Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorskie szanse w Chinach

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Z czym w Chinach kojarzy się – od strony gospodarczej i nie tylko – Polska?

Odpowiadając na to pytanie, należy rozróżnić środowisko władzy i tzw. zwykłych obywateli. Bez wątpienia większą wiedzę na temat naszego kraju – polskiej gospodarki oraz sytuacji politycznej – mają środowiska rządowe, centralne instytucje państwowe czy bardziej znaczące chińskie firmy. Jeśli chodzi o społeczeństwo – coraz więcej Chińczyków, głównie z większych ośrodków miejskich, Polska kojarzy się już dziś z europejskim państwem o bogatej kulturze i historii. Jednak dla przeciętnego mieszkańca Państwa Środka, zwykle pochodzącego z prowincji, często nic nie znaczymy, bądź też jesteśmy myleni z innymi europejskimi państwami.

Czy jesteśmy utożsamiani z Unią Europejską, czy traktuje się nas jako zgoła odmienny byt?

Polska jest oczywiście utożsamiana z Unią Europejską, choć funkcjonujemy też mocno w ramach politycznej koncepcji 16+1, grupującej 16 krajów z Europy Środkowo­‑Wschodniej w relacji z Chinami. Strategia polityczna chińskich władz preferuje jednak prowadzenie rozmów z poszczególnymi państwami osobno niż z całym blokiem. Tego typu działanie zwiększa możliwości negocjacyjne i umożliwia łatwiejsze osiągnięcie korzyści przez Chińską Republikę Ludową. Pojedyncze państwo często nie jest w stanie wiele wskórać w rozmowach z ogromem Państwa Środka.

Jak są postrzegane polskie, w tym przede wszystkim pomorskie, firmy w Chinach – czy widzą nas przez pryzmat stereotypów, które przez lata pokutowały chociażby w krajach Europy Zachodniej?

Stereotypy o Polsce mają w Chinach znacznie mniejsze oddziaływanie niż te dotyczące lepiej rozpoznawanych państw zachodnich. Kojarzymy się przede wszystkim z tym, że nasze towary są tańsze od podobnych produktów czy technologii wytworzonych w Europie Zachodniej. W ostatnich latach doszedł do tego jeden pozytywny aspekt, a mianowicie panuje coraz bardziej powszechne przekonanie, że polskie wyroby są zdrowe i dobrej jakości. Cały czas jednak metka bolan zhizao (made in Poland) ma w Chinach o wiele mniejszą renomę niż deguo zhizao (made in Germany).

Jak wiele pomorskich firm jest dziś obecnych w chińskiej gospodarce? Jakie branże reprezentują?

Chiny są najludniejszym krajem świata i drugim pod względem wielkości produktu krajowego brutto państwem globu. Miast o liczbie ludności równej lub większej niż populacja województwa pomorskiego jest tam 50, a o dochodzie równym lub większym od dochodu Pomorza – około 100. Na tak olbrzymim i potężnym organizmie trudno pomorskim firmom w spektakularny sposób odcisnąć swoje piętno. Właściwie jedyną firmą, której się to udało, jest spółka Chipolbrok. Wynika to przede wszystkim z jej statusu jako przedsiębiorstwa założonego przez ministerstwa transportu Polski i Chin w szczególnych dla Państwa Środka latach 50. ubiegłego wieku.

Jeśli chodzi o nieco mniejsze akcenty ‒ od początku obecnego dziesięciolecia dość wyraźnie swoją obecność na chińskim rynku zaznacza producent specjalistycznych sprzętów budowlanych na bazie wymienników ciepła – firma Secespol. Gdańsk i Pomorze nadal kojarzą się Chińczykom z bursztynem oraz szerzej – z wyrobami jubilerskimi, choć ‒ jak się wydaje ‒ szczyt zainteresowania bursztynem w Chinach już minął. Nie zmienia to faktu, że na terenie tego kraju bardzo sprawnie działają Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników i afiliowane przy nim firmy. Od lat bardzo mocną pozycję na rynku utrzymuje firma złotnicza S&A, posiadająca kilkadziesiąt sklepów franczyzowych. Pojawiają się też zwabione wielkością chińskiego rynku pomorskie firmy kosmetyczne. Dobrze na Dalekim Wschodzie radzą dziś też sobie przedsiębiorstwa z sektora logistycznego, np. Uni‑Logistics, zaangażowana w transporty kolejowe do Azji. Spory potencjał cechuje także firmy z branży spożywczej. Do momentu wystąpienia w Polsce afrykańskiego pomoru świń oraz ptasiej grypy firma Pago była jednym z większych polskich podmiotów eksportujących mięso wieprzowe i drób do Państwa Środka.

Patrząc szerzej – w skali całego kraju – struktura polskich produktów, którymi zainteresowani są Chińczycy, jest podobna do pomorskiej?

Szczególnie dobrze odbierana jest nasza branża spożywcza. Podczas spotkań chińscy przedsiębiorcy niezmiennie pytają o miody, sery, jogurty czy alkohole. Warto zaznaczyć, że polskie mleko ma już dziś w Chinach większą rozpoznawalność niż bursztyn bałtycki. Nasze firmy są też cenionymi dostawcami produktów dla niemowląt. Wraz z modowymi trendami wśród młodszej części chińskiego społeczeństwa zaczyna się pojawiać zainteresowanie naszymi produktami kosmetycznymi i suplementami diety. Zamożniejsi konsumenci zwracają natomiast uwagę na wysokiej jakości polskie meble oraz luksusowe jachty.

W Chinach szczególnie dobrze odbierana jest nasza branża spożywcza. Podczas spotkań chińscy przedsiębiorcy niezmiennie pytają o miody, sery, jogurty czy alkohole. Polskie mleko ma już dziś w Państwie Środka większą rozpoznawalność niż bursztyn bałtycki.

Pewnym novum na chińskim rynku jest to, że z perspektywy bogatszych Chińczyków jednym z głównych czynników wpływających na późniejszy sukces ich dzieci jest ich odpowiednie wykształcenie. Nie szczędzą oni pieniędzy na to, by było ono jak najlepsze. Dlatego też dużym popytem cieszą się wszelkiego typu aplikacje usprawniające i wspomagające naukę – a w tej dziedzinie polskie firmy mają już swoją markę.

Jakie są dziś największe bariery związane z ekspansją zagraniczną polskich przedsiębiorstw do Chin – zarówno od strony regulacyjnej, rynkowej, jak i kulturowej?

Bariery te są niezmienne od lat, podzieliłbym je na trzy grupy. Pierwsza dotyczy ogólnej nieznajomości rynku oraz odległości geograficznej i odmienności kulturowej, które nierzadko powodują obawy przed prowadzeniem działalności gospodarczej w tym kraju. Druga jest związana z nieznajomością reguł podatkowych i celnych, które częstokroć są stosowane uznaniowo, a nie według czytelnych dla Europejczyka zasad. Wchodzącym na chiński rynek przedsiębiorcom zazwyczaj brakuje znajomości praktyki biznesowej w tych dziedzinach.

Trzecia grupa barier wiąże się z protekcjonistyczną polityką chińskich władz, objawiającą się blokowaniem bądź też utrudnianiem dostępu na lokalny rynek produktów i usług, które są wytwarzane bądź świadczone przez miejscowych przedsiębiorców (np. cały przemysł rolno­‑spożywczy). Jeżeli są już one dopuszczane, to na podstawie specjalnych chińsko­‑zagranicznych umów aprobujących produkty z danego państwa (ściśle określony asortyment oraz zakłady produkcyjne) w zamian za pewne ustępstwa (np. w kwestii realizacji przez chińskie firmy projektów infrastrukturalnych na terenie danego kraju). Wyroby z branż niepodlegających takim obostrzeniom muszą natomiast uzyskać certyfikacje produktów – oddzielne pozwolenie na każdy specyfik, co jest zarówno kosztowne, jak i czasochłonne. W wypadku uzyskania koncesji czy obowiązywania międzynarodowej umowy może dojść do ich natychmiastowego zawieszenia z powodu informacji o ich najmniejszym choćby naruszeniu. Powrót zaś do stanu pierwotnego potrafi ciągnąć się latami mimo ustania przyczyn ich powodujących, czego najlepszym przykładem jest polskie mięso wieprzowe i drobiowe.

Chińczycy utrudniają dostęp na lokalny rynek zagranicznym produktom i usługom, które są wytwarzane bądź świadczone przez miejscowych przedsiębiorców. Wyjątkiem są specjalne chińsko­‑zagraniczne umowy aprobujące produkty z danego państwa w zamian za pewne ustępstwa.

Jakiego typu pomocy najczęściej oczekują wchodzące na chiński rynek polskie przedsiębiorstwa?

Zazwyczaj zależy im na sprawdzeniu wiarygodności potencjalnych partnerów, przedstawieniu potencjalnych kooperantów oraz zbadaniu taryf celnych w celu objaśnienia zasad administracyjnych związanych z wprowadzaniem towarów na chiński rynek. Mimo pewnych uciążliwych barier coraz więcej polskich firm chce próbować swoich sił w Państwie Środka. Moim zdaniem nie ma co się dziwić – chiński rynek charakteryzuje się potężnym potencjałem nabywczym, na co w rozmowach z zagranicznymi partnerami zawsze zwracają uwagę chińscy urzędnicy. Gdy uda się już przebrnąć przez gąszcz utrudnień, głównie natury regulacyjno­‑administracyjnej, dana działalność stoi przed możliwością uzyskania wielkich profitów.

Jak w Chinach zmieniają się warunki do prowadzenia biznesu przez zagraniczne firmy? Jak sytuacja wyglądała, gdy otwierano Biuro Pomorskie, a jak wygląda obecnie?

Od czasu powstania Biura Pomorskiego w Pekinie 9 lat temu nastąpiły dość istotne zmiany administracyjne dotyczące zasad prowadzenia działalności gospodarczej przez zagraniczne firmy. W 2010 r. istniały trzy możliwości aktywności biznesowej przedsiębiorstw spoza Państwa Środka, były to: przedsiębiorstwa o całościowym kapitale zagranicznym, przedsiębiorstwa o kapitale mieszanym oraz przedstawicielstwa. W wypadku pierwszych dwóch warunkiem koniecznym było założenie w Chinach biura, przejście długiej procedury administracyjnej oraz wniesienie dużego, liczonego co najmniej w setkach tysięcy dolarów kapitału założycielskiego.

W ostatnich latach chińskie władze, zdając sobie sprawę z rosnącej konkurencji ze strony innych państw (Wietnamu, Bangladeszu czy krajów Europy Środkowo­‑Wschodniej) oraz ze splotu niekorzystnych czynników wewnętrznych, takich jak wzrost kosztów produkcji, wysokie obciążenia fiskalne czy przeszkody natury biurokratycznej, wprowadziły znaczne ułatwienia dla zagranicznych firm chcących ulokować się w Chinach. Wszystko to w celu utrzymania swojej dotychczasowej przewagi i konkurencyjności.

Chińskie władze, zdając sobie sprawę z rosnącej konkurencji ze strony innych państw oraz ze splotu niekorzystnych czynników wewnętrznych wprowadziły znaczne ułatwienia dla zagranicznych firm chcących ulokować się w Chinach. Wszystko w celu utrzymania swojej dotychczasowej przewagi i konkurencyjności.

Jakich zmian dokonano?

Wśród nich znalazło się m.in. obniżenie wymagań dotyczących kapitału zakładowego czy skrócenie procedury rejestracyjnej zagranicznych firm z kilku miesięcy do dwóch tygodni. Z myślą o zewnętrznych inwestorach utworzono też specjalne strefy ekonomiczne, np. Shanghai Pilot Free Trade Zone. Umożliwiają one działającym w ich ramach firmom niepłacenie ceł i podatków aż do momentu rozpoczęcia sprzedaży produktu.

Czy jakieś zmiany zaszły pod kątem barier dotyczących dość zamkniętego charakteru chińskiego rynku?

W ostatnim roku nastąpiło jego częściowe otwarcie. Możliwe stały się chociażby inwestycje w branży motoryzacyjnej, w których kapitał zagraniczny odpowiada za więcej niż 50% całości przedsięwzięcia. Zredukowano też cła z 17% do 7% dla około 180 kategorii produktów – głównie z branży kosmetycznej, wyposażenia domu, suplementów diety i żywności, sprzętu AGD, produktów dla niemowląt, leków oraz odzieży.

Wydaje się, że oprócz chęci utrzymania swojej pozycji w globalnej grze rynkowej Chińczycy mogą też liczyć na to, że za sprawą swoich ustępstw uda im się uzyskać dla siebie także inne korzyści. O co jeszcze toczy się gra?

W zagranicznych relacjach handlowych faktycznie często można doszukiwać się drugiego dna podejmowanych działań. Wydaje się, że zmiany ułatwiające funkcjonowanie zagranicznych podmiotów na chińskim rynku mogą do pewnego stopnia wiązać się z tym, że chińskie władze dostrzegły, że tylko w taki sposób świat zewnętrzny, w tym przede wszystkim Azja i Europa, mogą pozytywnie przyjąć koncepcję stworzenia Nowego Jedwabnego Szlaku. Jest to z perspektywy Chin główna koncepcja eksportowej wymiany gospodarczej. Bez ustępstw i otwarcia chińskiego rynku na importowane towary nie ma ona jednak szans na powodzenie, czyli zaakceptowania przez zagranicznych partnerów.

Jeszcze niedawno Chiny były określane jako „fabryka świata”, kojarzono je z tanim podwykonawstwem i pozyskiwaniem zaawansowanych technologii z Zachodu. Czy ta ocena jest aktualna również dzisiaj?

Na przestrzeni ostatnich lat można zauważyć olbrzymi rozwój technologiczny tutejszych firm. Dobrymi przykładami są tu m.in. branża elektrotechniczna, w tym producenci telefonów, sprzętu i podzespołów elektronicznych (Huawei, OnePlus, Xiaomi, Lenovo, ZTE), przemysł motoryzacyjny (Geelly, BYD) czy kolejowy (CRRC Sifang). Nie zmienia to jednak faktu, że w chińskim eksporcie cały czas dominujący udział mają towary o niskiej marży, stosunkowo mało przetworzone, a gospodarka Państwa Środka, mimo że spragniona zaawansowanych technologii z Zachodu, nadal jest uznawana generalnie za podwykonawcę – choć coraz rzadziej taniego.

W chińskim eksporcie cały czas dominujący udział mają towary stosunkowo mało przetworzone, a gospodarka Państwa Środka, mimo że spragniona zaawansowanych technologii z Zachodu, nadal jest uznawana generalnie za podwykonawcę – choć coraz rzadziej taniego.

Czy należy się spodziewać, że w nadchodzących latach ta sytuacja się odwróci?

Obecnie realizowana strategia rozwoju państwa bardzo mocno stawia na wytwarzanie coraz bardziej zaawansowanych technologicznie produktów, zakłada ona również wzrost wynagrodzeń Chińczyków. Należy się spodziewać, że innowacyjność chińskiej gospodarki będzie w nadchodzących latach rosła.

Czy oznacza to, że Chiny całkowicie odejdą od prostego podwykonawstwa?

Chiny są ogromnym państwem i nie przewiduję, by innowacyjne podejście miały nagle wykazywać chociażby mało rozwinięte pod względem ekonomicznym północne i zachodnie rejony kraju. Sądzę, że chińska gospodarka może pozostać znaczącym producentem niektórych mało przetworzonych produktów, np. tekstyliów, jednocześnie jednak znacznie zwiększając automatyzację produkcji.

Choć przyszłe chińskie elity gospodarcze uczą się na najlepszych światowych uczelniach, a także w ambitnie rozwijanych chińskich uniwersytetach, by dokonać skoku technologiczno­‑cywilizacyjnego Państwo Środka potrzebuje i będzie potrzebować specjalistów z wielu dziedzin. Czy również szuka ich w Polsce?

Zdecydowanie tak – w tym kontekście zapotrzebowanie od lat jest wysokie. Szczególnie w cenie są dziś specjaliści z branż, takich jak medycyna, IT, elektronika czy ochrona środowiska. Korzystają z nich zarówno lokalne firmy, jak i ośrodki badawcze oraz uczelnie. Rozwój chińskiego społeczeństwa niesie jednak też za sobą wzrost popytu na profesjonalistów spoza nauki i biznesu, np. fryzjerów, wizażystów czy nauczycieli piłki nożnej w szkołach średnich.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak sprostać wyzwaniu sukcesji?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jaki jest profil działalności firmy Base Group?

Jesteśmy wykonawcą specjalistycznych metalowych konstrukcji spawanych, głównie dla branż: elektroenergetycznej, kolejowej, chemicznej i morskiej. To biznes, który dziś bardzo dobrze się rozwija – korzystamy na koniunkturze w przemyśle, w tym na przenoszeniu produkcji z Chin, Europy Zachodniej i Północnej do Europy Środkowo­‑Wschodniej.

Firmę od zera budowali Pana teściowie. W jaki sposób doszło do tego, że został Pan jej prezesem?

Zbliżający się do wieku emerytalnego właściciele zaczęli się kilka lat temu zastanawiać, co dalej zrobić ze swoim biznesem. Nie mieli wątpliwości, że warto go dalej rozwijać, ponieważ firma funkcjonowała bardzo dobrze, znajdowała się na krzywej wznoszącej. Sam również musiałem rozważyć, czy widziałbym siebie na stanowisku prezesa Base Group. Ostatecznie wspólnie zdecydowaliśmy, by przekazać mi stery firmy.

Miał Pan wcześniej bliższą styczność z firmą teściów?

Moja ścieżka zawodowa od samego początku była związana z sektorem finansowym. Pracowałem za granicą, w Zurychu oraz w Londynie, w branży bankowości inwestycyjnej. Jednocześnie przez kilka lat byłem przewodniczącym rady nadzorczej Base Group. Z perspektywy człowieka świata finansów starałem się kontrolować, co się dzieje w spółce. Miałem wpływ na to, w jakich branżach będzie się ona dalej rozwijać. Z tej pozycji mogłem dobrze ocenić realny potencjał i perspektywy stojące przed firmą. Moim zdaniem były one ogromne.

W 2014 r. podjąłem decyzję, by odejść ze świata finansów, w którym doszedłem do pewnej ściany, czułem się wypalony zawodowo. Zastanawiałem się, jak dalej pokierować swoim życiem, jakich wyzwań szukać. Zdecydowałem się spróbować swoich sił w Base Group. Początkowo zajmowałem się sprzedażą i pozyskiwaniem klientów z zagranicy. Po dwóch latach przecierania szlaków, kiedy równolegle ukończyłem studia podyplomowe z zarządzania produkcją, stwierdziłem, że podejmę się wyzwania zarządzania firmą.

Miał Pan pewne obawy przed dokonaniem tej zmiany?

Największe były związane z tym, że choć miałem zarządzać firmą, a nie zajmować się organizacją produkcji czy wymyślaniem nowych produktów, to nie byłem inżynierem, nie znałem branżowego know­‑how. Nie znałem rysunku technicznego, nie znałem nomenklatury. Mimo kilkuletniego wdrażania w pracę firmy nie miałem poczucia, że w stu procentach wiem, na co się piszę i z czym będzie się to wiązało.

Z drugiej strony pewne kwestie nastrajały mnie pozytywnie. Wspólnym mianownikiem między światem finansów a światem inżynierów są wymagania co do kompetencji ilościowych, znajomości przedmiotów ścisłych. Dużo się liczy, przelicza – tu moje predyspozycje i doświadczenie korporacyjne mi pomogły. Zauważam zresztą, że wśród inżynierów czasami potrzeba pewnego pierwiastka z branży finansów – nie wszystko bowiem, co „spina się” technicznie, będzie się też „spinało” finansowo.

Jak duży szok przeżył Pan, zmieniając otoczenie z zagranicznej korporacji na rodzinne przedsiębiorstwo ulokowane w Koszwałach?

Międzynarodowy świat finansowy i lokalny świat obróbki metali to oczywiście dwa zupełnie różne rzeczywistości. Nie było między nimi zbyt wielu punktów wspólnych. Musiałem się więc dostosować do nowej sytuacji, do osób, z którymi pracuję. Z perspektywy czasu zauważam, że nie było to wcale takie trudne. Sądzę, że duża w tym zasługa tego, że przez lata pracowałem w wielu różnych międzynarodowych zespołach. Przebywając w takim otoczeniu, człowiek siłą rzeczy nabywa pewnych miękkich kompetencji, uczy się komunikować z innymi, otwiera się na nich.

Pracując przez lata w różnych, międzynarodowych zespołach człowiek siłą rzeczy nabywa pewnych miękkich kompetencji, uczy się komunikować z innymi, otwiera się na nich.

Co było kluczem do udanego przeprowadzenia sukcesji z perspektywy właścicieli firmy? Co gra istotną rolę w takim procesie?

Przede wszystkim otwartość – otwartość na to, że ktoś może mieć inną koncepcję, zupełnie inne pomysły i odmienne zdanie. Druga kluczowa rzecz to komunikacja i pewne jej zasady, które udało nam się wypracować po dość krótkim czasie współpracy. Na przykład ustaliliśmy wspólnie, że o sprawach biznesowych rozmawiamy tylko w biurze, a gdy widzimy się prywatnie, jako rodzina, nie poruszamy tych tematów. Oczywiście, z pewnymi wyjątkami. Ogólnie, co bardzo ważne, nie boimy się też rozmawiać na trudne tematy. Udaje nam się to mimo różnicy pokoleniowej – teściowie mają 60–70 lat, a ja 36. Wychowaliśmy się w zupełnie różnych czasach, lecz udaje nam się znaleźć nić porozumienia.

Jaka jest dziś w firmie rola założycieli – odsunęli się na bok czy nadal mają wpływ na losy Base Group?

Nie zostali odstawieni na boczny tor. Teściowa jest przewodniczącą rady nadzorczej i pojawia się w firmie przynajmniej raz w tygodniu. Jest aktywna, ale nie w codziennym wymiarze, jak to było wcześniej. Teść jest natomiast w firmie każdego dnia, zajmuje się głównymi inwestycjami oraz kwestiami technologicznymi. Cały czas jest bardzo ważnym ogniwem przedsiębiorstwa.

Co jest priorytetem dla osoby zarządzającej firmą prowadzoną wcześniej przez wiele lat przez rodzinę?

Uważam, że najważniejsze to zapewnić funkcjonowanie firmy w horyzoncie długoterminowym. Dopiero na drugim miejscu jest rentowność – wbrew podejściu, którego uczono w szkole, by dbać przede wszystkim o jak najwyższe marże. W naszej filozofii najpierw trzeba sprostać światowym trendom i uwarunkowaniom rynkowym, a dopiero później upewnić się, że dobrze na tym zarabiamy. Dziś pomału zbieramy tego efekty, bardzo dobrze odnajdując się w kolejnych branżach, w które wchodzimy. Taka koncepcja zresztą bardzo spodobała się właścicielom, bez których poparcia sukcesja by się nie odbyła.

Jakie zmiany zdecydował się Pan wprowadzić w firmie?

Nie ukrywam, że jednym z efektów sukcesji jest to, że bardzo mocno zmienił się sposób zarządzania firmą. Wiąże się to też z jej rozwojem – jeszcze niedawno zatrudnialiśmy 80–100 pracowników, a teraz już ponad 220. Mam pewien zamysł, jak chciałbym, żeby funkcjonowała firma, i staram się go wdrażać.

Base Group jest typową firmą założoną tuż po transformacji ustrojowej. Na początku firmę tworzyła teściowa, później dołączyło kilka osób, a przez wiele lat w przedsiębiorstwie pracowało kilkudziesięciu pracowników. Model podejmowania decyzji był w takiej organizacji mocno scentralizowany. Przy małej skali działalności dobrze się sprawdzał. Znam zresztą wiele firm założonych w tamtym okresie, które funkcjonowały w taki właśnie sposób. Jednak w miarę rozwoju organizacji trzeba dostosować model podejmowania decyzji do warunków, w jakich funkcjonuje przedsiębiorstwo.

Base Group jest typową firmą założoną tuż po transformacji ustrojowej. Model podejmowania decyzji był w takiej organizacji zawsze mocno scentralizowany. Przy małej skali działalności dobrze się sprawdzał, jednak w miarę rozwoju organizacji trzeba go było dostosować do nowych uwarunkowań.

W ubiegłym roku mieliśmy moment, w którym bardzo mocno wzrosła nam liczba zamówień – zarówno wartościowo, jak i przerobowo. Rozwiązania, które stosowaliśmy, by te zamówienia realizować, niestety nie były już wydolne. Problemem nie były osoby, które realizowały poszczególne czynności w całym procesie, lecz sam model działania. Doszliśmy do ściany. Nawet jeśli zatrudnilibyśmy kolejne osoby bądź jeszcze bardziej zwiększyli efektywność pracy obecnie zatrudnionych, niewiele by to zmieniło. Krzywa produktywności się spłaszczyła.

Naturalnym krokiem w takiej sytuacji jest reorganizacja działalności…

Tym właśnie się zajęliśmy, projektując zmiany modelu funkcjonowania firmy. Główny nacisk został położony na dwa aspekty – zmiany w strukturze organizacyjnej oraz decentralizację procesu podejmowania decyzji. Są one zresztą ze sobą mocno powiązane.

Wchodząc do firmy, starałem się uzyskać pewne ważne dla mnie informacje na temat jej funkcjonowania od osób zatrudnionych na stanowiskach dyrektorów. Często było tak, że nie potrafili oni znaleźć odpowiedzi na moje pytania bądź też podawali odpowiedź, której nie byli pewni. Pojawiały się sugestie, by daną rzecz skonsultować z „tym kierownikiem bądź pracownikiem”. Pochłaniało to masę energii i czasu. Stwierdziłem, że trzeba to zmienić.

Projektując naszą organizację od nowa, miałem plan, by na strukturę organizacyjną firmy nałożyć pewne cele oraz określić sposoby, w jaki mają być realizowane procesy, osiągane parametry itp. Pracownicy brali udział w określaniu tych zmian – to oni współdecydowali o tym, w jaki sposób realizować procesy, oceniać je, podejmować związane z nimi decyzje. W ten sposób nastąpiło przesunięcie podejmowania decyzji w głąb organizacji.

Jak kadra pracownicza przyjęła decentralizację zadań w firmie?

Przyznam szczerze, że nastąpił niesamowity wzrost zaangażowania pracowników, można mówić o wręcz entuzjazmie związanym z opracowywaniem zmian i funkcjonowaniem w nowych warunkach. Większość niesamowicie szybko się w nich odnalazła. Wydaje mi się, że dużą rolę odegrało to, że poczuli swój realny wpływ na pewien fragment całego procesu zachodzącego w firmie. Jeżeli szef przekazuje większy zakres uprawnień pracownikowi, to na pewno czuje się on bardziej doceniony, ma poczucie, że ktoś mu ufa, wierzy w niego. To powoduje, że te osoby wznoszą się na wyżyny.

Jeżeli szef przekazuje większy zakres uprawnień pracownikowi, to na pewno czuje się on bardziej doceniony, ma poczucie, że ktoś mu ufa, wierzy w niego. To powoduje, że te osoby wznoszą się na wyżyny.

W jakich jeszcze wymiarach została dokonana profesjonalizacja firmy?

W zakresie kultury organizacyjnej. Base Group jest firmą rodzinną. Zanim przejąłem stery firmy, atmosfera była bardzo specyficzna – było miło, przyjemnie, nieco swojsko. Największa w tym zasługa teściów, którzy zawsze zwracali dużą uwagę na aspekty międzyludzkie. Mnie również podobało się takie podejście – z wyjątkiem jednej rzeczy. Moją uwagę przykuło to, że gdy dana osoba miała coś zrobić czy załatwić, a ostatecznie się z tego nie wywiązała, nikt na to właściwie nie zwracał uwagi.

Jednym z moich celów było natomiast przyzwyczajenie pracowników do brania odpowiedzialności za sprawy, którymi się zajmują. Jeśli umawiam się na daną rzecz, na dany termin, ma to zostać zrobione i z tego się rozliczamy. Jeśli się uda – super, jeśli nie – wyjaśniamy sobie, dlaczego tak się stało. Czasem zdarza się, że nie doszacujemy czasu, czasem dana osoba nie ma kompetencji, by danej kwestii sprostać, czasem ktoś o czymś po prostu zapomni. Staramy się szczerze rozmawiać o powodach niepowodzeń. Uważam, że ważne jest, by w takich sytuacjach dojść do sedna problemu. Część pracowników nie była w stanie przyzwyczaić się do nowych zasad i rozstała się z firmą, jednak większość zaakceptowała zmianę podejścia, przestawiła się na nowe tory.

W poważnej firmie nie może być „swojsko”?

Sądzę, że atmosfera w Base Group nadal jest bardzo przyjazna, wręcz rodzinna. Liczba pracowników, którzy pracują w firmie wraz z co najmniej jednym członkiem rodziny wynosi 40 osób – to raczej niemało. To też o czymś świadczy – jeśli ktoś ściąga swojego bliskiego do przedsiębiorstwa, w którym pracuje, to jest to chyba najlepszą możliwą rekomendacją. Zależy mi na tym, by w firmie było nawet „swojsko”, jednak warunkiem jest realizacja wyznaczonych celów. Wcześniej taka atmosfera panowała zawsze, niezależnie od tego, czy dany cel udało się osiągnąć, czy nie. Są sytuacje, w których z takiego podejścia trzeba zrezygnować i porozmawiać o tym, gdzie jesteśmy hamowani.

Posiada Pan bogate doświadczenie w pracy w korporacji – czym różni się ona od pracy w firmie rodzinnej?

Pracowałem w różnych firmach i przestrzegałbym przed postrzeganiem wszystkich korporacji w ten sam sposób. Mówiąc o tym, co jest typowe dla korporacji, łatwo popaść w stereotypy. To ludzie ze sobą pracują i to od ludzi zależy, czy czujemy się dobrze w danej organizacji, czy nie. Jeżeli pracując w korporacji, miałem nad sobą świetnego przełożonego i współpracowników – praca wyglądała inaczej niż tam, gdzie było na odwrót.

Mówiąc o tym, co jest typowe dla korporacji, łatwo popaść w stereotypy. To ludzie ze sobą pracują i to od ludzi zależy, czy czujemy się dobrze w danej organizacji, czy nie.

Starając się jednak odpowiedzieć na pytanie dotyczące różnic, widzę po sobie, że pracując w korporacji, nie byłem aż tak zaangażowany w losy organizacji, jak jestem teraz. Kiedy jest się prezesem firmy rodzinnej, której w dodatku posiada się udziały, funkcjonuje się zupełnie inaczej. Nie ma znaczenia, czy jest dzień, czy noc, czy jest święto, czy nie – jeśli coś trzeba zrobić, robię to. To bardzo duża różnica. Sądzę, że nawet największy profesjonalista, będąc „na swoim”, ma inne podejście, niż gdy pracuje na etacie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w I kwartale 2018 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim na koniec I kwartału 2018 r. w ujęciu branżowym były dobre – Pomorze, podobnie jak cała polska gospodarka już od kilkunastu kwartałów korzysta na niezłej koniunkturze gospodarczej na świecie, w tym w dużej mierze na ożywieniu w strefie euro.

W sześciu spośród siedmiu analizowanych sektorów liczba przedsiębiorców pozytywnie oceniających warunki gospodarowania przeważała nad liczbą opinii negatywnych. Niezmiennie najlepsze noty cechowały sektor informacji i komunikacji, w którym wartość wskaźnika ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w marcu br. sięgnęła +34,8 pkt. Niewiele mniej – +31,7 pkt. – wyniósł wskaźnik odnoszący się do handlu detalicznego. Warto zauważyć, że dobre nastroje panują w tej branży już od 1,5 roku. Mogą być one w dużej mierze spowodowane wzrostem zamożności gospodarstw domowych, związanym m.in. ze wzrostem poziomu wynagrodzeń oraz uruchomieniem rządowego programu 500+.
Dobrze sytuację gospodarczą oceniali również reprezentanci firm działających w sektorze handlu detalicznego (+31,7 pkt. pod koniec kwartału), transportu i gospodarki magazynowej (+14,3 pkt.), handlu hurtowego (+10,9 pkt.), przetwórstwa przemysłowego (+10,4 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (+3,6 pkt.). Nie licząc handlu hurtowego, były to noty wyższe od obserwowanych pod koniec IV kwartału 2017 r.

Negatywne nastroje cechowały wyłącznie przedsiębiorców reprezentujących budownictwo (–2,3 pkt.). Były one jednak lepsze niż pod koniec IV kwartału 2017 r. Warto też zauważyć, że w styczniu i lutym nastroje były pozytywne, co w tej branży – a w szczególności zimą – jest w ostatnich latach w Polsce i na Pomorzu rzadkością.

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od marca 2017 do marca 2018 r.

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

W sześciu spośród siedmiu analizowanych branż odnotowano poprawę, biorąc za punkt odniesienia sytuację sprzed roku (marzec 2017 r.). Najwyższy wzrost (+24,8 pkt.) nastąpił w przypadku handlu detalicznego. Wysoki był on także w przypadku zakwaterowania i usług gastronomicznych (+18,4 pkt.) oraz budownictwa (+14,2 pkt.). Regres w ujęciu rocznym odnotowano jedynie w branży informacji i komunikacji (–3,6 pkt.). Może to mieć miejsce z uwagi na coraz większe nasycenie lokalnego rynku, choć z drugiej strony warto pamiętać, że ogólne nastroje dotyczące tej branży nadal pozostają bardzo dobre.

W dwóch sektorach koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce – mowa tu o sektorze handlu detalicznego (+16,7 pkt.) oraz informacji i komunikacji (+1,1 pkt.). Mając na uwadze nastroje reprezentantów pierwszej z tych branż pod koniec I kwartału 2018 r., województwo pomorskie znalazło się na pierwszym miejscu wśród wszystkich polskich regionów.
W gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci branży przede wszystkim zakwaterowania i usług gastronomicznych, gdzie indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa kształtował się na poziomie o 13,3 pkt. niższym od wartości ogólnopolskiej. Zauważalnie gorzej (o 7,4 pkt.) od przedsiębiorców z Polski ogółem swoją sytuację ocenili też pomorscy przedsiębiorcy działający w branży przetwórstwa przemysłowego.

Na przestrzeni ostatnich siedmiu lat – analizując indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w uśrednieniach dla pierwszych kwartałów poszczególnych lat – można zauważyć poprawę nastrojów przedsiębiorców we wszystkich siedmiu branżach. Największa, za sprawą wzrostu zamożności Pomorzan cechuje handel detaliczny (+46,5 pkt.). Dzięki ogromnym inwestycjom infrastrukturalnym diametralnie zmieniła się też sytuacja sektora transportu i gospodarki magazynowej, w którym odczucia przedsiębiorców w I kwartale 2018 r. były średnio o 37,8 pkt. proc. wyższe niż w roku 2011. Wyraźną, oscylującą w granicach 15,0‑25,0 pkt. proc. poprawę odnotowali również przedsiębiorcy z branż: budownictwa, zakwaterowania i usług gastronomicznych oraz informacji i komunikacji. Sektorem, w którym w siedmioletnim horyzoncie odnotowano najniższą poprawę nastrojów (o 7,1 pkt. proc.) jest przetwórstwo przemysłowe, w którym nadal jednak zdecydowanie przeważają odczucia optymistyczne.

Na podstawie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa można mówić o bardzo optymistycznych nastrojach przedsiębiorców – przeważały one w sześciu spośród siedmiu analizowanych sektorów. Pod tym względem wyróżniały się przede wszystkim branże: przetwórstwa przemysłowego (+19,6 pkt.), zakwaterowania i usług gastronomicznych (+16,9 pkt.) oraz budownictwa (+14,8 pkt.). W przypadku przemysłu może to być spowodowane trendem reindustrializacji, w ramach którego część produkcji przemysłowej jest przenoszona do Europy Środkowo­‑Wschodniej głównie z Dalekiego Wschodu, lecz także z Europy Zachodniej oraz Północnej. Jeśli natomiast chodzi o dwa pozostałe sektory, czynnikiem decydującym o poprawie nastrojów jest ich sezonowy charakter, a konkretniej – zbliżanie się sezonu letniego. Pogorszenie – i to nieznaczne – spodziewane jest jedynie w sektorze informacji i komunikacji (–2,4 pkt.). Kondycja tego sektora nadal jest jednak na Pomorzu bardzo dobra.

Ogólna przewaga opinii pozytywnych dotyczyła całej polskiej gospodarki – w skali kraju polepszenia swojej sytuacji spodziewali się reprezentanci wszystkich siedmiu sektorów, w tym, w przeciwieństwie do Pomorza, przedsiębiorcy z obszaru informacji i komunikacji.

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec marca 2018 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wyniosła 294,8 tys. W stosunku do grudnia ub. r. uległa ona zwiększeniu o 1,1 tys. podmiotów. Większy wzrost odnotowano natomiast w ujęciu rocznym – w tym czasie liczba podmiotów gospodarczych wzrosła o ponad 7 tys. (2,5 proc.). Świadczy to o kontynuacji rozpoczętego ponad cztery lata temu trendu rozwoju przedsiębiorczości w województwie pomorskim. Naturalnie, w głównej mierze dotyczy on przedsiębiorstw najmniejszych, w tym samozatrudnienia.

Wyniki działalności przedsiębiorstw w pierwszym kwartale 2018 r. były bardzo dobre. W porównaniu z analogicznym okresem sprzed roku, produkcja sprzedana przemysłu wzrosła o 6,0 proc., sprzedaż detaliczna towarów – o 9,8 proc., a produkcja budowlano­‑montażowa – aż o 23,1 proc. W przypadku wszystkich tych branż, jest to kontynuacja trendu obserwowanego w 2017 r. – niemal we wszystkich miesiącach wartości notowane w bieżącym roku przewyższały te, obserwowane rok wcześniej.

Dobra, notowana od przynajmniej roku, kondycja sektorów produkcji budowlano­‑montażowej oraz sprzedaży detalicznej towarów może świadczyć o bogaceniu się Pomorzan, czego dowodem jest także stale rosnący poziom wynagrodzeń. Z kolei wyniki działalności przedsiębiorstw przemysłowych potwierdzają dobrą kondycję pomorskiego oraz szerzej – polskiego II sektora. Wskaźnik PMI (Purchasing Managers’ Index) branży wyniósł w marcu 2018 r. 53,7, a więc o 0,6 pkt. więcej niż prognozowano. Świadczy to o dalszej poprawie warunków do prowadzenia działalności przemysłowej w Polsce – trend ten jest już notowany od około trzech lat. Łyżką dziegciu w beczce miodu jest jednak fakt, że liczba nowych zleceń w przemyśle rosła pod koniec I kwartału br. najwolniej od ośmiu miesięcy. PMI polskiego sektora przemysłowego jest niezmiennie niższy od wartości wskaźnika osiąganych w krajach strefy euro.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2015 do marca 2018 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

Pierwszy kwartał 2018 r., był z perspektywy przedsiębiorstw przemysłowych dobry. We wszystkich trzech miesiącach notowany był stabilny, mieszący się w granicach 4‑7 proc., wzrost produkcji sprzedanej względem analogicznych okresów z roku poprzedniego. Jest to kontynuacja pozytywnego trendu trwającego już od połowy 2013 r.

Wyniki notowane w sektorze produkcji budowlano­‑montażowej były jeszcze lepsze – we wszystkich trzech miesiącach odnotowano wzrost produkcji w ujęciu rok do roku, a na szczególną uwagę zwracają wyniki: styczniowy (+22,3 proc.) oraz marcowy (+23,1 proc. w ujęciu rdr.). Trend dobrej kondycji branży, rozpoczęty na początku 2017 r. jest kontynuowany i jak na razie nic nie wskazuje, by miał się on załamać. Szczególnie, że firmy budowlane zapowiadają wzrost zatrudnienia oraz wzrost cen robót budowlano­‑montażowych.

I kwartał 2018 r. był udany także z punktu widzenia sprzedaży detalicznej. Również i w tym przypadku we wszystkich trzech miesiącach kwartału odnotowano wartości wyższe niż przed rokiem. Było to szczególnie zauważalne w styczniu (+17,3 proc. w ujęciu rdr.). Podobnie jak w przypadku produkcji budowlano­‑montażowej, również sprzedaż detaliczna towarów notuje od początku 2017 r. wyraźny trend wzrostowy. Wzrost popytu zgłaszanego przez gospodarstwa domowe na lokalnym rynku może wynikać m.in. ze względu na wypłaty z budżetu państwa w ramach programu 500+.

Handel zagraniczny

W I kwartale 2018 r. wartość eksportu wyniosła 2574,4 mln euro, zaś importu – 3119,3 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i wyniosło –544,9 mln euro. Ujemne saldo odnotowano także jeśli chodzi o polski handel zagraniczny ogółem. W okresie między styczniem a marcem br. wyniosło ono –0,9 mld euro. Jak szacują eksperci Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, do końca 2018 r. deficyt ma osiągnąć 2,5 mld euro. Wynikał on będzie z szybszego prognozowanego wzrostu importu (8,5% w skali roku) niż eksportu (7%). Ubiegły rok polska gospodarka zakończyła z dodatnim bilansem handlu zagranicznego, wynoszącym ok. +0,4 mld euro.

W porównaniu do obrotów z I kwartału 2017 r. zaobserwowano na Pomorzu zwiększenie zarówno wolumenu eksportu (o 18,8 proc.), jak i importu (o 14,5 proc.). Pomorski eksport i import były też w I kw. 2018 r. wyższe od wartości notowanych dwa lata temu.

W I kwartale 2018 r. w strukturze towarowej eksportu z województwa pomorskiego dominowały dwie grupy: statków, łodzi oraz konstrukcji pływających (15,0 proc.) oraz paliw (14,0 proc.). Znaczący udział tradycyjnie przypadał też na segment maszyn i urządzeń elektrycznych (9,5 proc.) oraz ryb i owoców morza (8,8 proc.). Udział wymienionych czterech grup w eksporcie województwa pomorskiego wyniósł w I kwartale 2018 r. 47,3 proc. To o 5,8 pkt. proc. więcej niż w IV kwartale ub. r. oraz o 5,6 pkt. proc. więcej niż przed rokiem.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w I kwartale 2018 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

W strukturze kierunkowej największym udziałem cechowały się Niemcy (20,0 proc.). Na kolejnych pozycjach plasowały się: Holandia (11,7 proc.), Szwecja (6,1 proc.) oraz Francja (5,3 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało 77,6 proc. sprzedaży zagranicznej województwa. W skali ogólnokrajowej największym odbiorcą polskich dóbr w I kwartale 2018 r. również były Niemcy (27,8 proc.), za których plecami uplasowały się: Republika Czeska (6,4 proc.) i Wielka Brytania (6,2 proc.).

W I kwartale 2018 r. największą część pomorskiego importu stanowiła grupa paliw, która odpowiadała aż za 36,7 proc. całości. W czołówce znalazły się także segmenty: maszyn i urządzeń elektrycznych (9,5 proc.), ryb i owoców morza (8,4 proc.) oraz statków, łodzi i konstrukcji pływających (7,4 proc.). Towary z czterech wyżej wymienionych grup odpowiadały za 62,4 proc. importu ogółem. To o 0,7 pkt. proc. więcej niż przed rokiem i aż o 10,9 pkt. proc. więcej niż w poprzednim kwartale. Tak duża różnica względem IV kwartału 2017 r. wynika w głównej mierze ze znacznie większej wartości towarów importowanych w grupie statków, łodzi i konstrukcji pływających – w I kwartale 2018 r. wyniosła ona 230 mln euro, a w poprzednim niespełna 140 mln euro.

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w I kwartale 2018 r.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie

Podobnie jak w poprzednich kwartałach zauważyć można spore podobieństwo struktury towarowej importu i eksportu. Pierwsza z nich jest bowiem w znacznym stopniu kształtowana przez drugą – na Pomorze importowane są towary podlegające przetworzeniu, które następnie są w sporej części eksportowane.

W I kwartale 2018 r. najistotniejszym partnerem importowym – głównie za sprawą paliw –pozostała Rosja (19,4 proc. importu). Mniejszy strumień produktów trafił do województwa pomorskiego z Chin (11,9 proc.), Norwegii (9,4 proc.), Niemiec (6,9 proc.), Kazachstanu (5,8 proc.) oraz Stanów Zjednoczonych (5,6 proc.). Struktura geograficzna importu do województwa pomorskiego różni się więc od struktury dla Polski ogółem, w której na pierwszym miejscu znajdują się Niemcy (22,6 proc.), na drugim Chiny (11,6 proc.), a na trzecim – Rosja (7,2 proc.).

Barometr innowacyjności

W I kwartale 2018 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 1142 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 58, co stanowiło 4,7 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek niższy o 1,5 pkt. proc. od obserwowanego w poprzednim kwartale, a także w analogicznym okresie 2017 r.

Wykres 5. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego w 2018 r.

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów jest niższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc. w 2017 r.), czy też w liczbie ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej, należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

Pomimo rosnącej z każdym rokiem liczby zgłaszanych patentów, polska gospodarka nadal w skali Unii Europejskiej jest mało innowacyjna. Pierwszy kwartał 2018 r. nie odmienił tej sytuacji. Innowacyjność nie rozwija się jednak w całym kraju równomiernie. Według badania „Indeks Millennium 2018 – Potencjał Innowacyjności Regionów”, cztery polskie województwa – mazowieckie, małopolskie, pomorskie oraz dolnośląskie – zostały uznane za te, w których rozwój innowacyjności następuje najszybciej. W ich przypadku dystans do najbardziej innowacyjnych europejskich gospodarek jest najmniejszy. Wśród zalet Pomorza znalazły się przede wszystkim konsekwentnie rozwijana aktywność naukowo­‑badawcza, wzrost nakładów na B+R oraz zwiększenie pracowników zajmujących się tą działalnością.

W strukturze zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców w I kwartale 2018 r. ponad 33 proc. dotyczyło różnych procesów przemysłowych i transportu (Dział B w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej). Istotnym, ponad 22‑procentowym udziałem cechował się również dział C – chemia i metalurgia.

Największa nadreprezentacja względem kraju dotyczyła w I kwartale 2018 r. działu B (+10,4 pkt. proc. względem kraju), natomiast największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło działu G (–6,7 pkt. proc. względem kraju). W analogicznym okresie ubiegłego roku największa nadreprezentacja dotyczyła działu F (+5,0 pkt. proc. względem kraju), a odchylenie in minus, działu C (–14,0 pkt. proc. względem kraju).

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w I kw. 2018 r.

Dział MKP I kwartał 2018 r.
Pomorskie Polska różnica
% % pkt. proc.
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 16,7 18,7 –2,0
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 33,3 22,9 +10,4
Dział C – Chemia; Metalurgia 22,2 23,9 –1,7
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 1,9 0,6 +1,3
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 1,9 6,7 –4,8
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 16,7 12,8 +3,9
Dział G – Fizyka 1,9 8,6 –6,7
Dział H – Elektrotechnika 5,6 5,8 –0,2
RAZEM 100,0 100,0

Źródło: Opracowanie na podstawie http://www.uprp.pl

Mając na uwadze zgłoszenia wynalazków notowane narastająco od początku 2017 r., można zauważyć, że względem kraju Pomorze specjalizuje się przede wszystkim w dziale F (Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska), który charakteryzuje nadreprezentacja rzędu 4,4 pkt. proc. oraz w dziale B (Różne procesy przemysłowe, transport) gdzie nadreprezentacja sięga 2,7 pkt. proc.

Ważniejsze wydarzenia

Punktualny jak Port Lotniczy Gdańsk
Port Lotniczy Gdańsk został uznany za jedno z dziesięciu najbardziej punktualnych małych (od 2,5 do 5 mln pasażerów rocznie) lotnisk na świecie w raporcie OAG Punctuality League za rok 2017. To jedyny reprezentant polskich portów lotniczych w niniejszym rankingu.

Turyści docenili Gdańsk
Gdańsk znalazł się na piątym miejscu w zestawieniu Top Destination on the Rise opublikowanym przez serwis TripAdvisor. O tak wysokiej lokacie zadecydowały pozytywne opinie nadsyłane przez turystów z całego świata. Gdańsk jest jedynym polskim miastem, które znalazło się w tym rankingu.

Rakiety kosmiczne z Gdyni
Gdyńska firma SpaceForest uzyska z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju dofinansowanie na budowę rakiety Suborbital Inexpensive Rocket. Ma być ona gotowa w 2022 r., a pierwsze prace z nią związane mają ruszyć już w kwietniu br. Rakieta będzie mogła wynieść ładunki o masie do 50 kg na wysokość 150 km.

Nowe zlecenie GSG Towers
Duńska firma Vestas zleciła gdańskiej stoczni GSG Towers budowę 15 naziemnych wież wiatrowych. Proces produkcyjny rozpocznie się w I połowie br.

Gdański e‑learning w Zjednoczonych Emiratach Arabskich
Gdańska firma edukacyjna Learnetic dostarczy technologie e‑learningowe do szkół w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Kontrakt z ministerstwem edukacji ZEA został podpisany już w lecie ub. r., jednak dopiero teraz informacja ta została upubliczniona. Learnetic został uznany za jedną z najlepszych firm edukacyjnych na świecie w rankingu 2018 Authoring Tools Top 20 List opublikowanym przez Training Industry Inc.

EFRA z opóźnieniem
Warty 2,3 mld zł Projekt EFRA, który miał zostać sfinalizowany w drugim kwartale 2018 r., opóźni się. W ramach realizowanej przez LOTOS inwestycji powstaną nowe instalacje, dzięki którym spora część niskomarżowej produkcji rafineryjnej zostanie zastąpiona produkcją paliw silnikowych. Gdański zakład stanie się wówczas najnowocześniejszą rafinerią w Unii Europejskiej.

Granty na rozwój przemysłu
Firmy oraz jednostki samorządu terytorialnego będą mogły wziąć udział w konkursie grantowym organizowanym przez Agencję Rozwoju Pomorza. Głównym celem projektu jest stworzenie w regionie parków przemysłowych skupiających mikro, małe oraz średnie przedsiębiorstwa. Maksymalna wartość grantu dla jednego wnioskodawcy to 11 mln zł. W ramach projektu kwalifikowalne będą wydatki związane z uzbrajaniem terenów, czyli zarówno prace planistyczne, jak i roboty ziemne, a także w ograniczonym zakresie roboty związane z budową wewnętrznych układów komunikacyjnych i obiektów kubaturowych, takich jak hale produkcyjne czy magazynowe.

Nowa fabryka powstanie w Gdańsku
Na terenie Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej w Gdańsku Kokoszkach zostanie wybudowana fabryka produkująca prefabrykaty. Inwestorem jest spółka Kokoszki Prefabrykacja wchodząca w skład Grupy Kapitałowej Pekabex z Poznania.

Pomorski Pracodawca Roku – nagrody przyznane
Pracodawcy Pomorza jak co roku przyznali nagrody w konkursie „Pomorski Pracodawca Roku”. Zwycięzcami w swoich kategoriach okazały się: Sopockie Towarzystwo Ubezpieczeń Ergo Hestia (duże przedsiębiorstwo), Izohan (średnie przedsiębiorstwo), Izobud (małe przedsiębiorstwo) oraz Netz (mikroprzedsiębiorstwo). Tytuł Pracodawcy Roku Obszaru Metropolitalnego Gdańsk­‑Gdynia­‑Sopot 2017 przyznano firmie LPP.

PERN zbuduje nowe zbiorniki
Do 2020 r. na terenach Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych w Gdańsku zbudowane zostaną dwa zbiorniki na ropę naftową – o pojemności 100 tys. m² każdy. Finalizację prac zaplanowano na 2020 r. Projekt będzie kosztował ponad 140 mln zł.

Zmiana prezesa w ENERGA
Daniel Obajtek, pełniący dotąd funkcję Prezesa Zarządu ENERGA będzie kierował PKN Orlen. Pełniącym obowiązki Prezesa gdańskiego koncernu energetycznego została Alicja Klimiuk.

Nowa szefowa Rady Nadzorczej PSSE
Barbara Piątek została nową szefową Rady Nadzorczej Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Nadal nie udało się wyłonić nowego Prezesa; spółką kieruje Wiceprezes Zarządu – Paweł Lulewicz.

Nowy właściciel Hydrobudowy Gdańsk
Inopa Construction – spółka działająca w branży deweloperskiej – zakupiła Hydrobudowę Gdańsk. Przejęty podmiot od 2015 r. znajdował się w stanie upadłości. Nowy właściciel nie planuje zmieniać dotychczasowego profilu działalności nabytego przedsiębiorstwa.

Iberdigest przenosi się do Gdyni
W Gdyni powstanie centrum operacyjne i finansowe hiszpańskiego koncernu spożywczego Iberdigest. Formalnie będzie ono funkcjonowało pod nazwą polskiej spółki­‑córki: Polska Meat.

Dobre wyniki Grupy ENERGA oraz LOTOSU
Grupa ENERGA oraz LOTOS opublikowały wyniki finansowe za 2017 r. W porównaniu z 2016 r. gdański koncern energetyczny odnotował wyższe przychody, wyższy wynik EBITDA oraz zysk netto. Również LOTOS pochwalił się znacznie wyższym (o prawie 65 proc.) zyskiem niż w roku poprzednim.

Nowy Prezes LOTOS-u
Po 15 miesiącach pracy stanowisko Prezesa Zarządu Grupy LOTOS stracił Marcin Jastrzębski. Jego następcą został Mateusz Bonca.

UPC nie przejmie Multimedii
Nie dojdzie do transakcji przejęcia spółki Multimedia Polska przez UPC. Decydującą barierą okazały się przedłużające negocjacje z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Według UOKiK realizacja transakcji spowodowałaby ograniczenie konkurencji na rynkach płatnej telewizji i dostępu do internetu w 11 polskich miastach.

Terminal promowy w budowie
Rozpoczęły się prace związane z budową terminalu promowego przy Nabrzeżu Polskim w Gdyni. Dzięki realizacji inwestycji gdyński port będzie mógł przyjmować promy o długości do 240 m. Terminal ma być gotowy do oddania za trzy lata. Inwestycja pochłonie około 200 mln zł.

Crist buduje statek polarny
Gdyńska stocznia Crist rozpoczęła budowę w części wyposażonego polarnego statku pasażerskiego. Zleceniodawcą jest armator z Norwegii.

Port Gdynia planuje zbudować terminal intermodalny
Zarząd Portu Morskiego Gdynia planuje przeprowadzić inwestycję związaną z budową nowego terminalu intermodalnego. Terminal umożliwi obsługę terenów logistycznych gdyńskiego portu przez transport kolejowy.

Powstanie Nowe Nabrzeże Oliwskie
Zarząd Portu Morskiego Gdańsk ogłosił przetarg na unowocześnienie i rozbudowanie Nabrzeża Oliwskiego. Modernizacja nabrzeża ma się zakończyć w drugiej połowie 2020 r.

Nowy prom do Nynäshamn
Od przełomu I i II kwartału br. linię Gdańsk­‑Nynäshamn będzie obsługiwał kolejny prom o nazwie Nova Star.

Duże inwestycje w trójmiejskich portach morskich
Port Gdańsk zaplanował na nadchodzące lata duże inwestycje infrastrukturalne, wśród których znajdą się m.in. pogłębienie toru wodnego w Porcie Wewnętrznym czy budowa Nabrzeża Północnego przy Naftoporcie. Nie próżnuje również gdyński port, który do 2020 r. wyda na inwestycje ponad 1 mld zł. W planach znajduje się m.in. budowa centrum logistycznego oraz pogłębienie torów wodnych.

Nowy kontrakt Remontowej Shipbuilding
Gdańska stocznia Remontowa Shipbuilding zbuduje dwa statki wielozadaniowe dla Urzędów Morskich w Gdyni i Szczecinie. Mają one zostać zrealizowane do połowy 2020 r.

Port Gdańsk zmodernizuje Dworzec Drzewny
Port Gdańsk planuje zmodernizować od lat niewykorzystywane nabrzeże, tzw. Dworzec Drzewy. Przy Nowym Dworcu Drzewnym mają być obsługiwane największe jednostki wpływające do gdańskiego portu.

Nowe połączenia lotnicze
W nowym, letnim rozkładzie lotów z Portu Lotniczego Gdańsk im. Lecha Wałęsy uruchomione zostaną nowe trasy m.in. do Lwowa (WizzAir), Rygi (AirBaltic), Wiednia (WizzAir) oraz Aten (Ryanair). Linie Lufthansa ogłosiły natomiast zwiększenie liczby połączeń na trasie z Gdańska do Monachium i Frankfurtu.

Duże środki na tabor kolejowy
Zarząd Województwa Pomorskiego rozpisze przetarg na zakup 5 elektrycznych zespołów trakcyjnych z opcją rozszerzenia oferty o 3 kolejne. Pociągi będą mogły obsłużyć m.in. linię Słupsk­‑Trójmiasto. Na ten cel zostało zabezpieczonych 133 mln zł.

Rekordowa liczba pasażerów w Porcie Lotniczym Gdańsk
Port Lotniczy Gdańsk obsłużył w ub. r. ponad 4,6 mln pasażerów, co stanowi najwyższy wynik w historii. Gdańskie lotnisko uplasowało się tym samym na trzecim miejscu wśród wszystkich polskich portów lotniczych, za plecami warszawskiego lotniska Chopina oraz krakowskiego Portu Lotniczego im. Jana Pawła II. Jesienią lotnisko uzyska kategorię III podejścia w radiowy systemie nawigacyjnym, wspomagającym lądowanie samolotu ILS. Kategoria III B pozwoli na lądowanie samolotu nawet przy niewielkiej widoczności.

Pożyczki na rewitalizacje
Od marca br. można ubiegać się o pożyczki na odnowę zdegradowanych dzielnic w pomorskich miastach. O środki mogą starać się m.in. kluby sportowe, spółdzielnie mieszkaniowe i stowarzyszenia. Na pożyczki rewitalizacyjne Bank Gospodarstwa Krajowego przeznaczy 95 mln zł.

INNOship
W marcu został uruchomiony program sektorowy INNOship, który został zainicjowany przez Związek Pracodawców FORUM OKRĘTOWE. Członkami Związku są stocznie produkcyjne i remontowe, dostawcy usług, kooperanci i producenci wyposażenia okrętowego, a także inne firmy i instytucje aktywne w branży przemysłu stoczniowego. Na program zostało przeznaczone 240 mln zł. ze środków Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój.

Pomoc regionalna dla MŚP z sektora stoczniowego
Dzięki inicjatywie samorządów województw: pomorskiego oraz zachodniopomorskiego, Komisja Europejska podjęła decyzję w sprawie przyjęcia programu pomocy regionalnej na rzecz inwestycji dla MŚP działających w sektorze stoczniowym. Podmiotom tym będzie przysługiwać wsparcie w formie dotacji, pożyczek oraz gwarancji i poręczeń spłaty kredytów. Przedmiotowa pomoc przyznawana będzie MŚP, które wpisywać się będą głównie w kody NACE 30.11 – „Produkcja statków i konstrukcji pływających” oraz 30.12 – „Produkcja łodzi wycieczkowych i sportowych”.

Konferencja „Business Beyond Borders – Destination Africa”
19 marca w gdyńskim PPNT odbyła się konferencja „Business Beyond Borders – Destination Africa”. Wzięło w niej udział ponad 130 osób reprezentujących przedsiębiorstwa, uczelnie wyższe, fundacje, stowarzyszenia z województwa pomorskiego. Do współpracy handlowej zachęcali obecni na konferencji przedstawicie krajów Afryki w osobach m.in. Ambasadora Republiki Zambii w Berlinie Anthony’ego Mukwity czy Ambasadora Republiki Federalnej Nigerii w Warszawie Erica Adagogo Bell­‑Gama.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Crowdfunding – siła tłumu

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Na czym polega crowdfunding?

Idea ta polega na organizacji zbiórki na konkretny cel w zamian za zaoferowanie pewnej konkretnej korzyści. Aby móc powiedzieć, że crowdfunding „się zadział”, konieczne jest spełnienie kilku warunków. Po pierwsze, zbiórka na dany cel powinna się odbywać w świecie wirtualnym, w internecie – albo na specjalnie dedykowanej platformie, albo ‒ co jest jednak mniej popularne ‒ na stronie internetowej danej instytucji, firmy czy użytkownika. Po drugie, potrzebny jest konkretny cel. Tu praktycznie nie ma ograniczeń – cele mogą być teraźniejsze bądź rozłożone w czasie, duże lub małe, mogą być nimi usługi, produkty lub wydarzenia itd. Muszą być one jednak jasno zdefiniowane – osoba wpłacająca pieniądze musi dobrze wiedzieć, na co zostaną przeznaczone środki.

Kolejnym koniecznym warunkiem jest „crowd”, czyli tłum. W crowdfundingu nie chodzi o znalezienie jednej osoby, która wyłoży całe środki na realizację danego projektu, lecz o zaangażowanie masy, tłumu – kilkuset czy kilku tysięcy osób, które utożsamiają się z danym celem i są gotowe wpłacić na niego pewną kwotę. Ostatnią kwestią jest świadczenie zwrotne, czyli nagroda – coś, co wspierający otrzyma w zamian za wpłatę. Ten warunek rozróżnia de facto crowdfunding od zbiórki publicznej, w której zachodzi jednostronna relacja: wpłacający nie otrzymuje nic oprócz ewentualnego podziękowania, drobiazgu w postaci np. naklejki czy własnej satysfakcji.

W crowdfundingu nie chodzi o znalezienie jednej osoby, która wyłoży całe środki na realizację danego projektu, lecz o zaangażowanie masy, tłumu – kilkuset czy kilku tysięcy osób, które utożsamiają się z danym celem.

Przyznam, że crowdfunding zawsze najbardziej kojarzył mi się ze zbiórkami na cele charytatywne. Widzę, że było to błędne przekonanie…

Kampanie charytatywne są dziś w sieci bez wątpienia najbardziej widoczne, to one w największym stopniu oddziałują na naszą świadomość. Faktycznie określa się je często jako crowdfunding, mówi się nawet o crowdfundingu donacyjnym lub charytatywnym. Nie chcę tego negować, niemniej jednak w klasycznym rozumieniu crowdfundingu relacja między organizatorem a uczestnikami jest dwustronna. Czasem może ona również zachodzić przy okazji zbiórek charytatywnych. Przykładowo, ktoś może zbierać na nowoczesny wózek inwalidzki, a jednocześnie przeprowadzać kampanię uświadamiającą społeczeństwu, że osoby niepełnosprawne napotykają w codziennym życiu wiele barier, z których ludzie zdrowi nie zdają sobie nawet sprawy, w zamian zaś może oferować liczne świadczenia zwrotne związane ze swoją inicjatywą (zdjęcia z wyprawy, relacje na żywo itd.).

Nie ma zatem crowdfundingu bez nagrody…

Owszem – crowdfunding w czystej postaci jest oparty na nagrodzie. Wyobraźmy sobie, że chcę wydać książkę i potrzebuję na ten cel 15 tys. zł. Wpłacającym, w zamian za ich wsparcie finansowe, oferuję np. przesłanie publikacji w postaci drukowanej czy też udział w warsztatach z kreatywnego myślenia. Na tym polega crowdfunding w najbardziej popularnym tego słowa znaczeniu.

Nagrody są dla wszystkich takie same, niezależnie od wysokości wpłaconej kwoty?

W crowdfundingu nagrody są konstruowane przez projektodawcę, który ustala od kilku do kilkunastu ich rodzajów. Pozostańmy przy przykładzie książki: za wpłatę 5 zł autor zobowiązuje się wysłać maila z podziękowaniem, za 50 zł przesyła książkę z autografem, a za 1000 zł umieszcza logo danej firmy na okładce. Im więcej ktoś wpłaci, tym więcej otrzyma w zamian. Ważne jest jednak, by nie były to rzeczy, które można sobie zwyczajnie kupić w sklepie – nagrody powinny być czymś specjalnym, unikatowym, powinny oferować niezwykłe doświadczenie wspierającym. Mogą to być np. warsztaty, spotkanie czy książka ze wspomnianym autografem.

Z jakimi konsekwencjami musi się liczyć organizator zbiórki, który nie dotrzyma umowy – nie zrealizuje nagród?

Po pierwsze, to raczej jego koniec w internecie ‒ jeśli kiedykolwiek będzie jeszcze chciał zrobić kampanię, na pewno nie otrzyma wsparcia. Po drugie, teoretycznie wiążą się z tym konkretne konsekwencje prawne. W praktyce jednak, kiedy ktoś wpłacił 20 zł i nie otrzymał swojej nagrody, prawie na pewno nie będzie szedł z tym do sądu. W porównaniu z koniecznymi do poniesienia kosztami, czasem i nerwami szkoda się w to po prostu angażować. To niestety stwarza pole do oszustw – nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie. Takie rzeczy czasem się zdarzają. Zdecydowanie więcej jest jednak historii z happy endem.

W jakiego typu zbiórkach internauci najchętniej biorą udział?

Przede wszystkim w takich, w których identyfikują się z celem i mogą nabyć unikatowe doświadczenia czy poczuć się częścią pewnej społeczności skupionej wokół projektu. Na przykład ostatnio w Gdańsku przeprowadzona została fantastyczna kampania, której celem było uzbieranie środków na zakup „serca” kawiarni – profesjonalnego ekspresu do kawy. Owa kawiarnia wyróżnia się tym, że będzie zatrudniać osoby niepełnosprawne umysłowo. Uczestnicy zbiórki mieli więc okazję dołożyć swoją cegiełkę do tego, by osoby te znalazły zatrudnienie, poczuły się docenione, w choć minimalnym stopniu się uniezależniły. Inny ciekawy przykład to zbiórka organizowana przez jedną z amerykańskich gwiazd muzyki pop, w której nagrodą za najwyższą wpłatę była możliwość wybrania tatuażu, który piosenkarz wykona na swoim ramieniu. Ostatnio w Polsce odbył się projekt Biblia Audio, a jedną z nagród było odczytanie fragmentu Biblii, który zostanie zamieszczony na nagraniu. Jak widać, w crowdfundingu ogranicza nas tylko wyobraźnia.

A jeśli nie uda się uzbierać kwoty pieniędzy, która została zdefiniowana w zbiórce, lub zbierzemy znacznie wyższą sumę?

W pierwszym wypadku środki trafiają z powrotem do wspierających, a organizator akcji nie musi realizować projektu. Natomiast jeśli minimalnym celem była kwota 15 tys., a udało się uzbierać 100 tys., pieniądze wpływają na jego konto. Zazwyczaj bowiem ustalony przez organizatora cel jest pewnym minimum – np. uzyskując 15 tys. zł, wydam 500 egzemplarzy książki, jeśli natomiast uzyskam 25 tys. zł, to oprócz wydania książek zobowiązuję się do zorganizowania warsztatów w trzech polskich miastach. Kolejnym progiem, np. przy uzbieraniu 30 tys., może być stworzenie dodatkowych materiałów do książki. I tak dalej, i tak dalej. Kampanie crowdfundingowe są budowane w taki właśnie sposób i dlatego pieniądze są dalej wpłacane po przekroczeniu pierwszego minimalnego progu.

Do tej pory rozmawialiśmy o crowdfundingu raczej pod kątem społecznym. Jakie może być jego zastosowanie od strony stricte biznesowej?

Coraz większą popularność zdobywa na świecie crowdfunding udziałowy, zwany też po prostu crowdinvestingiem. Polega on na „tłumnym” inwestowaniu. Wiele początkujących firm, start­‑upów oferuje sprzedaż np. 10% swoich akcji rozproszonemu inwestorowi. Kto wie, być może za 10 czy 20 lat któraś z nich okaże się jednorożcem, a jej akcjonariusze świetnie na tym zarobią.

Coraz większą popularność zdobywa na świecie crowdinvesting. Polega on na „tłumnym” inwestowaniu. Wiele początkujących firm, start­‑upów oferuje sprzedaż np. 10% swoich akcji rozproszonemu inwestorowi. Kto wie, być może za 10 czy 20 lat któraś z nich okaże się jednorożcem.

Crowdinvesting stanowi dziś ciekawą alternatywę dla tradycyjnego inwestowania. W Wielkiej Brytanii już teraz obowiązuje system podatkowy, w myśl którego dzięki inwestowaniu w start­‑upy można odpisać sobie te kwoty od podatku. Inwestowanie staje się tam bardzo popularne. Według statystyk suma pieniędzy zainwestowanych w crowdfunding udziałowy przekroczyła w minionym roku na Wyspach łączną kwotę zainwestowaną przez venture capital. Ta statystyka porusza wyobraźnię.

Pod jaką jeszcze postacią może występować biznesowy crowdfunding?

Pod klasyczną, czyli bazującą na nagrodzie. Jest to szczególnie popularne w Stanach Zjednoczonych, gdzie ludzie wpłacają pieniądze na dany projekt i otrzymują w zamian np. gadżet technologiczny rozwijany dzięki ich wsparciu. Wiele amerykańskich firm otwiera akcje crowdfundingowe mające pomóc im w rozwijaniu nowinek technologicznych, np. gogli VR, smartwatchów, robotów rosnących razem z dzieckiem. Trend ten dotarł już do Europy, jednak nie ma jeszcze takiej dynamiki jak w Stanach.

Jakiego typu firmy poszukują wsparcia za pomocą crowdfundingu?

Bez wątpienia najczęściej korzystają z niego rozpoczynające swoją działalność start­‑upy, dla których crowdfunding bywa dobrą opcją dofinansowania rozwijanego projektu. Uważam zresztą, że zanim start‑up otrzyma finansowanie od aniołów biznesu, venture capital czy private equity, dobrze, by zaczął od crowdfundingu jako sposobu na udowodnienie, że potrafi sprzedać swój produkt, znaleźć tłum, który uzna go za coś wartościowego. Jeśli odzew będzie marny, może to świadczyć o tym, że koncepcja nie jest najlepsza – albo na dany produkt nie ma popytu, albo też firma nie potrafi dotrzeć do ludzi. To dla start­‑upu świetna informacja zwrotna, na jej podstawie można np. zmienić koncepcję, dopracować w niej pewne rzeczy czy nawet pójść w inną stronę – to przecież również wielka wartość. Tym bardziej że swoich sił w crowdfundingu można wypróbować, nie mając jeszcze rozwiniętego produktu, założonej spółki itd. – a zatem ponosząc minimalne koszty. To także doskonałe badanie rynku, papierek lakmusowy, na którego podstawie potencjalny inwestor może podjąć decyzję dotyczącą swojego zaangażowania w projekt.

Zanim start‑up otrzyma finansowanie od aniołów biznesu, venture capital czy private equity, dobrze, by zaczął od crowdfundingu jako sposobu na udowodnienie, że potrafi sprzedać swój produkt, znaleźć tłum, który uzna go za coś wartościowego. To doskonały sposób na zbadanie rynku.

To podejście dość radykalne – na pewno bowiem znajdziemy firmy z dobrymi pomysłami, które jednak nie potrafią sprzedać swoich produktów, bo nie wiedzą, jak to zrobić, albo też ich pracownicy nie mają odpowiednich zdolności interpersonalnych, by przekonać potencjalnych klientów. Nie oznacza to jednak, że należy je od razu skreślać…

Zgodzę się, jednak z drugiej strony nawet jeśli mam świetny produkt, a nie potrafię go sprzedać, pokazać jego wartości, to prawdopodobnie moja przygoda z biznesem na tym się zakończy. Chyba że ktoś z zewnątrz dostrzeże w nim potencjał i będzie wiedział, jak trafić z tym do ludzi. Szansa na to nie jest jednak wielka.

Czy w crowdfunding mogą się zaangażować także większe spółki?

Teoretycznie nie ma przeciwwskazań, o ile wokół takiej firmy jest zbudowana pewna społeczność identyfikujących się z nią osób. Tu pojawia się jednak pytanie: po co mi crowdfunding. Czy chcę go wykorzystać do pozyskania pieniędzy, czy jako narzędzie marketingowe? A może chcę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Czy duża firma powinna w ogóle sięgać po pieniądze swojej społeczności? Wszystko zależy od strategii danego potentata, od branży, w której działa, od sposobu, w jaki komunikuje się ze swoimi klientami. Generalnie sądzę jednak, że duzi gracze częściej będą przez społeczność ignorowani, ponieważ są po prostu mniej autentyczni od małych początkujących podmiotów starających się od zera zbudować swój pomysł.

Jakie są ryzyka związane z crowdfundingiem?

Po pierwsze, nie ma gwarancji, że zbiórka crowdfundingowa – nawet świetnie zaplanowana i przygotowana – się powiedzie. Mogę skupić wokół siebie dużą, zaangażowaną społeczność, a projekt się nie uda – tak po prostu czasem bywa. Drugim ważnym elementem jest to, że mój pomysł staje się publiczny, ogólnodostępny – każdy może o nim przeczytać w internecie. Oczywiście, organizując zbiórkę crowdfundingową, nie muszę przedstawiać wszystkich detali projektu. Niemniej jednak, jeśli piszę książkę, organizuję wydarzenie itp. – wszyscy o tym wiedzą. Odkrywam karty.

Bardzo często organizatorom zbiórek zdarza się nie doszacować kosztów – może się okazać, że się przeliczę i potrzebuję tak naprawdę dwukrotnie większej sumy pieniędzy, by zrealizować cel. Dochodzi do tego ryzyko prawno­‑administracyjne. Crowdfunding jest legalny, można się z niego rozliczyć, natomiast temat jest dość nowy. Wiele rzeczy się zmienia i będzie się zmieniało. Trzeba być z tym na bieżąco.

Gdzie crowdfunding w odsłonie biznesowej jest dziś najpopularniejszy? Jak na tym tle prezentuje się Polska?

Każdy typ crowdfundingu ma się dziś najlepiej w Stanach Zjednoczonych. Jest on również bardzo popularny w Wielkiej Brytanii. Polska jest na samym początku drogi – odbyło się u nas raptem kilkanaście, może dwadzieścia kilka projektów udziałowych, podczas gdy globalnie są one liczone w tysiącach. Aby ruszyć z miejsca, potrzeba nam wielu dobrych przykładów, udanych praktyk, które przekonają niezdecydowanych.

Czy motorem napędowym crowdfundingu biznesowego mogą być polskie start­‑upy? Jakie w całej tej układance może być miejsce Pomorza?

Zdecydowanie tak – polskie start­‑upy doskonale wiedzą, co to jest crowdfunding, i coraz częściej się w niego angażują. Z pewnością mogą być kołem zamachowym, budują się wokół nich całe społeczności. Obecnie większość z nich celuje jednak w zagranicę, bo w Polsce mają ograniczony zasięg. Biorą więc na razie udział przede wszystkim w międzynarodowych platformach crowdfundingowych.

Generalnie crowdfunding najdynamiczniej będzie się rozwijał w miejscach będących skupiskami start­‑upów. To tam bowiem jest najwięcej osób kreatywnych, chętnych do zaangażowania się. W polskich warunkach największym skupiskiem młodych perspektywicznych firm jest bez wątpienia Warszawa, natomiast Trójmiasto plasuje się w polskiej czołówce. Sądzę, że nasze pomorskie perspektywy są dobre.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Branża stoczniowa – awansuj albo giń

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Skąd wziął się pomysł na to, by zbudować od zera firmę produkującą konstrukcje stalowe na potrzeby przemysłu morskiego? Czy nie jest to typ działalności zarezerwowany dla wielkich stoczni?

Naszą firmę założyłem wraz z dwoma wspólnikami 18 lat temu. To typowa historia z tamtych lat – zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie biznesu, rzucając na szalę swój prywatny majątek jako zabezpieczenie. Wierzyliśmy, że uda nam się zaistnieć w branży produkcji konstrukcji stalowych. Od samego początku mieliśmy świadomość, że wykonując jedynie proste prace, dużo nie osiągniemy. Nie chcieliśmy być kolejną firmą „tłukącą tony” o bardzo niskiej wartości dodanej. Takie produkty może wykonywać prawie każdy lekko przyuczony spawacz. Bycie w pełni uzależnionym od konkurowania cenowego jest ryzykowne i mało perspektywiczne. Naszym celem było możliwie szybkie rozpoczęcie produkcji bardziej zaawansowanych produktów.

Na początku jednak nie mieliście chyba wyjścia i musieliście zacząć od rzeczy prostych i niskomarżowych…

Owszem, zaczynaliśmy od zupełnie prostych rzeczy, takich jak produkcja pokryw lukowych – było to typowe przerzucanie ton. Tak jak Pan wspomniał – to był nasz start, nie mieliśmy innego wyboru. Żeby w ogóle uruchomić produkcję, musieliśmy przedstawić bankowi promesę rozwoju. Było to możliwe wyłącznie dzięki kontraktowi ze Stocznią Gdynia na produkcję pokryw lukowych. Przez pierwszych kilka lat działalności byliśmy skazani na współpracę z tym partnerem. Były lata, kiedy cała nasza produkcja szła właśnie do gdyńskiej stoczni. Wiadomo jednak, jak ona skończyła. Nam na szczęście udało się jeszcze trafić na moment, w którym była wypłacalna. Uzyskaliśmy dzięki temu stabilność.

Gdyńska stocznia nie pociągnęła Was w dół, gdy upadała?

Na szczęście nie – zanim doszło do jej upadłości, zaczęliśmy rozglądać się za zagranicznym partnerem do współpracy. Takim, z którym można wiązać plany na przyszłość, a nie tylko tymczasowo. Zwróciliśmy się do dwóch światowych gigantów z branży produkcji morskich konstrukcji stalowych o wyższym stopniu złożoności – skandynawskich koncernów MacGregor i TTS. Specjalizują się one w dostawie między innymi urządzeń takich jak: burty, rampy, unoszone pokłady czy drzwi zewnętrzne. Wszystkim swoim produktom zapewniają globalny serwis – jeśli któreś z ich urządzeń zepsuje się gdziekolwiek na świecie, są oni zobowiązani w ciągu kilkunastu godzin je naprawić. Udało nam się nawiązać współpracę w dużej mierze dzięki nabytym już wcześniej kontaktom osobistym z przedstawicielami tych firm.

Jaki był zakres tej współpracy?

Od ponad 15 lat dostarczamy na ich zlecenie zestawy drzwi i ramp, w które wyposażane są największe statki pasażerskie na świecie. Jeśli spojrzeć na kadłub statku jako całość, zajmujemy się produkcją najbardziej zaawansowanych elementów. Dostarczamy nie tylko blachę, ale też powiązaną z nią instalację hydrauliczną, siłowniki, instalację elektryczną. To konkretny wyrób, który jest pakowany, a następnie wysyłany do stoczni, gdzie spawają go do burty.

Naszą produktywność oceniam na 2,5–3‑krotnie wyższą niż w tradycyjnie realizowanym przemyśle stoczniowym. Świadczy to o skali złożoności i wartości towaru, który produkujemy. W branży stoczniowej produkcja statków pasażerskich jest dziś zresztą najbardziej zaawansowanym i opłacalnym biznesem. Cruiser budowany w niemieckiej stoczni Meyer Werft ma wartość około miliarda euro. Rocznie powstają tam takie dwa. Najdroższy statek wyprodukowany w polskiej stoczni – kablowiec z Remontowej, miał wartość 120 mln euro. Można łatwo zauważyć różnicę.

W branży stoczniowej produkcja statków pasażerskich jest dziś najbardziej zaawansowanym i opłacalnym biznesem. Udało się nam pod niego podpiąć.

Odgrywacie zatem rolę zaawansowanego podwykonawcy?

Tak – pozwala nam to uzyskać stabilizację działalności na wysokim poziomie. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Stanięcie w szranki z globalnymi gigantami przekracza nasze możliwości finansowe i organizacyjne. Aby myśleć o przejęciu ich funkcji, musielibyśmy nie tylko produkować, ale i serwisować urządzenia na całym świecie. Wymagałoby to stworzenia potężnej firmy. Nie tylko my, ale też żadne polskie przedsiębiorstwo z branży stoczniowej nie jest w stanie równać się z takimi konkurentami.

Patrząc na skalę projektu, jakim jest budowa cruisera, podwykonawców takich jak Wy musi być w całym procesie wielu. Czy można zatem powiedzieć, że najnowocześniejsze statki pasażerskie są w istocie „składakami” powstałymi z części produkowanych we wschodnioeuropejskich stoczniach?

Najprostsze elementy są produkowane za granicą, natomiast Niemcy zostawiają sobie najbardziej wartościowe czynniki tworzące wartość. Taka jest kolej rzeczy – jeśli poważnie myśli się o biznesie, trzeba pozostawiać u siebie rzeczy generujące najwyższy dochód. Dotyczy to nie tylko branży stoczniowej, ale też każdej innej. Produkcja prostych elementów nie ma długoterminowych perspektyw – taka działalność prędzej czy później przenosi się w inne miejsce. Wspominałem o naszych początkach i produkcji pokryw lukowych. Teraz w Europie nigdzie się ich już nie produkuje – tę działalność w całości przejęli Chińczycy.

Jeśli poważnie myśli się o biznesie, trzeba pozostawiać u siebie rzeczy generujące najwyższy dochód. Dotyczy to nie tylko branży stoczniowej, ale i każdej innej. Produkcja prostych elementów nie ma długoterminowych perspektyw – taka działalność prędzej czy później przenosi się w inne miejsce.

Czym jeszcze, oprócz produkcji konstrukcji dla MacGregora i TTS, zajmuje się Wasza firma?

Korzystamy na rosnącym – głównie w Skandynawii, Francji i Wielkiej Brytanii – popycie na połączenia promowe ‒ produkujemy linkspany oraz gangwaye. Pierwsza z tych konstrukcji jest swego rodzaju podnoszonym mostem, który ma za zadanie połączyć keję z promem pasażersko­‑samochodowym, który do niej dobił. Druga to natomiast odpowiednik „rękawa” łączącego na lotnisku samolot z terminalem, tyle że wykorzystywany przez statki.

Jakie są Wasze główne przewagi konkurencyjne?

Naszym podstawowym atutem jest jakość, możliwa do uzyskania dzięki wieloletniemu doświadczeniu oraz bardzo dobrej kadrze pracowniczej – zarówno inżynierskiej, jak i pracowników fizycznych. Niezwykle istotna w kontakcie z kontrahentami jest też stabilność finansowa firmy – jesteśmy wiarygodnym partnerem, nie prosimy o traktowanie na szczególnych warunkach. Dochodzi do tego terminowość. Jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się nie zdążyć z projektem na czas. W tej chwili w branży zwraca się na to dużą uwagę.

Jak wygląda otoczenie konkurencyjne firmy?

Produkcją wykonywanych przez nas konstrukcji stalowych do cruiserów zajmuje się w Europie jeszcze jeden wykonawca z Chorwacji. Do niedawna konkurowaliśmy też z dwoma innymi firmami – z Łotwy oraz Francji – które w tym momencie znajdują się jednak w stanie upadłości. Z pewnością dałoby się znaleźć chińskie przedsiębiorstwa zajmujące się podobnymi rzeczami. Nie dorównują nam one jakością, lecz są znacznie tańsze. Jeżeli klientowi zależy na jakości, wybierze nas, jeżeli zaś na cenie – firmę z Chin. Naszą cenę podtrzymujemy świadomie – nie chcemy rywalizować na tej płaszczyźnie z Azjatami. I tak nie mielibyśmy szans w wyścigu z nimi. Uważamy, że dostarczamy bardzo dobry towar, za który oczekujemy godziwego wynagrodzenia. Koszty pracy cały czas rosną. Musimy podnosić wartość produktu, żeby móc zapłacić naszym pracownikom. Długoterminowo nie ma innego wyjścia.

Czy Waszą sytuację poprawiają masowe migracje Ukraińców, którzy mogą być skłonni pracować za niższe pieniądze niż polscy fachowcy?

Potrzebujemy naprawdę wysoko wykwalifikowanych pracowników – z tzw. górnej półki w przekroju całego przemysłu stoczniowego. Osób, które są samodzielne, potrafią czytać rysunek techniczny, które posiadają odpowiednie kwalifikacje. Trudno nam się w tym momencie posiłkować Ukraińcami, ponieważ nie znajdujemy wśród nich osób o pożądanych przez nas doświadczeniu i predyspozycjach.

Czy wykwalifikowanych pracowników, których poszukujecie, nie kusi wyjazd na Zachód?

Choć wynagrodzenia w naszej firmie są wysokie, nie jesteśmy w stanie powstrzymać osób, które chcą zarobić więcej za granicą – takie jest ich prawo. Praktycznie wszyscy, którzy się na to decydują, wybierają Skandynawię. Jednak już zarobki, jakie oferuje się im np. w Niemczech, nie są o wiele wyższe od możliwych do uzyskania u nas i nie stanowią dla nich pokusy. Odpływ pracowników jest dla nas bez wątpienia problemem – zostali przecież wyszkoleni, nabrali umiejętności i kultury współpracy z zagranicznym klientem. Łatwo im się później zaadaptować w podobnych warunkach w Norwegii, głównie w sektorze offshore. Nieco inaczej ma się sytuacja, jeśli chodzi o kadrę inżynierską – tu rotacja nie jest aż tak duża. Polski rynek wydaje się dla specjalistów z tej dziedziny dość atrakcyjny.

Choć wynagrodzenia w naszej firmie są wysokie, nie jesteśmy w stanie powstrzymać osób, które chcą zarobić więcej za granicą, przede wszystkim w Skandynawii. Jednak już zarobki, jakie oferuje się im np. w Niemczech, nie są o wiele wyższe od możliwych do uzyskania u nas i nie stanowią dla nich pokusy.

Vogen jest jedną z wielu firm tworzących trójmiejski ekosystem stoczniowy. Czy działalność w takim otoczeniu stanowi dla Was pewną korzyść, czy też nie jest to przez Was odczuwane?

W tej branży każda firma jest w pewien sposób powiązana z innymi. W przemyśle stoczniowym nie ma możliwości rozłożenia produkcji w czasie. Jest kontrakt na budowę statku i musi on być zrealizowany w konkretnym terminie bez względu na przeróżne problemy. Bez współpracy z kooperantami, po sąsiedzku, nie da się tego zrobić. Często jesteśmy proszeni o pomoc przy kontrakcie realizowanym przez inne lokalne przedsiębiorstwo, a innym razem to my prosimy o wsparcie. Nie da się tu działać zupełnie samemu. Inna rzecz, że w ogóle by się to nie opłacało – nie ma sensu tworzyć całych działów firmy z myślą o jedynie sporadycznie wykonywanych procesach. Generowałoby to koszty przy braku stałego dochodu.

W przemyśle stoczniowym nie ma możliwości rozłożenia produkcji w czasie. Jest kontrakt na budowę statku i musi on być zrealizowany w konkretnym terminie bez względu na przeróżne problemy. Bez współpracy z kooperantami, po sąsiedzku, nie da się tego zrobić.

A zatem współpraca jest lepszą strategią niż „zabijanie się” o każdą złotówkę?

Zwłaszcza podczas koniunktury. Wiadomo, że gdy nadchodzi słabszy okres, każdy dba bardziej o siebie. Ale gdy niedawno panował boom na offshore’y, przedsiębiorstwa, które popodpisywały kontrakty, nie dałyby rady zrealizować ich samemu – były wręcz skazane na współpracę. A chętnych było sporo – na początku „fali”, gdy ktoś się pod nią podpiął, mógł liczyć na bardzo duże profity. To zresztą uśpiło czujność wielu przedsiębiorstw. Liczne firmy, zajmujące się dotąd zupełnie innymi rzeczami, zaczęły wchodzić w offshore z myślą o szybkim zarobku. Branża rozrosła się z kilku do kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu firm, spośród których wiele było spoza Wybrzeża, niektóre były nawet z centrum Polski. Wzrost podaży spowodował presję na spadek cen, co obniżyło również marże. Kiedy rynek się załamał, przedsiębiorstwa, które skupiły się wyłącznie na offshore, wpadły w poważne tarapaty. Nasza działalność była na szczęście zdywersyfikowana i nie odczuliśmy aż tak mocno tego załamania. Teraz, gdy rozkwit offshore minął, rynek stał się bardzo mały.

Co może być kolejną jaskółką, która uczyni wiosnę? Gdzie szukać nowego boomu?

Najbardziej przewidywalna jest dziś z pewnością produkcja dużych statków pasażerskich. Stocznie, takie jak Meyer Werft w Niemczech, STX we Francji czy Fincantieri we Włoszech, mają zapełniony portfel zleceń do 2025 roku. Każda z nich buduje 1–2 statki rocznie. Nie ma jak na razie sygnałów, by miało się to załamać. Przeciwnie – wiele firm szuka pomysłu na to, jak podpiąć się pod ten segment.

Czy Azjaci walczą o odbicie także tego sektora?

Bez wątpienia wielkim rynkiem są Chiny – mieszkańcy Państwa Środka bogacą się i chcą zwiedzać świat drogą morską. W tej chwili Chińczycy starają się podłączyć pod produkcję, sami jeszcze nie są w stanie produkować takich statków. Są przymiarki, próbują wejść na rynek. Prędzej czy później na pewno im się to uda.

Jak w przemyśle morskim pozycjonuje się Pomorze? Specjalizujemy się przede wszystkim w pracach kadłubowych?

Raczej tak. Jedynym wyjątkiem jest Remontowa, która dostarcza w pełni wyposażone statki i je woduje. Czasem takie zlecenia ma też Stocznia Crist. Większość pozostałych firm zajmuje się natomiast pracami kadłubowymi. Nie jest to jednak produkcja perspektywiczna.
Jaka powinna być zatem wizja, strategia pomorskiego przemysłu stoczniowego? Jedyną opcją jest podpięcie się pod produkcję cruiserów?
Nie mamy potencjału, by zająć się ich produkcją od początku do końca. Jeśli natomiast nie „chwyci się” produktu końcowego, to można pełnić funkcję co najwyżej podwykonawców – przede wszystkim mniej zaawansowanych, najbardziej pracochłonnych elementów.

Nie brzmi to zbyt optymistycznie. Czy jednak pewną nadzieją, powiewem świeżości dla pomorskiej branży może stać się nadejście nowego pokolenia? Może jego reprezentanci będą mieli lepsze pomysły, większą odwagę?

Moje pokolenie zaczynało pracować za komuny i po 1989 roku musiało przestawić się na nowe tory. Wiązało się to z nauką od początku nieznanego dotąd podejścia do biznesu. Stare doświadczenia, z minionego okresu, nie były właściwie do niczego potrzebne – nastąpił zwrot o 180 stopni. Nie było to łatwe przejście. Z kolei obecnie młodzi z jednej strony nie mają takiego bagażu doświadczeń, a z drugiej myślą bardzo perspektywicznie – gdzie można zrobić karierę, gdzie jest ciekawa praca, w których branżach przemysł jest najbardziej rozwojowy. Z ich perspektywy przemysł stoczniowy taki nie jest. Trudno, by pojawiły się tu przełomowe zmiany technologiczne, czy zmiana światowego status quo, w którym miejsce polskich firm jest raczej marginalne.

Dodatkowo biznes ten jest bardzo kapitałochłonny, co stanowi dla nas ogromną barierę. Zwróćmy uwagę, że polska branża stoczniowa zaczęła się rozwijać dopiero po wojnie. W Niemczech kapitał i doświadczenie buduje się już od XVIII wieku. Nie da się tego nadrobić w ciągu roku czy dwóch. Nawet jeśli więc przyjdzie młode pokolenie, zastanie takie warunki, jakie są. Nie wiem, czy będą chcieli angażować swoją energię, czas i środki w rozwój biznesu z tak dużymi barierami wejścia. Większość nowych, intensywnie rozwijających się branż nie stawia aż tak wysokich wymogów. Gdybym był dziś młody, właśnie tam spróbowałbym swoich sił.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak przedsiębiorca może zainspirować młodzież?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Skąd wziął się pomysł na to, by założyć fundację mającą za zadanie kształtować przedsiębiorcze postawy wśród młodzieży?

Cztery lata temu problemy zdrowotne spowodowały, że nie mogłem już pracować jako dziennikarz. Kiedy dotarło do mnie, że nie wrócę do tego, czym do tej pory się zajmowałem i co bardzo lubiłem, musiałem ponownie „znaleźć na siebie pomysł”. Mój syn był wówczas uczniem gimnazjum, uczęszczał do klasy z elementami przedsiębiorczości. Zaproponowałem, że stworzę dla uczniów jego klasy okazję do poznania kilku firm – tak by wraz z innymi mógł zobaczyć, jak od kuchni wygląda funkcjonowanie takich organizacji.

Pierwsze z przedsiębiorstw, które odwiedzili – Professor Why – miało siedzibę w Olivia Business Centre (OBC). Firma ta dopiero co wprowadziła na rynek wirtualne laboratorium chemiczne. Namówiłem właścicieli, aby pokazali gimnazjalistom, w jaki sposób ono działa. Potrzebna była jednak do tego odpowiednia przestrzeń. Poprosiłem Prezesa OBC, Macieja Grabskiego, by udostępnił nam na kilka godzin Sky Club. Udało się. Dwa tygodnie później Maciej nakłonił mnie, bym zaczął organizować takie spotkania także dla innych młodych ludzi z całego regionu.

Co nastąpiło dalej?

Zacząłem rozmawiać ze znajomymi przedsiębiorcami. Niemal wszystkim spodobał się pomysł przyjmowania uczniów. Celem ich wizyt nie miało być jednak samo zwiedzanie firm – to za mało. Szybko doszliśmy do tego, że najważniejsze, co możemy tym młodym ludziom zaoferować, to spróbować wykształcić w nich postawy związane z przedsiębiorczością. Szczególnie zależało i zależy nam na uczniach spoza Trójmiasta i do nich przede wszystkim zaadresowaliśmy naszą propozycję.

Nie każdy ma jednak przecież naturalne predyspozycje do zostania biznesmenem…

Przedsiębiorczość rozumiem jako pewnego rodzaju życiową zaradność. Nie chodzi o to, żeby zmuszać młodzież do zakładania i prowadzenia własnej działalności gospodarczej, lecz o nauczenie ich tego, jak sobie radzić w życiu. Uważam, że warto młodym ludziom pokazywać przykłady firm, w których mogą kiedyś pracować lub które mogą też być inspiracją do otwarcia własnego biznesu. Takie wizyty są „dotykaniem” prawdziwego życia. Dla nastolatków jest to często nowość – zazwyczaj nie mają tego typu doświadczeń.

Przedsiębiorczość rozumiem jako pewnego rodzaju życiową zaradność. Nie chodzi o to, żeby zmuszać młodzież do bycia biznesmenami, lecz o nauczenie ich tego, jak sobie radzić w życiu.

Gdy zbliża się matura, młody człowiek musi podjąć decyzję – czym będzie się zajmował w przyszłości, czy wybierze studia albo od razu rozpocznie pracę zawodową? Ten wybór zwykle rzutuje na całe życie. Na ogół podejmowane decyzje są natomiast dość przypadkowe. Często opierają się one bowiem na modzie, chęci utrzymania dotychczasowych znajomości lub presji najbliższego otoczenia. Wierzę, że odwiedzenie firm, poznanie przedsiębiorców i pracowników – te wszystkie działania mogą być dla młodych wskazówką pomocną w dokonaniu właściwego wyboru.

Niestety, mimo niskiego bezrobocia wielu młodych ludzi z wyższym wykształceniem mierzy się dziś z tym, co dalej robić w życiu – skończyli kierunek, po którym trudno znaleźć przyzwoitą pracę, lub taki, który nie jest zgodny z ich zainteresowaniami…

Po studiach oczekiwania są duże, a jeszcze większa rodzi się frustracja, gdy nie uda się ich zrealizować. Szczególnie gdy podczas studiów dana osoba nie była aktywna, nie realizowała się w żaden sposób, nie nabywała żadnych doświadczeń związanych z pracą. Wówczas na rynku pracy dwa lub trzy fakultety mogą nie mieć większego znaczenia. Młodzi o tym nie wiedzą – bardzo wielu z nich kończy szkoły z przekonaniem, że „sobie w życiu poradzą”, po czym znajdują pracę, która nie daje im wiele satysfakcji, a mimo to – z różnych powodów – zaprzestają dalszego dążenia do znalezienia „swojego miejsca”. Jednym z głównych celów działalności naszej fundacji jest rozbudzenie w młodym człowieku chęci poszukiwania. Chcemy sprawić, by mógł zobaczyć, że dużo od niego zależy. Nie wszystko, ale dużo. Że warto być odważnym, bo wtedy znacznie powiększa się dostępny wachlarz możliwości.

W dobie nowoczesnych technologii i szybkich zmian na rynku pracy człowiek powinien być gotowy na to, by ciągle wybierać. To, co dziś jest dobrym wyborem, za 10 lat może być już złą opcją. Niech więc potrafi i ma odwagę, by wybrać wtedy coś nowego. Uważam, że zdolność do takiego szukania i odwaga do podejmowania wyzwań staną się niebawem kluczowymi kompetencjami na rynku pracy. Efektem naszej działalności ma być świadomy wybór przed pójściem na studia – tak, żeby nie marnować trzech lub pięciu lat.

W dobie nowoczesnych technologii i szybkich zmian na rynku pracy człowiek powinien być gotowy na to, by ciągle wybierać. To, na co zdecyduje się dzisiaj, za 10 lat może być już złą opcją. Niech więc potrafi i ma odwagę, by wybrać wtedy coś nowego.

Trudno się z tym nie zgodzić. W jaki jednak sposób wizyty w firmach mogą młodych ludzi uzbroić w większą odwagę, w umiejętność trafniejszego decydowania o własnym losie?

Jestem przekonany, że jeżeli młody człowiek zobaczy przykłady przedsiębiorczości, to mogą go one nakierować na dokonanie lepszego wyboru. Dana firma czy branża może zachęcić albo zniechęcić – to, że komuś się coś nie spodoba, również jest wartością. Dzięki temu będzie on w stanie wykluczyć ścieżkę rozwoju, która prędzej czy później okaże się dla niego niewłaściwa. Podczas spotkań w firmach proszę o to, by przedsiębiorcy i pracownicy nie ukrywali swoich porażek. Jeśli ktoś się po drodze przewrócił, potłukł – niech o tym opowie. Nie chodzi o to, by pokazać młodzieży lukrowany świat – to ma być świat prawdziwy, gdzie odnosi się zarówno sukcesy, jak i porażki, z których trzeba się podnieść, otrzepać z kurzu i iść dalej.

Za sprawą przedsiębiorczości można pokazać wiele radykalnych przykładów, które trafiają do wyobraźni młodego człowieka. Mówię o „radykalnych przykładach” dlatego, że w biznesie wiele spraw jest zero­‑jedynkowych. Albo spełnisz ileś kryteriów i osiągniesz sukces, albo się tobie nie uda i zostaniesz z niczym. To, czy ci się powiedzie, czy nie, jest w głównej mierze efektem twojej pracy. Aby marzenie się ziściło, musisz się napocić i napracować. Biznes jest do bólu pragmatyczny. Przedsiębiorcy są tego najlepszymi, inspirującymi przykładami – oni „coś” zrobili: pracowali, wzięli za siebie odpowiedzialność, nie liczyli, że spadnie im gwiazdka z nieba, byli i są odważni. Staramy się, aby opowiedzieli młodzieży swoją historię, początki, to, w jaki sposób wpadli na pomysł oraz jak go zrealizowali. Młodzi ludzie mają wyjść z takiego spotkania z przeświadczeniem, że warto się wysilić, popracować nad sobą, że rzeczy nie dzieją się same. Ważnym elementem jest to, by doświadczyli w firmie atmosfery codziennej pracy, żeby zobaczyli, czego warto szukać.

W świecie przedsiębiorstw nie można liczyć na to, że marzenie spełni się samo. Aby się ziściło, musisz się napocić i napracować. Biznes jest do bólu pragmatyczny.

W jaki sposób dobieracie odwiedzane firmy do profili poszczególnych klas – „biol.­‑chem.” odwiedza laboratoria, a „mat.­‑fiz.” przedsiębiorstwa zajmujące się big data?

Nasze podejście jest inne. Staramy się wytrącać młodzież z kolein, w które się wpuścili. To nie przejęzyczenie – wybierając taki czy inny profil w szkole średniej, często młodzi ludzie wpuszczają się w koleiny, z których nieraz trudno się wydostać – np. idą do klasy humanistycznej tylko dlatego, że nie lubią matematyki. Zależy nam na tym, by sobie uświadomili, że są też inne możliwości, by poszerzyli swoje horyzonty. Dlatego częściej jest tak, że uczniowie chodzą do firm będących odwrotnością profilu, w którym się uczą, np. humaniści uczą się kodowania. Raz się to sprawdza, a raz nie – ciągle szukamy Świętego Graala.

Podczas spotkań z przedsiębiorcami uczniowie biorą udział w warsztatach. Czego one dotyczą?

Szefowie i pracownicy firm wymyślają zadania. Na przykład w firmie logistycznej Loconi zadaniem uczniów było wytropienie drogi kontenerów od nadawcy do odbiorcy. W Doraco budują z makaronu i jadalnych pianek konstrukcje mające wytrzymać obciążenie. Z kolei w firmie informatycznej Kainos skupiono się bardziej na kwestii postaw – warsztaty dotyczyły przeniesienia na grunt szkolny sposobu kształtowania pracowników: ich umiejętności współpracy, zespołowego realizowania zadań itp. Staram się unikać sytuacji, w których to ja definiuję tematykę tych spotkań, ich sposób prowadzenia. Warto zaufać przedsiębiorcom – starają się. Trzeba brać pod uwagę, że organizacja wizyt i warsztatów nie jest ich statutową działalnością, nie mają w tym doświadczenia. To dla nich nie tylko wyzwanie, ale i koszt – przez dwie godziny kilku pracowników z szefem włącznie poświęca się uczniom.

Z mojej perspektywy wielkim osiągnięciem jest to, że w nasze działania udało się już zaangażować ponad 80 firm. Większość z nich przyjmuje uczniów raz na kwartał. Zapraszając do współpracy, szukamy przede wszystkim przedsiębiorstw gotowych do tworzenia nowej jakości na styku edukacji i biznesu. Chcemy to robić w długiej perspektywie i dlatego szukamy partnerów na lata.

Jakiego typu przedsiębiorstwa już współpracują z Fundacją?

Mamy tu zarówno przykłady wielkich marek typu Bayer, Hilton, Sony Pictures, Intel, jak i przedsiębiorstw lokalnych, zbudowanych na Pomorzu od zera – na nich najbardziej mi zależy. Wydaje mi się, że szczególnie te ten drugi typ firm działa na wyobraźnię młodego człowieka. Jeżeli spotka się on np. z trzydziestoletnim założycielem firmy, jest to dla niego wiarygodny przekaz, że „da się”.

Przez całą rozmowę przewija się kwestia zadowolenia z wyboru ścieżki zawodowej. Czy to zadowolenie powinno być mierzone przede wszystkim wysokością zarobków?

Staramy się pokazać młodym ludziom, że zarobki wcale nie są najważniejsze. Są o tyle istotne, że trzeba mieć za co przeżyć, utrzymać rodzinę. Jednak znam zbyt wiele przypadków niezadowolenia z miejsca pracy mimo wysokich zarobków, żeby można było obok tego przejść obojętnie. Kiedy można zaspokoić podstawowe potrzeby, ważniejsze staje się to, w jakiej atmosferze pracujesz. Wtedy zwraca się uwagę na to, kto jest twoim współpracownikiem, czy ludzie się do siebie uśmiechają, czy można ze sobą porozmawiać, jakie są relacje między szefem a podwładnymi.

Jak wiadomo, kapitał społeczny w polskich, także pomorskich, realiach bardzo kuleje. Uczniowie muszą zobaczyć, że są firmy, w których ludzie sobie ufają, że panują w nich prostolinijne relacje, że szef deleguje swoje zadania niżej, a osoby na różnych stanowiskach są ważne i odpowiadają za poszczególne części większego procesu. Folwarczny charakter biznesu ma się w Polsce dobrze, ale chcemy pokazywać, że nie wszędzie tak jest. Młody człowiek, który pozna przedsiębiorstwa współpracujące z naszą Fundacją, w przyszłości będzie szukał pracy, w której będzie traktowany podmiotowo, z szacunkiem. Odwiedzane firmy mają być świadectwem, że takie miejsca pracy można stworzyć nie za oceanem czy zachodnią granicą, ale u nas, za miedzą. Trzeba włożyć w to dużo wysiłku, ale to jest osiągalne.

Folwarczny charakter biznesu ma się w Polsce dobrze, ale chcemy pokazywać, że nie wszędzie tak jest.

Jakie relacje zachodzą dziś między światem szkolnym a światem firm – czy są one ze sobą w pewnym stopniu tożsame, czy też stanowią zupełnie rozdzielne byty?

W polskich realiach szkoły i firmy to dwa różne światy, dwa odrębne silosy. Powinno im być do siebie bardzo blisko, a jest im bardzo daleko. Symbioza między tymi środowiskami powinna być – moim zdaniem – czymś naturalnym. Obecnie tak niestety nie jest – za sprawą komunizmu oraz „dzikich” lat dziewięćdziesiątych wielu przedsiębiorców traktuje swoje firmy jako samotne wyspy, których nie obchodzi otoczenie. Model, który ukształtował się wówczas w polskiej przedsiębiorczości, można sprowadzić do tego, że przed drzwiami firmy zawsze stoją osoby szukające pracy, więc nie trzeba się przejmować potrzebami pracowników, bo zawsze znajdzie się ktoś inny na ich miejsce. Tymczasem sytuacja zmieniła się dziś diametralnie – bezrobocie jest bardzo niskie, brakuje ludzi do pracy. W takiej sytuacji firmy powinny się otworzyć, wyjść do szkół.

Z kolei w szkołach – szczególnie w liceach ogólnokształcących – panuje przekonanie, że są etapem pośrednim w edukacji i nie biorą odpowiedzialności za to, co się stanie z absolwentami. To błędne podejście. Od Edwarda Mazura, dyrektora bytowskiego ogólniaka, usłyszałem, że liceum ogólnokształcące jest też poniekąd szkołą zawodową – odpowiada bowiem za przygotowanie swoich uczniów do życia po maturze. Bardzo trafna opinia. Szkoda, że odosobniona.

Skip to content