Naszym dorastającym dzieciom powinniśmy nieustannie zadawać jedno pytanie: czy chcą spędzić swe życie tu, gdzie się urodziły, realizować się tu, pracować, zakładać rodziny? Jeśli odpowiedź brzmi nie – sami sobie z kolei powinniśmy postawić pytanie: co zepsuliśmy, jaką szansę zmarnowaliśmy, że ten nasz Eden nie jest już Edenem dla następnego pokolenia?
Co może przyciągać młodych do danego miejsca czy regionu?
– Czynnik ekonomiczny – szanse na dobrą pracę, możliwości rozwoju. Najlepszym przykładem jest Warszawa, gdzie przez ostatnie 17 lat napływało wielu młodych, twórczych ludzi, głównie z tego powodu. Jest to miasto bardzo amorficzne, jak mówi potoczne określenie – „warszawianinem stajesz się z dnia na dzień”. Czy jednak tym samym stajesz się warszawianinem z krwi i kości, czy znasz i cenisz tradycję tego miejsca, czy chcesz, aby twoje dzieci też tutaj mieszkały? Przeciwieństwem amorficznej Warszawy jest tradycjonalny Kraków – tu nawet przez 10/15 lat możesz czuć się obco, bo miejscowi nie traktują cię jak swego, jak tutejszego.
– Czynnik prestiżowy – życie w miejscu atrakcyjnym, gdzie ciągle coś się dzieje, np. w dziedzinie kultury, sztuki, dużych wydarzeń plenerowych. Może to być także związek z tradycją, np. mieszkańcy Bremy w Niemczech zawsze z dumą podkreślają swoją wyjątkowość i odrębność. Wszystkie te czynniki związane są też jednak z dynamiczną gospodarką tego miejsca.
– Czynnik społeczny – odgrywa coraz mniejszą rolę. „Mieszkam tu, bo tu mieszkają moi rodzice, rodzeństwo, przyjaciele”. Gdy bariery graniczne przestały odgrywać istotną rolę dla mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, gdy patriarchalny model rodziny znalazł się w odwrocie, czynnik ten ma znaczenie głównie dla jednostek mniej zaradnych, przeżywających poważne problemy finansowe, pochodzących z rodzin uboższych (zostaję tu, bo mogę mieszkać z rodzicami, wspólne życie to tańsze życie).
Migracje są w normalnym państwie rzeczą naturalną. Zawsze będą napływać nowi ludzie, z kolei część miejscowych gdzie indziej będzie szukać swego miejsca na ziemi. W przypadku Trójmiasta młodzi przybysze to przede wszystkim absolwenci wyższych uczelni pochodzący z mniejszych ośrodków zlokalizowanych na Pomorzu czy w jego pobliżu (Warmia, Mazury, Wybrzeże Środkowe). Oni w większości zostają, przynajmniej na chwilę, bo zazwyczaj nie mają powodu, by wracać do swoich ojczystych wsi czy miasteczek. Co trzeba zatem uczynić, żeby najlepsi, zarówno ci, których korzenie są stąd, jak i ci wszyscy nowi, chcieli tu zostać i tworzyć kolejne świadome pokolenie Pomorzan?
Warto odwołać się do tradycji. Czy kiedykolwiek na Pomorzu było zdeklarowane, przekonane o swoich wartościach społeczeństwo? Bunt przeciw patrycjatowi, przeciwko zbyt silnej władzy królewskiej Rzeczypospolitej, przeciwko rządom pruskim, ale już przeciwko nazizmowi nie, przeciwko władzom komunistycznym – to jaskrawe przejawy pomorskiego społeczeństwa obywatelskiego z przeszłości.
Duma z miejsca zamieszkania to jednak nie tylko tradycja, to poczucie współtworzenia tego miejsca w codziennym tu i teraz, poczucie dumy z budowania czegoś niepowtarzalnego, oryginalnego, ciekawego. Miejsce zamieszkania to po prostu dom; dom, w którym dobrze się czujesz, gdzie planujesz przyszłość, gdzie zapraszasz najlepszych przyjaciół.
Fascynujący przykład nowoczesnego, mobilnego i współczesnego społeczeństwa to dzisiejsi mieszkańcy stolicy Litwy – Wilna. Miasto z bogatą i wielobarwną historią, niegdyś ważny ośrodek Wielkiego Księstwa Litewskiego, Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Cesarstwa Rosyjskiego, Rzeczpospolitej Polskiej, Litewskiej SSR. Miasto wielu narodów, wyznań i tradycji. Od 1988 roku z ciekawością, ale i przyjemnością obserwuję niezwykle dynamiczny rozwój tego miasta. Większość litewska, choć stała się większością w swojej stolicy dopiero w latach 80-tych, potrafiła skutecznie zaadoptować miasto. Dodajmy, że jeszcze w 1939 roku, gdy Wilno należało do Polski, Litwinów było tu zaledwie 3%. A zatem w sensie zakorzenienia to miasto całkowicie nowe, jego mieszkańcy to głównie przybysze z zewnątrz, z innych części Litwy. Podobnie jest z Rosjanami, Białorusinami, nawet Polakami, bo ci ostatni to głównie przybysze z okolic Wilna. Co jest jego obecnym walorem? Władze miejskie bardzo skutecznie zadbały, i nadal dbają, o odnowienie tutejszych zabytków. Choć ich pochodzenie jest wieloetniczne, dzisiejsi gospodarze uważają je za swoje. Jest to zatem pierwszy ważny punkt:
Cała przeszłość miasta i regionu to moje dziedzictwo
Nawet jeśli to był nazizm czy komunizm, w przypadku Litwy bolesnym z punktu widzenia Litwinów okresem był czas rządów polskich, postać marszałka Piłsudskiego czy generała Żeligowskiego, należy je potraktować jako fakty i starać się z perspektywy minionych lat oceniać w miarę bezstronnie. Litwini są dumni z Ostrej Bramy, gdzie nadal dominują polskie napisy, my także nie powinniśmy się wstydzić niemieckich napisów w Bazylice Mariackiej czy w innych zabytkowych miejscach Gdańska. Wszystkie te walory historyczne należy pokazywać na zewnątrz, informować o nich, chwalić się nimi, jeśli na to zasługują. Im większa publiczność, tym większy prestiż. Stąd drugi ważny punkt:
Walory swego miasta i regionu pokazuj szeroko, gdzie tylko możesz
Wilno w 2009 roku nosić będzie zaszczytne miano Stolicy Kulturalnej Europy. Rzecz nie do pomyślenia. W 19 lat po odzyskaniu niepodległości stolica Litwy zaprezentuje się nie jako prowincjonalne, zsowietyzowane miasto, ale jako dynamiczna europejska metropolia. Po raz pierwszy nad Wilią i Wilenką byłem w 1988 roku, gdyby wtedy ktoś przedstawił mi taką prognozę na najbliższą przyszłość, na pewno bym nie uwierzył. Jak to się stało, że nastąpiła taka metamorfoza? Litwini są dość pragmatyczni i chłodno podchodzą do gospodarki. O ile na początku lat 90-tych Polakowi z Polski dość trudno było się dogadać w rodzimym języku w miejscowych hotelach i restauracjach, wciąż pokutowała bowiem obawa przed ekspansywnymi sąsiadami z zachodu, o tyle pod koniec tej dekady sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Dlaczego? Bo praktyczni Litwini szybko sobie policzyli, że najliczniejszymi gośćmi z zagranicy wcale nie są Niemcy czy Amerykanie, ale przybysze znad Wisły. Na dodatek, ci przybysze wcale nie są tak ubodzy, coraz częściej stać ich na niezły hotel, na dobre jedzenie w restauracji. Dla mnie takim symbolicznym przełamaniem się Litwinów było pojawienie się w Hotelu Europa w pobliżu ulicy Ostrobramskiej, obok wielu innych flag państwowych (Niemiec, Francji, USA), biało-czerwonego sztandaru.
Lokalni liderzy muszą mieć pomysł na miasto i region
Jedna ze starych dzielnic w Wilnie, do niedawna zamieszkiwana w większości przez miejscowych Polaków, nazywa się Zarzecze. Od kilku lat trwa przekształcanie jej z zapomnianej, brudnej, straszącej nie odnawianymi kamienicami, w kolorową, ciekawą i prestiżową, a nade wszystko artystyczną część miasta. Coraz więcej tu galerii, pracowni artystycznych, ale i miłych kafejek, oryginalnych restauracji. Per analogiam, przypatrzmy się, na jakim etapie rozwoju w Gdańsku znajduje się dzisiaj projekt „Młodego Miasta”? Jak wiele jeszcze trzeba, żeby go choć w zarysie zrealizować. Władze samorządowe nie mogą być jedynymi autorami pomysłów zagospodarowania przestrzeni miejskiej i regionalnej. Trzeba mieć tyle odwagi, nie bojąc się utraty swego „stołka”, żeby zapraszać jak najszersze grono do współpracy, do konsultacji, do ogłaszania najbardziej fantastycznych pomysłów. A zatem:
Słuchaj innych, podglądaj i naśladuj najlepszych
Kiedy w 2004 roku późną porą wieczorną wjechałem swoim samochodem do centrum Wilna, zaskoczył mnie nieprzebrany tłum ludzi gromadzących się wokół głównego placu miasta. Sto, dwieście tysięcy? Nie wiedziałem, jakie igrzyska zgromadziły tak wielkie tłumy. Po chwili jednak, kiedy udało mi się przebić w kierunku Starówki, zobaczyłem wielki telebim a na nim koszykarzy w charakterystycznych żółto-czerwono-zielonych strojach. Okazało się, że w czasie rozgrywanych mistrzostw świata w tej dyscyplinie sportu litewska reprezentacja osiągnęła niebywały sukces, pokonując doskonałych graczy z USA. Jak zareagowały na to władze miasta? Spontanicznie, z dnia na dzień, wynajęły telebimy i cały niezbędny do przekazu telewizyjnego sprzęt i zaprosiły mieszkańców Wilna do wspólnego przeżywania kolejnych spotkań swej drużyny. Co godne podkreślenia, litewskiej reprezentacji kibicowali nie tylko potomkowie Giedymina i Witolda Wielkiego, ale także miejscowi Polacy, Białorusini, Ukraińcy, Tatarzy, Karaimi, może nawet część Rosjan. Jeden z głównych autorów sukcesu litewskiego basketu nazywa się zresztą swojsko – Ławrynowicz.
Mieszkańcom miasta i regionu niezbędne są wspólne wielkie przeżycia
Tak jak koncert Jeana Michela Jarre’a w gdańskiej stoczni, tak jak dwie papieskie pielgrzymki do Trójmiasta, tak jak, z całym zachowaniem proporcji i znaczenia, zbiorowe przeżycia traumy Grudnia 70 i wielkiej euforii Sierpnia 80. Moje pokolenie pamięta doskonale z jaką dumą w latach 80-tych wypowiadało się nazwę „Gdańsk”, przebywając gdziekolwiek w Polsce i za granicą. Niezłomne miasto, wolne miasto, miasto „Solidarności”. Pewnie za tamten czas przyszło nam zapłacić dość wysoką cenę w kolejnych dekadach, cenę wypalenia, utraty elit, nadmiernego spolityzowania. Nie zwalnia to nas jednak dzisiaj od poszukiwania tożsamości, własnego miejsca, od stawiania sobie i innym wokół nas ambitnych celów.
Nie wszystko zależy od pieniędzy
Pomysł, dynamiczne życie społeczne i kulturalne, mała stabilizacja ożywiona jednak sięganiem dalej i głębiej mogą wystarczyć. Co wynika z wileńskiego doświadczenia? Oczywiście stolica Litwy ma swoje problemy (korupcja, niestabilna władza polityczna, mieszanie się, mniej czy bardziej jawne, „Wielkiego Brata” ze Wschodu), ale mimo to osiąga sukces. Przede wszystkim trzeba wierzyć w zmiany, w wartość tego, co przynosi otwarta dyskusja i zaproszenie jak największej liczby osób do debaty. Miasta nadmorskie zazwyczaj to potrafiły. Poprzez kontakt morski ze światem zawsze znajdowały się w kręgu awangardy zmian, wprowadzania nowinek i innowacji. Dzisiaj w dobie globalizacji wszystko wydaje się dość relatywne, jednak to, co nas nadal pociąga i przekonuje, to oryginalność i mądra tradycja, inkulturacja i wzajemne przenikanie, uniwersalizm, jeśli nawet płynie on z najmniejszego grajdołka na ziemi. Może zatem warto wbić symboliczne Słupy Giedymina (od tego niegdyś zaczęła się samodzielna państwowość Litwy i początek Wilna) także nad Motławą, podpatrując teoretycznie słabszego partnera w tym, co zrobił wielkiego i inspirującego?