Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak studia przygotowały Cię do pracy zawodowej?

Kasia, absolwentka politologii UG i studentka II roku archeologii: Większość kierunków uniwersyteckich zorientowana jest na przekazanie studentowi wiedzy teoretycznej. Brakuje możliwości praktycznego sprawdzenia umiejętności. Z nielicznymi wyjątkami uczelnia nie zapewnia obowiązkowych praktyk, a studenckie biura karier nie mają wystarczająco zróżnicowanej oferty.

Kolejnym poważnym problemem w wielu przypadkach jest sposób prowadzenia zajęć. Część wykładowców nie spełnia podstawowych standardów związanych z wykonywaniem zawodu nauczyciela akademickiego. Lekceważą studentów (co oczywiście wywołuje reakcję „zwrotną” – lekceważenia wykładowcy i danego przedmiotu), nie prowadzą zajęć adekwatnie do tematu, spóźniają się lub w ogóle nie pojawiają na zajęciach.

Śmiało można powiedzieć, że jeśli ktoś na własną rękę nie będzie próbował zdobyć doświadczeń potrzebnych do korzystnego zaprezentowania się pracodawcy, uczelnia przygotuje go do tego w minimalnym stopniu.

Bazyli, absolwent inżynierii środowiska PG: Mam 26 lat. Ukończyłem dzienne studia magisterskie na Politechnice Gdańskiej na kierunku Inżynieria Środowiska. Studia te kształcą przyszłych specjalistów, między innymi w branży sanitarnej. Jednak po dziesięciu miesiącach od ukończenia studiów mogę już stwierdzić, że studia niedostatecznie przygotowały mnie do pracy na stanowisku zgodnym z moim wykształceniem. W czasie pięciu lat studiów odbyłem jedynie dwa tygodnie praktyk obowiązkowych, co wydaje się niewystarczające, zwłaszcza biorąc pod uwagę profil studiów – studia inżynierskie. Nie jest to opinia odosobniona. Z rozmów z moimi rówieśników, którzy znaleźli pracę w zawodzie, wynika, że studia jedynie teoretycznie i bardzo ogólnie przygotowały nas do pracy. Praktyka pokazuje, że wiedza nabyta na studiach to zaledwie 30 procent tej, która jest niezbędna do pracy na konkretnym stanowisku.

Gosia, absolwentka socjologii i politologii: W gruncie rzeczy ciężko mi stwierdzić czy moje studia (socjologia i politologia) przygotowały mnie do pracy w zawodzie, gdyż zaraz po zakończeniu studiów wyjechałam na kilka miesięcy za granicę. Jedyne doświadczenia, jakie posiadam, są związane z praktykami studenckimi w Urzędzie Marszałkowskim w Gdańsku w Departamencie Współpracy Międzynarodowej i Gospodarczej, gdzie faktycznie większość spraw, którymi się zajmowałam, było dla mnie zupełnie nowa. Wiedza wyniesiona ze studiów stanowiła jedynie ogólny zarys tego, czym zajmowałam się już bardziej szczegółowo. Wiele przedmiotów na studiach prawdopodobnie do niczego mi się w życiu nie przyda, a ich obecność w programie nauczania wynika według mnie jedynie z przedemerytalnego wieku niektórych wykładowców. Studia humanistyczne mają to do siebie, przynajmniej takie jest moje zdanie, że to od studenta w dużej mierze zależy, co się stanie jego polem zainteresowania. Same studia wskazują jedynie możliwości, a wykładowcy powinni być dla studenta przewodnikami. Z tym jednak na polskich uczelniach bywa różnie, a na Uniwersytecie Gdańskim w szczególności. Zdecydowanie zabrakło mi zajęć praktycznych związanych z wykorzystaniem komputera, zupełnie nie przywiązywano wagi do języków obcych, które są w obecnych czasach podstawą w każdym zawodzie.

Gosia, absolwentka filologii romańskiej: Jeśli zamiarem kadry na moim kierunku studiów filologicznych było przygotowanie mnie do pracy jako tłumacz, to owszem, raczej wywiązała się ona ze swojego zadania. Jednak gdybym chciała w życiu robić cokolwiek innego, to biorąc pod uwagę to, czego mnie na studiach (wyłącznie tam) nauczono, to nie miałabym żadnych szans.

Marta, absolwentka skandynawistyki: Moje studia dały mi możliwość rozwoju, otwartość, wyrobiły u mnie zdolność szybkiego uczenia się i samodzielnego myślenia.

Tomek, tegoroczny absolwent budownictwa okrętowego: Przed zakończeniem studiów, czyli przed rozpoczęciem pisania dyplomu, znajomi zaoferowali mi pracę w stoczni jachtowej jako konstruktor. Podjąłem się jej i do dziś tam pracuję, więc nie miałem okazji doświadczyć poszukiwania pracy, starania się o nią na rynku pracy.

Łukasz, absolwent ASP w Gdańsku, kierunek Wzornictwo Przemysłowe, Wydział Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego: Studia nie przygotowały mnie rzetelnie do wykonywania zawodu. Uczelnia kładła duży nacisk na rozwój kreatywności studentów, zaniedbując przygotowanie merytoryczne i techniczne. W efekcie absolwenci mają mocno rozwinięte zdolności twórcze, natomiast kompletnie nie potrafią przełożyć tego na praktyczne umiejętności. Jeśli więc taki absolwent zostanie przypadkiem zatrudniony jako projektant, dużej części tego zawodu się musi uczyć od początku, nie mając nawet zaplecza teoretycznego.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Ludzie młodzi, a rynek pracy

Sondę przeprowadziła Aleksandra Włoch

1. Czy szkoła średnia w jakiś sposób przygotowała Cię do znalezienia pracy/szukania pracy?

2. Czy w czasie studiów szukałaś/eś pracy? Jeśli tak, to, z jakimi problemami najczęściej się spotykałaś/eś?

3. Czy studia przygotowały/ują do pracy? Co zmieniłabyś/łbyś w programie, aby bardziej odpowiadać wymaganiom pracodawców?

Absolwent, 24 lata, pracujący:

1. Szkoła średnia w ogóle nie przygotowała mnie do pracy, a powiedziałbym więcej, że nawet nie mogłem zdecydować się na wybór kierunku studiów. W liceum nie odkryłem swoich szczególnych zainteresowań.

2. W czasie studiów szukałem pracy, ale bez osiągnięć. Zwykle wymagano ode mnie kilkuletniego doświadczenia. Natomiast nie pozostałem bierny i odbyłem staż w dużym koncernie międzynarodowym oraz brałem udział w programie Work&Travel.

3. Studia nie przygotowały mnie do pracy, jeśli miałbym tylko polegać na wiedzy z zajęć. Dzięki włożonej pracy w okresie wakacyjnym teraz udało mi się znaleźć pracę. Wydziały powinny organizować praktyki związane z danym kierunkiem studiów. A także powinno być więcej zajęć tak zwanych symulacyjnych, opartych na tworzeniu sztucznej rzeczywistości na przykład symulacja negocjacji czy gry na giełdzie.

Absolwentka, 25 lat, stażystka:

1. Szkoła średnia w żaden sposób nie przygotowała mnie do szukania pracy. Wszystkiego, co się liczy przy szukaniu pracy, uczyłam się poza szkołą. Mam na myśli na przykład języki obce – w szkole poziom, pożal się Boże, i brak uświadamiania uczniów o znaczeniu kursów językowych. Chociaż z drugiej strony ja chodziłam do liceum ogólnokształcącego, czyli idąc tam ,ludzie myślą raczej, że po szkole będą studia, a nie praca, wiec się o niej zbytnio nawet nie myśli.

2. W czasie studiów nie szukałam pracy. Po pierwsze – nie miałam takiej potrzeby. Po drugie – ciężko znaleźć pracę, studiując dziennie. I dlatego myślę, że jednym z problemów w znalezieniu pracy jest właśnie dyspozycyjność, a raczej jej brak. Poza tym zazwyczaj pracodawcy wymagają też doświadczenia, a skąd student ma je mieć? Zostają bezpłatne praktyki i staże, ale to nie jest przecież praca.

3. Uczelnie powinny zapewniać studentom jak najwięcej praktyk – to zawsze jest jakiś sposób na zdobycie jakiegoś doświadczenia. Więcej zajęć praktycznych, mniej suchych regułek, jakieś prace badawcze, a nie wszystko podane na tacy i na pamięć. Więcej zajęć uczących jak skutecznie negocjować, być asertywnym; nic więcej mi do głowy nie przychodzi (widocznie szkoła nie nauczyła mnie myśleć).

Studentka, 21 lata:

1. Szkoła średnia nie przygotowała mnie w żadnym stopniu. Natomiast mieliśmy spotkanie z psychologiem w celu określenia naszych predyspozycji do przyszłej pracy.

2. Pracuję dorywczo, ale tylko w okresie letnim, ponieważ mam zbyt dużo zajęć w roku akademickim.

3. Stanowczo więcej praktyk. Moje studia (polonistyka) bardzo dobrze przygotowują do pracy, ponieważ na wydziale jest organizowane dużo bezpłatnych kursów podnoszących kwalifikacje, np. biblioterapia.

Absolwent, 24 lata, pracujący:

1. Ja pracowałem już w czasie liceum jako korepetytor z języka angielskiego, ale trudno powiedzieć, że szkoła mi w tym pomogła, ponieważ angielskiego od małego uczyłem się prywatnie. Szkoła średnia raczej mnie nie przygotowała do pracy.

2. Pomiędzy trzecim a czwartym rokiem studiów dostałem się na praktyki do dużej firmy międzynarodowej. Na uczelni zorganizowano dni otwarte tej firmy. Udało mi się tam zostać po praktykach na stałe. Natomiast wcześniej doraźnie pracowałem jako tłumacz i nauczyciel języka angielskiego.

3. Bardzo ważne jest dla studentów zwiększenie elastyczności uczelni w stosunku do osób pracujących. Łatwiejszy dostęp do uzyskania statusu ITS (indywidualny tok studiów).

Studentka, 20 lat, pracująca dorywczo:

1. Szkoła średnia nie przygotowuje za bardzo do szukania pracy. Pamiętam tylko, że raz poszliśmy w ramach zajęć do biura pośrednictwa pracy i tam mieliśmy zorganizowane warsztaty o tym, gdzie szukać zatrudnienia i co chcielibyśmy robić w życiu.

2. Szukałam już pracy i często było tak, że pracodawca wymagał pełnej dyspozycyjności, albo obecności w pracy po pięć, sześć godzin każdego dnia. Dlatego nie chciał zatrudniać studentki, bał się chyba, że nie pogodzę pracy z zajęciami.

3. Co powinno być zmienione w programie studiów? Na ten temat za dużo nie powiem, bo studiuję dopiero od roku, ale myślę, że powinny być organizowane praktyki w trakcie studiów.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Metody i organizacja ważniejsze od pieniędzy

O tym, jakim dana osoba będzie przedszkolakiem, uczniem, studentem czy wreszcie pracownikiem, decyduje się już w najwcześniejszym okresie życia. Z jednej strony ważne są geny, cechy charakteru, predyspozycje, talent, ale z drugiej – otoczenie, w którym dana osoba dorasta i rozwija się. To otoczenie stanowi nie tylko rodzina – solidna „baza”, ale – już dla trzylatków – system edukacyjno-wychowawczy, w którym pozostaną przez najbliższych kilkanaście lat. To, czego się dzieci nauczą w pierwszym okresie – w przedszkolu i szkole podstawowej – będzie rzutowało na dalsze ich losy. Podstawowe umiejętności – pisanie, czytanie i liczenie – to nie wszystko. Tak samo ważne są zdolności logicznego myślenia, wnioskowania, dostrzegania i opisywania otaczającego świata oraz umiejętności interpersonalne. Przede wszystkim ważne jest ukształtowanie właściwej postawy na przyszłość – trudno jest przekazać dziecku umiejętności uczenia się i rozbudzić w nim chęci do nauki, ale niezwykle łatwo je do tego zniechęcić.

Czy polskie instytucje oświatowe rozwijają predyspozycje jednostki do tego, aby funkcjonowała w dzisiejszym społeczeństwie, czy zniechęcają?

Forma własności danej instytucji nie do końca decyduje o poziomie nauczania, choć często w Polsce prywatne przedszkola czy szkoły dysponują większymi zasobami finansowymi, a dzięki temu mogą zapewnić lepsze wyposażenie. Często jednak od samych finansów ważniejsze są pomysł, metoda oraz nastawienie nauczycieli/wychowawców.

Warto wykorzystać rozwiązania i pomysły tych, którym się udało osiągnąć sukces w kształceniu młodych ludzi już od najwcześniejszych lat, bo to będzie procentowało w przyszłości. Ciekawe rozwiązania dla najmłodszych oferuje metoda nauczania Marii Montessori, najpierw rozpowszechniona w ośrodkach włoskich, a dziś obecna na całym świecie, także w Polsce. Nauczanie tą metodą opiera się na prostej zasadzie: pomóż mi zrobić to samodzielnie. Zatem dzieci samodzielnie wybierają rodzaj i czas trwania aktywności – jedne uczą się liczenia w trakcie rysowania, a inne – w trakcie gry czy śpiewu. Ważne jest to, że ostatecznie potrafią liczyć i nauczyły się tego, wykonując czynności, które lubią. Podkreśla się w ten sposób indywidualne potrzeby i zdolności dziecka, jego wolność wyboru, a także ćwiczy koncentrację. Wychowawca pokazuje, inspiruje do działania i wspiera. Najważniejszą sprawą jest bezstresowe spędzanie czasu z dala od domu – grupy są zróżnicowane wiekowo – jak w rodzinie – a dzięki temu rodzeństwo może przebywać razem, co dla maluchów jest często bardzo ważne. W takim modelu starsze dzieci pomagają młodszym, uczą się szacunku względem siebie – uczą się społecznych zachowań. Nie ma obowiązkowego, często przykrego dla dzieci leżakowania.

Niepokojący jest fakt, iż takich instytucji jest w Polsce bardzo mało – nie chodzi o samo stosowanie wyżej opisanej metody, ale o dostrzeżenie indywidualnych potrzeb dziecka (na przykład w publicznych przedszkolach nie ma miejsca dla dzieci alergicznych, które muszą stosować pewną dietę), zminimalizowanie niepotrzebnego stresu, który się pojawia na początku „kariery przedszkolaka”, a który można zminimalizować, chociażby tworząc grupy mieszane wiekowo. Takie zmiany są zależne głównie od dyrektora placówki, nie od wymogów ustawowych, zatem potrzebne są chęci i zrozumienie tego, że dziecko jest podmiotem, a nie przedmiotem. W Polsce coraz częściej prywatne placówki szkolne i wychowawcze oferują lepsze i bardziej różnorodne usługi. Taki stan wynika nie tylko z ograniczonych zasobów budżetowych przewidzianych na szkolnictwo i edukację, lecz także z nastawienia pracowników sfery oświatowej. Czy można poprawić jakość oświaty w placówkach państwowych?

Pozytywne wzorce można znaleźć u naszych północnych sąsiadów, Skandynawowie przodują bowiem w rankingach oceniających systemy oświaty i szkolnictwa. W renomowanym rankingu OECD Finlandia została uznana za kraj o najlepszym systemie ogólnego wykształcenia, dostępnym dla wszystkich i dającym solidne podstawy do dalszej nauki lub kształcenia zawodowego. Efekty takiego systemu są namacalne, bowiem Skandynawowie, posiadając tak wysoko wykwalifikowaną siłę roboczą, potrafili ją wykorzystać. Dzięki inwestycjom w sferę B+R rozwinęli branże nowoczesne i przodują wśród najbardziej nowoczesnych i konkurencyjnych gospodarek świata. W europejskim rankingu innowacyjności Szwecja i Finlandia są liderami. W rankingu najbardziej konkurencyjnych krajów świata na pierwszym miejscu, przed USA, jest Finlandia, a zaraz potem – Szwecja i Dania.

W ostatnim rankingu PISA (w roku 2003) Finlandia stała się liderem wśród państw europejskich. W 32 krajach przeprowadzono już po raz drugi międzynarodowe, ujednolicone testy sprawdzające kompetencje piętnastolatków (czyli na etapie kończącym obowiązkową naukę) w trzech obszarach: rozumienia tekstu, matematycznego myślenia i myślenia naukowego (przyrodniczego). Wyniki tego testu były niepokojąco słabe dla młodzieży polskiej, ale też niemieckiej, czeskiej i węgierskiej, natomiast bardzo wysokie dla Finów, Koreańczyków i Irlandczyków. W skali matematycznej Finlandia znalazła się na drugiej pozycji., natomiast Polska – dwudziestej czwartej. Co najmniej jedna piąta uczniów z Finlandii radzi sobie biegle z rozwiązywaniem złożonych problemów matematycznych, co w przyszłości może wysoko procentować w dziedzinach opartych o nowoczesne technologie. Odsetek osób pozbawionych podstawowych umiejętności matematycznych jest w Finlandii bardzo niski i wynosi poniżej dziesięciu procent. Udział osób nieposiadających umiejętności rozwiązywania problemów jest w Finlandii również niski i wynosi pięć procent, natomiast w Polsce – aż osiemnaście. W kategorii czytania ze zrozumieniem Finlandia zajęła szóste miejsce, a Polska – dwudzieste pierwsze, natomiast w dziale rozumowania w naukach przyrodniczych Finlandia znalazła się na pozycji pierwszej, a Polska – dziewiętnastej.

Różnica pomiędzy umiejętnościami uczniów w różnych szkołach jest również mała w Finlandii i wynosi mniej niż pięć procent, co pokazuje, że polityka edukacyjna stawia na wyrównywanie różnic i na wysoką jakość kształcenia.

Podsumowując, odsetek najsłabszych uczniów w Finlandii stanowi tylko pięć procent we wszystkich kategoriach, podczas gdy w Polsce jest to prawie dwadzieścia. Natomiast najlepsi uczniowie stanowią w Finlandii prawie jedną czwartą uczniów – w Polsce tylko około trzynastu procent. Wyniki pokazują, że polscy uczniowie są wprawdzie lepsi od najsłabszych uczniów na świecie, ale, niestety, co niepokojące, często wypadają słabiej od najlepszych uczniów z innych krajów. Istotnym mankamentem nauczania matematyki w polskiej szkole jest problem z samodzielnym, twórczym myśleniem oraz problem z myśleniem abstrakcyjnym. W porównaniu do poprzedniego badania (w 2000 roku) polscy uczniowie wypadli lepiej w czytaniu ze zrozumieniem; ponadto zmniejszyły się różnice pomiędzy uczniami najlepszymi i najsłabszymi. Możliwe, że na taki wynik wpłynęła reforma – kolejne badania PISA przypadały przed i po jej wprowadzeniu. Jednak niewątpliwie wiele jest jeszcze do zrobienia.

Co wpłynęło na tak dobre wyniki Finlandii i innych państw skandynawskich?

Niewątpliwym atutem Finlandii jest bardzo dobry system wykształcenia podstawowego (decydującego o ukształtowaniu postaw uczniów na dalszej ich drodze kształcenia), opartego na równości szans. Nie ma znaczenia pochodzenie, liczą się tu kwalifikacje, każdy uczy się dla siebie i na własne konto.

Obowiązek nauczania, tak jak w większości systemów europejskich, obejmuje dzieci od siódmego roku życia. Nauka w szkole podstawowej trwa dziewięć lat. Przez pierwszych sześć lat jest nauka zintegrowana, a dopiero od klasy siódmej dochodzą zajęcia do wyboru, które poszerzają wiedzę i ukierunkowują młodego człowieka. Jakość nauczania jest tak samo wysoka zarówno w wielkim mieście, jak i na prowincji, wyposażenie w sprzęt w szkołach podobne. Fińska szkoła nie zabija w dzieciach indywidualizmu – wolno nosić różne stroje, jeść na lekcjach czy słuchać muzyki, co nie przeszkadza w wykonywaniu zadań i poleceń nauczyciela. Nauczyciel pomaga i wspiera, nie tylko egzekwuje, a system oceniania wprowadzony jest dopiero na etapie klasy siódmej – do tego czasu nauczyciele oceniają uczniów w sposób opisowy (w Polsce dopiero po reformie wprowadzono system opisowego oceniania, ale tylko dla nauczania zintegrowanego w klasach I-III).

Po szkole obowiązkowej następuje nieobowiązkowe trzyletnie gimnazjum (czyli odpowiednik polskiego liceum) albo szkoła profilowana, zawodowa – obie formy pozwalają kontynuować naukę na szczeblu wyższym. Szkoła ogólnokształcąca kończy się egzaminem ocenianym według ogólnokrajowych norm, natomiast w szkołach zawodowych nie ma takiego egzaminu, a tylko obrona prac dyplomowych. Istnieje jednak możliwość wykonywania programu ogólnokształcącego razem z egzaminem w trakcie nauki w szkole profilowanej. Osoby, które nie decydują się na studia, mogą wybrać wyższe szkoły zawodowe.

Edukację wyższą w Finlandii zapewniają uniwersytety i politechniki, a podstawowym dyplomem jest dyplom magistra. Średni czas kształcenia wynosi pięć do siedmiu lat.

Szkolnictwo prywatne w Finlandii stanowi tylko jeden procent. W wielu przypadkach takie szkoły oferują naukę opartą o specyficzne metody kształcenia albo preferencje religijne. Kluczowym elementem polityki edukacyjnej tego kraju jest wyrównywanie różnic w poziomie kształcenia pomiędzy różnymi szkołami. Równe szanse dla wszystkich dają receptę na zdrowy system kształcenia, a dzięki temu – mądrze wykształconą młodzież.

Od najmłodszych lat dziecko w sposób spontaniczny odbiera i poznaje świat. Tylko taka forma poznawcza – spontaniczna, bez przymusu, ale bardziej podpowiadająca, jak to zrobić – daje najlepsze efekty. Dbajmy o to, aby także dalsze etapy nauki przebiegały w podobny sposób – kreatywnie, ale z pewną dyscypliną. Ważnym elementem takiej edukacji jest dobra i szczera współpraca rodziców z nauczycielami. Tylko wówczas młody człowiek jest w stanie sprostać oczekiwaniom współczesnego rynku pracy, gdzie poszukuje się ludzi otwartych, elastycznych, samodzielnych, zdolnych do szybkiego rozwiązywania problemów, pomysłowych, kreatywnych, odpornych na stres. Polski system nauczania jeszcze nie jest w stanie sprostać tym wymaganiom i dlatego wielu absolwentów szkół wyższych znajduje swoje miejsce na listach osób bezrobotnych. Od najmłodszych lat polski system, mimo reform, uczy sztampowo, na pamięć, bez kreatywnego myślenia. Młodzi ludzie po studiach nie potrafią rozwiązywać problemów czy zaprezentować się. To największa słabość. Ponadto nie rozwija „kultury uczenia się” przez całe życie. Takie niedopasowanie systemu edukacyjnego do rynku pracy wywołuje bezrobocie strukturalne – niedopasowanie kwalifikacji do ofert pracy.

Polska ma ogromne osiągnięcia w naukach ścisłych, które mogą stanowić doskonałą i mocną podstawę sukcesu w połączeniu z młodym społeczeństwem. Obok zmian systemowych potrzebne są także istotne nakłady na badania i rozwój oraz dalsza liberalizacja gospodarki. Kraje skandynawskie inwestowały w sferę badawczo-rozwojową kilkanaście lat i dzisiaj takie inwestycje procentują. W Finlandii nie zakłada się szkół prywatnych, dlatego że nie trzeba tam zabiegać o wysoki poziom nauczania czy przyzwoite warunki i sprzęt – ksero, drukarkę, komputer z dostępem do Internetu. To wszystko jest w każdej szkole standardem – zarówno w mieście, jak i na wsi. Ponadto do szesnastego roku życia państwo ma obowiązek zapewnienia wszystkich materiałów, książek i sprzętu do nauki oraz jednego ciepłego posiłku dziennie.

Polski system edukacyjny wydaje się być zbliżony do systemu skandynawskiego – finansowany z budżetu państwa, o podobnej skali zdobywania wiedzy. Dlaczego nie przejąć od naszych sąsiadów metod nauczania i organizacji?

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Gigantyczne zróżnicowanie

Praca w gospodarce rynkowej – podobnie jak każdy inny towar – jest przedmiotem kontraktu między sprzedającym i kupującym. Rynkiem pracy rządzą te same zasady popytu oraz podaży decydujące zarówno o ilości, jak i cenie zawieranych transakcji. Niemniej jednak jest to towar wysoce niejednorodny, zaś brak dopasowania oczekiwań kupujących oraz sprzedających w żadnym innym wypadku nie rodzi tak dużych problemów społeczno-ekonomicznych.Niedopasowanie struktur popytu oraz podaży zostaje dodatkowo podkreślone przez niską mobilność pracowników. Ponadto sytuację komplikują takie czynniki, jak „lepkość” płac1 czy też efekty aglomeracyjne – zachęcające pracodawców do oferowania pracy tam, gdzie niekoniecznie jej najbardziej brakuje. W rezultacie rynek pracy jest silnie sfragmentowany, zaś geograficzne wydzielenie poszczególnych obszarów niekoniecznie musi pokrywać się z istniejącą strukturą administracyjną kraju.

Stopa bezrobocia w województwie pomorskim na tle Polski

7

Zgodnie z informacjami Głównego Urzędu Statystycznego w październiku 2005 r. w województwie pomorskim liczba osób bez pracy przekraczała 161 tys. Wynosząca 19,3 procent stopa bezrobocia była nie tylko wyższa od ogólnopolskiej (17,3 proc.), ale przekraczała również wartości wskaźników notowane w dziewięciu innych województwach. Spośród regionów „aglomeracyjnych” wyższą stopą bezrobocia cechowały się jedynie: Dolnośląskie (20,4 proc.) oraz Zachodniopomorskie (25,2 proc.).

Obserwowane w ostatnich latach tendencje w zakresie udziału liczby osób bezrobotnych pośród aktywnych zawodowo zarówno w Pomorskiem, jak i w całej Polsce są bardzo podobne. Zmiany stopy bezrobocia rejestrowanego w kraju i województwie są silnie skorelowane, jednak w regionie natężenie zjawiska jest z reguły o 2-3 pkt proc. większe (rozstęp notowany mniej więcej od I kwartału 2001 r.).

Cechą charakterystyczną rynku pracy obserwowaną w całej Polsce jest sezonowość. Liczba osób pozbawionych zatrudnienia jest wyraźnie niższa w II oraz III kwartale. Podobne wahania występują na Pomorzu, gdzie najwyższą liczbę bezrobotnych notuje się zwykle w pierwszych dwóch miesiącach każdego roku.

Porównanie wartości wskaźników dla Polski i dla województwa pomorskiego w latach 2004 i 2005 wskazuje, iż stopy bezrobocia notowane w kolejnych miesiącach 2005 r. są niższe od odpowiednich rejestrowanych rok wcześniej. Różnica kształtuje się na poziomie 1,2-1,8 pkt proc., będąc najwyższą na przełomie II i III kwartału.

Struktura bezrobocia w województwie pomorskim

8

Podobnie jak w pozostałych województwach struktura bezrobocia w Pomorskiem jest silnie zróżnicowana. Spośród 166,5 tys. osób bez pracy w województwie 93,6 tys., czyli ponad 56 procent, to kobiety. Wartość ta jest nieco wyższa od przeciętnej krajowej (54,6 proc.) i plasuje Pomorskie w środku rankingu województw. Niepokoi natomiast fakt, iż mimo spadku liczby bezrobotnych kobiet (w porównaniu do września 2004 r.) udział tej grupy wśród osób bez pracy wzrósł. Jednocześnie zmiany w strukturze bezrobocia obserwowane przez pryzmat poszczególnych grup wiekowych, podziału na mieszkańców miast i wsi czy też poziomu wykształcenia, miały zdecydowanie mniejsze natężenie. Najliczniejszą grupę bezrobotnych w województwie z udziałem sięgającym 27,5 procent stanowią osoby w wieku od 25 do 34 lat. Odsetek osób młodszych (15-24 lat) oraz w wieku 45-54 lat kształtuje się na zbliżonym poziomie (23-24 proc.). Najmniej liczny przedział stanowią bezrobotni w wieku 35-44 lat. Struktura wieku osób bez pracy w województwie pomorskim kształtuje się w zbliżony sposób do struktury krajowej. Pozytywnie należy oceniać fakt, iż ponad 50 procent bezrobotnych nie ukończyła 35 roku życia. To właśnie ta grupa obdarzona jest stosunkowo najwyższą możliwością przekwalifikowania, a tym samym ma największe szanse na ponowne zatrudnienie.

Analiza poziomu wykształcenia osób pozostających bez pracy wskazuje, iż największą grupę (67,6 proc.) stanowią bezrobotni o wykształceniu zasadniczym zawodowym i gimnazjalnym. Niemal piętnastokrotnie rzadziej brak pracy dotyka osób, które ukończyły studia. Stanowią one bowiem nieco ponad 4,5 procent regionalnej populacji bezrobotnych (przy wartości wskaźnika krajowego sięgającej 5,4 proc.). Podobna relacja występuje wśród osób z wykształceniem policealnym oraz średnim zawodowym (województwo pomorskie – 20,2 proc., Polska – 22,2 proc.). Okazuje się więc, że na Pomorzu inwestycja w edukację, lepiej niż przeciętnie w kraju, zabezpiecza przed bezrobociem .

Istotnym zagadnieniem jest czas pozostawania bez zatrudnienia. Ponad połowa spośród wszystkich bezrobotnych w województwie pozostaje bez pracy ponad rok. Problem stanowi nie tylko to, że podobnie jak pozostali bezrobotni ludzie ci nie zdobywają nowych umiejętności, lecz fakt, iż wraz z upływem czasu tracą posiadane już kwalifikacje zawodowe. Tym samym ich szanse na ponowne znalezienie pracy zmniejszają się.

Dynamika bezrobocia

O zmianach zachodzących na rynku pracy w pierwszym rzędzie decydują dwa czynniki: zmiana kondycji gospodarki kształtująca stronę popytu oraz uwarunkowania demograficzne decydujące o podaży siły roboczej. Spośród tych dwóch aspektów znacznie większą przewidywalnością cechują się prognozy demograficzne. Zgodnie z szacunkami Głównego Urzędu Statystycznego liczba ludności w wieku produkcyjnym (od 18 do 59 lat – kobiety oraz od 18 do 64 – mężczyźni) będzie wzrastać rokrocznie do 2010 r. Niemożliwe jest jednak dokładne oszacowanie spodziewanego przyrostu zasobów pracy na rynku ze względu na zmieniające się współczynniki aktywności ekonomicznej ludności, jak również prawdopodobną zmianę przepisów regulujących wiek emerytalny kobiet.

9

Wskaźnik aktywności ekonomicznej ludności osiągając 53,4 proc. na koniec 2004 r. (poniżej wynoszącej 54,9 proc. przeciętnej krajowej), plasuje Pomorskie na 14 pozycji w rankingu województw. Oznacza to, że spośród liczącej 1,6 mln osób populacji w wieku 15 lat i więcej pracuje bądź wyraża taką gotowość niecałe 860 tys. osób. Tym samym województwo cechuje się jednym z wyższych w kraju odsetkiem biernych zawodowo, z których ponad połowa przebywa na emeryturze bądź też nie może podjąć pracy ze względu na chorobę lub niesprawność. Relacje pomiędzy zatrudnionymi oraz bezrobotnymi i biernymi zawodowo plasują Pomorskie w grupie województw o bardzo wysokim poziomie obciążenia populacji pracujących2.

W porównaniu do 2003 r. współczynnik aktywności ekonomicznej ludności wzrósł o ponad 1 pkt proc. Niemniej jednak, wartość wskaźnika jest nie tylko daleka od tej z 2001 r. (sięgającej niemal 58 proc.), ale jeszcze bardziej odbiega od przeciętnej wartości notowanej w krajach członkowskich UE.

Zmiany stanu regionalnego oraz krajowego rynku pracy są silnie powiązane. Potwierdza to bardzo wysoka korelacja współczynników napływu i odpływu do bezrobocia na Pomorzu oraz w Polsce. Lokalny rynek pracy cechuje się stosunkowo wysokim poziomem płynności. Jej odzwierciedleniem jest wskaźnik płynności bezrobocia będący stosunkiem liczby bezrobotnych wyrejestrowanych do zarejestrowanych w tym samym przedziale czasowym. Jego wartość w Pomorskiem kształtująca się na poziomie niemal 108 procent (wyższa od średniej krajowej – 1,3 pkt proc.) wskazuje, iż na każde 100 osób, które utraciły w 2004 r. pracę przypadało w tym samym okresie 108 nowo zatrudnionych pracowników. Relacje te w wypadku bezrobotnych kobiet kształtują się mniej korzystnie. Niemniej jednak także tu wartość wskaźnika płynności, choć niższa od krajowej, przekracza 100. Korzystnie wypada również porównanie wskaźnika płynności bezrobocia z wartościami z lat ubiegłych. Widoczna jest wyraźna tendencja wzrostowa z 89 w 2002 r. przez 100 w 2003 r., aż do obecnie notowanej wartości – 108.

Główną przyczyną wykreślania osób z rejestru bezrobotnych województwa pomorskiego w pierwszych trzech kwartałach 2005 r. okazało się podjęcie przez nie pracy. Sięgający niemal 50 procent udział grupy osób wyłączonych z ewidencji bezrobotnych należał do najwyższych w kraju (3 pozycja w rankingu województw). Przy tym niezwykle istotny jest fakt, iż do zatrudnienia zdecydowanej większości z nich (85 proc.) przyczyniły się tylko i wyłącznie mechanizmy rynkowe, a powstanie miejsc pracy nie było subsydiowane.

Drugim, niemal równie częstym powodem wyłączeń z rejestru było nie potwierdzenie gotowości do pracy. Co ciekawe od 2002 r. odsetek osób, które nie potwierdziły gotowości do pracy nieznacznie maleje, z 31 procent (2002 r.) do 27,9 procent w ciągu trzech kwartałów 2005 r.

Zróżnicowanie stopy bezrobocia w powiatach województwa

10

11

Pomorskie, w odniesieniu do innych województw, wyróżnia się wysokim zróżnicowaniem poziomu bezrobocia. Najwyższą jego stopą, zanotowaną w końcu października 2005 r. cechował się powiat nowodworski. Wynosząca 36,5 procent wartość wskaźnika ponad pięciokrotnie przekraczała poziom notowany w Sopocie (7,1 proc.). Niskim, zbliżonym do Sopotu, udziałem osób bez pracy wśród aktywnych zawodowo charakteryzował się rynek pracy w Gdańsku (10,8 proc.) oraz Gdyni (8,0 proc.). Zróżnicowanie struktury przestrzennej bezrobocia w województwie pomorskim z reguły nie odbiega od innych regionów „aglomeracyjnych”. Brak pracy jest najmniej dotkliwy w największym ośrodku miejskim województwa (Trójmiasto) będącym jednocześnie siedzibą władz samorządowych i obszarem dynamicznego rozwoju gospodarczego. Pozostałe obszary ze względu na mniej konkurencyjną strukturę gospodarczą – najczęściej obciążone wysokim udziałem pracujących w rolnictwie – w większym stopniu zostają dotknięte zjawiskiem braku pracy. Najgorzej prezentują się powiaty usytuowane na zachodzie oraz we wschodniej części województwa, w wielu z nich stopa bezrobocia przekroczyła w październiku 2005 r. 30 procent.

Z punktu widzenia zróżnicowania lokalnych rynków pracy w województwie pomorskim wyróżnić można 4 grupy powiatów. Metoda klasyfikacji uwzględnia stan rynku pracy reprezentowany przez stopę bezrobocia, elastyczność ilustrowaną współczynnikiem odpływu bezrobocia oraz jego strukturę (udział długotrwale bezrobotnych). Liderem takiego zestawienia jest grupa utworzona przez dwa powiaty: Gdynię oraz Sopot. Cechuje się ona najniższą stopą bezrobocia, stosunkowo najkorzystniejszą jego strukturą oraz najbardziej elastycznym rynkiem pracy. Nieco gorsze oceny wyróżniają klasę B, złożoną z Gdańska i Słupska oraz otaczających Trójmiasto powiatów gminnych. Oddziaływanie aglomeracji trójmiejskiej rozciąga się od powiatu puckiego na północy województwa przez wejherowski, kartuski, gdański oraz kościerski na południu. Jedynym z przyległych obszarów, który nie został zaliczony do tej grupy jest powiat nowodworski.

Jeszcze niższe wartości stóp bezrobocia oraz udziału długotrwale bezrobotnych są charakterystyczne dla powiatów: człuchowskiego, chojnickiego, tczewskiego, malborskiego oraz kwidzyńskiego, tworzących klasę C. W porównaniu do grupy B lepiej kształtuje się tu elastyczność pracy.

Ostatnią grupę tworzą powiaty najbardziej oddalone od Trójmiasta. Tu bezrobocie należy do najwyższych w regionie i cechuje się bardzo dużym (do 42 proc. w powiecie lęborskim) udziałem osób długotrwale bezrobotnych. Co gorsza, niska elastyczność rynku pracy pozwala wnioskować, że nawet bardzo dobra koniunktura gospodarcza nieprędko przełoży się na poprawę sytuacji na lokalnych rynkach pracy.

Ocena stanu rynku pracy na podstawie liczby bezrobotnych przypadającej na jedną ofertę pracy pozwala wysnuć nieco odmienne wnioski. Najniższa wartość tak policzonego wskaźnika3 cechuje powiaty: kwidzyński oraz człuchowski. Na każdą zgłoszoną propozycję zatrudnienia przypadało tam kolejno ponad 2100 oraz 3400 bezrobotnych. Zdecydowanie lepszymi (ale nadal dość niskimi) wartościami owej relacji cechują się powiaty: słupski, malborski oraz sztumski. Z kolei najmniejszą liczbę bezrobotnych na jedną ofertę pracy zanotowano w Tczewie, Starogardzie Gdańskim oraz Trójmieście. Szczególnie ostatnie zestawienie odbiega od uprzednio dokonanej oceny podobieństwa lokalnych rynków pracy. Należy jednak uwzględnić, iż oferty zatrudnienia trafiające do urzędów pracy reprezentują tylko część rzeczywistego popytu na pracę4. Ponadto problemem jest niedopasowanie kwalifikacji bezrobotnych do profilu proponowanego zatrudnienia. W rezultacie wysoka liczba zgłoszonych ofert może w skrajnej sytuacji nie wpłynąć w żaden sposób na liczbę pracujących.

Struktura zawodowa rynku pracy

Spośród wszystkich osób (73 tys.), które straciły pracę w pierwszym półroczu 2005 r. najliczniejszą grupę stanowiły osoby bez zawodu. Brak kwalifikacji zawodowych powoduje, iż szanse na znalezienie pracy są znikome – z niemal 31 tys. ofert zgłoszonych od stycznia do czerwca 2005 r. tylko 18 proponowało zatrudnienie pracownikom niewykwalifikowanym. Na drugim miejscu pod względem napływu do bezrobocia znaleźli się sprzedawcy i demonstratorzy. Jednocześnie zaobserwowano pojawienie się największej ilości nowych ofert pracy dla przedstawicieli tych właśnie profesji. Najprawdopodobniej efektem wysokiej fluktuacji jest rozbieżność między wymaganiami pracodawców oraz oczekiwaniami zatrudnianych pracowników.

Szczególną grupę zawodową stanowią robotnicy budowlani. Udział przedstawicieli tego zawodu w napływie bezrobotnych województwa pomorskiego kształtował się na poziomie 3,5 proc. Równolegle obserwowano wzrost popytu ze strony pracodawców na usługi tej grupy zawodowej. Liczba zgłoszonych w ciągu 6 miesięcy ofert przekroczyła 1500. Podobnie uwagę zwracają pracownicy zaliczeni go grupy „formierze odlewniczy, spawacze, blacharze, monterzy konstrukcji metalowych i pokrewni”. Do 866 osób, które utraciły w ciągu pierwszych dwóch kwartałów 2005 r. pracę, skierowano ponad 1700 ofert zatrudnienia. Mimo ożywienia spowodowanego poprawą koniunktury w przemyśle stoczniowym pod koniec czerwca 2005 r. nadal bez pracy pozostawało około 1800 osób (czyli 1,1 proc. ogółu bezrobotnych).

Wśród bezrobotnych z wyższym wykształceniem w najtrudniejszej sytuacji znaleźli się specjaliści ds. ekonomicznych i zarządzania oraz specjaliści nauk społecznych i pokrewnych. W pierwszej z wymienionych grup zawodowych przyrost osób bez pracy sięgnął niemal 2000 bezrobotnych, w drugiej było to nieco ponad 700. Tu jednak szczególnie niepokoi wynosząca 10 do 1 proporcja napływu bezrobotnych do liczby zgłoszonych ofert pracy.

Do najbardziej poszukiwanych profesji należą zawody z grupy robotników przemysłowych i rzemieślników. Nieco mniejszym popytem cechują się pracownicy przy pracach prostych oraz pracownicy usług osobistych i sprzedawcy. Najmniejszą liczbę zgłoszonych ofert pracy kierowano natomiast do urzędników oraz pracowników niewykwalifikowanych. Bardziej szczegółowa analiza stanu rynku pracy w pierwszej połowie 2005 r. pozwala wyróżnić 13 grup zawodowych, dla których popyt na pracę reprezentowany przez zgłaszane oferty zatrudnienia był wyższy od podaży kreowanej przez napływ bezrobotnych. W skrajnym przypadku – operatorów maszyn i urządzeń wydobywczych – relacja była prawie trzykrotna (2,7).

Podsumowanie

Ocena wojewódzkiego rynku pracy jest niejednorodna. Powodów do zadowolenia dostarcza szybciej niż przeciętnie w kraju spadająca w ostatnim czasie stopa bezrobocia. Cieszą obserwowane zmiany struktury gospodarki regionu oraz towarzyszący im wzrost elastyczności rynku pracy. Bez nich znacznie trudniejsze byłoby podołanie wyzwaniom najbliższej przyszłości wynikającym ze zmian demograficznych.

Niepokojący natomiast jest fakt, że zaobserwowane zmiany nie zachodzą równomiernie przestrzennie. Zjawisko bezrobocia jest znacznie bardziej dotkliwe poza otaczającym Trójmiasto „pierścieniem dobrobytu”. Szczególnie niekorzystnie kształtuje się sytuacja w powiatach ze wschodniej oraz zachodniej części województwa charakteryzujących się najwyższymi stopami bezrobocia i niską jego płynnością. Kolejnym problemem okazuje się niski poziom aktywności ekonomicznej mieszkańców Pomorza. Na każdych 10 pracujących przypada bowiem około 13 osób bezrobotnych bądź też biernych zawodowo. W tym aspekcie korzystnie natomiast należy ocenić fakt, iż główną przyczyną wykreślania osób z rejestru bezrobotnych jest podejmowanie przez nie pracy. Przy tym nowo utworzone miejsca pracy są w większości efektem działania mechanizmów rynkowych.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Ożywić gospodarkę

Z Ryszardem Niklem , wicemarszałkiem województwa pomorskiego, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Panie Marszałku, jak wygląda sytuacja na pomorskim rynku pracy z perspektywy Pana urzędu?

– W październiku widoczna była minimalna poprawa, ale ogólnie sytuacja charakteryzuje się silnym zróżnicowaniem. Są regiony, w których nie jest źle, na przykład Sopot. Z drugiej strony są też powiaty, gdzie poziom bezrobocia przekracza 30 procent.

– Czy rzeczywiście mamy do czynienia z aż tak dużym poziomem bezrobocia?

– Odbyłem ostatnio bardzo ciekawe spotkanie z kierownikami Powiatowych Urzędów Pracy naszego województwa, którzy sugerowali, że dane dotyczące bezrobocia w Pomorskiem są zawyżone. Niektórzy mówili, że nawet 2/3 osób rejestrujących się w urzędach pracy nie powinno tak naprawdę posiadać statusu bezrobotnych. Średnio, tylko co trzecia osoba w rzeczywistości nie ma pracy i chce jej szukać. Około 50 procent pozostałych osób zatrudnione jest w „szarej strefie”, a druga połowa to ludzie, którzy z różnych przyczyn nie są w ogóle zainteresowani szukaniem pracy – ale dla nich status bezrobotnego jest korzystny, ponieważ gwarantuje darmowe ubezpieczenie zdrowotne. Kierownicy PUP uważają, iż taka sytuacja prowadzi do marnowania energii i uniemożliwia indywidualne podejście do bezrobotnego. Urząd pracy powinien zajmować się tylko tymi osobami, które rzeczywiście szukają pracy.

– Podsumowując Pana wypowiedź, można powiedzieć, że sytuacja na pomorskim rynku pracy jest więcej niż dobra. Uwzględniając te sugestie, można zakładać, że rzeczywisty poziom bezrobocia wynosi około 6-7 procent.

– Nie. Oczywiście, że nie jest tak dobrze. Cały czas mówimy o dziesiątkach tysięcy ludzi pozbawianych pracy. Problemem są na przykład grupy ludzi powyżej 50 lat czy absolwenci. Osoby w wieku 50-60 lat nie są obiektem zainteresowania na rynku pracy. W ich przypadku brak osobistych znajomości i kontaktów praktycznie odbiera szanse na znalezienie pracy. Z drugiej strony absolwentki szkół wyższych – zarządzania czy ekonomii po skończeniu studiów zatrudniają się jako kasjerki w kinie czy sklepie. Musimy starać się likwidować takie negatywne zjawiska na rynku pracy. Dlatego podoba mi się bardzo projekt Politechniki Gdańskiej, która planuje tak kształcić i przygotowywać młodzież do wejścia na rynek pracy, żeby około 1/3 jej absolwentów po zakończeniu edukacji decydowała się na zakładanie własnej działalności gospodarczej. Wtedy absolwent nie będzie polował na etat, lecz będzie starał się sprzedawać swoją wiedzę w grupach zadaniowych powoływanych do realizacji konkretnego projektu.

– Zarządzanie projektowe to najwyższy poziom. Czy możemy mówić o takim rozwoju u nas? Wydaje się bowiem, że na Pomorzu w dalszym ciągu dominują zdecydowanie mniej wysublimowane rozwiązania na rynku pracy.

– Oczywiście, nasz rynek pracy nie jest jeszcze tak rozwinięty, jak najbardziej zaawansowane rynki w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych. U nas umowy zlecenia, umowy o dzieło czy zmuszanie do samozatrudnienia stanowią często wynaturzenia, próbę obejścia niekorzystnych dla pracodawców regulacji prawa pracy. Osobiście znam takich inżynierów, którzy zostali praktycznie zmuszeni do założenia własnej działalności, chociaż tak naprawdę w dalszym ciągu pracują w tym samym miejscu, mają ściśle określone godziny pracy i przełożonego. Zatem ich usamodzielnienie nie ma w istocie nic wspólnego z unowocześnianiem rynku pracy, a jest tylko wybiegiem firmy, która w ten sposób obniża sobie koszty pozapłacowe, które byłaby zmuszona ponosić, zatrudniając pracownika etatowego.

– Pomorskie firmy nie są ekspansywne i nie tworzą nowych miejsc pracy, gdyż nie inwestują w nowoczesne technologie, które mogłyby decydować o ich przewadze konkurencyjnej nad podmiotami zagranicznymi czy firmami z innych regionów kraju.

– Oczywiście jest to poważny problem. Nie ma u nas firm zainteresowanych innowacją, a nowe rozwiązania przynoszone są z zewnątrz. W trakcie prywatyzacji przemysłu teleinformatycznego popełniono błędy, nie zastrzegając, że w firmie musi pozostać dział badań i rozwoju. Tymczasem Czechy i Węgry nie zaniedbały tego i obecnie mają dużo lepsze wyniki w tworzeniu nowoczesnych technologii. Skutki można było zauważyć w Programie Ramowym V. Polskie oddziały dużych zagranicznych firm nie były w stanie złożyć wniosku badawczego, w przeciwieństwie do oddziałów z zachodu czy południa Europy. Po prostu w Polsce zlikwidowano taką działalność i obecnie w firmach nie ma osób, które mogłyby się takimi rzeczami zająć. Oczywiście często jest tak, że to pewne uwarunkowania zewnętrzne tłamszą naszą innowacyjność. Najlepszym będzie tutaj przykład naszej pomorskiej firmy – DGT, która przez długi okres rozwijała się bardzo dynamicznie. Jednak wraz z pojawieniem się w Telekomunikacji Polskiej inwestora francuskiego okazało się, że nasze rozwiązania już nie satysfakcjonują potentata, że teraz będzie on stawiał na rozwiązania zagraniczne, głównie francuskie. Problem polega więc na tym, że rynek firm zainteresowanych nowymi technologiami jest słaby.

– A może jest tak, że my sami nie potrafimy sobie pomóc. Przykład Doliny Krzemowej pokazuje, że wystarczy kilka lat i możliwy jest „cud”. Ludzie, o ile zapewni im się odpowiednie warunki, sami zaczynają tworzyć najlepsze rozwiązania. Na początku przygotowują warsztat pracy dla siebie, z biegiem czasu dla kolegów, a po dekadzie czy dwóch pojawia się na rynku potentat, który może mieć nie tylko regionalne czy krajowe znaczenie, ale przy odpowiednim potencjale i szczęściu może stać się graczem globalnym.

– Istnieją już próby działań w tym kierunku. To, co zapowiada Rektor Politechniki Gdańskiej Janusz Rachoń, pokazuje, że nastąpią zmiany. Mamy też coraz więcej inkubatorów, parków technologicznych, funduszy kredytowych i poręczeniowych. Problemem jest to, że gospodarowanie wiedzą jest niedoceniane, a nawet niezrozumiałe. Oczywiście wynika to z kilkudziesięciu lat zaniedbań na tym polu. Politycy rozumieją jedynie potrzebę inwestycji „twardych” w infrastrukturę. Pan Barosso z Komisji Europejskiej mówi, że będzie wręcz zmuszał do większej alokacji środków ukierunkowanych na projekty „miękkie”, na przykład zasoby ludzkie. Musimy zrozumieć, że dzisiaj gospodarczą potęgą nie jest ten, który ma stocznie, huty i drogi, lecz ten, który dysponuje najbardziej kreatywnym i wyposażonym w nowoczesne rozwiązania kapitałem ludzkim.

– Dla wielu decydentów ważniejsze jednak jest to, co widoczne. Inwestycja w coś, czego zwykle nie widać, nie może się najczęściej przebić.

– To prawda. U nas jeszcze daleko do zrozumienia wymagań, jakie stawia przed nami nowoczesna gospodarka w dobie globalizacji. Często spotykam się na przykład z zarzutem, że dopłacając do edukacji, marnujemy środki. A to przecież też jest inwestycja. Oczywiście tutaj pojawia się problem, czy te dodatkowe środki wydajemy efektywnie i sensownie. Powoli zachodzą tu jednak zmiany, na przykład najbardziej światłe samorządy coraz większy nacisk kładą na naukę, szczególnie na naukę języków obcych. Jako kraj nie realizujemy jednak Strategii Lizbońskiej. Ograniczamy wydatki na edukacje i badania. Wydajemy tutaj bardzo mało, jesteśmy na szarym końcu Europy. Uważam, że przez ostatnie piętnaście lat nie zauważaliśmy w ogóle problemu innowacyjności i nauki jako dźwigni wpływającej na poprawę potencjału gospodarczego i w konsekwencji mającej bardzo pozytywny wpływ na rynek pracy.

– Czy nie jest tak, że przez piętnaście lat nie udało nam się ustalić priorytetów? Obawiam się też, że w dalszym ciągu nie potrafimy odpowiednio zdiagnozować wyzwań i problemów. Unia Europejska zrozumiała już dawno, że nie da się zrobić wszystkiego na raz i wyznaczyła sobie priorytety, najważniejsze kierunki działań.

– To pytanie jest bardzo złożone. Oczywiście mamy priorytety, ale musimy pamiętać, że z drugiej strony mamy na przykład popegeerowskie wsie. Tam poza ofertami pracy czasami bardziej potrzeba jest pomoc psychologa. Ludzie ci uwierzyli bowiem, że od nich już nic nie zależy. Oczywiście jest to także kwestia mobilności pracowników. Kolej i PKS ograniczyły połączenia i część ludzi po prostu została odcięta i wykluczona z rynku pracy, ze względu na brak możliwości dojazdu do miejsc pracy. Dbając o rozwój dużych miast, musimy też znaleźć odpowiedź na to, co zrobić z tymi ludźmi, którzy są od nich daleko – co z tymi rolnikami, którzy ze względu na skalę działalności rolnej będą musieli szukać nowych zajęć. Oczywistym jest, że jako odpowiedzialni decydenci musimy mieć również rozwiązania dla takich ludzi.

– A co ze środkami unijnymi?

– Często pozyskiwanie środków zależne jest od lokalnej specyfiki – od tego, czy istnieje aktywny urząd pracy, samorząd, czy istnieją na przykład organizacje pozarządowe mające wiedzę i doświadczenie, pozwalające ubiegać się o pomoc ze środków unijnych.

– Czy nie jest tak, że pracę powinniśmy zacząć od siebie, że źle gospodarujemy, nie działamy długoplanowo? Mówimy o Unii, gdzie najpierw diagnozuje się problem, a później znajduje rozwiązanie. W Europie Zachodniej dawno już wiadomo, że inaczej trzeba podejść do tego, który jest bez pracy trzy czy cztery miesiące, inaczej do tego, który bez pracy jest dwa czy trzy lata. W Polsce często zdajemy się działać schematycznie, ignorując rzeczywiste problemy i sygnały płynące z rynku pracy.

– Nie zgodzę się z taką tezą. Jest już wiele projektów szczegółowo ukierunkowanych na poszczególne grupy. Choć oczywiście prawdą jest, że jeszcze zbyt mała jest skala tych działań. Ciągle się jeszcze uczymy i są to pewnego rodzaju prototypowe rozwiązania. Najlepsze jest podejście indywidualne, ale w obecnej sytuacji Powiatowe Urzędy Pracy nie są w stanie realizować takiego podejścia. Bezrobotny jest petentem, którego traktuje się standardowo. Pojawiają się na szczęście nowe projekty. Potrzebni są jednak partnerzy. Trzeba tutaj postawić pytanie, czy np. organizacje pozarządowe mogą być dobrym partnerem dla urzędów pracy i samorządów, tak jak ma to miejsce na Zachodzie Europy. Wymaga to jednak reorientacji. Proszę zauważyć, że jeszcze do niedawna królowało podejście formalno-urzędnicze. Najważniejsze było zarejestrowanie bezrobotnego, ustalenie wysokości zasiłku i czasu jego wypłacania. Obecnie środki unijne otworzyły bramę do bardziej kreatywnych rozwiązań.

– Z jednej strony mówi się tyle o środkach unijnych, a z drugiej maksymalnie komplikuje się i utrudnia dostęp do nich.

– Przeszkody biurokratyczno-finansowe przeraziły mnie. W Polsce założono, że przy projektach „miękkich”, podobnie jak przy projektach „twardych”, nie można zmarnować żadnych pieniędzy. Ustalono, że operatorzy muszą sprowadzić ryzyko do zera. W efekcie my – samo­rząd wojewódzki – jako operator żądamy poręczeń majątkowych. Złe rozliczenie przez nas projektu spowoduje, że ministerstwo nie zrefinansuje wydanych środków i samorząd poniesie stratę. Tymczasem w starych krajach członkowskich Unii istnieje świadomość, że czasem projekt może zakończyć się niepowodzeniem albo nie osiągnie się w pełni zakładanych celów. Najważniejsze powinny być wyniki merytoryczne, czyli np. liczba bezrobotnych, którzy podjęli pracę. Uważam, że musi być prawo do ponoszenia pewnego ryzyka. Oczywiście należy analizować porażki i wyciągać wnioski. Można na przykład stworzyć „czarną” listę osób (instytucji), które wzięły środki, ale nie wykorzystały ich prawidłowo. Dziś uzyskanie poręczeń finansowych jest dla wielu przeszkodą nie do przeskoczenia.

– Czy nie jest tak, że urzędy pracy nie działają prawidłowo? Jeżeli jest praca w Gdańsku czy w Gdyni i nie ma na nią chętnych, a jednocześnie całkiem niedaleko są powiaty z ponad 30 proc. bezrobociem i fachowcami bez pracy, to może warto wynająć autobus i dowieźć tych bezrobotnych do pracy?

– Istniejące przepisy zezwalają na refundowanie kosztów przejazdów bezrobotnym. Jest to kwestia dotarcia z taką ofertą pracy do właściwego adresata.

– Sytuacja w podlegającym Panu Marszałkowi Wojewódzkim Urzędzie Pracy jest chyba jeszcze bardziej nieciekawa niż sytuacja pomorskiego rynku pracy?

– Oczywiście mieliśmy tutaj pewne nieprawidłowości. Uważam jednak, że WUP jako całość pracuje dobrze i jest wymieniany w czołówce tego typu urzędów w kraju. Niedługo ogłosimy konkurs na dyrektora WUP. Marzy mi się na tym stanowisku nie urzędnik, ale animator, kreator śmiałych, nowoczesnych działań.

– Czy rynek zacznie się zmieniać? Obecnie duża część młodej, zdolnej kadry wyjeżdża – i to nie tylko za granicę, ale coraz częściej do Wrocławia czy Krakowa.

– Mnie też niepokoi to zjawisko. Odpływ wysoko wykwalifikowanych kadr nie jest dobry. Mam nadzieję, że już wkrótce nasz pomorski rynek pracy podniesie się i będzie coraz bardziej atrakcyjny zarówno dla mieszkańców, jak i przybyszów z zewnątrz.

– Naprawdę Pan Marszałek wierzy, że pomorski rynek pracy może być ciekawą alternatywą dla osób spoza regionu?

– Oczywiście, że tak, ale to także kwestia umiejętności przyciągania nowych inwestorów. Inwestorzy wybierali jak dotąd południe i zachód naszego kraju. Musimy popracować nad naszą ofertą, tak by była atrakcyjniejsza od propozycji, które czekają na inwestorów w innych krajach czy na południowym-zachodzie Polski. Ja widzę szansę w lepszej współpracy z uczelniami.

– A może to kwestia tego, że źle uczymy, a absolwenci nie są przygotowani i niewiele wnoszą na rynek pracy?

– Myślę, że poziom pomorskiej oświaty jest zadowalający i absolwenci mogą być atrakcyjni na rynku pracy. Sądzę, że problem polega raczej na tym, czy uczeń lub student potrafi się odpowiednio sprzedać.

– Może błędem była likwidacja szkół zawodowych? Kształcimy humanistów, a brakuje nam pracowników z fachem w ręku.

– Uważam, że nauczanie ogólne, a potem kursy zawodowe i doszkalające nie są dobrym rozwiązaniem. Nie sądzę, żeby w miesiąc czy dwa udało się dobrze nauczyć zawodu. Część młodych ludzi nie ma wielkiego zacięcia do nauki, ale jednocześnie ma na przykład bardzo duże zdolności manualne. Warto zatem stworzyć im możliwość kształcenia się zgodnie z ich predyspozycjami. Problem jest jednak w tym, że dobra szkoła techniczna, z dobrym warsztatem jest bardzo droga, tym bardziej, że powinna reagować na zmiany na rynku pracy. Większość dobrych szkół zawodowych znajduje się w Gdańsku. Rodzi się w związku z tym opór ze strony samorządowców, którzy mówią, że muszą dopłacać do uczniów pochodzących z innych gmin. I tu rodzi się pytanie: czy takie szkoły nie powinny być regionalne?

– Obecnie nie ma żadnych wizji długo­planowych – jest żywioł .

– Tak. I to powoduje, że nie ma spójnej strategii. Los szkół zawodowych jest wielokrotnie niepewny i zależy od lokalnych układów. Ważnym czynnikiem społecznym jest częste przekonanie rodziców o wyższości wykształcenia ogólnego.

– Czy nie jest tak, że my do końca nie wiemy, czego chcemy? Niewiele wiemy o samym rynku pracy, a jeszcze mniej o jego przyszłości i perspektywach.

– To prawda, że często działamy w oparciu o wyczucie, a nie rzetelne dane. Wiem, że teraz WUP będzie realizował stały monitoring rynku pracy. Jednak diagnoza to za mało. Potrzebne są długoletnie prognozy tendencji. Jest to oczywiście bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Potrzebna jest współpraca z instytucjami działającymi na rynku pracy, z organizacjami pracodawców. Obecnie zdarza się, że szkoły nie spełniają oczekiwań pracodawców.

– Jak Pan Marszałek ocenia perspektywy pomorskiego rynku pracy?

– Obawiam się, że za chwilę staniemy przed problemem wyjazdów najlepiej wykształconej i zdolnej młodzieży. Częściowo wyjazdy te będą korzystne. Przykład Hiszpanii pokazuje, że bardzo często młodzi ludzie po zdobyciu doświadczenia i zgromadzeniu pewnego kapitału wracają. Wymaga to jednak spełnienia pewnych warunków. Życie gospodarcze musi być żywe, bo nikt nie będzie wracał tam, gdzie jest stagnacja, gdzie trudno założyć i prowadzić firmę. Z różnych rozmów i sygnałów wynika, że istnieje zainteresowanie inwestorów naszym regionem. Ciekawe jest to, że na przykład Koreańczycy inwestują w Kobierzycach pod Wrocławiem. Musimy się zastanowić nad tym, jak sprawić, żeby takie inwestycje przychodziły na Pomorze. Bardzo liczę na to, że po wybudowaniu autostrady A1 Pomorze stanie się atrakcyjniejsze. Musimy mieć świadomość tego, że często jedna inwestycja pociąga za sobą kolejne. Liczę, że taki efekt nastąpi też na Pomorzu. Natomiast trzeba zrobić wszystko, w porozumieniu z uczelniami, aby Pomorskie stało się atrakcyjnym miejscem dla firm z branży IT. Jeżeli się to uda, to stworzymy – analogicznie do Doliny Krzemowej – duże pole do działania dla naszych małych, pomorskich podmiotów gospodarczych, które będą mogły kooperować z inwestorami. Przykładem jest gdyński park technologiczny oraz to, co dzieje się w Gdańsku w strefie Rębiechowa czy na terenach byłych zakładów graficznych. Takich projektów potrzeba więcej.

– A inne branże przyszłości? Rozumiem, że szansą są IT i przemysł morski?

– O IT mówiłem uprzednio. Gdańsk, kiedy był blisko morza, był miastem bogatym, a dzięki temu bogaty był też region. Dlatego bardzo mnie cieszą nowe projekty związane z gospodarką morską, takie jak Terminal Kontenerowy. Istnieje przecież też pomysł terminalu pasażerskiego w Gdańsku. Nowoczesny port to wielki pracodawca, ale także ważny czynnik ułatwiający podjęcie decyzji o lokalizacji w jego pobliżu nowych inwestycji, które potrzebują łatwego dostępu do transportu morskiego. Ożywienie portów powinno mieć pozytywny wpływ na cały region.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Nadciąga przełom

Z Marcinem Szpakiem , wiceprezydentem Gdańska, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Jak Pan Prezydent ocenia gdański rynek pracy?

– Trzeba tak naprawdę mówić przynajmniej o trójmiejskim rynku. Gdynia, Sopot i Gdańsk tworzą praktycznie jeden organizm gospodarczy i jeden rynek pracy. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w gdańskim urzędzie miasta pracują osoby z Gdyni czy Sopotu. Z drugiej strony wielu gdańszczan znajduje zatrudnienie – na przykład w Gdyni. Ale wracając do pytania, trzeba jasno powiedzieć, że sytuacja nie jest idealna. Stopa bezrobocia nie pozwala spać spokojnie. Na koniec ubiegłego roku wynosiła ona 11,4 procent.

– Gdańsk, jak by na to nie patrzeć, jest jednak najgorszy spośród naszej „trójmiejskiej trójki”.

– Przeprowadzając analizę, powinniśmy wyłączyć z niej Sopot, ze względu na jego bardzo specyficzny charakter. Jest to zdecydowanie mniejszy rynek pracy, dużo lepiej sterowalny. Patrząc zaś na wyniki naszego miasta, należy pamiętać o tym, że w ostatnich latach mieliśmy w Gdańsku do czynienia z kilkoma bolesnymi procesami restrukturyzacji. Najlepszym przykładem jest tutaj Stocznia Gdańska, gdzie z kilkunastu tysięcy pracowników zatrudnionych tam jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych obecnie zostało tylko kilka tysięcy.

– A co poza tym zmieniło się ostatnio na gdańskim rynku pracy?

– Patrząc na nasz miejski rynek pracy, muszę podkreślić zdecydowanie większą rolę usług małych i średnich przedsiębiorstw w tworzeniu nowych miejsc pracy. W skali makro od trzech lat obserwujemy pozytywne tendencje. Najwyższy poziom bezrobocia mieliśmy w 2002 roku, kiedy to stopa bezrobocia osiągnęła 12,6 procent. Od roku 2003 obserwujemy już wyraźną poprawę i obniżanie się poziomu bezrobocia. Jeszcze dwa lata temu poziom bezrobocia spadł zaledwie o kilkaset osób. Nie było to więc bardzo dużo, ale tendencja się utrzymała. W roku 2004 było już zdecydowanie lepiej, zanotowaliśmy zmniejszenie liczby bezrobotnych o 3 tysiące – do poziomu 11,4 procent. Podobnie jest w roku bieżącym. Według będących obecnie w moim posiadaniu nieoficjalnych danych spadek bezrobocia sięgnie 1-1,5 procent.

– Gdańsk nie pełni roli ośrodka ponad­regionalnego. Jeśli spojrzymy na Wrocław czy Kraków, nie mówiąc już o Warszawie, to okaże się, że są to bardzo silne rynki pracy dające zatrudnienie dużej liczbie osób z okolic, czego nie można powiedzieć o Gdańsku. Czy Gdańsk rzeczywiście jest gorszy od tych ośrodków?

– Nie. Sądzę, że Gdańsk zdecydowanie pełni rolę takiego ośrodka. Widać to w czasie porannych i popołudniowych korków. Na ulicach zaobserwować można wiele samochodów z rejestracjami z Kartuz, Kościerzyny, Lęborka. Wielu z tych ludzi przyjeżdża tutaj do pracy. Aglomeracja przyciąga. Jest to jednak zjawisko trudno policzalne, ponieważ duża część tych ludzi znajduje zatrudnienie w „szarej strefie”. Myślę, że stwierdzenie, iż Gdańsk znajduje się w gorszej niż inne miasta sytuacji, było nieco prowokacyjne. Tak naprawdę w chwili obecnej Gdańsk ma podobną stopę bezrobocia jak Kraków czy Wrocław. Wrocław wyróżnia się rzeczywiście, jeśli spojrzymy na ilość planowanych tam inwestycji. W statystykach będzie to widać dopiero za kilka lat, kiedy fabryki zaczną zapełniać się ludźmi, a tysiące nowych miejsc pracy zacznie w pełni funkcjonować.

– A kiedy i czy w ogóle Gdańsk będzie przyciągał takie duże, spektakularne inwestycje?

– Już się to dzieje i coraz więcej o tym słychać. Jest cały szereg inwestycji, które muszą zaowocować znaczącą poprawą na rynku pracy. Bardzo dużo obiecujemy sobie po branży logistycznej. Tutaj kołem zamachowym będzie duży terminal kontenerowy, którego budowa rozpoczęła się kilka tygodni temu w Gdańskim Porcie Północnym. Silny ośrodek przeładunku kontenerów mamy też w Gdyni. Stwarza to zapotrzebowanie na budowę całego zaplecza logistycznego. Przykładowo, ocenia się, że w gdańskim terminalu pracę znajdzie około 300 osób, a dodatkowo w jego bezpośrednim otoczeniu powstanie od 1500 do 1800 nowych miejsc pracy. Miasto przygotowało już rezerwę 130 hektarów na potrzeby dużego zaplecza logistycznego. Widzimy duże zainteresowanie ze strony inwestorów z branży logistycznej. Kilka inwestycji realizowanych będzie w najbliższym czasie w okolicy trójmiejskiej obwodnicy. Szacujemy, że branża logistyczna przyczyni się do powstania od kilkuset do kilku tysięcy nowych miejsc pracy w najbliższych latach. Część tych inwestycji ruszy już w roku 2006. Bardzo wyraźne ożywienie widać także w turystyce. Sektor hotelowy w perspektywie dwóch lat odda do użytku około 1000 nowych pokoi hotelowych. W rzeczywistości liczba ta może się zdecydowanie zwiększyć, ponieważ ja mówię tyko o projektach już realizowanych lub będących na ostatnim etapie przygotowań, na przykład w końcowym okresie pozyskiwania pozwoleń na budowę. Stworzy to kolejne kilkaset nowych miejsc pracy zarówno w samych hotelach, jak i w innych firmach turystycznych. Jesteśmy przekonani, że tę branżę czeka wiele lat dynamicznego rozwoju.

– Wciąż jednak brakuje dużych inwestycji. Czy Gdańsk ma jakieś wady, które powodują, że wielkie korporacje wolą omijać go szerokim łukiem? Nie słychać także nic o dużych projektach w branży nowych technologii.

– Gdańsk, pomimo znakomitej rozpoznawalności międzynarodowej oraz nadmorskiego położenia, ciągle jest źle skomunikowany z resztą kraju i Europą. Uniemożliwia to nam ubieganie się o duże inwestycje, przy których dobra dostępność komunikacyjna stanowi jeden z podstawowych warunków poważnego rozpatrywania danej lokalizacji. Widać tu jednak pozytywne zmiany. Rozpoczęcie budowy autostrady A1 oraz planowana modernizacja linii kolejowej Gdańsk-Warszawa powinny te niedogodności w znacznym stopniu wyeliminować. Bardzo ważne jest to, abyśmy umieli odpowiednio wykorzystać obserwowane od kilku lat przemiany na globalnym rynku pracy. Wiele międzynarodowych korporacji prowadzi realokację swoich oddziałów lub całkowicie przenosi określone funkcje usługowe do krajów o niższych kosztach pracy. Wygrywają na tym Indie czy Filipiny, tworząc dla korporacji potężne centra obsługi klientów, IT czy finansowo-księgowe zatrudniające po kilka, a nawet kilkanaście tysięcy osób. Obecnie Polska też jest na celowniku tych korporacji.

– Polska tak, Pomorze nie. A tak naprawdę większość Pomorzan interesuje tylko to, czy oni będą mieli pracę, a nie to, jak wygląda sytuacja w Krakowie czy Wrocławiu.

– Właściwie w tej dziedzinie w Europie liczy się jeszcze Portugalia, a ostatnio sporo mówi się też o Rumunii, ale na razie nasz kraj jest liderem. Mamy już kilka przykładów decyzji o ulokowaniu tego typu inwestycji w Polsce. Króluje tutaj Kraków, coraz częściej mówi się o Łodzi, w mniejszym stopniu zaś o Wrocławiu.

– Czy jest szansa, że zacznie się też mówić w tym kontekście o Gdańsku?

– Prowadzimy obecnie zaawansowane rozmowy z dwoma inwestorami, niestety na tym etapie negocjacji nie mogę ujawnić ich nazw. Jestem przekonany, że w przyszłym roku co najmniej jedno, jeżeli nie dwa takie centra usług uda nam się uplasować w Gdańsku. Będą to duże inwestycje dające docelowo zatrudnienie przynajmniej kilkuset osobom każda.

– Jakiego typu mają być te projekty?

– Będą to centra finansowo-księgowe, w miarę możliwości również centra badawcze.

– A czy istnieje szansa na przyciągnięcie do Gdańska firm zainteresowanych budową centrów naukowo-badawczych i rozwiązań IT?

– Tak. Istnieje duża szansa. Już na początku roku powiemy o nowym inwestorze, który utworzy w naszym mieście nowoczesne centrum badawczo-rozwojowe, a także uruchomi produkcję. Rzeczywiście po nieco słabszym okresie Gdańsk włącza się bardzo aktywnie w pozyskiwanie inwestorów. Mogę Pana zapewnić, że dokładamy do tego wszelkich starań. Ogromnym sprzymierzeńcem jest dla nas powstanie na terenie Gdańska podstrefy Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej – miasto wniosło już do strefy kilkanaście hektarów gruntów. Miasto Gdańsk i Marszałek Województwa wspierają również finansowo powstanie parku naukowo-technologicznego w obiekcie dawnych zakładów graficznych przy ulicy Trzy Lipy 3.

– Ile nowych miejsc pracy powinno powstać na terenie Gdańska, żeby Pan Prezydent był zadowolony?

– Gdański rynek pracy cechuje się dużą płynnością. Spośród ogólnej liczby około 21 tys. osób bezrobotnych co roku ponad 10 tys. znajduje zatrudnienie, a podobna liczba osób nie potwierdza gotowości podjęcia pracy. Ich miejsce zajmują osoby, które w tym czasie utraciły pracę oraz absolwenci, którym nie udało się znaleźć pracy bezpośrednio po zakończeniu edukacji. Poważnym problemem jest tzw. bezrobocie długotrwałe. Prawie połowę bezrobotnych stanowią osoby pozostające bez pracy ponad 12 miesięcy, ich liczba w roku bieżącym nieznacznie zmniejsza się. Jest to grupa, która wymaga szczególnych programów aktywizacyjnych.

Celem jest stworzenie jak największej liczby „długotrwałych” miejsc pracy. Wydaje się, że dodatkowe 2 do 5 tysięcy nowych miejsc pracy rocznie jest możliwe do osiągnięcia. Chciałbym podkreślić, że w coraz większym stopniu staramy się nie tylko prowadzić działalność „statutową”, ale inicjujemy nowe projekty, które pokazują, że zależy nam na inwestorach, że jesteśmy na nich otwarci, że chcemy im pomagać. W Wydziale Polityki Gospodarczej Urzędu Miejskiego powołaliśmy Centrum Obsługi Biznesu (kierowane przez Alana Aleksandrowicza), jest to zespół, który w kompleksowy sposób prowadzi sprawy inwestycji komercyjnych w naszym mieście. Dla wielu inwestorów poza atrakcyjną lokalizacją i dostępnością kadr równie ważnym elementem jest pozytywne nastawienie władz lokalnych, które może powodować dodatkowe obniżenie ryzyka inwestycyjnego. Z drugiej strony dbamy też o naszych lokalnych przedsiębiorców. Na ulicy Partyzantów uruchomiliśmy nowoczesne Centrum Obsługi Przedsiębiorcy. Jest to jeden z pierwszych tego typu projektów w kraju, gdzie przedsiębiorca pod jednym dachem może załatwić wszystkie sprawy zarówno z nami, jak i Urzędem Skarbowym, Urzędem Statystycznym i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. Po krótkim okresie działalności wiemy już, że był to bardzo dobry pomysł. Obecnie prawie każdy nowy podmiot gospodarczy jest obsługiwany w tym miejscu, a przedsiębiorcy zadowoleni z poziomu obsługi i kompetencji kadr bardzo chętnie do niego wracają.

– A jak wygląda rola Powiatowego Urzędu Pracy?

– Dzięki nowym, większym środkom z zewnątrz, szczególnie pochodzącym z Unii Europejskiej, jesteśmy obecnie w stanie zaoferować zdecydowanie więcej projektów aktywnego przeciwdziałania bezrobociu. W ubiegłym roku przygotowany został kompleksowy Program Aktywizacji Rynku Pracy, w którym specjalne działania dopasowane są do poszczególnych grup bezrobotnych, np. młodzież, absolwenci, osoby długotrwale pozostające bez pracy, niepełnosprawni, itp. Pracownicy PUP stają się swego rodzaju konsultantami zawodowymi, osobistymi pomocnikami. Pomagają bezrobotnemu zdiagnozować jego silne i słabe strony, wskazują szkolenia, z jakich powinien skorzystać, by stać się osobą poszukiwaną na rynku pracy.

– Czy miasto posiada dane dotyczące tego, jaka grupa bezrobotnych zatrudniona jest w „szarej strefie”?

– Niestety w tym zakresie nie dysponujemy precyzyjnymi danymi statystycznymi. Oceniamy jednak, że średnio od 20 do 30 procent osób figurujących w rejestrach tak naprawdę nie powinno posiadać statusu osoby bezrobotnej. Myślę jednak, że powoli wraz z poprawą na rynku pracy i wdrażaniem nowych programów będziemy zmniejszać skalę tego negatywnego zjawiska.

– W jakim kierunku powinny postępować zmiany na rynku pracy w najbliższym czasie?

– Od kilku lat obserwujemy rosnącą rolę sektora usługowego oraz małych i średnich przedsiębiorstw w tworzeniu nowych miejsc pracy. Jednocześnie daje się zauważyć zmniejszanie liczby zarejestrowanych podmiotów gospodarczych – głównie z powodu firm jednoosobowych, co przy rosnącym zatrudnieniu w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw świadczy o wzroście średniej liczby osób zatrudnionych w tych przedsiębiorstwach. Myślę, że ta tendencja się utrzyma. Musimy również brać pod uwagę dużo większą płynność siły roboczej w Unii Europejskiej, co bez wątpienia będzie miało silny wpływ na wzrost wynagrodzeń w naszym kraju. Nasz atut w postaci znacząco niższych kosztów pracy może wkrótce zniknąć, musimy więc dopilnować, by przyrost produktywności był wyższy niż przyrost wynagrodzeń. Tylko w taki sposób możemy utrzymać konkurencyjność naszej gospodarki. Jestem przekonany, że w kolejnych latach stopa bezrobocia będzie systematycznie malała w tempie 1-2 procent rocznie.

– Czy nie boi się Pan Prezydent, że obserwowany w ostatnim czasie znaczny odpływ z Pomorza młodych i wykwalifikowanych kadr może doprowadzić do stagnacji, a nawet załamania się sytuacji gospodarczej, a w konsekwencji pomorskiego rynku pracy?

– Rzeczywiście myślę, że jest to jedno z większych zagrożeń dla naszego rynku pracy. Polskie społeczeństwo, choć z pewnym opóźnieniem w stosunku do większości krajów Zachodniej Europy, wkrótce zacznie się starzeć. Nie powinniśmy być zdziwieni, jeżeli w perspektywie kilku lat pojawi się konieczność importu siły roboczej. Pewnym zwiastunem tego zjawiska może być obecna sytuacja w przemyśle stoczniowym, gdzie bardzo trudno o wykwalifikowanych spawaczy czy ślusarzy.

– Patrząc na zachodzące obecnie przemiany, jest pan optymistą czy pesymistą w kwestii oceny perspektyw pomorskiego rynku pracy?

– Zdecydowanie optymistą. Jestem przekonany, że obecne, bardzo pozytywne tendencje utrzymają się również w kolejnych latach.

– Dziękuję za rozmowę.

Skip to content