Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorski tygiel

Z Grzegorzem Grzelakiem , pracownikiem naukowym Uniwersytetu Gdańskiego, byłym przewodniczącym Sejmiku Województwa Pomorskiego i wieloletnim działaczem samorządowym, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Panie Doktorze, czy możemy mówić o istnieniu społeczeństwa obywatelskiego na Pomorzu?

– Jako człowiek, który budował tutaj ruch Komitetów Obywatelskich na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a potem działał w samorządzie, odpowiem twierdząco. Jest to niewątpliwie okres, kiedy Pomorze objawiło większą niż reszta kraju aktywność obywatelską. Chciałbym wrócić jeszcze do wcześniejszych okresów. Tutaj obok Krakowa, Warszawy czy Wrocławia wyrosło najsilniejsze środowisko opozycyjne. Tutaj rozwinęły się takie środowiska, jak: mój Ruch Młodej Polski, Ruch Przeglądu Politycznego, późniejsi liberałowie, a jeszcze wcześniej środowisko związkowców. Co dla mnie bardzo ważne i charakterystyczne dla naszego regionu, wszystkie te grupy, pomimo niewątpliwych różnic, potrafiły ze sobą dobrze współpracować. Istniała nawet swego rodzaju specjalizacja, co widoczne było na przykład w tym, że poszczególne grupy miały „pod swoją opieką” organizowanie manifestacji z okazji określonych świąt czy rocznic wydarzeń. Tutaj w końcu istniały też koncesjonowane przez władze organizacje, takie jak Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, które na bazie ruchu etniczno-kulturowego tworzyło takie przedsięwzięcie o charakterze obywatelskim. Za jego pośrednictwem ludzie mieli możliwość zaangażowania się w pracę na rzecz interesów Pomorza. Dla mnie taką osobą zawsze był Lech Bądkowski. Z jednej strony był on pisarzem, erudytą, osobą światową, a z drugiej strony był bardzo regionalny. Ponadto tutaj na Pomorzu również w środowiskach partyjnych dawnego PZPR pojawiły się pewne osoby, które wzbudzały dozę zaufania. Chcę w tym miejscu przypomnieć osobę wojewody Kołodziejskiego czy osobę jednego z pierwszych sekretarzy wojewódzkich Tadeusza Fiszbacha. Myślę, że z jednej strony istniała wówczas duża aktywność obywatelska, a z drugiej pewna rozwaga, która podpowiadała, by kumulować siły, a nie rozpraszać je na wzajemną rywalizację. Później był ten okres przełomu. Muszę szczerze powiedzieć, że ten czas, poza okresem powstawania „Solidarności” dziesięć lat wcześniej, był moim największym doświadczeniem budzenia się postaw obywatelskich. Przecież to, że w każdej dzielnicy wielkiego miasta, w każdej gminie powstawały komitety obywatelskie świadczyło o tym, że ludzie są gotowi do wypełniania funkcji o charakterze publicznym czy społecznym. Chcę również dodać, że bardzo szybko na Pomorzu stworzył się poważny ośrodek organizacji pozarządowych. Powstała organizacja parasolowa dla nich wszystkich. Zatem owa aktywność obywatelska była bardzo silna. Muszę powiedzieć, że gdyby próbować ją zmierzyć, to można by posłużyć się na przykład danymi na temat frekwencji wyborczej. Widać tutaj wyraźnie, że na Pomorzu mamy zawsze frekwencję zdecydowanie większą niż w innych regionach kraju – i to zarówno w wyborach ogólnokrajowych, jak i samorządowych. Ten elementarny przejaw aktywności obywatelskiej, poczucia przynależności do wspólnoty pokazuje zatem, że na Pomorzu jest lepiej. Ale myślę, że mieszkańców naszego regionu cechuje też większy szacunek dla pewnych wartości. Istnieje większe poszanowanie dla prawa, dla państwa, jednocześnie poszanowanie dla rodziny i wspólnoty regionalnej. Ja jestem optymistą, chociaż oczywiście czuję niedosyt, co do ogólnej aktywności obywateli. Przykre jest to, że aktywność spada.

– Jakie są największe mankamenty tej pomorskiej wspólnoty?

– Powiem o swoistej trudności, która jest do pewnego stopnia wytłumaczalna. Mianowicie, za rzadko zadajemy sobie pytanie – co to znaczy, że jesteśmy Pomorzanami? Czym różnimy się od Górnoślązaków czy mieszkańców Mazowsza? Czy w historii Pomorza znajdujemy jakąś szczególną inspirację skłaniającą do pielęgnowania najlepszych cech tego regionu? Czy potrafimy odczytać jego historię? Warto zastanowić się, jak jest w innych krajach, np. we Włoszech, Francji, nie mówiąc już o takich typowych państwach federalnych, jak Niemcy z ich szczególną większą świadomością regionalną. U nas regiony nie kształtowały się na przestrzeni historii, lecz ustanawiane były w wyniku decyzji administracyjnych. Decydowano o tym, czy województwo ma być mniejsze czy większe, towarzyszyły temu dyskusje i targi – najczęściej bardzo mało merytoryczne – gdzie dany ośrodek powinien przynależeć. Dla mnie obecnie najważniejszą rzeczą jest poszukiwanie większego ładunku patriotyzmu lokalnego. Ale jak mówię, może to wynikać z tego, że etos Polski dominował nad etosem regionalnym. W dużej mierze było to wynikiem uwarunkowań historycznych. Zagrożenie dla kraju, narodu jako całości scalało ludzi właśnie wokół tego jednego najważniejszego problemu, nie było już miejsca na regionalizmy. Ale mimo faktu, że Pomorzanie byli szczególnie narażeni na wynaradawianie, germanizację, to właśnie tutaj ta świadomość regionalna była i pozostała najsilniejsza. Myślę jednak, że czeka nas jeszcze długa droga i duże pole do zagospodarowania, jeżeli chodzi o świadomość regionalną. Cieszy mnie to, że nasz region jest najlepiej przygotowany do absorpcji środków unijnych. A to już coś konkretnego. Mogę pochwalić się tym, że mamy tutaj młodszych ludzi, lepszych niż gdzie indziej. Ludzie mający 27-30 lat robią teraz wiele dobrego na rzecz naszego regionu. Są oni Pomorzanami. Należy te postawy promować. Z jednej strony są proregionalni, a z drugiej działają nowocześnie i potrafią wygrać dla regionu te wszystkie rzeczy, które wynikają z aktualnej koniunktury politycznej, z możliwości, jakie niesie ze sobą Unia Europejska.

– A jaki wpływ na kształtowanie tej wspólnoty ma historia?

– Bądkowski odwoływał się aż do średniowiecza. Ale według mnie trudno przełożyć tamte postawy i zachowania na dzisiejszy język. Oczywiście, na przykład jako Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie pielęgnujemy nawet te najdawniejsze tradycje, czego wyrazem jest chociażby nagroda Świętopełka. Uważam jednak, że właśnie te najnowsze wydarzenia historyczne mogą być świetnym zaczynem do tworzenia się świadomości i identyfikacji regionalnej. To jest właśnie kwestia zaboru pruskiego. Z jednej strony olbrzymie zagrożenie germanizacją, umiejętność obrony przed nią, a z drugiej wyciągniecie tego, co było najlepsze w zakresie niemieckiej tradycji państwa prawa i tradycji gospodarczej. Proszę zobaczyć, że w krajobrazie widać wyraźną granicę zaborów. Tereny dawnego zaboru pruskiego cechuje zdecydowanie większa solidność w budowaniu, większy ład. Istniała tu silna kultura arealna, architektoniczna, gospodarcza. To nasze lepsze zorganizowanie i większe poczucie wspólnoty widać też przy okazji aplikowania o środki europejskie. Pomorskie jest w tej dziedzinie liderem. Znaczy to, że mamy teraz sprawną i całkiem liczną grupę dwudziesto- trzydziestoletnich osób, które mają wiedzę i chęć pracy na rzecz wspólnot lokalnych, na rzecz regionu. Jeżeli sięgamy do historii, to nie możemy zapominać, że jesteśmy w miejscu o tysiącletniej mieszczańskiej – a więc samorządowej tradycji. Nieco dalej – w Gdyni – mamy świetny przykład tego, jak w latach dwudziestych współdziałanie lokalnej społeczności mogło w krótkim czasie doprowadzić do spektakularnego sukcesu. Nie możemy też zapominać o wielkiej sile witalnej ludzi napływających tutaj w wyniku repatriacji czy w późniejszym okresie.

– Pomimo to Gdańskowi i regionowi daleko do świetności sprzed kilkuset lat. Gdańsk już nie jest ważnym punktem na mapach świata. Staliśmy się jednym z zaścianków.

– Gdańsk zaczął tracić swoją świetność już bardzo dawno. Powstanie Królewca, rozbiory, fakt, że Gdańsk w niewielkim stopniu korzystał z dobrodziejstw rewolucji przemysłowej spowodowało peryferyzację regionu. Podobnie traciła też w pewnym okresie Warszawa. Na falę Gdańsk powrócił w latach osiemdziesiątych. Byliśmy liderem, to my rozbijaliśmy system. Nie umieliśmy jednak naszej wygranej przekuć na sukces medialny. Teraz to Berlin – a nie Gdańsk – jest na świecie postrzegany jako symbol przemian. Na pewno Gdańskowi i regionowi nie pomogło też załamanie gospodarcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

– Jest szansa na poprawę ?

– Pewne symptomy już są. Powoli odbudowuje się gospodarka. Ubiegłoroczne obchody rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, wciągnięcie tablic z postulatami na listę UNESCO powoduje, że Gdańsk zaczyna być widoczny i pozytywnie oceniany.

– Ale czy obecne tendencje centralistyczne nie zablokują rozwoju regionu?

– W Polsce ciągle żywe jest odwoływanie się do centralistycznych, francuskich wzorców. Drugi ważny argument usprawiedliwiający nasze centralistyczne zapędy wynika z historii. Dziewiętnasty wiek poświęciliśmy na obronę naszej tożsamości jako narodu i w tej sytuacji nie było już prawie w ogóle miejsca na budowanie tożsamości regionalnych. Myślę jednak, że pewnych rzeczy nie uda się już przeprowadzić. Rubikon został przekroczony, więc regiony i tworzące je społeczności będą zyskiwały na znaczeniu. W dużej mierze jest to zasługa Unii Europejskiej, która wymaga samodzielności regionów. Społeczeństwu obywatelskiemu i lokalnym społecznościom bardzo sprzyja unijna zasada subsydiarności, która mówi, że wszystkie problemy i sprawy mają być załatwiane na jak najniższym szczeblu, jak najbliżej obywatela.

– Jednak czy nie jest tak, że władza ma problemy z rezygnacją z władzy? Szczególnie wtedy, gdy ma ją przekazać na rzecz organizacji pozarządowych?

– Jest to pewna trudność. Wynika ona z tego, że do delegowania trzeba mieć odpowiednich partnerów. Myślę jednak, że tworzymy w tym kierunku coraz więcej dobrych przykładów i projektów. Coraz częściej realizacja zadań jest powierzana NGO, które potrafią wykonać je lepiej, szybciej i taniej niż urzędy i urzędnicy.

– A jakie zagrożenia widzi Pan dla pomorskiej wspólnoty obywatelskiej?

– Największym zagrożeniem jesteśmy my sami i tkwiący w nas konformizm. Część ludzi oczywiście bardzo ceni sobie możliwość aktywnego udziału, posiadania realnego wpływu na podejmowane decyzje. Istnieje jednak całkiem spora grupa gotowa zrezygnować ze swoich uprawnień. Czasami ta rezygnacja ukazywana jest jako działanie korzystne dla współobywateli. Mamy z tym do czynienia zwłaszcza wtedy, gdy politycy, przedstawiciele władzy próbują wmawiać ludziom, że rezygnacja ze swobody jest potrzebna, by osiągnąć porządek, bezpieczeństwo. Gdy ludzie zaczynają godzić się z takimi ograniczeniami i taką tezą, to zagrożone zaczyna być społeczeństwo i wspólnota obywatelska rozumiana jako grupa osób świadomych swoich praw i obowiązków.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Każda niekontrolowana władza się deprawuje

Z Brunonem Synakiem , przewodniczącym Sejmiku Województwa Pomorskiego i wiceprzewodniczącym Komitetu Regionów UE, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Czy można mówić o takim tworze jak pomorska wspólnota obywatelska ?

– Gdybym miał na to spojrzeć od strony socjologicznej, to mówiłbym raczej o pomorskim społeczeństwie obywatelskim, a nie o wspólnocie. To drugie pojecie oznacza bowiem powszechną świadomość wartości, celów i działań. Z całą pewnością możemy mówić o silnie zakorzenionym albo silnie zakorzeniającym się społeczeństwie obywatelskim. Pomorze ma pod tym względem długą tradycję. Nie chcę sięgać daleko wstecz. Ale na przykład ruch „Solidarności” nigdy by tu nie powstał, gdyby nie było świadomości, że istnieje potrzeba budowania takiego społeczeństwa, które będzie zorientowane na człowieka, na jego podmiotowość, na jego zaangażowanie. W latach dziewięćdziesiątych Pomorskie było w pewnym sensie liderem w kraju, jeżeli chodzi o inicjatywy obywatelskie. Przecież tutaj bardzo szybko powstawały różne środowiska pozarządowe, które chciały zmieniać sytuację. Ja oczywiście najlepiej znam Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. Z jego inicjatywy powstało na przykład ogólnopolskie porozumienie stowarzyszeń regionalnych, takich jak Unia Wielkopolan czy Związek Górnoślązaków. I wszystko to było robione w celu odebrania części władzy instytucjom centralnym i przekazania uprawnień na niższe szczeble. Gdy zaczęła się dyskusja o kształcie nowego ustroju samorządowego, Pomorze też okazało się jednym z liderów, mających duży i rzeczywisty wpływ na ostateczny kształt tej reformy. Tutaj oczywiście popieraliśmy opcję dużych, silnych regionów, które w jak największym stopniu uwzględniałyby decentralizację władzy. Na początku lat 90-tych to w Pomorskim był największy przyrost liczby organizacji pozarządowych. Do tej pory pod względem liczby organizacji i ich aktywności należymy do ścisłej krajowej czołówki. Dzisiaj można powiedzieć, że owoce tych form są widoczne. Potwierdza to choćby zaangażowanie naszych pomorskich samorządów w absorpcję środków unijnych. Liczba składanych projektów czyni z naszego regionu bezsprzecznego lidera. Myślę, że nie byłoby tych sukcesów, gdyby nie te wcześniejsze formy aktywności, które wyzwalają pewną pozytywną energię, pozwalają kształtować elity i kadry.

– A uwarunkowania historyczne, fakt, że przez wieki region poddawany był ciągłym zewnętrznym naciskom, co wywoływało też potężne migracje? Jaki ma to wpływ na obecny stan i kondycję pomorskiej wspólnoty obywatelskiej?

– Ja myślę, że właśnie mocną stroną województwa pomorskiego jest wielokulturowość, a więc to, że nie jest ono w stu procentach zamieszkiwane ani przez ludność miejscową, ani napływową. Po wojnie nie było tutaj pustki społecznej, nie zaczynaliśmy od zera. To, że po części ludność jest rdzenna, a po części napływowa, jest właśnie jednym z czynników sukcesu i wielkiej historycznej roli naszego regionu. Uważam, że ta struktura społeczna była jednym z głównych czynników, który decydował o tym, że to właśnie tutaj powstała „Solidarność”, że to tutaj rozpoczęło się obalanie poprzedniego systemu. Z jednej strony było tu dużo napływowych, dynamicznych osób, a z drugiej dzięki zakorzenionym na tej ziemi od wieków Kaszubom i Kociewiakom istniały fundamenty, na których można było budować nową rzeczywistość. Spowodowało to przyspieszenie, dynamizację procesów budowy społeczeństwa obywatelskiego. Bez tych podwalin bylibyśmy zawieszeni w próżni, w której ciężko byłoby się odnaleźć. Gdyby analizować rozwój gospodarczy Polski pod kątem przeszłości historycznej, to z większym przyspieszeniem wzrostu, z większą inicjatywą mamy do czynienia na tych terenach, gdzie są tradycje dobrej pracy, gdzie jest do czego nawiązywać, a nie tam, gdzie trzeba było zaczynać wszystko od zera. Myślę, że jest to właśnie skutkiem syntezy swoistego pozytywizmu, pracy organicznej, która została zakorzeniona tutaj m.in. przez pruski porządek, z entuzjazmem wschodnim przyniesionym przez repatriantów i przybyszów z innych regionów Polski. Stworzyło to przyjazny – choć nie zawsze łatwy – klimat do budowy nowej rzeczywistości, także dla społeczeństwa obywatelskiego.

– W porównaniu z dużymi rozwijającymi się ośrodkami, do których ludzie chcą przyjeżdżać, Gdańsk nie jest miejscem przyciągającym. Czemu ten wielowiekowy, wielokulturowy gdański tygiel przestał być atrakcyjny?

– Nie wiem, czy rzeczywiście Gdańsk przestał przyciągać. Ja odróżniłbym atrakcyjność inwestycyjną, pod względem której jesteśmy rzeczywiście nieco w tyle, od ogólnej atrakcyjności miasta. Osobiście spotykam się z ogromną sympatią do tego miejsca, do naszego regionu. Ludzie, którzy odwiedzili to miasto, chcą tu wracać. Nie wiem, czy mówiąc, że Gdańsk jest nieatrakcyjny, nie powielamy stereotypów. Jest to chyba uproszczenie.

– Ale jako miejsce zamieszkania Gdańsk, przeciwnie niż to się działo przez wieki, nie stanowi dla ludzi z zewnątrz, szczególnie z zagranicy, ciekawej i kuszącej alternatywy…

– Ogólnie jako kraj jesteśmy jeszcze słabo przygotowani do szerokiego otwarcia, które przyciągałoby ludzi z innych państw. Myślę, że to nie tylko problem naszego regionu czy Polski, ale wszystkich krajów żyjących przez lata w izolacji. To przede wszystkim kwestia postaw ludzkich wobec inności oraz poczucia braku bezpieczeństwa. Są one najbardziej zakodowane u obcokrajowców i nie sprzyjają dobremu klimatowi. Jest to zatem pole, gdzie mamy najwięcej do zrobienia. Wyobrażenia i przekonania zmieniają się bardzo powoli. Dlatego potrzebna jest zmiana naszej świadomości – w kierunku większego otwarcia się wobec obcych. Inność i wielokulturowość jest cechą charakterystyczną dla nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego. Chodzi właśnie o to, żeby przechodzić z układu „swój” – „obcy” na „swój” – „inny”.

– Czy grzechem zaniechania nie jest postawa administracji? Bardzo mało jest przykładów propagujących postawy obywatelskie, szersze zaangażowanie się ludzi.

– Absolutnie się z Panem zgadzam, bo widzę, że podstawowym grzechem władz różnego poziomu nie tylko rządowego, ale i samorządowego jest to, że niechętnie oddają swoje kompetencje innym podmiotom, na przykład organizacjom pozarządowym, które mogą zrobić to samo szybciej, taniej i lepiej. Dominuje jeszcze stosunkowo często myślenie centralistyczne. Tkwi ono jeszcze w naszej podświadomości. „My – władza wiemy lepiej”. I sądzę, że takie myślenie jest główną przeszkodą w głębszym zakorzenianiu się społeczeństwa obywatelskiego. Podam przykład, który, mam nadzieję, ma już małe odzwierciedlenie w rzeczywistości. Kiedy byłem prorektorem, mieliśmy spotkanie w sprawie zaktywizowania samorządu studenckiego. Prowadziliśmy długie dyskusje, bo studenci byli niechętni wobec samorządu. Wówczas wstał jeden z rektorów i powiedział, jak on rozwiązał problem samorządności studentów: „ja wezwałem paru chłopaków i kazałem im założyć samorząd”. Myślenie takie, mam nadzieję, jest już rzadkie. Ale w dalszym ciągu króluje nieufność. Nawet jeżeli coś oddajemy, to chcemy koniecznie to kontrolować. Unia bardzo mocno akcentuje wszelkiego rodzaju partnerstwo. To jest najistotniejszy fundament społeczeństwa obywatelskiego – przekazywanie kompetencji na jak najniższy poziom, jak najbliżej ludzi.

– Czy nie traktuje Pan jako porażki faktu, że ludzie nie utożsamiają się z samorządem? Nie mają świadomości tego, że przewodniczący Synak to ich przedstawiciel, który powinien ich reprezentować. Czy nie jest tak, że zagubiliśmy lub poważnie wypaczyliśmy ideę samorządności?

– Ma Pan w bardzo dużym stopniu rację. Ale ja sobie nie wyobrażałem, że od razu po zmianie formalnej struktury administracyjnej ludzie nagle odmienią swoje postrzeganie rzeczywistości i stosunek do niej – dlatego że całkowicie inne były zasady funkcjonowania systemu. Wcześniej wszystko za nich robiono. I obecnie istnieje niebezpieczeństwo powtarzania tamtego schematu poznawczego i chętnego oddawania swojego pola władzy przez ludzi urzędnikom i politykom. Często nawet próbuje się ludziom wmawiać, że to dla nich korzystne, bo w zamian uzyskają tańsze i lepsze państwo. A prawdziwy samorząd polega na tym, że my obywatele wybieramy przedstawicieli, którzy w naszym imieniu, ale przy aktywnym naszym udziale służą całej społeczności. Słabością naszych samorządów jest mała identyfikacja mieszkańców z samorządem. Wina samorządów polega w dużej mierze na tym, że one w niedostatecznym stopniu angażują swoich obywateli. Na szczęście dzisiaj w Unii Europejskiej zauważa się, że nie można funkcjonować w oderwaniu od ludzi. To oderwanie postrzega się jako najważniejszy powód odrzucenia Traktatu Konstytucyjnego. Unia popełniła podobny błąd jak popełniają często państwa, w niedostatecznym stopniu angażując ludzi, nie wykorzystując poziomu lokalnego i regionalnego. Mam tego świadomość. Zastanawiam się, co my powinniśmy zrobić, aby być bliżej ludzi i by ludzie byli bliżej nas. Z mojej inicjatywy Sejmik podjął ostatnio uchwałę o zorganizowaniu Pomorskiego Konkursu Wiedzy o Samorządzie Terytorialnym. Tego typu inicjatywa to oczywiście działanie długofalowe, którego prawdziwe wyniki będą widoczne za parę lat. Chodzi o uwrażliwienie młodzieży na sprawy lokalnej społeczności, żeby młodzież wiedziała, że w jej gminie, powiecie, województwie, to ona o wszystkim decyduje. Samorząd, w tym samorząd województwa, z definicji ustawowej to wspólnota mieszkańców. I rzeczywiście mało kto o tym wie i jeszcze mniej osób tak samorząd traktuje.

– Jednak sami urzędnicy samorządowi mają taką mentalność. Pewnie gdyby ich przepytać, to ogromna większość identyfikowałaby się z hasłem „państwo, władza to ja”, a tylko szczątkowa ilość z prawdziwym hasłem „samorząd to ludzie, a ja pełnię wobec nich funkcje usługowe”. Czy nie jest tak, że osoby ze starego aparatu władzy zachowały starą mentalność?

– Obawiam się, że nie tylko ci urzędnicy ze stażem na to „chorują”. Myślę, że nawet ja w jakiejś mierze mogę cierpieć na tę chorobę. Oczywiście, nie chcę w żadnym stopniu usprawiedliwiać aparatu władzy, ale taka postawa to w dużej mierze wynik tego, że społeczeństwo się nie angażuje. A społeczeństwo z kolei nie angażuje się, bo urzędnicy zagarniają pewne obszary i ludzie nie widzą pola aktywności dla siebie. Mamy więc tutaj do czynienia ze swego rodzaju kwadraturą koła, którą musimy przełamać. Gdyby był nacisk oraz wyraźny, silny głos „panowie, wy musicie nam służyć, do tego zostaliście powołani”, to zmusiłoby to polityków i urzędników do innej postawy. Jeżeli społeczeństwo nie kontroluje władzy, to każda władza, nawet gdyby z samych Synaków była złożona, będzie zmierzała w kierunku zagarniania coraz szerszego pola. Będzie starała się być władzą decydującą o wszystkim, wiedzącą lepiej, wiedzącą jak ludzi uszczęśliwiać.

– Pan Profesor twierdzi, że każda władza się demoralizuje?

– Absolutnie tak. Władza bez angażowania się społeczeństwa, a zwłaszcza kontroli z jego strony, zawsze się deprawuje. Im mniejsza frekwencja w wyborach, tym większe szanse na demoralizację władzy, a na pewno – bo demoralizacja to może zbyt mocne słowo – na jej alienowanie się od rzeczywistości i na tendencje centralistyczne. Dla mnie wzorem społeczeństwa obywatelskiego są kraje skandynawskie. Tam nawet drobna sprawa dotycząca społeczności jest przedmiotem konsultacji między władzą a społeczeństwem. To oczywiście wydłuża bardzo proces, ale z drugiej strony powoduje większe utożsamianie się oraz brak protestów i sprzeciwów w późniejszych etapach realizacji podjętych decyzji.

– Każdy miał prawo wpłynąć na kształt decyzji, więc jest ona po części też jego decyzją…

– Dokładnie tak. A w takiej sytuacji, gdy się identyfikuję z władzą, jej decyzje traktuję jako swoje, to nie sposób tego negować. Z naszej perspektywy może się wydawać, że oni tracą czas na drobiazgowe i długie dyskusje. Ale to jest przemyślane działanie, bo po osiągnięciu konsensusu nikt nie ma prawa, nikt nawet nie próbuje podważać tego, co władza robi.

– Panie Profesorze, jak nasz region wypada na tle innych europejskich regionów? Czy ta nasza wspólnota obywatelska jest już ukształtowana i jest na średnim europejskim poziomie, a może wyżej? Czy też jeszcze wiele przed nami?

– Myślę, że na tle innych regionów Polski i innych krajów środkowo- i wschodnioeuropejskich na pewno nie mamy żadnych powodów do kompleksów i na pewno znajdujemy się w czołówce. Jeżeli chodzi o „stare” kraje członkowskie, to jest bardzo różnie. Daleko nam do Skandynawii, ale nie musimy już mieć kompleksów na przykład na tle Francji – kraju mocno centralistycznego. Z tego, co obserwuję w Brukseli, mogę powiedzieć, że województwo pomorskie jest postrzegane jako bardzo aktywny region. Ostatnio mieliśmy spotkanie z Komisją Europejską na temat Europejskiego Funduszu Społecznego i miałem okazję przekonać się, że jesteśmy dobrze postrzegani – jako region znajdujący się w czołówce pod względem zaangażowania w różne projekty oraz inicjatywy.

– Panie Profesorze, proszę wymienić pięć czynników w największym stopniu ograniczających rozwój społeczeństwa obywatelskiego na Pomorzu?

– Pierwsze – to, co ks. Tischner nazywał homo sovieticus, czyli jeszcze, niestety, dziedzictwo mentalne poprzedniego okresu. My nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak głęboko w nas to centralistyczne myślenie tkwi. Drugie – to nieufność władz – nie mówię tylko o obecnych władzach politycznych i rządowych – wobec samorządów i nieustanne próby decentralizacji. Widać to choćby na etapie przyjmowania zapisów dotyczących przygotowania procedur odnośnie wydatkowania środków strukturalnych na lata 2007- 2013. Z tego, co widzę, są wyraźne sygnały, które mogą zwiastować bardzo silną centralizację. Po trzecie – to pewnie w dużej mierze skutek wcześniej wymienionych uwarunkowań – stosunkowo słabe angażowane się ludzi w życie publiczne. Po czwarte – niedocenianie przez władze, może szczególnie samorządowe, znaczenia podmiotów pozarządowych i prywatnych. I w związku z tym brak powszechnej współpracy, szerokiego partnerstwa. I może jeszcze jeden czynnik – system edukacji. Jest on bardzo słabo włączony do procesów ogólnospołecznych. Szkoły, niezależnie od szczebla, zbyt teoretycznie przygotowują swoich uczniów do życia. Przekazują im wiedzę, ale prawie w ogóle nie dbają o wykształcenie w nich aktywnych, obywatelskich postaw, np. pomagania innym, słabszym. A ponieważ w rodzinach też nie zawsze się o to dba, grozić to może indywidualizmem i egoizmem.

– Czy nie jest tak, że budowa społeczeństwa napotyka też na sprzeciw w samorządach? Widać to na przykładzie niechęci do wdrażania projektów „miękkich”.

– Małe zainteresowanie dotyczy nie tylko mieszkańców, ale i samorządowców, decydentów. Często słyszę: „Po co te środki na szkolenia i tego typu projekty? Przecież z tego nic nie ma, lepiej te środki przeznaczyć na wodociągi, drogi”. Ale tutaj mądrość Unii Europejskiej polega na przekonaniu, że aby zmieniać skutecznie rzeczywistość, trzeba zmienić mentalność człowieka. I temu właśnie służą te projekty. Bo jeżeli człowiek będzie czuł, że coś może zrobić, że coś od niego zależy, to bardziej będzie się starał angażować w sprawy środowiska. On wtedy nie tylko będzie wymagał i oczekiwał, ale i sam aktywnie włączy się w te pozytywne działania. Takie myślenie, o którym teraz mówimy, pokazuje, że jeszcze jednak niemało mamy do zrobienia, jeżeli chodzi o społeczeństwo obywatelskie.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Słupy Giedymina w Gdańsku

Naszym dorastającym dzieciom powinniśmy nieustannie zadawać jedno pytanie: czy chcą spędzić swe życie tu, gdzie się urodziły, realizować się tu, pracować, zakładać rodziny? Jeśli odpowiedź brzmi nie – sami sobie z kolei powinniśmy postawić pytanie: co zepsuliśmy, jaką szansę zmarnowaliśmy, że ten nasz Eden nie jest już Edenem dla następnego pokolenia?

Co może przyciągać młodych do danego miejsca czy regionu?

Czynnik ekonomiczny – szanse na dobrą pracę, możliwości rozwoju. Najlepszym przykładem jest Warszawa, gdzie przez ostatnie 17 lat napływało wielu młodych, twórczych ludzi, głównie z tego powodu. Jest to miasto bardzo amorficzne, jak mówi potoczne określenie – „warszawianinem stajesz się z dnia na dzień”. Czy jednak tym samym stajesz się warszawianinem z krwi i kości, czy znasz i cenisz tradycję tego miejsca, czy chcesz, aby twoje dzieci też tutaj mieszkały? Przeciwieństwem amorficznej Warszawy jest tradycjonalny Kraków – tu nawet przez 10/15 lat możesz czuć się obco, bo miejscowi nie traktują cię jak swego, jak tutejszego.

Czynnik prestiżowy – życie w miejscu atrakcyjnym, gdzie ciągle coś się dzieje, np. w dziedzinie kultury, sztuki, dużych wydarzeń plenerowych. Może to być także związek z tradycją, np. mieszkańcy Bremy w Niemczech zawsze z dumą podkreślają swoją wyjątkowość i odrębność. Wszystkie te czynniki związane są też jednak z dynamiczną gospodarką tego miejsca.

Czynnik społeczny – odgrywa coraz mniejszą rolę. „Mieszkam tu, bo tu mieszkają moi rodzice, rodzeństwo, przyjaciele”. Gdy bariery graniczne przestały odgrywać istotną rolę dla mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, gdy patriarchalny model rodziny znalazł się w odwrocie, czynnik ten ma znaczenie głównie dla jednostek mniej zaradnych, przeżywających poważne problemy finansowe, pochodzących z rodzin uboższych (zostaję tu, bo mogę mieszkać z rodzicami, wspólne życie to tańsze życie).

Migracje są w normalnym państwie rzeczą naturalną. Zawsze będą napływać nowi ludzie, z kolei część miejscowych gdzie indziej będzie szukać swego miejsca na ziemi. W przypadku Trójmiasta młodzi przybysze to przede wszystkim absolwenci wyższych uczelni pochodzący z mniejszych ośrodków zlokalizowanych na Pomorzu czy w jego pobliżu (Warmia, Mazury, Wybrzeże Środkowe). Oni w większości zostają, przynajmniej na chwilę, bo zazwyczaj nie mają powodu, by wracać do swoich ojczystych wsi czy miasteczek. Co trzeba zatem uczynić, żeby najlepsi, zarówno ci, których korzenie są stąd, jak i ci wszyscy nowi, chcieli tu zostać i tworzyć kolejne świadome pokolenie Pomorzan?

Warto odwołać się do tradycji. Czy kiedykolwiek na Pomorzu było zdeklarowane, przekonane o swoich wartościach społeczeństwo? Bunt przeciw patrycjatowi, przeciwko zbyt silnej władzy królewskiej Rzeczypospolitej, przeciwko rządom pruskim, ale już przeciwko nazizmowi nie, przeciwko władzom komunistycznym – to jaskrawe przejawy pomorskiego społeczeństwa obywatelskiego z przeszłości.

Duma z miejsca zamieszkania to jednak nie tylko tradycja, to poczucie współtworzenia tego miejsca w codziennym tu i teraz, poczucie dumy z budowania czegoś niepowtarzalnego, oryginalnego, ciekawego. Miejsce zamieszkania to po prostu dom; dom, w którym dobrze się czujesz, gdzie planujesz przyszłość, gdzie zapraszasz najlepszych przyjaciół.

Fascynujący przykład nowoczesnego, mobilnego i współczesnego społeczeństwa to dzisiejsi mieszkańcy stolicy Litwy – Wilna. Miasto z bogatą i wielobarwną historią, niegdyś ważny ośrodek Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Cesarstwa Rosyjskiego, Rzeczpospolitej Polskiej, Litewskiej SSR. Miasto wielu narodów, wyznań i tradycji. Od 1988 roku z ciekawością, ale i przyjemnością obserwuję niezwykle dynamiczny rozwój tego miasta. Większość litewska, choć stała się większością w swojej stolicy dopiero w latach 80-tych, potrafiła skutecznie zaadoptować miasto. Dodajmy, że jeszcze w 1939 roku, gdy Wilno należało do Polski, Litwinów było tu zaledwie 3%. A zatem w sensie zakorzenienia to miasto całkowicie nowe, jego mieszkańcy to głównie przybysze z zewnątrz, z innych części Litwy. Podobnie jest z Rosjanami, Białorusinami, nawet Polakami, bo ci ostatni to głównie przybysze z okolic Wilna. Co jest jego obecnym walorem? Władze miejskie bardzo skutecznie zadbały, i nadal dbają, o odnowienie tutejszych zabytków. Choć ich pochodzenie jest wieloetniczne, dzisiejsi gospodarze uważają je za swoje. Jest to zatem pierwszy ważny punkt:

Cała przeszłość miasta i regionu to moje dziedzictwo

Nawet jeśli to był nazizm czy komunizm, w przypadku Litwy bolesnym z punktu widzenia Litwinów okresem był czas rządów polskich, postać marszałka Piłsudskiego czy generała Żeligowskiego, należy je potraktować jako fakty i starać się z perspektywy minionych lat oceniać w miarę bezstronnie. Litwini są dumni z Ostrej Bramy, gdzie nadal dominują polskie napisy, my także nie powinniśmy się wstydzić niemieckich napisów w Bazylice Mariackiej czy w innych zabytkowych miejscach Gdańska. Wszystkie te walory historyczne należy pokazywać na zewnątrz, informować o nich, chwalić się nimi, jeśli na to zasługują. Im większa publiczność, tym większy prestiż. Stąd drugi ważny punkt:

Walory swego miasta i regionu pokazuj szeroko, gdzie tylko możesz

Wilno w 2009 roku nosić będzie zaszczytne miano Stolicy Kulturalnej Europy. Rzecz nie do pomyślenia. W 19 lat po odzyskaniu niepodległości stolica Litwy zaprezentuje się nie jako prowincjonalne, zsowietyzowane miasto, ale jako dynamiczna europejska metropolia. Po raz pierwszy nad Wilią i Wilenką byłem w 1988 roku, gdyby wtedy ktoś przedstawił mi taką prognozę na najbliższą przyszłość, na pewno bym nie uwierzył. Jak to się stało, że nastąpiła taka metamorfoza? Litwini są dość pragmatyczni i chłodno podchodzą do gospodarki. O ile na początku lat 90-tych Polakowi z Polski dość trudno było się dogadać w rodzimym języku w miejscowych hotelach i restauracjach, wciąż pokutowała bowiem obawa przed ekspansywnymi sąsiadami z zachodu, o tyle pod koniec tej dekady sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Dlaczego? Bo praktyczni Litwini szybko sobie policzyli, że najliczniejszymi gośćmi z zagranicy wcale nie są Niemcy czy Amerykanie, ale przybysze znad Wisły. Na dodatek, ci przybysze wcale nie są tak ubodzy, coraz częściej stać ich na niezły hotel, na dobre jedzenie w restauracji. Dla mnie takim symbolicznym przełamaniem się Litwinów było pojawienie się w Hotelu Europa w pobliżu ulicy Ostrobramskiej, obok wielu innych flag państwowych (Niemiec, Francji, USA), biało-czerwonego sztandaru.

Lokalni liderzy muszą mieć pomysł na miasto i region

Jedna ze starych dzielnic w Wilnie, do niedawna zamieszkiwana w większości przez miejscowych Polaków, nazywa się Zarzecze. Od kilku lat trwa przekształcanie jej z zapomnianej, brudnej, straszącej nie odnawianymi kamienicami, w kolorową, ciekawą i prestiżową, a nade wszystko artystyczną część miasta. Coraz więcej tu galerii, pracowni artystycznych, ale i miłych kafejek, oryginalnych restauracji. Per analogiam, przypatrzmy się, na jakim etapie rozwoju w Gdańsku znajduje się dzisiaj projekt „Młodego Miasta”? Jak wiele jeszcze trzeba, żeby go choć w zarysie zrealizować. Władze samorządowe nie mogą być jedynymi autorami pomysłów zagospodarowania przestrzeni miejskiej i regionalnej. Trzeba mieć tyle odwagi, nie bojąc się utraty swego „stołka”, żeby zapraszać jak najszersze grono do współpracy, do konsultacji, do ogłaszania najbardziej fantastycznych pomysłów. A zatem:

Słuchaj innych, podglądaj i naśladuj najlepszych

Kiedy w 2004 roku późną porą wieczorną wjechałem swoim samochodem do centrum Wilna, zaskoczył mnie nieprzebrany tłum ludzi gromadzących się wokół głównego placu miasta. Sto, dwieście tysięcy? Nie wiedziałem, jakie igrzyska zgromadziły tak wielkie tłumy. Po chwili jednak, kiedy udało mi się przebić w kierunku Starówki, zobaczyłem wielki telebim a na nim koszykarzy w charakterystycznych żółto-czerwono-zielonych strojach. Okazało się, że w czasie rozgrywanych mistrzostw świata w tej dyscyplinie sportu litewska reprezentacja osiągnęła niebywały sukces, pokonując doskonałych graczy z USA. Jak zareagowały na to władze miasta? Spontanicznie, z dnia na dzień, wynajęły telebimy i cały niezbędny do przekazu telewizyjnego sprzęt i zaprosiły mieszkańców Wilna do wspólnego przeżywania kolejnych spotkań swej drużyny. Co godne podkreślenia, litewskiej reprezentacji kibicowali nie tylko potomkowie Giedymina i Witolda Wielkiego, ale także miejscowi Polacy, Białorusini, Ukraińcy, Tatarzy, Karaimi, może nawet część Rosjan. Jeden z głównych autorów sukcesu litewskiego basketu nazywa się zresztą swojsko – Ławrynowicz.

Mieszkańcom miasta i regionu niezbędne są wspólne wielkie przeżycia

Tak jak koncert Jeana Michela Jarre’a w gdańskiej stoczni, tak jak dwie papieskie pielgrzymki do Trójmiasta, tak jak, z całym zachowaniem proporcji i znaczenia, zbiorowe przeżycia traumy Grudnia 70 i wielkiej euforii Sierpnia 80. Moje pokolenie pamięta doskonale z jaką dumą w latach 80-tych wypowiadało się nazwę „Gdańsk”, przebywając gdziekolwiek w Polsce i za granicą. Niezłomne miasto, wolne miasto, miasto „Solidarności”. Pewnie za tamten czas przyszło nam zapłacić dość wysoką cenę w kolejnych dekadach, cenę wypalenia, utraty elit, nadmiernego spolityzowania. Nie zwalnia to nas jednak dzisiaj od poszukiwania tożsamości, własnego miejsca, od stawiania sobie i innym wokół nas ambitnych celów.

Nie wszystko zależy od pieniędzy

Pomysł, dynamiczne życie społeczne i kulturalne, mała stabilizacja ożywiona jednak sięganiem dalej i głębiej mogą wystarczyć. Co wynika z wileńskiego doświadczenia? Oczywiście stolica Litwy ma swoje problemy (korupcja, niestabilna władza polityczna, mieszanie się, mniej czy bardziej jawne, „Wielkiego Brata” ze Wschodu), ale mimo to osiąga sukces. Przede wszystkim trzeba wierzyć w zmiany, w wartość tego, co przynosi otwarta dyskusja i zaproszenie jak największej liczby osób do debaty. Miasta nadmorskie zazwyczaj to potrafiły. Poprzez kontakt morski ze światem zawsze znajdowały się w kręgu awangardy zmian, wprowadzania nowinek i innowacji. Dzisiaj w dobie globalizacji wszystko wydaje się dość relatywne, jednak to, co nas nadal pociąga i przekonuje, to oryginalność i mądra tradycja, inkulturacja i wzajemne przenikanie, uniwersalizm, jeśli nawet płynie on z najmniejszego grajdołka na ziemi. Może zatem warto wbić symboliczne Słupy Giedymina (od tego niegdyś zaczęła się samodzielna państwowość Litwy i początek Wilna) także nad Motławą, podpatrując teoretycznie słabszego partnera w tym, co zrobił wielkiego i inspirującego?

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Zalety gospodarki wspólnotowej

Budowanie solidarnego państwa jest najeżone wieloma pułapkami, które rodzą się przede wszystkim z niebezpieczeństwa zastępowania odpowiedzialności i inicjatywy jednostki fałszywą opiekuńczością państwa. Trzeba jednak pamiętać, że opiekuńczość i solidaryzm przyniosły społeczeństwom Unii Europejskiej niezwykłe dobro wspólnotowych marzeń. W polskim przypadku marzenie o solidaryzmie wymaga jednak żywotnej polonizacji, czyli dostosowania do warunków kraju niezbyt bogatego i do tego zarażonego w wielu segmentach spuścizną socjalistycznego oszustwa. Gdzie i jak zatem szukać korzystnych rozwiązań, które nie pozwolą odejść z drogi solidaryzmu, z drugiej strony wysyłając sygnały mówiące o tym, że nieuzasadnionym roszczeniom ludzi biednych i bezradnych trzeba się jakoś opierać, dla ich dobra? Jakie rozwiązania nie będą demolować budżetu i etosu pracy, a ukierunkują ludzi na aktywność gospodarczą, choćby połowiczną?Unia Europejska modyfikuje swoje poglądy na temat opiekuńczych elementów polityki państwa. W Konstytucji Europejskiej obraz przyszłego ustroju został opisany następująco: „Unia działa na rzecz trwałego rozwoju Europy, którego podstawą jest […] społeczna gospodarka rynkowa o wysokiej konkurencyjności zmierzająca do pełnego zatrudnienia i postępu społecznego”. Odwołanie do „wysokiej konkurencyjności” ma niewątpliwie stępić socjalny komponent społecznej gospodarki rynkowej, który utrudnia wdrażanie strategii lizbońskiej. Dylemat pomiędzy etatystyczną zmorą opiekuńczości a inicjatywnym społeczeństwem obywatelskim zdolnym do większej ruchliwości i innowacyjności nadal jest głównym problemem Europy.

Polska przystała do tych krajów, które w swoich zapisach konstytucyjnych zaakceptowały ustrój społecznej gospodarki rynkowej. Przyjęcie systemu społecznej gospodarki rynkowej nastąpiło pospiesznie, bez głębszej społecznej debaty, na skróty przechwyciliśmy idee tego wielkiego kompromisu, co odbijać się będzie jeszcze długo czkawką poznawczą. Mamy poważny deficyt wiedzy i społecznej zgody, bo nie stoi za nami dyskurs społeczny w masowej skali i wielka praca edukacyjna, którą wykonały w Niemczech fundacje Adenauera, Naumana i Eberta. Jednakże można zaobserwować wzrost zainteresowań tzw. ekonomią społeczną, która ma uwolnić system gospodarczy od prymitywnej opiekuńczości służb publicznych, często na oślep przyznających zasiłki – rozdających rybę zamiast wędki. Trudno jest obecnie w Polsce w pełni ocenić wartość ekonomii społecznej, która raczej kojarzy się z przedsiębiorstwem socjalnym i zatrudnianiem, które ma być ochroną przed bezrobociem. Po prostu nikłe są doświadczenia w tworzeniu przedsiębiorstw prywatnych czy spółdzielczych, które mogłyby poszerzać gospodarczą aktywność w lokalnej skali, w sytuacji, gdy ekonomia społeczna w gruncie rzeczy nie została zaakceptowana przez głównego jej sojusznika i mecenasa – przez samorząd terytorialny. Dzieje się tak dlatego, że wzmocnienie najniższych szczebli organizacji społecznej, rodziny i wspólnot lokalnych, rozwija się w Europie w ramach szeroko pojętego ustroju gospodarki rynkowej, w której więcej jest nurtu socjalnego niż społecznego.

Wzmacnianie aktywnych sił społecznych, które tworzą silne więzi lokalne, dobrze przedstawia się w ramach doktryny komunitaryzmu, bardzo popularnej w USA. Ameryka bowiem jest ożywiana siecią sąsiedzkich i lokalnych inicjatyw, które w istotny sposób towarzyszą, współistnieją i modyfikują relacje pomiędzy ludźmi, wprowadzając do ustroju twardych reguł liberalizmu ducha wspólnoty. System wspiera się na odpowiedzialnej wspólnocie, w ramach której powinniśmy mieć swobody i uprawnienia, ale także powinny temu towarzyszyć obowiązki. Stąd też we współczesnych teoriach budowania gospodarki społecznie „wrażliwej” podkreśla się znaczenie zaufania, lojalności i solidarności. Dlatego prezentując schematyczny model ewolucji idei społecznych w ekonomii, zdecydowałem się w szczególny sposób wyeksponować istniejący, ale słabiej praktykowany w Europie, komunitaryzm.

2

Przedstawiona na Rysunku 1. ewolucja systemów ekonomicznych w szczególny sposób pozycjonuje komunitaryzm. Traktuje go jako symboliczny zapis różnorodnych prób, form, inicjatyw i działań zmierzających do samoorganizacji, poszukiwania aktywności gospodarczej związanej z tożsamością i dobrem ogólnym wspólnot lokalnych i samorządowych. Idee komunitarystyczne są jak antidotum na niesprawność społecznych interwencji, które występują w systemach ekonomicznych. Ruchy wspólnotowe pojawiają się zatem jakby na marginesie wielkich formacji ekonomicznych. Ich znaczenie może być większe niż może to wynikać z ich lokalnego charakteru. Składają się one na pewien układ kulturowy, którego wagę wyjątkowo dobitnie ocenił Michael Novak. Pisze on: „Kultury, w których jednostki nie uczą się współpracować, osiągać kompromisów i wprawiać się w praktycznym działaniu na rzecz zbiorowości, nie wykorzystają możliwości demokratycznej polityki i rynkowej gospodarki”.

W Europie idee komunitaryzmu zostały rozcieńczone w ramach społecznej gospodarki rynkowej czy też w socjalnych mutacjach. Przy czym wspólnym mianownikiem stał się solidaryzm jako idea skłaniająca państwa Unii Europejskiej do użycia szerokiej interwencji za pomocą środków publicznych na rzecz różnych grup ludności, wykluczonych i dyskryminowanych, ewoluując raczej w stronę solidarności zetatyzowanej. Tymczasem czynnikiem decydującym o sukcesie w rozwoju ekonomicznym i społecznym jest solidaryzm oparty na podstawach kulturowych. Odwołuje się do umiejętności budowania współpracy, partnerstwa, dobra wspólnego czy choćby szkoły gminnej jako centrum życia publicznego. Przewagę uzyskało myślenie w kategoriach instytucjonalnych i prawnych ze szkodą dla opisanego wyżej nurtu kulturowego, który jest eksponowany w działaniach określanych jako współrządzenie (good governance ), przyjmując upraszczające założenie, że gen wspólnotowy powinien być wspierany na poziomie lokalnym. Samorząd terytorialny ciągle nie może nabrać masy krytycznej jako wspólnota, jako współrządzenie. Ciągle jest władzą lokalną (w złych gminach łupem jako TKM lub GTW), a nierzadko też mówi się – „idę do Prezydium”. Władza lokalna po prostu jest skażona postsocjalistycznymi wzorcami sprawowania władzy i nie potrafi stworzyć odpowiedniego i dojrzałego instrumentarium aktywizowania społeczności lokalnych.

W wielu polskich samorządach przyjęto interesujące opcje stosowania zróżnicowanych instrumentów wspierania rozwoju lokalnego różnymi formami społecznych instrumentów wspierania gospodarki, jak np. miasteczka zawodów, kursy, udostępnianie lokali na rzecz inkubatorów przedsiębiorczości i wielu innych. Trzeba jednak stwierdzić, że kreowanie rozwoju lokalnego – struktur, instytucji i kultury umiejętnej współpracy, która zintegruje społeczność – staje się skomplikowanym procesem i splotem działań, które wymagają wiedzy, zasobów, determinacji i wyobraźni.

Gospodarkę wspólnotową definiujemy jako złożony system gospodarowania w skali lokalnej, w którym gmina odgrywa kreatywną rolę we wspieraniu tzw. III sektora. Polityka społeczna, gospodarka komunalna, aktywność gospodarcza organizacji pozarządowych, stowarzyszenia producentów, przedsiębiorstwa rodzinne (jak np. we Włoszech czy Grecji), przedsięwzięcia kobiet, przedsięwzięcia samopomocy tworzone przez młodzież, ludzi starszych, niepełnosprawnych, ekologów i inne inicjatywy obywatelskie, elity edukacyjne i kulturalne, programy i projekty aktywizujące społeczności dzielnicowe, miejskie -są to obszary aktywności, które nazwano gospodarką wspólnotową, a szerzej III sektorem gospodarki społecznej gminy.

Rysunek 2. przedstawia model gospodarki lokalnej z wyodrębnionym sektorem gospodarki wspólnotowej.

3

Na przedstawionym modelu sektor I i II znajduje się w podstawowym polu rozwoju gospodarczego gminy, w którym władze lokalne odgrywają rolę administracyjną. Szczególnym jednak elementem gospodarki lokalnej jest III sektor, w którym władze lokalne muszą „przekroczyć próg” swojego biurka. Jest to sektor lokalnej gospodarki wspólnotowej. Niezwykle pozytywną rolę mogą w nim odegrać wspomniane firmy rodzinne, aktywność „szarej strefy” gospodarczej, firmy lokalne łączące lokalnych producentów, opierających się na wykorzystaniu miejscowych zasobów czy też nawet organizacje pozarządowe, które wykonują zadania zlecone gminy w ramach aktywności gospodarczej zaspokajającej potrzeby objęte dotąd etatystycznym systemem. Gmina wzmacniając samorządy konsumentów i producentów, ułatwia tworzenie współpracujących sieci na rzecz pobudzenia gospodarczego.

Warto zwrócić uwagę na to, że aktywność gminy związana z robotami publicznymi może być traktowana jako sektor lokalnej gospodarki społecznej, ale różni się jednak w naszym modelu od działań gminy wspierającej sieci partnerskie, a nie jednorazowe interwencje. Gmina jest czymś więcej niż inwestorem, administratorem, poprzez system samorządu terytorialnego musi stać się mądrym i dyskretnym animatorem, który włącza aktywność społeczności lokalnej do aktywności społecznej, ekonomicznie racjonalnej, czyli najlepiej jeśli będzie pracą zarobkową. To jest dość zasadnicza różnica.

Zadanie, które stoi obecnie przed samorządami, wymaga włączenia się do procesu tworzenia gospodarki wspólnotowej podnoszącej efektywność i racjonalność gospodarki lokalnej. Mechanizmem, który może pozwolić na przełamanie drętwoty w koncepcjach rozwoju gospodarczego gminy, jest wytworzenie systemu sieciowych partnerstw. Wyzwaniem jest tworzenie partnerstw innowacyjnych w różnych segmentach rozwoju społecznego i gospodarczego. Dodać trzeba, że polega ono na równorzędności podmiotów zaangażowanych w partnerstwo, albowiem dominacja jednego podmiotu unicestwia sens partnerstwa. Jest to bardzo trudna sztuka dochodzenia do wartości dodanych, która wymaga cierpliwości, szacunku dla małych partnerów i otwartej postawy. Trzeba chyba wrócić do korzeni samorządu terytorialnego, który jest wspólnotą zarówno z mocy prawa, jak i współdziałania gospodarczego i społecznego. Szerokiej dyskusji i edukacji wymaga odpowiedź na pytanie: jak wciągnąć do tych partnerstw lokalnych aktorów?

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Peryferyjne nie znaczy zaściankowe

Z Leszkiem Czarnobajem , Starostą Kwidzyńskim, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Czy istnieje taki twór jak pomorska wspólnota obywatelska?

– W historii powojennej Polski nie było działań, by utworzyć pomorską wspólnotę obywatelską. W województwie pomorskim silnie widoczne są odrębne wspólnoty regionalne, jak: kaszubska, kociewska, żuławska czy Dolnego Powiśla, których społeczności identyfikują się ze swoim miejscem zamieszkania, tradycją i spuścizną kulturową. Nadal brakuje natomiast działań zarówno wśród dorosłych, jak i wśród dzieci i młodzieży szkolnej, które scaliłyby mieszkańców regionów oraz uświadomiłyby Pomorzanom wspólne wartości i cele.

– W jakim stopniu obywatele Pana powiatu identyfikują się nie tylko z najbliższym otoczeniem, ale i regionem?

– Po 1945 roku powiat kwidzyński znajdował się w obrębie województwa gdańskiego. W latach 1975 – 1999 przynależał do województwa elbląskiego, ale mieszkańcy Kwidzyna i okolic silnie utożsamiali się z Gdańskiem oraz wyczekiwali reformy administracyjnej kraju. Świadczy o tym fakt, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych samorząd Kwidzyna był jednym z niewielu, które jednoznacznie zadeklarowały chęć przynależności do województwa pomorskiego. Tak więc mieszkańcy powiatu kwidzyńskiego silnie utożsamiają się i czują łączność z Gdańskiem i województwem pomorskim.

– Jak na tą identyfikację wpływa nienajlepsze skomunikowanie z największymi ośrodkami regionu?

– Powiat kwidzyński jest fatalnie skomunikowany nie tylko z największymi ośrodkami regionu, ale z całym województwem pomorskim i ościennymi jednostkami administracyjnymi. Źle funkcjonujący transport kolejowy i stale pogarszający się stan dróg znacznie utrudniają zarówno wydostanie się stąd, jak i możliwość odwiedzenia powiatu. Wart podkreślenia jest także brak możliwości komunikowania się z innymi ośrodkami województwa w zakresie kultury i sportu. Niestety, nie powstała do tej pory żadna formuła poznania się i wymiany doświadczeń pomiędzy poszczególnymi powiatami czy wzajemnej prezentacji dorobku.

– Jak duży wpływ na kształtowanie pomorskiej wspólnoty obywatelskiej na terenie Pana jednostki samorządowej mają uwarunkowania historyczne?

– Historycznie rzecz biorąc, do drugiej wojny światowej Kwidzyn był stolicą odrębnej jednostki administracyjnej – Prus Zachodnich. Po II wojnie światowej na tutejszych terenach doszło do zasadniczych zmian etnicznych. Nowi mieszkańcy powiatu kwidzyńskiego, pochodzący z różnych części Polski i ziem wschodnich, w naturalny sposób stopniowo identyfikowali się z miejscem zamieszkania oraz województwem i jego stolicą. Identyfikacja ta przebiegała na tyle szybko, że – jak już wcześniej wspomniałem – po roku 1975 trudno było im zaakceptować przynależność do województwa elbląskiego.

– Jak duża jest aktywność obywatelska w Pana regionie?

– Jeszcze dziesięć lat temu Kwidzyn i okolice miały jeden z najniższych wskaźników istnienia organizacji pozarządowych. Obecnie na terenie powiatu funkcjonuje ok. 200 organizacji pozarządowych, działających na rzecz poprawy warunków życia i aktywizacji mieszkańców powiatu. Organizacje te realizują projekty z różnych dziedzin życia społeczno-gospodarczego w oparciu o środki własne i pozabudżetowe, w tym pochodzące z Unii Europejskiej lub jako zadania powierzone do realizacji przez samorządy. Niektóre organizacje osiągają istotne sukcesy, zauważalne na niwie wojewódzkiej i ogólnopolskiej (wyróżnienia Bursztynowego Mieczyka, Doroczne Nagrody Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej).

– Czy w ostatnich latach widać wzrost świadomości i postaw obywatelskich? Czy może wprost przeciwnie?

– Nie można zanotować gwałtownego wzrostu świadomości i postaw obywatelskich. Za pewne wyznaczniki w tym zakresie można przyjąć udział mieszkańców w referendach i wyborach powszechnych oraz liczbę i aktywność organizacji pozarządowych. Cieszy wzrost liczby i prężna działalność organizacji pozarządowych, co stanowi ważny element budowy państwa obywatelskiego. Z kolei frekwencja wyborcza w powiecie kwidzyńskim waha się między 30- 40% i jest – jak w całym kraju – zdecydowanie zbyt niska. Reasumując, widać przejawy świadomości i postaw obywatelskich, ale ciągle jest wiele do zrobienia w tym zakresie.

– Czy mieszkańcy identyfikują się z samorządem?

– Mieszkańcy identyfikują się z działaniami samorządu. Pewną cechą charakterystyczną powiatu kwidzyńskiego jest to, że bez względu na aktualną koniunkturę w kraju mieszkańcy powiatu wybierają do samorządu ludzi, nie kierując się ich przynależnością polityczną, ale programem i dokonaniami na rzecz społeczności. Można zatem wysnuć wniosek, że mieszkańcy identyfikują się z samorządem, głosując na tych, których darzą zaufaniem. Dotyczy to oczywiście tej części społeczności, która jest aktywna, reprezentuje postawy obywatelskie i bierze udział w wyborach.

– Jakie działania podejmuje Pan jako organ wykonawczy w celu intensyfikacji postaw obywatelskich?

– Intensyfikacja postaw obywatelskich odbywa się czterotorowo. Po pierwsze, podejmujemy szereg działań mających na celu wspieranie organizacji pozarządowych. Po drugie, jako samorząd nie chcemy być samotną wyspą. W celu lepszej komunikacji i intensyfikacji postaw prospołecznych odbywają się spotkania z organizacjami pozarządowymi. Działa też Powiatowa Rada Organizacji Pozarządowych. Staramy się także popierać organizacje III sektora. W tym celu przeprowadzamy wiele konkursów na granty dla organizacji pozarządowych.

– Samorządowcy nie boją się utraty swojego „władztwa”?

– Jako starosta uważam, że należy powierzać organizacjom pozarządowym jak najwięcej zadań do realizacji, szczególnie dotyczy to sfery społecznej. Dzięki temu powiat ma możliwość wspierania organizacji w wykonywaniu zadań statutowych, a jednocześnie dobrze i za rozsądne środki realizuje zadania własne. Warto też zwrócić uwagę, że Rada Powiatu Kwidzyńskiego wprowadziła w statucie powiatu możliwość wystąpienia przez mieszkańców z inicjatywą uchwałodawczą.

– Jak wygląda kwestia aktywności NGO na Pana terenie?

– Jak wspomniałem wcześniej, w połowie lat 90. Kwidzyn i okolice miały jeden z najniższych wskaźników istnienia organizacji pozarządowych. Dzięki wsparciu i zachęcie samorządów obecnie na terenie powiatu funkcjonuje ok. 200 organizacji pozarządowych, z czego większość na terenie miasta Kwidzyna. Cieszy zwłaszcza fakt, że w każdym mieście czy gminie jest przynajmniej jedna organizacja, która działa aktywnie, realizuje ważne dla społeczności lokalnej projekty. Aktywność NGO przejawia się szczególnie na kilku płaszczyznach, np. społecznej – obejmując realizację form opieki nad dzieckiem, pomoc rodzinie w sytuacjach kryzysowych czy kwestie adopcji. Wiele inicjatyw dotyczy też kultury. NGO organizują szereg wystaw, plenerów, przeglądów i festiwali muzycznych. Propagują wśród mieszkańców teatr, taniec, kulturę ludową. Część działań zorientowana jest też na sport. Organizacje biorą na siebie przygotowanie zajęć rekreacyjnych oraz z zakresu sportu wyczynowego dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Warto tu dodać, że aż 20% młodych ludzi uprawia sport w kwidzyńskich klubach sportowych. Jeżeli chodzi o gospodarkę to III sektor zaangażowany jest silnie w promocję alternatywnych źródeł energii. Na koniec warto wspomnieć o bardzo ciekawym projekcie, którym jest kwidzyńska Lokalna Fundacja Filantropijna „Projekt”, zajmująca się wspieraniem innych organizacji pozarządowych. Działalność ta polega między innymi na poszukiwaniu i pozyskiwaniu grantów na poziomie ogólnokrajowym oraz udzielaniu mniejszych grantów NGO z terenu powiatu na zadania realizowane lokalnie.

– Czy i w jakim zakresie delegujecie zadania na NGO?

– Przy podejmowaniu oraz realizacji rocznych programów współpracy z organizacjami pozarządowymi wspólnym celem rady i zarządu powiatu jest zlecanie NGO realizacji jak największej liczby zadań. Na przykład w 2005 r. powiat, niezależnie od gmin zlecających zadania w swoim zakresie, powierzył organizacjom pozarządowym zadania z dziedzin:

a) pomocy i opieki społecznej (organizowanie zastępczych form opieki i wychowania rodzinnego, prowadzenie Ośrodka Interwencji Kryzysowej, prowadzenie niepublicznej placówki opiekuńczo-wychowawczej typu socjalizacyjnego dla dzieci, integracja osób niesłyszących ze środowiskiem, przygotowanie dzieci z autyzmem do integracji ze środowiskiem zdrowych rówieśników na terenie placówek edukacyjnych, hipoterapia, integracja dzieci i młodzieży niepełnosprawnej ze środowiskiem),

b) ekologii (utworzenie Europejskiego Centrum Energii Odnawialnej, edukacja ekologiczna na terenach wiejskich),

c) kultury (organizacja pleneru malarsko-d) sportu (koordynacja sportowych rozgrywek szkolnych w powiecie kwidzyńskim, organizacja ogólnopolskich biegów ulicznych, organizacja powiatowych turniejów w tenisie stołowym dla młodzieży szkolnej w mistrzostwach województwa pomorskiego w tenisie stołowym),

e) wsparcie innych organizacji pozarządowych (rozwijanie kontaktów i współpracy między społecznościami lokalnymi z uwzględnieniem szkoleń organizacji pozarządowych w zakresie pozyskiwania środków).

– Jak pan ocenia aktywność obywatelską swoich współobywateli?

– Na pięćdziesiąt procent. Są jednostki, które wiele robią dla lokalnych społeczności, zarażają swoim zaangażowaniem innych. Inicjują działalność organizacji pozarządowych i szukają nowych pól działania. Ten pozytywny obraz zaciemnia niski udział mieszkańców powiatu w wyborach, który świadczy o bierności lub małym zainteresowaniu pewnej grupy ludzi losami społeczności lokalnej. Mogę zatem stwierdzić, że aktywność obywatelska nie jest – na szczęście – zjawiskiem incydentalnym, trzeba jednak wiele zrobić, by ją stymulować i likwidować bariery.

– Jakie są główne czynniki hamujące wzrost aktywności obywatelskiej?

– Dostrzegam dwa zasadnicze czynniki. Pierwszym jest ciągle zbyt mała troska o edukację w tej kwestii. Za mało o możliwościach i korzyściach z aktywności obywatelskiej mówi się młodym ludziom w szkołach. Są takie działania, ale zajęcia z wiedzy o społeczeństwie i pielęgnowanie małych ojczyzn to jeszcze za mało. Potrzebna jest oddzielna ścieżka edukacyjna, dzięki której młodzi ludzie zyskają wiedzę i świadomość, że warto działać dla społeczności i co można dzięki temu osiągnąć. Zaszczepiona już w szkole aktywność obywatelska będzie procentować w przyszłości, zaś krzewienie takich postaw u dorosłych, ukształtowanych już ludzi jest naprawdę trudne. Drugim czynnikiem hamującym są przepisy prawne. Korzystanie ze środków unijnych oraz budżetów samorządów jest związane ze zbyt dużymi barierami biurokratycznymi. Wiele organizacji pozarządowych byłoby w stanie podołać merytorycznie i świetnie wykonać powierzone przez samorząd zadanie, ale bariery biurokratyczne zniechęcają do podejmowania szerszej aktywności. W pokonywaniu tych barier dostrzegam duże pole działania dla samorządów różnego szczebla.

– Co Pana zdaniem sprzyja budowaniu pomorskiej wspólnoty obywatelskiej?

– Wielką szansą jest duża różnorodność poszczególnych regionów naszego województwa. Różnorodność ta powinna stać się siłą napędową budowy prężnej i aktywnej pomorskiej wspólnoty obywatelskiej, ale należy podjąć w tym celu konkretne działania. Nadal brakuje idei oraz formuły wzajemnego poznawania się, wymiany doświadczeń, prezentacji osiągnięć i rywalizacji. Trafnie przygotowana formuła kontaktu pomiędzy regionami z czasem zaowocuje wśród mieszkańców poczuciem wspólnoty województwa pomorskiego. Warto postawić też na rozwój aktywności organizacji pozarządowych, które mogłyby włączyć się w podejmowane działania. Nie można także nie dostrzec możliwości wykorzystania zapału i włączenia w budowę pomorskiej wspólnoty obywatelskiej społeczności spoza dużych aglomeracji.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Mamy chęć działania

Z Katarzyną Hall , zastępcą prezydenta miasta Gdańska, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Czy można mówić o pomorskiej wspólnocie obywatelskiej?

– Na pewno można mówić. Dlaczego nie?

– Ale czy jest to twór fikcyjny, czysto hipotetyczny, czy jest to coś, co jednak można opisać, zbadać, wyodrębnić z otoczenia?

– Oczywiście należałoby się zapytać, co rozumiemy przez otoczenie (śmiech). Ja powiem tak, do tej pory zajmowałam się głównie edukacją i muszę przyznać, że w tej sferze, w tym obszarze czułam ducha wspólnoty w środowisku. Z tego, co wiem nasz region wyróżnia się pod względem liczby aktywnych obywateli, chcących brać sprawy w swoje ręce. To jest coś, co nas wyróżnia na tle kraju i uważam, że jest to bardzo pozytywne. Myślę, że po części związane jest z naszymi historycznymi uwarunkowaniami. Na Pomorzu jest bardzo silnie zróżnicowana społeczność. Z jednej strony są ludzie żyjący tu z dziada pradziada, z drugiej repatrianci, a na koniec spora grupa, która przeniosła się nad morze z południa kraju. Z tego właśnie wynika brak zasiedzenia i chęć współpracy. Ta aktywność jest tutaj większa niż w innych regionach kraju.

– Pani Prezydent wyprzedziła nieco moje pytanie o wpływ historii na kształtowanie się naszej lokalnej społeczności…

– Ja myślę, że właśnie największy wpływ miała historia. To nie jest przypadek, że różne wydarzenia z historii najnowszej miały miejsce w Gdańsku. Aktywni obywatele, którzy teraz działają w organizacjach pozarządowych, wcześniej aktywizowali się na polu animowania przemian politycznych w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i późniejszych. Mobilność i aktywność są cechami tej naszej pomorskiej społeczności.

– Jak gdański Urząd Miejski stara się wspierać te pozytywne trendy w zakresie budowania świadomej wspólnoty obywatelskiej?

– Miejmy świadomość, że ja w tym Urzędzie pracuję od tygodnia i na pewno jeszcze nie wszystko wiem. Wiem natomiast, na czym mi zależy i do czego chcę dążyć.

– A mianowicie?

– Do tego, żeby w jak największym stopniu różne zadania publiczne były przekazywane aktywnym organizacjom obywatelskim. Wiem, że to już się dzieje, bo spotykam się z osobami pracującymi w jednostkach podległych wydziałowi spraw społecznych i dowiaduję się od nich, że wiele działań jest przekazywanych aktywnym organizacjom. Natomiast nie umiem jeszcze za dużo na ten temat powiedzieć. Na pewno jednak chcę to wspierać. Szczególnie, żeby w edukacji czy pomocy społecznej jak najwięcej spraw i zadań publicznych mogło być powierzanych aktywnym organizacjom działającym w sferze działalności publicznej.

– Jak bardzo może się to zmienić? Czy możemy dojść do takiego poziomu rozwoju wspólnot regionalnych, który cechuje najbardziej „uspołecznione” kraje, takie jak Holandia?

– Powiem tak, że jeżeli samorządy ogólnie będą miały chęć oddawania zadań publicznych w szerszym stopniu – nie mówię tutaj tylko o Gdańsku, lecz o wszystkich jednostkach samorządowych w województwie – to można dążyć do ewolucyjnego wzrostu znaczenia III sektora. Jest to uzasadnione także tym, że bardzo często takie organizacje są w stanie sprawniej, szybciej i efektywniej wykonywać tego typu zadania niż etatowi urzędnicy. Wynika to z faktu, że kierują się misją, ideą, przekonaniem. Oczywiście można podawać lepsze i gorsze przykłady, ale chodzi mi o ogólną tendencję, żebyśmy ufali obywatelom i starali się ich pobudzać i zachęcać do tego typu działań. Czy i jak szybko będzie to postępować, trudno wyrokować. Patrząc poprzez pryzmat moich doświadczeń z jednostkami pozarządowymi, widzę wiele organizacji, którym warto pomagać w rozwoju.

– Obserwując samorządy, można odnieść wrażenie, że bardzo niechętnie pozbywają się one władzy na rzecz innych podmiotów.

– Nie umiem powiedzieć, czy są chętne czy niechętne, ja takiej niechęci nie zauważam. Zarówno Prezydent Adamowicz, jak i podlegli mi pracownicy gdańskiego Urzędu Miejskiego są przychylni sektorowi NGO. Czy jednak takie samo podejście jest po drugiej stronie, czy organizacje również są przychylne i dobrze oceniają naszą urzędniczą działalność, trudno mi powiedzieć. Nie wiem, czy nie uważa się, że może być jeszcze lepiej, jeszcze bardziej przychylnie. Bazując jednak na moich doświadczeniach z pracy „po drugiej stronie barykady”, uważam, że zawsze może być lepiej.

– Jakie są największe przeszkody ograniczające rozwój społeczeństwa obywatelskiego?

– Myślę, że rozmaite progi i bariery związane właśnie z pobudzaniem aktywności obywateli nie wynikają wcale z niechęci poszczególnych urzędników, ale z obowiązującego nas prawa. Tak naprawdę często chcemy jednego, a ramy prawne mówią i proponują coś całkiem innego. Jednak wydaje mi się, że prawo mogłoby być bardziej przychylne w zakresie przekazywania pewnych zadań organizacjom obywatelskim. Pewne procedury czasami wiążą ręce. Nawet przy życzliwym nastawieniu niekiedy trzeba się trzy razy zastanowić, czy można. Moje doświadczenie w pracy w sektorze pozarządowym – jako osoby prowadzącej Gdańską Fundację Oświatową – mówi, że często tak bywało, że to przepisy uniemożliwiały zrobienie czegoś. Nawet, gdy istnieje duża przychylność urzędników, to bywają przepisy, które blokują aktywność. Nie jest to zatem w wielu przypadkach kwestia życzliwości czy dobrej woli urzędników. Część organizacji dobrze sobie radzi, ale oczywiście nastawienie administracji publicznej do organizacji pozarządowych mogłoby być bardziej przychylne.

– Czy nie jest tak, że obecnie utracono ideę samorządności? Praktycznie nikt nie myśli – „samorząd to ja, Gdańsk to ja”.

– Ja myślę, że problem jest szerszy. Ważne jest to, żeby media poświęcały więcej uwagi zachęcaniu obywateli do świadomej postawy obywatelskiej. Najprostszą formą aktywności jest uczestniczenie w wyborach. Jest oczywistym, że powinniśmy chodzić na każde wybory – parlamentarne i samorządowe. To od nas zależy, kto zostanie w samorządzie, kto będzie posłem, radnym, burmistrzem, prezydentem. Jeżeli narzekamy na władze, to tak naprawdę narzekamy na nasze nietrafne wybory. Jeżeli więc aktywność na tym polu będzie większa, to większa też będzie identyfikacja z władzami. Mogę powiedzieć, że to ja wybierałam radnego, burmistrza, prezydenta. Mogę się z nim identyfikować, a w konsekwencji mogę od niego oczekiwać określonej postawy, mogę nawet oczekiwać takiego, a nie innego załatwienia interesującej mnie sprawy. Źle zaś się dzieje, gdy odsuwam od siebie ten temat. Jeżeli nie pójdę na wybory, to nie mam już takiego poziomu identyfikacji. Ta władza jest dla mnie obca, ktoś ją wybrał, ktoś tam rządzi. Poziom identyfikacji wynika w dużej mierze z tego, że pójdę, zapoznam się z kandydatem na radnego, poznam jego program, dotychczasowe osiągnięcia. Zbadam, jakie ma pomysły, czy warto je poprzeć – to elementarna aktywność obywatelska.

– Czy nie uważa Pani, że nastąpiło upolitycznienie samorządów, a ludzie mają dość polityki?

– Sądzę, że jest to pewien rodzaj polityki. Szczególnie w małej miejscowości jest ona inna niż w wielkim mieście. Ale wszędzie można poznać swojego radnego. Najczęściej są to osoby, które mieszkają parę ulic dalej.

– Czy samorząd nie powinien brać na siebie roli umacniania społeczeństwa obywatelskiego? Obecnie najczęściej jest tak, że władze samorządowe są blisko wyborców tylko przed wyborami, a zaraz po wyborach następuje próba separacji i działania w myśl zasady – „my jesteśmy władzą, my wiemy lepiej, wy nas musicie słuchać”.

– Ja nie mam takiego wrażenia, oczywiście może czegoś nie wiem, nie rozumiem. Jestem mieszkanką Sopotu i wiem doskonale, kto jest radnym z mojej dzielnicy, wiem, jacy to ludzie, wiem, na kogo głosuję. Staram się wiedzieć jak oni pracują, śledzę postępy ich prac na rzecz ogółu. I dzięki temu identyfikuję się z władzą miejską, ze swoim samorządem, z tym, co się dzieje. Mam możliwość korzystania z wielu rzeczy, które są dobrze zorganizowane. Mam nadzieję, że mieszkańcy Gdańska też mają taką wiedzę i taką identyfikację. Osobiście staram się być świadomym obywatelem. Kiedy idę głosować, to dokonuję świadomego wyboru. Chcę poznać człowieka, na którego głosuję. Zachęcam do takiej postawy także moich znajomych i osoby, z którymi mam kontakt. Nie jest tak, że samorząd może się alienować. Władza ma świadomość tego, że wyborca patrzy jej na ręce i każdy radny z pewnością się z tym liczy.

– A może powszechny brak postaw prospołecznych to wina edukacji, tego, że wychowujemy raczej naukowców, a nie członków społeczności?

– Oczywiste jest to, że wiele rzeczy i problemów zaczyna się od edukacji. Tak samo jest w tym przypadku. Oczywiście musimy mieć świadomość tego, że jest to działanie długofalowe. Na edukacji spoczywa bardzo duża część odpowiedzialności za budowanie postaw obywatelskich. W placówkach, które mi podlegały kładliśmy bardzo duży nacisk nie tylko na przekazywanie wiedzy, ale też na budowanie w uczniach pozytywnych obywatelskich postaw. Pokazywaliśmy uczniom, że dzięki ich zaangażowaniu, na przykład w działalność samorządu uczniowskiego, mogą mieć praktyczny wpływ na wiele spraw ich dotyczących. I wiem, że jest tak w bardzo wielu szkołach.

– Wracając do wspólnoty samorządowej, czy dobrym przykładem oddzielenia się władzy od ludzi nie jest to, że praktycznie nikt z obywateli nie wie jaki jest budżet, jaki jest zakres władzy samorządu?

– W tej sprawie podjęto już pewne działania. W Gdańsku dokładamy wszelkich starań do tego, by maksymalnie dużo informacji było dostępnych dla obywateli. Widzę, że dla prezydenta Adamowicza jednym z priorytetów jest to, żeby wszystkie ważne dokumenty, ekspertyzy i opinie były publikowane, ogólnodostępne. Służy temu między innymi bardzo rozbudowana, ciągle uzupełniana i modernizowana strona internetowa naszego urzędu. Myślę, że wiele prac zmierza w tym kierunku, by każdy obywatel czy dziennikarz, będący swego rodzaju pośrednikiem na linii urząd – obywatel, miał jak najlepszy dostęp do informacji.

– Czy nie uważa Pani, że więcej środków powinno być wydawanych za pośrednictwem III sektora? Czy nie powinno być wyraźnie powiedziane, że na przykład 5 – 10 % budżetu będzie przeznaczonych na realizację projektów, które powstaną oddolnie, które wymyślą i zrealizują sami obywatele?

– Zgadzam się z tym poglądem. Są konkursy dotyczące zadań publicznych. Tutaj mamy taką możliwość. Takie konkursy odbywają się i myślę, że to jest bardzo dobra droga do przekazywania pewnych zadań i pobudzania aktywności obywatelskiej.

– Czy nie jest tak, że my ciągle wolimy tzw. inwestycje „twarde” – wodociągi, budynki – zapominając lub dyskryminując tzw. inwestycje „miękkie”, w umiejętności, wiedzę, poprawę warunków życia?

– Myślę, że jedno i drugie jest ważne. Gdy środków brakuje, to powstaje problem, jak rozdysponowywać środki, które są. Oczywiście ważne jest na przykład organizowanie interesujących zajęć sportowych dla uczniów, ale z drugiej strony, jeżeli cieknie dach i wypadają szyby, to też trzeba na to znaleźć środki. I to jest ten dylemat. Jedno i drugie jest potrzebne, a rzadko mamy na tyle luksusową sytuację, że możemy wszystko w pełni sfinansować. Często musimy mieć pewną gradację zadań.

– Jak wygląda pomorska wspólnota obywatelska na tle innych regionów? Czy możliwy jest dalszy postęp w jej budowaniu?

– Oczywiście, że jest i musi być. Nie podjęłabym się tego zajęcia, gdybym nie była pewna, że możliwe jest poszerzanie tego zaangażowania. Myślę, że jest wiele pozytywnych przykładów, które możemy pielęgnować i rozwijać.

– A jak wypadamy na tle innych europejskich regionów?

– Powiedziałabym krótko – według mnie jest to stadium dynamicznego rozwoju.

– Dziękuję za rozmowę.

Skip to content