Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

… dla młodych to prestiż, kultura, innowacyjność, komunikacja…

Jak to ma wyglądać?

Jestem dwudziestodwuletnim studentem mieszkającym w małym miasteczku na Pomorzu, jakieś 30 km od Trójmiasta. Codziennie wstaję o 5.30, żeby zdążyć na uczelnię do Gdańska. Ale wstaję tak wcześnie nie dlatego, że ciężko dojechać do Trójmiasta, lecz dlatego, że już w samej metropolii stracę 1,5 godziny, stojąc w korkach.

Moje miasto w zeszłym roku, wykorzystując fundusze unijne, zbudowało i częściowo wyremontowało drogę, która prowadzi do obwodnicy Trójmiasta; dzięki temu mamy dogodne połączenie drogowe. Równie często korzystam z pociągów. Moje miasto współpracuje z PKP, dofinansowuje komunikację, dlatego w bardzo obciążonych porach, czyli wcześnie rano i po południu, są dodatkowe, szybkie i tanie połączenia z Trójmiastem. A co do komunikacji to jeszcze nie wszystko: bardzo dobrze zintegrowano sieć połączeń z sąsiednimi miastami. Dzięki temu moja miejscowość jest lokalnym liderem i każdy chce do niej przyjeżdżać.

A jest po co. W urzędzie miasta, jeżeli chcę się na przykład zameldować czy zarejestrować samochód, załatwię to przez internet, podobnie jak większość spraw. Nie spodziewałem się, że tak dużo można zmienić w administracji. Liczba okienek obsługujących klienta dostosowana jest do liczby petentów. Wszystkie sprawy załatwiam w jednym miejscu. Kiedy chciałem z kolegami założyć działalność gospodarczą, to nie dość, że dostałem multimedialny przewodnik po całej procedurze, to jeszcze miasto zapewniło mi doradcę do spraw prawnych i finansowych. Zawsze myślałem, że punkty wspierające przedsiębiorczość są jedynie w ośrodkach wielkomiejskich. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie boję się urzędu, nie ma kolejek, urzędnicy taktują mnie jak klienta, a nie jak petenta.

Po powrocie z uczelni nie mogę się opędzić od znajomych, każdy chce inaczej spędzić wolny czas. Jedni chcą wyskoczyć do nowo otwartego kameralnego teatru, do którego właśnie przyjechała grupa z Warszawy, inni natomiast wolą nasze kino, które niedawno powstało w centrum miasta; są też tacy, którzy lubią nocne życie w klubach i pubach. W zeszłym tygodniu odbył się koncert na rynku. Ja jednak razem z dziewczyną wybrałem się do ratusza, gdzie była prezentowana wystawa obrazów z Muzeum Narodowego w Gdańsku, a potem wernisaż fotograficzny. Ale najbardziej lubię sport, nie wiem tylko, co uprawiać, w MOSIR jest tyle sekcji, że ciężko się zdecydować. Miasto organizuje mnóstwo regionalnych rozgrywek, aż trudno uwierzyć, że na wszystko ma sponsorów.

Nie ma co się jednak dziwić, miejscowość stawia na promocję i nowoczesny marketing, reklamują się nie tylko firmy i hotele, ale i całe miasto. Mógłbym tak bez końca wymieniać wszystkie czynniki sprawiające, że uważam je za biegun wzrostu w regionie. Chcę jednak przyznać, że aby móc mieć o nim takie zdanie, muszę mieć podstawy, a te dla mnie – młodego człowieka – to innowacyjność, kultura, komunikacja i wysoki standard życia. Dzięki tym czynnikom mogę się chwalić moim miastem, jest ono wszędzie postrzegane jako centrum, które ciągnie wszystkie otaczające go miasteczka. Co więcej, nie spotkałem się ze złymi opiniami znajomych z Trójmiasta, którzy czasami nawet zazdroszczą innowacyjności, pomysłowości i odwagi władzom mojego miasta. Możliwe, że w niedługim czasie powstaną tu nowe inwestycje przemysłu elektronicznego, rozwija się branża bankowa, usługowa itp. Dzieje się tak, ponieważ w przeszłości licea prowadziły program współpracy z uczelniami z Trójmiasta. Akademiccy wykładowcy przyjeżdżali do nas, a my często odwiedzaliśmy uczelnie z Gdańska i Gdyni. Dzięki takim działaniom w moim mieście jest wielu dobrze wykształconych i wykwalifikowanych pracowników, którzy przyciągnęli inwestorów. Program stypendialny uruchomiony przez władze w znacznym stopniu przyczynił się do wzrostu poziomu wykształcenia w naszym regionie. Taka działalność sprawiła, że ludzie młodzi widzą wiele perspektyw rozwoju w naszym mieście i chcą tu zostać.

Jak to zrobić?

Możliwe, że tak bym opisał miasto, które uważałbym za lokalny biegun wzrostu w regionie, miasto, które byłoby moim miastem. Jestem zdania, że wizja idealnego małego miasteczka jako lokalnego lidera dla ludzi młodych i tych starszych jest bardzo podobna. Z pewnością są jednak obszary, na które każda z tych grup wiekowych kładzie większy lub mniejszy nacisk. Z perspektywy osoby młodej i mobilnej lokalny lider musi wypracować markę i prestiż. Coś, co spowoduje, że będzie moda na to właśnie, a nie inne miasto. Żeby tak się stało, cała społeczność mieszkańców musi przestać postrzegać je jako sypialnię Trójmiasta, jako zapomniany ośrodek nierentownego przemysłu, spokojne, niewyróżniające się miasto gdzieś na Pomorzu. Wiele zależy od mentalności, nastawienia i motywacji, głównie władz miejskich i wszelkiego rodzaju grup społecznych, zrzeszeń, kół itp. Taki impuls powinien zapoczątkować innowacyjną reformę. Nie wystarczy bowiem wprowadzanie rozwiązań zaczerpniętych od innych. Żeby stać się lokalnym biegunem wzrostu, trzeba jako miasto być liderem i pionierem zmian.

Administracja w mieście powinna być zinformatyzowana. Jak najwięcej rzeczy należy uprościć i umożliwić ich załatwienie przez internet, a same procedury w urzędzie usprawnić i doprowadzić do sytuacji, w której każdy obywatel, a zwłaszcza młody, poczuje się jak klient, na którym miastu-firmie zależy. Przedsiębiorczość trzeba wspierać nie tylko poprzez tworzenie specjalnych stref ekonomicznych, ale i przez pomoc w załatwianiu formalności. Początkującym przedsiębiorcom należy dać wsparcie logistyczne w postaci lokali i sprzętu, pomoc prawną oraz preferencyjne kredyty. Środki na taką działalność miasto powinno pozyskiwać nie tylko od państwa, ale i z Unii Europejskiej oraz prywatnych firm. Powinno się starać o sponsorów projektów i przedsięwzięć mających na celu aktywizację społeczną, szczególnie ludzi młodych. Zmiany, jakie wymieniłem wyżej, powinny być wprowadzane z nadzieją, że to my staniemy się wzorcem, z którego będą czerpać inni. Trzeba pamiętać, że dużo łatwiej jest wprowadzać innowacyjne rozwiązania w mniejszych ośrodkach niż w dużych miastach. Właśnie w tej strukturze mikro małe miasta powinny upatrywać szansy na stworzenie lepszych warunków do mieszkania dla młodych ludzi. Co tu dużo mówić, wprowadzenie pionierskich rozwiązań wpłynie nie tylko na wizerunek bieguna wzrostu w regionie, ale i usprawni działanie administracji, a także pozwoli obniżyć koszty jej funkcjonowania. Tym samym będzie można przeznaczyć większe środki np. na transport, drogi, ogólnie rzecz biorąc komunikację. Nie wystarczy bowiem stworzyć Dolinę Krzemową, trzeba ją jeszcze połączyć ze światem. Boję się, że wiele mniejszych miast wychodzi z założenia, iż to nie należy do ich obowiązków, że nie ponoszą za to odpowiedzialności. Zamiast samemu pozyskiwać fundusze z Unii, wywierać naciski na władze centralne o przyspieszenie inwestycji, starać się szukać oszczędności właśnie na informatyzacji administracji, poprzez wspólne finansowanie inwestycji razem z okolicznymi ośrodkami miejskimi, czeka się na realizację programów rządowych. Dla młodych lokalny biegun wzrostu to pomysłowy i zaradny ośrodek, który walczy ze znienawidzoną biurokracją i sam wychodzi z inicjatywą i rozwiązaniami. Niech mniejsze ośrodki zaryzykują i zamiast łatać pojedyncze dziury, stworzą zintegrowany plan rozwoju dróg.

Komunikacja to nie tylko drogi. Wiele młodych osób korzysta z autobusów PKS-u, jeszcze więcej jeździ pociągami. Należy zacieśnić współpracę SKM, PKP, PKS i wspólnie ustalać rozkłady jazdy, dotować niezbędne połączenia i podnosić ich jakość. Jest to niezmiernie ważne, gdyż daje młodym poczucie integralności regionu. Lokalny biegun wzrostu musi być dla nich alternatywą, a nie koniecznością. Ludzie po studiach nie będą chcieli pracować w supermarketach, w fabryce podzespołów czy uczyć w szkole, o której istnieniu poza miejscowymi nikt nie słyszał. Miasto, które chce być liderem, musi ściągać najlepszych: inżynierów, lekarzy, prawników, ekonomistów, architektów itp. Tylko zapewnienie wysoko wykwalifikowanej kadry zachęci przemysł informatyczny, wymagający wysokich technologii i wykwalifikowanej kadry, do inwestycji w małym miasteczku, które automatycznie stanie się wzorem do naśladowania w regionie, najprężniejszym ośrodkiem gospodarczym, pożądanym miejscem do zamieszkania, biegunem wzrostu.

Jednak żeby miasto było atrakcyjne dla mieszkańców, powinno mieć ciekawą architekturę i być rozważnie zaplanowane urbanistycznie. Tylko dzięki umiejętnemu, przemyślanemu i skoordynowanemu planowaniu rozbudowy miasta jego nowa zabudowa może się stać jego wizytówką. Ludzie młodzi coraz częściej oczekują estetyki i walorów artystycznych w miejscu, w którym żyją – chcą być z niego dumni. To miejsce powinno mieć markę i prestiż.

Nasz region obfituje w wiele pięknych miast i malowniczych miasteczek, w których liczne zabytki i interesujące miejsca nie są dostatecznie wyeksponowane i rozreklamowane. Trzeba, aby każdy taki lokalny biegun wzrostu miał swój symbol – czy to barokowy kościółek, zabytkowy rynek, czy nowoczesną dzielnicę mieszkalno-handlową.

Każdy wie, że ludzie młodzi lubią się bawić. Z hipotetycznego opisu idealnego miasta na początku artykułu wynika, że ludzie młodzi lubią spędzać czas aktywnie. Idąc dalej tym tropem, należy nie tylko zadbać o minimum – jeden pub, dyskoteka, jakiś klub zainteresowań i boisko do koszykówki. Trzeba podejść do tego rynkowo, sprawić, aby powstawały coraz to nowe miejsca we współpracy z prywatnymi inwestorami. Wszystko po to, aby społeczność miała poczucie,że kwitnie sport i kultura, że istnieje reprezentujący wysoki poziom zespół piłki nożnej, dobry teatr, który prężnie działa, czy w końcu możliwość uczestniczenia w koncertach z udziałem polskich gwiazd, a nie lokalnych grajków. W takim miejscu powinien powstać klimat dla młodych – musi wytworzyć się swoista kultura, coś, co spowoduje, że miasto będące gospodarczym biegunem wzrostu, stanie się swoistym lokalnym zagłębiem kulturalnym.

Są jeszcze dwa niezbędne elementy, które w oczach ludzi młodych są niezmiernie ważne, a z pewnością inaczej postrzegane przez osoby starsze, mianowicie tolerancja i swoboda. Aby im sprostać, potrzeba zarówno miejsc, w których ludzie młodzi będą się mogli swobodnie bawić, jak i takich, gdzie będą musieli uszanować spokój i prywatność pozostałych mieszkańców. Brak miejsc do zabawy powoduje, że młodzież realizuje swoje potrzeby rozrywkowe w miejscach, w których inni oczekują spokoju, np. w dzielnicach mieszkaniowych. Dlatego ludzie młodzi uciekają do Sopotu, Gdańska i Gdyni, gdzie swobodnie mogą się bawić w przeznaczonych do tego miejscach. Dlaczego więc miejscowość aspirująca do miana lokalnego lidera nie miałaby pomyśleć o stworzeniu miejsca rozrywkowego z większą tolerancją dla młodych? Wiem, że moje postulaty mogą być postrzegane jako niepożądane i nierealne, ale jeżeli chce się być najlepszym, trzeba czasem zaryzykować.

Lokalny biegun wzrostu to miejsce, w którym szybko rozwija się gospodarka, funkcjonuje sprawna administracja, gdzie stawia się na innowacyjność, pomysłowość, a władze nie boją się dialogu z mieszkańcami ani ich pomysłów, widząc – zwłaszcza w ludziach młodych – potencjał i przyszłość, w którą trzeba inwestować. A dla tych młodych to coś więcej – to klimat, perspektywa spędzania wolnego czasu, poczucie łączności ze światem, prestiż, renoma i marka miejscowości, którą się można chwalić na zewnątrz. Niestety, żadne miasto nie stanie się liderem w swoim regionie ze staroświeckim myśleniem, konformizmem, uprzedzeniami, zaściankową świadomością, brakiem porozumienia, a przede wszystkim brakiem wiary i chęci. Żeby taką społeczność zmienić, należy dać szansę ludziom młodym i ambitnym, nieskażonym marazmem, nieuwikłanym w lokalne wojny i kłótnie, którzy chcą być współautorami takich naszych lokalnych biegunów wzrostu na Pomorzu, powodując szybszy rozwój całego regionu, który może się stać biegunem wzrostu na mapie Polski i tej części Europy..

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Ważny jest duch miejsca

Z Piotrem Ciechowiczem , Wiceprezesem Agencji Rozwoju Pomorza, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

– Pomorscy przedsiębiorcy dobrze wykorzystują środki europejskie – tak chwalą się regionalni politycy. Tylko czy wszyscy i czy dostęp do tych pieniędzy jest taki sam w każdym zakątku województwa?

– Gdybym powiedział, że jest równość i wszyscy mają taki sam dostęp do funduszy strukturalnych, to nie byłaby prawda. To chyba normalne, że mieszkający dalej od Gdańska, miejsca, w którym się te środki pojawiają i są rozdysponowywane, mają większy kłopot. Jako Agencja Rozwoju Pomorza mamy tego świadomość, dlatego budujemy tak zwane okienka i staramy się wyjść poza Trójmiasto. Tam działają małe firmy, często jednoosobowe. Trochę chyba się przyzwyczailiśmy, że mówiąc o środkach unijnych dla przedsiębiorstw, zwykle myślimy o firmach, w których pracuje piętnaście, trzydzieści, czasami nawet i sto osób. W takich przedsiębiorstwach są osoby gotowe przyjechać do Gdańska, by zdobyć informacje i zasięgnąć rady. Ale już w przedsiębiorstwie rodzinnym dwu- lub trzyosobowym trudno się wyrwać na cały dzień.

– To chyba zbyt proste wytłumaczenie. Dostęp do internetu jest powszechny, a tam są przecież informacje. W większości miast powiatowych są już punkty informacyjno-konsultacyjne. Przecież w powiecie człuchowskim istnieje firma, która wykazuje się największą w regionie skutecznością w zdobywaniu pieniędzy unijnych.

– To prawda. Gdybyśmy sięgnęli po różne statystyki, to oczywiście najwięcej firm zdobywających pieniądze z unijnych funduszy ma siedzibę w Trójmieście i jego najbliższym otoczeniu. Jednak to tylko część prawdy, bo to efekt skali. Doskonale to widać choćby w Zintegrowanym Programie Operacyjnym Rozwoju Regionalnego na lata 2004-2006. Jeżeli jednak spojrzymy na to z innej strony, na przykład biorąc pod uwagę liczbę firm na 1000 mieszkańców, to powiat gdański, kwidzyński, wejherowski, a także człuchowski znajdą się w czołówce. Przedsiębiorcy z tych powiatów w sposób skuteczny, efektowny i efektywny zabiegają o te środki.

– Jakie zatem powiaty są w pomorskiej czołówce, a które radzą sobie najsłabiej?

– Niestety są powiaty, są miejsca, w których aktywność przedsiębiorców jest mała. Co może wzbudzi zdziwienie i zaprzeczy tezie, którą na początku przedstawiłem, ale słabo wypadają przedsiębiorcy z powiatu nowodworskiego. Do Gdańska mają blisko, dojazd nie jest skomplikowany, a jednak bardzo mało wniosków spływa od tamtejszych firm. Odległy powiat człuchowski znajduje się natomiast w czołówce, podobnie powiat pucki czy – jak wspomniałem – kwidzyński. Pomijam położone tuż przy aglomeracji powiaty gdański oraz wejherowski. Dużą aktywność widać nie tylko na przykładzie przyznanych dotacji, ale również składanych wniosków.

– Jednak nadal bez odpowiedzi pozostaje pytanie, co powoduje, że przedsiębiorcy z powiatów człuchowskiego, kwidzyńskiego, gdańskiego lepiej sobie radzą, są skuteczniejsi niż ci z nowodworskiego.

– To jest chyba bardziej skomplikowana sprawa, ale na pewno zależy to od ogólnej atmosfery w danym miejscu. Duch miejsca jest wyczuwalny i przekłada się na ogólną aktywność mieszkańców. Kiedy byłem w Człuchowie, to – mimo niższego niż w Gdańsku poziomu życia – czułem ten dynamizm. Wydaje mi się, że przedsiębiorcy są dobrym barometrem tej lokalnej aktywności.

– Tylko czy to zależy od trudnego do określenia ducha miejsca, czy też od bardziej namacalnego otoczenia biznesu, narzędzi i wsparcia, którego udzielają samorządowe władze?

– Oczywiście też. Te narzędzia są bardzo ważne w zdobywaniu środków unijnych. Agencja Rozwoju Pomorza rozdzielająca te środki, próbująca dotrzeć z informacjami poprzez punkty konsultacyjne, potrzebuje właśnie zainteresowania i wsparcia lokalnej władzy. Obecnie takich punktów mamy 11, ale docelowo chcemy, by był co najmniej jeden w powiecie. Naturalnie nie ma bezpośredniego przełożenia działań władzy na zachowania przedsiębiorców, na pozyskiwanie przez nich unijnych środków. Jednak postawa samorządów w zdobywaniu tych pieniędzy jest dobrym przykładem. Jeżeli spojrzymy na mapę aktywności gmin i powiatów w pozyskiwaniu środków na infrastrukturę, to w większości pokrywa się ona z aktywnością przedsiębiorców.

– Środki na infrastrukturę zdobywane przez samorządy oraz to, co pozyskały firmy na inwestycje, to jednak nie wszystko. Jest jeszcze Europejski Fundusz Społeczny, który może być wykorzystany zarówno przez firmy, jak i samorządy.

– Ten fundusz to chyba jedno z większych wyzwań dla nas w najbliższych latach. EFS jest niewykorzystanym do tej pory narzędziem. Łatwiej wybudować most, drogę czy kupić maszynę do fabryki, niż przygotować i przeprowadzić serię dobrych szkoleń. To jest sposób na kształtowanie postaw sprzyjających rozwojowi przedsiębiorczości. W minionych latach były już do wykorzystania środki dla osób fizycznych, które chciały otworzyć własną działalność gospodarczą. Najpierw były pieniądze na szkolenie, później na zakup urządzeń i wreszcie na utrzymanie w pierwszych miesiącach istnienia. W latach 2007-2013 będzie podobnie. Różnica polega na tym, że tym razem tych pieniędzy będzie bez porównania więcej. Przypomnę, że stworzono nawet specjalny departament w Urzędzie Marszałkowskim, by lepiej wykorzystać te środki.

– Tylko czy te pieniądze, dostępność, wykorzystanie już się przekładają na rozwój przedsiębiorczości? Czy można już doszukać się takich związków pomiędzy poszczególnymi funduszami?

– Niestety, nie ma takiego związku, i jest to chyba jedno z większych niepowodzeń. Europejski Fundusz Społeczny nie znalazł wspólnego języka z Europejskim Funduszem Rozwoju Regionalnego. Powód jest banalny – centralizacja. Programy, które wdrażaliśmy na poziomie regionalnym, nie były naszymi programami. Nie uwzględniały pomorskiej specyfiki, a tym bardziej poszczególnych subregionów. To były programy wymyślone w Warszawie i miały wszędzie pasować. Jedno z najtrudniejszych zadań, które nas czeka, to właśnie znalezienie wspólnego języka. Trzeba przełożyć ogólne założenia na potrzeby lokalnych rynków pracy.

– Przyjrzyjmy się przedsiębiorstwom z tych lokalnych biegunów wzrostu. Na jakie cele najczęściej tamtejsze firmy potrzebowały dofinansowania z funduszy europejskich?

– Jeżeli pyta pan o innowacyjność, trzeba pamiętać, jak bardzo nieprecyzyjne jest to określenie. Niemal każda inwestycja w dotychczas składanych wnioskach miała charakter innowacyjny. W Regionalnym Programie Operacyjnym bardzo wyraźnie została oddzielona grupa projektów, czy też potencjalnych beneficjentów, którzy potrzebują pieniędzy na nowe inwestycje, od tej, w której innowacyjność będzie rzeczywiście oznaczała nową jakość, nowe pomysły, nowe technologie. Środki będą tak rozdzielone, by na przykład nie konkurowali ze sobą przedsiębiorstwa tworzące we współpracy z Politechniką nowe bezprzewodowe systemy łączności oraz szewc potrzebujący nowej maszyny.

– Jaki był do tej pory udział projektów rzeczywiście innowacyjnych?

– Niestety, na palcach jednej ręki można policzyć projekty, które można by uznać za rewolucyjne, wnoszące naprawdę coś nowego. Przeważająca większość mikroprzedsiębiorstw, a dla nich w dużym stopniu były te pieniądze przeznaczone, koncentrowała się na zakupie kas fiskalnych, komputerów, maszyn, budowie nowych hal. Taki właśnie był ZPORR. Zostały jednak z tego wyciągnięte wnioski i stąd podział środków.

– Czy wspierając pomorskie przedsiębiorstwa, zwłaszcza te poza Trójmiastem, skorzystano z okazji i przeprowadzono badania, na jakie cele te pieniądze zostały przeznaczone? Byśmy się dowiedzieli, w jakim stopniu wykorzystano je tak, by za kilka lat były owoce w postaci nowych pomysłów, nowych produktów, czegoś, co będzie miało rzeczywiście innowacyjny charakter?

– Tu jest ten sam kłopot, który Urząd Marszałkowski miał z projektami infrastrukturalnymi. Skala potrzeb była i jest tak ogromna, że przedsiębiorca, wójt lub burmistrz musi najpierw myśleć o zaspokajaniu podstawowych potrzeb. Właściciel firmy przede wszystkim chce zastąpić zużyte maszyny, a dopiero później myśli o nawiązywaniu współpracy z ośrodkami naukowymi.

– Na jakie pieniądze w Regionalnym Programie Operacyjnym w latach 2007-2013 mogą liczyć firmy innowacyjne?

– Pięciokrotnie większe niż środki, którymi dysponowaliśmy na wszystkie przedsiębiorstwa w latach 2004-2006. Na przykład na działanie 1.2. zarezerwowano kwotę ponad 26 milionów euro i – żeby nie było wątpliwości – zostało ono precyzyjnie nazwane „działaniem innowacyjnym”. Tam zostaną zapisane ścisłe kryteria, tak by wspierane były rzeczywiście najnowsze technologie.

– Jednak pieniądze z Unii Europejskiej, także na rozwój przedsiębiorczości, to narzędzie w ręku samorządu województwa. Co zaś do tej pory robiły samorządy gminne, powiatowe, by rozruszać lokalną gospodarkę, przyciągnąć inwestorów?

– Niestety niewiele, poza nielicznymi wyjątkami kończyło się na deklaracjach. W ramach Agencji Rozwoju Pomorza prowadzimy Centrum Obsługi Inwestora. Ma ono między innymi pomóc chętnym w znalezieniu najlepszego miejsca, oczywiście w naszym województwie. Inwestor przychodzi z określonymi potrzebami i nasze centrum stara się wyszukać dla niego najlepszą lokalizację. Wydawało się, że mamy wiele tego typu miejsc. Kiedy jednak ktoś się pojawia i zaczynamy rozmowy z poszczególnymi wójtami lub burmistrzami, to niekiedy mamy wrażenie, że zupełnie nie są tym zainteresowani. Nie chodzi nawet o stworzenie infrastruktury, ale choćby o przygotowanie odpowiednich planów zagospodarowania. Będziemy też wspierać samorządy i chcemy przeprowadzić akcję informacyjną, bo może tutaj leży przyczyna tej pasywności. Chcemy także badać trendy i zainteresowania przedsiębiorców. Na tej podstawie będziemy mogli określić związek między postawą samorządów a rozwojem firm, ich innowacyjnością.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wsparcie nie tylko dla metropolii

Z Radomirem Matczakiem , Zastępcą dyrektora Departamentu Rozwoju Regionalnego i Przestrzennego Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk

– Regionalny Program Operacyjny, czyli sposób wydawania unijnych pieniędzy w latach 2007-2013 na Pomorzu, obejmuje wiele dziedzin życia. Czy wśród nich są potrzeby małych ośrodków, rozwój lokalnych gospodarek?

– Tak, w RPO ulokowaliśmy to na dwóch poziomach. W jednym umieściliśmy 12 największych miast, w tym obszar metropolitalny. Drugi poziom obejmuje pozostałe miasta. Jednym z celów takiego podziału było wykluczenie konkurencji największych miast z tymi małymi. Wyciągnęliśmy wnioski z poprzedniego okresu programowania. Wtedy projekty z mniejszych ośrodków miały niewielkie szanse na wygraną, gdyż efektywność wydatkowania jest u nich zawsze mniejsza niż np. w Gdańsku czy Gdyni.

– Takich wniosków, które należałoby wyciągnąć ze ZPORR-u, jest na pewno więcej. Zastanawiające są choćby duże różnice pomiędzy samorządami w skuteczności zdobywania unijnych pieniędzy. Czy zostało to jakoś uwzględnione w programie na lata 2007-2013? – Nie ma takiej kategorii „obszary ubiegające się mało skutecznie o środki unijne”. Co nie oznacza, że ich naprawdę nie ma. Chociaż mamy największy w Polsce odsetek gmin, które otrzymały dofinansowanie z Unii Europejskiej na swoje projekty – 9 na 10 gmin skorzystało z tej możliwości – to jednak nie wszyscy te środki zdobyli. Jak wspomniałem, nie mogliśmy wprowadzić kategorii „obszary ubiegające się mało skutecznie o środki unijne”, zatem poradziliśmy sobie inaczej. Wskazaliśmy 43 gminy w województwie, które zostały określone jako „obszary słabe strukturalnie”. Uwzględniliśmy różne wskaźniki, jak na przykład wyższy niż średnia wojewódzka wskaźnik bezrobocia, dochody niższe niż ta średnia, a także większa liczba osób objętych pomocą społeczną. Te gminy mają liczne preferencje w poszczególnych częściach programu, na przykład jako jedyne mogą się ubiegać o środki na rozbudowę i modernizację sieci energetycznej.

– To chyba jeden z dylematów, które trzeba rozwiązać, tworząc taki program. Czy powinny być preferencje dla tych, którzy słabo wypadli? To w pewnym sensie karanie tych, którzy skutecznie zabiegali o unijne pieniądze. Nie mówiąc już, że pula dla tych „mało skutecznych” może być po prostu niewykorzystana.

– Częściowo się z tym zgadzam. Trzeba jednak pamiętać, że nasz program ma charakter regionalny i musimy spojrzeć na to z innej perspektywy. Szacowaliśmy, ile unijnych pieniędzy mamy szansę zdobyć w naszym województwie w latach 2007-2013. Przy dobrym scenariuszu to ponad 5 miliardów euro. Regionalna część jest warta 895 milionów euro, czyli niespełna 20 procent tego, co – miejmy nadzieję – do nas trafi.

– Tylko że przeważająca większość powędruje do największych samorządów, na największe projekty.

– I właśnie rolą programu regionalnego jest wsparcie tych słabszych, by nie dochodziło do coraz większego rozwarstwienia. Ten program ma charakter spójnościowy, podczas gdy w programach krajowych dominować będą projekty zorientowane na zwiększanie konkurencyjności. Program regionalny musi w dużo większym stopniu niż programy krajowe uwzględniać wewnętrzne zróżnicowanie danego województwa i powstrzymywać narastanie różnic. Dlatego obok takich elementów, jak innowacyjność, przedsiębiorczość, kompetencje mieszkańców, atrakcyjność osiedleńcza i turystyczna, mamy wsparcie dla obszarów przeżywających różne kłopoty. Regionalny Program Operacyjny we współpracy z Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich oraz regionalnym komponentem Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki powinny sobie z tym poradzić.

– Domyślam się, że wcześniej dokonaliście szczegółowej analizy wskaźników z całego województwa i można teraz precyzyjnie określić, dlaczego niektóre subregiony, miasta powiatowe czy niekiedy gminy rozwijają się dużo lepiej, inne zaś słabo?

– Między subregionami, czyli grupami powiatów, nie narastają różnice. Trójmiasto ma oczywiście dominującą pozycję, ale już się nie oddala od reszty, jak to miało miejsce kilka lat temu. Trudno powiedzieć, czy to dobrze, czy źle, ale tak właśnie jest. Natomiast wewnątrz subregionów widać, jak duże znaczenie ma peryferyjne położenie. Spośród tych 43 gmin wskazanych jako obszary słabe strukturalnie prawie wszystkie są położone na granicach województwa. To ma wpływ zarówno na poziom zatrudnienia, wykształcenia, jak i na jakość życia. Często nie ma tam żadnego miasta, które by było lokomotywą. Przykładem jest Bytów, który w przeciwieństwie do Człuchowa i Chojnic nie jest lokalnym biegunem wzrostu. Podobną sytuację mamy w Nowym Dworze Gdańskim.

– Tej tezie przeczy jednak Kwidzyn, wspomniane Chojnice, Człuchów. Nowy Dwór położony blisko Gdańska, doskonale skomunikowany, nie potrafi wykorzystać swoich atutów. – Rzeczywiście Nowy Dwór Gdański to jedyne miasto położone w bezpośrednim sąsiedztwie aglomeracji, które nie potrafi wykorzystać możliwości, jakie daje dobra lokalizacja. Kwidzyn, Człuchów, Chojnice przeczą również tej tezie, chociaż niestety gminy sąsiadujące z tymi miastami już mocno odstają. Te miasta są lokalnymi biegunami wzrostu, ale ich siła oddziaływania nie jest jeszcze duża.

– Te lokalne bieguny chyba dużo bardziej wysysają najbliższe otoczenie niż na przykład aglomeracje. Miasta i gminy obok Trójmiasta korzystają z tego sąsiedztwa, gminy graniczące choćby z Kwidzynem już nie. Czy w RPO są na to jakieś recepty?

– Kilka przykładów. Wspieranie inwestycji w małych firmach, w mikroprzedsiębiorstwach, będzie aktywniejsze na obszarach odległych od Gdańska i Gdyni, a zwłaszcza na wspomnianych obszarach słabych strukturalnie. Projekt związany z dostępem do szerokopasmowego internetu będzie przede wszystkim realizowany poza dużymi miastami. Tak samo rozwój dróg i kolei zostanie wsparty przez program regionalny głównie na terenach pozaaglomeracyjnych. Chcemy w ten sposób poprawić dostęp do rynków pracy, edukacji, obszarów atrakcyjnych turystycznie, cennych przyrodniczo. Celem jest wzmocnienie roli miast powiatowych, by właśnie pełniły rolę lokalnego bieguna wzrostu lub – jak w przypadku Kwidzyna – nawet subregionalnego. Kluczem do sukcesu na obszarach wiejskich jest dobrze sprofilowana i zaadresowana pomoc publiczna w ośrodkach, które mają ciągnąć cały powiat czy dany obszar. Nie rozwiążemy problemu obszarów wiejskich, inwestując wyłącznie w wieś.

– Naszą rozmowę zdominowała infrastruktura. Jednak to nie jedyny filar tworzenia i wsparcia lokalnych biegunów wzrostu. Sporo pieniędzy otrzymają przedsiębiorstwa, i to nie tylko z programu regionalnego. Niezwykle istotną częścią ma być Europejski Fundusz Społeczny.

– Mówiąc właśnie o kapitale ludzkim w ujęciu regionalnym, zaryzykuję tezę, że sukces tego przedsięwzięcia, komponentu regionalnego Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki, jest nawet ważniejszy niż Regionalny Program Operacyjny. Zazwyczaj koncentrujemy się na wsparciu przedsiębiorstw i tworzeniu infrastruktury, zapominając o kapitale ludzkim. A to właśnie on jest fundamentem, na którym powinniśmy budować spójność naszego regionu i naszą konkurencyjność. Ten program także przewiduje preferencje dla wzmacniania obszarów słabszych. Zatem również jest bardziej programem spójnościowym niż prokonkurencyjnym. Czas więc przestać traktować Europejski Fundusz Społeczny jako zło konieczne, z przeświadczeniem, że jakoś trzeba te pieniądze wydać. Myślę, że Powiatowe Programy na Rzecz Spójności Społecznej i Zatrudnienia przyniosą wymierne efekty i uda się zrealizować projekty, które są potrzebne, zwłaszcza w niektórych częściach województwa.

– W przypadku każdej z tych trzech części bardzo ważne będzie wykonanie i jestem pewien, że samorządy dobrze sobie poradzą z infrastrukturą, przedsiębiorcy również staną na wysokości zadania. Jedynie realizacja Kapitału Ludzkiego budzi wątpliwości.

– Niestety, zdarzają się przypadki bezsensownego wydawania pieniędzy z Europejskiego Funduszu Społecznego i mamy świadomość, że nie unikniemy tego w przyszłości. Różnica, która – mam nadzieję – pomoże nam uniknąć wielu dotychczasowych błędów, polega na tym, że do tej pory był to program krajowy, a teraz mamy swoją część regionalną i z wkładem własnym jest to 375 milionów euro. Oprócz tego, że mamy określone cele regionalne, przygotowaliśmy również priorytety powiatowe. Sensowne wykorzystanie tych środków będzie w dużym stopniu zależało od tego, jak sobie poradzą poszczególne powiaty z najważniejszymi wyzwaniami. Zostały też przygotowane narzędzia, dzięki którym chcemy się zabezpieczyć przed niekorzystnymi zjawiskami. Powstanie na przykład jeden regionalny system stypendialny.

Kolejna rzecz, środki Europejskiego Funduszu Społecznego mogą być częściej wydawane na uzupełnienie tzw. działań miękkich działaniami twardymi, stricte inwestycyjnymi. Jeżeli na przykład mamy ciekawy pomysł związany z kształceniem ustawicznym, to możemy także sfinansować modernizację lub nawet budowę warsztatów, w których będzie się odbywała praktyczna część przygotowania do nowego zawodu. Jest też szansa, że dystrybucja środków dla tych, którzy się uczą, będzie efektywniejsza, a pieniądze przepływające w przyszłości przez Powiatowe Urzędy Pracy będą lepiej wydawane. Rośnie też świadomość wagi tych środków i powstają coraz ciekawsze pomysły. Kluczem do sukcesu będzie postawa lokalnych samorządów oraz organizacji pozarządowych. Może te ostatnie, dzięki pieniądzom z Europejskiego Funduszu Społecznego, przejmą część zadań, którymi dziś zajmuje się administracja rządowa i samorządowa. Mam na myśli głównie wspieranie przedsiębiorczości i innowacyjności. Jest jeszcze jeden powód, który pozwala spoglądać z pewnym optymizmem w przyszłość. Liczba pomysłów na projekty, a także ich jakość, jest dużo większa i lepsza niż się spodziewaliśmy.

– Czy w RPO jest miejsce na rozwijanie przedsiębiorczości, zachęcanie do innowacyjności poza największymi miastami?

– Już wspominałem o wspieraniu mikroprzedsiębiorstw poza Trójmiastem. Podobnie będzie wspomagane szkolnictwo wyższe. Również innowacyjne projekty, jak choćby inkubatory przedsiębiorczości, mogą być realizowane poza aglomeracjami. Zarezerwowane zostały także pieniądze na tworzenie i działalność regionalnych lub subregionalnych klastrów. Nie widać natomiast dużego zainteresowania środkami z RPO na wspieranie innowacyjności poza największymi miastami.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Trzeba cały czas uciekać do przodu

Z Leszkiem Czarnobajem , Wicemarszałkiem Województwa Pomorskiego, byłym starostą i burmistrzem Kwidzyna, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

– Bliskość aglomeracji to najczęściej wymieniany powód rozwoju mniejszych ośrodków. Tymczasem Kwidzyn ma daleko do najbliższego centrum, no i dogodne położenie komunikacyjne też nie jest jego mocnym punktem.

– Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową zrobił pierwszy ranking atrakcyjności, byliśmy w trzeciej lidze. To, co się dzisiaj dzieje w Kwidzynie, na terenie powiatu kwidzyńskiego, rzeczywiście nie ma nic wspólnego z dobrym położeniem. Kiedy na chłodno porównuje się tzw. parametry, czyli właśnie położenie, poziom wykształcenia, infrastrukturę, to widać, że wiele miast w województwie pomorskim ma lepsze warunki. Wtedy, na początku lat dziewięćdziesiątych, miasta z naszego regionu były w pierwszej lidze, ale nadal pozostają w lidze marzeń, bo nie są spełnione w sensie rozwoju gospodarczego, choćby takiego, jaki cechuje Kwidzyn.

– Jeżeli już wiemy, co nie miało większego wpływu na dzisiejszy charakter, dzisiejsze znaczenie Kwidzyna, to co miało?

– Położenie oczywiście ma znaczenie, bo trudno sobie wyobrazić gminy, które leżą wokół Trójmiasta i nie odczuwają wpływu gospodarki aglomeracji. Natomiast gminy i powiaty leżące dalej od Gdańska i Gdyni mają gorszą komunikację, położenie, infrastrukturę. Jeżeli chcą przyciągać inwestorów, muszą wykorzystywać inne czynniki. Trzeba też podkreślić, że te czynniki się zmieniają. Coś, co było ważne, a nawet decydujące wczoraj, dzisiaj ma już drugorzędne znaczenie. Należy szukać nowych zachęt, gdyż nie ma szczęścia danego raz na zawsze. Kwidzyn na początku lat dziewięćdziesiątych budował i promował swoje mocne strony. Dzięki temu stał się ważnym biegunem rozwoju gospodarczego w województwie pomorskim, a nawet szerzej, bo promieniuje na kujawsko-pomorskie i warmińskomazurskie. Dobrym miernikiem tego znaczenia jest liczba podmiotów zewnętrznych, które się osiedliły w Kwidzynie. To jest czołówka nie tylko w naszym województwie, ale też w kraju.

– Nadal jednak nie wiem, co spowodowało taki sukces, że Kwidzyn jest dzisiaj wymieniany w czołówce biegunów wzrostu naszego regionu.

– Zaczęliśmy od budowania klimatu i wyznaczenia sobie celów w długiej perspektywie. Zaraz na początku postanowiliśmy, że wszystko, co jest związane z prywatyzacją, przekształceniami własnościowymi nie będzie wyłącznie hasłem. Ta sama zasada obowiązywała w edukacji; chodziło o stworzenie i wykorzystanie tego, co teraz nazywa się kapitałem ludzkim. Również ulgi podatkowe dla przedsiębiorców były i są dostępne dla niemal każdego. Pamiętajmy, że ustanowienie ulg w podatku od nieruchomości na początku powojennej samorządności było jakąś atrakcją. Dzisiaj nie jest żadnym argumentem dla przedsiębiorstw szukających miejsca pod nowe inwestycje. Zatem ciągle musimy dokładać nowe elementy. Trzeba budować infrastrukturę, i to nie tylko drogową, ale także społeczną, wypoczynkową, a nawet obywatelską. Na początku lat dziewięćdziesiątych mieliśmy pięć, może sześć organizacji pozarządowych. Dzisiaj Kwidzyn ma ich ponad 180. Ułatwienia dla przedsiębiorców nie mogą być pustym hasłem. Kiedy Philips miał podjąć decyzję, gdzie zbuduje swoją fabrykę, prezes Gołyga zadał trzy pytania burmistrzowi pobliskiego miasta, które również starało się ściągnąć tego inwestora: „Koncern chce kupić grunty, ile musi czekać?” Ów burmistrz szybko oszacował, ile czasu zajmie zmiana planu oraz pozostałe przygotowania i odpowiedział, że pół roku. My byliśmy gotowi w ciągu trzech tygodni. Czyli – – – zaprocentowało zarówno przygotowanie merytoryczne, jak i wcześniej opracowane plany zagospodarowania przestrzennego, kadra obsługująca inwestorów, urząd rozpatrujący szybko i sprawnie wnioski. To ma zwykle większe znaczenie niż ulgi. Następne pytanie prezesa dotyczyło poziomu edukacji. Ile osób wyjeżdża na studia, jaki jest system stypendialny, jak zachęcamy kończących studia do powrotu. Kolejna rzecz, o którą pytał pan Gołyga, to liczba oddawanych mieszkań. W połowie lat dziewięćdziesiątych byliśmy w krajowej czołówce. Dla dużego inwestora, szczególnie z branży IT, jest bardzo ważne, by ludzie ściągani do pracy mieli gdzie mieszkać. Z tego samego powodu ważna jest infrastruktura sportowa i kulturalna.

– To są potrzeby, oczekiwania dużego inwestora, kogoś, kto potrzebuje kilkuset, a nawet kilku tysięcy osób do pracy. Mali przedsiębiorcy, firmy rodzinne, zwłaszcza będące własnością mieszkańców, chyba mają inne potrzeby.

– Podobne oczekiwania mają firmy zatrudniające 10 osób jak i 1000 pracowników. Urzędnicy muszą być życzliwi dla każdego z tych inwestorów. Zdaję sobie sprawę, że w latach dziewięćdziesiątych nie wszystkie oczekiwania mogliśmy spełnić. Jednak troska o inwestorów, pomoc w pokonywaniu barier, zaangażowanie mają fundamentalne znaczenie. Trzeba też pamiętać, że na duże inwestycje jest mało miejsca. Jeżeli w Kwidzynie jest dwóch czy trzech inwestorów, to następny się nie zmieści. Kolejna fabryka na dwa i pół tysiąca miejsc spowodowała, że miasto i powiat mają kłopoty z kadrą. Dlatego dzisiaj trzeba bardzo mocno się zaangażować w przygotowanie jak najlepszych warunków dla małych i średnich przedsiębiorstw. Musimy też pamiętać, że jeśli duży inwestor odejdzie w inne miejsce, możemy mieć tragedię. Dlatego trzeba cały czas uciekać do przodu. Kilka lat temu pojawił się pomysł budowy parku naukowo-technologicznego z inkubatorem przedsiębiorczości, w który mocno się zaangażowały samorządy powiatu kwidzyńskiego. W ten sposób chcemy pomagać początkującym firmom. To będzie też dobry sposób na przekazywanie informacji, pokazanie, gdzie i jak można zdobyć unijne pieniądze. Najtrudniej jest pozyskać taką wiedzę małym firmom, i to do nich adresowana będzie większość programów. Jak widać, rozpoczęliśmy od ulg podatkowych, a doszliśmy do parku naukowo-technologicznego. Oczywiście pomiędzy nimi było i nadal jest wiele zachęt dla przedsiębiorców.

– Jakie narzędzia powinny dobierać samorządy, by tych lokalnych biegunów wzrostu było więcej, by rozwijać małą i średnią przedsiębiorczość, by mieszkańców danej gminy zachęcać do aktywności na tym polu?

– Wystarczy spojrzeć na mapę z naniesionymi biegunami, na której widać, niestety, jak nierówno rozwijają się poszczególne powiaty, a w powiatach poszczególne gminy. Czasami między sąsiadującymi ze sobą miejscowościami lub gminami są ogromne różnice. Zależy to od kilku czynników. Między innymi od aktywności, pomysłowości, nowoczesności i – co tu kryć – pracowitości władz samorządowych. Jeżeli wójt lub burmistrz uważa, że jego głównym zadaniem jest dostarczanie wody i odbiór ścieków, łatanie dziur w drogach i budowa nowych chodników, to nie ma mowy o rozwoju. To jest tylko konserwacja istniejącego stanu rzeczy. W krótkiej perspektywie różnic nie widać, ale w długiej te nożyce się rozwierają coraz bardziej. Lokalna władza musi przejawiać inicjatywę i szukać nowoczesnych sposobów wspierania przedsiębiorczości. Kiedyś za jednego zatrudnionego bezrobotnego firma dostawała ulgę podatkową i myśmy tak właśnie zachęcali do przyjmowania ludzi. Dzisiaj to już nie jest skuteczne narzędzie. Teraz trzeba szukać nowych rozwiązań i jednym z nich jest właśnie park naukowotechnologiczny. Tam trzeba stworzyć warunki do wspierania rozwoju nowych firm, i to najlepiej takich, które będą się zajmowały nowymi technologiami. Tam będziemy ściągać tzw. kapitał naukowy wspierający innowacyjność. Tam wreszcie będzie infrastruktura w postaci dróg, pomieszczeń, ale też pomocy prawnej. Ktoś, kto ma pomysł, znajdzie w tym miejscu przychylność i wsparcie. Nie każdy przecież jest urodzonym przedsiębiorcą, nie każdy ma takie tradycje i nie każdy potrzebną wiedzę zdobędzie w szkole. Musi powstać system wspomagający z poręczeniami, kredytami dla zaczynających i, nie kryjmy, czasami też dla ryzykownych przedsięwzięć.

– Wspominał pan, w jakich okolicznościach Philips inwestował w Kwidzynie. Jedno z pytań dotyczyło możliwości kadrowych, kwalifikacji zawodowych, a także, jak przypuszczam, chęci do pracy. Jakie znaczenie dla gospodarki ma poziom kształcenia w subregionach oddalonych od Trójmiasta?

– To jeden z ważniejszych elementów. Zachęcam wszystkich do obserwowania poziomu wykształcenia, do śledzenia losów absolwentów, do budowania systemów wsparcia, by jak najwięcej młodych ludzi szło na studia i jak najwięcej wracało po ich ukończeniu. Kiedy wrócą? Wtedy, kiedy będą na nich czekały miejsca pracy, kiedy będą dobre szkoły, kiedy będą mieli gdzie mieszkać, odpocząć i się rozerwać. Proszę sobie wyobrazić, że w Kwidzynie około 20 procent młodzieży uprawia sport w klubach. Zatem jak najwyższy poziom kształcenia trzeba wspierać na przykład poprzez sport. Należy nieustannie przyglądać się szkołom, sprawdzać w niezależny sposób ten poziom nauczania. Kiedy są sygnały, że dzieje się coś złego, należy błyskawicznie reagować. I to jest proces ciągły. Dobra edukacja wymaga dobrego i nieustannego monitorowania szkół i absolwentów. Ludzie kończący szkoły o wysokim poziomie kształcenia będą zakładać własne firmy, działać w organizacjach społecznych, wspierać inne pomysły. Nie będą społecznością roszczeniową.

– W latach dziewięćdziesiątych samorządy nie przykładały zbyt wielkiej wagi do tego, jacy absolwenci opuszczają szkoły zawodowe, licea czy technika. Później przyszła reforma oświaty, która, jak często słyszę od przedsiębiorców, znacznie obniżyła poziom kształcenia zawodowego i technicznego.

– Moim zdaniem samorządy już zrozumiały znaczenie wysokiego poziomu kształcenia. W Kwidzynie w 1995 roku jako jeden z pierwszych samorządów gminnych przejęliśmy szkoły średnie. Chcieliśmy mieć wpływ na poziom szkolnictwa. Chcieliśmy również w nie inwestować, tworzyć odpowiedni klimat dla zdobywania wiedzy, by jak najwięcej ludzi kończyło szkoły uzyskaniem matury i jak najwięcej szło na studia.

– Wspominał pan o parku naukowo-technologicznym, który powstanie w Kwidzynie. Jednak czy takie inicjatywy przełamią pewną niechęć świata biznesu i nauki i czy to będzie odpowiedź na realne potrzeby przedsiębiorców?

– Te potrzeby się zmieniają. W latach 2001-2002, kiedy rodził się pomysł stworzenia tego parku, na czterdziestu zaproszonych przedsiębiorców przychodziło dziesięciu, czasami dwunastu. I to jest chyba skala zapotrzebowania na szeroko rozumianą innowacyjność. Przedsiębiorcy działający dzisiaj na rynku często myślą, że jeżeli mają pełen portfel zamówień, to nie muszą się martwić o przyszłość. Ale takie sytuacje nie są dane raz na zawsze. Trzeba myśleć o przyszłości i to powinno być udziałem organizacji zrzeszających przedsiębiorców i samorządy. Razem powinni szukać nowych pomysłów i tworzyć infrastrukturę, klimat z myślą o dniu jutrzejszym.

– Pojawił się jeszcze jeden element, i to bardzo wymierny – pieniądze z Unii Europejskiej. Można je z grubsza podzielić na trzy segmenty: wspieranie przedsiębiorczości, budowanie infrastruktury i kapitału ludzkiego. Jak te pieniądze powinny być wykorzystane przez lokalne samorządy?

– Mamy trzy możliwości: pierwsza to bezpośrednie, kapitałowe wsparcie działalności i rozwoju dzisiaj funkcjonujących firm, drugie to wsparcie innowacyjności danej firmy, wreszcie trzecie to cała innowacyjna gospodarka. Bardzo ważne jest stworzenie powiatowych struktur, które będą służyły pomocą firmom chcącym skorzystać z unijnego wsparcia. To stosunkowo proste, trudniej przekształcić daną firmę tak, by mogła się ubiegać o pieniądze z tych funduszy. Dlatego potrzebna jest pomoc właśnie w tym miejscu. Wreszcie tym trzecim elementem jest tworzenie parków naukowotechnologicznych. W województwie pomorskim chcemy zbudować całą sieć takich parków.

Mówiąc o edukacji, nie wspomniałem o jeszcze jednej rzeczy. W kwidzyńskich szkołach, podobnie jak w wielu szkołach w całej Polsce, obchodzi się dzień przedsiębiorczości. Zawsze starałem się uczestniczyć w takich uroczystościach; co roku są lepsze. Musimy przełamać istniejącą barierę psychologiczną związaną z zakładaniem własnej firmy. W Stanach Zjednoczonych na dziesięciu absolwentów szkół wyższych dziewięciu myśli o własnej firmie, w tzw. krajach starej Unii Europejskiej czterech, a w Polsce jeden. Dlatego tak ważne jest wpajanie w szkole przedsiębiorczości oraz stworzenie systemów pomocy dla tych, którzy podejmują takie wyzwanie.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Postawa samorządów ma znaczenie

Z Wiesławem Szajdą , Prezesem Pomorskiej Izby Rzemieślniczej Małych i Średnich Przedsiębiorstw, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

– Przedsiębiorcy mają bardzo różne zdanie o samorządach. Pan ma firmy w kilku gminach, zatem i szersze spojrzenie na relacje przedsiębiorstwa – samorządy. Jest jakiś uniwersalny model?

– Postawa samorządów jest bardzo zróżnicowana. Są takie gminy jak Żukowo, Kolbudy, gdzie samorządy wspierają przedsiębiorczość. Natomiast to, co się dzieje w gminach powiatu nowodworskiego czy w południowej części powiatu tczewskiego, nie jest najlepszym przykładem. Mam firmy w gminie Ostaszewo oraz Gniew i nie widzę zainteresowania nimi, a tym bardziej wsparcia ze strony samorządów. Jesteśmy traktowani wyłącznie jako źródło przychodów do budżetu gminy.

– Wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci pytani o wsparcie, jakiego udzielają firmom, gorąco zapewniają o wyjątkowej troskliwości i pomocy. Nie mogą zrozumieć, dlaczego na ich terenie jest tak mało inwestorów, skoro mają tyle ulg.

– To są puste deklaracje. Płacę takie same podatkiw Ostaszewie jak ci, którzy prowadzą działalność w Gdańsku więc mówienie o ulgach jest mydleniem oczu. Warto zwrócić uwagę, że często tworzymy firmy w rejonach o wysokim bezrobociu. W moich trzech firmach łącznie pracuje prawie 140 osób i cały czas organizujemy nowe stanowiska pracy i szukamy chętnych. Powinniśmy być postrzegani jako siła napędowa tych gmin oraz powiatów o dużym bezrobociu. Rzeczywistość bywa jednak inna, dla nas czasami smutna.

– Chcąc zainwestować w danej gminie, ma pan określone oczekiwania. Co samorządy powinny zrobić wcześniej, nim pan do nich przyjdzie?

– Przede wszystkim powinny stworzyć korzystne dla inwestorów warunki. Muszą przygotować plany zagospodarowania przestrzennego, powinna być odpowiednia infrastruktura i pomoc przy pokonywaniu biurokratycznych barier. Bardzo by się też przydało wsparcie w promocji. A jaka jest rzeczywistość? Od dwóch lat próbuję uruchomić ośrodek szkoleniowy przy mojej firmie. Nie mogę się przebić przez kolejne odwołania i nie mogę rozpocząć budowy. Chcę również postawić magazyn. Niby nie powinno być problemów, bo teren został przeznaczony pod inwestycje, ale jednak jakieś problemy się pojawiają. Jestem tym już tak zmęczony, że poważnie zastanawiam się nad przeniesieniem firmy do Gdańska. To szokuje, że w gminach, które bardzo potrzebują przedsiębiorców, które mają duże bezrobocie, jesteśmy tak zniechęcani.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Oczami praktyków

Z Andrzejem i Tadeuszem Bigusami, właścicielami sierakowickiej firmy BAT, handlującej materiałami budowlanymi, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Kilkanaście oddziałów na terenie całego województwa. To chyba dobra okazja, by się przyjrzeć, jak rozwijają się lokalne gospodarki i jak zachowują się samorządy.

Tadeusz Bigus: Dobra, bo korzystna sytuacja na rynku powoduje duże zainteresowanie materiałami budowlanymi. Wiele firm szuka też dla siebie nowego miejsca i widać, jak różnie zachowują się samorządy. Chętnie sięgam po przykład kościerski. Kiedy po raz pierwszy zapytaliśmy o tereny pod inwestycje, powiedziano nam, że w krótkim czasie będą przetargi. Kupiliśmy działkę i zapewniono nas, że w ciągu dwóch lat teren ten zostanie uzbrojony, będzie kanalizacja sanitarna, wodociąg, utwardzone drogi. I tak się stało. Więc kiedy rozpoczęliśmy budowę, teren był już przygotowany. Nie tylko my na tym skorzystaliśmy, w tej części Kościerzyny jest kilkaset działek zarówno dla firm, jak i pod domy jednorodzinne. Usłyszeliśmy też od burmistrza zapewnienie, że jeżeli tylko będą jakieś problemy, natychmiast mamy się zgłaszać do niego osobiście.

– Rzeczywiście przeszkody były pokonywane od ręki?

– Tak było, gdy przedłużało się podłączenie do wodociągu i kanalizacji. Oczywiście była to normalna droga wyznaczana przez obowiązujące prawo i procedury, ale bez czekania do ostatniego dnia, kiedy upływa termin na odpowiedź.

– Kościerzyna to przykład pozytywny, ale czy reprezentatywny dla pomorskich gmin?

Andrzej Bigus: Samorządy zwykle starają się pomagać przedsiębiorcom, którzy chcą działać na ich terenie. Czasami jednak przekracza to ich możliwości. Ponieważ sam mam doświadczenie samorządowe, wiem, że ulgi dla podatników są bardzo bolesne dla gmin, gdyż równowartość ulg państwo odejmuje od subwencji. Czyli samorząd traci niejako dwukrotnie, chcąc pomóc przedsiębiorcy.

– Jako firma handlowa macie swoje preferencje i podejrzewam, że większym zainteresowaniem cieszą się miejsca o prężniejszej gospodarce?

– Oczywiście, patrzymy na dany teren oceniając, w jakiej odległości są nasze oddziały, jaka jest liczba mieszkańców, jakie miejscowości są w określonym promieniu i czy są odpowiednio przygotowani ludzie. Duże znaczenie ma ilość i jakość inwestycji w tym rejonie oraz rokowania na przyszłość. Pytamy na przykład o roczną liczbę wydawanych pozwoleń na budowę. Próbujemy ocenić perspektywy mieszkańców i czy będą oni w przyszłości inwestowali.

– Czyli wygrywają miejscowości, które mają prężniejszą gospodarkę i w których ludzie są bogatsi?

– Zawsze pytamy, ile jest podmiotów gospodarczych w danym rejonie, jakie to firmy, w jakiej kondycji. Patrzymy też, jakim sprzętem dysponują przedsiębiorstwa budowlane. Irlandczycy kiedyś nam mówili: „Tam gdzie są żurawie i dźwigi, tam opłaca się instalować”. Najpierw więc oglądamy, a później przystępujemy do rozmów. Efekty oczywiście są różne. W jednym z miast powiatowych mamy gotową od trzech czy czterech lat nieruchomość, ale nie wiemy, czy zostanie tam przeprowadzona kanalizacja, czy będzie przebudowa ulicy. W miejscowym samorządzie nikt nie potrafi nam odpowiedzieć, kiedy to nastąpi. Zdarzają się też przerwy w dostawie energii elektrycznej, ale to już nie jest wina burmistrza czy wójta. Samorządy stawiają czasem warunki, których spełnienie powoduje przyznanie ulg. Tak było niedawno w Lęborku. Burmistrz zapowiedział, że zgodnie z uchwałą zatrudnienie odpowiedniej liczby pracowników oznacza przyznanie ulgi podatkowej. Warunki spełniliśmy i teraz korzystamy z tego ułatwienia. Kolejnym dobrym przykładem jest Pruszcz Gdański, tam inwestorzy są obsługiwani szybko, nie muszą czekać do ostatniego dnia, który przewiduje Kodeks Postępowania Administracyjnego.

– Czy widać, jaki wpływ ma postawa samorządów, ich pomysły na lokalną gospodarkę?

– Jeżeli samorządy przygotowują infrastrukturę na terenach inwestycyjnych, to jest dużo większe zainteresowanie. W Kościerzynie metr uzbrojonego terenu kosztuje ponad 100 złotych i znajdują się chętni. W Bytowie, gdzie od kilku miesięcy działa nasz oddział, nie ma żadnej infrastruktury i chociaż metr gruntu kosztował około 40 złotych, to wiele działek czeka na chętnych. Niekiedy władze gmin i miast nie rozumieją, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie terenów. Patrząc na działalność naszych oddziałów choćby w Gdańsku Kokoszkach, Kościerzynie, Bytowie, Czarnej Dąbrówce oraz Słupsku widzimy, jakie materiały budowlane ludzie wybierają. Jeżeli kupują wyłącznie najtańsze, jest to również skutek pracy samorządów. Dobra współpraca z przedsiębiorcami, zachęty do inwestowania owocują później w postaci szybszego wzrostu miejscowej gospodarki. To jest takie wzajemne nakręcanie koniunktury.

– Gdzie takie sprzężenie występuje?

– Bliższa koszula ciału i dlatego dla mnie dobrym przykładem są Sierakowice. Jest tam coś jeszcze – silna świadomość społeczna, że jeżeli mam wydać swoje pieniądze, to lepiej zrobić to na miejscu, u sąsiada, u znajomego. Kupię u niego na przykład ubrania, wtedy on będzie miał za co wybudować dom i zjawi się u mnie po materiały budowlane. Między innymi dzięki takiemu podejściu jest u nas bardzo dużo firm. Sierakowice są na przykład znane z wielu zakładów usługowych z branży budowlanej. Większość z nich działa w Trójmieście i są tam bardzo wysoko oceniane. Takiemu rozwojowi sprzyja właśnie postawa samorządu, który nie utrudnia życia przedsiębiorcom.

– Czy takie podejście mieszkańców, czyli dajemy zarobić najpierw swoim, ma tak duże znaczenie i czy można je zaobserwować w innych miejscach?

– Taka świadomość nie występuje zbyt często. Dzisiaj dodatkowo utrudnia to sytuacja na rynku: mała liczba wykonawców w stosunku do potrzeb. Jeszcze w ubiegłym roku był to rynek inwestorów, teraz wykonawców. Wspomniałem już o różnicach w kupowanych materiałach. Najzamożniejsi klienci przychodzą do oddziału gdańskiego, w Pruszczu Gdańskim, również w Lęborku, Redzie, i szukają materiałów dobrej jakości,z tzw. górnej półki cenowej. Inaczej jest w Słupsku, Bytowie, Czarnej Dąbrówce, gdzie najchętniej kupowane są najtańsze materiały. Specyficznym przypadkiem są Kartuzy. W tym mieście nie ma gruntów pod budownictwo mieszkaniowe, pod inwestycje, dlatego zainteresowanie nie jest zbyt duże.

– Czyli wszystkie problemy lokalizacyjne, gruntowe, stosunek samorządów do inwestorów osądzacie po ilości i jakości zakupów?

– Oczywiście, widzimy to po sobie i po tym, jak liczni i jak zamożni są nasi klienci. We wspomnianym Bytowie jesteśmy skazani na siebie, musimy uzbroić działkę i może gdy skończymy, sąsiedzi zdecydują się na rozpoczęcie działalności.

– A może zaangażowanie firm w tworzenie warunków rozwoju powinno być aktywniejsze? Poprzez współpracę z samorządami, z innymi przedsiębiorstwami.

– Tak, i są już przypadki, że samorządy spinają grupę inwestorów. Budowlańcy są teraz w wyjątkowo dobrej sytuacji, by inicjować warunki do rozwoju przedsiębiorczości poprzez tworzenie infrastruktury. To ma olbrzymie znaczenie dla małych i średnich firm, które nie mają pieniędzy na takie inwestycje i dlatego czekają.

– Kilka ostatnich zdarzeń wyraźnie nam pokazało, że możemy liczyć wyłącznie na siebie. Jeżeli sami nie zadbamy o stworzenie infrastruktury, to będziemy długo czekać na dobrą wolę wójtów lub burmistrzów. Innym wyjściem jest po prostu szukanie nowego miejsca, gdzie samorząd jest przychylniejszy. Większość przedsiębiorców, gdy napotyka trudności, tak właśnie postępuje. Tym bardziej że coraz więcej samorządów docenia korzyści z dobrej współpracy z firmami, rozumie, że trzeba przygotować tereny pod przyszłe inwestycje.

– Czy w przypadku firm zajmujących się handlem materiałami budowlanymi jakość kształcenia ma wpływ na wybór miejsca do inwestowania?

– Oczywiście, że ma. Jednak ten system w ostatnich latach się rozsypał. Dużo łatwiej znaleźć informatyka niż kogoś przygotowanego do pracy w branży materiałów budowlanych. Brakuje ludzi z wykształceniem zawodowym i średnim technicznym. Rozmawiamy czasami na ten temat z samorządowcami. Coraz częściej rozumieją nasze potrzeby i w szkołach powstają klasy odpowiadające zapotrzebowaniu. Ich absolwenci znajdą u nas zatrudnienie i mam nadzieję, że ta luka zostanie szybko wypełniona.

– Dziękuję za rozmowę.

Skip to content