Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Globalne korporacje zamiast państw?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” i Radia Gdańsk

Leszek Szmidtke: Jaka jest rola korporacji we współczesnym świecie? Czy są to po prostu wielkie przedsiębiorstwa, zarabiające ogromne pieniądze, czy jednak coś więcej?

Paul H. Dembinski: Można powiedzieć, że na poziomie globalnym mamy około tysiąca korporacji, których znaczenie ekonomiczne jest o wiele większe niż wskazują ich wyniki finansowe czy wytwarzana przez nie bezpośrednio wartość dodana. Moc ich oddziaływania jest wypadkową posiadanych łańcuchów dostaw, dystrybucji oraz innych procesów biznesowych. Według moich szacunków jest ona równa 50 proc. globalnego PKB. Jest to wystarczająco dużo, by twierdzić, że korporacje mają strukturyzujący wpływ na globalną gospodarkę. Dzieje się tak zarówno ze względu na ich wielkość, jak i „pasy transmisyjne” pewnej kultury organizacyjnej – standardy i wymogi, które stosują wobec swoich biznesowych partnerów. Korporacje są więc de facto czymś o wiele więcej niż tylko przedsiębiorstwami w ujęciu podręcznikowym.

Financial Stability Board wyłoniła trzydzieści banków o strategicznym znaczeniu systemowym. Mówi się – choć jeszcze nie całkiem jasno – że owa nadzwyczajna istotność tych instytucji obarcza je pewną odpowiedzialnością i specjalnymi wymogami. Można sobie wyobrazić, że do podobnej sytuacji dojdzie także w innych sferach: farmacji, telekomunikacji, transportu lotniczego, nie mówiąc już o tzw. sektorze „big data”, do którego należą Google czy Facebook. Te firmy odgrywają przecież rolę polityczną – oczywiście, nie w sensie bezpośrednim, ale w dużym stopniu przyczyniają się do budowy społeczno-gospodarczego ładu.

Korporacje mają strukturyzujący wpływ na globalną gospodarkę. Dzieje się tak zarówno ze względu na ich wielkość, jak i „pasy transmisyjne” pewnej kultury organizacyjnej – standardy i wymogi, które stosują wobec swoich biznesowych partnerów.

Jak zatem może wyglądać społeczno-polityczna kontrola nad takimi podmiotami? Rządy są w stanie w jakiś sposób wpływać na transnarodowe korporacje, wymagając od nich włączenia się w odpowiedzialność za świat?

Teoretycznie jest to możliwe, tyle tylko, że przypominałoby to trochę sytuację, w której pies goni własny ogon. Z jednej strony wiemy, że ramy zasięgu działalności gospodarczej są większe niż ramy zasięgu dzisiejszych rządów. Konieczna byłaby więc koordynacja polityczna również na poziomie globalnym. Jednak realizacja koncepcji global governance kuleje od mniej więcej trzydziestu lat. Przedsiębiorstwa transnarodowe, co wydaje się oczywiste, nie są specjalnymi zwolennikami tego typu rozwiązań. Po co im kolejny regulator czy „strażnik”? Dlatego – w moim odczuciu – bardziej realne jest stworzenie statusu przedsiębiorstw o dużej istotności systemowej i politycznej. To rozwiązanie nie byłoby czymś zupełnie nowym. Jeżeli popatrzymy w historię, okazuje się, że pierwowzorami korporacji międzynarodowych były tzw. chartered companies, które obejmowane były specjalnym patronatem państwowym. Taki status nadawano przedsiębiorstwom działającym w obszarze handlu, eksploracji nowych terenów czy ich kolonizacji. Dzięki temu zyskiwały one zarówno specjalne prawa, jak i dodatkowe obowiązki. Wydaje się, że dziś jest to pomysł, do którego można wrócić na poziomie globalnym.

Wspominał Pan, że korporacje niespecjalnie garną się do tego typu rozwiązań. Wydaje się, że podobnie zachowują się reprezentanci strony rządowej.

W mojej opinii grunt pod takie rozwiązanie po obu stronach nie jest całkowicie negatywny. Korporacje nie rwą się do niego, ale nie mówią też stanowczo „nie”. Owszem – opór jest zauważalny także po stronie państw. Za pewien przełom należy jednak traktować uznanie przez polityków, że biznes to nie podwładni, lecz partnerzy, jak również zrozumienie, że nie tylko polityka determinuje działalność ekonomiczną – następuje tu też sprzężenie zwrotne. Duże podmioty gospodarcze biorą udział w kształtowaniu wszelkiego rodzaju norm: zaczynając od reguł rachunkowych, a kończąc na prawach własności intelektualnej czy na standardach pracy. Wydaje mi się więc, że taka zmiana w postrzeganiu znaczenia korporacji jest możliwa. Oczywiście, nie zdarzy się ona w mgnieniu oka, ale chodzi o to, żeby w jakiś sposób się do niej intelektualnie przygotować.

W pewnym stopniu mamy już do czynienia z pozaekonomicznym angażowaniem się korporacji. Mowa tu oczywiście o społecznej odpowiedzialności biznesu. Mam jednak wątpliwości, czy o to właśnie Panu chodzi.

Nie, nie myślę tutaj o CSR (ang. Corporate Social Responsibility; społeczna odpowiedzialność biznesu – przyp. red.), bo ona działa na zasadzie rynkowej – jest to element konkurencji. Nie mam też na myśli sytuacji, w której ktoś robi coś, bo mu się to zwyczajnie podoba – wybuduje szkołę, założy fundację, zostanie mecenasem wystawy. To wszystko jest bardzo ważne, ale nie stanowi istoty problemu. Chodzi o to, żeby szerokie zaangażowanie społeczne było wpisane w cały system. Pierwszym krokiem powinno być większe otwarcie się korporacji pod względem informacyjnym. Niewiele dziś wiemy o tym, co dzieję się w wielkich firmach – w zasadzie tylko tyle, ile chcą nam one o sobie powiedzieć. Raporty roczne mówią nam dużo, ale są kierowane do inwestorów, więc przeczytamy w nich głównie o sytuacji finansowej. Natomiast praktycznie niemożliwe jest uzyskanie wiedzy na temat wpływu np. McDonald’sa czy Starbucksa na sferę fiskalną gospodarki francuskiej, amerykańskiej czy polskiej. A są to informacje, które powinny „leżeć na stole”. Paradoks dzisiejszej sytuacji polega na tym, że żyjemy w przeinformowanym świecie, a mamy znikome dane na temat tego, co tworzy połowę naszego globalnego bogactwa. Pewne zobligowanie korporacji do otwarcia informacyjnego oraz większa przejrzystość ich funkcjonowania jest więc pierwszym etapem wchodzenia przez nie w nową rolę.

Działalność korporacji zaczyna wykraczać poza sferę ekonomiczną. Pora więc na większą troskę o otoczenie. Nie chodzi tu o „społeczną odpowiedzialność biznesu”, która jest dziś de facto elementem gry rynkowej, tylko o rozwiązania systemowe.

60-korposwiat

Nad światem polityki społeczeństwo ma, choćby teoretyczną, kontrolę. O jakiej kontroli społecznej możemy mówić w przypadku wielkich przedsiębiorstw? Czasami taką rolę może pełnić akcjonariat, ale powstaje pytanie, czy nie jest on zbyt rozproszony i płynny?

Dziś nie możemy mówić o akcjonariacie jako o pewnym spójnym i w miarę trwałym podmiocie. Statystyka mówi nam, przy zastrzeżeniu płynącym z jej naturalnych ograniczeń, że średni czas trzymania akcji w portfelu oscyluje w okolicach kilku miesięcy. Nie mamy więc do czynienia z udziałowcami rodem z XIX wieku, kiedy to pakiety kontrolne przekazywało się z pokolenia na pokolenie. Obecnie akcjonariat nie podąża za przedsiębiorstwem, nie jest mu wierny. Charakteryzuje go tzw. nomadyzm – łatwo jest mu „zwinąć manatki” i udać się w inne miejsce. Takie, które w danej chwili przyniesie większe zyski.

Natomiast jeśli chodzi o przełożenie mechanizmów demokracji na funkcjonowanie korporacji, to trzeba jasno przyznać, że jest ono znikome. Oczywiście, trochę przeczy tej tezie przykład Stanów Zjednoczonych – można powiedzieć, że mają one wpływ na funkcjonowanie przedsiębiorstw transnarodowych o amerykańskim rodowodzie. Do pewnego stopnia taką siłę ma również Unia Europejska. Natomiast w zdecydowanej większości państw świata o czymś takim nie ma mowy. Weźmy na przykład Szwajcarię, z której wywodzi się szereg przedsiębiorstw o globalnym zasięgu działania. Gdy w kraju tym dochodzi do ważnych głosowań, niektóre z tych korporacji dają do zrozumienia, że jeśli jego wynik będzie nie po ich myśli, to są one skłonne zmienić swoją lokalizację, zabierając tym samym państwu znaczne dochody podatkowe i ogromną liczbę miejsc pracy.

Takie sytuacje dowodzą, że istnieje duża potrzeba partnerstwa polityczno-gospodarczego. Ale nie takiego z doskoku, ad hoc, kuluarowego, tylko wyrażonego expressis verbis z jasnym podziałem odpowiedzialności, obowiązków i praw.

Wpływ państw na funkcjonowanie korporacji jest znikomy. Aby zmienić tę sytuację, potrzebne jest partnerstwo polityczno-gospodarcze z jasnym podziałem odpowiedzialności, obowiązków i praw.

A konkretniej?

Po pierwsze potrzebna jest identyfikacja specyficznej grupy korporacji, które uznawane są za strategicznie ważne. Takie podmioty powinny zostać objęte pewnym specjalnym obowiązkiem informacyjnym, a publikowane przez nie dane mieć status informacji publicznej. Konieczne będzie też włączenie ich w obieg normotwórczy, ale nie na obecnych zasadach kuluarowego lobbingu czy wywierania mniej lub bardziej formalnych nacisków. Można sobie wyobrazić powstanie oficjalnych ciał zrzeszających te instytucje. Za ich pośrednictwem korporacje brałyby czynny udział w projektowaniu rozwiązań legislacyjnych – czy to na poziomie narodowym, parlamentarnym czy globalnym, np. na forum ONZ. W pewnym stopniu, w mniej formalnym charakterze, taki proces zachodzi np. w Davos na Światowym Forum Ekonomicznym. Chodzi więc o to, by tę wzajemną współpracę i partnerstwo wmontować w ład społeczno-gospodarczy dzisiejszego świata. Bez tego nie uda się zatrzymać jego powolnego pękania…

Dla korporacji oznacza to nowe obowiązki. Co mają one otrzymać w zamian?

Przede wszystkim mogą dostać tzw. licence to operate, czyli pewnego rodzaju polityczne i społeczne przyzwolenie na działalność. Pojawia się pytanie – do czego taka „licencja” byłaby im potrzebna? Status ten uwiarygodniłby posiadający go podmiot w oczach opinii publicznej. Wiemy przecież, że korporacje – podobnie jak politycy – nie cieszą się dziś wysokim zaufaniem. Zdobywając je, znacznie łatwiej będzie im funkcjonować w społecznym i politycznym otoczeniu ich biznesu. Oczywiście, zakładam, że taka pozycja nie będzie wykorzystywana w sposób niecny i nieuczciwy.

Druga sprawa, również poniekąd związana z budowaniem zaufania, to kwestie fiskalne. Obecnie w debacie międzynarodowej dużo mówi się o tzw. global taxing. Najczęściej wybrzmiewa ona jednak w kontekście bardziej sprawiedliwej redystrybucji światowego PKB. Stanom Zjednoczonym czy niektórym krajom UE dużo łatwiej – co nie oznacza, że całkowicie bezproblemowo – jest ściągnąć z korporacji należne podatki, niż krajom biedniejszym. Te ostatnie w dużym stopniu ponosić więc muszą koszty związane z funkcjonowaniem globalnych gigantów, nie uzyskując adekwatnych korzyści. Wspólny, ujednolicony podatek, to nie tylko profity dla najuboższych państw i społeczeństw. To też duże uproszczenie działalności korporacji, które na obsługę fiskalnej sfery swojej działalności ponoszą niemałe koszty. Rzecz jasna, takie rozwiązania nie są szczególnie entuzjastycznie przyjmowane przez najbardziej rozwinięte kraje, które musiałyby się podzielić dzisiejszymi dochodami podatkowymi.

Krajom wysoko rozwiniętym znacznie łatwiej niż tym biedniejszym jest ściągnąć z korporacji należne podatki. Wspólny, ujednolicony globalnie podatek oznaczałby profity dla najuboższych państw i społeczeństw, a także byłby dużym uproszczeniem działalności globalnych przedsiębiorstw.

Przykład Indii pokazuje jednak, że państwa spoza grupy G8 też potrafią radzić sobie z korporacjami.

Gdy Indie odmówiły firmie Novartis przedłużenia patentu na lek przeciwko białaczce, było to wielkim szokiem nie tylko dla tej korporacji i branży farmaceutycznej, lecz także dla całego gospodarczego świata. Okazało się, że w pewnych okolicznościach własność intelektualna nie jest najwyższą wartością i że są rzeczy od niej ważniejsze. Dopóki mamy palące potrzeby społeczne, dopóty prawa autorskie schodzą na drugi plan. Mieliśmy więc do czynienia z próbą zburzenia, zredefiniowania istniejącego porządku. To był, jak to wtedy nazwałem, początek drugiej dekolonizacji. Jej konsekwencje były rażące zarówno dla stabilności finansowej przedsiębiorstw, jak i dla całego ruchu związanego z innowacyjnością i chronieniem tzw. własności intelektualnej. To jest kolejna kwestia, która może stać się przedmiotem globalnego dialogu między światem polityki i gospodarki – jakie są możliwości i granice patentowania, jaka jest związana z tym odpowiedzialność?

Pole do negocjacji na tej linii wydaje się nieograniczone. Ale czy to wszystko, o czym Pan mówi, nie ma miejsca już w tej chwili?

W pewnym sensie tak, jednak największym problemem jest to, że dzieje się to w wielu różnych miejscach, na wielu różnych forach, a do tego jeszcze w nieoficjalnej formie. To rozproszenie powoduje niesamowity chaos informacyjny i pojęciowy. Ochrona konsumentów, praw własności intelektualnej, standardów rachunkowych etc., mimo że dotyczą wyłącznie sfery działalności gospodarczej, nierzadko są ze sobą sprzeczne, wzajemnie się wykluczają. Powodem takiego stanu rzeczy jest to, że debata ta – choć międzynarodowa – jest bardzo fragmentaryczna, szczegółowa i techniczna. Mało kto jest w stanie spojrzeć na to wszystko z lotu ptaka, uzyskać szeroki obraz sytuacji. Jest to na rękę korporacjom, które stać na zatrudnianie najlepszych specjalistów, potrafiących przechylić przyjmowane rozwiązania na ich korzyść.

A czy za globalny kryzys nie jest też odpowiedzialna druga strona medalu – państwa? Wydatki na opiekuńczą sferę ich działalności i związane z nimi zadłużenie rosły horrendalnie.

Zgadzam się, zadłużenie państw urosło niebotycznie. Ale wspomniany rozrost opiekuńczości nie wziął się znikąd. Wynikał on z tego, że dzisiejsze społeczeństwa, mimo że na pierwszy rzut oka syte, są schorowane. Brak perspektyw dla młodych ludzi wywołuje u nich zniechęcenie, depresję i radykalizuje ich nastroje. Ludzie pracy, będący pod ciągłą presją produktywności, zaniedbują życie społeczne i popadają w apatię – tutaj swoje trzy grosze dorzucają korporacje. Symptomatyczną zmianą jest też to, że gospodarka wchłonęła wiele sfer naszej egzystencji, które wcześniej funkcjonowały w pozarynkowej rzeczywistości. Ekonomizacja życia sprawiła, że w wielu przypadkach ogołociliśmy je z ważnych wartości. Spożywanie posiłków może być, z punktu widzenia ekonomicznego, bardziej efektywne, jeśli robimy to w restauracji. Oszczędzamy czas, który możemy poświęcić np. na pracę, dajemy zarobić innym itp. Taki punkt widzenia nie bierze jednak pod uwagę, że przy okazji przygotowywania posiłków w domu zachodzi szereg społecznych zjawisk i interakcji – budują się więzi rodzinne, przekazywane są społeczne normy, a także uczucia. To tylko przykład, który pokazuje, że tkanka dzisiejszych społeczeństw jest bardzo narażona na rozkład. Nie powinna więc dziwić reakcja państw, które chcąc temu przeciwdziałać i zapobiegać społecznym bolączkom, zwiększają nakłady na opiekę i sięgają po usługi specjalistów z tej dziedziny.

Ekonomizacja życia sprawiła, że w wielu przypadkach ogołociliśmy je z ważnych wartości. Nie dziwi więc, że niektóre państwa chcą temu przeciwdziałać, przeznaczając ogromne nakłady na opiekę.

Czy korporacje mają interes w tym, żeby partycypować w opiece nad społeczeństwem?

Zdecydowanie tak. Po pierwsze, pracownicy tych firm nie funkcjonują w próżni – są przecież członkami różnych wspólnot. Zarządzającym powinno zatem zależeć na jak najlepszej kondycji swoich ludzi. Społeczne zaangażowanie korporacji będzie też motywowane ekonomicznie. W ostatnich trzydziestu latach doszło do znacznego skrócenia czasowego horyzontu działalności gospodarczej. Inwestycje przesunęły się ze sfery realnej na rynki finansowe, dające możliwość szybkiego zarobku i zwiększania wartości przedsiębiorstw. Skutek jest taki, że dzisiaj korporacje siedzą na górze pieniędzy i nie bardzo wiedzą, co mają z nimi zrobić. Dlaczego? Bo bezrefleksyjne pompowanie zysków nie jest zgodne z duchem przedsiębiorczości. Ludzie zakładają biznes, bo mają rzeczywiste pomysły i chcą je realizować – rzadko chodzi tylko o pieniądze. Brak zaangażowania w długoterminowe projekty jest niezdrowy zarówno dla firm, jak i dla ich otoczenia. Społeczeństwa potrzebują prywatnych inwestycji, np. w infrastrukturę. To są przedsięwzięcia o perspektywie kilkunasto- lub kilkudziesięcioletniej. Z jednej strony zwiększają one wartość i konkurencyjność przedsiębiorstw, z drugiej zaś sprawiają, że są one bardziej zakorzenienie w strukturze społecznej i systemie politycznym. Co więcej, pomagają też podnosić jakość życia i w jakimś sensie rozwiązywać problemy natury socjalnej. Istotne jest, że firmy mają nie tylko środki, ale też pomysły potrzebne do realizacji takich przedsięwzięć. Tradycyjny, spolaryzowany model podziału świata na biegun polityczny i gospodarczy, na demokrację i rynek, nie odpowiada rzeczywistości. Przedsiębiorstwa są i będą coraz bardziej aktywne w polityce, natomiast państwa i społeczeństwa grają i będą grały bardzo ważną rolę na rynkach. Im wcześniej obie strony pogodzą się z takim obrazem świata, tym lepiej dla wszystkich.

Tradycyjny, spolaryzowany model podziału świata na biegun polityczny i gospodarczy, na demokrację i rynek, nie odpowiada rzeczywistości. Przedsiębiorstwa są i będą coraz bardziej aktywne w polityce, natomiast państwa i społeczeństwa grają i będą grały bardzo ważną rolę na rynkach.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wolnorynkowe Chiny i etatystyczne Węgry – zmiana modelu

Pobierz PDF

Autor istotnego dzieła na temat wzrostu i upadku systemu komunistycznego, Archie Brown, zdefiniował kilka podstawowych cech tego ustroju. Zaliczył do nich m.in.: monopol partii komunistycznej, „demokratyczny centralizm” (utożsamiany z wodzem), państwową własność środków produkcji i gospodarkę nakazowo­‑rozdzielczą. Z kolei najlepszy badacz z naszego regionu, węgierski ekonomista János Kornai – do głównych cech klasycznego ustroju komunistycznego zaliczył: ideologię marksistowsko­‑leninowską (negującą rynek), centralną rolę państwa – także w gospodarce i systemie własności, biurokratyczną – a nie rynkową – koordynację procesu produkcji oraz miękkie, a więc planowe i biurokratyczne, zależne od woli człowieka a nie sił rynkowych, sterowanie budżetem oraz „gospodarkę niedoboru”. System ten był spójny tylko w całości. Gdy zabrakło któregoś z jego ogniw, nie był on już komunistyczny (Kornai w takim przypadku pisał o porządku „socjalistycznym”), a stawał się czymś innym, ustrojową hybrydą lub wprost zaprzeczeniem „realnego socjalizmu”.

Od negacji rynku po jego apoteozę

Chiny, otwierając się na świat, nie mogły przyjąć neoliberalnego pakietu, jaki oferował im Zachód. Po pierwsze ze względu na obawę przed dominacją USA, a po drugie dlatego, że był on totalnym zaprzeczeniem klasycznego socjalizmu i skrajną formą kapitalizmu, stawiającego na dominację wszechmocnej „niewidzialnej ręki rynku” i słaby aparat państwowy.

Patrząc z tej perspektywy, Chiny, formalnie pod wodzą Komunistycznej Partii Chin (KPCh) już w latach 80. ubiegłego stulecia, stawały się hybrydą: wprowadzały rozwiązania rynkowe, a gospodarkę niedoboru szybko zamieniły w rynek producenta (choć długo jeszcze nie konsumenta). A potem – gospodarczo – komunizm w każdym wymienionym wyżej wymiarze zanegowały…

Prawdziwy, systemowy przełom nastąpił tam jednak dopiero w 1992 r. z woli stratega i wizjonera obecnych zmian Deng Xiaopinga. Widząc rozpad ZSRR, nakazał on Chinom nie tyle reformy wewnątrzsystemowe, jakie przeprowadzano dotąd, ile włączenie się w światowy krwiobieg gospodarczy, a ten był już wtedy całkowicie kapitalistyczny (z wyjątkiem Korei Północnej czy Kuby, bo Wietnam w wymiarze gospodarczym poszedł chińską drogą). Od tego momentu modelem dla Chin stał się państwowy kapitalizm, organizowany na wzór singapurski, gdzie dominował rynek, ale pozostało państwowe planowanie oraz interwencjonizm na drodze do osiągania strategicznych celów.

Gdy po 1992 r. Chiny otworzyły się na świat i świadomie włączyły się w procesy globalizacyjne, stanęły przed dylematem wyboru modelu rozwojowego. Po części z obawy przed amerykańską dominacją, a po części z racji własnego cywilizacyjnego dziedzictwa nie przyjęły forsowanego wówczas przez Waszyngton i główne instytucje systemu Bretton Woods (Bank Światowy i MFW), pakietu neoliberalnego, ochrzczonego mianem „konsensusu waszyngtońskiego”. Nawet mimo tego, że podejmowali u siebie guru tego nurtu, Miltona Friedmana.

Rozpoznany już dziś dobrze „konsensus waszyngtoński” był nie tylko totalnym zaprzeczeniem klasycznego socjalizmu opisanego przez J. Kornaia czy A. Browna, ale też specyficzną, w istocie skrajną formą kapitalizmu, stawiającego na dominację „niewidzialnej ręki rynku” w roli koordynatora systemu oraz liberalizację handlu, obrotów kapitałowych czy przepływów finansowych i prywatyzację. Zgodnie z jego wymogami, państwo miało być słabe, a rynek – wszechmocny.

Tajemnica chińskich sukcesów

Zachód i proponowany przezeń model rozwojowy popadł w tarapaty, podczas gdy Chiny święciły bezprecedensowe sukcesy. Jednakże Chińczycy, w przeciwieństwie do świata zachodniego, nie podjęły się misji „krzewienia” swojej drogi. Głównie dlatego, by otwarcie nie przeciwstawiać się Amerykanom, lecz nadal postępować zgodnie z własną zasadą zbierania sił i czekania na dobrą okazję.

Władze w Pekinie uważnie przestudiowały doświadczenia wschodnioazjatyckich gospodarczych tygrysów, począwszy od Japonii i Korei Południowej, po Hongkong, Tajwan czy Singapur (te trzy ostatnie w istocie chińskie, co nie było bez znaczenia). Wnioski były jasne – trzeba stosować inne rozwiązania, niż te proponowane przez Waszyngton. Dość szybko okazało się, że Chińczycy mają nie tylko odmienne od zachodnich wzorce, ale też nieco inaczej rozłożone priorytety. Zaczęły więc budować własny model, a w centrum jego zainteresowania postawiły wzrost gospodarczy – bez względu na koszty (społeczne, w środowisku naturalnym i inne). Mechanizmami napędowymi realizacji tego nadrzędnego celu stały się eksport i ogromne zasoby taniej siły roboczej, eksploatowanej w sposób iście dickensowski. Sięgano więc po własne, ogromne rezerwy, ale z równą chęcią stawiano na zagraniczne inwestycje, otwierając wewnętrzny rynek jeszcze bardziej niż Japonia.
Ten model zadziałał! Chiny, najludniejsze państwo świata, przez ponad trzy dekady legitymowały się wzrostem rocznym rzędu 9,8 proc., co było wydarzeniem bez precedensu w dziejach ludzkości. Państwo, które w XXI wiek wkroczyło jako szósta gospodarka świata, w 2010 r. wyprzedziło Japonię i stało się drugą globalną potęgą (trzecią, jeśli liczyć UE jako całość), a po drodze, w 2009 r., wyprzedziło Niemcy jako największego eksportera na świecie. Od 2013 r. Chiny to także kraj o największej wymianie handlowej. Do tego szybko, wręcz w błyskawicznym tempie, kumulowały one największe na globie rezerwy walutowe, obecnie szacowane na 3,8 biliona dolarów (to równowartość ponad 6-krotnego rocznego PKB Polski!).

Na te procesy nałożył się upadek Lehman Brothers, potem General Motors i innych kolosów amerykańskiej gospodarki (później, jak w przypadku GM, częściowo wykupowanych przez państwo). Rozpoczął się kryzys na światowych rynkach, przez wielu – w tym np. noblistów z ekonomii Josepha Stiglitza czy Paula Krugmana – utożsamiany z niczym innym jak upadkiem „konsensusu waszyngtońskiego”. Zmiana ta została wnikliwie opisana m.in. przez Naomi Klein w Doktrynie szoku czy ostatnio przez koreańskiego ekonomistę z University of Cambridge Ha­‑Joon Changa (23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie).

Zachód i proponowany przezeń model rozwojowy popadł w tarapaty, podczas gdy Chiny święciły bezprecedensowe sukcesy. Nic dziwnego, że powstał prawdziwy ferment ideowy i pojęciowy, prowadzący do zaskakujących wyników. Weźmy dla przykładu tylko dwa rozwiązania – w samych Chinach oraz ostatnio na Węgrzech, które można uznać za pewien symbol.

Już w 2004 r. wykładający w Chinach Amerykanin Joshua C. Ramo opisał zarysowany powyżej chiński model rozwojowy, w ramach którego niewidzialna ręka rynku była dość często trzymana na wodzy przez jak najbardziej widzialną ręką państwa (zachowującego monopol nie tylko na program kosmiczny czy zbrojenia, ale też banki, lotnictwo cywilne, przemysł petrochemiczny czy porty morskie). Ramo nazwał ten model „konsensusem z Pekinu”. Jednakże Chińczycy tego pojęcia „nie kupili”. Po pierwsze dlatego, że powstało nie z ich inspiracji, czego bardzo nie lubią, a po drugie (i ważniejsze) ze względu na to, by otwarcie nie przeciwstawiać się Amerykanom i Zachodowi, lecz nadal postępować zgodnie ze strategicznymi dyrektywami Deng Xiaoopinga, utożsamianymi z głośną zasadą tao guan yang hui czyli zbierania sił i czekania na dobrą okazję.

Jednak po 2008 r. strategia ta była już nie do utrzymania. Podminowany – gospodarczo i finansowo, a po części także ideowo – Zachód zaczął domagać się, by Chiny, teraz już globalne mocarstwo, brały na swoje barki ciężar światowych problemów i stały się, cytując głośną swego czasu formułę byłego szefa BŚ Roberta Zoellicka, „odpowiedzialnym współudziałowcem”.

Chiny zmieniają ilość w jakość

Dziś Chiny stawiają na zrównoważony rozwój, „zieloną energetykę”, budowę rynku wewnętrznego i odbudowę świadczeń socjalnych. Innymi słowy – zamieniają ilość w jakość. Problem w tym, że na każdym kroku nowej drogi widać bariery, głównie mentalne.

Tym samym rok 2008, co sobie nie do końca uświadamiamy, stał się ważną cezurą nie tylko dla Zachodu, ale także szybko idących do przodu Chin. Z jednej strony zawirowania na scenie światowej i oczekiwania świata zachodniego względem Państwa Środka, a z drugiej sytuacja na jego scenie wewnętrznej wywołały – trwającą do dziś i daleką od zakończenia – debatę nie tyle nt. konsensusu z Pekinu, ile „chińskiego modelu rozwojowego” (Zhongguo moshi).

W tym samym mniej więcej czasie, gdy Zachód popadł w tarapaty, w kłopotliwy czas wkroczyły także Chiny. Stało się tak po pierwsze dlatego, że dotychczasowy – tak skuteczny – model rozwojowy najwyraźniej się wyczerpał, a po drugie przyniósł on ze sobą ogromne koszty i skutki uboczne, jak zniszczone środowisko naturalne, korupcję, niebotyczne uwłaszczenie nomenklatury spod znaku KPCh oraz gwałtowne i stale narastające rozwarstwienie (współczynnik Giniego wyższy niż w USA!). Tanie Chiny się skończyły, podobnie jak wyczerpują się proste rezerwy ich wzrostu: surowce i siła robocza na wsi.

Z debaty nad nowym modelem rozwojowym wyłoniły się już zarysy nowego ładu. Teraz Chiny chcą opierać rozwój już nie na eksporcie, lecz wewnętrznej konsumpcji. Priorytetem jest już nie tyle szybki wzrost, lecz – postulowany przez agendy ONZ – „zrównoważony rozwój”. Przy tej okazji ma być odbudowana sieć świadczeń socjalnych, poprzednio dokumentnie rozsypana (przede wszystkim publiczne szkolnictwo i opieka zdrowotna, ale także emerytury). Wreszcie, Chiny chcą także budować „zieloną” i innowacyjną gospodarkę. Innymi słowy – ilość zamierzają wreszcie zamieniać w jakość. Założenia te władze KPCh potwierdziły w listopadzie 2012 r. w swych postulatach programowych i zaczynają wcielać je w życie. Problem w tym, że na każdym kroku widać bariery, głównie mentalne. Przede wszystkim odezwała się stara, znana zasada shang you zhengce, xia you duice, czyli – założenia płynące z góry napotykają na oddolne kontrdziałania. Innymi słowy, centrum może zakładać sobie co chce, a władze lokalne i tak robią swoje…

Dlatego zasadne jest pytanie: czy teraz też się uda? Trudno powiedzieć, bo to kolejna już w ostatnich dekadach operacja na chińskim umyśle i mentalności, w której panuje chaos (zob. np. cenną książkę Yu Hua Chiny w dziesięciu słowach). Nierynkową gospodarkę niedoboru „epoki Mao” (1949–1976) zastąpił rynek, tylko częściowo sterowany przez państwo, a po 1992 r. dodatkowo poddany siłom globalizacji. Teraz, po wyczerpaniu prostych rezerw, znając losy „konsensusu z Waszyngtonu”, Chiny stawiają – po raz pierwszy od wszczęcia reform w grudniu 1978 r. – na obywatela i na jeszcze większą rolę koordynującą rynku. Państwo i władza, dotychczas niekontrolowane, częściowo wynaturzone oraz niebotycznie skorumpowane, mają poddać się nadzorowi, co również jest sytuacją bez precedensu w historii Chińskiej Republiki Ludowej.

Orbán idzie w drugą stronę

Patrząc na Państwo Środka i zachwycając się ich szybkim rozwojem oraz skutecznością prowadzonej polityki, węgierski premier przeoczył zdaje się tylko jedno – że Chiny właśnie zmieniają azymuty swojego modelu rozwojowego! Oni dają więcej rynku, on tymczasem chce więcej państwa!

Oczywiście, przełomowy 2008 r. wzmógł ogromnie zainteresowanie Chinami poza ich granicami, nawet u nas w Polsce, gdzie od czasu wydarzeń na Placu Tiananmen (4 czerwca 1989 r.) patrzono na nie chłodno i bez empatii. W wielu państwach świata było jednak inaczej. Zaczęto (nawet na uniwersytetach, nie mówiąc o rządowych gabinetach) zastanawiać się, czy przypadkiem model chiński, tak skuteczny, gdy ogląda się go z zewnątrz, nie jest aby doskonałą alternatywą dla skompromitowanego – zdaniem wielu – neoliberalizmu. Zabrzmiała więc nowa melodia starej śpiewki na temat zawodności i rynku, i państwa.

Ponieważ rynek, mający być antidotum na „komunizm”, nie zdał egzaminu jako siła koordynująca, pojawiły się znowu pomysły, by wrócić do dominującej roli państwa, etatyzmu i odgórnego sterowania. Najjaskrawszy przykład w naszym regionie to Węgry po 2010 r. pod wodzą (to dobry termin) Viktora Orbána. Węgierski premier uznał, czemu dawał wyraz publicznie, że instytucje europejskie nie są w stanie wyprowadzić ani Węgier, ani całej UE z obecnego kryzysu. Ponadto twierdził, niczym niegdyś Mao Zedong, że wiatr rozwoju i postępu płynie teraz ze Wschodu, a nie Zachodu.

Dlatego postawił na nowych partnerów. Najpierw Azerbejdżan, potem Kazachstan, a ostatnio Rosję, rządzoną podobnie silną ręką przez Władimira Putina. W tym gronie znalazły się też Chiny, do których dobijał się przez ostatnie cztery lata, zanim wreszcie w lutym br. dostąpił oficjalnej wizyty z Pekinu (co tym samym jest jego namaszczeniem przez chińską stolicę na kolejną kadencję).

Patrząc na Państwo Środka i zachwycając się ich szybkim rozwojem oraz skutecznością prowadzonej polityki, węgierski premier przeoczył zdaje się tylko jedno – że Chiny właśnie zmieniają azymuty swojego modelu rozwojowego! Oni dają więcej rynku, on tymczasem chce więcej państwa!

Zarówno nadmiar państwa, jak i zbyt wiele rynkowego poluzowania nie zdają egzaminu. Każda ortodoksja prowadzi na manowce. Czyżbyśmy byli skazani na systemowe hybrydy? Gdyby patrzeć na udany eksperyment Singapuru, odpowiedź brzmi: tak!

Nie jest również pewne, czy Viktor Orbán kiedykolwiek przeczytał dokładnie wypowiedzi „ojca” państwa Singapur Lee Kuan­‑yew. Ten bowiem opowiada się za rynkiem, a przy tym za: zdecydowanym kierownictwem, skuteczną administracją i wreszcie – dyscypliną społeczną. To, jego zdaniem, są podstawowe warunki skutecznego rozwoju. Pierwszy z nich Orbán spełnia. Drugi jest wątpliwy, bo administracja na Węgrzech jest z partyjnego nadania, niczym ta spod znaku KPCh, a to prosta droga do korupcji a nie kompetencji. Natomiast zamiast trzeciego jest na Węgrzech apatia i głęboki podział na tych co z Orbánem i tych, którzy przeciwko niemu. Jak w takich okolicznościach skutecznie modernizować kraj?

Nadmiar państwa już był – i nie jest wskazany. Wiedzą o tym nawet współcześni mandaryni z Pekinu, sprawujący monopol na władzę i własność. Orbán idzie złą drogą. Podporządkował wszystko, nawet bank centralny, władzy wykonawczej (czyli sobie). A wynegocjowana w tajemnicy, poza parlamentem i społeczeństwem, umowa z Rosją w sprawie rozbudowy elektrowni atomowej w Paks zapachniała wręcz „realnym socjalizmem” i gospodarką nakazowo­‑rozdzielczą.

Nadmiar rynku także już był – i również nie jest wskazany, jak pokazał rok 2008 i następne lata kryzysu. Każda ortodoksja prowadzi na manowce. Czyżbyśmy byli skazani na systemowe hybrydy? Gdyby patrzeć na udany eksperyment Singapuru, to rynek – i rządy prawa! – powinny być nadrzędne, a państwo powinno sobie tylko zachować rolę interwenta. Pekin już o tym wie. A co na to Budapeszt?

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Koniec wolnoamerykanki?

Pobierz PDF

Stałe poszukiwanie optymalnych proporcji między rynkiem i państwem wiąże się bez wątpienia z faktem ciągłej (i niekoniecznie jednokierunkowej) ewolucji systemu kapitalistycznego. Niezależnie od kursu tych zmian, podstawowe jego zasady – w tym przewaga własności prywatnej i wolny rynek – pozostają niezmienne. Modyfikacjom ulegają natomiast funkcje i zaangażowanie państwa.

W ostatnich kilkudziesięciu latach największe na świecie sukcesy odnosiła wolnorynkowa gospodarka Stanów Zjednoczonych. Cechował ją niezwykle wysoki poziom indywidualizmu oraz ograniczona do minimum rola państwa. Obecny kryzys, nowe globalne wyzwania, jak również problemy społeczne w USA przyniosły doświadczenia, które zmuszają do weryfikacji dotychczasowych poglądów, również w obszarze ingerencji państwa w życie społeczno­‑gospodarcze Amerykanów. Czy Stany Zjednoczone będą bronić modelu, który gwarantował dotąd sukces gospodarczy i dobrobyt społeczny, czy też skazane są na poszukiwanie nowych rozwiązań?

Zmiana paradygmatu

Dotychczasowy model niesie za sobą wiele poważnych zagrożeń. Jego dalsze utrzymanie okazuje się być zadaniem niezmiernie trudnym do wykonania, a w przyszłości być może nawet niemożliwym. Nowy paradygmat wymaga jednak szerokiej koordynacji – to jest zadanie dla rządów.

Wolność jednostki i realizowanie etosu American Dream, które w dużym stopniu ukonstytuowały amerykańską gospodarkę i społeczeństwo pozostają niezmienne. Nic raczej nie wskazuje, by za naszych czasów nastąpiły w tym obszarze jakieś rewolucyjne zmiany. Powszechne przekonanie o możliwości społecznego awansu jest wpisane w amerykańską kulturę i realia. Potwierdza to choćby głośna historia ukraińskiego imigranta – Jana Kouma. W latach 90. rozpoczął on życie w USA na poziomie ubóstwa socjalnego, a w tym roku sprzedał swoją firmę Facebookowi za 19 miliardów dolarów w bardzo symbolicznym miejscu – ośrodku pomocy społecznej.

Sztywne zasady rynkowe stale determinują dobrobyt, wpływają na decyzje i cele gospodarcze amerykańskich obywateli, jak również decydują o kierunkach wewnętrznej polityki gospodarczej Stanów Zjednoczonych. Jednakże chęć zachowania pozycji światowego lidera zmusza Amerykanów do poszukiwania nowych rozwiązań, także w obszarze działalności i zaangażowania rządu federalnego. Wiąże się to m.in. z koniecznością pogodzenia interesów środowiska biznesowego z realizacją nowych celów zrównoważonego rozwoju (ang. sustainable development). Obecnie, przed tradycyjne sfery związane z tą ideą, jak np.: odpady, transport, gospodarkę materiałową, zasoby wody, żywność, bioróżnorodność czy dziedzictwo kulturowe, na pierwsze miejsce wysunęła się ochrona klimatu i gospodarka niskoemisyjna. Zobowiązania w zakresie ograniczenia emisji gazów cieplarnianych i ochrony środowiska naturalnego tworzą nowy obszar dla globalnej konkurencji we wszystkich sektorach gospodarki. Politykę taką można kształtować jedynie w oparciu o skuteczną i bliską współpracę między rządem a światem biznesu, związkami zawodowymi, środowiskami akademickimi czy organizacjami pozarządowymi reprezentującymi interesy społeczeństwa. Wejście na drogę zrównoważonego rozwoju wynika ze słusznego rozpoznania, że dotychczasowy model ładu społeczno­‑gospodarczego – wszakże z sukcesami na koncie – niesie za sobą wiele poważnych zagrożeń, w niezbyt już odległej perspektywie. Dalsze wdrażanie mechanizmów nowego paradygmatu, przy zachowaniu podstawowych zasad liberalnej gospodarki i ograniczonej roli państwa, okazuje się być zadaniem niezmiernie trudnym do wykonania, a w przyszłości być może nawet niemożliwym. Konieczne będzie bowiem prowadzenie konsultacji dotyczących ustanawiania krajowych polityk, wyznaczanie priorytetów oraz wspieranie i koordynowanie działań firm na szczeblu międzynarodowym, regionalnym i krajowym. To właśnie będą zadania rządów. Szczególnie istotną rolę władze mogą odegrać, pomagając małym i średnim przedsiębiorstwom w stymulowaniu, finansowaniu i monitorowaniu optymalnych rozwiązań, zgodnych z koncepcją zrównoważonego rozwoju.

Duża rola małych firm

Współpraca z Departamentem Energii i otrzymywane przez małe przedsiębiorstwa granty stanowią dziś klucz do prowadzenia amerykańskich prac badawczo-naukowych w dziedzinie energetyki.

W kontekście zaangażowania państwa w rozwój gospodarczy kraju szczególna „misja” związana jest z sektorem małych i średnich przedsiębiorstw. Pod koniec lat 80. amerykański rząd uruchomił i utrzymał szereg programów badawczo­‑rozwojowych skierowanych wyłącznie do małych firm. Z uwagi na ich naturę, w tym: wysoki poziom elastyczności, ograniczoną biurokrację oraz dużą skłonność do eksploracji nowych pomysłów, dzisiaj to one są źródłem wzrostu amerykańskiej gospodarki oraz nowych miejsc pracy. Świadczy o tym chociażby fakt, że prawie połowa amerykańskich naukowców i inżynierów zatrudniona jest w małych przedsiębiorstwach. Strategia wielu małych firm, szczególnie z sektora B+R, koncentruje się na opracowaniu produktu lub usługi, która następnie zostanie sprzedana w formie licencji i/lub patentów dużym firmom. Drugą opcją jest sprzedaż firmy innej korporacji posiadającej bardziej rozwiniętą infrastrukturę do ekspansji rynkowej danego produktu. Doskonałym przykładem takiej współpracy były rządowe granty skierowane do małych firm energetycznych w celu udoskonalenia technologii szczelinowania hydraulicznego (dziś tak powszechnie stosowanej przy wydobyciu gazu łupkowego). Po latach George Mitchell – twórca tej metody – przyznał, że bez środków i wsparcia rządowego opracowanie nowej technologii byłoby wręcz niemożliwe. Współpraca z amerykańskim Departamentem Energii i otrzymywane przez małe przedsiębiorstwa granty stanowią dziś klucz do prowadzenia amerykańskich prac badawczo­‑naukowych w dziedzinie energetyki. Sukces jednej technologii wydobycia gazu ziemnego nie oznaczał bynajmniej końca współpracy na linii administracja­‑biznes w rozwijaniu kolejnych. Obecnie rząd finansuje prace małych firm pozwalające na ocenę potencjału wydobycia gazu ziemnego z tzw. hydratów metanu.

Władza społeczeństwa

Budowanie relacji państwo­‑rynek staje się dziś strategicznym elementem rozwoju gospodarczego uwzględniającego już nie tylko wyzwania ekonomiczne, ale również środowiskowe i społeczne. Skala i jakość tej współpracy będzie miała znaczenie dla wyznaczania nowych priorytetów gospodarczych kraju i tempa jego rozwoju.

W Stanach Zjednoczonych od początku wykształcał się model, w którym społeczeństwo oraz biznes wyposażone były w narzędzia reprezentujące ich interesy przed rządem federalnym. Świadomość wzajemnego wkładu w rozwój kraju oraz nadrzędna rola społeczeństwa pozwoliły na stworzenie unikalnego modelu współpracy państwo­‑społeczeństwo­‑biznes. Członkowie amerykańskiej Izby Reprezentantów, wybierani w wyborach bezpośrednich, jednomandatowych, mają dwuletnie kadencje, więc szczególnie muszą dbać o swoich wyborców. Przy tak skonstruowanej ordynacji, członek parlamentu musi liczyć się z nimi przez cały czas sprawowania mandatu, gdyż ponowny jego wybór zależy wyłącznie od oceny i woli obywateli. Jest to skuteczny sposób na zbudowanie społeczeństwa obywatelskiego, zaangażowanego w życie polityczne kraju, szczególnie na poziomie lokalnym. A zatem, każdy członek amerykańskiego Kongresu zabiega o realizację interesów grupy społecznej, którą reprezentuje, lobbuje za transferem kapitału do danego regionu, stara się o inwestycje, walczy o jego dobry wizerunek. Z drugiej strony, zarówno społeczeństwo jak i środowisko biznesowe wyposażone są w sieć różnego rodzaju organizacji utrzymujących bezpośrednie kontakty i prowadzących konsultacje z członkami rządu federalnego USA – stowarzyszeń, izb, think­‑thanków, grup nacisku, ruchów społecznych. Lobbing środowiska biznesowego, a co za tym idzie – przepływ środków finansowych zasila wyłącznie organizacje wspierające działalność danego polityka, nigdy jego prywatne konta. Znakomitym przykładem ilustrującym współczesne mechanizmy amerykańskiej demokracji na poziomie państwo­‑rynek jest telewizyjny serial „House of Cards”. Pomijając kwestie moralnych dylematów i ambicji głównego bohatera, scenariusz filmu doskonale ukazuje bezgraniczną władzę amerykańskiego społeczeństwa, a przede wszystkim amerykańskiego biznesu w decyzjach i działaniach amerykańskich polityków.

Bliskie relacje o charakterze personalno-organizacyjnym pomiędzy rządem i biznesem pozwalają Amerykanom szybciej reagować na globalne zmiany, w tym odzyskiwać utraconą konkurencyjność.

Elementem, który znacząco usprawnia współpracę i kontakt na poziomie rząd­‑rynek jest imponujący przepływ kadr pomiędzy oboma środowiskami. W amerykańskich realiach kariera rządowa promuje ludzi posiadających znaczące doświadczenie zawodowe w sektorze prywatnym. Z drugiej strony, wysocy rangą oficjele rządowi, ustępujący ze stanowiska, stają się liderami organizacji reprezentujących interesy społeczeństwa czy biznesu. Większość Amerykanów postrzega lobbing jako działalność pozytywną, wynikającą z gwarancji zawartych w pierwszej poprawce do Konstytucji – dostarczania rządowi informacji oraz uzyskiwania ich od rządu, przyczyniając się w ten sposób do przepływu wiedzy i wzajemnego zrozumienia. Lobbing ma zatem charakter reprezentujący, który uzupełnia proces wyborczy, stwarza możliwości i zachęca społeczeństwo do angażowania się w rozwiązywanie problemów społecznych i gospodarczych. Można wnioskować, że bliskie relacje o charakterze personalno­‑organizacyjnym pomiędzy rządem i biznesem pozwalają Amerykanom szybciej reagować na globalne zmiany, w tym odzyskiwać utraconą konkurencyjność.

Bussines not as usual

Budowanie relacji państwo­‑rynek staje się dziś strategicznym elementem rozwoju, uwzględniającego już nie tylko wyzwania ekonomiczne, ale również środowiskowe i społeczne.

To wszystko dzieje się też przy większym pozaekonomicznym zaangażowaniu amerykańskich korporacji. Na zmianę paradygmatu rozwojowego w kierunku ochrony zarówno interesów ekonomicznych jak i społecznych oraz środowiskowych najszybciej odpowiedziały globalne koncerny. Coraz powszechniejsze stawało się przekonanie, że powodzenie tych celów nie będzie możliwe bez większego wkładu sektora prywatnego. W rezultacie, w Stanach Zjednoczonych nastąpił dynamiczny rozwój koncepcji „odpowiedzialnego biznesu” (ang. corporate social responsibility). Stało się to m.in. dlatego, że istotą systemu zabezpieczenia społecznego w Stanach Zjednoczonych jest ograniczenie roli państwa do zapewnienia ochrony socjalnej tylko ludziom starym, niepełnosprawnym czy rodzinom bez dochodów. W związku z tym silna rola społeczna przypadała instytucjom prywatnym, w tym przedsiębiorstwom. Oprócz kwestii dostępności kapitałowej, był to z pewnością czynnik, który wpłynął na szybsze zmiany i wypracowanie nowego modelu biznesowego. Wyraźnie widać, że Amerykanie oczekują od biznesu znacznie więcej niż tylko efektywności i tworzenia miejsc pracy. Wymagają od niego odpowiedzialności i solidarności oraz zaangażowania w kwestie społeczne i środowiskowe. Tego rodzaju postawy kształtowane są od lat.

Amerykanie oczekują od biznesu znacznie więcej niż tylko efektywności i tworzenia miejsc pracy. Wymagają odpowiedzialności i solidarności oraz zaangażowania w kwestie społeczne i środowiskowe.

USA państwem opiekuńczym?

Równie istotny jest fakt, iż w społeczeństwie Stanów Zjednoczonych mamy do czynienia z przemianami demograficznymi o przełomowym znaczeniu. Populacja USA wynosi obecnie około 310 mln ludzi, z czego ponad 11 mln stanowią nielegalni imigranci. Biali to niespełna 65% Amerykanów, a prawdziwą „lokomotywą demograficzną” USA są obywatele pochodzący z Ameryki Środkowej i Południowej stanowiący już ponad 16% społeczeństwa. William Frey z Brookings Institute podkreśla, że „liczba zamieszkujących Stany Zjednoczone Latynosów wzrasta bardziej w wyniku wysokiego przyrostu naturalnego niż imigracji”. Większość ekspertów nie ma wątpliwości co do szeregu korzystnych skutków owych zmian dla amerykańskiej gospodarki, przede wszystkim tych długookresowych: nowi obywatele zwiększają popyt, przyczyniają się do rozwoju przemysłu i rolnictwa, modernizacji sieci dróg oraz całej infrastruktury budowlanej. Trudno obecnie przewidzieć wszystkie następstwa polityczne czy społeczne, ale z pewnością będą one poważne. Jak dotąd, większość imigrantów głosuje na Partię Demokratyczną. Ponad 2/3 Latynosów poparło w ostatnich wyborach prezydenckich ciemnoskórego Baracka Obamę. Ostatni sukces Republikanów to zwycięstwo w wyborach do Kongresu w listopadzie 2010 r. Wydaje się zatem, że w dłuższej perspektywie obie partie zmuszone będą do przeorientowania swoich wartości politycznych i poszukiwania rozwiązań, które odzwierciedlać będą również interesy „nowej” grupy obywateli o bardzo odmiennym od tradycyjnego „tle” kulturowym i światopoglądowym. Oznacza to pchnięcie Stanów Zjednoczonych na ścieżkę dotąd im nieznaną…

Jednym z najbardziej istotnych elementów polityki rządowej będzie określenie swej funkcji w sferze socjalnej. Latynosi, przyzwyczajeni do innej rzeczywistości społeczno­‑polityczno­‑gospodarczej, domagać się będą – szczególnie na tym etapie – dodatkowego wsparcia socjalnego. Pytanie zatem, jaki będzie miało ono charakter – czy będzie to pomoc „aktywna” (np. szkolenia dla bezrobotnych, ale też i inne świadczenia, których otrzymanie wiąże się z bodźcem do działania), czy też przyjmie formę „pasywną” (np. zasiłki), która nierzadko leży u źródeł postaw roszczeniowych, tj. braku motywacji do pracy i edukacji. Doświadczenia innych państw pokazują, że w tym drugim przypadku część społeczeństwa „uzależnia” się od otrzymywanej pomocy, a wydatki państwa nie sprzyjają wzrostowi kapitału ludzkiego. Trudno jest na razie wyobrazić sobie sytuację, w której Stany Zjednoczone stają się klasycznym przykładem kraju opiekuńczego.

Ameryka stoi przed historycznym dylematem: czy pozostawić, jak dotąd, wszystko wolnemu rynkowi, który zapewniał wyższy wzrost gospodarczy, ale nie będzie miał wpływu na równomierny rozkład bogactwa w społeczeństwie? Czy też podejmować próbę transferu bogactwa od najlepiej uposażonych w kierunku biedniejącej klasy średniej?

60-nierownosci

Tak więc pod wielkim znakiem zapytania stoi zakres przyszłych działań socjalnych amerykańskiego rządu. Zmiany demograficzne, w tym dynamicznie rosnący udział wciąż słabo wykształconych Latynosów, pozostających dziś biedną częścią amerykańskiej klasy średniej, stawia rząd federalny i rządy stanowe w trudnej sytuacji geopolitycznej. Jeśli pogłębiać się będzie sytuacja, w której połowa amerykańskich obywateli traci grunt pod nogami, a druga połowa dynamicznie się rozwija, struktura społeczna, a co za tym idzie potęga gospodarcza Stanów Zjednoczonych, może być poważnie zagrożona. Ameryka stoi zatem przed historycznym dylematem: czy pozostawić – jak dotychczas – wszystko wolnemu rynkowi, który zapewniał jak dotąd wyższą efektywność i wyższy wzrost gospodarczy, ale nie będzie miał wpływu na równomierny rozkład bogactwa w społeczeństwie? Czy też podejmować ryzykowną próbę sztucznego transferu bogactwa od najlepiej uposażonych w kierunku biedniejącej klasy średniej?

Do tej pory amerykański model rozwojowy opierał się na tezie, iż zaangażowanie państwa nie powinno wychodzić poza ramy incydentalnej pomocy, stymulującej start. Jednak nieznane są konsekwencje polityczne związane z dalszą degradacją klasy średniej w Stanach Zjednoczonych, która jak do tej pory zdolna była do nabywania towarów i usług wytwarzanych przez amerykański biznes. Co więcej, europejskie podejście jednoznacznie wskazuje, iż państwo nie powinno być obojętne wobec efektów skrajnej redystrybucji majątku, co miało już miejsce w naszej historii…

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

A gdzie społeczeństwo?

Pobierz PDF

W dyskursie publicznym dominuje przekonanie, że istnieją dwie drogi rozwoju – albo więcej państwa, albo więcej rynku. Coś za coś. Chcemy co rusz – a to prywatyzować, a to upaństwawiać przedsiębiorstwa (banki, koleje, kopalnie, szpitale). To, co społeczne, nie poddające się regułom rynkowym czy nadzorowi administracji, jawi nam się jako nieistotny trybik pomiędzy dwoma kołami młyńskimi. Rodzina, przyjaciele, współpracujący z nami ludzie o zbieżnych z naszymi zainteresowaniach lub wartościach są tylko marginesem tego, co tak naprawdę ważne: pieniędzy i władzy. A co, jeśli w tej dyskusji obie strony się mylą? A co, jeśli okazać by się miało, że społeczeństwo obywatelskie nie znajduje się pomiędzy rynkiem a państwem, ale jest gdzieś poza? Co, jeśli odkryjemy, że można niwelować braki wynikające z oczywistej zawodności rynku nie administracyjnym nakazem, lecz społecznym zaangażowaniem, a wady administracyjnego zarządzania – nie urynkawianiem wszystkiego, a spontaniczną aktywnością? Niektórzy powiedzą, że to herezja, lecz moim zdaniem niewiele dowodzi, aby to dychotomiczne podejście, będące w istocie ideową pozostałością po zimnej wojnie, opierało się na twardych, racjonalnych podstawach.

Dominuje przekonanie, że istnieją dwie drogi rozwoju – albo więcej państwa, albo więcej rynku. To, co społeczne, nie poddające się regułom rynkowym czy nadzorowi administracji, jawi nam się jako nieistotny trybik pomiędzy dwoma kołami młyńskimi.

Ziemia niczyja?

To, że w niektórych wypadkach system rynkowy i państwowa interwencja zawodzą jest dziś w zasadzie oczywistością. Problem w tym, że wychodząc od dualistycznej wizji próbuje się zrzucić te niedoskonałości na wynik działania strony przeciwnej. Zawodność rynku to w istocie wynik wcześniejszej interwencji państwa, zaś wady systemu zarządzania administracyjnego są skutkiem zbyt dużej roli mechanizmów rynkowych. I znów pojawiają się wątpliwości. A jeżeli nie? Jeśli w samą istotę tych form zarządzania jest wpisana immanentna skaza? Jeśli po prostu takie są? Przecież łatwo możemy znaleźć argumenty, że w wielu przypadkach problemów nie potrafi rozwiązać ani rynek, ani administracja. Chociażby w sferze dostarczania usług publicznych państwo stara się dostarczyć usługi na poziomie satysfakcjonującym przeciętnego wyborcę, a biznes – przeciętnego konsumenta. Oznacza to, że takie rozwiązania nie mogą zaspokajać aspiracji bardzo wielu grup mniejszościowych i ich specyficznych potrzeb. Dlaczego rynek i państwo zawodzą? W teoriach wskazuje się na wiele powodów, ale dla naszego wywodu trzy z nich są najbardziej istotne.

W sferze dostarczania usług publicznych państwo stara się dostarczyć usługi na poziomie satysfakcjonującym przeciętnego wyborcę, a biznes – przeciętnego konsumenta. Takie rozwiązania nie mogą zaspokajać aspiracji bardzo wielu grup i ich specyficznych potrzeb.

Po pierwsze – dlatego, że za gros usług ludzie nie są skłonni zapłacić wystarczająco dużo, aby było to opłacalne z punktu widzenia mechanizmów rynkowych, a potrzeby są tak niszowe, że realizacja tych usług przez podmioty publiczne – choć pożądana (np. z uwagi na akceptowalną równość szans) – może być zbyt kosztowna. Oczekiwania co do różnorodnych usług społecznych (dla dzieci, dla osób starszych, dla chorych itp.) rosną, a część z tych niszowych potrzeb pozostaje niezaspokojona.

Po drugie – dlatego, że wiele działań państwowych, dotychczas skutecznie ograniczających niekorzystne efekty funkcjonowania rynku, zawodzi. Dotyczy to szczególnie działalności międzynarodowych korporacji, które mają możliwość „eksportowania” części działalności i niepożądanych kosztów – w tym kosztów pracy czy kosztów środowiskowych – do krajów mniej rozwiniętych. W dłuższej perspektywie ta niekontrolowana działalność poza granicami państwa może się odbić na wszystkich (efekty środowiskowe, niestabilność w regionach biedniejszych itp.).

Po trzecie w końcu – istnieje niebezpieczeństwo wspierania przez państwo nieefektywnych działań ekonomicznych. O tym, że „małe jest piękne, ale duże jest dotowane” mówi się od pewnego czasu, ale ostatni problem z ratowaniem zadłużonych banków prywatnych środkami publicznymi wskazuje, że mamy tu do czynienia – już na dużą skalę – z problemem „porażki kontraktu”. Wówczas w sytuacji, gdy za pewne usługi płaci państwo, a nie odbiorca usług, odbywa się to zarówno kosztem jakości, jak i odbiorcy. Może to wzmacniać nieracjonalne z punktu widzenia zysku społecznego zachowania rynkowe.

W tych trzech obszarach oddolne działania obywatelskie mogą nie tylko zaspokajać niszowe potrzeby, ale także kontrolować wpływające pośrednio na życie społeczne procesy.

Społeczeństwo kontrolujące

Jeżeli uznamy, że zarówno rynek, jak i działania nadzorcze państwa wymagają dodatkowej kontroli, pozostaje pytanie, czy jest ona możliwa. Nie jest to jednak pytanie zadane we właściwy sposób. Ta kontrola już bowiem jest i – co więcej – silnie umocowana. Mamy kontrolę wyborców nad systemem politycznym i kontrolę konsumentów nad działaniami gospodarczymi. Nie trzeba nikogo przekonywać, jaką potencjalną siłę te mechanizmy posiadają. Problem w tym, że zarówno system demokracji przedstawicielskiej, jak i kontrolna rola konsumentów łatwo podlegają manipulacjom. Konieczny jest więc niezależny od państwa i rynku mechanizm, który wykorzystując swoiste działania typu „check and balance”, korzystając ze współpracy zarówno z biznesem, jak i administracją będzie potrafił zapewnić równowagę.

Ruchy społeczne z przełomu XIX i XX wieku, bunty młodzieży końca lat 60., jak i dzisiejsze rozruchy oburzonych, jak np. na Majdanie, to nic innego, jak kolejne formy poszukiwań wyjścia poza dychotomię władza­‑rynek. Jest to próba przejęcia kontroli nad swoim życiem, nad życiem zbiorowym.

Kryzys legitymizacji władzy oraz zachwianie zaufania do rynku (szczególnie systemu międzynarodowych korporacji i banków) inicjuje poszukiwanie nowych form uczestnictwa obywatela­‑świadomego konsumenta w życiu społecznym. Ruchy społeczne z przełomu XIX i XX wieku, bunty młodzieży końca lat 60., jak i dzisiejsze rozruchy oburzonych, jak np. na Majdanie, to nic innego, jak kolejne formy poszukiwań wyjścia poza dychotomię władza­‑rynek. Jest to próba przejęcia kontroli nad swoim życiem, nad życiem zbiorowym.

Społeczeństwo opiekuńcze

Sama kontrola nie jest jednak wystarczającym mechanizmem, który mógłby zapewnić wpływ obywateli­‑świadomych konsumentów na życie społeczne. Kolejnym pojęciem, które musi się tu pojawić jest współodpowiedzialność. Nie da się zrównoważyć negatywnych stron rynku i biurokratycznej administracji bez przejęcia części odpowiedzialności. Wszystkie wspomniane wcześniej fale protestów przechodziły od formy spontanicznego buntu do form samoorganizacji, do działań pozytywnych. Czasem przyjmowało to formę inicjatyw uznawanych za skrajnie utopijne (np. postać różnego rodzaju komun), a czasem instytucji akceptowalnych, które zwiększały podmiotowość społeczeństwa. To na fali samoorganizacji ruchu robotniczego, ale też np. feministycznego, tworzyły się spółdzielnie, które wielu odesłało już do lamusa. W swoim czasie niewątpliwie zrewolucjonizowały jednak one podejście do własności wspólnej, do opieki nad robotnikiem, do działań samopomocowych. To także organizacje pozarządowe, które na fali krytyki państwa opiekuńczego odegrały znaczącą rolę w demokratyzacji życia społecznego ostatniego stulecia.

Nie da się zrównoważyć negatywnych stron rynku i biurokratycznej administracji bez przejęcia części odpowiedzialności przez społeczeństwo.

Nie ma przyzwolenia społecznego na ubóstwo, wykluczenie społeczne czy getta. Przekonaliśmy się jednak, że zarówno rynek, jak i struktury administracyjne nie zawsze – mimo deklaracji – przyczyniają się do wyrównywania szans i tworzenia przestrzeni dla rozwoju ludzi bez względu na ich przymioty osobiste, posiadane środki czy umiejscowienie w strukturach władzy. To właśnie samoorganizacja, oparta z jednej strony na samopomocy, a z drugiej na solidarności z potrzebującymi może i powinna zapewnić funkcjonowanie systemu, w którym odnajdziemy człowieczeństwo nie odwołując się do bezdusznych reguł rynkowych czy równie bezdusznych (a czasem wręcz głupich) procedur administracyjnych. Samorządne wspólnoty lokalne (które nie są zdecentralizowaną administracją rządową, ale prawdziwą samoorganizacją lokalnej wspólnoty), niezależne organizacje i ewentualna interwencja państwa na zasadzie pomocniczości to prawdziwie demokratyczne i opiekuńcze społeczeństwo.

Ku lepszemu życiu

Jakość życia niekoniecznie oznacza lepszy samochód czy kolejną aplikację na jeszcze lepszy model smartfona. To niekoniecznie gmina ściągająca tysiące bogatych, hałaśliwych turystów. Raczej taka, która zapewni nam spokój i ciszę.

Nie wyobrażamy sobie dziś życia o niższym standardzie, choć coraz więcej z nas uznaje, że należy ograniczać rozwój na rzecz stabilizacji jego jakości, zrównoważonego rozwoju. Jednak jakość życia niekoniecznie przecież oznacza lepszy samochód czy kolejną aplikację na jeszcze lepszy model smartfona. To niekoniecznie gmina ściągająca tysiące bogatych, hałaśliwych turystów. Raczej taka, która zapewni nam spokój i ciszę. Gdy w XIX wieku postępowcy walczyli o 8-godzinny dzień pracy, cel był wyraźny. Człowiek powinien mieć czas na pracę, na rozwój i na odpoczynek. Dziś czas wolny przeznaczamy w dużej części na rozrywkę (hasła nawołujące np. do czytania nie biorą pod uwagę, że ma swoje znaczenie nie tylko to „czy”, ale także „co” się czyta). Można w pewnym uproszczeniu stwierdzić, że rynek powinien zapewnić pracę, a państwo – spokojny odpoczynek. Czas zastanowić się, czy rozwój osobisty, kulturę, edukację wystarczająco zagwarantują mechanizmy rynkowe i dobre prawo. Jeśli nie, czas pomyśleć, jak powinna funkcjonować nasza rzeczywistość wyrwana z dualistycznej pułapki.

Oczywiście, wiele rozwiązań wypracowanych w oddolnych inicjatywach zostanie – jak to bywało wielokroć w historii – wykorzystanych rynkowo czy zaadoptowanych do systemu publicznego. W trzecim sektorze widać efekty instytucjonalnego izomorfizmu, gdzie organizacje upodobniają się do urzędów lub przedsiębiorstw (biurokratyzacja i przyjęcie logiki rynkowej), przestając być podmiotami emancypacji społecznej, zaspokajania rzeczywistych potrzeb, nośnikiem zmian, metodą oddolnej samoorganizacji. Konieczne jest więc z jednej strony chronienie, a także wspieranie – równocześnie, choć w innych obszarach, tak przez rynek jak i państwo – podmiotowości obywateli­‑świadomych konsumentów oraz ich spontanicznej, opartej na odruchu solidarności, samopomocy i odpowiedzialności, postawy krytycznej wobec zachowań nastawionych na indywidualny zysk i władztwa administracji. Z drugiej zaś strony potrzeba silnego zakorzenienia organizacji pozarządowych w społecznościach tak, aby nie stały się elementem dualistycznego systemu, ale niezbędnym dla równowagi elementem „niesystemowości”. To od tej niezależnej sfery aktywności zależeć będzie rzeczywista równowaga między państwem i rynkiem.

Rynek powinien zapewnić pracę, a państwo – spokojny odpoczynek. Czas zastanowić się, czy rozwój osobisty, kulturę, edukację wystarczająco zagwarantują mechanizmy rynkowe i dobre prawo.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kultura – profity nie tylko rynkowe

Pobierz PDF

Między organizacją życia kulturalnego a logiką komercyjnego rynku istnieje wiele ciekawych podobieństw i różnic, które mogą być pouczające dla obu stron i zdają się świadczyć, że oba te zjawiska mieszczą się w jakimś szerszym jeszcze modelu rachunku zysków i strat.

Sektor kultury jest prawdopodobnie najbardziej innowacyjnym obszarem życia w Polsce. Pomysłowość bywa tu odwrotnie proporcjonalna do stabilności finansowej. Duże i „syte” instytucje nie mają po prostu powodu, by szukać nowych rozwiązań. Źródłem „nowego” są głównie środowiska nieformalne lub NGO-sy, dla których inwencja jest warunkiem „być albo nie być”.

Zaczynając od najprostszego przykładu – kiedy animator kultury planuje zorganizować jakąś imprezę (produkt) i musi zdobyć pieniądze na jej realizację oraz zareklamować ją wśród potencjalnych uczestników (klientów), zachowuje się jak jednoosobowe mikroprzedsiębiorstwo z własnym działem rozwoju, marketingiem, kadrami i księgowością. Pośrednicząc między mecenasem (sponsorem lub inwestorem) a odbiorcą, z jednej strony funkcjonuje na rynku bezpośrednich adresatów imprezy, a z drugiej na rynku grantodawców. Tradycyjnie typ imprezy i sposób reklamy wybierano z portfela rutynowych i sprawdzonych pomysłów, jednak od kilkunastu lat ta sytuacja zmienia się dynamicznie w kierunku coraz większej kreatywności. Obecnie sektor kultury jest prawdopodobnie najbardziej innowacyjnym i płodnym obszarem życia w Polsce, który jednocześnie bardzo szybko się profesjonalizuje, np. w dziedzinie dizajnu czy tzw. budowania publiczności (wydarzenia kulturalne tworzą własne systemy identyfikacji wizualnej i multimedialne akcje promocyjne, a ich organizatorzy podejmują wieloletnie działania edukacyjno­‑sieciujące w celu dotarcia do nowych kręgów odbiorców). Co ciekawe, pomysłowość bywa tu odwrotnie proporcjonalna do stabilności finansowej. Duże i syte instytucje budżetowe nie mają po prostu powodu, by szukać nowych rozwiązań. Jest to zgodne nie tylko z logiką rynkową, ale wręcz z teorią darwinizmu: surowsze i mniej stabilne środowisko (w tym wypadku finansowe) wymaga szybszych mutacji i większego zróżnicowania „pokarmu”. Stąd też źródłem innowacji są głównie środowiska nieformalne lub NGO-sy, dla których inwencja jest nie tylko warunkiem „być albo nie być” na rynku grantodawców, ale przede wszystkim – o czym za chwilę – motorem wszelkiej aktywności.

Produkt nie­‑produkt

Produkty kultury cechuje względna niematerialność, medialność i łatwa kopiowalność. Nie są to towary czy urządzenia, których cykl rynkowy jest stosunkowo długi, lecz np. działania, których scenariusz i efekty można szybko i atrakcyjnie zrelacjonować, a także natychmiast (w lepszej wersji) powtórzyć gdzie indziej. Sytuacja ta wykreowała w kulturze wręcz modę na nowatorstwo, które stało się wartością samą w sobie, a może i dla siebie. Pewien wpływ na to ma mechanizm nagrody, tworzony przez rynkowy marketing, próbujący przekonać klientów, że każdy dotychczasowy produkt jest wart wymiany na nowszy. Z tych powodów zaczyna zarysowywać się potrzeba głębszej refleksji nad celami działań kulturalnych i szerszego wdrażania sprawdzonych już wzorców (np. łączenia ekspozycji z narracją), a nawet powrotu do tych starych, zapomnianych (np. nauki recytacji), które może nie są „nowe”, ale skuteczne. Innymi słowy, pojawia się potrzeba bardziej świadomego zdefiniowania przedmiotu wymiany między twórcą kultury a jej fundatorem czy uczestnikiem (konsumentem). Jest to sytuacja dość osobliwa w porównaniu z rynkiem komercyjnym, gdzie (przynajmniej w teorii) zawsze wiemy, za co płacimy.

Zarówno owa nieuchwytność, jak i uporczywa innowacyjność produktu kultury ma swoje nie stricte rynkowe źródła, takie jak: samorealizacja i rozwój czy radość z bycia twórcą i członkiem społeczności. W tym sensie człowiek pod względem kulturalnym jest samowystarczalny, a kultura zjawiskiem wręcz antyrynkowym. Możliwość tworzenia czy współuczestnictwa w czymś da się bowiem „wyprodukować” domowym sposobem i tak dzieje się od czasów prehistorycznych. Produkty spożywcze, posiłek czy naukę gotowania da się skomercjalizować, ale już domowy obiad jest domeną pozarynkowej wolności. Oczywiście i tu automatycznie zaczynają działać prawa metarynkowe – bo rosół cioci, która dobrze gotuje, może cieszyć się większym popytem rodziny niż zbyt twardy kotlet wujka – ale są to zjawiska o charakterze fraktalnym, które powtarzają się w każdej skali. To raczej lokalne ryneczki, które nie liczą się w konkurencji o konkretny segment rynkowego tortu.

Najdroższa waluta

W kontekście tych immanentnie ludzkich potrzeb innowacyjność i nieuchwytność kultury jest w jakimś sensie odpowiedzią na aksjologiczną i semantyczną różnorodność oraz dynamikę współczesnego świata. Rzeczy, które można opisać i odczuć dzieje się po prostu tak dużo, że ich zrozumienie i przetworzenie wymaga dużej aktywności. Stąd tak wielka liczba rozmaitych niszowych środowisk związanych z tzw. „kulturą szeroką”, które zaspokajają swoje potrzeby kulturalne na zasadach samoobsługowych. Część z nich deklaruje skrajną ideologiczną niezależność od jakichkolwiek funduszy zewnętrznych lub postaw rynkowych (np. ruch D.I.Y – „do it yourself”). Inne stają się producentami swoich wydarzeń, które „sprzedają detalicznie” na własną rękę (np. tzw. fandom czytelników fantastyki czy ruch rekonstrukcji historycznych). Generalnie działają one jednak poza głównym nurtem komercyjnym, ponieważ są dla niego nieopłacalne. Gęstość siły nabywczej tych grup (np. w przeliczeniu na obszar dystrybucji czy liczebność targetu reklamowego) jest zbyt niska. Tych „ryb” po prostu nie opłaca się łowić siecią. Można, co najwyżej, od czasu do czasu wykreować lub skonsumować jakąś mainstreamową modę na niszową dotychczas wartość, co już wielokrotnie działo się np. w muzyce: z rock and rollem, punkiem czy naszą rodzimą muzyką folkową.

Czas i uwaga są dobrem o tyle ciekawym, że rozdzielanym absolutnie sprawiedliwie i nie podlegającym kumulacji. Każdy dostaje dziennie 24 godziny, których nie można zatrzymać „na później”. Podobnie jest z uwagą, która, wbrew nowoczesnym trendom, też nie jest z gumy.

Te nieopłacalne dla przemysłowego połowu „ryby”, pływające w zastoiskach rynkowej rzeki są jednak niezwykle ważne dla stabilności całego ekosystemu, czego nie da się zrozumieć bez owej głębszej refleksji, po co i czym jest kultura. Odpowiedź na to pytanie ma związek z plastycznością ludzkich hierarchii wartości i pewnym ciekawym zasobem, o który toczy się obecnie chyba najbardziej zażarta walka rynkowa – ludzkim czasem i uwagą. Są one główną „walutą”, którą bezpośrednio „płaci się” w kulturze. Wspomniany na wstępie animator musi u odbiorców wzbudzić swoją imprezą na tyle duże zainteresowanie, aby zechcieli oni poświęcić jej swój czas i uwagę zamiast – i tu pojawia się element konkurencji – np. gapić się w telewizor lub serwis internetowy, gdzie stają się marketingowym targetem, tym samym nieświadomie „płacąc” swoimi cennymi zasobami emitentom reklam. Nie bez powodu nazywa się telewizor czy internet „złodziejem czasu”, a fakt, że przeciętny Polak ogląda telewizję ponad 3 godziny dziennie oznacza, że nie robi w tym czasie innych rzeczy.

Czas i uwaga są dobrem o tyle ciekawym, że rozdzielanym absolutnie sprawiedliwie i nie podlegającym kumulacji. Każdy dostaje dziennie 24 godziny, których nie można zatrzymać „na później”. Podobnie z uwagą, która – mimo poszerzania jej e­‑gadżetami i stosowania multitaskingu – nie jest z gumy. Czas i uwaga potrzebne są przede wszystkim do komunikacji. To, na co poświęcamy czas i uwagę przekłada się bowiem na konkretne wybory, w tym decyzje o wydawaniu pieniędzy. Wie o tym rynek reklamy, który bezkarnie „spamuje” naszą uwagę w przestrzeni publicznej i wiedzą projektanci centrów handlowych, którzy starają się, aby ludzie spędzali w nich jak najwięcej czasu. Wie o tym też kultura, np. rozróżniająca dyskotekę od soundsystemu. W obu przypadkach tańczy się do muzyki, ale na dyskotece didżej po prostu obsługuje sprzęt grający, podczas gdy w soundsystemie (wynalazek jamajski) didżej bardzo świadomie przekazuje uczestnikom wiedzę i wartości. Chce podzielić się swoimi fascynacjami, czymś nowym dla słuchaczy, zaskoczyć ich. W kulturze liczy się bowiem bycie razem, komunikowanie się bez pośrednictwa podmiotów, które chciałyby pobierać za to opłatę. Kiedy dostrzeżemy, że czas i uwaga są ludzkim zasobem, które można spieniężać lub przeznaczać na działania pozarynkowe, zrozumiałym będzie, że rynek komercyjny działa tak, aby ludzie w jak największym stopniu poświęcali je wymianie handlowej, a w jak najmniejszym sobie nawzajem. Dlatego też żywa kultura staje się barierą dla zaborczo rozwijającej się sfery komercyjnej, ale też szansą na jej zrównoważenie, zapobiegające w dłuższej perspektywie rynkowej implozji (czego w takiej lub innej postaci jesteśmy świadkami co parę lat).

Rynek działa tak, aby swój czas i uwagę ludzie poświęcali wymianie handlowej a w mniejszym stopniu sobie nawzajem. Dlatego też żywa kultura staje się barierą dla zaborczo rozwijającej się sfery komercyjnej, ale też szansą na jej zrównoważenie, zapobiegające w dłuższej perspektywie rynkowej implozji.

Festiwale, czyli kultura po polsku

Niestety, w naszym kraju brakuje tej samoświadomości wśród dysponentów finansowego potencjału, takich jak przedsiębiorcy, instytucje publiczne czy politycy. Zaangażowanie biznesu w kulturę skupia się na efekcie wizerunkowym (cel – maksymalizacja zysków). Mimo szumnych haseł społecznej odpowiedzialności, gracze rynkowi rzadko mówią o swojej roli w rozwoju społecznym czy edukacji, a polepszanie jakości życia mieszkańców rozumieją jako efekt indywidualnej satysfakcji z kupna czegoś. Nieco lepiej jest w przypadku małych firm związanych z lokalnymi społecznościami. One myślą o swoim zaangażowaniu bardziej długofalowo i kompleksowo, ale często nie mają środków na realizację tych wizji. Również politycy działają w logice rynkowej, ciężko pracując na swój wizerunek, by móc potem lepiej „sprzedać się” w kampanii wyborczej. Dlatego też pojawia się z ich strony duże parcie na kulturalną „eventowość”, która od czasów faraonów ma też swoje inwestycyjne wcielenie (budowa muzeów, oper itp., mających sławić imię władz­‑budowniczych, podczas gdy ich sens merytoryczny, ekonomiczny lub krajobrazowy stał pod dużym znakiem zapytania). Festiwal daje znaczny zysk wizerunkowy i marketingowy, jednak nie tworzy trwałego rezultatu społecznego. Czy jest to element polskiego charakteru, któremu przypisuje się zamiłowanie do zrywów i żywiołowych improwizacji oraz niechęć do systematyczności i długookresowych procesów? Bardziej prawdopodobnym jest, że brakuje nam po prostu wiedzy o tym, jak ważne i wartościowe są długofalowe inwestycje w kulturę. Brakuje nam tu podstawowej kompetencji rynkowej przedsiębiorczości, pozwalającej na dywersyfikację działań i odłożenie nagrody w czasie.

Podobnie zdrowych mechanizmów z dziedziny rynku i przedsiębiorczości brakuje też naszym instytucjom administracji publicznej. Mimo faktu, że obywatel jest zarówno ich klientem, jak i pracodawcą, w jakiś przedziwny sposób pozwalają one sobie na rugowanie go z pola widzenia. Ciała publiczne często zdają się żyć we własnym świecie, w którym sukces jest mierzony zgodnością z procedurami (w czym niewątpliwie wina przerostu aparatu kontroli), a nie efektem merytorycznym i zadowoleniem odbiorcy. Rynek sam reguluje te zależności, dając klientowi możliwość wyboru, a tym samym narzucając biznesowi konieczność nieustannego doskonalenia się w kontakcie z klientem. Ale kraju lub miasta nie wybiera się tak łatwo jak produktu ze sklepowej półki. Zarówno rząd, jak i samorządy nie mają więc takiej motywacji, by utrzymywać „działy rozwoju”, za to pełno w ich działaniu inercji i bezrefleksyjności. Trudno znaleźć w urzędach empatię w stosunku do potrzeb obywateli czy mechanizmy doskonalenia sposobów ich zaspokojenia. Bardziej liczy się „wypełnianie przepisów,” „wykonywanie budżetów”. Ludzie i ich potrzeby generalnie przeszkadzają w „realizacji zadań”.

Tymczasem człowiek i jego potrzeby są tym, co powinno być w centrum naszej uwagi. Coraz popularniejsze staje się tzw. projektowanie zorientowane na człowieka – od opracowywania procedur po budowanie infrastruktury. Jest ono wyborem nie tylko rynkowo opłacalnym, ale także mądrym i moralnie dobrym, gdyż wyraża naszą troskę o innych. Może to właśnie ono jest brakującym elementem zdrowego i zrównoważonego rynku, którego nie zapewnią tradycyjne mechanizmy, gdyż pochodzi ono z innego świata – świata kultury.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w IV kwartale 2013 roku

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w IV kwartale 2013 r. w województwie pomorskim były, w zależności od sektora, zróżnicowane. W trzech spośród siedmiu z nich, liczba przedsiębiorców dobrze oceniających warunki gospodarowania przeważała nad liczbą opinii negatywnych.

Niezmiennie najlepsze noty cechowały sektor informacji i komunikacji, w którym wartość wskaźnika ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w grudniu sięgnęła +25,7 pkt. Gorzej, choć nadal dobrze, oceniali sytuację reprezentanci firm działających w zakresie przetwórstwa przemysłowego (+10,3 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (+2,1 pkt.).

Rysunek 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w latach 2012–2013

60-gospodarka-1

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

Na przeciwnym biegunie uplasowały się sektory takie jak: zakwaterowanie i usługi gastronomiczne (–38,6 pkt.), budownictwo (–20,6 pkt.) oraz handel detaliczny (–20,3 pkt.). Bardzo negatywne oceny koniunktury w dwóch pierwszych sektorach podyktowane były sezonowym spadkiem popytu.

Nieco więcej optymizmu niesie ze sobą analiza zmian wskaźników ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w czasie. Dla czterech spośród siedmiu analizowanych branż odnotowano poprawę, biorąc za punkt odniesienia stan sprzed roku (grudzień 2012 r.). O znaczącym progresie można mówić zwłaszcza w odniesieniu do sektora informacji i komunikacji, gdzie wskaźnik bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wzrósł w ujęciu rocznym o 29,2 pkt., oraz w przypadku transportu i gospodarki magazynowej (wzrost o 27,8 pkt.). Zauważalna poprawa nastąpiła także w budownictwie (+9,7 pkt.). Natomiast regres odnotowano w sektorze zakwaterowania i usług gastronomicznych (–16,5 pkt.) oraz w przetwórstwie przemysłowym (–12,7 pkt.). Nieznacznie zmieniły się natomiast oceny w handlu detalicznym (+2,0 pkt.) oraz handlu hurtowym (–0,3 pkt.).

W czterech spośród siedmiu analizowanych sektorów koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Pod tym względem szczególnie wyróżniało się przetwórstwo przemysłowe, gdzie różnica indeksu wojewódzkiego i ogólnopolskiego sięgnęła +17,6 pkt. W rezultacie województwo pomorskie uplasowało się na szóstym miejscu w rankingu wojewódzkim. W zdecydowanie gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych – indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa osiągnął wartość o 26,3 pkt. niższą od wartości ogólnopolskiej, zaś województwo zajęło przedostatnią pozycję wśród polskich regionów.

Na podstawie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa można mówić o umiarkowanych nastrojach przedsiębiorców. W czterech spośród siedmiu analizowanych rodzajów działalności przeważa pesymizm. Uwagę w szczególności zwraca branża budowalna, dla której wskaźnik wyprzedzający osiąga –27,6 pkt. oraz zakwaterowanie i usługi gastronomiczne (z indeksem wyprzedzającym sięgającym –25,9 pkt.). Jest to poniekąd zrozumiała sytuacja, biorąc pod uwagę wpływ sezonowości na ten rodzaj działalności gospodarczej. W perspektywie trzech miesięcy o dobrych nastrojach można natomiast mówić w przypadku: przetwórstwa przemysłowego (+3,2 pkt.), transportu i gospodarki magazynowej (+2,5 pkt.) oraz informacji i komunikacji (+2,1 pkt.).

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec 2013 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wyniosła 271,8 tys. Zwiększała się ona nieznacznie w każdym miesiącu IV kwartału. W stosunku do końca III kwartału dynamika liczby podmiotów gospodarczych kształtowała się na poziomie 0,4 proc., a w odniesieniu do grudnia 2012 r. – 2,5 proc. Zaobserwowany wzrost nie był duży – można interpretować go w kategoriach stagnacji, która jest typowa dla półrocza jesienno­‑zimowego (IV i I kwartał). Z drugiej strony warto jednak podkreślić, że ten minimalny wzrost wpisał się tendencję obserwowaną w całym 2013 r. – z miesiąca na miesiąc podmiotów gospodarki narodowej przybywało. Jak już wielokrotnie wskazywano trudno o jednoznaczną interpretacje obserwowanego zjawiska. Najbardziej oczywiste wytłumaczenie zakłada rzeczywisty wzrost przedsiębiorczości. Taka interpretacja jest jednoznacznie korzystna. Dane dotyczące produkcji czy zatrudnienia nie wskazują jednak na to, aby „przestrzeń” do działania nowych firm wyraźnie się powiększała. Wydaje się więc, ze poważnie trzeba traktować interpretację zakładającą, że wzrost liczby podmiotów gospodarki narodowej jest paradoksalną konsekwencją nienajlepszej kondycji gospodarki. Z jednej strony przedsiębiorcy skłaniają pracowników do podjęcia samozatrudnienia, próbując w ten sposób ograniczyć koszty i uelastycznić zatrudnienie. Z drugiej – pracownicy zwolnieni lub zagrożeni zwolnieniem w ten właśnie sposób próbują odnaleźć się na rynku pracy. Choć tak postrzegany wzrost przedsiębiorczości jest wymuszony, to płynie z niego jedna podstawowa korzyść – utrzymanie kontaktu z rynkiem pracy. Ponadto samozatrudniony nabywa nowych kompetencji związanych z prowadzeniem własnej jednoosobowej firmy. Kompetencje te są także przydatne podczas wykonywania pracy najemnej. Jednocześnie samozatrudnienie pozbawia pracujących szeregu korzyści normowanych kodeksem pracy oraz nawet względnej pewności co do czasu trwania relacji z pracodawcą, który staje się po prostu współpracującą firmą.

Rysunek 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w latach 2011–2013

60-gospodarka-2

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

Wyniki produkcji i sprzedaży detalicznej w IV kwartale były względnie korzystne, choć nie wyłamywały się z wcześniej zarysowanych trendów. Pozytywnie należy ocenić trwałą poprawę wskaźników dynamiki produkcji budowlano­‑montażowej. W znacznej mierze jest to efekt bazy – czyli niskiej wartości produkcji w analogicznym okresie roku poprzedniego (IV kwartał 2012 r.). W tym kontekście możemy mówić o ustabilizowaniu się sytuacji omawianego sektora. Niestety na dość niskim poziomie. Pewne perspektywy poprawy wiązać można chociażby z przyspieszeniem budowy drogi ekspresowej S7. Niezależnie od rozstrzygnięć przetargu, podwykonawcy mają szansę na dość istotne zamówienia.

W IV kwartale rosła produkcja sprzedana przemysłu. Efekt końcowy popsuły jednak wyniki grudniowe. Wpływ na nie miał kalendarz – święta Bożego Narodzenia oraz Sylwester i Nowy Rok przypadały w dni robocze w środku tygodnia, co sprzyjało długim urlopom i rzutowało na wyniki produkcji. Niemniej jednak zaobserwowane zmiany oscylowały ciągle wokół poziomu oznaczającego stagnację, co nadal pozwala uważać za prawdopodobną tezę o wyhamowaniu trwającej już ponad trzy lata tendencji, polegającej na systematycznym spadku dynamiki produkcji sprzedanej przemysłu i przejściu do fazy stagnacji.

Jednocześnie w opisywanym okresie kontynuowany był wyraźny wzrost sprzedaży detalicznej. Była to kontynuacja zmian zapoczątkowanych w styczniu br. Rok 2013 okazał się zatem wyraźnie korzystniejszy od poprzedniego, w którym dynamika sprzedaży detalicznej sukcesywnie spadała. Jest to oczywiście bardzo dobra wiadomość dla firm obsługujących rynki lokalne i rynek krajowy, które zapewniają większość miejsc pracy w regionie.

Handel zagraniczny

W listopadzie 2013 r.1 wartość eksportu wyniosła 792,4 mln euro, zaś importu 1338,5 mln euro. W stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego odnotowano 8-proc. wzrost wartości eksportu i 33-proc. wzrost wartości importu. Saldo wymiany handlowej województwa pomorskiego z zagranicą pozostawało ujemne i wyniosło –546 mln euro. Wartość eksportu stanowiła 59 proc. wolumenu importu.

W analizowanym okresie największy udział (39,5 proc.) w strukturze geograficznej importu miały kraje byłego ZSRR2. W porównaniu do listopada 2012 r. ich udział spadł jednak bardzo istotnie, bo o prawie 12 pkt proc. Spadek udziału odnotowały również pozostałe kraje (o prawie 10 pkt proc.), plasując się na przedostatniej pozycji. Drugą ważną grupę krajów pochodzenia importu stanowiły kraje kapitalistyczne, których udział wzrósł najbardziej, bo o ponad 21 pkt proc. Kraje UE i kraje Europy Środkowo­‑Wschodniej nie odnotowały istotnych zmian w strukturze importu w ujęciu rocznym.

W strukturze geograficznej eksportu w listopadzie 2013 r. najwyższy udział miały kraje UE – 55,4 proc. Ich udział jednak spadł – może nie tak istotnie, jak w poprzednim kwartale – ale o prawie 8 pkt proc. Na drugiej pozycji uplasowały się pozostałe kraje z 19 proc. wkładem i jego wzrostem o 1,4 pkt proc. Wzrost zanotowały również kraje kapitalistyczne – o prawie 7 pkt proc. Udział krajów byłego ZSRR oraz Europy Środkowo­‑Wschodniej nie zmienił się istotnie.

Rynek pracy i wynagrodzenia

Zmiany zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw w IV kwartale 2013 r. wpisały się w negatywną tendencję, jaka cechowała cały rok. Na koniec grudnia zatrudnienie kształtowało się na poziomie 276,1 tys. W stosunku do końca września spadek był niemal niezauważalny, ale w porównaniu do końca stycznia br. ubyło 1,2 proc. zatrudnionych. W liczbach bezwzględnych oznacza to 3,3 tys. mniej niż w styczniu 2013 i aż o 7,8 tys. mniej niż w rekordowym styczniu 2012 r. Analizowane dane dotyczą podmiotów o liczbie pracujących przekraczającej 9 osób. Tym samym obejmują ok. 40 proc. ogółu pracujących. Jeżeli przyjąć, że skala redukcji zatrudnienia była podobna w pozostałych firmach, to ubyło ponad dwa razy więcej miejsc pracy, niż wskazują na to przytoczone dane.

W grudniu 2013 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wynosiło 4040 zł i było, za sprawą wypłacanych premii, wyraźnie wyższe niż we wrześniu. Natomiast w porównaniu do grudnia 2012 r. wynagrodzenia wzrosły o 4,4 proc. Można zatem mówić nie tylko o nominalnym, ale także realnym wzroście wynagrodzeń (inflacja na poziomie 1 proc.).

Rysunek 3. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w latach 2011–2013

60-gospodarka-3

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

W IV kwartale 2013 r. wzrosła liczba bezrobotnych. Na koniec grudnia wynosiła ona 114 tys. osób. Stopa bezrobocia kształtowała się na poziomie 13,3 proc. W stosunku do końca września br. liczba bezrobotnych wzrosła o 2,8 proc. (stopa bezrobocia wzrosła o 0,3 pkt. proc.). Obserwowany przyrost był stosunkowo mały. Dla porównania, w IV kwartale 2012 r., kształtował się on na poziomie 8,2 proc. Można zatem mówić o słabnięciu wzrostowej dynamiki bezrobocia. Takie twierdzenie znajduje także oparcie w zmianach rocznych. Otóż w stosunku do końca grudnia ubiegłego roku liczba bezrobotnych spadła o 0,4 proc. Spadek był nieznaczny, ale liczy się fakt, że w ogóle miał miejsce. Dla porównania, dynamika liczby bezrobotnych w ujęciu rocznym wynosiła w grudniu: 2012 r. – 7,4 proc.; 2011 r. – 1,9 proc.; 2010 r. – 4,4 proc. W poprzednich latach wzrost liczby bezrobotnych był więc wyraźny. Obecnie można mówić o jego wyhamowaniu.

Stosunkowo nieduży wzrost bezrobocia w ujęciu kwartalnym nie spowodował większych zmian w liczebności bezrobotnych w wieku do 25 lat. W przypadku dwóch pozostałych analizowanych kategorii, znajdujących się w szczególnej sytuacji na rynku pracy – bezrobotnych w wieku 50 lat i więcej oraz bezrobotnych długotrwale – odnotowano wzrost liczebności na poziomie odpowiednio 8 i 6 proc. Z kolei niewielki spadek liczby bezrobotnych, jaki odnotowano w ujęciu rocznym, przełożył się na wyraźną – blisko 9 proc. – redukcję liczby bezrobotnych w wieku do 25 lat. Są oni mobilni, zarówno pod względem zawodowym, jak i przestrzennym. Małe doświadczenie i zasoby wiedzy ukrytej (specyficznej dla firm) ułatwiają tą mobilność, a także ograniczają presję płacową. W trudnej sytuacji to, co zwykle oceniane jest jako słaba strona młodych pracowników, może być ich atutem. Roczny wzrost liczby bezrobotnych w pozostałych dwóch grupach (odpowiednio o 8 i 10 proc.) to konsekwencja generalnie trudnej sytuacji na rynku pracy, jaka ma miejsce od 2009 r. Duża liczba osób, która po tym okresie straciła pracę, nie może jej znaleźć do chwili obecnej. W kategorii osób długotrwale bezrobotnych znajduje się także dość duża, choć trudna do dokładnego oszacowania, liczba zainteresowanych jedynie formalnym statusem bezrobotnego i wynikającymi z niego korzyściami. W rzeczywistości nie chcą oni podjąć zatrudnienia – w ogóle albo przynajmniej na oferowanych warunkach.

Rysunek 4. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w latach 2011–2013

60-gospodarka-4

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

W grudniu 2013 r. do urzędów pracy napłynęło 3 tys. ofert zatrudnienia. W ciągu całego kwartału liczba ta spadała, co miało związek z zakończeniem prac sezonowych. Liczba ofert pracy była bardzo niska, co jest typowe dla omawianego kwartału. Jednocześnie wyniki grudniowe były nieznacznie lepsze niż przed rokiem, a cały 2013 r. pod względem liczby ofert pracy był zbliżony do 2012 r. Na tej podstawie trudno oczekiwać istotnych zmian, przynajmniej w pierwszej połowie 2014 r.

Ważniejsze wydarzenia

Energetyczne priorytety na liście Komisji Europejskiej
Na liście najważniejszych projektów, które mogą liczyć na unijne dofinansowanie znalazła się rozbudowa naftociągu pomorskiego wraz z budową terminala w Gdańsku i rozbudowa terminala LNG w Świnoujściu. Wskazane przez Komisję Europejską projekty będą mogły ubiegać się o dofinansowanie z nowego funduszu infrastrukturalnego Connecting Europe Facility (CEF), utworzonego w budżecie UE na lata 2014–2020. W tym funduszu na projekty energetyczne znajdzie się 5,8 mld euro. Nie ma gwarancji, że wszystkie projekty z listy dostaną unijne wsparcie, ale wszystkie będą mogły skorzystać z przyspieszonej ścieżki pozwolenia na budowę. Zamiast czekać nawet 12 lat, inwestujący w kluczowe transgraniczne sieci energetyczne i rurociągowe mają dostać decyzję w ciągu maksymalnie 3,5 roku. Będą mogli oni też skorzystać z tańszego kredytowania m.in. w ramach tzw. obligacji projektowych, które gwarantować będzie Europejski Bank Inwestycyjny. Granty unijne będą mogły być udzielane na inwestycje, jeśli będą one nie do zrealizowania w warunkach komercyjnych, ale będą niosły korzyści społeczne. Chodzi o zwiększenie bezpieczeństwa dostaw, integrację wewnętrznego rynku energii oraz podłączanie źródeł odnawialnych do sieci.

PSE będą inwestować w Polsce Północnej
Polskie Sieci Energetyczne zapowiadają rozbudowę sieci i linii elektroenergetycznych głównie na Pomorzu. Na inwestycję przeznaczono prawie 2 miliardy złotych. Środki mają być wydane w ciągu najbliższych 5 lat. Ma powstać m.in. ok. 250–300 km linii przesyłowych i dwie duże stacje elektroenergetyczne: Pelplin i Gdańsk­‑Przyjaźń. 21 października w Gdańsku 34 sygnatariuszy, m.in. marszałek województwa pomorskiego, wojewoda pomorski, prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych oraz kilkudziesięciu samorządowców, podpisało list intencyjny w sprawie współpracy. Pomorskie należy do czołowych regionów w kraju pod względem wielkości inwestycji w sieci. Inwestycje te umożliwią powstanie nowych obiektów energetycznych – elektrowni węglowej koło Pelplina, farm wiatrowych czy mniejszych obiektów wykorzystujących odnawialne źródła energii.

Ponad 210 mln zł środków unijnych na gdyńskie inwestycje portowe
Koniec 2013 r. był pracowity, a zarazem bardzo owocny dla Zarządu Morskiego Portu Gdynia S.A. Dzięki podpisaniu szeregu umów udało się pozyskać, w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2007–2013, łącznie 210 mln zł dofinansowania na cztery duże przedsięwzięcia: zagospodarowanie rejonu Nabrzeża Bułgarskiego, przebudowę Nabrzeża Szwedzkiego, rozbudowę układu drogowego i kolejowego we wschodniej części portu oraz przebudowę intermodalnego terminala kolejowego. Uporządkowanie, udrożnienie ruchu w porcie oraz zwiększenie możliwości przeładunkowych w tym o obsługi intermodalnej. Zagospodarowanie rejonów nabrzeży również zwiększy możliwości przeładunkowe, w tym umożliwi cumowanie statków typu Panamax przy Nabrzeżu Szwedzkim.

W DCT Gdańsk przeładowano milionowy kontener
15 listopada w Głębokowodnym Terminalu Kontenerowym (DCT) Gdańsk przeładowano milionowy – w 2013 r.– kontener. W ten symboliczny sposób podkreślona została rola DCT Gdańsk jako hubu dla krajów Europy Środkowo­‑Wschodniej i Rosji. Sześć lat działalności terminalu odmieniło strukturę przewozów w tej części Europy, wynosząc Gdańsk z pozycji marginalnego gracza w światowych przewozach towarowych do roli głównego ogniwa spajającego rynki azjatyckie z Regionem Morza Bałtyckiego. Utrwalenie tej pozycji wymaga doskonalenia transportu i przeładunku w relacjach dowozowych, z głównymi portami bałtyckimi.

Dodatkowe przystanki Pomorskiej Kolei Metropolitalnej
Dodatkowe przystanki na trasie PKM to: Gdańsk Osowa oraz Gdynia Karwiny i Gdynia Stadion. Marszałek Województwa Pomorskiego Mieczysław Struk poinformował, że są już gotowe projekty oraz znane źródła finansowania ich budowy. Rozszerzenie nie spowoduje opóźnień w zakończeniu inwestycji. Wzrosną za to jej koszty. Trzeba będzie dopłacić 23,6 mln zł netto więcej, jednak 85 proc. kosztów kwalifikowanych inwestycji finansuje UE. PKM liczy, że w lutym przyszłego roku otrzyma pozwolenie na budowę przystanków. W ramach budowanej PKM mają powstać m.in. 17-kilometrowy odcinek dwutorowej linii kolejowej od stacji Gdańsk Wrzeszcz do połączenia z linią nr 201 Gdynia­‑Kościerzyna, 1,4-kilometrowy odcinek jednotorowej łącznicy PKM z linią kolejową nr 201 oraz 16 wiaduktów kolejowych, 8 wiaduktów drogowych i 5 przejść nad torami.

Spada poparcie dla atomu w województwie pomorskim
Na razie spadek jest nieznaczny. Badania w czerwcu 2013 roku przeprowadził instytut TNS Polska, w niektórych gminach województwa pomorskiego (Gniewino, Krokowa, Choczewo, Gdańsk, Gdynia, Sopot) i zachodniopomorskiego (Mielno, Koszalin). Poprzednie badanie przeprowadzono w październiku 2012 roku. W badanych gminach województwa pomorskiego budowę elektrowni jądrowej popiera 59 proc. pytanych mieszkańców, a zachodniopomorskiego – 29 proc. W ubiegłorocznym sondażu inwestycję popierało odpowiednio 61 proc. i 28 proc. respondentów.

Lotos i Grupa Azoty inwestują w Gdańsku
Koncerny powołują spółkę celową do budowy kompleksu petrochemicznego w Gdańsku, którego koszt szacowany jest na 12 mld zł. Na początku grudnia podpisały w tej sprawie porozumienie. Do tego zawarły porozumienie z Polskimi Inwestycjami Rozwojowymi, które mogą zapewnić wsparcie w wysokości do 750 mln zł. Planowana inwestycja petrochemiczna ma obejmować instalację krakingu parowego i produkcji polietylenu oraz kompleks instalacji aromatów. Według planów budowa kompleksu powinna ruszyć w 2016 r., a sam zakład powinien zacząć pracę w 2019 r. Wg szacunków inwestorów przy budowie kompleksu pracę znajdzie nawet około 5 tys. osób, a po jego oddaniu do użytku zatrudnionych będzie ok. 2 tys. osób, nie licząc pracowników w firmach kooperujących.

Nowy kontrakt Gdańskiej Stoczni Remontowej
Zakład wybuduje pięć statków handlowych dla Grenlandii. Stocznia podpisała umowę z Królewską Linią Arktyczną – RAL. Jednostki powinny być gotowe do połowy 2015 roku. Największy wśród nich będzie statek przystosowany do żeglugi po Atlantyku. Ma przewozić do 600 kontenerów. Dwa średnie będą transportować po 100 kontenerów i będą obsługiwać północ Grenlandii. Dwie najmniejsze jednostki posłużą do przewozu po 30 kontenerów. Mają pływać u wybrzeży Grenlandii. Wartość kontraktu nie jest znana.

Nowy kontrakt gdyńskiej Nauty
Stocznia zbuduje nowoczesny statek badawczy dla Uniwersytetu w Goeteborgu. Zakład pokonał w przetargu 13 innych firm z Europy. Wartość kontraktu opiewa na 60 mln zł, a jednostka ma być gotowa za dwa lata. Statek badawczy będzie jednocześnie pływającym laboratorium. Ma umożliwić prowadzenie badań nad zmianami klimatu, układem prądów morskich czy stanem wód. Na jego pokładzie zmieści się pięcioosobowa załoga i 20 naukowców czy studentów.

Lotos Petrobaltic ma nową platformę wiertniczą
Zakupiona u zachodnich wybrzeży Afryki platforma rozpocznie wiercenia na koncesjach Lotosu. Zastąpi starszą platformę „Petrobaltic”. Kwoty transakcji nie podano, wiadomo natomiast, że to czwarta platforma spółki Lotos Petrobaltic. Główny trzon jej załogi będą stanowili obecni pracownicy spółki. Jednocześnie w połowie przyszłego roku ruszy przebudowa dotychczasowej platformy wiertniczej „Petrobaltic” na platformę eksploatacyjną. Po zakończeniu inwestycji platforma stanie się centrum produkcyjnym.

W 2015 roku tramwajem na Morenę
W grudniu ruszyła budowa nowej linii tramwajowej w Gdańsku. Połączy osiedla Siedlce i Piecki Migowo. Inwestycje realizują firmy: MTM z Gdyni i Rajbud z Tczewa. Obie zostały wybrane w przetargu. Nowa linia będzie kosztowała 112 mln złotych. Tramwaj pojedzie wzdłuż ulic Nowolipie i Rakoczego. Wspólny peron integrować będzie końcowy przystanek tramwajowy z przystankiem Brętowo, budowanej właśnie Pomorskiej Kolei Metropolitalnej. Przy okazji w Gdańsku powstaną też wspólne przystanki tramwajowo­‑autobusowe, co będzie nowością w mieście. Inwestycja jest dużym przedsięwzięciem logistycznym. W jej ramach zostanie także przebudowana sieć wodociągowa i kanalizacyjna na ulicach: Kartuskiej, Schuberta, Nowolipie, Rakoczego. Przewidziano też likwidację przepompowni wody Nowolipie. Obecna pętla tramwajowa Siedlce zmieni swój charakter. Zostanie tak przebudowana, że będzie pełniła rolę węzła uwzględniającego ruch tramwajowy, autobusowy, samochodowy, pieszy i rowerowy. Do tego powstaną też miejsca postojowe dla samochodów osobowych. Natomiast na odcinku od ul. Kartuskiej do ul. Potokowej zaplanowano budowę ścieżki rowerowej. Budowa nowej linii tramwajowej zakończy się we wrześniu 2015 r.

eMiasto dla Pruszcza Gdańskiego
To nagroda Google dla miejscowości, w których małe i średnie firmy najbardziej aktywnie wykorzystują sieć internetową. Pruszcz Gdański został uznany za najbardziej internetowe miasto na Pomorzu. Tym samym dołączył do piętnastu innych miast w Polsce, które noszą tytuł eMiasta. W rankingu brano pod uwagę posiadanie strony internetowej, jej wersji mobilnej, używanie internetu w biznesie i korzystanie przez firmy z serwisów społecznościowych.

Smart Metropolia w Gdańsku
W Międzynarodowym Kongresie Smart Metropolia uczestniczyło około tysiąca osób: naukowców, samorządowców i urbanistów w tym około 120 specjalistów m.in. z Paryża, Berlina, Wiednia i Bristolu. Przez dwa dni dyskutowali oni, jak podnieść jakość życia mieszkańców dużych aglomeracji. Realne działania w tym zakresie będą współfinansowane z puli prawie 2 mld euro, jakie w latach 2014–2020 województwo otrzyma z UE. Wspierane będą inicjatywy ukierunkowane na wzrost poziomu technologicznego oraz polepszenie zarządzania metropolią i innymi miastami. Imprezie towarzyszyła m.in. III edycja Międzynarodowej Konferencji INNO3city – Pomorski Port Kreatywności. Kongres został zorganizowany przez Urząd Miasta w Gdańsku i Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego.

VIII Forum Energetyczne w Sopocie pod napięciem
Kilkuset uczestników: polityków, przedstawicieli koncernów, ekspertów i dziennikarzy wzięło udział w trzydniowej konferencji poświęconej szeroko rozumianej energetyce. Sporo miejsca poświęcono źródłom energii odnawialnej i unijnej polityce energetycznej. Uznano, że przed UE stoją poważne wyzwania w tym zakresie. Powinna dążyć do rozbudowy rynku wewnętrznego, zwiększyć bezpieczeństwo dostaw i ochronę środowiska. Jednocześnie uczestnicy uznali, że trzeba zrobić wszystko, by zredukować ceny energii, gdyż inaczej unijny rynek będzie musiał się pogodzić z ucieczką kapitału inwestycyjnego np. do USA. Tam ceny energii są bardzo konkurencyjne. Przy okazji polscy politycy zwracali uwagę na wadliwość obecnego systemu na handlu emisjami CO2. Podkopuje on fundamenty konkurencyjności gospodarki europejskiej, bo zwiększa koszty produkcji. To zaś skłania wiele firm do przeniesienia produkcji do państw, w których tego typu restrykcje nie istnieją. W trakcie imprezy wręczono też nagrody specjalne przyznane przez radę krynickiego Forum Ekonomicznego. Otrzymali je: Janusz Lewandowski, komisarz Unii Europejskiej do spraw programowania finansowego i budżetu, Grupa Energa oraz Uniwersytet Zielonogórski.

Wynalazki na IX Targach Technicon­‑Innowacje
Na gdańskie targi przybyło 60 wystawców z całego kraju. To między innymi uczelnie i firmy prywatne. Zaprezentowano ponad 100 wynalazków. Politechnika Gdańska pokazała 20 nowości, wśród nich mówiące mapy dla niewidomych, wskaźnik rozmrożenia Chill­‑ID informujący o świeżości produktów spożywczych, hybrydowy system lokalizacji w czasie rzeczywistym oraz DOMESTIC – platformę do wspomagania osób starszych lub przewlekle chorych, pozostających w domu. Ciekawy projekt zaprezentowała Akademia Morska z Gdyni. Pokazała sportowy motocykl z napędem elektrycznym. Natomiast firma Voice Lab z Gdyni przedstawiła oprogramowanie do rozpoznawania intencji rozmówcy. Na targach można było obejrzeć, a nawet zjeść biodegradowalne talerze z otrębów pszennych i odwzorować swoją twarz skanerem 3D. Targom towarzyszyły Pomorskie Dni Energii zorganizowane przez Stowarzyszenie „Pomorskie w Unii Europejskiej”.

Rusza Polski Instytut Technologii
Konsorcjum powołano w połowie listopada w Warszawie. Inicjatorami i jednocześnie członkami­‑założycielami są politechniki: Warszawska, Łódzka, Poznańska, Gdańska i Śląska oraz Wojskowa Akademia Techniczna, a także dwa instytuty: Podstawowych Problemów Techniki PAN i Państwowy Instytut Geologiczny – Państwowy Instytut Badawczy. Założyciele zachęcają do współpracy kolejne instytucje badawcze i przedsiębiorców. Instytut ma poprawić współpracę na linii nauka – przemysł. Ma też pomóc w pozyskiwaniu większych środków z programów unijnych czy krajowych. Konsorcjum chce również prowadzić działalność ekspercką w zakresie innowacyjności i transferu wiedzy. Do tego dojdą także doradztwo i szkolenia badawczo­‑rozwojowe.

Kryształowe Brukselki rozdane
Uniwersytet Gdański, Warszawski i Politechnika Warszawska laureatami Kryształowej Brukselki. To nagrody dla uczelni, firm i naukowców, którzy najskuteczniej walczyli o pieniądze Komisji Europejskiej na badania naukowe. W kapitule tegorocznego konkursu byli między innymi profesorowie Barbara Kudrycka, Jerzy Buzek i Michał Kleiber. Wyróżnienia po raz pierwszy przyznano w 2001 roku.

1) Dane za rok 2013 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą. Dane na dzień 16.01.2014.

2) W 2013 r. za kraje Europy Środkowo­‑Wschodniej uważa się m.in.: Bośnię i Hercegowinę, Serbię i Czarnogórę; do krajów byłego ZSRR należą: Azerbejdżan, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Mołdawia, Rosja, Ukraina, Uzbekistan; do krajów kapitalistycznych: Watykan, Norwegia, Lichtenstein i Szwajcaria w Europie, USA, Australia, Japonia, Kanada, Singapur, Nowa Zelandia, Wyspy Marshalla itp. Od 1 stycznia 2007 r. Bułgaria i Rumunia są członkami UE. Od 1 lipca 2013 r. Chorwacja jest członkiem UE.

Niniejszy artykuł powstał na podstawie następujących materiałów, w całości opublikowanych na stronie internetowej PPG (ppg.ibngr.pl): A. Hildebrandt, 2013, Handel zagraniczny w województwie pomorskim, I. Wysocka, 2013, Wiadomości gospodarcze, P. Susmarski, 2013, Koniunktura gospodarcza w województwie pomorskim w grudniu 2013 r., M. Tarkowski, 2013, Poziom rozwoju gospodarczego województwa pomorskiego i jego zmiany w grudniu 2013 r.

Opis ważniejszych wydarzeń przygotowała I. Wysocka. Wyboru i zestawienia dokonał M. Tarkowski.

Skip to content