Jestem magistrem socjologii Uniwersytetu Gdańskiego, od czterech lat pracuję w Warszawie jako konsultant ds. public relations. W Gdańsku mieszkałam przez pięć lat, stąd rynek pracy Trójmiasta i Pomorza jest mi znany głównie z moich własnych doświadczeń, jak też doświadczeń moich rówieśników. Podczas studiów próbowałam już szukać pierwszej poważniejszej pracy, ponieważ zajęć na uczelni nie mieliśmy znowu tak wiele, a prace dorywcze, dzięki którym opłacałam sobie naukę języków obcych czy udział w szkoleniach dla studentów, nie dawały żadnego konkretnego doświadczenia. Bo dla którego pracodawcy istotnym doświadczeniem zawodowym osoby z wyższym wykształceniem będzie sprzątanie biur czy też przeprowadzanie ankiet? Jednak nie było łatwo – ponieważ po ukończeniu studiów chciałam zostać dziennikarzem, próbowałam zatrudnić się w trójmiejskich redakcjach prasowych. W jednej mi odmówiono, argumentując, że skoro jestem na pierwszym roku, nie będę w stanie pogodzić pracy z nauką. W drugiej przepracowałam pół roku i mimo, że słyszałam, że jestem dobra, nie pozwolono mi pracować w niepełnym wymiarze godzin – dziennikarze musieli być tak samo dyspozycyjni jak etatowi pracownicy i nieważne było to, że na trzecim roku studiów miałam mieć bardzo mało zajęć, a w związku z tym byłabym w stanie więcej pracować. Zostać nie mogłam. W każdym razie zawód dziennikarza poznałam na tyle, że nie chciałam już go więcej wykonywać. W taki sposób pierwsze doświadczenie zawodowe okazało się dla mnie cenną lekcją, ale też zwiastowało paradoks, na który natknęłam się, szukając pracy: pracodawcy oczekiwali doświadczenia zawodowego, jednak rzadko który z nich chciał zatrudniać studentów, dając im możliwość zdobycia tego doświadczenia.
Stwierdziłam zatem, że poważniejszą pracę podejmę, jeśli trafi mi się dobra propozycja, i postanowiłam skoncentrować się na nauce. Po pierwsze – języki obce. Ponieważ uczelnia zapewniała tylko jeden lektorat, kontynuowałam naukę języków na kursach. Najpierw angielski, potem niemiecki, obydwa kursy zakończone zdaniem certyfikatów. Samo ubieganie się o staż w konkursie „Grasz o Staż” pokazało, jak wiele te certyfikaty mi dały – biorąc udział w konkursie po raz pierwszy, nie dysponowałam jeszcze żadnym z nich i nie przeszłam do kolejnego etapu. Ubiegając się o staż po raz drugi, miałam już certyfikat z angielskiego, i to stanowiło istotną różnicę. Staż, wygrany w prestiżowym ogólnopolskim konkursie, do tej pory stanowi ważny punkt w moim CV. Sądzę jednak, że nie mniej wartościowe są „zwykłe” staże uczelniane, odbyte w renomowanych firmach. To, co się bardzo przydaje, to na pewno działalność w organizacjach wszelkiego rodzaju, a zwłaszcza w takich, których profil jest zgodny z zainteresowaniami zawodowymi – jest to niezła szkoła pracy zespołowej. W późniejszym życiu zawodowym przydaje się bardzo, bo na uczelni pracy zespołowej jest raczej jak na lekarstwo.
Kolejną ważną rzeczą były szkolenia zawodowe dla studentów. Sama uczestniczyłam w warsztatach organizowanych przez Biuro Karier UG. Wykonując różnorodne ćwiczenia, poznawaliśmy nasze mocne i słabe strony, sprawdzaliśmy też nasze umiejętności pod kątem przyszłej pracy. Jedno z zadań pokazało, że mam predyspozycje do pracy w biznesie, ale równie silne uzdolnienia tak do pracy naukowej, jak i artystyczne. Teraz, po pięciu latach mogę stwierdzić, że wszystko się sprawdziło – pracuję w sektorze usług dla biznesu – public relations, gdzie poza zawodową dokładnością niezbędna jest również kreatywność i wyobraźnia. Poza tym piszę doktorat.
Równie liczące się szkolenia – zwłaszcza pod kątem przyszłej pracy w biznesie – organizuje AIESEC. Mają one taką samą formę jak w firmach i prowadzone są przez doświadczonych specjalistów. Nie zdecydowałam się jednak, wbrew powszechnej modzie, na podjęcie studiów podyplomowych. Chociaż po przygodzie z dziennikarstwem zainteresowałam się public relations i miałam pomysł, aby wziąć udział w studiach bardzo dobrze prowadzonych przez Politechnikę Gdańską – postanowiłam jednak zaczekać z dalszą nauką do momentu podjęcia pracy zawodowej, tak aby nie studiować czegoś, co nie wiązałoby się z moją dalszą pracą.
Kończyłam studia w 2001 r., mając bardzo wyraźnie sprecyzowany pomysł dotyczący obszaru, w którym chciałam się rozwijać: zarządzanie zasobami ludzkimi, public relations lub badania rynku. Trwała już recesja, więc zaczęłam szukać pracy stosunkowo wcześnie. Nie tylko w Trójmieście, gdzie prasa pełna była głównie ofert dla specjalistów i menedżerów z co najmniej dwuletnim doświadczeniem. Szukałam pracy również w Warszawie – ponieważ było tam więcej firm zatrudniających osoby bez większego doświadczenia zawodowego. Metodą, z której korzystałam najczęściej, było wysyłanie podań bezpośrednio do szefów firm lub działów personalnych – ze 120 podań odbyłam jakieś 10 rozmów, aby w końcu otrzymać propozycję odbycia praktyki w agencji public relations w Warszawie. Po miesiącu praktyka przerodziła się w moją pierwszą stałą pracę. Było jasne, że zostanę tam dłużej.
Najbardziej zaskoczyło mnie to, że ludzie z Warszawy, których spotykałam, rzadko kiedy mieli dokumenty dorównujące moim pod względem znajomości języków, ilości odbytych szkoleń, praktyk czy działalności w organizacjach pozarządowych (co zaprocentowało zresztą nie tylko przy szukaniu pierwszej pracy, ale również podczas kolejnych zmian pracy). A przecież ciekawych możliwości było o wiele więcej niż w Gdańsku. Natomiast, co jest bardzo charakterystyczne, wiele osób studiujących w Warszawie kończyło dwa kierunki studiów równocześnie, zaś w Trójmieście rzadko kto decydował się na taki krok.
Tymczasem wielu moich rówieśników ze studiów nie miało pracy w ogóle, szukało jej miesiącami lub zadowalało się zajęciami będącymi dużo poniżej ich kwalifikacji. Ci, którzy nie mieli bladego pojęcia, co ich interesuje pod kątem zawodowym – skazywali się na długie poszukiwania. Z kolei – również na przykładzie moich znajomych – zauważyłam inną ciekawą tendencję – do Trójmiasta zaczęły przyjeżdżać co bardziej przebojowe osoby z wykształceniem zawodowym lub średnim z regionów takich jak Warmia i Mazury – głównie dlatego, że zaczęły tutaj powstawać galerie handlowe z licznymi butikami, gdzie można było dostać pracę lepiej płatną niż praca na podobnym stanowisku na przykład w Olsztynie.
Z kolei co bardziej przebojowe osoby z wykształceniem wyższym wyjeżdżały do Warszawy. Z mojego roku było to raptem kilka osób, które nie tylko miały najwyższe średnie, ale też dosyć wcześnie wiedziały, jakie mają predyspozycje i jaką pracę chcą wykonywać. To one właśnie trafiły do biznesu. Z takich ludzi składa się też Stowarzyszenie Loża Trójmiasto w Warszawie. Wielu z nich pracuje, aby zdobyć doświadczenie zawodowe pozwalające na powrót do Trójmiasta i podjęcie tutaj pracy. Kilku osobom już się to udało.