsekwentnie tworzy, co wzbudza zainteresowanie potencjalnych inwestorów.

Wspomniałabym także o przemysłowych tradycjach regionu, przekładających się na dostępność odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Mam w tym kontekście na myśli przede wszystkim wybrane segmenty działalności przemysłowej – dla przykładu: z racji na bliskość portu w Ustce, w naszych okolicach przez lata rozwinęła się branża przetwórstwa rybnego. Nadal ona zresztą funkcjonuje – zarówno na terenie Gminy Słupsk, jak i w sąsiednich jednostkach. Rejon Słupska słynie także z produkcji mebli, co widać także w strukturze naszej gminnej gospodarki.

Domyślam się, że wiele kompetencji dotyczących pracy w „tradycyjnych” segmentach przemysłu, można także dobrze wykorzystać w jego nowoczesnych gałęziach.

Zgadza się – dlatego też z dużymi nadziejami patrzymy na rozwój pomorskiej branży offshore. Bardzo liczymy na powstanie zapowiadanej bazy do obsługi morskich farm wiatrowych, jaka miałaby być zlokalizowana w Ustce. Mamy świadomość, że tego typu inwestycje pociągają za sobą rozwój kolejnych gałęzi produkcji i usług, a tym samym oznaczają pojawienie się inwestorów. Rozwój okolicznych gmin oznacza również szansę rozwojową dla nas.

Z dużymi nadziejami patrzymy na rozwój pomorskiej branży offshore. W pojawieniu się inwestorów – nawet nie u nas, a np. w jednej z okolicznych gmin – widzimy wielki potencjał także dla nas samych, związany z rozwojem kolejnych gałęzi produkcji i usług.

Kontynuując, liczymy też na rozwój branży energetycznej. Na obszarze naszej gminy zlokalizowana jest stacja elektroenergetyczna obsługująca import energii ze Szwecji, a druga podobnego typu jest na etapie projektowania. Liczymy, że niebawem pojawią się partnerzy obsługujący te stacje, którzy będą korzystali z usług naszych lokalnych przedsiębiorstw.

Jak na atrakcyjność inwestycyjną tych terenów wpływa bliskość sąsiada – a mianowicie miasta Słupsk? Z jednej strony sąsiedztwo niemal stutysięcznej metropolii, „wyposażonej” w liczne usługi oraz dysponującej szerokim zasobem potencjalnych pracowników, wydaje się być z atutem. Z drugiej jednak może zachodzić między wami rywalizacja o inwestorów.

Uważam, że konkurencja w pozyskiwaniu inwestorów pomiędzy samorządami – a już szczególnie tymi, którzy ze sobą sąsiadują – jest rzeczą naturalną i nie ma w tym niczego dziwnego. Ważne jednak, by rywalizacja ta odbywała się na zdrowych zasadach i w naszym przypadku taka właśnie ona jest. Trudno zresztą żeby było inaczej – z dostępności usług, które proponuje miasto, np. w zakresie kultury czy infrastruktury gastronomicznej, korzystają niezależnie obydwa samorządy, a także szerzej: cały region.

Konkurencja w pozyskiwaniu inwestorów pomiędzy samorządami – a już szczególnie tymi, którzy ze sobą sąsiadują – jest rzeczą naturalną i nie ma w tym niczego dziwnego. Ważne jednak, by rywalizacja ta odbywała się na zdrowych zasadach.

Zwróciłabym również uwagę na to, że choć firmy inwestują w konkretnych miejscach, to w praktyce pracują w nich osoby praktycznie z całego powiatu słupskiego. Stąd też mamy świadomość, że każdy inwestor, który pojawi się w Słupsku i okolicach, stanowi kolejny element wpływający na rozwój całego regionu.

Jakiego typu firmy są z Pani perspektywy najlepszymi możliwymi, „wymarzonymi” inwestorami?

Wachlarz firm, które w ostatnich latach ulokowały swoją działalność na terenie Gminy Słupsk jest bardzo, bardzo szeroki i swoje miejsce znajdą tu przedsiębiorcy o każdym profilu działalności. Nie ma jednak co ukrywać, że dominują wśród nich firmy o charakterze przemysłowym, m.in. z branży produkcji spożywczej czy meblarskiej, a także z obszaru transportu, logistyki, spedycji oraz działalności magazynowej.

W tym miejscu chciałabym też zauważyć, że nasza gmina znajduje się w szczególnej sytuacji, która przekłada się na konieczność bardzo zintensyfikowanych działań na rzecz przyciągania inwestorów. Chodzi rzecz jasna o to, że w Redzikowie, wchodzącym w skład Gminy Słupsk, zlokalizowana jest amerykańska baza wojskowa, będąca częścią tzw. tarczy antyrakietowej, co wprowadza szereg ograniczeń. I tak też, każdy inwestor chcący umiejscowić swój biznes w promieniu 4 km od bazy, musi uzyskać zgodę tak ze strony amerykańskiej, jak również od polskich służb wojskowych. Dla nas, jako dla lokalnego samorządu, stanowi to ogromne wyzwanie – staramy się być łącznikiem pomiędzy przedsiębiorstwami, a organami wydającymi zgody.

Na terenie Gminy Słupsk, zlokalizowana jest amerykańska baza wchodząca w skład tzw. tarczy antyrakietowej. Każdy inwestor chcący umiejscowić swój biznes w promieniu 4 km od bazy, musi uzyskać zgodę tak ze strony amerykańskiej, jak również od polskich służb wojskowych. Jako lokalny samorząd staramy się być łącznikiem pomiędzy przedsiębiorstwami, a organami wydającymi zgody.

Jakiego typu zachęty inwestycyjne stosuje Gmina Słupsk?

Jak wspominałam, od wielu lat prowadzimy wypracowaną przez nas politykę proinwestycyjną. W jej ramach skupiamy się po pierwsze na przygotowywaniu terenów inwestycyjnych – w obecnych realiach większość inwestorów oczekuje bowiem, by były one „gotowe”, w pełni uzbrojone. To najważniejszy element.

Druga istotna płaszczyzna dotyczy opieki poinwestycyjnej. Każda firma decydująca się na ulokowanie swojej działalności w naszej gminie, już na etapie pomysłu dostaje z naszej strony opiekuna „czuwającego” nad inwestorem i pomagającego mu w razie problemów czy potrzeb. Ściśle współpracujemy też z Pomorską Agencją Rozwoju Regionalnego, co sprawia, że inwestor może czuć się dobrze zaopiekowany.

Na koniec wspomniałabym jeszcze o zachętach podatkowych – każde przedsiębiorstwo, które zainwestuje na terenie gminy, przez co najmniej dwa lata jest zwolnione z podatku od nieruchomości.

Jak rysuje się współpraca gminy z lokalnymi inwestorami i na jakich polach się ona odbywa?

Przede wszystkim jesteśmy z nimi od samego początku – zaczynając od pomysłu na biznes, przez moment podjęcia decyzji o zainwestowaniu, aż po fizyczną lokalizację zakładu na naszym terenie. Zależy nam na utrzymywaniu dobrych, partnerskich relacji z przedsiębiorcami, przez co każdy z nich wie, że gdy tylko będzie potrzebował pomocy gminy, drzwi naszego urzędu są otwarte i może liczyć na nasze wsparcie. Wyznajemy też zasadę, by zlokalizowanym na naszym obszarze firmom nie przeszkadzać. Z rozmów z przedsiębiorcami wynika, że bardzo to sobie cenią.

Zależy nam na utrzymywaniu dobrych, partnerskich relacji z przedsiębiorcami, przez co każdy z nich wie, że gdy tylko będzie potrzebował pomocy gminy, drzwi naszego urzędu są otwarte i może liczyć na nasze wsparcie. Wyznajemy też zasadę, by zlokalizowanym na naszym obszarze firmom nie przeszkadzać.

Wspominała Pani o trudnościach – a w ostatnim czasie, za sprawą pandemii czy wojny w Ukrainie, było ich z perspektywy biznesu aż nadto. Jakie w tym kontekście były oczekiwania i potrzeby przedsiębiorstw względem lokalnego samorządu i jak udawało się Wam wychodzić im naprzeciwko?

Tego typu oczekiwania pomocy miały miejsce przede wszystkim podczas pandemii, przy czym jednak były one dwustronne. Z jednej bowiem strony, rozumiejąc trudną sytuację wielu firm, chociażby z bardzo dotkniętej w tamtym okresie branży transportu, przychylnie rozpatrywaliśmy ich prośby o wsparcie, decydując o odraczaniu lub umarzaniu podatku od nieruchomości. Z drugiej strony mogliśmy też liczyć na ogromną pomoc ze strony miejscowych przedsiębiorstw, w szczególności na początku pandemii, gdy wszyscy byliśmy nią przerażeni, gdy nie wiedzieliśmy co nas tak naprawdę czeka. Uzyskaliśmy w tym czasie wsparcie w zakresie m.in. dostarczania maseczek czy środków dezynfekcyjnych. Reasumując – chcieliśmy przejść przez ten trudny okres razem i myślę, że nam się to udało.

Na zakończenie mam jeszcze pytanie o wątek edukacyjny – czy wśród działań podejmowanych przez gminę leży też wykuwanie postaw przedsiębiorczych wśród dzieci i młodzieży?

Pomimo tego, że za podstawę programową odpowiada kuratorium, my ze swojej strony bardzo wspieramy wszelkie programy mające na celu kształtowanie tego typu postaw. Podkreślamy to na spotkaniach z dyrektorami szkół oraz z młodzieżą. Powołaliśmy także młodzieżową Radę Gminy, która – dysponując własnymi środkami – uczy dzieci i młodzież zarządzania budżetem. Myślę, że może to być cenne doświadczenie, wprowadzające młodych do lepszego zarządzania w przyszłości.

Oprócz tego, blisko współpracujemy z przedsiębiorcami i przekazujemy ich spostrzeżenia oraz sugestie tutejszym szkołom. Stanowi to podstawę do późniejszego krystalizowania najbardziej oczekiwanych kierunków kształcenia z perspektywy lokalnego rynku pracy oraz „łatania” ewentualnych luk. Staramy się też wspierać młodzież przy wyborze ścieżki kształcenia zawodowego – zależy nam, by po ukończeniu szkoły każdy znalazł w naszej gminie możliwość zatrudnienia. Stąd też – również za naszą namową – wiele miejscowych firm przyjmuje młodzież na praktyki. Pojawiają się też pomysły powrotu do przyzakładowych warsztatów o określonych specjalizacjach.

Staramy się wspierać młodzież przy wyborze ścieżki kształcenia zawodowego – zależy nam, by po ukończeniu szkoły każdy znalazł w naszej gminie możliwość zatrudnienia. Stąd też – również za naszą namową – wiele miejscowych firm przyjmuje młodzież na praktyki.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Innowacje i nowe technologie – potencjał integracji

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, redaktor publikacji Kongresu Obywatelskiego.

Mam wrażenie, że mówiąc o innowacyjności polskich firm często wpadamy w swego rodzaju paradoks. Z jednej strony liczymy, że będą w stanie opracowywać i wdrażać nowoczesne, przełomowe rozwiązania i wynalazki, które podbiją świat. Z drugiej jednak – mamy świadomość, że w wielu obszarach jest to po prostu mission impossible: technologie dotyczące chipów komputerowych czy platformy pokroju Facebooka są już tak silnie rozwinięte, że nie mamy szans na to, by z nimi wprost konkurować. Czy zatem nie lepiej pomyśleć o ich wykorzystaniu do realizacji swoich celów, np. poprzez wejście z nimi we współpracę?

Innowacyjność czy rozwój gospodarczy to niesłychanie obszerne tematy; ja mogę wypowiedzieć się wyłącznie przez pryzmat mojego własnego doświadczenia zawodowego. Od wielu lat pracuję w firmie usługowej, pomagającej klientom w budowaniu nowych produktów. Nieraz zastanawiałem się, jakiego typu innowację powinniśmy wdrożyć, żeby zwiększyć naszą szansę powodzenia tak na polskim, jak również na globalnym rynku. Z tego miejsca doskonale widać – i należy zwyczajnie przyjąć to do wiadomości – że wiele spośród przełomowych rozwiązań to „pociągi, które już odjechały”. Nie będziemy w stanie ich dogonić, nie zbudujemy też swoich własnych.

Wiele spośród przełomowych rozwiązań to „pociągi, które już odjechały”. Nie będziemy w stanie ich dogonić, nie zbudujemy też swoich własnych.

Uważam, że polskie przedsiębiorstwa mają swoją specyfikę. Gdy na nie popatrzymy, zobaczymy, że wiele z nich oferuje dziś produkty o stosunkowo małej wartości dodanej, które są jednak świetnie „opakowane”. Sama wartość biznesowa nie jest w nich jednak tworzona na etapie innowacji produktowej. Działa to dosyć dobrze dlatego, że Polska jest dużym krajem. Bardzo wiele firm prosperuje na naszym rynku całkiem nieźle niemal „tylko” dlatego, że dzięki odpowiedniej promocji oraz marce, potrafi się dobrze pozycjonować ze swoim prostym produktem usługowym czy handlowym.

Wydaje się, że zdecydowanie nie jest to proinnowacyjny model działalności. Co zatem zrobić, by polska firma mogła zaistnieć twórczo?

Prawdziwe innowacje dzieją się w szeroko pojętych nowych technologiach. A przełomowe rozwiązania, powstające od podstaw są natomiast niesamowicie kapitałochłonne. Dla przykładu – zbudowanie, czy nawet próba rozpoczęcia budowy od zera nowego typu akumulatorów, robota czy internetowej platformy komunikacyjnej to działania nieosiągalne dla nikogo z wyjątkiem największych globalnych „graczy”. Nie mamy szans na wejście w te segmenty i próbę dogonienia liderów bez wydania często dziesiątek miliardów złotych. To właśnie te „pociągi, które już odjechały”.

Dlatego też prezes czy właściciel polskiej firmy, chcący zainwestować w nowoczesne know­‑how absolutnie nie powinien wchodzić w tego typu projekty. Może on natomiast podejść do innowacji od zupełnie innej strony – „od góry”, czyli od wartości, jaką ona tworzy dla konkretnego klienta. Brzmi to bardzo banalnie, jednak jest niesłychanie istotne i „układa” nam później cały proces „w dół”.

Jak zatem podejść do tworzenia innowacji „od góry”?

Chodzi o spojrzenie na potrzebę konkretnego klienta i zintegrowanie już istniejących rozwiązań, żeby ją zrealizować. Przykładowo, nie tworzymy nowego, inteligentnego termostatu, którymi rynek jest dziś zasypany, lecz myślimy nad tym, w jaki sposób kompleksowo rozwiązać problem oszczędzania ciepła w budynku biurowym. Podobnie jak nie tworzymy własnego robota, których – znów – na świecie jest mnóstwo, lecz zastanawiamy się na przykład nad problematyką zautomatyzowanego załadunku ciężarówek, przy ich wykorzystaniu.

Prezes polskiej firmy, chcący zainwestować w nowoczesne know­‑how powinien podejść do innowacji „od góry”. Chodzi o spojrzenie na potrzebę konkretnego klienta i zintegrowanie już istniejących rozwiązań, żeby ją zrealizować.

W naszych oczach powinna liczyć się przede wszystkim perspektywa konkretnego problemu biznesowego, a nie perspektywa produktu. Im bardziej perspektywa będzie „produktowa”, tym bardziej proces będzie dla nas kosztowny. Dlatego zamiast budować nowy silnik do rowerów elektrycznych, moglibyśmy celować w precyzyjnie zdefiniowany rynek np. rowerów elektrycznych dla dzieci. Musimy wejść w ten rowerowy łańcuch wartości jako nowe ogniwo i oczywiście budować przewagi nad konkurencją ale bez konieczności opracowywania przełomowego know­‑how.

Moja teza jest taka, że w łańcuchu wartości danego rozwiązania, polskie firmy powinny szukać dla siebie szans „bardzo wysoko” – w bliskości z klientem, rozwiązując dla niego konkretne, nieraz niszowe problemy.

Mamy przykłady tego typu podejścia wśród polskich firm?

Oczywiście i to w wielu branżach. Np. Solaris, który powstał dlatego, że jego właściciele doskonale znali rynek autobusów. Ale uwaga, mimo iż wywodzili się z branży produkcyjnej, nie rozpoczęli biznesu od budowy własnego silnika, skrzyni biegów czy podwozia. Ich autobusy były efektem integracji wielu zewnętrznych komponentów. Świeższym przykładem jest natomiast produkt, o którym dziś głośno za sprawą wojny w Ukrainie – mam na myśli armatohaubicę Krab. Stanowi ona również ilustrację integracji – polski producent po prostu bardzo kompetentnie zmontował ją z różnego typu dostępnych na rynku elementów.

Czy w obszarze integracji rozwiązań nasze firmy mogą mieć pewnego typu przewagi nad konkurentami z innych krajów?

Polskie firmy mogą mieć dużą przewagę nad przedsiębiorstwami z wielu innych miejsc na świecie, co wynika ze stosunkowo łatwego dostępu do dużego rynku wewnętrznego, który jest w stanie szybko weryfikować ich hipotezy – to po pierwsze. Po drugie, Polska – w porównaniu do Zachodu – jest zdecydowanie mniej kapitałochłonna. Mówiąc wprost, żeby z jakimś produktem osiągnąć światowy nawet sukces, potrzeba u nas mniej pieniędzy, niż na wielu innych rynkach.

Proponowana przez Pana strategia dla polskich przedsiębiorstw nie brzmi wcale jak czarna magia. Chodzi po prostu o budowanie czegoś z dostępnych „klocków”, wedle zdefiniowanych na rynku potrzeb – nie wydaje się to wcale skomplikowane…

To, co Pan powiedział zabrzmiało bardzo prosto, a tak absolutnie nie jest. Dlaczego? Dlatego, że współczesna technologia jest coraz trudniejsza. To nie jest tak, że – patrząc przykładowo na oprogramowanie – nowe narzędzia czy metodyki są tak wyrafinowane, że programista może całkowicie zapomnieć o starych. Przeciwnie – każda innowacja jest jakby kolejną warstwą nałożoną na poprzednią innowację. Dlatego też inżynierowie, by móc swobodnie manipulować technologiami, muszą cały czas stawać się coraz bardziej kompetentni. To ich wiedza, umiejętności wykorzystywania i łączenia technologii, mogą stworzyć szansę na opracowanie produktu czy innego rozwiązania o ogromnej wartości dla klienta. A przy tym, by jego wartość biznesowa była jak największa, muszą to umieć zrobić w taki sposób, by cały projekt „spinał się” ekonomicznie.

Inżynierowie, by móc swobodnie manipulować technologiami, muszą cały czas stawać się coraz bardziej kompetentni. To ich wiedza, umiejętności wykorzystywania i łączenia technologii, mogą stworzyć szansę na opracowanie produktu czy innego rozwiązania o ogromnej wartości dla klienta. A przy tym, muszą to umieć zrobić w taki sposób, by cały projekt „spinał się” ekonomicznie.

Czy nie jest jednak tak, że to „układanie istniejących klocków” powiększy tak naprawdę dystans między nami, a właścicielami „klocków”? Wszak wszystko co wymyślimy, będzie niezbędnie potrzebowało zewnętrznego produktu czy know­‑how…

Jeśli nauczymy się dobrze integrować „klocki”, to na pewno będziemy w stanie na tym zarobić. Nie zmienia to oczywiście faktu, że będziemy musieli podzielić się marżą z dostawcą „klocków”, lecz pozostała jej część, wynikająca z samej już integracji, i tak powinna być relatywnie wysoka.

W tym kontekście warto jednak też mieć na uwadze, że przyjmując podejście, o którym mówię, nie będziemy musieli walczyć na rynku z chińskimi producentami będącymi w stanie zaoferować dużo niższe ceny niż my, ani też z posiadającymi wyrafinowane technologie Niemcami czy Amerykanami. Będziemy rywalizować na rynku, na którym wszyscy uczestnicy będą mniej więcej równi. A zatem – będziemy walczyli bardziej kompetencjami niż kapitałem.

Na koniec dodam jeszcze, że integracja istniejących rozwiązań jest świetnym pierwszym etapem do tego, by później zbierać i zamieniać kolejne „klocki” kupowane na zewnątrz na „klocki” robione przez siebie.

Integracja istniejących rozwiązań jest świetnym pierwszym etapem do tego, by później zbierać i zamieniać kolejne „klocki” kupowane na zewnątrz na „klocki” robione przez siebie.

Czy byłby Pan w stanie zobrazować to jakimś przykładem?

Spójrzmy na to, jak kilkanaście lat temu wyglądał rynek telefonów komórkowych. Większość producentów stanowili integratorzy istniejących rozwiązań – marki takie, jak HTC, LG czy Motorola. Firmy te kupowały większość komponentów na rynku, a następnie składały je w całość. W dalszym etapie zaczęła się między nimi wielka konkurencja o to, kto – oprócz samego „składania” – zacznie też używać do produkcji własnych komponentów po to, by marża była coraz większa, a cena produktu dla klienta mogła spadać. Ten wyścig trwał przez wiele lat, a ostatecznie – jak wiemy – w praktyce wygrały go Apple i Samsung. Ale to już temat na oddzielną rozmowę.

Nie zmienia to faktu, że wyścig ten pokazał nam, w jaki sposób powinniśmy podchodzić do innowacji – w pierwszej iteracji składamy produkty z elementów dostępnych na rynku, ucząc się tego i doskonaląc się w tym, a następnie, w kolejnej iteracji, myślimy o tym, w jaki sposób robić to efektywniej, szukając albo nowych „klocków”, albo próbując produkować je samemu. Takie podejście pozwoli nam szybciej zarobić pieniądze i elastycznie reagować na zmiany rynkowe. Wracając do przykładu: firma HTC w tej chwili porzuciła rynek smartfonów, ale jest liderem na rynku tzw. gogli do rzeczywistości wirtualnej.

Czy Pana zdaniem nasze – Polaków – cechy narodowe sprzyjają temu, by być dobrymi integratorami?

Powiedziałbym, że i tak, i nie. Zacznę może od tego, dlaczego ta teza mogłaby się nie sprawdzić – żeby być dobrym integratorem, trzeba charakteryzować się wysoką dbałością o szczegóły. Nie może być inaczej, gdy sprzedajemy klientowi de facto obietnicę tego, że rozwiążemy jego problem w sposób kompleksowy. Za to właśnie bierzemy pieniądze. Tymczasem mam wrażenie, że mamy nieraz w Polsce naturalną tendencję do bylejakości pod hasłem „a jakoś to będzie”. Takie podejście będzie nam utrudniało dojście do sukcesu.

Z kolei jeśli chodzi o zalety, wspomniałbym przede wszystkim o sporym zasobie kompetencji w obszarze nowych technologii, a także na polu budowania rozwiązań pod potrzeby konkretnego klienta. Co prawda osoby czy zespoły posiadające takie kompetencje często – będąc w Polsce – pracują dla zagranicznych klientów, co niesamowicie nasiliła pandemia COVID‑19, to jednak gdyby polski prezes chciał zacząć budować tu innowacyjny, zintegrowany produkt, znalazłby w naszym kraju kompetentnych specjalistów oraz dostawców.

Czy nie jest tak, że integrowanie wymaga sporo czasu, a cierpliwości jest u nas akurat często jak na lekarstwo?

Same innowacje to proces długofalowy. Opcja odniesienia sukcesu jako integrator jest dostępna praktycznie wyłącznie dla firm, które działają w perspektywie wieloletniej. Pytanie zatem – ilu polskich przedsiębiorców jest na to gotowych? Ich liczba nie jest pewnie wielka, ale bez wątpienia cały czas rośnie. Widać jak na dłoni, że coraz więcej z nich nie myśli o tym, co będzie robiło za rok czy dwa, a np. za 10 lat. Wówczas – w naturalny sposób – pojawiają się kolejne pytania, jak o to, w jaki sposób zbudować produkt czy usługę, która będzie w stanie utrzymać się na rynku w horyzoncie dekady.

Jakie mogą być odpowiedzi na to pytanie?

Większość wybiera najprostszą możliwą ścieżkę, stawiając na rozrost, zakładając – słusznie poniekąd – że efekt skali pozwoli im obniżyć cenę i zdobyć szerszą rzeszę klientów. Ale są też firmy stawiają na rozwijanie bardzo niszowych rozwiązań, z nadzieją, że będą w stanie daną niszę opanować i zawłaszczyć. To właśnie tego typu podmioty dominują najczęściej we wszelkich rankingach przedstawiających najciekawsze czy najbardziej innowacyjne polskie firmy. To, że tam są, samo w sobie świadczy o tym, że są w stanie podbić rynek, dlatego że lepiej niż inni rozumieją jego potrzeby. Wracamy tu zatem do punktu wyjścia, czyli do zrozumienia potrzeb danej branży czy klienta.

Mając na uwadze bardzo niespokojne czasy, w jakich przyszło nam dziś żyć, nie sposób nie zapytać o to, na ile bezpieczną, odporną na kryzysy strategią jest dla firm wejście na ścieżkę integratorów?

Mądry integrator nie jest zdany na produkty jednego tylko producenta, zawsze ma w zanadrzu plan B, C i D. Bycie odpornym na zawirowania pozwala mu być lepszym od konkurencji właśnie w trudnych czasach. Zatem odpowiedź na Pana pytanie nie jest jednoznaczna, dla jednych integratorów, zdolnych do dywersyfikacji dostawców oraz samych wykorzystywanych produktów, niespokojne czasy mogą być okresem biznesowych „żniw”. Z kolei ci, którzy nie są odpowiednio przygotowani, zapewne nie odnajdą się we współczesnych realiach.

Dla jednych integratorów, zdolnych do dywersyfikacji dostawców oraz samych wykorzystywanych produktów, niespokojne czasy mogą być okresem biznesowych „żniw”. Z kolei ci, którzy nie są odpowiednio przygotowani, zapewne nie odnajdą się we współczesnych realiach.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Globalny wyścig w układach scalonych – co się dzieje na świecie? Jakie wnioski dla Polski?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski, redaktor publikacji Kongresu Obywatelskiego.

Jesteśmy dziś świadkami globalnego wyścigu technologicznego, którego jedną z głównych płaszczyzn jest przestrzeń układów scalonych i procesorów. Mam wrażenie, że większość osób nie wie jednak do końca, co kryje się za tymi pojęciami – czy mógłby Pan pokrótce to wyjaśnić?

Układ scalony to miniaturowy sterownik w urządzeniach elektronicznych, takich jak pralki, domofony czy piloty do telewizorów. Mikroprocesor to zaawansowany układ scalony – czyli program komputerowy, wypalony w kawałku krzemu.

Tworzenie procesora jest bardzo skomplikowanym i wymagającym działaniem – tak technologicznie, jak i finansowo. Słyszy się, że z wytworzeniem wysokospecjalistycznego know­‑how w tym zakresie problemy mają na przykład Chińczycy, a jest to przecież obszar absolutnie newralgiczny z perspektywy tzw. gospodarki przyszłości. Z czego bierze się ta złożoność?

Produkcja procesora to faktycznie skomplikowana i wieloetapowa droga, wymagająca współpracy specjalistów z wielu dziedzin nauki tj. informatyki, chemii, fizyki, robotyki i wielu innych… Współczesna technologia, pozwala na produkcję tranzystorów – czyli podstawowych „składowych” procesora – o wielkości 3, 5 czy 7 nanometrów. Dla porównania: wielkość jednego atomu wynosi mniej więcej 0,1‑0,2 nanometra. Mówimy zatem o wytwarzaniu produktu z elementów niewiele większych niż atom. Co więcej, produkcja procesora wymaga wypalenia go na idealnie czystej krzemowej płytce – każde zabrudzenie materiału powoduje, że tranzystor nie będzie działał. Już samo to pokazuje, jak trudne i wymagające jest to przedsięwzięcie.

Tworzenie procesora to skomplikowana i wieloetapowa droga, wymagająca współpracy specjalistów z wielu dziedzin. Współczesna technologia, pozwala na produkcję tranzystorów niewiele większych niż atom.

Czy można wyróżnić w nim pewne fazy?

Można wyodrębnić trzy zasadnicze etapy. Pierwszy dotyczy zaprojektowania architektury, a zatem wymyślenia, w jaki sposób dany procesor powinien działać, jaką funkcjonalność powinien zapewnić. Następnie trzeba go zaimplementować w postaci programu komputerowego. Stosuje się do tego specjalne języki programowania, umożliwiające jego późniejszą produkcję.

Drugi etap to produkcja, czyli wypalenie programu w kawałku krzemu nie większym niż 2‑3 cm2 (często tylko kilkadziesiąt mm2). To faza długa i skomplikowana, związana z litografią, czyli naświetlaniem płytki bardzo krótkimi falami świetlnymi, stosowaniem środków chemicznych, czy nakładaniem bardzo cienkich warstw metali (często ziem rzadkich). To proces do pewnego stopnia zbliżony do tradycyjnej fotografii, gdzie „kliszą” jest płytka krzemowa pokryta światłoczułym materiałem, a zdjęciem – procesor. Do tego etapu zaliczyłbym też połączenie kilku różnych procesorów i układów scalonych w jeden zaawansowany układ, który możemy znaleźć w naszych telefonach komórkowych i komputerach. Ich produkcja wymaga również specjalistycznych, wysoko zaawansowanych technologii.

Ostatnia faza, która w zasadzie ma miejsce równolegle do dwóch pozostałych, polega na wytworzeniu oprogramowania – bez niego procesory nie byłyby zbyt użyteczne. Oprogramowanie to możemy podzielić na sterowniki, umożliwiające korzystanie z procesora oraz tzw. biblioteki ułatwiające programistom tworzenie zaawansowanych i wydajnych aplikacji.

Kto kontroluje dziś – w sensie biznesowym, a może nawet geopolitycznym – owe płaszczyzny?

To zależy od tego, o jakim procesorze czy układzie scalonym mówimy – jest ich wiele rodzajów. Najbardziej popularnym jest tzw. CPU (czyli Central Processing Unit), który odpowiada za sterowanie laptopem, komputerem osobistym, tabletem czy smartfonem. Są też procesory graficzne czy procesory do sztucznej inteligencji. Sytuacja wygląda nieco inaczej w zależności od segmentu rynku.

Jeśli chodzi o CPU, wykorzystywane do laptopów i komputerów stacjonarnych, to na rynku liczy się tylko dwóch amerykańskich graczy – Intel oraz AMD. Jest to związane z licencją tzw. architektury x86, do której dostęp mają tylko trzy firmy na świecie (trzecią jest tajwańska Via Technologies współpracująca z chińską firmą Zhaoxin, lecz posiada śladowe udziały w globalnym rynku). Nikt inny nie może wyprodukować procesora x86 bez ich zgody. Jest bardzo mało prawdopodobne, że na tym rynku pojawi się ktoś jeszcze.

Całkiem inaczej wygląda to w obszarze tabletów i telefonów komórkowych, gdzie króluje technologia opracowana przez brytyjską firmę ARM. Procesory oparte o architekturę ARM znajdziemy zarówno iPhone’ach, telefonach z Androidem, a nawet tabletach z systemem Windows. ARM sam nie produkuje procesorów, lecz „żyje” z licencjonowania swoich rozwiązań innym, dlatego znajdują się one w produktach wielu producentów. Trzeba jednak pamiętać, że licencja ta jest dość droga i może sobie na nią pozwolić ograniczona liczba firm.

Można zatem powiedzieć, że segment tworzenia architektury procesorów CPU został skutecznie „zabetonowany”. Jest szansa na to, by sytuacja uległa zmianie?

W niedalekiej przyszłości możemy być świadkami pewnego przełomu – w ostatnich latach pojawiła się bowiem na rynku trzecia architektura, RISC‑V, która jest podobna do software’owego open­‑source’u, co znaczy, że jest bezpłatna, otwarta i każdy może jej użyć. Powstała na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley i jest dość intensywnie rozwijana przez wiele firm na świecie. Na jej rozwoju zależy w szczególności podmiotom chińskim, ale nie tylko, gdyż wspierana jest również przez firmy technologiczne ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.

Jeśli RISC‑V się upowszechni, to rozwojem procesorów CPU będzie zajmować się większa liczba producentów. Nie będzie to jednak łatwe – większość oprogramowania na świecie zostało stworzone w architekturze x86 lub ARM i będzie trudno „przepisać je” na nową architekturę. Jeżeli jednak w RISC‑V zainwestuje kilku dużych producentów oprogramowania, popularyzując go wśród użytkowników, to kolejne firmy podążą ich śladem.

Wspominał Pan, że oprócz architektury dla procesorów CPU, warto przyjrzeć się jeszcze dwóm innym.

Tak, po pierwsze procesorowi graficznemu GPU – w jego wypadku twórców architektury jest nieco więcej. Nvidia, AMD oraz Intel produkują procesory na potrzeby gier komputerowych oraz profesjonalnych wizualizacji graficznych. Z kolei projektowaniem procesorów graficznych na urządzenia mobilne, czyli tablety i smartfony – zajmują się firmy brytyjskie jak ARM czy Imagination Technologies oraz amerykańskie Qualcomm i Apple. W ostatnim czasie pojawiają się też procesory GPU chińskich producentów takich jak Moore Threads czy Biren.

Na koniec chciałbym jeszcze powiedzieć o coraz popularniejszych procesorach do uczenia maszynowego czy szerzej do sztucznej inteligencji. Są to nowe rozwiązania, w których nie ma jeszcze wypracowanych jednolitych standardów programowania oraz budowy procesora. W związku z tym na rynku pojawiło się kilku nowych graczy, którzy wymyślają własne metody, dedykowane pod specyficzne potrzeby algorytmów uczenia maszynowego. Tutaj prym wiedzie NVIDIA, lecz mniejsze bariery wejścia na rynek zaowocowały pojawieniem się kilku nowych start‑upów, takich jak brytyjski Graphcore czy amerykański Tenstorrent. Co ciekawe swoje procesory zaczęli tworzyć też giganci pokroju Google’a, który do tej pory zajmował się oprogramowaniem oraz rozwiązaniami chmurowymi. Tutaj „gra” jest jednak cały czas nierozstrzygnięta.

Coraz popularniejsze stają się procesory do uczenia maszynowego czy szerzej do sztucznej inteligencji. Są to nowe rozwiązania, w których nie ma jeszcze wypracowanych jednolitych standardów programowania oraz budowy procesora. Tutaj „gra” jest cały czas nierozstrzygnięta, co może stanowić szansę również dla polskich firm.

Jak natomiast globalny układ sił wygląda na płaszczyźnie produkcyjnej procesorów?

Ten rynek wymaga olbrzymich nakładów finansowych oraz najbardziej zaawansowanych technologii na świecie. W tej rywalizacji pozostało tylko trzech graczy: tajwański TSMC, amerykański Intel, oraz koreański Samsung. Producentów procesorów jest dużo więcej, lecz w ostatnich latach stopniowo powypadali z rywalizacji technologicznej i używają starszych technologii. Warto tutaj dodać, że nie wszystkie procesory muszą być wyprodukowane przy użyciu najbardziej zaawansowanych technologii – te są niezbędne do laptopów czy smartfonów, natomiast do produkcji pralek czy zmywarek spokojnie wystarczą te starsze, przez co dużo tańsze rozwiązania.

Ciekawy jest fakt, że zarówno Intel, Samsung, jak i TSMC do produkcji procesorów używają urządzeń holenderskiej firmy ASML. Można powiedzieć, że jest ona monopolistą na rynku zaawansowanego sprzętu litograficznego, niezbędnego do wytwarzania procesorów i bez wątpienia pozostanie nim w perspektywie przynajmniej kilku najbliższych lat, choć ostatnio stara się ją gonić japoński Canon.

Choć to tajwański TSMC, amerykański Intel i koreański Samsung są głównymi producentami najnowocześniejszych procesorów, to żadna z tych firm nie jest w stanie się obyć bez holenderskiej firmy ASML, która jako jedyna w świecie wytwarza maszyny do produkcji procesorów najnowszej generacji.

Warto też wspomnieć, że w łańcuchu produkcji procesorów niezbędne są bardzo wyspecjalizowane, wysokotechnologiczne firmy, zajmujące się np. wytwarzaniem bardzo czystego krzemu czy różnego typu chemikaliów, wykorzystywanych później w procesie produkcyjnym. Również w tych obszarach coraz mniejsza grupa firm jest w stanie nadążać za najnowocześniejszymi technologiami, co stopniowo zmniejsza konkurencyjność tego rynku.

Ostatnim, trzecim etapem budowy procesorów jest tworzenie oprogramowania. Jak sytuacja wygląda na tej płaszczyźnie?

Sterowniki procesora to specyficzny rodzaj oprogramowania wymagający bardzo dużej wydajności. Natomiast koniec końców, podobnie jak w tysiącach aplikacji, jest to po prostu program komputerowy, software. Ten rynek jest dużo łatwiejszy, bardziej otwarty, nie ma w nim bardzo kosztownych licencji i horrendalnie wysokich barier wejścia, przez co jest miejsce dla większego grona programistów.

Gdzie w całym procesie produkcji procesorów mają szansę zaistnieć polskie firmy?

Zacząłbym od środka, czyli od fabryk produkujących procesory. Tak jak wspominałem, technologie te wymagają olbrzymich nakładów finansowych i wieloletnich badań, na które mogą sobie pozwolić jedynie giganci. Dla nas ten segment jest i będzie niedostępny. Natomiast sytuacja nie wygląda tak źle w obszarze procesorów starszej generacji – mamy w Polsce firmy, które produkują układy scalone, jak np. gdyński Vector.

Niemal niemożliwym wydaje się też wejście polskich firm w obszar architektury wymagającej kupna licencji, gdyż generowałoby to olbrzymie koszty. Wyjątkiem jest tu RISC‑V, w wypadku której swoje rozwiązania mogą tworzyć wszyscy, również Polacy. Mam wrażenie, że obszar ten stanowi na razie naszą nie do końca wykorzystaną szansę – mamy coraz większe grono specjalistów, którzy byliby w stanie projektować takie układy, jednak wymagałoby to jeszcze pewnej organizacji oraz nakładów finansowych.

Z kolei jeśli chodzi o oprogramowanie – tu bez wątpienia Polska jest bardzo mocnym graczem na światowym rynku. Większość gigantów technologicznych z branży IT ma swoje oddziały w naszym kraju, w których pracują zdolni polscy programiści. Kolejnym dowodem na siłę i jakość naszego software’u jest kilka światowej sławy firm produkujących gry komputerowe z siedzibą nad Wisłą tj. CD Project Red, People Can Fly czy Techland.

Polska jest bardzo mocnym graczem na światowym rynku oprogramowania. Większość gigantów technologicznych z branży IT, ma swoje oddziały w naszym kraju, w których pracują zdolni polscy programiści. Polskie firmy to też renomowani producenci gier komputerowych.

Jak rysuje się przyszłość technologii procesorowych – czy fizyka dochodzi już do granic swoich możliwości, czy też człowiek ma jeszcze pewien „zapas” do dalszych optymalizacji oraz pomniejszania tranzystorów?

W branży, o której rozmawiamy, obowiązuje tzw. prawo Moore’a, mówiące o tym, że dzięki rozwojowi technologicznemu, liczba tranzystorów w układzie scalonym podwaja się mniej więcej co 2 lata. Teza ta wynikała z historycznej obserwacji Gordona Moore’a, będącego jednym z pierwszych twórców procesorów. I faktycznie, dotychczas sprawdzała się – od czasu moich studiów, ok. 20 lat temu, tranzystory zostały zmniejszone 100‑krotnie, a ich liczba w procesorze wzrosła 1000‑krotnie. Już wtedy mówiło się o tym, że zbliżamy się do granic fizyki nie pozwalających na dalsze ich zmniejszanie.

Jak widać, przez ten czas naukowcy poradzili sobie jakoś z tymi ograniczeniami. Obecnie firmy technologiczne zapewniają, że w horyzoncie najbliższych pięciu lat mają już gotowe kolejne rozwiązania, które zapewnią dalsze zmniejszanie tranzystorów. Przy wielkościach porównywalnych z rozmiarem atomu samo zmniejszanie tranzystora staje się jednak coraz trudniejsze i droższe, więc ten proces spowalnia. Z drugiej strony w pewien sposób wymusza innowacje związane z budową i upakowaniem tranzystorów oraz nowe rozwiązania architektoniczne.

Na zakończenie mam jeszcze pytanie odnośnie bardzo palącej kwestii rywalizacji między Chinami a Stanami Zjednoczonymi w omawianym obszarze, którą niektórzy nazywają nawet mianem wojny technologicznej. Jaki jest Pana ogląd na tę sytuację?

Z pewnością rywalizacja amerykańsko­‑chińska mocno przyspieszyła. Chińczycy przez ostatnie lata bardzo rozwinęli się we wszystkich trzech etapach produkcji procesorów, o których rozmawialiśmy – zaczęli oni produkować własne urządzenia, opracowywać własne know­‑how. Nie są one jeszcze tak zaawansowane jak te z USA, jednak konsekwentnie nadrabiają zaległości.

Podpisany przez prezydenta Joe Bidena Chips and Science Act bardzo ograniczył dostępność amerykańskich i europejskich technologii podmiotom z Chin. Nie tylko zabronił sprzedaży najbardziej wydajnych procesorów do uczenia maszynowego, sprzętu do produkcji procesorów, łącznie z urządzeniami litograficznymi ASML, ale również oprogramowania wytworzonego przez amerykańskie firmy do produkcji procesorów. O tym aspekcie wcześniej nie wspominałem – żeby wyprodukować procesor, potrzebne są specjalne narzędzia software’owe, produkowane w większości przez przedsiębiorstwa zza oceanu. Jeżeli dany procesor był zaprojektowany przy ich użyciu, to jest on zablokowany na potrzeby chińskiego rynku.

Wszystko to powoduje duże ograniczenia dla tamtejszego przemysłu, w znacznym stopniu spowalniające możliwość tworzenia najbardziej zaawansowanych procesorów w Państwie Środka. Taki cel przyświeca Amerykanom i myślę, że opóźni o kilka lat proces doganiania przez Chiny zachodnich technologii w tej branży.

Działania amerykańskiej administracji powodują duże ograniczenia dla chińskiego przemysłu, w znacznym stopniu spowalniające możliwość tworzenia najbardziej zaawansowanych procesorów w Państwie Środka.

Skip to content