Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Problemem jest brak planów zagospodarowania

Z Bartoszem Sulimowskim , właścicielem firmy Sulitech, rozmawia Leszek Szmidtke

Prawdziwym testem dla przedsiębiorcy, dla jego wytrzymałości, konsekwencji jest poszukiwanie dobrego miejsca na fabrykę – to jedna z zasłyszanych opinii. Z drugiej strony każdy wójt, burmistrz czy prezydent powie, że ściąganie inwestorów jest ich oczkiem w głowie. Jakie są Pańskie doświadczenia, czy to była droga krzyżowa?

Może droga krzyżowa to nie była, ale na pewno jedno z cięższych doświadczeń w ostatnim czasie. Nie przypuszczałem, że zamiar wyłożenia pieniędzy, stworzenia nowych miejsc pracy będzie oznaczał tak duże i tak liczne przeszkody.

Problemem był brak miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego?

Poszukiwałem lokalizacji w okolicach Trójmiasta. Byłem w gminach Pruszcz Gdański, Kolbudy i Żukowo. W pierwszym przypadku były aktualne plany. W pozostałych gminach interesujące mnie miejsca nie miały jeszcze planów.

Dlaczego szukał Pan dalej, skoro gmina Pruszcz Gdański miała przygotowane plany?

Powód był bardzo prozaiczny – cena. Plany zagospodarowania oznaczają wyższe ceny gruntów pod inwestycje. To był ważny powód, ale też żadna z trzech zaproponowanych działek nie rzuciła mnie na kolana.

Ale brak planów zagospodarowania oznacza dłuższe procedury związane z pozwoleniem na budowę. To też wpływa na koszty.

Brak planów jest podstawowym problemem. Przed podjęciem decyzji o zakupie działki muszę mieć pewność, że będę tam mógł postawić budynki, hale i zacząć produkcję. Kiedy muszę czekać sześć miesięcy na wydanie decyzji o warunkach zabudowy, a tak było w gminie Żukowo, to zaczynam się zastanawiać nad sensem przedsięwzięcia. Dopiero po tym czasie miałbym pewność, że mógłbym na tym terenie zacząć budowę i wtedy mógłbym kupić działkę. Bez sensu byłoby kupowanie działki przed uzyskaniem pewności, że będę tam mógł zacząć taką produkcję, jak zamierzałem. W gminie Kolbudy była podobna sytuacja, tylko że wszystko trwało krócej. Kiedy wreszcie decyzja o warunkach zabudowy zapadła, zaczął się cały korowód z uzyskaniem uzgodnień, zezwoleń i cała związana z tym pielgrzymka po różnych urzędach. Po tym, co przeszedłem, wiem, o ile łatwiej rozpocząć inwestycję, kiedy są miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Muszę przyznać, że sposób, w jaki zostałem potraktowany w gminie Pruszcz Gdański, budzi szacunek. Kiedy w ubiegłym roku zacząłem szukać miejsca dla siebie, wystarczył jeden telefon do urzędu i zostałem natychmiast umówiony na spotkanie z panią wójt. Na tym spotkaniu przedstawiłem moje potrzeby: wielkość, rodzaj działalności itd. i po kilku dniach dostałem trzy propozycje lokalizacji.

Podjął Pan decyzję o inwestowaniu w gminie Kolbudy i co dalej?

Okazało się, że muszę bardzo dużo rzeczy uzgodnić. Zwykle urzędnik ma chyba trzydzieści dni na wydanie decyzji. Jak źle pójdzie, to przy czterech decyzjach mogą być cztery miesiące. Żałuję, że nie ma osoby w takim urzędzie, która koordynowałaby podobne sprawy. Bez porównania łatwiej byłoby inwestorowi załatwiać wszystko z jedną osobą, w jednym okienku. Tym bardziej, że większość z tych spraw związana jest właśnie z Urzędem Gminy.

Czy ta inwestycja jest poważniejszym zagrożeniem dla środowiska? Bo w takim przypadku zrozumiałe jest wymaganie większej ilości zezwoleń itp.

W żadnym przypadku. Poza tym, to nie są jakieś ogromne hale. Mam na myśli wytyczenie drogi dojazdowej z drogi gminnej, poprowadzenie kanalizacji deszczowej w pasie drogi gminnej, dalej powiatowej. Niemal pół roku potrzebowałem na przebrnięcie tego wszystkiego.

Rynek materiałów budowlanych i usług w tym czasie nie spał. Ceny poszły mocno w górę. Policzył Pan, ile kosztowała ta półroczna procedura?

Wartość inwestycji wzrosła w tym czasie o około trzydzieści procent.

Jak w takim razie tempo wydawania zezwoleń odbija się na inwestowaniu? Czy samorządy nie podcinają gałęzi, na której siedzą?

Na pewno się odbija. Chociaż nie spotkałem się w gminie Kolbudy z niechęcią urzędników. Przyczyna tej długotrwałości wydawania zezwoleń jest chyba poza kwestią dobrej lub złej woli osób, które tam pracują. Wynika to raczej z chaosu w polskim prawie. Architekt, który zajmował się ze mną pokonywaniem tych przeszkód, zauważył, że i tak jest lepiej niż kilka lat temu.

Wspomniał Pan, że jedna osoba powinna koordynować te wszystkie sprawy. Co jeszcze mogłoby usprawnić pracę urzędu?

Zorientowałem się, że więksi i bogatsi inwestorzy, którym zależy na czasie, wynajmują specjalne firmy świadczące takie usługi. Dzięki temu dużo krócej trwa doprowadzenie do końca tych wszystkich spraw, do wydania prawomocnego pozwolenia na budowę. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby to urzędy dbały o dobrą koordynację. Po tych doświadczeniach wydaje mi się, że popełniłem błąd, nie wynajmując takiej firmy. Sądziłem, że te usługi nie są warte swojej ceny. Teraz chyba bym się już zdecydował.

Jeżeli nie ma miejscowego planu, to rodzi się jeszcze jeden problem – sąsiedzi, którzy muszą zaakceptować taką inwestycję.

Tak. Wydanie decyzji o warunkach zabudowy jest konsultowane z sąsiadami. To oczywiście zrozumiałe, ale często zdarzają się przy tej okazji protesty bez uzasadnienia. Przepraszam, uzasadnieniem jest chęć zyskania czegoś dla siebie. Na etapie uzgadniania warunków zabudowy sąsiedzi mieszkający bliżej, a nawet ci mieszkający bardzo daleko, mogą oprotestować warunki realizacji inwestycji. Tryb odwoławczy jest bardzo uciążliwy i długotrwały. To także może odstraszać potencjalnego inwestora. Znam przypadek, gdzie pewne lokalne stowarzyszenie przez dwa lata protestowało, blokując wydanie zezwolenia, aż w końcu inwestor zrezygnował z budowy.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Dla inwestora najważniejszy jest czas

Z Włodzimierzem Ziółkowskim , wieloletnim Prezesem Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, rozmawia Leszek Szmidtke

Coraz więcej pomorskich gmin stara się o to, by na ich terenie powstała Specjalna Strefa Ekonomiczna. Jednak, by tak się stało, by ta forma pomocy publicznej trafiła do Kwidzyna, Starogardu Gdańskiego czy Kościerzyny, gminy muszą się przygotować. Jak do tego podchodzą zainteresowane samorządy?

Bardzo różnie, są samorządy, które to rozumieją i same się przygotowują. Bardzo dobrym przykładem jest Lubień Kujawski. Tam, po kilku latach samodzielnych prób ściągnięcia inwestorów, burmistrz i urzędnicy nauczyli się wielu rzeczy. Niestety zazwyczaj nie wygląda to tak różowo. Częściej spotykam się z przekonaniem, że jak będziemy mieli Strefę, to od razu przyjdą inwestorzy. Jednak Specjalne Strefy Ekonomiczne, szczególnie w rozumieniu spółek zarządzających, to część systemu pomocy publicznej państwa. Ten system ma kierować inwestorów w określone miejsca, regiony, tam, gdzie jest trudna sytuacja gospodarcza, gdzie inwestorzy wcześniej się nie zjawiali. Spółki zarządzające są jedynie pomocą dla samorządów. To samorządy, społeczność lokalna, powinny wiedzieć, czego chcą i jak mają się rozwijać. Czy są zainteresowani rozwojem turystyki, czy na przykład przemysłem maszynowym, biotechnologią.

Czy samorządy częściej zwracają się z prośbą o utworzenie tzw. podstrefy, czy też inwestorzy wybierają sobie miejsce i trzeba jedynie zabiegów prawnych, by stworzyć Specjalną Strefę, bo to oczywiście oznacza dla inwestorów spore oszczędności?

Ten drugi przypadek jest bardzo rzadki. Zdarza się czasami, że ktoś jest związany emocjonalnie z jakimś miejscem, pochodzi stamtąd i jak mówi: chce spłacić swój dług…

Ale Kwidzyn umiał zatrzymać inwestora dzięki Specjalnej Strefie Ekonomicznej. Czy to był przypadek zaraźliwy dla innych samorządów?

Z Kwidzynem to była trochę inna historia. Wyzwolicielem inicjatywy samorządów był raczej Flextronics, który ulokował się pod Tczewem. Niestety ta inwestycja spowodowała też takie uproszczone myślenie, o którym wspominałem, że skoro jest Specjalna Strefa, skoro jest spółka zarządzająca i dba o wszystko ze ściągnięciem firmy oraz przygotowaniem infrastruktury włącznie, to wystarczy postarać się o Strefę, a cała reszta przyjdzie sama. Duży wzrost zainteresowania obserwujemy od 2000-2001 r. Od tego czasu powstały podstrefy w Człuchowie, Malborku, Sztumie, Chojnicach. Rozwijają się różnie. Dużo zależy od tego, jaką perspektywę mają samorządy, bo inwestorzy stawiają coraz większe wymagania. Oczekują na przykład wyrównanego terenu, podciągnięcia do działki infrastruktury. Potrzebują między innymi dobrej komunikacji z całą Europą, by sprowadzać półprodukty i wywozić gotowe wyroby. I dlatego te gminne programy inwestycyjne muszą być skoordynowane z tym, czego inwestor potrzebuje. Nie zawsze jednak powodzenie zależy od postawy samorządu. Czasami oczekiwania takiej firmy są trudne do spełnienia, szczególnie jeżeli chodzi o kadrę czy komunikację. Przez długi czas inwestorzy najchętniej wybierali południowo-zachodnią część Polski. Tam było łatwiej znaleźć wykształconych ludzi do pracy, łatwiej dojechać autostradą i tym samym wywieźć produkty na inne rynki niż polski. Północ naszego kraju była w gorszym położeniu i dopiero rozpoczęcie budowy autostrady A1 w pewnym sensie pokazało, jakie są tutaj możliwości. Plan stworzenia „korytarza wysokich technologii” od Gdyni do Torunia już jest realizowany. Ulokowanie się Sharpa pod Toruniem unaoczniło, że to jest możliwe.

Czy inwestorzy głównie koncentrują się na kadrze i komunikacji, czy też istnieją inne, mniej ważne argumenty, które jednak mogą zadecydować – estetyka miejsca, zaangażowanie samorządu?

Każde przedsięwzięcie ma kilka najważniejszych kryteriów: na jaki rynek będzie produkcja, skąd sprowadzane będą materiały, jacy mają być kooperanci. Od tego w dużym stopniu zależy wybór miejsca. Później inwestor zastanawia się nad kadrą. W tej chwili mamy lepszą sytuację niż województwa na południu Polski. W związku z tym, że od dawna osiedlali się tam inwestorzy, obecnie jest mniej chętnych i dobrze wykształconych pracowników. Kolejną ważną rzeczą jest wspomniana już komunikacja – drogi kołowe, czasami kolej. Duże znaczenie ma odległość od lotniska. Czasami inwestorzy pytają również o port morski. Trzecia grupa kryteriów to coś, co nazywamy klimatem inwestycyjnym, czyli jakie jest współdziałanie różnych władz na poziomie lokalnym. Inwestor, szczególnie duży, wypytuje o postawę samorządów, rozmawia z wójtami, burmistrzami. Pyta nas, czyli spółki zarządzające Strefami, rozmawia z już działającymi na danym terenie firmami. Chce wiedzieć, jak wygląda wydawanie pozwoleń, czy terminy są dotrzymywane, itd. Najważniejsze pytanie dla inwestora to, kiedy będzie mógł zacząć produkcję na odpowiednim poziomie ilościowym i jakościowym? Jeżeli będą problemy z dotrzymaniem zadeklarowanych terminów, to wypadnie z rynku, ktoś inny zajmie jego miejsce. Zatem klimat, zaangażowanie władz gminy czy miasta, ma ogromne znaczenie. Do tego dochodzi też infrastruktura, firmy budowlane itd. Oczywiście system działania Specjalnych Stref od strony ekonomicznej jest w całym kraju taki sam i tutaj trudno zyskać tzw. przewagę konkurencyjną. Dlatego często decyduje właśnie postawa samorządów w zakresie zwolnienia przedsiębiorców z podatków od nieruchomości.

Czy samorządy to rozumieją i czy też procedury wydawania zezwoleń są sprawnie załatwiane?

Z tym bywa różnie. Oczywiście są gminy, które to dobrze rozumieją. Wiedzą, że taka fabryka jest ważniejsza niż płot między sąsiadami wyższy niż 2 metry, na który też trzeba wydać zezwolenie. Płot może poczekać, a każdy dzień zwłoki to są straty dla przedsiębiorcy. Niemal zawsze kłopoty pojawiają się w okresie wyborów samorządowych. Również po wyborach, kiedy nowa władza uczy się pewnych rzeczy. Często nie rozumie, że jest jedna kwestia, która może zmrozić inwestora na samym początku – ceny ziemi. Tu nie chodzi o to, by oddawać ziemię za darmo. Jednak samorządowi naprawdę się opłaci oddać grunt za przysłowiową złotówkę za metr. Przychody będą później, kiedy fabryka ruszy.

Tłumaczy Pan to pewnie na samym początku i jakie są reakcje?

Na początku jest wszystko jak najlepiej. Później, kiedy Strefa jest ustanowiona, bywa różnie. Dane słowo, kierunek myślenia są dotrzymywane albo wręcz przeciwnie. Kiedy inwestorzy napływają, pojawiają się pieniądze, to pojawia się też inne myślenie: skoro tyle pieniędzy dopływa do spółki zarządzającej, to może byśmy coś uszczknęli. Paradoks polega na tym, że kilka lat temu samorządy wymusiły zmianę w ustawie o finansowaniu samorządów. Wykreślono między innymi punkt mówiący o tym, że spółki zarządzające są zwolnione z płacenia podatku od nieruchomości od infrastruktury na terenie Strefy. Przecież ta infrastruktura zostaje na terenie gminy. Teraz jest tak, że im więcej spółka zarządzająca zainwestuje w drogi, oświetlenie, tym większy płaci podatek.

No chyba nie żałuje Pan, że powstała jakaś podstrefa?

Nie, proszę tego tak nie traktować. Mówię o tym, jak rozumiana jest pomoc publiczna. Także o tym, że nie zawsze ta pomoc jest przeznaczana na budowę nowej infrastruktury i ściąganie kolejnych inwestorów. A Strefy nie będą wieczne.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Po pierwsze wizja

Z Wojciechem Koziorowskim , Wiceprezesem Invest Komfort S.A.rozmawia Leszek Szmidtke

Inwestorzy, deweloperzy są najczęściej przedstawiani jako sprawcy bezładu architektonicznego w dużych miastach.

Ładu istotnie nie ma. Natomiast przyczyna to sprawa bardziej skomplikowana. Na pewno braki planów mają duże znaczenie. Brak również kierunku, który możemy dostrzec w innych regionach czy krajach Europy, choćby w austriackim Tyrolu. Tam widać dominujący styl architektoniczny. Powstające obecnie plany preferują to, co było budowane kiedyś. Inwestorzy przyjmują to jednak bardzo niechętnie i stąd właśnie chaos. Budynki są oczywiście znacznie lepsze niż kiedyś, natomiast urbanistyka jest gorsza. Dobrym przykładem jest osiedle Gdynia Karwiny. Budynki oczywiście są słabe, natomiast od strony urbanistycznej osiedle się broni. Powstała nieopodal zabudowa Fikakowa, także innych osiedli, jest już chaotyczna, mimo że budynki są oczywiście lepsze.

Czyli jest zgrzyt między planistami, stroną samorządową a inwestorami?

To raczej brak spójnej wizji rozwoju. Plany są robione długo, a sytuacja na rynku się zmienia i nie zawsze odpowiadają one temu, co w danym momencie można zbudować. Poza tym nasi klienci są przekonani, że dobre jest to, co znamy, czyli tak jak z piosenkami – podobają nam się te, które już słyszeliśmy. Ludzie chętniej kupują mieszkania w budynkach, które przypominają dawne. Dlatego na przykład w Sopocie najchętniej się mieszka w imitujących dziewiętnastowieczne. W Gdańsku w przypominających szesnasto- czy siedemnastowieczne kamieniczki. Moim zdaniem to jest zły kierunek, ale musimy to jako inwestorzy zaakceptować. Tym bardziej, że w powstających planach często pojawiają się zapisy nakazujące nawiązywania do dawnej zabudowy. To potęguje chaos, bo stawia się budynki o stylistyce dziewiętnastowiecznej w miejscu, gdzie nigdy takiej zabudowy nie było, a to przecież fałsz.

Z okien Pańskiego biura widać wznoszącą się najgłośniejszą gdyńską budowę – Sea Towers. I z tego, co słyszałem Pańska firma nie narzeka na brak chętnych do kupowania bardzo drogich mieszkań.

Nie, nie narzekamy. Mieszkania tam są kupowane bardzo chętnie. Oczywiście nie sprzedajemy od razu wszystkiego. Sytuacja na rynku powoduje, że robimy to proporcjonalnie do postępu prac.

Ale te dwie wieże nie przypominają wspomnianej starej piosenki.

To wynik zwycięstwa sił postępu nad siłami zachowawczymi. A poważniej, raczej wyjątek potwierdzający regułę. Dzięki poparciu samorządu udało się zrobić coś, co w moim przekonaniu oddaje ducha Gdyni. Coś, co symbolizuje nowoczesność, co jest inne niż zabudowa modernistyczna uważana za istotę tego miasta. Istotą Gdyni nie jest modernizm ani jakaś inna zabudowa z pierwszej połowy dwudziestego wieku, tylko nowoczesność.

Wspominał Pan o niedostosowaniu planów zagospodarowania. Przeglądając taki plan, na co zwraca Pan szczególną uwagę?

Na funkcję, na intensywność i na ograniczenia, które taki plan zawiera. Funkcja, czyli co na tym terenie można zbudować, może to być na przykład funkcja mieszkaniowa lub usługowa. Intensywność ma duże znaczenie, bo istotą szacunku ekonomicznego dla danego gruntu jest stwierdzenie, jaką ilość metrów kwadratowych powierzchni całkowitej czy też użytkowej można na tym terenie uzyskać. Innymi spotykanymi parametrami są: wysokość, długość elewacji, bywają również inne zapisy, na przykład w Gdańsku w rejonach objętych ochroną konserwatorską są to zapisy dotyczące układu dachów, podziału elewacji.

A co najczęściej budzi niezadowolenie inwestorów, co można niejako przy okazji naprawić, by na przykład usprawnić procedury wydawania pozwoleń?

Każda strona ma nieco inne spojrzenie na sprawę i nieco inny interes. I oczywiście coś, co jest niekorzystne z punktu widzenia dewelopera, może być korzystne dla urzędu czy lokalnej społeczności. Dla nas najważniejsze są właśnie: funkcja i wysoka intensywność. To, co niepotrzebnie ogranicza inwestorów, to zapisy dotyczące pozostałych elementów zabudowy, szczególnie konserwatorskie. Oczywiście, z jednej strony miasto broni się przed chaosem, ale z drugiej to nie architekci, urbaniści kształtują ład przestrzenny, tylko urzędnicy. W Gdańsku na przykład królują skośne dachy. Tylko że jest to przenoszenie w wiek XXI czegoś, co było budowane w XVI i XVII wieku. Ludzie, którzy są bardzo zakorzenieni w przeszłości, nadmiernie ją cenią, nie patrząc w przyszłość. Żyją w przekonaniu, że coś, co było świetne dawniej, musi być również dobre teraz. Tyle że łatwo o fałszerstwo, można na przykład zobaczyć w Gdańsku kamienice wyrzeźbione w styropianie.

Jeżeli znajdzie się działka, która daje szansę na postawienie czegoś nowego, czegoś nieszablonowego, to czy próbujecie zmienić plan miejscowego zagospodarowania, o ile oczywiście w ogóle jest – bo jeżeli nie ma, to problem chyba mniejszy?

Mniejszy lub większy. Jeżeli jest odpowiadający nam plan, to mamy komfortową sytuację. Można od razu przystąpić do inwestycji. Nie zamraża się wtedy dużych pieniędzy. Brak planu oznacza spore kłopoty. Można oczywiście realizować inwestycję na zasadzie „dobrego sąsiedztwa”, ale to nakłada ograniczenia związane właśnie z charakterem otoczenia. Ta ustawa ma taką kapralską formę. Natomiast zrealizowanie planu trwa co najmniej rok i jest to wersja optymistyczna, bo częściej od półtora roku do dwóch lat. Na tak długi czas trzeba zamrozić pieniądze. Oczywiście inwestor może wówczas wpływać na kształt tego planu poprzez składanie koncepcji, które urzędnicy mogą brać pod uwagę. Znacznie gorsza jest sytuacja, gdy miejscowy plan jest zły. Aby go zmienić, trzeba przekonać władze danego miasta, że w tym miejscu można postawić coś lepszego. To się czasami udaje i takie przykłady mamy w Gdańsku, gdzie tereny pierwotnie określane jako usługowe zostaną zamienione na mieszkaniowe. Dotyczy to centrum i zamiast pełnej biur, zamierającej po godzinie 15 części miasta będzie tam tętniło normalne życie.

Zdaje się, że w przypadku Sea Towers była podobna sytuacja…

Tak, plan przewidywał częściowo inne funkcje, a nie przewidywał budynku apartamentowego. Po zmianie stał się ważną częścią całości. Tuż obok przewidziano centrum kongresowe, centrum rekreacji i turystyki. Apartamentowiec jest pierwszy i w dużym stopniu sfinansuje dalsze części, a poza tym jest to nowa jakość i myślę, że dobrze się stało, że powstał.

A czy przedstawialiście swoją wizję tego miejsca, czy musieliście się jakoś układać, negocjować ze stroną samorządową?

Układać się, to nie jest dobre słowo. Przedstawiliśmy swoją wizję tego miejsca, która chyba zbiegła się z wizją miasta. Zrobiliśmy konkurs i wybrany został najlepszy projekt. Osiągnęliśmy po prostu konsensus.

Często spotyka się Pan z taką postawą władz?

Jest coraz większa przychylność władz. Nasze problemy zwykle wynikają z pewnej opieszałości urzędniczej. Miasto ma dużo rzeczy do zrobienia, a niestety zasoby są ograniczone. Generalnie władze miast są otwarte na dobre pomysły. Oczywiście czasami to, co nam się wydaje sensownym posunięciem, nie jest tak odbierane. Chcemy być firmą otwartą na nowoczesność, a to niekiedy powoduje tarcia, na przykład ze służbami odpowiedzialnymi za ochronę zabytków.

Wiesław Bielawski na pytanie, co dzisiaj decyduje o kształcie inwestycji, odparł, że przede wszystkim świadomość inwestora.

Chyba nie tyle świadomość, bo to jest bardzo pojemne słowo, a raczej posiadanie wizji tego, co chce się stworzyć. Z jednej strony oczywiste jest to, że dla inwestorów najważniejsza jest marża, ale z drugiej jakiś pomysł, odwaga w spojrzeniu w przyszłość, żeby mieć też przyjemność z tego, co się buduje. I chyba to jest przewagą inwestorów lokalnych nad tymi większymi, globalnymi. Mieszkając tutaj, przez lata będziemy patrzeć na to, co zbudowaliśmy i przez pryzmat naszych budowli będziemy oceniani. Chcemy oczywiście dobrze sprzedać nasze inwestycje, ale też chcemy je tak kształtować, by nawet po długim czasie patrzeć na nie z przyjemnością. Wracając więc do pytania, po pierwsze wizja, po drugie dobry biznesplan, by istniejącą wizję oblec w ciało. Potrzebni są też dobrzy architekci.

Od pewnego czasu podkreśla Pan ten element ekonomiczny, że inwestycja musi się sprzedać. Czego dzisiaj klient nie kupi? A może nie ma takiego problemu, bo rynek jest tak wygłodzony, że sprzedaje się wszystko?

To zależy od tego, kim jest inwestor. Firmy takie jak nasza, które mają jakiś dorobek, nie mogą sobie pozwolić na wpadki. Nawet jeśli dzisiaj klient jest bardziej skłonny do podejmowania ryzykownych decyzji, to za kilka lat miałoby to negatywny wpływ na naszą pozycję rynkową. Dlatego staramy się tworzyć dobrą architekturę. Usiłujemy odchodzić od pewnej monokultury, która występowała w budownictwie do tej pory, wprowadzając na przykład kamień, aluminium. Sea Towers w Gdyni są tego najlepszym przykładem.

Każdy poważniejszy inwestor będzie podkreślał, że chce się wyróżniać. Jednak dostęp do materiałów budowlanych, do technologii jest praktycznie taki sam, więc czym można się wyróżniać?

Można się wyróżniać stawianiem ciekawych budynków, dbałością o detale, jakością używanych materiałów. Można się wyróżniać na przykład wykonywaniem mieszkań „pod klucz”.

Jeżeli jednak nowe budynki powstają na obszarach chronionych bądź w tzw. otulinie, to muszą się dostosować do pewnych wymogów lub, jak kto woli, ograniczeń. Czy na przykład Nowa Lastadia wpisuje się w otoczenie?

Można się wtapiać w kontekst, ale też inwestycja może być kontrapunktem, może podkreślać otoczenie poprzez zupełnie inną jakość. Nie wiem, czy budynek o kształcie ogórka w Londynie powstałby, gdyby musiał się dostosować literalnie do otoczenia. Zatem kontekst tak, ale nie poprzez nawiązywanie do przebrzmiałej formy. To może być kwestia skali, odniesienia, funkcji, jak również nieprzesłaniania czegoś, co jest cenne w starej architekturze. Przyznam, że dostosowywanie się do określonego kontekstu jest dla mnie poważnym kłopotem. Często jest to fałsz. Rozumiem, że polskie społeczeństwo dba o to, co pozostało. Tym bardziej, że zostało niewiele. Jednak często owocuje to wtórnością. Nawet chybione przypadki nowoczesnej architektury prowadzą nas w lepszą stronę niż ta wtórność. Jeżeli będziemy się na niej koncentrować, to będziemy mieli Disneyland.

Czy patrząc na to, co dzieje się na rynku, nie obawia się Pan, że obszary z gotowymi planami szybko się wyczerpią, a tym samym zatrzymają się inwestycje?

Dzisiaj plany ograniczają budowy i mówię to z pełną odpowiedzialnością. Inne ograniczenia: brak siły roboczej, brak materiałów, brak pieniędzy na rynku – zostały przełamane. Wąskim gardłem dla planów, ich powstawania i jakości są twórcy, czyli samorządy. Tam pieniądz nie wędruje w miejsca najbardziej zagrożone, bo jest uwiązany budżetem. Dlatego miasto często nie ma pieniędzy, by przygotowywać plany miejscowego zagospodarowania, ponieważ musi też spełniać inne zadania.

Jakich w tej chwili poszukuje Pan architektów?

Poszukujemy architektów, którzy profesjonalnie potrafią zaadaptować coś, co chcemy zaoferować klientom. Potrafiących stworzyć nowe budynki, w których ludziom będzie się dobrze mieszkać, umiejętnie kształtujących przestrzeń mieszkalną. Poszukujemy ludzi, którzy zaproponują nam coś, co jest inne niż budynki i mieszkania powstające w ostatnim dziesięcioleciu. To, co ostatnio budowano w Trójmieście, opierało się na zbliżonej technologii. Natomiast poza granicami Polski, jak również w Warszawie, widać nowe spojrzenie. Są to nowe wzory elewacji, ciekawe wnętrza, architektura krajobrazu, która przez lata była bardzo zaniedbana. Liczy się nie tylko dom, ale również ogród, obiekty sportowe i co ważne, zwraca się uwagę nie tylko na to, by wszystko było dobrze zbudowane, ale też umiejętnie skomponowane.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Decyduje świadomość inwestora

Z Wiesławem Bielawskim , Wiceprezydentem Miasta Gdańska ds. Polityki Przestrzennej, rozmawia Leszek Szmidtke

Spójrzmy na istniejące plany zagospodarowania przestrzennego naszych miast i gmin. O jakich możemy mówić tendencjach, kierunkach? Czy w naszym regionie dopatrzymy się czegoś, co nas będzie wyróżniało, jakiejś regionalnej specyfiki?

Szczerze mówiąc nie, aczkolwiek w szczegółach dotyczących tej części planów odnoszących się do tzw. trzeciego wymiaru, stosowania poszczególnych materiałów, określonych rozwiązań konstrukcyjnych doszukamy się takich elementów. Najczęściej wynikają z oceny kontekstu przestrzennego. Jeżeli w danej miejscowości charakterystyczny jest układ domów z kalenicami równoległymi do osi ulic, to takie ustalenia wprowadza się w planach i nie jest to rzadkie. Można też inaczej postawić pytanie: czy szereg ustaleń rzeczywiście ma uzasadnienie w tych planach i czy rzeczywiście coś takiego jak architektura o charakterze regionalnym może powszechnie występować w przestrzeni danego regionu?

Ale inaczej ten kontekst regionalny będzie wyglądał w mieście wielkości Gdańska, z tak bogatą przeszłością architektoniczną, a inaczej na obszarach wiejskich.

Oczywiście, mówimy o dwóch skrajnie różnych jednostkach osadniczych. Miasto, a szczególnie miasto metropolitalne, będzie się kierować zupełnie innymi prawami rozwoju i kształtowania przestrzeni niż miasteczko czy wieś, które mają charakter kameralny. Jednak jedna i druga skrajność obsługiwana jest przez tych samych planistów oraz urbanistów. A oni wykonują to zadanie w takim zakresie, w jakim pozwala im prawo, wiedza, doświadczenie, no i oczywiście pieniądze, jakimi dysponują poszczególne jednostki.

Patrząc na to, co teraz powstaje: domy, obiekty użyteczności publicznej, nieco złośliwie można rzec, że architekci oraz urbaniści nie przykładają się do pracy. Szczególnie jeżeli spojrzymy na tereny poza dużymi miastami.

Jeżeli mówimy o obiektach publicznych w małych miejscowościach, to poziom architektury wyraźnie się poprawia. Nieco inaczej wygląda to z domami jednorodzinnymi. Mamy chyba do czynienia z odreagowaniem ograniczeń poprzedniego systemu. Druga sprawa to poczucie estetyki poszczególnych inwestorów. A przecież architektura jest obrazem społeczeństwa.

Owszem, ale na ten obraz składają się poszczególne części. Nie tylko to, co sobie wymyśli samorząd, ale również siła, wyobraźnia oraz poczucie estetyki inwestora. Co przeważa?

Chyba decyduje świadomość inwestora. Tego, co naprawdę chce i czego oczekuje od planów zagospodarowania przestrzennego, a czego od architekta. Nie jest to tylko problem finansów. Ktoś, kto jest pod wpływem odpowiednio wysokiej kultury zamieszkiwania czy też szerzej rozumianych kanonów estetyki, osiągnie lepszy efekt niż ten, kto patrzy na inwestycję wyłącznie w kategoriach ekonomicznych, którego nie interesuje, jak obiekt oddziałuje na zewnątrz. Nie zapominajmy, że to często bywa również manifestacja indywidualności lub pozycji społecznej.

To, co się dzieje na rynku, nie daje powodów do optymizmu. Pragnienie zysku chyba nadal będzie dominowało nad potrzebą harmonijnego wkomponowania w krajobraz lub otaczającą zabudowę. Chociaż ta harmonia też bywa różnie rozumiana.

Będziemy mieli do czynienia z jedną, jak i z drugą postawą. Trudno jednak powiedzieć, co zdominuje najbliższą przyszłość. Spodziewam się, że będzie to swoista równowaga. Na szczęście inwestorzy coraz częściej zauważają, że to, jak są postrzegani, zależy od tego, co proponują. Rozumieją, że dobrze zaprojektowana architektura komponuje się z otoczeniem, wtapia się w przestrzeń, nie próbuje udowadniać, że jest czymś lepszym od innych i nie próbuje być najważniejszym elementem w krajobrazie.

Zgodził się Pan z tym, że nie ma jednoznacznych cech pomorskiej architektury. Czy jednak spoglądając na powstające obiekty, jak również na to, co tworzy się w pracowniach, zauważa Pan coś charakterystycznego dla naszego regionu?

Wszystkie miasta o charakterze metropolitalnym ulegają globalizacji, a ich architektura ma charakter międzynarodowy. Podąża za nowinkami w wysokich technologiach, w materiałach, w możliwościach konstrukcyjnych. Jeśli poszukujemy regionalizacji, to trzeba sięgać do małych miejscowości, bo tam mamy większą szansę znaleźć przykłady nawiązujące do architektury z lat poprzednich, specyficzne dla tego regionu. Możemy mówić o charakterystycznych domach z prostopadłym bądź równoległym do drogi układem kalenicy. Możemy mówić o pewnych rozwiązaniach, jak choćby konstrukcja szkieletowo-drewniana wypełniana cegłą. W końcu na ten regionalny charakter wpływa także stosowanie materiału budowlanego najczęściej tam występującego. Poza tym regionalizm ma też różne oblicza. Gdańsk w swojej historii zapożyczał wiele z architektury innych miast hanzeatyckich, miast niemieckich, duńskich i holenderskich.

Co ma większe znaczenie dla przestrzeni: pojedyncze dzieła wybitnych architektów czy też ta masa jednoi wielorodzinnych budynków mieszkalnych?

Żaden obiekt, żaden budynek, choćby miał charakter szalenie indywidualny, nie powstaje w wyabstrahowanej przestrzeni. To, że został postawiony w określonym otoczeniu, kontekście: plac przed budynkiem, sąsiednie ulice, charakter pobliskiej architektury, ma ogromne znaczenie. Dlatego nie można powiedzieć, co ma większy wpływ. Sądzę, że każdy obiekt wpisujący się w otoczenie będzie dobrym rozwiązaniem.

Gdańskich rozwiązań pewnie będzie bronił Pan jak niepodległości, więc spójrzmy choćby na Sopot. Centralne miejsce, czyli ulica Bohaterów Monte Cassino i Krzywy Domek. Wpisuje się on w tamtejsze otoczenie?

Uważam, że idealnie się wpisuje w klimat Sopotu. Oczywiście, o ile pozostanie jedynym tego rodzaju budynkiem. Należy go traktować w kategoriach pewnego humoru czy dowcipu architektonicznego, ale wpisuje się w klimat miejscowości o charakterze uzdrowiskowym. Proszę spojrzeć, jak wielu ludzi tam się zatrzymuje, ogląda ten budynek i robi sobie zdjęcia.

To, co dzisiaj powstaje, jest nie tylko dla nas, lecz również dla następnych pokoleń.

Tym bardziej należy na to spojrzeć pozytywnie. Przykładem z przeciwległej strony dosłownie i w przenośni jest kamienica „Trzy Gracje”. Obie te budowle powstały z poszanowaniem wszelkich zasad kontekstu kulturowego. Obok tego drugiego budynku przechodzi się jednak obojętnie, moim zdaniem jest wręcz nudny.

Wróćmy zatem do relacji między architektami, inwestorami a samorządami. Kto ma wiodący wpływ na powstającą zabudowę?

Każda inwestycja jest realizowana w kilku etapach. Pierwszy to przygotowanie planistyczne i urbanistyczne. Tutaj decydujący głos ma gmina, która poprzez dokumenty określa zasady. Kolejnym etapem jest projekt architektoniczny i wtedy moim zdaniem decydujący głos ma inwestor. I tutaj dochodzimy do relacji między architektem, inwestorem a administracją architektoniczno- budowlaną, która ma wydać pozwolenie na budowę i ocenić, na ile projekt wypełnia ustalenia planu, czy jest architekturą godną uwagi, możliwą do zaakceptowania. Podkreślam, że jakość architektury jest trudna do oceny i do dyskusji na poziomie prawa, na poziomie planów zagospodarowania przestrzennego. Mamy w tym przypadku do czynienia z ingerencją prawników w tzw. sferę trzeciego wymiaru. A co prawnicy potrafią zrobić z projektem, czy wręcz z prawami fizyki, widzieliśmy po tragicznym zawaleniu się hali w Katowicach.

Tyle że teraz mówi Pan o teorii. W praktyce inwestorzy nie bardzo przejmują się na przykład wymaganiami planów.

To jest oczywiście poważny problem, a także pytanie, jak wygląda egzekucja prawa ze strony administracji architektoniczno-budowlanej. Ona odpowiada za przestrzeganie tego prawa, jakim są plany. I w przypadku Gdańska tak się dzieje. Trzeba jednak pamiętać, że architektura jest obrazem społeczeństwa. To, kim jesteśmy, widać właśnie poprzez powstające budowle.

Jednak bardzo dużo zależy od postawy samorządu. To lokalna władza ma decydujący wpływ na kształt powstającego prawa. To ona może różnicować charakter zabudowy poprzez narzędzia, którymi dysponuje. Przykład gminy Chojnice pokazuje, że jest to możliwe.

Myślę, że na poziomie samorządów widać coraz większą troskę o ład przestrzenny. Kłopoty zaczynają się, gdy inwestorzy, deweloperzy ubiegający się o zezwolenie na budowę schodzą na poziom koleżeńskich relacji z przedstawicielami władzy i próbują omijać zbyt rygorystyczne czy niewłaściwe ich zdaniem zapisy w planach. Ale tu już powinien wkraczać nadzór budowlany. Strona samorządowa coraz bardziej zdaje sobie sprawę z tego, jaki ma wpływ i coraz lepiej określa cele, jakie chce osiągnąć. Oczywiście nie musi się to pokrywać z intencjami właścicieli nieruchomości oraz inwestorów.

Jaka jest rola innych szczebli, na przykład samorządu regionalnego?

W moim przekonaniu jest nikła i nie widzę w tym nic złego. Tzw. władztwo planistyczne znajduje się na poziomie gminy. Z tego poziomu można właściwie ocenić, co się dzieje. Z regionalnego, moim zdaniem już nie.

Ale jest na przykład rada powołana przez premiera przy ministrze rozwoju regionalnego, w której Pan zasiada. Po co taki twór?

Poziom planowania krajowego czy regionalnego to raczej strategia. Tutaj mówimy o oddziaływaniu polityki, ekonomii, szeroko rozumianych spraw społecznych, kultury. W przypadku planów miejscowych nie ma takich bezpośrednich relacji. Dokumenty strategiczne mówią o pewnych intencjach, celach rozwoju, mechanizmach, instrumentach.

Przecież to prawo lokalne wypływa z tych intencji regionalnych czy krajowych. Jest więc jakieś przełożenie?

Tak, ale w ograniczonym zakresie. Dokument, jakim jest koncepcja przestrzennego zagospodarowania kraju, mówi raczej o koncentracji kapitału, o wiedzy, mówi o przepływach towarów, ludzi, informacji. Nie mówi natomiast o wspomnianym trzecim wymiarze, który postrzega człowiek.

Kolejny zarzut – to brak współpracy między sąsiednimi gminami. Granica administracyjna w praktyce oznacza dwa różne światy i w sensie planistycznym i w sensie infrastruktury.

Oczywiście same różnice nie są czymś nagannym, ale jeżeli faktycznie granica administracyjna oznacza przepaść, to jeden z samorządów postąpił niewłaściwie. Myślę, że generalnie z trudem uczymy się współpracy. Zarówno na szczeblu regionalnym, międzygminnym, jak i międzyludzkim.

Tylko że dla nas to już nie jest teoria. Powstanie metropolii oznacza między innymi konieczność współpracy między sąsiednimi gminami, między wszystkimi gminami wchodzącymi w skład tego związku w tworzeniu planów oraz infrastruktury.

To jest ważna sprawa dla tego podmiotu, który ma zrzeszać 17 gmin. Nie wiem jeszcze, jaki będzie zakres takiego planu. Nie sądzę, by poszedł tak daleko, jak to wygląda na poziomie poszczególnych gmin. Na szczeblu metropolitalnym będzie raczej planowanie strategiczne.

Tylko czy rozmawiając o przyszłości, nadal koncentrujecie się na wspólnym bilecie, czy też te rozmowy idą dalej, wchodzicie w nowe obszary?

Jeszcze nie doszliśmy do takich spraw, ale moim zdaniem, to będzie jedno z zadań dla metropolii. Ta przestrzeń nie patrzy na granice administracyjne. Trzeba tworzyć wspólne ramy dla wszystkich podmiotów, które w obrębie tej metropolii mają funkcjonować.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Zapobiec pstrokaciznom

Z Dr inż. Zbigniewem Szczepańskim , wójtem gminy Chojnice, rozmawia Leszek Szmidtke

To właśnie samorządy najczęściej obwinia się o to, że nasze wsie i miasta są po prostu brzydkie. Niby wójtowie, burmistrzowie i prezydenci mają narzędzia do kształtowania przestrzeni, a jednak efekty są mizerne.

Większość samorządów nie rozumie, jak ważne ma w rękach narzędzia. Radni często zachowują się jak maszynki, uchwalając to, co zostanie poddane pod głosowanie. W zapisach planu miejscowego wielokrotnie znajdujemy interesy właścicieli gruntów i planisty, który nie zawsze jest bezinteresowny. A posiadanie prawa własności do działki nie jest prawem do decydowania wyłącznie według własnej woli. Kiedy ambicją jest zbudowanie domu różniącego się od sąsiednich, to powstają pstrokate osiedla i na przykład każdy dom ma dach w innym kolorze: żółtym, niebieskim, grafitowym, a obok jeszcze stary eternit. Polska, moim zdaniem, jest jednym z brzydszych krajów Europy. Niestety w mojej gminie też tego nie uniknęliśmy.

Chciałem rozmawiać o pomysłach, które wyróżniają gminę Chojnice, a Pan mówi, że jest tak jak wszędzie.

Staramy się uczyć na własnych błędach. Wprowadziliśmy już pewne zmiany w prawie miejscowym, by zapobiec różnego rodzaju pstrokaciznom, budom itp. Już 17 lat temu ustaliliśmy w gminie, w miejscowych planach, że powierzchnia działki to minimum tysiąc metrów. I dzisiaj nie ma u nas mniejszych działek.

W innych gminach sprzedaje się mniejsze działki. Jakie więc znaczenie ma ten zapis?

Chodziło nam właśnie o to, by nieco się różnić od innych. Chcemy, by nowe domy tonęły w zieleni. Podpatrzyliśmy to u Duńczyków i przykładamy dużą wagę do tego, by było zielono. Zwracamy również uwagę na szczegółowe zapisy planów, by wykluczały one budowę tzw. pałacyków. Mamy ich na Pomorzu bardzo dużo, mimo że jest wiele zabytkowych obiektów, które wymagają ratunku.

Jednak o charakterze, o wyglądzie pomorskiej wsi w mniejszym stopniu decydują dwory czy pałace, a w większym zwykłe domy.

Kiedy przysłowiowy Kowalski chciał przekwalifikować grunty rolne na inwestycyjne lub budowlane, to urzędnicy, samorządowcy podchodzili do tego automatycznie. Gmina nie zastanawiała się nad kosztami, które musiała później ponieść, uzbrajając te tereny. Takie na przykład błędy popełniliśmy we wsi Swornegacie. Na granicy parku narodowego, parku krajobrazowego stworzyliśmy nowe osiedla. Powstały 2 lub 3 kilometry od centrum tej pięknej kaszubskiej wsi. To naprawdę był wielki błąd. Często nie analizujemy szczegółowych zapisów planów zagospodarowania. Mówię to szczerze, bo większość samorządów tak właśnie postępuje. Jeśli planista przygotowujący projekt wpisuje, że „dopuszcza się naturalną kolorystykę dachów”, to, co to znaczy? Niebieski, zielony, żółty czy czerwony to przecież naturalne kolory tęczy! I kiedy na małej przestrzeni, na jakimś osiedlu, niemal każdy dom ma elewację i dach w innym kolorze, to mamy totalną pstrokaciznę!

Czyli, Pańskim zdaniem, należy doprecyzowywać plany zagospodarowania przestrzennego?

W niektórych krajach tzw. starej Unii Europejskiej prawodawstwo wręcz wymaga wpisywania dopasowanych projektów. My nie chcemy iść aż tak daleko, by faworyzować jednego projektanta, ale kilka lat temu na koszt gminy opracowaliśmy pewne projekty regionalne, robił to między innymi Jan Sabiniarz. Chcieliśmy, proponując darmowe projekty, propagować architekturę regionalną, kaszubską.

Czy widać już efekty?

W kaszubskiej miejscowości Swornegacie już można to zauważyć, w innych jeszcze nie. Cały czas podkreślam, że uczymy się na naszych błędach i błędach naszych sąsiadów. Zarzuca nam się nawet ograniczanie praw obywatelskich, bo decydujemy, w jakim kolorze mogą być elewacje czy dachy. Tylko że przestrzeń nie należy do każdego z nas, przestrzeń należy do wszystkich i musimy też szanować sąsiadów oraz gości. W czasie Pomorskiego Kongresu Obywatelskiego wypowiadała się osoba mieszkająca w Holandii i dziwiła się naszej pstrokaciźnie. W Holandii dopuszcza się różne kolory, ale poszczególne części danej miejscowości czy poszczególne ulice są jednorodne kolorystycznie.

Czyli w gminie Chojnice chcecie, by domy przy jednej ulicy miały dachy w kolorze niebieskim, przy drugiej już w żółtym, a przy trzeciej w czerwonym?

Trochę Pan przesadził. O gminie Chojnice zrobiło się głośno, kiedy wnioskowałem na sesji ograniczenie zapisów dopuszczających dużą paletę kolorystyczną dachów. Zapis o naturalnych kolorach taką pstrokaciznę umożliwia. Dlatego postulowałem ograniczenie kolorystyki dachów do jednego – ceglastoczerwonego, gdy uchwalaliśmy plan obejmujący reprezentacyjną miejscowość naszej gminy, kolebkę polskiego żeglarstwa śródlądowego, Charzykowy. Wprowadziliśmy więc w planie na ośmiu hektarach zapis, że dopuszcza się na dachach jedynie kolor ceglastoczerwony. Oczywiście podniósł się krzyk, ale przypominam, że planowanie i zagospodarowanie przestrzenne to ustawowe kompetencje gmin. Chociaż do tej pory samorządy korzystały z tego w niewielkim stopniu. Na terenie gminy Chojnice jest 40 miejscowości, 17 tysięcy mieszkańców, a przyjeżdża tutaj rocznie około 200 tysięcy turystów. Dlatego szczególnie w tych najczęściej odwiedzanych miejscowościach: Charzykowy, Swornegacie, Funka, Bachorze, Krojanty będziemy zwracali baczną uwagę na kolorystykę elewacji i dachów. Charzykowy były dla nas znakiem, że musimy coś z tym zrobić. Niedawno byłem na Dolnym Śląsku z samorządowcami z powiatu człuchowskiego, podziwialiśmy tam starą, piękną architekturę. Byliśmy też w przepięknej Pradze, gdzie w starym centrum nie znajdzie się innego koloru niż ceglastoczerwony. Jeden z uczestników tego wyjazdu, który ma w gospodarstwie budynek z niebieskim dachem, stwierdził, że w najbliższym czasie zmieni ten kolor.

Nowe plany będą dotyczyły nowych inwestycji, a jak chce Pan rozwiązać sprawę istniejących zabudowań?

Wszystkie plany, które mają być uchwalane, będą podlegały szczególnej obróbce. Będziemy oczywiście to uzgadniali z władzami parku narodowego i parku krajobrazowego, a także z Urzędem Marszałkowskim Województwa Pomorskiego i Pomorskim Urzędem Wojewódzkim. Wydaje mi się, że gminy powinny lepiej współpracować z innymi instytucjami, urzędami. Wiem, że będzie to niekiedy odbierane jako ingerowanie w prawo i kompetencje gmin. Niestety jestem prawie pewny, że w Charzykowych na wspomnianych ośmiu hektarach znajdzie się ktoś, kto postawi dach w kolorze grafitowym czy brązowym. I wówczas będzie tylko jedna możliwość – policja budowlana i rozbiórka takiego dachu. Pyta Pan, co z istniejącymi „gargamelami”. Jesteśmy bezbronni, nie mamy żadnych instrumentów, żeby na przykład zabronić wymiany starej, pięknej, omszonej dachówki na niebieskie blachy, którymi właściciel chce pokryć dach. Oczywiście możemy prosić, możemy rozmawiać, możemy sprawę nagłaśniać…

Możecie również zachęcać, stosując ulgi finansowe dla modernizujących swoje domy. Pieniądze są zwykle skutecznym narzędziem w takich przypadkach.

Tak, ale staram się nie tworzyć dodatkowych furtek. Chociaż w najbliższym czasie uruchamiamy system dofinansowania dla tych, którzy będą zmieniać stare dachy kryte eternitem. Oczywiście w takich przypadkach na pewno wprowadzimy ograniczenia kolorystyki nowych dachów.

Czy w gminie Chojnice dostrzega Pan architekturę, którą możemy nazwać regionalną?

Nie ma oczywiście jednoznacznej definicji architektury regionalnej. W starych budynkach można się doszukiwać pewnych cech. Natomiast dzisiaj możemy do tego nawiązywać. Wspominałem, że zleciliśmy opracowanie kilku projektów uwzględniających naturalne materiały budowlane, a więc kamień, drewno, trzcinę. Można z nich korzystać…

Są zainteresowani?

Niestety niewielu. Może samorządy powinny mieć jeszcze jakiś prawny instrument pomagający lansować takie projekty. W gminie Chojnice oraz w Brusach w ostatnim czasie postawiliśmy budynki publiczne nawiązujące do starej regionalnej architektury. Nie ma lepszych przykładów dla naszych mieszkańców niż takie działania. Goszcząc co roku około 200 tysięcy turystów, staramy się dbać o wizerunek gminy. Różnie to bywa, ale się staramy. Jest jeszcze jeden problem – dzika zabudowa. Od kilkunastu lat z tym walczymy. Około 300 budynków zostało rozebranych, pozostało jeszcze jakieś 20. Procedury trwają bardzo długo. Często sprawa kończy się w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Gdańsku lub nawet w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Taka sytuacja zachęca wręcz do łamania prawa, do stawiania takich nielegalnych domów. Dochodzą do tego jeszcze tzw. wozy Drzymały. Często rolnicy dzielą swoje pola na 30 arowe działki. I chociaż nie ma tego w planach, to tak postępują. Nie dopuszczamy do zabudowy mieszkaniowej, więc jako właściciele gruntów rolnych o takiej powierzchni stawiają sobie przyczepy campingowe. Jest to wielkie zagrożenie dla terenów cennych przyrodniczo.

Wiele jednak zależy od postawy samorządów, postawy wójtów.

Tak, samorządy mają instrumenty prawne, jednak jako społeczeństwo jeszcze do tego nie dorośliśmy. Jeżeli plany miejscowe są ogólne, to można niemal wszystko budować. A przecież przestrzeń jest dobrem wspólnym, na straży stoi gmina posiadająca narzędzia do pilnowania jej jakości.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kształtowanie architektury i przestrzeni w perspektywie

Kształtowanie przestrzeni w szerokim tego słowa rozumieniu odbywa się – mimo powszechnego mniemania – według nieco innych mechanizmów niż w odniesieniu do dzieł architektury. O ile bowiem poszczególne budynki projektowane są na zamówienie konkretnych inwestorów i przez jednego architekta lub pracownię (a więc niejako z definicji mają ściśle określony charakter), o tyle kształt przestrzeni jest wynikiem działalności wielu architektów i wielu inwestorów, których wysiłki nie zawsze są ze sobą koordynowane.

Tym procesem harmonizowania i koordynacji działań w przestrzeni zajmują się z kolei urbaniści, a narzędziami ich pracy są rozmaite plany, projekty i studia, w tym prawo miejscowe w postaci miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Niestety, narzędzia te nie zawsze są skuteczne, a często też w ogóle się ich nie używa. Efektem może być trudna do wyobrażenia sytuacja, w której w nowo projektowanej budowli każdy z pokoi projektowany byłby przez innego architekta według własnej wizji i bez koordynacji z kolegami. Nie sądzę, iżby ktokolwiek chciałby w takim budynku zamieszkać.

Taka natura kształtowania ładu w przestrzeni wymaga więc wielkiej umiejętności negocjacji, koordynacji i tworzenia reguł zezwalających na różnorodność, a jednocześnie niedopuszczających do powstawania chaosu. Tylko w przypadku uporządkowania tego procesu mówić możemy o ładzie w przestrzeni; w przeciwnym (i bardzo częstym niestety) razie mamy do czynienia z dysharmonią, rażącą wszystkich brzydotą.

Problem ładu w przestrzeni

Jeden z paneli organizowanych w trakcie II Pomorskiego Kongresu Obywatelskiego dotyczył zagadnienia ładu w przestrzeni. Podkreślić należy, iż problem ten nie jest zastrzeżony jedynie dla wąskiego grona architektów i urbanistów. Tak naprawdę sposób, w jaki ukształtowana jest otaczająca nas przestrzeń, jest jednym z ważniejszych czynników decydującym o wielu aspektach naszego życia. Wymienić tu należy takie kwestie, jak estetyka otoczenia czy harmonia przestrzeni, w której wszyscy na co dzień przebywamy, ale wspomnieć też trzeba o rynkowej wartości pięknie ukształtowanej przestrzeni. To, w jaki sposób ukształtowana jest przestrzeń, wpływa bowiem nie tylko na nasze samopoczucie, ale także na jej atrakcyjność dla turystów oraz inwestorów. Oznacza to, iż jakością przestrzeni i architektury powinniśmy się interesować nie tylko hobbystycznie, ale traktować to zagadnienie jako jedno z kluczowych dla naszej egzystencji – tak samo jak warunki pracy czy zamieszkania.

Często narzekamy na jakość przestrzeni – postrzegamy ją jako nieatrakcyjną, co wynika z przypadkowych zestawień form poszczególnych budynków i budowli, ozdabiania posesji rozmaitymi elementami „upiększającymi” oraz braku troski lokalnych społeczności o przestrzenie wspólne – a więc ulice, place, skwery i parki. Nawet jeśli są one remontowane i utrzymywane w należytym stanie, ich wyraz architektoniczny jest często pochodną zastosowanych rozwiązań technicznych o charakterze standardowym. Pozbawia się je więc indywidualnego wyrazu poprzez stosowanie powszechnie dostępnych, zuniformizowanych materiałów czy rozwiązań projektowych. A nawet jeśli przestrzenie te – czyli place i ulice nawet małych miejscowości – są dużym nakładem sił i środków kompleksowo odnawiane, to zamiast szukać nowoczesnego wyrazu lokalnych form, stosuje się wzięte z katalogów firm wytwórczych wzory lamp czy kostki brukowej. W efekcie przestrzeń publiczna miasta pomorskiego i dolnośląskiego nie będą się od siebie wiele różnić. Niestety, w dodatku często przy tym niszczymy elementy lokalnego dziedzictwa kulturowego, zazwyczaj nie mając nawet świadomości wartości historycznego sposobu rozplanowania przestrzeni, może zniszczonego i wybrakowanego, ale jednak historycznego, autentycznego detalu urbanistycznego, czy wreszcie elementów małej architektury.

Odpowiedzialność za kształtowanie ładu przestrzennego – indywidualizm inwestora a dobro wspólne

Problem ten dotyka zagadnienia fundamentalnego – czy kreowanie spójnego architektonicznie krajobrazu jest wyrazem troski o wartość kulturową danego miejsca, czy też ograniczaniem praw indywidualnych? Odpowiedź na to pytanie nie jest w polskich realiach łatwa – mamy bowiem powszechne skłonności do indywidualizmu, niechęci wobec narzucania nam ostrzejszych reguł postępowania, co odnosi się także do kształtowania architektury otaczającej nas przestrzeni. Niestety, nawet wysiłki powołanych w celu ochrony tych dóbr kultury służb konserwatorskich spełzają na niczym, co wynika między innymi z nadmiernego rygoryzmu i braku jasno sformułowanej polityki ochrony dziedzictwa kulturowego. Polityki powszechnie akceptowanej oraz zrozumiałej dla wszystkich zainteresowanych. Wybór modelu kształtowania przestrzeni wiąże się też silnie z jego możliwymi długoterminowymi konsekwencjami. Winniśmy się więc zastanowić, na czym nam bardziej zależy – na modelu liberalnym, mogącym prowadzić do szybkiego zaspokojenia potrzeb indywidualnych w sposób odpowiadający samym zainteresowanym, czy na budowie spójnej tożsamości kulturowej miejsca, prowadzącej do wykreowania efektu przestrzeni ukształtowanej w sposób piękny i harmonijny (to jednak w dłuższej perspektywie).

Ten nasz polski indywidualizm łączy się niestety z ogromnym zróżnicowaniem gustów poszczególnych inwestorów, które są kształtowane na podstawie bardzo niejednorodnych wzorów. Gusta te prowadzą także do swoistej „cepeliady” w architekturze, będącej często karykaturą form regionalnych, czy wręcz zbiorem zapożyczeń z innych kręgów kulturowych. Dość wymienić tu słynne „góralskie domki”, masowo wznoszone na działkach letniskowych. Niestety, wzory te rzadko uznać można za odpowiednie dla danego miejsca, co prowadzi niekiedy do efektów komicznych, a nawet tragicznych. Są one tym groźniejsze, że obiekty raz zbudowane będą trwać w krajobrazie przez kolejne dziesiątki lat i raczej nigdy z niego nie znikną. Dlatego też jednym z wątków debaty w trakcie panelu stać się powinno pytanie, czy możliwe i celowe jest aktywne kształtowanie tych gustów w trosce o ład przestrzenny miejsc, a także, czy nieład przestrzeni nie jest przypadkiem wyrazem dezintegracji społecznej – a więc zjawiska znacznie groźniejszego dla społeczności regionu.

Ład przestrzeni a regionalność formy architektonicznej

Kształtowanie ładu przestrzeni w skali regionu, jakim jest Pomorze, wiąże się jednak przede wszystkim z ważnym dla naszej tożsamości pytaniem o „pomorskość” architektury i jej regionalny wymiar – czy możliwe i celowe jest ukształtowanie jednolitego wyrazu architektury regionu, swoistej „pomorskiej tożsamości architektonicznej”. Problem regionalizmu w architekturze ma bowiem zazwyczaj wymiar bardziej lokalny – możemy mówić o formach architektury kaszubskiej czy kociewskiej, ale czy możliwe jest łączenie tak różnych tradycji w jedną całość? To raczej wątpliwe. Należy raczej dążyć do odbudowy silnych tradycji lokalnych z całą ich specyfiką i zróżnicowaniem. To poprzez konsekwentne budowanie spójnego krajobrazu kulturowego poszczególnych miejscowości, poprzez pielęgnacje ich autentycznych tradycji budowlanych oraz kształtowanie tożsamości lokalnej dopracować się możemy miejsc uważanych powszechnie za atrakcyjne.

Dyskusja nad powyższymi zagadnieniami pozwala na wypracowanie poglądu co do możliwości ukształtowania spójnej architektonicznie przestrzeni regionu i znaczenia tego procesu dla formowania się regionalnej wspólnoty i społeczeństwa obywatelskiego. Problem ten nie jest abstrakcyjny – architektura i sposób kształtowania przestrzeni jest bowiem jednym z bardziej istotnych narzędzi w kształtowaniu ładu społecznego. O ile jednak zastosowanie tej tezy na poziomie regionalnym może być dyskusyjne, o tyle na poziomie lokalnym – a więc poszczególnych miejscowości – jest jak najbardziej realne.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Rzecz w tym, czy możliwe jest wypracowanie kompromisu pomiędzy szeroko rozumianą społecznością regionu a jego elitami, pozwalającego na ograniczenie owych indywidualnych gustów na rzecz dobra wspólnego, jakim jest ład w przestrzeni. Problem ten wiąże się z kolejnym zagadnieniem – znaczeniem współczesnych elit w kształtowaniu tożsamości regionu. Dochodzimy więc do konkluzji, iż pytanie o ład w architekturze i przestrzeni jest tak naprawdę pytaniem o jakość dialogu społecznego i rolę elit w kształtowaniu tożsamości regionalnej. Jeśli „obywatelskość” uznać można za dobro wspólne, takie same miano przypisać należy jakości przestrzeni oraz jej architekturze.

Nieład w przestrzeni świadczy więc nie tylko o naszej skłonności do indywidualizmu, ale także o utracie znaczenia elit i autorytetów nadających ton dyskusji o kształtowaniu przestrzeni. W efekcie brak nam jakiejkolwiek krytyki architektonicznej i urbanistycznej. Zastępują ją popularne oceny, których jakość, ze względu na brak fachowej świadomości, pozostawia zazwyczaj wiele do życzenia. Wzorcami są natomiast, znane z seriali telewizyjnych i stron kolorowych pism, egzotyczne nierzadko obiekty. W efekcie mamy do czynienia z powstawaniem „krzywych domków” i „góralskich (lub kaszubskich) gospód” w dość zaskakujących ilościach i eksponowanych miejscach, które są nawet czasem promowane przez lokalne władze jako lokalna atrakcja. Należy jednak pamiętać, że nie każdy kicz – mimo pewnej atrakcyjności popkulturowej – stanie się trwałą wartością w przestrzeni, a kolekcja „przekrzykujących się” nawzajem form nie wykreuje nam harmonijnej przestrzeni.

Perspektywa bieżąca i długofalowa w kształtowaniu przestrzeni

Wspomniana powyżej „popkulturowość” w kształtowaniu przestrzeni jest pochodną bieżących, często krótkotrwałych mód i tendencji. Inwestor, w celu osiągnięcia zysku czy wykreowania swojego wizerunku, poddaje się tym modom, które niestety nie są zbieżne z modami obowiązującymi parę sezonów temu, a jednocześnie będą miały równie krótkotrwały charakter. Jednak inercja przestrzeni – z uwagi na koszt kreowania poszczególnych dzieł – jest ogromna. Powoduje ona, że dzieła epoki „wczorajszej” koegzystują ze współczesnymi, a za parę lat przestrzeń ta zostanie wzbogacona o kolejne wytwory architektury, kreowane już według kolejnych wzorców. Jeśli więc chcemy żyć w przestrzeni harmonijnej i ustabilizowanej, nie poddającej się agresywnej promocji współczesnych mód, musimy stworzyć stabilne i skuteczne reguły jej kształtowania. Problem ten wymaga jednak – jak już wspomniano – konsensusu danej społeczności i samoograniczenia się inwestorów w imię dobrze pojętego dobra publicznego.

Podsumowanie

Przedstawione w niniejszym artykule zagadnienia są przedmiotem ciągłej debaty w środowiskach architektów i urbanistów, a także szeroko pojętych społecznościach lokalnych od wielu lat. Zresztą, dyskusja o tym, co i jak będzie zbudowane, interesowała ludzi od zawsze. Wystarczy tu przywołać dyskusje prasowe z XIX wieku dotyczące stylów architektonicznych czy modeli rozbudowy miast. Problem leży w tym, aby dyskusje te – prowadzone na łamach prasy, przez środowiska fachowe, na drodze konkursów czy różnego rodzaju studiów projektowych – przynosiły konkretne efekty w postaci stabilnych i skutecznych regulacji. Niestety, w Polsce takich regulacji często brakuje, a dyskusje uważane są za akademickie bądź niepotrzebne. Jeśli sytuacji tej nie zmienimy, polska przestrzeń dalej nie będzie kształtowana w harmonijny sposób, a ładem urbanistycznym będziemy się zachwycać, odwiedzając duńskie lub toskańskie miasteczka.

Skip to content