Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Miasto na miarę ludzi

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Dominik Aziewicz – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Dominik Aziewicz: W jaki sposób otoczenie wpływa na to, jacy jesteśmy?

prof. Maria Lewicka: Winston Churchill powiedział kiedyś, że najpierw ludzie kształtują miejsca, a potem miejsca kształtują ich. Rzeczywiście, w psychologii dostrzegamy taką zależność. Z jednej strony miejsca, w których żyjemy są kształtowane przez samych ludzi – przez panującą ideologię, przez potrzeby obywateli itd. Z drugiej strony te miejsca później kształtują nas. Decydują one w dużym stopniu o tym, jacy jesteśmy – jak się postrzegamy, jak się samokomunikujemy, czy w ogóle się komunikujemy, czy chcemy w tych miejscach bywać. Zależność zachodzi w obie strony.

W jaki sposób zachodzi oddziaływanie między człowiekiem a środowiskiem, w którym żyje?

Psychologia daje kilka odpowiedzi na to pytanie. Bardzo intensywnie rozwija się nurt tzw. ucieleśnionego poznania, które mówi, że to, w jaki sposób odbieramy rzeczywistość w dużym stopniu zależy od naszego ciała, od naszych zmysłów. Inny nurt koncentruje się na możliwościach, które tworzy środowisko. James Gibson wprowadził do psychologii pojęcie afordancji. Ta teoria zakłada, że człowiek postrzega środowisko przez pryzmat tego, co można w tym środowisku zrobić. Afordancja to relacja pomiędzy cechami organizmu człowieka, lub szerzej organizmu żywego, a cechami środowiska fizycznego, w którym ten organizm funkcjonuje. Są rzeczy, które w pewnych środowiskach robić można i rzeczy, których w tych samych środowiskach robić nie można. Im więcej różnych funkcji takie środowisko może pełnić, tym jest ono bogatsze. Bardziej przystaje do naszych zróżnicowanych potrzeb. Co za tym idzie – istnieją też środowiska kompletnie jałowe, pozbawione tych afordancji. Są to takie miejsca, które omijamy, przez które przebiegamy, przechodzimy i chcemy jak najszybciej się z nich wydostać.

Człowiek powinien mieć intymną relację z miejscem, w którym mieszka. Chętniej nawiązujemy więź emocjonalną ze środowiskiem, które stwarza nam wiele różnych możliwości. Z kolei te kompletnie jałowe chcemy jak najszybciej opuścić.

W jaki sposób odzwierciedlić tę teorię w rzeczywistości?

Językiem Gibsona lub językiem ucieleśnionego poznania mówi wielu współczesnych architektów. Rozumieją oni, że człowiek powinien mieć intymną relację z miejscem, w którym mieszka. Możemy ją rozumieć na kilka sposobów. Kiedy chcę się z kimś spotkać, wybiorę miejsce, które w moim odczuciu najlepiej się do tego nadaje. Inne miejsce jest dobre, żeby pójść tam na spacer – być może jest w nim coś, co warto zobaczyć. Bardzo ważne, żeby miejsce, w którym żyjemy miało odpowiedni poziom złożoności. Przyjrzyjmy się okolicom, przez które przejeżdża się samochodem. Są to naprawdę ogromne przestrzenie. Długie korytarze, które charakteryzuje mała ilość bodźców rozpraszających. Nadają się przez to do pełnienia tej jednej funkcji. Nie rozważamy ich jako miejsc nadających się do rekreacji. Nie postrzegamy ich jako „moje”. Człowiek chętniej nawiązuje więź emocjonalną ze środowiskiem, które stwarza mu wiele różnych możliwości. Jest z nim gotów się utożsamić.

Co oznacza, że postrzegamy otoczenie przez pryzmat naszego ciała?

Jan Gehl używa określenia „miasto szyte na wymiar człowieka”. Nie przeskoczymy ograniczeń biologicznych naszego organizmu, np. naszych wymiarów. Mamy pewien wzrost. Oczy umieszczone na określonej wysokości. Poruszamy się z pewną szybkością. Kształtujemy przestrzeń, żeby odpowiadała potrzebom naszego ciała, np. umieszczamy szafki na takiej wysokości, żeby je dobrze widzieć. Kiedy poznajemy nową przestrzeń, to właśnie cechy związane z naszym wyposażeniem zmysłowym decydują, czy będziemy to miejsce lubili, czy będziemy się z nim utożsamiali. Mój ulubiony architekt – Chrisopher Alexander – prezentuje bardzo podobny pogląd. Opisuje, jak budować miasta, żeby odpowiadały fizjologii człowieka. Nowa urbanistyka, która dopiero się rozwija, odchodzi od spektakularnych, niewygodnych budowli. Oczywiście, klasyczni architekci jej nie znoszą. Nie jest to styl budowania, który może przynieść im nagrody i splendor.

Nie przeskoczymy naszych ograniczeń – mamy pewien wzrost, oczy umieszczone na określonej wysokości, poruszamy się z pewną szybkością. Miasta powinny odpowiadać fizjologii człowieka, by żyło nam się w nich wygodniej.

W jaki sposób przestrzeń może wpływać na relacje społeczne?

Wyzwaniem dla urbanistów powinno być łączenie ludzi, dbanie o to, aby różne grupy społeczne mogły koegzystować na tym samym obszarze. Jeśli wiemy, że osoby starsze mogą nie być w stanie prowadzić samochodu, to trzeba tak skonstruować przestrzeń, aby mogły dojść wszędzie pieszo. Nie mówię już o tym, że młodemu człowiekowi też się czasem przyda, by wyszedł z samochodu. Szczególnie, że auta izolują nas od siebie. Tymczasem ludzie muszą się gdzieś „ocierać”. Jadąc samochodem, mogą się jedynie mijać. Proszę o tym pomyśleć jak o powrocie do starych wzorców. Miasta naprawdę nie były budowane z myślą o ruchu samochodowym. Społeczeństwo obywatelskie nie może funkcjonować w takich warunkach.

W Polsce po wojnie realizowano tzw. architekturę społeczną – budowano osiedla tak, by zaspokajały one podstawowe ludzkie potrzeby. Dziś stawia się jedynie „sypialnie”, a o architekturze społecznej wolimy nie mówić, bo nam się kojarzy z socjalizmem.

Pamiętajmy też, że polskie miasta naznaczyło doświadczenie socjalizmu.

Akurat pod tym względem nie jest to najgorsze doświadczenie. W Polsce po wojnie tworzyła cała grupa architektów, którzy realizowali architekturę społeczną – budowali osiedla i budynki w taki sposób, żeby zaspokajały one podstawowe ludzkie potrzeby. Budynki ustawiano tak, aby tworzyć między nimi przestrzenie, w których ludzie mogą się spotkać. Infrastruktura w starych blokowiskach zaspokajała typowe ludzkie potrzeby, na przykład zapewniała przedszkola, których teraz brakuje. Dzisiaj stawiamy na wysokość konstrukcji, gdyż przynosi to zyski. Budujemy na peryferiach, nie bacząc na trudny dojazd do miasta. Tworzymy osiedla, które są dla nas jedynie sypialniami, a o architekturze społecznej wolimy nie mówić, bo nam się kojarzy z socjalizmem, który jest „be”.

Jakie są korzyści tego, że ludzie się ze sobą „ocierają”?

Wszystkie moje badania nad przywiązaniem ludzi do miejsca pokazują, że jednym z najważniejszych czynników decydujących o tym, czy ten człowiek będzie do danego miejsca przywiązany czy nie, są kontakty społeczne. W przypadku miejsca zamieszkania decydujące są relacje sąsiedzkie. Wystarczy, że znam kilka osób w moim bloku i już mam poczucie, że przynależę do tego miejsca. Miasto powinno być tak konstruowane, żeby tworzyć przestrzenie półprywatne, półpubliczne, w których ludzie mogą się ze sobą spotkać. Ostatecznie jakie miasta uważamy za atrakcyjne? Te, które tętnią życiem. W których coś się dzieje.

Jednym z najważniejszych czynników decydujących o przywiązaniu ludzi do danych miejsc są kontakty społeczne. Miasto powinno być tak konstruowane, żeby tworzyć przestrzenie półprywatne, półpubliczne, w których ludzie mogą się ze sobą spotkać.

Jak w takim razie zarządzać przestrzenią publiczną i prywatną w mieście?

Myślę, że jest to bardzo poważny problem. Amerykański urbanista Oscar Newman wyróżnił cztery rodzaje przestrzeni: czysto prywatną, półprywatną, półpubliczną i publiczną. Opisał również, jak one funkcjonują w zależności od wysokości budynku. Okazuje się, że im mniejszy budynek, tym gładsze jest przejście między przestrzenią czysto publiczną, a więc dostępną dla wszystkich i przestrzenią prywatną, nad którą kontrolę mamy tylko my bądź nasza rodzina. W blokach przestrzeń publiczna zaczyna się tuż za ścianą, gdzie znajduje się klatka schodowa. Nie mamy nad nią kontroli. Co gorsza, to nie jest przestrzeń, w której chcielibyśmy spotkać się z ludźmi. Chcemy tamtędy jak najszybciej zejść na dół. Przed domem nie jest wiele lepiej. Tam są parkingi. To również przestrzeń, z której chcemy się szybko wydostać. Dlatego tak ważne na osiedlach są tzw. soft­‑edges, czyli ta przestrzeń, pomiędzy publiczną i prywatną, gdzie chętnie spotykamy się z ludźmi. Możemy zaliczyć do tej kategorii tarasy, balkony czy przydomowe ogródki. Czujemy tam, że jesteśmy u siebie, ale jednocześnie jesteśmy częścią miasta. Niestety, bardzo ciężko wykreować takie przestrzenie, jeśli nie zostały wcześniej zaplanowane. Ten problem najlepiej widać w dużych miastach, np. w Nowym Jorku, gdzie cenny jest każdy metr.

Oglądając filmy z czasów socjalizmu uwagę zwraca łatwość, z jaką ludzie wchodzą do cudzych domów. Dlaczego to się zmieniło?

Ciekawa sprawa. Myślę, że nakłada się na to kilka różnych czynników. Po pierwsze, kiedyś nie było domofonów, więc łatwiej było wejść. Występowały deficyty, więc człowiek potrzebował pomocy sąsiedzkiej. Lokatorzy współpracowali, np. dzielili się obowiązkiem mycia klatki schodowej. Poza tym w blokach było pełno usterek. Ciągle się kogoś zalewało, więc siłą rzeczy ludzie się poznawali. Budowano trochę niżej niż dzisiaj, a domy były konstruowane w taki sposób, żeby pełnić funkcję społeczną. Jak już mówiłam, im wyższy budynek, tym większa izolacja, większa anonimowość, mniej ludzi się zna. Pomimo tego, że bardzo dużo osób mieszka obok nas, mamy większe poczucie wyobcowania. Myślę, że wynika to z poczucia nadmiaru. Istnieje jakaś ograniczona liczba relacji, które jesteśmy w stanie utrzymywać. Jeśli jest ich za dużo, zamykamy się do wewnątrz. Warto zwrócić uwagę, że w wysokich budynkach są windy. W związku z tym nie wiemy, kto mieszka na pozostałych piętrach. Nawet jeśli już kogoś znamy, to nie wiemy, jak się nazywa. Kiedyś były listy lokatorów. Ja sama znam jedynie kilka osób z mojej klatki, a mieszkam w tym miejscu już 14 lat.

Pomimo tego, że obok nas mieszka bardzo dużo osób, mamy większe niż kiedyś poczucie wyobcowania. Wynika to z poczucia nadmiaru. Istnieje jakaś ograniczona liczba relacji, które jesteśmy w stanie utrzymywać. Jeśli jest ich za dużo, zamykamy się do wewnątrz.

Rosną mury pomiędzy ludźmi.

Nie tylko w przenośni. W dzisiejszej architekturze dominuje trend odgradzania się. Moda na zamknięte osiedla przyszła do nas z USA, a my jak zwykle przyjęliśmy ją w sposób bezkrytyczny. Prowadzimy badania na ten temat. Choć nie jest to proste – naszym badaczom trudno przejść przez te zasieki. Najczęstszym argumentem podawanym przez mieszkańców, którzy tłumaczą potrzebę grodzenia się, jest poczucie bezpieczeństwa. Tylko, że jest ono bardzo złudne. Na osadzonych w więzieniach włamywaczach przeprowadzono badanie – pokazywano im różne zdjęcia i pytano, do którego domu zdecydowaliby się włamać. Często wskazywali budynki lepiej zabezpieczone, bo wyglądały na bogatsze. Najlepszym gwarantem bezpieczeństwa są relacje z sąsiadami. W holenderskim budownictwie istnieje nurt, który zabezpiecza osiedla poprzez dobry projekt. Są to osiedla otwarte, tak skonstruowane, żeby wszystko było na widoku i aby włamywacz nie miał gdzie się ukryć. Oczywiście, my zamiast wzajemnie pilnować naszej własności, wolimy zatrudnić firmę ochroniarską. W ten sposób pozbywamy się odpowiedzialności za miejsce, w którym żyjemy.

Odgradzanie się argumentujemy względami bezpieczeństwa, a w rzeczywistości pozbywamy się odpowiedzialności za miejsce, w którym żyjemy. Dla naszego bezpieczeństwa dużo lepsze są to osiedla otwarte i zaprojektowane tak, by wszystko było na widoku.

Wolimy kupić rozwiązanie problemu?

Nie dotyczy to wyłącznie problemu bezpieczeństwa. Na podobnej zasadzie zatrudniamy firmy sprzątające. Dzisiaj domy są bardziej sterylne, ale mniej spersonalizowane. Czy widział Pan kwiaty na oknach nowych budynków? Praktycznie ich nie ma. To samo tyczy się balkonów, które teraz służą głównie do wieszania prania.

Jeżeli nie czujemy się tak mocno związani z miejscem, to na jakiej podstawie budujemy naszą tożsamość lokalną?

Ludzie mają silną potrzebę zakorzeniania się. W ogrodzonych osiedlach te więzi są słabsze, ale może być tak dlatego, że są to osiedla nowe. Zakorzenianie się w dużym stopniu zależy od długości zamieszkania. Istnieją też dane, które pokazują, że przywiązanie jest silniejsze w mniejszych miejscowościach, a w dużych miastach jest ono trochę słabsze. Różny może być charakter więzi z miejscem. Zmienia się on np. w zależności od wykształcenia albo mobilności. Za swoje miejsce zamieszkania biorą niewątpliwie odpowiedzialność ruchy miejskie, ale ma to trochę inny wymiar. Oczekują miejsc spotkań i możliwości aktywnego spędzania czasu.

Warto wspomnieć, że tego rodzaju poczucie odpowiedzialności za przestrzeń, w której się żyje, jest pozytywnie skorelowane z wykształceniem. Stosunek do miejsca osób niżej wykształconych jest bardziej emocjonalny i mniej refleksyjny. Osoby z wyższym chcą np. poznać historię miejsca, w którym żyją. Ta pamięć miejsca, jak ją nazywamy, ma dla tożsamości duże znaczenie.

Co z miastami, które historycznie należały do innych narodów? Czy w takiej sytuacji zgłębianie ich historii również sprzyja utożsamianiu się z miejscem?

Badam na terenie Polski, Ukrainy i Litwy miasta, które zmieniły swoją tożsamość narodową. Im bardziej człowiek czuje, że istnieje ciągłość miejsca, jakiś logiczny ciąg zdarzeń, który doprowadził do tego, co się teraz dzieje, kto tu mieszka oraz im silniejsze jest przekonanie, że musimy pamiętać o ludziach, którzy tutaj mieszkali, tym to przywiązanie jest silniejsze. Postrzegamy wtedy takie miejsce jako ważne dla nas i – szerzej – dla całej społeczności.

Nie jest problemem, jeśli pamięć miejsca może podważać moje prawo do niego?

Myślę, że powoli przestajemy myśleć w tych kategoriach. Odkrywanie przeszłości niemieckiej w naszych miastach pełni funkcję pomostu pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Młodzież, która z entuzjazmem odkrywa dzieje Wrocławia albo Elbląga nie ma takich obaw. Powiem więcej. Osoby, które odcinają się od przeszłości, czują się mniej związane z miejscami i postrzegają je jako mało znaczące. Co ciekawe, taka percepcja swojego otoczenia sprzyja postawom ksenofobicznym.

Mam wrażenie, że za naszą wschodnią granicą również pojawia się to lepsze postrzeganie. Będę to jeszcze dokładnie badała. Na razie przeprowadziłam z moją doktorantką pilotażowe badanie na Uniwersytecie Lwowskim, z którego wynika, że utożsamianie się z uniwersytetem jest większe u studentów, którzy rozumieją polskość tego miejsca i podchodzą do tego pozytywnie. Dostrzegają w tym wartość. W najbliższej przyszłości planuję przeanalizować pod tym samym kątem uniwersytety we Wrocławiu i w Wilnie.

Odkrywanie przeszłości, np. niemieckiej, w polskich miastach zaczyna pełnić funkcję pomostu pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Młodzi ludzie, którzy tego dokonują nie mają obaw, że pamięć ta będzie podważała ich prawo do tych miejsc.

      PPG-4-2014_63-miasto-na-miare-ludzi.jpg

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Rodzi się polskie mieszczaństwo

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Dominik Aziewicz – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Dominik Aziewicz: Jakie znaczenie dla demokracji lokalnej mają ruchy miejskie?

Paweł Kubicki: Brytyjczycy mawiają, że ich demokracja jest jak trawnik strzyżony od trzystu lat. Nasza nie mogła być tak długo pielęgnowana, dlatego brakuje nam fundamentów pod społeczeństwo obywatelskie. Dopiero dzisiaj widać, że demokracja rośnie u nas wraz z metaforycznymi „korzeniami trawy” i jest to bardzo pozytywne zjawisko. Ludzie zaczęli interesować się tym, co dzieje się w ich najbliższym otoczeniu. Na ogólnopolskiej scenie politycznej obserwujemy nieustanny, zideologizowany i oderwany od rzeczywistości konflikt. Nauczyliśmy się jednak, że kiedy chodzi o naszą okolicę, jakiś kompromis musi zostać osiągnięty bez względu na to, kto ma jakie poglądy. Ze wspólnego parku korzystają zarówno prawicowcy i lewicowcy, ateiści i wierzący. Ruchy miejskie są w awangardzie tej lokalnej demokracji. Są środowiskiem innowatorów społecznych, to tu powstają najciekawsze pomysły partycypacyjne. Przykładem może być budżet obywatelski. Sopot był pierwszym miastem w Polsce, które zdecydowało się uwzględnić taką formę podejmowania decyzji budżetowych, a pomysłodawcą byli właśnie aktywiści z tego miasta.

Polacy, w dużej mierze ze względu na prawie pół wieku funkcjonowania w niedemokratycznym systemie, przywykli chyba do postrzegania samorządności i demokracji przez pryzmat instytucji, a nie partycypacji.

Demokrację należy postrzegać jak każdy inny proces. Ona nie powstaje ot tak sobie, ale kształtuje się w procesie długiego trwania. Widzimy, że w wielu krajach, które przeszły zmiany systemowe, nie funkcjonuje ona dobrze. Demokracji trzeba się nieustannie uczyć. Wypracowują ją kolejne pokolenia. My tego czasu nie mieliśmy. Odziedziczyliśmy różne zaszłości związane z pańszczyzną i kulturą szlachecką, nie mieliśmy prawdziwego społeczeństwa miejskiego, które przyczynia się do tworzenia demokracji. Miejskość i demokracja w cywilizacji Zachodu to niemal archetypiczne powiązanie, począwszy od antycznej greckiej polis czy autonomie i samorządność średniowiecznych miast europejskich. U nas, z różnych powodów, musimy tę rzeczywistą samorządność dopiero budować. Na szczęście wreszcie doczekaliśmy się pokolenia mieszczan, które będzie ten proces przyspieszało.

Historycznie w Polsce nigdy nie mieliśmy rzeczywistego społeczeństwa miejskiego, które przyczynia się do tworzenia demokracji. Rzeczywistą samorządność trzeba u nas dopiero budować. Obecne pokolenie mieszczan będzie ten proces przyspieszało.

Kim są nowi mieszczanie?

Mam tu na myśli ludzi, którzy są zainteresowani współtworzeniem swoich małych miejskich ojczyzn. To właśnie oni przede wszystkim angażują się w różne ruchy partycypacyjne. Zazwyczaj są dobrze wykształceni, często są absolwentami uniwersytetów i politechnik, którzy zdobyli już doświadczenie życiowe. Posiadają kompetencje i chcą się nimi dzielić. Warto wspomnieć, że widać wyraźną różnicę pokoleniową pomiędzy decydentami i działaczami ruchów miejskich. Ci pierwsi są zazwyczaj przynajmniej o dekadę starsi. Jako typowi przedstawiciele klasy średniej doby transformacji, dawno przenieśli się na przedmieścia i myślą kategoriami suburbanizacji. Dzisiaj skutkuje to wyludnianiem się centrów miast i rozwojem suburbiów. Aktywiści miejscy wychodzą z założenia, że miasto i jego centrum, a nie przedmieścia, są naturalną przestrzenią do życia.

W czasach transformacji mieszkanie na przedmieściach stało się wyznacznikiem statusu społecznego, co dziś skutkuje wyludnianiem się centrów miast i rozwojem suburbiów. Aktywiści miejscy zakładają, że to miasto i jego centrum są naturalną przestrzenią do życia.

Co motywuje uczestników ruchów miejskich i nowych mieszczan do działania?

W Polsce wciąż silny jest etos inteligenta. Ze względu na specyficzną historię Polski ostatnich dwóch stuleci inteligencja działała głównie na rzecz utrzymania idei narodowej i ciągłości nieistniejącej de iure polskiej państwowości. Ten etos wcale nie zniknął, tylko przeszedł na inny poziom. Nie musimy już walczyć o naszą ojczyznę ideologiczną, zaczynamy zatem bardziej interesować się ojczyzną prywatną: naszą okolicą, naszym miastem. Drugim motywem działań jest opór przeciwko pewnym negatywnym procesom, które dzieją się w miastach. Jednym z nich jest obniżająca się jakość życia. Jest to pewien paradoks, ponieważ w imię właśnie poprawy jakości życia wydajemy olbrzymie sumy środków unijnych. Niestety, popełniamy masę błędów przy inwestowaniu. Nie nauczyliśmy się na doświadczeniach miast Europy Zachodniej. Sztandarowym przykładem są quasi­‑autostrady miejskie z wielkimi ekranami akustycznymi, przebiegające przez serca miast, które niszczą miejską tkankę społeczno­‑kulturową. Musimy się zdecydować, czy rozwijać przedmieścia i drogi wjazdowe czy też rozwijać miasto sensu stricte. Jeśli stawiamy na rozwój miasta, powinniśmy wybrać zupełnie inny zestaw narzędzi: trzeba uspokoić ruch, zbudować przedszkola i parki, zadbać o to, żeby chodniki były równe i niezastawione samochodami i wreszcie pomyśleć o skutecznej walce ze smogiem zamiast inwestowania w wielkie czteropasmowe arterie.

Które inwestycje najbardziej irytują miejskich aktywistów?

Te, które nazywane są „białymi słoniami”. Występują w wielu miastach. Charakteryzuje je to, że ich główną funkcją jest budowanie kapitału politycznego lokalnych decydentów i generowanie dużych kosztów utrzymania. To one będą w przyszłości obciążały budżety samorządów. Pieniądze unijne można wydawać w inny sposób. Nasze relatywne zapóźnienie w stosunku do miast Zachodu ma też swoje dobre strony. Wiele miast zachodnich poprzecinano autostradami i zniszczono ich tkankę miejską. Nas ten los ominął, ale szybko „nadrabiamy” błędy, które nasi sąsiedzi popełniali w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Dzisiaj oni wypychają auta z miast, my natomiast czynimy nasze miasta przyjaznymi dla samochodów.

Nasze relatywne zapóźnienie ma swoje dobre strony – możemy uniknąć błędów popełnionych w zachodnioeuropejskich miastach. Tymczasem widząc, że na Zachodzie wypycha się dziś auta z miast, my czynimy je przyjaznymi dla samochodów.

Jesteśmy więc na poziomie, na którym Europa Zachodnia była w latach siedemdziesiątych?

Wszystko na to wskazuje. Wydawałoby się, że nie ma już żelaznej kurtyny i możemy swobodnie zobaczyć, jak wyglądają dziś europejskie miasta. Niestety, większość decydentów ma dość stereotypowy obraz tamtego świata. Wyniesiony zapewne głównie z wycieczek objazdowych. Inne doświadczenia mają aktywiści, którzy poznawali te miasta od strony mieszkańców, np. podczas pobytów na stypendium Erasmusa czy pracy zawodowej. Kiedy wracają do kraju, chcą wprowadzić dobre praktyki w swojej okolicy.

Jak układa się współpraca aktywistów z samorządem?

Różnie. Wynika to ze specyfiki miast i dotyczy różnych sfer. Pozytywnym przykładem są stowarzyszenia rowerowe. Niektóre działają już od dwudziestu lat i mają wyrobione płaszczyzny kooperacji z samorządem – np. w postaci powoływania oficerów rowerowych. Innym przykładem może być Krakowski Alarm Smogowy. W Krakowie smog jest najważniejszym problemem. Właściwe dopiero od roku wdraża się intensywnie rozwiązania mające na celu walkę z zanieczyszczeniem powietrza – głównie dzięki działalności tego ruchu miejskiego. Jego aktywiści zmobilizowali opinię publiczną do tego, żeby zacząć walczyć z tym niekorzystnym zjawiskiem.

Niektórzy samorządowcy, zwłaszcza ci z wieloletnim stażem, bardzo źle reagują na postulaty stawiane przez ruchy miejskie. Przyzwyczajeni są do tradycyjnego, partyjnego sporu, który ma na celu ugranie głównie celów politycznych. Krytyka ze strony aktywistów miejskich jest jednak konstruktywna. Oczywiście, często wchodzą oni w konflikt, ale pokazują alternatywną wizję rozwoju. Myślę, że ogólna tendencja jest pozytywna. Samorządowcy otwierają się na dyskusje z ruchami miejskimi, a aktywiści stają się coraz bardziej wiarygodnym partnerem.

Wiele ruchów miejskich działa nieformalnie. Czy gdyby zyskały osobowość prawną i dołączyły na przykład do sektora non­‑profit, nie zyskałyby na wiarygodności?

W tym istnieje pewne niebezpieczeństwo ewolucji w tzw. organizacje grantowe. To spory problem fasadowego społeczeństwa obywatelskiego, kiedy NGO’s istnieją tylko po to, aby pozyskiwać środki od sektora publicznego na zasadzie dotacji czy zlecania zadań. Wtedy zamiast aktywizmu społecznego mamy klientelizm. Samorządy mogą się wówczas pochwalić, że mają zarejestrowanych wiele organizacji pozarządowych, chociaż większość z nich nie ma z działalnością społeczną nic wspólnego. Aktywiści miejscy nie zakładają formalnych stowarzyszeń z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, nie oczekują dotacji i grantów, więc formalne struktury są im niepotrzebne, a generują tylko problemy administracyjne. Po drugie, nieformalne struktury łatwiej dopasowują się do szybko zmieniającej się rzeczywistości.

Aktywiści miejscy nie zakładają formalnych stowarzyszeń z dwóch zasadniczych powodów: nie oczekują dotacji i grantów, a po drugie – nieformalne struktury łatwiej dopasowują się do szybko zmieniającej się rzeczywistości.

W jaki sposób internet wpłynął na rozwój ruchów miejskich?

Jeszcze 5–6 lat temu internet służył głównie do pozyskiwania i wymiany informacji oraz rozrywki. Obecnie stał się on narzędziem budowania kapitału społecznego. Najlepszym tego przykładem jest portal Facebook. Większość ruchów miejskich zawiązała się na Forum Polskich Wieżowców albo właśnie na Facebooku. Utworzyły się tam grupy, które nie potrzebowały formalnych struktur. Druga strona medalu jest jednak taka, że kiedy ruchy miejskie stają do dyskusji z samorządem, bywają postrzegane jako grupa osób, która nie wiadomo kim jest i kogo reprezentuje. Jedyne co świadczy o ich istnieniu to fanpage na Facebooku albo strona internetowa. Co ciekawe, praktyka pokazuje, że również w takiej formie można działać w sposób efektywny. Wrócę w tym miejscu do Krakowskiego Alarmu Smogowego, który zasadniczo wpłynął na krakowską politykę, choć nie posiadał wówczas formalnych struktur. Grupka osób, która animowała ten ruch, stworzyła stronę na Facebooku i w ten sposób zmobilizowała dziesiątki tysięcy krakowian do walki ze smogiem. Z czasem stali się oni oficjalnym partnerem do rozmów z samorządem. Inny krakowski przykład siły nieformalnych ruchów to Kraków Przeciwko Igrzyskom. W tym przypadku akcja również zaczęła się na Facebooku, a skończyła się zorganizowaniem referendum i zmianą strategii miasta. Przy okazji podczas referendum zadano jeszcze kilka innych pytań, dotyczących np. ścieżek rowerowych, a frekwencja była zdecydowanie ponadprzeciętna. Jak widać, w dzisiejszych czasach do podjęcia istotnych działań społecznych nie jest już wcale potrzebny numer KRS.

Czy można powiedzieć, że portale takie jak Facebook przejmują rolę greckiej agory w nowoczesnym świecie?

Tak, internet zapewnia autonomię i przestrzeń do dyskusji. To truizm, ale aby być usłyszanym, trzeba mieć dostęp do mediów. Te jednak nie zawsze są w stanie zapewnić autonomię. Media są często uwikłane w pewne gry interesów. Ten problem dotyczy przede wszystkim mediów lokalnych. W internecie można swobodnie dyskutować, szczególnie na mało medialne tematy, jak na przykład o krzywych chodnikach. Obecnie dużo i głośno mówi się o ruchach miejskich, również w mediach tzw. głównego nurtu. Tego typu inicjatywy zostały jednak przez nie zauważone dopiero rok, może dwa lata temu, a rozwijają się przecież już od dekady.

Czy konsekwencją tworzenia się takiego kapitału społecznego będzie zwiększenie roli demokracji bezpośredniej?

Taka potrzeba istnieje, lecz wynika ona także z innych przyczyn. Demokracja niewątpliwie psuje się na poziomie państwa narodowego, a obywatele szukają rozwiązania swoich problemów na niższych poziomach organizacji życia publicznego. Nie jest to zresztą tylko i wyłącznie polski problem, lecz szerzej – ogólnoeuropejski trend. Wracamy trochę do antycznej polis czy struktur średniowiecznych, gdzie demokracja funkcjonowała na szczeblu miasta. Dopiero później powstały państwa narodowe. Na poziomie dużego państwa ciężko jest efektywnie wprowadzić demokrację bezpośrednią, ale lokalnie jest to jak najbardziej możliwe. Trzeba tylko podkreślić, że referenda nie są jedynym narzędziem. Formą demokracji bezpośredniej są też na przykład modne ostatnio budżety obywatelskie. Uczą one współtworzenia budżetu i dają poczucie zarządzania miastem. Oczywiście, różnie to wygląda w różnych miastach. Jest to dla nas nowość i wszyscy się tego uczymy: zarówno urzędnicy, politycy, jak i obywatele. Formuła cały czas się zmienia i po pewnym czasie, miejmy nadzieję, zacznie sprawnie funkcjonować.

W skali państwa ciężko jest efektywnie wprowadzić demokrację bezpośrednią, więc przenosi się ona na niższe poziomy organizacji życia publicznego. Podobnie jak w antycznej polis czy średniowieczu, gdy demokracja funkcjonowała na szczeblu miasta.

Budżet obywatelski to jednak zazwyczaj małe kwoty i nieduże projekty. Czy może zatem stać się narzędziem realnej zmiany?

Uważam, że to nie ilość środków finansowych decyduje o jakości budżetu obywatelskiego, ale przestrzeganie procedur partycypacyjnych. Idea budżetu obywatelskiego ma dwa zasadnicze zadania – ma uczyć, czym są środki publiczne i budżet miejski, a także integrować mieszkańców. Taka forma partycypacji sprzyja łączeniu się w zespoły piszące projekty i konkurowaniu z innymi grupami, proponującymi swoje rozwiązania. Wielkość przeznaczonych środków nie jest aż tak ważna, jednak kiedy przekazuje się na ten cel żenująco mało pieniędzy kończy się to porażką. Przykładowo w tym roku w Krakowie przeznaczono 4,5 miliona złotych, a w Łodzi 40 milionów złotych. Przełożyło się to na wymierne efekty: porażki i sukcesu.

Uważam zatem, że aby realizować projekty z prawdziwego zdarzenia i dawać ludziom poczucie wiary, że idąc głosować mogą coś zmienić, budżet obywatelski powinien stanowić przynajmniej 1% budżetu samorządu. Dotyczy to też konsultacji społecznych, gdzie brak wiary ludzi w to, że ich zdanie będzie wzięte pod uwagę jest swoją drogą głównym problemem. Z jednej strony urzędnicy pytają: „co byście chcieli?”, a z drugiej i tak realizują to, co uważają za stosowne. Brakuje odpowiednich procedur. Podobny problem dotyczy budżetów obywatelskich – często przypominają one konkurs na grant. Urzędnicy decydują, czy zgłoszony pomysł jest ważny społecznie czy nie. W związku z tym mogą zarządzić, że dany projekt nie trafi pod głosowanie. Procedura powinna być natomiast taka, że to mieszkańcy decydują o tym, czy propozycja jest sensowna czy nie. Rola urzędników powinna sprowadzać się do formalno­‑prawnej oceny projektów. Szczęśliwie, coraz więcej miast stara się podążać tą drogą.

Brak wiary ludzi w to, że ich zdanie będzie wzięte pod uwagę jest głównym problemem konsultacji społecznych. Z jednej strony urzędnicy pytają: „co byście chcieli?”, a z drugiej i tak realizują to, co uważają za stosowne.

PPG-4-2014_63-rodzi-sie-polskie-mieszczanstwo.jpg

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przestrzeń – wspólna sprawa

Pobierz PDF

Więcej niż „tylko” przestrzeń

Myli się ten, kto uważa, że sprawy krajobrazu czy ładu przestrzennego to domena „pięknoduchów”, że to jakieś imponderabilia. Warto sobie uświadomić, że mówiąc o dobrej przestrzeni dotykamy w pierwszym rzędzie zagadnień gospodarki przestrzennej, która jest częścią realnego systemu społeczno­‑ekonomicznego. Wcale nie chodzi tu jedynie o „marketing miejsca”, skądinąd ważny element polityki rozwojowej miast. Gospodarowanie przestrzenią dotyczy polityki regionalnej, czyli szczególnego wymiaru polityki rozwoju państwa, której segmentami są z kolei strategie miejskie. Mówiąc o przestrzeni zagłębiamy się zatem w zagadnienia planowania przestrzennego, gospodarki gruntami, podatków i opłat lokalnych, polityki mieszkaniowej, ochrony przyrody, ochrony dziedzictwa kulturowego i krajobrazu, gospodarowania środowiskiem (ekologii), polityki transportowej, zadań samorządu terytorialnego itd. Dotykamy równocześnie wielkich procesów społecznych: urbanizacji, edukacji dla kultury, kształtowania wspólnot i tożsamości lokalnych czy regionalnych, segregacji przestrzennej i związanych z nią wykluczeń. Planowanie przestrzenne nie jest zatem jedynie obszarem budowania jakiegoś szczególnego komfortu, ale tworzenia trwałych fundamentów rozwoju miast, regionów i państw. To nie przypadek, że gospodarka przestrzenią stała się przedmiotem działań wszystkich odpowiedzialnych rządów, z reguły za pośrednictwem specjalnie powołanych w tym celu ministerstw, a w Unii Europejskiej niewiele jest krajów, które nie prowadzą własnej polityki architektonicznej.

Cienka granica między wspólnym a prywatnym

Przekonanie, że każda przestrzeń jest sprawą publiczną ma bardzo poważne konsekwencje. Oznacza bowiem, że przestrzeń prywatna może być urządzona tylko tak, aby uwzględnić wszystkie potrzeby wynikające z interesu publicznego.

Planowanie przestrzenne jest tym obszarem prawa materialnego, gdzie dokonuje się wyważanie interesu publicznego, związanego z kształtowaniem środowiska i ochroną dziedzictwa, i interesu prywatnego, związanego z wykonywaniem praw własności. W gospodarce przestrzennej – jak w mało której innej dziedzinie życia społecznego – w sposób szczególny wysuwa się na czoło pojęcie interesu publicznego. Realne prawo do dobrej przestrzeni dotyczyć bowiem musi nie tylko przestrzeni publicznej, ale każdej – czyli także znacznej części przestrzeni prywatnej. W pewnym sensie przy każdej inwestycji w przestrzeni interesariuszami są przecież wszyscy mieszkańcy danego miasta. Przekonanie, że przestrzeń – każda, a więc i prywatna – jest sprawą publiczną ma bardzo poważne konsekwencje. Oznacza bowiem, że prawo zabudowy może przysługiwać właścicielowi nieruchomości tylko w takim zakresie, a jego przestrzeń może być urządzona tylko tak, aby uwzględnić wszystkie potrzeby wynikające z interesu publicznego. W gruncie rzeczy polska ustawa planistyczna zawiera właśnie takie zapisy. Problem w tym, że „interes publiczny” rozumiany jest niezwykle zawężająco lub jest słabo rozpoznany, a często nie zdefiniowany. Wskutek tego ukształtowało się przekonanie, że prawo zabudowy jest zwykłą pochodną prawa własności i właściwie nie jest niczym obciążone. A przecież wartość działki budowlanej zależy w całości od tego, co dzieje się na terenach sąsiednich, a więc żadne działania właściciela nie są oderwane od interesu całej wspólnoty i muszą być przez tę wspólnotę kontrolowane.

Planowanie przestrzenne nie może być redukowane do tworzenia warunków do sprawnego zabudowywania terenów zgodnie z oczekiwaniami ich właścicieli, ale musi wychodzić od pytania: jak poprawić jakość przestrzeni życia, czyli warunki funkcjonowania wspólnot?

Oznacza to nowy sposób myślenia, wychodzący od analizy dobra wspólnego, publicznego, w celu równoważenia praw właścicieli i wspólnoty. Dlatego planowanie przestrzenne nie może być redukowane do tworzenia warunków do sprawnego zabudowywania terenów zgodnie z oczekiwaniami ich właścicieli, ale musi wychodzić od pytań: co najcenniejszego należy chronić, jak minimalizować straty środowiskowe, jak osiągnąć możliwie najwyższe efekty funkcjonalne i estetyczne, jak poprawić jakość przestrzeni życia, czyli warunki funkcjonowania wspólnoty.

Prawo do dobrej przestrzeni

Szczególny rodzaj przedsięwzięć w sferze gospodarki przestrzennej miasta to kształtowanie przestrzeni publicznych. To właśnie one rozstrzygają o opiniach na temat urbanistycznej i architektonicznej atrakcyjności miast w stopniu nie mniejszym niż sam kształt budynków. Dotychczas ustawodawca posługuje się pojęciem „obszar przestrzeni publicznej”. Wydaje się ono niewystarczające. Warto byłoby zdefiniować także pojęcie „miejsc wspólnych” oraz „przestrzeni publicznie dostępnej”. Zarówno studia uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego gmin, jak i plany miejscowe winny wskazywać lokalizację takich „miejsc wspólnych”. Chodzi o to, by przestrzeń publiczna nie pozostała jedynie amorficznym, pozbawionym koncepcji obszarem komunikacji (takim jak na przykład ulica czy plac) lub jedynie otwartym terenem rekreacji. Wydaje się zasadne, by kształtowanie przestrzeni publicznych określonych typów uznać za realizację celu publicznego, służącego budowaniu lokalnej wspólnoty. Dotyczyłoby to: parków, placów miejskich, zagospodarowanych brzegów rzek czy alei pieszych.

Chodzi o to, by przestrzeń publiczna nie pozostała jedynie amorficznym, pozbawionym koncepcji obszarem komunikacji (takim jak na przykład ulica czy plac) lub jedynie otwartym terenem rekreacji, lecz służyła budowaniu lokalnej wspólnoty.

Tworzenie dobrych przestrzeni publicznych – miejsc wspólnych, polegałoby na szczególnym trybie partycypacji społecznej w trakcie ich projektowania oraz szczególnego trybu projektowania (planowanie nieformalne, studia, analizy projektowe). Chodzi także o specjalnie zorganizowaną partycypację instytucji i środowisk, które mają coś twórczego i szczególnego do zaproponowania w konkretnej przestrzeni miejsca wspólnego. Każda, zwłaszcza wielka inwestycja, a szczególnie inwestycja publiczna dotyczy wszystkich mieszkańców. Dlatego też powinni oni mieć możliwość wypowiedzenia się na jej temat sami lub poprzez swoich przedstawicieli, w ramach szeroko pojętego „prawa do miasta”.

Walki o dobrą przestrzeń w miastach nie da się w związku z tym sprowadzić do bardziej lub mniej dogłębnej korekty jednej czy drugiej ustawy, choć na pewno niektóre obszary legislacji wymagają szczególnie pilnej reformy. Chodzi tu raczej o wszechstronny i pełen rozmachu sposób myślenia o przestrzeni jako elemencie polityki rozwojowej. Istotą sprawy jest jakość życia i to nie tylko w tym mierzalnym, czysto ekonomicznym wymiarze, ale także jakość życia społecznego i rodzinnego oraz jakość życia wspólnoty – to zaś wymyka się prostym ocenom ilościowym. Co więcej, w zagospodarowaniu przestrzennym dominują procesy długotrwałe – efekty przychodzą tu nieprędko, za to są nieuniknione, a ich skutki – wręcz nie do usunięcia. Poruszamy się bowiem w obszarze zasobów i wartości nieodtwarzalnych oraz prawie nieodwołalnych rozstrzygnięć.

PPG-4-2014_63-przestrzen-wspolna-sprawa.jpg

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Na dobrym planowaniu zyskamy wszyscy

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Dominik Aziewicz – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Dominik Aziewicz: Na czym polega idea miasta zrównoważonego?

Robert Moritz: Najprościej rzecz ujmując ma to być miasto, w którym dobrze się żyje. Chodzi o zachowanie równowagi między pracą, rekreacją, życiem rodzinnym i aktywnym spędzaniem czasu. Idea ta brzmi pięknie i istnieją na jej temat kompletne, zmatematyzowane teorie. Zainteresowani są nimi jednak głównie producenci technologii ekologicznych, ponieważ stanowią one doskonałe uzasadnienie dla sprzedaży wiatraków prądotwórczych, paneli fotowoltaicznych, materiałów izolacyjnych itp. My jednak uważamy, że fundamentem miasta zrównoważonego jest jego plan: układ ulic, proporcje pomiędzy terenami zielonymi a zabudową, odpowiednie rozmieszczenie miejsc pracy, odpoczynku, placów zabaw czy punktów handlowo­‑usługowych. Właściwe przestrzenne zaplanowanie miasta pozwala nie tylko zwiększać jakość życia jego mieszkańców, ale też obniżać zużycie energii.

Fundamentem miasta zrównoważonego jest jego plan. Odpowiednie przestrzenne zaplanowanie miasta pozwala nie tylko zwiększać jakość życia jego mieszkańców, ale też obniżać zużycie energii, bez konieczności stosowania drogich technologii.

To brzmi bardzo zdroworozsądkowo. Dlaczego więc nie realizuje się tych założeń na większą skalę?

Po pierwsze dlatego, że nie da się ich zrealizować wszędzie. Utrudniają to rozmaite uwarunkowania, np. te polityczne. Cykl wyborczy sprawia, że można się spodziewać zmian polityki co cztery lata. Do tego różne grupy interesu utrudniają podejmowanie tego typu decyzji – np. pomysły zmniejszenia emisji CO2 godzą w interesy przemysłu, w związku z czym są regularnie odrzucane. Planowanie było trudne w czasach reżimów totalitarnych, ale teraz paradoksalnie jest jeszcze trudniejsze – wymaga przecież uwzględnienia, często ze sobą sprzecznych, interesów.

Nasza firma ma o tyle łatwo, że realizuje w pełni prywatny projekt, a miasto [Siewierz w województwie śląskim – przyp. red.], na terenie którego budujemy, chętnie z nami współpracuje. Być może nieco usprawiedliwiam tych deweloperów, którzy nie znaleźli w samorządzie tak dobrego partnera jak my, ale proszę mi wierzyć, że to ma spore znaczenie. Szukając przyczyn braku większej popularności podobnych projektów, warto jeszcze wspomnieć, że rynek budownictwa zakłócają dotacje z Unii Europejskiej, które często powodują, że pomysły nieopłacalne ekonomicznie mogą być zrealizowane. My jednak stawiamy na opłacalność inwestycji bez wsparć i dotacji.

Wydaje się jednak, że takie czysto ekonomiczne myślenie powinno skłaniać deweloperów, żeby „wyciągać jak najwięcej z metra”, czyli zamiast stawiać na osiedla wielofunkcyjne – budować jak najciaśniej, jak najwyżej i sprzedać jak najwięcej.

Deweloperzy nie działają w próżni. Muszą się liczyć z przepisami, samorządem, administracją krajową, bankiem, który udziela mu kredytu. Tak naprawdę ramy decyzyjne deweloperów są bardzo wąskie. To skłania ich do wybierania drogi, która daje możliwie jak największy zysk w jak najkrótszym czasie, przy minimalizacji ryzyka. Konkurencja odbywa się na poziomie rozmów dewelopera z administracją, czyli otrzymania pozwolenia na budowę oraz negocjacji z bankiem w celu uzyskania źródła finansowania. Relacja z klientem jest najmniejszym wyzwaniem – w Polsce koszty wizerunkowe są bardzo małe. Niewielkie znaczenie ma u nas tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu – ona niestety nie buduje w naszym kraju wartości firmy.

Ale ostatecznie to klient musi podjąć decyzję.

Jak widać na przykładzie popularności dyskontów, w Polsce klient decyduje głównie na podstawie ceny. Na rynku mieszkaniowym cały czas pokutuje mała mobilność naszego społeczeństwa. Polacy zazwyczaj kupują swoje pierwsze mieszkanie w życiu z myślą, że będzie ono ich ostatnim lokum. W związku z tym nie mają praktycznie żadnego doświadczenia, a ich zdolność do dokonywania racjonalnego wyboru jest mała. Wydają nieproporcjonalnie dużo na wykończenie – mają piękne łazienki, ale nie mają gdzie wyjść z domu. Spójrzmy na rynek amerykański. Tam ludzie przeprowadzają się kilka lub kilkanaście razy w życiu, więc wiedzą, co jest ważne przy wyborze mieszkania.

Na rynku mieszkań pokutuje mała mobilność naszego społeczeństwa. Polacy zazwyczaj kupują swoje pierwsze mieszkanie w życiu z myślą, że będzie ono ich ostatnim lokum. Nie mają doświadczenia w wyborze. Wydają nieproporcjonalnie dużo na wykończenie – mają piękne łazienki, ale nie mają dokąd wyjść z domu.

Skąd w takim razie wiara, że Państwa projekt może się udać mimo tych wszystkich tendencji, o których Pan wspomniał?

To, co my robimy w Siewierzu Jeziornej to chyba jedyny projekt w Polsce, który z założenia będzie trwał jeszcze 18 lat. Zamierzamy wytworzyć markę, która będzie procentowała w przyszłości. Zakładamy, że w miejscu, które budujemy, za 10 lat będzie bardzo drogo. Gdybyśmy budowali osiedle na sto domów i zamierzali się szybko stamtąd wyprowadzić, nasza strategia wyglądałaby inaczej. Ostatecznie głównym celem istnienia naszej firmy jest zysk, ale tak się złożyło, że przy okazji realizacji tej inwestycji wyręczamy administrację w kwestii urbanizacji. Tworzymy własne normy, które są dużo ostrzejsze, niż wynikałoby to z planu miejscowego.

Tworząc swoje osiedle ma Pan możliwość budowania „od zera”. Władze miasta mają zazwyczaj do czynienia z pewną „sytuacją zastaną”, a do tego dochodzi jeszcze scheda po poprzednim ustroju. Czy w takich warunkach jest możliwe wdrażanie nowoczesnych rozwiązań urbanistycznych?

W większości miast, nawet w tych bardzo gęsto zabudowanych, jest nadal pełno pustych miejsc. W odległości 200 metrów od mojego biura w Warszawie mają powstać trzy wieżowce mierzące po 90 metrów wysokości. Władze miejskie nie myślą o tym, jak ludzie do tych budynków dotrą. Kończą kolejną linię metra, ale ona niewiele zmieni. Problemy transportowe trzeba rozwiązywać tak, żeby mieszkańcy nie mieli potrzeby dojeżdżania albo żeby jeździli we wszystkie strony jednocześnie, a nie w jedno miejsce. Tworzenie takich centrów biznesowych zwiększa problem transportowy, dodatkowo pogłębiony o kwestię miejsc parkingowych na osiedlach, bo każdy jest zmuszony do poruszania się autem.

Mówi się, że jak spada ziarno, to rośnie nowy pień drzewa. Gdyby budować biurowce wśród mieszkań, a mieszkania wśród biurowców ruch by się zrównoważył, a do tego więcej ludzi chodziłoby do pracy pieszo. Proszę zwrócić uwagę, że np. dzielnice Warszawy, z wyjątkiem Saskiej Kępy, Żoliborza i Pragi, nie mają swoich centrów. To są proste rozwiązania, niespecjalnie spektakularne, w związku z tym nie wydaje się na nie góry pieniędzy. Niestety, władze miejskie zdają się tego nie rozumieć lub to ignorują. Na jednej konferencji pani wiceprezydent Krakowa ogłosiła, że zbudują szybki tramwaj miejski do powstającej dzielnicy biurowej w Nowej Hucie. Zapytałem wtedy, po co budują tę dzielnicę, skoro jasne jest, że w obszarze transportu miejskiego będzie jeszcze gorzej niż jest – tramwaj nie skonsumuje przecież całego ruchu, jaki powstanie po uruchomieniu działalności biurowców. Lepszym rozwiązaniem problemu braku przestrzeni biurowej byłoby rozproszenie tego typu budynków po mieście. Sęk w tym, że na takie działania miasto nie dostanie pieniędzy z UE, a na tramwaj już tak, nie wspominając już o różnicy w medialnej spektakularności tych dwóch propozycji.

Planowanie i budowanie wyspecjalizowanych dzielnic czy centrów to przestarzała koncepcja, powodująca wiele problemów transportowych i społecznych. Dużo lepszym pomysłem, bardziej przyjaznym mieszkańcom jest idea miasta policentrycznego.

Podsumowując, policentryczne miasto jest bardziej efektywne transportowo.

Tak, ale takie planowanie rozwiązuje też inne problemy, np. buduje społeczeństwo, likwiduje antagonizmy. Skąd się biorą walki kibiców w Krakowie? To są dzieci wielkich bloków, które się nigdzie nie spotykają. Jedyne, co ich łączy to znaczek klubowy i nienawiść do drugiego znaczka. Jeśli jest to możliwe, trzeba budować miasto wielofunkcyjne, a nie wyspecjalizowane dzielnice. To jest modernistyczna koncepcja, której trafność już dawno temu podważono. Oczywiście, nie ma sensu budowanie wielkiej huty między blokami albo osiedli mieszkalnych wokół kopalni jak w Katowicach – to są wyjątki. Jednak co do zasady tworzenie wyspecjalizowanych dzielnic nie ma sensu.

Podobnie bezcelowe jest budowanie wieżowców. Najprawdopodobniej czeka nas kryzys energetyczny – obecnie, ze względu na nowe źródła ropy i gazu, odroczony w czasie, ale to nie znaczy, że go nie będzie. Czterdziestopiętrowy wieżowiec jest dużo bardziej energochłonny niż np. osiedle czteropiętrowych domów. Każdy prezydent miasta, który decyduje się zezwolić na budowę drapacza chmur, powinien zdawać sobie z tego sprawę. Musi zadać sobie pytania: czy to jest dobre dla mieszkańców miasta, czy za 20 lat ten wieżowiec będzie wciąż używany, czy będzie możliwy do utrzymania? Po angielsku miasto zrównoważone określa się sformułowaniem sustainable city, co de facto oznacza miasto możliwe do utrzymania, miasto, które ma przyszłość. Wiadomo już dzisiaj, że wieżowce nie mieszczą się w tej kategorii. Czy naprawdę musimy iść drogą Malezji czy Dubaju?

Polski rynek deweloperski w dużej mierze jest zdominowany przez duże międzynarodowe firmy i fundusze. Może to powodować niepoczuwanie się do odpowiedzialności za przestrzenne i społeczne skutki inwestycji. Jej wyegzekwowanie to rola rządu i samorządów.

Dlaczego idziemy tą drogą?

Między innymi dlatego, że pod wieloma względami jesteśmy krajem, w którym robi się biznes, nie krajem, który robi biznes. To istotna różnica. Nasz rynek deweloperski w dużej mierze jest zdominowany przez duże międzynarodowe firmy i fundusze. Może to powodować niepoczuwanie się do odpowiedzialności za to, co jest budowane, za przestrzenne i społeczne skutki inwestycji. Rolą rządu i samorządów jest wyegzekwowanie tej odpowiedzialności. Władze miejskie interesują liczby: ile jest chodników, ile terenów zielonych. Refleksja nad tym, czy trawnik jest dobry, czy spełnia swoją funkcję nierzadko wydaje się być poza sferą ich zainteresowań. W Siewierzu Jeziornej likwidujemy wszystkie małe trawniki. Pochłaniają one bardzo dużo wody i prawie wcale nie produkują tlenu – generalnie są ciężarem. Mamy duży park, a w innych miejscach sadzimy krzaki i wysypujemy korę. Dlaczego w mieście nikt się nad tym nie zastanawia? Może jest to problem rządu, a nie samorządów? Ktoś musi przecież zaproponować wizję: jaki to ma być kraj, jacy chcemy być?

I skąd wziąć na to pieniądze…

Tak, ponad wszystko to się musi jeszcze jakoś utrzymać. Wspomniałem już na początku, że droga technologia wcale nie jest najważniejsza. Budujemy domy energooszczędne, ale nie oparte na jakichś wyrafinowanych instalacjach – dobrze zaizolowane, odpowiednio usytuowane względem kierunków świata, takie których energetycznym fundamentem jest odpowiedni plan. Badania amerykańskie wskazują, że dobrze zaplanowane miasto zużywa o połowę mniej energii. To wcale nie jest kwestia paneli słonecznych ani innych, wyjątkowych rozwiązań technologicznych.

W zakresie odpowiedniego planowania rozwoju miasta istnieje w Polsce paląca potrzeba świadomego przywództwa. Amerykanie mają takie powiedzenie: don’t fight the city hall. Na Zachodzie nikt nic nie zrobi bez zgody magistratu, a już na pewno nic w przypadku, gdy władza miasta powie „nie”. W Polsce deweloperzy trafiają na zupełnie inny grunt, na którym z jednej strony łatwiej jest im forsować swoje interesy, ale z drugiej strony muszą toczyć wojny z miastami, które nie potrafią jednoznacznie odnieść się do ich propozycji. W połączeniu z nastawieniem wielu z nich na jak najszybszy i jak największy zysk, daje to niezbyt zdrową dla rozwoju miast mieszankę.

Na Zachodzie nikt nic nie zrobi bez zgody magistratu. W Polsce deweloperzy trafiają na zupełnie inny grunt. Z jednej strony łatwiej jest im forsować swoje interesy, ale z drugiej miasta nie potrafią jednoznacznie odnieść się do ich propozycji. Brak im wyraźnej wizji i przywództwa.

Dzieje się tak dlatego, że (z nielicznymi wyjątkami) władze miast nie potrafią rozmawiać z deweloperami. Nie mają wyraźnej wizji, wiedzy albo fachowców, którzy im w tym doradzą. Zajmują się głównie pozyskiwaniem środków z Unii. Nieważne na co, ważne jak dużo. Nie zastanawiają się, jak inwestycja wpłynie na rynek. Dobrym tego przykładem jest Stadion Narodowy. Większość targów i podobnych wydarzeń odbywa się właśnie na nim, przez co inne, komercyjne przestrzenie targowe świecą pustkami. Stadion jest państwowy, hale wystawowe są prywatne. Podobnie działają parki naukowo­‑technologiczne, które wypychają z rynku właścicieli prywatnej przestrzeni biurowej. Teraz dodatkowo powstaje jeszcze fundusz, budujący mieszkania na wynajem. Z jednej strony ma działać na rynkowych zasadach, a z drugiej czynsze mają być o 20% niższe. Jaki będzie tego efekt? Znów powstaną nowe osiedla na obrzeżach miast i wzmocnią proces suburbanizacji. Oczekujemy od władzy, by działała tam, gdzie rynek sobie nie radzi, a nie w obszarach, w których działa sprawnie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Mobilność, nie transport

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Dominik Aziewicz – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Dominik Aziewicz: Polskie miasta zmieniają się w bardzo dynamicznym tempie, m.in. pod względem infrastruktury transportowej. Jak rozwój ten oceniany jest w kręgach ekspertów?

Piotr Kuropatwiński: Obecnie wśród specjalistów zajmujących się planowaniem transportu w obszarach zurbanizowanych mamy do czynienia ze zmianą paradygmatu. Nie jest to zwrot o 180°, niemniej ta zmiana sposobu myślenia o kształtowaniu warunków poruszania się po mieście niesie za sobą bardzo istotne konsekwencje. Chodzi generalnie o odejście od planowania rozwiązań dla ruchu pojazdów, czyli planowania transportu, i szukanie takich, które będą poprawiały warunki mobilności ludzi. Transport nie jest celem samym w sobie – jest on czymś, co umożliwia realizację różnych innych celów. Jeśli przyjmiemy tę perspektywę, w planowaniu miasta zaczynamy uwzględniać ruch pieszych, innych niezmotoryzowanych (np. rowerzystów) oraz oczywiście klientów transportu publicznego. Nie pomijamy przy tym kwestii ruchu pojazdów oraz ich parkowania. Wszystkie te aspekty wpisują się w pewną hierarchię, którą można ustawiać w różny sposób – bardziej lub mniej przyjazny dla poszczególnych z nich. Ważne, by planowania mobilności nie rozpatrywać w oderwaniu od gospodarowania przestrzenią: obecnie za miasto zrównoważone, „modelowe” przyjmuje się ośrodki o dość zwartej zabudowie, w policentrycznej aglomeracji, dobrze powiązane wewnętrznie i zewnętrznie dzięki sprawnej komunikacji szynowej.

Obecnie w miastach zaczyna odchodzić się od planowania rozwiązań dla ruchu pojazdów i szuka się takich, które poprawiają warunki mobilności ludzi. Transport nie jest bowiem celem samym w sobie – jest on czymś, co umożliwia realizację różnych innych celów.

Dlaczego tak ważna jest zwarta zabudowa miasta?

Miasta rozlane stanowią często modelowy przykład tego, jak nie powinno się tworzyć miast. Nie mogą być one atrakcyjnie obsłużone systemem komunikacji miejskiej. Dla ilustracji można przywołać kontrastowe przykłady Atlanty i Barcelony. Liczba ich mieszkańców jest porównywalna. Amerykańskie miasto jest rozlane – tylko 4% populacji ma dostęp do stacji metra w odległości 600 metrów od miejsca zamieszkania. Ten sam wskaźnik w Barcelonie wynosi 60%. Proszę pomyśleć, jaka to oszczędność wydatków na tworzenie podstawowej infrastruktury, a także energii i czasu! Oczywiście, zwartość miasta wpływa też na poprawę wielu innych aspektów jakości życia mieszkańców. Przykłady, które wymieniłem są dość skrajne. Przeciętne miasta można zazwyczaj uplasować gdzieś pomiędzy nimi – nieco bliżej Atlanty lub nieco bliżej Barcelony. Wyzwanie polega na wybraniu kierunku, w którym powinniśmy zmierzać oraz na jego realizacji.

Czy infrastruktura transportowa miasta ma być tworzona głównie z myślą o kierowcach czy też punktem odniesienia powinni być mieszkańcy, którzy chcą korzystać także z innych sposobów zaspokajania codziennych potrzeb mobilności?

Dlaczego rozwój infrastruktury drogowej jest aż tak niekorzystny dla rozwoju miast?

Problemem nie jest sam rozwój infrastruktury, ale jakość refleksji na temat roli samochodu w codziennym życiu mieszkańców. Kwestią do zastanowienia się jest to, czy infrastruktura transportowa miasta ma być tworzona głównie lub wyłącznie z myślą o użytkownikach samochodów, czy też punktem odniesienia powinni być mieszkańcy, którzy mogą i chcą korzystać także z innych sposobów zaspokajania codziennych potrzeb mobilności. Myślę tu na przykład o osobach, które znają zarówno zalety, jak i wady auta, są jego posiadaczami lub nie, a mimo to szukają innego sposobu poruszania się po mieście, a także o takich, które z samochodu nie mogą korzystać z racji wieku, niepełnosprawności czy innych przyczyn.

Odwrócenie się od transportu samochodowego wydaje się jednak nieco utopijnym pomysłem. Czy istnieje realna alternatywa dla aut?

Między ekspertami transportu miejskiego wydaje się panować zgoda, że trzeba szukać rozwiązań prowadzących do zatrzymania lub odwrócenia tendencji do korzystania z samochodów w takim stopniu jak teraz. Decydenci zdolni do głębszej refleksji zwykle wiedzą, że koncentrowanie się na potrzebach mieszkańców chcących korzystać z samochodu bez ograniczeń prowadzi w ślepą uliczkę, również ze szkodą dla osób, które chcą poprawiać warunki korzystania z samochodu bez zwracania uwagi na potrzeby czy poglądy osób wybierających inne opcje. Jako główny kierunek działań mających wyprowadzić miasta z tego ślepego zaułka uznawane jest zwiększenie jakości i skali korzystania z transportu publicznego. Takie myślenie ma jednak podstawową słabość. Doświadczenia polskich miast pokazują, że odejście od planowania „pod auta” na rzecz planowania „pod klientów transportu publicznego” nie daje pożądanych efektów. Udział przejazdów samochodem w ogólnej liczbie codziennych podróży w ostatnich latach w wielu polskich miastach rósł, a liczba osób korzystających z transportu publicznego ulegała redukcji, mimo stosowania retoryki o dążeniu do „zrównoważonego rozwoju” miasta i jego systemu transportowego. Pogarszały się jednocześnie warunki życia wszystkich.

Odejście od planowania „pod auta” na rzecz planowania „pod klientów transportu publicznego” nie daje pożądanych efektów. Kiedy przesiadamy się z wygodnego samochodu, który stoi w korku, do zatłoczonego autobusu, który również stoi w korku, nie widzimy sensu takiej zmiany zachowań.

PPG-4-2014_63-mobilnosc-nie-transport-1.jpg

Dlaczego tak się dzieje?

Zjawisko to ma wiele przyczyn, zwykle tłumaczy się to przede wszystkim brakiem poczucia przewagi transportu zbiorowego nad samochodem użytkowanym w tradycyjny sposób. Kiedy przesiadamy się z wygodnego samochodu, który stoi w korku, do zatłoczonego autobusu, który również stoi w korku, nie widzimy sensu takiej zmiany zachowań. Gdyby większość ludzi zdecydowała się na transport publiczny sytuacja być może uległa by poprawie. Ważniejsze jest jednak to, że komunikacja publiczna ma też jeszcze jedną, niezbywalną słabość. Praktycznie nigdy nie zapewnia możliwości przemieszczania się „od drzwi do drzwi”. Stąd też konieczność poprawy jakości dostępu do przystanków komunikacji publicznej. O pieszych się zwykle pamięta, rzadko się jednak konsekwentnie myśli i działa na rzecz zaspokojenia oczekiwań niepełnosprawnych czy korzystających z roweru. Tutaj tkwi olbrzymi, niedostatecznie wykorzystywany m.in. w Trójmieście potencjał: poprawa warunków funkcjonowania łańcuchów ekomobilności.

Jak tworzyć takie łańcuchy?

Kluczowa jest dobra jakość zarządzania przestrzenią w mieście. Największy potencjał ma uspokajanie ruchu i rozwój systemów „rower + transport szynowy”. Niestety, jak dotąd częściej słyszy się o zamiarze budowy piętrowych parkingów przesiadkowych dla zmotoryzowanych. To wymaga poniesienia dużych nakładów i nawet jeśli tymczasowo rozwiązuje problemy codziennej mobilności mieszkańców dalekich przedmieść lub gmin sąsiednich, stanowi formę wspierania procesu suburbanizacji i wyludniania się centrum. Warto rozważać alternatywne opcje, o wielokrotnie wyższych wskaźnikach korzyści wobec kosztów. Innym rozwiązaniem sprzyjającym zmniejszeniu ruchu samochodów jest wprowadzenie opłat za wjazd samochodem do centrum miasta (opłaty kongestyjne). Pomysł ten zwykle, w momencie pojawienia się, spotyka się z oporem, ale po wprowadzeniu z odpowiednim przygotowaniem, znajduje zrozumienie i poparcie większości – również kierowców. W Sztokholmie władze miasta po ogłoszeniu zamiaru wprowadzenia opłat kongestyjnych chcąc wprowadzić strefę płatnego parkowania, napotkały znaczny opór mieszkańców. W związku z tym zaproponowały wdrożenie opłat na próbę, na okres trzech miesięcy. W tym czasie średnia prędkość przejazdu samochodów wzrosła, gdyż było ich mniej. Część mieszkańców przesiadła się na rowery lub zaczęła korzystać w większej niż dotąd mierze z transportu publicznego. Liczba podróży odbywanych przez sztokholmczyków nie uległa zmianie, ale przekształciła się ich struktura. Mieszkańcy poczuli, że jest to dla nich korzystne. Po trzech miesiącach większość z nich domagała się podwyższenia stawek, ponieważ zauważyli, że zniesienie opłat znacznie pogarsza swobodę poruszania się. Ten i inne przykłady potwierdzają tezę, że nawet dobre pomysły wymagają odpowiedniego podejścia: istotne jest nie tylko to, co się wprowadza, ale jak zarządza się procesem zmian.

Dla tworzenia łańcuchów ekomobilności kluczowa jest dobra jakość zarządzania przestrzenią w mieście – dążenie do jak największej jego kompaktowości, a także uspokajanie ruchu i rozwój systemów „rower + transport szynowy”.

W Polsce taki pomysł trudno byłoby chyba zrealizować – Polacy kochają samochody.

Są tacy, którzy kochają samochody i zawsze się nimi poruszają. Są tacy, którzy je kochają, ale za nimi tęsknią, bo nie stać ich na kosztowną eksploatację pojazdu. Są też tacy, dla których samochody służą po prostu jako narzędzie pracy, lecz znając ich zalety, dostrzegają również ich wady i ograniczenia. Szukają innych rozwiązań. Dla mojego pokolenia samochody długo stanowiły zakazany lub bardzo trudno dostępny owoc. Stąd jest wielu, którzy ciągle odczuwają fascynację samochodami. Mam jednak nadzieję, że większość ludzi ma to już za sobą. Pokolenie moich dzieci odczuwa emocje dotyczące motoryzacji w sposób dużo bardziej zrównoważony.

Samochody długo stanowiły zakazany owoc. Stąd są ludzie, którzy ciągle odczuwają fascynację samochodami. Mam jednak nadzieję, że większość ma to już za sobą.

Czy mamy obecnie warunki do tego, by korzystać z rowerów w większym stopniu niż dotąd?

Drogi dla rowerów mogą być oceniane według wielu różnych kryteriów. Tradycyjnie reprezentanci tzw. lobby rowerowego zwykle skupiali uwagę na jakości nawierzchni dróg rowerowych, wysokości krawężników czy promieniach łuków, ostro krytykując jakość tworzonych dla ruchu rowerowego widzialnych elementów infrastruktury. Dla mnie najważniejszym kryterium jest jakość rozwiązań sytuacji kolizyjnych występujących potencjalnie na skrzyżowaniach dróg dla rowerów z ulicami dróg dojazdowych. Powiem dyplomatycznie: mogłyby być one w wielu miejscach lepsze, ale często nie zależy to od jakości pracy projektantów, którzy zwykle dobrze wykonują swoją pracę, ale od jakości refleksji osób decydujących o strategii rozwoju systemu transportowego miasta. Najważniejsza jest jakość tzw. niewidzialnej infrastruktury rowerowej (stref z uspokojonym ruchem lub wolnych od parkowania i jazdy samochodem) w centrum miasta oraz w pobliżu węzłów przesiadkowych. Z tym nie jest najlepiej, na razie – dla Gdańska – zajmującego w rankingu polskich miast „rowerowych” czołowe miejsce wystawiam 3+, przy czym zaznaczam, że budowanie infrastruktury rowerowej nie jest najważniejsze. Rowerzyści mogą z powodzeniem jeździć po drogach, jeśli tylko zostaną zaakceptowani przez innych użytkowników jezdni jako równorzędni uczestnicy ruchu.

PPG-4-2014_63-mobilnosc-nie-transport-2.jpg

Czy zmiana przyzwyczajeń transportowych może wpłynąć na poprawę jakości relacji społecznych?

Przyzwyczajenia transportowe mają bardzo duży wpływ na jakość relacji międzyludzkich. W warunkach dominacji najbardziej „przestrzeniożernych”, a więc opartych na pojazdach dwuśladowych napędzanych silnikami spalinowymi, sposobów poruszania się często występuje zjawisko tzw. „road rage”. Jest ono szeroko opisane w literaturze i niestety zdarza się w naszym kraju coraz częściej. Bierze się ono z frustracji spowodowanej długą, samotną jazdą w korku. Trudno jest nie zauważyć, że ruch samochodowy odbywa się w swoistej izolacji od innych. Szybko poruszając się samochodem nie mamy czasu ani sposobności, aby wejść w interakcję z innymi jadącymi obok – z pewnością nie w te pozytywne. Dość symptomatyczne są też starania do zastąpienia tradycyjnych skrzyżowań układem wielopoziomowych węzłów, co ma przyczynić się do zwiększenia ich przepustowości. Rada miasta Vancouver już w latach siedemdziesiątych zakazała budowania takich rozwiązań. Miało to przyczynić się do poprawy komfortu i bezpieczeństwa pieszych. Na moim osiedlu pobudowano pasy do skrętów w lewo i w prawo, w efekcie czego pieszy biegnie, aby zdążyć przejść przez sześć pasów na przejściu. W takim miejscu może czuć się zagrożony, bo wie, że zielone światło zaraz zacznie migać. Samochody z kolei muszą długo czekać na to, aż ludzie przejdą. To wszystko pogłębia frustrację i pogarsza jakość życia w mieście – zwłaszcza osobom niezmotoryzowanym. W dalszej perspektywie tworzy się miasto, w którym aby kupić litr mleka zużywamy litr paliwa i tracimy czas w korkach.

Doświadczenie uczestnictwa w wielu masowych przejazdach rowerowych, w kraju i zagranicą mówi mi, że jakość relacji między osobami jadącymi obok siebie na rowerach jest bardzo wysoka. Wszyscy się do siebie uśmiechają i odnoszą z szacunkiem, nawet jeśli popełniają jakieś błędy. Innym laboratorium dobrych relacji międzyludzkich w przestrzeni publicznej są „ciclovias” – święta ulicy organizowane regularnie od wielu lat na głównych arteriach miast Ameryki Łacińskiej. Są one wówczas – zwykle w niedzielę – zamykane dla ruchu samochodowego i udostępniane dla mieszkańców, którzy poruszają się po nich rowerami, jeżdżą na rolkach, chodzą czy biegają. Robią to wszystko nie w celu rywalizacji, lecz po to, by atrakcyjnie spędzić czas. Inaczej mówiąc: na jakość relacji społecznych może dodatnio wpływać samo promowanie zmian w zakresie przyzwyczajeń transportowych, na rzecz bardziej przyjaznych środowisku naturalnemu i społecznemu. W największym skrócie: miasta przyjazne dla rowerów okazują się miastami przyjaznymi dla swoich mieszkańców, przyjezdnych i inwestorów.

Przyzwyczajenia transportowe mają bardzo duży wpływ na jakość relacji międzyludzkich. Jazda samochodem ogranicza sposobność wchodzenia w interakcje. Podróżując pieszo, rowerem czy transportem publicznym nasze kontakty z innymi ludźmi są częstsze i lepsze.

PPG-4-2014_63-mobilnosc-nie-transport-3.jpg

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w III kwartale 2014 roku

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

We wrześniu 2014 r. oceny koniunktury gospodarczej w województwie pomorskim, w poszczególnych sektorach, mocno się różniły. W czterech spośród siedmiu analizowanych branż, liczba przedsiębiorców dobrze oceniających warunki gospodarowania przeważała nad liczbą opinii negatywnych. Najlepsze noty cechowały sektor informacji i komunikacji, w którym wartość wskaźnika ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w listopadzie sięgnęła +27,4 pkt. Dodatnie oceny odnotowały także: przetwórstwo przemysłowe (+10,0 pkt.), handel hurtowy (+8,8 pkt.) oraz zakwaterowanie i usługi gastronomiczne (+8,5 pkt.). Na przeciwnym biegunie uplasowały się: transport, gospodarka magazynowa z wartością omawianego indeksu sięgającą –12,9 pkt., budownictwo (–6,6 pkt.) oraz handel detaliczny (–5,8 pkt.).

Rysunek 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od września 2013 do września 2014

PPG-4-2014_63-sytuacja-gospodarcza-wojewodztwa-pomorskiego-w-iii-kwartale-2014-r-1.png

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS

Więcej optymizmu niesie ze sobą analiza zmian wskaźników ogólnej sytuacji przedsiębiorstw w czasie. Dla czterech spośród siedmiu analizowanych branż odnotowano poprawę, biorąc za punkt odniesienia sytuację sprzed roku (wrzesień 2013 r.). O progresie można mówić zwłaszcza w odniesieniu do handlu hurtowego, gdzie wskaźnik bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wzrósł w ujęciu rocznym o 11,9 pkt. oraz w odniesieniu do budownictwa (zmiana +11,7 pkt). Regres odnotowano natomiast w zakwaterowaniu i usługach gastronomicznych (–12,2 pkt.) oraz w mniejszym stopniu w transporcie i gospodarce magazynowej (–5,9 pkt.) i handlu detalicznym (–3,6 pkt.).

Wśród siedmiu analizowanych sektorów – cztery wyróżniały się ponadprzeciętnymi, w stosunku do innych województw, ocenami koniunktury gospodarczej. Pod tym względem szczególnie wyróżniało się przetwórstwo przemysłowe, gdzie różnica indeksu wojewódzkiego i ogólnopolskiego sięgnęła +9,1 pkt. W rezultacie województwo pomorskie uplasowało się na trzecim miejscu w rankingu regionów. W zdecydowanie gorszej sytuacji niż przeciętnie w kraju znaleźli się natomiast reprezentanci transportu i gospodarki magazynowej oraz handlu detalicznego. Tu indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa osiągnął wartość odpowiednio o 14,7 pkt. (transport) oraz 6,6 pkt. (handel detaliczny) niższą od odpowiedników ogólnopolskich, zaś województwo zajęło czternastą i dziewiątą pozycję wśród polskich regionów.

Zachowanie indeksu przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa budzi umiarkowany optymizm. Tylko w dwóch spośród analizowanych rodzajów działalności przeważają nastroje negatywne. Jednym z nich jest zakwaterowanie i usługi gastronomiczne, gdzie wskaźnik wyprzedzający osiąga –33,0 pkt. Drugim jest natomiast handel detaliczny z wartością omawianego indeksu na poziomie –9,0 pkt. W perspektywie trzech miesięcy o niezłych nastrojach można mówić w odniesieniu do handlu hurtowego oraz przetwórstwa przemysłowego.

Działalność przedsiębiorstw

W końcu III kwartału 2014 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej wynosiła 274,8 tys. W stosunku do końca II kwartału dynamika kształtowała się na poziomie 0,3 proc., a w odniesieniu do końca II kwartału 2013 r. – 1,5 proc. Zaobserwowane zmiany, choć wpisywały się ciągle w tendencję wzrostową obserwowaną od początku 2013 r., były nieznaczne. Rok wcześniej przyrost liczby podmiotów gospodarczych, zarówno w ujęciu kwartalnym, jak i rocznym, był wyraźnie wyższy (odpowiednio o 0,8 i 3,1 proc.). Jak już wielokrotnie wskazywano, trudno o jednoznaczną interpretację obserwowanego zjawiska. Najbardziej oczywiste wytłumaczenie zakłada realny wzrost przedsiębiorczości. Obserwowane zmiany nie naśladują jednak fluktuacji wyników działalności przedsiębiorstw czy wahań stanu rynku pracy. Należy więc przyjąć, że wzrost liczby podmiotów gospodarki narodowej po części jest efektem samozatrudnienia. Ta forma regulacji relacji z pracownikami jest szczególnie korzystna dla przedsiębiorców, gdyż umożliwia daleko idące uelastycznienie zatrudnienia, ograniczenie kosztów i uproszczenie zarządzania kadrami. Jednocześnie samozatrudnienie dla pracowników może stanowić alternatywę dla utraty pracy. Ceną jest jednak utrata podstawowych praw pracowniczych, gwarantowanych kodeksem pracy.

Rysunek 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od października 2011 do września 2014

PPG-4-2014_63-sytuacja-gospodarcza-wojewodztwa-pomorskiego-w-iii-kwartale-2014-r-2.png

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

Wyniki działalności przedsiębiorstw mierzone dynamiką produkcji sprzedanej przemysłu, produkcji budowlano­‑montażowej oraz sprzedaży detalicznej w odniesieniu do września 2013 r. należy ocenić pozytywnie, gdyż we wszystkich trzech wypadkach odnotowano wzrost. Jednocześnie należy podkreślić, że dynamika była niższa niż w poprzednim kwartale.

Produkcja sprzedana przemysłu cechowała się rosnącą dynamiką w całym kwartale, dzięki czemu udało się odwrócić niekorzystny trend, jaki zarysował się kwartał wcześniej. Miał on, co prawda, po części charakter statystyczny i wynikał z niskiej dynamiki w drugim kwartale 2013 r. Wyniki z września 2014 r. były wyraźnie dodatnie i nie odbiegały od notowanych w drugiej połowie 2013 r. i na początku 2014 r. Na tej podstawie można stwierdzić, że sytuacja przemysłu w analizowanym okresie była względnie dobra.

W przypadku produkcji budowlano­‑montażowej początkowo miał miejsce drastyczny spadek dynamiki. Był on jednak raczej nieunikniony i brał się ze znacznej poprawy sytuacji tego sektora, jaka nastąpiła w III kwartale 2013 r. Odniesienie wolumenu produkcji sprzedanej w III kwartale tego roku, w stosunku do sytuacji sprzed roku, wskazuje na stabilizację (interpretacja optymistyczna) czy też stagnację (interpretacja pesymistyczna).

Dynamika sprzedaży detalicznej wyraźnie osłabła we wrześniu 2014 r., choć nadal była dodatnia. Takie spadki notowano już w ostatnich kilku latach, choć były epizodyczne. Czy i tym razem tak będzie – czas pokaże, choć warto zwrócić uwagę, że zmienność dynamiki sprzedaży detalicznej w 2014 r. jest wyraźnie wyższa niż rok wcześniej.

Handel zagraniczny

W sierpniu 2014 r.¹ wartość eksportu wyniosła 827,3 mln euro, zaś importu 1109,4 mln euro. W stosunku do lipca 2014 r. wartość eksportu wzrosła o 2 proc., a importu o 3 proc. W stosunku do sierpnia roku poprzedniego odnotowano 6-proc. spadek wartości eksportu i 1-proc. wzrost wartości importu. Saldo wymiany handlowej województwa pomorskiego z zagranicą pozostawało nadal ujemne i wyniosło –282,2 mln euro.

W sierpniu 2014 r. najwyższy udział w strukturze geograficznej importu miały kraje byłego ZSRR. Ich udział względem zeszłego roku wzrósł o ponad 10 pkt. proc. W przypadku pozostałych krajów pochodzenia importu zanotowano stabilizację udziału (kraje UE na poziomie 20,7 proc.) oraz kilkupunktowy spadek (do 22,4 proc. w przypadku pozostałych krajów i 14,2 proc. w przypadku krajów kapitalistycznych). Udział krajów Europy Środkowo­‑Wschodniej nie zmienił się².

W sierpniu 2014 r. w strukturze geograficznej eksportu z województwa pomorskiego dominowały kraje Unii Europejskiej, których udział wzrósł o prawie 20 pkt. proc., do poziomu 62,5 proc. W przypadku pozostałych partnerów – krajów przeznaczenia eksportu z województwa pomorskiego – zanotowano spadki udziału. I tak, udział krajów kapitalistycznych wyniósł 16,9 proc. (spadek o ponad 5 pkt. proc.), pozostałych krajów 14,6 proc. (spadek o 10 pkt. proc.) i krajów byłego ZSRR 5,6 proc. (spadek o prawie 3 pkt. proc.). Udział krajów Europy Środkowo­‑Wschodniej w eksporcie nie uległ istotnej zmianie i wyniósł 0,5 proc.

Rynek pracy i wynagrodzenia

W III kwartale 2014 r. zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw rosło jedynie w lipcu i sierpniu, osiągając w tym miesiącu wartość 282,9 tys. We wrześniu nastąpił natomiast spadek do poziomu 282,4 tys., co oznaczało powrót do stanu z końca czerwca br. Natomiast w porównaniu do końca września 2013 r. nadal zaznaczał się wyraźny wzrost na poziomie 2,1 proc. Spadek odnotowany we wrześniu nie miał charakteru precedensowego. Zdarzał się on również w poprzednich latach, co nie oznaczało zapoczątkowania negatywnej tendencji. Bieżący rok jest jednak o tyle inny, że od jego początku wzrost zatrudnienia był stały i intensywny. Być może kończą się zatem możliwości dalszego zwiększania zatrudnienia.

We wrześniu 2014 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 3910 zł. Było minimalnie niższe niż w czerwcu, natomiast, w porównaniu do czerwca 2013 r., wynagrodzenia wzrosły o 2,9 proc. Wzrost był realny, bo inflacja kształtowała się na poziomie bliskim zera. Nie mniej jego dynamika dość wyraźnie osłabła.

Rysunek 3. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w okresie od października 2011 do września 2014

PPG-4-2014_63-sytuacja-gospodarcza-wojewodztwa-pomorskiego-w-iii-kwartale-2014-r-3.png

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

W III kwartale 2014 r. liczba bezrobotnych znacznie spadła. W końcu września wynosiła ona 95,2 tys. osób. Stopa bezrobocia kształtowała się na poziomie 11,2 proc. W stosunku do końca czerwca 2014 r. liczba bezrobotnych spadła o 5,1 proc. (a stopa bezrobocia o 0,5 pkt. proc.). Spadek nie był już tak duży jak w poprzednim kwartale, co po części wynika z sezonowej zmienności popytu na pracę, który właśnie zaczął słabnąć. Nie mniej należy wyraźnie zaznaczyć, że zanotowana we wrześniu liczba zarejestrowanych bezrobotnych była najniższa od listopada 2009 r. Spadek bezrobocia był także bardzo wyraźny w ujęciu rocznym. Otóż w stosunku do końca września 2013 r. liczba bezrobotnych spadła aż o 14,2 proc. Tak dużego spadku również nie odnotowano w ciągu kilku ostatnich lat.

Stosunkowo niewielki spadek bezrobocia w ujęciu kwartalnym nie spowodował istotnych zmian we wszystkich trzech analizowanych kategoriach bezrobotnych: w wieku do 25 lat, w wieku 50 lat i więcej oraz bezrobotnych długotrwale. Nie zmieniła się liczba bezrobotnych w pierwszej grupie, w pozostałych dwóch kategoriach odnotowano natomiast spadki rzędu 5 proc. Brak zmian liczby bezrobotnych w wieku do 25 lat, przy jednoczesnym spadku bezrobocia ogółem, wiązać należy ze wzmożonym napływem absolwentów oraz innych młodych pracowników, w następstwie zakończenia sezonu turystycznego i wywołanego tym zakończeniem spadku popytu na pracę.

W ujęciu rocznym najgłębsza redukcja (23 proc.) dotyczyła bezrobotnych w wieku do 25 lat, ubyło także bezrobotnych w wieku 50 lat i więcej (o 8 proc.). Przybyło natomiast (o 2 proc.) długotrwale bezrobotnych. Roczny wzrost liczby bezrobotnych w tej grupie to efekt generalnie trudnej sytuacji na rynku pracy, jaka ma miejsce od 2009 r. Duża liczba osób, która po tym okresie straciła pracę nie może jej znaleźć do chwili obecnej. Część zainteresowana jest jedynie formalnym statusem bezrobotnego i wynikającymi z niego korzyściami.

Rysunek 4. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w okresie od października 2011 do września 2014

PPG-4-2014_63-sytuacja-gospodarcza-wojewodztwa-pomorskiego-w-iii-kwartale-2014-r-4.png

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

We wrześniu 2014 r. do urzędów pracy napłynęło 6,6 tys. ofert zatrudnienia. Było to o 56 proc. więcej niż przed rokiem, co wskazuje, że nastąpił wzrost popytu na pracę nie tylko o charakterze sezonowym. Dane z poszczególnych miesięcy 2014 r. wyraźnie wskazują, że popyt jest większy niż przed rokiem. Biorąc jednak pod uwagę zmienność sezonową, kolejnego wyraźnego wzrostu liczby ofert pracy zgłaszanych do PUP należy spodziewać się w marcu przyszłego roku.

Ważniejsze wydarzenia

Wysłuchania publiczne w sprawie wyłonienia Inteligentnych Specjalizacji Pomorza
W zakończonym w lipcu br. I etapie Konkursu na wybór Inteligentnych Specjalizacji Pomorza zgłoszonych zostało 28 propozycji specjalizacji. 18 września 2014 roku odbyły się wysłuchania publiczne, podczas których Partnerstwa zgłaszające specjalizacje prezentowały swoje propozycje. Spotkanie było okazją nie tylko do zaprezentowania postulowanych regionalnych specjalizacji, ale także dyskusji nad potencjałem poszczególnych propozycji oraz ewentualnymi synergicznymi połączeniami między nimi. Wystąpienia publiczne zgromadziły 200 uczestników zainteresowanych procesem wyboru inteligentnych specjalizacji na Pomorzu.

Po modernizacji linii pociągiem do Warszawy w niespełna 3 godziny
Według informacji biura prasowego Polskich Linii Kolejowych jeszcze w tym roku, od grudnia, pociągi pokonają ponad 330 km trasy z Gdyni do Warszawy w czasie 2 godzin i 58 minut. Składy przyspieszą najpierw do prędkości 160 km na godzinę, a miejscami, docelowo mają jeździć z prędkością do 200 km na godzinę. Modernizacja torów wymagała zamontowania około 1,5 miliona podkładów. Ostatnie roboty, na około 15-kilometrowym odcinku, prowadzone są w okolicach Malborka i Iławy oraz na stacji Gdańsk Wrzeszcz. Na pozostałych odcinkach trasy pociągi jeżdżą po dwóch nowych torach z prędkością do 160 km na godzinę. Na trasie linii wyremontowano dworce, a wejścia na perony dostosowano do potrzeb osób niepełnosprawnych. Przystanki, stacje i przejścia podziemne zostaną objęte monitoringiem. Na trasie wzrośnie poziom bezpieczeństwa. Linia zostanie wyposażona w europejski system sterowania ruchem kolejowym – ERTMS. Bezpieczniej będzie też na przejazdach kolejowych. W ich miejsce powstanie około 100 nowych, bezpiecznych dwupoziomowych skrzyżowań. Kończąca się modernizacja zbiega się w czasie z wprowadzeniem pociągów Pendolino. Urząd Transportu Kolejowego wydał zgodę na ich dopuszczenie do eksploatacji. Pojawią się w nowym rozkładzie jazdy, który ma wejść w życie 14 grudnia.

Linia Kolejowa 226 do modernizacji
PKP Polskie Linie Kolejowe podpisały dwie umowy na remont linii kolejowej z Pruszcza Gdańskiego do Portu Północnego. Jedna, parafowana z konsorcjum firm Dragados, Vias y Construcciones i Electren za 312,51 mln zł brutto, obejmuje prace budowlane, a druga dotyczy projektów i wykonania urządzeń sterowania ruchem kolejowym i telekomunikacji kolejowej. Te prace wykonają Krakowskie Zakłady Automatyki za 82 mln zł brutto. W ramach inwestycji powstanie ponad 30 km nowych torów, 5 nowych wiaduktów i mostów. Do tego dojdą 42 nowe rozjazdy. Modernizacja linii kolejowej jest uzupełnieniem planów inwestycyjnych Portu Gdańsk, zakładających rozwój baz przeładunkowych, terminali kontenerowych i powstanie nowoczesnego centrum dystrybucyjno­‑logistycznego. Po remoncie linią będzie mogło jeździć 180 par pociągów na dobę, dziś jest to najwyżej 30 par. PKP PLK przygotowują kolejne inwestycje, które podwyższą jakość infrastruktury kolejowej prowadzącej do portów morskich.

Kolejne zamówienia na promy dla Remontowej Shipbuilding
Kontrakt dotyczy budowy trzech promów o długości 145 m każdy, mogących przewieźć 145 samochodów i 600 pasażerów. Zamawiającym jest BC Ferries – kanadyjski armator promowy, będący największym tego typu przewoźnikiem promowym w Ameryce Północnej i drugim na świecie. Dostawy jednostek rozpoczną się sierpniu 2016 r. a zakończą w lutym 2017. Konkurencja była silna. Remontowej Shipbuilding udało się pokonać cztery stocznie z Kanady, Niemiec, Norwegii i Turcji.

Dobre wyniki trójmiejskich portów
Wg portalu Morza i Oceany, w pierwszej połowie 2014 roku terminal BCT w Gdyni odnotował 25 proc. wzrost przeładunków w stosunku do analogicznego okresu roku poprzedniego. Od stycznia do czerwca tego roku przeładowano 233 486 TEU, podczas gdy w I półroczu 2013 roku było to 186 788 TEU. Świetnie radzi sobie też gdański terminal głębokowodny DCT. W pierwszej połowie roku przeładował 610 tysięcy TEU. Jest to o niemal 40 tysięcy TEU więcej niż w porównywalnym okresie w 2013 roku. Również Zarząd Morskiego Portu Gdańsk S.A. podsumował pierwszą połowę roku pod względem przeładunków. Okazało się, że było ich o 10 proc. więcej niż w analogicznym okresie w ubiegłym roku. Tym razem przeładowano 15,4 miliona ton. Przez gdański port przewija się coraz więcej drobnicy, co jest głównie zasługą wspomnianego już DCT. Po sześciu miesiącach zajmuje ona pierwszą pozycję ex aequo z paliwami płynnymi – po 5,6 miliona ton. Na kolejnych miejscach znalazły się obroty węglem i innymi ładunkami masowymi (po 1,7 miliona ton). Jednak w obsłudze węgla – w stosunku do roku 2013 – gdański port odnotował 37 proc. spadku. Ale za to aż 55 proc. wzrost nastąpił w imporcie kruszyw. Znacznie więcej – o około 60 proc. – przeładowano w Gdańsku zbóż.

Za dwa lata nowe nabrzeże w DCT
Spółka N.V. Besix zaprojektuje i wybuduje nowe głębokowodne nabrzeże w DCT Gdańsk. Firma wygrała przetarg. Jej oferta jest warta około 89 mln euro. Nowe nabrzeże w DCT Gdańsk będzie miało długość 650 m. Zostanie wyposażone w 5 suwnic STS, a także 16 suwnic typu RTG i dodatkowy sprzęt do obsługi operacji na placu składowym. To wszystko zwiększy zdolność przeładunkową terminalu do 3 mln TEU.

Dalekomorski Port Rybacki przyjął pierwsze statki
Inwestycja położona jest przy nabrzeżu WOC I w gdańskim porcie. Składa się na nią chłodnia przeładunkowo­‑składowa o powierzchni ok. 8,5 tys. m kw. mogąca jednorazowo pomieścić ponad 18 tys. palet i nawet do 30 tys. ton mrożonych ryb i owoców morza. W budynku znajdują się też biura inwestora – Północnoatlantyckiej Organizacji Producentów (PAOP). Planowane jest ustanowienie tu punktu granicznej kontroli weterynaryjnej oraz uzyskanie zezwoleń i certyfikacji na import produktów z Unii Europejskiej i krajów trzecich. Północnoatlantycka Organizacja Producentów została utworzona w 2003 roku w Warszawie. Zrzesza polskie firmy połowów dalekomorskich Atlantex i Arctic Navigations. Połowy prowadzone są na północnym Atlantyku w ramach przydzielonych Polsce limitów połowowych.

Dobre wyniki w ruchu cargo na gdańskim lotnisku
Port Lotniczy Gdańsk im. Lecha Wałęsy podsumował pierwsze pół roku działalności w odniesieniu do przewozów towarowych. Okazuje się, że po sześciu miesiącach roku gdańskie lotnisko obsłużyło już ponad 2,8 tys. ton ładunków, co oznacza wzrost o 26,4 proc. w stosunku do pierwszego półrocza roku ubiegłego. Było to możliwe między innymi dzięki przewoźnikom kurierskim. W Gdańsku nie tylko pojawił się ze stałym połączeniem nowy operator – firma Fedex, ale również od dawna operujący DHL, wraz z rozwojem bazy, zmienił swój samolot na dużo większą jednostkę. Z Gdańska w ruchu cargo samoloty latają 5 razy tygodniowo do każdego z lotnisk: Lipska (DHL), Liege (TNT), Berlina (FEDEX). Rozwój przewozów cargo sprzyja dywersyfikacji usług, a co za tym idzie stabilności rozwoju portu lotniczego. Towarzyszy mu nie tylko wzrost liczby przewożonych pasażerów, ale także coraz większa liczba prywatnych samolotów korzystających z lotniska.

Unijne pieniądze na infrastrukturę wodno­‑kanalizacyjną pomorskich wsi
Marszałkowie Mieczysław Struk i Wiesław Byczkowski podpisali umowy z ponad 30 gminami na dofinansowanie realizacji projektów. Chodzi o wodno­‑ściekowe przedsięwzięcia w ramach działania „Podstawowe usługi dla gospodarki i ludności wiejskiej”, objętego Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2007–2013. Podpisanie umów jest efektem rozstrzygnięcia przez Zarząd Województwa Pomorskiego konkursu na realizację tego typu projektów w ramach PROW. Wartość umów opiewa na prawie 67 milionów złotych, z czego unijne dofinansowanie to ponad 26 mln złotych. Dotychczas w województwie pomorskim, w ramach PROW 2007–2013 zawarto 174 umowy na realizację projektów z zakresu infrastruktury wodno­‑kanalizacyjnej na obszarach wiejskich na prawie 213 mln złotych unijnego wsparcia.

Są środki na zagospodarowanie złoża B8 na Bałtyku
Wsparcie na zagospodarowanie złoża otrzyma Grupa Lotos. Polskie Inwestycje Rozwojowe zapewnią finansowanie w kwocie 430 milionów złotych, z kolei Bank Pekao S.A. i Bank Gospodarstwa Krajowego wyłożą 660 mln złotych. Umowy pod koniec sierpnia podpisała spółka córka gdańskiej firmy – Lotos Petrobaltic. Zajmuje się ona poszukiwaniem i wydobyciem ropy i gazu. Projekt poszukiwawczy na bałtyckim złożu B8 jest wart prawie 2 miliardy złotych.

Sunreef Yachts w Monaco, Włoszech i USA
Firma wystawi na targach Monaco Yacht Show swój najnowszy projekt – dwukadłubowy megajacht Sunreef 156 z serii ULTIMATE, a także wybrane jednostki wprowadzone na rynek w ubiegłym roku. ULTIMATE to linia luksusowych, szybkich katamaranów. Są do tego bardzo nowoczesne i przyjazne środowisku. Sunreef 156 ULTIMATE wyróżnia się m.in. trzema niezależnymi częściami na głównym pokładzie, wielkim salonem (255 m) z jadalnią, dwupoziomowym tarasem, jak i 65-metrową kabiną armatorską wyposażoną w garderobę i przestronną łazienkę. Jest to do tego jednostka elegancka i innowacyjna. Ponadto stocznia sprzedała odbiorcom we Włoszech i USA trzy jednostki katamaranu żaglowego Sunreef 74 jeszcze przed oficjalną prezentacją jednostki. Jest ona przestronna i łatwa w żegludze. Do tego ma duży zasięg. Twórcy postawili na komfort, zaawansowaną technologię i luksus.

Największa w kraju farma fotowoltaiczna powstała w Gdańsku
Farma wybudowana została przez grupę kapitałową Energa. Inwestycja powstała na granicy Gdańska i Przejazdowa. Jest największą farmą fotowoltaiczną w Polsce. Tworzy ją 6292 paneli o łącznej mocy 1,636 MW. Farma zajmuje 25 tysięcy m2 – czyli jest większa niż trzy pełnowymiarowe boiska piłkarskie. Według wstępnych szacunków instalacja będzie produkować około 1,5 GWh energii rocznie, co jest równoważne zapotrzebowaniu około 720 gospodarstw domowych. Inwestycja kosztowała prawie 9,5 mln zł. Energa planuje także budowę elektrowni fotowoltaicznej w województwie kujawsko­‑pomorskim o mocy około 4 MW.

Ponad 200 nowych miejsc pracy w Gdańsku
Miejsca pracy powstaną w firmie Call Center Inter Galactica. Na początku lipca otworzyła ona oddział w biurowcu Neptun w Gdańsku Wrzeszczu. CCIG zajmuje się outsourcingiem usług contact center. Obecnie posiada siedem lokalizacji w pięciu miastach Polski. Obsługuje 54 klientów z 17 branż. Firma zatrudnia 3500 wykwalifikowanych konsultantów oraz 200 managerów. CCIG opiera swą działalność na trzech współzależnych zasobach – kreatywnych ludziach, elastycznych procesach i technologiach, które łączą tradycję z nowoczesnością. Firma zapowiada, że chętnie zatrudni studentów i zaoferuje im elastyczny czas pracy.

SMT Software zwiększa zatrudnienie
Wrocławska firma otwiera oddział w Trójmieście. W najbliższym czasie chce zatrudnić 100 osób. Poszukiwani są zarówno doświadczeni specjaliści IT, jak i studenci ostatnich lat studiów. Zatrudnienie w firmie znajdą testerzy oprogramowania oraz programiści. Jak informuje firma – kandydaci, którzy dołączą do zespołu będą mogli liczyć na pracę dla najbardziej znanych marek przy międzynarodowych projektach. SMT realizowało projekty dla: Microsoft, Deloitte, Xtb, Sage, Telecom Slovenije, Viessmann czy Credit Suisse oraz innych firm z takich branż, jak: bankowość, ubezpieczenia, leasing, transport, przemysł, telekomunikacja i rozrywka. Poza ośmioma oddziałami w Polsce firma posiada również swoje przedstawicielstwa w Wielkiej Brytanii, Holandii i Niemczech, skąd również obsługuje klientów w Austrii i Szwajcarii. Otwarcie trójmiejskiego oddziału jest ściśle powiązane z planami wejścia na rynek skandynawski.

Energa i Intel razem w Internecie Rzeczy
Obie firmy zawarły porozumienie o współpracy na rzecz inteligentnych rozwiązań w energetyce. Z jednej strony chodzi o poprawę jakości infrastruktury i dostarczanych usług, a z drugiej o realizację projektów w zakresie Internetu Rzeczy – wymiany informacji między urządzeniami (np. między sprzętem gospodarstwa domowego) za pośrednictwem sieci. Grupa będzie się angażować w prace badawczo­‑rozwojowe z obszaru zarządzania energią, wzrostu efektywności w wykorzystaniu energii oraz stałej poprawy jakości sieci. Intel zapewni wsparcie oraz unikatowy know­‑how dotyczący systemów funkcjonujących w środowisku Internetu Rzeczy dla sektora energetycznego.

Epam Systems w OBC. Będzie zatrudniać
Firma otworzyła biuro w Olivia Business Centre w Gdańsku. Już zatrudnia 100 osób – specjalistów ICT. Docelowo chce pozyskać pół tysiąca pracowników. Na razie są to głównie programiści, liderzy zespołów, testerzy i analitycy. Rekrutacja pozostałych osób zakończy się w ciągu trzech lat. Poziom kompetencji dotychczasowych zatrudnionych jest wysoko oceniany przez kierownictwo firmy. Jedna z grup rozpoczęła współpracę z amerykańskim partnerem tworzącym rozwiązania dla branży finansowej. Firma oferuje pracownikom udział w międzynarodowych projektach, a także pomoc w rozwoju, np. przez planowanie ścieżki kariery i szkolenia.

Meritum Bank z Gdańska w trakcie kupna przez Alior Bank
Alior Bank złożył ofertę nabycia wszystkich akcji spółki Meritum Bank ICB SA z siedzibą w Gdańsku od funduszu Innova Capital i Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Pozwoli to na objęcie w sumie ponad 73 proc. akcji Meritum Banku. Ta transakcja to jeden z etapów realizacji strategii Alior Banku, który poprzez przejęcia innych podmiotów dąży do zwiększenia skali swojej działalności i udziału w rynku.

Bezpłatny Internet LTE z dronów
Usługę dostarczyła turystom trójmiejska firma Yoberi. Jej ultralekkie mini sterowce, wyposażone w modemy, kursowały nad nadmorskimi kurortami. W zasięgu jednego drona znajdował się obszar o średnicy około kilometra. Jednocześnie z tak oferowanego Internetu dziennie korzystało około 400 osób. Sterowce, posiadające własny napęd, powstały w Pomorskim Parku Naukowo­‑Technologicznym. Tam pracuje dział technologiczny Yoberi.

Ruszy wydobycie bursztynu na gdańskich Stogach
Przetarg na rozpoznanie i wydobywanie złóż bursztynu położonych na gdańskich Stogach wygrało konsorcjum „Bursztyn. Skarb Gdańska”. W skład konsorcjum wchodzą firmy Golden Amber i Jantar Krzysztof Twardowski. Mają wieloletnie doświadczenie w poszukiwaniu złóż bursztynu. Zakończone w sierpniu rokowania to kolejne działanie Prezydenta Miasta Gdańska na rzecz uruchomienia rodzimych zasobów bursztynu w sytuacji deficytu i wysokich cen surowca na polskim rynku. 31 lipca w Parczewie starosta parczewski, prezydent Gdańska i organizacje bursztynnicze podpisały list intencyjny w sprawie wykorzystania złóż bursztynu w województwie lubelskim.

Prawie 200 wystawców na Ambermart
Na 15. Międzynarodowych Targach Bursztynu, które odbyły się pod koniec sierpnia br. w Gdańsku – oprócz krajowych – pojawiło się prawie 50-ciu wystawców z zagranicy. Były to firmy m.in.: z Kanady, Litwy, Łotwy, Niemiec, Ukrainy, USA, Wielkiej Brytanii i Włoch. Przyjechali producenci i projektanci biżuterii z bursztynu bałtyckiego i dostawcy kolorowych kamieni jubilerskich. Na targach można było podziwiać srebrną i złotą biżuterię z bursztynem, przedmioty dekoracyjne i upominki z bursztynu, lampy witrażowe. Odbyły się też pokazy mody w połączeniu z bursztynową biżuterią. Finałem Targów było Święto Ulicy Mariackiej w Gdańsku. Targom patronowali: pomorski marszałek Mieczysław Struk i prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. W pierwszym dniu targów podpisano równie list intencyjny o współpracy czterech stowarzyszeń z Polski, Ukrainy, Litwy i Rosji. Jej celem ma być stworzenie silnej marki bałtyckiego bursztynu. Polską stronę reprezentowały Krajowa Izba Gospodarcza Bursztynu oraz Międzynarodowe Stowarzyszenie Bursztynników.

Krajowe finały Creative Business Cup w Starterze
W Gdańskim Inkubatorze Przedsiębiorczości, w dniu 11 lipca br., odbył się drugi finał imprezy. Zwyciężyła gdyńska firma CTAdventure i jej edukacyjna gra komputerowa „Professor Why”. Gra wykorzystuje koncepcję rozszerzonej rzeczywistości do bezpiecznych eksperymentów chemicznych. Teraz CTAdventure pojedzie na światowy finał konkursu do Kopenhagi. Creative Business Cup jest konkursem kierowanym do młodych firm z branż kreatywnych. To szansa na zaprezentowanie swojego pomysłu przed światową publicznością. Międzynarodowy konkurs Creative Business Cup jest organizowany przez duńskie Centrum Kultury i Ekonomii Doświadczeń. Instytucja działa na rzecz rozwoju współpracy między światem biznesu i kultury.

ECS uroczyście otwarte
Oficjalnie Europejskie Centrum Solidarności otwarto 31 sierpnia. W uroczystościach brał udział prezydent Bronisław Komorowski. Wspominał, że pięć lat temu uczestniczył w uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod budowę Centrum. „Wraz z otwarciem Europejskiego Centrum Solidarności rozpoczął się etap działania na rzecz kształtowania wiedzy, postaw i poglądów kolejnego pokolenia” – mówił podczas otwarcia. Nawiązywał też do architektury ECS-u, która – jak podkreślał – łączy tradycję Stoczni Gdańskiej z tragedią, którą symbolizują krzyże przypominające śmierć stoczniowców w grudniu 1970 roku. 31 sierpnia 1980 roku w sali BHP w Stoczni Gdańskiej podpisano historyczne Porozumienia Sierpniowe. Zakończyły one dwumiesięczną falę strajków w całej Polsce. Zapoczątkowały także proces upadku komunizmu w naszym kraju i pośrednio zmiany ustrojowe w innych europejskich państwach bloku komunistycznego. Budynek ECS kosztował około 230 milionów złotych. Prawie połowa środków pochodziła z UE.

Inauguracja działalności Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego
Uroczystość miała miejsce 19 września br. Rozdano 4,5 tys. wejściówek. Jedną z ważniejszych atrakcji była możliwość zwiedzenia obiektu. Gdański Teatr Szekspirowski jest pierwszym od blisko 40 lat teatrem dramatycznym w Polsce, wybudowanym od podstaw. Będzie pełnił funkcję centrum sztuk i wydarzeń o międzynarodowym zasięgu i działał jako teatr impresaryjny. Obiekt spotkał się też z dużym zainteresowaniem reżyserów filmowych, poszukujących atrakcyjnych planów zdjęciowych.

¹ Dane za rok 2014 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą. Dane na dzień 13.10.2014.

² W 2014 r. za kraje Europy Środkowo­‑Wschodniej uważa się m.in.: Bośnię i Hercegowinę, Serbię i Czarnogórę; do krajów byłego ZSRR należą: Azerbejdżan, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Mołdawia, Rosja, Ukraina, Uzbekistan; do krajów kapitalistycznych: Watykan, Norwegia, Lichtenstein i Szwajcaria w Europie, USA, Australia, Japonia, Kanada, Singapur, Nowa Zelandia, Wyspy Marshalla itp. Od 1 stycznia 2007 r. Bułgaria i Rumunia są członkami UE. Od 1 lipca 2013 r. Chorwacja jest członkiem UE.

Niniejszy artykuł powstał na podstawie następujących materiałów, w całości opublikowanych na stronie internetowej PPG (ppg.ibngr.pl): A. Hildebrandt, 2014, Handel zagraniczny w województwie pomorskim, I. Wysocka, 2014, Wiadomości gospodarcze, P. Susmarski, 2014, Koniunktura gospodarcza w województwie pomorskim we wrześniu 2014 r., M. Tarkowski, 2014, Poziom rozwoju gospodarczego województwa pomorskiego i jego zmiany we wrześniu 2014 r.

Opis ważniejszych wydarzeń przygotowała I. Wysocka. Wyboru i zestawienia dokonał M. Tarkowski.

Skip to content