Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Spryt już nie wystarczy

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: W małych firmach zwykle właściciel jest prezesem i często dogląda wszystkiego. W którym momencie rozwoju musi zacząć myśleć o zmianie zasad zarządzania, o podzieleniu się władzą i odpowiedzialnością?
Adam Cichocki: Nie ma prostej odpowiedzi, ale w chwili, gdy następuje krzyżowanie odpowiedzialności lub pozostawanie pól, którymi nikt się nie zajmuje i gdy zbyt dużo uwagi trzeba poświęcać na rzecz kontroli, a za mało na stawianie celów i ich osiąganie, należy dokonać zmian. Najczęściej kryzys przychodzi za wcześnie w stosunku do świadomości właścicieli i dlatego jego koszty są bardzo wysokie. Szczególnie jeżeli struktura oparta jest na bliskich relacjach, na przykład firmę tworzyła grupa przyjaciół lub rodzina. Zarówno małe, jak i duże przedsiębiorstwo musi podporządkować się pewnym regułom. Formułując cele, nie można zapominać, że istnieje rynek ze swoimi mechanizmami. Trzeba ustalić, kto za te cele odpowiada, w jaki sposób i jak to się przekłada na wewnętrzne dążenia. A procesy są stałe: sprzedaż, zakupy, jakaś forma produkcji.

Kultura organizacyjna przedsiębiorstw jest powiązana z kulturą społeczną. W Polsce ciągle panuje duża nieufność i to powoduje, że koszty transakcyjne są wysokie.

– Od dwudziestu lat polscy przedsiębiorcy uczą się na własnej skórze, jak działa rynek. Czy są przygotowani do poważniejszych zmian w zarządzaniu?
– Tutaj przede wszystkim należy zwrócić uwagę na problemy dotyczące psychiki. Kultura organizacyjna przedsiębiorstw jest powiązana z kulturą społeczną. W Polsce ciągle panuje duża nieufność i to powoduje, że koszty transakcyjne są wysokie. Jeżeli postawa braku zaufania okazuje się skuteczna w jednym, drugim lub trzecim przypadku, to nasi przedsiębiorcy nabierają przekonania, że zawsze mają rację. Sukces w zarządzaniu często zależy od zdolności do samoograniczenia, nawet jeżeli w danej chwili nie gwarantuje to maksymalnej korzyści. Utrzymywanie dobrych relacji może być w końcowym bilansie warunkiem koniecznym dalszego rozwoju lub nawet przetrwania. Znam przykład dużej spółki w Polsce, w której członkowie zarządu, współwłaściciele, zamykali jeden drugiego w toalecie, żeby podjąć uchwałę – zgodnie z zasadą: moje musi być na wierzchu! Dziś już żaden z nich nie jest udziałowcem.

– Co trzymało ich razem?
– Trudno zrezygnować z tego, czym się dysponuje. Każdy z nich włożył w firmę dużo czasu, a zainwestowane na początku pieniądze przez lata urosły. A poza tym, kiedy zakładali spółkę, inwestowali w przyszłość, w spełnienie jakichś marzeń.

Spryt to już dziś za mało. Teraz trzeba również mieć wiedzę i pewne elementy natury behawioralnej.

ppg-1-2011_spryt_juz_nie_wystarczy

– Spora część takich firm startowała na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wtedy często wystarczyła intuicja, odrobina szczęścia i można było funkcjonować.
– Dominował pewien spryt, a dziś to już za mało. Oczywiście wielu z tych ludzi znajduje swoje nisze w Polsce i na rynkach zagranicznych, ale teraz trzeba również mieć wiedzę i pewne elementy natury behawioralnej. Każdy okres wymaga innych kompetencji, innego typu człowieka.

Problemem jest znaczna liczba dużych firm, których właściciele nawet po wejściu na giełdę nie zmienili swoich zachowań, nie zbudowali relacji z jednej strony partnerskich, z drugiej – odpowiedzialnych.

– Czy opieranie się na takich cechach jak spryt nie powoduje, że firma będzie wiecznym podwykonawcą?
– Samo podwykonawstwo nie jest czymś hańbiącym, to tylko inna forma klienta. To, w którym miejscu łańcucha korzyści jesteśmy, zależy od wielu czynników, także od możliwości kapitałowych czy dynamiki rozwoju poszczególnych firm, gdy wychodzą poza obszar Polski. Bardzo trudno jest osiągnąć poziom, z którego dyktuje się warunki. Naszych właścicieli firm można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należą faktycznie duzi przedsiębiorcy, którzy zarządzają kilkoma spółkami. Oni rzeczywiście są skazani na zarządzanie strukturalne i uwzględnianie wszystkich niuansów związanych ze stylem pracy, delegowaniem odpowiedzialności, efektywnością. Natomiast małe firmy na ogół znajdują jakąś niszę, która umożliwia im funkcjonowanie. Nawet jeżeli bankrutują, to konsekwencje tego nie są aż tak dotkliwe. Większym problemem jest znaczna liczba dużych firm, których właściciele nawet po wejściu na giełdę nie zmienili swoich zachowań, nie zbudowali relacji z jednej strony partnerskich, z drugiej – odpowiedzialnych. Pamiętajmy, że taka firma zaczyna mieć ogromne społeczne zobowiązania. Dotyczy to zarówno liczby zatrudnianych osób, jak i nadziei ludzkich, które wokół niej się gromadzą. W dłuższej perspektywie tego typu przedsiębiorstwa będą przechodzić kryzysy, gdyż firma unikająca optymalizacji na wszystkich poziomach zarządzania słabo sobie poradzi z konkurencją.

– Ale kiedy zorientują się, że coś jest nie tak, wołają na pomoc doradców?
– Tak, gdyż ogromna część firm w Polsce, zarówno prywatnych, jak i państwowych, wymaga przejścia z tego, co nazywamy kulturą funkcjonalną, do kultury co najmniej procesowej. Co to znaczy w praktyce? Właściciel ma duży, niepodważalny autorytet, więc pracownik koncentruje się bardziej na wykonywaniu swoich czynności niż na związku pomiędzy tym, co robi, a skutkami tego dla odbiorcy i jego potrzebami. Wykonuje jakąś w miarę powtarzalną, prymitywną pracę: czy będzie to sporządzanie dokumentów, czy prosta akwizycja, czy wreszcie powtarzalne czynności produkcyjne. Nawet jeżeli zakupiono wysoką technologię, to i tak sposób obsługi jest jakby z minionej epoki. Pracownik nie będzie rozumiał, że tworzy finalny produkt, lecz że jest wykonawcą jednostkowych czynności. Efektem są wysokie koszty od strony ludzkiej, mniejsza dynamika zmian. Taka kultura się utrzymuje, ponieważ wciąż dążymy do tego, żeby zminimalizować ryzyko. A dlaczego minimalizujemy ryzyko? Dlatego że sobie nie ufamy, nie szanujemy się, nisko się wzajemnie oceniamy. Czyli możemy kontrolować ludzi tylko wtedy, gdy mają bardzo precyzyjnie zdefiniowane czynności, są przypisani do wąskich zadań.

– Jednak pojawia się coraz więcej firm o innym podejściu.
– Bo rynek się czyści, i to czasami bardzo brutalnie. Na początku lat dziewięćdziesiątych obserwowałem Zakłady Produkcji Magnetofonów w Lubartowie. Wytwarzano odbiorniki radiowe, magnetofony, ale nic nie sprzedawano, gdyż na rynku pojawił się tańszy import z Chin oraz Tajlandii. Pracownicy nie chcieli tego przyjąć do wiadomości. Wierzyli, że plan Balcerowicza się załamie i oni jeszcze zarobią na tym wszystkim, co mają w magazynach. Produkowali, nie zwracając uwagi na otoczenie, tymczasem zmienność w gospodarce jest czymś stałym. Firmy z kulturą funkcjonalną w dłuższej perspektywie mają mniejsze szanse na przetrwanie. Natomiast przejście do innej kultury organizacyjnej jest najeżone przeszkodami. Jeżeli na przykład wdrażamy nowe technologie, to proporcjonalnie do technologii musimy zmieniać sposób podejścia i styl pracy pracowników, relacje między nimi. W Polsce następują zmiany, ale w mojej ocenie są one nieuświadomione.

Dla 90 proc. firm docelowo bliższa będzie kultura procesowa, kiedy to pracownik ma świadomość swojego związku z wynikiem końcowym i jest gotów szybko reagować na zmieniające się potrzeby klienta.

– Czy można stworzyć jakiś idealny model dla polskich małych i średnich firm?
– Nie ma jednej recepty dla wszystkich. Każda firma jest inna, tak jak różni są jej zarządzający i pracujący w niej ludzie. Robiłem badania w dużej firmie cukierniczej, która jest spółdzielnią pracowniczą. Od pierwszego spotkania widziałem presję pracowników produkcji, czyli właścicieli spółki, na marginalizowanie służb sprzedaży i narzucanie swoich standardów, własnej oceny źródeł wartości firmy. Nie liczono się z płynącymi z rynku sygnałami, jakie potrzeby mają konsumenci, jak się one zmieniają. Trzeba sobie uświadomić, jaka kultura w danej sytuacji, w konkretnej działalności, jest optymalna. To wymaga pluralizmu i zadaniem zarządzającego jest zgranie poszczególnych elementów, stworzenie stanu równowagi między różnymi tendencjami. Oczywiście dla 90 proc. firm docelowo bliższa będzie kultura procesowa, kiedy to pracownik ma świadomość swojego związku z wynikiem końcowym i jest gotów szybko reagować na zmieniające się potrzeby klienta.

– Czyli utożsamianie się pracownika z firmą, odpowiedzialność za jej funkcjonowanie, mają swój wymiar ekonomiczny?
– Mają ogromne znaczenie, ale współodpowiedzialność pracowników należy tworzyć np. poprzez dostęp do informacji. Muszą oni znać wyniki firmy, żeby mogli czuć się odpowiedzialni za swoje indywidualne efekty. Jeżeli dzieje się źle, to powinni znać przyczyny i problemy. Komunikacja musi być bardzo otwarta, a nawet totalna.

– Niedawno prezes Nokii napisał list do wszystkich pracowników, w którym przedstawił trudną sytuację firmy, pozostawanie w tyle za konkurencją.
– Taka firma jak Nokia żyje z zespołów projektowych. Bez innowacyjności, zaangażowania, otwartości, komunikacji krosowej taki koncern w krótkim czasie przegra z konkurencją. Tylko że nie chodzi o jednorazowe akcje, lecz o systematyczny sposób postępowania. Powinno to być również konsekwencją selekcji pracowników, także pod kątem zdolności do komunikowania się, otwartości na drugiego człowieka, wymiany informacji, poczucia współodpowiedzialności.

– Tania siła robocza, niższe niż w krajach Europy Zachodniej koszty przestają być naszym atutem. Czy szeroko rozumiana kultura procesowa pomoże naszym firmom w konkurowaniu na różnych rynkach?
– Polskie firmy muszą obniżać koszty wszędzie, gdzie się da. Oznacza to skracanie procesów. Pracownicy powinni być bardziej uniwersalni i świadomi globalnych celów przedsiębiorstwa. Każdy z nich musi być uczestnikiem tych zamierzeń i działań. Potrzeba też dużo innowacyjności.

– Skoncentrowaliśmy się na relacjach wewnętrznych, ale konkurencyjność buduje się także poprzez współpracę z partnerami zewnętrznymi, choćby z uczelniami. Czy polskie firmy i szkoły wyższe dobrze kooperują?
– Na początku lat dziewięćdziesiątych odwiedziłem w Niemczech jeden z tamtejszych uniwersytetów technicznych. Praktycznie każda praca doktorska najpierw przechodziła tam przez uczelnianą instytucję zajmującą się transferem do gospodarki i trzeba było ją sprzedać zainteresowanej firmie. Było to więc w pewnym sensie prowadzenie usługi doradczej na rzecz tego przedsiębiorstwa. Czyli praca doktorska stawała się produktem – była kupowana, weryfikowana i wdrażana. Nie słyszałem o takich eksperymentach w Polsce. Szkolnictwo wyższe nie podlega tu żadnej ocenie z punktu widzenia efektywności. Wrócę do transformacji kultury organizacyjnej. U nas nie ma świadomego zarządzania tym procesem i wspierania go przez państwo. W Finlandii stworzono narodowy program na rzecz produktywności, podobnie w Irlandii oraz kilku innych krajach. Dzięki wzrostowi wydajności firmy mogły być bardziej konkurencyjne na rynku. W Polsce następuje zmiana kultury organizacyjnej przedsiębiorstw wymuszana przez rynek, ale nie jest to proces uświadamiany i jakoś sterowany. To samo można powiedzieć o transferze wiedzy akademickiej. Wprawdzie są naukowcy podejmujący takie inicjatywy, ale nie są z tego rozliczani, nie buduje to ich pozycji, prestiżu, a nawet zasobności. U nas to wszystko jest ciągle w sferze emocji, a nie refleksji i zaplanowanego działania.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Czas przyjąć profil korporacyjny

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Działanie firm często przedstawia się jako nieustanną walkę z otoczeniem i wewnątrz organizacji, a Pan mówi o kulturze przedsiębiorstw…
Witold Radwański: Bo słowo „walka” źle opisuje funkcjonowanie firm, dlatego wolę inne określenie: relacje. Te utrzymywane z kontrahentami, dostawcami, inwestorami, bankami stanowią jedną sferę kultury. Natomiast drugą są relacje wewnętrzne, istotne na pewnym etapie rozwoju.

– Czyli mała firma, szczególnie początkująca, nie musi jeszcze dbać o wewnętrzne relacje?
– Nie musi, gdyż one pojawiają się dopiero, gdy trzeba tworzyć drugą linię menedżmentu. Wtedy należy delegować nie tylko pewne funkcje, ale też obszary działalności firmy – dystrybucję, produkcję, finanse. Zaczynają się zagadnienia związane ze współpracą poszczególnych ludzi i zespołów: obieg informacji, zaufanie wewnętrzne, umiejętność podejmowania decyzji na podstawie wyników dyskusji różnych stron, ścieranie się poglądów.

– Na co zwracacie uwagę, rozważając inwestowanie w jakieś przedsiębiorstwo?
– Firma może być znakomita, odnosić sukcesy, lecz jeżeli jest jednoosobowa, to nie zainwestujemy w nią. Przedsiębiorstwa takie są bardzo ryzykowne. Jeśli się pokłócimy albo coś się stanie, to nie będzie się na kim oprzeć. Także firmy, które są skonstruowane na wzór piramidy opartej na jednej osobie, są mało atrakcyjne.

– Dlatego, że taka osoba nie potrafi się podzielić władzą, czy ze względu na to, że gdy jej zabraknie, firma przestaje funkcjonować?
– Oba czynniki mają znaczenie i są powiązane. Ludzie też się zmieniają, przybywa im lat, czasami zaczyna brakować impetu, ambicji…

– Czy szukając okazji inwestycyjnych, jesteście otwarci na wszystkie rodzaje produktów i usług?
– Tak, gdyż są różne obszary konkurencyjności. Produkt może być mało interesujący i nisko marżowy, jeśli jednak system zarządzania jest innowacyjny, to wychodzą wspaniałe rzeczy. Doskonałym przykładem jest firma Odratrans, jedna z naszych inwestycji. Przedsiębiorstwo jest klasycznym przewoźnikiem śródlądowym, jego barki wożą węgiel oraz inne towary. Gdy Polska weszła do Unii Europejskiej, firma ruszyła na podbój rynku niemieckiego. Poprzez odpowiednią politykę cenową i lepszy model biznesowy rzuciła swojego głównego rywala w Niemczech na kolana. Następnie przejęła niemieckie przedsiębiorstwo. I co tam zastała? Barki należały do firmy, a ich kapitanowie byli jej pracownikami. Źle to funkcjonowało. Ktoś kradł paliwo, kursy nie odbywały się punktualne, były długie postoje itd. Polacy po prostu zmienili dotychczasowe zasady. Wprawdzie zwolnili wszystkich kapitanów, ale dali im możliwość wydzierżawienia barek. Nagle kradzież paliwa zniknęła, koszty się obniżyły i wszystko zaczęło chodzić na czas. To była innowacyjna zmiana modelu biznesowego w mało innowacyjnej branży.

– Co oferujecie oprócz kapitału?
– Wiedzę, jak przejść od tradycyjnego modelu właściciel – zarządca do firmy korporacyjnej. Pomagamy wprowadzać nowe systemy zarządzania, ład korporacyjny, sprawozdawczość, przejrzystość. W niektórych przypadkach wprowadzamy firmę na giełdę. Do tego organizujemy współpracę z innymi przedsiębiorstwami w kraju i za granicą.

Polskie firmy doszły do takiego punktu, w którym muszą przestawić się na inny sposób działania, na profil bardziej korporacyjny.

– Monarchia absolutna staje się monarchią konstytucyjną?
– Rzeczywiście jest to ogromna zmiana i nie każdy chce oraz potrafi jej sprostać. Jednak obserwujemy jeden z największych fenomenów na polskim rynku. Firmy doszły do takiego punktu, gdzie muszą się przestawić na inny sposób działania, na profil bardziej korporacyjny.

– Czy właściciele rozumieją, że niskimi kosztami pracy już nie da się konkurować? I jak powszechny jest to pogląd?
– Doskonale rozumieją, ale nie odpowiem, jaka część polskich przedsiębiorstw zauważyła koniec pewnej drogi. To są obszary, które do tej pory nie przykuwały uwagi naukowców, a przecież od tych zmian zależy przyszłość małych i średnich firm w polskiej gospodarce.

– Zatem barierami dla sporej części polskich przedsiębiorstw nie jest brak kapitału czy technologiczne zacofanie, lecz przestawienie się na inny sposób zarządzania?
– Nie przesadzajmy, ale i tak to poważny problem.

– Jak można przekonać do zmiany formy zarządzania właścicieli, żeby podzielili się władzą, przyszłymi zyskami?
– To jest ogromna bariera i bez tego dalej ani rusz. Często opór wynika nie tylko z braku zaufania, lecz także z wkomponowania w firmę różnych struktur rodzinnych. Zewnętrzny inwestor nie uznaje zatrudniania członków rodziny bez obowiązku pracy, wrzucania w koszty samochodów, wycieczek itd. Właściciel musi zaufać, że wejście kogoś obcego jest konieczne dla dalszego rozwoju firmy. Nie wszyscy rozumieją, że otrzymają wprawdzie mniejszy kawałek tortu niż do tej pory, ale ten tort będzie większy.

– Jakie są kolejne kroki?
– Firma powinna mieć w miarę niezależną radę nadzorczą, a na poziomie zarządu – najemnych pracowników, zwłaszcza dyrektora finansowego. Nad radą nadzorczą musi być akcjonariat, którego interesy są zabezpieczone przez walne zgromadzenie.

– Jak wygląda rozumienie przyczyn i skutków własnych zachowań biznesowych wśród właścicieli?
– Pokolenie dwudziesto‑, trzydziesto‑ czy czterdziestolatków bardzo się różni od starszych właścicieli firm. Lepiej rozumieją zasady rynkowej konkurencji i chcą osiągnąć sukces. Poprzednie pokolenia wyrosły w dużym stopniu na koniunkturze z pierwszych lat gospodarki rynkowej. Wówczas sukces można było odnieść, działając na styku rynku prywatnego i sektora publicznego, gdzie decydowały różne kontakty. Polska gospodarka cały czas się rozwija i wydaje mi się, że taka skostniała struktura coraz bardziej się kruszy. Przecież co roku powstają nowe inicjatywy gospodarcze. Dziś jeszcze są na etapie mikro, ale za dwa, trzy lata będą już małymi firmami, a za pięć, dziesięć lat – często dużymi przedsiębiorstwami.

– Czy rozwój polskich i zachodnioeuropejskich firm przebiega podobnie?
– Drogi rozwoju firm z różnych krajów są niekiedy odmienne. W Polsce bardzo trudno robi się biznes. Dla przedsiębiorców jest to chyba jeden z najtrudniejszych rynków w Unii Europejskiej.

– Czy jeżeli ktoś wystartuje, pokona bariery administracyjne i zacznie funkcjonować w Polsce, to przeszedł już taką szkołę, że sobie poradzi na każdym innym rynku?
– Nie tylko poradzi, ale może osiągać niesamowite sukcesy, tak jak Odratrans. Oprócz doświadczenia w naszych trudnych warunkach firma wykazywała duże ambicje i pozytywnie rozumianą agresywność.

Można mieć najlepszą innowację w Polsce, ale nie można jej sprzedać innym krajowym firmom – bo to polska usługa lub produkt!

ppg-1-2011-pl

– Czy słabym punktem naszej przedsiębiorczości są kompetencje społeczne, jak choćby zaufanie?
– Brak zaufania jest naszą pięta achillesową – nie tylko w biznesie. Można mieć najlepszą innowację w Polsce, najbardziej konkurencyjny produkt lub usługę, ale nie można jej sprzedać innym polskim firmom. Dlaczego? Bo to polska usługa lub produkt! Łatwiej wybić się i skomercjalizować produkt za granicą niż we własnym kraju.

– Środki europejskie miały pomagać w komercjalizacji pomysłów rodzących się na uczelniach. Na innowacyjność w przedsiębiorstwach są także duże fundusze. Tylko czy te pieniądze nie konserwują gospodarki, zamiast ją rozwijać?

– Nie chciałbym narzekać na środki unijne. Im więcej kapitału w gospodarce, tym lepiej się ona rozwija. Jednak takie dotacje na pewno zniekształcają rynek. Firma, która dostaje pieniądze za darmo, ma przewagę nad firmą, która musi pozyskać środki z banku lub od inwestora. Więc przedsiębiorstwa rozwijają się dzięki grantom, dotacjom, czy kredytom nisko oprocentowanym lub umarzanym po kilku latach. Tylko co będzie, kiedy tych pieniędzy zabraknie?

 

– Czy problemem naszych firm jest niewielka pomysłowość albo może brak umiejętności komercjalizacji pomysłów rodzących się na uczelniach i w firmach?
– Polacy nie fascynują się innowacyjnymi gadżetami jak Chińczycy, Japończycy, czy Skandynawowie. Natomiast innowacyjność trzeba odkryć i zapewnić odpowiednie warunki do jej rozwoju. Z jednej strony należy stworzyć infrastrukturę, czyli inkubatory, uczelnie, instytuty, laboratoria, małe firmy itd. Później zaczną się pojawiać innowatorzy. Załóżmy więc, że mamy infrastrukturę i bodźce podatkowe. Załóżmy, że rząd lub inne instytucje dostarczają kapitał, żeby te inkubatory „produkowały” innowatorów i innowacje. Potem trzeba przejść do następnego etapu, czyli do przedsiębiorczości. I chyba tutaj tkwi problem, gdyż jest przepaść między innowacją a przedsiębiorczością.

– Powodem jest duże ryzyko związane z wdrożeniem innowacyjnego rozwiązania?
– Tak.
– W takim razie czy małe i średnie firmy same sobie z tym poradzą? Czy na tym etapie niezbędne będzie wsparcie państwowe, samorządowe?
– W tym wypadku nie. Państwo, samorządy są od tworzenia i utrzymywania infrastruktury.

Pieniądz szuka chętnych, ale niestety mało jest interesujących projektów. Polskie firmy niechętnie inwestują w pomysły, które nie sprawdziły się u kogoś innego.

– Zatem kto ma komercjalizować?
– Do komercjalizacji potrzebni są innowatorzy – innowacyjni właściciele firm oraz przedsiębiorcy, którzy zainwestują w innowatorów lub innowację, którzy stworzą firmy i zaczną działać. Państwo nie jest tu potrzebne, gdyż na rynku jest wystarczająco dużo kapitału w postaci tzw. aniołów biznesu, funduszy venture capital, indywidualnych przedsiębiorców czy osób prywatnych. Przecież rodzina Duda, właściciele mięsnego koncernu, ma swój mały fundusz venture capital, podobnie jak Jan Kulczyk. Moim zdaniem pieniądz szuka chętnych. Oprócz tego są fundusze Private Equity. Jestem członkiem Komitetu Inwestycyjnego Krajowego Funduszu Kapitałowego, który dysponuje rządowymi pieniędzmi, środkami unijnymi oraz kapitałem od rządu szwajcarskiego i inwestuje w małe fundusze specjalizujące się w innowacjach. Otrzymują one od nas kapitał, który inwestują w małe firmy o dużym potencjale.

– Czyli mechanizm powstał, ale nie widać owoców.
– Niestety, mało jest interesujących projektów. Poza tym muszą to być prawdziwe firmy z zarządem, których właściciel ma zdolności biznesowe, a pracownicy potrafią sprzedawać swoje produkty. Ponadto muszą potrzebować kapitału na współfinansowanie projektów, no i konieczne jest, by prowadziły odpowiednią politykę komercjalizacji. Tu dochodzimy do jednej z poważniejszych barier: polskie firmy niechętnie inwestują w pomysły, które nie sprawdziły się u kogoś innego. Każdy obserwuje, czy ktoś zaadoptował już dane rozwiązanie. Nie ma zaufania do niesprawdzonych polskich pomysłów.

– Jak przełamać to trochę błędne koło?
– Najwięksi gracze muszą mieć nieco większe zaufanie do rodzimych innowacyjnych usług i produktów. Mamy grupę bardzo dużych przedsiębiorstw: banki, instytucje ubezpieczeniowe, elektroenergetyczne, paliwowe, które są w stanie skomercjalizować polskie innowacje. Trzeba szybko stworzyć masę krytyczną, która uruchomi wdrażanie innowacyjnych pomysłów.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Od podwykonawstwa do otwartej twórczości

Założone przed dwudziestu laty „w garażu”, dziś podbijają zagraniczne rynki i zatrudniają setki lub tysiące osób. Ilu polskich przedsiębiorstw dotyczy tak nakreślony obraz? Prawdopodobnie nie więcej niż 5–10 proc.

Odkąd przeniosłem się z Belgii do Polski w 2000 r., wnikliwie obserwuję zachodzące tu zmiany. Pamiętam kryzys informatyczny z okresu 2001–2003. Byłem też świadkiem obaw przedsiębiorców co do skutków wejścia Polski do Unii Europejskiej i wpływu tego faktu na ich działalność. Można to porównać z obserwowanym dziś sceptycznym spojrzeniem na rodzące się relacje biznesowe z Dalekim Wschodem. Widziałem, jak polskie firmy skutecznie wdrażały rozwiązania z Zachodu, ulepszały je, a następnie z powrotem eksportowały. Patrzyłem, jak rodzime przedsiębiorstwa – ze względu na większe zaufanie do „produktów zachodnich” – mimo przewagi technologicznej wobec zagranicznych konkurentów, wprowadzały na polski rynek własne rozwiązania pod markami zagranicznych firm. Byłem wreszcie świadkiem radzenia sobie polskich przedsiębiorców w kryzysie finansowym i gospodarczym lat 2009–2010.
Kiedy patrzę dziś na polską gospodarkę, widzę przedsiębiorstwa wygrywające konkurencję na arenie międzynarodowej. Firmy, które dwadzieścia lat temu powstały „w garażu”, dziś zatrudniają setki lub tysiące osób. Wśród polskich przedsiębiorstw są takie, które można zaliczyć – w ich wąsko rozumianej branży – do liderów europejskich czy nawet światowych. Powstają grupy kapitałowe, grupy producenckie, inicjatywy klastrowe i inne formy współpracy biznesowej, co oznacza, że kapitał społeczny w gospodarce rośnie. Przedstawiciele przedsiębiorstw biorą udział w debatach publicznych – seminariach i konferencjach. Dzięki dialogowi dokonuje się weryfikacja potencjalnych kooperantów. Coraz młodsza kadra menedżerska zdobywa pierwsze doświadczenia w korporacjach międzynarodowych lub kończy studia MBA, a następnie wdraża nowoczesne metody zarządzania w przedsiębiorstwach. W ramach konsorcjów naukowo­‑biznesowych opracowywane są nowe rozwiązania technologiczne i produktowe. Mimo ostrej konkurencji polskie marki są coraz bardziej rozpoznawalne nie tylko w kraju, ale również za granicą. Po dwudziestu latach przemian politycznych i gospodarczych rośnie liczba firm dysponujących rezerwą finansową, pozwalającą im wejść w bardziej ryzykowne przedsięwzięcia innowacyjne.
Ilu polskich przedsiębiorstw dotyczy tak nakreślony obraz? Prawdopodobnie nie więcej niż 5–10 proc. Pytanie, dlaczego tak mało, może otworzyć puszkę Pandory. Bo w rzeczywistości polska gospodarka – mimo że z lotu ptaka wygląda jak „zielona wyspa” – jest pełna kontrastów.

Na jednym biegunie żyjące z dnia na dzień, mikro i małe firmy, na drugim – nieruchawe państwowe molochy, a pomiędzy nimi, konkurujące innowacjami przedsiębiorstwa, o niepewnej przyszłości.

Dawid i Goliat
Na biegunach skrajności polskiej gospodarki znajdują się Dawid i Goliat. Na jednym końcu są mikro i małe firmy – większość podmiotów prowadzących działalność gospodarczą w Polsce. Żyją z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Właściciele działają na rynku lokalnym lub regionalnym zgodnie ze swoją intuicją i doświadczeniem. Zatrudniają do dziewięciu osób, preferują przede wszystkim stabilność i obliczalność. Niemniej, w ostatniej dekadzie często zmieniali profil swojej działalności. Firma produkcyjna z dnia na dzień stawała się firmą handlową lub odwrotnie. Raz działała w branży medycznej, innym razem w spożywczej.
Na drugim końcu istnieją duże przedsiębiorstwa wywodzące się ze struktur państwowych bądź pozostające w rękach skarbu państwa. Działają one według ładu korporacyjnego i są aktywne na arenie międzynarodowej. Nierzadko jednak zagubiły się w biurokratycznych procedurach i wędrują jako samoistny system bez konkretnego kierunku. Przedsiębiorstwa te cechuje również dążenie do stabilności i obliczalności.
Pomiędzy tymi biegunami skrajności jest wiele małych, średnich i dużych przedsiębiorstw. W ostatnich latach przyswoiły one nowe technologie, opanowały dodatkowe umiejętności i dokonały innowacji, co pozwoliło im uzyskać istotną przewagę nad konkurentami. Obecnie jednak ich przyszłość jest bardzo niepewna. Wynika to z kilku czynników: zaostrzonej polityki środowiskowej Unii Europejskiej, szybkości działania firm azjatyckich oraz trudności z dostępem do kluczowych zasobów – zarówno surowców, jak i pracowników. Aby dalej się rozwijać, przedsiębiorstwa te muszą zatem poprawić swoje zdolności do przekształcania się i wprowadzania zmian oraz współpracy z innymi. Dotyczy to szczególnie tych obszarów funkcjonowania firm, w których dzięki komplementarności mogą one kreować nowe wartości na rynku. Przed wieloma właścicielami stoi wyzwanie zdystansowania się od własnego „dziecka” i dokonania refleksji dotyczącej przyszłego kształtu przedsiębiorstwa.

W firmach, głównie rodzinnych, pojawił się lęk przed większym zaangażowaniem pracowników w procesy twórcze. Z kultury o charakterze wykonawczym i kontrolnym ciężko jest z dnia na dzień przejść do kultury otwartej twórczości.

Wyzwania organizacyjno­‑kulturowe
W ostatniej dekadzie polskie przedsiębiorstwa znacznie wzmocniły swoją pozycję jako podwykonawcy i dostawcy dla międzynarodowych koncernów. Dotyczy to zarówno specjalistycznych usług, jak i systemów, zespołów czy podzespołów. Kiedyś firmy te nabywały umiejętności na liniach technologicznych i formach dostarczanych z zagranicy. Dzisiaj polskie przedsiębiorstwa kreują własne rozwiązania. Profesjonalizują się w swoich branżach, oferując także doradztwo w procesach rozwojowych.
Mimo że obraz ten wygląda na pierwszy rzut oka dość sensownie, nie jest on tak jednoznaczny. Okazuje się bowiem, że w procesie adaptacji cudzych rozwiązań firmy spotykają się z nieznanymi dotychczas zjawiskami organizacyjno­‑kulturowymi. Do tej pory wystarczyło zrozumieć, czym jest dany produkt, uzyskać zlecenie i wykonać je zgodnie z otrzymanymi wymaganiami. Komunikaty w strukturze organizacyjnej odbywały się w wielu przypadkach jednokierunkowo, z góry na dół.
Odkąd w świadomości zarządów pojawiły się możliwości kreowania i wdrażania własnych rozwiązań, nagle przybrał na sile problem komunikacji wewnętrznej. Polskie przedsiębiorstwa jak nigdy dotąd inwestują w rozwój miękkich umiejętności. W ostatnich trzech latach masowo wysyłały pracowników na szkolenia typu: praca w zespołach, skuteczna komunikacja, zarządzanie projektami. Mimo to ciągle można obserwować podział na „my” i „oni”, w rozumieniu „my – pracownicy lub kierownicy” i „oni – zarząd”. W firmach, głównie rodzinnych, pojawił się lęk przed większym zaangażowaniem pracowników w procesy twórcze.
Zjawisko to dotyczy nie tylko małych i średnich firm rodzinnych, lecz także spółek giełdowych. Jest to ogólny problem, z którym borykają się przedsiębiorstwa w Polsce. Z kultury o charakterze wykonawczym i kontrolnym ciężko jest bowiem z dnia na dzień przejść do kultury otwartej twórczości. Pojawiają się dylematy związane z delegowaniem odpowiedzialności, przekazywaniem większej swobody i samodzielności oraz zaufaniem i lojalnością. Procesy twórcze mają to do siebie, że są wspólne, a co za tym idzie, powodują wzrost transparentności w firmie. Właściciel lub zarząd w obawie przed utratą kontroli często jednak blokuje przejrzystość. Pojawiają się sytuacje, w których zespoły projektowe są ograniczane w swoich możliwościach – poprzez skuteczne niedopuszczanie do informacji czy nagłe i niespodziewane cięcia budżetowe. Symptomy te pokazują, że kultura przedsiębiorczości znajduje się de facto w buntowniczej fazie dojrzałości.

Potencjał w obliczu bezwładności
W związku z wejściem do Unii Europejskiej Polsce, pierwszy raz w historii, przypadła tak ogromna ilość zewnętrznych środków publicznych do zainwestowania w rozwój. Istotną rolę w tym zakresie odgrywały programy wsparcia rozwoju innowacji skierowane do przedsiębiorstw. W sumie – mając na uwadze wkład publiczny i prywatny – zainwestowano kilkanaście miliardów złotych w prace badawczo­‑rozwojowe i infrastrukturę przedsiębiorstw. Wymienione zostały linie technologiczne, zmodernizowano laboratoria. Firmy były nagradzane za skuteczne zdobywanie kolejnych środków. W niektórych przypadkach nowe inwestycje spowodowały, że ich potencjał wytwórczy zwiększył się 5- i 10‑krotnie. Natomiast pomysły na nowe produkty już nie. Okazało się, że struktura organizacyjna firm oraz ich kultura innowacyjna nie nadążają za nową rzeczywistością.
Podobna sytuacja ma miejsce w przedsiębiorstwach, które posiadają obecnie od kilkunastu do kilkudziesięciu milionów złotych „w gotówce” i nie mają pojęcia, jak je zainwestować. Dlaczego zarządy tych firm zachowują się tak bezwładnie? Co je hamuje? Okazuje się, że właściciel często boi się, iż delegując władzę, zostanie uznany w oczach innych za niezdolnego do pełnienia dotychczasowych funkcji. To w końcu on, od wielu lat poruszając się utartymi szlakami, dostarczał klientom sprawdzony produkt. Tymczasem nikt tak naprawdę nie jest w stanie odebrać mu autorytetu osiągniętego dzięki dotychczasowym sukcesom przedsiębiorstwa.

Na stanowiskach kierowniczych pojawiają się osoby, które działają w biegu, są mobilne, przyswajają sobie zachodnie wzorce zarządzania. To właśnie to pokolenie w ciągu najbliższych pięciu lat przejmie stery w firmach rodzinnych.

Zderzenie pokoleń
Spotykam się z przedsiębiorcami, którzy na swoim koncie mają ponad trzydzieści lat doświadczeń i bardzo otwarty umysł. Widuję się także z młodymi menedżerami, którzy ograniczają się do minimum w codziennym zarządzaniu firmą. Rozmawiam z właścicielami, których zachowanie determinowane jest polityką, a także z członkami zarządów, dla których biznes jest wszystkim. Nie istnieje jedna różnica między generacjami w polskiej gospodarce. Jest wiele różnic, tak jak w każdym kraju. Niemniej stoimy obecnie przed pokoleniową zmianą. Na stanowiskach kierowniczych pojawiają się osoby, które ledwo pamiętają stan wojenny, adapter czy nawet magnetowid. Działają w biegu, są mobilne, przyswajają sobie zachodnie wzorce zarządzania.
To właśnie to pokolenie w ciągu najbliższych pięciu lat przejmie stery w rodzinnych firmach. Jednak w rozmowach z jego przedstawicielami wyczuwam taki sam poziom pewności i poczucie samowystarczalności jak u ich rodziców. Tyle że w przypadku tych drugich chodziło o aspekty techniczne przy braku wyczucia niuansów rynkowych, a wśród młodszego pokolenia po MBA lub innych studiach zarządzania jest wręcz odwrotnie. Obawiam się, że bez otwartości wobec własnych pracowników – przede wszystkim tych o specjalności technicznej – wiele firm straci szansę połączenia sił dwóch pokoleń.

Kompetencje miękkie
Polska gospodarka powoli zaczyna odczuwać brak specjalistów na rynku pracy. To samo dotyczy dostępu do surowców naturalnych. Jednocześnie rynek konsumencki staje się coraz bardziej zindywidualizowany. Dzisiejszy stan rozwoju internetu można porównać z samochodem Syrena Sport z 1958 roku. Wygląda na szybki i sprawny, ale tak właściwie wszystko dopiero przed nami. W takim otoczeniu rośnie znaczenie kompetencji miękkich, takich jak otwartość, kreatywność, komunikatywność, spostrzegawczość i zaradność. Jednocześnie kultura innowacyjna w przedsiębiorstwie świadczy o jego zdolności do przetrwania. Obserwacja sygnałów z zewnątrz i ich właściwa interpretacja stają się pilnym zadaniem wszystkich kierowników na różnych szczeblach. Od pracowników oczekuje się większego zaangażowania w ciągłe procesy optymalizacji działalności firmy. Generowanie pomysłów na nowe rozwiązania technologiczne i produktowe jest zadaniem nie tylko technologa czy działu badawczego, lecz także zespołów projektowych, które mogą być powoływane ad hoc lub jako stały model organizacji prac w przedsiębiorstwie. Tak być powinno. Obserwując sytuację, mam jednak wrażenie, że zarządy i kierownictwa, a następnie zespoły projektowe, ciągle nadają na różnych falach.

Brak dużych polskich korporacji nie pozwala mniejszym firmom zamykać się we własnych branżach. Przekraczanie granic nie jest jednak łatwe. Oprócz rozsądku potrzeba odwagi.

Odwaga i rozsądek
Jedenaście lat temu pojęcie „innowacja” było dla większości polskich firm abstrakcją. Dzisiaj wszyscy o niej mówią, lecz niewielu dogłębnie rozumie jej istotę. Umiejętność kreowania wartości przez przecieranie nowych szlaków jest wciąż w niewielkim stopniu obecna wśród polskich przedsiębiorców. Potrafią oni elastycznie stosować to, co jest już na rynku – dzięki czemu mają wizerunek skutecznych wykonawców wysokojakościowych produktów i usług za rozsądną cenę. Jednak ci, którym się udało wykreować własne rozwiązania, działają w pojedynkę lub w ramach grup kapitałowych. W konsekwencji zamykają się w branżach, z którymi związani są od lat. Tymczasem dziś przedsiębiorstwa małe i średnie muszą działać międzysektorowo. Wynika to z braku dużych polskich struktur korporacyjnych, wokół których mogłyby one realizować swoje strategie rozwoju. Przekraczanie granic nie jest jednak łatwe. Ci, którzy już tego próbowali, doświadczyli sporych trudności. Niektóre firmy znalazły się nawet na skraju bankructwa. Dlaczego? Oprócz odwagi potrzeba rozsądku. A przede wszystkim zdolności krytycznej oceny własnych zasobów i umiejętności.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Gospodarka Pomorza w I kw. 2011 r.

Koniunktura gospodarcza

W pierwszym kwartale 2011 r. warunki gospodarowania poprawiły się[1]. W marcu wskaźnik bieżący koniunktury gospodarczej osiągnął 30,6 pkt, przewyższając notę z lutego o 33,3 pkt. Wzrost wpisuje się w obserwowaną co roku poprawę nastrojów przedsiębiorców przypadającą na pierwszy kwartał. Niemniej duża zmiana obserwowana w ujęciu miesięcznym nakazuje pewną ostrożność w interpretacji. Tym bardziej że koniunktura ogólnopolska poprawiła się w zdecydowanie mniejszym zakresie. Wzrost indeksu ogólnopolskiego liczony miesiąc do miesiąca sięgnął 13,6 pkt. W rezultacie wskaźnik koniunktury bieżącej na koniec pierwszego kwartału osiągnął wartość 13,0 pkt, marzec zaś okazał się pierwszym miesiącem bieżącego roku, w którym indeks przyjął dodatnią wartość.

Wydaje się, że nadchodzące trzy miesiące nie przyniosą znaczących zmian. Indeks wyprzedzający w okresie od stycznia do marca cechowała niska zmienność oraz brak wyraźnego trendu. Po wzroście obserwowanym w ujęciu miesięcznym w lutym, w marcu wartość indeksu prognostycznego spadła. Oczekiwania przedsiębiorców pozostają zatem na tym samym, dość optymistycznym poziomie. Dane z lat ubiegłych potwierdzają, że drugi kwartał z reguły cechuje niska zmienność warunków gospodarowania. Analiza indeksu wyprzedzającego wskazuje, że podobnie będzie i tym razem. Wskaźnik koniunktury może co prawda osiągnąć niższe wartości, niemniej jednak wśród przedsiębiorców należy się spodziewać wyraźnej przewagi nastrojów pozytywnych nad opiniami negatywnymi w perspektywie nadchodzących trzech miesięcy.

ppg_2_2011_rozdzial_18_rysunek_1

Działalność gospodarcza

W I kwartale 2011 r. skończył się, obserwowany od początku światowego kryzysu finansowego (III kwartał 2008 r.), wzrost liczby podmiotów gospodarczych. Na koniec marca było ich 260,5 tys. To co prawda o blisko 200 więcej niż na koniec 2010 r., ale wobec liczebności tej grupy zanotowany wzrost nie ma większego znaczenia. Należy podkreślić, że w styczniu 2011 r. liczba podmiotów w stosunku do miesiąca poprzedniego nieznacznie spadła (także o ok. 200). Niewielkie fluktuacje nie zmieniają faktu, że poziom przedsiębiorczości znalazł się w fazie stagnacji. Po blisko 9-proc. przyroście liczby podmiotów gospodarczych w stosunku do końca III kwartału 2008 r. potencjał wzrostu się wyczerpał. Większość szukających nowego miejsca na rynku, która z powodu zmian wywołanych spowolnieniem gospodarczym rozważała otwarcie własnej firmy lub przynajmniej samozatrudnienie, kroku tego już dokonała. Istotne znaczenie może mieć także bariera popytowa – wraz z rosnącą liczbą podmiotów nasiliła się konkurencja, hamująca dalszy wzrost przedsiębiorczości.

Przed III kwartałem 2008 r. w zmianach liczby podmiotów gospodarczych widoczna była dość wyraźna sezonowość. I kwartał z reguły zaliczał się do okresów stagnacji. Być może mamy zatem do czynienia z powrotem do wcześniej obserwowanych fluktuacji. Możliwy jest również scenariusz, w którym I kwartał jest kulminacją, a następne miesiące cechować będzie spadek liczby przedsiębiorstw. Nie byłoby to korzystne.

Ocena roli poziomu przedsiębiorczości jest niezmiennie pozytywna, nawet jeżeli po części jest efektem wymuszonego sytuacją przedsiębiorstw samozatrudnienia. Powoduje ona wzrost kapitału ludzkiego poprzez nabycie specyficznych doświadczeń, umiejętności i kompetencji, które wiążą się z prowadzeniem własnej działalności gospodarczej, nawet jeżeli działalność ta nie odnosi sukcesu. W tym kontekście zatrzymanie wzrostu przedsiębiorczości ma wydźwięk negatywny.

ppg_2_2011_rozdzial_18_rysunek_2

I kwartał cechowały dobre wyniki działalności przedsiębiorstw. Wszystkie trzy analizowane indeksy dynamiki – dotyczące produkcji sprzedanej przemysłu, produkcji budowlano­-montażowej oraz sprzedaży detalicznej – w odniesieniu do analogicznego miesiąca roku poprzedniego miały wartości dodatnie. Szczególnie wyraźny wzrost nastąpił w zakresie produkcji budowlano­-montażowej. Jest to kontynuacja pozytywnego trendu, który zapoczątkowany został w I kwartale 2010 r. Z jednej strony mamy do czynienia z efektem bazy – czyli stosunkowo niskiej produkcji w roku poprzednim – z drugiej zaś z licznymi inwestycjami infrastrukturalnymi. Bardzo korzystnym zjawiskiem jest także utrzymywanie się wysokiej dynamiki sprzedaży detalicznej. W IV kwartale 2010 r. sprzedaż napędzana była m.in. planowanymi zmianami w zakresie podatku VAT. Istniało zatem spore prawdopodobieństwo, że wyniki w I kwartale będą wyraźnie gorsze. Prognoza ta na szczęście nie sprawdziła się. Dynamika produkcji sprzedanej przemysłu, choć nie tak wysoka jak kwartał wcześniej, nadal utrzymywała się na poziomie zbliżonym do przeciętnego dla 2010 r.

Biorąc pod uwagę dynamikę omawianych wskaźników, w stosunku do miesiąca poprzedniego nie stwierdzono niepokojących zmian. Bardzo niska dynamika cechowała styczeń. Jest to jednak zjawisko dość typowe. W lutym, a w szczególności w marcu, odnotowano dość znaczne wzrosty produkcji przemysłowej, budowlano-montażowej oraz sprzedaży detalicznej, choć ich skala była również dość typowa dla tych miesięcy.

Handel zagraniczny

W marcu 2011 r.[2] wartość eksportu wyniosła 550 mln euro, a importu 730 mln euro. Saldo wymiany handlowej województwa pomorskiego z zagranicą było nadal ujemne. Eksport nie pokrywał importu w 33 proc. W stosunku do marca 2010 r. odnotowano ożywienie wymiany handlowej. Wzrósł zarówno eksport – o 23 proc. – jak i import – o 12 proc. (dynamika wyrażona w euro). Wzrost wartości eksportu był wyższy niż importu, w związku z czym deficyt w handlu zagranicznym uległ redukcji.

W marcu 2011 r. największy udział (41 proc.) w strukturze importu miały nadal kraje byłego ZSRR[3]. W stosunku rocznym ich udział wzrósł istotnie, bo o 13 pkt proc. Zwiększył się znacznie również udział krajów UE – o ponad 6 pkt proc., do poziomu 27 proc. W tym czasie jednak zaobserwowano istotny, bo o ponad 20 pkt proc., spadek udziału krajów kapitalistycznych w imporcie. W marcu stanowił on zaledwie 10 proc.

W strukturze geograficznej eksportu w marcu 2011 r. nadal dominowały kraje UE (55 proc.). W stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego udział ten wzrósł o 2 pkt proc. Kraje UE utrzymały więc status wyraźnego lidera. Na drugiej pozycji pod względem udziału w strukturze eksportu uplasowały się kraje kapitalistyczne (25 proc.) Jednak ich rola w perspektywie rocznej dość wyraźnie spadła – udział w eksporcie zmalał o 12 pkt proc. Istotny wzrost znaczenia w eksporcie odnotowały natomiast pozostałe kraje. Ich udział wzrósł z 3,3 proc. przed rokiem do 12,5 proc. w marcu 2011 r. Dość istotny udział (7 proc.) w pomorskim eksporcie mają także państwa b. ZSRR. W stosunku rocznym nie nastąpiły wyraźne zmiany roli tych partnerów.

Rynek pracy i wynagrodzenia

W I kwartale 2011 r. kontynuowana była, zapoczątkowana w styczniu 2010 r., rosnąca tendencja w zakresie zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw. Przeciętna liczba zatrudnionych na koniec marca 2011 r. wyniosła 280,1 tys. W stosunku do końca 2010 r. wzrosła ona aż o 1,9 proc., a w relacji do analogicznego kwartału roku poprzedniego – o 5,1 proc., choć część tych wzrostów wynika z corocznej aktualizacji populacji badanych przedsiębiorstw. Omawiany kwartał był czwartym z rzędu, kiedy w ujęciu rocznym nastąpił wzrost analizowanego miernika. W efekcie zaobserwowanych zmian liczba pracujących dość wyraźnie przekroczyła poziom notowany w 2008 r., a więc jeszcze w okresie sprzed rozlania się negatywnych efektów światowego kryzysu finansowego. Można zatem stwierdzić, że przynajmniej w odniesieniu do średnich i dużych przedsiębiorstw efekty te zostały zniwelowane.

W stosunku do czwartego kwartału 2010 r., I kwartał 2011 r. cechowały niższe o blisko 7 proc. wynagrodzenia, co jednak w znacznej mierze wynika z premii rocznych wypłacanych w grudniu. Marcowe wynagrodzenia były również niższe o 4 proc. niż przed rokiem, choć należy mieć na uwadze nietypowo wysokie wynagrodzenia w marcu 2010 r. Na podstawie obecnych danych na pewno nie można mówić o wygasaniu trendu wzrostowego wysokości wynagrodzeń. Biorąc pod uwagę rosnące zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw, należy się spodziewać kontynuacji trendu wzrostowego.

ppg_2_2011_rozdzial_18_rysunki_3_i_4

I kwartał 2011 r. przyniósł dalszy wzrost bezrobocia. Rosło ono w styczniu i lutym, osiągając poziom 117,1 tys. W marcu nastąpiła niewielka redukcja liczby bezrobotnych. Obserwowany wzrost miał charakter sezonowy, a jego dynamika nie odbiegała istotnie od notowanej rok wcześniej. Na tej podstawie można mówić o stagnacji bezrobocia. W związku z tym sezonowe ożywienie na rynku pracy zapewne nie będzie głębsze niż w 2010 r. Nie jest to pozytywna prognoza, gdyż zeszłoroczny wzrost popytu na pracę był stosunkowo płytki.

Wzrost poziomu bezrobocia nie pozostał neutralny dla jego struktury. W ujęciu rocznym, z trzech analizowanych grup bezrobotnych – w wieku do 25 lat, w wieku 50 lat i więcej oraz długotrwale pozostających bez pracy – wyraźnie wzrosła liczebność tej ostatniej – aż o 32 proc., podczas gdy liczebność dwóch pozostałych o 5 proc. Jest to konsekwencja trudnej sytuacji na rynku pracy w 2009 r. Duża liczba osób, która wtedy straciła pracę, nie może jej nadal znaleźć. W efekcie zasila tę właśnie grupę bezrobotnych.

W stosunku do końca grudnia 2010 r. również dynamika długotrwale bezrobotnych była najwyższa – wynosiła 14 proc. Różnica dzieląca tę grupę od dwóch pozostałych nie była już tak znaczna. Dynamika liczby bezrobotnych w wieku do 25 lat kształtowała się bowiem na poziomie 12 proc. a bezrobotnych w wieku 50 lat i więcej – 9 proc.

W I kwartale wyraźnie wzrosła liczba ofert pracy. W grudniu zgłoszono ich 3,4 tys., a w marcu 5,2 tys. Obserwowany wzrost ma jednak charakter sezonowy, a jego skala jest niższa o blisko 25 proc. od obserwowanej rok wcześniej. Ożywienie popytu jest zatem niższe niż przed rokiem. Marzec należy do miesięcy, w których liczba zgłaszanych ofert pracy jest z reguły najwyższa. W związku z tym najprawdopodobniej cały 2011 r. będzie co najwyżej zbliżony do zeszłorocznego pod względem popytu na pracę zgłaszanego do PUP.

Ważniejsze wydarzenia

Więcej pieniędzy dla Pomorza

Województwo pomorskie otrzymało dodatkowe 57,5 mln euro w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego (RPO) i Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki (PO KL). Jest to efekt dobrej realizacji projektów w obu programach. Dodatkowe środki w PO KL przeznaczone będą głównie na poprawę rynku pracy, czyli działania wspierające służby zatrudnienia i walkę z bezrobociem. Pieniądze mogą też być przeznaczone na rozwój przedsiębiorczości (dotacje na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej) oraz na wsparcie restrukturyzacji przedsiębiorstw. Środki w ramach RPO można wydać m.in. na wsparcie regionalnego transportu, innowacyjność i powszechnie dostępny internet.

Gdańskie lotnisko podsumowało rok 2010

Ubiegły rok był rekordowy zarówno dla przewozów pasażerskich, jak i towarowych. Według wstępnych danych Port Lotniczy Gdańsk im. Lecha Wałęsy obsłużył tylko w grudniu 2010 r. 153,7 tys. pasażerów, czyli o 6,6 proc. więcej niż w grudniu 2009 r. Od 1 stycznia 2010 r. liczba obsługiwanych pasażerów systematycznie rosła, osiągając 18 listopada 2010 r. – po raz pierwszy w historii lotniska – rekordowe 2 mln. W całym roku 2010 obsłużono natomiast 2 mln 232 tys. pasażerów, co stanowi wzrost aż o 16,8 proc. Bardzo dobre wyniki port lotniczy wykazał także w zakresie przewozów towarów. W 2010 r. na lotnisku przeładowano 4,5 tys. ton, co oznacza wzrost o 11,7 proc. w stosunku do roku 2009. Port uzyskał tak dobre wyniki mimo pyłów wulkanicznych i problemów ze śnieżycami na największych europejskich lotniskach, co było powodem odwołania wielu lotów.

Rok 2010 minął też pod znakiem inwestycji. Do najważniejszych należą: budowa nowego terminalu pasażerskiego, płyty postojowej dla samolotów, drogi kołowania, systemu odprowadzania wód opadowych oraz stanowiska do odladzania samolotów. Dzięki temu już w 2012 r. Port Lotniczy im. Lecha Wałęsy będzie w stanie obsługiwać 5 mln pasażerów rocznie (obecnie 2,5 mln).

Za rok pierwsze loty cywilne do Gdyni

Jest szansa, że za rok pierwsze cywilne samoloty będą lądować także w Gdyni. 7 marca dowódca 43. Bazy Lotnictwa Morskiego oraz prezes Portu Lotniczego Gdynia­-Kosakowo podpisali dokument, który określa zasady funkcjonowania lotnictwa cywilnego oraz wojskowego w Gdyni Oksywiu. Reguluje on zasady wspólnego zarządzania portem.

Morski Port Gdynia inwestuje

W latach 2011–2013 Zarząd Morskiego Portu Gdynia zamierza wydać na inwestycje prawie 0,5 mld zł. Do największych należy rozbudowa infrastruktury portowej do obsługi statków ro­-ro, rozbudowa infrastruktury drogowej i kolejowej ułatwiająca dostęp do wschodniej części portu oraz przebudowa Nabrzeża Szwedzkiego i zagospodarowanie rejonu Nabrzeża Bułgarskiego. Inwestycje mają znacząco zwiększyć potencjał przeładunkowy portu w Gdyni. Prezes ZMPG poinformował, że jeszcze w tym półroczu zostanie podpisana umowa na sprzedaż Morskiego Terminalu Masowego inwestorowi Atic z Paryża. W porcie do sprywatyzowania pozostał jeszcze Wydział Usług Żeglugowych i Portowych (procedura w trakcie), zajmujący się usługami holowniczymi, a także Bałtycki Terminal Drobnicowy. Prywatyzacja tej spółki ma się rozpocząć w 2012 r.

Nowoczesny magazyn zbożowy

Nowoczesny magazyn zbożowy powstanie w Porcie Gdynia. Jego pojemność wyniesie 30 tys. ton, a powierzchnia będzie podzielona na cztery odrębne komory. Pozwoli to na jednoczesne składowanie czterech różnych produktów. Obiekt powinien być oddany do użytku do końca 2012 r. Będzie najnowocześniejszym magazynem zbożowym w portach Trójmiasta. Po zakończeniu inwestycji łączna pojemność magazynowa Bałtyckiego Terminalu Zbożowego zostanie zwiększona do 90 tys. ton.

Bliżej brytyjskich portów

Porty w Gdańsku i Gdyni mają drugie bezpośrednie połączenie z portami w Wielkiej Brytanii. Otworzył je jeden z największych w Europie przewoźników kontenerów, duńska spółka Unifeeder. Jest to decyzja bardzo korzystna. Do tej pory większość tego typu połączeń z Wielką Brytanią miała jeden lub więcej przystanków w niemieckich lub holenderskich miastach. Utworzenie bezpośredniego połączenia znacznie zmniejsza koszty ponoszone przez operatorów. To już drugie bezpośrednie połączenie żeglugowe Polski z Wielką Brytanią. Armator MAcAndrews & Co Ltd obsługuje linię Gdynia–Hull. Przewoźnik korzysta z gdyńskiego terminala kontenerowego Gdynia Container Terminal, należącego do grupy Hutchison Port Holdings.

Polskie porty pozostaną państwowe

Porty Gdańsk, Gdynia i Szczecin­-Świnoujście nie są przeznaczone do prywatyzacji, gdyż mają szczególne znaczenie dla państwa. Ze względu na przełom w imporcie towarów do Polski drogą morską, jaki nastąpił w 2010 r., wszystkie wymienione porty uzyskały najwyższe w historii zyski netto. W ubiegłym roku do Portu Gdynia zawinęło ponad 3,5 tys. statków i przeładowano tam 14,7 mln ton towarów. Zysk netto spółki wyniósł w tym czasie 43,3 mln zł i był o 12,1 mln zł wyższy niż w 2009 r. W gdańskim porcie, od stycznia do listopada 2010 r., przeładowano ponad 24,8 mln ton, a zysk netto w ciągu jedenastu miesięcy w ubiegłym roku osiągnął ponad 17,8 mln zł. To o blisko 4,7 mln zł więcej niż rok wcześniej.

Wieże wiatrowe w Stoczni Gdańsk

Fabryka Wież Wiatrowych na terenie Stoczni Gdańsk S.A., której budowa niebawem się rozpocznie, ma produkować 200 wież rocznie. Obiekt ma być gotowy do maja przyszłego roku. Za realizację inwestycji odpowiedzialna jest spółka Gdańsk Shipyard Group Towers (GSG Towers). Oprócz budynku fabryki elementów stalowych dla turbin wiatrowych powstaną budynki socjalne i drogi transportowe. Inwestor jest w trakcie załatwiania pozwolenia na budowę na wyspie Ostrów. Fabryka powstanie na terenie o powierzchni 12 ha. Zakład ma być oddany do użytku do 31 maja 2012 r.

Targi Sienny i Rakowy – do zabudowy

Gdańsk zawiąże spółkę z jednym z największych europejskich deweloperów, firmą Multi Corporation. Ma ona do końca 2017 r. zbudować na Targu Siennym i Targu Rakowym wielofunkcyjny kompleks. Znajdą się w nim m.in. biura, hotel i sklepy. Zgodę na założenie takiej spółki z prywatnym inwestorem wyraziła Rada Miasta Gdańska. Udziały miasta w spółce, w formie wniesionych do niej nieruchomości o powierzchni ok. 3,1 ha, wyniosą nie więcej niż 49 proc. Pierwsze prace budowlane mają się rozpocząć w 2012 r. Wartość inwestycji to ok. 760 mln zł.

Tramwajem wodnym przez Gdańsk

Ruszyła budowa przystani i przystanków tramwaju wodnego w Gdańsku. Powstaną one w ramach programu ożywienia dróg. Już za rok będzie można zwiedzać miasto, pływając drogami wodnymi na Motławie, Martwej Wiśle i Wiśle Śmiałej. Na koniec maja zaplanowano oddanie do użytku pięciu przystanków tramwaju wodnego: na Westerplatte, przy Twierdzy Wisłoujście, przy ul. Wiosny Ludów, na Targu Rybnym oraz przy Narodowym Centrum Żeglarstwa w Gdańsku. Do marca 2012 r. powstaną przystanki przy Zielonym Moście oraz w Górkach Zachodnich, a także przystanie żeglarskie wraz z przystankami przy Żabim Kruku, Siennej Grobli II i Tamce. Przystanie będą dysponowały ponad 50 miejscami dla jednostek pływających. Przy nich zostaną zbudowane m.in. parkingi, miejsca noclegowe i tawerny. Po zrealizowaniu całego przedsięwzięcia, w marcu 2012 r., zostanie uruchomiony tramwaj wodny. Koszt realizacji projektu wynosi ponad 37 mln zł, z czego ponad 17 mln stanowią fundusze unijne. Pozostałą część sfinansuje budżet miasta. Program ożywienia dróg wodnych w Gdańsku realizowany jest w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2007–2013, w partnerstwie z Muzeum Historycznym Miasta Gdańska. Nową infrastrukturą zarządzać będzie Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Gdańsku. Program ożywienia dróg wodnych w Gdańsku jest realizowany w ramach większego projektu „Pętla Żuławska”.

Jedźcie nad polskie morze!

Gdańsk i Sopot uplasowały się na 17. miejscu w rankingu miast na świecie, które warto odwiedzić w tym roku. Wynika tak z opublikowanego w internecie zestawienia „New York Timesa”. Lista obejmuje 41 miejscowości, m.in. Santiago de Chile i Melbourne w Australii. Nowojorska gazeta zwróciła uwagę na historyczne walory Gdańska, ale też na nowatorstwo w budownictwie. Dziennik wymienił Filharmonię Bałtycką wybudowaną w dawnej ciepłowni, nową halę widowiskową Ergo Arenę i hotel Hilton Gdańsk. Z kolei w Sopocie wyróżniono przepiękne, piaszczyste plaże, secesyjne wille oraz tętniące życiem Monte Casino z jego bogatą infrastruktura rozrywkową.

Open’er znowu najlepszy w Europie

Festiwal Open’er został uhonorowany statuetką European Festival Awards. Ogłoszenie werdyktu odbyło się w holenderskim Groningen. Gdyńska impreza, dzięki głosom publiczności – oddano ich 350 tys. – zdobyła tytuł Najlepszego Dużego Festiwalu drugi rok z rzędu. Open’er jest organizowany od dziesięciu lat. Co roku przez cztery festiwalowe dni kilkudziesięciu artystów występuje na kilku scenach. Impreza gromadzi dziesiątki tysięcy fanów z całej Europy.

[1] Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową od stycznia 2001 r. prowadzi badanie koniunktury gospodarczej w województwach. Badanie prowadzone jest metodą testu koniunktury, polegającą na comiesięcznym ankietowaniu określonej grupy podmiotów gospodarczych. Ankietowani odpowiadają na pytania dotyczące odczuć związanych z ogólną sytuacją gospodarczą w województwie oraz charakteryzują sytuację swoich firm. Pytania dotyczą między innymi poziomu produkcji, sprzedaży, zatrudnienia. Szczegóły: http://ibngr.pl/index.php/pl/lewe_menu/koniunktura_w_wojewodztwach

[2] Dane za rok 2011 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą. Dane na 12.05.2011.

[3] Do krajów byłego ZSRR należą: Azerbejdżan, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Mołdawia, Rosja, Ukraina, Uzbekistan. Do krajów kapitalistycznych zaliczają się m.in.: Watykan, Norwegia, Liechtenstein i Szwajcaria w Europie, USA, Australia, Japonia, Kanada, Singapur, Nowa Zelandia, Wyspy Marshalla. Za kraje Europy Środkowo-Wschodniej uważa się m.in.: Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Serbię i Czarnogórę.

Niniejszy artykuł powstał na podstawie następujących materiałów, w całości opublikowanych na stronie internetowej PPG (ppg.ibngr.pl): A. Hildebrandt, 2011, Handel zagraniczny w województwie pomorskim , I. Wysocka, 2011, Wiadomości gospodarcze , P. Susmarski, 2011, Koniunktura gospodarcza w województwie pomorskim w marcu 2011 r. , M. Tarkowski, 2011, Poziom rozwoju gospodarczego województwa pomorskiego i jego zmiany w marcu 2011 r.

Opis ważniejszych wydarzeń przygotowała I. Wysocka. Wyboru i zestawienia dokonał M. Tarkowski.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Potęga chińskiego rynku

Informacje na temat Chin fascynują od zawsze. O ile zwykle emocjonowały nas kwestie natury politycznej, powiązane z demografią czy religią, o tyle ostatnie lata zaskakują imponującymi danymi gospodarczymi. Wynoszący prawie 5 bln dolarów (w cenach bieżących) produkt krajowy brutto plasuje gospodarkę chińską na drugim (po USA) miejscu na świecie, z udziałem w globalnym PKB przekraczającym 8,6 proc.[1] Średnia dynamika wzrostu PKB w latach 2003–2009 osiągnęła 11 proc.[2], a udział w światowym eksporcie wzrósł z 3,5 proc. w 2000 r. do 10 proc. w 2009 r.[3]

ppg-2-2011_potega_chinskiego_rynku

W powszechnej opinii dopiero od niedawna populację najludniejszego państwa świata zaczęto postrzegać inaczej niż tylko jako tanią siłę roboczą. Ponad 1,3 mld mieszkańców to największy, mierząc liczbą konsumentów, rynek na świecie. Co więcej, jeden z najdynamiczniej rozwijających się. Informacje o wielkości i dynamice rynku chińskiego, w przeciwieństwie do powszechnego odbioru, od dawna były brane pod uwagę przez zarządzających międzynarodowymi korporacjami. Dobrym przykładem jest firma Volkswagen – europejski producent samochodów, który od 25 lat jest obecny w Chinach. Tylko w ciągu ostatnich dwóch lat udział samochodów dostarczonych na rynek chiński w produkcji Volkswagena na rynek globalny wzrósł z 17,4 proc. (2008 r.) do 28,4 proc. (2010 r.). Jest to wartość zbliżona do łącznego udziału rynków Ameryki Północnej, Południowej, Europy Środkowej i Wschodniej oraz Indii[4]. Szef Volkswagena na Chiny, Karl Thomas Neumann, w wywiadzie dla „Süddeutsche Zeitung” stwierdził, że firma nie jest w stanie wyprodukować tylu samochodów, ile mogłaby w Chinach sprzedać[5]. Rzeczywiście, obserwowana w ciągu ostatnich dwóch lat, sięgająca ponad 88 proc. dynamika jest imponująca. Niewykluczone, że już wkrótce rynek chiński stanie się głównym odbiorcą samochodów z Wolfsburga, od zawsze kojarzonych głównie z Europą.

Rynek zbytu – struktura

Liczebność bogacącej się w szybkim tempie populacji jest najważniejszym czynnikiem determinującym atrakcyjność rynku chińskiego. Co prawda poziom konsumpcji per capita jest wciąż zdecydowanie niższy (blisko 10‑krotnie) od przeciętnej wartości w krajach OECD, jednak przekraczająca 1,3 mld ludność w znacznym stopniu bilansuje powyższą niekorzyść, co potwierdzają dane statystyczne. W 2009 r. wydatki konsumpcyjne chińskich gospodarstw domowych znacząco przekroczyły bilion dolarów (licząc w cenach stałych z 2000 r.). To wartość 7‑krotnie przewyższająca skalę konsumpcji w Polsce, porównywalna z konsumpcją w Niemczech, zaledwie około 5‑krotnie niższa od konsumpcji gospodarstw domowych w Unii Europejskiej oraz 7,5‑krotnie niższa niż w Stanach Zjednoczonych.

Oczywiście profil konsumentów jest silnie zróżnicowany. Chiny należą do krajów o wysokim poziomie nierówności. W wymiarze przestrzennym ponad 2/3 wartości sprzedaży detalicznej dóbr konsumpcyjnych ma miejsce na terenach zurbanizowanych. Natomiast indeks Giniego, pokazujący poziom nierównomierności rozkładu dochodów wśród społeczeństwa, wynosi 0,415[6] i plasuje Chiny powyżej wartości dla każdego z państw UE. Niemniej, pomimo dość wysokiego (choć niższego niż w USA) zróżnicowania dochodowego klasa średnia w Państwie Środka jest stosunkowo liczna. Chińska Akademia Nauk Społecznych określa jej liczebność na 240 mln osób[7], czyli 19 proc. całkowitej populacji Chin. Natomiast najbardziej atrakcyjna rynkowo grupa mieszkańców wielkich miast, dysponująca rocznym dochodem na gospodarstwo domowe w wysokości 30 tys. dolarów, szacowana jest na 50 mln osób.

Dynamicznie rosnący poziom nasycenia gospodarstw domowych dobrami trwałego użytku jest nadal, w porównaniu z państwami rozwiniętymi, niski. To kolejny fakt przesądzający o atrakcyjności chińskich konsumentów. Przykładowo, liczba samochodów osobowych przypadających na 1000 mieszkańców jest w Chinach niemal 20‑krotnie niższa niż średnio w Unii Europejskiej.

Nic dziwnego, że rynek motoryzacyjny Chin należy do najszybciej rozwijających się. Już w 2009 r. Państwo Środka wyprzedziło pod względem liczby sprzedanych samochodów osobowych USA, stając się największym rynkiem na świecie. Według informacji Stowarzyszenia Producentów Samochodów w Chinach (CAAM – China Association of Automobile Manufacturers) w okresie od stycznia do grudnia 2010 r. sprzedano tam ponad 18 mln pojazdów (w tym 13,8 mln samochodów osobowych), czyli aż o 33,1 proc. więcej niż w roku poprzednim[8].

ppg_2_2011_rozdzial_17_rysunki_1_i_2

W przypadku innych dóbr niskie nasycenie, choć zdecydowanie mniejsze niż w przypadku samochodów, jest również istotne. Dotyczy to np. telefonii komórkowej czy internetu szerokopasmowego. O stosunkowo wysokim nasyceniu możemy natomiast mówić w przypadku sprzętu AGD, a zwłaszcza obecnych niemal w każdym domu pralek, w mniejszym stopniu lodówek czy kuchenek mikrofalowych. Specyficzna sytuacja występuje w przypadku telewizorów kolorowych, będących w posiadaniu niemal każdego gospodarstwa domowego. Z jednej strony obserwuje się wysokie nasycenie, z drugiej zaś okazuje się, że rynek chiński stanowi około 19 proc. globalnego rynku telewizorów LCD. Pozorną sprzeczność tłumaczą rosnące dochody, zachęcające do wymiany odbiorników kineskopowych.

Dynamika

Oszałamiające tempo zmian to drugi, oprócz rozmiarów wynikających z liczebności populacji, najistotniejszy czynnik determinujący atrakcyjność chińskiego rynku. Według OECD EconomicSurveys CHINA w latach 2003–2008 dynamika konsumpcji gospodarstw domowych sięgnęła niemal 10 proc. rocznie[9]. To ok. 2 pkt proc. więcej niż w okresie poprzednich pięciu lat.

Dane dotyczące zmian wydatków konsumpcyjnych chińskich gospodarstw domowych imponują również w dłuższej perspektywie czasowej. W okresie ostatnich dwudziestu lat liczony w cenach stałych w ujęciu rocznym wzrost przekraczał 5 proc. W rezultacie wartość konsumpcji w 2009 r. była 4,5‑krotnie wyższa niż w 1990 r. To ponaddwukrotnie szybsze tempo wzrostu niż obserwowane w analogicznym okresie w Polsce (wzrost 2,2‑krotny) oraz mniej więcej trzykrotnie wyższe od notowanego w Niemczech (1,3), Unii Europejskiej (1,4) czy Stanach Zjednoczonych (1,7).

ppg_2_2011_rozdzial_17_rysunki_3_i_4

Obserwacje te potwierdzają dane dotyczące sprzedaży detalicznej. Tempo wzrostu w pierwszej połowie 2009 r., choć niższe od notowanego rok wcześniej (21,4 proc.), sięgnęło 15 proc. Analiza dynamiki w grupach towarowych wskazuje, że najwyższy wzrost sprzedaży cechował meble (28,3 proc.), kosmetyki (17,2 proc.), ubrania (17,0 proc.), biżuterię złotą i srebrną (15,4 proc.). Zdecydowanie niższym poziomem wzrostu odznaczała się natomiast sprzedaż detaliczna artykułów żywnościowych (11,8 proc.) oraz sprzętu RTV i AGD (5,1 proc.)[10].

ppg_2_2011_rozdzial_17_rysunki_5_i_6

Dynamika wydatków konsumpcyjnych koresponduje ze zmianą poziomu nasycenia gospodarstw domowych dobrami trwałego użytku. Ogromny postęp, mierzony w setkach procent, jest widoczny w każdej z analizowanych kategorii.

Chiński import

Wielkość, struktura oraz dynamika importu to kolejne czynniki wpływające na atrakcyjność chińskiego rynku. Oczywiście tania siła robocza czy koszty logistyczne sprzyjają lokowaniu przedsiębiorstw w Chinach. Ale nawet w przypadku przedsiębiorstw wyłącznie eksportujących mamy do czynienia z olbrzymim importem inwestycyjnym i zaopatrzeniowym. W 2009 r. wartość importowanych do Chin dóbr oraz usług przekroczyła 900 mld USD. To nieco ponad 4,1 proc. więcej niż w roku poprzednim. Analiza dynamiki obrotów handlowych wskazuje, że przed globalnym kryzysem gospodarczym wartość produktów i usług sprowadzanych z zagranicy do Chin rosła rokrocznie o kilkanaście procent, sięgając nawet 30 proc. w latach 2003 oraz 2004.

ppg_2_2011_rozdzial_17_rysunki_7_i_8

W strukturze importu dominują towary przemysłowe, z udziałem przekraczającym 64 proc. (w 2009 r.). Pomimo obserwowanego w ostatnim roku wzrostu udział tej grupy produktów w ostatnich latach systematycznie spada. Wyróżniają się wyroby sektora informatycznego i telekomunikacyjnego. Rośnie znaczenie importu paliw, metali i rud metali. Nie zmienia się natomiast udział importu żywności, który oscyluje wokół 5 proc.

Polski eksport do Chin

Pomijając stosunkowo wysoki udział metali nieżelaznych w obrotach handlowych, struktura polskiego eksportu do Chin odbiega od struktury chińskiego importu. W pierwszych trzech kwartałach 2010 r. prawie 38 proc. importu stanowiła miedź oraz artykuły z miedzi. Na drugiej pozycji znalazły produkty zakwalifikowane do grupy reaktory jądrowe, kotły, maszyny i urządzenia mechaniczne oraz ich części z udziałem przekraczającym 13,2 proc., chemikalia organiczne (11,3 proc.) oraz maszyny i urządzenia elektryczne oraz ich części (8,5 proc.). Wartość polskiego eksportu w omawianym okresie sięgnęła zaledwie 1,2 mld USD, przy niemal 10‑krotnie wyższym imporcie (12,1 mld USD).

Poziom niezrównoważenia obrotów handlowych jest jeszcze wyższy w przypadku województwa pomorskiego. W 2009 r. wartość regionalnego eksportu nieznacznie przekroczyła 49 mln euro, stanowiąc zaledwie 0,6 proc. całkowitej wartości eksportu ogółem. Wartość importu była 15‑krotnie wyższa. Tym samym Chiny uplasowały się dopiero na 27. pozycji w rankingu najważniejszych rynków eksportowych województwa.

Do Chin z Pomorza trafia corocznie prawie 200 produktów[11]. Eksport cechuje silna koncentracja produktowa – na 15 głównych towarów eksportowych przypada prawie 90 proc. całkowitej wartości pomorskiego eksportu. Głównie są to towary wysokich technologii (części do aparatury nadawczo­‑odbiorczej) – to najważniejszy produkt eksportowy regionu do Chin (27 proc. całkowitej wartości eksportu do Państwa Środka). Drugim ważnym produktem eksportowym są podroby (13 proc.), ponadto maszyny i urządzenia (maszyny proste, podwozia, dźwigi, konstrukcje z żeliwa i stali, wały napędowe, walce, silniki, pompy), części i akcesoria do pojazdów samochodowych (często ekskluzywnych), oleje ropy naftowej.

Podsumowanie

Zarówno wielkość chińskiego rynku zbytu, jak i dynamika oraz perspektywy rozwoju są imponujące. Potencjalne sektory wzrostu to przede wszystkim te produkujące dobra i usługi konsumpcyjne, w tym dobra nowoczesne, dekoracje, samochody, produkty wysokich technologii. To w tych sektorach należy poszukiwać nisz, które mogą okazać się atrakcyjne dla pomorskich eksporterów. W tym miejscu warto również podkreślić, że chiński rynek nie jest homogeniczny. Chłonność wschodniego wybrzeża jest zdecydowanie większa niż regionów zachodnich czy centralnych. Występowanie zróżnicowań, jak również skupienie powszechnej uwagi na metropoliach takich jak Szanghaj, Tiencin czy Pekin, do pewnego stopnia pozostawiają w cieniu inne obszary, czasem niezwykle perspektywiczne z punktu widzenia przyszłego rynku zbytu.

[1] Udział ten zmienia się w zależności od sposobu liczenia PKB. W 2009 r., licząc w dolarach w cenach stałych z 2000 r., chińskie PKB stanowiło ok. 7,4 proc. produktu globalnego. Na drugim biegunie znajdują się szacunki uwzględniające parytet siły nabywczej, zgodnie z którymi w tym samym roku udział chińskiego PKB znacząco przekracza 12 proc. PKB globalnego.

[2] Liczona w dolarach w cenach stałych z 2000 r., WDI, WorldBank.

[3] Liczony w dolarach w cenach stałych z 2000 r.; WDI, WorldBank.

[4] Annual Report 2010, Volkswagen AG.

[5] http://www.autoinfo.pl/wiadomosci/volkswagen-chce-zelektryzowac-chinski-rynek

[6] Wartość w 2007 r. CIA World FactBook, https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/

[7] Dane Chińskiej Akademii Nauk Społecznych.

[8] http://www.caam.org.cn/AutomotivesStatistics/20110121/1105051628.html

[9] OECD Economic Surveys CHINA, str. 20.

[10] Ambasada RP w Chinach.

[11] W 2009 r. było to 198 produktów według Izby Celnej.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Chińskie prawo – co warto wiedzieć

Przyjęcie wielu międzynarodowych konwencji i członkostwo w zrzeszeniach, takich jak Światowa Organizacja Handlu, mają budować wizerunek nowych Chin, kraju choć niedemokratycznego, to jednak rządzącego się prawem.

Chiński system prawny intensywnie się rozwija, by sprostać rosnącym wymogom rynku. Liderzy polityczni już na początku Okresu Reform i Otwarcia (gaige kaifang ) zauważyli, że rozwój gospodarczy nie będzie możliwy bez wprowadzenia takich praw, które zapewniłyby bezpieczeństwo i pewność obrotu oraz skłoniły zagranicznych inwestorów do podjęcia działalności w Chinach. Przyjęcie wielu międzynarodowych konwencji i członkostwo w zrzeszeniach, takich jak Światowa Organizacja Handlu, mają budować wizerunek nowych Chin, kraju choć niedemokratycznego, to jednak rządzącego się prawem.

Spośród wielu ustaw i rozwiązań prawnych związanych z działalnością gospodarczą zagranicznych inwestorów w Chinach najistotniejsze z punktu widzenia polskiego przedsiębiorcy wydają się trzy aspekty:

  • w jakiej formie prowadzić działalność?
  • jakie umowy zawierać i jak je konstruować?
  • jak chronić swoje prawa?

Przedsiębiorstwo zagraniczne z całkowicie własnym kapitałem, spółka equity joint­-venture czy oddział?

Przed rozpoczęciem działalności gospodarczej w Chinach należy zdecydować, jaką formę ona przybierze. Może to być przedsiębiorstwo zagraniczne z całkowicie własnym kapitałem (waizi qiye ), spółka equity joint­-venture (zhongwai hezi qiye ) lub oddział (daibiaochu ). Działalność dwóch pierwszych podmiotów reguluje głównie ustawa z 27.10.2005 r. – Prawo spółek (Zhonghua renmin gongheguo gongsifa ), trzeciego zaś – regulacja z 19.11.2010 r. o administrowaniu oddziałami zagranicznych przedsiębiorstw.

Przedsiębiorstwo zagraniczne z całkowicie własnym kapitałem w swojej konstrukcji zbliżone jest do spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Ma osobowość prawną, może prowadzić działalność gospodarczą, wystawiać faktury, ciąży na nim obowiązek uiszczania podatków; odpowiedzialność wspólników za długi spółki jest wyłączona. Aby założyć przedsiębiorstwo zagraniczne z całkowicie własnym kapitałem, należy uzyskać akceptację w Biurze Przemysłu i Handlu (Gongshangju ). Dalsza procedura rejestracyjna obejmuje przedstawienie odpowiedniego wniosku, umowy spółki, poświadczeń bankowych, listy osób upoważnionych do działania za spółkę i ich życiorysów oraz studium wykonalności zawierającego analizę rynku. Inne wymogi, dotyczące m.in. kapitału zakładowego, różnią się w zależności od prowincji czy nawet miast. Ponadto, założona w Chinach spółka będzie podlegała corocznej kontroli, co jest charakterystyczne dla tego systemu prawnego.

Spółki joint­-venture również oparte są na zasadach spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. W odróżnieniu od powyższej, którą może zarejestrować jedna osoba, może być założona przez minimum dwie osoby, z których jedna musi mieć obywatelstwo chińskie. Ponadto, w tym typie spółki zarząd jest obowiązkowy w każdym przypadku i musi składać się z minimum trzech osób. Jeśli umowa spółki nie stanowi inaczej, zyski i straty są dzielone proporcjonalnie do kapitału. Istnieją dwa rodzaje spółek joint­-venture: equity (EJV) i co­-operative (CJV).

Oddziały znacznie różnią się od wyżej przedstawionych form przedsiębiorstw. Zaletami tej formy działalności jest brak minimalnego kapitału zakładowego oraz szybka i tania procedura związana z jej ustanowieniem. Jednak oddział nie może, z pewnymi wyjątkami, sam angażować się w działalność gospodarczą – negocjować i zawierać kontraktów czy wystawiać faktur. Aby uzyskać certyfikat niezbędny do założenia oddziału w Chinach, spółka musi przedstawić materiały dokumentujące jej funkcjonowanie przez co najmniej dwa lata, poświadczenia bankowe, dowód najmu powierzchni biurowej, potwierdzenie wyznaczenia głównego reprezentanta. Powyższy certyfikat wydawany jest na okres roku. Ze względu na wspomniane ograniczenia ta forma działalności cieszy się najmniejszą popularnością wśród przedsiębiorców zagranicznych działających w Chinach.

Dobrym rozwiązaniem dla większości umów jest wybranie jako prawa wiążącego Konwencji Wiedeńskiej o umowach międzynarodowej sprzedaży towarów, która na mocy ratyfikacji jej przez Polskę i Chiny jest prawem wiążącym dla umów sprzedaży między kontrahentami z tych krajów, o ile strony nie postanowią inaczej.

Umowa sprzedaży

Jedną z najczęściej zawieranych umów z przedsiębiorcami z Chin jest umowa sprzedaży. To, w jaki sposób będzie ona skonstruowana, zależy od konkretnej branży i potrzeb kontrahentów. Warto się jednak przyjrzeć bliżej chińskiemu prawu umów i zastanowić, czy nie warto w kontraktach zawrzeć klauzul wyłączających to prawo.

Umowę sprzedaży reguluje ustawa z 15.03.1999 r. – Prawo zobowiązań (Zhonghua renmin gongheguo hetongfa ), której – na mocy przepisów kolizyjnych w braku odmiennego porozumienia stron – będą podlegały kontrakty, w których chińska strona wykonuje świadczenie charakterystyczne (w przypadku umowy sprzedaży – przeniesienie własności i wydanie rzeczy). W przedmiocie zawierania umów chińskie Prawo zobowiązań jest bliskie polskiemu Kodeksowi Cywilnemu. Datą złożenia oświadczenia woli (oferty) jest chwila jej doręczenia do adresata (teoria doręczenia). Jeśli adresat w odpowiedzi na ofertę zmieni ją, to uznaje się, że złożył kontrofertę. W prawie chińskim wyjątki od powyższego dotyczą sfery przedmiotowej (nieistotna zmiana oferty nie jest traktowana jako kontroferta), w prawie polskim zaś – podmiotowej (w stosunkach między przedsiębiorcami odpowiedź na ofertę z zastrzeżeniem zmian poczytuje się za jej przyjęcie). W prawie chińskim znajduje się wiele przepisów pozbawiających kontrakt mocy wiążącej strony, np. jeśli umowa narusza interes publiczny. Istotne różnice dotyczą też skutków nieokreślenia w kontrakcie ceny. Na mocy polskiego prawa umowa sprzedaży powinna zawierać oznaczoną lub oznaczalną cenę. W świetle prawa chińskiego umowa sprzedaży bez wskazanej ceny jest ważna – obowiązuje wówczas cena rynkowa bądź urzędowa, gdy jest ustalona.

Powyższe wyliczenie wskazuje tylko na kilka przykładów różnic między prawem polskim a chińskim. Ze względu na te różnice warto zamieszczać w kontraktach klauzulę wyboru prawa polskiego. Chińscy kontrahenci jednak mogą być niechętni powyższemu rozwiązaniu z tym samych względów, dla których polscy przedsiębiorcy niechętnie decydują się na stosowanie prawa chińskiego.

Dobrym rozwiązaniem dla większości umów jest wybranie jako prawa wiążącego Konwencji Wiedeńskiej o umowach międzynarodowej sprzedaży towarów, która na mocy ratyfikacji jej przez Polskę i Chiny jest prawem wiążącym dla umów sprzedaży między kontrahentami z tych krajów, o ile strony nie postanowią inaczej. Rozwiązania prawne w niej zawarte są efektem pracy zarówno osób naukowo zajmujących się prawem, jak i prawników związanych bezpośrednio z handlem, przez co skrojone są na potrzeby rynku. Konwencji dotyczy też bogate orzecznictwo, które jest istotną wskazówką dla sądów ją stosujących – polskich, chińskich czy innych. Jej interpretacja jest więc przez to bardzo przewidywalna. O ile strony nie mogą pozwolić sobie na profesjonalne przygotowanie kontraktu na ich wyłączne potrzeby przez kancelarię prawniczą, skorzystanie z Konwencji, zapewniającej sprawiedliwą i dobrze rozumianą w międzynarodowym handlu regulację, wydaje się najlepszym rozwiązaniem.

W roku 2006 oszacowano, że naruszanie praw własności intelektualnej w Chinach kosztowało europejskich przedsiębiorców jednego dolara na każde pięć, które zarobili.

Ochrona praw własności intelektualnej

Kiedy mówi się o ochronie jakichkolwiek praw w kontekście Chin, najczęściej pada zarzut częstego naruszania praw własności intelektualnej. W roku 2006 oszacowano, że naruszanie tych praw kosztowało europejskich przedsiębiorców jednego dolara na każde pięć, które zarobili. Trzeba jednak mieć świadomość, że prawa na dobrach niematerialnych są koncepcją całkowicie obcą chińskiej kulturze i zanim przebuduje się świadomość prawną społeczeństwa w tym aspekcie, może minąć wiele lat. Na szczęście Chiny robią bardzo wiele, by stworzyć skuteczny system ochrony praw własności intelektualnej.

Ustawa z 27.12.2008 r. – Prawo patentowe (Zhonghua renmin gongheguo zhuanlifa ) ustanawia standardy wyznaczone przez Światową Organizację Handlu w Porozumieniu w sprawie Handlowych Aspektów Prawa Własności Intelektualnej TRIPS. Ustawa reguluje przyznawanie patentów na wynalazki, wzory użytkowe i wzory przemysłowe. Prawa patentowe przyznawane są na 20 lat dla wynalazków i na 10 lat dla pozostałych kategorii. Warto jednak pamiętać, że ochrona patentowa obowiązuje tylko na określonym terytorium. Produkt opatentowany w Polsce nie będzie chroniony w Chinach, jeśli się go tam nie zarejestruje. By uzyskać prawo patentowe w Chinach, należy zwrócić się do Państwowego Biura Własności Intelektualnej (Zhonghua renmin gongheguo guojia zhishi chanquan ju) i wypełnić formularz zawierający nazwę patentu, dane osoby żądającej przyznania praw patentowych i prosty opis produktu udowadniający, że produkt jest nowy, kreatywny i ma praktyczne zastosowanie. Koszt uzyskania patentu wraz z opłatami uiszczanymi agentowi patentowemu wynosi ok. 4600 zł (nie wliczając opłat za tłumaczenia), a roczna opłata za jego utrzymanie to 300 zł.

Ustawa z 23.08.1982 r. – Prawo znaków towarowych definiuje znak towarowy szeroko jako znak wizualny odróżniający dane dobro od innych. Dopuszcza się także zarejestrowanie znaków towarowych opartych na kolorze, zapachu czy konkretnym geście. Prawa przyznawane są temu, kto pierwszy zarejestruje swój znak towarowy. Jest on chroniony prawem chińskim przez 10 lat – okres ten może być odnawiany. Zaleca się rejestrowanie znaków towarowych zarówno w swoim języku, jak i w języku chińskim. Jeśli bowiem znak towarowy będzie zarejestrowany jedynie w języku polskim bądź angielskim, chińscy przedsiębiorcy będą mogli legalnie używać jego chińskiego odpowiednika, a nawet sami go zarejestrować. Aby zarejestrować znak towarowy w Chinach, należy wynająć autoryzowanego przez państwo agenta i wypełnić odpowiedni formularz w Biurze Znaków Towarowych (Shangbiao ju ). Koszt zarejestrowania znaku towarowego wynosi ok. 1350 zł.

Ustawa z 7.09.1990 r. – Prawo autorskie (Zhonghua renmin gongheguo zhuzuoquanfa ) ustanawia standardy ochrony praw autorskich w Chinach. Od tego aktu ważniejszy jest jednak fakt przystąpienia przez Chiny w 1992 r. do Konwencji Berneńskiej o ochronie dzieł literackich i artystycznych. Prawa autorskie uznawane w każdym innym kraju­-stronie Konwencji, do których należy też Polska, są w Chinach chronione. Okres, przez jaki przysługują prawa autorskie, wynosi 50 lat od śmierci autora. Prawa autorskie przysługują z mocy prawa i nie jest potrzebna ich rejestracja.

W przypadku jakiegokolwiek naruszenia praw własności intelektualnej można wybrać jedną z dwóch dróg dochodzenia ochrony swoich praw: administracyjną lub sądową. Pierwsza z nich jest szybsza i tańsza. Z drugiej tylko przed sądami można dochodzić odszkodowania. Wybór między tymi drogami będzie więc uzależniony od potrzeb i możliwości podmiotów, których prawa zostały naruszone.

Skip to content