Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Siecio-smycze i wartości przyszłości

Socjologowie przypatrujący się społecznemu tyglowi widzą jedynie drobne zwiastuny tego, co w zakresie wartości nowe. Czasem dostrzegają zjawiska ekstremalne, innym razem najzupełniej przypadkowo widoczne. Dlatego nie są w stanie dokładnie przewidzieć, co się stanie, jakie wartości i jakie normy obowiązywać będą w przyszłości. Spróbujmy jednak, mimo tych zastrzeżeń, to uczynić i przewidzieć, co stanie się z wartościami za lat dwadzieścia.

 

Konsumpcja ponad wszystko

Ziścić się może hiperkonsumpcyjny scenariusz przyszłości, wszak już teraz toniemy w konsumpcyjnym stylu życia po uszy. Wartościami w tym świecie będą zabawa, przyjemność, komunikacja dla komunikacji, płytka towarzyskość, samorealizacja. Nastąpi ekspansja wartości „autohedonistycznych”, co oznacza, że niepodzielnie zapanuje jednostka i jej pragnienia, do których wszystko elastycznie będzie musiało się dostosować. Jednostki będą non stop dostępne on­‑line i będą budować własną tożsamość poprzez drobne akty kreacji w sieciach wszelkiego typu.

W kulturze hiperkonsumpcji konserwa zawierająca tradycyjne wartości może się szybko rozszczelnić. Obyczaje ulegną większej liberalizacji, coraz luźniejsza będzie kontrola nad czyimkolwiek życiem intymnym i prywatnym (no, może poza politykami…). Ludzie odchodzić będą od tradycyjnych form życia, od patriarchalizmu stosunków w domu i w pracy oraz od wartości religijnych, które regulowałyby codzienne postępowanie w związkach, zabawie czy wychowaniu dzieci. Zarządzać naszym życiem będą pospołu moda i konsumpcyjna wolność wyboru, które staną się jedynymi ideologiami, których będzie się zażarcie bronić.

Skąd zatem będą się brały wartości? Być może wartościami będą uwodzić nas firmy, wartości będą towarem, sprzedawanym w atrakcyjnych pakietach w formie instant, gotowej do realizacji tuż po rozpakowaniu.

W kulturze hiperkonsumpcji będzie się bardzo liczyć praca, i to nie tyle jako dostarczyciel pieniędzy, ile najgłówniejszy budulec tożsamości. Praca będzie wartością nadrzędną, a miejsce pracy stanie się miejscem życia, zwłaszcza że pracę będzie można wykonywać praktycznie wszędzie.

W kulturze hiperkonsumpcji będzie się bardzo liczyć praca, i to nie tyle jako dostarczyciel pieniędzy, ile najgłówniejszy budulec tożsamości. Praca będzie wartością nadrzędną, a miejsce pracy stanie się miejscem życia, zwłaszcza że pracę będzie można wykonywać praktycznie wszędzie. Styl życia skupiony będzie wokół pracy, zwłaszcza w rozkwitających usługach niematerialnych.

 

Kultura i komunikacja

Wartością w przyszłości może się stać bezkonfliktowa, niekonfrontacyjna postawa wobec innych ludzi, choć przyjaźń i miłość jako wartości mogą odejść do lamusa, ponieważ poważne zaangażowanie emocjonalne bywa bolesne i trudne, ponieważ emocje bolą, zaangażowanie boli. Zamiast rozwijania głębokich przyjaźni ludzie zainwestują w samorozwój, w siebie, ustawiczna edukacja będzie wartością. W efekcie więzi między ludźmi staną się płytkie, ale za to będą liczne i łatwiej zawiązywane niż dziś. Wartością będzie komunikowanie SIĘ , niekoniecznie komunikowanie CZEGOŚ.

Kultura się rozproszy i zamiast niej nastanie federacja subkultur. Dzięki ekspansji internetu już dzisiaj konsumowanie kultury coraz mocniej różnicuje ludzi, coraz wyraźniej odczuwalny jest brak kanonu kulturowego, który łączyłby wszystkich. W sieci obowiązuje zasada 98 procent, która mówi, że większość – najdziwaczniejszych nawet – produkcji kulturowych znajdzie swoich fanów i użytkowników. Nastąpi tym sposobem szersza i głębsza eskapada w kierunku zachowań i gron neoplemiennych: miłośników kolejnych klonów anime, kolejnych „Gwiezdnych wojen”, neorycerstwa etc.

Jedni z coraz większą trudnością komunikować się będą z drugimi. Dlatego kultura przyszłości to kultura przeszukiwaczy, wyszukiwaczy, łączników, translatorów, przewodników, net -kreatorów. Coraz trudniej będzie o bezpośredni dialog, o porozumienie, dlatego stanie się ono wartością.

Problem w tym, że jedni z coraz większą trudnością komunikować się będą z drugimi. Dlatego kultura przyszłości to kultura przeszukiwaczy, wyszukiwaczy, łączników, translatorów, przewodników, net­‑kreatorów, których zadaniem jest już dzisiaj budowanie więzi i przekazywanie (a po drodze modyfikowanie) informacji. Innymi słowy, coraz trudniej będzie o bezpośredni dialog, o porozumienie, dlatego stanie się ono wartością, tak jak wartościowi – w sensie dosłownym – będą ludzie, którzy są translatorami, tłumaczami z kultury na kulturę, odpowiedzialnymi za dialog.

Za dwadzieścia lat kontakty międzyludzkie będą miały coraz bardziej flirtowy charakter. W życiu społecznym staramy się non stop „podrywać” i jesteśmy „podrywani”. Liczba niezbędnych do pracy i życia kontaktów społecznych uzależniona jest, jak nigdy, od naszej atrakcyjności. Dlatego kultura przyszłości to kultura szybkich zderzeń ludzi z ludźmi, ludzi z przedmiotami coraz częściej funkcjonującymi jak ludzie (np. systemami elektronicznymi chroniącymi dostęp do jakichś zasobów, które nas interesują) i ludzi z ideami. Z każdym z tych obiektów człowiek będzie musiał odbyć rodzaj flirtu – zarzucić sieć, zaciekawić sobą, pouwodzić, rozszyfrować. To jednak na dłuższą metę męczące. Flirt non stop jako rodzaj notorycznego i ustawicznego funkcjonowania społecznego zniosą tylko nastolatki. I tak trwałe związki staną się wartością, będą kojarzone z komfortem i spokojem. Jak grzyby po deszczu powstawać mogą społeczne kręgi dostarczające sobie opieki i przyjaźni.

Żeby funkcjonować w zawodzie, ujawniamy się w sieci. Budowanie tożsamości poza nią – poza Facebookami, naszymi -klasami i Golden -line’ami – jest niemal niemożliwe. Od tego wszystkiego będziemy mieli ochotę w przyszłości uciec.

Społeczeństwo postprywatne

Za lat dwadzieścia ludzie mogą mieć dosyć technologii informacyjnych, które dziś ułatwiają nam życie. Mogą pragnąć od nich uciec, choćby na chwilę. Stajemy się coraz mocniej uzależnieni od tych technologii. Już dzisiaj drogę wskazuje nam Google Maps, informacje wyszukuje google.com, dzielone z innymi dokumenty kreujemy w Google Apps. Telefon komórkowy trzyma nas na niewidzialnej smyczy i uzależnia, a karta płatnicza zdradza, gdzie aktualnie jesteśmy. Nasze codzienne ruchy są śledzone, spisywanie i archiwizowane. Żeby funkcjonować w zawodzie, ujawniamy się w sieci. Budowanie tożsamości poza nią – poza Facebookami, naszymi­‑klasami i Golden­‑line’ami – jest niemal niemożliwe. Nasze emocje wyzwala i od razu zaspokaja przemysł emocjonalny. Od tego wszystkiego będziemy mieli ochotę w przyszłości uciec. Niefigurowanie w sieci, bycie niedostępnym dla technologii komunikacyjnych, „oderwanie się” może stać się wartością. Urwanie się z sieciowej smyczy, wolność od rygorów i nadzoru cyfrowego, od bezpośredniego nadzoru, zlecanego coraz częściej nie przez państwo i jego aparat, lecz przez globalne korporacje, ucieczka od cyfrowego korporacyjnego oka – to kierunek przyszłości. Inaczej mówiąc, społeczeństwo przyszłości może być społeczeństwem postprywatnym. W takim typie społeczeństwa zaczyna się ustawicznie monitorować wszelkie ludzkie działania w celu wyłapania pośród nich poczynań mogących przynieść jakąkolwiek ujmę czy szkodę innym. Jesteśmy i będziemy coraz bardziej wystawieni na cyber­‑oko, które w każdej godzinie podgląda nasze poczynania. W sieci są one monitorowane, agregowane i typologizowane przez różne centra zarządzania informacją. Te informacje wykorzystywane są przeciwko nam przez rozmaite agendy: koncerny, polityków, urzędy, instytucje parapolicyjne i kontrolne. Ucieczka od tej kontroli stanie się potrzebą, a bycie od niej wolnym – choćby na chwilę – wartością.

Żeby spędzić czas wolny od cyber­‑oka, będziemy najpierw musieli wszelakie cyber- i siecio­‑smycze zostawić w depozycie. Taki depozyt na siecio­‑smycze będzie zarządzać naszymi kartami kredytowymi i kartami dostępu, loginami, hasłami, elektronicznymi kontami bankowymi, pocztą elektroniczną, nagrywaniem ulubionych sitcomów na twarde czy miękkie dyski, pen­‑drive’ami albo ich przyszłymi modyfikacjami, naszymi awatarami pozostawionymi na istotnych dla nas forach. Słowem, depozyt na siecio­‑smycze będzie pod naszą nieobecność zarządzał naszym byciem on-line. Depozyt na siecio­‑smycze będzie udawał, że jesteśmy obecni, a nas tymczasem nie będzie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Zaradność i pracowitość mamy we krwi

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Dla większości mieszkańców Pomorza sensem ludzkiego życia była praca i takie podejście musiało się przekładać na zachowania o charakterze ekonomicznym.

Leszek Szmidtke: Czy istnieją kaszubsko­‑pomorskie wartości odmienne od tego, co można spotkać w innych regionach, a które mają znaczenie na rynku pracy?

Cezary Obracht‑Prondzyński: Chciałbym, aby takie wartości istniały. Mam jednak poważne wątpliwości. Oczywiście, często mówimy o kaszubsko­‑pomorskim etosie, w którym bardzo ważną rolę odgrywa pracowitość. Dla większości mieszkańców Pomorza sensem ludzkiego życia była praca i takie podejście musiało się przekładać na zachowania o charakterze ekonomicznym. Ten etos wypływa z ostrej konkurencji wobec znacznie silniejszego żywiołu niemieckiego w chwili, kiedy rodził się na naszych ziemiach kapitalizm. Z jednej strony Niemcy, korzystający ze wsparcia najlepiej wówczas rozwiniętego państwa w Europie, z drugiej – rdzenna ludność Pomorza, już na starcie mająca znacznie słabszą pozycję. Mimo to często wygrywała konkurencję. Doskonałym przykładem jest parcelacja ziemi pod koniec XIX w. i wygrana z państwową instytucją, jaką była Komisja Kolonizacyjna.

Od tamtego czasu wiele się wydarzyło i na ogół nie były to wypadki wspierające takie zachowania. Czy cechy, wartości występujące na przełomie XIX i XX w., nadal obowiązują?

Dwie wojny światowe, powrót państwa polskiego na Pomorze, wreszcie komunizm. W dwudziestoleciu międzywojennym etos pracy połączony z zaradnością był na pewno widoczny, skoro Aleksander Majkowski czy Jan Karnowski pisali o zmaterializowaniu duszy kaszubskiej. Warto się jednak zastanowić, czy gdyby nie te wartości, to społeczność kaszubska nadal by istniała? Zaradność połączona z pracowitością były mechanizmem obronnym. W dwudziestoleciu międzywojennym formy zaradności się zmieniają, gdyż dramatycznie zmieniają się warunki ekonomiczne. Nowe granice dzielące tereny Kaszub i Pomorza, później wojna celna z Niemcami, ograniczenie dostępu do niemieckiego rynku pracy oraz w Wolnym Mieście Gdańsku… Zwłaszcza te ostatnie zdarzenia mocno dotknęły mieszkańców naszego regionu.

Jednak w tym czasie nadal gospodarka miała charakter kapitalistyczny. II wojna światowa, a szczególnie lata powojenne, to już zupełnie inne realia.

Jaki wpływ na te wartości ma kilkadziesiąt lat PRL oraz narastająca migracja z innych części Polski na Pomorze? Napływ mieszkańców innych regionów Polski występował już w okresie międzywojennym. Natomiast po 1945 r. znacznie przybrał na sile. Nastąpiło zderzenie różnych wzorców zaradności i pracowitości. Mój wujek, pracujący po wojnie na kolei jako budowlaniec, opowiadał, jak starannie przez niego wyremontowane pomieszczenie zostało zdewastowane przez kolegów z ekipy. Zarzucali mu, że wykonuje „niemiecką robotę”. To było dla niego traumatyczne przeżycie. Zderzenie różnych wartości miało negatywne skutki, szybko pojawiło się „kombinatorstwo”, przekonanie, że co wspólne, to niczyje, a jak niczyje – nie trzeba o to dbać i można się podzielić. Mimo wszystko elementy etosu zaradności i pracowitości przetrwały.

Jaki wpływ na obecne wartości i zachowania ma przeszłość?

Tego nie uczono w szkole, lecz w rodzinach – szczególnie tam, gdzie była tradycja rzemieślnicza lub wykształcona w dużych gospodarstwach rolnych. Dziś, oprócz bliskości metropolii, łatwości w komunikacji i dostępu do dużych rynków zbytu oraz pracy, właśnie ta tradycja wyjaśnia, dlaczego np. w powiatach puckim lub kartuskim jest mniejsze bezrobocie. Niestety, ta zaradność dotyczy również szarej strefy, np. w budownictwie, rolnictwie – choćby w czasie zbioru truskawek. Często pieniądz trafia z ręki do ręki. Skali tego zjawiska żadne badania jeszcze nie potwierdziły. Póki co, są to moje obserwacje i wnioski. Nie wiem, czy można do wspomnianej szarej strefy dołączyć pomoc sąsiedzką.

Cały czas mówimy o robotnikach, rolnikach, drobnych rzemieślnikach. Czy to samo możemy powiedzieć o średniej kadrze kierowniczej lub menedżerskiej?

Nie wiem, gdyż na Pomorzu nie przeprowadzono żadnych badań kadry menedżerskiej o charakterze biograficzno­‑tożsamościowowym. Możemy jedynie mówić o poszczególnych osobach lub firmach.

Zazwyczaj ludzie będący właścicielami dużych firm nie kryją, skąd pochodzą.

To prawda, ale taka deklaracja to za mało. Potrzebne są poważniejsze analizy, chociaż w takich szczątkowych badaniach etos pracy i zaradności jest eksponowany. Pojawia się nawet ciekawe sformułowanie: „tak musi być”. To jest wartość autoteliczna, sama się uzasadnia. Muszę pracować nie dlatego, że wtedy zarobię, lecz pracuję, gdyż taka jest istota naszego życia.

Gospodarka XXI w. ma być innowacyjna, kreatywna, sieciowa. Czy tradycyjne wartości będą miały znaczenie?

Właśnie dlatego należy przeprowadzić wśród przedstawicieli pomorskiej kadry kierowniczej i menedżerskiej obszerne badania i skorelować ich doświadczenia biograficzne, etos pracy, jego źródła oraz ich strategie zachowania w sferze biznesowej. Czy są kreatywni, innowacyjni, czy potrafią budować więzi? Czy te więzi nie mają na przykład nepotycznego charakteru? Wyniki badań mogą być bardzo interesujące, gdyż oprócz przedsiębiorstw działających w tradycyjnych dziedzinach gospodarki znam całkiem sporo przykładów firm zajmujących się nowymi technologiami, a prowadzonych przez ludzi z Kaszub i Pomorza.

Przemysł stoczniowy i kształcenie na jego użytek odcisnęły pomorskiej gospodarce silne piętno i chyba dlatego różne wysokie technologie nie zdążyły się tu mocno rozwinąć. 20–30 lat to przecież krótka perspektywa i zaszłości związane np. z kształceniem, preferowaniem zawodów technicznych będą długo widoczne.

W naszym regionie mało mamy firm związanych z szeroko rozumianym show­‑biznesem czy multimediami. Może mieszkańcy Pomorza nie mają zaufania do różnych wirtualnych przedsięwzięć i wolą te tradycyjne?

To bardzo ryzykowna teza. Mieszkańców województwa pomorskiego jest obecnie 2,2 mln. Ludzi o korzeniach kaszubsko­‑pomorskich jest może 700–800 tys., czyli mniejszość. Niegdyś się mawiało, że wolą oni konkretne zajęcia, a nie jakieś artystyczne. Tymczasem dziś wielu z nich pracuje w różnych firmach internetowych, medialnych, są aktorami, muzykami. Dlatego większe znaczenie ma kształt pomorskiej gospodarki w poprzednich latach. Przemysł stoczniowy i kształcenie na jego użytek odcisnęły tu silne piętno i chyba dlatego różne wysokie technologie nie zdążyły się mocno rozwinąć. 20–30 lat to przecież krótka perspektywa i zaszłości związane np. z kształceniem, preferowaniem zawodów technicznych będą długo widoczne.

Porównujemy się jednak z tymi, którzy są z przodu. Warszawa skupia firmy z sektora wysokich technologii, tam są wysoko wykwalifikowane kadry, których na przykład brakuje na Pomorzu.

Warszawa to miejsce, które wysysa z całej Polski to, co najlepsze. Bliższe prawdy jest porównanie choćby z Wrocławiem. Ale statystyka nie wyjaśnia wszystkiego. Moim zdaniem kreowany obraz tego miasta jest dużo lepszy niż rzeczywisty. Doskonałym przykładem wrocławskich perturbacji jest budowa stadionu. To bardzo skomplikowane przedsięwzięcie inżynieryjne i logistyczne – i nagle się okazuje, że w innych miastach radzą sobie z tym o wiele lepiej.

U nas nie będą się osiedlały ani wyrastały zarządy światowych firm; podobnie jak w innych miejscach przyjdą, wyciągną to, co dla nich najbardziej wartościowe, i odejdą w nowe rejony. Nasz model gospodarczy opiera się na małych i średnich firmach.

Duża liczba małych firm w przyszłości będzie atutem czy też balastem? Takie przedsiębiorstwa nie mają przecież dostępu do najnowszych światowych rozwiązań.

Jestem chyba ostatnią osobą, która powie, że szansą rozwojową dla naszego regionu są wielkie korporacje. U nas nie będą się osiedlały ani wyrastały zarządy światowych firm, podobnie jak w innych miejscach – przyjdą, wyciągną to, co dla nich najbardziej wartościowe, i odejdą w nowe rejony. Nasz model gospodarczy opiera się na małych i średnich firmach, tak jesteśmy ukształtowani i chyba nic się tak zaraz nie zmieni. Ten model jest zbliżony do niemieckiego, a tam najbardziej innowacyjne są średnie przedsiębiorstwa. Pytanie tylko, jak stymulować, wspomagać rozwój takich firm. Jeżeli innowacyjności nie będziemy ograniczać do nowoczesnych technologii, lecz uwzględnimy także zdolność przestawiania się na nowe zadania, dostosowania do wymogów rynku, to okaże się, że małe i średnie przedsiębiorstwa są zdecydowanie bardziej elastyczne. Mają też dużo większe możliwości przetrwania w trudnych warunkach. Można to dostrzec, obserwując przedsiębiorczość w naszym regionie, zwłaszcza w ostatnich dwóch latach. Niekiedy działalność takich firm odbywa się na pograniczu prawa, czasami może nawet to prawo jest łamane (na przykład zatrudniają ludzi na czarno), ale małe i średnie firmy to przyszłość naszego regionu. Dają lepsze efekty w walce z bezrobociem niż ściągnięcie dużych koncernów. To walka tym bardziej skuteczna, że mieszkańcy powiatów człuchowskiego lub bytowskiego mogą wykonywać produkcję czy usługi na rzecz metropolii, pozostając w swoich domach.

Małe i średnie firmy nie mają funduszy na innowacyjność, współpracę z uczelniami, wdrażanie nowych rozwiązań powstających właśnie w środowiskach naukowych. A czy uczelnie odpowiadają na nowe wyzwania i czy kształcą ludzi z myślą o nowych potrzebach rynkowych?

Pomorskie małe i średnie firmy będą raczej w nurcie imitacyjnym niż innowacyjnym. Będą korzystały z istniejących rozwiązań, adaptowały do swoich realiów zarówno nowe rozwiązania organizacyjne, jak i technologiczne. Zapewne pojawią się enklawy, w których rozwój będzie miał charakter innowacyjny. Jednak w małych i średnich firmach zazwyczaj myśli się racjonalnie, a tańsze jest wykorzystywanie sprawdzonych rozwiązań. Inny problem to kształcenie. Toczy się wielka dyskusja, jak kształcić zarówno w skali kraju, jak i naszego szeroko rozumianego regionu, położonego wokół metropolii. Dzisiejsze kształcenie jest słabo dostosowane do potrzeb rynku pracy. Jednak nie jestem przekonany, czy w przyszłości wykształcenie uniwersyteckie powinno być wprost do niego dopasowane. To raczej zadanie wyższych uczelni zawodowych. Nie możemy też zapominać, że pracodawcy najchętniej zrzuciliby z siebie obowiązek inwestowania w ludzi. Dlatego dopominają się o absolwentów, których nie trzeba douczać. Po prostu szukają taniej siły roboczej. Przecież absolwent Politechniki – budownictwa – nie potrafi po pięciu latach nauki budować mostów! Jeśli będzie pracował pięć kolejnych lat, to być może się nauczy. W tego człowieka trzeba zainwestować. Niestety, polski biznes nie widzi takiej potrzeby, nie ma ochoty na współpracę z nauką.

Kolejną rzeczą, która powinna cechować gospodarkę przyszłości, jest współpraca. Tymczasem na przykład liczbę grup producenckich w pomorskim rolnictwie można policzyć na palcach.

Na Pomorzu, podobnie jak w Niemczech i Danii, życie gospodarcze było życiem zespołowym. W drugiej połowie XIX i na początku XX w. spółdzielczość była fundamentem mobilizującym kapitał na dalsze przedsięwzięcia. Największym polskim bankiem był Bank Związku Spółek Zarobkowych. Na Pomorzu, oprócz spółdzielczości kredytowej i pożyczkowej, były też mleczarska, cukrownicza, handlowa. Umiejętność współpracy kształtowano przez pokolenia. Gdyby ktoś zapytał mnie o najbardziej dotkliwą pozostałość komunizmu, to na pierwszym miejscu wymieniłbym mentalną degenerację.

Czy zaufanie, które było fundamentem ruchu spółdzielczego, można odbudować? Czy można przywrócić taką etykę w biznesie, która opierając się na dawnych wzorcach, będzie dostosowana do nowych wymagań?

Od 1950 r., czyli od chwili upaństwowienia spółdzielczości, zaradność nabrała indywidualnego charakteru i, niestety, często patologicznego. Dlatego budowanie takich więzi kooperacyjnych w małych środowiskach powinno być otoczone szczególnie troskliwą opieką. Barierą są nie tylko głęboko zakorzenione uprzedzenia typu: „Powiedziały jaskółki, że niedobre są spółki”. To problem bardziej złożony. Na szczęście pomoc sąsiedzka nadal istnieje. To oznacza, że zdolność kooperacji jest możliwa.

Czy Pomorzanie potrafią się znaleźć w innych środowiskach kulturowych, światopoglądowych?

Doskonale potrafili i potrafią sobie z tym poradzić. Od XIX w. do dziś jedną z form zaradności jest emigracja. Raz jest ona stała, kiedy indziej sezonowa, ale wyjeżdżający zawsze stykali się z ludźmi innych kultur i wyznań. Radzili sobie w różnych miejscach i coś z tego przywozili do domu. Te kontakty są też przekazywane z pokolenia na pokolenie, gdyż ktoś zostawał na przykład w Niemczech, później pomagał innym szukającym tam pracy. Ten mechanizm dalej działa.

A gdy trzeba pracować w jednym miejscu z kimś, kto ma inny kolor skóry, wierzy w innego boga i ma inną orientację seksualną?

Bywa różnie. Pracujący w Niemczech nieraz krytycznie wypowiadali się o mieszkańcach byłej Jugosławii, Turkach, także samych Niemcach. Inni robili doskonałe interesy na przykład z Turkami. Turcy, czy może bardziej Kurdowie, pojawiają się także na Kaszubach, na Pomorzu. Mało o tym wiemy, nikt jeszcze nie zbadał takiej migracji. Generalnie jestem przekonany, że nasza społeczność jest bardzo mobilna i potrafi się znaleźć w nowych warunkach.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kształcimy do pracy w zespole

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Po co informatykowi znajomość kultury Japonii?

Jerzy Paweł Nowacki: Ludzie wykształceni powinni dysponować rozległą wiedzą. A niezależnie od tego historia, kultura i teraźniejszość Japonii są niezwykle interesujące, pozwalają także zrozumieć to, co się dzieje w świecie.

Jednak pracodawcy oczekują, że absolwenci takich uczelni będą specjalistami w stosunkowo wąskim zakresie, żeby nie trzeba było zbyt wiele inwestować w szkolenia, a najlepiej, żeby taki człowiek od razu zabrał się do pracy.

Europejski model kształcenia zakłada, że student na kierunku inżynierskim musi również dostać pewną wiedzę humanistyczną i ekonomiczną. Do tego oczywiście należy dołożyć języki obce. Na naszej uczelni samodzielnie kształtujemy wiedzę humanistyczną studenta, stąd na przykład przedmiot o nazwie „Kultura Japonii”. Oczywiście studenci mogą również uczęszczać na wykłady z filozofii, historii czy innych kierunków humanistycznych. Sami dokonują wyboru, czego chcą się uczyć dodatkowo. Nie kryję, że właśnie kultura Japonii cieszy się największym zainteresowaniem.

Umiejętność pracy zespołowej to dziś poważna przewaga rynkowa i dlatego uczymy studentów technik prac zespołowych na wszystkich przedmiotach. Ukończeniem studiów inżynierskich pierwszego stopnia jest praca inżynierska i żądamy od studentów, żeby to była praca zespołowa.

Taki przedmiot ma wartość dla rynku pracy?

Na pewno nie będzie przeszkadzał, podobnie jak inne przedmioty humanistyczne. To jest niecałe 5 proc. czasu wszystkich zajęć. Elementy japońskie są nie tylko we wspomnianych wykładach czy nazwie szkoły. Staramy się przekazać pewne cechy ważne dla społeczeństwa Kraju Kwitnącej Wiśni, przede wszystkim umiejętność pracy zespołowej. Dziś to jest poważna przewaga rynkowa i dlatego uczymy studentów technik prac zespołowych na wszystkich przedmiotach. Ukończeniem studiów inżynierskich pierwszego stopnia jest praca inżynierska i żądamy od studentów, żeby była to praca zespołowa.

Kultura czy szerzej – cywilizacja japońska to również dążenie do doskonałości nawet w drobnych sprawach. Mniej jest tam miejsca na tak pożądaną w Stanach Zjednoczonych i Europie kreatywność.

Najważniejszym wydziałem naszej uczelni jest informatyka. Od niedawna mamy również Wydział Sztuki Nowych Mediów, ale o nim za chwilę. Informatyk powinien przede wszystkim poprzez narzędzia informatyczne tworzyć oprogramowanie i także nim zarządzać. To jest istota, natomiast szeroko rozumiana japońskość podnosi naszą atrakcyjność, ułatwia kontakty ze światem gospodarczym w kraju i za granicą. Oczywiście, czerpiemy też wzorce ze współczesnej Japonii, jak choćby total quality management, i wpajamy je naszym studentom. To ważny element współczesnej gospodarki wywodzący się z japońskiej tradycji.

Gospodarka przyszłości ma się opierać na kreatywności, wysokiej jakości oraz pracy zespołowej.

Właśnie dlatego ustawiliśmy program nauczania trochę inaczej niż większość uczelni w Polsce. Z reguły praca inżynierska jest przygotowywana na ostatnim semestrze studiów. Na naszej uczelni ma to miejsce wcześniej. W ostatnich trzech semestrach studiów studenci tworzą zespoły. Samodzielnie, przy niewielkiej pomocy opiekuna, identyfikują obszary swojej pracy, a później cały zespół to realizuje. Jest też podział ról, czyli oprócz wykonawców są kontrolerzy, menedżerowie. Jesteśmy uczelnią praktyczną, więc efektem pracy inżynierskiej musi być działający produkt, najczęściej oprogramowanie.

Czy te produkty znajdują później nabywców na rynku?

Nie oszukujmy się: przez siedem semestrów nie można wykształcić specjalistów tworzących profesjonalne oprogramowanie.

A część badawcza uczelni pracuje na rzecz rynku?

Realizujemy wiele projektów, w których pracują głównie doktoranci oraz cała kadra naukowa. Wciągani do tych prac są również studenci. Większość z tego, co robimy, to projekty europejskie w VI Programie Ramowym, również w Programie Operacyjnym Innowacyjna Gospodarka. Takie przedsięwzięcia muszą się zakończyć wdrożeniem w gospodarce. Między innymi zajmowaliśmy się systemami rozpoznawania mowy, komunikacją baz danych między urzędami państwowymi. Tzw. badań podstawowych jest nie więcej niż 20 proc.

Gdzie znajdują pracę absolwenci waszej uczelni?

Najwięcej w Polsce, ale też sporo w krajach europejskich, kilku w Stanach Zjednoczonych i Japonii. Pracują dla największych koncernów. Duża część absolwentów zakłada własne firmy.

Czy firmy, z którymi współpracujecie, podpowiadają, co warto zmienić w programach nauczania?

Współpracujemy z najlepszymi firmami software’owymi w kraju, oczywiście również zagranicznymi działającymi w Polsce: IBM, Oracle czy Sygnity. Staramy się dostosować program do oczekiwań rynku, a raczej pewną część programu, tak żeby nasz absolwent był obeznany z najnowszymi trendami, niezależnie od tego, gdzie znajdzie pracę. Z firmami, z którymi współpracujemy, ustalamy też tematy prac dyplomowych. Mamy również fundowane stypendia, otrzymujemy oprogramowanie. Dzięki temu większość absolwentów może bez dodatkowych szkoleń od razu wdrożyć się do pracy.

Uważamy, że młodego człowieka tak trzeba kształcić, żeby sobie poradził po ukończeniu szkoły w różnych warunkach. Musi wiedzieć, jak założyć firmę i jak ją prowadzić, dlatego poznaje podstawy prawne przedsiębiorczości, uczymy też etyki w biznesie i umiejętności negocjacyjnych.

Na stronie internetowej uczelni znalazłem informację, że studenci mają 320 godzin praktyk.

Nie ustalamy tego sami, takie są wymogi ministerialne. Z praktykami jest ciekawa historia, gdyż 15 lat temu firmy niechętnie przyjmowały studentów. Widziały w tym jedynie kłopot, bo trzeba było udostępnić im stanowiska, umożliwić dostęp do sieci itp. W tej chwili mamy więcej ofert praktyk niż studentów. Poza tym niektórzy z nich sami znajdują sobie praktyki. Wtedy tylko sprawdzamy, czy takie miejsce spełnia nasze oczekiwania. Na praktykach nie poprzestajemy, gdyż mamy również projekt inkubatorów akademickich. Uważamy, że młodego człowieka tak trzeba kształcić, żeby sobie poradził po ukończeniu szkoły w różnych warunkach. Musi wiedzieć, jak założyć firmę i jak ją prowadzić, dlatego poznaje podstawy prawne przedsiębiorczości, uczymy też etyki w biznesie i umiejętności negocjacyjnych.

W propozycjach programowych znalazłem pozycję zatytułowaną „Informatyka społeczna”.

To propozycja dla ludzi z wykształceniem humanistycznym, którzy potrzebują narzędzi informatycznych do realizacji badań. Najczęściej korzystają z tego socjolodzy, którzy muszą w swoich badaniach analizować wiele różnych informacji.

Utrzymujecie kontakt z absolwentami?

Staramy się podtrzymać pewne więzi i dlatego umożliwiamy zakładanie kont, dostęp do sieci i ułatwiamy korzystanie z naszego zaplecza naukowego. Istnieje też Klub Absolwenta, który co jakiś czas się zbiera. Członkowie mają swoje fora dyskusyjne, gdzie wymieniają się informacjami i opiniami. Proponujemy też dalsze kształcenie, czyli drugi oraz trzeci stopień. Plus, oczywiście, szeroki wachlarz kierunków na studiach podyplomowych. Dla naszych absolwentów przygotowaliśmy również ofertę pozwalającą na kształcenie się przez całe życie. Postęp w informatyce jest tak szybki, że trzeba się dokształcać na bieżąco, żeby móc zawodowo funkcjonować.

16 lat temu, gdy uczelnia powstawała, rynek pracy wyglądał inaczej niż dziś. Za kolejnych 16 lat również zajdą spore zmiany. Jaki będą miały charakter?

Odpowiedź na takie pytanie jest bardzo trudna. Nie wiemy, jakie kierunki będą rozwijane na uczelniach państwowych. Bardzo dużo zależy od polityki państwa. Od pewnego czasu istnieją tzw. kierunki zamawiane, na które specjalnymi stypendiami próbuje się ściągnąć więcej młodzieży niż studiowało do tej pory. Uważam, że absolwenci kierunków technicznych w przewidywalnej przyszłości nie będą mieli kłopotów ze znalezieniem pracy. Niedobór inżynierów widoczny jest nie tylko w Polsce, ale i w niemal wszystkich krajach Unii Europejskiej. Natomiast na uczelniach jedne kierunki będą się cieszyły większym zainteresowaniem, być może inne będą zanikały. Otworzyliśmy kierunek bioinformatyka, póki co niewielki, ale być może za jakiś czas się rozwinie. Nową propozycją jest też informatyka biznesowa. Ważne, żeby podstawa wykształcenia była dobrej jakości, wtedy później można się dokształcać.

Od trzech lat uczelnia ma oddział w Gdańsku i tam kształcicie w podstawowym kierunku. Czy będą nowe propozycje w najbliższym czasie?

W Warszawie zaczynaliśmy jako uczelnia techniczna. Po pewnym czasie wystartowała katedra multimediów, czyli animacje i gry komputerowe. Spostrzegliśmy, że nasze prace dyplomowe są dobrej jakości od strony oprogramowania, wiele do życzenia pozostawia natomiast grafika. Dlatego zaproponowaliśmy współpracę Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i później otworzyliśmy Wydział Nowych Mediów. Kształcą się tam graficy, którzy będą potrafili korzystać z narzędzi informatycznych. Jest też Katedra Multimediów, która współpracuje zarówno z Wydziałem Informatyki, jak i z Wydziałem Nowych Mediów. W Gdańsku od października ruszy również wydział o nazwie Sztuka Nowych Mediów.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przyszłość należy do kreatywnych

Jak kształtować system edukacji, by budować kompetencje i kwalifikacje dla gospodarki oraz rynku pracy przyszłości? Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto się zastanowić, jak będzie wyglądało środowisko, w którym będą funkcjonować absolwenci szkół za 20–30 lat. Milton Keynes już dawno stwierdził, że przewidywanie jest zadaniem niezwykle trudnym, szczególnie jeśli dotyczy przyszłości. Przewidywanie trendów społecznych ma to do siebie, że idee sformułowane w teraźniejszości mają wpływ na obraz przyszłości. Wszystkie wielkie rewolucje, takie jak rewolucja protestancka w Europie Zachodniej (która zapoczątkowała rozwój kapitalizmu), Rewolucja Francuska czy Rewolucja Październikowa w Rosji opierały się na silnych podstawach filozoficznych. Przyszłość nie jest zdeterminowana – istnieją różne „wersje” przyszłości i w naszych rękach jest stworzenie takiej, która nam najbardziej odpowiada.

Wartość dodana edukacji będzie polegała na kształtowaniu w ludziach umiejętności doboru oryginalnych komponentów w celu tworzenia twórczych dzieł. Edukacja powinna kształtować zdolność do skutecznego zachowania się w świecie, w którym obserwujemy nadmiar dzieł banalnych i deficyt dzieł kreatywnych.

Charakter zmiany

Środowisko, w którym żyjemy, staje się coraz bardziej wielokulturowe, zdywersyfikowane – człowiek ma styczność z wielką liczą różnorodnych opcji i wariancji (tysiące kanałów TV, setki rodzajów kuchni, miliony portali informacyjnych). Jednocześnie rośnie liczba różnego rodzaju narzędzi i maszyn, które ułatwiają życie. Innymi słowy, sprawność życiowa jest w coraz mniejszym stopniu powiązana z umiejętnością rozwiązywania problemów, a w proporcjonalnie większym stopniu polega na umiejętnym stawianiu pytań i mądrych wyborach. Wartość dodana edukacji będzie polegała na kształtowaniu w ludziach umiejętności doboru oryginalnych komponentów w celu tworzenia twórczych dzieł. W takim środowisku kreatywność będzie z jednej strony ułatwiona, ponieważ duża liczba komponentów ułatwia tworzenie wariancji. Z drugiej strony, ryzyko stworzenia dzieł banalnych, plagiatów itp. będzie coraz większe. Edukacja powinna więc kształtować zdolność skutecznego zachowania się w świecie, w którym obserwujemy nadmiar dzieł banalnych i deficyt dzieł kreatywnych.

Od kilkudziesięciu lat umysły matematyków i informatyków zaprząta idea sztucznej inteligencji. Przy obecnym poziomie i tempie rozwoju technologii informatycznych prawdopodobnie w ciągu 20–30 lat zostanie stworzony komputer o możliwościach obliczeniowych zbliżonych do ludzkiego mózgu. Wówczas sztuczna inteligencja stanie się faktem. Obecny system edukacji tego nie zauważa – funkcjonuje tak, jakby wszyscy absolwenci szkół mieli zostać w przyszłości pracownikami naukowymi, jest zorientowany na kształtowanie i nagradzanie uczniów inteligentnych. Kreatywność ani w szkole, ani na polskich uniwersytetach nie jest ceniona ani nagradzana.

ppg_1_2010_rozdzial_10_tabela_1

Chodzi o to, aby w naszym postrzeganiu doskonałości intelektualnej skokowo zwiększyć szacunek i estymę dla osób kreatywnych. Jest to możliwe wyłącznie, jeśli kreatywność stanie się kompetencją powszechnie kształtowaną w systemie edukacji.

Wnioski dla edukacji

Podstawowym czynnikiem determinującym jakość edukacji jest i prawdopodobnie pozostanie nauczyciel. W związku z tym zmiany w systemie edukacji powinny zmierzać w kierunku:

  • położenia nacisku na efektywność nauczania poprzez stosowanie najbardziej efektywnych metod i technik. Zestaw najlepszych praktyk w edukacji już obecnie jest dobrze rozpoznany (np. częsta informacja zwrotna na temat postępów w nauce, skrócenie okresu wakacji, zatrudnianie najlepszych absolwentów uniwersytetów w zawodzie nauczyciela itp.). Na przeszkodzie stoją bariery instytucjonalne i kulturowe;
  • systematycznego zwiększania udziału nauczycieli dwóch przedmiotów w celu kształtowania kreatywności, wyobraźni i erudycji;
  • otwarcia szkoły na możliwości, jakie daje zatrudnianie osób – autorytetów w różnych dziedzinach – które nie są zawodowymi nauczycielami;
  • zwiększenia integracji procesu wychowawczego i edukacyjnego. Obecnie wychowanie jest w systemie edukacji wyizolowane od procesu nauczania. Efektem tego jest m.in. niski poziom kapitału społecznego, a także niskie standardy etyczne w wielu środowiskach profesjonalnych (naukowcy, prawnicy, lekarze, politycy itd.).

Przyszłość będzie należeć do osób kreatywnych. System edukacji powinien dawać szanse na rozwój kreatywności we wszystkich dziedzinach, nie tylko „akademickich”, takich jak matematyka, fizyka czy geografia. Oczywiście, pewien progowy poziom inteligencji jest niezbędny, lecz polskie szkoły powinny we wszystkich aspektach procesu pedagogicznego zwiększać nacisk na kształtowanie (utrwalanie) kreatywności wśród dzieci i młodzieży. Z niektórych badań wynika, że odsetek osób kreatywnych wśród czterolatków dochodzi do 97 proc., podczas gdy w populacji osób dorosłych spada do około 5 proc. Wielkim wyzwaniem dla systemu edukacji jest więc zmiana tego trendu. Nie można tego uczynić, działając w sposób „punktowy” – np. tworząc nieliczne, elitarne szkoły kształcące osoby kreatywne. Chodzi o to, aby w naszym postrzeganiu doskonałości intelektualnej skokowo zwiększyć szacunek i estymę dla osób kreatywnych. Jest to możliwe wyłącznie, jeśli kreatywność stanie się kompetencją powszechnie kształtowaną w systemie edukacji. Aby to osiągnąć za 30–40 lat, potrzebni będą w Polsce nie tylko kreatywni naukowcy, lecz także kreatywni burmistrzowie, prezydenci miast, radni, posłowie na sejm, biskupi, generałowie itd.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Coach, nie belfer

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

W szkołach ciągle dominuje wtłaczanie encyklopedycznej wiedzy, a nie kształtowanie umiejętności. Uczelnie zaś kształcą wąsko rozumianych specjalistów: inżynier nie orientuje się w ekonomii, zarządzaniu, a humaniści zachowują się jak przysłowiowe blondynki.

Leszek Szmidtke: W jakim kierunku zmierza rynek edukacyjny?

Waldemar Kucharski: Z naszej perspektywy zmiany mają dwojaki charakter: czego młody człowiek się uczy i jak się tego uczy. Cieszy mnie, że w coraz większym stopniu w edukacji wykorzystuje się nowoczesne technologie. Może w mniejszym stopniu w Polsce, ale na świecie mają one coraz większe znaczenie. Mniej rewolucyjne są zmiany w treści nauczania. W szkole podstawowej, gimnazjum i liceum ciągle, niestety, dominuje wtłaczanie encyklopedycznej wiedzy, a nie kształtowanie umiejętności. Uczelnie zaś kształcą wąsko rozumianych specjalistów: inżynier nie orientuje się w ekonomii, zarządzaniu, a humaniści zachowują się jak przysłowiowe blondynki.

Co w procesie kształcenia zmienia szersze zastosowanie nowoczesnych technologii?

Łatwiej mi to wyjaśnić na przykładzie moich dzieci. Młodzi ludzie najbardziej potrzebują wiedzy zintegrowanej. Już są ukształtowani w dużej mierze przez nowe media, a głównie przez internet. Szukamy wyjaśnienia jakiegoś tematu i nagle pojawiają się nowe zagadnienia, które trzeba pojąć, żeby zrozumieć główny problem. Dzieci chcą to zrobić szybko. To już nie są rówieśnicy Janka Muzykanta, któremu podaje się definicje do wykucia bez zrozumienia. W dziecięcej rzeczywistości coraz częściej obecna jest struktura podobna trochę do gry: skacze się z komnaty do komnaty i dochodzi do celu. Czegoś podobnego szukają także w edukacji.

Jak to uwzględniacie w swoich produktach?

Od dawna dopasowujemy nasze produkty do percepcji odbiorców i na przykład różnicujemy tempo w naszych programach w zależności od możliwości intelektualnych dzieci. Tradycyjna książka czy też tradycyjny sposób nauczania nie radzi sobie z dopasowaniem się do percepcji. Coraz bardziej punkt ciężkości przenosi się też ze szkoły do domu. Tam dzieci spędzają czas przed komputerem, w internecie; oczywiście, wiedza ta jest jeszcze nieusystematyzowana, nawet chaotyczna, ale bardziej dopasowana do potrzeb młodych odbiorców.

Szacuje się, że 65 proc. dzisiejszych przedszkolaków będzie pracowało w zawodach lub na stanowiskach, które jeszcze nie istnieją. Jak może sobie poradzić z taką przyszłością szkoła i producent programów edukacyjnych?

Chyba tylko w jeden sposób: kształtując nawyk zdobywania wiedzy. Nie sposób nauczyć człowieka czegoś, jeżeli nie wiemy, co to będzie. Można go tylko nauczyć się uczyć, zgłębiać i rozwiązywać problemy. Dobrym przykładem są kraje skandynawskie, w których nauka języków i w ogóle nauka jest zupełnie inaczej traktowana. Naszym nauczycielom tamtejsza szkoła wydaje się bardzo ślamazarna. Tymczasem w Szwecji czy Finlandii wszyscy doskonale mówią po angielsku, gdyż nauka jest bardzo naturalna.

W przyszłości szkoła nie będzie uczyła faktów, gdyż dostęp do nich będzie bardzo łatwy. Będzie integratorem różnych środowisk, bardziej coachem aniżeli pruskim nauczycielem walącym linijką po dłoniach za nieznajomość jakiejś definicji. Większość procesu edukacyjnego będzie się odbywała poza szkołą.

Jaki będzie kształt oświaty? W takiej dziedzinie jak tworzenie programów edukacyjnych szukanie odpowiedzi na to pytanie zajmuje chyba sporo czasu. Jakie są efekty poszukiwań?

Patrzymy na to dwutorowo: „co?” i „jak?”. Odpowiedź na drugie pytanie jest łatwiejsza. Sądzę, że za kilkanaście lat będziemy się opierać na takiej zintegrowanej platformie, skrzyżowaniu e-booka z notebookiem. To będzie powszechne narzędzie, w którym uczniowie będą nie tylko czytać lektury, ale też robić notatki, rozwiązywać zadania i wysyłać je do nauczyciela. Ważniejsza i trudniejsza jest odpowiedź na pytanie „co?”, czyli jakiej wiedzy, jakich umiejętności będzie uczyła szkoła lub system edukacyjny przyszłości. Dzisiejszy model, w którym nauczyciel, niczym egipski kapłan, stoi ze zwojami papirusu przed liczną klasą, odejdzie w przeszłość. Wydaje mi się, że szkoła nie będzie uczyła faktów, gdyż dostęp do nich będzie bardzo łatwy. Zatem staną przed nią inne zadania: będzie bardziej integratorem różnych środowisk, bardziej coachem aniżeli pruskim nauczycielem walącym linijką po dłoniach za nieznajomość jakiejś definicji. Celowo przesadzam, ale jestem przekonany, że większość procesu edukacyjnego będzie się odbywała poza szkołą. Edukacja będzie podążała dwutorowo: szerokie kształcenie o uniwersalnym charakterze, a równolegle na wyższych poziomach kształcenia specjalizacja. Szkoła będzie od tego, żeby nauczyć pracy w zespołach, szukania rozwiązań.

Czy poszukując pomysłów na przyszłość, tworzy pan w YDP interdyscyplinarne zespoły i szuka odpowiednich do tego ludzi?

Przede wszystkim szukamy osób z właściwym przygotowaniem technicznym, biegle radzących sobie z komputerem oraz internetem. Drugi poziom to ludzie znający się na tematach, przedmiotach, tworzący z metodykami nasze multimedialne podręczniki. Ta część naszej firmy ma bardzo podobny kształt do klasycznego wydawnictwa – tyle że drukarzy zastępujemy informatykami. Takie interdyscyplinarne zespoły mamy już od dawna i ich znaczenie będzie rosło. Zapewne powstanie inny niż do tej pory podział – na przygotowanie programów edukacji szkolnej oraz edukacji domowej. Coraz większe znaczenie będzie miała wymiana doświadczeń, pomoc w nauce między samymi uczniami. Internet spowodował zanik granic. Mam rodzinę w całej Polsce i moje dzieci również mają kuzynów i znajomych rozsianych po kraju. Oni też mają swoich znajomych i kiedy ktoś szuka pomocy, znajduje ją w odległych miastach. Nie widzieli się, ale znają poprzez internet i na przykład mój syn wyjaśnia zadania z chemii komuś, kto mieszka we Włocławku, a jest znajomym kuzyna z Torunia. Nie odważyłbym się głośno snuć takich wizji tylko na podstawie swoich doświadczeń, ale fiński koncern medialny Sanoma, z którym współpracujemy, kilka lat temu przeprowadził badania, jak może wyglądać edukacja w przyszłości. Na tej podstawie wyodrębniono trzy nurty: school, not school i new school. W tym ostatnim przypadku chodziło o coś na kształt miasteczka edukacyjnego, w którym przeprowadzane są ćwiczenia, doświadczenia naukowe w formie zabawowej i najczęściej w grupach. Pewne elementy takiej edukacji już widać w wielu miejscach Europy i, jak sądzę, będzie ich przybywać. Będę się cieszyć, kiedy za kilkanaście lat do pracy w naszej firmie przyjdą ludzie, do których dziś próbujemy trafiać z naszymi produktami: z nową percepcją, skłonni bardziej rozwiązywać problemy, niż uczyć się encyklopedycznych definicji, ciekawi świata, nowych wrażeń.

Czy w bardziej odległej perspektywie właśnie tacy ludzie będą kształtować rynek pracy?

Jestem tego pewien. Oczywiście, będą pracownicy próbujący zatrzymać czas strajkując, robiąc barykady, ale przyszłość będzie należała do ludzi kreatywnych, odważnych, szukających. Przestawienie się na inne w gruncie rzeczy wartości nie będzie łatwe. Jesteśmy gotowi zapłacić za kawał blachy, ale już za wytwór myśli, na przykład muzykę lub umiejętności, dużo mniej. To się oczywiście zmienia i sukces iTunes, gdzie ludzie już za setki milionów dolarów kupili muzykę, ściągając pliki przez internet, dowodzi szybkiego tempa zmian.

Zatem na rynku będą potrzebni pracownicy kreatywni, rzutcy, niebojący się podejmować ryzyka. Lojalność, uczciwość, solidność nie będą w cenie? Czy może te cechy się nie wykluczają?

Nie ma sprzeczności między tymi wartościami. W pracy zespołowej, szczególnie w dużych grupach, lojalność, solidność będą niesłychanie ważne.

A jakich pracowników dziś pan poszukuje?

Nadal najczęściej informatyków; ciągle mało jest też na rynku sprzedawców z najwyższej półki. Działamy w 35 krajach i dobrych handlowców często musimy szukać za granicą. Jesteśmy mimo wszystko młodą gospodarką i ciągle brakuje nam dobrych specjalistów z kilkunastoletnim doświadczeniem i dobrą znajomością języka angielskiego.

Za kilkanaście lat ten ostatni problem powinien zniknąć. Więcej też będzie ludzi z odpowiednim doświadczeniem.

Też tak sądzę, ale przez ten czas jakoś musimy sobie radzić i czasami zatrudniamy na przykład Anglików jako handlowców.

Czy władze uczelni i ministerstwo dostrzegają potrzebę łączenia kierunków inżynierskich, szczególnie informatyki, z artystycznymi?

Polska szkoła dziwnie podchodzi do wielu rzeczy. Na lekcjach śpiewu uczymy się częściej historii śpiewu niż samego śpiewania. Na lekcjach plastyki więcej uwagi poświęca się historii malarstwa niż samemu malowaniu. A później dzieci dostają polecenie namalowania czegoś w domu. Wie pan, jak to wygląda w praktyce? Młody człowiek odnajduje interesujący go rysunek w internecie, na ekranie rozpina kartkę, bierze ołówek do ręki i po kilku minutach rysunek jest gotowy. Pewnym wzorcem jest dla mnie brytyjski system edukacyjny. Jesteśmy obecni na tym rynku, mamy tam własny portal edukacyjny, jeździmy też na targi pomocy edukacyjnych BETT Show. Różnica jest porażająca, gdyż w brytyjskiej szkole dzieci uczą się gry na prawdziwych instrumentach, śpiewu, a na zajęciach plastycznych na przykład biegają z kamerami, kręcą filmy, później je montują. To potem owocuje w dorosłym życiu. Potęga kultury anglojęzycznej nie bierze się znikąd.

Lekcje muzyki, plastyki będą miały znaczenie na rynku pracy za 15 lub 20 lat?

Coraz większe, gdyż takie zajęcia kształtują wyobraźnię. Co najbardziej przykuwa uwagę małych dzieci? Reklamy w telewizji; jeżeli dwulatka posadzimy przed telewizorem w czasie reklam, to na pewno się nie ruszy. Tempo, zmiana, kolor, dźwięk właśnie w telewizyjnych reklamach przenikają się i wybuchają. Młodzi ludzie w ten sposób odbierają rzeczywistość. Sukces filmu „Avatar” Jamesa Camerona był możliwy dzięki technologii 3D. Inni producenci wstrzymują premiery swoich filmów i realizują je w tym formacie. Podobnie zachowują się producenci telewizorów, pracując nad ekranami, dzięki którym będzie można oglądać filmy już bez specjalnych okularów. Za kilka lat nie tylko filmy będą w 3D, ale także dzienniki telewizyjne. Lawina ruszyła i wywoła zmianę percepcji, szczególnie ludzi młodych. Takie wydawnictwo jak nasze musi to brać pod uwagę, podobnie jak szkoły powinny to uwzględniać. Od tego nie ma odwrotu.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Samodzielność, kreatywność, lojalność od podstawówki

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Gdyby dziś przyszło panu rozpoczynać działalność gospodarczą, to kompetencje sprzed dwudziestu lat byłyby wystarczające?

Wojciech Morawski: Chyba nie, dziś trzeba być lepiej przygotowanym. Wtedy był czas na naukę. Dziś trzeba się dobrze przygotować, między innymi poprzez skończenie dobrych szkół, gdyż same predyspozycje nie wystarczą. Oczywiście też są ważne, zwłaszcza otwartość na innych. Przecież biznes polega na zaspokajaniu potrzeb innych ludzi. Jeżeli nie jesteśmy otwarci na drugiego człowieka, to jak można zaspokajać jego potrzeby? Drugą ważną cechą jest krytycyzm, głównie autokrytycyzm. Kolejną – umiejętność znajdowania współpracowników i ułożenia z nimi relacji. Przedsiębiorca musi mieć też skłonność do ryzyka.

Reszty można się nauczyć?

Można się nauczyć, ale nie można kształcić się kierunkowo. Musimy też rozróżnić przedsiębiorcę, czyli tego, kto tworzy biznes, od menedżera – osoby zarządzającej. Dla przedsiębiorcy mniej ważne jest ukończenie informatyki, ekonomii czy zarządzania, liczy się raczej poziom tego wykształcenia: czy nauczył się myślenia, zdobywania wiedzy i jak ukształtowano jego postawę.

Początkujący przedsiębiorca może dziś liczyć na różne formy wsparcia. Jak wyglądałby rozwój firm, gdyby 20 lat temu na starcie pan oraz inni stawiający pierwsze kroki w biznesie otrzymali taką pomoc?

Na pewno byłoby lepiej. 20 lat temu poważną barierą było zachowanie administracji. Miała mentalność komunistyczną i traktowała każdego przedsiębiorcę jak spekulanta, wręcz wroga. Dziś w urzędach mamy inny świat.

Ale dziś ma pan dużą firmę, znaczącą pozycję i inaczej jest traktowany przez urzędników niż ktoś, kto dopiero zaczyna.

Na pewno tak, ale mimo to mentalności niechętnej przedsiębiorcom, takiej postkomunistycznej – szczególnie w urzędach skarbowych – już nie ma! Administracja skarbowa, mimo wielu zastrzeżeń, zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z ludźmi dającymi państwu przychody. Na początku lat 90. przedsiębiorca był dla administracji potencjalnym przestępcą.

Jednak wielu przedsiębiorców pamiętających tamte czasy wspomina je z nostalgią, podkreślając, że mniej rzeczy zakazywano i łatwiej było rozwinąć skrzydła.

Jest w tym sporo prawdy, ale mówimy o różnych sprawach. Jak wspomniałem, administracja jest lepsza niż 20 lat temu, natomiast przytłacza nas duża ilość regulacji. To jest głębszy problem, który częściowo ujawnia sejmowa komisja „Przyjazne państwo”. Wola polityczna to za mało i chyba trzeba się poważnie zastanowić, jak chcemy zarządzać państwem.

Pieniądze z Unii Europejskiej, które są przeznaczone na różne szkolenia, nie przyniosą większych efektów. Wspieranie przedsiębiorczości należy zacząć od wychowania w szkołach. Właśnie tam trzeba kształtować tzw. podstawowe kompetencje

Jak można zachęcić młodych ludzi do zakładania własnych firm?

Przede wszystkim nie można przeszkadzać. Nie bardzo wierzę w różne programy stymulujące. Pieniądze z Unii Europejskiej, które są przeznaczone na różne szkolenia, nie przyniosą większych efektów. Wspieranie przedsiębiorczości należy zacząć od wychowania w szkołach. Właśnie tam trzeba kształtować tzw. podstawowe kompetencje.

Jakich ludzi poszukuje pan do swojej firmy?

Szukam ludzi samodzielnych, otwartych na siebie i innych, którzy chcą się cały czas uczyć, stawiających sobie wysoko poprzeczkę. Mówimy oczywiście o kadrze średniego i wyższego szczebla. Trochę inne kryteria obowiązują, gdy potrzebujemy pracownika wąskiej specjalizacji, na przykład analityka. Taki człowiek musi się wykazywać nieco innymi cechami. Jeżeli inwestuję w takiego specjalistę, to nie chcę go szybko stracić i wtedy zbyt duża ambicja jest niewskazana.

Gdzie pan szuka takich ludzi?

Na różne sposoby, najczęściej przez profesjonalne firmy. Nie oszukujmy się, ludzi o predyspozycjach menedżerskich nie ma zbyt wielu.

Bieliznę trzeba zaprojektować, wyprodukować i sprzedać. Która część tego cyklu wymaga największych inwestycji w człowieka?

Każda z tych części jest bardzo ważna i nie chciałbym wyróżniać jednej bądź drugiej. Przecież organizm człowieka też jest całością.

Jednak bez ręki można żyć, bez głowy już nie.

Jeżeli muszę stworzyć taką hierarchię, to najważniejsze jest projektowanie i stworzenie produktu. Produkt jest istotą całego biznesu. Nawet jeżeli będę miał przeciętnego sprzedawcę, ale świetny produkt, to wygram. Kiedy produkt będzie słaby, to nawet najlepsi handlowcy nie pomogą.

Czy właśnie ludzie potrafiący zaprojektować i stworzyć produkt są najbardziej poszukiwani na rynku?

Tak, i właśnie tutaj potrzebne są osoby kreatywne. Znalezienie takich jest trudnym zadaniem. Dużo łatwiej znaleźć wykonawców – nawet jeżeli mają być najlepszymi fachowcami – niż kreatywnych projektantów.

Czy takich pożądanych kompetencji można się nauczyć w szkołach, czy też trzeba wynieść to z domu?

Obie instytucje są bardzo ważne, ale wydaje mi się, że szkoła jest ważniejsza.

Skoro tak, to szkoły wyższe powinny kształcić absolwentów spełniających pańskie potrzeby. Robią to?

Powinny, ale tego nie robią. Obserwuję ten stan od dłuższego czasu, uczestniczyłem w kilku dyskusjach na ten temat, mam również dzieci w szkole i wydaje mi się, że szkoły oraz nauczyciele są zamkniętym środowiskiem. Realizują swoją wizję świata, która nie odpowiada na rzeczywiste potrzeby. To jest pewien spadek po PRL, wtedy kształcenie służyło słusznej idei i nic innego się nie liczyło. Brakuje takiego pragmatyzmu. W czasach zaborów misją nauczyciela było wychowanie patriotyczne, w dwudziestoleciu międzywojennym – wychowanie „państwowca”, i to była rzeczywista wartość, a po II wojnie światowej – homo sovieticus. Ponieważ pochodzę z rodziny nauczycielskiej, rozumiem znaczenie tej misyjności, ale ciągle za mało jest w szkołach myślenia praktycznego. Moim zdaniem, za późno następuje specjalizacja, a przecież już w szkole podstawowej można stwierdzić, z czym dziecko radzi sobie lepiej, a z czym gorzej.

Osoby związane z edukacją uważają, że wąska specjalizacja jest złym rozwiązaniem. Ich zdaniem właśnie edukacja otwarta, gdzie dzieci i młodzież nabywają różnych umiejętności, jest odpowiedzią na wyzwania przyszłości i pomoże w kształceniu ludzi kreatywnych.

Mówię o moich potrzebach i wolałbym zatrudniać ludzi, którzy przychodzą przygotowani do pracy i nie muszą poświęcać tak wiele czasu na dokształcanie się w firmie. Młody człowiek przychodzący do pracy po studiach niewiele potrafi. Trzeba go nauczyć wielu rzeczy, trwa to mniej więcej rok, a to kosztuje.

Czy ma pan okazję przedstawiać swój punkt widzenia w dyskusjach z nauczycielami albo ludźmi kształtującymi nasz system edukacyjny?

Działam w Lewiatanie, może powinniśmy stworzyć mocny projekt edukacyjny. Współpraca biznesu ze szkołami jest sporadyczna. I chodzi nie tyle o wsparcie finansowe takiej lub innej szkoły, ile o jakiś wpływ na kształcenie.

Wolny rynek powinien decydować. My, przedsiębiorcy, nie wiemy, jakich specjalistów będziemy potrzebować za pięć lat. Uważamy, że uczelnie same powinny przyglądać się rynkowi i ustalać, jakie mają być preferencje kierunków nauczania.

Czy nie pozbawiacie sami siebie wpływu na to, jacy absolwenci będą opuszczali mury uczelni za kilka lat?

Większość przedsiębiorców to liberałowie – uważamy, że wolny rynek powinien decydować. My też nie wiemy, jakich specjalistów będziemy potrzebować za pięć lat. Uważamy, że uczelnie same powinny przyglądać się rynkowi i ustalać, jakie mają być preferencje kierunków nauczania. Potrzeba więcej informatyków, więc należy zwiększać liczbę studentów na takich kierunkach. Mamy za dużo marketingowców, więc tu trzeba zmniejszać liczbę miejsc.

Do Warszawy, w poszukiwaniu pracy, przybywają ludzie z całej Polski. Dostrzega pan jakieś zróżnicowanie regionalne w cechach ważnych dla pracodawcy?

Bardzo sobie cenię pracowników spoza Warszawy. Może nawet połowa ludzi w mojej firmie – mam na myśli średni oraz wyższy szczebel – pochodzi z innych regionów Polski. Licznie reprezentowana jest tzw. ściana wschodnia. Tamtejsze miasta dają dużo mniejsze szanse na pracę, na zrobienie kariery. Ci ludzie nie mają tak dużych oczekiwań płacowych jak mieszkańcy Warszawy, a bardzo im zależy na pokazaniu się z dobrej strony. Wartościowi są też pracownicy z południowo­‑wschodniej Polski. Tam społeczeństwo jest zasiedziałe i zachowało dzięki temu ważne dla pracodawcy cechy, jak choćby solidność, uczciwość w wykonywaniu codziennych obowiązków. To się wynosi z domu z tradycjami. Podobne podejście do pracy mają ludzie pochodzący z Pomorza Gdańskiego, dawnego województwa bydgoskiego. Wielu dobrych menedżerów mam z Krakowa, Gdańska oraz Wrocławia. W tych dwóch ostatnich miastach chyba dobre efekty daje ścieranie się różnych wpływów kulturowych czy wręcz cywilizacyjnych.

Solidność, lojalność oraz inne tradycyjne cechy dobrych pracowników w przyszłości nie zanikną?

Przeciwnie! W miarę jak nasza gospodarka będzie się stawała coraz bardziej konkurencyjna i dojrzała, takie podstawowe wartości jak lojalność wobec firmy, elementarna uczciwość, prostolinijność, umiejętność mówienia wprost o nurtujących problemach będą nabierały coraz większego znaczenia.

Jak się układa w pańskiej firmie współpraca międzypokoleniowa? Czy osoby przed emeryturą potrafią w jednym zespole pracować z ludźmi zaraz po szkole średniej czy studiach?

Nie dostrzegam takiego problemu. Jeżeli zdarzają się jakieś napięcia, to nie z powodu różnicy wieku. Być może w spółkach państwowych coś takiego ma miejsce, ale w sektorze prywatnym jest duży odsiew ludzi. Do pracy w mojej firmie przyjmuję osoby o określonych cechach charakteru i umiejętność współpracy jest tu bardzo ważnym kryterium.

Czy podczas rozmowy kwalifikacyjnej, w badaniach, udaje się precyzyjnie określić takie rzeczy?

Częściowo tak, a poza tym mam trzy miesiące na to, żeby się bliżej przyjrzeć osobie przyjętej do pracy. Mamy już duże doświadczenie i coraz rzadziej zdarzają się pomyłki.

Przyszłość ma należeć do ludzi innowacyjnych, kreatywnych, gotowych szybko podejmować decyzje. Pańskim zdaniem te kompetencje będą najważniejsze?

Innowacyjność czy kreatywność już są bardzo istotne, szczególnie w takim segmencie jak nasz. Ludzi o podobnych cechach zawsze jest za mało, ale takich osób wcale dużo nie potrzeba. To zawsze będzie wąska grupa, elita. 90 procent zatrudnionych to są i raczej będą pracownicy wykonawczy. Od nich nie oczekujemy kreatywności. Natomiast gdyby pan zapytał, czy w naszym kraju mamy wystarczającą liczbę osób kreatywnych, odpowiedziałbym przecząco. Mało tego, jeżeli nasz system edukacyjny się nie zmieni, nadal będzie źle. Firmy muszą się zmieniać, dostosowywać do nowych warunków i dlatego tacy ludzie zawsze będą potrzebni.

Dziękuję za rozmowę.

Skip to content