Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.
Dla większości mieszkańców Pomorza sensem ludzkiego życia była praca i takie podejście musiało się przekładać na zachowania o charakterze ekonomicznym.
Leszek Szmidtke: Czy istnieją kaszubsko‑pomorskie wartości odmienne od tego, co można spotkać w innych regionach, a które mają znaczenie na rynku pracy?
Cezary Obracht‑Prondzyński: Chciałbym, aby takie wartości istniały. Mam jednak poważne wątpliwości. Oczywiście, często mówimy o kaszubsko‑pomorskim etosie, w którym bardzo ważną rolę odgrywa pracowitość. Dla większości mieszkańców Pomorza sensem ludzkiego życia była praca i takie podejście musiało się przekładać na zachowania o charakterze ekonomicznym. Ten etos wypływa z ostrej konkurencji wobec znacznie silniejszego żywiołu niemieckiego w chwili, kiedy rodził się na naszych ziemiach kapitalizm. Z jednej strony Niemcy, korzystający ze wsparcia najlepiej wówczas rozwiniętego państwa w Europie, z drugiej – rdzenna ludność Pomorza, już na starcie mająca znacznie słabszą pozycję. Mimo to często wygrywała konkurencję. Doskonałym przykładem jest parcelacja ziemi pod koniec XIX w. i wygrana z państwową instytucją, jaką była Komisja Kolonizacyjna.
Od tamtego czasu wiele się wydarzyło i na ogół nie były to wypadki wspierające takie zachowania. Czy cechy, wartości występujące na przełomie XIX i XX w., nadal obowiązują?
Dwie wojny światowe, powrót państwa polskiego na Pomorze, wreszcie komunizm. W dwudziestoleciu międzywojennym etos pracy połączony z zaradnością był na pewno widoczny, skoro Aleksander Majkowski czy Jan Karnowski pisali o zmaterializowaniu duszy kaszubskiej. Warto się jednak zastanowić, czy gdyby nie te wartości, to społeczność kaszubska nadal by istniała? Zaradność połączona z pracowitością były mechanizmem obronnym. W dwudziestoleciu międzywojennym formy zaradności się zmieniają, gdyż dramatycznie zmieniają się warunki ekonomiczne. Nowe granice dzielące tereny Kaszub i Pomorza, później wojna celna z Niemcami, ograniczenie dostępu do niemieckiego rynku pracy oraz w Wolnym Mieście Gdańsku… Zwłaszcza te ostatnie zdarzenia mocno dotknęły mieszkańców naszego regionu.
Jednak w tym czasie nadal gospodarka miała charakter kapitalistyczny. II wojna światowa, a szczególnie lata powojenne, to już zupełnie inne realia.
Jaki wpływ na te wartości ma kilkadziesiąt lat PRL oraz narastająca migracja z innych części Polski na Pomorze? Napływ mieszkańców innych regionów Polski występował już w okresie międzywojennym. Natomiast po 1945 r. znacznie przybrał na sile. Nastąpiło zderzenie różnych wzorców zaradności i pracowitości. Mój wujek, pracujący po wojnie na kolei jako budowlaniec, opowiadał, jak starannie przez niego wyremontowane pomieszczenie zostało zdewastowane przez kolegów z ekipy. Zarzucali mu, że wykonuje „niemiecką robotę”. To było dla niego traumatyczne przeżycie. Zderzenie różnych wartości miało negatywne skutki, szybko pojawiło się „kombinatorstwo”, przekonanie, że co wspólne, to niczyje, a jak niczyje – nie trzeba o to dbać i można się podzielić. Mimo wszystko elementy etosu zaradności i pracowitości przetrwały.
Jaki wpływ na obecne wartości i zachowania ma przeszłość?
Tego nie uczono w szkole, lecz w rodzinach – szczególnie tam, gdzie była tradycja rzemieślnicza lub wykształcona w dużych gospodarstwach rolnych. Dziś, oprócz bliskości metropolii, łatwości w komunikacji i dostępu do dużych rynków zbytu oraz pracy, właśnie ta tradycja wyjaśnia, dlaczego np. w powiatach puckim lub kartuskim jest mniejsze bezrobocie. Niestety, ta zaradność dotyczy również szarej strefy, np. w budownictwie, rolnictwie – choćby w czasie zbioru truskawek. Często pieniądz trafia z ręki do ręki. Skali tego zjawiska żadne badania jeszcze nie potwierdziły. Póki co, są to moje obserwacje i wnioski. Nie wiem, czy można do wspomnianej szarej strefy dołączyć pomoc sąsiedzką.
Cały czas mówimy o robotnikach, rolnikach, drobnych rzemieślnikach. Czy to samo możemy powiedzieć o średniej kadrze kierowniczej lub menedżerskiej?
Nie wiem, gdyż na Pomorzu nie przeprowadzono żadnych badań kadry menedżerskiej o charakterze biograficzno‑tożsamościowowym. Możemy jedynie mówić o poszczególnych osobach lub firmach.
Zazwyczaj ludzie będący właścicielami dużych firm nie kryją, skąd pochodzą.
To prawda, ale taka deklaracja to za mało. Potrzebne są poważniejsze analizy, chociaż w takich szczątkowych badaniach etos pracy i zaradności jest eksponowany. Pojawia się nawet ciekawe sformułowanie: „tak musi być”. To jest wartość autoteliczna, sama się uzasadnia. Muszę pracować nie dlatego, że wtedy zarobię, lecz pracuję, gdyż taka jest istota naszego życia.
Gospodarka XXI w. ma być innowacyjna, kreatywna, sieciowa. Czy tradycyjne wartości będą miały znaczenie?
Właśnie dlatego należy przeprowadzić wśród przedstawicieli pomorskiej kadry kierowniczej i menedżerskiej obszerne badania i skorelować ich doświadczenia biograficzne, etos pracy, jego źródła oraz ich strategie zachowania w sferze biznesowej. Czy są kreatywni, innowacyjni, czy potrafią budować więzi? Czy te więzi nie mają na przykład nepotycznego charakteru? Wyniki badań mogą być bardzo interesujące, gdyż oprócz przedsiębiorstw działających w tradycyjnych dziedzinach gospodarki znam całkiem sporo przykładów firm zajmujących się nowymi technologiami, a prowadzonych przez ludzi z Kaszub i Pomorza.
Przemysł stoczniowy i kształcenie na jego użytek odcisnęły pomorskiej gospodarce silne piętno i chyba dlatego różne wysokie technologie nie zdążyły się tu mocno rozwinąć. 20–30 lat to przecież krótka perspektywa i zaszłości związane np. z kształceniem, preferowaniem zawodów technicznych będą długo widoczne.
W naszym regionie mało mamy firm związanych z szeroko rozumianym show‑biznesem czy multimediami. Może mieszkańcy Pomorza nie mają zaufania do różnych wirtualnych przedsięwzięć i wolą te tradycyjne?
To bardzo ryzykowna teza. Mieszkańców województwa pomorskiego jest obecnie 2,2 mln. Ludzi o korzeniach kaszubsko‑pomorskich jest może 700–800 tys., czyli mniejszość. Niegdyś się mawiało, że wolą oni konkretne zajęcia, a nie jakieś artystyczne. Tymczasem dziś wielu z nich pracuje w różnych firmach internetowych, medialnych, są aktorami, muzykami. Dlatego większe znaczenie ma kształt pomorskiej gospodarki w poprzednich latach. Przemysł stoczniowy i kształcenie na jego użytek odcisnęły tu silne piętno i chyba dlatego różne wysokie technologie nie zdążyły się mocno rozwinąć. 20–30 lat to przecież krótka perspektywa i zaszłości związane np. z kształceniem, preferowaniem zawodów technicznych będą długo widoczne.
Porównujemy się jednak z tymi, którzy są z przodu. Warszawa skupia firmy z sektora wysokich technologii, tam są wysoko wykwalifikowane kadry, których na przykład brakuje na Pomorzu.
Warszawa to miejsce, które wysysa z całej Polski to, co najlepsze. Bliższe prawdy jest porównanie choćby z Wrocławiem. Ale statystyka nie wyjaśnia wszystkiego. Moim zdaniem kreowany obraz tego miasta jest dużo lepszy niż rzeczywisty. Doskonałym przykładem wrocławskich perturbacji jest budowa stadionu. To bardzo skomplikowane przedsięwzięcie inżynieryjne i logistyczne – i nagle się okazuje, że w innych miastach radzą sobie z tym o wiele lepiej.
U nas nie będą się osiedlały ani wyrastały zarządy światowych firm; podobnie jak w innych miejscach przyjdą, wyciągną to, co dla nich najbardziej wartościowe, i odejdą w nowe rejony. Nasz model gospodarczy opiera się na małych i średnich firmach.
Duża liczba małych firm w przyszłości będzie atutem czy też balastem? Takie przedsiębiorstwa nie mają przecież dostępu do najnowszych światowych rozwiązań.
Jestem chyba ostatnią osobą, która powie, że szansą rozwojową dla naszego regionu są wielkie korporacje. U nas nie będą się osiedlały ani wyrastały zarządy światowych firm, podobnie jak w innych miejscach – przyjdą, wyciągną to, co dla nich najbardziej wartościowe, i odejdą w nowe rejony. Nasz model gospodarczy opiera się na małych i średnich firmach, tak jesteśmy ukształtowani i chyba nic się tak zaraz nie zmieni. Ten model jest zbliżony do niemieckiego, a tam najbardziej innowacyjne są średnie przedsiębiorstwa. Pytanie tylko, jak stymulować, wspomagać rozwój takich firm. Jeżeli innowacyjności nie będziemy ograniczać do nowoczesnych technologii, lecz uwzględnimy także zdolność przestawiania się na nowe zadania, dostosowania do wymogów rynku, to okaże się, że małe i średnie przedsiębiorstwa są zdecydowanie bardziej elastyczne. Mają też dużo większe możliwości przetrwania w trudnych warunkach. Można to dostrzec, obserwując przedsiębiorczość w naszym regionie, zwłaszcza w ostatnich dwóch latach. Niekiedy działalność takich firm odbywa się na pograniczu prawa, czasami może nawet to prawo jest łamane (na przykład zatrudniają ludzi na czarno), ale małe i średnie firmy to przyszłość naszego regionu. Dają lepsze efekty w walce z bezrobociem niż ściągnięcie dużych koncernów. To walka tym bardziej skuteczna, że mieszkańcy powiatów człuchowskiego lub bytowskiego mogą wykonywać produkcję czy usługi na rzecz metropolii, pozostając w swoich domach.
Małe i średnie firmy nie mają funduszy na innowacyjność, współpracę z uczelniami, wdrażanie nowych rozwiązań powstających właśnie w środowiskach naukowych. A czy uczelnie odpowiadają na nowe wyzwania i czy kształcą ludzi z myślą o nowych potrzebach rynkowych?
Pomorskie małe i średnie firmy będą raczej w nurcie imitacyjnym niż innowacyjnym. Będą korzystały z istniejących rozwiązań, adaptowały do swoich realiów zarówno nowe rozwiązania organizacyjne, jak i technologiczne. Zapewne pojawią się enklawy, w których rozwój będzie miał charakter innowacyjny. Jednak w małych i średnich firmach zazwyczaj myśli się racjonalnie, a tańsze jest wykorzystywanie sprawdzonych rozwiązań. Inny problem to kształcenie. Toczy się wielka dyskusja, jak kształcić zarówno w skali kraju, jak i naszego szeroko rozumianego regionu, położonego wokół metropolii. Dzisiejsze kształcenie jest słabo dostosowane do potrzeb rynku pracy. Jednak nie jestem przekonany, czy w przyszłości wykształcenie uniwersyteckie powinno być wprost do niego dopasowane. To raczej zadanie wyższych uczelni zawodowych. Nie możemy też zapominać, że pracodawcy najchętniej zrzuciliby z siebie obowiązek inwestowania w ludzi. Dlatego dopominają się o absolwentów, których nie trzeba douczać. Po prostu szukają taniej siły roboczej. Przecież absolwent Politechniki – budownictwa – nie potrafi po pięciu latach nauki budować mostów! Jeśli będzie pracował pięć kolejnych lat, to być może się nauczy. W tego człowieka trzeba zainwestować. Niestety, polski biznes nie widzi takiej potrzeby, nie ma ochoty na współpracę z nauką.
Kolejną rzeczą, która powinna cechować gospodarkę przyszłości, jest współpraca. Tymczasem na przykład liczbę grup producenckich w pomorskim rolnictwie można policzyć na palcach.
Na Pomorzu, podobnie jak w Niemczech i Danii, życie gospodarcze było życiem zespołowym. W drugiej połowie XIX i na początku XX w. spółdzielczość była fundamentem mobilizującym kapitał na dalsze przedsięwzięcia. Największym polskim bankiem był Bank Związku Spółek Zarobkowych. Na Pomorzu, oprócz spółdzielczości kredytowej i pożyczkowej, były też mleczarska, cukrownicza, handlowa. Umiejętność współpracy kształtowano przez pokolenia. Gdyby ktoś zapytał mnie o najbardziej dotkliwą pozostałość komunizmu, to na pierwszym miejscu wymieniłbym mentalną degenerację.
Czy zaufanie, które było fundamentem ruchu spółdzielczego, można odbudować? Czy można przywrócić taką etykę w biznesie, która opierając się na dawnych wzorcach, będzie dostosowana do nowych wymagań?
Od 1950 r., czyli od chwili upaństwowienia spółdzielczości, zaradność nabrała indywidualnego charakteru i, niestety, często patologicznego. Dlatego budowanie takich więzi kooperacyjnych w małych środowiskach powinno być otoczone szczególnie troskliwą opieką. Barierą są nie tylko głęboko zakorzenione uprzedzenia typu: „Powiedziały jaskółki, że niedobre są spółki”. To problem bardziej złożony. Na szczęście pomoc sąsiedzka nadal istnieje. To oznacza, że zdolność kooperacji jest możliwa.
Czy Pomorzanie potrafią się znaleźć w innych środowiskach kulturowych, światopoglądowych?
Doskonale potrafili i potrafią sobie z tym poradzić. Od XIX w. do dziś jedną z form zaradności jest emigracja. Raz jest ona stała, kiedy indziej sezonowa, ale wyjeżdżający zawsze stykali się z ludźmi innych kultur i wyznań. Radzili sobie w różnych miejscach i coś z tego przywozili do domu. Te kontakty są też przekazywane z pokolenia na pokolenie, gdyż ktoś zostawał na przykład w Niemczech, później pomagał innym szukającym tam pracy. Ten mechanizm dalej działa.
A gdy trzeba pracować w jednym miejscu z kimś, kto ma inny kolor skóry, wierzy w innego boga i ma inną orientację seksualną?
Bywa różnie. Pracujący w Niemczech nieraz krytycznie wypowiadali się o mieszkańcach byłej Jugosławii, Turkach, także samych Niemcach. Inni robili doskonałe interesy na przykład z Turkami. Turcy, czy może bardziej Kurdowie, pojawiają się także na Kaszubach, na Pomorzu. Mało o tym wiemy, nikt jeszcze nie zbadał takiej migracji. Generalnie jestem przekonany, że nasza społeczność jest bardzo mobilna i potrafi się znaleźć w nowych warunkach.
Dziękuję za rozmowę.