To znamienne zdanie bardzo często powtarza mój znajomy - ksiądz. Może ono okazać się ciekawym odniesieniem do sytuacji na rynku pracy i naszych zachowań związanych z pracą. Czy szanujemy pracę innych, czy doceniamy swoją pracę? Jak postrzegamy pracę "konserwatora powierzchni płaskich", a jak " tego cwaniaka kierownika"? Co należałoby zmienić w naszej mentalności, co w uregulowaniach prawnych i wreszcie, czy w ogóle należy coś zmieniać? Jaka powinna być praca, by ją szanować?
Artykuł 7. Międzynarodowego Paktu Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych, jednego z podstawowych dokumentów w dziedzinie uniwersalnej ochrony praw człowieka, stanowi: "Państwa - Strony niniejszego Paktu uznają prawo każdego do korzystania ze sprawiedliwych i korzystnych warunków pracy, obejmujących w szczególności:
a) wynagrodzenie zapewniające wszystkim pracującym jako minimum:
I) godziwy zarobek i równe wynagrodzenie za pracę o równej wartości bez jakiejkolwiek różnicy; w szczególności należy zagwarantować kobietom warunki pracy nie gorsze od tych, z jakich korzystają mężczyźni oraz równą płacę za równą pracę,
II) zadowalające warunki życia dla nich samych i ich rodzin zgodnie z postanowieniami niniejszego paktu;
b) warunki pracy odpowiadające wymaganiom bezpieczeństwa i higieny;
c) równe dla wszystkich możliwości awansu w pracy na odpowiednio wyższe stanowisko w oparciu jedynie o kryteria stażu pracy i kwalifikacji;
d) wypoczynek, wolny czas i rozsądne ograniczenie czasu pracy, okresowe płatne urlopy oraz wynagrodzenie za dni świąteczne".
Oczywiście artykuł ten dotyczy gwarancji pracowniczych, ale uważam, że może on posłużyć jako dyrektywa, wytyczna określenia pracy "godnej", którą należy otaczać szacunkiem. Praca zatem, zapewniająca adekwatne wynagrodzenie, możliwość awansu, po prostu uczciwa, jest godna szacunku i im częściej oferty pracy w Polsce i na Pomorzu będą konstruowane w oparciu o te założenia, tym większy będzie szacunek dla pracy, tym większa kultura pracy i tym lepsze wskaźniki efektywności. Szacunek dla pracy jest nie tylko dlatego ważny, że to po prostu swoista powinność etyczna, ale że owa postawa znajduje konkretne przełożenie na rezultaty działalności człowieka.
Jak jest?
Obecnie w Polsce istnieje ogólny problem z szacunkiem dla drugiego człowieka. Wystarczy przyjrzeć się zachowaniom "przeciętnego obywatela". Nie ma szacunku dla pracy i tę tezę stawiam z całą stanowczością. Ludzie nie cenią swojej pracy, bo uważają, że mogliby zarabiać więcej i lepiej, a reguły gry są jeszcze bardzo często nietransparentne, od zdobycia pracy poczynając, na ścieżce awansu zawodowego kończąc. Wreszcie, nie doceniamy wartości pracy. Skoro zasiłek dla osoby bezrobotnej jest tożsamy z typową pensją ekspedientki, to po co pracować? Poza tym Polska Rzeczpospolita Ludowa skutecznie pozbawiła nas rudymentarnej przyzwoitości w tym zakresie. Wystarczy przypomnieć chociażby popularne powiedzenie: "czy się stoi, czy się leży, dwieście złotych się należy". No i jeszcze coś, co osobiście drażni mnie najbardziej. Rzecz bardzo elementarna, a trudno jej trafić pod strzechy naszych przyzwyczajeń. Brudzimy, nie szanując tego, że ktoś będzie musiał posprzątać. Często można usłyszeć lekceważące zdanie: "Sprzątaczka jest od sprzątania". Ale przecież przede wszystkim śmietniki są od tego, by to do nich trafiały nasze odpady.
Nie patrzeć jednostronnie ?
Widać, że problem szacunku dla pracy jest złożony i ma co najmniej 3 płaszczyzny odniesienia. Pojawiają się następujące kwestie i związane z nimi pytania:
1. Szacunek dla wykonanej przez kogoś pracy, niezależnie od jej charakteru. (Czy praca fizyczna jest tak samo godna szacunku, jak praca intelektualisty, a może na odwrót, jak znaleźć właściwy punkt równowagi?)
2. Szacunek dla pracy w ogóle. (Jak wykonuję swoją pracę - sumiennie czy niedbale? Jaki jest sens mojej pracy?)
3. Co zrobić, by ludzie mieli wrodzone poczucie szacunku dla wykonywanej pracy? ("Żadna praca nie hańbi", czy potrzebne są uregulowania prawne, czy wystarczą normy społeczne?)
Możliwości interpretacyjne tematu przekraczają znacznie zakres niniejszego tekstu. Postaram się skupić zatem na najistotniejszym, moim zdaniem, punkcie, czyli stosunku młodych do pracy.
Młody człowiek powinien się uczyć, a nie pracować?
W krajach rozwiniętych gospodarczo młodzi ludzie, nawet z bardzo bogatych domów, pracują już w wieku kilkunastu lat. Niekoniecznie musi to być praca zarobkowa. Bardzo popularną formą jest wolontariat. Ważne jest to, że dzięki temu zdobywają doświadczenie, uczą się właśnie tego, czym jest praca, mają przedsmak dorosłego życia. Tymczasem w naszym kraju bardzo często praca młodego człowieka traktowana jest jak smutna konieczność. Nie widzi się w niej szansy, lecz raczej coś negatywnego, dodatkowy wysiłek. I mimo zmian, wielu wciąż tak odnosi się do tego zjawiska. A przecież nie musi tak być. Młodzi ludzie powinni jak najszybciej uczyć się pracowitości, obowiązkowości, a także związanej z tym satysfakcji. Jak pisze Tadeusz Kotarbiński w Traktacie o dobrej robocie: "Chodzi o to, by człowiek robił ochoczo to, co robić musi; by tego, co robić musi, nie robił tylko dlatego, że musi; by w robieniu tego, co musi, znalazł upodobanie i dzięki temu pracę swą usprawnił wielokrotnie, okazując hojność w oddaniu się" [1]. Nadto praca młodego człowieka nie tylko uczy go umiejętności potrzebnych w przyszłości, ale i umożliwia wyważenie oceny wysiłków starszych, w tym rodziców. Zatem młodzi ludzie powinni mieć warunki do ciekawej pracy, by przez kontakt z nią od młodości uczyć się do niej szacunku. Zresztą warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Jeśli np. ktoś w czasie liceum będzie dorabiał jako pomocnik w sklepie, pracownik drukarni czy np. dystrybutor gazet, to w przyszłości, nawet osiągając wysoką społecznie pozycję - prawnika, lekarza, inżyniera, będzie pamiętał, co znaczy praca robotnika, sprzedawcy, sprzątaczki. A jest to, z socjologicznego punktu widzenia, naprawdę bardzo ważne.
Szacunku można się nauczyć?
Wielu uważa, że szacunek do pracy, jak kulturę, obycie, wartości, ogółem mówiąc wychowanie, wynosi się z domu. I nikt domowego ogniska zastąpić nie może. Ja natomiast myślę, że jeśli dom nie wypełnia prawidłowo swoich wychowawczych zadań, to młody człowiek nie może być pozostawiony sam sobie. Szkoła powinna podejmować działania uczące szacunku do pracy. Nauczyciele, którzy nie wymagają od swoich uczniów pracowitości, nie są nauczycielami, a jedynie pracownikami oświaty.
Praca musi być ciekawa?
"Nie lubimy jednakowoż - przynajmniej większość z nas - dyscypliny pracy i nie lubimy pracy, która polega na monotonnym powtarzaniu tej samej prostej czynności, nie wymagającej namysłu ani postanawiania." - pisze Leszek Kołakowski [2]. I właśnie dlatego tak ważna jest jej prakseologia. Ale nie każda praca może być ciekawa. Wiemy o tym doskonale. Tym bardziej, że często jesteśmy zmuszeni pracować w niekoniecznie wymarzonej przez nas instytucji. Dlatego ważny jest szacunek. My nie musimy lubić drugiego człowieka, ale musimy go tolerować, nie musimy zachwycać się twórczością Bogumiła Hrabala czy Guntera Grassa, ale człowiek wykształcony i kulturalny nie będzie mówił, że to głupie i koniec. Tak samo jest w przypadku pracy. Możemy uważać, że nasza praca jest po prostu nudna, że praca sprzątaczki jest łatwa i beznadziejnie banalna, ale musimy ją szanować. To jest standard naszego człowieczeństwa. I to jest kierunek, w którym powinniśmy podążać. Tam, gdzie jest szacunek dla pracy, tam jest większa wydajność, wyższe zarobki, bardziej uporządkowany stosunek pracodawca - pracownik - osoba trzecia.
I jeszcze jedno - należy walczyć ze stereotypami. Najgorsze skutki przynoszą one wtedy, gdy się je lekceważy. Oto kilka z nich: nauczyciele mają bardzo dużo wolnego czasu, lekarze nigdy nie są biedni, ten intelektualista na pewno się nie napracuje tak jak ja. W naszym społeczeństwie nie ma jeszcze tak dużej, jak w krajach zachodnich, alienacji różnych grup społecznych. W jednym bloku na gdańskim Przymorzu mieszka "pod piątką" rodzina nauczycielska, "pod dziewiątką" stoczniowcy. Ich wzajemne współżycie skutkuje pewnym zrozumieniem. Ale proces rozwarstwiania się społeczeństwa jest naturalny i nieuchronny. Dlatego tak ważna jest wiedza o różnych zawodach, by przełamywać stereotypy.
1 T. Kotarbiński, Traktat o dobrej robocie, wyd. V, Wrocław 1973, s. 231.
2 L. Kołakowski, Mini wykłady o maxi sprawach, wyd. Znak, Kraków 2004, s. 176.
O autorze:
Postawione w tytule pytanie przypomina mi spór o to, czy kapitał ma narodowość, czy nie. Dla mnie kapitał nie ma narodowości. I jeżeli mam do wyboru zagraniczną inwestycję i brak inwestycji, to wolę zdecydowanie inwestycję niemiecką, rosyjską czy chińską niż brak inwestycji połączony z upieraniem się o wyjątkowość naszej własnej przedsiębiorczości. W obliczu zglobalizowanego świata wydaje się absurdalne upatrywanie problemu w tym, z jakiego źródła pochodzi kapitał. Wszystkie podmioty inwestujące w Polsce i tak podlegać będą polskiemu prawu, a co więcej, w świetle członkostwa Polski w UE przyznawanie szczególnych preferencji polskim inwestorom może zostać potraktowane jako sprzeczne z paradygmatem uczciwej konkurencji prawa wspólnotowego.Z punktu widzenia prawa i ekonomii sprawa jest oczywista: zagraniczne inwestycje, tak jak wszystkie inwestycje, przeprowadzone zgodnie z prawem i dobrze określoną strategią, są korzystne dla rozwoju gospodarczego kraju. Nie ma znaczenia, z jakiego państwa pochodzi inwestor, ważne są raczej przepisy prawa, polityka gospodarcza i inwestycyjna, sposób przyciągania inwestorów i wykorzystania tych inwestycji przez dany region czy państwo.
Mimo powyższej argumentacji istnieje jednak pewien problem związany z zagranicznymi inwestycjami, głównie z socjologiczną sferą ich oddziaływania. Łatwo nam zaakceptować obecność bliskiego kulturowo inwestora, powiedzmy "europejskiego". Czy jesteśmy jednak mentalnie gotowi na przyjęcie na Pomorzu dużej liczby inwestorów arabskich, azjatyckich czy rosyjskich? Czy w naszej świadomości nie funkcjonują przypadkiem stereotypy, które każą nam widzieć jako bardziej odpowiedzialnych i wzbudzających zaufanie inwestorów euroatlantyckich, a informacje o mnożących się inwestycjach arabskich, azjatyckich, rosyjskich odbierać z niepokojem? I wreszcie, jaki wpływ mogłyby mieć te nasze potencjalne stereotypy na przyciągnięcie tych inwestycji? Czy w ogóle powinniśmy się kierować kryterium pochodzenia etnicznego w zmultikulturyzowanym świecie biznesu?
Warto zwrócić uwagę na kulturowy aspekt inwestycji. Inwestor nie przynosi wyłącznie kapitału, pomysłu, technologii, lecz "całego siebie", a więc swoje zwyczaje handlowe, a także kapitał ludzki, a zatem ludzi z innego kręgu kulturowego, czasem cywilizacyjnego, którzy wnikają do lokalnej społeczności. Nagle może się okazać, że prezesami nowych przedsiębiorstw na Pomorzu, członkami kadry zarządzającej, doradcami i strategami coraz częściej są ludzie spoza europejskiego kręgu cywilizacyjnego, którzy przecież w sposób zrozumiały i naturalny zaczną współkształtować nasze postawy, którzy np. niekoniecznie muszą rozumieć wymiar typowo polskich świąt, jak uroczystość Wszystkich Świętych czy Wigilia Bożego Narodzenia. Zwyczajowe normy obowiązujące w kraju, w którym przyszło im inwestować, będą w dużym stopniu odbiegały od norm znanych im z rodzinnego domu, z kraju pochodzenia. Czy jednak może to być jakąkolwiek przyczyną potencjalnych problemów związanych z inwestorami spoza kręgu cywilizacji zachodnioeuropejskiej? Śmiem wątpić.
Nie wolno nam popełnić błędu europocentryzmu. Niczym nieuzasadnione będzie ograniczenie poszukiwań inwestorów zagranicznych wyłącznie do partnerów europejskich, znanych i sprawdzonych tylko dlatego, że są nam bliżsi i mogliśmy ich lepiej poznać. Rozwój ekonomiki światowej zdaje się wskazywać, że coraz częściej i bliżej powinniśmy przyglądać się państwom Wschodu, zwłaszcza Azji. Dlaczego różnice, w gruncie rzeczy tylko obyczajowe, zwyczajowe, mają deprecjonować jednego inwestora, a brak tych różnic - faworyzować drugiego?
Można postawić jeszcze śmielszą tezę, wydawałoby się oczywistą, ale dla wielu w naszym kraju jeszcze niedostrzegalną. Otóż, zderzenie kulturowe, nowe spojrzenie na organizację pracy, osiedlanie się w Polsce ludzi z innych cywilizacyjnie obszarów paradoksalnie może być nowym atutem naszego kraju, w tym Pomorza. Jest to ważne również z punktu widzenia koniecznej dywersyfikacji źródeł inwestycji. Ci, którzy podnoszą, że pochodzenie kapitału ma znaczenie, mają rację co do jednego: niedobra dla rozwoju gospodarczego jest przewaga tylko jednego inwestora, uzależniająca nasz rynek od działań jednego podmiotu. Niedobra zatem będzie sytuacja, w której ograniczymy się do inwestorów z Unii Europejskiej. Chodzi tu o klasyczną zasadę wolnej konkurencji. Im większa liczba inwestorów z różnych krajów, o różnych możliwościach i kapitale, tym zdecydowanie lepsza sytuacja klientów, zwłaszcza gdy u któregoś z inwestorów zaczną się problemy.
Również dotychczasowe doświadczenia gospodarcze naszego regionu wskazują na pozytywne aspekty inwestycji zagranicznych. W województwie pomorskim obecni są już inwestorzy z Europy Zachodniej (Francuzi, Niemcy, Holendrzy, Skandynawowie), Stanów Zjednoczonych, Azji (Filipin, Chin) [1]. Świadectwem naszego zainteresowania zagranicznymi inwestycjami może być również ostatnia oficjalna misja gospodarcza do Indii władz samorządu województwa pomorskiego, miasta Gdańska oraz Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej [2].
Pomorze zawsze było miejscem otwartym, innowacyjnym, w którym powstawały odważne wizje i rozsądne pomysły. To tu zrodziła się "Solidarność", która przecież nie była monolitem, jednolitą wizją, lecz wynikiem współpracy przeróżnych środowisk dla dobra wspólnego. Pomorze, jako region złączony z morzem, zamieszkiwany w przeszłości przez ludzi różnych narodów i religii, powinno być wzorem i nowatorem rozwoju w kierunku otwarcia na świat. Nie uchronimy polskiej kultury przez zamykanie się na zagranicznych inwestorów, obawy przed ich azjatyckim czy arabskim pochodzeniem, gdyż nasze lęki to głównie rezultat niewiedzy o ich poziomie biznesowym, technologicznym i naukowym. Gdybyśmy zobaczyli, jak wielu studentów matematyki w Indiach prezentuje bardzo wysoki poziom, to może uświadomilibyśmy sobie, że świat nie kończy się na Europie. Inna sprawa, że potencjalni pozaeuropejscy inwestorzy muszą przyjąć nasz "europejski system wartości": akceptację działalności opartej na prawie równym dla wszystkich, rozbudowane gwarancje praw człowieka, związane zwłaszcza z prawem pracy, tolerancję i akceptację dla różnic obyczajowych. Jeżeli inwestor jest gotowy przyjąć nasze reguły gry, to powinno być dla niego miejsce na równych prawach. Tym bardziej że zawsze możemy się od innych czegoś nauczyć. A naszą sprawą jest, jak prawnie i ekonomicznie zabezpieczyć się przed nieprzewidzianymi problemami.
W debacie Gdańskiego Areopagu poświęconego "Prawdzie", w listopadzie 2001 r., prof. Janusz Danecki, odpowiadając na moje pytanie dotyczące wpływu wejścia Polski do Unii Europejskiej na nasze życie, nasze myślenie, powiedział: "Nasze wejście do Europy musi mieć wpływ na zmianę naszego myślenia. Musimy nauczyć się być tolerancyjnymi, bardziej akceptującymi inne kultury, innych ludzi. Oni będą wśród nas, ale nadal będą inni i musimy w tym widzieć coś pozytywnego. Marzę o tym, że dziennik telewizyjny będzie czytał u nas Polak pochodzący z Chin czy Nigerii, tak jak to się dzieje w BBC. Marzę, że na uniwersytetach katedry polonistyki obejmować będą Arabowie. Tak się przecież dzieje w całej Europie i Stanach Zjednoczonych". Zobaczymy, jak będzie z inwestorami w naszym regionie i kraju [3].
Przypisy:
1 http://www.arp.gda.pl/pl/dokumenty/inwestycje_zagraniczne
2 http://www.gdansk.pl/article_news.php?category=512&article=7829 &history=&PHPSESSID=c2066a751c5125836e2b6f5b0e8f6230
3 Gdański Areopag. Forum Dialogu. Prawda; red. ks. Witold Bock, ks. Krzysztof Niedałtowski, Anna Śpiewak, Katarzyna Żelazek; Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin-Gdańsk 2004 r.