Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Świadomość, determinacja i kwalifikacje

Jestem magistrem socjologii Uniwersytetu Gdańskiego, od czterech lat pracuję w Warszawie jako konsultant ds. public relations. W Gdańsku mieszkałam przez pięć lat, stąd rynek pracy Trójmiasta i Pomorza jest mi znany głównie z moich własnych doświadczeń, jak też doświadczeń moich rówieśników. Podczas studiów próbowałam już szukać pierwszej poważniejszej pracy, ponieważ zajęć na uczelni nie mieliśmy znowu tak wiele, a prace dorywcze, dzięki którym opłacałam sobie naukę języków obcych czy udział w szkoleniach dla studentów, nie dawały żadnego konkretnego doświadczenia. Bo dla którego pracodawcy istotnym doświadczeniem zawodowym osoby z wyższym wykształceniem będzie sprzątanie biur czy też przeprowadzanie ankiet? Jednak nie było łatwo – ponieważ po ukończeniu studiów chciałam zostać dziennikarzem, próbowałam zatrudnić się w trójmiejskich redakcjach prasowych. W jednej mi odmówiono, argumentując, że skoro jestem na pierwszym roku, nie będę w stanie pogodzić pracy z nauką. W drugiej przepracowałam pół roku i mimo, że słyszałam, że jestem dobra, nie pozwolono mi pracować w niepełnym wymiarze godzin – dziennikarze musieli być tak samo dyspozycyjni jak etatowi pracownicy i nieważne było to, że na trzecim roku studiów miałam mieć bardzo mało zajęć, a w związku z tym byłabym w stanie więcej pracować. Zostać nie mogłam. W każdym razie zawód dziennikarza poznałam na tyle, że nie chciałam już go więcej wykonywać. W taki sposób pierwsze doświadczenie zawodowe okazało się dla mnie cenną lekcją, ale też zwiastowało paradoks, na który natknęłam się, szukając pracy: pracodawcy oczekiwali doświadczenia zawodowego, jednak rzadko który z nich chciał zatrudniać studentów, dając im możliwość zdobycia tego doświadczenia.

Stwierdziłam zatem, że poważniejszą pracę podejmę, jeśli trafi mi się dobra propozycja, i postanowiłam skoncentrować się na nauce. Po pierwsze – języki obce. Ponieważ uczelnia zapewniała tylko jeden lektorat, kontynuowałam naukę języków na kursach. Najpierw angielski, potem niemiecki, obydwa kursy zakończone zdaniem certyfikatów. Samo ubieganie się o staż w konkursie „Grasz o Staż” pokazało, jak wiele te certyfikaty mi dały – biorąc udział w konkursie po raz pierwszy, nie dysponowałam jeszcze żadnym z nich i nie przeszłam do kolejnego etapu. Ubiegając się o staż po raz drugi, miałam już certyfikat z angielskiego, i to stanowiło istotną różnicę. Staż, wygrany w prestiżowym ogólnopolskim konkursie, do tej pory stanowi ważny punkt w moim CV. Sądzę jednak, że nie mniej wartościowe są „zwykłe” staże uczelniane, odbyte w renomowanych firmach. To, co się bardzo przydaje, to na pewno działalność w organizacjach wszelkiego rodzaju, a zwłaszcza w takich, których profil jest zgodny z zainteresowaniami zawodowymi – jest to niezła szkoła pracy zespołowej. W późniejszym życiu zawodowym przydaje się bardzo, bo na uczelni pracy zespołowej jest raczej jak na lekarstwo.

Kolejną ważną rzeczą były szkolenia zawodowe dla studentów. Sama uczestniczyłam w warsztatach organizowanych przez Biuro Karier UG. Wykonując różnorodne ćwiczenia, poznawaliśmy nasze mocne i słabe strony, sprawdzaliśmy też nasze umiejętności pod kątem przyszłej pracy. Jedno z zadań pokazało, że mam predyspozycje do pracy w biznesie, ale równie silne uzdolnienia tak do pracy naukowej, jak i artystyczne. Teraz, po pięciu latach mogę stwierdzić, że wszystko się sprawdziło – pracuję w sektorze usług dla biznesu – public relations, gdzie poza zawodową dokładnością niezbędna jest również kreatywność i wyobraźnia. Poza tym piszę doktorat.

Równie liczące się szkolenia – zwłaszcza pod kątem przyszłej pracy w biznesie – organizuje AIESEC. Mają one taką samą formę jak w firmach i prowadzone są przez doświadczonych specjalistów. Nie zdecydowałam się jednak, wbrew powszechnej modzie, na podjęcie studiów podyplomowych. Chociaż po przygodzie z dziennikarstwem zainteresowałam się public relations i miałam pomysł, aby wziąć udział w studiach bardzo dobrze prowadzonych przez Politechnikę Gdańską – postanowiłam jednak zaczekać z dalszą nauką do momentu podjęcia pracy zawodowej, tak aby nie studiować czegoś, co nie wiązałoby się z moją dalszą pracą.

Kończyłam studia w 2001 r., mając bardzo wyraźnie sprecyzowany pomysł dotyczący obszaru, w którym chciałam się rozwijać: zarządzanie zasobami ludzkimi, public relations lub badania rynku. Trwała już recesja, więc zaczęłam szukać pracy stosunkowo wcześnie. Nie tylko w Trójmieście, gdzie prasa pełna była głównie ofert dla specjalistów i menedżerów z co najmniej dwuletnim doświadczeniem. Szukałam pracy również w Warszawie – ponieważ było tam więcej firm zatrudniających osoby bez większego doświadczenia zawodowego. Metodą, z której korzystałam najczęściej, było wysyłanie podań bezpośrednio do szefów firm lub działów personalnych – ze 120 podań odbyłam jakieś 10 rozmów, aby w końcu otrzymać propozycję odbycia praktyki w agencji public relations w Warszawie. Po miesiącu praktyka przerodziła się w moją pierwszą stałą pracę. Było jasne, że zostanę tam dłużej.

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że ludzie z Warszawy, których spotykałam, rzadko kiedy mieli dokumenty dorównujące moim pod względem znajomości języków, ilości odbytych szkoleń, praktyk czy działalności w organizacjach pozarządowych (co zaprocentowało zresztą nie tylko przy szukaniu pierwszej pracy, ale również podczas kolejnych zmian pracy). A przecież ciekawych możliwości było o wiele więcej niż w Gdańsku. Natomiast, co jest bardzo charakterystyczne, wiele osób studiujących w Warszawie kończyło dwa kierunki studiów równocześnie, zaś w Trójmieście rzadko kto decydował się na taki krok.

Tymczasem wielu moich rówieśników ze studiów nie miało pracy w ogóle, szukało jej miesiącami lub zadowalało się zajęciami będącymi dużo poniżej ich kwalifikacji. Ci, którzy nie mieli bladego pojęcia, co ich interesuje pod kątem zawodowym – skazywali się na długie poszukiwania. Z kolei – również na przykładzie moich znajomych – zauważyłam inną ciekawą tendencję – do Trójmiasta zaczęły przyjeżdżać co bardziej przebojowe osoby z wykształceniem zawodowym lub średnim z regionów takich jak Warmia i Mazury – głównie dlatego, że zaczęły tutaj powstawać galerie handlowe z licznymi butikami, gdzie można było dostać pracę lepiej płatną niż praca na podobnym stanowisku na przykład w Olsztynie.

Z kolei co bardziej przebojowe osoby z wykształceniem wyższym wyjeżdżały do Warszawy. Z mojego roku było to raptem kilka osób, które nie tylko miały najwyższe średnie, ale też dosyć wcześnie wiedziały, jakie mają predyspozycje i jaką pracę chcą wykonywać. To one właśnie trafiły do biznesu. Z takich ludzi składa się też Stowarzyszenie Loża Trójmiasto w Warszawie. Wielu z nich pracuje, aby zdobyć doświadczenie zawodowe pozwalające na powrót do Trójmiasta i podjęcie tutaj pracy. Kilku osobom już się to udało.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Czy znasz tajniki rekrutacji?

Matura, studia, życie – tak brzmi przewodnie hasło jednego z polskich czasopism edukacyjnych. Dla wielu osób studia stanowią okres, w którym uczą się samodzielności, rozpoczynają życie na własną rękę, choć często jest to ręka zaopatrzona w pieniądze rodziców.

Okres studiów kiedyś jednak się kończy i wówczas przychodzi czas na poszukiwanie pracy, choć wielu studentów robi to już wcześniej, dążąc do jak najszybszego osiągnięcia pełnej samodzielności. Niezależnie jednak od tego, kiedy to się stanie, stanie się to na pewno.

Praca stanowi pewne wyzwanie dla każdego, zwłaszcza gdy jest to pierwsza praca, kiedy to następuje zderzenie wiedzy akademickiej z praktyką, zderzenie własnych wyobrażeń z rzeczywistością.

Pierwszym krokiem do podjęcia pracy jest jej znalezienie. Wielu twierdzi, że proces poszukiwania zajęcia oznacza pracę na pełnym etacie, trzeba bowiem na niego poświęcić co najmniej 8 godzin dziennie. Najważniejsze – to znaleźć odpowiednie oferty pracy, później wystarczy tylko przygotować właściwe dokumenty, złożyć je u potencjalnego pracodawcy, a potem czekać na zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną.

Celem przeprowadzonego przez KN „Lider” badania było sprawdzenie, czy studenci wiedzą: jak napisać poprawne CV i list motywacyjny, co zrobić bym to właśnie „ja” został zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną, a jeśli już tak się stanie, na co zwrócić szczególną uwagę podczas takiej rozmowy.

2

Badanie oparte na kwestionariuszu ankietowym przeprowadzono w dniach 12-20 października 2005 r. na grupie 235 studentów studiów dziennych Uniwersytetu Gdańskiego z sześciu wydziałów: Filologiczno-Historycznego, Prawa i Administracji, Nauk Społecznych, Matematyki, Fizyki i Informatyki, Zarządzania i Marketingu oraz Ekonomicznego.

Blisko 59 procent studentów uważa, że wiedza na temat rekrutacji może okazać się przydatną w czasie poszukiwania pracy. Wielu z nich tę wiedzę nabywało lub weryfikowało w sposób praktyczny. W czasie studiów studenci starają się o najróżniejsze stanowiska – od pracy fizycznej w centrach handlowych po stanowiska menedżerskie. Wielu z nich pracuje lub pracowało jako sprzedawca, telemarketer bądź też jako kelner lub barman, mimo iż zawody te nie mają wiele wspólnego z profilem ich studiów. Jednak część studentów wybiera posady zgodne z ich kwalifikacjami – sytuacja ta dotyczy przede wszystkim studentów ekonomii i zarządzania. Zostają oni bowiem asystentami w firmach finansowych, ubezpieczeniowych bądź też transportowych.

Podstawowe źródła informacji na temat rynku pracy, z których korzystali badani studenci przedstawia Rysunek 1. Tylko pojedyncze osoby szukały innych sposobów zdobycia wiedzy na temat zapotrzebowania na rynku pracy – korzystali oni z usług Urzędu Pracy lub uczestniczyli w Targach Pracy. Zaledwie 11,5 procent studentów zwróciło się po taką pomoc do Biura Karier (wyjątkiem wydają się być studenci Wydziału Ekonomicznego – 24 proc.) – szukali tam przede wszystkim informacji na temat możliwości odbycia praktyk lub znalezienia pracy. Tylko 1 osoba spośród 235 zamieściła swoje CV w bazie Biura Karier.

Badanie miało na celu sprawdzenie nie tylko aktywności studentów na rynku pracy, ale również podstaw teoretycznych wiedzy na temat rekrutacji, które powinien – jak się wydaje – posiadać każdy startujący w samodzielne życie. Umiejętnością poprawnego napisania listu motywacyjnego i CV mogło pochwalić się średnio 75 procent studentów.

Zaskakujące okazały się definicje „komunikacji niewerbalnej”, o które poproszono w ankiecie. Pojęcie to poprawnie zdefiniowało 74 procent studentów Wydziału Ekonomicznego wobec 55 procent studentów Wydziału Filologiczno-Historycznego. Oznaczać to może, iż studenci nie zdają sobie sprawy ze znaczenia takiego środka przekazu informacji jak mowa ciała bądź też nie potrafią go zdefiniować.

Wyniki niniejszej analizy wskazują na potrzebę edukacji studentów w zakresie rekrutacji. Oczywiście najlepszą metodą nauki jest zdobycie doświadczenia, zwłaszcza tego dotyczącego rozmowy kwalifikacyjnej czy innych form bezpośredniego kontaktu potencjalnych pracodawców i pracowników. Jednakże nawet dla tych, którzy takie doświadczenia mają już za sobą, znajomość podstawowych reguł może okazać się pomocna w uświadomieniu sobie popełnionych błędów czy też przyczynić się do zredukowania poziomu stresu towarzyszącego takim sytuacjom.

Edukacja taka mogłaby również pomóc w zainteresowaniu się samym sobą. Analiza własnych dokonań, umiejętności i predyspozycji, przeprowadzona dużo wcześniej niż będzie to konieczne przy pisaniu CV, może wskazać, co jeszcze trzeba zrobić, w jaki sposób podnieść swoje kwalifikacje, by otrzymać wymarzoną pracę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Studenci Prawa o rynku pracy

Najcenniejszą wiedzą dla osób wkraczających na rynek jest znajomość konkurencji. Pozwala ona zaplanować strategię, przedstawić lepszą ofertę, a w konsekwencji odnieść sukces. Rynek pracy rządzi się tą samą zasadą, z tym że oferowanym „produktem” jest nasza wiedza i doświadczenie.Tylko skąd wziąć wskazane informacje? Odpowiedź znajdziemy bliżej niż mogłoby się to wydawać. Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa – ELSA Poland od sześciu lat przeprowadza ogólnopolskie badania rynku studentów prawa. Od 2003 roku badania współtworzy międzynarodowa grupa badawcza Ipsos. Celem badań jest: odzwierciedlenie oczekiwań studentów względem przyszłych pracodawców, wskazanie, jakie cechy mają istotny wpływ na sukces zawodowy, a także przedstawienie zamierzeń i planów respondentów. W roku 2004 w badaniu wzięło udział 1123 studentów dziennych studiów prawniczych z 14 ośrodków akademickich (Białystok, Gdańsk, Kraków, Lublin, Poznań, Rzeszów, Toruń, Warszawa, Katowice, Łódź, Wrocław, Szczecin, Olsztyn, Słubice).

Respondenci – studenci III-V roku prawa poproszeni zostali o odpowiedź na kilkadziesiąt pytań różnego typu. Niektóre wymagały wyłącznie wybrania jednej – kilku opcji, inne zmuszały do szerszej wypowiedzi. Dokładna ich analiza dostarczyć może bezcennych wskazówek, jak odnaleźć się na rynku pracy. Część opracowania, siłą rzeczy, skierowana jest do studentów wydziałów prawa i administracji, jednakże większość można uogólnić i odnieść do studentów jako grupy wkraczającej na rynek pracy. Jest to o tyle ważne, że dzięki poznaniu potencjalnej konkurencji, zyskuje się nad nią przewagę.

Studenci poproszeni o wytypowanie czynników decydujących o znalezieniu pracy wskazali kolejno na: wysokie kwalifikacje (71 proc. uważa ten czynnik za decydujący, wzrost względem roku 2003 o 20 pkt proc.), nieformalne układy (aż 56 proc., spadek o 1 pkt proc.), doświadczenie (55 proc., wzrost o 13 pkt proc.). Kolejne ważne cechy to: znajomość języków, umiejętność zaprezentowania się pracodawcy (wzrost z 22 proc. na 34 proc.), ukończenie dobrej uczelni (spadek z 31 proc. na 17 proc.). Za mało ważne czynniki studenci uznali: wygląd (8 proc.), pracę społeczną w czasie studiów (spadek z 17 proc. na 3 proc.) oraz wysoką średnią ocen (ten czynnik za istotny uznało jedynie 3 proc. respondentów).

Prawie połowa ankietowanych jako najważniejsze kryterium wyboru przyszłej pracy wskazała wysokość wynagrodzenia. Nieco mniej uznało za najistotniejsze: gwarancje zatrudnienia, możliwości awansu czy dalszej edukacji, pracę w gronie specjalistów oraz atmosferę. Mniejsze znaczenie dla respondentów mają: obszar działania przedsiębiorstwa, jego marka, miejscowość pracy, a nawet gwarantowane świadczenia socjalne. Większość respondentów (51 proc.) pytanych o wysokość wynagrodzenia brutto zaraz po studiach wskazała na przedział 1001-2000 zł, ponad jedna czwarta zgodziłaby się na pensję brutto w wysokości 2001-3000 zł. Wiedza o preferencjach zarobkowych naszych konkurentów ułatwia odpowiedź na pytanie o nasze oczekiwania w tej materii, bez narażania się na uznanie tych oczekiwań, przez osoby przeprowadzające rekrutację, za wygórowane lub zaniżone.

Interesujące wydają się odpowiedzi na pytania o największe atuty oraz słabości studentów jako osób poszukujących pracy. W pierwszej grupie wymieniono kolejno: pracowitość i odpowiedzialność (za swój atut uważa je aż 80 proc. ankietowanych), łatwość nawiązywania kontaktów, znajomość języków obcych (z roku na rok coraz więcej respondentów uważa znajomość języków obcych za swój atut), wykształcenie dodatkowe, fakultety, szkolenia (w przeciwieństwie do znajomości języków obcych, coraz mniej studentów uznaje to za swoją dobrą stronę). Najmniej ankietowanych uznało za swój atut umiejętność autoprezentacji oraz doświadczenie zawodowe (tylko 14 proc., przy 40 proc. w roku 2003). Nic więc dziwnego, że aż 39 proc. ankietowanych uważa brak doświadczenia za swoją największą słabość. Kolejne wskazywane słabe strony to: znajomość języków obcych (20 proc., spadek z 55 proc.), niewielkie umiejętności autoprezentacji, brak wiedzy teoretycznej, trudności w nawiązywaniu kontaktów oraz brak zapału do pracy. Znając słabości rywali, łatwiej jest wyeksponować swoje zalety i zająć wyższą pozycję w rankingu kandydatów.

Na koniec warto wskazać źródła informacji o rynku pracy, z których korzystają studenci. Najwięcej osób czerpie informacje z internetu (72 proc.), drugim źródłem wiadomości o rynku pracy jest prasa (głównie gazety ogólnopolskie), kolejnymi: uczelnia, telewizja, radio. Najmniej osób korzysta z prasy lokalnej. Może zatem należy zainteresować się akademickimi biurami karier oraz ogłoszeniami zamieszczanymi w prasie lokalnej, skoro korzysta z nich stosunkowo najmniej osób?

Podsumowując, przedstawione powyżej informacje są odzwierciedleniem tendencji występujących w środowisku studentów prawa, ale nie tylko. Jak można je wykorzystać, wkraczając na rynek pracy? Studenci analizując czynniki wskazane jako decydujące o znalezieniu pracy, mogą stwierdzić, jakie działania należy podjąć celem zwiększenia swoich szans w oczach pracodawcy. Informacje o kryteriach wyboru pracodawcy i oczekiwanym wynagrodzeniu, a nade wszystko o atutach i słabościach ankietowanych tworzą obraz studentów, czyli naszej przyszłej konkurencji. Dzięki poznaniu jej cech, stajemy o krok przed nią, a w procesie rekrutacyjnym o to przecież chodzi.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Zacząć od świadomości

Edukacja i rynek pracy są nierozerwalnie związane. Dobrze wykształcony człowiek znajduje pracę przynoszącą korzyści jemu i całej społeczności. Pracuje dla siebie, samorealizacji i dla ogółu. Wykształcenie daje mu świadomość jego własnych potrzeb i możliwości, popycha do przodu, poszerza horyzonty.

Warto postawić pytanie, dlaczego tak wielu młodych ludzi nie znajduje zatrudnienia? Z jednej strony dlatego, że system edukacyjny nie przygotowuje młodego człowieka do podjęcia pracy, z drugiej strony zaś – pracodawcy, widząc olbrzymi popyt na pracę na rynku, windują wymagania do rozmiarów absurdalnych. Następuje niedopasowanie. Tak na przykład, aby podjąć pracę na stanowisku przedstawiciela handlowego należy posiadać wykształcenie wyższe (najlepiej techniczne), znać co najmniej dwa języki obce, mieć co najmniej pięcioletnie doświadczenie na podobnym stanowisku oraz być dyspozycyjnym.

Zmiany, jakim podlega gospodarka we współczesnym świecie, zmuszają do tego, aby przeformułować pewne jej segmenty. Dotyczy to w równym stopniu sfery edukacji – jak wykształcimy młodych ludzi, takich będziemy mieć pracowników – jak i rynku pracy. Jednak obie te sfery są nierozerwalnie ze sobą powiązane i powinny funkcjonować w niezakłócony sposób. Jak bowiem oczekiwać wykwalifikowanej siły roboczej, jeżeli brak podstaw w obszarze oświaty i edukacji? Z drugiej strony, jak dobrze wybrać kierunek specjalizacji, jeśli na przykład to, co nas interesuje, nie spotka się z zapotrzebowaniem na rynku pracy? Z takimi dylematami boryka się aktualnie wiele państw na świecie. Kluczowym staje się właściwy przepływ informacji pomiędzy tymi sferami.

Ponadto nieustanne zmiany zmuszają jednostkę do przekształcenia własnego sposobu myślenia. W gospodarce centralnie planowanej praca była „dobrem danym”, o które nie zabiegano. Nie było problemu poszukiwania pracy – każdy pracę miał. Dziś jest inaczej. Zmiana ustroju, zmiany demograficzne oraz galopujące wręcz starzenie się społeczeństwa spowodowało, że praca stała się „dobrem luksusowym”, i to nie tylko w Polsce. Nie ma pewności, że po studiach zdobędziemy pracę, nie ma też pewności, czy znajdując posadę – utrzymamy ją. Zmiana sposobu myślenia to zmiana przeświadczenia, że musimy w życiu mieć jedną pracę, jedno mieszkanie, jeden samochód. To w pewnym sensie otwarcie horyzontów myślowych na zmiany. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej rynki pracy są elastyczne. Wynika to przede wszystkim ze świadomości mieszkańców, którzy są bardzo mobilni i w swoim życiu zmieniają pracę oraz otoczenie średnio co 3 lata. Oczywiście do tego dostosowana jest cała gospodarka mieszkaniowa, kredytowa, która ułatwia ludziom podejmowanie takich kroków. Przeprowadzenie podobnych zmian w Europie jest nieco trudniejsze, są one jednak nieuchronne. Powoli otwierają się możliwości pracy czy powrotu do pracy dla matek, firmy stopniowo stają się firmami prorodzinnymi, coraz powszechniejsza staje się praca czasowa czy sezonowa. Jednak nadal problemy dostosowawcze rynków pracy, mimo pewnych zmian globalnych (globalizacja wymusza efektywną alokację zasobów, w tym pracy) czy inicjatyw podejmowanych w ugrupowaniach integracyjnych (inicjatywy unijne, takie jak Europejska Strategia Zatrudnienia), pozostaną istotne i niejednokrotnie dotkliwe dla lokalnych (krajowych) rynków pracy. Rodzi to wyzwania i zobowiązania dla władz lokalnych. Niedopasowania wynikają z istotnych różnic na rynkach pracy: zróżnicowanie geograficzne, sektorowe, zawodowe, płciowe, wiekowe, warunków pracy, wreszcie kulturowe – to wszystko odgrywa ważną rolę przy doborze rozwiązań instytucjonalnych na rynku pracy. Dlatego obserwuje się olbrzymią lukę ilościową i jakościową pomiędzy podażą a popytem na rynkach pracy. Takie ilościowe i jakościowe niedopasowania powodują, że pojawia się konieczność wsparcia polityką rynków pracy – ale polityką, która nie byłaby oderwana od rzeczywistości, lecz ściśle powiązana z innymi politykami (np. strukturalną, rozwoju, edukacji, makroekonomiczną). Polityka rynku pracy powinna iść w parze ze zmianami strukturalnymi. Dlatego obok pasywnej polityki znaczenia nabierają aktywne programy rynków pracy, które działają na rzecz lepszej alokacji, większych przychodów i większej zdolności do zatrudniania. Przejawia się to wykorzystaniem następujących instrumentów mających na celu aktywizację rynków pracy:

  • zasiłek wypłacany za uczestnictwo w programach szkoleniowych i programach tworzenia nowych miejsc pracy (pasywna forma to zasiłek wypłacany tylko za chęć poszukiwania pracy),
  • publiczne usługi w sferze zatrudnienia (PES – Public Employment Service), usługi w zakresie wyszukiwania miejsc pracy, dostarczania informacji o rynku pracy, prognozowania wolnych miejsc pracy, profilowania przekwalifikowań i doszkalania,
  • zwiększenie podaży pracy poprzez szkolenia dla bezrobotnych i studentów, dokształcanie kadry pracującej, aby dostosować kwalifikacje do zmieniających się wymogów pracodawców (zapobieganie zwolnieniom), integrację zawodową osób niepełnosprawnych, osób starszych i kobiet,
  • edukacja,

Poniżej przedstawiono wykres pokazujący wydatki publiczne na aktywne i pasywne programy rynków pracy jako procent PKB w krajach OECD.

1

Jak pokazuje wykres, największe wydatki na aktywne programy rynków pracy w 2003 roku ponosiła Holandia i Dania. Te kraje przodują także w całkowitych wydatkach na programy rynku pracy (będących procentem PKB). Wybrane przykłady pokazują, że koncepcje zdolności do zatrudniania, zdolności przystosowywania się, przedsiębiorczości i wyrównywania szans nie są tylko abstrakcją i z powodzeniem mogą być przeszczepione na polski grunt.

Dania

W 1994 roku Dania przesunęła punkt ciężkości w polityce rynku pracy z form pasywnego wsparcia na rzecz aktywnych programów. Zredukowano okres wypłacania zasiłków dla bezrobotnych z 7 do 5 lat. Osoby, które nie znalazły pracy w ciągu pierwszych 2 lat bycia bezrobotnym, przechodziły tzw. okres aktywizacji, w czasie którego miały jednocześnie prawo i obowiązek przyjęcia oferty szkoleniowej. Przyjęto szereg instrumentów aktywizujących osoby trwale bezrobotne:

  • zwykłe szkolenie zawodowe dające możliwość subsydiowania płacy dla bezrobotnych, którzy są w rzeczywistości gotowi do zatrudnienia do prostej pracy w sektorze prywatnym lub publicznym,
  • indywidualne szkolenie zawodowe dla tych bezrobotnych, którzy nie mogą być zatrudnieni na zwykłych warunkach (indywidualne szkolenie zawodowe może mieć miejsce w firmach prywatnych lub w sektorze publicznym – zwykle w urzędach lokalnych),
  • edukacja (opuszczanie grona bezrobotnych i wkraczanie w szeregi uczących się) uzupełniona lub nie, pobieraniem zasiłków z placówek publicznych.

Zarówno kształcenie, jak i szkolenia zawodowe zaktywizowały siłę roboczą w Danii i w konsekwencji obniżyły bezrobocie. Jednak najlepsze rezultaty osiągnięto poprzez szkolenia zawodowe w sektorze prywatnym, co potwierdza fakt, że firmy prywatne mają większe możliwości kontynuacji szkoleń po okresie wsparcia środkami publicznymi (subsydia na szkolenia). Warto podkreślić, że reforma duńskiego rynku pracy przebiegała pod hasłem indywidualnego podejścia do bezrobotnego. Niektóre osoby otrzymały tzw. „indywidualne plany działania”, które konkretyzowały cel zatrudnienia (rodzaj pracy) oraz rodzaj aktywności, którą dana osoba podejmie (kierunek edukacji, rodzaj szkolenia zawodowego itp.), aby osiągnąć status zatrudnionego (uzyskać pożądane stanowisko). W czterech na pięć przypadków cel określony w planie zgadzał się z pragnieniami osoby zainteresowanej znalezieniem pracy, co było szczególnie istotne, biorąc pod uwagę uzyskanie wysokiej motywacji ze strony osoby bezrobotnej do realizacji proponowanego planu działania.

Sukces Danii opierał się nie tylko na szkoleniach, ale także na powszechnym uświadomieniu tego, że każdy ma prawo i zarazem obowiązek do pełnej aktywizacji zawodowej, co w konsekwencji budziło wysoką motywację. Aktualnie stopa bezrobocia w Danii wynosi 5,6 procent (2003 r.), a stopa zatrudnienia 75,1 procent (2003 r.).

Holandia

Holandia jest przykładem udanych reform rynku pracy przeprowadzonych w ciągu dwóch minionych dekad. Oczywiście pewne problemy pozostały nie rozwiązane, ale wzrost zatrudnienia i redukcja bezrobocia są imponujące. W 1983 roku stopa bezrobocia wynosiła 11 procent, a w 2002 roku już 2,7 procent; stopa zatrudnienia w latach 1982-1998 wzrosła o 31 procent (w tym czasie stopa zatrudnienia Niemiec Zachodnich wzrosła tylko o 3 proc.). Zapoczątkowaniem reform było Porozumienie z Wassenaar (1982 r.), określane potem jako „cud holenderski”7. Pod presją wysokiego i rosnącego bezrobocia partnerzy społeczni uzgodnili likwidację indeksacji płac, uśrednienie żądań płacowych, likwidację barier dla pracy tymczasowej i wprowadzenie całkowitej ochrony socjalnej dla osób pracujących w niepełnym wymiarze. Czas pracy uległ skróceniu, jednak nie wpłynęło to na czas funkcjonowania firm. Następnie wprowadzono reformy zasiłków dla bezrobotnych. Nowy system zasiłków, wprowadzony w 1987 roku, doprowadził do istotnej ich redukcji, co uczyniło pracę bardziej opłacalną dla pracowników. Dalsze reformy w 1996 roku „związały” warunki poszukiwania pracy z wymaganiami odnośnie znalezienia pracy „właściwej”, tak aby z czasem następowało coraz większe dopasowanie. Kolejne reformy polegały na zamrożeniu płacy minimalnej w latach 80. Płaca minimalna została zredukowana w 1984 roku o 3 procent i zamrożona do 1989 roku. Bardzo istotną zmianą była redukcja obciążeń podatkowych nałożonych na pracę. Od połowy lat 80. wprowadzano kolejne redukcje do 2001 roku, kiedy zainicjowano program kredytu podatkowego. Istotną formą aktywizacji była polityka aktywnych programów rynków pracy – w latach 90. powstało wiele miejsc pracy istotnych z punktu widzenia społecznego. Od 1999 roku stopniowo usuwane są zachęty do wcześniejszego przechodzenia na emeryturę.

Porozumienie z Wassenaar reprezentuje tak trudny do osiągnięcia konsensus pomiędzy rządem a partnerami społecznymi. Od tego momentu brak sporów na tle przemysłowym (gospodarczym) i społecznym oraz rozwój płac zgodnie z poprawą produktywności były często przytaczane jako główne czynniki poprawy zatrudnienia w Holandii. Obecnie stopa zatrudnienia w Holandii wynosi 74,4 procent (2002 r.).

Irlandia

Udane reformy rynków pracy przeprowadziła także Irlandia. Irlandia to specyficzny kraj. Jej sukces leży w położeniu kraju, otwartości gospodarczej i stosunkowo jednorodnej sile roboczej. Irlandia zdołała przyciągnąć inwestycje, które przyczyniły się do szybkiego wzrostu gospodarczego, a dzięki temu – stworzenia nowych miejsc pracy. Ponadto mały kraj – to niewielkie społeczeństwo, które jest bardziej podatne dla budowania partnerstwa społecznego. Poczucie wspólnoty ułatwia przeprowadzenie trudnych często reform. Sukces polityki zatrudnienia Irlandii można więc podsumować w kilku punktach:

  • świadome społeczeństwo,
  • znaczący napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych, głównie ze Stanów Zjednoczonych,
  • polityka makroekonomiczna zorientowana na stabilizację, dyscyplina w polityce budżetowej i konsolidacja podatkowa oraz ograniczanie wzrostu płac,
  • reformy rynku pracy i wzrost znaczenia wydatków na aktywne programy (do 30-40 proc. łącznych wydatków na programy rynku pracy), w tym na aktywizację zawodową kobiet, uelastycznienie rynku pracy oraz na zmiany strukturalne,
  • inwestycje w edukację,
  • efektywne wykorzystanie funduszy unijnych.

Austria i Grecja

Austria i Grecja prezentują pozytywne przykłady ponownej adaptacji pracowników dotkniętych procesem restrukturyzacji przemysłowej. W 1987 roku w Austrii powołano do życia tzw. Fundacje Pracy (Arbeitsstiftungen) oferujące szereg instrumentów dla osób dotkniętych grupowymi zwolnieniami, restrukturyzacją przemysłu i upadkiem wielu firm. Głównym zadaniem takich fundacji było wypełnienie luki w okresie przekwalifikowania. Chodziło o uniknięcie okresu pozostawania bezrobotnym, gdyż to rodziło obawę bezrobocia długookresowego. Pakiet instrumentów aktywizujących składał się z przewodnika po karierze, aktywnego poszukiwania pracy, szkoleń, kursów i wspierania przy zakładaniu własnych przedsiębiorstw. Fundacje nie były ograniczone tylko do szczebla przedsiębiorstw, ale były też nakierowane na cele regionalne i sektorowe, tak aby swym działaniem objąć kilka firm przechodzących podobne problemy restrukturyzacyjne. Fundacje powstały z inicjatywy firm, pracowników, urzędów pracy, landów oraz komun i otrzymywały wsparcie z funduszy strukturalnych. Uczestnicy programu fundacji otrzymywali zasiłek dla bezrobotnych w formie diet szkoleniowych (maksymalnie przez 3 lata, w wyjątkowych okolicznościach przez 4 lata) oraz tzw. stypendium fundacji. W 1995 roku na wszystkich szczeblach istniały 43 fundacje. Odnotowano również wysoką stopę ponownego zatrudnienia, szczególnie w branży spożywczej (83 procent) i transporcie (73 proc.).

Grecja wprowadziła program o podobnym charakterze, który objął osoby grupowo zwolnione w wyniku restrukturyzacji przemysłu. Tzw. Zintegrowany Program Interwencji składał się z szeregu instrumentów, które miały na celu ponowną integrację (poprzez aktywne działania w okresie 37 miesięcy) zwolnionych pracowników na rynku pracy. Program składał się z zasiłków na szkolenia, pracy subsydiowanej oraz grantów na rozpoczęcie własnej działalności. W przeciwieństwie do pasywnych form wsparcia dochodów, które wcześniej były szeroko rozpowszechnione w celu rozwiązania podobnych problemów, nowy program stworzył właściwe warunki do reintegracji bezrobotnych.

Hiszpania

Skostniały rynek pracy, olbrzymia ochrona zatrudnienia (najsilniejsza wśród krajów OECD), nieelastyczne płace i niski poziom wykształcenia – to cechy hiszpańskiego rynku pracy przed wprowadzeniem reform. Istotne reformy rynku pracy Hiszpania zawdzięcza przystąpieniu do UE. Z jednej strony wysoka stopa bezrobocia była trudnym do uniknięcia rezultatem procesu restrukturyzacji rolnictwa oraz przemysłu stoczniowego, hutniczego i górnictwa węglowego. Z drugiej strony członkostwo przyczyniło się do zwiększenia napływu inwestycji zagranicznych, co wraz z pomocą finansową uzyskiwaną w ramach funduszy strukturalnych i Funduszu Spójności przyczyniło się do utworzenia nowych miejsc pracy. Pozytywnym efektem akcesji był wzrost zatrudnienia kobiet. Był on bezpośrednim następstwem programów finansowanych m.in. przez Europejski Fundusz Społeczny. Stopa bezrobocia w Hiszpanii systematycznie spada. Według danych Eurostatu bezrobocie wynosi 11,3 procent (2003 r.).

Członkostwo we Wspólnotach wpłynęło pozytywnie na jakość życia w Hiszpanii, co w konsekwencji doprowadziło do wyeliminowania zjawiska migracji „za chlebem”, a nawet sprawiło, że wielu Hiszpanów powróciło do kraju.

Elementy strategii zatrudnienia zapoczątkowanej w pierwszej połowie lat 80. to:

  • program liberalizacji handlu: zmniejszenie barier importowych, zniesienie dotacji do eksportu, zniesienie barier dla BIZ, liberalizacja rynków produktowych,
  • reformy podatków i zasiłków dla bezrobotnych: obniżenie krańcowych stawek podatku od dochodów osobistych, obniżenie składek na ubezpieczenie społeczne, co przyczyniło się do zmniejszenia szarej strefy w sferze zatrudnienia,
  • podniesienie poziomu wykształcenia,
  • zwiększenie elastyczności rynku pracy poprzez: liberalizację stałych umów o zatrudnienie (w całej UE najwyższy wskaźnik zatrudnienia tymczasowego notuje się w Hiszpanii), reformę ustawodawstwa dotyczącego ochrony zatrudnienia (koszt zwolnienia zmniejszono z równowartości 45 do 33 dni, a wysokość maksymalnej odprawy zmniejszono z 42 do 24 miesięcy), eliminacja barier dla zatrudniania w niepełnym wymiarze godzin,
  • aktywne programy rynku pracy (w 2000 r. łączne wydatki na programy rynku pracy wynosiły 2,1 proc. PKB, z czego 42 proc. stanowiły programy aktywne; w 1993 roku ten udział stanowił tylko 13 proc.).

Kolejne reformy rynku pracy w Hiszpanii, oparte na narodowym planie działań14, będą koncentrowały się na: dalszym uelastycznianiu płac, reformie usług publicznych (PES) zdolnych do większej aktywizacji bezrobotnych, niwelowaniu barier dla mobilności pracowników, m.in. poprzez zwiększenie zasobów mieszkaniowych.

Wnioski

Niezwykle trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie, jaka jest recepta na „zdrowy” rynek pracy. Layard i Nickell odnotowali, że reformy powinny się koncentrować na systemie zabezpieczeń społecznych i negocjacjach ze związkami zawodowymi (zmniejszeniu ich siły). Natomiast mniej uwagi należy poświęcić ochronie zatrudnienia czy płacy minimalnej. Z kolei Garibaldi i Mauro podkreślają znaczenie niskiej ochrony przed zwolnieniami z pracy i niskiego opodatkowania pracy jako głównych czynników wpływających na wzrost zatrudnienia w państwach OECD. Większość ekonomistów uznaje jednak, że kombinacja różnych typów reform i wykorzystanie różnych instrumentów przynosi najbardziej pożądane efekty.

Dopasowanie popytu na pracę do podaży stanowi wyzwanie dla sfery gospodarki i edukacji. Właściwy przepływ informacji pomiędzy rynkiem pracy a oświatą i edukacją spowoduje, że oba segmenty zaczną efektywnie funkcjonować. Organizacja studiów, szkoleń czy praktyk zawodowych oderwanych od prawdziwych potrzeb gospodarki (lokalnej czy krajowej) to marnotrawienie funduszy.

Z drugiej strony stałe dokształcanie, poprawianie kwalifikacji, samodoskonalenie ma rodzić się również, a może przede wszystkim, z czystej potrzeby, zainteresowań danej osoby, a nie z konieczności. Obok reform rynku pracy, uelastyczniania, wdrażania nowych instrumentów ważna jest zmiana świadomości i postaw pracowników lub przyszłych pracowników oraz pracodawców. Nie wszystko zależne jest od ustawy czy finansowania. Organizacja firmy jest często sprawą zarządu, prezesa i to od niego zależy, jak będzie zorganizowana praca. Ważne jest jednak porozumienie, komunikacja. Pracownik spełniony w sferze zawodowej przenosi satysfakcję na inne sfery swojego życia. Dobra atmosfera, zrozumienie potrzeb i wyjście im naprzeciw powoduje, że pracownikom zależy na pracy bardziej niż można by to uzyskać w inny sposób. Są zadowoleni, a przez to efektywni.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Tożsamość i konkurencja

Była sobie fajka mojego dziadka. Bardzo pomorska. Porcelanowy kubeł na tytoń ożywiają dwie łanie i jeleń na tle jeziora takiego jak w Konarzynach koło Starej Kiszewy, gdzie piekłem ziemniaki z dziećmi. Jest bardzo solidna. Pokiereszowana, z wgniecionym kapturkiem z blachy, oszczędzającym tytoń, aby wiatr nie zabrał za dużo dymu, a żar nie podpalił lasu. Przeszła wiele kilometrów. Od Osia do Poczdamu pod Berlinem, gdzie gefreiter Ignacy P. jako poddany zaboru pruskiego służył ostatniemu cesarzowi Niemiec i Prus Wilhelmowi II. Służył słabo, bo nie dostał żadnego medalu. W czasie II wojny światowej nie wcielono go przymusowo do Wermachtu, jak to się stało z tysiącami Pomorzan. Nie uciekł też do lasu do „Gryfa Pomorskiego”. Był na to za stary.Fajka mojego ojca jest wykwintna. Klasyczna brujerka z korzenia wrzośca objęta srebrną skuwką. Ma zatarty napis „RADICA”. Może była kupiona w którymś z portów „linii lewantyńskiej”, gdzie pływały polskie statki handlowe przed wojną? Jak się uratowała wraz z nim z grupy zakładników inteligencji gdyńskiej, których Niemcy rozstrzelali w Piaśnicy w pierwszych miesiącach wojny? Kim był Niemiec, który uratował mojego ojca? Nie zdołałem zapytać. Fajka ojca przeszła Powstanie Warszawskie i 3 kwietnia 1945 r. była z powrotem na Pomorzu w kieszeni kapitana marynarki handlowej Huberta P., który sporządził pierwszy raport o stanie portów Gdańska i Gdyni. Nie doczekał ich odbudowy. We wrześniu 1945 r. dopadł go tyfus. Spoczywał na cmentarzu koło Politechniki Gdańskiej, aż komuniści postanowili zamienić cmentarz w park i ruszyły buldożery. W ostatniej chwili udało się ekshumować szczątki. Byłem przy tym i dla mnie Hubert P. nadal tam spoczywa, choć świeczki zapalam na mogile w nowej kwaterze na Srebrzysku.

Fajka, którą trzymam teraz w ręku też ma swoją pomorską opowieść, ale kogo to teraz interesuje?

Historia owych trzech fajek jest dla mnie kwintesencją tożsamości pomorskiej. Losów ludzkich wplątanych w historię tej części Europy. Gdzie nic nie było po prostu białe lub czarne. Raczej feldgrau.

Pomorze było zawsze położone w przeciągu wichrów historii. Ilość armii, które się przewaliły przez te ziemie jest niewyobrażalna. Gdańsk ze swoim trudnym położeniem zawsze kusił zwycięzców albo uwierał swoją odrębnością, może nawet poczuciem wolności. To tkwi w ludziach. Jest archeologią zdarzeń, przedmiotów i szczątków. Na Pomorzu mówi się, że każda wieś ma „swojego Francuza”. To jest jakiś opuszczony, a jednak pielęgnowany grób, gdzie jakoby spoczywa żołnierz napoleoński zagubiony w Borach Tucholskich. A i krócicę czasami się wykopie. Jest to jednak tylko jedna część tożsamości pomorskiej. Małej ojczyzny, do której w kilka godzin mogę dojechać i jej doświadczyć. Bo tutaj byliśmy od zawsze.

Druga część tożsamości pomorskiej związana jest z Gdynią. To fenomen w historii miast europejskich. W tak krótkim czasie z maleńkiej wsi powstał wielki port i wielkie miasto. Powstała nowa społeczność, która tu przybyła z różnych stron Polski, aby tworzyć NOWE. I owo NOWE opierało się na przedsiębiorczości, ciężkiej pracy, wyczuciu koniunktury. Powstały więzi tworzenia wspólnie: firmy, mieszkania, przestrzeni publicznej. I wreszcie może czynnik najistotniejszy: akceptacja trwałego przywództwa. Oto pytanie retoryczne: czy Franciszka Cegielska – twórczyni mocnego odrodzenia Gdyni w III Rzeczpospolitej miałaby szanse w Gdańsku?

I tu dochodzę do trzeciej części tożsamości pomorskiej. To etos „Solidarności” poczęty, choć wtedy nieuświadomiony – tragedią Grudnia 1970 r., a narodzony w Sierpniu 1980 r. Wyznaczony symbolami, datami, tragediami ludzkimi, wciąż trwającymi rozliczeniami i lustracjami, ale przecież zakończony sukcesem zwieńczonym naszą obecnością w NATO i Unii Europejskiej.

Z tożsamością pomorską wyrosłą na korzeniach i tkance pomorskich, kaszubskich i kociewskich małych ojczyzn – dobrze sobie radzimy. Na ile dynamizm gdyńskiego fenomenu wciąż zachowuje siłę, o tyle pomorska tożsamość „solidarnościowa” wciąż nie znajduje przełożenia na trwałą niepodważalną satysfakcję. Jest tu pewna analogia do nie tak dawnego przecież przełomowego okresu niepodległości Polski. Oto na zjeździe Legionistów jeden z prominentnych generałów obozu piłsudczykowskiego wygarnął braci legionowej: „Bo wy tę Polskę jak dojną krowę traktujecie”. Na co otrzymał ripostę: „Tak. Tylko, że pan generał to się wymion uczepił a my ledwie ogona, to i mamy”.

Te trzy tożsamości pomorskie oczywiście nie są samorodne i samoistne. Tworzą aktualną rzeczywistość. Kreują szanse i zagrożenia. Dla mnie, zajmującego się rozwojem regionalnym, są one źródłem paradoksów, które istotne są dla naszej pozycji wobec innych regionów.

W przekrojach statystycznych rozwoju gospodarczego jesteśmy między piątym a siódmym miejscem. Zaś we wskaźniku przedsiębiorczości mierzonej ilością powstających firm pomorskie jest liderem. Jesteśmy najmłodszym wiekowo społeczeństwem w Polsce o najwyższej rozrodczości. Mamy stosunkowo dobrą jakość środowiska przyrodniczego, a jednocześnie najwyższą zachorowalność na choroby nowotworowe. Poddajemy się chętnie atrybutom globalizacji, a jednocześnie schyłkowy do niedawna język kaszubski – rozkwita i coraz więcej młodych ludzi chętnie go używa, co zbliża Pomorzan do Walii, Katalonii, Walonii czy Kraju Basków, a nie są to regiony peryferyjne współczesnej Europy. Może zatem różnorodność tożsamości to potencjał i wielka szansa?

Są jednak bariery, które także owa zróżnicowana tożsamość generuje. Są to bariery groźne, bo redukują oczywiste wartości konkurencyjne wobec innych regionów i państw.

Czynnik konkurencji może dawać zarówno efekty pozytywne, jak i negatywne. Proces ten jest znakomicie widoczny w odniesieniu do układu Gdynia – Gdańsk. Nie sposób uciec tutaj od historii międzywojennej. Wtedy to rozpoczęła się konkurencja dwóch organizmów portowo-miejskich. Gdańsk był zainteresowany przeładunkiem jak największej ilości polskich towarów, z drugiej strony zaś rząd niemiecki prowadził politykę dławienia polskiego handlu zagranicznego (głównie węgla), co zaowocowało wzajemnie niekorzystną wojną celną. Także Polskie Koleje Państwowe prowadziły z kolejami niemieckimi wojnę taryfową (w 1929 r. zostały wprowadzone specjalne taryfy portowe). Kluczowym jednak był półroczny strajk górników angielskich w 1926 r., który otworzył dla polskiego węgla, eksportowanego przez Gdynię, chłonne rynki skandynawskie, co stało się decydującym impulsem dla efektywności strategii morskiej i przyspieszenia budowy portu w Gdyni.

Strategia konkurowania z Gdańskiem za wszelką cenę stała się tradycją trwałą, pomimo oczywistej zmiany uwarunkowań politycznych i gospodarczych. Jest to konkurencja destrukcyjna dla zespołu metropolitalnego. Jeśli owa konkurencja będzie nadal przebiegać według obecnego scenariusza – oba miasta szybko zaprzepaszczą promesę i historyczną szansę zaistnienia jako metropolia europejska (europol). Bowiem ani Gdynia, ani Gdańsk nie mają wystarczającego potencjału, by samodzielnie kreować znaczące w Europie funkcje i standardy życia warunkujące swobodny dopływ kapitału (materialnego i intelektualnego) z Europy.

Dlaczego tradycja konkurowania z Gdańskiem jest tak silna? Należy pamiętać o aspekcie społecznym. Wraz z budową miasta i portu w Gdyni wyrosły i zakorzeniły się pokolenia, którym dane było przeżyć tworzenie czegoś wielkiego i unikatowego w skali Polski i Europy. Ten etos BUDOWY od podstaw Gdyni nie znalazł symetrii w etosie ODBUDOWY Gdańska przez młodszą w stosunku do gdyńskiej – społeczność gdańską, prawie całkowicie nową (w lipcu 1945 r. w Gdańsku mieszkało 3000 Polaków!). Istotnym jest, z jakiego tworzywa ukształtowały się te dwie społeczności. Społeczność gdyńska – byli to głównie ludzie z Pomorza i Kaszub. W tyglu gdańskim, natomiast, wciąż stapiają się: osadnicy ze wschodnich rubieży Rzeczypospolitej; zatomizowany wielki strumień ludzi werbowanych do pracy w stoczniach i porcie w ciągu całej historii PRL-u oraz proporcjonalnie najmniejsza społeczność kaszubska, która z kolei najsilniej odczuwa swój związek z Gdańskiem. Kompleks Gdańska wśród gdynian został znakomicie rozbudzony przez Komitet Wojewódzki PZPR – tam zapadały wszelkie decyzje dotyczące także Gdyni – miasta i portu. Były one z kolei przedłużeniem decyzji Komitetu Centralnego. Dla społeczności gdyńskiej, z głębokimi tradycjami inicjatywy prywatnej i przedsiębiorczości opartej na własności prywatnej, były to ciężkie lata. Odreagowanie nastąpiło w III Rzeczypospolitej w postaci błyskawicznego odtworzenia handlu, usług, przedsiębiorczości i dobrego rządzenia obywatelskiego.

Funkcje centrum (już istniejące lub potencjalne) rozkładają się pomiędzy Gdynię i Gdańsk policentrycznie. Tę policentryczność kreują instytucje międzynarodowe (siedziby organizacji, banki, przedstawicielstwa firm, państw i regionów); ponadlokalna i znacząca infrastruktura społeczna (opera, filharmonia i teatry); uczelnie i instytuty badawcze znaczące w obiegu międzynarodowym; wreszcie infrastruktura, głównie transportowa, zapewniająca sprawny przepływ ładunków i ludzi, wpisana w europejski system transportowy. Istotnym jest efekt produkcyjny zdolny konkurować na rynkach europejskich. Do grupy produktów materialnych dołącza także produkt turystyczny zdolny swą ofertą i marketingiem przyciągać turystów zagranicznych. Tymczasem porty: gdański i gdyński konkurują ze sobą, z czego korzyści czerpią zagraniczni inwestorzy, zręcznie te animozje rozgrywając. Miasta (także Sopot) nie są w stanie ustalić wspólnej polityki komunikacyjnej, poczynając od polityki parkingowej (różne systemy opłat), a na jednym bilecie szybkiej kolei, tramwaju, autobusu i trolejbusu kończąc. Na tej oczywistej niesprawności traci zarówno mieszkaniec Gdańska w Gdyni, jak i gdynianin w Gdańsku (bowiem sieć powiązań wspólnych interesów jednostkowych jest wszechobecna). Z pewnością natomiast wszystkie trzy miasta połączy nieuchronny zawał motoryzacji indywidualnej skoncentrowanej w przemieszczeniach codziennych, na jednej osi. Wówczas jedynym miejscem spotkania prezydentów Gdańska i Gdyni będzie molo w Sopocie, do którego dopłyną szybciej niż dojadą autami. O ile zechcą się spotkać, bo ostatnio mają z tym problem.

Zarówno konkurencja, jak i kooperacja są atrybutami demokracji i wolnej gry sił rynkowych. Nikt nie jest w stanie jej zabronić. Ważne, byśmy wiedzieli, jak rozkładają się korzyści (np. z konkurencji handlu i usług) i straty (np. gorszych warunków dla biznesu).

Wynikają z tego oczywiste linie strategiczne dla metropolii trójmiejskiej jako lokomotywy Pomorza.

Gdańsk i Gdynia powinny, w miarę postępu integracji z Unią Europejską, otworzyć się na wartościową siłę roboczą. Obecnie mamy do czynienia głównie z symptomami orientalnej siły roboczej i przedsiębiorczości (głównie Wietnamczycy rozwijający handel i restauracje). Proces ten ma dużą szansę rozwojową ze względu na tradycję otwartości miast portowych (w Gdańsku, oprócz Polaków, znacząco obecni byli zarówno Niemcy, jak i Holendrzy, Szkoci, Włosi, Francuzi, Żydzi; Gdynię współtworzyli Holendrzy i Duńczycy).

Przyciąganie zagranicznych firm powinno nabrać zdecydowanej dynamiki, jest to uwarunkowane zarówno atrakcyjnością inwestowania (wysoka pozycja w rankingu krajowym), jak i jakością klimatu politycznego i administracyjnego.

Uczelnie wyższe powinny rozwinąć marketing i akwizycję studentów obcokrajowców poprzez dobrą ofertę studiów, także podyplomowych (np. MBA); sprzyjać temu może klimat wysokiej tolerancji wobec cudzoziemców i brak objawów agresji subkultur młodzieżowych, co cechuje niektóre inne metropolie polskie.

Silne banki europejskie i firmy ubezpieczeniowe mogą uzyskać dobre warunki lokalizacji i działania, zaś czynnikiem sprzyjającym będzie napływ inwestycji i firm usługowych (szczególnie skandynawskich) oraz chłonny rynek obsługi zamożnej ludności (np. ubezpieczenia).

„Europejskie osie życia” metropolii gdańskiej tworzy krzyż komunikacji:

  • północ-południe: autostrada A1 (wkomponowana w oś północ – południe) oraz linia kolejowa (TER) szybkich połączeń pasażerskich o wysokim standardzie,
  • zachód-wschód: (połączenie Berlin – Gdynia – Gdańsk – Kaliningrad – Ryga) niedawno jeszcze obsługiwane przez połączenie kolejowe INTER-REGIO na odcinku Berlin – Kaliningrad oraz drogę ruchu szybkiego Hamburg – Kaliningrad, (Via Hanseatica),
  • węzeł lotniskowo-promowy o znaczeniu europejskim (w tym głównie bałtyckim), wsparty Pomorskim Centrum Logistycznym.

Sektor usług powinien promować wszystkie wątki jego umiędzynarodowienia polegające na:

  • dużych centrach kongresowych wspartych atrakcyjnością tysiącletniego miasta hanzeatyckiego oraz atrakcyjnym otoczeniem rekreacyjnym o zdecydowanych walorach marketingowych (Kaszuby),
  • zdecydowanym przyroście dobrej jakości miejsc hotelowych w Gdańsku, Gdyni i ich otoczeniu zdolnych obsłużyć duże kongresy międzynarodowe (min. 3 tys. uczestników),
  • rozwinięciu zróżnicowanych form spędzania czasu wolnego i wydawania pieniędzy przy preferencji oryginalnych form regionalnych i ich „flagowych” wyrobów (np. Gdańska Złota Wódka).

Region i miasta powinny przyciągać organizacje międzynarodowe takie jak np. Związek Miast Bałtyckich (liczący ponad 50 miast) oraz budować sieci powiązań bilateralnych miast, jak też rozwijać przedstawicielstwa komunalno-biznesowe w innych miastach europejskich.

Lista ta, niepełna przecież, mieści się w strategiach Gdańska i Gdyni, lecz jej realizacja jest niestety spowalniana przez lokalne elity administracyjne i polityczne zaabsorbowane krótkookresowymi celami kadencyjnymi. Pozytywnym czynnikiem może być tutaj, motywowana głównie historycznie, nierównowaga konkurencji i kooperacji pomiędzy Gdynią i Gdańskiem.

Jest jeszcze jeden aspekt pomorskiej tożsamości, który może okazać się kluczem zagadki sukcesu lub porażki Pomorza. Oto człowiek największego, światowego sukcesu, noblista, z matki Kaszubki urodzony w Gdańsku – Günter Grass – tak pisał o Kaszubach, a więc i o Pomorzu: „Mieli tak małe zagrody, z kurami, jedną krową, dwoma świniami i paru morgami kartoflisk, trochę jęczmienia, trochę jabłek. To nigdy nie starczało. I albo rolnik albo jego brat albo dzieci rolnika pracowali poza tym w wiejskim przemyśle. To wiejskie proletariackie zaplecze zmieniło się w tym momencie, kiedy rodzice mojej matki powędrowali ze wsi do miasta, do Gdańska. Zostali miejskimi Kaszubami (Stadt-Kaschuben), mówili odtąd po niemiecku i mieli naturalną skłonność, jak proletariusze całego świata zostać drobnomieszczanami”.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Obywatel – chcę, chociaż nie muszę

Z Lechem Wałęsą twórcą „Solidarności” i Prezydentem RP w latach 1990 – 1995, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Czy Pana zdaniem można mówić o istnieniu pomorskiej wspólnoty obywatelskiej?

– Na pewno mamy regionalną kuchnię, doświadczenia i historię. Na pewno więc można by się dopatrzeć tej wspólnoty. Chociaż pewne jest też to, że można by ją lepiej zorganizować, poprawić współdziałanie. Jak w każdym innym regionie.

– Co się zmieniło w tej aktywności społecznej, obywatelskiej od czasu kiedy Pan tworzył „Solidarność”?

– Nie wiem, czy kieruje Pan to pytanie pod właściwy adres. Ja jestem politykiem, związkowcem, robotnikiem, elektrykiem i na tym się znam. Nie pracowałem jednak w żadnych regionalnych strukturach, nie obserwowałem ich i jestem, krótko mówiąc, niekompetentny w tym temacie .

– Ale ja mówię raczej o takich inicjatywach oddolnych.

– Ja byłem po to, by usuwać bariery, by zachęcać do działania. Niech każdy robi to, na czym się zna. Niech każdy działa tam, gdzie ma jakiś interes – patriotyczny, ekonomiczny, inny. Te działania już ruszyły, ale nie tak daleko, żebym w nie wnikał i je sprawdzał. Po pierwsze, nie jestem kompetentny ani nie taka moja rola. Oczywiście na pewno coś się tutaj dzieje, bo życie nie znosi pustki.

– Ale jako obywatel, jako mieszkaniec jest Pan zadowolony z rozwoju społeczeństwa obywatelskiego na Pomorzu? Jak Pan ocenia Pomorze na tle innych regionów krajów, w których Pan gości?

– Czy jestem zadowolony? Oczywiście wiele rzeczy można by zrobić lepiej. Działania lokalne powinny być bardziej nasilone. Może powinny być takie, by ludzi zdecydowanie bardziej zachęcić do demokracji, do wyborów, do angażowania się. Na razie najlepiej nie jest. Bo jednak ta nasza społeczność lokalna i nasza lokalna polityka w tych ważnych sprawach nie do końca zdają egzamin.

– Proszę mi powiedzieć, jak Pan ocenia wpływ uwarunkowań historycznych? Czy na przykład duży udział ludności napływowej jest katalizatorem w procesie budowy wspólnoty obywatelskiej czy raczej hamulcem?

– Problem polega na tym, że inna jest tu specyfika niż na przykład w środkowej Polsce. Tutaj ze względu na „wojowania” jest wielonarodowościowy rodowód – skandynawski, niemiecki, holenderski i inny. To powoduje, że jest tu trochę inaczej. Ba, ci przyjezdni z kolei też różnią się od swoich krajan tym, że oni podjęli decyzję o wyjeździe. Oni się w tych swoich pierwotnych wspólnotach nie mieścili, podjęli odważną decyzję i tutaj przyjechali. Byli może zbyt aktywni, dusili się w tych swoich regionach. Tak było też ze mną. Tak, więc jesteśmy bardziej aktywni, bardziej poszukujący. Czy to jest wykorzystane? Do tej pory nie za bardzo. Jednak rewolucję to my tu robiliśmy. Może też dlatego, że byliśmy bardziej aktywni. Chcieliśmy tutaj urządzić życie, społeczność na naszą modłę. Chcieliśmy, żeby tutaj było szerzej, lepiej. Zatem jest tu specyfika, która jest w mniejszym lub większym stopniu wykorzystywana. I tym powinni zająć się fachowcy, żeby tę pozytywną energię, ten dobry społeczny ferment odpowiednio spożytkować.

– Czy nie jest tak, że kilka lat temu byliśmy jako region awangardą przemian, a teraz osiedliśmy na laurach, że popadamy w marazm? Czy Pomorskie nie traci coraz bardziej na swojej atrakcyjności?

– Oczywiście, ma Pan rację. To się dzieje, ale ma to inny powód, inne podłoże. Tak daleko posunęła się reforma, ta nasza rycerskość spowodowała rozerwanie kooperacji, systemu ekonomicznego. Powoduje to, że zanim ponownie zbierzemy się, musi upłynąć nie mało czasu. Pomorskie mając swoją morską specyfikę – może tylko wtedy być silnym regionem, kiedy cały kraj jest silny. Tutaj, w tym miejscu, w stoczni, składamy wielkie, skomplikowane statki. Powstają one z setek, z tysięcy drobnych elementów, które produkowane są w całym kraju. A jeśli cała Polska nie pracuje, to i my nie jesteśmy w stanie wykonać dobrego produktu. A w takim układzie miejsca składania mają najgorzej – i my jako Pomorze właśnie jesteśmy najlepszym przykładem tego, że ten, który stoi na końcu całego łańcucha kooperacyjnego, ponosi największe ryzyko. Taki producent małych elementów zawsze coś tam sobie wytworzy, coś sprzeda. Natomiast my musimy mieć cały komplet, komplet dobry i konkurencyjny cenowo, by móc z tego budować duże i dobre statki. Jeżeli to zrozumiemy, to już wszystko będzie bardzo łatwo zrozumieć.

– Panie Prezydencie, co trzeba zrobić, żeby Pomorskie – tak jak to było przez wieki – było atrakcyjnym miejscem. Miejscem, do którego ciągną ludzie chcący budować swoje życie w nowym bardziej dla nich przyjaznym otoczeniu?

– Zadał Pan proste pytanie, ale odpowiedź jest bardzo skomplikowana. Polska i Pomorze muszą odpowiedzieć dziś na dwa pytania. Po pierwsze, czy Polska chce być ekologiczna, czy podda się procesom europejskim? Jeśli opowiadamy się za tym drugim, to musimy mieć świadomość tego, że środek Europy zostanie zabetonowany. Grozi nam totalne zabudowanie. Bo „wojowania” już w Europie nie będzie, ale ekonomia będzie wymuszać tu straszne budowle. Proszę spojrzeć na Londyn, Paryż, Hamburg, a dojdzie Pan do tego samego wniosku – uciekam do Gdańska, bo tam się nie da żyć. Jest tam za ciasno, za dużo betonu, dróg, samochodów. A jeżeli my nie powiemy stanowczo „stop”, to tu za dwadzieścia, pięćdziesiąt lat będzie jeszcze gorzej. Bo tu jest środek Europy, bo tu krzyżują się wszystkie ważne szlaki komunikacyjne, bo tu będzie najbliżej, bo tu będzie najtaniej. A my właśnie jak do tej pory nie odpowiedzieliśmy sobie na pytanie, gdzie ten nasz Gdańsk, to nasze Pomorze ma się znaleźć. Czy tylko turystyka, jachty, ekologia, czy też godzimy się na wszystko, puszczamy drogi po dwadzieścia szos, żeby pozwolić na tranzyt? Jeżeli zgodzimy się na rozwój bez żadnej kontroli, bez żadnych ograniczeń, to nawet na cmentarzu spokojnie nie poleżymy. Bo ktoś będzie akurat potrzebował miejsca naszego pochówku na wielki skład kontenerowy, na centrum handlowe, na fabrykę, na nową drogę. Ale tak naprawdę nikt nie stara się określać miejsca Gdańska, jego strategii. Jeśli nie stawiamy takich pytań i nie znamy na nie odpowiedzi, to nie mamy co rozmyślać o roli i miejscu Gdańska i Pomorza.

– Patrząc na budowę pomorskiego społeczeństwa obywatelskiego, nie jest Panu Prezydentowi przykro, że nie udało się bardziej zachęcić ludzi do współpracy, do zaangażowania się? Chociażby przez takie proste i niewymagające zbytniego działania postawy, jak uczestnictwo w wyborach?

– I smutno i nie smutno. Bo widzi Pan, gdybyśmy wszyscy chcieli być politykami, to byśmy się pozabijali. Problem w tym, że trzeba wybrać te perełki. Ale czy udało się je wybrać? Otóż nie. Wracam tu do tego, co już mówiłem tysiąc razy, a teraz powtórzę to jeszcze raz. Efekty w polityce osiąga się jak w pływaniu. Nawet tysiąc książek i setki dyskusji i w jednym i w drugim nie pomogą, jeżeli wcześniej nie mamy treningu. Bez tego nawet największy i najlepszy teoretyk utonie, a w polityce zostanie momentalnie „wymieciony”. Tak jak w pływaniu na początku trzeba wejść po kostki, potem po kolana, tak i w polityce, w demokracji trzeba się dać raz nabrać, kilka razy oszukać i za następnym, może dwudziestym, a może pięćdziesiątym razem będzie miał Pan już taką wiedzę, że będzie Pan mógł swobodnie i sprawnie się w tej polityce poruszać. I tak samo jest z naszymi lokalnymi wyborami. My wybieramy, my się uczymy. I za każdym razem podejmujemy coraz lepszą decyzję. Ja próbowałem to zmienić. Próbowałem uzyskać od narodu system prezydencki, żeby z jednej strony mieć demokrację, ale z drugiej przyspieszyć pozytywne działania. Ale naród wybrał ślamazarną, sprawdzoną demokrację, więc idzie to nam wolniej. Ja zrobiłbym to szybciej i mądrzej i jestem tego w stu procentach pewny.

– Ale czy właśnie porażką naszych przemian nie jest to, co stało się z samorządami? Miały być tą częścią państwa, z którą każdy miał się identyfikować. Tymczasem one bardzo się upolityczniły i tym samym oddaliły od ludzi?

– Ja jeszcze nie powiedziałem, że taki stan – takiego upolitycznienia i niezadowolenia ludzi – sprawia, że ekonomia idzie do góry. Ludzie kombinują, bogacą się. A gdybyśmy mieli inne bardziej sprawne rządy, to one pilnowałyby porządku i to pole do aktywności, do poprawy warunków ekonomicznych byłoby zdecydowanie mniejsze. Tymczasem zanim politycy się zorientują, gospodarka ruszy i potem się już nie da – ludzie będą się bogacić, nabiorą już odpowiedniego impetu. Więc jestem za, a nawet przeciw. Podoba mi się i nie podoba. Bo ja dostrzegam te wszystkie procesy, i te dobre i te złe. W pewnych kwestiach jestem zadowolony, a w innych już nie.

– Ale oddalenie samorządów od obywateli jest dobre?

– U nas się nie kręci. Bo wszystko siadło przez ekonomię. Jako kraj zyskaliśmy wolność, ale jako region wiele straciliśmy na tym, że obaliliśmy Związek Radziecki. Pozbawiliśmy się rynków zbytu i teraz jeśli jest cienko ekonomicznie, to cała reszta też nie funkcjonuje odpowiednio. Wpływa to także na to, że zanim sytuacja w samorządach się unormuje, będzie raz bardziej, a raz mniej politycznie. Czy może być inaczej? W systemie prezydenckim mogło być inaczej. Pierwszy prezydent, który nie tylko ma dużą władzę, ale i jednocześnie ponosi odpowiedzialność. Dzięki swoim przedstawicielom w województwach, w każdej gminie i wsi miałby on realny wpływ na politykę, również na najniższych szczeblach. Taki przedstawiciel byłby jedynym panem i carem. I wszyscy, z księdzem proboszczem włącznie, podlegaliby mu. Byłoby to bardziej czytelne, jasne i sprawne. Ale naród wybrał inną drogę – poparł powolną demokrację. Oczywiście ostatecznie osiągniemy to samo, ale potrwa to dłużej i będzie droższe.

– Ale jak popatrzymy na obecne propozycje centralizacji, to czy właśnie maksymalne przekazanie władztwa na niższe szczeble nie jest bezpieczniejsze zarówno dla tych wspólnot obywatelskich, jak i dla demokracji i państwa?

– Chodzi o to, że mali ludzie próbują zrobić to samo, co ja proponowałem, tylko trochę inaczej. Chcieliby tego samego, ale wychodzi to żenująco, słabo i topornie. A w dużej mierze to właśnie wynik tego, że mamy takich słabych ludzi, którzy dzisiaj tylko rozbijają, a nic nie budują. Ja daję im pół roku i dopiero poważnie się wypowiem. Ale na razie, zgodnie z tym, co przewidywałem, tylko demontują.

– Ale właśnie silne podstawy, przekazywanie uprawnień na niższe szczeble, plus silne społeczeństwa obywatelskie chronią jednak przed dużą częścią tych nie do końca trafionych pomysłów?

– Można tak i tak. Można operatywnością, można też bałaganem. Tylko taka niepewność jak teraz powoduje, że swoją pożywkę znajduje wszelkiego rodzaju cwaniactwo. Oczywiście, że wcześniej czy później znajdą się szeryfowie, którzy to wyczyszczą. Nie ma więc jednoznacznej odpowiedzi, która wersja jest lepsza. Idziemy tą drogą, bo inaczej nie potrafimy, wybieramy tę wersję, bo na lepszą nas nie stać, a finał i tak podobny.

– Pan Prezydent, kierując pracami fundacji, zalicza się też do sektora NGO. Jak Pan ocenia jego funkcjonowanie, stopień rozwoju i perspektywy? Czy jest to już obecnie ważny element pomorskiej wspólnoty obywatelskiej?

– Żyjemy w wolnym kraju, coraz bardziej uporządkowanym. Również w zakresie III sektora utrzymają się tylko te dobre i sensowne projekty. To, co jest mądre, sensowne i potrzebne, na pewno nie tylko się utrzyma, ale i będzie pełniło coraz ważniejszą społeczną rolę. A cała reszta będzie wymagała takich nakładów, że będzie nieopłacalna i się rozpadnie. I już teraz na Pomorzu widać, że kilka inicjatyw jeszcze się utrzymuje, ale ich pomysłodawcy mają coraz większe problemy. Oznacza to, że założyciele albo nie trafili ze swoimi organizacjami i ich programami, albo też powołali je do życia za wcześnie lub za późno. Niewątpliwie są też takie inicjatywy, które w ogóle nie są potrzebne. Teraz weszliśmy już w taki etap budowania powszechnej świadomości obywatelskiej, że raczej należy się spokojnie przyglądać pewnym zmianom. Nie wolno tutaj działać ani zbyt pochopnie, ani za wolno.

– Jako obywatel i członek pomorskiej wspólnoty obywatelskiej jest Pan Prezydent zadowolony z zakresu swobody?

– Ja jestem od łamania wszelkiego rodzaju ograniczeń. Nic mnie nie ogranicza, nic mi nie przeszkadza Tylko od mojej mądrości, sprawności i operatywności zależy, czy mam wyniki czy ich nie mam.

– Jak Pan ocenia perspektywy pomorskiej wspólnoty obywatelskiej?

– Znajdą się ludzie, którzy wykorzystają dobrą sytuację kraju i zrobią interes. Dzisiaj nie jest jeszcze tak dobrze, bo nie wykorzystujemy jeszcze wszystkich szans, bo istnieje jeszcze szereg niepotrzebnych barier. Ale widać już poważne przejawy nadciągającej koniunktury. Proszę spojrzeć na Gdańsk – nigdy tak się nie budował. W centrum powstaje coraz więcej plomb uzupełniających ubytki w budynkach spowodowane jeszcze w czasie II wojny światowej. Do tej pory następowało to powoli, ciągle brakowało pieniędzy i chętnych, a teraz to wszystko nabiera coraz większego tempa. Gdańsk zmienia się w oczach. Nie mówiąc już o tym, że coraz bardziej poszerza on swoje granice. Gdańsk podobnie jak inne europejskie aglomeracje nie tylko rośnie w górę, ale i coraz szybciej zaczyna się rozlewać na okoliczne tereny.

– Ale czy te wyjazdy na przedmieścia nie burzą jednocześnie pozytywnych relacji międzyludzkich, nie burzą społeczeństwa obywatelskiego? Łatwiej jest mieć znajomych, łatwiej współdziałać, gdy mamy większą grupę ludzi blisko, wokół siebie. Czy wyjazd na przedmieścia nie jest swego rodzaju próbą alienacji, odcięcia się od społeczności?

– Jeśli dobrze ustawimy znaki drogowe, to wszyscy się pomieścimy i nie będzie kolizji. Ale oczywiście na razie jest problem ze znakami, programami i strukturami. Jednak z chaosu zawsze wyłania się porządek.

– Dziękuję za rozmowę.

Skip to content