Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

25 mln zł dla pomorskich przedsiębiorców

(listopad 2014)

Bank Gospodarstwa Krajowego uruchamia zupełnie nowy produkt w skali kraju dla pomorskich przedsiębiorców z sektora MŚP (małych i średnich przedsiębiorstw). 25 mln zł środków unijnych trafi do nich w postaci inwestycji kapitałowych. Wszystko to będzie odbywało się w ramach funduszu kapitałowego JEREMIE. Przedstawiciele BGK podpisali umowę z konsorcjum utworzonym przez Pomorską Spółką Zarządzającą Sp. z o.o. oraz EQUES INVESTMENT Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych S.A. Na jej mocy powstanie fundusz kapitałowy JEREMIE Seed Capital Województwa Pomorskiego Fundusz Inwestycyjny Zamknięty. Z tych środków będą mogli korzystać mikro i mali przedsiębiorcy zaczynający działalność gospodarczą albo ci we wczesnej fazie rozwoju. Aby z nich skorzystać, trzeba mieć zarejestrowaną działalność gospodarczą na Pomorzu. „JEREMIE sfinansuje działalność firm najbardziej innowacyjnych, mających największy potencjał rozwojowy” – powiedział Dariusz Wieloch z Banku Gospodarstwa Krajowego. „Dla BGK, którego rolą jest wspieranie rozwoju gospodarczego i społecznego kraju, jest to szansa na zdobycie doświadczeń przed uruchomieniem środków z nowej perspektywy 2014-2020” – dodał dyrektor Wieloch. Bank Gospodarstwa Krajowego poprzez inicjatywę JEREMIE od pięciu lat wzmacnia sektor mikro i małych przedsiębiorstw działających w województwie pomorskim. Wykorzystuje w tym celu środki z Regionalnego Programu Operacyjnego dla Województwa Pomorskiego na lata 2007-2013. Do tej pory prawie 4 tysiące firm skorzystało z różnych form finansowania na kwotę ponad 350 mln zł.

Oprac. Iwona Wysocka

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Miasta – jak nimi zarządzać?

W Polsce rodzi się mieszczaństwo, które będzie miało decydujący wpływ na przyszłość ośrodków miejskich. To sytuacja bez precedensu, gdyż w historii naszego kraju taka klasa społeczna nigdy nie istniała. Przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać już w XVI wieku, kiedy to dokonał się podział Europy na zachodnią – mieszczańską i wschodnią, w której panował ustrój folwarczno­‑pańszczyźniany. Zabory, okres dwudziestolecia międzywojennego i kolejna utrata suwerenności tylko utrwaliły postchłopski model polskiego społeczeństwa. Nie było zatem obiektywnych warunków do powstania klasy mieszczańskiej.

Jednak po 1989 roku wreszcie pojawiły się okoliczności pozwalające na ukształtowanie się takiej grupy społecznej. Był to przede wszystkim demokratyczny i pluralistyczny ustrój oraz znacznie większe możliwości komunikowania się (olbrzymia rola internetu), wymiany doświadczeń i podróżowania. Wszystkie te wymiary mają niebagatelne znaczenie w procesie kształtowania się tożsamości, której mieszkańcy polskich miast (w znacznej mierze po wojnie przesiedleni z różnych obszarów kraju) poszukiwali od dawna i którą, jak się wydaje, powoli odnajdują.

Kim są więc nowi polscy mieszczanie? Ponad wszystko są to ludzie, którzy chcą żyć w miastach, a nie wybierają ich tylko ze względów utylitarnych (np. zawodowych). Są wykształceni, często podróżują po świecie, nie przywiązują już tak dużej wagi do rodziny, ale bardzo cenią sobie kontakty interpersonalne oparte o zasady partnerskie (czy to w pracy, czy w życiu codziennym, a nawet w kontaktach z władzą), łatwość komunikacji z ludźmi, różnorodną kulturę i czas wolny. Choć interesują się tym, co dzieje się w ich otoczeniu, nie „zapuszczają długich korzeni” i dużo łatwiej niż inni mogą podjąć decyzję o zmianie miejsca zamieszkania.

Co to oznacza dla miast? Ich władze muszą przeorientować styl zarządzania rozwojem na taki, który uwzględni potrzeby tej grupy społecznej. Relacje administracja­‑mieszkańcy muszą zatem zmienić się z wodzowsko­‑technokratycznych na bardziej partnerskie, zdecentralizowane. Będzie to miało strategiczne znaczenie dla kształtowania się przestrzeni oraz relacji w lokalnej społeczności, a więc fundamentów współczesnego miasta. Jeśli zaś ta reorientacja nie nastąpi, to grozi nam utrata polskiego mieszczaństwa – tak istotnego dla modernizacji naszego kraju. Ludzie ci, dla których ważna jest podmiotowość i jakość życia, z łatwością wybiorą inne, bardziej przyjazne im miasta. A musimy zdawać sobie sprawę z tego, że na tym polu konkurujemy globalnie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Poturbowani dzikim kapitalizmem

Pobierz PDF

Wyobrażenie, że różnorakie rzeczy i zjawiska istnieją jako byty obiektywne, a nie jako wytwory naszych struktur myślenia zostało obalone już w XVIII w. przez wybitnego niemieckiego filozofa – Immanuela Kanta. Wskazał on na to, że człowiek posiada wrodzone kategorie określające jego poznanie, jakimi są czas i przestrzeń. Tylko za ich pomocą jest w stanie dostrzegać byt i jego przejawy. Tak więc Kant obalił pogląd mówiący, że mogą istnieć rzeczy „same w sobie”, niezależne od form naszego postrzegania. Karol Marks wskazywał z kolei, że cały szereg zjawisk uważanych potocznie za obiektywne i niezmienne stanowi albo wyraz naszej „fałszywej świadomości” (mówiąc kolokwialnie: postrzegamy rzeczy tak, jak nam pasuje, a nie tak, jak naprawdę jest), albo tzw. kategorię historyczną – czyli pojawia się w określonych sytuacjach, a zanika i przestaje funkcjonować w odmiennych, np. państwo narodowe albo władza „dana od Boga”.

Polska transformacja – Wokulski w hipermarkecie

Jednak ani Kant, ani Marks nie zdołali wpłynąć na twórców polskiej transformacji, którzy na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia otworzyli szeroko drzwi światowemu kapitalizmowi. Czynili to w głębokim przekonaniu, że pomagają tym samym polskiemu kapitaliście – typu Wokulskiego – wydźwignąć się z pseudoekonomicznych mroków komunistycznej piwnicy i wejść triumfalnie do jasno oświetlonego, wolnorynkowego sklepu. Wyciągając go na powierzchnię, dokonano jedynie powierzchownego makijażu polskiego prawa (tam, gdzie sprzyjało ono interesom importu kapitału), zmieniono tabliczki na drzwiach urzędów, nasadzono Orłowi koronę, obalono kilkaset pomników i uznano, że Polska stała się już państwem gospodarki wolnorynkowej. Nie uwzględniono przy tym jednak, że zarówno ów sklep, jak i kapitalizm nie oznaczały już tego samego, co kilkadziesiąt lat wcześniej.

Politycy europejscy szybko zrozumieli istotę globalistyczno­‑monopolistycznego kapitalizmu i po dziś dzień budują odpowiednie struktury prawne, polityczne i administracyjne oraz wspierają rozwój ruchów społecznych. Pozwala im to na stosowne mitygowanie i kontrolowanie gospodarki dla realizacji interesu społecznego.

Nie wpuszczono więc do Polski kapitalizmu, jaki znał Wokulski, gdyż takiego już od dawna na świecie nie było – pojawił się u nas zupełnie nowy, drapieżny i działający globalnie jego twór. Nie oparty już wcale na produkcji towarowej, wolnej konkurencji oraz realnym pieniądzu, a na spekulacjach finansowych, postępującej monopolizacji i koncentracji ekonomicznej władzy nad światem. Wychowani w tradycjach humanistycznych i prosocjalnych politycy z Europy kontynentalnej szybko zrozumieli istotę tej zmiany i po dziś dzień permanentnie reagują na taki stan rzeczy. Budują nowe struktury prawne, polityczne i administracyjne oraz wspierają rozwój ruchów społecznych, które traktują jako sprzymierzeńców. Istotnym punktem tych działań jest stworzenie ogólnoświatowych instytucji jako odpowiedzi na globalizację działań ekonomicznych. Wszystko to w celu hamowania rozszalałego kapitalizmu globalistyczno­‑monopolistycznego, w tym również jego notorycznej niechęci do płacenia podatków. Warto podkreślić, że nie chodzi tu wcale o likwidację gospodarki kapitalistycznej – nawet tej globalnej – ale o jej stosowne, a zarazem skuteczne mitygowanie, kontrolowanie i sterowanie przez sektor publiczny dla realizacji interesu społecznego.

Tej świadomości i mądrości w posttransformacyjnej Polsce zabrakło. Wpuszczając do naszego kraju „nowy kapitalizm” pozostawiono w praktycznie niezmienionej formie istniejące dotąd struktury prawne i administracyjne, z tradycyjnym rozumieniem ich zadań jako regulacji i redystrybucji. Nie zauważono, że w ten sposób administracja i polityka stanęły wobec nowego (i jedynego!) petenta – silnych i najczęściej opartych o międzynarodowy kapitał podmiotów inwestorskich. Kogoś, kto inwestuje kapitały niezliczonych podmiotów rozsianych po całym świecie, oczekujących możliwie maksymalnego zysku, nie przejmują interesy tych, na terenie których ten kapitał jest inwestowany. Musi on natomiast dbać o to, aby „skutecznie” uzyskiwać potrzebne mu regulacje, czyli decyzje polityczne i administracyjne.

Wpuszczając do naszego kraju „nowy kapitalizm” pozostawiono w praktycznie niezmienionej formie istniejące dotąd struktury prawne i administracyjne, z tradycyjnym rozumieniem ich zadań jako regulacji i redystrybucji. Nie przystawało to do nowych realiów.

Z kolei funkcja redystrybucyjna ograniczyła się w naszym kraju praktycznie wyłącznie do rozdzielania darów unijnych. Jest to ulubione zajęcie tradycyjnej administracji już od przełomu XIX i XX wieku. Pełniąc ją można przy okazji kreować liczne wytyczne, wskazówki, sposoby rozliczania i kontroli itd. Nie jest ważne, czy redystrybucja ta przynosi jakieś trwałe skutki ekonomiczne czy też nie. Sektor publiczny nie jest przecież wolnorynkowym inwestorem i nie musi osiągać zysków. Musi się on tylko z tych środków rozliczyć zgodnie z określonymi, biurokratycznymi regułami gry. Rozdzielanie unijnych środków stało się więc dla polskiej administracji wygodnym zajęciem bez szczególnego ryzyka. Fakt ten „sam w sobie” nie jest jeszcze niczym dziwnym i gorszącym. Sektor publiczny funkcjonuje również w tym celu.

Bez społeczeństwa w miastach ani rusz!

Niegdyś, w sytuacji tradycyjnego kapitalizmu, kiedy silne państwa narodowe trzymały mocno za uzdę swe narodowe gospodarki rynkowe (a tak było w Europie Zachodniej od końca II Wojny Światowej do późnych lat 60. ubiegłego stulecia), mogły one wymuszać na nich i wymuszały określone „partnerstwo w działaniu”. Oznaczało to redystrybucję środków publicznych w ścisłej koordynacji z pożądanymi inwestycjami prywatnymi. To, co mogło być rentowne realizował rynek. Państwo natomiast, poprzez odpowiednie regulacje, kierowało inwestycje rynku na społecznie pożądane cele i uzupełniało ich zakres środkami publicznymi, by zabezpieczyć interes społeczny i realizację prospołecznej polityki rozwoju. Klasycznym przykładem takiej współpracy był po II Wojnie Światowej w Europie Zachodniej obszar mieszkalnictwa, tworzony w tandemie państwo­‑rynek, co zabezpieczało szeroki wachlarz dostępności mieszkań.

Władze nie mogą już tylko regulować, lecz muszą również aktywnie zarządzać ruchem kapitału prywatnego w przestrzeni miasta oraz zapewniać realizację interesu społecznego. Wymaga to silnego partnera – społeczeństwa, które jest dla rynku głównym konsumentem, a dla polityki i administracji – celem i sensem działań.

Obecnie państwa nie są w stanie tak prosto stymulować obszaru rynkowego, gdyż zglobalizowane przedsiębiorstwa, gdy tylko polityka państwa czy miasta im się nie spodoba, mogą „zwiewać”, gdzie chcą. W zakresie budownictwa i rozwoju miast administracje państw zachodnioeuropejskich nie mogą więc już tylko regulować (wyznaczać miejsca i kształtu zabudowy), lecz muszą również aktywnie zarządzać ruchem kapitału prywatnego w przestrzeni miasta oraz zapewniać realizację interesu społecznego. Innymi słowy: muszą ten kapitał inteligentnie zaprzęgać do uzyskiwania maksymalnego, pożądanego skutku społecznego, stosując do tego różne środki. Wymaga to nie tylko nowatorskich instrumentów prawnych i nowych sprawności administracji, ale przede wszystkim partnera i sojusznika, którym dzisiaj może być tylko społeczeństwo. Jest ono dla rynku głównym konsumentem, a dla polityki i administracji – celem i sensem działań. Stąd olbrzymi wzrost znaczenia ruchów, organizacji oraz instytucji społecznych i obywatelskich. Nie wystarczy tylko zapewnić realizacji samych inwestycji (dać prawo zabudowy temu, kto ma kapitał), ale trzeba zdolności skierowania go na zadania o wysokim priorytecie interesu publicznego i społecznego – np. na budowę szeroko dostępnego mieszkalnictwa czy też odnowę zdegradowanych obszarów miejskich. Równocześnie sektor publiczny musi tak zarządzać redystrybucją środków publicznych, aby te były optymalnie zintegrowane z działaniami inwestycyjnymi rynku i w ten sposób zapewniały maksymalną synergię obu działań oraz skutecznie przyciągały inwestycje prywatne.

Postindustrialna polityka miejska

Rozwój miasta zachodnioeuropejskiego do początku lat 70. ubiegłego wieku realizowany był dwoma podstawowymi instrumentami prawno­‑planistycznymi: planem ogólnym (rozkład funkcji w mieście) i planem szczegółowym (miejscowym). Wówczas wystarczało to w zupełności do realizacji koncepcji tego typu miast: ośrodków rozwoju klasycznego przemysłu, dynamicznego wzrostu gospodarczego oraz demograficznego. Zabudowywano coraz więcej terenów funkcjami produkcyjnymi i mieszkaniowymi, eliminowano starą zabudowę na rzecz nowej oraz rozwijano strukturę transportu pod presją wzrostu znaczenia motoryzacji.

Procesy globalizacji gospodarki oraz ich skutki: upadek klasycznego przemysłu z milionami jego miejsc pracy i wynikające z tego nowe zagrożenie ubóstwem i bezrobociem, a także kryzys demograficzny i ekologiczny zmieniły kierunek, treści oraz formy rozwoju miast. Tym samym zmusiły do zmian w zakresie publicznej polityki miejskiej oraz jej instrumentów. Potrzebne stały się nowe instrumenty prawno­‑planistyczne, zdolne do skutecznego stymulowania ruchu kapitału inwestycyjnego w przestrzeni miasta i koordynowania jego działania z redystrybucją środków publicznych dla rozwoju infrastruktury i rozwoju społeczno­‑ekonomicznego. Te nowe instrumenty obejmują dzisiaj dziesiątki nowych zapisów prawa oraz zasad i sposobów koordynacji inwestycji prywatnych rynku, a także programów finansowanych ze środków publicznych – unijnych, narodowych i lokalnych.

Polityka miejska, regulacje prawne, sposoby działania instytucji publicznych zdające egzamin w epoce przemysłowej – w warunkach kapitalizmu państw narodowych, w dobie zglobalizowanej gospodarki – nie są zdolne do skutecznego zarządzania rozwojem miasta.

Miasto współczesne – postindustrialne – jest inne od tego, które budowano i którym zarządzano w pierwszej połowie XX wieku. Kapitalizm globalny to inny kapitalizm od tego, w którym działał Wokulski. Polityka miejska, regulacje prawne, sposoby działania instytucji publicznych zdające egzamin w epoce przemysłowej – w warunkach kapitalizmu państw narodowych, w mieście postindustrialnym, w dobie zglobalizowanej gospodarki – nie są zdolne do skutecznego zarządzania rozwojem miasta. Kategorie, jakimi oceniano niegdyś ten proces – funkcje i zadania prywatnego kapitału oraz redystrybucji środków publicznych – są również odmienne od tych, jakich potrzebujemy obecnie.

Jaki jest obecnie pożądany rozwój miasta europejskiego – postindustrialnego, dla realizacji którego konieczne jest skuteczne wykorzystanie potężnych potencjałów inwestycji rynku, a przy tym uwzględnienie społecznie i ekologicznie pożądanych celów rozwoju? Jest to miasto rozumiane jako zbiorowy podmiot społeczny – planowane i zarządzane w trójkącie: administracja/polityka – podmioty gospodarcze – społeczeństwo (partycypacja społeczna, rozwój społecznej samorządności i jej instytucji). Jest ono z pewnością miastem pokojowej i kreatywnej kultury koegzystencji w sytuacji coraz większego zróżnicowania etnicznego, modeli mieszkania, życia i pracy mieszkańców metropolii. Rozwija się w nim zróżnicowany rynek pracy i wielowymiarowe aktywności kulturalne, handlu i usług. Miasto takie łączy ochronę europejskich tradycji historycznych oraz kulturę integracji tradycji urbanistycznych, architektonicznych i społecznych z potrzebami współczesnego rozwoju społeczno­‑gospodarczego. Jest ono miastem ekologicznym, o uspokojonym transporcie, krótkich drogach, z rozwiniętym transportem publicznym, pieszym i rowerowym. Dąży do ograniczenia ekspansji terytorialnej (rozlewania się) oraz jest zdolne do rozwiązywania problemów demograficznych, odpowiadania na wyzwania związane ze starzeniem się społeczeństwa, emancypacją kobiet i mniejszości oraz do godzenia pracy zawodowej i wychowania dzieci przez swoich mieszkańców.

Po transformacji powstał w Polsce nowoczesny, bardzo mocno uzębiony kapitalizm oraz archaiczne i bezzębne państwo. Dla pożądanego, nowoczesnego rozwoju miast oznacza to katastrofę, gdyż uniemożliwia powstanie nowoczesnego społeczeństwa miejskiego.

Polski model transformacji otworzył drzwi kapitalizmowi, o którym Wokulski nie miał najmniejszego pojęcia. Nie dokonał on równocześnie adekwatnych zmian w instytucjach publicznych (w prawie, administracji, sposobie uprawiania polityki i jakości klasy politycznej), nie wsparł nowoczesnego rozwoju instytucji społecznych. Innymi słowy: po transformacji powstał w Polsce nowoczesny, bardzo mocno uzębiony kapitalizm oraz archaiczne i bezzębne państwo. Dla pożądanego, nowoczesnego rozwoju miast oznacza to katastrofę, gdyż uniemożliwia powstanie nowoczesnego społeczeństwa miejskiego. Jak dalece ma to wpływ na całokształt rozwoju społeczno­‑gospodarczego dostrzec można w statystykach pokazujących stopień innowacyjności polskiej gospodarki oraz liczbę osób masowo emigrujących z Polski do krajów, gdzie miasta funkcjonują dobrze i nowocześnie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Samorządowcy, wróćmy do źródeł!

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Dominik Aziewicz – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

Dominik Aziewicz: Jak ewoluowało podejście do zarządzania miastem przez 25 lat wolnej Polski?

Paweł Adamowicz: Początki polskiego samorządu to adaptacja do nowych warunków. Pojawiły się pierwsze po długiej przerwie ramy prawne w tym zakresie. Do świadomości urzędników i radnych powoli docierało, jak bardzo miało się zmienić funkcjonowanie miast. Byli pracownicy miejskich rad narodowych jednym aktem stawali się urzędnikami samorządowymi. Okres ten wymagał również przekształceń własnościowych. Generowało to konflikty i spory polityczne. Co więcej, brakowało też środków finansowych, w związku z czym poziom inwestycji był niewielki w stosunku do oczekiwań.

W kolejnym okresie następowało przejmowanie nowych obowiązków. Pierwsze wiązały się z edukacją, ale prawdziwy przełom nastąpił w 1999 roku wraz z reformą samorządową. Połączono województwa, powstały powiaty, radykalnie zwiększono kompetencje władz szczebla gminnego. Trzy lata później po raz pierwszy przeprowadzono bezpośrednie wybory na wójtów i burmistrzów. Obecnie wyzwaniem, które przed nami stoi, jest metropolizacja i partnerstwo różnych jednostek samorządu terytorialnego.

Kiedy w działalność samorządów zaczęto wprowadzać innowacje?

Innowacyjność w samorządzie rozpoczęła się dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych. Oczywiście, już wcześniej czerpano inspiracje z wycieczek studyjnych do krajów zachodnich, ale zazwyczaj brakowało środków finansowych lub podstaw prawnych, żeby je u nas wprowadzić. W Gdańsku ważnym przełomem było poddanie finansów miasta ocenie ratingowej agencji Standard & Poor’s. Do dzisiaj zresztą jesteśmy jedynym miastem w województwie pomorskim, które takiej ocenie regularnie się poddaje. Kiedy wprowadzaliśmy tę zmianę, wielu opozycyjnych radnych sobie z niej kpiło. Dziś działanie to uważamy za oczywiste i niezbędne. Trzeba przezwyciężać bariery mentalne.

Kto był najbardziej niechętny tego typu zmianom? Politycy, urzędnicy, mieszkańcy?

Wszyscy. Często radni, czyli politycy lokalni, nierzadko również urzędnicy. Pamiętajmy, że większość z tych ostatnich praktykę zdobywało w systemie jednolitej administracji państwowej. Swoje obawy miało również społeczeństwo. Przychodzi mi tutaj na myśl przykład kontraktowania usług komunalnych. Tak zwane partnerstwo publiczno­‑prywatne w latach dziewięćdziesiątych było uznawane za pomysł rodem z kosmosu. Mimo to podjęliśmy się przeprowadzenia eksperymentu. Jeszcze przed 1994 rokiem tego typu projekt powstał w celu zarządzania systemem wodno­‑kanalizacyjnym. Stworzenie spółki Saur Neptun Gdańsk było wstrząsem, który przyniósł wielorakie skutki. Powstał front sprzeciwu. Zadawano pytania typu: „dlaczego Francuzi mają zarządzać naszą wodą?”, „czy obcy kapitał ma wpływać na codzienne życie mieszkańców?”. Niedługo później podjęliśmy kolejną próbę, w efekcie której powstała spółka Gdańsk Rębiechowo. Radni ponownie mieli wątpliwości, czy miasto powinno włączać się do zarządzania lotniskiem. Proszę pamiętać, że w tamtym czasie transport samolotowy był tak niedostępny dla zwykłego człowieka, że ani mieszkańcy ani radni nie dawali się przekonać, że rozwój tej gałęzi transportu będzie Gdańskowi bardzo potrzebny. Protokoły z posiedzeń Rady Miasta z tamtych czasów mogłyby być źródłem wielu zabawnych opowieści.

W latach dziewięćdziesiątych partnerstwo publiczno­‑prywatne uznawane było przez radnych, urzędników i mieszkańców za pomysł rodem z kosmosu. Zarządzający miastem muszą jednak umieć przezwyciężać bariery mentalne społeczeństwa.

Przykłady, które Pan wskazał dobrze obrazują znaczenie przywództwa przy zarządzaniu miastem.

To bardzo zasadna uwaga. Historia ludzkości uczy nas, że zmiany rzadko kiedy wychodzą od dużych grup społecznych. Częściej zaczynają się od jednostek albo elit. W tym przypadku nie było inaczej. Krytykowany wówczas przeze mnie prezydent Jamroż miał swoje wady, ale jednej cechy nie można mu odmówić: miał odwagę pójścia pod prąd. Przyjął pomysł spółki Saur Neptun Gdańsk i przekonał do niego większość radnych. Nie głosowałem wtedy za tym kontraktem, ale z perspektywy czasu uważam, że było to bardzo cenne doświadczenie. Jeśli chodzi o pomysły z tamtego czasu, pamiętam jeszcze projekt stworzenia Korporacji Wyspy Spichrzów, zgłoszony przez zaplecze prezydenta Jamroża. Wtedy został on jednak odrzucony. Miała to być forma partnerstwa publiczno­‑prywatnego, mająca na celu zagospodarowanie wyspy. Z perspektywy dwudziestu kilku lat uważam, że sam pomysł nie był zły. Nie było wówczas jednak odpowiedniej ilości kapitału, nawet zagranicznego, który byłby w stanie wyspę zabudować. Rynek nieruchomości ówczesnej aglomeracji gdańskiej nie byłby też w stanie wchłonąć tylu tak drogich metrów kwadratowych. Baliśmy się wyprowadzenia nieruchomości miejskich przez spółkę. Sam pomysł był autorstwa kilku osób, które miały doświadczenia zachodnioeuropejskie, wykraczające poza naszą ówczesną percepcję. Przyznam szczerze, że niektórych rzeczy wtedy nie rozumiałem. Nie zamierzam się teraz obwiniać albo usprawiedliwiać, ale wynika z tego pewna nauka na przyszłość. Innowacyjne przedsięwzięcia wymagają czasu i umiejętności wytłumaczenia, dlaczego dane rozwiązania są ważne i potrzebne. Tamten sposób przedstawienia sprawy budził we mnie podejrzliwość, czy aby na pewno chodzi o dobro miasta. Oczywiście, po czasie wszystkie te problemy wydają się banalne i oczywiste. Obecnie mam uczciwość intelektualną przyznać, że sam koncept był słuszny.

Innowacyjne przedsięwzięcia wymagają czasu i umiejętności wytłumaczenia decydentom, dlaczego dane rozwiązania są ważne i potrzebne.

Dzisiaj angażowanie kapitału prywatnego do rozwiązywania problemów publicznych nie budzi już takiej polemiki?

Niestety, ten temat ciągle budzi kontrowersje. Bywa, że spotykam się, nawet u ludzi z wyższym wykształceniem, ze sformułowaniem: „ale przecież na tym ktoś zarobi!”. Tak jakby samo „zarabianie pieniędzy” było postrzegane jako coś bardzo złego. Takie głosy często pojawiają się w kontekście działalności deweloperów. Sam zarobek wydaje mi się czymś zupełnie normalnym, jak długo jest on efektem rozwiązania jakiegoś problemu. W tym wypadku, jeśli ktoś ma podjąć ryzyko budowania domów, musi mieć też szansę zarobienia na tym. To smutne, że wśród ludzi wychowanych już w III Rzeczpospolitej występuje pogląd, że sukces gospodarczy musi być okupiony przekrętem, a dążenie do zysku jest czymś nieczystym. Niestety, jako społeczeństwo mamy tu lekcję do odrobienia. Ciągle musimy uczyć się, że sektor publiczny może czerpać korzyści z dążenia do zysku podmiotów prywatnych. Bywa oczywiście, że te interesy są antagonistyczne, a władza i administracja muszą przecież stać na straży interesu publicznego. Z drugiej jednak strony wykonywanie tej misji wymaga również wspierania podmiotów prywatnych. Ostatecznie dochody gminne, które służą zaspokajaniu potrzeb mieszkańców, generuje głównie sektor przedsiębiorstw. Obawiam się, że ciągle nie jest to w pełni zrozumiałe przez niektórych radnych i obywateli.

Angażowanie kapitału prywatnego do rozwiązywania problemów publicznych nadal rodzi kontrowersje. Ciągle musimy uczyć się, że sektor publiczny może czerpać korzyści z dążenia do zysku podmiotów prywatnych. Ostatecznie dochody gminne generują głównie przedsiębiorstwa.

Jeśli w latach dziewięćdziesiątych dążenie do innowacji było tak duże, co spowodowało jego spowolnienie?

To był naturalny proces. Po pierwsze, po okresie entuzjazmu musi przyjść pewna stabilizacja lub nawet spowolnienie. Nie da się ciągle być w stanie mobilizacji. Tego chcieli ojcowie rewolucji marksistowskiej, ale jak już wiemy w rzeczywistości społecznej nie jest to możliwe. Po drugie, zaszła przemiana mentalna przywódców i radnych. Radni pierwszej i drugiej kadencji byli bardzo rygorystyczni moralnie. Cechowało ich poczucie służby. Reprezentowali szeroką paletę środowisk społeczno­‑zawodowych – byli wśród nich m.in. profesorowie i przedsiębiorcy. Niestety, od tego czasu następuje zawężenie tego spektrum. Dzisiaj mamy do czynienia z zawodowymi radnymi. Coraz mniej jest w radach prawdziwych indywidualności, a zastępują ich „technicy samorządowi”. Są dobrzy w PR, ale często brakuje im innych kompetencji.

Radni pierwszej i drugiej kadencji byli bardzo rygorystyczni moralnie, pochodzili z różnych grup społecznych, a wielu z nich to prawdziwe indywidualności. Dzisiaj zastępują ich dobrzy w PR „technicy samorządowi”.

Jednym z ważniejszych wyzwań stojących obecnie przed polskimi miastami jest rewitalizacja. Jakie doświadczenia w tym zakresie posiada Gdańsk?

Rewitalizacja jest procesem charakterystycznym dla dużych miast, znajdujących się na obecnym etapie rozwoju samorządu terytorialnego w Polsce. Stanowi ona wyzwanie zarówno pod kątem gospodarczym, jak i społecznym. Wymaga zatem wielorakich kompetencji, których w latach dziewięćdziesiątych byliśmy pozbawieni. Czasami mylnie rewitalizacją określa się wymianę chodników i poprawę nawierzchni ulic. W rzeczywistości najbardziej kosztochłonne są wyzwania społeczne. Często niezbędne jest przemieszczenie mieszkańców w przestrzeni miasta. Za przykład może posłużyć Letnica w Gdańsku. Impulsem do zrewitalizowania tej dzielnicy było Euro 2012. Został tam usytuowany stadion i nie mogliśmy sobie pozwolić na nieodnowienie tej dzielnicy. Stalibyśmy się w Europie pośmiewiskiem.

Jakie działania przeprowadzono?

Niezbędne było zbudowanie koalicji wewnątrz dzielnicy. Podjęto rozmowy z organizacjami pozarządowymi, lokalną parafią, szkołą, a nawet pojedynczymi ludźmi. Muszę przyznać, że spotkaliśmy się z dużym zrozumieniem. Udało się uniknąć konfliktów. Nie przesadzę chyba mówiąc, że zrozumieliśmy się w pełni, co niewątpliwie było korzystne dla mieszkańców. Letnica ma duży potencjał rozwoju. Mogą tam powstać kolejne budynki mieszkalne i centra usługowe.

Kto jest najważniejszym partnerem w procesie rewitalizacji?

Ważnymi partnerami są organizacje pozarządowe. W latach dziewięćdziesiątych powstawały jak grzyby po deszczu. Zajmowały się one jednak głównie działaniami charytatywnymi i raczej nie skupiały się na rozwoju swojej okolicy. Od ostatnich kilku lat obserwujemy renesans patriotyzmu dzielnicowego. Oczywiście, np. wrzeszczanie zawsze mieli swoją tożsamość i poczucie odrębności od mieszkańców Oliwy lub Dolnego Miasta, ale mówimy o pojawieniu się tego typu postaw w kontekście całego miasta.

Od ostatnich kilku lat obserwujemy renesans patriotyzmu dzielnicowego, nie tylko w „silnych tożsamościowo dzielnicach”. Mówimy tu o pojawieniu się nowych postaw w kontekście całego miasta.

Pojawiły się także ruchy miejskie.

Tak, to również efekt naturalnych procesów społecznych: pojawienia się klasy średniej, zwiększania się odsetka osób z wyższym wykształceniem, po części również mody, która przyszła z Zachodu. Na ile trwałe jest to zjawisko? Za wcześnie, by wyrokować. Często są to naprawdę małe grupy osób. Ma to wówczas charakter bardziej pewnego „chciejstwa”, żeby coś się stało niż odzwierciedlenia realnej sytuacji społecznej. Chcę przez to powiedzieć, że ruchy miejskie są zazwyczaj nieliczne i istnieją głównie w rzeczywistości publicystycznej. Tylko niektóre stanowią realną siłę społeczną.

Czy taki partner jest potrzebny samorządom?

Jest bardzo potrzebny. Podobnie jak na przykład zorganizowani przedsiębiorcy. Dla samorządu najlepsza jest sytuacja, w której ma przed sobą zorganizowanego, reprezentatywnego partnera. Pełni on wtedy funkcję kontrolną, wzmacnia poczucie służebności i pokory. Gorzej, kiedy mamy do czynienia z małymi grupkami uzurpatorów.

Dla samorządu najlepsza jest sytuacja, w której ma przed sobą zorganizowanego, reprezentatywnego partnera. Pełni on wtedy funkcję kontrolną, wzmacnia poczucie służebności i pokory. Gorzej, kiedy mamy do czynienia z małymi grupkami uzurpatorów.

Jakie są perspektywy rozwoju samorządu w Trójmieście? Regularnie powraca temat metropolii.

Jeszcze za pierwszej kadencji Rady Miasta, w latach 1990–1994, pod wpływem Andrzeja Lubiatowskiego i środowiska urbanistów z Warszawy, podjęliśmy prace nad zbudowaniem struktur metropolitalnych. Brały w nich udział miasta od Wejherowa aż po Tczew. Początkowo wszyscy byli bardzo otwarci, niestety w okresie 1994–1998 te działania zostały zarzucone. Samorządy miast ukierunkowały swoje działania bardziej do wewnątrz. Dopiero od 1999 roku wznowiono dyskusje i przystąpiono do prac w tym zakresie. Szerzej rzecz ujmując, metropolizacja jest następnym etapem w zarządzaniu dużymi miastami. To wyzwanie stoi przed nami cały czas. Pierwsze potyczki, sukcesy i porażki w tej kwestii obserwujemy już dziś. Wiele jest jednak jeszcze przed nami. Zbudowanie dojrzałych struktur metropolitalnych wymaga głębszego przedefiniowania sposobu widzenia i funkcjonowania administracji.

Wydaje się, że naturalną barierę stanowi tożsamość mieszkańców. Przywiązanie do swoich miast jest bardzo silne.

Ten argument bardzo często przywołuje Prezydent Miasta Gdyni. Ze strony Gdańska nie ma takich obaw, ze strony Sopotu ani pozostałych miast również. Wydaje mi się, że idzie za tym irracjonalna obawa, że Gdańsk kogoś zdominuje. Cały czas odpowiadam na te głosy w ten sam sposób: wszystkie działania metropolitalne oparte są na dobrowolności. Nikt nad nikim nie będzie dominował. Nikt nie utraci swojej tożsamości, chyba że sam będzie chciał ją porzucić.

Używając unijnej analogii, jako metropolia ciągle jesteśmy przed stworzeniem Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a metropolitalny „traktat z Maastricht” to wciąż melodia przyszłości.

Trochę to przypomina niepokoje dotyczące Unii Europejskiej.

Tak, dlatego czasami żartuję, że jako metropolia ciągle jesteśmy przed stworzeniem Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, a metropolitalny „traktat z Maastricht” to wciąż melodia przyszłości. Tak czy inaczej, proces integracyjny się rozpoczął. Częściowo jest on niezależny od decydentów politycznych i napędzany procesami urbanistycznymi, biznesowymi, rozwojem komunikacji. Na pewno jednak integracja mogłaby być głębsza i szybsza, gdyby była wspierana przez wszystkich samorządowców.

Jaką rolę powinien odgrywać samorząd w przyszłości?

Politycy i urzędnicy powinni być awangardą przemian w mieście. Takie jest moje marzenie. Jak w wyniku decyzji rządu Mazowieckiego o przebudowie państwa polskiego, która co do zasady przebiegała od góry, a została dopełniona od dołu. Stąd też decyzja o przyspieszeniu decyzji legislacyjnych i utworzeniu samorządów. Uważam, że samorządowcy powinni wrócić do źródeł. Wówczas samorząd był motorem zmian w Polsce, teraz rzeczywistość jest dużo bardziej złożona. Wierzę jednak, że samorządy dalej mają potencjał do wprowadzania użytecznych innowacji, prowadząc na przykład prace w trójkącie biznes­‑nauka­‑administracja.

Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci muszą w większym stopniu pełnić rolę przywódcy niż administratora. Wyzwania stojące przed miastami są obecnie większe niż kilkanaście lat temu, tak samo wzrosły wyzwania stawiane samorządowcom. To jest naturalne. Jesteśmy bogatsi, bardziej rozwinięci i bardziej świadomi siebie.

Politycy i urzędnicy powinni być awangardą przemian w mieście. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci muszą w większym stopniu pełnić rolę przywódcy niż administratora.

Wydaje się jednak, że dzisiejszy samorząd coraz bardziej idzie w stronę wyspecjalizowanych administratorów, coraz mniej jest charyzmatycznych liderów…

Tutaj dotykamy odwiecznego problemu, nurtującego ludzkość od czasów greckich polis, tzn. selekcji elity rządzącej. Wtedy kreacja odbywała się w organizacjach: różnych stowarzyszeniach, ruchach itp. Z czasem rolę tę przejęły partie polityczne. Niestety, jako członek jednej z kluczowych partii stwierdzam z ubolewaniem, że nie radzą sobie one z wypełnianiem funkcji selekcyjno­‑kreacyjnej grup przywódczych. Na pewno są w tym gorsze od partii zachodnioeuropejskich. Wynika to w dużej mierze z tego, że aktualni członkowie partii nie są zainteresowani tworzeniem sobie konkurencji. Ci, którzy już zdobyli pozycję, chcą ją utrzymać. Ważnym wyzwaniem, które stoi przed przywódcami jest odpowiedź na pytanie: jak kształtować kulturę organizacyjną w partiach, aby możliwe było odświeżanie ich struktur? Partie na Zachodzie – zarówno socjalistyczne, jak i chadeckie – wyrosły z wielu ruchów oddolnych: katolickich, parafialnych, robotniczych, związkowych i stamtąd czerpały kadry i motywację dla swoich przywódców i członków. Polskie partie nie obrosły takimi stowarzyszeniami. Udaje się to w pewnym stopniu PiS-owi poprzez absorpcję bardziej radykalnych prawicowych stowarzyszeń czy środowisk. Generalnie jednak uważam, że polskie partie boją się współpracy z tego typu podmiotami – uważają, że może to zagrozić ich integralności.

Polskie partie polityczne nie radzą sobie z wypełnianiem funkcji selekcyjno­‑kreacyjnej grup przywódczych. Aktualni ich członkowie nie są zainteresowani tworzeniem sobie konkurencji.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Czas na politykę miejską

Pobierz PDF

Miasta w coraz większym stopniu napędzają globalny rozwój. To one są największymi rynkami pracy i miejscami, gdzie kreowane są innowacje. To w nich znajdują się szkoły, uniwersytety, instytucje kultury. To wreszcie one są magnesem przyciągającym wykształconych i energicznych ludzi. Z drugiej strony, w miastach koncentruje się też wiele problemów społecznych – m.in. pojawiają się obszary ubóstwa i zagrożenia wykluczeniem. Na te wszystkie fakty zwraca uwagę moje ministerstwo, a także Komisja Europejska, która coraz bardziej podkreśla potrzebę sformułowania polityki wobec miast. Podzielamy tę opinię. Obecnie ponad połowa ludności Polski mieszka w miastach. Jeśli dodamy do tej liczby także mieszkańców otaczających je obszarów (tzw. miejskich obszarów funkcjonalnych), możemy mówić o znacznej większości społeczeństwa. Dlatego też w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju pracujemy nad pakietem dokumentów, których zapisy będą odnosiły się do rozwoju miast. W jego skład wchodzą: Krajowa Polityka Miejska (KPM), Narodowy Plan Rewitalizacji (NPR) i ustawa o rewitalizacji. Każdy z nich ma wytyczać cele w swoich obszarach, a także środki do ich realizacji. Pomogą w tym bez wątpienia miliardy z funduszy unijnych, które trafią do dyspozycji polskich miast w latach 2014–2020.

Miasta w coraz większym stopniu napędzają globalny rozwój. W naszym kraju mieszka w nich ponad połowa ludności, a razem z mieszkańcami miejskich obszarów funkcjonalnych – jest to wyraźna większość społeczeństwa. Polska potrzebuje sformułowania polityki wobec miast.

Polityka miejska – całkowite novum

Krajowa Polityka Miejska będzie całkowitym novum. Choć rolę ośrodków miejskich w kreowaniu rozwoju dostrzeżono już wcześniej, będzie to pierwszy w Polsce dokument, poświęcony wyłącznie im. Ma on niejako wymiar symboliczny i stanowi jasny sygnał, że rozwój miast to jeden z kluczowych obszarów zainteresowania państwa. Milowym krokiem na drodze do stworzenia tej polityki było nadanie jej rangi ustawowej. W 2014 roku z naszej inicjatywy znowelizowana została w tym kierunku ustawa o zasadach prowadzenia polityki rozwoju. W tym czasie trwały już prace nad samym dokumentem. Obecnie jesteśmy na etapie roboczych, nieformalnych jeszcze konsultacji projektu KPM i zbierania opinii różnych środowisk. Z wielu stron słyszymy, że wybrana przez nas ścieżka jest bardziej żmudna, ale dokument taki nie może powstać bez uzgodnień z najbardziej zainteresowanymi, w tym przede wszystkim samorządami lokalnymi. Na początku roku przedstawimy dojrzały projekt KPM, który będzie już przedmiotem ostatecznych, formalnych konsultacji społecznych i uzgodnień międzyresortowych. Można powiedzieć, że jesteśmy na starcie procesu tworzenia polityki miejskiej w Polsce. Ważne będą podejmowane na jej bazie, przemyślane działania. Przykładowo, nie powinno się dokonywać punktowych zmian w prawie bez uświadomienia sobie wszystkich celów i przygotowania kompleksowego podejścia. Groziłoby to chaosem.

Jesteśmy na starcie procesu tworzenia polityki miejskiej w Polsce. Ważne, by podejmowane na jej bazie działania były przemyślane i wielokontekstowe. Jeśli będziemy dokonywali punktowych zmian w prawie bez uświadomienia sobie wszystkich celów i przygotowania kompleksowego podejścia, grozi nam chaos.

KPM zwraca uwagę, że centralną wartością, łączącą wszystkie wątki polityki miejskiej jest jakość życia obywateli, której nie da się odnieść tylko do wzrostu gospodarczego i wielkości budżetu. Dlatego też silnie akcentuje ona nowe spojrzenie na rozwój ośrodków miejskich, wykraczające poza granice administracyjne. Najczęściej nie oddają one bowiem rzeczywistości – miasto to nie tylko konkretny samorząd w sensie administracyjnym, ale cały organizm, na który składają się także okoliczne mniejsze miejscowości. Ich mieszkańcy uczą się w mieście, pracują tam, chodzą tam do kina, korzystają z transportu publicznego. Takie podejście do rozwoju pozwala lepiej go planować i efektywniej zarządzać, podejmując np. wspólne decyzje dotyczące gospodarki odpadami czy zakupu energii. Wspólne zarządzanie miejskim obszarem funkcjonalnym może być także skutecznym narzędziem przeciwdziałającym „rozlewaniu się” miast.

Krajowa Polityka Miejska zwraca uwagę, że centralną wartością, łączącą wszystkie wątki polityki miejskiej jest jakość życia obywateli.

Samodzielne samorządy

KPM ma być docelowo dokumentem wyraźnie określającym planowane działania administracji rządowej wobec miast do 2020 roku. Będzie służyła koordynacji działań podejmowanych przez różne resorty wobec ośrodków miejskich. Uwzględni też tzw. zintegrowane podejście terytorialne, na które – jako ministerstwo – już od wielu lat kładziemy nacisk. Co ono oznacza? Zintegrowane, gdyż będziemy dążyli do integracji i porządkowania działań różnych podmiotów w różnych sferach (np. poszczególnych ministerstw wobec miast). Terytorialne, ponieważ istnieje potrzeba dopasowywania działań do specyficznych problemów i mocnych stron konkretnych obszarów. To taka polityka szyta na miarę – w przypadku KPM, na miarę polskich miast, włączając w to ich problemy i potencjały.

Jednocześnie nie chcemy samorządom niczego narzucać. Pamiętajmy, że ich samodzielność jest określona Konstytucją. KPM będzie dla nich swego rodzaju punktem odniesienia – informacją o pożądanych przez rząd kierunkach rozwoju, zbiorem zaleceń, wytycznych i preferowanych przedsięwzięć. Pozwoli im sprawdzać, czy podejmowane przez nie działania są zgodne z polityką na szczeblu centralnym. KPM wskaże m.in. różne instrumenty, w tym dostępne instrumenty krajowe oraz fundusze unijne nowej perspektywy, które zwiększą paletę narzędzi, będących w dyspozycji władz miast i zachęcą je do wypełnienia rekomendacji określonych w KPM. Miejmy na uwadze, że zasada pomocniczości jest jedną z podstaw państwa demokratycznego, a sama Konstytucja przywołuje ją jako tę, na której opiera się podział odpowiedzialności poszczególnych organów władzy publicznej.

Samodzielność samorządów jest określona Konstytucją. Krajowa Polityka Miejska będzie dla nich swego rodzaju punktem odniesienia – informacją o pożądanych przez rząd kierunkach rozwoju, zbiorem zaleceń, wytycznych i preferowanych przedsięwzięć.

Miasta i ich wyzwania

KPM nie będzie zajmowała się szczegółowo wszystkimi elementami rozwoju miast, ale skoncentruje się na najważniejszych kwestiach. Pogrupowaliśmy je w 10 wątków tematycznych, dotyczących: kształtowania przestrzeni, partycypacji społecznej, transportu i mobilności miejskiej, niskoemisyjności i efektywności energetycznej, rewitalizacji, polityki inwestycyjnej, rozwoju gospodarczego, ochrony środowiska i adaptacji do zmian klimatu, demografii oraz zarządzania obszarami miejskimi.

Najważniejsze jest jednak to, że w centrum polityki miejskiej umieszczamy człowieka i staranie o jak najwyższą jakość jego życia. KPM ma pomóc w powstrzymywaniu żywiołowej suburbanizacji, czyli tzw. „rozlewania się miast”, która generuje ogromne, niepotrzebne koszty. Proponujemy ideę miasta zwartego, które jest przyjazne do życia, zapewnia dobry dostęp do usług i dóbr publicznych oraz posiada atrakcyjne przestrzenie publiczne. Wdrożenie polityki miejskiej ma też zwiększyć partycypację społeczną, czyli udział mieszkańców w zarządzaniu miastem i planowaniu jego rozwoju. Jeśli chodzi o rewitalizację, to ma być ona kompleksowa – tzn. odnosić się do różnych sfer życia, a nie ograniczać się jedynie do odnowy infrastruktury (np. remontu miejskiego skweru czy termomodernizacji budynku), która powinna być tylko narzędziem do osiągnięcia zmiany społecznej i gospodarczej. Polskie miasta czeka również nieunikniona zmiana demograficzna. KPM ma im pomóc się do niej przygotować. Podkreślać ona będzie także konieczność racjonalnego gospodarowania zasobami ziemi, wody, środowiska i energii z myślą o przyszłych pokoleniach.

Wyzwaniem dla miast jest ograniczenie ich żywiołowej suburbanizacji, która generuje ogromne, niepotrzebne koszty. Postawmy na miasto zwarte – przyjazne do życia, zapewniające dostęp do usług i dóbr publicznych oraz posiadające atrakcyjne przestrzenie publiczne.

Narzędzia Krajowej Polityki Miejskiej

Aby zrealizować określone zamierzenia, konieczne będą konkretne narzędzia. Projekt KPM proponuje trzy rodzaje instrumentów. Pierwszym z nich jest wskazanie przepisów (oraz podmiotów do tego zobowiązanych), które należy uelastycznić bądź doregulować. Dotyczą one na przykład planowania przestrzennego, rewitalizacji, prawa budowlanego. Drugim są działania, czyli wszelkie formy aktywności szeroko pojętych instytucji rządowych, które wskazaliśmy jako kluczowe w określonych 10 obszarach. Instytucje te powinny uwzględniać w nich wymiar miejski, tak by polityki ich dotyczące nie były „ślepe terytorialnie”. Po trzecie wreszcie – niezbędne będą centra wiedzy, czyli zgromadzone w jednym miejscu i udostępnione w internecie przez resort odpowiadający za dany obszar, wzorcowe dokumenty, przykłady dobrych praktyk, schematy postępowania, z których będą mogły skorzystać miasta, zwłaszcza te mniejsze.

Ważną formą wsparcia dla miast są też pilotaże. Dla przykładu, współpracujemy obecnie z Miastem Łodzią, pomagając mu przygotować się do rewitalizacji. Wart 4 mln zł projekt obejmie badania społeczne, analizy gospodarcze, przygotowania do remontów kamienic, a także duży program edukacyjny dla łódzkich szkół. Potrwa rok, a w jego wyniku powstaną modelowe rozwiązania, które ułatwią włączenie w rewitalizację różnych partnerów. Wśród nich widzimy też przedsiębiorców, mogących uczestniczyć w przedsięwzięciach służących rozwojowi miast, np. w formie partnerstwa publiczno­‑prywatnego. Już teraz planujemy kolejne pilotaże, podręczniki dobrych praktyk i inne formy wsparcia.

KPM wskazuje także na możliwość wykorzystania krajowych środków. Są to np. fundusze w zarządzie Banku Gospodarstwa Krajowego czy instrumenty Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. W pracach nad finalną wersją KPM będziemy dyskutowali z resortami o ich rozwijaniu lub tworzeniu nowych, tak aby miasta każdej wielkości mogły liczyć na wsparcie instytucji rządowych w odpowiedzi na lokalne wyzwania.

Wsparcie rewitalizacji

Horyzont czasowy Krajowej Polityki Miejskiej to 2020 rok, czyli zakończenie obecnej unijnej perspektywy finansowej. Nie oznacza to jednak, że będzie to dokument związany bezpośrednio ze środkami europejskimi. Polityka miejska nie jest elementem systemu wdrażania funduszy unijnych, ale można ją traktować jako pomoc w ich optymalnym inwestowaniu, m.in. poprzez wskazywanie powiązań pomiędzy różnymi obszarami (np. planowania przestrzennego i działań na rzecz niskoemisyjności), czy zasad racjonalnego inwestowania.

Polityka miejska nie jest elementem systemu wdrażania funduszy unijnych, ale można ją traktować jako pomoc w ich optymalnym inwestowaniu.

Dokumentem, który będzie stanowił logiczną kontynuację KPM oraz w większym stopniu dotyczył funduszy UE jest Narodowy Plan Rewitalizacji (NPR). Większość środków dostępnych na rewitalizację w najbliższych latach będzie pochodziło właśnie z funduszy europejskich w ramach Regionalnych Programów Operacyjnych oraz z programu krajowego. W Umowie Partnerstwa uzgodniliśmy z Komisją Europejską, że rewitalizacja będzie jednym z pięciu obszarów, w które zainwestujemy szczególnie mocno. Jak wskazują szacunki Instytutu Rozwoju Miast, aż 20 proc. obszarów miejskich w Polsce, zamieszkanych przez około 2,4 miliona mieszkańców, jest zdegradowanych i wymaga pilnych działań. Opracowaliśmy robocze założenia planu, który ma być dokumentem tworzącym przyjazne warunki dla prowadzenia rewitalizacji w Polsce, np. poprzez projekty zmian w prawie, stworzenie spójnego systemu i określenie źródeł finansowania rewitalizacji, promowanie dobrych praktyk, dzielenie się wiedzą czy wypracowanie wzorcowych dokumentów. Jego adresaci to przede wszystkim samorządy, ale też społeczności lokalne, przedsiębiorcy i organizacje.

Aby rewitalizacja była kompleksowa i bardziej skuteczna, musi mieć silne oparcie w przepisach. W listopadzie skierowaliśmy na ścieżkę legislacyjną projekt założeń ustawy o rewitalizacji. Prowadzimy właśnie uzgodnienia i konsultacje tego dokumentu. Ustawa stworzy – brakujące obecnie – ramy prawne dla przeprowadzania tego procesu w Polsce, a także zachęci do niego więcej samorządów. Cel, do którego zmierzamy jest jasno określony: wszystkie miasta mają być dobrym miejscem do życia, z dostępem do wysokiej jakości usług zdrowotnych, edukacyjnych, transportowych, kulturalnych czy administracji publicznej. Dlatego trzeba podjąć wspólny wysiłek w kierunku wydźwignięcia ich z sytuacji kryzysowych w najbardziej potrzebujących wsparcia obszarach.

Naszym celem jest, by wszystkie miasta były dobrym miejscem do życia, z dostępem do wysokiej jakości usług zdrowotnych, edukacyjnych, transportowych, kulturalnych czy administracji publicznej. Rewitalizacja to wspólny wysiłek w kierunku wydźwignięcia ich z sytuacji kryzysowych w najbardziej potrzebujących wsparcia obszarach.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Żeby piękno nie zabiło

Pobierz PDF

Wiele lat temu miałem okazję zwiedzić pewne miasto na innej półkuli. Wielkie, piękne, różnorodne, bardzo bogate, tętniące życiem, przyciągające swoją atmosferą. Metropolia ta od lat znajduje się w czołówce rankingów jakości życia. W mieście tym jest ulica, która – wtedy, wiele lat temu − była gwarna, wesoła i niezwykle popularna, zarówno wśród mieszkańców, jak i turystów. I to pomimo swego obskurnego wręcz (nawet z perspektywy mieszkańca ówczesnej Polski) wyglądu. Pamiętam, że uznałem to za swoisty paradoks… Włodarze owego miasta zdecydowali się poprawić estetykę tego jego fragmentu. Teraz ulica ta zyskała nowe oblicze: pojawiły się na niej piękne chodniki i nowa nawierzchnia, odnowione fasady, a w ślad za tym − coraz bardziej ekskluzywne sklepy i restauracje. Za to ubyło życia. A przecież nie takie było zamierzenie decydentów… Bo tak samo jak dołujące może być otoczenie zapuszczone i zdewastowane, tak też przytłaczające może być przewymiarowanie, przepych i niedopasowanie do tradycji danego miejsca, jego klimatu i tożsamości, a nade wszystko do jego mieszkańców.

Tak samo jak dołujące może być otoczenie zapuszczone i zdewastowane, tak też przytłaczające może być przewymiarowanie, przepych i niedopasowanie do tradycji danego miejsca, jego klimatu i tożsamości, a nade wszystko do jego mieszkańców.

Takich przykładów jest wiele. W każdym zakątku globu. Łączy je zazwyczaj coś jeszcze: po wydaniu olbrzymich kwot na „upiększenie” trzeba ponosić kolejne nakłady na programy ożywiania, a często po prostu przywracania życia takim miejscom. Na szczęście nie brakuje też dowodów, że lekarstwo wcale nie musi być trucizną. Że rewitalizując, można jednocześnie tworzyć żywą tkankę miejską, przywracać lub kreować na nowo urok i budować przyjazny mieszkańcom klimat. A zamiast folderowej sztampy można dodać różnorodności. Jak tego dokonać? Prostej odpowiedzi na to pytanie udzieliła podczas Kongresu Obywatelskiego pani profesor Maria Lewicka: miasto ma być na miarę ludzi!

To dopasowanie miast do naszych potrzeb, aspiracji, ale też kulturowych korzeni i materialnych możliwości wykracza poza kwestię estetyzacji. By zrozumieć, co to znaczy i jak szeroki wachlarz decyzji obejmuje, wystarczy zastanowić się, gdzie chcielibyśmy żyć. Otoczeni szklanymi drapaczami chmur, wśród drzewek w donicach („bo zagrażają rurom i kablom pod chodnikiem”), zmuszani do przechodzenia przejściami podziemnymi pod szerokimi i wiecznie zakorkowanymi drogami szybkiego (!) miejskiego ruchu, lawirując między ogrodzeniami i tracąc czas na zaparkowanie samochodu? Czy może raczej chodząc albo jeżdżąc rowerem po klimatycznych uliczkach, mijając uśmiechniętych ludzi, załatwiając sprawunki i wszystkie ważne sprawy niejako po drodze, odpoczywając w parkach i bawiąc się z dziećmi albo wnukami bez poczucia, że robimy to na autostradowym MOP-ie? Tak, jak zaczynamy doceniać slow food, tak samo nasze miasto możemy zmieniać w slow city.

Od lat gonimy „lepszy świat”. A robiąc to – powielamy, niestety, jego błędy. Przyjrzyjmy się rozwiniętym, bogatym miastom w różnych miejscach globu, które wydają teraz krocie, by na granitach i szkle, którymi przez dziesięciolecia się „upiększały”, zakiełkowało na nowo życie. I wyciągnijmy wnioski z ich doświadczeń! Remontujmy od razu nasze życie tak, aby nie trzeba było go potem reanimować. Za każdym razem, gdy sięgamy po pieniądze (teraz łatwe, bo unijne) i zaczynamy „rysować” miasto, przyjmijmy że nadrzędne ma być kryterium relacji społecznych. I zadajmy sobie pytanie: czy to, co chcielibyśmy zrobić, będzie im sprzyjać czy przeciwnie – przeszkadzać, a nawet je niszczyć.

Remontujmy od razu nasze życie tak, aby nie trzeba było go potem reanimować. Za każdym razem, gdy sięgamy po pieniądze (teraz łatwe, bo unijne) i zaczynamy „rysować” miasto, przyjmijmy że nadrzędne ma być kryterium relacji społecznych.

Miasto na miarę ludzi to miejsce, gdzie ich się po prostu spotyka. To w ten sposób rodzą się znajomości i przyjaźnie, to właśnie to sprzyja nawiązywaniu ciekawych kontaktów i rozwojowi przedsiębiorczości. Miasto na miarę ludzi to także bezpieczeństwo – zarówno fizyczne, jak i materialne czy społeczne. Ale nie za sprawą tysięcy kamer i setek strażników miejskich, a dzięki empatii i pomaganiu sobie nawzajem.

Chyba największym wyzwaniem jest jednak stworzenie właściwych relacji między interesem prywatnym a dobrem wspólnym. Zderzenie tych dwóch wymiarów naszego życia staje się obecnie polem konfrontacji i napięć. Z jednej strony mój dom, moja fasada, mój płot i mój samochód, z drugiej − nasz krajobraz, nasza ulica, nasze miasto. Musimy określić na nowo, gdzie powinna przebiegać granica między nimi. Albo… pogłębimy ten konflikt. A to właśnie on zamienia polskie miasta w rozproszone, nieskoordynowane skupiska ogrodzonych sypialni, które łączymy coraz szerszymi i coraz bardziej zakorkowanymi drogami (nie ulicami!) ze szklanymi biurowcami, w których pracujemy i centrami handlowymi, które przejmują dawne funkcje centrów miast.

Musimy określić na nowo, gdzie powinna przebiegać granica między interesem prywatnym a dobrem wspólnym. Zderzenie tych dwóch wymiarów naszego życia staje się obecnie polem konfliktu i uniemożliwia spójny rozwój naszych miast.

Powoli chyba jednak dostrzegamy, że jakość naszego życia w miastach zależy bardziej od przyjaznego „ocierania się” o siebie na co dzień w ciekawej i klimatycznej przestrzeni miejskiej, od „szycia polskich miast na naszą miarę” niż od inwestycyjnej gigantomanii, którą często „przykrywa się” brak koncepcji holistycznego rozwoju. Takiego, który nie ogranicza się do materialnych warunków życia, ale poprawia jego jakość. To wymaga budowy strategii wykraczającej poza funkcje inwestycyjne – zarządzanie takim rozwojem to przede wszystkim animowanie lokalnych procesów społecznych i gospodarczych, wzajemne inspirowanie, wspieranie dobra wspólnego i moderowanie interesów indywidualnych tak, aby nie marginalizowały interesu publicznego.

Budowanie jakości życia wymaga strategii wykraczającej poza funkcje inwestycyjne – to przede wszystkim animowanie lokalnych procesów społecznych i gospodarczych, wzajemne inspirowanie, wspieranie dobra wspólnego i moderowanie interesów indywidualnych tak, aby nie marginalizowały interesu publicznego.

Skip to content