Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

AI – wyleczy sektor zdrowia?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Nie próżnuje Pani w czasie studiów – jeszcze przed uzyskaniem dyplomu zdążyła Pani zostać jednym ze współzałożycieli Radiato.ai (zmieniającego obecnie nazwę na TheLion.ai) czy znaleźć się na prestiżowej liście „25 under 25” magazynu Forbes, wśród najbardziej obiecujących młodych polskich przedsiębiorców‑naukowców.

Realizuję program indywidualnych studiów badawczych na kierunku automatyka i robotyka, w ramach studiów magisterskich na Politechnice Gdańskiej. Pozwala mi to w elastyczny sposób łączyć naukę z rozwijaniem inicjatyw badawczych. Moim największym zainteresowaniem jest sztuczna inteligencja, w szczególności w kontekście wykorzystania jej do rozwiązywania problemów związanych z ochroną zdrowia.

Tak jak Pan wspominał, będąc na trzecim roku studiów, wraz z moim współpracownikiem, Aleksandrem Obuchowskim, otrzymaliśmy nagrodę „25 under 25”, za sprawą założonej przez nas na uczelni studenckiej grupy badawczej skupiającej się wokół zastosowania AI w świecie medycyny. Stworzyliśmy ją, widząc ogromny potencjał sztucznej inteligencji, która może być znaczącym wsparciem w poprawie jakości opieki zdrowotnej. Założyliśmy wtedy start‑up MIDAS (Medical Image Dataset Annotation Service), który później został częścią TheLion.ai.

Czym konkretnie zajmujecie się w ramach TheLion.ai?

Głównym przedmiotem naszej działalności jest opracowywanie rozwiązań wspomagających obszar ochrony zdrowia przy wykorzystaniu sztucznej inteligencji. Część z nich – gdy zależy nam na jak najszerszym dotarciu do placówek medycznych – wypuszczamy open‑source’owo, natomiast część ma charakter w pełni komercyjny. Naszym najbardziej znanym projektem jest system TITAN, który, korzystając ze sztucznej inteligencji, wspiera diagnostykę złośliwości guzów nerek. W tym momencie jest on już testowo wdrożony w trzech pomorskich szpitalach.

Oprócz tego bierzemy również udział w grantach razem ze szpitalami oraz realizujemy ich zlecenia. Zajmujemy się też działalnością szkoleniową – uczymy studentów jak wykorzystywać AI z inżynieryjnego punktu widzenia, a także uświadamiamy lekarzy, w jaki sposób nowoczesna technologia może wspierać ich w pracy.

Na czym polega specyfika realizowanych przez Was projektów związanych ze sztuczną inteligencją?

Generalnie sztuczna inteligencja realizuje dziś w obszarze ochrony zdrowia dość wąskie zadania, będąc pomocnym narzędziem m.in. dla lekarzy radiologów. Mają oni ogrom pracy, a nowoczesne technologie pomagają automatyzować najbardziej żmudne zadania, pozwalając medykom skupić się na tych najważniejszych. Wspomniany przeze mnie wcześniej system TITAN wychodzi naprzeciw problemowi nazbyt asekuracyjnego podejścia do diagnostyki guzów nerek – jak sygnalizowali nam lekarze, dość często zdarza się, że łagodne guzy klasyfikowane są nieco na wyrost jako złośliwe, przez co pacjent może mieć niepotrzebnie usuniętą nerkę. Nasza technologia wspiera lekarzy, dostarczając im dodatkowej opinii i sugerując ponowne przyjrzenie się niektórym przypadkom.

Opracowany przez nas system Titan wychodzi naprzeciw problemowi nazbyt asekuracyjnego podejścia do diagnostyki guzów nerek – dość często zdarza się, że w przypadku niejednoznacznego obrazu łagodne guzy klasyfikowane są jako złośliwe, przez co pacjent niepotrzebnie traci nerkę. Nasza technologia wspiera lekarzy, dostarczając im dodatkowej opinii i sugerując ponowne przyjrzenie się niektórym przypadkom.

Kolejnym z rozwijanych przez nas produktów jest narzędzie mające sprawić, by opisy radiologiczne były bardziej czytelne – tak, by lekarz zlecający badanie mógł błyskawicznie zobaczyć jego najistotniejsze elementy. Obecnie najczęściej bywa tak, że jest on zmuszony do przejścia przez „ścianę tekstu” i zastanawiania się, “co radiolog miał na myśli”. Ponadto doskonalimy także system do budowy zbiorów danych medycznych. Naszym celem jest obniżenie bariery wejścia dla zespołów, które chcą zajmować się opracowywaniem rozwiązań dla medycyny z wykorzystaniem AI.

Jakie wyzwania rodzi ostatni z wymienionych przez Panią projektów?

Dane medyczne są danymi wrażliwymi, których nie można upubliczniać. Z kolei narzędzia wykorzystywane obecnie przez szpitale nie są przystosowane do prowadzenia badań na szeroką skalę i do anonimizacji danych. Były one tworzone według logiki żmudnego analizowania kolejnych przypadków. Nasze rozwiązanie ma być odpowiedzią na ten problem, pozwalając w prosty i bezpieczny sposób wyeksportować z bazy szpitalnej dane „wyczyszczone” z prywatnych informacji na temat pacjentów i lekarzy oraz wygodnie je selekcjonować i filtrować.

Pracujemy nad systemem do budowy zbiorów danych medycznych, za pomocą którego będzie można w prosty i bezpieczny sposób wyeksportować z bazy szpitalnej dane „wyczyszczone” z prywatnych informacji na temat pacjentów i lekarzy oraz wygodnie je selekcjonować i filtrować.

No właśnie – dane: bez nich rozwój sztucznej inteligencji jest niemożliwy. Medycyna jest chyba jednym z obszarów, który może dostarczyć systemom AI największe ich ilości?

Bez wątpienia im więcej wysokojakościowych danych, tym lepsze działanie algorytmów AI. Warto jednak pamiętać, że dostarczane dane medyczne są użyteczne jedynie wtedy, gdy poszczególne obrazy są odpowiednio sparowane z diagnozą lekarską. Tylko w taki sposób, wykorzystując wiedzę ekspercką lekarzy, system będzie w stanie efektywnie się „uczyć”.

Dostarczane dane medyczne są użyteczne jedynie wtedy, gdy poszczególne obrazy są odpowiednio sparowane z diagnozą lekarską. Tylko w taki sposób, wykorzystując wiedzę ekspercką lekarzy, system będzie w stanie efektywnie się „uczyć”.

Jakie są dziś największe bariery związane z wykorzystywaniem sztucznej inteligencji w obszarze ochrony zdrowia?

Po pierwsze muszę wskazać na problem regulacji – brakuje obecnie dedykowanej formy prawnej, która pozwalałaby w szybszy sposób wprowadzać do szpitali i innych placówek medycznych nowoczesne rozwiązania technologiczne. W tym momencie podpadają one w medycynie pod kategorię urządzeń medycznych. Z naszej perspektywy jest to nieadekwatne. Choćby dlatego, że dążymy do tego, by nasze modele stawały się coraz lepsze, dostarczamy im kolejnych danych. To proces ciągły i idealna byłaby dla nas sytuacja, w której stale doszkalamy nasz model w oparciu o nowe przypadki spływające do szpitala. Tymczasem w obecnym systemie prawnym, na każdym etapie doszkalania modelu, musimy ubiegać się o nowy certyfikat dla urządzenia medycznego. To nie tylko znacząco wydłuża cały proces innowacyjnych badań, jest również niezwykle kosztowne.

Drugim istotnym problemem jest kwestia oprogramowania w szpitalach, które jest często stare i nie najlepszej jakości. Utrudnia to efektywne pozyskiwanie danych z placówek.

Czy te bariery skutecznie hamują rozwój narzędzi bazujących na AI w medycynie?

Wykorzystanie sztucznej inteligencji w medycynie przyspiesza dziś w błyskawicznym tempie – mam wrażenie, że tego procesu nie są w stanie skutecznie powstrzymać nawet istniejące bariery. Wciąż jednak – zarówno w Polsce, jak i Europie – trwają dyskusje, w jaki sposób usprawnić proces „wdzierania się” nowoczesnych technologii do szpitali. Wśród nich znajdują się m.in. prowadzone na poziomie Unii Europejskiej prace nad AI Act, czyli regulacją definiującą, w jaki sposób podchodzić do urządzeń wykorzystujących sztuczną inteligencję – nie tylko w medycynie.

Czy TheLion.ai jest białym krukiem, jeśli chodzi o firmy działające na Pomorzu i w Polsce „na styku” sztucznej inteligencji i ochrony zdrowia, czy też podobnego typu przedsiębiorstw powstaje u nas coraz więcej?

Szacuję, że mamy dziś w Polsce około 70 start‑upów działających w branży ochrony zdrowia. Około połowa z nich zajmuje się sztuczną inteligencją. Na Pomorzu mamy chociażby firmę BrainScan.ai, specjalizującą się w rozpoznawaniu patologii wewnątrzczaszkowych na podstawie obrazów tomografii komputerowej. Rozwijanych w naszym kraju rozwiązań trochę zatem jest, jednakże zdecydowana większość znajduje się w początkowej fazie wdrażania.

Czy widzi Pani zainteresowanie ze strony szpitali, by otwierać się na nowoczesne rozwiązania technologiczne?

Podejrzewam, że zdarzają się różne przypadki, natomiast moje doświadczenia są wyłącznie pozytywne. Miałam do tej pory do czynienia z dużą otwartością lekarzy czy zarządów szpitali na tego typu rozwiązania.

Lekarze nie boją się, że sztuczna inteligencja zabierze im miejsca pracy?

Wydaje mi się, że mają oni do niej rozsądne podejście, traktując ją jako kolejne narzędzie, które może pomóc w stawianiu diagnoz – tak samo jak nowoczesna aparatura czy np. testy na COVID. Wdrażane w tym obszarze rozwiązania nie mają na celu zabrania komukolwiek pracy, lecz są wykorzystywane do realizacji pewnych wąskich, szczegółowo zdefiniowanych zadań, wspomagających lekarzy.

Większość lekarzy ma rozsądne podejście do sztucznej inteligencji, traktując ją jako kolejne narzędzie, które może pomóc im w stawianiu diagnoz – tak samo jak nowoczesna aparatura czy np. testy na COVID.

Taką świadomość mają przede wszystkim lekarze pracujący w ośrodkach uniwersyteckich, gdzie często ma miejsce współpraca między różnego rodzaju zespołami badawczymi. Niemniej jednak temat AI w medycynie jest już znany chyba wszystkim – nie ma konferencji medycznej, na której by się nie pojawiał. Mnie osobiście szczególnie cieszy to, że duże zainteresowanie sztuczną inteligencją wykazują studenci, którzy w kolejnych latach będą leczyć pacjentów w polskich szpitalach.

Reasumując – nie ma zatem kontrowersji w stwierdzeniu, że AI stanowi dla medycyny wielką szansę?

Zdecydowanie – powiedziałabym nawet, że to olbrzymia szansa, będąca w stanie rozwiązać, a przynajmniej znacząco zmniejszyć, problem związany z niedoborem lekarzy. W większości miejsc na świecie (nawet w bardzo zamożnych krajach) na jednego medyka przypada bardzo wielu pacjentów. Dodajmy do tego permanentny problem niedofinansowania ochrony zdrowia… AI może pomóc w zautomatyzowaniu niektórych zadań i ich przyspieszeniu, zwalniając nieco „mocy przerobowych” lekarzy i dając im więcej czasu na opiekę nad pacjentem.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

E‑commerce – rozwojowy rollercoaster

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Ostatnim razem rozmawialiśmy w połowie 2019 r. – Gonito było już wtedy uznaną na polskim rynku marką, specjalizującą się w obsłudze przedsiębiorstw chcących zaistnieć na globalnej, wirtualnej platformie Amazon. Mimo wszystko, trudno się było spodziewać, że już cztery lata później zdobędziecie prestiżowy tytuł Diamentu Forbesa, plasując się wśród najdynamiczniej rozwijających się polskich firm. Co się od tego czasu wydarzyło?

Odpowiedź jest prosta: pandemia. W chwili jej pojawienia się na świecie, Gonito faktycznie specjalizowało się w obsłudze przedsiębiorstw chcących prowadzić biznes na Amazon. Rozwijaliśmy się dynamicznie, jednak w skali całego rynku byliśmy raczej dość niewielką agencją, zatrudniającą 15‑20 osób. Na początku 2020 r., kiedy wprowadzane były coraz to nowe obostrzenia związane z COVID-19, a kolejne elementy zakorzenione w świecie „fizycznym” były przenoszone do świata wirtualnego, poczuliśmy że nadszedł dla nas moment na przeskalowanie się i wejście do innej ligi. Czuliśmy, że jeśli mamy wyjść z mikroskali i wypłynąć na szerokie wody, to musimy to zrobić teraz.

Okoliczności temu sprzyjały – nadejście pandemii sprawiło, że nastąpił prawdziwy przypływ klientów. Nie może to dziwić – wraz z kolejnymi obostrzeniami i lockdownami, sklepy internetowe zaczęły intensywnie szukać nowych rynków zbytu oraz partnerów takich jak Gonito, pomagających w wejściu na rynek e‑commerce. Dało nam to dużo odwagi do dalszych działań – zatrudniliśmy wielu nowych pracowników i zaczęliśmy bardzo szybko rosnąć. O ile wcześniej nasz wzrost rok do roku następował liniowo, o tyle na początku 2020 r. miał on już charakter wykładniczy. Okres ten pokazał nam jak szerokie są horyzonty tego rynku i jak wiele rysuje się na nim nowych perspektyw.

Jak dużym wyzwaniem okazało się przeskalowanie Waszego biznesu?

Paradoksalnie nie pamiętam, żeby były z tym większe problemy – sam byłem tym zdziwiony. Wynikało to prawdopodobnie z tego, że rynek był wówczas niesamowicie łatwy i bardzo dużo wybaczał. Początek pandemii był dla nas prawdziwym miesiącem, a właściwie „rokiem miodowym”, podczas którego równolegle bardzo mocno rośliśmy i uczyliśmy się, w jaki sposób działać przy tak szybkim wzroście. Ssanie rynkowe było ogromne, a klienci nie zwracali aż tak dużej uwagi na detale. To dało nam to szeroką przestrzeń do popełniania pewnych błędów i uczenia się. Nie wymagano od nas bardzo silnej dyscypliny w kwestii precyzji działań – klienci chcieli po prostu „dużo, i szybko, najlepiej teraz”, więc my postępowaliśmy analogicznie jeśli chodzi o rozrost firmy: „dużo, szybko i teraz”.

Na początku pandemii rynek e‑commerce’owy był niesamowicie łatwy i bardzo dużo wybaczał. Klienci chcieli po prostu „dużo i szybko, najlepiej teraz”, bez zwracania większej uwagi na detale.

To chyba trochę jak z maseczkami na początku pandemii – było na nie ogromne zapotrzebowanie, a podaż niewystarczająca, przez co wiele osób było gotowych wydawać duże pieniądze nawet za amatorsko wykonane płachty materiału zakrywające usta i nos…

Bardzo słuszna analogia. My w pewnym momencie nie nadążaliśmy już z podstawianiem kolejnych biurek do pokojów i śmialiśmy się, że – nawiązując do kulturystyki – jesteśmy na etapie „robienia masy”. Mieliśmy tego świadomość, jednak sami do końca nie wiedzieliśmy, jak najlepiej ten czas wykorzystać – była to nowość zarówno dla nas, jak i dla całego rynku. Z perspektywy czasu sądzę, że wykorzystaliśmy go na 50‑60%. Brakujące 40‑50% stanowiła przestrzeń na popełnianie błędów.

Czy można powiedzieć, że obecnie nadal trwa okres „robienia masy”, czy też nadszedł już czas na „rzeźbę”?

W tym momencie jest to już zdecydowanie „rzeźba”. Nasze eldorado skończyło się w I połowie 2021 r. Mam wrażenie, że wielu klientów zostało wówczas trochę wybudzonych z e‑commerce’owego snu. Znaczenie handlu przez sieć zaczęło spadać, co przełożyło się na spadek popytu na usługi świadczone przez Gonito. Skłoniło nas to do skupienia się na tym, w jaki sposób najlepiej obsłużyć klientów, a nie w jaki sposób zdobyć kolejnych.

Gdy zbliżał się 2022 r., widzieliśmy już zwiastuny kryzysu w branży i takowy faktycznie niebawem nastąpił. Powiedziałbym wręcz, że o ile pandemia COVID-19 była dla e‑commerce prawdziwym boosterem, o tyle okres postpandemiczny okazał się dla naszej branży tym, czym COVID-19 dla tradycyjnego handlu podczas obostrzeń. Czkawka rozpoczęła się de facto już w styczniu 2022 r., natomiast ostatnich 12 miesięcy to prawdziwa katastrofa.

O ile pandemia COVID-19 była dla e‑commerce prawdziwym boosterem, o tyle okres postpandemiczny okazał się dla naszej branży tym, czym COVID-19 dla tradycyjnego handlu podczas obostrzeń.

Z czego wziął się ten kryzys? W moim wyobrażeniu e‑commerce rósł stopniowo jeszcze przed pandemią, a później nastąpił jego ogromny rozkwit spowodowany lockdownami i innymi obostrzeniami – czy od połowy 2021 r. jego wzrost zaczął hamować, czy też mieliśmy do czynienia z jego realnym spadkiem?

Powiedziałbym, że na początku 2023 r. poziom handlu za pośrednictwem e‑commerce wrócił do stanów odnotowywanych w 2019 r. – a zatem po gwałtownym wzroście nastąpił drastyczny spadek.

Dlaczego przejście na e‑commerce nie okazało się trendem trwałym?

Co do zasady „COVID‑em dla e‑commerce’u”, okazały się czynniki takie jak: przerwane łańcuchy dostaw, inflacja, niepokoje społeczne oraz kolejne niby‑fale COVID-19, które do końca tymi falami nie były, co powodowało, że ludzie stawali się nimi coraz bardziej zmęczeni i z coraz większą chęcią – nieco niepokornie – zaczynali decydować się na zakupy w centrach handlowych, a nie w sieci. Bardzo ważnym czynnikiem dławiącym rozwój e‑commerce okazała się też wojna w Ukrainie, której konsekwencjami były m.in. duże braki surowcowe w branżach o strategicznym znaczeniu dla wirtualnego handlu, takich jak: meblarska czy wnętrzarska, jak również duży niepokój wśród klientów, którzy – bojąc się potencjalnych konsekwencji konfliktu zbrojnego – zaczęli w naturalny sposób zaciskać pasa.

„COVID‑em dla e‑commerce’u”, okazały się w ostatnim czasie czynniki takie jak: przerwane łańcuchy dostaw, inflacja, niepokoje społeczne, kolejne niby‑fale COVID-19, czy wojna w Ukrainie.

Masz tu na myśli rynek polski?

Nie tylko – podobne mechanizmy dotyczyły innych europejskich rynków. Pamiętajmy, że – dla przykładu – niemiecki rynek meblarski jest dość mocno uzależniony od rynku polskiego. Jesteśmy bodaj drugim największym, po Chinach, eksporterem mebli do Niemiec, więc zatrzymanie dostaw surowca z Ukrainy czy Białorusi przełożyło się na spadającą dostępność finalnych produktów w magazynach, również u naszych zachodnich sąsiadów.

Z kolei inflacja poskutkowała tym, że klienci zaczęli bardzo mocno analizować zasobność swoich portfeli i oglądać kilkukrotnie każdą złotówkę czy euro przed ich wydaniem. Efektem tego był trend, który określamy mianem e‑commerce’owego window shoppingu. Po otwarciu kart produktowych w sklepach internetowych, klienci znacznie rzadziej niż wcześniej decydowali się na dokonanie transakcji.

Idąc dalej, szeroko rozumiane niepokoje społeczne, w dużej mierze generowane przez media straszące np. potencjalnym nadejściem wojny czy kolejnych pandemii, również przełożyły się na znacznie bardziej konserwatywne podchodzenie do zakupów. Stąd też wstrzymanych zostało wiele drobnych inwestycji pokroju remontów mieszkań itp. Swoje znaczenie w pojawieniu się kryzysu, jaki dotknął e‑commerce miał też fakt, że po zakończeniu okresu najbardziej restrykcyjnych obostrzeń związanych z pandemią, wielu ludzi z własnej woli przeniosło się bardziej do świata offline. A częstsze chodzenie do galerii handlowych oznacza zmniejszony ruch w handlu wirtualnym.

Jak zmienia się krajobraz branży e‑commerce w dobie kryzysu?

Przede wszystkim bardzo szybko zostały zweryfikowane małe, nieprofesjonalne, powiedziałbym wręcz: „śmieciowe” sklepy internetowe. W ostatnim czasie poupadało bardzo wiele takich para‑sklepów, które starały się wybić na okresie COVID‑u. Gdy boom na handel wirtualny się skończył, gdy trzeba było zacząć szukać marży, nie miały one już szans na rynku. Szczególnie, że klienci też nauczyli się „polować” na najkorzystniejsze oferty.

Swoją drogą, przed nadejściem kryzysu na rynku e‑commerce, gdy rozwój handlu wirtualnego znajdował się jeszcze „na fali”, wiele sklepów internetowych było nabywanych przez większe firmy, następowały liczne konsolidacje. Najlepszy przykład stanowi firma Thrasio, specjalizująca się w przejmowaniu e‑biznesów. Jeszcze na początku ub.r. była ona wyceniana na około 7 mld dolarów, a przez kolejne pół roku wycena ta zmalała o 80%. Pokazuje to skalę tąpnięcia.

Okres pandemii sprzyjał zatem oligopolizacji e‑commerce’owego rynku?

Okres postpandemiczny. W trakcie pandemii było na odwrót: wówczas na rynku było miejsce dla każdego. Można to porównać do handlu „fizycznego” na początku lat 90. w Polsce – jeśli miałeś busa wypchanego pod sufit trampkami, to i tak nie miałeś problemu z ich sprzedaniem na Jarmarku Europa czy innym targowisku. Z kolei po jakimś czasie, gdy już się do kapitalizmu przyzwyczailiśmy i nim „nasyciliśmy”, handel bazarowy stopniowo zaczął wygasać, a w jego miejsce pojawiały się większe, bardziej profesjonalne sklepy, które zwiększały nieraz swoją „masę” dzięki konsolidacjom. Oczywiście – wspomniany handel bazarowy trwał jeszcze przez kilkanaście lat, natomiast w świecie e‑handlu, z racji na szybkość wymiany informacji i podejmowanych działań, przejście z okresu eldorado do okresu kryzysu trwało znacznie, znacznie krócej.

Cofnijmy się jeszcze do 2019 r. i naszej ostatniej rozmowy – wówczas mieliście swoje określone specjalizacje, w których byliście jednym z liderów na polskim rynku. Czy nadejście pandemii zmieniło Wasze portfolio usług, czy też Wasza oferta pozostała mniej więcej podobna?

Nasza oferta uległa zmianie – stała się znacznie bardziej kompleksowa. Zatrudniając coraz więcej osób, byliśmy w stanie oferować szerszy wachlarz usług, co doskonale się sprawdziło. Dziś, mając na pokładzie ponad 130 pracowników, jesteśmy w stanie zaoferować naszym klientom szerokie, bogate pakiety.

Zmienił się też balans wykonywanych przez nas usług – od czasu COVID-19 definiujemy siebie przede wszystkim jako firmę obsługującą sprzedaż na marketplace’ach. Jesteśmy takim one‑stop‑shopem dla działalności na marketplace. Mówiąc najkonkretniej jak się da: przychodzi do nas sklep internetowy, który mówi, że chce prowadzić swoją sprzedaż na Amazonie, eBayu i na kilku innych platformach, a my odpowiadamy za to, by wszędzie tam go wdrożyć i obsłużyć.

Od czasu COVID-19 definiujemy siebie przede wszystkim jako one‑stop‑shop dla działalności na marketplace.

Swoją drogą, marketplace’y to również typ biznesu, który upowszechnił się, a w wielu przypadkach nawet zrodził, podczas pandemii…

Marketplace’owanie wszystkiego co się da stanowi moim zdaniem jeden z symboli COVID‑u. To właśnie w trakcie pandemii powstała większość obecnie prosperujących biznesów tego typu, z kolei te, istniejące już wcześniej osiągnęły w tym czasie wyraźny wzrost. Zresztą, powstały nawet firmy takie jak Mirakl, która stanowi platformę wyspecjalizowaną w tworzeniu nowych marketplace’ów.

Jak określiłbyś główne przewagi konkurencyjne Gonito na polskim i międzynarodowym rynku – wszak firm o podobnym do Waszego profilu jest zapewne bez liku.

Po pierwsze – ekspercka wiedza w obszarze marketplace’ów. W ostatnich miesiącach niejednokrotnie przekonałem się, że jest ona w naszym przypadku – podobnie zresztą jak nasze doświadczenie – dość unikatową wartością na rynku, którą nie jest łatwo przyswoić. Nie udaje się to wielu znacznie większym od nas graczom. Dlatego też nasze usługi są przez klientów nadal traktowane jako wysokospecjalistyczne.

Po drugie – bardzo mocno stawiamy na automatyzację: zarówno w odniesieniu do wykonywanej przez nas pracy, jak również jeśli chodzi o działalność naszych klientów. Coraz częściej udaje nam się doprowadzać do sytuacji, w której obsługujemy klienta może nie bezosobowo, jednak znacznie ograniczając zasób manualnej pracy. Zaczynamy mocno orbitować wokół obszaru IT i technologicznego.

W jaki sposób pandemia wpłynęła na e‑handlowe relacje z chińskimi producentami, jak również z wirtualnymi platformami handlowymi z Państwa Środka?

Cała branża e‑commerce’u odczuwa na własnej skórze skutki przerwanych w trakcie pandemii łańcuchów dostaw. Ostatecznie jednak Chiny nadal pozostają największym dostawcą produktów, jeśli chodzi o praktycznie wszystkie e‑commerce’owe rynki na świecie.

Z drugiej jednak strony da się zauważyć kres zamawiania towarów bezpośrednio z chińskich oraz szerzej – azjatyckich – platform po tym jak z Polski wycofało się Shopee, po tym jak dość mocno z naszego rynku „zwinął się” Wish, czy wreszcie biorąc pod uwagę fakt, że spektakularnego sukcesu nie udało się u nas odnieść Alibabie, pomimo mocnej walki o rynek. Fenomenem w Polsce nie okazał się także AliExpress, choć starał się, stawiał nawet własne paczkomaty.

Dlaczego próby zdobycia polskiego rynku przez azjatyckie platformy spełzły na niczym?

Klienci przywykli do komfortu dostaw, jaki zapewniają Allegro Smart czy Amazon Prime. Co więcej, mało komu chce się czekać 3‑4 tygodnie na dostawę z Chin. Są oni gotowi zapłacić za produkt więcej, kupując go „na miejscu” od pośrednika. Widać tu zmianę – jeszcze do niedawna polscy klienci bardzo mocno celowali w znalezienie jak najtańszej oferty, nawet kosztem długiego oczekiwania na towar. Teraz zbliżyli się do modelu klienta zachodnioeuropejskiego, który jest bardzo „wygodnicki” i przy wyborze oferty nie kieruje się wyłącznie ceną.

Jeszcze do niedawna polscy klienci bardzo mocno celowali w znalezienie jak najtańszej oferty, nawet kosztem długiego oczekiwania na towar. Teraz zbliżyli się do modelu klienta zachodnioeuropejskiego, który jest bardzo „wygodnicki” i przy wyborze oferty nie kieruje się wyłącznie ceną.

Kiedy rozmawialiśmy przed pandemią, mówiłeś o specyfice polskiego rynku, na którym – w przeciwieństwie do innych europejskich rynków – dominującej pozycji nie mają żadne globalne platformy, lecz nasze rodzime Allegro. Czy coś się w tej kwestii zmieniło, czy widać jakąś zmianę tego trendu?

Żeby na polskim rynku bić się z Allegro trzeba mieć świadomość, że jest to long‑distance run, w którego centrum znajduje się lojalność klientów. W tym najlepszy jest moim zdaniem Amazon i na ten moment tylko on może w pewnej perspektywie czasowej stanowić zagrożenie dla pozycji rynkowej Allegro.

Z kolei żadnych szans nie mają na to platformy, które raz na jakiś czas starają się wejść na polski rynek „na hurra”. Najlepszym tego przykładem jest wspomniane Shopee, czyli singapurski marketplace, oferujący głównie produkty chińskiego pochodzenia. Wchodząc do Polski starali się przyciągnąć tutejszych klientów darmowymi dostawami i bardzo dużymi promocjami. Robili to bardzo ekspresyjnie, krzykliwie, stale zaznaczając swoją obecność w mediach. Koniec końców okazali się być jednak nieco ładniej ubranym AliExpressem, czyli platformą, na której trzeba czekać 3‑4 tygodnie na dostawę, która oferuje bardzo tanie towary dostępne na chińskich platformach. Jak się okazało – obniżki cen i darmowe dostawy, czyli de facto rozdawnictwo pieniędzy na szeroką skalę, nie utorowały Shopee drogi do zbudowania z klientami trwałej relacji i osiągnięcia sukcesu. Skończyło się to zniknięciem z polskiego rynku – podobnie jak wcześniej z Francji czy Meksyku.

W jaki zatem sposób zlojalizować klienta na polskim rynku?

Krótkoterminowo rozdawanie pieniędzy może zadziałać, jednak tylko do czasu, kiedy się ono nie zakończy. W długodystansowych biegach korzystniejsze są natomiast te platformy, które są utkwione na określonym marketplace już od dłuższego czasu, bo nawet jeśli nie zawsze mają najniższe ceny, to są one kojarzone przez klientów jako miejsce, w którym kupowało się „od zawsze”. Dlatego też zdetronizowanie Allegro wydaje się być misją niezwykle trudną, o ile nie niemożliwą.

Jakie są Twoje przewidywania na najbliższą przyszłość – czy po tym, jak sinusoida e‑commerce’owa zaliczyła spadki, jest szansa na to, że będzie rosnąć?

Będzie wzrastać liniowo, sądzę, że o około 10‑12% rocznie. Na tę chwilę nie sądzę, by groziły nam nowe szoki, generujące ogromne wzrosty bądź też drastyczne załamania. Myślę, że po rollercoasterze z ostatnich 2‑3 lat, czeka nas okres względnej stabilizacji. Widzimy to zresztą po ostatnich 2‑3 miesiącach, które stanowią dla nas swego rodzaju przebiśniegi po roku kryzysu. Sytuacja się normuje, zaczyna być w miarę dobrze.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorze fotowoltaicznym potentatem – czy to możliwe?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jak rysuje się dziś sytuacja na rynku fotowoltaiki w Polsce?

Fotowoltaika osiągnęła w naszym kraju 12,5 GW zainstalowanych mocy. Pod względem wzrostu zainstalowanych mocy PV w 2022 r. Polska zajęła 3. miejsce w Europie (4,9 GW), za Niemcami (7,9 GW) i Hiszpanią (7,5 GW). Pod względem łącznej mocy zainstalowanej i produkcji energii znajdujemy się na 6. miejscu w skali Unii Europejskiej. Tak duże rozpowszechnienie źródeł PV możemy zawdzięczać w dużej mierze stosowanym w ostatnich latach metodom wsparcia instalacji fotowoltaicznych, które były nakierowane na małych klientów, w większości prosumentów. Wiele osób zachęconych wsparciem zdecydowało się na inwestycje w źródła PV, czego efektem jest to, że ze wspomnianych 12,5 GW, niemal 8 to instalacje małe, dachowe. Nie może zatem dziwić, że fotowoltaika stanowi ponad połowę mocy zainstalowanych w Polsce w OZE, będąc liderem wśród zielonych źródeł.

Tak dynamiczny rozwój fotowoltaiki możemy zatem zawdzięczać przede wszystkim atrakcyjnym zachętom ze strony państwa?

To z pewnością bardzo ważny powód. Nie mniej istotny dotyczy jednak tego, że w ostatnich latach nastąpił wyraźny spadek cen urządzeń niezbędnych do budowy farm fotowoltaicznych, jak np. modułów czy inwerterów. W dodatku nałożyła się na to obecna sytuacja międzynarodowa, z pandemią i wojną w Ukrainie na czele, które spowodowały wzrost cen energii. W efekcie – nawet bez znacznego wsparcia – pojawił się rynek o dużym potencjale dla wielkich inwestorów, zarówno krajowych, jak i zagranicznych. Dlatego też w ostatnim czasie powstało w Polsce tak wiele farm fotowoltaicznych. Największą z nich, a zarazem w ogóle jedna z największych farm PV w Europie, jest ta zlokalizowana w Zwartowie, w województwie zachodniopomorskim. Ma moc 290 MW, czyli byłaby w stanie zasilić w energię miasto wielkości Gdańska.

Czy można mówić o pewnego rodzaju „nasyceniu” rynkowym instalacjami PV, czy też daleko nam jeszcze do pełnego wykorzystania potencjału?

Do nasycenia nam jeszcze daleko, zresztą warto mieć na uwadze, że pomimo tak szerokiego rozwoju fotowoltaiki na polskim rynku, generalnie mamy opóźnienie w jej wykorzystywaniu. W wielu innych państwach kilka lat przed nami przekonano się, że jest to najtańsze i najszybsze w budowie źródło energii. Zapóźnienie mamy chociażby w tzw. agrofotowoltaice, czyli instalowaniu źródeł na obszarach rolnych, a nie wykorzystywaniu tylko nieużytków, terenów zdewastowanych, poprzemysłowych, parkingów czy słabej klasy ziemi. Trend ten jest już powszechny w Europie Zachodniej, a do nas dopiero przychodzi. A to tylko jeden z przykładów, których mógłbym wymieniać wiele. Nie mam wątpliwości, że w Polsce jest nadal bardzo szerokie pole do rozwoju fotowoltaiki – rozpoczynając od nauki, przez technologię, produkcję, montaż, serwisy, aż na recyklingu kończąc.

Mamy dziś w Polsce zapóźnienie m.in. w tzw. agrofotowoltaice, czyli instalowaniu źródeł na obszarach rolnych, a nie wykorzystywaniu tylko nieużytków, terenów zdewastowanych, poprzemysłowych, parkingów czy słabej klasy ziemi. Trend ten jest już powszechny w Europie Zachodniej, a do nas dopiero przychodzi.

Jak zidentyfikowałby Pan główne zagrożenia dotyczące dalszego rozwoju fotowoltaiki w Polsce?

Zacząłbym od tego, co zagrożeniem z pewnością nie jest – nie można bowiem mówić ani o barierze technologicznej, ani ekonomicznej, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju urządzenia PV. Na rynku jest już dostępna ogromna ilość modułów, falowników, stabilizatorów energii, regulatorów. Są znakomite systemy, monitoring, urządzenia śledzące słońce czy zaawansowane zabezpieczenia przeciwpożarowe, niezwykle istotne w kontekście instalacji dachowych.

Co zatem jest barierą?

W polskich realiach jest nią z pewnością dostęp do sieci. Mamy dziś do czynienia z coraz większą liczbą odmów zezwoleń na podłączenie instalacji fotowoltaicznych. Zaczyna to być duży problem. Jego źródło jest oczywiste – słaby stan sieci elektroenergetycznej, wynikający z tego, że jest ona stara i tworzono ją według innej logiki, opierającej się o przyłączanie do systemu dużych elektrowni.

Na świecie radzą sobie z tym na różne sposoby – od wykorzystania inteligentnych liczników energii, aż po wprowadzanie sztucznej inteligencji w celu bilansowania potrzeb i dostępności energii czy to w regionie, kraju, czy nawet na kontynencie. W tym obszarze następuje dziś zresztą potężny rozwój technologiczny. Również w Polsce najsensowniejszym działaniem wydaje się być w tym kontekście zwiększenie poziomu inwestycji w sieci oraz szerokie wprowadzanie najnowocześniejszych systemów cyfrowych.

Co jeszcze może okazać się dla nas kulą u nogi?

Niezwykle istotnym czynnikiem w kontekście dalszego rozwoju źródeł odnawialnych jest – często niedoceniana – świadomość społeczna. Na szczęście, w odróżnieniu od tego, co było u nas np. 10 lat temu, większość Polaków doskonale wie, czym jest fotowoltaika i jakie korzyści przynosi. Co więcej, przeglądając internet czy kanały telewizyjne, a nawet jadąc autem przez Polskę, widzimy gigantyczną liczbę reklam związanych z branżą OZE.

Niestety, w kontrze do wspomnianych pozytywnych aspektów, w naszym kraju istnieje duża grupa lobbystów zainteresowanych obroną paliw kopalnych i jak najdłuższym ich wykorzystywaniem. Za ich sprawą do opinii publicznej dochodzą nieraz nieprawdziwe bądź zmanipulowane informacje na temat PV, jak np. to, że w ogólnym rozrachunku fotowoltaika jest droga, że jest niestabilna, że zabiera miejsca pracy czy obszary rolne. Eksponowanie wyłącznie zagrożeń – bardzo często wydumanych – związanych z PV, wpływać może na jej bardziej negatywne postrzeganie społeczne, co napawa mnie niepokojem.

Niezwykle istotnym czynnikiem w kontekście dalszego rozwoju źródeł odnawialnych jest – często niedoceniana – świadomość społeczna. Eksponowanie wyłącznie zagrożeń – bardzo często wydumanych – wpływać może na jej bardziej negatywne postrzeganie społeczne, co napawa niepokojem.

Nie powinniśmy chyba jednak sekować wskazywania nie tylko szans, ale i zagrożeń związanych z odnawialnymi źródłami energii?

Zdecydowanie nie, jednak nie powinniśmy też puszczać płazem oczywistych manipulacji ze strony środowisk chcących bronić za wszelką cenę energetyki opartej na paliwach kopalnych. Dla przykładu – mało kto wie, że Elektrownia Bełchatów spala jedną tonę węgla na sekundę, a w ciągu doby emituje 100 tys. ton CO2 oraz ogromne ilości innych szkodliwych pierwiastków. Tej emisji nie są w stanie skompensować wszystkie polskie lasy razem wzięte, a mówimy przecież tylko o jednej elektrowni. Nie rozumiem, jak można opowiadać się dziś za kontynuacją modelu energetycznego opartego na tego typu „trucicielach” środowiska.

Mimo wszystko wydaje się, że czas paliw kopalnych zbliża się ku końcowi, czego zdecydowanie domaga się chociażby Unia Europejska. Zakładając, że jest to prawda – wcale nie musi to jednak oznaczać, że systemy elektroenergetyczne poszczególnych państw Europy i świata zostaną zdominowane przez OZE, gdyż pozostaje jeszcze energetyka atomowa, którą planujemy rozwijać również w Polsce.

Elektrownie atomowe są quasi­­‑czystymi źródłami energii o bardzo wysokiej stabilności i w wielu miejscach stanowią faktycznie alternatywę dla źródeł odnawialnych. Ich największym minusem – obok szkodliwych, radioaktywnych odpadów – jest jednak wysoki koszt budowy. Żeby postawić jednostkę o mocy około 5 GW, potrzeba około 20 mld dolarów, a czas realizacji może trwać 12‑15 lat, w zależności od użytych rozwiązań. W skrócie: czekamy bardzo długo i płacimy bardzo drogo.

Dla porównania – tylko w styczniu i lutym br. oddano w Chinach instalacje fotowoltaiczne o łącznej mocy przekraczającej 20 GW. Nawet jeśli przyjmiemy, że energia słoneczna nie jest stabilna, dzieląc uzyskaną moc przez 4, wychodzi nam, że równowartość energetyczną elektrowni atomowej udało się w Państwie Środka zbudować w kilka miesięcy, a nie w kilkanaście lat i to za znacznie niższe środki finansowe. Moją intencją nie jest krytyka źródeł jądrowych – stanowią one zdecydowanie lepszą alternatywę od np. elektrowni węglowych, jednakże myśląc nad przyszłością polskiego systemu, warto zadać sobie pytanie: jak daleko do przodu w ciągu najbliższych 15 lat, w których będziemy budowali atom, pójdą źródła odnawialne? I czy nie okaże się, że wyjdziemy na tym jak Zabłocki na mydle.

Źródła jądrowe stanowią znacznie lepszą alternatywę od elektrowni węglowych, jednakże myśląc nad przyszłością polskiego systemu elektroenergetycznego, warto zadać sobie pytanie: jak daleko do przodu w ciągu najbliższych 15 lat, w których będziemy budowali atom, pójdą źródła odnawialne?

Chciałbym jednak przestrzec przed jednym, niestety prawdopodobnym scenariuszem, w którym przez najbliższych 20‑30 lat przyjmiemy strategię dwubiegunowego systemu bezpieczeństwa energetycznego kraju. To znaczy – z jednej strony zainwestujemy w źródła zielone oraz ewentualnie w energetykę atomową, a z drugiej wydamy pieniądze na renowację przestarzałych węglowych bloków energetycznych. Czy mamy świadomość, że te drugie nigdy się nam nie zwrócą? Trzeba wskakiwać do nowego pociągu, a nie balansować między nowym, a starym.

Zahaczmy o wątek pomorski – jaka może być rola naszego regionu w nowozdefiniowanym polskim systemie elektroenergetycznym, bazującym w dużej mierze na odnawialnych źródłach energii?

W czasach gdy projektowano polski system elektroenergetyczny, największe potrzeby energetyczne naszego kraju były skupione w jego południowej części, przede wszystkim na Śląsku, gdzie mieszkało 1/5 ludności, gdzie funkcjonowały kopalnie, huty i innego typu liczne zakłady przemysłowe. Na południu kraju zlokalizowana została większość naszych elektrowni, a na Wybrzeżu, na którym też obecny był przecież duży przemysł, elektrowni nie postawiono – tu energia wędrowała sieciami przesyłowymi z południa.

Przenosząc się do współczesności – myśląc o przyszłym kształcie polskiej sieci elektroenergetycznej, trzeba przede wszystkim zdefiniować potrzeby naszego przemysłu, który jest ogromnym konsumentem energii. Wymaga to głębszego namysłu, czego najlepszym przykładem jest chociażby przemysł związany z produkcją samochodów spalinowych, który – biorąc na poważnie unijne założenia – po 2035 r. nie będzie miał w Europie racji bytu. Pojawia się zatem pytanie, co stanie się z polskimi fabrykami, które produkują specyficzne elementy aut, jak np. silniki? Należy się zastanowić, jakie rodzaje działalności produkcyjnej w Polsce pozostaną, a jakie nie oraz jakiego typu produkcja będzie się rozwijała w miejsce tej zamykanej.

Myśląc o przyszłym kształcie polskiej sieci elektroenergetycznej, trzeba przede wszystkim zdefiniować potrzeby naszego przemysłu, który jest ogromnym konsumentem energii.

To tylko jeden z wielu czynników, które trzeba mieć na uwadze w kontekście projektowania sieci energetycznej. Innym, bardzo istotnym założeniem powinno być dążenie do tego, by energia produkowana była lokalnie i zużywana lokalnie, a nie transferowana przez cały kraj do miejsca wykorzystania.

Czy można mówić o dobrych warunkach klimatycznych dla rozwoju fotowoltaiki na Pomorzu?

Niech za odpowiedź posłuży poniższy przykład: moja firma zbudowała farmę fotowoltaiczną o mocy 1,3 MW w bułgarskim Kruszare. Identyczna farma powstała niedługo później w województwie lubelskim, w gminie Wisznice. Po kilku latach miałem okazję porównać dokładne wyniki obydwu elektrowni i okazało się, że wygenerowały niemal identyczną ilość energii. A przecież wydawałoby się, że więcej energii powinna wytworzyć instalacja z Bułgarii, kojarzącej się nam przecież ze słońcem. Co jeszcze ciekawsze, analiza danych doprowadziła mnie do wniosku, że w okresie listopad‑luty na polskiej farmie produkowano dwa razy mniej energii niż w Bułgarii, a latem – dużo więcej.

Jak to możliwe? Odpowiedź jest prosta: po pierwsze, w Polsce ze względu na szerokość geograficzną latem dzień jest dużo dłuższy, a zimą dużo krótszy. Po drugie – krzemowe panele fotowoltaiczne tracą swoją wydajność przy bardzo wysokich temperaturach: im bardziej się rozgrzeją, tym słabiej działają. Działa to na korzyść państw takich jak nasze, a w szczególności regionów takich jak Wybrzeże. Cóż bowiem z tego, że jest u nas mniej słońca niż nad Morzem Czarnym czy Śródziemnym, skoro jeżeli już się pojawi, pozwala ono na znacznie bardziej wydajną pracę paneli? Nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby Pomorze było „obłożone” fotowoltaiką – nie tylko na dachach domów, ale też za sprawą większych instalacji montowanych m.in. na wysypiskach śmieci czy terenach poprzemysłowych.

Warto zatem dziś dalej „wchodzić” w fotowoltaikę?

Jestem przekonany, że stoimy u progu ery odnawialnych źródeł energii. Rozpoczynamy nową epokę, w której OZE oraz cały przemysł z nimi związany będą stanowiły koło napędowe globalnej gospodarki. Wiedzą o tym wszystkie państwa i wszystkie one również – w wolniejszym lub szybszym tempie – idą w tym kierunku. Za większością przemawia głównie czynnik ekonomiczny, ale wiele z nich ma na uwadze także wzgląd ekologiczny, związany z ograniczeniem emisji dwutlenku węgla oraz zanieczyszczeń. Będąc członkiem Unii Europejskiej doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, a co więcej – jesteśmy zobligowani do konkretnych działań w tym kierunku. Jeśli więc pyta Pan, czy warto iść w kierunku fotowoltaiki, czyli jednego z OZE, to odpowiadam: owszem, i nie ma ku temu żadnych wątpliwości.

Jestem przekonany, że stoimy u progu ery odnawialnych źródeł energii. Rozpoczynamy nową epokę, w której OZE oraz cały przemysł z nimi związany będą stanowiły koło napędowe globalnej gospodarki.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Polski pomysł na globalny handel automatyką przemysłową

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Pandemia stała się z perspektywy biznesu niezwykle trudnym czasem – jej negatywne konsekwencje wprawiły wiele firm w kłopoty, a niejedną doprowadziły do upadku. Przykład Automa.Net pokazuje jednak, że dla niektórych przedsiębiorców kryzys potrafił być też okresem niezwykle twórczym, rodzącym owoce w postaci nowych pomysłów biznesowych…

Faktycznie – Automa.Net została założona w 2021 r., czyli w „erze” pandemicznej. Pomysł biznesowy od początku opierał się na idei stworzenia marketplace’u, a zatem miejsca, platformy, do tworzenia jak największej ilości połączeń między firmami, które oferują swoje produkty bądź usługi, a kupującymi. Przykładowo – Uber jest marketplace’em w obszarze przejazdów: ktoś oferuje możliwość przejazdu, a ktoś inny chce ten przejazd kupić. My zdecydowaliśmy się na otwarcie marketplace’u dla produktów wykorzystywanych w branży automatyki przemysłowej, aby poprawić płynność ich przepływu na świecie, która została bardzo mocno zachwiana przez pandemię.

Nasz pomysł biznesowy od początku opierał się na idei stworzenia marketplace’u, a zatem platformy, do tworzenia jak największej ilości połączeń między firmami, które oferują swoje produkty bądź usługi, a kupującymi. Zdecydowaliśmy się na otwarcie go dla produktów wykorzystywanych w branży automatyki przemysłowej, aby poprawić płynność ich przepływu na świecie, która została bardzo mocno zachwiana przez pandemię.

Żeby być jednak zupełnie szczerym – już wcześniej, jeszcze przed kryzysem prowadziłem w Anglii, razem ze wspólnikami marketplace dla produktów hydraulicznych i pneumatycznych. W momencie, kiedy wybuchła pandemia – również ze względów personalnych – zdecydowałem się przeprowadzić do Polski i zostać tu na stałe. Rozstałem się ze wspólnikami i pojawiło się pytanie: co dalej? Zdecydowałem się wówczas na otwarcie kolejnego marketplace’u, tyle że działającego na innym rynku.

Dlaczego zdecydował się Pan akurat na branżę automatyki przemysłowej – miał Pan ją okazję już wcześniej poznać, czy też może doszły Pana słuchy o jej problemach wynikających m.in. z przerwanych łańcuchów dostaw i uznał Pan to za sporą szansę biznesową?

Słyszeliśmy o problemach automatyki przemysłowej, podobnie zresztą jak o problemach kilku innych branż, nad których obsługą również się zastanawialiśmy. Rozważaliśmy też bowiem skupienie się m.in. na rynku części rolniczych czy automotive. W końcu przeprowadziliśmy analizę SWOT, a także kilka innych porównań i summa summarum padło na automatykę. W naszej ofercie mamy zatem m.in. różnego rodzaju elektronikę przemysłową, jak półprzewodniki czy tranzystory, a także liczne komponenty mechaniczne – łożyska, pasy klinowe itp.

W jaki sposób udało Wam się „rozkręcić” biznes i przekonać dostawców oraz odbiorców z Polski oraz zagranicy do pojawienia się w Automa.Net? Pandemia albo uniemożliwiała, albo też bardzo utrudniała możliwość przeprowadzania spotkań biznesowych.

To prawda, lecz z drugiej strony był to czas, w którym wszyscy zaczynali rozmawiać ze sobą przez wideo oraz zaznaczać swoją obecność w profesjonalnych mediach społecznościowych, jak np. na LinkedInie. To właśnie na tej platformie rozpoczęliśmy szukać pierwszych firm do współpracy – odbyliśmy rozmowy z dziesiątkami przedsiębiorstw z całej Europy. Ze wszystkimi komunikowaliśmy się przez internet, bez potrzeby ruszania się z Polski.

Na naszą korzyść działało to, że pewną część tych firm – zakładałbym, że około 5% – znaliśmy wcześniej. Ułatwiało to prowadzenie rozmów. Nie zmienia to jednak faktu, że zdecydowaną większość dopiero poznawaliśmy. Rynek ten był dla nas mimo wszystko nowy – pisaliśmy do właścicieli firm na LinkedInie, wysyłaliśmy maile. Oczywiście, w zdecydowanej większości przypadków nie doczekiwaliśmy się odzewu, jednak mieliśmy świadomość, że jeśli na 100 wysłanych wiadomości otrzymamy 20 zwrotek, a kilka firm przekonamy do naszego pomysłu, będziemy w stanie go rozwijać. Była to ciężka, organiczna praca, która zajęła nam dobre 2‑3 miesiące.

Równolegle – licząc na pozytywny odzew przedsiębiorstw – zaczęliśmy już budować nasz system od strony technologicznej. Powstał on od podstaw w Rzeszowie za sprawą zatrudnionych w Automa.Net informatyków, a także współpracujących z nami specjalistów z różnych innych branż.

Jak w praktyce wygląda funkcjonowanie Waszego wirtualnego marketplace’u?

Jak wspominałem – jest to miejsce, w którym spotykają się dostawcy komponentów z ich potencjalnymi odbiorcami. Wśród tych pierwszych znajduje się wiele hurtowni – zarówno takich, które mają już doświadczenie w prowadzeniu handlu przez sieć, za pomocą własnego sklepu internetowego czy też poprzez platformy typu Allegro czy eBay, jak również takich, które do tej pory funkcjonowały jedynie w tradycyjnym modelu. Swoją drogą zaciekawianie naszym marketplace’em przedsiębiorstw, które dotychczas korzystały wyłącznie lub głównie z kanałów sprzedażowych offline traktuję jako jedną z misji naszej firmy. Zachęcamy je do digitalizacji i pomagamy im w niej, udostępniając im chociażby nasz system kontroli i zarządzania stanami magazynowymi. Na naszej platformie obecnych jest też sporo firm integratorskich, posiadających nadwyżki magazynowe, jakie zostały im z poprzednich projektów.

Po drugiej stronie systemu mamy natomiast odbiorców – są to zarówno firmy potrzebujące komponentów do swojej działalności produkcyjnej, jak również hurtownie, które poszukują pewnego rodzaju elementów dla swoich własnych klientów.

W ramach naszej platformy sprzedający pokazują jakiego typu komponenty posiadają „na stanie”, jaka jest ich ilość, a także gdzie znajduje się ich lokalizacja. Kluczowego znaczenie nabiera w tym kontekście szybkość i jakość przepływu informacji, by uniknąć sytuacji, w których – dla przykładu – produkt oznaczony w systemie jako dostępny został już tak naprawdę sprzedany przez daną hurtownie gdzie indziej, ale nie zostało to odnotowane.

Kluczowa w naszym systemie jest szybkość i jakość przepływu informacji, by uniknąć sytuacji, w których – dla przykładu – produkt oznaczony w systemie jako dostępny został już tak naprawdę sprzedany przez daną hurtownie gdzie indziej, ale nie zostało to odnotowane.

Jak wielu jest obecnie uczestników Waszego systemu i jak rozkłada się bilans pomiędzy podmiotami z Polski i zagranicy?

W tym momencie w Automa.Net swoje stany magazynowe udostępnia około 320 hurtowni, co przekłada się na 13 milionów ofert. Każdego miesiąca do naszej platformy dołącza kolejnych 25‑30 sprzedawców. Tak jak mówiłem – wielu dostawców jest też zarazem odbiorcami produktów sprzedawanych w naszym systemie. Dlatego też z każdym nowym członkiem rośnie płynność naszego marketplace’u, czyli bodaj najważniejszy dla nas wskaźnik.

Owa płynność oznacza liczbę możliwości transakcji. Zobrazuję ją przykładem Ubera: jeśli w jednym momencie będzie bardzo dużo osób chcących korzystać z przejazdów, ale mało taksówek, to płynność ta zostanie zachwiana. Jego menedżerowie muszą nieustannie pracować nad tym, by podaż i popyt bardziej się równoważyły. Dlatego też z naszej perspektywy niezwykle pożądanymi uczestnikami Automa.Net są hurtownie będące zarazem sprzedawcami, jak i nabywcami towarów. Choć oczywiście – po stronie stricte popytowej – zdecydowanie więcej, bo około 3 tys., jest u nas firm wyłącznie kupujących produkty.

Jeśli w jednym momencie na platformie Uber będzie bardzo dużo osób chcących korzystać z przejazdów, ale mało taksówek, to jej płynność zostanie zachwiana. Dlatego też menedżerowie muszą nieustannie pracować nad tym, by podaż i popyt bardziej się równoważyły. Stanowi to wyzwanie również z perspektywy Automa.Net.

Jeżeli natomiast chodzi o układ geograficzny uczestników marketplace’u – około 5% z nich pochodzi z Polski, a pozostała część z zagranicy: w zdecydowanej większości z Europy, ale również ze Stanów Zjednoczonych, Kanady czy Singapuru.

A co z chińskimi uczestnikami – zamykacie się na nich?

Na ten moment tak. Na początku mieliśmy trochę dostawców z Chin, jednakże mieliśmy duże problemy z ich weryfikacją.

W jaki sposób weryfikujecie hurtownie?

Mamy kilka pytań, które zadajemy każdej z nich, sprawdzamy też na Google Street View, czy dana hurtownia czy hangar w ogóle istnieje. Oprócz tego prosimy o 3‑4 rekomendacje ze strony klientów, którzy od nich kupowali i kontaktujemy się z nimi.

Czy w przestrzeni wirtualnej jest więcej platform pokroju Automa.Net?

Owszem – bardzo często jest tak, że dana hurtownia udostępnia swoje stany magazynowe na więcej niż jednym marketplace jednocześnie. Wiele z nich posiada swoje systemy do zarządzania tym, jakiego typu dane pokazywać na której platformie. Konkurencyjne względem nas platformy prowadzą swoje działalności w Europie, USA i Kanadzie, czyli de facto na wszystkich naszych najważniejszych rynkach.

W jaki zatem sposób udaje się Wam z nimi skutecznie rywalizować?

Myślę, że kluczowe jest w tym wypadku korzystanie przez nas z kanałów marketingowych. W 80% skupiamy się na tych najważniejszych z naszej perspektywy, które przez kilkanaście miesięcy naszej działalności najlepiej się sprawdzały. Intensywnie je eksplorujemy, poświęcając im dużo czasu oraz pieniędzy. Z kolei 20% zasobów marketingowych poświęcamy na testowanie, próbowanie nowych kanałów, które być może okażą się dla nas kluczowe w przyszłości. Diabeł często tkwi w szczegółach, przez co staramy się wciąż usprawniać naszą komunikację, jej intensywność itd. Wiemy już, że bierzemy udział w maratonie, a nie sprincie, dlatego musimy rozsądnie rozkładać akcenty i szachować siłami.

Niewątpliwie pomaga nam też sytuacja na rynku. Pandemia i wojna w Ukrainie spowodowały zawirowania w międzynarodowym handlu, które sprawiają, że wiele firm poszukuje dziś komponentów, przez co na rynku pojawia się miejsce dla platform takich jak nasza. Można powiedzieć, że nasze usługi są dziś „na czasie”.

Czy działając w modelu stricte wirtualnym jest możliwe wypracowanie partnerskich relacji i zaufania z uczestnikami marketplace’u?

W takiej żyjemy dziś rzeczywistości i myślę, że – po trzech latach od wybuchu pandemii – nie ma już niczego dziwnego w utrzymywaniu ze sobą wyłącznie wirtualnych relacji. W tym miejscu chciałbym jednak dopowiedzieć, że bardzo ważnym aspektem jest z naszej perspektywy bycie nie tylko platformą online, ale też platformą offline do spotkań. Dlatego też nie tylko aktywnie pojawiamy się na targach, ale też organizujemy nasze własne spotkania.

W ubiegłym roku udało nam się zebrać w Warszawie reprezentantów 30 hurtowni, m.in. z Polski, Włoch, Hiszpanii, Niemiec czy Singapuru. Spotkaliśmy się w gronie 80 osób i przez trzy dni dyskutowaliśmy o kwestiach takich, jak dostępność produktów, wymiana towarów między krajami, trendach rynkowych itp. W tym roku w I połowie maja spotykamy się natomiast w Rzymie, gdzie swój udział potwierdzili reprezentanci 60 hurtowni, czyli razem około 150 osób. Za rok planujemy natomiast spotkanie w USA, a docelowo – chcielibyśmy spotykać się dwa razy do roku: raz w Europie, a raz za Oceanem.

Tego typu sieciowanie uważam za niezwykle istotny element naszego biznesu. Możliwość bezpośredniego spotkania buduje zaufanie między uczestnikami platformy, pozwala na zdobywanie nowych kontaktów oraz unikatowej wiedzy na temat tego, co dzieje się i co może się niebawem wydarzyć na rynku, gdzie możemy szukać naszych szans biznesowych itp.

Możliwość bezpośredniego spotkania buduje zaufanie między uczestnikami platformy, pozwala na zdobywanie nowych kontaktów oraz unikatowej wiedzy na temat tego, co dzieje się i co może się niebawem wydarzyć na rynku.

Jakie są dziś nastroje rynkowe – czy sytuacja, w której trudno o dostępność komponentów może potrwać jeszcze długo, czy też rynek powinien niebawem znaleźć równowagę?

W tym momencie nie widać jeszcze żadnej poprawy. Wsłuchując się w głosy osób z branży można wywnioskować, że obecne zawirowania mogą potrwać jeszcze 2‑3 lata. Z czasem jednak wiele łańcuchów dostaw zostanie odbudowanych, powstaną też i nowe.

Po 2‑3 latach wrócimy do wcześniejszego status quo z dominującą pozycją Chin, czy też spodziewałby się Pan, że wiele procesów produkcyjnych zostanie przeniesionych bliżej Europy i Ameryki Północnej – co zresztą, do pewnego stopnia, już następuje?

Myślę, że w nadchodzących latach sytuacja ulegnie co najwyżej niewielkiej zmianie względem tego, co obserwowaliśmy przed pandemią. Jest bowiem zwyczajnie niemożliwe, by w ciągu kilku lat przenieść większość produkcji dalekowschodniej np. do Europy. Dlatego też spodziewam się, że tak jak teraz kupujemy bardzo wiele komponentów z Chin, tak będziemy kupować ich jeszcze więcej w kolejnych latach – nie widzę szans na to, by proces ten mógł w niedalekiej perspektywie czasowej ulec zmianie. Co więcej, obserwuję wręcz trend, w którym wiele zachodnich firm przygotowuje się na jeszcze bliższą współpracę z gospodarką Państwa Środka – poszukują pracowników ze znajomością języka chińskiego, jeżdżą do Chin na targi, nawiązują kontakty z tamtejszymi przedsiębiorstwami.

Sądzę też, że – równolegle do tego – będziemy w istocie świadkami coraz większych inwestycji produkcyjnych w świecie zachodnim. Miejmy jednak świadomość, że dopiero zaczynamy toczyć tę kulę śnieżną. Na ten moment nie mamy szans z rozpędzonym, chińskim pociągiem, który również nabiera na masie. Myślę, że trudno będzie tę sytuację zmienić również długofalowo, gdyż zwyczajnie zbyt dużo instytucji, podmiotów, firm, bierze aktywny udział i czerpie konkretne korzyści ze współpracy z chińskimi wytwórcami.

Myślę, że w niedalekiej przyszłości będziemy świadkami coraz większych inwestycji produkcyjnych w świecie zachodnim. Miejmy jednak świadomość, że dopiero zaczynamy toczyć tę kulę śnieżną. Na ten moment nie mamy szans z rozpędzonym, chińskim pociągiem, który również nabiera na masie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Od hubów do sieci – wielka szansa rozwojowa polskiej gospodarki w zreglobalizowanym świecie

Pobierz PDF

Technologiczne i ekonomiczne aspekty transformacji

Proces przejścia od gospodarki węzłowej do sieciowej rozpoczął się w drugiej połowie XX wieku, chociaż samo pojęcie opisujące to nowe zjawisko weszło do użytku dopiero kilka lat temu. Znane jest jednak głównie w środowisku ekspertów zajmujących się przemysłem i transformacją technologiczną gospodarki.

Na przyspieszone zmiany w technologii i organizacji produkcji składa się skumulowany efekt rozwoju elektroniki, telekomunikacji, technik informacyjnych i technologii materiałów. Obecnie cyfryzacja przedsiębiorstw produkcyjnych zaczęła być postrzegana jako przełom i stała się przedmiotem badań naukowych. Motorem zmian jest cyfrowa integracja procesów produkcji i zarządzania. Przekształca ona zakład w jednolity system cyber­‑fizyczny (CPS), w którym zestandaryzowano elektronizację wszystkich maszyn i stanowisk pracy, a następnie połączono je zakładową siecią przemysłowego internetu rzeczy (Industrial Internet of Things, w skrócie IIoT). Ten proces nazywa się integracją pionową zakładu przemysłowego i wprowadza go w Przemysł 4.0.

Natomiast integracja pozioma to nic innego jak łączenie systemów cyfrowych tych zakładów, które przeszły już integrację pionową przy pomocy sieci transmisji danych, w jedną, rozległą sieć IIoT.

Przyspieszona zmiana technologii i organizacji produkcji to skumulowany efekt rozwoju elektroniki, telekomunikacji, technik informacyjnych i technologii materiałów.

Efektem integracji pionowej jest usprawnienie, synchronizacja i uporządkowanie wszystkich procesów biznesowych w przedsiębiorstwie. Usieciowienie – zintegrowanych już pionowo – zakładów pozwala na ustanowienie wielopoziomowej komunikacji pomiędzy stanowiskami pracy i maszynami w sposób umożliwiający zintegrowane zarządzanie ich zasobami. Daje to także możliwość takiej współpracy, jakby znajdowały się one w jednym miejscu. Osiągany wzrost produktywności, będący głównym celem transformacji w kierunku przemysłu 4.0 wynosi od 20 do 100%. Ten wzrost zależy jednak od technologii, modelu biznesowego, charakteru produkcji, cech rynku i skali integracji. Jest tym większy, im większa jest liczba zakładów połączonych horyzontalnie w jedną wspólną sieć przemysłową. Za pośrednictwem sieci, fabryki mogą wymieniać się wszystkimi dostępnymi danymi między sobą. Możliwość współdzielenia w czasie rzeczywistym całości informacji zmienia również model biznesowy. Nietrudno zauważyć, że światowa sieć przemysłowa składająca się z kilkuset zintegrowanych poziomo i pionowo ośrodków daje międzynarodowej korporacji zdolność zarządzania określoną gałęzią produkcji na skalę globalną. Należy też podkreślić, że nie jest to opowieść o odległej przyszłości. To dzieje się już dziś.

Omawiane procesy widać w światowym przemyśle produkcji sprzętu elektronicznego. Przykładem efektów szybko postępującej integracji zakładów w sieci jest historia rozwoju korporacji Foxconn. Składa się ona obecnie z kilkuset fabryk, realizujących sumarycznie około połowy światowej produkcji sprzętu elektronicznego. Ich łączne obroty przekraczają przychody przemysłu motoryzacyjnego. Dostępne informacje o rozwoju korporacyjnych sieci przemysłowych pozwalają na stwierdzenie, że sieci złożone z wielkiej liczby rozproszonych geograficznie zakładów są znacznie bardziej konkurencyjne, niż wielkie huby przemysłowe.

Dostępne informacje o rozwoju korporacyjnych sieci przemysłowych pozwalają na stwierdzenie, że te złożone z wielkiej liczby rozproszonych geograficznie zakładów są znacznie bardziej konkurencyjne, niż wielkie huby przemysłowe.

Proces usieciowienia i dekoncentracji zmienił oblicze przemysłu elektronicznego. Wysoki poziom standaryzacji technologii umożliwił szybkie przestawianie produkcji z jednego wyrobu na drugi. W tej samej fabryce, tuż obok siebie, mogą być wytwarzane komponenty dla dwóch, konkurencyjnych firm. Oderwanie producenta od produktu umożliwiło technologiczną defragmentację linii produkcyjnych, czego efektem jest bardziej produktywne ich wykorzystanie. Dzięki planowaniu produkcji, opartemu na pełnej wiedzy o wydajności technologicznej i stopniu wykorzystania mocy produkcyjnych, cały park maszynowy zakładów połączonych w rozległą sieć może pracować przy obłożeniu 7 dni w tygodniu przez 24 godziny na dobę. Prędkość transformacji sieciowej w poszczególnych branżach zależy od poziomu otwartości rynku i poziomu standaryzacji technologii.

Równolegle nastąpiła zmiana modeli biznesowych w przemyśle cyfrowym. Większość międzynarodowych korporacji będących właścicielami praw autorskich i przemysłowych sprzedawanych produktów to podmioty typu fabless. Nie posiadają one własnych mocy wytwórczych. Takimi firmami są m.in. Apple, Qualcomm, Broadcom, NVidia.

Synergia sieciowych technologii i modeli biznesowych

Obecny wzrost efektywności przedsiębiorstw przechodzących na technologie gospodarki 4.0 wynika głównie z lepszego wykorzystania produktywności technologicznej. W nadchodzących latach stale wzrastać będzie presja na lepsze dopasowanie technologii i działalności gospodarczej do rozproszonego charakteru energii dostępnej z OZE oraz zasobów pracy.

Po roku 2035 czynnikiem przyspieszającym przechodzenie do gospodarki sieciowej będzie synergia technologii wodorowej i OZE. Coraz większa część energii elektrycznej, potrzebnej do elektrolizy wody i elektromobilności, będzie pochodzić z OZE jako technologii najtańszej. To całkowicie zmieni strukturę podaży i popytu. Moc wyjściowa OZE jest rozproszona, zależna od pogody i pory dnia. Zatem sama energia jest bardzo tania, ale koncentracja mocy i stabilizacja podaży wiąże się z poważnymi kosztami. Głównymi i nieusuwalnymi cechami wodoru jest jego niski ciężar właściwy i energochłonność procesu sprężania. Koszt produkcji „zielonego” wodoru z OZE będzie bardzo niski, ale kolekcja w większych magazynach pociąga za sobą wysokie koszty transportu. Po przejściu technologii produkcji przemysłowej oraz transportu na wodór, popyt na energię elektryczną krytyczny czasowo będzie stanowił bardzo niewielką część rynku energii elektrycznej. Bliskość i połączenie w jeden proces technologiczny produkcji zielonego wodoru i energii elektrycznej buduje synergię polegającą na możliwości wykorzystania elektrolizerów do stabilizacji sieci elektroenergetycznej opartej w 100% na OZE, poprzez inteligentne sterowanie mocą obciążenia. To zmusi operatorów sieci elektroenergetycznych do wymiany technologii stabilizacji sieci, czyli bilansowania chwilowych wahań popytu i podaży. Przejście od regulacji mocą wyjściową elektrowni do regulacji mocą odbiorników oznacza przebudowę i rozproszenie systemów automatyki sieciowej i systemów elektroenergetycznych. Rozproszenie i integracja cyfrowa zakładów produkcyjnych również może sprzyjać rozwojowi sieci opartych na OZE i elektrolizie wody, co ułatwi i obniży koszty budowy zamkniętych cyklów obiegu materii w gospodarce.

W Polsce proces transformacji energetycznej jest hamowany przez państwowe koncerny energetyczne. Szybko zmieniane zarządy nie myślą w horyzoncie czasowym właściwym dla przemysłu energetycznego, to znaczy w perspektywie 30 lat. Dlatego inwestycje w nowe technologie energetyczne stanowią dla nich tylko koszty. Co więcej, rozwój niezależnego rynku elektroenergetycznego opartego na OZE, oznacza bezpośrednie osłabianie ich pozycji monopolistycznej. Stąd w narracji państwowego oligopolu energetycznego rachunek kosztów inwestycyjnych w OZE jest oderwany od rachunku przyszłych korzyści. Dlatego w polskiej przestrzeni medialnej nie ma świadomości, że inwestycje w OZE i gospodarkę wodorową oznaczają w perspektywie roku 2050 niższe od obecnych ceny energii oraz wyższą konkurencyjność gospodarki. Dla Polski przyspieszona transformacja energetyczna to warunek trwałego dołączenia do grupy krajów wysokorozwiniętych.

Dla Polski przyspieszona transformacja energetyczna to warunek trwałego dołączenia do grupy krajów wysokorozwiniętych.

Tak, w największym skrócie, budowana jest synergia różnych technologii produkcyjnych i sieciowych, zmniejszająca koszty przekształcania się z gospodarki opartej na wielkich hubach w zrównoważoną, przyjazną dla otoczenia, gospodarkę o obiegu zamkniętym opartą na gęstej inteligentnej sieci infrastrukturalnej. Jednak efektywne ekonomicznie wykorzystanie zarysowych możliwości wymaga gruntownej przebudowy prawa gospodarczego. Konieczna jest konsekwentna realizacja polityki ograniczania, aż do całkowitego zakazu oddziaływania przedsiębiorstw na środowisko oraz przebudowa prawa o ochronie konkurencji w taki sposób, by możliwa była pełniejsza współpraca pomiędzy przedsiębiorstwami. Innymi słowy potrzebny jest ustrój gospodarczy promujący koopetycję.

Nieuchronność zmian ustrojowych

Po raz pierwszy zalety gospodarki sieciowej – w sposób systematyczny i kompleksowy – zasygnalizowano na targach w Niemczech w 2011 roku. Sam opis charakteru przyspieszającej transformacji technologicznej nie był odkrywczy. Kluczową była konstatacja, że zachodząca transformacja zmienia reguły konkurencji w sposób wymagający zmian w polityce gospodarczej i otoczeniu prawno­‑regulacyjnym. Środowisko przemysłowe poinformowało, że mamy do czynienia z wielkim przełomem ustrojowym, którego jednym z efektów będzie wymiana technologii produkcji i modeli biznesowych. Wprowadzenie do obiegu pojęcia INDUSTRIE 4.0 (I 4.0) nawiązuje do historii rozwoju gospodarczego, podkreślając w ten sposób wagę sygnalizowanej transformacji.

Celem publikacji poświęconych sieciowej transformacji gospodarki, była potrzeba dotarcia z tą informacją do powszechnej świadomości polityków i ekonomistów. Zawarte w pojęciu przemysłu/gospodarki 4.0 odwołanie się do historii to sygnał, że cały zbiór innowacji cyfrowych, technologicznych i biznesowych uruchomił megaproces zmian porównywalny – do tych, jakie towarzyszyły budowie kapitalizmu. Odwołanie się do historii rewolucji przemysłowej to głośne ostrzeżenie, że nowa fala globalizacji niesie ze sobą konieczność zmian o charakterze ustrojowym.

Zawarte w pojęciu przemysłu/gospodarki 4.0 odwołanie się do historii to sygnał, że cały zbiór innowacji cyfrowych, technologicznych i biznesowych uruchomił megaproces zmian porównywalnych do tych, jakie towarzyszyły budowie kapitalizmu.

Inicjatywy europejskie

Reakcją rządów wielu krajów wysokorozwiniętych na sygnały płynące z przemysłu była modernizacja polityki gospodarczej. Opracowano i przystąpiono do realizacji wieloletnich strategii przyspieszających rozwój przemysłu 4.0. W Niemczech już w roku 2013 ruszyły prace mające na celu przygotowanie i wdrożenie strategii transformacji gospodarczej. Trzy lata później w przebudowę całego otoczenia regulacyjnego zaangażowała się Komisja Europejska.

Siłą gospodarki UE są przedsiębiorstwa lokalne, w tym głównie małe i średnie. Usieciowienie zakładów produkcyjnych wchodzących w skład międzynarodowych korporacji daje im coraz większą przewagę konkurencyjną nad tymi, które nie mogą funkcjonować w ramach takich sieci. Wymiana informacji dotyczących kosztów, cen, zamówień i klientów, to fundament modelu biznesowego współpracy przedsiębiorstw zintegrowanych horyzontalnie. W obowiązujących obecnie w UE ramach prawnych, przedsiębiorstwa niezależne nie mogą wymieniać się tego typu informacjami. Regulacje o ochronie konkurencji traktują tego typu działania jako prowadzące do zmowy cenowej.

To poważny dylemat, który wymaga nowych rozwiązań prawnych. MŚP działające w ramach jednolitego rynku UE nie mogą integrować się horyzontalnie na poziomie lokalnym. Bez stworzenia warunków prawnych pozwalających im na łączenie się w sieci przemysłowe nie będą miały one możliwości przyspieszonej poprawy konkurencyjności i produktywności. Trwają poszukiwania, w jaki sposób zachować regulacje chroniące konkurencyjność, a jednocześnie pozwolić na integrację horyzontalną i powstawanie sieci przemysłowych niezależnych własnościowo przedsiębiorstw.

Bez stworzenia warunków prawnych pozwalających małym i średnim przedsiębiorcom na łączenie się w sieci przemysłowe nie będą miały one możliwości przyspieszonej poprawy konkurencyjności i produktywności.

Problemów ustrojowych jest więcej i nie dotyczą one tylko przemysłu wytwórczego. Analogiczna wymiana technologii, modeli biznesowych i budowa platform cyfrowych zmienia warunki konkurencji przedsiębiorstw działających w sektorach usług, handlu, edukacji i kształcenia ustawicznego. Suma wynalazków technologicznych (sztuczna inteligencja, komputery kwantowe, Internet, telekomunikacja bezprzewodowa, OZE, roboty itd.) to tylko część czynników wymuszających zmiany. Nierozwiązany pozostaje problem efektywnego współdzielenia wiedzy, know­‑how i technologii powstających w ramach europejskiego systemu B+R+I (działalność badawcza, rozwojowa i innowacyjna).

Powszechna implementacja sztucznej inteligencji i cyfryzacja coraz większej części stanowisk pracy wymaga globalnych zmian w prawie pracy. Natychmiastowe reformy muszą także nastąpić w systemach szkolnictwa i kształcenia ustawicznego. Społeczeństwa krajów wysokorozwiniętych powinny być metodycznie przygotowywane do zmiany warunków pracy, struktury konsumpcji i reguł prowadzenia działalności gospodarczej. Potrzebne są programy przygotowujące obywateli do funkcjonowania w szybkozmiennym środowisku sieciowym.

Kumulacja i upowszechnianie wiedzy o wpływie działalności gospodarczej na środowisko i klimat, powinna służyć szerzeniu świadomości, że bez wymiany technologii produkcji i modeli konsumpcji grozi nam globalna katastrofa ekologiczna. Znacznie większa część społeczności europejskiej powinna zdawać sobie sprawę z tego, że jej skutkiem mogą być klęski głodu, masowe migracje i wojny. Wydaje się, że kraje o wyższym poziomie kompetencji elit i świadomości społecznej sprawniej będą realizować strategie przejścia na Zielony Ład.

Kumulacja i upowszechnianie wiedzy o wpływie działalności gospodarczej na środowisko i klimat, powinna służyć szerzeniu świadomości, że bez wymiany technologii produkcji i modeli konsumpcji grozi nam globalna katastrofa ekologiczna.

Spadek roli wielkich metropolii, okręgów przemysłowych i hubów logistycznych będzie wymagał zmian w polityce zarządzania zasobami terytorialnymi i rynkiem pracy. Odchodzenie od technologii węzłowych będzie rodzić wojny handlowe i konflikty zbrojne. Odejście od paliw kopalnych to wielki problem społeczno­‑gospodarczy krajów i okręgów uzależnionych od górnictwa surowców energetycznych. Zmniejszanie się hubów przemysłowych i porzucenie gospodarki paliwowej będzie generować coraz większe koszty osierocone. Rozwój energetyki OZE, elektromobilności i gospodarki wodorowej zmienia istotnie technologie i strukturę popytu w każdym aspekcie.

W wypadku krajów najbardziej uprzemysłowionych skala kosztów osieroconych stanowi poważną barierę rozwojową. Natomiast te będące na peryferiach gospodarki węzłowej tego obciążenia nie mają. To renta zapóźnienia budująca nowe szanse dla tych, którzy byli przegranymi pierwszej rewolucji przemysłowej. Aby ją wykorzystać, muszą skoncentrować się na modernizacji sieci infrastrukturalnych i tworzyć warunki do postępu w tworzeniu przedsiębiorstw sieciowych. Wymaga to odejścia od strategii implementacji „dojrzałych i sprawdzonych”, czyli przestarzałych technologii. Konieczne jest skoncentrowanie działań na rynkach lokalnych i nowoczesnych technologiach sieciowych. Kraje, które zlekceważą te informacje, mogą stać się przegranymi nadchodzącego etapu globalizacji.

Nadchodzący etap globalizacji buduje nowe szanse dla tych, którzy byli przegranymi pierwszej rewolucji przemysłowej. Aby ją wykorzystać, muszą skoncentrować się na modernizacji sieci infrastrukturalnych i tworzyć warunki do rozwoju przedsiębiorstw sieciowych.

Wciąż otwarte pozostaje pytanie – czy kraje dysponujące ową rentą zapóźnienia, będą w stanie wykorzystać powstałą przewagę konkurencyjną, jeśli nie dysponują stosownymi kompetencjami. Biorąc pod uwagę doświadczenia rewolucji przemysłowej epoki Oświecenia, wygranymi nadciągających zmian będą państwa najbardziej wykwalifikowane, a niekoniecznie te największe. Na początku XVIII wieku, gdy silnik parowy Thomasa Newcomena zaczął napędzać maszyny produkcyjne, Anglia była krajem znacznie mniejszym i mniej ludnym od Rzeczpospolitej. Porównanie Anglii z ówczesnymi Chinami nie wymaga komentarza.

Świadomość, że nie wielkość, lecz wiedza i kompetencje zdecydują o przyszłości kontynentu, jest podstawą długoterminowej strategii rozwoju gospodarczej UE, opisanej w zbiorze dokumentów określanych dzisiaj wspólnie strategią budowy Zielonego Ładu.

Biorąc pod uwagę doświadczenia rewolucji przemysłowej epoki Oświecenia, wygranymi nadciągających zmian będą państwa najbardziej wykwalifikowane, a niekoniecznie te największe.

Nowe „okno możliwości” dla polskiej gospodarki

Polska gospodarka ma za sobą udaną prywatyzację i transformację biznesową. W środowisku firm innowacyjnych, działających na wysokokonkurencyjnym rynku UE, Zielony Ład jest postrzegany jako zapowiedź otwarcia nowych możliwości produkcyjnych i biznesowych. Polski przemysł cyfrowy, który po roku 1990 został zbudowany od podstaw, jest źródłem ok. 13% PKB – ma duży potencjał wzrostu i może skorzystać na przyspieszonej cyfryzacji. Jego mocnymi stronami są: produkcja, oprogramowanie sprzętowe i aplikacje B2B.

Polska ma wiele atutów o charakterze systemowym, infrastrukturalnym i kompetencyjnym, które tworzą łącznie bardzo dobry punkt wyjścia do następnego skoku cywilizacyjnego. Zaliczyć można do tego na przykład mnogość powiązań kooperacyjnych z przemysłem Niemiec. Miarą siły i kompetencji naszej przedsiębiorczości jest elastyczność i innowacyjność MŚP, z powodzeniem konkurujących i współpracujących z analogicznymi przedsiębiorstwami z bardziej rozwiniętych krajów UE.

Prawo osiedleńcze, które w przeszłości generowało wyższe koszty budowy infrastruktury, staje się naszym sprzymierzeńcem, gdyż jest kompatybilne z energetyką rozsianą opartą na OZE, potrzebami gospodarki wodorowej i cechami zielonej gospodarki sieciowej o obiegu zamkniętym. Dysponujemy nowoczesną i szybko rosnącą siecią światłowodową, co ma kluczowe znacznie dla integracji horyzontalnej przedsiębiorstw.

Dużym wsparciem dla rozwoju rynków lokalnych są kompetencje i sprawność polskich samorządów. Każdy region ma swoje strategie rozwojowe i zdefiniowane miejsce w gospodarce 2050. Stabilność władz samorządowych pozwala na realizację długoterminowych strategii transformacji, odpowiadających na wyzwania zielonej cyfrowej rewolucji.

Miarą siły i kompetencji naszej przedsiębiorczości jest elastyczność i innowacyjność MŚP, z powodzeniem konkurujących i współpracujących z analogicznymi przedsiębiorstwami z bardziej rozwiniętych krajów UE.

Słabości cyfryzacji gospodarki Polski są pochodną tego samego problemu w całej UE, a wynikają z niedostatecznego poziomu integracji jednolitego rynku cyfrowego UE (JRC). W procesie cyfryzacji procesów produkcyjnych, logistycznych, usługowych i biznesowych można wyróżnić trzy grupy technologii cyfrowych (informacyjnych): informatyczne, operacyjne i transakcyjne.

Technologie informatyczne (IT) zajmują się kolekcją i przetwarzaniem danych na informacje. To podstawa systemów urządzeń i oprogramowania służących zapewnieniu sieci transmisji danych, dostępu do danych i aplikacji. Szybko rosnąca ilość danych i informacji stanowi główną wartość Data Center (centrów IT), więc dbałość o bezpieczeństwo tych zasobów jest jednym z ważnych kierunków stałego rozwoju technologicznego IT.

Technologie operacyjne to systemy połączonych ze sobą oprogramowanych urządzeń służących do zarządzania i monitorowania fizycznych obiektów (maszyn produkcyjnych i transportowych, urządzeń sieciowych i linii itp.). Systemy OT to m.in. systemy nadzoru nad procesami produkcji w czasie rzeczywistym (SCADA), systemy komputerów przemysłowych (kontrolerów PLC), urządzenia kontrolne i pomiarowe podłączone do przemysłowej sieci internetowej IIoT (Industrial Internet of Things), systemy cyfrowych stanowisk pracy HMI (Human Machine Interface) itd.

Technologie transakcyjne stanowią podstawę budowy systemów realizujących transakcję (informatyczne). Służą do realizacji wielkich zbiorów operacji na zawartości baz danych, w których spójność czasowa i logiczna musi być zabezpieczona od początku do końca w każdym zbiorze operacji składających się na transakcję, oraz w zbiorach transakcji składających się na zarządzanie zasobami reprezentowanymi w bazach danych, na których działa system transakcyjny. Systemy te muszą działać synchronicznie w dziedzinie czasu, aby zachować w niej logikę transakcji.

Integracja systemów informacyjnych (IT, OT i transakcyjnych) jest istotą postępu technicznego nazywanego rozwojem technologii gospodarki 4.0. Jakość tej integracji jest krytyczna z punktu widzenia konkurencyjności przedsiębiorstw i ciągłości biznesowej procesów wytwórczych i usługowych.

To one dyktują tempo globalizacji gospodarki sieciowej i kanalizują innowacyjność. Zdolność do ich integracji i wykorzystania przesądzi o korzyściach, jakie społeczności lokalne wyciągną z udziału w globalizacji sieci współpracy przemysłowej. Przedsiębiorstwa UE są liderami technologii operacyjnych, co pozytywnie wpłynęło na poziom rozwoju technologicznego przetwórstwa przemysłowego w Polsce. Są to jednak technologie gospodarki węzłowej, które wymagają przeskalowania do potrzeb gospodarki sieciowej opartej na MŚP. W segmentach cyfrowych technologii informacyjnych i transakcyjnych przewaga przedsiębiorstw chińskich i amerykańskich wynika z większej skali rynków wewnętrznych. Sposobem wzmocnienia pozycji firm z UE jest dokończenie integracji JRC i taka zmiana strategii wzrostu, by stworzyć reguły konkurencji wyrównujące szanse rozwojowe MŚP i dużych firm. Konieczne jest szybkie wdrożenie ekosystemu przemysłowych platform produkcyjnych i zmiana portfolio produktowego. To istotny cel zielonej cyfryzacji – budowy rynku innowacyjnych produktów technologii transakcyjnych i informacyjnych, niezbędnych do funkcjonowania zielonej gospodarki obiegu zamkniętego.

Polskie elity intelektualne i przemysłowe powinny brać czynny udział w rozwiązaniu kluczowych dylematów prawno­‑ustrojowych związanych z ustanowieniem reguł koopetycji w ustroju Zielonego Ładu UE. Sposób dopasowania systemu prawnego UE do cech technicznych cyfrowych technologii transakcyjnych zdecyduje o skuteczności wykorzystania potencjału przemysłowego lokalnych sieci MŚP. Polska ma możliwość zajęcia pozycji promotora i lidera koniecznych zmian. To szansa na utrzymanie tempa rozwoju, ale wymaga budowy odpowiednich kompetencji.

Wśród polskich kadr kierowniczych brak jednak świadomości, że polityka klimatyczna daje nam istotną rentę zapóźnienia, jaką jest zdekapitalizowana energetyka węglowa. Mamy duży i gotowy do zagospodarowania rynek inwestycyjny. Potrzebujemy dopuszczenia drobnego kapitału prywatnego do inwestycji w OZE. Aby te szanse wykorzystać, niezbędna jest szybka prywatyzacja tego obszaru działalności gospodarczej. To warunek uruchomienia nowoczesnych źródeł finansowania pobudzających równomiernie strony popytową i podażową przedsiębiorstw, będących beneficjentami wsparcia dla zielonych procesów inwestycyjnych.

Wśród polskich kadr kierowniczych brakuje świadomości, że polityka klimatyczna daje nam istotną rentę zapóźnienia, jaką jest zdekapitalizowana energetyka węglowa. Aby wykorzystać tę szansę potrzeba dopuszczenia drobnego kapitału prywatnego do inwestycji w OZE.

W kontekście Zielonego Ładu duże szanse rozwojowe otwierają się również przed rolnictwem, które w nieco mniejszym stopniu niż w innych krajach UE jest uzależnione od chemii. Bio‑rolnictwo, wymagające większych nakładów pracy, może być mocną stroną polskiej gospodarki. Tak jak w energetyce, tak i w tym przypadku narracja kosztowa nie wiąże się z oczekiwanymi korzyściami finansowymi. Brakuje moderatora konstruktywnej debaty, niezbędnej do przygotowania przyjaznych regulacji wspierających nowe modele biznesowe w rolnictwie. Brak też horyzontalnego dialogu z przemysłem cyfrowym i branżą robotów rolnych, które zainteresowane są transformacją technologiczną tego sektora.

Polska strategia zwrotu gospodarczego powinna oprzeć się innowacjach i na założeniu, że w 2050 roku będzie działać w ustroju Zielonego Ładu. Dla przykładu, zamiast inwestować w nowe megalotnisko, (gdy Airbus i Boeing zarzucają produkcję wielkich samolotów pasażerskich, a koncepcja wielkich hubów komunikacyjnych przechodzi do historii) postawić na modernizację i integrację cyfrową istniejących już lotnisk.

Również powinno się rozważyć porzucenie planów budowy wielkich elektrowni jądrowych, a skierować środki na rozwój kompetencji w zakresie małych i bardzo małych modułowych reaktorów jądrowych (SMR/MMR) oraz stymulacji inwestycji w OZE. To warunek konieczny zwiększenia poziomu suwerenności technologicznej w zakresie źródeł kompatybilnych z gospodarką sieciową. Jest tylko kwestią czasu, kiedy reaktory tego typu będą podstawą zasilania wielkich maszyn budowlanych i środków transportu ciężkiego. Na koniec warto zauważyć, że w roku 2050 w wielu zastosowaniach koszt energii z elektrycznej z SMR/MMR może być konkurencyjny nawet w stosunku do OZE (poniżej 40$/MWh), natomiast koszt energii elektrycznej pochodzącej z wielkich elektrowni jądrowym może przekroczyć poziom 130$/MWh.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak prowadzić skuteczną politykę proinwestycyjną gminy?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jak istotnym elementem zarządzania gminą jest z Pani perspektywy zachęcanie firm do inwestowania na jej obszarze?

Uważam, że zarządzanie rozwojem gospodarczym gminy jest najważniejszym spośród powierzonych mi zadań – a im więcej inwestorów na jej terenie, tym większe są zasoby oraz możliwości rozwojowe. Przyciąganie inwestorów jest szczególnie istotne z perspektywy gminy wiejskiej, takiej jak nasza – ponad 80 proc. naszych ziem stanowią grunty rolne i leśne, na których nie można prowadzić pozarolniczej działalności gospodarczej. Tym bardziej zależy nam na stworzeniu dobrych warunków do inwestowania na pozostałych obszarach gminy.

Jak zdefiniowałaby Pani główne czynniki atrakcyjności inwestycyjnej Gminy Słupsk?

Po pierwsze jest ona zlokalizowana na ważnym szlaku komunikacyjnym łączącym Gdańsk ze Szczecinem. Mając na uwadze szybko postępujące w ostatnim czasie prace nad budową drogi ekspresowej S6, nasze położenie geograficzne stanowi bardzo ważny czynnik zachęcający do zainwestowania. Można powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju nowość, gdyż wcześniej nasza gmina była de facto wykluczona transportowo. Realizacja drogi S6, o której stworzenie przez lata zresztą zabiegaliśmy, otwiera przed nami niejako okno na świat.

Kolejnym istotnym czynnikiem są dobrze przygotowane, w pełni uzbrojone tereny inwestycyjne. Takie nasza gmina – w ramach prowadzonej przez nas polityki proinwestycyjnej – od wielu lat konsekwentnie tworzy, co wzbudza zainteresowanie potencjalnych inwestorów.

Wspomniałabym także o przemysłowych tradycjach regionu, przekładających się na dostępność odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Mam w tym kontekście na myśli przede wszystkim wybrane segmenty działalności przemysłowej – dla przykładu: z racji na bliskość portu w Ustce, w naszych okolicach przez lata rozwinęła się branża przetwórstwa rybnego. Nadal ona zresztą funkcjonuje – zarówno na terenie Gminy Słupsk, jak i w sąsiednich jednostkach. Rejon Słupska słynie także z produkcji mebli, co widać także w strukturze naszej gminnej gospodarki.

Domyślam się, że wiele kompetencji dotyczących pracy w „tradycyjnych” segmentach przemysłu, można także dobrze wykorzystać w jego nowoczesnych gałęziach.

Zgadza się – dlatego też z dużymi nadziejami patrzymy na rozwój pomorskiej branży offshore. Bardzo liczymy na powstanie zapowiadanej bazy do obsługi morskich farm wiatrowych, jaka miałaby być zlokalizowana w Ustce. Mamy świadomość, że tego typu inwestycje pociągają za sobą rozwój kolejnych gałęzi produkcji i usług, a tym samym oznaczają pojawienie się inwestorów. Rozwój okolicznych gmin oznacza również szansę rozwojową dla nas.

Z dużymi nadziejami patrzymy na rozwój pomorskiej branży offshore. W pojawieniu się inwestorów – nawet nie u nas, a np. w jednej z okolicznych gmin – widzimy wielki potencjał także dla nas samych, związany z rozwojem kolejnych gałęzi produkcji i usług.

Kontynuując, liczymy też na rozwój branży energetycznej. Na obszarze naszej gminy zlokalizowana jest stacja elektroenergetyczna obsługująca import energii ze Szwecji, a druga podobnego typu jest na etapie projektowania. Liczymy, że niebawem pojawią się partnerzy obsługujący te stacje, którzy będą korzystali z usług naszych lokalnych przedsiębiorstw.

Jak na atrakcyjność inwestycyjną tych terenów wpływa bliskość sąsiada – a mianowicie miasta Słupsk? Z jednej strony sąsiedztwo niemal stutysięcznej metropolii, „wyposażonej” w liczne usługi oraz dysponującej szerokim zasobem potencjalnych pracowników, wydaje się być z atutem. Z drugiej jednak może zachodzić między wami rywalizacja o inwestorów.

Uważam, że konkurencja w pozyskiwaniu inwestorów pomiędzy samorządami – a już szczególnie tymi, którzy ze sobą sąsiadują – jest rzeczą naturalną i nie ma w tym niczego dziwnego. Ważne jednak, by rywalizacja ta odbywała się na zdrowych zasadach i w naszym przypadku taka właśnie ona jest. Trudno zresztą żeby było inaczej – z dostępności usług, które proponuje miasto, np. w zakresie kultury czy infrastruktury gastronomicznej, korzystają niezależnie obydwa samorządy, a także szerzej: cały region.

Konkurencja w pozyskiwaniu inwestorów pomiędzy samorządami – a już szczególnie tymi, którzy ze sobą sąsiadują – jest rzeczą naturalną i nie ma w tym niczego dziwnego. Ważne jednak, by rywalizacja ta odbywała się na zdrowych zasadach.

Zwróciłabym również uwagę na to, że choć firmy inwestują w konkretnych miejscach, to w praktyce pracują w nich osoby praktycznie z całego powiatu słupskiego. Stąd też mamy świadomość, że każdy inwestor, który pojawi się w Słupsku i okolicach, stanowi kolejny element wpływający na rozwój całego regionu.

Jakiego typu firmy są z Pani perspektywy najlepszymi możliwymi, „wymarzonymi” inwestorami?

Wachlarz firm, które w ostatnich latach ulokowały swoją działalność na terenie Gminy Słupsk jest bardzo, bardzo szeroki i swoje miejsce znajdą tu przedsiębiorcy o każdym profilu działalności. Nie ma jednak co ukrywać, że dominują wśród nich firmy o charakterze przemysłowym, m.in. z branży produkcji spożywczej czy meblarskiej, a także z obszaru transportu, logistyki, spedycji oraz działalności magazynowej.

W tym miejscu chciałabym też zauważyć, że nasza gmina znajduje się w szczególnej sytuacji, która przekłada się na konieczność bardzo zintensyfikowanych działań na rzecz przyciągania inwestorów. Chodzi rzecz jasna o to, że w Redzikowie, wchodzącym w skład Gminy Słupsk, zlokalizowana jest amerykańska baza wojskowa, będąca częścią tzw. tarczy antyrakietowej, co wprowadza szereg ograniczeń. I tak też, każdy inwestor chcący umiejscowić swój biznes w promieniu 4 km od bazy, musi uzyskać zgodę tak ze strony amerykańskiej, jak również od polskich służb wojskowych. Dla nas, jako dla lokalnego samorządu, stanowi to ogromne wyzwanie – staramy się być łącznikiem pomiędzy przedsiębiorstwami, a organami wydającymi zgody.

Na terenie Gminy Słupsk, zlokalizowana jest amerykańska baza wchodząca w skład tzw. tarczy antyrakietowej. Każdy inwestor chcący umiejscowić swój biznes w promieniu 4 km od bazy, musi uzyskać zgodę tak ze strony amerykańskiej, jak również od polskich służb wojskowych. Jako lokalny samorząd staramy się być łącznikiem pomiędzy przedsiębiorstwami, a organami wydającymi zgody.

Jakiego typu zachęty inwestycyjne stosuje Gmina Słupsk?

Jak wspominałam, od wielu lat prowadzimy wypracowaną przez nas politykę proinwestycyjną. W jej ramach skupiamy się po pierwsze na przygotowywaniu terenów inwestycyjnych – w obecnych realiach większość inwestorów oczekuje bowiem, by były one „gotowe”, w pełni uzbrojone. To najważniejszy element.

Druga istotna płaszczyzna dotyczy opieki poinwestycyjnej. Każda firma decydująca się na ulokowanie swojej działalności w naszej gminie, już na etapie pomysłu dostaje z naszej strony opiekuna „czuwającego” nad inwestorem i pomagającego mu w razie problemów czy potrzeb. Ściśle współpracujemy też z Pomorską Agencją Rozwoju Regionalnego, co sprawia, że inwestor może czuć się dobrze zaopiekowany.

Na koniec wspomniałabym jeszcze o zachętach podatkowych – każde przedsiębiorstwo, które zainwestuje na terenie gminy, przez co najmniej dwa lata jest zwolnione z podatku od nieruchomości.

Jak rysuje się współpraca gminy z lokalnymi inwestorami i na jakich polach się ona odbywa?

Przede wszystkim jesteśmy z nimi od samego początku – zaczynając od pomysłu na biznes, przez moment podjęcia decyzji o zainwestowaniu, aż po fizyczną lokalizację zakładu na naszym terenie. Zależy nam na utrzymywaniu dobrych, partnerskich relacji z przedsiębiorcami, przez co każdy z nich wie, że gdy tylko będzie potrzebował pomocy gminy, drzwi naszego urzędu są otwarte i może liczyć na nasze wsparcie. Wyznajemy też zasadę, by zlokalizowanym na naszym obszarze firmom nie przeszkadzać. Z rozmów z przedsiębiorcami wynika, że bardzo to sobie cenią.

Zależy nam na utrzymywaniu dobrych, partnerskich relacji z przedsiębiorcami, przez co każdy z nich wie, że gdy tylko będzie potrzebował pomocy gminy, drzwi naszego urzędu są otwarte i może liczyć na nasze wsparcie. Wyznajemy też zasadę, by zlokalizowanym na naszym obszarze firmom nie przeszkadzać.

Wspominała Pani o trudnościach – a w ostatnim czasie, za sprawą pandemii czy wojny w Ukrainie, było ich z perspektywy biznesu aż nadto. Jakie w tym kontekście były oczekiwania i potrzeby przedsiębiorstw względem lokalnego samorządu i jak udawało się Wam wychodzić im naprzeciwko?

Tego typu oczekiwania pomocy miały miejsce przede wszystkim podczas pandemii, przy czym jednak były one dwustronne. Z jednej bowiem strony, rozumiejąc trudną sytuację wielu firm, chociażby z bardzo dotkniętej w tamtym okresie branży transportu, przychylnie rozpatrywaliśmy ich prośby o wsparcie, decydując o odraczaniu lub umarzaniu podatku od nieruchomości. Z drugiej strony mogliśmy też liczyć na ogromną pomoc ze strony miejscowych przedsiębiorstw, w szczególności na początku pandemii, gdy wszyscy byliśmy nią przerażeni, gdy nie wiedzieliśmy co nas tak naprawdę czeka. Uzyskaliśmy w tym czasie wsparcie w zakresie m.in. dostarczania maseczek czy środków dezynfekcyjnych. Reasumując – chcieliśmy przejść przez ten trudny okres razem i myślę, że nam się to udało.

Na zakończenie mam jeszcze pytanie o wątek edukacyjny – czy wśród działań podejmowanych przez gminę leży też wykuwanie postaw przedsiębiorczych wśród dzieci i młodzieży?

Pomimo tego, że za podstawę programową odpowiada kuratorium, my ze swojej strony bardzo wspieramy wszelkie programy mające na celu kształtowanie tego typu postaw. Podkreślamy to na spotkaniach z dyrektorami szkół oraz z młodzieżą. Powołaliśmy także młodzieżową Radę Gminy, która – dysponując własnymi środkami – uczy dzieci i młodzież zarządzania budżetem. Myślę, że może to być cenne doświadczenie, wprowadzające młodych do lepszego zarządzania w przyszłości.

Oprócz tego, blisko współpracujemy z przedsiębiorcami i przekazujemy ich spostrzeżenia oraz sugestie tutejszym szkołom. Stanowi to podstawę do późniejszego krystalizowania najbardziej oczekiwanych kierunków kształcenia z perspektywy lokalnego rynku pracy oraz „łatania” ewentualnych luk. Staramy się też wspierać młodzież przy wyborze ścieżki kształcenia zawodowego – zależy nam, by po ukończeniu szkoły każdy znalazł w naszej gminie możliwość zatrudnienia. Stąd też – również za naszą namową – wiele miejscowych firm przyjmuje młodzież na praktyki. Pojawiają się też pomysły powrotu do przyzakładowych warsztatów o określonych specjalizacjach.

Staramy się wspierać młodzież przy wyborze ścieżki kształcenia zawodowego – zależy nam, by po ukończeniu szkoły każdy znalazł w naszej gminie możliwość zatrudnienia. Stąd też – również za naszą namową – wiele miejscowych firm przyjmuje młodzież na praktyki.

Skip to content