Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Trochę bardziej nowojorscy…

Kiedy kilka miesięcy temu ogłoszono oficjalne plany dotyczące zagospodarowania terenu po dawnym browarze we Wrzeszczu, miałem poczucie dyskomfortu. Okazało się, że kolejne znakomicie położone miejsce stanie się bliżej niezidentyfikowanym obszarem mieszkalno-usługowo-handlowym. Mogło przecież być żywo bijącym kulturalnym centrum miasta. Jeszcze jedna stracona szansa, jeszcze jeden powód, dla którego Gdańsk i Pomorze nie będą ważnym punktem na kulturalnej mapie Polski, nie mówiąc już o Europie.

Oczywiście, cele gospodarcze są niezwykle istotne dla miasta, a wykorzystanie przestrzeni na kolejne inwestycje, przynoszące miastu zyski – kluczowe dla jego rozwoju. Jestem jednak głęboko przekonany, że w Gdańsku – a szerzej: w całym w zasadzie regionie pomorskim – nie ma jasnej, przemyślanej i konsekwentnie realizowanej polityki kulturalnej. Oddanie terenu po browarze na cele zgoła inne, niż powstanie centrum artystycznego jest tylko kolejnym gwoździem do trumny pomorskich szans na podwyższenie poziomu kulturalnego w regionie.

Wydaje mi się, że ten cel można osiągnąć stosując kilka prostych metod, kilka rozwiązań znakomicie sprawdzających się w innych miastach i powodujących, że w krótkim czasie staną się one prawdziwymi mekkami, do których z całego świata dążą artyści i ci, którzy spragnieni są kontaktu z ich dziełami. Berlin, Barcelona, Nowy Jork – to oczywiście wzorce nieosiągalne i dorównać im nie sposób, ale czemu nie spróbować choćby trochę nauczyć się od najlepszych.

Trzy najważniejsze sprawy, postulaty, które należy moim zdaniem jak najszybciej zacząć realizować to: zmiana struktury dotacji publicznych na cele kulturalne, odejście od akcyjności subsydiowania kultury oraz próba stworzenia jeśli nie całej dzielnicy, to przynajmniej centrum kultury z prawdziwego zdarzenia.

Pierwsza kwestia wiąże się ze sprawą dotacji publicznych na cele kulturalne – znajdują się one zarówno w budżetach gmin, sejmiku wojewódzkiego, jak i lokalnych jednostek administracji rządowej. Te środki są niezbędne do działania wielu instytucji kulturalnych w mieście: galerii, muzeów, teatrów czy opery. Ale część z nich przeznaczana jest także na konkretne przedsięwzięcia, takie jak koncerty, wystawy czy inne pojedyncze wydarzenia. Choć roli tych środków nie sposób przecenić – tylko i wyłącznie dzięki nim odbywa się wiele wydarzeń – problem za krótkiej kołdry, który się z nimi wiąże, sprawia ogromne trudności. Próby jego rozwiązania zawsze muszą budzić kontrowersje. W sytuacji, gdy nie starczy dla wszystkich i na wszystko, gdy trzeba „obcinać” budżety poszczególnych imprez czy instytucji, nie sposób nie ustrzec się konieczności podejmowania arbitralnych decyzji: komu dać więcej, komu mniej, komu nie dawać w ogóle. To wybory trudne i nie zazdroszczę tym urzędnikom, którzy muszą je podejmować. Ale jedno jest dla mnie pewne – bardzo złym pomysłem, zaprzeczającym wręcz sensowi tego typu metod finansowania kultury, jest subsydiowanie imprez i przedsięwzięć z gruntu komercyjnych. Bardzo często się zdarza, że z publicznych pieniędzy dotowane są imprezy, które mają tak duży potencjał rynkowy, że wpływy z biletów nie tylko powinny starczyć na pokrycie kosztów, ale wręcz przynosić zysk.

Najlepszym przykładem jest Letnia Scena Muzyczna – patrząc przez pryzmat miejskiego budżetu: jedna z największych pozycji w corocznych finansowych planach miasta wobec kultury. To przedsięwzięcie typowo komercyjne: na wielkiej, plenerowej scenie występują zespoły znajdujące się na szczycie popularności. Po co płacić za ich występy z kasy miasta? Tego typu koncerty powinny być organizowane albo za pieniądze prywatnych sponsorów – jestem przekonany, że mało która z dużych firm nie chciałaby wykorzystać reklamowego potencjału tego typu imprez (zresztą Letnia Scena Muzyczna jest w tej chwili współfinansowana przez jeden z koncernów elektronicznych), albo – powinny być biletowane. To ostatnie rozwiązanie spowodowałoby z pewnością spadek liczby widzów, ale i tak zestaw gwiazd gwarantowałby finansową płynność całego przedsięwzięcia. „Odzyskane” w ten sposób środki publiczne można by dzięki temu przeznaczyć na zupełnie inne cele – finansowanie projektów niekomercyjnych, które nie mają szansy na „sprzedanie się” masowej publiczności.

Gdańsk, Trójmiasto i Pomorze od lat mocne są głównie w offowych dziedzinach sztuki: muzyka yassowa, teatr tańca nowoczesnego, ostatnio także street art. Osiągnięcia przedstawicieli każdej z nich można z powodzeniem porównywać z najciekawszymi przykładami światowymi, a wszyscy oni od lat borykają się banalnymi problemami egzystencjalnymi: brak sal do prób, pieniędzy na sesje nagraniowe czy materiały i narzędzia. Pomoc finansowa i promocja poza regionem tego typu artystów, których rola i znaczenie dla współczesnej kultury często potwierdzona jest licznymi nagrodami, wyróżnieniami, zaproszeniami za granicę czy pozytywnymi recenzjami w mediach, jest niezwykle ważna. W moim przekonaniu – dużo ważniejsza niż finansowanie kolejnych koncertów wielkich komercyjnych gwiazd przyciągających masową publiczność.

Drugi problem, który wiąże się z funkcjonowaniem kultury w regionie pomorskim to jej „akcyjność” – skupienie się na jednorazowych, choćby i cyklicznych, wydarzeniach, których popularność i wartość ma być odpowiedzią na pytanie o miejsce Pomorza na kulturalnej mapie Polski. Wartości wielu z tych imprez – takich jak choćby Festiwal Polskich Filmów Fabularnych, Festiwal Szekspirowski czy cały zestaw dużych letnich imprez muzycznych z festiwalem Open’er na czele – nie sposób oczywiście podważać, ale trzeba pamiętać o tym, że są one tylko wisienką na torcie. Nie można tylko i wyłącznie przez ich pryzmat oceniać lokalnego życia kulturalnego. Owszem, jest się czym chwalić, ale co z tego, skoro gdy tylko skończy się letni sezon turystyczno-festiwalowy, oferta kulturalna Pomorza okazuje się miałka i wątła? Cóż po ściągających tłumy z całego kraju festiwalach, gdy w przeciętny listopadowy czy lutowy poniedziałek nie sposób w Trójmieście zobaczyć jakiegokolwiek koncertu, ciekawej wystawy czy innego wartościowego przedsięwzięcia artystycznego? Jaki jest sposób na uniknięcie tego problemu? Ciągła, nieprzerwana praca u podstaw lokalnej kultury: wspieranie finansowe, organizacyjne i promocyjne miejsc, w których realizują się zwykłe, codzienne wydarzenia kulturalne.

Wiąże się z tym trzeci, ostatni postulat, za sprawą realizacji którego Pomorze miałoby szansę stać się o wiele ważniejszym miejscem dla rodzimej kultury. W Gdańsku – jako centrum regionu – nie ma artystycznej dzielnicy, czegoś co jest niezbędne do wytworzenia swego rodzaju „fermentu”, z którego mogłyby się zrodzić ciekawe projekty artystyczne, ważne wydarzenia i osobowości. Każde szanujące się miasto, pretendujące do miana regionalnego czy ponadregionalnego centrum kulturalnego; taką dzielnicę mieć musi: Berlin – Kreuzberg i Prenzlauerberg, Barcelona – Gracię, Nowy Jork – Lower East Side i brooklyński Williamsburg. W Gdańsku – zachowując oczywiście stosowną skalę wobec potęgi tych kolosów światowej kultury – nie ma nawet śladu tego typu miejsca. Chodzi o rejon miasta, w którym życie nigdy nie zasypia, w którym królują kluby, bary, restauracje, w którym artyści mają swoje pracownie i galerie, w którym mogą sprzedawać swoje prace. Rejon, który przyciąga turystów i wszystkich pragnących uczestniczyć w szeroko rozumianej kulturze.

Oczywiście takie miejsca nie powstają z dnia na dzień, zaprojektowane i narodzone za sprawą jednej decyzji lokalnej władzy. Trzeba lat, żeby je stworzyć. Ale warto przynajmniej spróbować i zainicjować jakiekolwiek działania w tym celu. Na przykład: złagodzić iście drakońskie gdańskie przepisy dotyczące poziomu hałasu w godzinach ciszy nocnej czy koncesjonowania sprzedaży alkoholu. Na przykład: wprowadzić system ulg podatkowych i preferencyjnych kredytów inwestycyjnych dla przedsiębiorców chcących zakładać nowe lokale gastronomiczne, sklepy, galerie i inne miejsca tego typu. Na przykład: ułatwić artystom wynajem i utrzymanie lokali do celów wystawienniczych. Na przykład: zainicjować współpracę z zagranicznymi ośrodkami artystycznymi, celem przyciągnięcia do Gdańska artystów z innych krajów i kilka jeszcze innych, drobnych kroków, za sprawą których w centrum miasta, a może w starym Wrzeszczu, który ma lokalizację i typ zabudowy znakomicie nadające się do tego typu celów, za kilka lat narodzi się choćby namiastka typowej dzielnicy artystycznej.

Tych kilka spraw, w moim przekonaniu, może się stać kluczem do poprawienia sytuacji pomorskiej kultury i sprawić, by osiągnęła ona wyższy poziom. Po browarze nie ma co już płakać – wciąż jest jeszcze kilka innych miejsc, które mogą stać się zalążkiem artystycznej dzielnicy w Gdańsku.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Dziś masowa, jutro elitarna: Jak podnieść poziom kultury na Pomorzu?

Kultura, wbrew pozorom, nie jest wcale tak prosta i jednoznaczna, jak można by wywnioskować na podstawie liczby osób mieniących się być specjalistami w tej dziedzinie. Z jednej strony kultura to w pewnym sensie ogólnik – całokształt materialnego i duchowego dorobku ludzkości. Z drugiej strony możemy przecież mówić o konkretach, bo kultura to i obycie, ogłada, stopień doskonałości, ale i kultura ludowa, narodowa, muzyczna etc.

Jedno jest pewne, mówiąc o kulturze, mamy do czynienia z pojęciem dość abstrakcyjnym. Czyż jednak jest to tylko i wyłącznie abstrakcja? Istnieją przecież teatry, opery, filharmonie, muzea, galerie. Ktoś pisze książki, ktoś je wydaje, a skoro zachodzi taki proces, to również ktoś je czyta. Nieco naokoło zmierzam do stwierdzenia, które przed laty wywołało właśnie w kręgach kulturalnych wiele naprawdę ostrych słów pod moim adresem. Mamy jednak inne czasy, inną świadomość i myślę, że tym razem będzie łagodniej. Pomijając bowiem wszelkie nieuchwytne, niematerialne właściwości kultury i to zarówno tzw. kultury wysokiej, jak i masowej, mamy do czynienia z produktem – a nawet brutalniej mówiąc – towarem. Nie do że istnieje, a po drugie odczuwać potrzebę jej słuchania. I tu już jest niezbędna edukacja. Nie zamierzam teraz wypowiadać się na temat pomorskich instytucji kultury. One po prostu i na szczęście są, działają. Jest także wiele innych inicjatyw mniej lub bardziej godnych uwagi. Czy jest to jednak właściwa edukacja? Jak to wygląda w szkole, obok szkoły, w domu, w mediach, których rola w edukacji kulturalnej jest ogromna? Pójdźmy dalej – jeśli edukacja kulturalna istnieje, to w jaki sposób jest prowadzona? Zachęca czy raczej zniechęca? Czy potrafimy mówić o kulturze w sposób jasny? Czy oceniamy – o ile w ogóle oceniamy – wydarzenia kulturalne w sposób zrozumiały i co ważne kompetentny? Od tego trzeba zacząć. To oczywiście gdzieś jest, funkcjonuje, ale czasem wydaje mi się, że kiedyś funkcjonowało lepiej. Niektórzy twierdzą, że żyjemy w miejscu, które z racji swojej historii i położenia, zasługuje na wyższy niż można zaobserwować poziom świadomości kulturalnej. Można to zmienić właśnie poprzez edukację. Prawidłowo prowadzona wytworzy z jednej strony potrzebę uczestnictwa w kulturze z czasem coraz większego formatu, z drugiej zaś potrzebę jej tworzenia. końca może takim samym jak gwóźdź czy ziemniaki, ale jednak towarem; a skoro jest to towar, to musi być również podaż i popyt.

Brzmi to obrazoburczo? Niekoniecznie. Kiedyś w muzyce był popyt na symfonie, kompozytorzy tworzyli i wydawali je tuzinami. Większości nazwisk ani utworów nikt już nie pamięta. Mamy jednak dzięki temu popytowi symfonie Mozarta czy Beethovena. Krótko mówiąc, dzieła te wytrzymały próbę czasu. Weszły do tzw. kanonu, stały się tradycją. Tak jest w każdej dziedzinie szeroko rozumianej kultury – bez jej wartościowania i podziałów na mniej lub bardziej elitarną.

Różnica miedzy typowym towarem a kulturą jednak istnieje. Ten pierwszy wystarczy wypromować, zrobić dobrą kampanię reklamową i mniej lub bardziej potrzebny nam przedmiot trafia do naszych rąk. Często zresztą jest to wytwór współczesnej kultury. Dziś masowej, a jutro być może elitarnej. To już jednak kwestia smaku, oceny fachowców, ponadczasowości właśnie i w ogóle temat do osobnych rozważań. Co jednak zrobić z Beethovenem? Żeby słuchać jego muzyki trzeba po pierwsze wiedzieć, że istnieje, a po drugie odczuwać potrzebę jej słuchania. I tu już jest niezbędna edukacja. Nie zamierzam teraz wypowiadać się na temat pomorskich instytucji kultury. One po prostu i na szczęście są, działają. Jest także wiele innych inicjatyw mniej lub bardziej godnych uwagi. Czy jest to jednak właściwa edukacja? Jak to wygląda w szkole, obok szkoły, w domu, w mediach, których rola w edukacji kulturalnej jest ogromna? Pójdźmy dalej – jeśli edukacja kulturalna istnieje, to w jaki sposób jest prowadzona? Zachęca czy raczej zniechęca? Czy potrafimy mówić o kulturze w sposób jasny? Czy oceniamy – o ile w ogóle oceniamy – wydarzenia kulturalne w sposób zrozumiały i co ważne kompetentny? Od tego trzeba zacząć. To oczywiście gdzieś jest, funkcjonuje, ale czasem wydaje mi się, że kiedyś funkcjonowało lepiej. Niektórzy twierdzą, że żyjemy w miejscu, które z racji swojej historii i położenia, zasługuje na wyższy niż można zaobserwować poziom świadomości kulturalnej. Można to zmienić właśnie poprzez edukację. Prawidłowo prowadzona wytworzy z jednej strony potrzebę uczestnictwa w kulturze z czasem coraz większego formatu, z drugiej zaś potrzebę jej tworzenia.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Prowincjonalny obskurantyzm

Szczerze mówiąc, nie bardzo wierzę w skuteczność jakichkolwiek działań, które miałyby przyczynić się do „podwyższenia poziomu kultury”. Kultura regionu jest taka, jacy są jego mieszkańcy. A mieszkańcy Gdańska (bo o nich mogę powiedzieć najwięcej) są w przygniatającej większości konserwatywni i pruderyjni, hołdują gustom mieszczańskim (czy wręcz drobnomieszczańskim) w najgorszym tego pojęcia znaczeniu.

Od kiedy pamiętam, panuje w Gdańsku duch prowincjonalnego obskurantyzmu, ignorancji, nietolerancji, zawiści wobec osób utalentowanych, wyrastających ponad bezpieczną przeciętność i nijakość. To naprawdę nie przypadek, że nie zagrzał tu sobie miejsca żaden z artystów, którzy mieli do powiedzenia coś interesującego. Wszyscy oni zostali z Gdańska przepędzeni na cztery wiatry. I nie myślę tu bynajmniej o Macieju Nowaku, który – choć także wygnany przez świętoszkowatych stróżów obyczajności – uczynił z Teatru Wybrzeże stajnię grafomanów. Mam na myśli przede wszystkim tandem Tomaszuk-Słobodzianek czy szefową Łaźni, ale także innych, którzy z powodu banicji mogą mówić o złamanej karierze.

W warunkach powszechnej ciemnoty, złośliwości i niezrozumienia dla jakichkolwiek działań artystycznych niezgodnych z oczekiwaniami zadowolonej z siebie kołtunerii, kultura rozwijać się po prostu nie może. Jeśli mimo to miałbym proponować jakieś środki zaradcze, to stawiałbym głównie na edukację młodego pokolenia. Tylko młodzi mogą w przyszłości odświeżyć intelektualny klimat naszego regionu (jeżeli oczywiście nie wyjadą za chlebem do Irlandii czy choćby do Warszawy). Młodzież powinna mieć możliwość regularnego (raz, dwa razy w tygodniu) kontaktu z artystami, ludźmi kultury i nauki – we własnej szkole. Należałoby zorganizować akcję wykładów, konwersatoriów i spotkań z artystami dla uczniów wszystkich szkół ponadpodstawowych. Prelegent miałby do „objechania” rocznie kilkadziesiąt szkół, a każda szkoła gościłaby w tym okresie kilkudziesięciu prelegentów – pisarzy, malarzy, aktorów, reżyserów, muzyków, tancerzy, dziennikarzy, krytyków sztuki, wykładowców akademickich. Oczywiście prelegentom trzeba by przyzwoicie płacić, bo idea bezinteresownej pracy u podstaw jakiś czas temu wyszła z mody; I jest to niestety najsłabszy punkt tej koncepcji, ponieważ nie mam pojęcia, skąd wziąć na to fundusze. Z pewnością byłoby jednak dobrze, gdyby wiedzę o tym, czym jest i czym może być sztuka, przekazywały młodzieży osoby kompetentne i otwarte na nowe doświadczenia, a nie sklerotyczna polonistka, która nie chodzi już nawet do kina (o teatrach i galeriach nie wspominając), bo co to teraz, panie, za filmy.

Warto by również zatroszczyć się o znaczące zwiększenie ilości „występów gościnnych” w regionie: koncertów, przedstawień teatralnych i operowych, wystaw. Chodzi o artystów z najwyższej światowej półki, a nie o warszawskich chałturników. Gdyby trójmiejska publiczność teatralna miała okazję – przynajmniej raz w miesiącu – oglądać spektakle, którymi żyje Europa, może zrewidowałaby wreszcie swoją anachroniczną wizję teatru. A i miejscowi artyści mogliby się sporo nauczyć. Wymagałoby to jednak ogromnych pieniędzy, co każe umieścić podobne projekty w sferze pobożnych życzeń.

Inne pomysły, które przychodzą mi do głowy w związku z misją ratowania kultury na Pomorzu, również niestety wiążą się z pieniędzmi. To truizm, ale nie zaszkodzi powtórzyć: kultura rozwija się tylko tam, gdzie znajduje bezinteresownych mecenasów. Takich, którym nie musi służyć i którzy nie wymagają od niej szybkich ani wymiernych zysków. Należałoby poważnie pomyśleć o stworzeniu systemu grantów i stypendiów dla najzdolniejszych twórców kultury, tak żeby mogli i chcieli właśnie u nas realizować swoje idee. Pozwoliłoby to zarówno honorować artystów uznanych, jak i wyławiać nowe talenty.

Polityka kulturalna naszego regionu powinna zmierzać do tego, żeby tworzyć komfortowe warunki rozwoju artystom miejscowym i przyciągać twórców z Polski czy ze świata. Najskuteczniejszym na to sposobem jest oczywiście zapewnienie atrakcyjnych warunków finansowych. Nie oszukujmy się – Trójmiasto nie jest mekką artystów, nie oferuje im sprzyjających „klimatów” twórczych, inspirującej atmosfery, środowiska ciekawych indywidualności, wśród których można by się rozwijać. Jeśli chcemy, żeby osiedlali się u nas ludzie wybitni, to musimy ich kupić. Za gotówkę. Innych walorów nie posiadamy.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Od „kulturalnej turystyki” do „turystyki kulturalnej”

Jeszcze kilkanaście lat temu pojęcie „turystyki kulturalnej” kojarzyło się nam co najwyżej z japońskimi turystami w Luwrze, czy europejską śmietanką towarzyską na Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth. Nas to nie dotyczyło, bo nie mielibyśmy gdzie takich osób ugościć, czym nakarmić ani do snu muzyką ukoić. Ale przede wszystkim nie wierzyliśmy, że kiedykolwiek do nas przyjadą, żeby słuchać Davida Gilmoura czy oglądać Szekspira; a jednak powoli zaczynają. W ostatnich latach wiele się zmieniło, również w mentalności społecznej, a zrozumienie, iż turystyka jest ważną dziedziną gospodarki, zwłaszcza w naszym regionie, wydaje się powszechne. Inna rzecz, że te gwałtowne zmiany mentalności wymusiła szybko zmieniająca się rzeczywistość, za którą na szczęście udaje się nam nadążyć. Wszystko to dotyczy również roli kultury i jej produktów w rozwoju ruchu turystycznego. Choć daleko nam jeszcze do roli prawdziwego europejskiego ośrodka „turystyki kulturalnej”, to „kulturalna turystyka” udaje się nam coraz lepiej (i taka właśnie powinna być kolejność). Różnica tylko pozornie leży w składni.

Nazywaliśmy ich pogardliwie „stonką”

Przypomnijmy sobie letnie miesiące w Trójmieście w latach 70 i80 ubiegłego stulecia. Zapchane plaże, komunikacja i lokale, puste półki w sklepach, watahy pijaków i kieszonkowców, niebezpieczne ulice, parki i parkingi. I w tym wszystkim – już wtedy – setki tysięcy turystów, też przechodzących gehennę, byle łyknąć jodu, zwiedzić zabytki i pójść do Opery Leśnej. Nazywaliśmy ich pogardliwie „stonką” i uważaliśmy za dopust Boży. Co z tego, że zostawiali swoje pieniądze, skoro wykupywali „nasze” towary? Kto zatem mógł – ze stałych mieszkańców – wyjeżdżał latem z Trójmiasta, zwłaszcza, iż pod względem kulturalnym zamieniało się ono w pustynię, nie mając przybyszom do zaoferowania prawie niczego poza Operą Leśną i off-ową sceną muzyczną.

Trzeba było lat gospodarki rynkowej, by zmienić to społeczne nastawienie, a przecież ciągle jest jeszcze wiele do zrobienia, zarówno w kwestii jakości usług, jak i przede wszystkim bazy, wciąż zbyt małej, o zbyt niskim standardzie, zbyt sezonowej, więc tymczasowej i tandetnej. Na szczęście wiele się w tej dziedzinie dzieje, powstaje wiele nowych hoteli i restauracji, a skala tych inwestycji sprawia, iż na naszych oczach zaczyna się przekształcać centrum Gdańska i Sopotu. Ale wszystko to razem – baza turystyczna, a także mentalność gospodarzy i ich nastawienie do gości – składa się na to, co nazwałem „kulturalną turystyką”, a zatem „normalną” turystyką na wysokim poziomie.

Prawdziwa „turystyka kulturalna” to poziom jeszcze wyższy. Turystykę kulturalną uprawiają na ogół ludzie zamożni i dysponujący wolnym czasem, wierni swemu powołaniu czy pasji, a nie modom; gotowi zatem – jeśli znajdą powód – wyruszyć w podróż w dowolnym czasie i do dowolnego miejsca. Przyjadą więc także w listopadzie albo w marcu, gdyż będą poszukiwali czegoś więcej niż tylko dobrej pogody i wygodnego hotelu. Ma to szczególne znaczenie dla takich regionów, jak Trójmiasto i Wybrzeże, gdzie ruch turystyczny cechuje się szczególną sezonowością (w przeciwieństwie do Warszawy i Krakowa, by pozostać na polskim gruncie).

Krótki sezon kąpieli morskich

Niestety, nic na to nie poradzimy. W tej dziedzinie warunki dyktuje klimat (w ostatnich latach łaskawszy), a wszelkie poważniejsze wahania pogodowe przekładają się bezpośrednio na liczbę turystów. Krótki bałtycki sezon kąpieli morskich trwa 6-8 tygodni, sezon wycieczkowy 16-18. Przez resztę roku nadmorskie plaże spowija mgła, a pokoje hotelowe kurz. Aż 76% przyjazdów długookresowych przypadało na okres letni (2005 r.) i jest to zdecydowanie najwyższy wskaźnik w kraju. Drugie na liście województw – zachodniopomorskie ma wskaźnik 68%. Skoro jednak aż 31 % procent przyjazdów do Warszawy ma miejsce jesienią, to widać jakie mamy jeszcze w tym względzie rezerwy.

Skuteczne przedłużenie sezonu jest zatem dla branży turystycznej sprawą najwyższej wagi, oznacza szybszy zwrot kapitału i możliwość poczynienia większych inwestycji, które są niezbędne, jeżeli chcemy uczynić z Trójmiasta (i całego regionu) już nie tylko „letnią stolicę Polski”, ale ośrodek kongresowo-kulturalny tętniący życiem przez cały rok. Różnica między obecną „turystyką sezonową” na Wybrzeżu, a przedstawioną wyżej wizją jest również taka, iż obecny ruch turystyczny generują głównie przyjazdy krajowe, a projektowany ruch całoroczny – zagraniczne. Tymczasem Wybrzeże jest wciąż jeszcze „polską Riwierą” głównie dla samych Polaków, co skądinąd dobrze świadczy o naszym przywiązaniu do tradycji. W przyjazdach krajowych jesteśmy na trzecim miejscu w kraju (mazowieckie – 5,8 mln, małopolskie – 3,8 mln, pomorskie – 3,2 mln w roku 2005 r.), a na pierwszym w przyjazdach długookresowych (ex aequo z woj. mazowieckim) – 1,9 mln.

Z ruchem zagranicznym sprawa wygląda zdecydowanie gorzej. W 2005 roku 0,9 mln turystów obcokrajowców odwiedziło Pomorze, dając nam dopiero 9 miejsce w kraju (czołówka to: mazowieckie – 3,4 mln, wielkopolskie – 1,6 mln, małopolskie – 1,5 mln). Inaczej wyglądają przyjazdy w celu ściśle turystycznym – aż 53%. Wskaźnik ten daje nam drugie miejsce po Małopolsce (57%). Podobny wskaźnik (turystyka i wypoczynek jako cel podróży) dla turystów krajowych wynosi 72% i jest zdecydowanie najwyższy w kraju (zachodniopomorskie ma 64%, a warmińsko-mazurskie 63%).

Naprawdę jesteśmy „polską Riwierą”

Analiza podanych wyżej danych jest jasna – jesteśmy bardzo atrakcyjni, jednak przede wszystkim dla naszych rodaków i przede wszystkim w sezonie letnim. Potwierdzają to szczegółowe badania mówiące o preferencjach turystów odwiedzających Pomorze w roku 2005.

Wyniki badań CBOS z 2005 roku wydają się wskazywać na bardzo duży, ukryty w naszym regionie potencjał. Większość gości poszukuje wypoczynku i rekreacji – to oni przesądzają o sezonowym charakterze ruchu na Pomorzu. Jednak aż 43,8% deklaruje chęć zwiedzania zabytków, 11,1% udział w imprezie kulturalnej, bądź sportowej (3,1%). Daje to łącznie aż 58% udział „celów kulturalnych”.

Rysunek 1. Cele wizyt turystów w województwie pomorskim

Uwaga: Odsetki nie sumują się do 100, ponieważ respondenci mogli wskazać na więcej niż jeden cel swojej wizyty. Źródło: Centrum Badania Opinii Społecznej, „Struktura ruchu turystycznego w województwie pomorskim. Raport z badań”, Warszawa 2005.

Oczywiście, podane wyżej liczby nie sumują się do 100%, ale też turyści (zwłaszcza długookresowi) rzadko poświęcają się wyłącznie jednemu zajęciu. Częściej jest tak, że w sobotę się bawią, w niedzielę zwiedzają, w poniedziałek leżą na plaży, a we wtorek idą na zakupy i tańce. Coraz częściej wybierają się też na koncert, spektakl, wernisaż, happening uliczny, pokaz sztucznych ogni, czy cokolwiek jeszcze zaoferuje im gorące lato. Często będzie to bezpłatna masowa impreza plenerowa, kiedy indziej koncert gwiazdy z kosztownymi biletami. Spektrum jest i powinno być szerokie.

Zmieniły się także oczekiwania gości. Przyjeżdżają na dłużej, są bogatsi, lepiej znają europejskie standardy. Wśród oczywistych oczekiwań są atrakcje kulturalne – zabytki, muzea, sale wystawowe i koncertowe, kina. W latach 70 i 80 jedyna wówczas sopocka scena dramatyczna – Teatr Kameralny na Monte Cassino bywał latem zamykany, a zespół szedł na urlop. Dziś ten sam teatr ma najlepszą oglądalność w Trójmieście (80%, latem nawet więcej), mimo konkurencji Teatru Atelier (również komplety) i scen alternatywnych.

Pojawiła się także zupełnie nowa kategoria gości. Przypływają do Gdańska i Gdyni na wielkich wycieczkowcach. Czasem zostają w porcie tylko na dobę, czasem nieco dłużej. Jadą do Malborka i Gdańska, robią na miejscu zakupy. W Sankt Petersburgu, który jest portem docelowym, cumują nawet pięć dni. Można ich u nas zatrzymać na dłużej, ale trzeba zbudować wszechstronną ofertę.

Jeszcze inni goście przylatują tanimi liniami z Wielkiej Brytanii (co pół godziny z tamtejszych lotnisk startuje rejsowy samolot do Polski!). Ich celem jest „czysty” wypoczynek, czasem nie wiedzą nawet, dokąd jadą, gdyż skusiła ich niska cena biletu i agresywna reklama. Również oni są do zagospodarowania, jeśli znajdą w naszym regionie źródło satysfakcji bądź fascynacji. Jeśli będą chcieli zostać na dłużej, a najlepiej – wrócić.

Z czym do gościa?

Co tym wszystkim gościom oferuje Trójmiasto i Pomorze w dziedzinie kultury? Gama imprez jest bogata i różnorodna, choć niestety – z wyraźnie „letnią” (jak w każdej kwestii) dominantą. Między czerwcem a wrześniem odbywają się: Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych „R@port”, festiwal „Dwa Teatry”, Festiwal Dobrego Humoru, Festiwal Gwiazd, FETA, Festiwal Muzyki Gospel, Festiwal Szekspirowski, Open’er Festiwal, „Zdarzenia”, Festiwal Polskich Filmów Fabularnych, Yach Film Festiwal, a także sopockie festiwale muzyczne w Operze Leśnej (trzy edycje w 2006 roku). To tylko największe i wyłącznie cykliczne imprezy, usytuowane głównie w Trójmieście, choć także w Tczewie i Osieku.

Wszystkie te imprezy zdobywają sobie stale rosnącą publiczność. Koncert Davida Gilmoura „Przestrzeń Wolności” przyciągnął 50 tys. widzów (rok wcześniej Jean Michel Jarre – 120 tys.). Heineken Open’er Festival zgromadził ok. 40 tys. fanów muzyki. Trzy imprezy ulokowane w Operze Leśnej – Sopot Festiwal, Festiwal Jedynki i Festiwal Top Trendy zgromadziły łącznie ponad 30 tys. widzów. Doliczając inne koncerty minionego już sezonu, Opera Leśna miała w 2006 roku 70 270 widzów. To więcej niż wszystkie teatry gdańskie razem wzięte w ciągu całego roku! A przecież widownię rzędu kilku tysięcy widzów mają także liczne z wyżej wymienionych festiwali.

Te liczby robią wrażenie i każą poważnie przemyśleć tendencję do organizacji, a przede wszystkim udziału w wielkich imprezach, koncertach i widowiskach masowych, wymagających odpowiednich sal, sprzętu i marketingu. Dochodzimy do sytuacji, gdy nie opłaca się organizować wielkich widowisk, jeśli nie ma dla nich odpowiednio dużej widowni. Tymczasem nie ma jej tylko fizycznie (poza Operą Leśną latem), gdyż chętni by się znaleźli i to przez cały rok. Podobnie jest z rosnącą liczbą turystów w naszych muzeach, które także wymagają rozbudowy. Wszelkie rekordy w tym względzie bije Muzeum Zamkowe w Malborku, które w 2005 roku odwiedziło 464 411 gości (niestety, głównie między majem a sierpniem). Dla porównania dodajmy, iż Zamek Królewski w Warszawie zwiedziło 541 412 turystów, a Zamek Królewski na Wawelu – 1 032 932 gości z kraju i zagranicy.

Gdańskie Muzeum Narodowe (z oddziałami) odwiedziło 152 704 gości (to więcej niż Muzeum Narodowe w Warszawie – 130 000), Centralne Muzeum Morskie – 67 539, Muzeum Historyczne Miasta Gdańska – 70 423. Oczywiście, nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć, ilu z uczestników masowych letnich koncertów czy spektakli teatralnych to widzowie miejscowi, ilu zaś stanowią przybysze z kraju i zagranicy. Nie ma natomiast dyskusji co do faktu, iż atrakcyjne imprezy kulturalne przyciągają turystów „dodatkowych”, bądź zatrzymują na miejscu tych, którzy przyjechali z innych powodów.

Przyjmijmy Europejczyków za ich pieniądze

Ta oferta musi jednak rosnąć, zwłaszcza, że wciąż jeszcze nie wykorzystujemy całego naszego potencjału. Myślę zarówno o wzroście inwestycji, jak i wewnętrznym bogactwie oferty kulturalnej, która może wyrosnąć tylko na glebie bogatego i barwnego środowiska. Przede wszystkim jednak potrzebujemy nowych sal i budynków (nie mówiąc już o hotelach, pensjonatach, restauracjach itd., gdyż to oczywiste), które pomieściłyby masową publiczność – zarówno na komercyjnych koncertach, jak i branżowych kongresach, a nawet imprezach sportowych rangi mistrzowskiej. Rolę takiego centrum zaczyna już pełnić Filharmonia Bałtycka na Ołowiance. Potrzebne są także inwestycje w muzeach, tak przepełnionych, że znaczna część cennych zbiorów nie jest eksponowana, a także kreacja nowych „produktów” muzealnych, odpowiednich dla ducha czasu, a bazujących na wciąż nie dość znanych walorach naszych zabytków i przyrody.

Wśród takich projektów, nie zawsze dedykowanych turystyce, ale pośrednio bardzo dla niej ważnych, na pierwszym miejscu stawiam Europejskie Centrum Solidarności, zawierające muzeum, salę widowiskową, archiwum, w najbliższym sąsiedztwie Trzech Krzyży. Znaczną atrakcją turystyczną stać się powinien budowany według projektu Renato Rizziego Gdański Teatr Szekspirowski. Przy okazji Gdańsk wzbogaci się o kolejne duże sale, nadające się zarówno do celów teatralnych, jak i kongresowych. W Gdyni taki charakter zyskać powinien rozbudowany Teatr Muzyczny. Planowana jest także rozbudowa Muzeum Narodowego (w rejonie ulicy Kocurki) na zbiory sztuki współczesnej, a także dwie inwestycje Muzeum Archeologicznego – skansen archeologiczny Zamczysko i spichlerz „Błękitny Lew” (już na ukończeniu). Obok otwartego już przez miasto w budynku Katowni -Muzeum Bursztynu, a także planowanego udostępnienia turystom unikatowej twierdzy Wisłoujście, powinno to znacząco poszerzyć muzealną ofertę Gdańska.

Ciekawe projekty są także realizowane na terenie województwa. Myślę tu szczególnie o „Krainie w Kratę” – rekonstrukcji szychulcowej Zagrody Albrechta w Swołowie k. Słupska i o Muzeum Tradycji Szlacheckiej – Ośrodku Kontaktów z Polonią (w organizacji) w Waplewie (powiat Sztum). Znajdujący się tam pałac Sierakowskich wraz z parkiem (miejsce historyczne i zasłużone dla polskiej tradycji) został niedawno przejęty przez gdańskie Muzeum Narodowe.

Większość z tych projektów znajduje się w Regionalnym Programie Operacyjnym, ma zatem ogromne szanse na znaczące finansowanie z funduszy unijnych. Tylko od nas zależy, czy będziemy umieli tak urządzić nasze miasta – za europejskie pieniądze – by Europejczycy chcieli do nas przyjeżdżać i zostawać na dłużej.

Kultura i turystyka w Regionalnym Programie Operacyjnym

Realizacja Narodowego Planu Rozwoju na poziomie regionalnym dokonywać się będzie poprzez między innymi tzw. Regionalne Programy Operacyjne. Przyjęto założenie, że działania podejmowane w szesnastu Strategiach Regionalnych mają doprowadzić do poprawy konkurencyjności gospodarczej województw. Z przyjętej metodologii tego dokumentu wynika, że kultura nie ma własnego odrębnego programu operacyjnego. Województwa same mogą uznać za ważne dla swojego rozwoju wykorzystanie działań w zakresie kultury i ująć je w osiach priorytetowych, opracowywanych przez siebie Regionalnych Programów Operacyjnych. Tak stało się w przypadku województwa pomorskiego.

Priorytety ujęte w Regionalnych Programach Operacyjnych mogą dotyczyć m.in. działań związanych z „utrzymaniem i ochroną dziedzictwa kulturowego o znaczeniu regionalnym i zwiększeniem dostępności do kultury”. Głównym celem opracowania Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Pomorskiego na lata 2007-2013 jest realizacja przedsięwzięć prorozwojowych, przyczyniających się do zmniejszenia różnic ekonomicznych i społecznych w obrębie regionu.

Po dokonaniu głębokiej analizy zasobów dziedzictwa kulturowego naszego regionu, dzięki której zdiagnozowane zostały ich mocne i słabe strony, stwierdzono, iż konieczne jest podjęcie działań wykorzystujących potencjał kultury poprzez zmniejszenie dysproporcji w dostępie do kultury, radykalną poprawę podstawowej infrastruktury kultury i stanu zabytków, zwiększenie atrakcyjności regionu dla turystów, mieszkańców i inwestorów, zwiększenie udziału kultury w PKB oraz stworzenie markowych produktów turystyki kulturowej.

Mocnymi stronami naszego województwa są między innymi różnorodność kulturowa (złożona historia regionu, współtworząca dzieje Europy), wysokie walory i atrakcyjność środowiska kulturowo-przyrodniczego dla gospodarki, rekreacji i mieszkańców oraz wzrost zainteresowania właścicieli obiektów zabytkowych ochroną i pracami konserwatorskimi.

Niestety często zły stan techniczny obiektów zabytkowych o wartościach kulturowych, ich niszczenie, niedostateczna promocja zasobów i znaczenia walorów środowiska kulturowego, a także nieharmonijne zagospodarowanie obszarów oraz brak środków finansowych na modernizację obiektów zabytkowych i kulturalnych, nie pozwalają na pełny rozwój regionu.

Władze województwa nie uciekły od odpowiedzialności za dziedzictwo kulturowe – chcą inwestować w powszechność dostępu do kultury, stworzyć ramy rozwoju zarówno dla kultury regionalnej, jak i lokalnej – utwierdzającej poczucie tożsamości ludzi w miejscu ich zamieszkania – a także zabezpieczać i rozwijać dostęp do dóbr kultury oraz jej upowszechnianie.

Samorząd Województwa Pomorskiego w celu ratowania wielokulturowej tożsamości historycznej regionu oraz zachowania lokalnych odrębności kulturowych, przy jednoczesnym wykorzystaniu zasobów dziedzictwa kulturowego jako ważnego elementu rozwoju gospodarczego i turystycznego, włączył do Strategii Rozwoju Województwa Pomorskiego ochronę dziedzictwa kulturowego. Uznał, że konieczne jest podjęcie działań sprzyjających odnowie niektórych obszarów miejskich poprzez rewitalizację terenów zdegradowanych (powojskowych, poprzemysłowych, portowych), jak i inicjatywy wiążące się z kształtowaniem przestrzeni w centrach miast oraz przestrzeni o charakterystycznej zabudowie (obiekty o wartości historycznej).

Ponieważ jednym z najważniejszych czynników konkurencyjności naszego województwa jest jego duże zróżnicowanie i bogactwo kulturowe, region nasz ma ogromny potencjał turystyczny. Dlatego też w RPO wydzielono oś priorytetową związaną z zachowaniem i ochroną zasobów naturalnych i dziedzictwem kulturowym celem podniesienia potencjału turystycznego – Oś Priorytetowa 6. Turystyka i Dziedzictwo Kulturowe.

Dziedzictwo kulturowe regionu pełni bardzo istotną funkcję w życiu społecznym, integrując i budując poczucie tożsamości regionalnej i narodowej, a także jest uniwersalnym instrumentem rozwijania współpracy międzyregionalnej oraz międzynarodowej, prowadzącej do kształtowania wspólnej, europejskiej tożsamości kulturowej i społecznej. Projekty realizowane w ramach tej osi przyczynić się mają do rozwoju publicznej infrastruktury turystycznej, wykreowania i promocji regionalnych marek turystycznych, kulturowych. Mają wpływać także na rewaloryzację i modernizację obiektów dziedzictwa kulturowego na obszarach o istotnym znaczeniu dla kultury i tożsamości regionu oraz na rozwój i poprawę jakości usług instytucji kultury, wpływając na wzbogacenie ich oferty.

Przedsięwzięcia te przyczynią się do rozwoju konkurencyjnej gospodarki turystycznej oraz kreowania atrakcyjnego wizerunku regionu. Zasoby dziedzictwa kulturowego tworzą ogromne i wciąż słabo wykorzystane możliwości rozwojowe. Rozwój oferty turystycznej i kulturalnej przyczyni się w sposób znaczny do rozwoju społeczno-gospodarczego regionu. Ponadto należy wspomnieć, iż w ramach Osi Priorytetowej 3. Funkcje Miejskie i Metropolitalne istnieje również możliwość realizacji dużych przedsięwzięć, które służyć mają kreowaniu dobrego wizerunku, tworzeniu miejsc przyjaznych inwestorom i turystom poprzez rewitalizację terenów zdegradowanych. Kształtowana będzie również przestrzeń o charakterystycznej zabudowie (obiekty o wartości historycznej). W ramach tej Osi wydzielone zostały tematy kluczowe. Realizowane w ramach tych tematów projekty dotyczyć będą zmiany funkcji wykorzystania terenu, rozbudowy i modernizacji infrastruktury. Będzie to kompleksowa rewitalizacja terenów poprzez zmianę przeważającej dotychczas funkcji przemysłowej, portowej czy wojskowej w większości na kulturalną i turystyczną. Będzie to kompleksowe wsparcie, mające na celu budowę infrastruktury m.in. drogowej wokół tych obiektów, służącej poprawie dostępności do nich. Celem tych działań będzie ożywienie gospodarcze i społeczne, a także zwiększenie potencjału turystycznego i kulturalnego. Projekty te przyczynią się do podniesienia jakości i atrakcyjności obszarów miejskich i zwiększenia aktywności mieszkańców. Natomiast temat kluczowy dotyczący inwestycji zwiększających potencjał rozwojowy miast ujmuje przedsięwzięcia przyczyniające się do rozwoju funkcji kulturalnych, turystycznych i rekreacyjnych o charakterze metropolitalnym i ponadlokalnym.

Jak widać władze województwa przywiązują ogromną wagę do tego, by z mapy naszego regionu zniknęły białe plamy kulturalne. Miejsca i dzielnice nie kojarzone do tej pory z kulturą bądź nie będące siedzibami instytucji kulturalnych i tym samym omijane przez turystów mają ożyć, stać się centrami rozwoju. RPO zawiera także założenia, dzięki którym dziedzictwu kulturalnemu regionu mają zostać przywrócone tematy, dotychczas pomijane bądź zaniedbane. Wszystko to ma składać się na zrównoważony rozwój kulturalny województwa pomorskiego.

Oprac. Renata Wierzchołowska (DKST UM WP)

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Co chcemy zmieniać na co?

W projektowaniu działania w kulturze warto odwoływać się do myślenia antropologicznego, posługiwać narzędziami właściwymi antropologii kultury. Co to znaczy i do czego może się przydać?

Rozpoznanie antropologiczne zajmuje się badaniem wszelkiej ludzkiej, kulturowej aktywności, a więc nie tylko przejawów tzw. „kultury wysokiej”. Z czego innego wyrasta działanie animacyjne, jeśli nie z trafnego rozpoznania wzoru kultury – w szczególności społeczności lokalnej, jej kapitału, mocnych stron, ale i ograniczeń, obszarów możliwej i pożądanej przez tę społeczność zmiany? Przy projektach realizowanych przez nas, naszych współpracowników czy studentów pojawia się – jako jedno z wielu – zawsze to samo pytanie: skąd wiemy, że zmiana wywołana przez działanie (takie jak projekt kulturalny czy kulturalno-społeczny, akcja edukacyjna czy edukacyjno-artystyczna) będzie zmianą „właściwą”, społecznie użyteczną, potrzebną – przede wszystkim w doświadczeniu uczestników takich działań. Co chcemy zmieniać na co? Tutaj odwołujemy się właśnie do rozpoznania antropologicznego – w pewnym sensie jest ono zawsze afirmatywne; wszędzie tam, gdzie istnieje jakaś kulturowa rzeczywistość – ma ona swoje wewnętrzne reguły, choć nie zawsze są one oczywiste i czytelne. Zawsze istnieją społeczne więzi, hierarchia wartości, role społeczne i związane z nimi zadania oraz typy aktywności.

Nie jest oczywiście tak, że para – antropologia – animacja jest receptą na wszystko, a strategia: rozpoznajemy, to co pozytywne (przez badanie) – wzmacniamy to co pozytywne (przez działanie), jest genialnie prostym rozwiązaniem wszystkich trudnych kwestii społecznych.

Z pewnością dotyczy to jednak pewnego bardzo ważnego obszaru, a centralne dla niego pojęcie powtarza się w programach, projektach, strategiach, konkursach. Chodzi tutaj o obszary tzw. wykluczenia społecznego – to jak przeciwdziałać ich powstawaniu, czy też ograniczać te już istniejące. „Działanie dotyczy: 1) wsparcia osób zagrożonych wykluczeniem społecznym w zakresie integracji zawodowej i społecznej 2)wspierania młodzieży zagrożonej wykluczeniem społecznym 3) rozwoju systemu przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu” – czytamy w dokumentach Europejskiego Funduszu Społecznego (a cytat ten przytaczam tutaj jako reprezentatywną próbkę swoistego języka).

Tutaj otwiera się pole do rozmowy: bo właśnie w tym momencie rozpoznania antropologiczne rozmijają się z rozpoznaniami „systemowymi”. Tam, gdzie bezrobocie jest – w świetle statystyk – wysokie często ludzka aktywność i zaradność jest niemała. Tam, gdzie mówimy o młodych bezrobotnych albo młodzieży zagrożonej wykluczeniem – mamy czasem do czynienia ze świadomie wybranym alternatywnym stylem życia, „syndromem pozytywnego niedostosowania”. Pozytywnego – bo realizowanego przez działanie, aktywne i skuteczne radzenie sobie z własnym życiem. Ci, którzy w języku strategii i programów rozwoju społecznego są określani jako „wykluczeni”, na ogół nie rozpoznają się w tym określeniu (to zresztą zrozumiałe – któż z nas z własnej woli przypiąłby sobie taką łatkę?).

Trudność polega na tym, żeby zaproponować takie działanie, które jest jednocześnie afirmujące, ale nie traci swojego systemowego charakteru. Rozpoznanie antropologiczne nie jest naiwne (Kopią w biedaszybach? To świadectwo wspaniałej zaradności! Dzieci nie chodzą do szkoły, bo zbierają zioła i leśne runo? Zostawmy to – to społeczność tradycyjna! Nie chodzisz do szkoły, ale grasz na gitarze i wydajesz płyty? Gratulujemy, szkoła nie jest ci potrzebna!). W myśleniu o działaniu animacyjnym wyrastającym z rozpoznań społecznych chodzi jednak o to, by wzmacniać to, co rzeczywiste – zdjąć odium kompromitacji i „gorszości” z działania, które jest skuteczną (choć swoistą) przedsiębiorczością, odwoływać się do faktycznych systemów wartości (jedną z nich w środowiskach „wykluczonych” jest praca, choć niekoniecznie „zatrudnienie”), doceniać działalność systematyczną (choć niesystemową).

Te rozpoznania mają charakter wstępny – wynikają z doświadczeń pracowników Instytutu Kultury Polskiej zaangażowanych w badania nad antropologią biedy i antropologią codzienności, a jednocześnie przekładających rezultaty swoich badań na projektowanie działań animacyjnych (tu antropologia staje się „nauką stosowaną”). Jesteśmy przekonani, że otwiera się tutaj pole ważnej rozmowy – nad zadaniami i zakresem działań społecznych i kulturalnych, nad redefinicją pojęcia „wykluczenia”. Dla nas – jest to jednocześnie początek projektu badawczego i działania nastawionego na społeczną zmianę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Miastotwórcza rola kultury

Miasto od zawsze cechowała różnorodność będąca warunkiem wszelkiej twórczości; było ono miejscem tworzenia i wymiany nowych idei, w miastach powstawały uniwersytety i rozwijała się nauka, budowano katedry, tworzono arcydzieła malarstwa i inne dobra kultury. Na czym więc polega dzisiaj kreatywna siła współczesnego miasta – metropolii, o której tak dużo się obecnie pisze? Być może właśnie na powrocie do źródeł miejskości, do okresu sprzed epoki industrialnej, która pokryła miasto dymem kominów fabrycznych i ogłuszyła hukiem maszyn, które przez jakiś czas były elementem kultury, inspirując zafascynowanych potęgą przemysłu.

Obecnie w metropoliach następuje szybki proces deindustrializacji i tak na przykład w Berlinie w ciągu siedmiu lat liczba miejsc pracy spadła o 60%, w Paryżu przez 30 lat zatrudnienie w przemyśle zmniejszyło się o 80%. Podobne zjawisko widoczne jest także w Warszawie, gdzie w latach 1971-2004 liczba pracujących w tym sektorze gospodarki zmniejszyła się o połowę. Liczne obiekty poprzemysłowe zagospodarowywane są na cele kulturalne. W Londynie New Tate Gallery zlokalizowano w dawnej elektrowni, Centrum Współczesnych Sztuk Plastycznych w Bordeaux umieszczono w dawnych składach wełny, Museum Van Hedendaagse Kunst w Antwerpii umieszczono w silosie zbożowym, a na kolekcję Friedricha Christiana Fricka zaadaptowano berliński Hamburger Bahnhof.

W epoce poprzemysłowej, kiedy gospodarkę napędza nie produkcja, ale informacja, poszukuje się nowej siły miastotwórczej decydującej o metropolitalnym rozwoju. Siłą tą staje się kultura i rozrywka. Jak pisze Stefan Kraumltke największym podsektorem gospodarczym Berlina są obecnie usługi kulturalne. Coraz większa liczebność i gospodarcza rola warstw wykształconych w społeczeństwie stwarza zapotrzebowanie na dobra kultury i wysokiej jakości rozrywkę, które z kolei przyciągają do metropolii ludzi o wysokich kwalifikacjach. Jeżeli miasto ma się rozwijać, nie wystarczą nowe miejsca pracy w najbardziej nawet zaawansowanych sektorach gospodarki. Niezbędne jest stworzenie klimatu twórczego środowiska, bez którego miejsca te nie powstaną.

Zapotrzebowanie na usługi kulturalne i rozrywkę ze strony klasy metropolitalnej, która zarówno mieszka w metropoliach jak i się między nimi przemieszcza, będąc najbardziej atrakcyjną częścią turystycznej publiczności, unifikująca rola mediów, a przede wszystkim telewizji, powodują globalizację oferty kulturalnej i rozrywkowej. Nic więc dziwnego, że wielkie międzynarodowe korporacje angażują się w różnego rodzaju przedsięwzięcia mające na celu rewitalizację przestrzeni metropolii. Służą one zarówno celom bezpośrednio reklamowym, jak i kształtowaniu wizerunku firmy.

Jednym z przykładów tego rodzaju działalności jest zaproponowany przez korporację Walta Disneya projekt renowacji New Amsterdam Theater przy 42 ulicy. Inicjatywa ta doprowadziła do zmiany planu zagospodarowania przestrzennego sąsiedniego obszaru, w skład którego wszedł Times Square. Dla Disneya kluczowa była obecność w sąsiedztwie siedziby innej korporacji – Sony, przyciągnęło to bowiem dalsze instytucje jak Madame Tussaud American Multi-Cinemas i MTV. W ten sposób wokół 42 ulicy powstał zespół instytucji, który stał się „mekką masowej rozrywki” i dużą atrakcją turystyczną Nowego Jorku.

Drugim, tym razem europejskim przykładem, jest Potsdamer Platz w Berlinie, pierwotnie obszar przed nieistniejąca już Bramą Poczdamską, a przed II wojną światową ożywiony fragment centrum i ważny węzeł miejskiego transportu. Tradycja tego miejsca miała niewątpliwie znaczenie dla sposobu jego zagospodarowania, o czym może świadczyć bezpośrednie odwołanie się do symboliki, w postaci „cytatów” z fragmentów zachowanych budynków wmontowanych we współczesne gmachy. Program realizowany w partnerstwie publiczno-prywatnym ustalony dla Placu Poczdamskiego przewidywał oprócz budowy budynków biurowych i mieszkaniowych program kulturalny, w którego realizację zaangażowały się takie wielkie międzynarodowe korporacje jak Daimler-Chrysler i Sony. Sony Center to miejski plac z restauracjami, kawiarniami, wielkim sklepem oferującym produkty koncernu, muzeum, kinem, fontanną i ogromnym ekranem wyświetlającym różnego rodzaju obrazy, w tym reklamowe. Po drugiej stronie Potsdamer Strasse znajduje się tzw. Daimler City, a w nim teatry i kina. W kompleksie tym, znacznie wykraczającym poza sam plac, pracuje ok. 8000 osób i przebywa codziennie ok. 80 000 gości.

Plac Poczdamski jest niewątpliwie najbardziej spektakularną realizacją urbanistyczną ostatnich lat, ale także inne miasta podejmują podobne działania, choć w znacznie mniejszej skali, np. Muzeum Guggenheima w Bilbao – górniczym mieście niewystępującym poprzednio na kulturalnej mapie Europy. O realizacji tej tak pisze Maria Gravari-Barbas: „…budowa Guggenheima w Bilbao i medialna maszyna, która jej towarzyszyła, pokazała bliskość (w rozumieniu projektu i wpływu na miasto) między przemysłem rozrywkowym i kulturalnym. Monumentalna architektura F. Gehry’ego, która gości dzieła fundacji, pomaga niewątpliwie w tworzeniu miejskiego spektaklu i zagospodarowaniu brzegów rzeki Nervion jako strefy rozrywki i kultury, której pierwszym zadaniem jest służyć międzynarodowemu rynkowi sztuki”. Inną strategią rewitalizacji miast jest fundowanie prestiżowych obiektów artystycznych, które podnoszą rangę ich sąsiedztwa. Przykładem tego typu działań jest MoCa (Musem of California Arts) w Los Angeles zaprojektowane przez Arata Izosaki, które pociągnęło za sobą rewitalizację części miasta.

W paryskiej dzielnicy Bercy w miejscu, w którym znajdowały się poprzednio składy wina, firma deweloperska powiązana z grupą bankową „Suez” zaadaptowała piwnice i teren na centrum handlowo-gastronomiczne. Przedsiębiorstwo zarządzające zadbało przy tym o to, aby działalność instalujących się tam firm skupiła się wokół czterech tematów: natury (sklepy ogrodnicze), kultury (księgarnie), przygody (agencje specjalizujące się w egzotycznych podróżach) i gastronomii (winoteki). Na całość, połączoną pasażem z biurowcem dewelopera, składa się jeszcze kino z 18 salami, w którym wyświetlane są zagraniczne filmy w oryginalnej wersji językowej. W centrum zastosowano tradycyjne materiały, a aranżacja przestrzeni na podobieństwo wioski stwarza wyjątkowy klimat przyciągający intelektualistów i bobos1 czyli burżuazyjną bohemę [1].

Metropolie i miasta konkurują w coraz większym stopniu jakością oferty kulturalnej i rozrywkowej przyciągającej nowych mieszkańców. W tym współzawodnictwie obok niekwestionowanych liderów, takich jak Paryż czy Londyn biorą także udział wschodzące metropolie Europy Środkowej: Praga i Berlin. To ostatnie miasto staje się od niedawna miejscem wydarzeń kulturalnych o światowej randze jak na przykład ekspozycja zbiorów MoMa (Museum of Modern Art) z Nowego Jorku, czy ostatnio kolekcji sztuki nowoczesnej Flicka.

Współzawodnictwo to polega także na angażowaniu do realizacji nowych budowli sławnych architektów, którzy pełnią w kulturze masowej taką samą rolę jak gwiazdy w kinie. Przyciągają publiczność. Pisał już o tym przed laty Georges Benko w swojej „Geografii Technopolii”. Gwiazda, podobnie jak w filmie, pełni rolę symbolu danego miejsca. Gwiazdą mogą być wielcy współcześni architekci: Ricardo Bofill pracujący w Montpellier, Norman Foster w Nimes, Jean Nouvel w Lyonie, Renzo Piano, Helmut Jahn czy Hans Kollhoff w Berlinie. Metropolie wytwarzają w ten sposób swoje obrazy, które następnie sprzedają na rynku inwestycji i turystyki.

Na przestrzeń ludyczną współczesnej metropolii składają się nie tylko unikatowe miejsca w służbie kultury, ale także centra handlu i rozrywki. Przestrzeń ludyczna współczesnych metropolii ma więc charakter synkretyczny. Wiąże ze sobą różne, zdawałoby się sprzeczne, wątki, prozaiczne zakupy, zurbanizowane przygody, okazjonalne rozrywki i odświętną kulturę.

Przypisy:

1 Termin bobos wprowadził do obiegu na łamach New York Timesa David Brooks. Według definicji Anne Kinkelin to osobnik czytający Fryderyka Beigbedera, ubierający się sklepach GAP, spożywający zdrową żywność, nienawidzący globalizacji, ale mający portfel wypchany akcjami i żonglujący paradoksami tak samo zręcznie, jak swoim palmtopami.

Skip to content