Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Nie wyczyn najważniejszy

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Piłkarze Realu Madryt i grupa znajomych grających w niewielkiej miejscowości Niestępowo pod Gdańskiem są takimi samymi sportowcami?

Adam Giersz: Jedni i drudzy są sportowcami w europejskim rozumieniu sportu. Sport jest wielowymiarowy. Piłkarze Realu uprawiają sport wyczynowo, dla osiągania najwyższych celów sportowych. Ci z Niestępowa głównie dla poprawy kondycji i podtrzymania więzi społecznych. Sport to wszelkie formy aktywności fizycznej, które prowadzą do podniesienia kondycji fizycznej, rozwoju stosunków społecznych oraz osiągania coraz lepszych wyników sportowych. Taką definicję wprowadziliśmy nowa ustawą o sporcie z 2010 r. Bo sport to nie tylko wyczyn – medale, punkty zdobywane na różnych poziomach współzawodnictwa; to także, a może przede wszystkim, jego funkcje społeczne i edukacyjne. To dlatego w Traktacie z Lizbony mamy art. 165 zobowiązujący instytucje unijne do wspierania sportu. Sport stał się jedną z polityk UE.

W brytyjskim systemie edukacyjnym sport jest ważnym instrumentem wychowania młodzieży, zwłaszcza w szkołach prywatnych. Nie jest przypadkiem, że 70% medalistów Igrzysk Olimpijskich w Londynie to absolwenci szkół prywatnych.

L.S. Przy okazji kolejnych rozmów o sporcie i roli sportu w Polsce dyskutuje się raczej o liczbie godzin WF-u w szkole, wynikach lub o liczbie medali na igrzyskach czy imprezach mistrzowskich. Pozostałe aspekty i wartości, jakie niesie sport, są pomijane.

A.G. To naturalne, że wielkie wydarzenia sportowe, jak Igrzyska Olimpijskie, mistrzostwa świata, budzą wielkie emocje i koncentrują uwagę mediów. Rola społeczna i edukacyjna sportu jest mniej spektakularna. Niemniej, coraz bardziej dostrzega się znaczenie sportu dla rozwoju osobistego człowieka, dla jego zdrowia czy też nabywania umiejętności i kompetencji nieformalnych, ważnych w radzeniu sobie na rynku pracy, a także jako ważne narzędzie edukacji młodych ludzi. Sport to lekcja życia – radzenia sobie ze stresem, umiejętności współpracy w warunkach rywalizacji, przestrzegania reguł gry, planowania celów i ich skutecznej realizacji, budowania poczucia własnej wartości.

W wymiarze społecznym sport wykorzystywany jest dla wzmacniania spójności społecznej na różnych poziomach i walki z wykluczeniem. W lokalnych środowiskach kluczową rolę winien pełnić klub sportowy. Miejsce regularnych spotkań ludzi z różnych środowisk, w różnym wieku, o różnym wykształceniu i zamożności, których łączy sport. Niestety, nasze kluby sportowe nastawione są głównie na wyczyn. Dofinansowanie ze środków publicznych związane jest z wynikiem sportowym. Samorządy terytorialne, które są głównym źródłem finansowania klubów, winny w większym stopniu uzależniać dotacje od uczestnictwa w działalności sportowej, mając na uwadze funkcje społeczne sportu.

W polskich szkołach są 4 godziny WF–u tygodniowo. Czyzatem problemem jest ilość, czy sposób,, w jaki się ten czas wykorzystuje?

A.G. Tak, 4 godziny obowiązkowego WF-u w szkole podstawowej i gimnazjum to dobry europejski poziom. Problem rzeczywiście tkwi w jakości. Zbyt często zajęcia prowadzone są w sposób mało atrakcyjny dla młodzieży, oparty na tradycyjnej gimnastyce przyrządowej. Dwie pierwsze godziny powinny być prowadzone w systemie klasowo-lekcyjnym, natomiast dwie pozostałe w formie sportowych zajęć pozalekcyjnych, zgodnych z zainteresowaniami uczniów. Uczeń powinien mieć możliwość wyboru sportu, który później będzie preferowaną formą aktywności sportowej w dorosłym życiu. Tak to wygląda w teorii. Niestety, praktyka jest najczęściej taka, że nauczyciele wolą robić zajęcia w normalnych godzinach, na korytarzach, żeby nie siedzieć za długo w szkole. Dodatkowo, na wsiach gimbus odjeżdża np. o 14 i nikt dłużej nie zostaje. Szkolne obiekty sportowe powinny tętnić życiem do późnych godzin popołudniowych. Tak jak w brytyjskim systemie edukacyjnym, gdzie sport jest ważnym instrumentem wychowania młodzieży, zwłaszcza w szkołach prywatnych. Nie jest przypadkiem, że 70% brytyjskich medalistów Igrzysk Olimpijskich w Londynie to absolwenci szkół prywatnych.

Ograniczanie WF-u do wyczynu i „robienia wyników” powoduje, że zatraca się wszystko inne, co sport niesie. Wychowanie poprzez sport jest doskonałym sposobem na ograniczenie wielu patologii. Mamy do dyspozycji doskonałe narzędzie, z którego nie chcemy korzystać.

L.S. Takie podejście pokazuje, że WF jest mało ważny, że nawet nauczycielom tego przedmiotu nie zależy na podniesieniu rangi sportu w szkole.

A.G. Niestety, ograniczanie wychowania fizycznego do wyczynu powoduje, że zatraca się wszystko inne, co sport niesie. Wychowanie dzieci i młodzieży poprzez sport jest doskonałym sposobem na ograniczenie wielu patologii. Mamy do dyspozycji doskonałe narzędzie, z którego nie chcemy korzystać.

L.S. Wielu sportowców, nauczycieli WF–u, działaczy sportowych nie dostrzega tego pozawyczynowego znaczenia.

A.G. W naszym środowisku brakuje zrozumienia dla szerszego znaczenia sportu. Ale to się zmienia. Dla rosnącej liczby Polaków sport jest najważniejszą formą rekreacji, bez względu na to, czy aktywnie w nim uczestniczą czy tylko w roli kibiców. Coraz więcej ludzi uprawia sport dla poprawy kondycji fizycznej i podtrzymywania kontaktów społecznych. Ruch sportowy jest istotną częścią społeczeństwa obywatelskiego. Chociaż daleko nam jeszcze do państw starej UE. W Niemczech, Szwecji co trzeci obywatel jest członkiem klubu sportowego. Spośród 27 mln Niemców stowarzyszonych w klubach sportowych tylko część należy do grupy wyczynowej, dążącej do uzyskania najwyższych celów sportowych. Większość to tzw. „beer manschafty” – kluby, w których sport poza sposobem na poprawę kondycji fizycznej jest płaszczyzną spotkania z ludźmi z różnych środowisk, rozmowy o sprawach społecznych, podejmowania inicjatyw obywatelskich.

W Polsce zaledwie dwudziestu trzech na każdy tysiąc mieszkańców należy do klubu sportowego. U nas klub sportowy to ciągle tylko wyczyn, mimo iż ustawa o sporcie umożliwia uproszczoną rejestrację klubów prowadzących działalność sportową, ale nie uczestniczących w formalnym systemie współzawodnictwa sportowego prowadzonego przez polskie związki sportowe.

 L.S. Jednak wolimy kibicować niż uprawiać sport i ani środowisko sportowe, ani samorządowcy, ani nawet w ministerstwie sportu nie szukają głębszych wartości.

W dobie globalizacji, gdy w Europie zanikają granice, masowa kultura jest uniwersalna, język angielski jest głównym narzędziem porozumiewania się społeczeństw – narodowa drużyna staje się jednym z ostatnich wyróżników tożsamości. Dlatego państwa decydują się wspierać najlepszych zawodników. Ludzie tego potrzebują.

A.G. Polacy bardzo emocjonalnie odbierają sport i jest to część narodowej tożsamości. Tak był odbierany Adam Małysz. Nadal jest tak odbierana Justyna Kowalczyk. Nie wspomnę już o sukcesach siatkarzy kilka lat temu i rozczarowaniu, jakiego nieustannie dostarczają piłkarze. Dlatego państwo decyduje się wspierać najlepszych zawodników, bo po prostu potrzebujemy ich sukcesów. Utożsamianie się ma wymiar narodowy, ale też regionalny lub lokalny. Gdyby Lechia grała tak jak Barcelona, to stałaby się ważnym elementem tożsamości całego Pomorza. Takie emocjonalne podejście do sportu jest europejską cechą. W USA czy w Australii spokojniej podchodzą do związków z drużynami oraz reprezentacjami. Europejskie kibicowanie ma pozytywny charakter, ale może mieć też negatywne skutki w postaci szowinizmu czy nacjonalizmu. W Europie, w której znikają granice, gdzie mówi się na coraz szerszą skalę w języku angielskim, sport zawodowy staje się jednym z ostatnich widocznych elementów tożsamości. Na EURO 2012 hiszpańscy, włoscy, irlandzcy czy też polscy kibice nosili szaliki, koszulki, nakrycia głowy w narodowych barwach, a na policzkach były malowane flagi. To była spektakularna demonstracja tożsamości narodowej.

L.S. Konkluzja wywołuje mieszane uczucia, gdyż poprzez sport można oddziaływać na sporą część społeczeństwa zarówno pozytywnie, ale też negatywnie. Pytanie o rolę państwa staje się bardzo zasadne.

A.G. Rolą państwa jest tworzenie warunków dla rozwoju sportu przede wszystkim w wymiarze infrastrukturalnym oraz wspieranie działalności sportowej. Jest to wspólne zadanie rządu i samorządów terytorialnych. Dobrym przykładem tej współpracy był program budowy boisk ORLIK2012. Wspieranie sportu powszechnego, czyli sportu dla wszystkich, oraz klubów sportowych to zadanie samorządów terytorialnych, natomiast dofinansowanie szkolenia centralnego na poziomie reprezentacji narodowych spoczywa na Ministrze Sportu.

Zadaniem państwa jest także zwalczanie patologii, jakie niesie sport wyczynowy. Doping, ustawianie wyników meczów sportowych, przemoc i zachowania rasistowskie to główne zagrożenia współczesnego sportu. Mamy dobre instrumenty prawne zawarte w ustawie o sporcie w zakresie zwalczania oszustów sportowych, a więc tych, którzy stosują niedozwolone środki dopingowe oraz manipulują wynikami zawodów sportowych, często w związku z zakładami bukmacherskimi. Zagrożenia dla uczciwości rywalizacji sportowej są szczególnie ważne z punkt widzenia edukacyjnej roli sportu i stały się priorytetem polskiej prezydencji. Na jej zakończenie, w grudniu 2011, Rada UE przyjęła stosowny dokument określający ramy współpracy państw UE i europejskich federacji sportowych w walce z match-fixingiem.

L.S. W Polsce infrastrukturę najczęściej budują również samorządy, ale kształt lekcji wychowania fizycznego wykuwa się w ministerialnych budynkach.

Dziś mamy zadawalającą infrastrukturę, natomiast nie potrafimy wykorzystać tego, co posiadamy. Wystarczy spojrzeć na budżety Gdańska czy Kartuz i porównać ilość pieniędzy, jaka jest kierowana na infrastrukturę, z tą na animowanie życia w klubach i szkołach.

A.G. Zgadzam się, że poprzez podstawy programowe państwo musi wytyczać kierunki rozwoju sportu w szkołach, ale środki na realizację tych założeń muszą znaleźć samorządy. Dziś mamy zadawalającą liczbę boisk i sal gimnastycznych. Wprawdzie są regionalne zróżnicowania, ale generalnie nie ustępujemy krajom Europy Zachodniej. Niestety, brakuje nam basenów. Natomiast nie potrafimy wykorzystać tego, co posiadamy. Wystarczy spojrzeć na budżety Gdańska czy Kartuz i porównać ilość pieniędzy, jaka jest kierowana na infrastrukturę z tą przeznaczaną na animowanie życia w klubach i szkołach.

L.S. Jak, według rządowej strategii, ma się rozwijać polski sport?

A.G. Zmierzamy do tego, by nasze społeczeństwo było aktywne i sprawne. W tym celu rozwijamy infrastrukturę sportową dla zwiększenia dostępu do sportu i rozwijamy sport wyczynowy dla jego popularyzacji. Dostępność do sportu jest istotnym elementem jakości życia. Ważnym priorytetem jest wyrównywanie szans, zwłaszcza młodzieży, w dostępie do sportu. Niestety, w wielu rodzinach pojawia się bariera finansowa ograniczająca możliwość uprawiania sportu przez dzieci i młodzież. Stąd tak duże znaczenie WF-u i sportu szkolnego.

W zakresie uczestnictwa w sporcie zbliżamy się do standardów krajów UE. Oczywiście, daleko nam do Skandynawów, ale jest lepiej, niż w krajach południa Europy. Wg Eurobarometru 2009, 25% Polaków uprawia sport regularnie (1 – 4 razy w tygodniu) – to jednak ciągle ok. 49% nie ćwiczy w ogóle, przy średniej unijnej 39%.

Sport wyczynowy jest wspierany przez państwo, gdyż promuje aktywność, kreuje pozytywne wzorce osobowe dla młodzieży i zaspokaja potrzeby społeczne na wielkie widowiska sportowe z udziałem naszych reprezentantów. Problem powstaje, gdy mamy do czynienia ze sportem zawodowym. Kluby zawodowe zorganizowane są w spółki akcyjne i obowiązują je przepisy o dozwolonej pomocy publicznej. Wątpliwość wiąże się z finansowaniem ze środków publicznych indywidualnych karier sportowców zawodowych, osiągających wysokie przychody ze sportu .

W sporcie wyczynowym realizowana jest selektywna strategia rozwoju. Priorytetowo finansowane są sporty olimpijskie, a zwłaszcza te najbardziej popularne, a więc gry, LA, pływanie. Chcemy mieć nie tylko medale, ale i sport – czyli medale w sportach atrakcyjnych dla młodzieży i jednocześnie sportach całego życia.

L.S. Podobnie wygląda podział między zamożniejszą a uboższą częścią Unii Europejskiej. Czy wzrost świadomości potrzebnej do codziennego uprawiania sportu wynika z poziomu zamożności?

A.G. Dopatruję się takiego związku, gdyż w miarę bogacenia się społeczeństw rośnie partycypacja w sporcie. Ten mechanizm występuje nie tylko na poziomie krajów, ale też rodzin. Kiedy podnosi się zamożność rodziny, to pojawiają się potrzeby wysyłania dzieci na różnego typu zajęcia, ale także rodzice zaczynają biegać, jeździć na rowerze czy chodzić na basen. Uprawianie sportu jest wypadkową jakości życia. A skoro mamy zabezpieczoną infrastrukturę, to coraz większa część społeczeństwa chce z tego korzystać i jest gotowa za to płacić. Płatne korzystanie z istniejącej infrastruktury powoduje, że sport jest tylko dla części społeczeństwa. Dlatego tak ważny jest sport w szkole jako narzędzie wyrównywania szans w dostępie dzieci i młodzieży do sportu.

Bardzo ważna jest równa dla wszystkich dostępność sportu. Płatne korzystanie z istniejącej infrastruktury powoduje, że sport jest tylko dla części społeczeństwa.

L.S. W ostatnich latach widać duże zainteresowanie sportem. W dużych miastach coraz więcej ludzi biega, jeździ na rowerach. Na obszarach wiejskich sport powszechny, ,„codzienny” jest mniej widoczny i najczęściej jest to piłka nożna.

A.G. W miastach rzeczywiście obserwujemy gwałtownie rosnącą aktywność sportową W środowisku wiejskim nie jest tak widoczna, ale nie zapominajmy, że na wsi aktywność fizyczna obywateli jest z naturalnych powodów większa niż w mieście. Rower jest częściej środkiem transportu, niż rekreacji ruchowej.

Stopniowo następuje wyrównywanie w poziomie infrastruktury sportowej, podejmowane są działania zapewniające młodzieży wiejskiej dostęp do miejskich pływalni Na przykład inicjatywa byłego marszałka województwa pomorskiego, Jana Kozłowskiego, finansowania wspólnie z budżetów samorządu wojewódzkiego i gminnego nauki pływania dzieci ze środowisk wiejskich. Marszałek płacił za basen, a wójt za dowiezienie dzieci na ogół szkolnym gimbusem.

W Europie ponad 50% wszystkich uprawiających sport gra w piłkę nożną. Polska nie jest wyjątkiem. Zbudowaliśmy ponad 2500 Orlików, w tym większość w gminach wiejskich, by zapewnić tam takie same warunki uprawiania sportu jak w mieście. To był wielki projekt wyrównywania szans w dostępie do sportu.

Teraz potrzebujemy lokalnych liderów i animatorów sportu, aby obiekty były właściwie wykorzystane. To wymaga rzeszy wolontariuszy. Sport , zwłaszcza ten powszechny, rozwija się dzięki wolontariatowi.

L.S. Czy w obecnej strategii jest miejsce dla wartości, jakie niesie uprawianie sportu w przestrzeni społecznej?

A.G. Tak, główny cel państwowej strategii sportu to wzrost aktywności i sprawności obywateli. Realizacja tego celu to inwestycja w kapitał ludzki. Sport, poza walorami społecznymi i edukacyjnymi, ma też istotny wymiar gospodarczy. W czasie polskiej prezydencji Unii Europejskiej zleciliśmy Głównemu Urzędowi Statystycznemu badanie wpływu sportu na PKB. Instytut Statystyki Publicznej GUS dokonał bardzo dokładnej analizy, która pokazała, że w Polsce udział sportu w PKB wynosi 1,96 % Podobne badania zostały przeprowadzone w kilku innych krajach i np. w Wielkiej Brytanii ten wskaźnik wynosi niewiele ponad 2 %. Na sport patrzymy jak na wydatek, ale przynosi on też wymierne korzyści. W przypadku naszego kraju produkcja i sprzedaż sprzętu sportowego, organizacja imprez itp. mają wartość około 30 mld złotych rocznie. Żyje z tego wielu ludzi, więc sport nie jest tylko rozrywką czy sposobem na dbanie o zdrowie. Sport jest ważną częścią naszego życia, zarówno w sensie materialnym, jak i rozwoju osobistego. Warto o niego dbać.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jaka strategia dla sportu?

Czy sport może stać się trwałą i długofalową dźwignią rozwojową Polski? Brzmi to dość nieprawdopodobnie, tym bardziej, że „u nas” często dziedzina ta traktowana jest raczej po macoszemu – jak kwiatek do kożucha, niepotrzebny przeżytek, miejsce podtrzymywania „nie tak już niezbędnej” sprawności fizycznej. Okazuje się jednak, że sport – jeśli odpowiednio wykorzystany – jest jedną z najbardziej efektywnych ścieżek budowy innowacyjnej i konkurencyjnej gospodarki, i to szczególnie w okresie rozwojowym, w którym się dziś znajdujemy.

Mimo notowanego przez Polskę – jako jedynego kraju w Europie podczas trwającego kryzysu – nieustannego wzrostu gospodarczego, widzimy, że nasz dotychczasowy model rozwoju wyczerpuje się. Wykorzystaliśmy już potencjał drzemiący w prostych rezerwach wzrostu, takich jak lepsze wykształcenie społeczeństwa czy unowocześnienie parków maszynowych w przedsiębiorstwach. Wiele wskazuje na to, że zbliżamy się do „szklanego sufitu” rozwoju, który może skutecznie zablokować nasz marsz w kierunku wysokiego poziomu gospodarczego i jakości życia. Czego brakuje nam, by uniknąć popadnięcia w rozwojowy marazm.

Powyżej pewnego poziomu, dalszy wzrost nie jest już tak bardzo warunkowany – wnoszonymi przez poszczególne osoby, instytucje czy firmy – indywidualnymi potencjałami (te mają swoje naturalne granice). Bardziej liczy się zdolność do kooperacji – wspólnego dążenia do osiągania celów, w różnych, często zmieniających się, konfiguracjach (praktycznie nieograniczona przestrzeń do ciągłego, lepszego wzajemnego „układania się”). Warunkiem koniecznym jest otwartość i współpraca bazująca na zaufaniu. Te dwa składniki są kluczowe dla zlikwidowania „innowacyjnego klina”, który jest dziś kulą u nogi polskiej gospodarki. To właśnie kapitał społeczny, chęć i umiejętność kooperacji są najlepszymi stymulatorami innowacyjności i kreatywności. To one mogą pomóc polskim przedsiębiorstwom skutecznie konkurować na globalnych rynkach. Wcale nie chodzi o wielkość nakładów na badania i rozwój w firmach czy na uczelniach wyższych. Pieniądze przeznaczane na te cele są zdecydowanie bardziej efektem innowacyjności, niż jej warunkiem. Tam, gdzie są innowacje, pojawia się kapitał chcący w nie inwestować.

1_SPORT_KONCEPT_OK

Na co więc powinniśmy ukierunkować nasze wysiłki? Jak wspierać budowanie postaw społecznych niezbędnych do rozwoju? Kluczem jest system edukacji, któremu – na pewnym (i to niekrótkim, a zarazem bardzo „chłonnym”) etapie życia – poddany jest każdy z nas. Wtedy też, w procesie kształcenia i wychowania, nabieramy kompetencji, umiejętności i postaw, które w znacznym stopniu determinują to, jacy później jesteśmy, jakie cele sobie stawiamy, jak je realizujemy. Czym zatem „nasiąkają” dziś uczniowie szkół? Prym wiodą postawy silnie indywidualistyczne i konformistyczne (nie kreatywne) – osiąganie praktycznie całkowicie samodzielnego mistrzostwa (ignorowanie wysiłku zbiorowego) w rozwiązywaniu wystandaryzowanych zadań i testów („droga dojścia” do rezultatu jest bez znaczenia). Nie ma miejsca na pracę w zespole, popełnianie błędów, ponoszenie porażek i wyciąganie z nich wniosków.

Tutaj właśnie pojawia się strategiczna rola sportu. W nim trudno obyć się bez cech i postaw, takich jak nawiązywanie i utrzymywanie relacji z innymi ludźmi,  umiejętność pracy w grupie (drużynie) na rzecz dobra wspólnego, dzielenie się sukcesem, ale i porażką, szacunek do innych ludzi, ich pomysłów i odmienności. Czy nie są to kompetencje i umiejętności najbardziej deficytowe w polskim społeczeństwie i zarazem fundamentalne dla budowy kapitału społecznego? Dobrym przykładem tak zorientowanego systemu edukacji mogą być Stany Zjednoczone, gdzie – już od najmłodszych lat – angażuje się dzieci w sport. Organizowanie życia młodych ludzi wokół drużyny, zespołu powoduje, że chcą oni być, działać i przeżywać razem (budowanie tożsamości zbiorowej). Takie nastawienie przejawia się także później, w dorosłym życiu. USA to kraj o jednym z najwyższych poziomów konkurencyjności i innowacyjności gospodarczej. Jest to efekt wykształcenia się w społeczeństwie odpowiednich wzorców myślenia i zachowań, które polegają na umiejętnym godzeniu konkurencji w wymiarze indywidualnym z umiejętnością kooperacji i dostrzeganiem szerszego interesu zbiorowego.

Czy zatem sport może stać się dźwignią polskiej innowacyjności, a co za tym idzie – dalszego rozwoju kraju? Oczywiście, kształtowanie postaw to długotrwały proces – trudno oczekiwać błyskawicznego i bezpośredniego efektu. Niemniej sport, szczególnie, jeżeli nadać mu mądrą rolę w systemie edukacji, może w dłuższym horyzoncie w znacznym stopniu przyczynić się wytworzenia kulturowych przewag naszego wzrostu gospodarczego. By móc wykorzystać jego olbrzymi potencjał, musimy jednak zmienić dominujące dotychczas podejście. Ważne, by sport służył nie tylko samemu sobie, ale wspierał szersze strategiczne cele społeczno-gospodarcze.  Możemy na tym bardzo dużo zyskać. Co więcej, zmiana podejścia do roli sportu wcale nie musi nas wiele kosztować. W ostatnich latach, między innymi dzięki zaangażowaniu funduszy unijnych, znacznie podniósł się poziom infrastruktury sportowej. Teraz nadszedł czas, by te przestrzenie zaczęły pracować na rzecz rozwoju naszego społeczeństwa i kraju. Pora na narodową (a nie ściśle sektorową) strategię dla sportu.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Nie odwracajmy się od morza

Potencjał rozwojowy Pomorza na tle regionów Unii Europejskiej jest oceniany jako przeciętny. Pomorze jest bowiem regionem relatywnie niewielkim, peryferyjnie położonym i stosunkowo słabo dostępnym – co jest zarówno funkcją peryferyjnego położenia, jak i niedorozwoju infrastruktury komunikacyjnej. Model rozwojowy Pomorza można uznać za ekstensywny, oparty jest on bowiem na tradycyjnych czy wręcz schyłkowych sektorach gospodarki oraz prostej przewadze kosztowej, która jednak stopniowo zanika. Wychodząc z niskiego, jak na standardy europejskie, poziomu rozwoju, Pomorze, pod warunkiem w miarę korzystnej koniunktury globalnej i niepopełniania większych błędów w polityce gospodarczej, spodziewać się może utrzymania relatywnie wysokich stóp wzrostu PKB per capita przynajmniej w perspektywie średniookresowej, zgodnie z hipotezą doganiania (ang. catching-up). Proces ten pozwoli na redukcję przynajmniej części pierwotnej luki rozwojowej w stosunku do regionów Europy Zachodniej. Ten prosty potencjał wzrostu będzie się jednak z czasem wyczerpywał – dalsza progresja będzie wymagała zasadniczej zmiany modelu rozwojowego.

Pomorze przegrywa na zmianach
Patrząc na rozwój regionu z perspektywy historycznej, należy zauważyć, że od dłuższego czasu zarówno międzynarodowe, jak i krajowe znaczenie regionu maleje. Największe było wtedy, gdy w wyniku zbiegu kompleksu czynników Gdańsk, a później również w mniejszym stopniu Gdynia, odgrywały rolę swoistego polskiego okna na świat – kiedy były aktywnym pośrednikiem w wymianie handlowej między bogatym Zachodem a wschodem Europy. Gdańsk był w tamtym okresie jednym z najbogatszych i największych miast kontynentu. Wraz z upływem czasu zmieniły się jednak zasady gry rynkowej – zmiany geopolityczne, postęp technologiczny czy w końcu rozwój współczesnej infrastruktury sieciowej – niekorzystnie wpływając na rozwój regionu. Handel państw UE odbywa się przede wszystkim w obrębie rynku wewnętrznego; podobnie jest w Polsce, gdzie w wyniku transformacji systemowej oraz procesów integracyjnych doszło do geograficznej reorientacji wymiany handlowej. Na europejskim rynku wewnętrznym gros produktów transportowanych jest na relatywnie krótki dystans, z wykorzystaniem transportu kołowego oraz kolejowego. W każdym przypadku o wyborze środka transportu decyduje bowiem prosty i racjonalny rachunek ekonomiczny. Porty, odpowiedzialne w przeszłości za większość transportu w obrębie kontynentalnej Europy, zeszły w tym ujęciu na plan dalszy. Ze względów oczywistych obsługują one współcześnie handel na duże odległości w wymiarze transkontynentalnym. Pomimo dominacji wymiany na krótki dystans, procesy globalizacyjne w gospodarce mogą dać nowy impuls rozwojowy miastom portowym.

Globalizacja przynosi zasadnicze zmiany w logistyce produkcji. Dominować zaczął preferowany przez koncerny transnarodowe model fragmentaryzacji procesów produkcyjnych, bazujący na maksymalnym wykorzystaniu przewag poszczególnych lokalizacji w skali globalnej. Powstały globalne sieci poddostawców, dochodzi do przemieszczania punktów dystrybucyjnych, a w konsekwencji gwałtownego wzrost wolumenu frachtu morskiego. W jego obrębie doszło do konteneryzacji oraz wyłonienia się systemu hub and spoke – głównych portów bazowych oraz sieci portów regionalnych obsługiwanych tzw. feederami (takim centrum regionalnym jest m.in. Trójmiasto). Wzrosło też stopniowo znaczenie transportu intermodalnego, efektywnie wykorzystującego różne uzupełniające się środki transportu. Procesy te wzmogły konkurencję pomiędzy portami a operatorami terminali, pojawili się też globalni operatorzy terminali kontenerowych (jak Hutchinson, PSA czy APM Terminals). Doszło do integracji pionowej, tzn. część armatorów stała się również operatorami terminali kontenerowych. Wzrosło także znaczenie otoczenia portów – w obszarze ich ciążenia pojawiły się znaczące tereny inwestycyjne, które w wyniku wysoce kapitałochłonnych inwestycji stały się centrami logistyczno-produkcyjnymi.

Kryzys może doprowadzić m.in. do przyspieszenia realokacji centrum gospodarki światowej do Azji Południowo- Wschodniej, a dostępność do tego perspektywicznego rynku może nabrać decydującego znaczenia. Fracht morski będzie się musiał dalej dynamicznie rozwijać.

Co prawda obecny kryzys gospodarczy doprowadził do gwałtownego załamania się wolumenu obrotów handlowych na świecie (analiza danych miesięcznych WTO wskazuje na spadek wolumenu wymiany do poziomu z 2004 roku), jednak w dłuższej perspektywie sytuacja wróci do normalności. Kryzys może doprowadzić m.in. do przyspieszenia realokacji centrum gospodarki światowej do Azji Południowo-Wschodniej, a dostępność do tego perspektywicznego rynku może nabrać decydującego znaczenia. Fracht morski będzie się musiał dalej dynamicznie rozwijać.

Porty morskie dawały i dają Pomorzu swoisty bonus rozwojowy. Kluczowe pytanie brzmi: czy potrafimy ten potencjał docenić i w pełni wykorzystać? Można mieć wiele wątpliwości.

Potencjał zaklęty w portach i ich zapleczu
Nie da się ukryć, że na tle innych regionów kraju nadmorskie położenie jest zasadniczym wyróżnikiem Pomorza. Od morza nie należy się więc odwracać plecami – to ono zawsze było źródłem prosperity regionu. Endogeniczny potencjał wzrostowy Pomorza jest w dużym stopniu funkcją potencjału rynkowego aglomeracji trójmiejskiej (wielkości rynku lokalnego) oraz skupionego na terenie województwa – również poza Trójmiastem, w istotnych ośrodkach subregionalnych – relatywnie niewielkiego potencjału przemysłowego i sektora usług. Historycznie rzecz biorąc, siłą napędową rozwoju Pomorza był handel morski, czy szerzej – gospodarka morska (m.in. stocznie, rybołówstwo i rybactwo, przetwórstwo ryb itd.). To porty morskie w dużym stopniu pozwoliły Pomorzu osiągnąć jego współczesny potencjał jednego z większych współczesnych ośrodków metropolitalnych. Porty morskie dawały więc i dają Pomorzu swoisty bonus rozwojowy. Kluczowe pytanie brzmi: czy potrafimy ten potencjał docenić i w pełni wykorzystać? Można mieć wiele wątpliwości.

W stosunku do innych regionów czy ośrodków metropolitalnych Polski o rozbudowanej funkcji logistycznej specyfiką Pomorskiego jest oczywiście jego zdominowanie przez infrastrukturę obsługującą transport morski. Współczesne porty Gdańska i Gdyni należy uznać z perspektywy globalnej za porty dowozowe o znaczeniu regionalnym. Dysponują one łącznie potencjałem wejścia do grupy portów dużych, przy utrzymaniu wysokiej dynamiki wzrostu wolumenu obrotów – w dużym stopniu będzie to zależało od dynamiki, struktury i kierunków polskiej wymiany handlowej oraz państw sąsiadujących. Wysoka dynamika wymiany z państwami odległymi będzie promowała rozwój portów Pomorza pod warunkiem poprawy ich oferty, zwłaszcza w zakresie obsługi ruchu kontenerowego. Na świecie funkcjonuje dziś około 600 portów kontenerowych, obsługujących łącznie około 400 mln TEU, z czego największe porty (powyżej 1 mln TEU) obsługują ponad dwie trzecie ruchu kontenerów. Spodziewane tempo wzrostu globalnych przeładunków kontenerowych szacuje się na 8 do 9 proc. rocznie, przy wzroście zdolności przeładunkowych na poziomie około 4 proc. rocznie – oznacza to wzrost globalnego stopnia wykorzystania terminali do poziomu około 90 proc. i problem kongestii w wiodących hubach globalnych. Współczesny kryzys może odłożyć ten problem w czasie. Może to również dotyczyć portu w Hamburgu, który dzięki położeniu, wielkości (efekt skali i zakresu) oraz wprowadzonym rozwiązaniom logistycznym paradoksalnie jest w tym momencie największym portem kontenerowym obsługującym polską wymianę handlową. Inwestycje poczynione w portach Trójmiasta, w tym budowa DCT (Deepwater Container Terminal), może pozwolić Pomorzu na przejęcie części ruchu z „zakorkowanych” hubów i w tym należy upatrywać szansy na rozwój. Z wielu względów – m.in. specyfiki akwenu Morza Bałtyckiego – stworzenie realnej konkurencji dla Hamburga jest niemożliwe.

W gospodarce globalnej opierającej się na niepohamowanej konkurencji premiowane było, jest i będzie podejmowanie ryzyka. Analogicznie do wiodących portów globalnych porty Gdańska i Gdyni muszą przejść na kolejny etap rozwoju, stając się portami trzeciej generacji – zintegrowanymi centrami logistycznymi, jądrem pomorskiego klastra LTD. Klaster będzie się oczywiście rozwijał wokół portów, ale musi on wykorzystywać inne lokalne atuty: potencjał magistrali kolejowej oraz autostrady A1 z bezpośrednim połączeniem do portów, rozległe tereny inwestycyjne na terenie i w bezpośrednim zapleczu portów oraz potencjał trzech pomorskich lotnisk – Rębiechowa, Babich Dołów i Pruszcza Gdańskiego. Tylko to umożliwi mu stanie się kompletnym, wielofunkcyjnym, w pełni multimodalnym centrum preferowanym przez współczesny biznes.

Pomorski klaster LTD
Rozwój pomorskiego klastra LTD przełoży się poprzez efekt synergii na zdynamizowanie rozwoju innych klastrów w regionie, niewątpliwie poprawiając atrakcyjność inwestycyjną całego regionu. Działania zmierzające do rozwoju klastra LTD należy wdrażać szybko i konsekwentnie – konkurencja w obszarze Bałtyku nie śpi (czego przykładem są projekty inwestycyjne realizowane w fińskim Turku). Obecny kryzys na pewno nie może być argumentem za przyhamowaniem rozpoczętych procesów inwestycyjnych, które mogą doprowadzić m.in. do długo oczekiwanej skokowej poprawy dostępności komunikacyjnej regionu. Rozwój podstawowej infrastruktury transportowej jest bowiem warunkiem sine qua non rozwoju regionów, zwłaszcza peryferyjnych. Wejście do UE i w konsekwencji dostęp do środków wspólnotowej polityki strukturalnej dały nam realną szansę nadrobienia ogromnych zaległości w tym zakresie.

Co powinno być celem rozwoju pomorskiego klastra LTD? Zwiększenie udziału portów Trójmiasta w obsłudze wymiany handlowej Polski i państw sąsiednich, wzrost stopnia przetworzenia ładunków w portach lub na ich bezpośrednim zapleczu, przyciągnięcie do regionu dużych inwestorów branżowych i ich silne zakorzenienie w regionie.

Co zatem powinno być celem rozwoju pomorskiego klastra LTD? Na pewno zwiększenie udziału portów Trójmiasta w obsłudze wymiany handlowej Polski i państw sąsiednich – przejęcie części obrotów z zasadniczych hubów (co oznacza konieczność dostarczenia pełnej oferty). Po drugie, wzrost stopnia przetworzenia ładunków w portach lub na ich bezpośrednim zapleczu w ramach wyspecjalizowanych centrów logistyczno-produkcyjnych. Po trzecie, przyciągnięcie do regionu dużych inwestorów branżowych i ich silne zakorzenienie w regionie. Zaplecze portów musi stać się również centrum produkcyjnym, a tym samym należy wprowadzić system zachęt i bodźców analogiczny do specjalnych stref ekonomicznych. Podejmowane działania idą ogólnie w tym kierunku – należy je jednak zdynamizować.

Oczywiście, rozwój klastra LTD nie powinien być jedynym priorytetem Pomorza – należy szukać innych źródeł rozwoju w sektorze ICT, rolno-spożywczym czy turystyce. Pamiętajmy jednak, że w perspektywie długookresowej o rozwoju regionu będzie decydowała dostępność kapitału ludzkiego oraz zdolność do szybkiego uczenia się i elastycznego dostosowywania do zmieniających się uwarunkowań. Dobrym przykładem dla Pomorza może stać się – jakże nam historycznie i geograficznie bliski – hanzeatycki Hamburg, który poza sektorem LTD ma jeszcze kilka innych filarów gwarantujących mu stały rozwój i utrzymanie wysokiego przeciętnego standardu życia – nadrzędnego celu, do którego wszyscy powinniśmy zgodnie dążyć.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Oświecone Pomorze – mrzonka czy realna szansa?

Pobierz PDF

Dobra szkoła to mądrzy absolwenci. Mądrzy absolwenci to mądre społeczeństwo. Mądre społeczeństwo to mądre wybory polityczne. Mądrzy politycy i mądra administracja to mądry region i mądre państwo, to trwały rozwój i dobrobyt. Z państwem, które nie dba o edukację, jest jak z patologiczną rodziną, w której biedę dziedziczy się z pokolenia na pokolenie, bez szans na wyjście z jej zaklętego kręgu. Im niższy poziom edukacji w społeczeństwie, tym większe pole dla demagogii i populizmu, tym mniejsza gotowość do brania pełnej odpowiedzialności za swój los i tym większe przyzwolenie dla autorytatywnego i dyskrecjonalnego modelu władzy publicznej.

Dobre wykształcenie to znacznie więcej niż tylko lepszy status społeczny jednostki. To także – a może przede wszystkim – wyższy poziom świadomości obywatelskiej, dojrzalsze oczekiwania społeczne i mądrzejsze wybory – indywidualne i grupowe.

Czas skończyć z gadulstwem

Zapytani o najważniejsze czynniki rozwoju regionu czy kraju, najczęściej jednym tchem wymieniamy wśród nich edukację. Wszystkie strategie rozwoju, od gminnych po narodowe i europejskie, stawiają na edukację i rozwój zasobów ludzkich. Tylko nieliczne z nich przynoszą pozytywne efekty. Co zrobić, żeby to swoiste gadulstwo i zaklinanie rzeczywistości przekuć na konkrety?

W 1999 roku pojawiła się iskierka nadziei. Na drugiej – od początku transformacji – fali reform udało się przeprowadzić w polskiej edukacji istotne zmiany systemowe. Jak każda tego typu restrukturyzacja miała ona zarówno zalety, jak i wady. Doświadczenia kilku lat funkcjonowania w nowych uwarunkowaniach pozwalają na wprowadzenie rozsądnych poprawek.

Trzeba jednak podkreślić, że zmiany systemowe nie są gwarancją sukcesu. Tworzą jedynie ramy, mniej lub bardziej przyjazne dla pozytywnych przemian. Kluczem jest zawsze mentalność osób odpowiedzialnych za edukację: rodziców, nauczycieli, dyrektorów przedszkoli i szkół, rektorów oraz pracowników administracji publicznej. Potwierdzeniem tej tezy jest olbrzymie zróżnicowanie jakości kształcenia w ramach tego samego systemu, które obecnie występuje także w województwie pomorskim. Obok szkół i uczelni słabych lub przeciętnych są przykłady placówek bardzo dobrych a nawet doskonałych – również z perspektywy międzynarodowej. Oznacza to jedno: system może pomagać lub przeszkadzać, ale to podejście i determinacja ludzi zajmujących się edukacją decydują o jej jakości.

Strach przed odpowiedzialnością

Na jakość oświaty i edukacji ma wpływ bardzo wiele przesłanek. Podział kompetencji programowych, kontrolnych i finansowych między poszczególnymi ogniwami władzy publicznej konstytuuje ramy systemowe, tworzy fundamenty polityki edukacyjnej. Są one bez wątpienia bardzo ważne. Jednak to, co dzisiaj najbardziej doskwiera polskiej edukacji, to nie zły system. To brak wyraźnej odpowiedzialności kształcących za kształconych na każdym etapie procesu edukacji – od przedszkola po wyższe uczelnie. Niewątpliwie jedną z głównych przyczyn tego deficytu są niedostatki kompetencyjne wychowawców, nauczycieli i wykładowców. Problem ten urasta już do rozmiarów narodowego tabu, a środowisko nie jest zainteresowane rzeczywistą (a nie fasadową, jak dotychczas) merytoryczną weryfikacją i broni swoich przywilejów z Karty Nauczyciela. Konsekwencje są jednak negatywne także i dla samych nauczycieli: spada prestiż zawodu. Pojawia się niebezpieczna spirala: im bardziej się nauczyciele bronią przed weryfikacją swoich kompetencji, tym bardziej spada szacunek dla ich pracy i tym słabiej przygotowane osoby trafiają do tego zawodu. Niskie płace nie mogą być wymówką, tym bardziej że kwestia za niskich wynagrodzeń w oświacie staje się kontrowersyjna – wydaje się, że pora zweryfikować ogólnospołeczne przekonanie o niskich zarobkach nauczycieli.

Odpowiedzialność za odwrócenie procesu tak zwanej negatywnej selekcji w zawodzie nauczyciela spoczywa na władzach publicznych, w tym coraz bardziej na samorządach gminnych i regionalnych. Tylko bardzo dobrze przygotowany nauczyciel potrafi zdobyć autorytet u swoich wychowanków. Tylko nauczyciel z autorytetem jest w stanie wziąć odpowiedzialność za swoich podopiecznych. Tylko w atmosferze zaufania i odpowiedzialności możliwy jest efektywny proces uczenia i wychowywania.

Brak kompetencji nie jest jedyną przyczyną niedostatecznej odpowiedzialności nauczycieli. Coraz częściej jest nią strach przed szykanami ze strony uczniów i rodziców. Pojawiają się absurdy: zdarza się, że wymagający nauczyciel czy wykładowca zastraszany jest oskarżeniami o łamanie praw uczniów czy studentów, pojawiają się przypadki gróźb czy szantażu o charakterze kryminalnym, często nauczyciele są poddawani presji rodziców, dla których dobra ocena, będąca przepustką do dalszych etapów edukacji ich pociech, staje się wartością nadrzędną. Podniesienie prestiżu tego zawodu leży więc w interesie samych nauczycieli – nie uda się tego zrobić bez merytorycznej weryfikacji kadry, a także bez zdecydowanych działań administracyjnych i większego zaangażowania w ten proces rodziców. Konieczne jest przywrócenie zdrowych relacji nauczyciel-uczeń oraz nauczyciel-rodzic. W przeciwnym razie system będzie ewoluował w kierunku dualizmu, w którym wyznacznikiem podziału będzie nie jakość, ale podejście do roli szkoły w wychowaniu. Szkolnictwo państwowe ulegnie dogmatowi praw ucznia, w którym edukacja zostanie sprowadzona do „mechanicznego” przekazywania wiedzy, a strach przed naruszeniem tych praw będzie paraliżował działania wychowawcze. W szkolnictwie prywatnym (często o wyraźnym zabarwieniu religijnym) dryl i bezkompromisowość w zakresie wychowania będą dominowały nad aspektem czysto edukacyjnym.

Wielkim problemem polskiej edukacji jest rola i zaangażowanie rodziców. Coraz częściej – z różnych przyczyn – cedują oni całość odpowiedzialności za wychowanie i edukację swoich dzieci na szkołę. Tymczasem bez współodpowiedzialności rodziców i prawdziwego partnerstwa w procesie edukacji nie może być mowy o podniesieniu jej jakości. Ich udział, sprowadzony do przychodzenia na wywiadówki i obdzielania pretensjami za złe wyniki bądź to nauczycieli, bądź swoich dzieci, pogłębia deficyt odpowiedzialności w polskim systemie edukacji.

Metoda ważniejsza od programu

Jak pokazały doświadczenia reformy z 1999 roku, zmiany w programie na­ucza­nia nie wystarczają. Międzynarodowe porównania kompetencji uczniów (PISA) wskazują na wyraźne deficyty polskiego systemu kształcenia. Polscy uczniowie nadal mają problemy z czytaniem ze zrozumieniem, myśleniem matematycznym i wiedzą przyrodniczą – w każdej dziedzinie objętej badaniem wypadają dość słabo (miejsca od trzynastego do dwudziestego pierwszego na trzydzieści krajów OECD). Jak by nie interpretować tych wyników, nie mogą one zadowalać – awans Polski do grona najlepiej rozwiniętych krajów wymaga przesunięcia się w tych rankingach na czołowe pozycje. Wniosek jest jeden: najwyższy czas odejść od maksymalizacji wiedzy encyklopedycznej na rzecz umiejętności logicznego rozumowania, syntezy i wnioskowania. Aby się tak stało, konieczna jest zmiana modelu nauczania w polskich szkołach i na uczelniach. Ponownie kluczami są mentalność i przygotowanie merytoryczne kadry. Doświadczenie pokazuje, że doszkalanie zawodowe nauczycieli nie przynosi pożądanych efektów. Górę biorą złe nawyki i rutyna. Jest to kolejny przyczynek do podjęcia bardziej zdecydowanych działań podnoszących kompetencje w tym zawodzie. Dotyczy to także nauczycieli akademickich. Bardzo często bowiem w szkołach wyższych dostojeństwo i utarte układy personalno-instytucjonalne przeszkadzają w nadążaniu za rzeczywistością.

Szkoły muszą brać pod uwagę wyzwania pojawiające się przed naszym społeczeństwem. Zarówno program, jak i sposoby kształcenia nie mogą pozostawać w tyle za dynamicznymi przemianami w otoczeniu społecznym i gospodarczym. Tymczasem polska szkoła i polskie uczelnie w większości „produkują” absolwentów „genetycznie” upośledzonych – ze strukturalną wręcz nieumiejętnością i niechęcią do samodoskonalenia, z dużym bagażem informacji całkowicie zbędnych, z deficytem umiejętności praktycznych. Nie uczą odpowiedzialności – za własny los, za najbliższe otoczenie, za region i kraj. Marginalizuje się znaczenie umiejętności interpersonalnych: pracy w zespole, wykształcania się pozycji pozytywnego lidera grupy, dyskutowania, argumentowania, dochodzenia do konsensusu. Młodzi Polacy w porównaniu ze swoimi rówieśnikami z krajów wysoko rozwiniętych są wstydliwi i zakompleksieni. Nie chodzi o wywracanie do góry nogami pewnych cech narodowych, ale o wyposażenie nowych pokoleń w umiejętności (narzędzia) lepszego odnajdywania się w dzisiejszym świecie. Niesłychanie ważne jest także uczenie pozytywnego podejścia do życia. Brakuje umiejętności rozwiązywania problemów, analizowania wariantów, dokonywania wyborów oraz ponoszenia ryzyka i konsekwencji swoich decyzji, a nade wszystko zdolności do przyjmowania porażek jako ważnych doświadczeń życiowych, a nie nieodwracalnych katastrof. Przedszkole, szkoła i uczelnia muszą wykształcać pozytywne, optymistyczne i konstruktywne myślenie, muszą także uczyć czerpania radości z życia. Ze względu na cechy narodowe szkoła jest jedynym miejscem, które może ten optymizm budować na większą skalę.

Trójkąt z tombaku

O roli szeroko rozumianej edukacji i nauki w rozwoju społecznym i gospodarczym powiedziano i napisano bardzo wiele. Być może za wiele. Syntezą tych dywagacji może być koncepcja „złotego trójkąta rozwoju” – pokazująca znaczenie trzech najważniejszych dla rozwoju sfer: władzy publicznej, nauki i gospodarki. Budowa nowoczesnego państwa wymaga nie tylko efektywności każdej z tych sfer osobno, lecz przede wszystkim także dobrej współpracy między nimi. Mimo iż wszystkie trzy elementy są dalekie od ideału i złoty trójkąt bardziej przypomina trójkąt z tombaku, bez wątpienia najwięcej do zrobienia jest w sferze edukacji i nauki. O konieczności poprawek w reformie oświaty już pisałem. Optymizmem napawa fakt, że mówią o niej nie tylko samorządowcy i politycy, lecz także coraz częściej sami nauczyciele. Problemem pozostaje szkolnictwo wyższe, które poza żywiołowym, acz niepełnowartościowym rozwojem części komercyjnej pozostało jedną z nielicznych (a może jedyną) niezreformowaną sferą życia społecznego i gospodarczego Polski po 1989 roku. Próby dyskusji o zmianach systemowych w szkolnictwie wyższym sprowadzane są do kwestii odpłatności za studia. Samo środowisko akademickie wydaje się być zainteresowane zachowaniem status quo. Dopóki więc nie powstanie masa krytyczna dążąca do zasadniczego odświeżenia polskiej nauki i edukacji na poziomie wyższym, wszelkie działania poprawiające funkcjonowanie „złotego trójkąta” będą miały cechy fasadowości.

Nadzieja w samorządach

Dojrzewanie świadomości samorządów lokalnych i regionalnych, przyspieszane presją społeczną i „biczem” wyborczym, sprzyja pozytywnym przemianom w oświacie i edukacji. Impulsem do rzeczywistego zwiększenia troski o edukację na Pomorzu były także fatalne wyniki nowej matury. Jak pokazują doświadczenia ostatnich lat, zwiększenie odpowiedzialności samorządów za oświatę i edukację przynosi pozytywne efekty. Konieczne jest jednak uzbrojenie samorządów również w kompetencje finansowe. To nie wszystko. Decydujące znaczenie dla zwiększenia jakości pomorskiej edukacji będzie miało stworzenie społecznej presji, masy krytycznej, koniecznej do urzeczywistnienia wizji „oświeconego Pomorza”. Główną rolę mają do odegrania właśnie samorządy lokalne przy wsparciu marszałka województwa. Pierwsze przejawy wywierania takiej pozytywnej presji już nastąpiły. Teraz wypada życzyć Panu Marszałkowi wytrwałości w budowaniu pomorskiej koalicji edukacyjnej.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Złym i średnim nauczycielom dziękujemy

O wadach, silnych stronach i perspektywach pomorskiego systemu edukacji z Janem Kozłowskim , marszałkiem województwa pomorskiego, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Panie Marszałku, jak Pan ocenia stan edukacji na terenie Pomorza?

– Posłużę się tutaj wynikami tegorocznych egzaminów maturalnych. Wprawdzie był to pierwszy rok nowego egzaminu maturalnego i można mieć jeszcze zastrzeżenia do pewnych jego rozwiązań, ale jest to dla nas duży sygnał ostrzegawczy. To pierwszy ranking, w którym nasze województwo znalazło się na przedostatnim miejscu w skali kraju. W żadnym innym rankingu województw tak źle nie wypadliśmy. Zaniepokoiło mnie to do tego stopnia, że zorganizowałem spotkanie rektorów pomorskich uczelni, kuratora i dyrektorów szkół średnich. Wyraziłem tym samym swój niepokój. Edukacja to rzecz najważniejsza dla nas, dla Pomorza, dla jego rozwoju. W nowej strategii rozwoju cały czas podkreślamy, że stawiamy na rozwój społeczeństwa oparty na wiedzy. Rozwój gospodarki musi być oparty na wiedzy. A tu okazuje się, że założenia sobie, a praktyka idzie w drugą stronę.

– Wyniki pokazały duże rozwarstwienie. Kilka bardzo dobrych ośrodków. Niemała grupa z wynikami bardzo złymi i grono średniaków…

– Złe wyniki dotyczyły głównie liceów profilowanych. Dla mnie to jest poważne pytanie, jak to się dzieje, że w województwie, w którym istnieją takie perełki jak III LO w Gdańsku i Gdyni, jest taka przepaść. W tych elitarnych, w których odbywają się matury międzynarodowe, uczą się laureaci olimpiad, była stuprocentowa zdawalność, a z drugiej strony są takie licea, gdzie zdawalność wynosi nieco ponad połowę. Oczywiście, jest to po części efekt tego, że najlepsze licea przyciągają najlepszych gimnazjalistów, proponują im ciekawe nauczanie na wysokim poziomie i w konsekwencji mają najlepszych absolwentów. Ale wydaje mi się, że każdej placówce powinno zależeć na dobrych wynikach.

– Z czego wynika więc tak nieciekawy obraz edukacyjnej mapy województwa?

– Widzę tu jednak duży marazm. Za mała jest aktywność kuratorów i dyrektorów. Powinniśmy powielać dobre wzorce. Za mała jest szczególnie rola i aktywność tych drugich. To oni powinni tak kształtować politykę, by móc korzystać z najlepszej kadry. Oczywiście ogranicza ich tutaj Karta Nauczyciela. Trzeba mieć świadomość, że urzędnik może być średni, a nauczyciel nie. Musi być bardzo dobry. Ze względu na nasze ogólne dobro nie możemy sobie pozwolić na to, by nasze dzieci uczyli, budowali podwaliny rozwoju nauczyciele źli i przeciętni. Trzeba postawić sprawę bardzo brutalnie. Zbyt wiele tutaj można zepsuć. Tymczasem selekcja do zawodu nauczyciela była przez lata bardzo zaniedbywana. To brzmi brutalnie i nie dotyczy wszystkich, ale na kierunki pedagogiczne szły osoby, które nie dostały się na „lepsze” kierunki – na politechnice, Akademii Medycznej czy uniwersytecie. Teraz musimy zadbać o to, żeby nauczycielami zostawali najlepsi, bo po pierwsze tylko najlepsi mogą się poznać na talentach uczniów. Po drugie – tylko tacy pedagodzy są w stanie rozpalić w swoich uczniach pasje. A ja twierdzę, że nie trzeba być dobrym we wszystkim. To właśnie osoby z wizją, pasją, i to często w bardzo wąskiej dziedzinie, są nośnikami postępu i rozwoju.

– Ale jednym z głównych zarzutów pod adresem nowej matury jest to, że ona stawia właśnie na przeciętność. Osoby wybitne, z pasjami, taki system oceny w pewien sposób nawet „dyskryminuje”. Premiowane jest dopasowanie do systemu, znajomość przeciętnego zunifikowanego kanonu wiedzy. W nowej maturze nie ma miejsce na pasje czy wyjątkowość.

– To prawda. Dlatego uważam, że system powinien iść w kierunku systemów zachodnioeuropejskich. Na przykład mówi się – musisz mieć sto punktów. Ale to od ciebie zależy, w jaki sposób je zdobędziesz. Możesz to zebrać w jednym przedmiocie, bo masz taką pasję i wielką wiedzę, albo też jesteś średni i gromadzisz punkty po trochu z każdej dziedziny. Ale by nie zabijać w młodych ludziach ich naturalnej ciekawości świata, ich pasji – nauczyciele powinni się wywodzić z najlepszych. Tylko pasjonat może odnaleźć i wyzwolić pasję.

– I tylko pasjonat może pracować jako nauczyciel…

– Do tego zmierzam. W ślad za tym powinien iść ekwiwalent finansowy. Bardzo dobrzy nauczyciele powinni zarabiać bardzo dobrze. A średnich nauczycieli nie powinno być. Myślę więc, że trzeba popatrzeć na system. Tak, by trafiali tu najlepsi i by byli dobrze opłacani. A rola dyrektora powinna polegać na tym, że ma dobierać najlepszą kadrę. Jego rolą nie powinno być – tak jak to jest obecnie – sugerować się innymi czynnikami: Kartą Nauczyciela, kwestiami socjalnymi. Szkoła nie może być dla nauczycieli, ale musi być dla nauki i uczniów. Dyrektor powinien odpowiadać za to, że ma najlepszy zestaw nauczycieli. A wtedy pozostaje już tylko kwestia relacji nauczyciel-uczeń.

– Nie wszyscy jednak muszą iść na studia, robić karierę naukową. Większości potrzebna jest po prostu niezła edukacja, która wprowadzi ich w dorosłe życie.

– Zdaję sobie sprawę, że i w edukacji potwierdza się krzywa Gaussa. Mało superzdolnych, niewielka grupa niezdolnych i największa tych średniaków. Ale chodzi o to, żeby rosła ta średnia. Czyli dążymy do tego, by z roku na rok rosły możliwości absolwentów. By pojęcie dobrej średniej co roku oznaczało wyższy poziom edukacji. To jest to, na co powinniśmy stawiać. Wiedza jest największym, niewyczerpalnym kapitałem. Przykłady Irlandii, Finlandii pokazują, że kraje nieposiadające zasobów naturalnych są w stanie mieć najnowsze technologie. Że to wiedza sprawia, że takie kraje zaczynają dominować. Ja bym postawił na podobne działania na Pomorzu.

– Z tego płyną nieciekawe wnioski, że nie ma co liczyć na szybką i spektakularną poprawę…

– Edukacja to proces rozłożony na lata, żeby nie rzec górnolotnie na całe życie. Dlatego i proces optymalizacji systemu edukacji z natury rzeczy musi być rozłożony na lata. Najważniejsze jednak jest to, by zdiagnozować jego słabe strony i jak najszybciej zacząć działać w celu ich eliminacji. Chętnie, jako gospodarz województwa, któremu na sercu leżą dobro i rozwój, postaram się w ten proces jak najmocniej włączyć. Jestem gotowy fundować nagrody dla najlepszych nauczycieli. Dla tych, którzy będą mieli wyniki, na przykład w postaci laureatów olimpiad. Ja wiem, że to wymaga poświęcenia, że tego nie da się osiągnąć w czasie osiemnastogodzinnego pensum. Taki pedagog musi poświecić swój prywatny czas.

– Motywować można też samych młodych ludzi.

– Od 2002 roku fundujemy stypendia dla uczniów i studentów i planujemy, że będzie ich coraz więcej. Bo w przygotowywanym programie operacyjnym, który jest dokumentem opisującym zakładaną alokacje środków unijnych w latach 2007-2013, znacząco zwiększamy kwotę przeznaczoną na stypendia. I to nie tylko na stypendia socjalne, lecz także naukowe czy motywacyjne. Na ten okres planujemy kwotę około czterdziestu milionów euro. Są to więc poważne kwoty. Nigdy jeszcze nie przekazywaliśmy tak dużych środków finansowych na edukację. Dzięki temu będzie można objąć wsparciem dużą grupę młodzieży. Stwarza to szansę, że województwo pomorskie przestanie być czerwoną latarnią, a stanie się awangardą w skali kraju.

– Czy nie obawia się Pan, że pieniądze pójdą do najlepszych i tylko pogłębią przepaść pomiędzy najlepszymi a resztą?

– Nie. Staramy się tak zbudować system, by sprzyjał wyrównywaniu szans. Będą stypendia socjalne i motywacyjne. Te pierwsze będą adresowane głównie do młodych ludzi z terenów wiejskich i zmarginalizowanych. Niektóre dzielnice Gdańska i Gdyni nie są pod względem poziomu edukacji lepsze niż zaniedbane czy zapomniane popegeerowskie rejony województwa – i to dla nich przeznaczane będą stypendia socjalne, które pozwolą im mieć szansę. Ci, którzy będą chcieli, będą się mogli wyrwać z kręgu beznadziei i marazmu, w którym obecnie są zanurzeni. I dodatkowo będą stypendia naukowe, motywacyjne, które trafią do wszystkich, którzy będą się w stanie wykazać ponadprzeciętnymi wynikami.

– Pieniądze to chyba jednak nie wszystko?

– Tak, równie ważni są ludzie, i to nie tylko nauczyciele. Ktoś musi zacząć też dbać o tę młodzież. Na inauguracji roku akademickiego na Politechnice Gdańskiej rektor uczelni, profesor Janusz Rachoń, cytował za panią Ewą Milewicz przykład, jak to w małej wiosce, w której znalazła się osoba zatroskana losem i przyszłością tamtejszej młodzieży, obecnie jest trzydziestu pięciu studentów. Dzisiaj są takie czasy i możliwości, że gdy młodzi zainwestują i skorzystają, a jeszcze ktoś ich w tych działaniach wspomoże, to mają szansę wejścia na inny poziom, mogą się wyrwać z kręgu niemocy. Tworzymy system, który tak jak w Unii wyrównuje szanse.

– Wracamy do pracy od podstaw?

– Tak. Oczywiście nie wszyscy będą studentami. Ale wszyscy z potencjałem muszą mieć szansę.

– Patrząc na szkolnictwo wyższe, czy mamy wystarczający potencjał?

– Nie można skwitować tego jednym zdaniem. Są różne uczelnie, gorsze i lepsze wydziały. Trudno mi się odnieść do nauk humanistycznych. Ale zgadzam się z rektorem Rachoniem, że trzeba się zastanowić nad sposobami oceny. Może warto odejść od archaicznych metod oceny, takich jak na przykład publikacje, i pójść w kierunku nowoczesnym – na przykład patentów. Czyli oceniania w oparciu o pewien konkret – o weryfikację rynkową. Nauka nie może być sztuką dla sztuki, musi udowodnić swoją wartość, przydatność dla społeczeństwa. Czy to, co oferuje, jest potrzebne i przydatne, czy tylko służy samym twórcom.

– Czy jest szansa? Jeżeli popatrzeć na najlepsze szkoły wyższe – na Stany Zjednoczone, Europę Zachodnią – to tam uczelnie nie tylko kształcą. Są częścią społeczeństwa, gospodarki. Często ponad połowa budżetu to środki z sektora prywatnego, który finansuje badania, stając się też naturalnym miejscem kariery dla absolwentów tych instytucji.

– To jest pięta achillesowa. Nasze szkolnictwo nie jest jeszcze w pełni gotowe i nie czuje często potrzeby silniejszego wtopienia się w gospodarkę. Duża część świata naukowego obraża się, traktuje naukę jako sacrum, które nawet nie powinno się komunikować i współdziałać z codziennym profanum. Ale my już wiemy, że to zły kierunek, droga donikąd. Samorząd województwa stara się trochę w to włączyć i pobudzać pozytywne trendy. W ubiegłym roku powstała Regionalna Strategia Innowacji, przygotowana przez konsorcjum pomorskich uczelni i instytutów naukowych, którego liderem jest Politechnika Gdańska. Teraz trwa okres wdrożeń. Efektem tych prac jest na przykład powołanie Parku Technologicznego w Gdańsku przy ulicy Trzy Lipy. To początek drogi. Musimy doprowadzić do pewnej komercjalizacji. Nauka powinna coś proponować biznesowi, a biznes być tym zainteresowany. Biznes kupi patent, gdy będzie widział praktyczne możliwości wdrożenia i sprzedaży wynalazku. Na tym polega rola nauki, żeby mu takie rozwiązania zaproponować.

– Czy to nie tak, że projekty są, ale zapomina się w nich o studentach, o ich potencjale?

– W tym kierunku też są prowadzone działania. Powstała wirtualna firma do nauki biznesu dla studentów Politechniki Gdańskiej, podobna instytucja funkcjonuje również na Uniwersytecie Gdańskim. Uważam, że na ostatnich latach studiów powinien być prowadzony przedmiot „nauka biznesu”. I to tutaj student powinien się dowiedzieć, jakie ma możliwości, skąd może pozyskać kapitał na założenie własnego biznesu. Tworzymy też mechanizmy sprzyjające aktywności biznesowej mieszkańców Pomorza. Powstały Pomorski Fundusz Poręczeń Kredytowych i Fundusz Pożyczkowy. Są też fundusze unijne dla przedsiębiorców, którymi dysponuje Agencja Rozwoju Pomorza. Tak więc coraz lepiej funkcjonuje ramię finansowe. Myślę, że teraz większy nacisk należy położyć na to, by studentów ośmielić, zachęcić do aktywności i zakładania firm. Gdy pytałem ostatnio osobę od lat zajmującą się badaniem kwestii aktywności młodych ludzi, co jest najważniejsze, ten człowiek powiedział „Głowa. Potrzebna jest myśl i chęć”.

– Ale gdy student w Stanach Zjednoczonych kończy studia, to niejako jest skazany na firmy okołouniwersyteckie lub założenie własnej. Ale tam system promuje aktywność i perspektywa porażki go nie paraliżuje. Bo gdy nie odniesie sukcesu, to i tak ma wiedzę, a porażka nie ciągnie się za nim całe życie. A w drodze do sukcesu cały czas jest wspomagany, może liczyć na grono doradców, na inkubatory, w których może prowadzić działalność na preferencyjnych warunkach. W Polsce takich zachęt i takiej swobody nie ma …

– Te mechanizmy wsparcia muszą powstać i powstaną. Mamy już pierwsze jaskółki, na przykład. Park Technologiczny w Gdyni, w którym pomaga się zakładać nowe firmy. My musimy iść tym szlakiem, który już dawno za Zachodzie został przetarty i świetnie funkcjonuje. Zgadzam się z wizją profesora Rachonia, że docelowo dwadzieścia procent absolwentów musi mieć własne firmy i zatrudniać innych, trzydzieści procent funkcjonować na zasadach samozatrudnienia, a tylko pięćdziesiąt procent być pracownikami najemnymi. To jest dobry kierunek i wcześniej czy później osiągniemy takie zdrowe proporcje.

– A czy najlepszym wyznacznikiem marazmu edukacyjnego naszego regionu nie jest brak inwestorów zainteresowanych lokowaniem w naszym regionie inwestycji bazujących na wiedzy?

– Myślę, że to może być jedna z przyczyn. Ale jest też kwestia lokalizacyjna. Wrocław, Kraków, Poznań wygrywają z nami swoim bardziej centralnym położeniem.

– Czy taki argument nie jest swego rodzaju próbą usprawiedliwienia pewnej nieudolności i braków w zakresie potencjału? Gdyby bazowało się na kryteriach geograficznych, nikt by nie dał żadnych szans na sukces Dolinie Krzemowej. Dookoła pustynia, nieprzychylny klimat, strefa sejsmiczna, oddalenie od dużych ośrodków naukowych. A tymczasem w krótkim okresie wyrosła tam największą i najbardziej zaawansowana strefa naukowo-innowacyjna na świecie.

– Tak, ale potrzebne są silna jednostka i wizja, wokół której buduje się coś nowego. Myślę, że mamy w Pomorskiem takie zarodki, które mogą wykiełkować i przynieść dobre efekty. Za najbardziej perspektywiczne uważam tereny wokół lotniska w Rębiechowie wraz z kilkoma działającymi już firmami w zakresie nowych technologii. Myślę, że będzie następował dalszy postęp i lokowanie nowych przedsięwzięć. Wiem, że jesteśmy na początku drogi. Tutaj musi być wiele działań wielokierunkowych. Mamy jednak dobry potencjał. Działają takie firmy jak Prokom, Intel, Flextronics International czy Jabil, więc są dobre przykłady. Trzeba zachęcać młodych ludzi i dawać im instrumenty. To młode pokolenie będzie bardziej aktywne i musi odnieść sukces.

– A system edukacji będzie im pomagał czy przeszkadzał?

– Mam świadomość, że teraz jest przepaść. Tutaj musi być ciągłość pewnej wizji kształcenia młodego człowieka, rozpoczynając od szkoły podstawowej. Byłem ostatnio w Sheffield. I zauważyłem ciekawe tendencje, całkiem inne niż w Polsce i na Pomorzu. U nas każda szkoła ma lub chce posiadać własne centrum komputerowe, a tam, w pięćsettysięcznym mieście, zbudowano pięć centrów e-learningu, wyposażonych w nowoczesny sprzęt. Szkoły przyjeżdżają na godzinę dziennie i to z siedmio-, ośmiolatkami, natomiast już jedenasto-, dwunastolatki zaczynają prace nad projektami. Widziałem na przykład. prace nad kwestią samooceny. Nauka w zespole i grupie – jest problem i jak go rozwiązać? Uczy to tych młodych ludzi od najmłodszych lat radzenia sobie z problemami, uczy współzawodnictwa, ale i współdziałania w grupie. I chcemy ten system z Sheffield kupić i od 2007 roku dzięki środkom unijnym wdrażać u nas.

– Czy tylko Gdańsk?

– Chcę wysłać ludzi, żeby się zapoznali i zastanowili, jak przenieść ten system na nasz grunt. I nie tylko Trójmiasta, lecz także mniejszych ośrodków. Uważam, że wystarczy jeden ośrodek w powiecie. Silne i dobrze wyposażone centra mają szanse stać się takimi wylęgarniami przyszłych talentów i geniuszy.

– Kwestia języków. Mimo że port, że Pomorze to okno całego kraju na świat, to nie ma tutaj motywacji. Nie uczymy się języków sąsiadów.

– Podstawowy jest angielski. Myślę, że w zakresie nauki tego języka jest coraz lepiej. Z pokolenia na pokolenie umiemy i wiemy coraz więcej i lepiej. Zawsze podkreślam i mówię młodym ludziom, z którymi mam kontakt: „nieważne, czy będziesz szewcem, czy naukowcem – znajomość języków obcych zawsze Ci się przyda”. Namawiam do nauki języków sąsiedzkich. Ale podstawą jest angielski, bo przykładowo osiemdziesiąt procent Skandynawów zna ten język. Na razie wystarczy nam osiągnąć ten poziom.

– Konkludując: jaki jest obraz pomorskiej edukacji?

– Celowo przejaskrawiłem. Ale te wyniki matur nami wstrząsnęły. Ale dla porównania: średnia osób z wyższym wykształceniem w województwie wynosi tylko jedenaście procent, to wskaźnik dwa razy mniejszy niż w Europie. Tymczasem dwadzieścia pięć tysięcy młodych ludzi co roku odchodzi z kwitkiem z Uniwersytetu Gdańskiego. To trzeba zmienić, postawić na rozbudowę i rozwój edukacji. Większy nacisk należy położyć na nauki ścisłe i inżynieryjne. Mamy przykłady, że przyjeżdża inwestor i pyta, ilu może zatrudnić inżynierów. Pod tym względem nie prezentujemy się jako region najlepiej. Dlatego w stypendiach chcemy premiować nauki ścisłe. Obecnie mamy tutaj niewielu chętnych. Myślę, że to wszystko przyniesie pozytywny skutek i edukacja będzie jednym z motorów rozwoju regionu. A należy pamiętać, że wykształcenie to nie tylko wyższy poziom rozwoju ekonomicznego, lecz także lepszy i wyższy poziom rozwoju społeczeństwa. Bez dużego grona ludzi światłych i wykształconych nie ma mowy o budowie sprawnego społeczeństwa obywatelskiego. W zakresie edukacji musimy odbudować relacje uczeń-mistrz. I musimy dbać o to, by uczeń miał szansę przerosnąć swojego mistrza.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

W Gdańsku postawiliśmy na edukację

W Gdańsku w 208 różnego typu placówkach uczy się 75 tysięcy dzieci i młodzieży. Miasto przeznacza na ich działalność 32 procent swojego budżetu. Od 1992 roku samorządy kolejno przejmowały do prowadzenia poszczególne typy szkół. Wraz z przejmowaniem placówek do budżetu miasta wpływało relatywnie mniej środków z budżetu państwa. Obecnie w Gdańsku subwencja pokrywa 57 procent wszystkich wydatków na edukację.

Inwestowanie w edukację jest procesem długotrwałym, a efekty polityki proedukacyjnej będą widoczne dopiero po latach, dlatego też program rozwoju gdańskiej edukacji nosi nazwę „Gdańszczanin 2020”. Obejmuje on drogę rozwoju i kształcenia dziecka od trzeciego roku życia do czasu ukończenia przez nie szkoły ponadgimnazjalnej.

Jednym z najważniejszych, zrealizowanych już punktów tego programu jest restrukturyzacja placówek oświatowych. Program zakłada wprowadzenie do szkół podstawowych już od klasy pierwszej obowiązkowej nauki języka obcego i przeznaczenie większej liczby godzin na zajęcia pozalekcyjne i koła zainteresowań. Ważne jest też zabezpieczenie etatów dla pedagogów, psychologów i logopedów. Program zakłada również rozbudowanie zajęć sportowych jako elementu wychowawczego i sprawnościowo-zdrowotnego w edukacji dzieci i młodzieży, a także otwarcie szkół i placówek oświatowych w godzinach popołudniowych – tworzenie w nich dzielnicowych centrów kulturalno-oświatowych.

Sukcesem programu są wprowadzone już zmiany w sieci szkół i placówek oświatowych. Były one niezbędne, gdyż w Gdańsku corocznie spada liczba uczniów – średnio o 1300-1500 dzieci, czyli o dwie średniej wielkości szkoły. Zaoszczędzone w ten sposób środki pozwoliły na ustanowienie gdańskiego standardu liczby uczniów w poszczególnych typach szkół: 26 uczniów w klasie w szkole podstawowej (a nie jak dotychczas bywało powyżej 35 uczniów w klasie), 29 uczniów w klasie gimnazjum oraz 30 uczniów w klasie w szkołach ponadgimnazjalnych. Uporządkowane zostało też szkolnictwo ponadgimnazjalne, wzrosła jakość nauczania, a szkoły mają większą swobodę w organizacji czasu wolnego uczniów. Gdańsk postawił również na wychowanie morskie, edukację kulturalną i ekologiczną oraz zdrowotną.

W wyraźny sposób wzrósł poziom pracy nauczycieli. Większość z nich (7,8 tysiąca) ma wyższe wykształcenie, a w ostatnich latach ukończyła studia podyplomowe, kursy kwalifikacyjne oraz różnego rodzaju formy doskonalenia zawodowego. Miasto, wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu pedagogów, powołało Ośrodek Kształcenia Ustawicznego Nauczycieli (OKUN). Z szerokiej oferty ośrodka kształcenia korzystają nauczyciele i kadra kierownicza z terenu Gdańska oraz jego okolic. Najciekawszą ofertą, unikatową w skali kraju, jest szkolenie językowe dla nauczycieli nauczania zintegrowanego, w znacznej części opłacane z funduszy miasta. Za ten program OKUN po raz drugi otrzymał certyfikat European Language Label.

Duże środki ze specjalnych funduszy celowych przeznacza się na doskonalenie kadry kierowniczej placówek oświatowych. Dyrektorzy szkól i pozostałych placówek oświatowych uczestniczą w programach wymiany międzynarodowej: sympozjach, seminariach i warsztatach organizowanych na terenie naszego miasta oraz w Niemczech, Szwajcarii, Austrii, Włoszech i Francji. W trakcie wspólnych spotkań mają możliwość wymiany doświadczeń oraz poznania wielu innowacyjnych działań edukacyjnych i wychowawczych.

W gdańskich szkołach zostały wdrożone międzynarodowe programy edukacyjne, między innymi Sokrates-Comenius (w 2005 roku 28 placówek uzyskało 163 tysięcy euro na realizacje programu), Leonardo da Vinci (5 placówek – 89 tysięcy euro), Młodzież, Grundig. Wyjątkowo interesujący jest ten ostatni program, organizowany wspólnie z Grecją i Włochami. Jego podstawowe zadanie to przygotowanie naszych szkół do kształcenia dorosłych – cudzoziemców. Program Grundig jest wdrażany we wszystkich krajach Unii Europejskiej.

Szczególną opieką w naszym mieście objęty jest sport szkolny. Efekty są już widoczne. W ogólnopolskim współzawodnictwie dzieci i młodzieży Gdańsk przesunął się z szóstego miejsca na piąte. Wzrosła liczba klas sportowych, lokowanych w szkołach mających odpowiednią bazę i rozwijających współpracę z klubami sportowymi. Dla uczniów, którzy chcą uprawiać sport rekreacyjnie, są przygotowywane Dzielnicowe Centra Sportu. Będą one prowadziły cykle rozgrywek w różnych dyscyplinach sportowych dla dzieci i młodzieży danej dzielnicy.

To tylko niektóre inicjatywy Gdańska w dziedzinie edukacji i wychowania. Pamiętać należy także o klasach przeznaczonych dla dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych, o rozwoju przedszkoli, szkół z klasami integracyjnymi, kształceniu ponadgimnazjalnym czy zajęciach gimnastyki korekcyjnej. Dbamy o to, by mali gdańszczanie mogli uczestniczyć w terapiach pedagogicznych, uczęszczać do świetlic socjoterapeutycznych i środowiskowych, znaleźć pomoc socjalną, gdy zaś mają osiągnięcia naukowe – korzystać z rozbudowanego systemu stypendialnego. Jest dla nas sprawą szczególnie ważną wspieranie finansowe utalentowanych młodych ludzi. Jedną z takich form jest niedawno wprowadzone stypendium naukowe im. Gabriela Daniela Fahrenheita, o które mogą się ubiegać absolwenci matury międzynarodowej, zainteresowani podjęciem nauki w renomowanych uczelniach za granicą.

Dzięki reformie oświatowej osiągnęliśmy już dziś w gdańskich placówkach oświatowych wysoką jakość kształcenia. Potwierdzają to wysokie wyniki zewnętrznych sprawdzianów po szkole podstawowej, egzaminów gimnazjalnych oraz nowej matury, osiągnięte przez młodych gdańszczan.

Skip to content