Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Idea partnerstwa, czyli obywatelskie Pomorze

Pobierz PDF

Niniejszy artykuł pochodzi z książki po XI Pomorskim Kongresie Obywatelskim pt. „Partnerskie Pomorze dla demokracji i rozwoju”, którą można nieodpłatnie pobrać tutaj.

Pomorze nie jest regionem łatwym do zrozumienia i poznania, szczególnie pod względem kulturowym i tożsamościowym. Jesteśmy specyficzną mieszanką zakorzenienia i migracji, trwałości i ulotności, ciągłości i zerwania, poczucia bycia u siebie od zawsze i jednocześnie myślenia o sobie jako o wygnańcach.

W takim regionie jak nasz, jeśli nie chce się generować konfliktów, sporów i napięć, jeśli chce się uniknąć pogłębiania podziałów i zamierza się budować nici porozumienia, trzeba działać w oparciu o partnerstwo – którego niestety dziś w całej Polsce mamy ogromny deficyt. Na czym polega to podejście? Można je zdefiniować za sprawą pięciu zasad.

Pięć zasad partnerstwa

I

Po pierwsze, większą odpowiedzialność za tworzenie i podtrzymywanie partnerskich relacji ponoszą ci, którzy sprawują władzę. Każdą władzę – polityczną, ekonomiczną, duchową, jak i moralną, instytucjonalną czy nieformalną. Oczywistym jednak jest, że nasza uwaga kieruje się przede wszystkim w stronę władzy politycznej. Nigdy dość przypominania, że władza może być sprawowana na różne sposoby i nikt nikomu nie broni używać jej w sposób partnerski. A my, jako społeczeństwo, mamy prawo pytać, dlaczego nie jest w taki sposób sprawowana.

Władza może być sprawowana na różne sposoby i nikt nikomu nie broni używać jej w sposób partnerski. A my, jako społeczeństwo, mamy prawo pytać, dlaczego nie jest w taki sposób sprawowana.

Partnerstwo zaś w sprawowaniu władzy polega na tym, że poważnie traktuje się adwersarzy. Warto tu zacytować myśl młodego Lecha Bądkowskiego z 1946 r.: Demokratyczności ustroju nie uzyskuje się prostym istnieniem kłócących się partii, ale wprzęgnięciem możliwie najszerszych mas ludności do służby państwu. Nigdy nie uda się tego uzyskać przez stawianie bezpośrednio odległego ideału państwa przed oczyma zwykłego obywatela1. Tego „wprzęgnięcia” bez przestrzegania zasady partnerstwa w żaden sposób nie da się zrealizować.

II

Ale z tym związana jest druga zasada – nie ma partnerstwa bez samorządności. Ale też nie ma samorządu bez partnerstwa. Tylko w samorządnych wspólnotach mogą współżyć zgodnie różnorodne typy kulturowe. Sami jednak musimy też wiedzieć, na czym polega prawdziwy samorząd – i niekiedy przypominać o tym samym samorządowcom. Bądkowski w innym miejscu pisał: Jest rzeczą powszechnienie wiadomą, że kiedy obywatel nie ma wpływu na władzę i bieg spraw publicznych, to przestaje się nimi interesować, przynajmniej przestaje się interesować aktywnie i pozytywnie, odstępuje od nich, staje się apolityczny, a często także niechętny władzy lub wręcz wrogi. Również powszechnie wiadomo, że współodpowiedzialność obywatela za władzę istnieje tylko wtedy, kiedy obywatel ma możność rzeczywistego współudziału w sprawowaniu władzy; nie będąc dopuszczonym do współdecydowania, obywatel nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swych władców2.

To ostatnie zdanie winno stać się kluczową dyrektywą partnerskiego samorządu – i nie tylko jego. Partnerstwo zakłada bowiem godność, podmiotowość i sprawstwo. Uznanie, że ja coś mogę, że coś ode mnie zależy, że ma znaczenie co myślę, robię i mówię. Że biorę za to odpowiedzialność i nikt mnie z tej odpowiedzialności nie zwolni. Ani też mi godności, podmiotowości i sprawstwa nie odbierze.

Tyle tylko, że we wszystkim trzeba mieć umiar. Sprawstwo nie może oznaczać, że tylko moja wola się liczy. Podmiotowość nie może być egoizmem. A godność nie może zasadzać się na wyimaginowanych zasługach, nieustannym obrażaniu się i honorowym zadęciu. Ustrzec nas przed tym może tylko zdrowy samokrytycyzm. Silne wspólnoty nie boją się krytycznego myślenia i mówienia o sobie. Nie obrażają się o byle co. Nie krzyczą wszem i wobec: „ja jestem najbardziej skrzywdzony, nikt mnie nie lubi i mnie nie rozumie”. I nie wykorzystują tego do budowania murów, odgradzania się, izolowania.

Partnerstwo zakłada sprawstwo, podmiotowość i godność. Tyle tylko, że we wszystkim trzeba mieć umiar. Sprawstwo nie może oznaczać, że tylko moja wola się liczy. Podmiotowość nie może być egoizmem. A godność nie może zasadzać się na wyimaginowanych zasługach, nieustannym obrażaniu się i honorowym zadęciu.

Pamiętajmy o tym, co L. Bądkowski pisał już kilka dziesięcioleci temu: Izolacjonizm narodowy daje pożywkę jawnej ksenofobii. Nieuchronnie ścieśnia horyzonty, spłaszcza kulturę, obniża zasięg i poziom myślenia3. Dotyczy to każdego izolacjonizmu. Ludzie w nim tkwiący nie są w stanie zbudować partnerskich relacji ani wewnątrz swojej wspólnoty, ani tym bardziej na zewnątrz. Są za to mistrzami w umartwianiu się, narzekaniu, obrażaniu i byciu ofiarą.

III

Trzecia zasada mówi o tym, że partnerstwo buduje się tylko w świecie czytelnych, przewidywalnych i przestrzeganych zasad. Dodać należy – zasad, które także są tworzone w sposób partnerski. Tym samym stają się one źródłem ładu instytucjonalnego.

Partnerstwa nie da się narzucić. Ale bardzo łatwo można je zburzyć, niszcząc instytucje, które stoją na straży przestrzegania zasad. Niestety, mamy w Polsce niezwykłą łatwość niszczenia ładu instytucjonalnego, co wynika z nieopuszczającej nas „nerwicy reformacyjnej” oraz przekonania, że moja czy nasza wola jest ponad wszystko – zwłaszcza, gdy czujemy się powiernikami woli suwerena. Tymczasem instytucje leżą u podłoża kultury obywatelskiej i nie ma mowy o silnych, zdrowych i partnerskich wspólnotach, w których dochodzi do destrukcji ładu instytucjonalnego.

IV

Czwarta zasada głosi, iż bez partnerstwa nie ma obywatelskości. A bycie obywatelem oznacza zawsze bycie z innym. Trzeba więc chcieć i umieć być razem z innymi.

Inność może wypływać z różnych pobudek, kryteriów i okoliczności, ale bez względu na nieszanowanie podmiotowości „innego” jest nie tylko normą pragmatyczną, ale przede wszystkim etyczną. Oznacza uznanie w nim człowieka, nawet jeśli się od nas zasadniczo różni.

Paweł Adamowicz w ostatniej swojej książce pisał: Chcemy budować szczęśliwe społeczeństwo, które nie będzie nikogo odrzucać, w którym wszyscy będą czuli się u siebie. Takie społeczeństwo opiera się na prostych wartościach: demokracji, praworządności, wolności wypowiedzi, wolności wyznania, równości kobiet i mężczyzn oraz sprawiedliwości4.

I kilka stron dalej dodawał: Można i trzeba chronić podstawy narodowej tożsamości, dbając o bezpieczeństwo Polaków, ale nie sprzeniewierzając się jednocześnie podstawowym zasadom moralnym, pielęgnując empatię, wrażliwość i solidarność, za którymi musi pójść postawa gotowości do pomocy i nawet poświęcenia części swego dobrobytu dla potrzebujących. Także obcych, także uchodźców, także wyznawców innych religii. Nie tylko swoich5.

V

Zasada piąta mówi, że partnerstwo zaczynamy od siebie. Nie oczekujmy, że to ktoś powie, zrobi, zadziała za nas. Siła wspólnot tkwi w naszym zaangażowaniu, bo tylko dzięki niemu możemy tworzyć prawdziwe partnerstwa. I jeszcze raz Paweł Adamowicz: Do naprawy demokracji potrzebni są zaangażowani obywatele, którzy nie są „jednodniowymi suwerenami”, ale sprawują kontrolę nad rządzącymi w sposób ciągły i systematyczny. Ekspresja obywatelska nie może się ograniczać do wyborów, czyli prostej procedury sankcjonowania władz i ogólnych kierunków polityki6.

Jakie są warunki takiego obywatelskiego zaangażowania? Z pewnością sprzyja mu rozwijanie kompetencji obywatelskich oraz dbałość o kulturę dialogu i kulturę konfliktu, czyli o umiejętność kłócenia się. A także docenianie kompromisu, do czego zachęca nas maksyma dawnych Gdańszczan, widniejąca na Złotej Bramie w Gdańsku, patrząc na nią od strony ul. Długiej: Concordia res publica parvae crescunt, discordia magnae concidunt, a więc: Zgodą małe państwa wzrastają, niezgodą wielkie upadają.

Podsumowanie

Dziś patrząc na Gdańsk, Pomorze i Polskę widzimy, że potrzebujemy silnych i partnerskich wspólnot obywatelskich. Wspólnot samokrytycznych, opartych na umiarkowaniu i rozsądku, ceniących kompromis, ufających sobie i innym. Wspólnot zdolnych do refleksji, systematyczności i wytrwałości, budujących wysoką kulturę dialogu, ale też sprawne mechanizmy rozwiązywania konfliktów. Wspólnot nie godzących się ani na moralistyczny maksymalizm, ani na pesymistyczną mimikrę. Pamiętających, że wolność jest ważna i nie jest dana raz na zawsze, że demokracja ma znaczenie i trzeba o nią zabiegać, a także że Polska jest jedynym naszym domem i musi być wspólna.

1 L. Bądkowski, O krajowości, [w:] tegoż, Pomorska myśl polityczna, Gdynia 1990, s. 55.

2 L. Bądkowski, Kaszubsko­‑pomorskie drogi, Gdańsk 1978, s. 39.

3 L. Bądkowski, Twarzą do przyszłości. Kaszubsko­‑pomorskie drogi, Gdynia 1990, s. 96.

4 P. Adamowicz, Gdańsk jako wspólnota, Gdańsk 2018, s. 30‑32.

5 Tamże, s. 47.

6 Tamże, s. 61.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w II kwartale 2019 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Zapowiadane od wielu miesięcy spowolnienie gospodarcze wciąż nie może dogonić polskiej gospodarki. Choć eksperci nie wątpią w to, że nareszcie to nastąpi, to jednak mało kto wierzy w jego gwałtowny i „ostry” charakter – przeciwnie, można się spodziewać, że będzie to proces raczej powolny i stopniowy. Zdaniem dyrektora Analiz Ekonomicznych Narodowego Banku Polskiego, Piotra Szpunara, koniunktura w Polsce „oderwała się” od koniunktury w Niemczech. Dzięki temu jedynie w niewielkim stopniu odczuwamy silne spowolnienie gospodarki strefy euro, a w szczególności naszych zachodnich sąsiadów – a właśnie tym argumentowano niechybne nadejście do Polski recesji (głównie w sektorze przemysłowym). Nie zmienia to jednak faktu, że w niektórych branżach koniunktura gospodarcza pogarsza się i nie widać na razie perspektyw na jej poprawę – najgorzej sytuacja wygląda w przypadku usług, gdzie wszystkie parametry składające się na koniunkturę pozostają negatywne1.

Analizując wartości indeksu bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa można stwierdzić, że wśród pomorskich przedsiębiorców w II kwartale br. dominowały dobre nastroje – we wszystkich siedmiu badanych sektorach wartość ta była dodatnia. Szczególnie na plus wyróżniali się reprezentanci branży zakwaterowania i usług gastronomicznych (+53,9 pkt. w czerwcu oraz +58,7 pkt. w maju). To najwyższe wyniki przynajmniej od 2010 r., od kiedy zbieramy dane. Tak dobre wyniki mają oczywiście związek z rozpoczynającym się sezonem wakacyjnym. Były to w tym sektorze zdecydowanie najwyższe wartości w skali wszystkich polskich województw. Bardzo dobre nastroje pod koniec kwartału dotyczyły też na Pomorzu reprezentantów sektora informacji i komunikacji (+29,9 pkt.), handlu hurtowego (+24,3 pkt.), transportu i gospodarki magazynowej (+20,1 pkt. w marcu) oraz budownictwa (+14,5 pkt.).

W porównaniu do poprzedniego kwartału, oprócz skokowej poprawy nastrojów wśród przedsiębiorców z branży zakwaterowania i usług gastronomicznych (+59,2 pkt. w porównaniu do marca br.), zauważalny wzrost dotyczył także reprezentantów handlu hurtowego (+14,5 pkt.). Największy spadek zaobserwowano natomiast wśród przedstawicieli sektora transportu i gospodarki magazynowej (–14,1 pkt. względem marca br.).

Porównanie czerwcowych wartości indeksu bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa z wartościami notowanymi w analogicznym okresie roku ubiegłego przynosi niejednoznaczne wnioski. Z jednej strony wartość indeksu jest wyraźnie wyższa niż rok temu w branżach: zakwaterowania i usług gastronomicznych (+45,3 pkt.) oraz budownictwa (+15,7 pkt.), a także – choć w mniejszym stopniu – w transporcie i gospodarce magazynowej (+4,6 pkt.). Z drugiej jednak strony w aż czterech sektorach mamy do czynienia z pogorszeniem nastrojów. Pocieszające jest jednak to, że tylko w jednym z nich spadek ten przekracza 10 pkt. – mowa o sektorze informacji i komunikacji, który mniej więcej od połowy 2013 r. znajduje się na fali wznoszącej, a odnotowany w obecnym kwartale spadek może wynikać z nasycenia rynku oraz trudności w znalezieniu odpowiedniej liczby wykwalifikowanych pracowników. Mniejsze pogorszenie w ujęciu rok do roku dotyczy natomiast branż: handlu detalicznego (–5,9 pkt.), przetwórstwa przemysłowego (–3,7 pkt.) oraz handlu hurtowego (–1,1 pkt.).

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od czerwca 2018 do czerwca 2019 r.

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS.

Na koniec II kwartału 2019 r. koniunktura gospodarcza we wszystkich branżach w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Było to szczególnie zauważalne w kontekście sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (+42,4 pkt. względem kraju). Wyraźna różnica in plus dotyczyła też sektora handlu hurtowego (+13,0 pkt. względem kraju). W pozostałych branżach różnica ta wahała się w granicach 0,2–7,2 pkt.

Na przestrzeni ostatnich siedmiu lat nastroje pomorskich przedsiębiorców w sześciu spośród siedmiu badanych branż poprawiły się. Porównując uśrednione wartości indeksu bieżącego ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa pomiędzy drugim kwartałem 2019 r., a tym samym okresem 2012 r. szczególna różnica in plus, wynosząca aż +61,1 pkt. dotyczy sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych. Bardzo wyraźna różnica dotyczy też sektorów: budownictwa (+36,8 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (+35,0 pkt.). W przypadku pierwszej z branż można to uzasadnić dynamicznym rozwojem polskiej gospodarki oraz bogaceniem się Pomorzan, co znajduje odzwierciedlenie w rozwoju budownictwa, w tym m.in. mieszkaniowego oraz biurowego. Rozkwit drugiej jest natomiast spowodowany w dużej mierze bardzo dużymi inwestycjami infrastrukturalnymi, jakie miały miejsce w ostatnich latach. Na przestrzeni lat pogorszyły się nastroje jedynie przedsiębiorców z sektora przetwórstwa przemysłowego (–7,2 pkt. względem II kwartału 2012 r.).

Pod koniec II kwartału br., podobnie jak pod koniec poprzedniego kwartału, indeks przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wskazywał na optymistyczne prognozy nastrojów przedsiębiorców – było tak w sześciu spośród siedmiu badanych branż. Najlepsze prognozy dotyczyły sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (+21,3 pkt.), co ma charakter sezonowy, związany z przyjazdem turystów nad morze oraz na Kaszuby. Z dużym optymizmem w przyszłość (+18,6 pkt.) patrzą także przedsiębiorcy z sektora transportu i gospodarki magazynowej. Pesymizm dało się odczuć jedynie wśród reprezentantów branży informacji i komunikacji, gdzie w czerwcu wskaźnik przewidywalnej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wyniósł –3,4 pkt. a w maju i czerwcu oscylował w granicach –8,0 pkt. Nie zmienia to jednak faktu, że branża IT nadal ma się na Pomorzu bardzo dobrze i trend ten nie powinien się w nadchodzącej przyszłości zmienić.

Ogólna przewaga prognoz pozytywnych dotyczyła całej polskiej gospodarki – w skali kraju polepszenia swojej sytuacji spodziewali się reprezentanci wszystkich badanych sektorów. Największy optymizm dotyczył, podobnie jak na Pomorzu, przedsiębiorców z branży zakwaterowania i usług gastronomicznych (+20,3 pkt.), a także budownictwa (+8,2 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+6,1 pkt.).

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec czerwca 2019 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej na Pomorzu wyniosła 303,1 tys. Na przestrzeni roku odnotowano zatem wzrost o 4,0 tys. podmiotów. Liczba ta jest także o 3,9 tys. wyższa niż pod koniec poprzedniego kwartału.

Analizując wyniki działalności pomorskich przedsiębiorstw w I kwartale 2019 r., wyłania się generalnie pozytywny obraz. Szczególnie dobra sytuacja dotyczyła produkcji budowlano­‑montażowej, która pod koniec kwartału była wyższa o 18,8 proc. w porównaniu do czerwca ubiegłego roku. W ujęciu rok do roku wzrósł także poziom sprzedaży detalicznej towarów (o 10,6 proc.). Gorzej sytuacja wyglądała w II sektorze, gdzie w czerwcu produkcja sprzedana przemysłu spadła o 2,8 proc. w odniesieniu do analogicznego okresu roku poprzedniego. Dla pocieszenia – był to mijającym kwartale jedyny miesiąc, w którym produkcja była niższa niż przed rokiem: zarówno w kwietniu, jak i w maju, jej poziom był wyższy odpowiednio o: 8,9 i 3,6 proc. niż w ubiegłym roku.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2016 do czerwca 2019 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

Początek drugiego kwartału 2019 r. był dla pomorskich przedsiębiorstw przemysłowych udany – zarówno w kwietniu, jak i w maju poziom produkcji sprzedanej przemysłu był wyższy niż przed rokiem. Sytuacja odwróciła się jednak w czerwcu, kiedy to odnotowany został spadek o 2,8 proc. w ujęciu rok do roku. Był to w tym roku drugi niższy wynik w ujęciu rok do roku – również w styczniu br. poziom produkcji sprzedanej II sektora był o 2,8 proc. niższy niż w styczniu 2018 r., jednak po tym okresie przez 4 kolejne miesiące udawało się uzyskiwać wyniki wyższe. Póki co za wcześnie jeszcze, by mówić, że pozytywny trend dotyczący sektora przemysłowego na Pomorzu, trwający mniej więcej od połowy 2013 r. został przełamany. Jednakże w skali Polski wskaźnik PMI wyniósł w czerwcu 48,4 pkt., co świadczy o rosnącym tempie spadku aktywności gospodarczej w II sektorze. To już ósmy miesiąc z rzędu, kiedy PMI jest niższe niż 50 pkt. – ostatni raz taka sytuacja wydarzyła się sześć lat temu. Wskazuje się na niski popyt na polskie wyroby przemysłowe, a także na relatywnie niski napływ nowych zamówień, co może skutkować ograniczeniem produkcji firm2.

Tradycyjnie już – co trwa od początku 2017 r. – bardzo dobre wyniki odnotowano w sektorze produkcji budowlano­‑montażowej. Szczególnie wysokie były one w kwietniu i maju, kiedy odnotowano odpowiednio: o 41,8 i 35,6 proc. wyższe wartości niż w analogicznym okresie roku poprzedniego. Również w skali całej polskiej gospodarki budownictwo jest obszarem, który charakteryzuje najwyższa koniunktura, na co w największym stopniu ma wpływ bardzo korzystny bieżący portfel zamówień. Czynnikiem, który może w nieodległej przyszłości przełamać ten trend są jednak problemy ze znalezieniem pracowników3.
Drugi kwartał 2019 r. był także udany dla pomorskich przedsiębiorstw działających w branży sprzedaży detalicznej towarów. Udało się utrzymać trend wzrostowy rozpoczęty na początku 2017 r. – zarówno w kwietniu, maju, jak i czerwcu indeks sprzedaży detalicznej towarów był wyższy (w granicach 5,8–10,6 proc.) od wartości ubiegłorocznych. W skali kraju sprzedaż detaliczna towarów wzrosła pod koniec II kwartału w tempie nieco wolniejszym niż na Pomorzu, notując 5,3 proc. wzrostu w ujęciu rok do roku.

Handel zagraniczny

W II kwartale 2019 r.4 wartość eksportu wyniosła 2682,3 mln euro, zaś importu – 3333,4 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i wyniosło –651,1 mln euro. W odniesieniu do poprzedniego kwartału wartość eksportu spadła o 3,8 proc., a importu wzrosła o 6,1 proc. Z kolei saldo zwiększyło się aż o 85 proc. W skali kraju w I półroczu br. wartość towarów eksportowanych wyniosła 115,2 mld euro, a importowanych – 115,4 mld euro. W pierwszym przypadku była to wartość o 4,3% wyższa w ujęciu rok do roku, a w drugim – wyższa o 2,8%. Saldo handlu zagranicznego wyniosło –0,2 mld euro, podczas gdy rok wcześniej – –1,7 mld euro.

W porównaniu do obrotów z II kwartału 2018 r. zaobserwowano na Pomorzu minimalny wzrost wolumenu importu (o 0,4 proc.) oraz spadek wolumenu eksportu (o 6,2 proc.). Zarówno pomorski eksport, jak i import były w II kw. 2019 r. wyższe od wartości notowanych w analogicznym okresie dwa lata temu.

Struktura towarowa eksportu z województwa pomorskiego w II kwartale 2019 r., podobnie jak w poprzednich kwartałach, była zdominowana przez cztery grupy towarów: statki, łodzie oraz konstrukcje pływające (10,9 proc. wartości eksportu), paliwa (10,5 proc.), maszyny i urządzenia elektryczne (9,2 proc.) oraz ryby i owoce morza (8,5 proc.). Ich łączny udział w ogóle eksportu z Pomorza wyniósł 39,0 proc., czyli o 4,4 pkt. proc. mniej niż w poprzednim kwartale. To także o 10,7 pkt. proc. mniej niż w analogicznym okresie 2018 r. Tak duże wahania nie odzwierciedlają jednak najczęściej realnych zmian w gospodarce regionu, lecz wynikają ze specyfiki sektora produkcji stoczniowej, w którym zlecenia są długoterminowe i opiewają na bardzo wysokie kwoty. W praktyce więc na ogólną strukturę eksportu w danym kwartale może realnie wpłynąć nawet zrealizowanie pojedynczego kontraktu.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w II kwartale 2019 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

W strukturze kierunkowej największym odbiorcą towarów eksportowanych z Pomorza był największy partner handlowy polskiej gospodarki – Niemcy (21,5 proc.). Na kolejnych pozycjach znalazły się: Holandia (8,4 proc.), Francja (5,2 proc.) oraz Szwecja (4,7 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało 71,4 proc. sprzedaży zagranicznej z województwa. W skali ogólnokrajowej w I półroczu 2019 r. największymi odbiorcami wyprodukowanych w Polsce towarów były: Niemcy (27,3 proc. wartości eksportu), Czechy (6,2 proc.), Wielka Brytania (6,0 proc.) oraz Francja (5,9 proc.).

W II kwartale 2019 r. w strukturze importowanych towarów zdecydowanie dominowały paliwa, z udziałem prawie 37 proc. Był on o niespełna 3 pkt. proc. wyższy niż w poprzednim kwartale. Jak zwykle istotny udział dotyczył też towarów pochodzących z branż: maszyn i urządzeń elektrycznych (8,7 proc.), ryb i owoców morza (7,8 proc.) oraz statków, łodzi i konstrukcji morskich (7,5 proc.). Towary z tych czterech grup odpowiadały łącznie za 60,9 proc. całego importu do województwa pomorskiego. To o 3 pkt. proc. więcej niż w I kwartale 2019 r. To też zarazem o 2,8 pkt. proc. mniej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w II kwartale 2019 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Struktury towarowe pomorskiego importu i eksportu, podobnie jak w poprzednich kwartałach cechowały się widocznym podobieństwem. Wynika to z faktu, że regionalny import jest w znacznym stopniu kształtowany przez nasz eksport – na Pomorze sprowadzane są towary podlegające przetworzeniu, które następnie w dużej części wędrują ponownie za granicę.

W II kwartale 2019 r. największym eksporterem na Pomorze – głównie za sprawą paliw – była tradycyjnie już Rosja (25,4 proc. importu). Kolejne miejsca należały do Chin (11,2 proc.), Niemiec (7,1 proc.) Kazachstanu (6,5 proc.) oraz Norwegii (5,5 proc.). Z kolei w strukturze geograficznej importu towarów do całej polskiej gospodarki na przedzie znajdują się Niemcy (22,3 proc.), a za nimi są Chiny (11,8 proc.) oraz Rosja (6,0 proc.). Tak duży udział importu z Rosji na Pomorzu wynika z obecności rafinerii przetwarzającej ropę sprowadzaną w dużym stopniu właśnie z kierunku rosyjskiego.

Barometr innowacyjności

W II kwartale 2019 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 850 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 48, co stanowiło 5,6 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek wyższy o 1,3 pkt. proc. od obserwowanego w poprzednim kwartale oraz o 1,4 pkt. proc. wyższy niż w analogicznym okresie 2018 r.

Wykres 5. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego w I i II kwartale 2019 r.

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl.

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów był więc w mijającym kwartale nieco niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc.) oraz – już wyraźnie – w odniesieniu do liczby ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.
Nic nie wskazuje na to, by w ostatnim czasie zmianie uległa pozycja Polski na mapie najbardziej innowacyjnych gospodarek Europy. Według opublikowanego przez Komisję Europejską Europejskiego Rankingu Innowacyjności, w skali Starego Kontynentu plasujemy się na czwartej pozycji od końca. Za naszymi plecami znajdują się jedynie: Chorwacja, Bułgaria oraz Rumunia. Z kolei na szczycie zestawienia znalazły się: Szwajcaria, a tuż za nimi kraje skandynawskie – Szwecja, Finlandia oraz Dania. Ranking powstał na bazie 26 wskaźników, wśród których znalazły się wskaźniki dotyczące m.in. nakładów na działalność innowacyjną, nakładów inwestycyjnych na technologie, dostępności zasobów ludzkich, jakości edukacji, opracowanych patentów czy sprzedaży wyrobów nowych oraz zmodernizowanych.

W strukturze zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców w II kwartale 2019 r. 27,1 proc. dotyczyło sekcji różnych procesów przemysłowych i transportu (dział B w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej). Wysoki, niemal 19‑proc. udział charakteryzował również Dział C – chemię i metalurgię.

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w II kw. 2019 r.

Dział MKP II kwartał 2019 r. 2019 r.
Pomorskie Polska różnica Pomorskie Polska różnica
% % pkt. proc. % % pkt. proc.
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 14,6 18,9 –4,3 17,0 17,8 –0,8
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 27,1 23,8 +3,3 20,5 21,6 –1,1
Dział C – Chemia; Metalurgia 18,8 21,8 –3,0 15,9 23,9 –8,0
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 0,0 0,6 –0,6 0,0 0,5 –0,5
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 4,2 9,1 –4,9 6,8 8,1 –1,3
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 8,3 8,7 –0,4 12,5 10,8 +1,7
Dział G – Fizyka 16,7 10,6 +6,1 19,3 10,1 +9,2
Dział H – Elektrotechnika 10,4 6,6 +3,8 8,0 7,3 +0,7
RAZEM 100,0 100,0 100,0 100,0

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie http://www.uprp.pl.

Największa nadreprezentacja względem kraju (+6,1 pkt. proc. względem kraju) – podobnie jak w poprzednim kwartale – dotyczyła działu fizyka. Była ona zauważalna także w przypadku działu H – elektrotechnika (+3,8 pkt. proc. względem kraju). Największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło natomiast, podobnie jak w poprzednim kwartale, działu E – budownictwo i górnictwo (–4,9 pkt. proc. względem kraju).

W analogicznym okresie ubiegłego roku największa nadreprezentacja dotyczyła działu F – budowa maszyn, oświetlenie, ogrzewanie, uzbrojenie, technika minerska (+12,2 pkt. proc. względem kraju), natomiast największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło działu E (–6,8 pkt. proc.).

Mając na uwadze zgłoszenia wynalazków notowane narastająco od początku 2019 r., można stwierdzić, że względem kraju Pomorze specjalizuje się przede wszystkim w dziale G (fizyka), który charakteryzuje nadreprezentacja rzędu 9,2 pkt. proc. oraz w dziale B (Różne procesy przemysłowe; Transport), gdzie nadreprezentacja sięga 5,2 pkt. proc.

Ważniejsze wydarzenia5

Cyfrowe centrum B+R w Gdańsku
Gdańska firma Ambient System wybuduje, przy wsparciu Ministerstwa Rozwoju, centrum badawczo­‑rozwojowe innowacyjnych systemów komunikacji w sytuacji zagrożenia. Inwestycja o wartości 20 mln zł zostanie zrealizowana w dzielnicy Kokoszki, a docelowo zatrudnienie w centrum B+R ma znaleźć ponad 100 pracowników.

Kolejne BPO w Alchemii
Czołowy światowy producent e‑papierosów – amerykański Juul Labs – otwiera w Gdańsku centrum finansowo­‑księgowe na obszar Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki. Otwarcie centrum ma nastąpić we wrześniu br., na początek zatrudnienie znajdzie w nim 50 osób.

Triumf gdańskiego jachtu
Conrad C133 Viatoris – luksusowy jacht zbudowany w ubiegłym roku w gdańskiej stoczni Conrad został laureatem konkursu World Superyacht Awards 2019, triumfując w kategorii „Motorowe jachty wypornościowe poniżej 500GT”. Wartość jednostki to 18 mln euro.

Trójmiasto atrakcyjne dla inwestorów
Firma Antal przygotowała ranking najlepszych do zainwestowania polskich miast. Trójmiasto znalazło się w czołówce, a za jego istotne atuty uznano m.in. dobrą relację ceny do jakości lokalnych nieruchomości biurowych, wysoką dostępność transportową oraz wysoki potencjał edukacyjny, rozumiany jako dostępność przyszłych pracowników.

Nowy prezes Grupy Energa
Zmiany w zarządzie Grupy Energa – w miejsce odwołanej Alicji Barbary Klimiuk, p.o. prezesa zarządu został wiceprezes zarządu ds. korporacyjnych, Grzegorz Ksepko. Odwołanej prezes powierzono natomiast funkcję prezesa zarządu Energa Operator.

Nowa fabryka w PSSE
Firma Pekabex, właściciel dawnych zakładów Kokoszki Prefabrykacja, zbuduje na obszarze Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej w Gdańsku fabrykę produkującą elementy konstrukcyjne wykorzystywane w budownictwie modułowym. Inwestycja ma być gotowa do końca roku.

Otwarto Centrum Programowania Robotów Przemysłowych
Na terenie Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej na Wyspie Ostrów, w budynku dawnej dyrekcji Stoczni Gdańskiej, powstało Centrum Programowania Robotów Przemysłowych. Centrum ma charakter ośrodka szkoleniowego – będzie ono blisko współpracowało m.in. ze szkołą Conradinum, której uczniowie będą się tam uczyli programowania robotów przemysłowych.

Maersk Drilling otwiera biuro w Gdańsku
Skandynawski koncern Maersk Drilling, specjalizujący się w usługach wiertniczych dla firm naftowych, otwiera swoje biuro w Gdańsku. Jego pracownicy będą się zajmowali administracją i koordynacją procesów HR, łańcucha dostaw oraz usług IT w globalnej skali działalności spółki.

Powstaje płyta do budowy statków
Na terenie Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej na Wyspie Ostrów powstaje płyta montażowa przystosowana do budowy i wodowania dużych statków oraz wielkogabarytowych konstrukcji stalowych. Inwestorem jest PSSE, a wartość projektu przekracza 16 mln zł.

Nowy kontrakt Stoczni Gdańsk
Stocznia Gdańsk zbuduje bloki okrętowe dla norweskiej UlsteinVerft AS. Oddanie pierwszych bloków zaplanowano na początek 2020 r.

Dwa nowe projekty Vistalu Gdynia
Gdyńska spółka Vistal zrealizuje dwa kolejne zlecenia. Pierwsze dotyczyć będzie wykonania konstrukcji oraz montażu dwóch mostów w Norwegii, a drugie – realizacji konstrukcji stalowej w Szwecji.

Crist zbuduje prom hybrydowy
Gdyńska stocznia Crist zbuduje prom hybrydowy NB 70 „Herjólfur”. Docelowo będzie on kursował po islandzkim archipelagu Westmana. Zleceniodawcą budowy promu jest islandzki armator Vegagerðin.

Przed nami duże inwestycje kolejowe
3,2 mld zł zostanie przeznaczonych na modernizację infrastruktury kolejowej prowadzącej do trójmiejskich portów. Projekt obejmie 115 km torów w Gdyni oraz 70 km w Gdańsku. W efekcie przepustowość torów dojazdowych do portów ma się poprawić o 50 proc. Zakończenie prac modernizacyjnych zaplanowano na końcówkę 2021 r.

Prace nad Strategią 2030 rozpoczęte
Rozpoczyna się właśnie wielka debata na temat przyszłości województwa, w której udział wezmą mieszkańcy, samorządowcy i eksperci z całego regionu, a efektem będzie Strategia 2030. Jak mówi dr Radomir Matczak, Dyrektor Departamentu Rozwoju Regionalnego i Przestrzennego UMWP, „Strategia 2030 to dokument, który będzie organizować działania samorządu województwa i jego partnerów w nadchodzącej dekadzie. Punktem wyjścia przy jej tworzeniu jest analiza, jakimi atutami dysponuje region, a jakie słabości musimy jeszcze przezwyciężyć”.

Polecimy do Düsseldorfu, Odessy i Molde
Od końca października z Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy w Gdańsku będziemy mogli polecieć do niemieckiego Düsseldorfu. Połączenie otworzyła niemiecka linia Eurowings należąca do Lufthansy. W tym samym czasie nowe połączenie z Gdańska do ukraińskiej Odessy uruchomi Ryanair, a do norweskiego Molde – Wizzair.

Za nami kolejny Infoshare
W AmberExpo odbyła się 13. edycja konferencji IT Infoshare. Wzięło w niej udział ponad 6 tys. uczestników. To największa impreza tego typu odbywająca się w całej Europie Środkowej.

Gdański port lotniczy doceniony
Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy zajął 5 miejsce w klasyfikacji najlepszych lotnisk świata, przygotowanej przez AirHelp. W rankingu oceniono 132 lotniska na całym świecie, a końcowy wynik zależał od trzech kryteriów: punktualności, jakości obsługi oraz poziomu usług gastronomicznych i handlowych. Na pierwszym miejscu uplasował się katarski port lotniczy Hamad.

Polska Agencja Kosmiczna zostaje w Gdańsku
Siedziba Polskiej Agencji Kosmicznej pozostanie w Gdańsku – rząd wycofał się z pomysłu jej przeniesienia do Warszawy. Stało się tak w dużej mierze dzięki apelom pomorskich samorządowców.

Odbył się Europejski Kongres Finansowy
Za nami dziewiąta edycja Europejskiego Kongresu Finansowego, który odbył się jak zawsze w Sopocie. Tegoroczny tytuł Kongresu brzmiał: „Jak żyć w czasach niepewności?”. Wśród uczestników znaleźli się czołowi europejscy naukowcy i ekonomiści, a także przedstawiciele najważniejszych instytucji finansowych, banków i władz centralnych w Polsce.

1 za: www.parkiet.pl, www.npb.pl oraz Konfederacja Lewiatan

2 za: bankier.pl

3 za: Konfederacja Lewiatan

4 Dane za rok 2019 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą.

5 W niniejszym podrozdziale wykorzystano informacje pochodzące m.in. z portalów trojmiasto.pl oraz pomorskie.eu.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Europejskie zagłębie projektowania statków

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Trójmiasto stało się w ostatnich latach wręcz zagłębiem okrętowych biur projektowych. Czy to dlatego Damen zdecydował się otworzyć swoje biuro projektowe w Gdańsku?

W branży postrzega się Trójmiasto jako jedno z najważniejszych centrów projektowania statków w Europie. To nie dziwi – według naszych wyliczeń wewnątrz pomorskiego ekosystemu pracuje około 1,3 tys. osób specjalizujących się w różnych aspektach projektowania okrętów. Zajmują się bardzo nowoczesnymi, zaawansowanymi projektami.

Grupa Damen zdecydowała się otworzyć biuro projektowe w Gdańsku 5 lat temu. O miejscu lokalizacji z pewnością w dużej mierze zadecydowały rozpoznawalność i renoma Trójmiasta w europejskiej branży stoczniowej. To miejsce, w którym funkcjonuje nie tylko kilkanaście grup projektowych, ale także jest tu dobrze rozwinięty przemysł stoczniowy, znajdują się tu wysokiej klasy uczelnie, również o morskim profilu. Z perspektywy grupy kapitałowej istotnymi czynnikami lokalizacji były też bliskość geograficzna centrali Grupy Damen w Holandii oraz podobna tożsamość kulturowa.

Jak w tej branży wygląda łańcuch wartości i w którym jego punkcie znajduje się Damen Engineering Gdańsk?

Proces projektowania statków można podzielić na trzy etapy: pierwszy to faza projektu koncepcyjnego, w której dany pomysł jest wstępnie urzeczywistniany. Po nim następuje sporządzanie projektu technicznego, gdzie wstępna wizja jest przekuwana w realne wyliczenia, pomiary i funkcjonalności. Ostatnim elementem jest faza dokumentacji roboczej, w której tworzone są instrukcje dla podmiotów odpowiedzialnych za złożenie całości produktu. Naszą główną linią biznesową są projekty techniczne, jednak jesteśmy też w stanie opiniować projekt koncepcyjny i uczestniczyć w jego tworzeniu.

Sami poszukujecie klientów?

To leży w gestii strony sprzedażowej, czyli holenderskiej centrali. Często jest jednak tak, że aby zdobyć klienta, są też wykorzystywane nasze zasoby – nasi inżynierowie zasiadają przy jednym stole z potencjalnym partnerem handlowym, wspomagając grupę sprzedawców ekspertyzami technicznymi. Mówiąc obrazowo: podczas rozmów nasz zespół od razu uwiarygadnia i opiniuje od strony technicznej rozwiązania, o których mowa.

Jakiego typu obiekty projektujecie – jedynie statki czy również inne konstrukcje morskie?

Projektujemy floating solutions, czyli obiekty pływające. Przede wszystkim specjalizujemy się w projektowaniu statków prototypowych, które rozwija się od „białej kartki”. Później – jeśli dobrze się przyjmą – stają się one pierwszymi z całej serii statków. Mniejsze obiekty jesteśmy w stanie zaprojektować sami, a kiedy prototyp jest duży i skomplikowany, jego projektowanie wymaga dużej ilości zasobów – potrzebna jest współpraca z innymi podmiotami, zarówno z Grupy Damen, jak i z firmami zewnętrznymi.

Jak istotna z Waszej perspektywy jest obecność całego ekosystemu stoczniowego rozwiniętego wokół Trójmiasta?

To dla nas absolutnie podstawowa i kluczowa sprawa. Są tu uczelnie, instytuty badawcze, stocznie, firmy podwykonawcze, producenci wyposażenia – mówiąc krótko: cały łańcuch wartości. Nie moglibyśmy pracować tak efektywnie i rosnąć w tak szybkim tempie, gdyby tego otoczenia nie było. Dbamy o to, by relacje z nim były jak najlepsze, naszą strategią jest współpraca.

Na Pomorzu są uczelnie, instytuty badawcze, stocznie, firmy podwykonawcze, producenci wyposażenia – mówiąc krótko: cały łańcuch wartości. Nie moglibyśmy pracować tak efektywnie i rosnąć w tak szybkim tempie, gdyby tego otoczenia nie było.

Czy projektowane przez Was statki są budowane w trójmiejskich stoczniach?

Nie – wynika to z charakteru działalności Grupy Damen. Żeby stocznia pracowała efektywnie, jest dedykowana do pewnego rozmiaru i rodzaju kadłuba. Damen ma 34 stocznie na świecie, a statki, które projektujemy, zazwyczaj najbardziej odpowiadają swoją specyfiką dwóm rumuńskim stoczniom wchodzącym w skład naszej Grupy. Lokalizacja geograficzna jest w tym kontekście drugorzędna – liczą się możliwości techniczne.

Dlaczego zatem pomorski ekosystem jest dla Was tak istotny, skoro możecie z niego korzystać w ograniczonym stopniu?

Im więcej wiedzy w regionie, tym lepiej dla takich firm, jak nasza. Im silniejsze otoczenie biznesowe, tym lepsi specjaliści, lepsi menedżerowie, lepsze kontakty ze światem i lepsza renoma. Charakter branży morskiej jest globalny – często konkurencja zachodzi nie między pojedynczymi firmami, lecz de facto między ekosystemami, których te firmy są uczestnikami. Sam proces produkcji w całym łańcuchu wartości dodanej znajduje się przecież dość nisko – ważniejsze jest wytwarzanie wiedzy, know­‑how.

Jak oceniłaby Pani kondycję pomorskiego sektora morskiego?

W skali Europy jesteśmy rozpoznawalni jako podwykonawcy i budowniczowie kadłubów. Mamy opinię jednych z najlepszych i najbardziej efektywnych. Polskie podmioty świetnie sobie na tym rynku radzą. Nie idzie nam jednak już tak dobrze, jeśli chodzi o budowę całych statków wraz z wyposażeniem i innymi najbardziej marżowymi elementami tworzącymi wartość dodaną.

Z czego to wynika – barierą są niewystarczające zasoby kapitału?

Uważam, że współcześnie dostępność kapitału jest mniejszym problemem niż dostępność wiedzy, umiejętności zarządczych, zdolności organizacyjnych, sprawności operacyjnej czy nawet pomysłu. A tu mamy niestety spore deficyty. Trzeba pamiętać, że realizacja projektu zaczyna się nie w stoczni, lecz podczas rozmowy z armatorem – tam, gdzie słucha się potrzeb klienta, definiuje się specyfikację techniczną, opcje wykończenia itp. Mam wrażenie, że wiele pomorskich podmiotów nawet nie stara się zabiegać o taką rozmowę, o wejście w bezpośrednią relację z klientem. Przez 20‑30 lat funkcjonowały na rynku jako podwykonawcy dużych graczy i trochę w tej pozycji utknęły. Moim zdaniem mamy w Polsce odpowiedni kapitał intelektualny, zasoby, nawet też pomysły do tego, by dostarczać projekty stoczniowe od A do Z. Brakuje nam jednak świadomości naszego potencjału oraz – co chyba najbardziej dotkliwe – umiejętności współpracy. W tej branży zdecydowana większość projektów wiąże się ze współdziałaniem różnego typu jednostek. Mamy z tym niestety problemy.

Mamy w Polsce odpowiedni kapitał intelektualny, zasoby, nawet i pomysły do tego, by dostarczać projekty stoczniowe od A do Z. Brakuje nam jednak świadomości naszego potencjału oraz – co chyba najbardziej dotkliwe – umiejętności współpracy.

Do niedawna europejski, w tym również polski, przemysł morski korzystał z boomu na statki offshore’owe. Te czasy jednak minęły – co dziś jest lub niebawem może być „w modzie”?

Przede wszystkim statki wyposażone w nowoczesne, ekologiczne napędy – chociażby wykorzystujące LNG, w czym już teraz specjalizuje się wiele polskich firm, w szczególności Remontowa. W najbliższej przyszłości powstanie jednak zapotrzebowanie na tak naprawdę każde inne ekologiczne paliwo ze względu na coraz bardziej restrykcyjne regulacje dotyczące emisji spalin.

Sądzę, że warto się też zainteresować segmentem statków wycieczkowych – nie wielkich cruiserów, lecz jednostek mniejszych, bardziej ekspedycyjnych, zapewniających pasażerom komfort, a właścicielom efektywność operacyjną. Przynajmniej przez kilka najbliższych lat będzie to rynek bardzo rozwojowy. Nie zapominałabym również o statkach wykorzystywanych do lokalnego transportu morskiego i rzecznego, np. o autobusach wodnych, a także o rynku morskiej energetyki wiatrowej – to ogromny potencjał dla polskiego przemysłu.

Większe statki pokroju kontenerowców są zarezerwowane dla Azji?

Owszem – produkcję statków, takich jak kontenerowce czy masowce, zagarnęły państwa azjatyckie. Europa na tym tle specjalizuje się natomiast w jednostkach wymagających zintegrowania większej ilości technologii.

Na koniec powróćmy jeszcze do lokalnego ekosystemu stoczniowego. Jakie są relacje między lokalnymi firmami z Waszej branży?

Najprościej rzecz ujmując: rywalizujemy ze sobą o pracowników, ale nie o zlecenia. Często zdarza się, że współpracujemy przy okazji dużych projektów, podzlecamy sobie prace, dzielimy się wiedzą i doświadczeniami. W tej branży na Pomorzu nie ma innej wyjścia – wszyscy się znamy, szanujemy, przez lata budowaliśmy ze sobą dobre relacje i nie chcemy ich zaprzepaszczać.

Jako lokalne biura projektowe rywalizujemy ze sobą o pracowników, ale nie o zlecenia. Często zdarza się, że współpracujemy przy okazji dużych projektów, podzlecamy sobie prace, dzielimy się wiedzą i doświadczeniami. W tej branży na Pomorzu nie ma innego wyjścia.

Jakiego typu specjalistów potrzebują firmy, takie jak Damen Engineering Gdańsk?

Projektowanie okrętu wymaga wiedzy z pogranicza inżynierii i sztuki, osób, które posiadają pewną wizję – w tej branży takie połączenie kompetencji jest niezwykle cenione. Oprócz projektantów zatrudnienie znajdą także mechanicy okrętowi, elektrycy, automatycy. Jako że w tę gałąź biznesu również wkraczają procesy związane z digitalizacją, pojawia się coraz większe zapotrzebowanie na pracę analityków danych, a także na menedżerów średniego szczebla, potrafiących dobrze zorganizować pracę całego zespołu.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

W kierunku innowacji społecznie użytecznych

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Na czym polega idea innowacji oszczędnej – frugal innovation?

Prof. Jaideep Prabhu z University of Cambridge zaobserwował, że od pewnego czasu wiele państw rozwijających się próbuje naśladować, a wręcz kopiować modele tworzenia innowacji z państw najbogatszych – np. Niemiec, Stanów Zjednoczonych czy Szwajcarii. Koncepcja frugal innovation wskazuje, że dla państw, które dopiero się rozwijają i chcą się szybko wzbogacić, klasyczne podejście do innowacji – obejmujące m.in. tworzenie dużych działów B+R, rozwijanie od podstaw nowych technologii w laboratoriach oraz ich testowanie i implementację do biznesu – jest zbyt drogie. Co więcej – nie pasuje też ono do ich kontekstu kulturowego, ani do społecznych oczekiwań.

Wiele państw rozwijających się próbuje naśladować, a wręcz kopiować modele tworzenia innowacji z państw najbogatszych. Ich powielanie jest jednak często ścieżką zbyt drogą oraz niepasującą do kontekstu kulturowego, ani do społecznych oczekiwań.

Prof. Prabhu zaczął zastanawiać się, w jaki sposób zmienić podejście do innowacji, tak by ich tworzenie było możliwe także przy wykorzystaniu skromniejszych zasobów, jakimi dysponują biedniejsze gospodarki – na zasadzie „więcej za mniej”. Za rdzeń swojej koncepcji obrał rozwiązywanie rzeczywistych problemów występujących w gospodarce czy społeczeństwie, a nie rozwijanie technologii samych w sobie.

Klasycznym przykładem innowacji wytworzonej w tym duchu jest samochód Tata Nano – koncern motoryzacyjny Tata szukał rozwiązania problemu związanego z tym, że bardzo wielu Hindusów nie stać na własny samochód, przez co są de facto wykluczeni komunikacyjnie. W odpowiedzi na tę potrzebę stworzono więc tanie, małe, praktyczne, niezaawansowane technologicznie auto, które rozwiązało problemy wielu mieszkańców tego kraju.

Mówiąc w skrócie: w koncepcji frugal innovation chodzi więc o tworzenie masowo użytecznych oraz cenowo przystępnych rozwiązań poprawiających jakość życia społeczeństw w warunkach ograniczonych zasobów. Rozumiem, że może być dobrą ścieżką dla państw Azji Środkowej, czy Afryki, jednak czy aby na pewno mogłaby ona być adekwatna np. dla Polski?

Bez wątpienia znajdujemy się na innym poziomie rozwoju niż państwa najbiedniejsze, inna jest również nasza kultura innowacji. Nadal jednak jesteśmy określani mianem naśladowcy technologicznego – rzadko kiedy tworzymy nowe technologie, raczej kopiujemy to, co robią inni. Nasze działania związane z innowacjami koncentrują się przede wszystkim na wydawaniu pieniędzy na B+R – skupiamy się na technologiach, a nie na potrzebach.

W taki sposób stworzyliśmy też niejako kulturę powstawania start­‑upów, które tworzą się nieraz nie po to, by rozwiązać dany problem biznesowy czy społeczny, lecz dlatego, że są dostępne środki do wykorzystania. Brakuje tu podejścia frugal – założyliśmy, że jeśli udostępnimy wiele pieniędzy to pomysły przyjdą same, ludzie będą bardziej zainteresowani tworzeniem nowych technologii. Okazało się, że ten schemat myślowy nie jest do końca prawdziwy.

Zostało to już dostrzeżone? Jak na taki stan rzeczy reagujemy systemowo?

Naszym założeniem jest dalsze zwiększanie nakładów na B+R oraz podążanie ścieżką inteligentnych specjalizacji – rozwijania obszarów, w których dane państwo ma przewagę komparatywną względem innych. W taki sposób tzw. azjatyckie tygrysy w bardzo szybkim tempie nadrobiły zaległości rozwojowe względem Zachodu. Realizowana w Polsce Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju wskazuje dziś na kilkanaście branż wartych rozwijania – m.in. biotechnologię, technologie komunikacyjne, robotykę. Mówiąc w skrócie: skupiamy się więc na rozwoju technologii samych w sobie. Czy myślimy natomiast o tym, jakie problemy społeczne te technologie rozwiążą? Czyż nie właśnie to powinno być celem innowacji tworzonych w jakimkolwiek modelu?

Polska polityka proinnowacyjna skupia się na rozwoju technologii samych w sobie. Czy myślimy natomiast o tym, jakie problemy społeczne te technologie rozwiążą? Czyż nie właśnie to powinno być celem innowacji tworzonych w jakimkolwiek modelu?

Idąc dalej – nasze podejście do innowacji jest bardzo wystandaryzowane. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że próbujemy zmieścić twórczy proces w sztywno ułożonych ramach. Zabija to innowację jako taką – środowiskiem bardziej sprzyjającym rozwojowi nowoczesnych rozwiązań jest spontaniczne, nieszablonowe działanie. I wreszcie – pozyskiwanie pomysłów innowacyjnych jest dziś zarezerwowane praktycznie wyłącznie dla doświadczonych badaczy, naukowców, ekspertów z danych dziedzin. A właściwie dlaczego mają mieć oni na nie monopol?

Jeśli zatem dobrze rozumiem, podejście frugal jest znacznie bardziej elastyczne i egalitarne. Wyobrażam sobie, że będzie dobre dla Indii, jednak ponawiam pytanie: w jaki sposób ta droga mogłaby się sprawdzić w Polsce? Czy gdzieś w świecie zachodnim wybrzmiewają jakieś elementy tego podejścia?

Koncepcja ta na Zachodzie zyskuje na popularności. Podejściem frugal innovation był bardzo zainspirowany Barack Obama, który podczas swojej prezydentury wspierał oddolny ruch „garażowych” wynalazców – inżynierów­‑hobbbystów spotykających się w wolnym czasie po to, by tworzyć w niedrogi sposób urządzenia najlepiej dostosowane do potrzeb klienta. W myśl założenia, że to właśnie te potrzeby są najlepszym źródłem innowacji. Znalazło to zresztą swoje przełożenie na rozwój start­‑upów.

Idea innowacji oszczędnych przyświeca też programowi rozwoju sztucznej inteligencji w Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy skupili się na jednym wycinku rzeczywistości, w którym chcą wyspecjalizować swoje AI, a mianowicie – na rozwoju pojazdów autonomicznych. Mają one odpowiadać na trzy konkretne potrzeby: zmniejszenie śmiertelności transportu, ograniczenie emisyjności transportu oraz zwiększenie dostępności osób niepełnosprawnych oraz starszych do różnego rodzaju usług. Rozwijane w Wielkiej Brytanii pojazdy nie mają być supernowoczesnymi cudami techniki zarezerwowanymi dla najbogatszych, lecz urządzaniami dostępnymi dla większości społeczeństwa. Ma to być wyjście naprzeciw realnym problemom społecznym, a nie opracowanie kolejnego efektownego, lecz niezbyt praktycznego gadżetu.

Idea frugal innovation zaczyna być także obecna na poziomie Komisji Europejskiej. Ostatnio opublikowała ona raport dotyczący tego, w jaki sposób podejście to można wdrożyć w politykę innowacyjną Unii Europejskiej. KE zauważyła, że podejście zaproponowane w Strategii Lizbońskiej, w myśl którego UE do 2020 r. miała być najbardziej innowacyjną gospodarką na świecie, nie sprawdziło się. Model ten jest niewystarczający do bycia konkurencyjnym międzynarodowo. Teraz poszukiwane są jego alternatywy, co stanowi szansę właśnie dla koncepcji frugal.

Hasło „więcej za mniej” dobrze wpisuje się też w toczoną dziś walkę ze zmianami klimatycznymi. Czy to również może być jedna z przestrzeni frugal innovation w wydaniu zachodnim?

To, co rozwija się dziś mocno w Europie i co może być wskazówką dla Polski to gospodarka obiegu zamkniętego opierająca się na ponownym wykorzystywaniu odpadów – tak, by działalność człowieka była jak najmniej uciążliwa dla środowiska. W kontekście frugal można się zastanowić, jak lepiej wykorzystywać obecnie istniejące surowce żeby ograniczyć ich wpływ na środowisko. Unia Europejska dąży też do redukowania wpływu na środowisko wykorzystywanych obecnie technologii. Czy jednak w Polsce promujemy dziś technologie, pomysły, rozwiązania, które wpływałyby np. na poprawę jakości powietrza czy rozwiązanie problemów z dostępem do wody? Niekoniecznie. A co gdyby sektor publiczny premiował takie rozwiązania? Odwróciłoby to sposób myślenia o innowacjach, których sednem byłoby wyjście naprzeciw wyzwaniom środowiskowym.

Czy widać dziś w Polsce pewne elementy filozofii frugal?

Moim zdaniem widać, czego najlepszym przykładem jest projekt polskiej administracji publicznej o nazwie Govtech. Z jednej strony zauważono tu, że koszty informatyzacji i cyfryzacji sektora publicznego są bardzo wysokie. Z drugiej strony uznano natomiast, że administracja publiczna nie wie, jakie technologie są obecnie najlepsze, lecz wie, jakie problemy chciałaby rozwiązać, aby móc efektywniej funkcjonować. Dlatego też zmieniono koncepcję zamawiania technologii informatycznych – w projekcie Govtech administracja przedstawia wyzwanie, które chce rozwiązać, a także budżet na jego realizację. Przy czym jego wysokość – 100 tys. zł – jest dość skromna w porównaniu z nieraz miliardowymi budżetami dużych projektów informatycznych. W oparciu o niewielkie budżety firmy zgłaszają swoje propozycje oszczędnych, sprawnych, łatwych w implementacji rozwiązań, znacznie usprawniających pracę urzędników.

Czy my, Polacy, możemy mieć pewne predyspozycje do wdrażania innowacji oszczędnych w myśl znanego powiedzenia „potrzeba matką wynalazku”?

Myślę, że to trafne spostrzeżenie – kulturowo jesteśmy przygotowani do radzenia sobie w warunkach niedoboru różnych zasobów. Szukamy tanich, praktycznych, użytecznych rozwiązań, nasz sposób myślenia jest też bardziej elastyczny niż wystandaryzowany.

Kulturowo jesteśmy przygotowani do radzenia sobie w warunkach niedoboru różnych zasobów. Szukamy tanich, praktycznych, użytecznych rozwiązań, nasz sposób myślenia jest też bardziej elastyczny niż wystandaryzowany.

Mam tylko jedną wątpliwość – nasza elastyczność, skłonność do kombinowania, radzenia sobie w warunkach niedoborów sprowadza nas często do tworzenia rozwiązań prowizorycznych, a przecież nie o to chyba w innowacyjności chodzi. Frugal innovation to nie to samo, co low­‑cost innovation

To zdecydowanie nie to samo. „Innowacje” niskokosztowe, tworzone z myślą jedynie o tym, by było jak najtaniej, które działają przez kilka tygodni lub miesięcy po to, by się później zepsuć, nie są absolutnie w duchu frugal. W koncepcji tej chodzi o to, by produkty były jak najbardziej funkcjonalne, lecz by zarazem były trwałe i spełniały standardy jakościowe. Przecież gdyby Tata Nano cały czas się psuł i nieustannie trzeba by było płacić za jego naprawy, bądź też termin jego „ważności” wynosiłby np. tylko rok, summa summarum stawałby się rozwiązaniem nie tylko mało funkcjonalnym, ale i coraz mniej tanim.

Niskie koszty i jakość da się jednak ze sobą połączyć. Świetnym przykładem frugal innovation są technologie cyfrowe związane z bankowością, bardzo dobrze rozwijane m.in. przez polskie firmy. Wiele osób – nie tylko w Afryce czy Indiach, ale również i w Polsce – nie ma łatwego, fizycznego dostępu do banków, lecz posiada dostęp do smartfona i internetu. Aplikacje mobilne banków, które przecież w porównaniu do utrzymania sieci tradycyjnych placówek bankowych są rozwiązaniami niskokosztowymi, w żaden sposób nie wpływają negatywnie na jakość obsługi ani na bezpieczeństwo naszych pieniędzy. Klient chce mieć do banku powszechny, transparentny i tani dostęp, a aplikacje mobilne idealnie spełniają te oczekiwania.

Niskie koszty i jakość da się jednak ze sobą połączyć. Świetnym przykładem frugal innovation są technologie cyfrowe związane z bankowością, bardzo dobrze rozwijane m.in. przez polskie firmy.

Reasumując – czy można więc powiedzieć, że myśląc o naszej polityce innowacyjnej powinniśmy patrzeć nie tylko na Zachód, lecz również na Wschód?

Skupienie się projektów wsparcia publicznego na konkretnych potrzebach, w tym na rozwiązywaniu problemów społecznych powinno być ważnym, integralnym elementem nowoczesnej polskiej polityki innowacyjnej. Patrzmy nie tylko na Zachód – tradycyjne podejście zachodnie jest uzasadnione i powinniśmy z niego czerpać, ale innowacje to przecież nie tylko rocket science.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorska technologia uzdrowi Europejczyków?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jak doszło do powstania firmy Biolumo?

Pomysł na działalność zrodził się dość przypadkowo – pewnego razu zadzwonił do mnie mój znajomy, prosząc o pomoc w znalezieniu antybiotyku dla jego dwuletniego syna, który przechodził bardzo groźną infekcję bakteryjną. Wiedział, że zajmuję się problemem antybiotykooporności, chciał się więc dowiedzieć, czy istnieje na rynku test, który szybko wskazałby najlepszy medykament. Przekazałem to zapytanie Marcinowi Pitkowi, który jest naukowcem specjalizującym się w dziedzinie biotechnologii. Okazało się, że nigdzie na świecie nie ma technologii, która spełniałaby takie wymagania. Stwierdził jednak, że ma pomysł, w jaki sposób stworzyć ją samemu. I tak oto założyliśmy firmę, od razu rozpoczynając prace nad zbudowaniem prototypu takiego urządzenia.

Jakie są założenia produktu?

Chcemy wprowadzić na rynek urządzenie przeznaczone dla lekarzy rodzinnych, internistów i pediatrów pracujących w placówkach podstawowej opieki zdrowotnej (POZ). Jego zadaniem będzie wskazanie właściwej terapii antybiotykowej w ciągu sześciu godzin od wizyty lekarskiej. Obecnie przy wykorzystaniu antybiogramu zajmuje to minimum 48 godzin i potrzeba do tego zewnętrznego laboratorium, do którego dostarcza się próbki. Podeszliśmy do tego problemu inaczej – skonstruowaliśmy niewielką maszynę o rozmiarze przeciętnej drukarki, którą można umieścić w placówce POZ, np. w gabinecie pielęgniarskim czy zabiegowym.

Dlaczego jako odbiorców wybraliście właśnie placówki POZ?

Lekarze pracujący w POZ przepisują najwięcej antybiotyków. W tym momencie są zdani tylko na antybiogram, na którego wyniki trzeba dość długo czekać, oraz na wytyczne zapisane w podręczniku, które dotyczą jednak przede wszystkim antybiotyków o szerokim spektrum działania.

Jaki jest sposób działania Waszego urządzenia?

Najlepiej zobrazować to na przykładzie: do przychodni przychodzi pacjent, np. z infekcją górnych dróg oddechowych. Podczas wizyty lekarz pobiera mu próbkę i umieszcza ją w konkretnym miejscu urządzenia, które następnie dystrybuuje ją do kartridża – plastikowej płytki z 96 dołkami – i co 15 minut przeprowadza analizę, czy w danym dołku bakterie się rozwijają, czy też zostały zwalczone przez któryś z antybiotyków. Już po czterech godzinach widać, że niektóre z nich działają, a niektóre nie. Ostateczny wynik jest uzyskiwany w ciągu 4‑8 godzin. Bardzo dużą zaletą naszej technologii jest to, że jest ona w pełni automatyczna – wystarczy włożyć próbkę oraz płytkę i włączyć urządzenie, a przez ten czas lekarze i pielęgniarki mogą się zajmować pacjentami. Urządzenie może badać sześć próbek naraz, rekomendując zastosowanie odpowiedniego antybiotyku przy chorobach górnych dróg oddechowych i układu moczowego. Chcemy też rozszerzyć możliwości naszego urządzenia o dwa kolejne obszary – infekcje skóry oraz dróg rozrodczych.

W jakim stadium znajduje się dziś produkt?

W tym momencie mamy zbudowane dwa modele urządzenia – prototyp półautomatyczny, na którym przeprowadzamy większość badań, oraz automatyczny, który cały czas poprawiamy i modyfikujemy. Czeka nas jeszcze trochę pracy, zanim wprowadzimy go na rynek. Przed nami jeszcze wiele badań i testów.

Planujecie kierować swój produkt przede wszystkim na polski rynek, czy też od razu szukacie klientów za granicą?

Polski rynek postrzegamy jako dobre miejsce do udoskonalenia naszego rozwiązania – łatwiej będzie nam tu porozumieć się z lekarzami, placówkami POZ czy środowiskami medycznymi, a także zbudować swoją rozpoznawalność, markę. Mamy tu wielu partnerów i chcemy skorzystać z ich uwag czy zastrzeżeń. Jednocześnie myślimy też o rynkach zagranicznych.

Prawdopodobnie przyjmiemy strategię, wedle której najpierw będziemy się koncentrowali na rynku polskim, dając sobie czas na wyeliminowanie ewentualnych błędów, niedociągnięć, które mogą wyjść „w praniu”. Równolegle będziemy badać rynki zagraniczne i decydować o kolejności ekspansji. Interesują nas rynki: angielski, hiszpański, francuski, włoski, duński i niemiecki. Liczymy szczególnie na dwa ostatnie, ponieważ lekarze mają tam obowiązek przeprowadzenia badań antybiogramem przed wypisaniem antybiotyku. Wierzymy, że nasze urządzenie mogłoby się tam szczególnie dobrze przyjąć. Hiszpania i Włochy to natomiast kraje, w których zużycie antybiotyków na pacjenta jest ogromne. We Francji rynek medyczny jest bardzo duży, a w Anglii – bardzo otwarty na innowacje. Dość łatwo tam założyć spółkę technologiczną i ją rozwijać, obowiązują tam atrakcyjne ulgi podatkowe dla tego typu przedsiębiorstw, władze również bardzo silnie wspierają ściąganie nowych technologii medycznych do National Health Service (angielskiego odpowiednika Narodowego Funduszu Zdrowia).

Zanim urządzenie medyczne zostanie dopuszczone do użytku, musi przejść proces certyfikacji. Jak duże jest to wyzwanie – zarówno jeśli chodzi o polski rynek, jak i zagraniczne rynki?

Certyfikacja trwa przynajmniej pół roku i jest przeprowadzana przez zewnętrzną firmę. Jest to ostatni etap komercjalizacji urządzenia – prace nad nim muszą być więc dopięte na ostatni guzik. Gdy zgłosi się maszynę do certyfikacji, nie można wprowadzać żadnych poprawek – wówczas cały proces musiałby być przeprowadzany od początku. I ponownie trzeba by było za niego płacić – a jest to koszt około 0,5 mln zł. Składając produkt do certyfikacji, trzeba być pewnym jego niezawodności. Odnośnie do wyjścia za granicę – certyfikacja uzyskana w jednym z państw Unii Europejskiej obowiązuje na terenie całej Wspólnoty. Na szczęście więc nie będziemy musieli przechodzić przez ten proces na każdym z rynków z osobna.

Jaki macie pomysł na „przebicie się” w branży medycznej, gdy uzyskacie już certyfikację?

Specyfiką tej branży jest to, że aby odnieść sukces, nie wystarczy samo wysokiej jakości urządzenie. Niezbędne jest też zdobycie zaufania lekarzy, organizacji medycznych, podmiotów zrzeszających POZ-y. Równolegle z doskonaleniem naszego produktu staramy się więc też budować kapitał relacyjny. Zapoznajemy się z organizacjami działającymi w Polsce, jak np. z Porozumieniem Zielonogórskim i staramy się podnosić swoją wiarygodność. Zapraszamy je do współpracy z nami – do oceny, co im się w naszym urządzeniu podoba, a co nie, co by zmienili, jakie są ich potrzeby. Aby móc skutecznie budować partnerstwa, musimy być pewni swojego know­‑how, udowadniać, że wiemy, co robimy, że rozumiemy ten proces, że znamy rynek oraz obowiązujące regulacje prawne. Najpierw się poznajemy, później się lubimy, na koniec sobie ufamy – to najlepsza droga do budowy takiej sieci zaufania. Zakładam, że na zagranicznych rynkach proces ten będzie wyglądał tak samo jak w Polsce.

Specyfiką branży medycznej jest to, że aby odnieść sukces, nie wystarczy samo wysokiej jakości urządzenie. Niezbędne jest też zdobycie zaufania lekarzy i organizacji medycznych.

Planujecie rozpocząć podbój polskiego sektora medycznego od publicznych czy prywatnych placówek?

Bardziej naturalną ścieżką jest rozpoczęcie od sektora prywatnego, gdzie bariery wejścia mają przede wszystkim stricte rynkowy charakter. Gdy urządzenie zostanie z powodzeniem wdrożone i przetestowane na rynku prywatnym, gdy będą już lekarze, którzy potwierdzą, że sprzęt faktycznie działa i jest efektywny, gdy można będzie wskazać wiele case studies pokazujących, że urządzenie jest godne zaufania, można się udać do Ministerstwa Zdrowia. Wówczas zostanie ono ocenione przez ekspertów wyznaczonych przez Ministerstwo, a także przez odpowiedniego konsultanta krajowego – w naszym wypadku w dziedzinie antybiotykooporności. Dopiero wtedy pojawia się szansa na uzyskanie refundacji i wyposażenie publicznych placówek POZ naszymi maszynami. Cały proces jest dość trudny i czasochłonny.

Czy ktoś na świecie stara się dziś rozwijać rozwiązania podobne do Waszego?

Nie jesteśmy jedyni – tylko w Polsce są jeszcze przynajmniej dwie firmy, które pracują nad podobnego typu know­‑how. Również na świecie funkcjonuje wiele zespołów mających zbliżony pomysł. Z tego, co jednak zaobserwowaliśmy – zdecydowana większość z nich celuje nie w placówki POZ, lecz w szpitale, gdzie wymagania i potrzeby są jednak nieco inne. Taki model biznesowy jest popularny ze względu na to, że szpitale są uznawane za placówki, które stać na poniesienie dużych wydatków na sprzęt.

Nas wyróżnia to, że ze swoim produktem kierujemy się do lekarza pierwszego kontaktu. Mamy świadomość, że placówki POZ nie należą do najbogatszych i nie są w stanie zainwestować wielkich pieniędzy. Dlatego staramy się, by nasz produkt był relatywnie tani, co nie oznacza oczywiście, że będzie się składał z materiałów o niskiej jakości. Kluczem do uzyskania niskich cen będzie proponowany przez nas system sprzedaży oparty na leasingu urządzeń. Docelowo ma to kosztować placówkę 250‑300 zł miesięcznie. Oprócz tego będzie ona musiała tylko ponieść wydatki związane z zakupem kartridżów do przeprowadzania testów. W tym momencie placówki POZ ekonomicznie nic nie zyskują na wysyłaniu próbek pacjentów do zewnętrznego laboratorium – w nowym modelu, przynajmniej te prywatne, będą mogły zarabiać na nowej usłudze medycznej.

A jeśli okazałoby się, że podobny do Waszego produkt oferuje światowy gigant medyczny – czy znaleźlibyście się wówczas na z góry straconej pozycji?

Przede wszystkim zanim rozpoczęliśmy zaawansowane prace nad naszym urządzeniem, upewniliśmy się, że podobnego typu technologii nie ma dziś na rynku. Gdyby potentat pokroju Roche’a sprzedawał sprzęt zbliżony do naszego, próba konkurowania z nim byłaby samobójstwem. Mijałoby się to z celem – chyba że bylibyśmy tańsi, szybsi i skuteczniejsi, ale wówczas gigant by nas po prostu wykupił. To dość powszechna praktyka – choć „wieloryby” mają swoje działy R&D, często wolą kupić całe firmy, czyli gotowe rozwiązania, wraz z ludźmi, którzy je stworzyli. To z ich perspektywy łatwiejszy i tańszy proces niż samodzielne opracowanie podobnej technologii. W tym momencie nie konkurujemy jednak z żadną większą firmą. Liczymy na sukces właśnie za sprawą tego, że znaleźliśmy niszę, która nie została dotąd zajęta przez żadnego z wielkich graczy.

Choć globalni potentaci z branży medycznej mają swoje działy R&D, często wolą kupić całe firmy, czyli gotowe rozwiązania, wraz z ludźmi, którzy je stworzyli. To z ich perspektywy łatwiejszy i tańszy proces niż samodzielne opracowanie podobnej technologii.

Jak będzie wyglądał proces produkcji urządzeń?

Zależy nam na tym, by nasze urządzenie móc produkować masowo – dlatego też chcemy w nim wykorzystywać części, które są łatwo i powszechnie dostępne. Nie chcemy również, by był to bardzo złożony sprzęt, ponieważ wówczas byłby droższy, co utrudniłoby nam szerokie wejście na rynek placówek POZ.

Na razie mamy jednego partnera, firmę Inema, która produkuje nasze prototypy w Gdańsku. Generalnie jednak w przyszłości wolałbym korzystać z usług kilku producentów równolegle, byłoby to bowiem dla nas bezpieczniejsze – nawet gdyby jeden z nich zawiódł, cały proces produkcji zostałby zachowany. Będziemy się więc starali znajdować kolejnych kooperantów zainteresowanych produkcją naszych urządzeń – niewykluczone, że zdecydujemy się na korzystanie z osobnych firm wyspecjalizowanych kolejno w: mechanice, elektronice oraz składaniu finalnego produktu.

Czy przy projektowaniu swojego urządzenia korzystaliście z wiedzy i doświadczenia instytucji badawczych, uczelni i ekspertów?

Owszem – potrzebujemy ludzi, którzy znają rynek medyczny, mają duże doświadczenie w mikrobiologii i od lat są lekarzami. Bez nich na pewno nie dalibyśmy rady – ich wiedza jest bezcenna. Do tej pory polegaliśmy przede wszystkim na ekspertach i mentorach. Jak dotąd nie doświadczyliśmy współpracy z uczelnią, ale mamy już podpisany list intencyjny z Gdańskim Uniwersytetem Medycznym w zakresie przeprowadzenia badań walidacyjnych. Mamy nadzieję na rozwój tej współpracy i jej wymierne efekty. Z naszego doświadczenia wynika, że w ostateczności wszystko zależy od ludzi. Gdy spotyka się osoby nie tylko kompetentne, ale też otwarte, chętne do pomocy, zdecydowanie łatwiej o współpracę. Wierzymy, że tak będzie również w tym przypadku.

W relacjach nauka­‑biznes w ostateczności wszystko zależy od ludzi. Gdy spotyka się osoby nie tylko kompetentne, ale też otwarte, chętne do pomocy, zdecydowanie łatwiej o współpracę.

Często mówi się o tym, że branża medyczna jest bardzo kapitałochłonna – czy nie natrafiliście do tej pory na bariery natury finansowej?

Zetknęliśmy się z nią – o ile na początku działalności polegaliśmy głównie na środkach własnych, o tyle w tym momencie już nie wystarczają. Wspominałem o kosztach certyfikacji, sam zakup pojedynczego antybiotyku do testów laboratoryjnych to wydatek około 10 tys. zł, a takich medykamentów musimy kupić wiele. Wynajęcie laboratorium również kosztuje, czas pracy także – nie mówiąc już nawet o wydatkach związanych z przeprowadzaniem badań walidacyjnych czy budowaniem prototypów. W tej branży niewątpliwie trzeba mieć kapitał i cały czas go poszukujemy. Zainteresowanie wsparciem naszego produktu zgłaszały już prywatne firmy i inwestorzy, jesteśmy dobrej myśli.

Na sam koniec pytanie o pesymistyczny scenariusz: zdarza się, że dobór odpowiedniego antybiotyku może być wręcz sprawą życia i śmierci, np. w przypadku małych dzieci. Co jeśli Wasza aparatura postawi błędną diagnozę?

Ostateczną decyzję dotyczącą terapii podejmuje lekarz – nasze urządzenie jedynie wskazuje, które antybiotyki na pobranej próbce zadziałały, a które nie. Nie wiemy natomiast, czy np. pacjent jest na coś uczulony. Nie ukrywajmy: nietrafione wskazania również się zdarzają – w przypadku antybiogramów jest to 1‑2%. Zakładamy, że nasz sprzęt nie będzie gorszy. Jest to ryzyko, które jesteśmy w stanie na siebie przyjąć – z pewnością nie angażowalibyśmy się w produkt, który wskazywałby dobór odpowiedniego antybiotyku np. z 50‑procentową skutecznością.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorski wkład w obniżenie emisyjności transportu morskiego

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

W czym specjalizuje się biuro projektowe Nava?

MM: Wyróżnia nas to, że nie chcemy się pozycjonować się tylko i wyłącznie jako biuro projektowe, lecz widzimy naszą działalność bardziej jako centrum usług i kompetencji związanych z okrętownictwem. Dysponujemy zespołem pracowników wyposażonych w różnorakie, wielokierunkowo wykorzystywane umiejętności. Obecnie mamy w swojej załodze informatyków, programistów, geodetów, inżynierów okrętownictwa, architektów, projektantów wzornictwa przemysłowego, grafików, a nawet dwóch muzyków.

Skąd się wziął taki miszmasz kompetencji?

PP: Nasza koncepcja budowania firmy jest bardzo niestandardowa, w niektórych aspektach wręcz odwrotna od tego, co uznaje się za powszechne. Poszukujemy osób z otwartymi głowami – niezależnie od tego, jakie studia ukończyły. Gdy widzimy talent, potrafimy go „obudować” organizacją – w myśl zasady: firma dla ludzi, a nie ludzie dla firmy.

Praca biura projektowego kojarzy się z zespołem inżynierów ślęczącym nad projektami technicznymi statków. Wy korzystacie m.in. z rozszerzonej rzeczywistości. W jaki sposób?

MM: Od kilku lat zagospodarowujemy globalną niszę rynkową, która wytworzyła się za sprawą nowych przepisów mających na celu ograniczenie emisji tlenków siarki i azotu generowanych w procesie spalania paliw ciężkich przez statki. Wymuszają one na armatorach instalowanie tzw. płuczek spalin. Potencjalnych klientów jest bardzo wielu, dlatego też bez wahania postanowiliśmy wejść na ten rynek – specjalizujemy się w integrowaniu nowych systemów na istniejących jednostkach. Jest to tzw. retrofitting – inżynieria odwrotna.

Aby odtworzyć układ istniejącego statku, korzystamy z technologii skanowania laserowego. Zespół wyposażony w skaner udaje się na inspekcję statku, urządzenie skanuje przestrzeń, działając jak dalmierz laserowy wysyłający w jednym momencie tysiące wiązek i zapisujący je w formie chmury punktów. Tę chmurę jesteśmy w stanie obrobić w programie graficznym, co pozwala odtworzyć rzeczywistość ze statku w programach CAD. W ten sposób tworzony jest bezkolizyjny projekt, który następnie przenosimy do wirtualnej rzeczywistości. Klient może dzięki temu zobaczyć, jak jego jednostka będzie wyglądała po modyfikacjach, a także sprawdzić ergonomię zaproponowanych rozwiązań.

Jak dużą część Waszej działalności obejmują projekty retrofittowe?

MM: Te projekty to około 70% zleceń. Przy czym mogą mieć różny charakter – realizowane przez nas przebudowy statków początkowo obejmowały jedynie systemy oczyszczania spalin, a teraz coraz częściej zajmujemy się szerszym spektrum zagadnień związanych np. z systemami oczyszczania wód balastowych, modernizacją innych urządzeń czy instalacji. Szykujemy się też do wejścia na rynek z pakietem usług, który będzie poprawiał indeks energetyczny statku. Chcemy podejść do tego kompleksowo – stworzyć usługę, w której zaproponujemy wszystko, co można zrobić, by statki naszych klientów spalały jak najmniej paliwa, zamierzamy w tym projekcie połączyć wiedzę retrofittową z klasyczną wiedzą okrętową. Nasze doświadczenie planujemy też niebawem przenieść na rynek lądowy – dążymy do pracy nad projektami optymalizującymi działanie fabryk: papierni, zakładów chemicznych i petrochemicznych etc.

Rozumiem więc, że nie obawiacie się o to, że projekty niskoemisyjne to tylko chwilowa moda, która nagle może się skończyć…

PP: Wydaje mi się, że ludzkość się ocknęła i zaczęła nareszcie na poważnie traktować ekologię oraz konsekwencje zmian klimatycznych. Społeczeństwo jest pod tym względem coraz bardziej świadome. Coś, co do niedawna było traktowane za fanaberię czy społeczną odpowiedzialność biznesu, dla coraz większej części firm, w tym również dla naszej, staje się oczywistością. Dziś wszystkie nowe statki muszą być niskoemisyjne. Nie tylko te produkowane w Europie czy Ameryce Północnej. Na morzach powstają strefy ograniczonej emisji, gdzie jej dopuszczalne normy są jeszcze niższe. Będzie ich na świecie coraz więcej.
Dbanie o niską emisję dotyczy zresztą coraz szerszego spektrum branż – energetyki, ciepłownictwa czy przemysłu samochodowego. Dziś zakazują diesli, następnie coraz większe restrykcje będą dotykały pojazdów benzynowych, aż w użyciu pozostaną jedynie auta elektryczne. Spodziewamy się, że w perspektywie kilkudziesięciu lat również statki nie będą mogły emitować do atmosfery jakichkolwiek spalin. Nie wierzę w to, że niskoemisyjność to tylko chwilowa moda.

Spodziewamy się, że w perspektywie kilkudziesięciu lat statki nie będą mogły emitować do atmosfery jakichkolwiek spalin. Nie wierzę w to, że niskoemisyjność to tylko chwilowa moda.

Z kim konkurujecie na rynku?

MM: Naszymi największymi rywalami na globalnym rynku są trzy firmy: z Norwegii, Łotwy i z Holandii – na nie przypada największy udział w projektach wykorzystujących inżynierię odwrotną. W skali Polski konkurencji raczej nie mamy, bo dużo wcześniej obraliśmy inny kierunek działalności niż większość lokalnych biur. Rywalizujemy ze sobą maksymalnie w 10‑15% działalności.

W jaki sposób pozyskujecie klientów?

PP: Mówiąc szczerze: klienci sami do nas przychodzą, przede wszystkim zachęceni pozytywnymi referencjami i doświadczeniami firm, które zdecydowały się skorzystać z naszych usług. Działalność marketingową oraz świadome budowanie marki rozpoczęliśmy dopiero w ubiegłym roku.

Rozumiem, że Wasi zleceniodawcy pochodzą przede wszystkim z zagranicy.

MM: Owszem – funkcjonujemy dziś dzięki temu, że potrafimy działać na rynku międzynarodowym. Procentowy przychód z naszej sprzedaży na rynku krajowym to niespełna 5%.

Zanim udało się Wam pozyskać klientów z zagranicy, w jakiś sposób musieliście jednak wykreować swoją markę. Jaka jest historia Navy?

MM: Nava działa na rynku od 27 lat, dołączyłem do niej w 2008 r., po kryzysie gospodarczym. Była to wówczas siedmioosobowa firma realizująca projekty głównie dla Grupy Damen. Wyrosła ona na opracowywaniu dokumentacji technicznych, przez wiele lat była podwykonawcą innych biur projektowych. W 2012 r. zostałem dyrektorem i rozpocząłem starania, by wdrożyć plan zbudowania nowej tożsamości biznesowej Navy. Zatrudniliśmy młodych, zdolnych, energicznych ludzi. W 2017 r. pracowało już u nas 30 osób, obecnie jest ich ponad 130, a do końca roku może to być nawet 200 osób.

Taki rozwój był możliwy po pierwsze dzięki korzystaniu z szans, jakie przynosiły wchodzące w życie przepisy dotyczące ochrony środowiska. Po drugie, bolała nas duża fragmentacja rynku, objawiająca się tym, że na Pomorzu funkcjonowało wiele bardzo małych biur projektowych, zatrudniających np. po pięć osób. Każde z nich działało oddzielnie i w pojedynkę nie było w stanie zarządzać ryzykiem, dywersyfikować usług, de facto mogło zajmować się jedynie pojedynczymi projektami. W momencie gdy biuro zajmowało się jednym projektem i coś się nie powiodło, np. klient nie zapłacił, firma przestawała istnieć. Stwierdziliśmy, że warto podjąć próbę zbudowania organizacji, która będzie działała w większej skali, a mimo to zachowa zdolności adaptacyjne. Udało nam się przekonać wielu inżynierów, że bezpieczniejszą i bardziej rozwojową dla nich drogą jest dołączenie do nas.

Rynek morskich biur projektowych zmierza w stronę konsolidacji?

MM: Owszem, spodziewamy się tego. Może być tak, że w niedalekiej przyszłości rynek ten będzie podobny do samochodowego, gdzie działa kilkanaście dużych koncernów i gdzie bariery wejścia są niesamowicie wyśrubowane. Trzeba się do tego jakoś dostosować. Dlatego też nadal poszukujemy przedsiębiorstw, które traktujemy nie tyle jako podwykonawców, ile partnerów biznesowych. Chcielibyśmy stworzyć organizację biznesową, która nie będzie własnością żadnej z korporacji, a będzie w stanie z korporacjami konkurować. Sieć firm o podobnej tożsamości i wartościach co my. W dzisiejszej zglobalizowanej gospodarce nie muszą to być podmioty z naszego „podwórka” – z czego coraz śmielej korzystamy.

W niedalekiej przyszłości rynek morskich biur projektowych może być podobny do samochodowego, gdzie działa kilkanaście dużych koncernów i gdzie bariery wejścia są niesamowicie wyśrubowane.

Jak istotna z Waszej perspektywy jest obecność na Pomorzu lokalnego ekosystemu związanego z przemysłem okrętowym?

PP: Za sprawą profilu regionalnej gospodarki większość naszej kadry menadżerskiej oraz część projektantów zdobyli doświadczenie w pracy w przemyśle morskim, więc może być im poniekąd nieco łatwiej odnaleźć się w realizowanych przez nas projektach.

MM: Generalnie jednak na tym nasze związki z lokalnym przemysłem morskim się kończą. Jeśli chodzi o zlecenia z lokalnego rynku – zdarzają się one bardzo rzadko. Również wykonawcy naszych projektów to firmy zagraniczne lub z kapitałem zagranicznym – wśród polskich firm nie potrafiliśmy znaleźć podmiotów gotowych do współdzielenia korzyści, ale też współponoszenia ryzyka. Pozostałe atuty, za które cenimy Gdańsk – wysoka jakość życia, niewielkie korki, bliskość lotniska – są raczej uniwersalne, niezwiązane z jego nadmorskim położeniem.

Jaka jest Wasza opinia na temat lokalnego przemysłu stoczniowego?

MM: Lokalny rynek okrętowy postrzegam bardziej jako centrum kompetencyjne niż przemysłowe. Morska działalność przemysłowa na Pomorzu raczej mnie, z niewielkimi wyjątkami, zasmuca – obserwujemy trójmiejskie stocznie chwalące się sukcesami, jednak w moim odczuciu jest to bardziej propaganda sukcesu. Nie widzimy rozwoju, awansu w łańcuchu tworzenia wartości dodanej. Nadal nie jesteśmy centrum przemysłowym, lecz tylko montownią podzespołów. I to nie zawsze nadążającą za najnowszymi trendami, związanymi np. z automatyzacją procesów.

Morska działalność przemysłowa na Pomorzu raczej mnie, z niewielkimi wyjątkami, zasmuca. Nie widzimy rozwoju, awansu w łańcuchu tworzenia wartości dodanej. Nadal nie jesteśmy centrum, lecz tylko montownią. I to nie zawsze nadążającą za najnowszymi trendami, związanymi np. z automatyzacją procesów.

Co nas blokuje?

MM: Moim zdaniem mentalność, a konkretnie – przeświadczenie, że państwo powinno odzyskiwać spółki stoczniowe i je odbudowywać. To wiara w cud, który nie nadejdzie – kadra menadżerska zostanie ta sama, podobnie jak trzon załogi ze swoimi przyzwyczajeniami. Państwo powinno tworzyć zdrowe warunki gry dla przedsiębiorstw, ułatwiać im prowadzenie działalności, a nie wspierać finansowo i nimi zarządzać.

Skip to content