Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Po co nam metropolia?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Wojciech Woźniak – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

Po co nam dziś metropolia?

Dyskusja o metropolii trochę się nam zagubiła. Każdy pod tym pojęciem rozumie trochę co innego. Debata jest dość „wyrywkowa” – dotyczy fragmentarycznych objawów współpracy między gminami jak np. brak wspólnego biletu komunikacji miejskiej. To oczywiście jest problem, ale jakie znaczenie ma on w kontekście koordynacji całego systemu transportu publicznego na terenie metropolii? Przecież bilet to tylko czubek góry lodowej, dalej jest planowanie tras, rozkładów jazdy, a na końcu także wspólne przedsięwzięcia inwestycyjne. Powinniśmy odmitologizować pojęcie metropolii i spojrzeć na nią przez pryzmat funkcji. Jest wiele rzeczy, które dzieją się obok siebie w poszczególnych miastach i mniejszych gminach, a mogłyby dziać się wspólnie.

Powinniśmy odmitologizować pojęcie metropolii i spojrzeć na nią przez pryzmat funkcji. Jest wiele rzeczy, które dzieją się obok siebie w poszczególnych miastach i mniejszych gminach, a mogłyby dziać się wspólnie.

Tak dzieje się m.in. w gospodarce wodno-kanalizacyjnej?

Sprawy codzienne, szczególnie te „niewidoczne” – a do takich należy w dużej mierze infrastruktura wodno-kanalizacyjna – rzadko pojawiają się w debacie publicznej poświęconej metropolii. Mówi się o nich co najwyżej w kontekście lokalnym i nieco ponadlokalnym. A przecież woda nie uznaje granic i myślenie o niej w takim ujęciu jest poważnym błędem. Polska jest krajem, w którym istnieje szalone rozdrobnienie gospodarki wodociągowej. Z resztą nas Pomorzan cechuje w tej materii wybitny indywidualizm – poza Związkiem Komunalnym Doliny Redy i Chylonki prawie każda gmina autonomicznie zarządza swoimi zasobami wodnymi. W innych miejscach naszego kraju wygląda to nieco inaczej– choćby w niewielkim, w porównaniu np. do Gdańska, Żywcu jeden podmiot organizuje funkcjonowanie gospodarki wodnej w 10 gminach. Podobnie z resztą jest w Poznaniu, który obsługuje 12 gmin.

Dlaczego gminy rzadko „widzą” swoje wzajemne działania? Czemu ta współpraca nam „nie idzie”?

Na pewno znaczenie ma tu podział kompetencji przypadający poszczególnym jednostkom samorządu terytorialnego. Włodarze gmin siłą rzeczy zamykają się we własnych obszarach administracyjnych, chcą mieć bezpośrednią kontrolę nad tym co dzieje się na ich terenie – i jest to po części zrozumiałe. Dochodzą do tego też osobiste ambicje czy też interesy. Jednak pewne problemy wymagają szerszej koordynacji, spojrzenia ponad własne „podwórko” – a z tym jest u nas dość kiepsko. Niestety odbija się to na kosztach i efektywności funkcjonowania różnych sfer życia gmin.

Włodarze gmin zamykają się we własnych obszarach administracyjnych, chcą mieć bezpośrednią kontrolę nad tym co dzieje się na ich terenie. Jednak pewne problemy wymagają szerszej koordynacji, spojrzenia ponad własne „podwórko” – a z tym jest u nas dość kiepsko.

Tutaj pojawia się rola dla metropolii.

Tak, metropolia jest szansą na to, by na pewne zagadnienia spojrzeć od strony funkcjonalnej, a nie tylko administracyjnej. Skoro jest jakiś problem dotyczący większej grupy mieszkańców i da się go rozwiązywać na drodze współpracy różnych podmiotów, to dlaczego tego nie robić? Ludzi nie interesuje np. to czy usługi świadczy im GIWK, PEWIK Gdynia, czy jeszcze jakieś inne przedsiębiorstwo. Chcą być obsłużeni na wysokim poziomie i za przyzwoitą cenę. Podobnie jest z innymi dziedzinami życia, gdzie ważny jest efekt oraz koszt jakim go osiągamy, a nie fakt czy odbędzie się to dzięki przedsiębiorstwu komunalnemu z miasta A czy B, lub też na drodze ich współpracy.

Nie chodzi tutaj o tworzenie od razu wielkich tworów administracyjnych obejmujących całą metropolię. Wystarczy, że na początku władze – nie tylko gmin, ale i poszczególnych instytucji, będą zadawały sobie pytanie: czy konsultuję swoje działania z moimi odpowiednikami w innych sąsiednich miejscowościach? Czy gdybym uwzględnił w swoich zamierzeniach najbliższe sąsiedztwo, to osiągnę coś taniej, szybciej lub korzystniej dla obu stron? Później przyjdzie czas na wspólne działanie czy podział obowiązków. Dobrze byłoby, gdyby taka refleksja czy inicjatywa pojawiała się oddolnie, tam gdzie są rzeczywiste pola do współpracy, a nie na drodze odgórnych koncepcji lub – co gorsza – nakazów administracyjnych.

Wystarczy, że na początku władze będą zadawały sobie pytanie: czy konsultuję swoje działania z moimi odpowiednikami w innych sąsiednich miejscowościach? Dobrze byłoby, gdyby taka refleksja czy inicjatywa pojawiała się oddolnie a nie na drodze odgórnych koncepcji.

Może to być jednak zbyt mało, by władze gmin chciały wypuścić z rąk część swoich prerogatyw. Co może ich skłonić do tego, by jednak szukali współpracy w rozwiązywaniu różnych kwestii?

We współpracy nie widzę konieczności zrzekania się swoich kompetencji. Jeśli postanawiamy robić coś razem, to jest to umowa pomiędzy równorzędnymi stronami. Nie ma przymusu. Na przykład jedynie wykonanie pewnych zagadnień powierzane jest innemu podmiotowi – a ostateczne decyzje mogą zawsze należeć do władzy lokalnej.

Co do profitów płynących ze współpracy, to jest ich wiele. Do ludzi zazwyczaj najbardziej przemawiają liczby, zwłaszcza te wyrażające sumy pieniędzy. Coraz więcej dziedzin życia – w tym gospodarka wodno-ściekowa miast – staje się coraz bardziej zaawansowana technologicznie. Wynika to nie tylko z ogólnego postępu, lecz także z rosnących rygorów środowiskowych, które musimy spełniać. Przy czym nie chodzi tu tylko o konstrukcję urządzeń czy instalacji ale też ich eksploatację. Dzisiaj ta obsługa często wymaga oprogramowania informatycznego i odpowiednio wykształconego personelu. Wszystko to wiąże się oczywiście z dużymi nakładami, które muszą ponosić gminy, by podnosić jakość świadczonych przez siebie usług komunalnych. Z racji na te rosnące lawinowo koszty, nie wszystkich stać na podejmowanie takich działań. Co więcej, powielanie pewnych inwestycji w bliskim sąsiedztwie jest po prostu nieracjonalne. Mnożenie bytów jest niepotrzebne, gdy obok znajduje się struktura, która dysponuje właściwymi zasobami, by rozwiązywać te same problemy.

Powielanie pewnych inwestycji w bliskim sąsiedztwie jest po prostu nieracjonalne. Mnożenie bytów jest niepotrzebne, gdy obok znajduje się struktura, która dysponuje właściwymi zasobami, by rozwiązywać te same problemy.

Presję na infrastrukturę wywiera też przestrzenny rozwój Trójmiasta i gmin przylegających.

To prawda, suburbanizacja jest zjawiskiem, z którym mierzymy się i będziemy się mierzyć w najbliższej przyszłości. O ile nierzadko rozpatruje się je jako negatywny trend, ja widzę w niej coś, co może przyśpieszyć powstawanie metropolii w wymiarze funkcjonalnym. Procesy demograficzne i przestrzenne powodują, że w obszarze aglomeracji mieszka coraz większa liczba ludzi i to niekoniecznie w głównych ośrodkach miejskich, co pewnie byłoby optymalne z punktu widzenia infrastruktury. Tak jednak nie jest i wielu nowych mieszkańców osiedla się poza granicami Trójmiasta. Musimy stawiać temu czoła i dostosowywać do tego swoje działania oraz, co ważniejsze, sposób myślenia. Metropolia to ok. 1,5 mln mieszkańców i najprawdopodobniej ich liczba będzie cały czas rosła. Pojawia się zatem potrzeba zorganizowania dla nich usług komunalnych na odpowiednio wysokim poziomie. Każda gmina z osobna nie da sobie z tym rady. Pomyślmy nad tym, jak optymalnie wykorzystać istniejącą infrastrukturę – np. gdańską Oczyszczalnię Wschód, która jest w stanie obsłużyć znacznie więcej użytkowników niż obecnie. To przyniosłoby korzyści zarówno dla naszego miasta, które zmniejsza jednostkowe koszty funkcjonowania infrastruktury, jak i dla mniejszych ośrodków, które unikają angażowania zasobów finansowych w drogie – w budowie i utrzymaniu – instalacje. Powinniśmy razem planować i koordynować inwestycje tak, by nie dublować się, nie ponosić niepotrzebnych kosztów, a raczej korzystać ze wspólnych rozwiązań i szukać możliwości wykorzystania synergii.

Paradoksalnie suburbanizacja może przyśpieszyć powstawanie funkcjonalnej metropolii. Na jej terenie mieszka ok. 1,5 mln mieszkańców i prawdopodobnie będzie ich coraz więcej. Pojawia się potrzeba zorganizowania dla nich usług komunalnych na odpowiednio wysokim poziomie. Każda gmina z osobna nie da sobie z tym rady.

Zawsze musi być ktoś, kto wykona pierwszy krok.

Potrzeba liderów i dobrych przykładów. Pionierom zawsze jest trudno. Wciąż panuje duża nieufność wobec tego typu działań, np. ze strony rad gmin, a dodatkowo nad tym wszystkim ciąży jeszcze kontekst polityczny. Jest jednak stare rzymskie powiedzenie, które mówi że słowa uczą ale to przykłady pociągają. Jeśli będą się pojawiać pozytywne efekty takiej współpracy, to jestem pewien, że coraz łatwiej będzie przekonać zarówno wójtów, burmistrzów czy prezydentów, jak i radnych do tego, by podejmować wspólne działania, bez oglądania się na lokalne animozje. Jako GIWK pracujemy nad kilkoma projektami m.in. z Żukowem czy Szemudem. Jeśli dojdzie do ich realizacji, a mam nadzieję, że tak się właśnie stanie, to z jednej strony załatwią one realne problemy, a z drugiej będą miały one pewien wymiar promocyjny, symboliczny – pokażą, że to się opłaca i że warto współpracować.

Co będzie się działo, jeśli nie gminy nie zaczną wspólnie działać np. w sferze gospodarki komunalnej?

Dzisiaj problem braku współpracy aż tak bardzo nie doskwiera nam na co dzień, może poza wspomnianym wcześniej biletem metropolitalnym czy szerzej – komunikacją publiczną. Jeśli jednak nie dojdzie do zasadniczej zmiany praktyki w kooperacji między gminami tworzącymi metropolię, to pewnego dnia obudzimy się z wysokimi cenami usług publicznych – o niższej jakości niż te, które świadczylibyśmy na drodze kooperacji – a do tego będziemy mieli spore rachunki do spłacenia za zupełnie niepotrzebnie dublującą się infrastrukturę. Metropolia zwyczajnie się nam wszystkim opłaca. Im wcześniej to zrozumiemy i postawimy na wspólne działania, tym lepiej.

Jeśli nie dojdzie do zasadniczej zmiany praktyki w kooperacji między gminami, to pewnego dnia obudzimy się z wysokimi cenami usług publicznych i ich niższą jakością. Metropolia zwyczajnie się nam wszystkim opłaca. Im wcześniej to zrozumiemy i postawimy na wspólne działania, tym lepiej.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Bez szacunku w pracy nie ma kołaczy

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzą: Wojciech Woźniak – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” oraz Leszek Szmidtke – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” i Radia Gdańsk

 

Wojciech Woźniak: Skąd firma z niemieckim kapitałem wzięła się na terenie pomorskiej wsi?

Robert Raszczyk: Spółka matka naszej Brands Polska, która mieści się w Buchholz pod Hamburgiem, szukała możliwości wybudowania zakładu produkcyjnego. Jak to bywa przy tego typu inwestycjach, często zasięga się języka wśród osób działających na różnych rynkach, w rozmaitych miejscach. Ta droga przyprowadziła właściciela firmy Kerstena Kruse na Pomorze. Przechodząc w rozmowach od słowa do słowa okazało się, że jest na Kaszubach miejscowość Somonino, w której stoi niewielki, opuszczony, popegeerowski budynek nadający się do umieszczenia w nim produkcji. Był jeden warunek wynajmu – uregulowanie zaległego rachunku za telefon w wysokości 200zł. Tak też się stało i tym samym w 1997 roku rozpoczęła się tu nasza działalność. Początkowo były to tylko dwie osoby i archaiczna już dziś maszyna hafciarska. Dziś jest to 120 pracowników, nowoczesny park maszyn i obsługa wielu kontrahentów z całej Europy.

W.W.: Ale czy oprócz tego, o czym Pan wspomina, Somonino zaoferowało jakieś walory, które przyczyniły się do decyzji o lokalizacji?

Somonino było, jak na tamte czasy, dość dobrze skomunikowane z Trójmiastem, a sama metropolia miała niezłe połączenia z resztą świata. Są tu wszak porty morskie, rozwijające się dynamicznie lotnisko i zapowiedź rozwoju sieci drogowej – zarówno tej wewnątrzregionalnej, jak i łączącej Pomorze z innymi regionami. To, czego bardzo brakowało – i niestety wciąż brakuje – to dobre połączenie ze Szczecinem i dalej z Niemcami. Oczywiście z naszego punktu widzenia jest to dość istotna luka.

Leszek Szmidtke: A w szerszym ujęciu – jakie są atuty samego Pomorza? W kontekście prawie dwudziestoletniej działalności firmy w regionie można chyba stwierdzić, że dobrze prowadzi się tu interes.

Ja nie jestem w firmie od tak dawna, sam zresztą pochodzę nie z Pomorza tylko ze Śląska, chociaż mieszkam w Trójmieście od 5 lat. To jednak daje mi pewnego rodzaju dystans i możliwość spojrzenia na Pomorze z innej perspektywy. Jestem zadowolony z tego jak tu się żyje – otacza nas piękna natura, domy są świetnie wykończone, a drogi, poza drobnymi wyjątkami, są w dobrym stanie. Ale to nie wszystko. Często słyszę od osób przyjeżdżających tu z zewnątrz, że u nas, oprócz walorów które wymieniłem, jest jeszcze dobry klimat dla małych firm i to nie tylko w dużych miastach, ale też w mniejszych miejscowościach. To z pewnością odróżnia Pomorze od innych regionów kraju.

Musi coś w tym być, bo właściciel Brands Polska, Pan Kruse, osiedlił się tutaj i założył tu rodzinę. Można więc nawet pokusić się o stwierdzenie, że Brands Polska to nie jest już klasyczna inwestycja zagraniczna, tylko rodzima pomorska firma, z pomorskim kapitałem i w dużej mierze z pomorską załogą.

 

 

Często słyszę od osób przyjeżdżających tu z zewnątrz, że u nas jest dobry klimat dla małych firm i to nie tylko w dużych miastach, ale też w mniejszych miejscowościach. To z pewnością odróżnia Pomorze od innych regionów kraju.

 

 

W.W.: Jeśli jesteśmy już przy kadrach – mówi się o tym, że Pomorzan czy też Kaszubów charakteryzuje swoisty etos pracy. Zauważa Pan to w Waszej firmie?

Tak, zauważam to, że naszych pracowników cechuje pracowitość, solidność, przywiązywanie wagi do jakości, gotowość do poświęceń i to, że zwyczajnie lubią swoją pracę. Widzę dużo analogii między Kaszubami i Ślązakami. Pomimo początkowej rezerwy, w bezpośrednich relacjach Pomorzan cechuje duże zaufanie i lojalność. Być może nie są tak otwarci jak np. Amerykanie, nie przyjdą i nie poklepią po plecach z uśmiechem na ustach oraz pytaniem „How do you do?”, ale gdy „przełamie się pierwsze lody” i wypracuje się wzajemne zaufanie, to naprawdę można na tych ludziach polegać w każdej sytuacji. Osobiście wolę taką postawę niż szybkie przechodzenie „na Ty” i wymuszone koleżeństwo.

 

L.S.: Tego nie widać gołym okiem, więc potencjalny inwestor może o tym nie wiedzieć. Może jest to jakiś pomysł na element promocji gospodarczej regionu?

Mądry inwestor, przychodząc w dane miejsce, musi zaczerpnąć informacji w odpowiednich źródłach – nie mówię tutaj tylko o instytucjach publicznych, ale ogólnie o pewnym wywiadzie środowiskowym. Przykład naszej firmy pokazuje, że to bardzo ważna część procesu. Istotnym elementem tego rozeznania jest na pewno wiedza na temat dostępnych kadr, ale też pewnego klimatu czy jak Pan to nazwał – etosu pracy. Jeśli tego nie zrobi, to może mieć pretensje głównie do siebie. Inwestor, który przychodzi i biernie oczekuje obsłużenia najprawdopodobniej nie jest wart uwagi. Podobnie jest z firmami już działającymi – te, za którymi stoją duże obroty i duże przychody nie robią wokół siebie „wielkiego halo”. Natomiast te, które rozniecają szum medialny, o których często się mówi, są nierzadko przedsiębiorstwami z nie tak dużym wkładem w regionalny PKB, a do tego borykają się ze sporymi kłopotami finansowymi. Dobry inwestor poradzi sobie, jeśli tylko nie będzie mu się w tym za bardzo przeszkadzać.

 

 

 

Mądry inwestor, przychodząc w dane miejsce, musi zaczerpnąć informacji w odpowiednich źródłach – nie mówię tutaj tylko o instytucjach publicznych, ale ogólnie o pewnym wywiadzie środowiskowym. Taki, który tylko oczekuje obsłużenia najprawdopodobniej nie jest wart uwagi.

 

 

L.S.: Niemniej inwestorzy zagraniczni oczekują wsparcia ze strony państwa czy władz regionu lub miasta.

Cóż, był taki czas, że polska gospodarka bardzo potrzebowała kapitału, którego notabene dostarczały zagraniczne podmioty. Moim zdaniem dochodzimy powoli to takiego punktu, w którym zasady funkcjonowania oraz traktowania przedsiębiorców powinny się zrównać i nie zważać na to, kto skąd pochodzi, jak wielką jest marką czy koncernem. Firmy zagraniczne miały czas na to, by korzystać z preferencyjnych warunków inwestowania czy prowadzenia działalności. Na pewno pojawią się głosy, że to spowoduje masowy odpływ tzw. BIZ-ów z kraju czy województwa, ale ja wcale nie jestem przekonany, że tak by się stało.

 

 

Dochodzimy powoli to takiego punktu, w którym zasady funkcjonowania oraz traktowania przedsiębiorców powinny się zrównać i nie zważać na to, kto skąd pochodzi, jak wielką jest marką czy koncernem.

 

 

W.W.: Być może Niemcy mogą już sobie na to pozwolić, ale czy możemy zrobić to i my?

Inwestycje gospodarcze, także te zagraniczne, są zawsze potrzebne, jeśli myślimy o stałym rozwoju regionu czy kraju. Skoro jednak nawiązał Pan do Niemiec, to osadźmy i ten wątek w kontekście sytuacji u naszych sąsiadów. Zresztą są oni bardzo popularnym punktem odniesienia w debatach polityczno-ekonomicznych w naszym kraju. Mówi się: autostrady powinny być jak w Niemczech, gospodarka i przemysł rozwinięte jak w Niemczech, poziom życia – a jakże – niemiecki. Dyskusja odnosi się głównie do stanu docelowego, natomiast zapomina się o drodze i sposobach jego osiągania. Proszę zauważyć, że zarówno niemieccy politycy, jak i niemiecki biznes bardzo dbają o to, żeby na rynku wewnętrznym sprzedawać swoje wyroby. Co prawda rośnie udział produktów zagranicznych, ale wciąż jeszcze widać, że to, co niemieckie przedstawiane jest jako wysokojakościowe, dobre i to ludzie chcą kupować. Jest to niemal wrodzony nawyk, powszechna postawa, dodatkowo mocno wspierana i stymulowana przez niemiecką politykę i regulacje. Więc jeżeli my tak bardzo usiłujemy osiągnąć poziom niemieckich płac i jakości życia, to dlaczego nie dążymy do tego, żeby ów sposób działania zaimplementować również u nas? Tutaj ważna uwaga – wcale nie oznacza to przyjmowania postaw ksenofobicznych. Fakt, że chronię własną rodzinę, własny dom i podwórko koło niego nie oznacza, że życzę źle mojemu sąsiadowi. Uważam, że można taki punkt widzenia bezpośrednio przełożyć również na poziom państwa. Dbanie o własne interesy nie implikuje tego, że odcinamy się od idei wspólnych rynków i nie oznacza również tego, że nie umiemy się odnaleźć w Unii Europejskiej i jesteśmy przeciwko tej idei. Tak jak widać, siłą pociągową Unii są Niemcy, a oni jednak potrafią o siebie dbać i robią to też w stosunku do swojego rynku.

 

 

Dbanie o własne interesy nie implikuje tego, że odcinamy się od idei wspólnych rynków i nie oznacza również tego, że nie umiemy się odnaleźć w Unii Europejskiej i jesteśmy przeciwko tej idei.

 

 

W.W.: Mówiliśmy już o walorach Pomorza i Pomorzan w kontekście prowadzenia działalności przez firmę Brands Polska, a czy jest coś, co ją utrudnia czy w niej przeszkadza?

Z przyjemnością mogę stwierdzić, że niewiele jest takich spraw. Jedną z tych, nad którymi w jakimś stopniu ubolewamy jest dostępność pewnego rodzaju pracowników – tzw. fachowców. O ile nie mamy problemu z rekrutacją na większość stanowisk produkcyjnych, nie mówiąc już o administracji, o tyle znalezienie np. technologa odzieżowego lub mechanika to już kwestia kilkunastu miesięcy poszukiwań. Proszę nie zrozumieć mnie źle – nie jest tak, że przebieram w ofertach i jestem bardzo wybredny. Te zgłoszenia po prostu nie napływają! Nie wydaje mi się, żeby problemem były oferowane przez nas warunki zatrudnienia, więc sądzę, że istnieje duży problem braku podaży tego rodzaju specjalistów. To jest dość przewrotne, bo przecież kiedyś Polska stała dobrymi fachowcami.

W.W.: A więc szkolnictwo zawodowe…

Niestety, to jest coś, co bardzo zaniedbano po transformacji. Odwołam się tutaj znów do doświadczeń niemieckich – w tym kraju spędziłem kilkanaście lat. Tam szkolnictwo zawodowe funkcjonuje lepiej. To jest nie tylko kwestia samej organizacji tego sektora edukacji, jego wyposażenia infrastrukturalnego czy dofinansowania, choć to oczywiście ma znaczenie. Jednak najistotniejszą różnicą jest społeczne postrzeganie ludzi z wykształceniem zawodowym. W Polsce nastał kult studiowania, powstał mit, że tylko „papier” inżyniera, licencjata czy magistra daje możliwość odniesienia sukcesu. Pójście do zawodówki czy technikum oznaczało swego rodzaju stygmatyzację – jesteś za słaby, by iść do liceum, zrobić maturę, iść na studia. Jesteś gorszym człowiekiem.

U naszych zachodnich sąsiadów każda osoba wykonująca jakąś pracę czuje się ważna, jest przekonana o istotności swojej roli w społeczeństwie, bez względu na to, czy jest mechanikiem, kafelkarzem czy dyrektorem w banku. Co więcej, jest to świadomość obopólna – jeśli np. prezes firmy przychodzi do siedziby po godzinach to rozumie, że najpierw musi zameldować się u ochroniarza, a ten z kolei wie, że od niego zależy bezpieczeństwo firmy i przez procedurę musi przejść każdy – bez względu na stanowisko. Czuć wzajemny szacunek i pokorę, których trochę brakuje nam – Polakom.

L.S.: I to nie jest jedynie kwestia zarobków.

Nie, to kwestia samoświadomości i poczucia podmiotowości. Stan rzeczy z jakim mamy w Polsce do czynienia obecnie wynika z trwającej od czasów transformacji ustrojowej i gospodarczej narracji, która mówi nam, że jedyną drogą do sukcesu zawodowego i życiowego są studia. Nic innego nie jest w stanie dać nam dobrobytu i szczęścia. Jest dziś wielu ludzi z tytułem magistra, którzy nie mogą znaleźć pracy, są sfrustrowani, a z drugiej strony jest wiele firm, takich jak nasza, które nie mogą znaleźć odpowiednich pracowników. Naprawdę, może to nie zabrzmi zbyt poprawnie, ale nie każdy ma predyspozycje, by być prezesem olbrzymiego przedsiębiorstwa czy profesorem astrofizyki. Ale nie oznacza to też tego, że jedynie bycie taką osobą predestynuje do bycia szczęśliwym, poważanym, potrzebnym. Trzeba przywrócić ten zachwiany balans, choć z pewnością nie będzie to łatwe.

 

W Niemczech każda osoba wykonująca jakąś pracę czuje się ważna, jest przekonana o istotności swojej roli w społeczeństwie, bez względu na to, czy jest mechanikiem, kafelkarzem czy dyrektorem w banku. U nas poczucia tej podmiotowości, niestety, bardzo brakuje.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wobec świata razem i bez kompleksów

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Wojciech Woźniak – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

Pomorze jest regionem, w którym mocno obecny jest sektor kosmetyczny, dermofarmaceutyczny i farmaceutyczny. W Starogardzie mamy Polpharmę, w Gdańsku i Kolbudach ulokowana jest Ziaja, a w Sopocie i Trąbkach Małych Państwa firma – Oceanic. Czy jest coś wyjątkowego w naszym regionie, co sprawia, że tego typu biznesy chętnie się tu lokują?

W naszym przypadku na decyzję o założeniu firmy właśnie tutaj wpłynął bardzo szeroki wachlarz czynników. Pomorze dysponuje odpowiednim know-how, choć w czasach, w których powstawał Oceanic, pewnie nazwalibyśmy to potencjałem produkcyjnym i badawczo-rozwojowym. Jest tu pewna „masa krytyczna” przedsiębiorstw, jednostek naukowych i ludzi działających w tym sektorze, a to na pewno bardzo pomaga w rozwijaniu działalności firmy. Pomorska lokalizacja była również bardzo dogodna logistycznie przy eksporcie produktów transportowanych drogą morską.

Oceanic działa głównie na rynku polskim, choć rozwija się też na rynkach międzynarodowych. Czym chcecie wygrywać z międzynarodową konkurencją?

Około 90% naszej sprzedaży generuje rodzimy rynek, a eksport to pozostałe 10%, chociaż w długim terminie chcemy dążyć do tego, by te udziały się zbilansowały i uważam, że mamy ku temu bardzo silne fundamenty. Przede wszystkim wyróżnia nas szerokie i kompleksowe portfolio preparatów dedykowanych osobom o skórze wrażliwej i skłonnej do alergii. Posiadamy w ofercie ponad 700 kosmetyków, dermokosmetyków, wyrobów medycznych i leków. Jesteśmy dostępni we wszystkich kanałach dystrybucji, a nasze marki AA, Long4Lashes czy Oillan są ogromnymi sukcesami rynkowymi. Problem alergii skórnych stał się powszechny w dzisiejszych czasach. Każdy z nas znajdzie u siebie mniejsze lub większe objawy skóry wrażliwej lub reakcji alergicznych. Tym samym z niszy rynkowej tworzy się mainstream, a my jesteśmy do tego przygotowani, nie boję się użyć tego określenia, najlepiej na świecie. Od ponad 30 lat konsekwentnie rozwijamy naszą „antyalergiczną” filozofię – na ten cel ukierunkowane są badania naukowe, w ten sposób tworzymy formulacje produktów, ta idea przyświeca nam, gdy szukamy i ostro selekcjonujemy dostawców surowców. To cały kompleksowy proces, którego nikt nie jest w stanie skopiować w krótkim okresie. Jest to coś, co zawsze będzie nam dawało przewagę konkurencyjną. Nie mamy takich środków, by konkurować z koncernami międzynarodowymi na polu marketingowym, ale mamy świetne produkty i wierzę, że bazując na ich jakości, skuteczności, innowacyjności i unikalności będziemy w stanie zyskać sobie szerokie uznanie u klientów poza granicami Polski.

Udaje się przekonać klientów za granicą? To chyba nie jest łatwe, szczególnie na Zachodzie, gdzie przyzwyczajenia konsumentów budowane były od dziesięcioleci i są bardzo silne.

Rozwój eksportu to proces długotrwały. Wymaga on budowania świadomości marki i zaufania do produktów. Na dzień dzisiejszy sprzedajemy nasze preparaty w ponad 30 krajach na czterech kontynentach świata. Przykładowo, na Białorusi jesteśmy marką numer jeden w pielęgnacji twarzy w największej sieci aptecznej, a na Litwie w największej sieci drogerii. Ktoś powie, że nie są to największe rynki, ale jednak osiągnęliśmy tę pozycję i uznaję to za nasz duży sukces. Kierunek wschodni rozwijał się bardzo dobrze, ale niestety w ostatnich czasie zmaterializowało się ryzyko polityczne i wyraźnie zahamowało naszą ekspansję w tym rejonie. Szczególnie w Rosji i na Ukrainie.

Natomiast jeśli chodzi o Europę Zachodnią, to są to rynki bardzo zróżnicowane. Przykładowo we Francji duże znaczenie ma prestiż marki i pewien kapitał symboliczny, który nabywany jest z danym produktem – kupuję go, bo już samo jego nabycie sprawia mi przyjemność, podnosi samopoczucie i samoocenę. Z inną sytuacją mamy do czynienia w Niemczech, gdzie klienci są bardzo racjonalni. Tam najbardziej liczy się stosunek ceny do jakości. Rzadziej kieruje nimi impuls czy przesłanki emocjonalne. Zresztą w podobnym kierunku ewoluuje polski model konsumpcji. Z naszego punktu widzenia jest to dobra sytuacja, bo oferujemy bardzo korzystny stosunek jakości do ceny. Konkurencja na świecie jest gigantyczna, jednak nasze atuty pozwalają z optymizmem patrzeć w tym kierunku.

Klienci na Zachodzie są bardzo różni. Dla Francuzów liczy się kapitał symboliczny nabywany razem z produktem, emocje które ze sobą niesie sam fakt zakupu, natomiast Niemcy są racjonalni i cenią sobie stosunek jakości do ceny. To naturalnie odbija się na strategii lokowania produktu na danym rynku.

Wcześnie wspomniał Pan o różnicach kapitałowych między Państwa firmą a dużymi koncernami. Często mówi się o deficycie kapitału w kontekście bariery w ekspansji naszych rodzimych przedsiębiorstw. Międzynarodowe korporacje ze swoimi „głębokimi kieszeniami” mają szerszy wachlarz instrumentów służących zdobywaniu rynków.

Jesteśmy biznesem ze 100-procentowym polskim kapitałem, który wypracowujemy, akumulujemy i reinwestujemy od ponad 30 lat. Nie jesteśmy jednak na takim etapie rozwoju jak międzynarodowe, globalne koncerny. Nie możemy sobie pozwolić, by np. przez 2-3 lata być biznesem niedochodowym w danym kraju, a nierzadko tak robią właśnie wielkie korporacje: transferowane są olbrzymie środki z centrali, za które „kupowane” są udziały rynkowe. Bardzo dużo inwestują w marketing, często stosują dumping cenowy po to, by wyeliminować konkurencję, zdobyć dominującą pozycję i zacząć czerpać korzyści z rynku. My nie jesteśmy w stanie tego robić – nie mamy takich rezerw kapitałowych. To jest niewątpliwie wyzwanie, z którym musimy się mierzyć na co dzień – zarówno w kraju, jak i za granicą.

Zasadniczą przewagą globalnych koncernów jest posiadany przez nie kapitał. Mogą dzięki niemu przez długi czas prowadzić niedochodową działalność i tym samym eliminować konkurencję, zdobywając dominującą pozycję na rynku.

Czy oprócz jakości i unikatowości produktów coś jeszcze pomaga firmie Oceanic w konkurowaniu na rynku?

Bycie mniejszym przedsiębiorstwem ma też swoje plusy. Jesteśmy w stanie działać szybciej, elastyczniej, wcześniej podjąć decyzję o zmianie, pójściu w innym kierunku. To daje dużą przewagę. W międzynarodowych koncernach, w strukturach korporacyjnych bardzo częstą praktyką jest niechęć do podejmowania trudnych decyzji, olbrzymie podporządkowanie procedurom i unikanie odpowiedzialności – ryzyko jest dla nich zbyt duże, a potencjalne skutki niepowodzenia przeważają nad kosztami braku zmian. W takich biznesach jak nasz, w dużej mierze opartych o potencjał intelektualny i badawczo-rozwojowy, umiejętność pójścia pod prąd, szybkiej reakcji jest bezcenna. Dzięki temu można wygrać.

Bycie mniejszym przedsiębiorstwem ma swoje plusy. Jesteśmy w stanie działać szybciej, elastyczniej, wcześniej podjąć decyzję o zmianie, pójściu w innym kierunku. W międzynarodowych koncernach częstą praktyką jest niechęć do podejmowania trudnych decyzji, olbrzymie podporządkowanie procedurom i unikanie odpowiedzialności. To daje nam dużą przewagę.

Wizyta w fabryce Oceanic uświadamia, że R&D to serce Państwa biznesu.

Jesteśmy dumni z naszej fabryki, jej jakości, czystości, technologii, które mamy tam zaimplementowane. Jednakże, prawdziwym wyzwaniem jest stworzenie nowego konceptu produktowego. Tu potrzebne jest rozpoznanie i zrozumienie potrzeb klienta czy pacjenta oraz przełożenie tego na odpowiednią, bezpieczną i skuteczną formułę, która będzie w zgodzie z naszą filozofią. Tego nie da się zrobić inaczej niż w gronie dobrze dobranego i zgranego zespołu, posiadającego odpowiednie kompetencje i kwalifikacje. W naszej spółce pracuje grono wysokiej klasy specjalistów z różnych dziedzin jak farmacja, chemia czy biotechnologia. Więc tak, sekcja badawczo-rozwojowa jest absolutnie kluczowa w tej branży.

Jakkolwiek nasze rodzime przedsiębiorstwa indywidualnie radzą sobie całkiem nieźle, a wręcz bardzo dobrze, o tyle mówi się o tym, że z działaniem „drużynowym” są już problemy. A jest on bardzo ważny chociażby w ekspansji zagranicznej.

W firmie Oceanic od zawsze byliśmy zdania, że jeśli chcemy, jako przedsiębiorcy, wygrać na rynkach zagranicznych, to musimy działać razem. Konkurencja jest olbrzymia, a nasze firmy wciąż zbyt małe, by móc robić to samodzielnie. Podjęliśmy nawet swego czasu inicjatywę zintegrowania działań eksportowych w naszej branży – w Polsce rywalizujemy, ale za granicą możemy działać wspólnie. Początki są trudne i ostatecznie projekt niestety nie został zrealizowany, ale były to podwaliny do zrozumienia idei współpracy w działaniach zagranicznych oraz lepszej, bardzo ważnej w tym procesie, komunikacji.

Moim zdaniem my jako kraj – patrząc globalnie – musimy pracować razem po to, by promować to co polskie, podkreślać, że nasze jest dobre, że jesteśmy gospodarką innowacyjną, bardzo wysokiej jakości, bardzo wysokiej technologii, wykształconych i ciężko pracujących ludzi. Widzę, że postrzeganie Polski się zmienia, choć chciałbym, aby te zmiany zachodziły szybciej. Tu również jest ogromna rola rządu i elit politycznych, aby budować pozytywny wizerunek naszego kraju na arenie międzynarodowej. Marzy mi się dzień, w którym „Made in Poland” będzie synonimem najwyższej, światowej jakości i będzie otwierać drzwi do nowych rynków.

Większość polskich firm jest wciąż zbyt mała, by samodzielnie zdobywać rynki zagraniczne. Mimo tego że w kraju konkurujemy, tylko pracując razem możemy myśleć o ekspansji. Początki takiej współpracy bywały trudne, ale na szczęście coraz częściej pojawia się zrozumienie dla tej idei.

Może potrzeba czegoś lub kogoś, kto animowałby i „spinał” takie wspólnotowe działania? Być może tu jest rola dla sektora publicznego?

Braliśmy udział w programie promocji branży kosmetycznej na rynkach eksportowych, pilotowanym przez ministerstwo gospodarki. Polegał on na tym, że polskie firmy, w tym Oceanic, promowały się wspólnie na największych targach i w opiniotwórczych mediach międzynarodowych. Oceniam program jako bardzo dobrą inicjatywę, wspierającą bardzo silny sektor w naszej gospodarce, który absolutnie jest w stanie wygrywać z liderami światowymi. Wspólnie na pewno jesteśmy w stanie „ugryźć” z tego globalnego tortu więcej, niż gdybyśmy działali pojedynczo.

Było to cenne doświadczenie, a program wart jest kontynuacji. Jednak na pewno „jedna jaskółka wiosny nie czyni”. Cieszymy się z wyników polskiego eksportu, ale czy zastanawiamy się z czego one wynikają? Jesteśmy jako kraj bardzo dobrym i, co ważniejsze, tanim miejscem wytwarzania dla firm niemieckich, francuskich czy innych zagranicznych podmiotów, które posiadają silne marki. W tym modelu będziemy rozwijać się tak długo, jak długo będziemy utrzymywać relatywnie niski poziom życia w naszym kraju. A chyba nie o to nam chodzi. Często przy okazji ogłaszania naszych kolejnych gospodarczych triumfów zadaję takie pytanie – czy my, Polacy, stworzyliśmy chociaż jedną konsumencką markę, która osiągnęła globalny sukces i rozpoznawalność? Jedną – nie więcej. Otóż nie, nie ma takiej. Mamy ogromny potencjał, ale dopóki takich marek nie będziemy mieli, dopóty nie przeskoczymy pewnego poziomu rozwoju.

Jako kraj jesteśmy bardzo dobrym i, co ważniejsze, tanim miejscem wytwarzania dla firm zagranicznych. W tym modelu będziemy rozwijać się tak długo, jak długo będziemy utrzymywać relatywnie niski poziom życia w naszym kraju. A chyba nie o to nam chodzi. Mamy ogromny potencjał, ale dopóki sami nie będziemy mieli rozpoznawalnych marek, dopóty nie przeskoczymy pewnego poziomu rozwoju.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Czy możemy „odbić” rodzimy handel?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Wojciech Woźniak – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

 

Wojciech Woźniak: Czy handel jeszcze się zmienia? Wydaje się, że w „starej jak świat” branży wymyślono już wszystko.

Marek Theus: Chyba o żadnej branży nie można powiedzieć, że nic się w niej nie dzieje. Przykłady bardzo innowacyjnych niegdyś koncernów, takich jak chociażby Kodak czy Nokia pokazują, że nie można tracić czujności, ignorować sygnałów z rynku, pojawiających się nowinek. Łatwo o popadnięcie w tzw. „syndrom Cesarstwa Rzymskiego”, które miało świat u swoich stóp i najlepszy ustrój dopóty, dopóki nie zjawili się Wandalowie, którzy nie znali przecież demokracji, i pałkami „wytłumaczyli” Rzymianom, że świat nie do końca wygląda tak, jak oni sobie to wyobrażają. W biznesie jest podobnie. Gdy mamy już wygodny fotel, jest co jeść i pić, procedury są dopracowane, struktura działa sprawnie, to łatwo stracić zapał, przymknąć oko na pewne trendy. Jeśli ktoś myśli, że ma jeszcze czas, by reagować na zmiany, to najprawdopodobniej już go właśnie nie ma. W handlu jest tak samo – cały czas się zmienia, choć trudno tu mówić o rewolucji – szczególnie jeśli patrzy się na niego z zewnątrz.

Takim impulsem dla sprzedaży detalicznej był e-handel?

Sądzę, że mimo rozwoju Internetu, handel pozostaje dość konserwatywną częścią gospodarki. Pamiętam analizy sprzed kilkunastu lat, które mówiły, że e-handel zrewolucjonizuje branżę. Podpierano się wtedy dynamiką wzrostu sprzedaży przez sieć – pokazywano 50-80% przyrostu. Jednak, gdy spojrzało się na liczby bezwzględne, to okazywało się, że obroty wynoszą mniej więcej tyle, co w średniej wielkości obiekcie należącym do francuskiej grupy kapitałowej. Poza tym, jak startuje się od zera, to dynamika zawsze będzie imponująca, a z czasem zacznie hamować. Tak się też stało. Nie dyskredytuję elektronicznego handlu, ale twierdzę, że nie zdominuje segmentu FMCG (ang. fast moving customer goods; produkty szybko zbywalne – przyp. red.).

Czy to kwestia przyzwyczajenia, a może nieufności do zakupów w sieci?

Mamy to w genach jeszcze od czasów społeczności łowiecko-zbierackich. Lubimy wejść między półki i „zapolować” na pożywienie, okrycie itp. To zaspokaja nasze pierwotne potrzeby, których nie wyzbyliśmy się jeszcze w toku ewolucji. Świetnie wpisuje się w to mechanizm promocji w sieciach handlowych: wystarczy jeden produkt w świetnej cenie i mamy kolejki czatujących na niego ludzi. Ma to, rzecz jasna, swoje negatywne strony, bo często obnaża nas z ludzkich cech i pokazuje naszą zwierzęcą stronę. Oczywiście, nowe technologie mają pewien wpływ na rynek, ale dużo bardziej istotne jest otoczenie, w którym handel funkcjonuje.

 

E-handel, przynajmniej na razie, nie zdominuje sprzedaży detalicznej. Dlaczego? W naszych genach wciąż tkwi instynkt łowiecko-zbieracki. Lubimy wejść między półki i „zapolować” na pożywienie. To zaspokaja nasze pierwotne potrzeby.

 

To środowisko bardzo się zmieniło od czasu transformacji.

Wręcz diametralnie. Lata 90. to przede wszystkim rozkwit stadionowych biznesów, gospodarki niedoboru. Praktycznie wszystko „schodziło na pniu”. Panował olbrzymi deficyt kapitału, więc nie było mowy o rozwijaniu dużych przedsięwzięć. Zupełnie inny był też dostęp do finansowania. Nie mówię tu nawet o kredytach, ale o zwyczajnym założeniu konta w banku! Bardzo zmieniło się też otoczenie regulacyjne – ilość przepisów i ich skomplikowanie wzrosły zdecydowanie. To powoduje, że mali detaliści są dziś w dużo trudniejszej sytuacji niż duże podmioty.

Polski handel detaliczny stoi dziś głównie wielkimi, zagranicznymi sieciami.

Polski handel jest w zaniku. Nie mówię tu o małych, osiedlowych sklepikach typu „warzywniak”, ale o obiektach mających ponad 400m2, bo tylko działając w tym segmencie można myśleć o rozwinięciu działalności, która daje możliwość większego zaistnienia na rynku. W dużej aglomeracji trójmiejskiej mamy ponad 70 Biedronek i około 50 Lidli. Moja sieć, MERKUS – w skład której wchodzi 8 sklepów – jest jednocześnie największą polską siecią w naszej metropolii. To daje pewien obraz proporcji, jakie panują w polskim handlu detalicznym.

Dlaczego nie wytrzymujemy rynkowej konkurencji z międzynarodowymi graczami?

Mam wrażenie, że do pewnych zaniedbań doszło w trakcie transformacji ustrojowej. Władze wolnej Polski wychodziły z założenia, że trzeba maksymalnie otworzyć rynek na zagraniczną konkurencję, żeby podnosić produktywność, wydajność etc. Można było wręcz usłyszeć od niektórych wysokich urzędników państwowych, że polscy przedsiębiorcy powinni szukać swojej niszy w obszarze handlu „ogórkami, kapustą kiszoną i scyzorykami na bazarach”. W polskich regulacjach zagościł nurt ultraliberalny – dopuszczamy wszystko i wszędzie. Co więcej, zagraniczne podmioty mogły jeszcze liczyć na różnego rodzaju ulgi i przywileje, a to dodatkowo zdusiło rodzimych przedsiębiorców i rozwój polskiego kapitału. W latach 90., już po epoce bazarów i łóżek polowych, zaczął się więc boom na sklepy wielkopowierzchniowe, a następnie dyskonty, które zaczęły powstawać praktycznie wszędzie, bez ograniczeń. We Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii czy nawet w Portugalii prawo w tym obszarze jest znacznie bardziej restrykcyjne i hamuje zakusy tego typu podmiotów.

 

W okresie transformacji ustrojowej w polskich regulacjach zagościł nurt ultraliberalny – dopuszczamy wszystko i wszędzie. Ciężko było wytrzymać konkurencję z bardziej rozwiniętymi międzynarodowymi sieciami. Co więcej, zagraniczne podmioty mogły jeszcze liczyć na różnego rodzaju ulgi i przywileje, a to dodatkowo zdusiło rodzimych przedsiębiorców i rozwój polskiego kapitału.

 

Są jednak miejsca, takie jak choćby Sierakowice, w których podobne obiekty jeszcze nie powstały, co wynika m.in. z polityki samorządu.

Tam postawiono na swego rodzaju zamknięty krwioobieg handlowy, do którego środki wprowadzane są z wewnątrz – przez firmy, często budowlane, świadczące usługi w całym regionie. Powstała cała masa większych i mniejszych sklepów, punktów usługowych, gdzie jeden kupuje od drugiego. W skali całego kraju sytuacja wygląda niestety wręcz odwrotnie. Wielu ludzi, którzy zdecydowali się na emigrację zarobkową, np. do Wielkiej Brytanii, często wspiera finansowo rodziny, które pozostały w Polsce. Cieszymy się, bo pieniądze zarobione „na obczyźnie” wydawane czy reinwestowane są u nas. Nie zauważamy jednak, że w dużej mierze te środki szerokim strumieniem płyną z powrotem na Zachód – w tym na Wyspy – właśnie za pośrednictwem dyskontów i hipermarketów, które są w rękach zagranicznych podmiotów.

Ale działając w takiej swoistej autarkii trudno myśleć o rozwoju biznesu na większą skalę.

We wspomnianych Sierakowicach są handlowcy, jak chociażby Pan Michał Kuczkowski – właściciel sieci RIBENA, którzy dzięki temu, iż dano im „oddech”, rozwinęli się. Otwiera coraz więcej punktów w innych gminach, miejscowościach. Warto też w tym miejscu odwołać się do historii. Miasto Gdańsk było miejscem, które przesz wieki swój rozkwit zawdzięczało lokalnym kupcom, którzy handlowali z całym światem. Ściągali pieniądze z zewnątrz, ale reinwestowali je w miejscu zamieszkania. Nikt nie myślał o wyprowadzaniu zysków gdzieś za granicę. Proszę mi wierzyć, że olbrzymia większość z dzisiejszych polskich, uczciwych i rzetelnie pracujących przedsiębiorców akceptuje 19 proc. podatek liniowy i nie myśli o tym, by rejestrować spółki np. na Cyprze i zaoszczędzić parę groszy. Mówią „tu zarabiamy, tu żyjemy i tu wydajemy pieniądze”.

Wróćmy jeszcze na chwilę do tematu konkurencji z dyskontami oraz hipermarketami. Czym, poza posiadanym kapitałem i skalą działania, wygrywają one konkurencję z polskimi firmami?

Istnieje kilka takich czynników. Jednym z nich jest np. zaplecze technologiczne, które pozwala rozebrać produkcję danych towarów na czynniki pierwsze, począwszy od surowców, przez skład produktu aż po opakowania. Mogą oni tym samym precyzyjnie wyliczyć, ile dany produkt powinien kosztować. To daje im olbrzymią przewagę w negocjacjach z producentami. Jeśli jakiś kontrahent twierdzi, że czegoś nie da się wyprodukować w danej cenie, to oni mu udowadniają, że się da – wskazując nawet konkretne miejsca, w których można nabyć odpowiednie półprodukty czy zamówić pewne usługi. W początkowej fazie producenci myśleli, że wchodząc do dyskontów „złapali Pana Boga za nogi”. Dostawali dostęp do niespotykanej wcześniej sieci dystrybucji, co potencjalnie dawało olbrzymiego kopa rozwojowego. Szybko okazało się jednak, że dyskonty chcą sprzedawać wszystko pod własną marką. To oczywiście odpowiednio zmniejszało marżę producentów – nie musieli przecież „martwić się” np. o marketing . Marki dyskontowe są więc kolejną przewagą dużych sieci sprzedażowych. Oczywiście sprawdzają się one tylko w przypadku olbrzymiej skali działalności. Do tego dołożyć można też nieproporcjonalnie większe nakłady na marketing, jakie są w stanie ponosić dyskonty i hipermarkety.

 

 Czym zagraniczne sieci wygrywają z polskimi firmami? Pierwszorzędną przewagą jest kapitał, który posiadają. Dodatkowo mają olbrzymie zaplecze intelektualne i technologiczne, przez co po pierwsze dużo lepiej są w stanie śledzić i kreować trendy na rynku, a po drugie mają zdecydowanie wyższą pozycję w negocjacjach z producentami.

 

Czyli polscy producenci w pewnym stopniu przyłożyli się do tego, że rodzimy handel został opanowany przez zagraniczne podmioty?

Nie wiem, czy można ich za to winić. Na pewno nie do końca przeanalizowali sytuację, ale czy można im się dziwić, że chcieli zarobić? Nie rozumieli nowych reguł gry, które pojawiły się wraz z międzynarodową konkurencją. Dla zobrazowania sytuacji warto tu przytoczyć dość trywialny przykład serków waniliowych. Na całym Pomorzu – i nie tylko – znane były serki homogenizowane z mleczarni „Maćkowy”. W pewnym momencie na rynek weszła firma Danone, która zaczęła oferować podobny produkt, ale w trochę innej filozofii. Zaproponowali mniejsze opakowanie, w ciekawszej szacie graficznej. Najważniejsze było jednak pozycjonowanie tego serka. Otóż miał on być po prostu przekąską, łatwą do zjedzenia, schowania do torby czy plecaka. Polski produkt, sprzedawany w większym opakowaniu, bardziej kojarzył się z pieczeniem sernika niż przedpołudniowym, małym posiłkiem. Proszę zatem zauważyć, że te dwa dość podobne produkty mają diametralnie inną grupę docelową – w końcu, ile osób przegryza coś codziennie w pracy, a ile z nich piecze ciasta? Różnica w skali jest kolosalna. Ówczesne władze gdańskiej mleczarni tego nie dostrzegały. Mimo tego że ich produkt był prawdopodobnie zdrowszy i smaczniejszy, zdecydowanie przegrali walkę o rynek. O tym, co jest kupowane decydują klienci i odpowiednie dostosowanie się do ich potrzeb – nawet dość proste zabiegi komunikacyjne mogą decydować o „być albo nie być” produktu czy producenta.

 

Czy jest coś, w czym mniejsi polscy detaliści mogą być lepsi od sieciówek?

Z pewnością naszą przewagą jest elastyczność. Każdy sklep należący do wielkiej struktury postępuje według ściśle ustalonych procedur. Nie ma miejsca na większe odstępstwa w poszczególnych placówkach. Są oczywiście przykłady otwartych 24 godziny na dobę Biedronek, ale w całej skali działalności jest to margines. Przy mniejszej sieci, takiej jak np. MERKUS, mamy większą swobodę dostosowywania konkretnego punktu do potrzeb lokalnych klientów. W pobliżu jest budowa? Otwieramy 10-15 minut wcześniej niż konkurencja, mamy też duży zapas drobnych, bo każdy z budowlańców, przychodzących rano po śniadanie, zazwyczaj płaci dużym nominałem. Różnicujemy też asortyment zgodnie z profilem klienta, który można spotkać w danym miejscu. W jednych oferujemy więcej towarów z półki średniej i wyższej, w innych znacznie więcej marek ekonomicznych. Tak dostosowujemy też akcje promocyjne. W placówce na gdyńskim Fikakowie przecena zupki błyskawicznej o kilkadziesiąt groszy praktycznie nie wpłynie na wielkość sprzedaży, a w dzielnicach takich jak Orunia Dolna czy Przeróbka taka promocja zdecydowanie zwiększy obroty.

Mniejszy podmiot może też być bardziej elastyczny w samej obsłudze klienta. Reklamacja jakiegoś towaru zakupionego np. w Biedronce to wypisywanie formularzy, długi termin rozpatrywania zgłoszenia itp. My możemy reagować szybciej. „Coś się Pani czy Panu nie podoba w produkcie? Proszę bardzo – oto zwrot gotówki. Zapraszamy ponownie”. To jest jednocześnie wyzwanie dla załogi i menedżerów poszczególnych punktów – za nich „nie myślą” procedury. Muszą wykazywać się inicjatywą, pewną intuicją, wiedzieć jak rozmawiać z klientami, jak reagować na sygnały od nich płynące. Na pewno dajemy większe pole do działania naszym pracownikom, choć łączy się to też z większą odpowiedzialnością.

Jest zatem szansa na to, by „odbić” polski handel?

Taka możliwość istnieje, ale przed nami mnóstwo pracy. Konieczne będzie połączenie ognia z wodą – czyli utrzymania elastyczności małych struktur z siłą negocjacyjną wielkich sieci. To być może będzie wymagało ustanowienia jakiegoś nadrzędnego ciała, ale nie chodzi tutaj o całkowitą konsolidację. Nie bez znaczenia będzie też zbudowanie odpowiednich relacji z polskimi producentami, którzy dzisiaj już nie patrzą z takim zachwytem w kierunku dyskontów czy hipermarketów. Jeśli wypracujemy taką platformę współpracy, to nasza siła zakupowa i dystrybucyjna może dać polskiemu handlowi impuls rozwojowy.

 

Czy jesteśmy w stanie „odbić” polski handel? Nie będzie to zadanie łatwe, ale możliwe do wykonania. Musimy połączyć cechującą nas elastyczność z siłą negocjacyjną wielkich sieci. By to zrobić powinniśmy zbudować platformę współpracy między producentami i rozdrobnionymi dziś detalistami.

 

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Z czego żyje region?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Wojciech Woźniak – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

Wojciech Woźniak: Jak wygląda mapa rozwoju gospodarczego naszego regionu, z punktu widzenia Panów działalności? Gdzie są obszary wzrostu, a które rejony radzą sobie gorzej?

Andrzej Bigus: Pewnie nie będzie to zbyt odkrywcze stwierdzenie, ale największym rynkiem jest oczywiście Trójmiasto. Tutaj notujemy ciągły wzrost sprzedaży, w zasadzie nieprzerwany nawet kryzysem w branży w 2009 r. Natomiast najgorsza jest sytuacja w obszarach popegeerowskich, szczególnie w byłym województwie słupskim. Mamy swój oddział w Czarnej Dąbrówce i zdecydowanie odczuwamy to, że w tym rejonie nie ma inwestycji, co przekłada się na poziom sprzedaży. Odmienna sytuacja jest natomiast w innych małych ośrodkach jak Stara Kiszewa czy Sierakowice, gdzie mamy swoją centralę. Te miejscowości się rozwijają, tam się buduje sporo domów.

A inne, mniejsze miasta?

A.B.: Tutaj też panuje zróżnicowanie. Ośrodki te żyją swoim życiem, ale ono w poszczególnych miejscach wygląda różnie. Kartuzy nie tętnią gospodarczo zbyt mocno, natomiast Bytów, Kościerzyna czy Lębork rozwijają się zdecydowanie bardziej dynamicznie.

Być może rolę gra tutaj odległość od Trójmiasta? Kartuzy leżą stosunkowo blisko metropolii, więc tej łatwiej jest „wysysać” zasoby z mniejszego miasta, tym bardziej, że coraz lepsza jest infrastruktura drogowa.

Tadeusz Bigus: W rozwijającej się infrastrukturze nie widzę zagrożenia, a raczej coś co pomaga reszcie regionu. Proszę zobaczyć co dzieje się w porannym szczycie na ulicach prowadzących do Trójmiasta: sznur samochodów dostawczych z płytami gipsowymi, betoniarkami, profilami i narzędziami na skrzyni ładunkowej. Do tego oczywiście cała ekipa ludzi. Trójmiasto daje pracę, ale zarobione tam pieniądze wydawane są już w miejscu zamieszkania, a to stymuluje rozwój mniejszych miast i miejscowości. Region w dużej mierze żyje z metropolii.

Pomorze w dużej mierze zasilane jest przez Trójmiasto. Daje pracę wielu ludziom z praktycznie całego regionu. Zarobione pieniądze wydawane są jednak „na miejscu”, w innych ośrodkach, co stymuluje ich rozwój. Coraz lepsza infrastruktura transportowa wspomaga ten proces.

Jaki jest zasięg takiego oddziaływania Trójmiasta?

A.B.: Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale jest on z pewnością szeroki, co widać po rejestracjach przyjeżdżających tu aut z ekipami budowlanymi. Słupsk, drugi największy ośrodek, ma już zdecydowanie mniejszą moc oddziaływania, nawet biorąc pod uwagę proporcje. Znamy ekipy budowlane także ze wspomnianej wcześniej Czarnej Dąbrówki, które pracują przy inwestycjach realizowanych w Gdańsku. Zdecydowana większość przyjeżdżających do Trójmiasta budowlańców pochodzi jednak z Kaszub. Zresztą to nie tylko efekt bliskości, ale też preferencji inwestorów czy głównych wykonawców.

Dlaczego akurat kaszubscy podwykonawcy są preferowani?

T.B.: Być może nie zabrzmi to zbyt skromnie, bo sami jesteśmy Kaszubami, ale panuje wśród nas bardzo duży etos pracy, którą wykonujemy starannie, uczciwie i szybko. Nie ma problemów z terminowością, z alkoholem, który jest dość często spotykany na placach budów. Nie ukrywajmy też, że znaczenie ma czynnik ekonomiczny – ekipy budowlane z interioru są tańsze niż te z Trójmiasta. Niemniej jednak podejście do pracy ma na pewno kapitalne znaczenie. To jest też efektem styczności z kulturą pracy od najmłodszych lat. Wiele z pracujących dziś regularnie osób czy nawet właścicieli firm w trakcie wakacji dorabiało sobie, pomagając na budowach. Zarabiali swoje pierwsze pieniądze, ale chłonęli też wzorce od dobrych fachowców.

A.B.: Ta przysłowiowa już kaszubska solidność jest też nierzadko solą w oku usługodawców z innych regionów Pomorza. Mówią „Wy Kaszubi, to byście sobie żyły wypruli przy robocie”. A my po prostu lubimy dobrze pracować. Taka jest nasza mentalność.

Jak w Panów ocenie wygląda sytuacja w pomorskiej branży budowlanej? Koniunktura jest coraz lepsza, a rynek mieszkaniowy odżył po tąpnięciu z przełomu dekad.

A.B: Zależy jak na to spojrzymy. Oczywiście, widać wzrost liczby mieszkań oddanych do użytku. Warto jednak spojrzeć na to, jakie są to lokale. O ile w roku 2008 czy 2009 średnia powierzchnia najbardziej pożądanych na rynku mieszkań wynosiła, szacunkowo, ok 60m2, to obecnie, szczególnie ludzie młodzi, szukają takich trzydziestokilkumetrowych. Podobnie w przypadku domów jednorodzinnych – kto w latach 2007-2009 budował domy o powierzchni 90-100m2, niepodpiwniczone, bez poddasza użytkowego? Dzisiaj to praktycznie standard. Widać, że kryzys utemperował preferencje klientów, nie ma już takiego poczucia stabilności i kierują się oni większą ostrożnością. Automatycznie odbija się to na naszej sprzedaży, która, mimo że rośnie, to jest to inny wzrost niż we wcześniejszych, przedkryzysowych latach. Mniejszy dom czy mieszkanie, to mniej materiałów potrzebnych do jego zbudowania.

Od dłuższego czasu na rynku materiałów budowlanych działają też zagraniczne markety budowlane. Jak odczuli Panowie ich obecność? Stanowią dla Was dużą konkurencję?

T.B.: Dużo zależy od uwarunkowań lokalnych i od tego jak takie obiekty są zarządzane – nie można wrzucać wszystkich marketów do jednego worka. W Słupsku dominują sieci zagraniczne – tam na jednego mieszkańca przypada chyba największa powierzchnia tego typu sklepów w całym regionie. W niektórych marketach, np. w jednym z obiektów znanej sieci w Lęborku, panuje taki bałagan, że praktycznie nie odczuwamy tego, że mamy tam konkurencję. Inne, funkcjonujące dobrze, dają się we znaki.

Naturalnie, trudno byłoby przyznać, że markety budowlane pomagają nam w biznesie, chociaż z drugiej strony celujemy w trochę inną grupę klientów niż one. Tam zaopatrują się przede wszystkim nabywcy indywidualni, klienci BAT to z kolei głównie wykonawcy. My, w przeciwieństwie do zagranicznych sieci, nie chcemy konkurować ceną, a bardziej fachowością doradztwa, jakością obsługi, mobilnością. Budowlańcy wolą zaopatrywać się u nas, bo wiedzą, że mogą liczyć na profesjonalną pomoc, a dodatkowo w kilka minut załatwią tu wszystko czego potrzebują. Kolejki w marketach to dla nich strata cennego czasu. Poza tym, z różnicami w cenach też nie jest do końca tak, że w dużych sieciach wszystko jest taniej. One stosują pewne „wabiki” w postaci promocji, a marżę nadrabiają sobie na innych produktach, więc per saldo zakupy tam wcale nie wychodzą tak korzystnie. Na pewno są lepsi w dziedzinie marketingu, mają na to nieporównywalnie większe środki.

A.B.: Jest jeszcze jedna, podstawowa kwestia, która nas różni – jakość towarów. Markety wymuszają na producentach cięcie kosztów, a to odbija się na trwałości i innych parametrach – w końcu wytwórcy muszą szukać gdzieś tych oszczędności. Najczęściej są to materiały i technologie. Tak więc klient, kupujący teoretycznie taki sam produkt w markecie budowlanym i u nas, może otrzymać de facto dwa różne towary.

Profesjonalizacja, jakość obsługi i towarów pozwala na konkurowanie z wielkimi sieciami sprzedażowymi, należącymi do zachodnich koncernów. Klienci doceniają takie walory i chętniej wracają do oferujących je miejsc.

Jeśli konkurencja na rynku nie jest wyniszczająca, a sektor budowlany rośnie, to wydaje się, że perspektywy rozwoju firmy są obiecujące. Jakie są panów plany na przyszłość?

T.B. Jak każde przedsiębiorstwo, chcemy się rozwijać. I, tak jak Pan wspomniał, okoliczności wydają się być sprzyjające – branża rośnie, mamy dobrą pozycję na rynku. Niestety, rzeczywistość wygląda dużo mniej różowo. Dość mocno na możliwościach rozwojowych ciąży brak sprawnego i bardziej przyjaznego przedsiębiorczości państwa.

W jakich sferach jego działalności pojawiają się największe przeszkody?

A.B. Zacznijmy od szarej strefy. Jesteśmy firmą, w której pracownicy są zatrudniani na podstawie umów o pracę. Kwota wynagrodzenia na umowie równa się rzeczywistym zarobkom – nie ma zapisywania najniższej krajowej i wyrównywania pod stołem. A taki proceder jest dość powszechny, szczególnie w sektorze budowlanym, gdzie w ogóle wiele osób pracuje całkowicie na czarno. To powoduje, że trudno jest nam konkurować z firmami, które uciekają właśnie w szarą strefę. My nie chcemy tego robić, jesteśmy uczciwi zarówno wobec pracowników, jak i wobec państwa, które nie podejmuje jednak wysiłków by walczyć z tymi negatywnymi zjawiskami. Czy możemy mówić o równości wobec prawa?

Być może ciche przyzwolenie na takie praktyki istnieje, bo w przeciwnym przypadku mielibyśmy do czynienia z olbrzymim załamaniem w sektorze budowlanym? A póki się kręci, to po co coś zmieniać?

T.B.: Tylko po co w takim razie nam to prawo? Pamiętam raban jaki podnosili przewoźnicy przy zaostrzeniu przepisów dotyczących sprawności i jakości pojazdów. Branża miała się zawalić, wiele przedsiębiorstw miało zbankrutować. I co? Upadło może kilka z nich, za to zniknęły z ulic zagrażające bezpieczeństwu ciężarówki, zmniejszyła się emisja spalin, a firmy nadal funkcjonują. Przez szarą strefę z kasy państwa uciekają miliardy złotych, obciążany jest system emerytalny. Koszty tego ponoszą uczciwi podatnicy.

A.B.: Łamanie przepisów to jedno, a inna kwestia to tworzenie takich regulacji, które same otwierają furtki do nadużyć. Przykładem może tu być 8% podatek VAT na usługi budowlane. Firmy, które zajmują się tylko i wyłącznie sprzedażą materiałów budowlanych, oferują je wraz z montażem, który kosztuje np. przysłowiową złotówkę. Oczywiście usługa trafia tylko na fakturę, w rzeczywistości zaś klient za ową minimalną kwotę kupuje de facto towar obciążony 8% a nie 23% VATem. Czy to jest uczciwe? My takich praktyk nie stosujemy – jesteśmy firmą handlową i nie świadczymy usług budowlanych. To miało pomóc wykonawcom, a otworzyło pole do naginania przepisów. Być może intencje były dobre, ale jakość regulacji oraz ich egzekucja pozostawia wiele do życzenia. Możemy obcinać marżę o kilka procent, by konkurować z podmiotami wykorzystującymi taki proceder, ale nie o 15%.

Ekspansja firm hamowana jest przez niską jakość regulacji oraz ich egzekucji. Szara strefa czy niedoskonałe przepisy podatkowe utrudniają uczciwą konkurencję, powodują straty nie tylko dla przedsiębiorstw, ale też dla budżetu państwa. Z kolei mniejsza baza podatkowa negatywnie odbija się na dynamice rozwoju regionu czy kraju.

Mówią Panowie o skali państwa, rozwiązaniach centralnych. Jak wyglądają natomiast relacje przedsiębiorców z władzami lokalnymi czy regionalnymi?

T.B.: Nie wiem czy w ogóle możemy mówić o jakichś relacjach. Przedsiębiorcy są przez władze samorządowe tolerowani, ale raczej się z nami nie rozmawia, a co najwyżej się o czymś informuje. Oczywiście są wyjątki, jak choćby burmistrz Lęborka, który konsultował z nami np. przebieg drogi nieopodal naszej placówki. Poza tym są incydentalne spotkania przy okazji wręczania jakichś nagród, czy imprez noworocznych. Nie można jednak mówić o dialogu czy współpracy. Są to raczej zagrania, nastawione na zysk polityczny i wyborczy.

A.B.: Denerwuje mnie fakt, że nikt nie interesuje się nawet naszym zyskiem. Czemu nie zachęca się nas do inwestowania na danym terenie? Przecież to odbyłoby się z pożytkiem dla całej lokalnej wspólnoty. Od ponad 10 lat namawiamy wójta Sierakowic, by chociaż raz w roku organizował spotkanie z firmami, które funkcjonują w naszej gminie i porozmawiał z nami o problemach, ewentualnych inwestycjach, o tym jak wpisać je w plany samorządu. Przecież to nie tylko władze, ale my wszyscy, także przedsiębiorstwa, jesteśmy siłą napędową rozwoju gminy i regionu. Zainteresowanie pieniędzmi przedsiębiorców pojawia się głównie wtedy, gdy trzeba wspomóc jakąś drużynę sportową, albo dorzucić się do organizacji imprezy…

Firmy mogą być kołem zamachowym rozwoju lokalnego i regionalnego. Problem w tym, że samorządy rzadko widzą je w takiej roli. Zyskiem przedsiębiorstw, który mógłby być lokowany w inwestycje w gminie, władze interesują się co najwyżej w kontekście sponsoringu różnego rodzaju wydarzeń.

Dużo mówi się o tym, że w naszych firmach rodzinnych nasila się jeszcze inny problem – sukcesja. Czy zauważają Panowie to zjawisko i w naszym regionie?

A.B.: Temat ten coraz częściej przewija się w dyskusjach przedsiębiorców . Jest to kwestia, której nikt nie podejmował przez ponad 20 lat. „Co tam sukcesja – trzeba rozwijać firmę, biegać, załatwiać sprawy, na to przyjdzie jeszcze czas” – tak myśleliśmy. Ten moment nadszedł jednak nadspodziewanie szybko i okazało się, że problem pozostał nierozwiązany.

T.B.: Prowadzenie firmy to wielki stres, nie chcieliśmy, by udzielał się on rodzinie. Praca zostaje za drzwiami firmy i w naszych głowach. Żony i dzieci mają mieć spokój – taką strategię przyjęliśmy. Intencje mieliśmy dobre, ale widzimy dziś, że być może zabrakło większego zaangażowania młodych w biznes.

A.B.: Proszę zobaczyć jak to świetnie funkcjonowało w gospodarstwach rolnych. Jeden szedł z ojcem na pole, drugi z matką do zwierząt, inny jechał do GS-u. Każdy uczył się od małego. Ale zarówno praca na roli, jak i zarządzanie przedsiębiorstwem jest bardzo wymagające – konsumuje dużo czasu i kosztuje masę energii. Młodzi, szczególnie ci wykształceni, wolą dobry etat i spokój po godzinach pracy.

Sukcesja w rodzimych przedsiębiorstwach to rzeczywisty i narastający problem, którego objawem jest chociażby coraz większa liczba ofert sprzedaży firm. W przeszłości właściciele koncentrowali się głównie na rozwijaniu działalności, nie myśląc o kreowaniu następców. Dziś większość młodych woli dobrą pracę na etacie, niż stres związany z prowadzeniem biznesu.

Ale pozostawienie firmy w gronie rodziny to nie jedyne rozwiązanie.

T.B.: Tak, można jeszcze oddać firmę w ręce menedżerów i mieć nad nią jakąś kontrolę z pozycji rady nadzorczej – znamy i takie przykłady. W naszym kraju nie ma jednak takiej tradycji, doświadczenia. Pewnie to też kwestia braku zaufania oraz strachu przed utratą dorobku życia.

A.B.: Poza tym, każda firma rodzinna ma swoją specyfikę, unikalne procedury, rozwiązania. Nawet osoba z wysokimi kwalifikacjami w zarządzaniu i doświadczeniem w branży nie koniecznie musi dobrze odnaleźć się w takim środowisku. To wszystko wymaga dużo czasu, wdrożenia się w kulturę przedsiębiorstwa.

Istnieje jeszcze możliwość sprzedaży firmy.

A.B.: W historii zdarzało się, że miewaliśmy ofertę kupna innego podmiotu może raz na 5 lat. W ubiegłym roku trafiło do nas sześć takich zapytań. Były to firmy najróżniejszego kalibru, od pojedynczych punktów, funkcjonujących jeszcze w formule rodem z PRL, po nowoczesne, wielooddziałowe przedsiębiorstwa. To pokazuje, że problem sukcesji na polskim rynku narasta i staje się coraz bardziej poważny.

T.B.: Zresztą to dotyczy nie tylko Pomorza czy Polski. Występuje także w rozwiniętych, zachodnioeuropejskich gospodarkach. Analizy mówią, że przejęcie zarządu przez drugie pokolenie udaje się w około 20% firm, natomiast w przypadku trzeciego pokolenia, ta skuteczność wynosi już tylko 7%. Pozostałe przedsiębiorstwa bankrutują lub są przejmowane.

A jak BAT będzie sobie radził z sukcesją?

A.B.: Na szczęście mamy dużą rodzinę. Zarówno niektóre z naszych dzieci jak i dalsi krewni pracują w firmie. Naturalnie, do prowadzenia biznesu trzeba mieć odpowiedni charakter i nie każdy z nich będzie się do tego nadawał. Jak wspominaliśmy, trochę zabrakło też tego przygotowania ich do zarządzania firmą z naszej strony. Sądzę jednak, że koniec końców BAT zostanie w naszej rodzinie.

T.B.: W kontekście sukcesji ważne jest też to, jak się traktuje pracowników, jakie daje się im możliwości rozwoju. Tworzenie identyfikacji z firmą, jej kulturą i etosem pracy, powoduje, że wszystkim pracownikom: od magazynierów do menedżerów będzie zależało nie tylko na przetrwaniu ale i na rozwoju przedsiębiorstwa, także po zmianie zarządu.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa Pomorskiego w I kwartale 2015 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

 

Oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim w I kwartale 2015 r. cechowały się znaczącym zróżnicowaniem sektorowym. Pozytywnie o warunkach gospodarowania wypowiadali się reprezentanci przetwórstwa przemysłowego (wskaźnik ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa sięgnął +10,3 pkt.), zakwaterowania i usług gastronomicznych (+4,7 pkt.) oraz informacji i komunikacji (+29,7 pkt.). Negatywne noty przedsiębiorców przeważały w sektorach: budownictwa (-15,6 pkt.), handlu detalicznego (-3,6 pkt.), handlu hurtowego (-6,2 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (-4,5 pkt.).

 

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od marca 2014 do marca 2015.

w1-1000pxŹródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS.
Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.

 

Mniejszym zróżnicowaniem cechowała się dynamika ocen. Dotyczy to w szczególności porównania not obecnych z ocenami sprzed roku. Oceny ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa pogorszyły się jedynie w przypadku handlu hurtowego (-15,8 pkt.) oraz informacji i komunikacji (-3,4 pkt.). W pozostałych sektorach odnotowano natomiast wzrosty, największe w zakwaterowaniu i usługach gastronomicznych (+22,6 pkt.), handlu detalicznym (+8,8 pkt.) oraz transporcie i komunikacji (+6,5 pkt.).

 

W czterech spośród siedmiu analizowanych sektorów koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Pod tym względem wyróżniały się: przetwórstwo przemysłowe, zakwaterowanie i usługi gastronomiczne oraz informacja i komunikacja, gdzie różnica indeksów wojewódzkiego i ogólnopolskiego sięgnęła odpowiednio: +11,6; +12,0 oraz 7,4 pkt. W rezultacie Pomorskie uplasowało się odpowiednio na 7 (przetwórstwo przemysłowe), 3 (zakwaterowanie i usługi gastronomiczne) oraz 3 (informacja i komunikacja) miejscu w odpowiednich rankingach wojewódzkich. W gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci handlu hurtowego. Tu indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa osiągnął dla Pomorskiego wartość -6,2 pkt. (o 15,5 pkt mniej od odpowiednika ogólnopolskiego), zaś województwo zajęło 15 pozycję wśród polskich regionów. Gorzej niż przeciętnie w Polsce oceniano ponadto warunki gospodarowania w transporcie i gospodarce magazynowej oraz handlu detalicznym.

 

Zachowanie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa nastraja optymistycznie. Pesymizm przeważa wyłączenie w transporcie i gospodarce magazynowej, gdzie wskaźnik wyprzedzający osiąga -6,8 pkt. W pozostałych sektorach obserwuje się optymizm. Warto zwrócić uwagę w szczególności na sektory: handlu detalicznego i hurtowego, budownictwa oraz informacji i komunikacji, dla których to wartości wskaźników wyprzedzających są dodatnie zarówno dla województwa pomorskiego, jak i dla całego kraju (przy czym noty regionalnych przedsiębiorców są wyższe od ich odpowiedników ogólnopolskich).

 

Działalność przedsiębiorstw

 

W końcu marca 2015 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wyniosła 276,7 tys. Było to o 0,3 proc. więcej niż w końcu 2014 r. i o 1,5 proc. więcej niż przed rokiem, czyli na koniec marca 2014 r. Trendy obserwowane w poprzednim kwartale nie uległy zatem zmianie Kontynuowany był wzrost, który rozpoczął się na początku 2013 r., choć jego dynamika, w I kwartale br., była wyraźnie niższa niż w 2013 r. i zbliżona do poziomu obserwowanego w 2014 r. Jak już wielokrotnie zaznaczano jednoznaczna – pozytywna albo negatywna – interpretacja tego zjawiska byłaby daleko idącym uproszczeniem. Pozytywna interpretacja zakłada realny wzrost przedsiębiorczości. Obserwowane zmiany w ograniczonym stopniu odpowiadają zmienności wyników działalności przedsiębiorstw czy wahań stanu rynku pracy. Mogą one być też wyrazem uelastycznienia struktury gospodarki poprzez przesuniecie części działalności do podmiotów zewnętrznych, które przynajmniej po części tworzone są przez dotychczasowych pracowników. Ta forma regulacji relacji z pracownikami jest szczególnie korzystna dla przedsiębiorców, gdyż umożliwia daleko idące uelastycznienie zatrudnienia, ograniczenie kosztów i uproszczenie zarządzania kadrami. Jednocześnie samozatrudnienie może być dla, przynajmniej niektórych, pracowników czymś więcej niż tylko alternatywą dla utraty pracy. Może prowadzić do rozwoju własnej firmy albo przynajmniej zdobycia cennych doświadczeń. Z drugiej strony, część samozatrudnionych nie posiada cech osobowych, wiedzy, umiejętności i w związku z tym chęci, aby prowadzić własną firmę. Mogą czuć się zmuszeni do założenia firmy i postrzegać tę zmianę jako negatywną, z uwagi na utratę podstawowych praw pracowniczych gwarantowanych kodeksem pracy.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano-montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od kwietnia 2012 do marca 2015.

w2-1000px

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

 

Wyniki działalności przedsiębiorstw przemysłowych, budowlanych oraz handlu detalicznego osiągnięte w I kwartale 2015 r. należy uznać za pozytywne – w każdym z wymienionych sektorów odnotowano wzrost produkcji albo sprzedaży.

 

W przypadku produkcji sprzedanej przemysłu dodatnia dynamika odnotowana została w każdym miesiącu kwartału. Choć wyniki styczniowe nie były najlepsze, to w kolejnych dwóch miesiącach dynamika była wyraźnie bardziej dodatnia. Zmiany w całym kwartale nie odbiegały od przeciętnej zmienności obserwowanej w latach 2013-2014.

 

Dynamika produkcji budowlano-montażowej, podobnie jak przez cały 2014 r., ulegała silnym wahaniom. Wyniki styczniowe odpowiadały najlepszym osiągnieciom odnotowanym w poprzednim roku, lutowe należały do najsłabszych, a marcowe były zbliżone do przeciętnych. Silne rozchwianie dynamiki po części wynikało z różnic w poziomie odniesienia, czyli w wartości produkcji budowlano-montażowej w poszczególnych miesiącach 2014 r. Oceniając ogólnie cały kwartał należy stwierdzić, że był on podobny do poprzedzających go okresów 2014 r., a zarazem wyraźnie lepszy niż rok 2013. Można zatem mówić o kontynuacji stopniowego wychodzenie budownictwa z zapaści, jaka miała miejsce po boomie inwestycyjnym związanym z przygotowaniami EURO 2012.

 

Dynamika sprzedaży detalicznej uległa najmniejszym wahaniom. Była ona niższa niż w pierwszym półroczu 2014 r. i jednocześnie zbliżona do notowań z jego drugiej połowy. Najistotniejsze jest to, że była dodatnia w każdym z analizowanych miesięcy. Stabilny wzrost sprzedaży detalicznej sprzyjał funkcjonowaniu małych i średnich przedsiębiorstw, z których duża części nastawiona jest na obsługę rynku lokalnego.

 

Handel zagraniczny

 

W marcu 2015 r.[1] wartość eksportu wyniosła 912,7 mln euro, zaś importu – 1001,3 mln euro. W stosunku do grudnia 2014 r. wartość eksportu wzrosła o 16 proc., zaś importu spadła o 7 proc. Względem poprzedniego roku odnotowano wzrost wartości eksportu o 14 proc. i niewielki spadek wartości importu o 2 proc. Saldo wymiany handlowej województwa pomorskiego z zagranicą pozostawało ujemne i wyniosło -88,6 mln euro.

W marcu 2015 r. największy udział w strukturze importu miały pozostałe kraje (39,4 proc.). Kolejną grupę stanowiły kraje UE (29,1 proc.), a dalej kraje byłego ZSRR (19,7 proc.) i kraje kapitalistyczne (11,8 proc.). Udział krajów Europy Środkowo-Wschodniej był znikomy (0,5 proc.)[2].

 

W strukturze geograficznej eksportu w marcu 2015 r. pozycję lidera utrzymały kraje Unii Europejskiej z udziałem 61,8 proc. Na drugiej pozycji z udziałem zdecydowanie niższym uplasowały się pozostałe kraje (22,6 proc.), a dalej – kraje kapitalistyczne (11,5 proc.) i kraje byłego ZSRR (3,6 proc.). Udział krajów Europy Środkowo-Wschodniej wynosił 0,5 proc.

 

Rynek pracy i wynagrodzenia

W końcu marca 2015 r. przeciętne zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło do 285,7 tys. osób, wpisując się w rozpoczętą na początku 2014 r. tendencję wzrostową. W porównaniu z końcem 2014 r. przybyło 0,9 proc. zatrudnionych. Wartość ta jest jednak w pełni miarodajna z uwagi na to, że na początku roku aktualizowana jest baza firm o liczbie pracujących przekraczającej dziewięć osób. Wysoka wartość świadczy o tym, że liczba takich firm najprawdopodobniej uległa zwiększeniu, co pozytywnie świadczy o stanie gospodarki i rynku pracy. W odniesieniu do końca marca 2014 r. wzrost kształtował się na poziomie 2,5 proc. i również należał do wysokich.

W marcu 2015 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 4371 zł. Było ona znacznie wyższe niż w innych miesiącach, z uwagi na wypłatę premii. Jednak grudzień 2014 r. był również miesiącem, w którym takie wypłaty miały miejsce, więc porównanie jest miarodajne. W tym okresie przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wrosło o 2,4 proc. W odniesieniu do poziomu wynagrodzeń z marca 2014 r. nastąpił wzrost o 5,1 proc. Należał on do wysokich.

Wykres 3. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w okresie od kwietnia 2012 do marca 2015.

w3-1000px

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

 

W I kwartale 2015 r. liczba zarejestrowanych bezrobotnych sukcesywnie malała, z wyjątkiem stycznia, w którym miał miejsce dość znaczny przyrost. Na koniec marca wynosiła ona 98,0 tys. osób. Stopa bezrobocia kształtowała się na poziomie 11,4 proc. W odniesieniu do końca 2014 r. liczba bezrobotnych wzrosła o 1,2 proc. (a stopa bezrobocia o 0,1 pkt. proc.). Wzrost miał charakter sezonowy i wynikał ze słabnącego popytu na pracę. Jak już wspomniano wystąpił jedynie w styczniu. W kolejnych miesiącach miał miejsce spadek. W efekcie kwartalna dynamika wzrostu bezrobocia była bardzo niska. Rok wcześniej liczba bezrobotnych wzrosła o 1,8 proc., a w latach poprzednich aż o 7-10 proc. Również porównanie zmian liczby bezrobotnych w ujęciu rocznym wskazuje wyraźne obniżenie się poziomu bezrobocia. W marcu 2014 było ich 116,2 tys., co oznacza że przez rok ubyło ich 15,7 proc. Był to kolejny z rzędu najgłębszy spadek w okresie ostatnich trzech lat.

 

Niewielki wzrost bezrobocia w ujęciu kwartalnym nie spowodował istotnych zmian we wszystkich trzech analizowanych kategoriach bezrobotnych: w wieku do 25 lat, w wieku 50 lat i więcej oraz bezrobotnych długotrwale. Liczba bezrobotnych w pierwszej grupie spadła o 2 proc. Grupa bezrobotnych w wieku 50 lat i więcej powiększyła się o 1 proc. O taki sam odsetek zmniejszyła się liczba długotrwale bezrobotnych.

 

W ujęciu rocznym wyraźna redukcja dotyczyła wszystkich trzech grup, choć w różnym stopniu. Zdecydowanie najgłębsza (24 proc.) miała miejsce w odniesieniu do bezrobotnych w wieku do 25 lat. Wyraźnie ubyło także bezrobotnych w wieku 50 lat i więcej (o 11 proc.). Najmniejsza redukcja dotyczyła długotrwale bezrobotnych, choć spadek o 7 proc. w porównaniu do wcześniejszych kwartałów był rekordowy, biorąc pod dane od początku 2012 r.

Wykres 4. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w okresie od kwietnia 2012 do marca 2015.

w4-1000px

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

 

W marcu 2015 r. do urzędów pracy napłynęło 8,3 tys. ofert zatrudnienia. Było ich blisko dwa i pół razy więcej niż w grudniu 2014 r. oraz o 17 proc. więcej niż rok wcześniej. W ciągu roku liczba bezrobotnych przypadających na jedną ofertę pracy spadła z 25 do 19. Należy podkreślić, że liczba ofert pracy przekraczająca 8 tys. była notowana jedynie w pierwszej połowie 2008 r., czyli jeszcze przed pojawieniem się efektów globalnego kryzysu finansowego.

 

Ważniejsze wydarzenia [3]

8 miliardów złotych dla Pomorza!

Po wielu miesiącach negocjacji Komisja Europejska zaakceptowała Regionalny Program Operacyjny Województwa Pomorskiego na lata 2014-2020. Region będzie miał do dyspozycji 8 miliardów złotych. Jest to największy program finansowy w historii regionu. Środki zainwestowane zostaną między innymi w projekty innowacyjne i związane z inteligentnymi specjalizacjami regionu. Na ten cel przeznaczono ponad 314 milionów euro. Z kolei na ochronę środowiska i wykorzystanie odnawialnych źródeł energii przeznaczono ponad 335 milionów euro. Jednym z kluczowych elementów będzie wsparcie dla edukacji (m.in. przedszkolnej) oraz pomoc dla osób bezrobotnych i zagrożonych wykluczeniem społecznym. Na takie projekty przeznaczono w sumie 631 milionów euro. Bardzo ważnym elementem nowego Programu Operacyjnego jest możliwość koordynacji realizowanych projektów na obszarze kilku gmin lub powiatów. Samorządowcy będą musieli przygotować partnerskie przedsięwzięcia dla Trójmiasta i pozostałych, największych miast województwa. Jedną z ważniejszych wprowadzonych zmian w nowym okresie programowania są tzw. ramy wykonania. Oznacza to, że Urząd Marszałkowski będzie musiał osiągnąć konkretne cele (np. liczba miejsc opieki dla dzieci w wieku do 3 lat). Jeżeli się to uda, region otrzyma dodatkowe środki w ramach tzw. rezerwy wykonania.

 

DCT Gdańsk buduje nowy terminal i rozwija siatkę połączeń

22 stycznia inwestor przekazał tereny pod budowę wykonawcy – firmie N.V. BESIX. Prace budowlane potrwają 19 miesięcy. DCT zabezpieczyło na inwestycje 290 mln euro. Po oddaniu drugiego nabrzeża, DCT podwoi możliwości przeładunkowe, osiągając tym samym zdolność na poziomie 3 mln TEU rocznie. 19 lutego do już funkcjonującego nabrzeża przybił statek Majestic Maersk. Tym samym rozpoczął zapowiadany od kilku miesięcy wspólny serwis dwóch gigantów kontenerowego rynku na świecie – armatora Maersk oraz MSC (Mediterranean Shipping Company). To pierwsze tego typu wydarzenie w Polsce. Wspomniane firmy w roku ubiegłym zawarły 10-letnią umowę, na podstawie której utworzony został alians 2M. Na tej umowie zyskał DCT Gdańsk – statki obsługujące serwis dalekowschodni zawijać będą z większą częstotliwością.

Rekordowy rok w portach Gdańska i Gdyni

Ze wstępnych jeszcze danych wynika, że w 2014 roku w porcie w Gdańsku przeładowano 32,3 mln ton – co oznacza wzrost o 7 proc. w stosunku do rekordowego roku 2013. Rekordowe były też przeładunki kontenerów. Udało się przekroczyć 1,2 mln TEU, to więcej o 3 proc. niż w 2013 roku. Gdański port przyjmuje też coraz większe statki. W ciągu ostatnich 8 lat gabaryty obsługiwanych jednostek wzrosły aż o 70 proc. Również pod tym względem ubiegły rok był rekordowy. Dla portu w Gdyni zakończył się on również bardzo pozytywnie – zyskiem 110,1 mln złotych netto. To więcej o 63 mln niż w 2013 roku. Lepsze wyniki finansowe są związane z prywatyzacją Bałtyckiego Terminalu Drobnicowego Gdynia Sp. z o.o. Również pod względem obrotu towarów rok 2014 był udany. Wzrósł o prawie 10 proc., osiągając historyczny poziom 19,4 mln ton..

Unijne pieniądze na przebudowę nabrzeży w Porcie Gdynia

Na mocy umowy o dofinansowanie w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2007-2013 podpisanej 27 marca 2015 port uzyskał dofinansowanie w wysokości ok. 39 mln zł do inwestycji polegającej na rozbudowie nabrzeży, której całkowita wartość wynosi 56,6 mln zł. Prowadzona przez ZMPG S.A. inwestycja zlokalizowana jest we wschodniej części Portu Gdynia na obszarze przeznaczonym pod rozwój funkcji przeładunkowych (Nabrzeże Rumuńskie stanowi północno-wschodnią obudowę Basenu V). Jej rozpoczęcie nastąpiło we wrześniu 2014 roku. Oddanie całej inwestycji do użytkowania nastąpi w I kwartale 2016 roku. Przedsięwzięcie jest elementem większego projektu. Jego celem jest unowocześnienie i zwiększenie możliwości przeładunkowych wszystkich nabrzeży Portu Gdynia, które jeszcze nie były poddane modernizacjom w ostatnich latach.

Terminal Naftowy w Gdańsku będzie szybciej oddany do użytku

Już na początku 2016 roku obiekt budowany przez PERN „Przyjaźń” w Gdańsku powinien rozpocząć działalność. Inwestycja jest zaawansowana w 49 proc., co pozwala przewidywać, że zostanie zakończona miesiąc przed planowanym terminem. Pierwsze przychody z terminala powinny pojawić się mniej więcej za dwa lata. Gdański terminal to pierwszy polski morski hub naftowy z prawdziwego zdarzenia. Będzie można w nim magazynować i przeładowywać ropę naftową, produkty naftowe oraz chemikalia o łącznej pojemności około 700 tysięcy m3 , z czego 375 tysięcy m3 przeznaczono dla ropy naftowej, a 325 tysięcy m3 dla pozostałych produktów.

Remontowa Shipbuilding buduje i inwestuje w moce produkcyjne

16 stycznia ruszyła budowa nowoczesnego, pasażersko-samochodowego promu dla kanadyjskiego armatora. O ten kontrakt Remontowa Shipbuilding rywalizowała ze stoczniami z: Norwegii, Niemiec, Kanady i Turcji. Do tej pory stocznia zbudowała ponad 30 jednostek tego typu, z których połowa zasilana jest LNG. Dzięki kolejnemu zamówieniu złożonemu przez kanadyjskiego armatora, wkrótce ta ilość wzrośnie o kolejne trzy najnowocześniejsze w tej klasie jednostki. Kontrakt obejmuje nie tylko projekt, budowę, wyposażenie oraz przeprowadzenie kompletnego programu prób, ale również dostawę statku do portu macierzystego. Pierwsza jednostka zostanie przekazana Kanadyjczykom w połowie przyszłego roku. Promy mają zabierać na pokład 150 samochodów i 600 pasażerów. Rozpoczęła się również budowa pierwszego z serii, nowoczesnego pasażersko-samochodowego promu dla estońskiego armatora „Port of Tallinn”. Rok temu armator ogłosił przetarg. O wyborze Remontowej Shipbuilding zadecydowało doświadczenie w budowie statków pasażerskich oraz dobra opinia o stoczni na świecie. Promy mają mieć konwencjonalny napęd, ale projekt zakłada możliwość zmiany na zasilanie LNG. Promy będą operować w basenie Morza Bałtyckiego. Mają zabierać na pokład 150 samochodów osobowych i nawet 700 pasażerów. Ponadto zwodowano jeden z pięciu arktycznych statków zaopatrzeniowych dla duńskiego armatora Royal Arctic Line (RAL). Jednostka ma obsługiwać porty wokół Grenlandii. Ma wzmocnioną konstrukcję kadłuba, która ma umożliwić pracę w ekstremalnie trudnych warunkach. Chodzi o żeglugę arktyczną w rejonach pokrytych grubą krą lodową przy temperaturach sięgających do minus 35 stopni Celsjusza. Statek budowany jest według projektu biura konstrukcyjnego Remontowa Marine Design & Consulting. Stocznia nie tylko buduje, ale i inwestuje w urządzenia i nowoczesne rozwiązania, które pozwolą na jednoczesną budowę wielu nowych statków. Na początek trzeba unowocześnić infrastrukturę. Jedną z inwestycji jest budowa nowej płyty montażowej. Nowy tor, umiejscowiony równolegle do funkcjonującej już od wielu lat pierwszej płyty montażowej, będzie funkcjonował niezależnie od niej. Tor będzie przeznaczony do montażu i przesuwania jednostek pływających z możliwością wodowania statków do 100 m długości. Rozpoczęta jesienią ubiegłego roku inwestycja powinna zakończyć się w II kwartale br. Kolejny nabytek – samojezdna suwnica bramowa ma zwiększyć liczbę jednocześnie budowanych jednostek. Urządzenie może być eksploatowane dzięki własnemu oświetleniu również w nocy.

 

Statki czekają w kolejce do Gdańskiej Stoczni Remontowej

Od początku roku w Gdańskiej Stoczni Remontowej mamy do czynienia z sytuacją natężenia prac. Jednocześnie jest obsługiwanych około 20 jednostek – prowadzone są prace nie tylko remontowe, ale także modernizacyjne, w tym montaż płuczek spalin, tzw. scrubberów. Wśród statków, które trafiły do GSR znalazły się takie jednostki jak: 228 metrowy samochodowiec „Manon” czy prom ro-pax „Stena Germanica”, który w gdańskiej stoczni przejdzie operację wymiany instalacji paliwowej – stanie się tym samym pierwszą jednostką napędzaną metanolem.

Nietypowy projekt w Stoczni Crist

Powstaje tam barka do budowy autostrady. Jednostka ma być wykorzystana do budowy 5,5 km autostrady biegnącej wzdłuż wybrzeża nad Oceanem Indyjskim na francuskiej wyspie Reunion. Koszt budowy barki opiewa na 80 milionów euro. Prace wykonane w Gdyni będą kosztować 36 mln euro. Nowoczesna barka będzie zaopatrzona w 8 wsporników. Pozwolą jej stabilnie osiąść na dnie, by móc budować przybrzeżną autostradę. Prace nad jednostką potrwają 14 miesięcy.

 

Łódź solarna z trójmiejskiej stoczni

Stocznia Dream Boats na początku roku zaprezentowała wieloosobową łódź Tesla-21, napędzaną energią słoneczną i charakteryzującą się zerową emisję hałasu i spalin, co pozwala jej pływać w strefie ciszy. Kilka sztuk łodzi już pływa po jeziorach, morzach i oceanach na całym świecie. W pełni wyposażona łódź dostępna jest dla klientów w cenie około 150 tys. zł netto.

 

Dobry rok dla Portu Lotniczego Gdańsk im. Lecha Wałesy

W 2014 roku gdańskie lotnisko obsłużyło prawie 3,3 mln pasażerów, co przełożyło się na niespełna 30 mln zł zysku netto. Port lotniczy prowadzi szereg inwestycji, z których część zakończy się w 2015 roku. Są wśród nich: rozbudowa terminala pasażerskiego dla pasażerów przylatujących do Gdańska oraz podniesienie kategorii systemu wspomagającego lądowanie w trudnych warunkach do poziomu II (tzw. ILS II kategorii). Prognoz na rok 2015 zakładają obsłużenie 3,7 mln pasażerów, jednak wynik finansowy może być niższy niż w roku ubiegłym, gdyż zakończą się w nim dwie inwestycje, które obciążą bilans lotniska.

Staples otwiera Globalne Centrum Kompetencyjne w Gdańsku

Staples to największy na świecie producent materiałów biurowych. W pierwszym roku działalności inwestor planuje zatrudnić co najmniej 60 specjalistów z sektora IT. Gdańskie biuro będzie ściśle współpracować z europejską siedzibą w Amsterdamie. Na początek w gdańskim oddziale pracę znajdą specjaliści i konsultanci SAP, e-Commerce, inżynierowie telekomunikacji. Firma planuje w przyszłości zwiększać zatrudnienie oraz tworzyć nowe działy. Atuty Gdańska, na które przyciągnęły inwestora to dobrze wykształceni absolwenci oraz kadra wyspecjalizowanych i doświadczonych pracowników przy pracy nad międzynarodowymi projektami w zespołach eksperckich. Inwestycja wspierana była przez inicjatywę Invest in Pomerania – w tym Agencję Rozwoju Pomorza oraz Gdańską Agencję Rozwoju Gospodarczego (InvestGDA).

ICD Polska rozszerza działalność w Gdańsku

Norweski producent w branży morskiej będzie produkował elektryczne szafy. Jego nowy zakład znalazł siedzibę w parku logistyczno-przemysłowym SKKW w Gdańsku. O tej lokalizacji zdecydowało bliskie sąsiedztwo portów morskich, obwodnicy południowej, autostrady A1 oraz drogi ekspresowej S7. Firma zamierza zatrudnić elektromonterów oraz inżynierów elektryków. Firma specjalizuje się w elektrycznych systemach napędowych. Projektuje systemy m.in. dla: wciągarek, dźwigów, trapów dla obsługi farm wiatrowych. ICD Polska działa kompleksowo, począwszy od projektu koncepcyjnego i wykonawczego, przez montaż i uruchomienie, po serwis. Od 2012 roku istnieje w Gdańskim Parku Naukowo-Technologicznym biuro projektowe ICD Polska zatrudniające 13 osób.

Nowy patent Andervision

Startup z Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego opatentował sposób wytwarzania kompozytowych bloków, płyt betonowych elewacyjnych wewnętrznych i zewnętrznych o różnych formatach i wielkościach. Technologia umożliwia precyzyjne osadzanie tkanin zbrojących wewnątrz formy szalunkowej w czasie podawania mieszanki betonowej. Dzięki temu, w prosty i ekonomiczny sposób, powstają betonowe płyty elewacyjne o dużych wytrzymałościach mechanicznych. Można stosować je jako okładziny elewacyjne budynków czy też wykończenie ciągów komunikacyjnych. A więc wszędzie tam, gdzie trafiają płyty elewacyjne z blachy, kamienia, drewna. To już trzeci patent Andervision, ale pierwszy, który powstał w całości w PPNT Gdynia.

Gdyńskie innowacje zdobywają świat

Barcelona i Hanower – to dwie światowe stolice nowoczesnych technologii, w których zaprezentują się gdyńskie innowacje. Pomorski Park Naukowo-Technologiczny z Gdyni już dziesiąty rok z rzędu organizuje wspólne wyjazdy, stoiska targowe oraz zagraniczną promocję na największych targach branży ICT dla najbardziej obiecujących młodych firm z Pomorza. Tym razem technologiczne nowości zaprezentują m.in.: JIT Solutions, Gadmel, Trineo, Barobot (Tesag), Outdoor Analytics, HolonGlobe, Smart Media, Bioseco Multirejestrator (C2B) i TeleMobile. Wyjazdy na targi są realizowane w projekcie „Wspieranie międzynarodowej aktywności innowacyjnych przedsiębiorców z Pomorza poprzez udział w targach branżowych – Let’s Expo! 2”, wykonywanym w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego dla Województwa Pomorskiego. Projekt jest realizowany od 2013 roku i kontynuuje działania prowadzone w ramach Let’s EXPO z lat 2009-2011, który cieszył się ogromną popularnością wśród przedsiębiorców.

 

Nowy superkomputer na Politechnice Gdańskiej

Na początku marca Politechnika Gdańska uruchomiła superkomputer Tryton – maszynę o największej mocy obliczeniowej w Polsce. Komputer składa się z 2616 procesorów, które są w stanie wykonywać 1,2 biliarda operacji na sekundę. Wartość projektu to 40 mln złotych z czego zakup komputera, dostarczonego przez konsorcjum firm Megatel i Action, pochłonął 30 mln złotych. Projekt uzyskał dofinansowanie z europejskiego Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2007-2013.

 

Cyber oko z Politechniki Gdańskiej wchodzi na rynek

Wynalazek byłych i obecnych pracowników naukowych Politechniki Gdańskiej „C-Eye” to urządzenie, które wykorzystuje techniki śledzenia wzroku, analizy fal mózgowych EEG i komputerowego interfejsu zapachowego. Powstało, by zobiektywizować badania stanu ludzkiej świadomości i także pomóc w terapii i komunikacji z pacjentami będącymi w śpiączce. Jako produkt komercyjny trafi na rynek za pośrednictwem spółki AssisTech i będzie oferowany w dwóch wariantach: w wersji profesjonalnej dedykowanej placówkom medycznym i terapeutom oraz w wersji do użytku domowego.

 

Learnetic podpisał umowę z globalnym gigantem

Gdańska firma Learnetic S.A., producent oprogramowania edukacyjnego i dostawca technologii e-learning, podpisała z chińskim NetDragon Websoft Inc, liderem w branży gier on-line, umowę dotyczącą sprzedaży produktu mAuthor – umożliwiającego tworzenie interaktywnych kursów i aplikacji. Narzędzie jest już obecne w kilkudziesięciu krajach świata, natomiast dostęp do rynku chińskiego daje olbrzymie możliwości rozwoju produktu i firmy. Dokładna wartość umowy jest objęta tajemnicą, chociaż władze gdańskiej spółki mówią o kilku milionach złotych.

 

GOM i NORDA razem

Dzięki porozumieniu podpisanemu przez prezydentów Gdańska, Sopotu i Gdyni powstanie Stowarzyszenie Gdańsk, Gdynia, Sopot – Trójmiasto. Pierwszym zadaniem stowarzyszenia będzie przygotowanie programu Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych i pozyskanie środków na projekty ważne dla rozwoju metropolii oraz regionu.

Powstał Bałtycki Klaster Turystyki Zdrowotnej

Uroczysta inauguracja przedsięwzięcia odbyła się 11 marca. To oddolna inicjatywa, której ideą jest promocja regionu, ale przez pryzmat turystyki połączonej z leczeniem, ochroną zdrowia i wypoczynkiem. Oferta ma być kierowana zarówno do polskich, jak i zagranicznych turystów. W tej chwili już ponad 50 firm jest zainteresowanych współpracą w ramach klastra. Efektem finalnym ma być między innymi powstanie nowych miejsc pracy, inwestycje, które podniosą poziom oferty medycznej, wypoczynkowej oraz wellness i spa.

Gdynia E(x)plory Week

Pomorski Park Naukowo-Technologiczny zamienił się na tydzień w wielkie laboratorium i centrum technologii. Fundacja Zaawansowanych Technologii, organizator wydarzenia, przygotowała bardzo atrakcyjny program, skierowany do dzieci i młodzieży szkolnej, nauczycieli, studentów, start-upów, innowacyjnych firm, naukowców, przedstawicieli mediów, władz samorządowych oraz centralnych. Uczestnicy Gdynia E(x)plory Week mogli brać udział w warsztatach, pokazach naukowych, debatach, panelach i wykładach. Były też konkursy na prezentację projektu naukowego, w którym uczestnicy mogli wygrać stypendium finansowe i możliwość udziału w międzynarodowych konkursach naukowych, między innymi w USA, Holandii, Belgii i Rumunii.

Duże zainteresowanie AMBERIF 2015

Ponad 470 wystawców z 18 krajów pojawiło się na 22. Międzynarodowych Targach Bursztynu, Biżuterii i Kamieni Jubilerskich AMBERIF 2015. Targi były zamknięte dla szerokiej publiczności, a to dlatego, że ich adresatem byli przede wszystkim właściciele sklepów jubilerskich, hurtowni i galerii sztuki. Dopisali kupcy z 50 krajów świata. Amberif to najważniejsza na świecie wystawa bursztynu i największa impreza jubilerska w Europie Środkowo-Wschodniej. Oprócz oferty rzemieślniczej swoje produkty prezentowali artyści. Zorganizowano też specjalny pokaz kolekcji i produktów jubilerskich z bursztynem w ramach realizacji programu promocji POIG dla branży jubilersko-bursztynniczej pod auspicjami Ministerstwa Gospodarki. Impreza towarzysząca targom – Gala Bursztynu i Mody AMBER LOOK trends & styles tym razem odbyła się w innym miejscu – Teatrze Szekspirowskim. Tradycyjnie targom towarzyszyły warsztaty, sesje i pokazy.

 

Sopocki PBS z nagrodą za najlepszy projekt europejski

 

Firma PBS Sp. z o. o. z Sopotu odebrała z rąk Marii Wasiak – minister infrastruktury i rozwoju – nagrodę za realizację najlepszego w Polsce projektu finansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego (EFS). Został nim projekt „Pracuję – rozwijam kompetencje. Innowacyjny model wsparcia dla pracowników 50+”. Doceniono nowatorskie rozwiązania wykorzystane w projekcie, w tym m.in. powołanie i działalność nowej instytucji – Centrum Kariery 50+, oferujące specjalistyczne, indywidualnie dobrane, aktywizacyjne usługi doradczo-szkoleniowe czy nową metodę poradnictwa zawodowego – Bilans Kompetencji. Działania podejmowane w projekcie były ukierunkowane na zwiększanie atrakcyjności zawodowej strasznych pracowników i realizację działań profilaktycznych minimalizujących ryzyko ich wypadnięcia z rynku pracy.

 

[1] Dane za rok 2015 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą. Dane na dzień 15.06.2015 r.

[2] W 2014 r. za kraje Europy Środkowo-Wschodniej uważa się m.in.: Bośnię i Hercegowinę, Serbię i Czarnogórę; do krajów byłego ZSRR należą: Azerbejdżan, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Mołdawia, Rosja, Ukraina, Uzbekistan; do krajów kapitalistycznych: Watykan, Norwegia, Lichtenstein i Szwajcaria w Europie, USA, Australia, Japonia, Kanada, Singapur, Nowa Zelandia, Wyspy Marshalla itp. Od 1 stycznia 2007 r. Bułgaria i Rumunia są członkami UE. Od 1 lipca 2013 r. Chorwacja jest członkiem UE.

 

[3] Opis poszczególnych wydarzeń przygotowała I. Wysocka. Wyboru i zestawienia dokonał M. Tarkowski.

Skip to content