Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Niespodziewana pomoc dla lotniska w Gdyni

(wrzesień 2015)

Rząd wesprze skargę na decyzję Komisji Europejskiej w sprawie lotniska Gdynia-Kosakowo. Rok temu unijni urzędnicy uznali, że dotacja samorządów dla lotniska była niedozwoloną pomocą publiczną. Nakazali portowi lotniczemu zwrócić 21,8 mln euro (91,7 mln zł) samorządom Gdyni i gminy Kosakowo. „Komisja Europejska stwierdziła, że środki publiczne przekazane przez gminy Gdynia i Kosakowo na rzecz portu lotniczego Gdynia-Kosakowo przyznają beneficjentowi nienależną przewagę konkurencyjną, w szczególności nad lotniskiem w Gdańsku, co stanowi naruszenie unijnych zasad pomocy państwa” – poinformowano przed rokiem w komunikacie. W marcu tego roku KE uznała, że błędnie zakwalifikowała część wydatków ujętych w poprzedniej decyzji – tzw. wydatków na bezpieczeństwo – jako niepodlegające zwrotowi. Tym samym ewentualna kwota „niedozwolonej pomocy publicznej” zmniejszyła się o około 17 mln zł. Mimo to lotnisko ogłosiło upadłość. Z kolei gminy uznały, że KE pominęła ważne wnioski z analiz ekonomicznych przedstawionych przez inwestujące samorządy i nie podała przyczyn, dlaczego to zrobiła. W związku z tym uznały, że KE nadużyła swoich uprawnień i skierowały sprawę do Sądu UE. Teraz poparł je też polski rząd. Na razie nie wiadomo, kiedy skargą zajmie się unijny sąd.

Oprac. Iwona Wysocka

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Po co nam metropolia?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Wojciech Woźniak – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”

Po co nam dziś metropolia?

Dyskusja o metropolii trochę się nam zagubiła. Każdy pod tym pojęciem rozumie trochę co innego. Debata jest dość „wyrywkowa” – dotyczy fragmentarycznych objawów współpracy między gminami jak np. brak wspólnego biletu komunikacji miejskiej. To oczywiście jest problem, ale jakie znaczenie ma on w kontekście koordynacji całego systemu transportu publicznego na terenie metropolii? Przecież bilet to tylko czubek góry lodowej, dalej jest planowanie tras, rozkładów jazdy, a na końcu także wspólne przedsięwzięcia inwestycyjne. Powinniśmy odmitologizować pojęcie metropolii i spojrzeć na nią przez pryzmat funkcji. Jest wiele rzeczy, które dzieją się obok siebie w poszczególnych miastach i mniejszych gminach, a mogłyby dziać się wspólnie.

Powinniśmy odmitologizować pojęcie metropolii i spojrzeć na nią przez pryzmat funkcji. Jest wiele rzeczy, które dzieją się obok siebie w poszczególnych miastach i mniejszych gminach, a mogłyby dziać się wspólnie.

Tak dzieje się m.in. w gospodarce wodno-kanalizacyjnej?

Sprawy codzienne, szczególnie te „niewidoczne” – a do takich należy w dużej mierze infrastruktura wodno-kanalizacyjna – rzadko pojawiają się w debacie publicznej poświęconej metropolii. Mówi się o nich co najwyżej w kontekście lokalnym i nieco ponadlokalnym. A przecież woda nie uznaje granic i myślenie o niej w takim ujęciu jest poważnym błędem. Polska jest krajem, w którym istnieje szalone rozdrobnienie gospodarki wodociągowej. Z resztą nas Pomorzan cechuje w tej materii wybitny indywidualizm – poza Związkiem Komunalnym Doliny Redy i Chylonki prawie każda gmina autonomicznie zarządza swoimi zasobami wodnymi. W innych miejscach naszego kraju wygląda to nieco inaczej– choćby w niewielkim, w porównaniu np. do Gdańska, Żywcu jeden podmiot organizuje funkcjonowanie gospodarki wodnej w 10 gminach. Podobnie z resztą jest w Poznaniu, który obsługuje 12 gmin.

Dlaczego gminy rzadko „widzą” swoje wzajemne działania? Czemu ta współpraca nam „nie idzie”?

Na pewno znaczenie ma tu podział kompetencji przypadający poszczególnym jednostkom samorządu terytorialnego. Włodarze gmin siłą rzeczy zamykają się we własnych obszarach administracyjnych, chcą mieć bezpośrednią kontrolę nad tym co dzieje się na ich terenie – i jest to po części zrozumiałe. Dochodzą do tego też osobiste ambicje czy też interesy. Jednak pewne problemy wymagają szerszej koordynacji, spojrzenia ponad własne „podwórko” – a z tym jest u nas dość kiepsko. Niestety odbija się to na kosztach i efektywności funkcjonowania różnych sfer życia gmin.

Włodarze gmin zamykają się we własnych obszarach administracyjnych, chcą mieć bezpośrednią kontrolę nad tym co dzieje się na ich terenie. Jednak pewne problemy wymagają szerszej koordynacji, spojrzenia ponad własne „podwórko” – a z tym jest u nas dość kiepsko.

Tutaj pojawia się rola dla metropolii.

Tak, metropolia jest szansą na to, by na pewne zagadnienia spojrzeć od strony funkcjonalnej, a nie tylko administracyjnej. Skoro jest jakiś problem dotyczący większej grupy mieszkańców i da się go rozwiązywać na drodze współpracy różnych podmiotów, to dlaczego tego nie robić? Ludzi nie interesuje np. to czy usługi świadczy im GIWK, PEWIK Gdynia, czy jeszcze jakieś inne przedsiębiorstwo. Chcą być obsłużeni na wysokim poziomie i za przyzwoitą cenę. Podobnie jest z innymi dziedzinami życia, gdzie ważny jest efekt oraz koszt jakim go osiągamy, a nie fakt czy odbędzie się to dzięki przedsiębiorstwu komunalnemu z miasta A czy B, lub też na drodze ich współpracy.

Nie chodzi tutaj o tworzenie od razu wielkich tworów administracyjnych obejmujących całą metropolię. Wystarczy, że na początku władze – nie tylko gmin, ale i poszczególnych instytucji, będą zadawały sobie pytanie: czy konsultuję swoje działania z moimi odpowiednikami w innych sąsiednich miejscowościach? Czy gdybym uwzględnił w swoich zamierzeniach najbliższe sąsiedztwo, to osiągnę coś taniej, szybciej lub korzystniej dla obu stron? Później przyjdzie czas na wspólne działanie czy podział obowiązków. Dobrze byłoby, gdyby taka refleksja czy inicjatywa pojawiała się oddolnie, tam gdzie są rzeczywiste pola do współpracy, a nie na drodze odgórnych koncepcji lub – co gorsza – nakazów administracyjnych.

Wystarczy, że na początku władze będą zadawały sobie pytanie: czy konsultuję swoje działania z moimi odpowiednikami w innych sąsiednich miejscowościach? Dobrze byłoby, gdyby taka refleksja czy inicjatywa pojawiała się oddolnie a nie na drodze odgórnych koncepcji.

Może to być jednak zbyt mało, by władze gmin chciały wypuścić z rąk część swoich prerogatyw. Co może ich skłonić do tego, by jednak szukali współpracy w rozwiązywaniu różnych kwestii?

We współpracy nie widzę konieczności zrzekania się swoich kompetencji. Jeśli postanawiamy robić coś razem, to jest to umowa pomiędzy równorzędnymi stronami. Nie ma przymusu. Na przykład jedynie wykonanie pewnych zagadnień powierzane jest innemu podmiotowi – a ostateczne decyzje mogą zawsze należeć do władzy lokalnej.

Co do profitów płynących ze współpracy, to jest ich wiele. Do ludzi zazwyczaj najbardziej przemawiają liczby, zwłaszcza te wyrażające sumy pieniędzy. Coraz więcej dziedzin życia – w tym gospodarka wodno-ściekowa miast – staje się coraz bardziej zaawansowana technologicznie. Wynika to nie tylko z ogólnego postępu, lecz także z rosnących rygorów środowiskowych, które musimy spełniać. Przy czym nie chodzi tu tylko o konstrukcję urządzeń czy instalacji ale też ich eksploatację. Dzisiaj ta obsługa często wymaga oprogramowania informatycznego i odpowiednio wykształconego personelu. Wszystko to wiąże się oczywiście z dużymi nakładami, które muszą ponosić gminy, by podnosić jakość świadczonych przez siebie usług komunalnych. Z racji na te rosnące lawinowo koszty, nie wszystkich stać na podejmowanie takich działań. Co więcej, powielanie pewnych inwestycji w bliskim sąsiedztwie jest po prostu nieracjonalne. Mnożenie bytów jest niepotrzebne, gdy obok znajduje się struktura, która dysponuje właściwymi zasobami, by rozwiązywać te same problemy.

Powielanie pewnych inwestycji w bliskim sąsiedztwie jest po prostu nieracjonalne. Mnożenie bytów jest niepotrzebne, gdy obok znajduje się struktura, która dysponuje właściwymi zasobami, by rozwiązywać te same problemy.

Presję na infrastrukturę wywiera też przestrzenny rozwój Trójmiasta i gmin przylegających.

To prawda, suburbanizacja jest zjawiskiem, z którym mierzymy się i będziemy się mierzyć w najbliższej przyszłości. O ile nierzadko rozpatruje się je jako negatywny trend, ja widzę w niej coś, co może przyśpieszyć powstawanie metropolii w wymiarze funkcjonalnym. Procesy demograficzne i przestrzenne powodują, że w obszarze aglomeracji mieszka coraz większa liczba ludzi i to niekoniecznie w głównych ośrodkach miejskich, co pewnie byłoby optymalne z punktu widzenia infrastruktury. Tak jednak nie jest i wielu nowych mieszkańców osiedla się poza granicami Trójmiasta. Musimy stawiać temu czoła i dostosowywać do tego swoje działania oraz, co ważniejsze, sposób myślenia. Metropolia to ok. 1,5 mln mieszkańców i najprawdopodobniej ich liczba będzie cały czas rosła. Pojawia się zatem potrzeba zorganizowania dla nich usług komunalnych na odpowiednio wysokim poziomie. Każda gmina z osobna nie da sobie z tym rady. Pomyślmy nad tym, jak optymalnie wykorzystać istniejącą infrastrukturę – np. gdańską Oczyszczalnię Wschód, która jest w stanie obsłużyć znacznie więcej użytkowników niż obecnie. To przyniosłoby korzyści zarówno dla naszego miasta, które zmniejsza jednostkowe koszty funkcjonowania infrastruktury, jak i dla mniejszych ośrodków, które unikają angażowania zasobów finansowych w drogie – w budowie i utrzymaniu – instalacje. Powinniśmy razem planować i koordynować inwestycje tak, by nie dublować się, nie ponosić niepotrzebnych kosztów, a raczej korzystać ze wspólnych rozwiązań i szukać możliwości wykorzystania synergii.

Paradoksalnie suburbanizacja może przyśpieszyć powstawanie funkcjonalnej metropolii. Na jej terenie mieszka ok. 1,5 mln mieszkańców i prawdopodobnie będzie ich coraz więcej. Pojawia się potrzeba zorganizowania dla nich usług komunalnych na odpowiednio wysokim poziomie. Każda gmina z osobna nie da sobie z tym rady.

Zawsze musi być ktoś, kto wykona pierwszy krok.

Potrzeba liderów i dobrych przykładów. Pionierom zawsze jest trudno. Wciąż panuje duża nieufność wobec tego typu działań, np. ze strony rad gmin, a dodatkowo nad tym wszystkim ciąży jeszcze kontekst polityczny. Jest jednak stare rzymskie powiedzenie, które mówi że słowa uczą ale to przykłady pociągają. Jeśli będą się pojawiać pozytywne efekty takiej współpracy, to jestem pewien, że coraz łatwiej będzie przekonać zarówno wójtów, burmistrzów czy prezydentów, jak i radnych do tego, by podejmować wspólne działania, bez oglądania się na lokalne animozje. Jako GIWK pracujemy nad kilkoma projektami m.in. z Żukowem czy Szemudem. Jeśli dojdzie do ich realizacji, a mam nadzieję, że tak się właśnie stanie, to z jednej strony załatwią one realne problemy, a z drugiej będą miały one pewien wymiar promocyjny, symboliczny – pokażą, że to się opłaca i że warto współpracować.

Co będzie się działo, jeśli nie gminy nie zaczną wspólnie działać np. w sferze gospodarki komunalnej?

Dzisiaj problem braku współpracy aż tak bardzo nie doskwiera nam na co dzień, może poza wspomnianym wcześniej biletem metropolitalnym czy szerzej – komunikacją publiczną. Jeśli jednak nie dojdzie do zasadniczej zmiany praktyki w kooperacji między gminami tworzącymi metropolię, to pewnego dnia obudzimy się z wysokimi cenami usług publicznych – o niższej jakości niż te, które świadczylibyśmy na drodze kooperacji – a do tego będziemy mieli spore rachunki do spłacenia za zupełnie niepotrzebnie dublującą się infrastrukturę. Metropolia zwyczajnie się nam wszystkim opłaca. Im wcześniej to zrozumiemy i postawimy na wspólne działania, tym lepiej.

Jeśli nie dojdzie do zasadniczej zmiany praktyki w kooperacji między gminami, to pewnego dnia obudzimy się z wysokimi cenami usług publicznych i ich niższą jakością. Metropolia zwyczajnie się nam wszystkim opłaca. Im wcześniej to zrozumiemy i postawimy na wspólne działania, tym lepiej.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Bez szacunku w pracy nie ma kołaczy

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzą: Wojciech Woźniak – Redaktor Prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” oraz Leszek Szmidtke – dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego” i Radia Gdańsk

 

Wojciech Woźniak: Skąd firma z niemieckim kapitałem wzięła się na terenie pomorskiej wsi?

Robert Raszczyk: Spółka matka naszej Brands Polska, która mieści się w Buchholz pod Hamburgiem, szukała możliwości wybudowania zakładu produkcyjnego. Jak to bywa przy tego typu inwestycjach, często zasięga się języka wśród osób działających na różnych rynkach, w rozmaitych miejscach. Ta droga przyprowadziła właściciela firmy Kerstena Kruse na Pomorze. Przechodząc w rozmowach od słowa do słowa okazało się, że jest na Kaszubach miejscowość Somonino, w której stoi niewielki, opuszczony, popegeerowski budynek nadający się do umieszczenia w nim produkcji. Był jeden warunek wynajmu – uregulowanie zaległego rachunku za telefon w wysokości 200zł. Tak też się stało i tym samym w 1997 roku rozpoczęła się tu nasza działalność. Początkowo były to tylko dwie osoby i archaiczna już dziś maszyna hafciarska. Dziś jest to 120 pracowników, nowoczesny park maszyn i obsługa wielu kontrahentów z całej Europy.

W.W.: Ale czy oprócz tego, o czym Pan wspomina, Somonino zaoferowało jakieś walory, które przyczyniły się do decyzji o lokalizacji?

Somonino było, jak na tamte czasy, dość dobrze skomunikowane z Trójmiastem, a sama metropolia miała niezłe połączenia z resztą świata. Są tu wszak porty morskie, rozwijające się dynamicznie lotnisko i zapowiedź rozwoju sieci drogowej – zarówno tej wewnątrzregionalnej, jak i łączącej Pomorze z innymi regionami. To, czego bardzo brakowało – i niestety wciąż brakuje – to dobre połączenie ze Szczecinem i dalej z Niemcami. Oczywiście z naszego punktu widzenia jest to dość istotna luka.

Leszek Szmidtke: A w szerszym ujęciu – jakie są atuty samego Pomorza? W kontekście prawie dwudziestoletniej działalności firmy w regionie można chyba stwierdzić, że dobrze prowadzi się tu interes.

Ja nie jestem w firmie od tak dawna, sam zresztą pochodzę nie z Pomorza tylko ze Śląska, chociaż mieszkam w Trójmieście od 5 lat. To jednak daje mi pewnego rodzaju dystans i możliwość spojrzenia na Pomorze z innej perspektywy. Jestem zadowolony z tego jak tu się żyje – otacza nas piękna natura, domy są świetnie wykończone, a drogi, poza drobnymi wyjątkami, są w dobrym stanie. Ale to nie wszystko. Często słyszę od osób przyjeżdżających tu z zewnątrz, że u nas, oprócz walorów które wymieniłem, jest jeszcze dobry klimat dla małych firm i to nie tylko w dużych miastach, ale też w mniejszych miejscowościach. To z pewnością odróżnia Pomorze od innych regionów kraju.

Musi coś w tym być, bo właściciel Brands Polska, Pan Kruse, osiedlił się tutaj i założył tu rodzinę. Można więc nawet pokusić się o stwierdzenie, że Brands Polska to nie jest już klasyczna inwestycja zagraniczna, tylko rodzima pomorska firma, z pomorskim kapitałem i w dużej mierze z pomorską załogą.

 

 

Często słyszę od osób przyjeżdżających tu z zewnątrz, że u nas jest dobry klimat dla małych firm i to nie tylko w dużych miastach, ale też w mniejszych miejscowościach. To z pewnością odróżnia Pomorze od innych regionów kraju.

 

 

W.W.: Jeśli jesteśmy już przy kadrach – mówi się o tym, że Pomorzan czy też Kaszubów charakteryzuje swoisty etos pracy. Zauważa Pan to w Waszej firmie?

Tak, zauważam to, że naszych pracowników cechuje pracowitość, solidność, przywiązywanie wagi do jakości, gotowość do poświęceń i to, że zwyczajnie lubią swoją pracę. Widzę dużo analogii między Kaszubami i Ślązakami. Pomimo początkowej rezerwy, w bezpośrednich relacjach Pomorzan cechuje duże zaufanie i lojalność. Być może nie są tak otwarci jak np. Amerykanie, nie przyjdą i nie poklepią po plecach z uśmiechem na ustach oraz pytaniem „How do you do?”, ale gdy „przełamie się pierwsze lody” i wypracuje się wzajemne zaufanie, to naprawdę można na tych ludziach polegać w każdej sytuacji. Osobiście wolę taką postawę niż szybkie przechodzenie „na Ty” i wymuszone koleżeństwo.

 

L.S.: Tego nie widać gołym okiem, więc potencjalny inwestor może o tym nie wiedzieć. Może jest to jakiś pomysł na element promocji gospodarczej regionu?

Mądry inwestor, przychodząc w dane miejsce, musi zaczerpnąć informacji w odpowiednich źródłach – nie mówię tutaj tylko o instytucjach publicznych, ale ogólnie o pewnym wywiadzie środowiskowym. Przykład naszej firmy pokazuje, że to bardzo ważna część procesu. Istotnym elementem tego rozeznania jest na pewno wiedza na temat dostępnych kadr, ale też pewnego klimatu czy jak Pan to nazwał – etosu pracy. Jeśli tego nie zrobi, to może mieć pretensje głównie do siebie. Inwestor, który przychodzi i biernie oczekuje obsłużenia najprawdopodobniej nie jest wart uwagi. Podobnie jest z firmami już działającymi – te, za którymi stoją duże obroty i duże przychody nie robią wokół siebie „wielkiego halo”. Natomiast te, które rozniecają szum medialny, o których często się mówi, są nierzadko przedsiębiorstwami z nie tak dużym wkładem w regionalny PKB, a do tego borykają się ze sporymi kłopotami finansowymi. Dobry inwestor poradzi sobie, jeśli tylko nie będzie mu się w tym za bardzo przeszkadzać.

 

 

 

Mądry inwestor, przychodząc w dane miejsce, musi zaczerpnąć informacji w odpowiednich źródłach – nie mówię tutaj tylko o instytucjach publicznych, ale ogólnie o pewnym wywiadzie środowiskowym. Taki, który tylko oczekuje obsłużenia najprawdopodobniej nie jest wart uwagi.

 

 

L.S.: Niemniej inwestorzy zagraniczni oczekują wsparcia ze strony państwa czy władz regionu lub miasta.

Cóż, był taki czas, że polska gospodarka bardzo potrzebowała kapitału, którego notabene dostarczały zagraniczne podmioty. Moim zdaniem dochodzimy powoli to takiego punktu, w którym zasady funkcjonowania oraz traktowania przedsiębiorców powinny się zrównać i nie zważać na to, kto skąd pochodzi, jak wielką jest marką czy koncernem. Firmy zagraniczne miały czas na to, by korzystać z preferencyjnych warunków inwestowania czy prowadzenia działalności. Na pewno pojawią się głosy, że to spowoduje masowy odpływ tzw. BIZ-ów z kraju czy województwa, ale ja wcale nie jestem przekonany, że tak by się stało.

 

 

Dochodzimy powoli to takiego punktu, w którym zasady funkcjonowania oraz traktowania przedsiębiorców powinny się zrównać i nie zważać na to, kto skąd pochodzi, jak wielką jest marką czy koncernem.

 

 

W.W.: Być może Niemcy mogą już sobie na to pozwolić, ale czy możemy zrobić to i my?

Inwestycje gospodarcze, także te zagraniczne, są zawsze potrzebne, jeśli myślimy o stałym rozwoju regionu czy kraju. Skoro jednak nawiązał Pan do Niemiec, to osadźmy i ten wątek w kontekście sytuacji u naszych sąsiadów. Zresztą są oni bardzo popularnym punktem odniesienia w debatach polityczno-ekonomicznych w naszym kraju. Mówi się: autostrady powinny być jak w Niemczech, gospodarka i przemysł rozwinięte jak w Niemczech, poziom życia – a jakże – niemiecki. Dyskusja odnosi się głównie do stanu docelowego, natomiast zapomina się o drodze i sposobach jego osiągania. Proszę zauważyć, że zarówno niemieccy politycy, jak i niemiecki biznes bardzo dbają o to, żeby na rynku wewnętrznym sprzedawać swoje wyroby. Co prawda rośnie udział produktów zagranicznych, ale wciąż jeszcze widać, że to, co niemieckie przedstawiane jest jako wysokojakościowe, dobre i to ludzie chcą kupować. Jest to niemal wrodzony nawyk, powszechna postawa, dodatkowo mocno wspierana i stymulowana przez niemiecką politykę i regulacje. Więc jeżeli my tak bardzo usiłujemy osiągnąć poziom niemieckich płac i jakości życia, to dlaczego nie dążymy do tego, żeby ów sposób działania zaimplementować również u nas? Tutaj ważna uwaga – wcale nie oznacza to przyjmowania postaw ksenofobicznych. Fakt, że chronię własną rodzinę, własny dom i podwórko koło niego nie oznacza, że życzę źle mojemu sąsiadowi. Uważam, że można taki punkt widzenia bezpośrednio przełożyć również na poziom państwa. Dbanie o własne interesy nie implikuje tego, że odcinamy się od idei wspólnych rynków i nie oznacza również tego, że nie umiemy się odnaleźć w Unii Europejskiej i jesteśmy przeciwko tej idei. Tak jak widać, siłą pociągową Unii są Niemcy, a oni jednak potrafią o siebie dbać i robią to też w stosunku do swojego rynku.

 

 

Dbanie o własne interesy nie implikuje tego, że odcinamy się od idei wspólnych rynków i nie oznacza również tego, że nie umiemy się odnaleźć w Unii Europejskiej i jesteśmy przeciwko tej idei.

 

 

W.W.: Mówiliśmy już o walorach Pomorza i Pomorzan w kontekście prowadzenia działalności przez firmę Brands Polska, a czy jest coś, co ją utrudnia czy w niej przeszkadza?

Z przyjemnością mogę stwierdzić, że niewiele jest takich spraw. Jedną z tych, nad którymi w jakimś stopniu ubolewamy jest dostępność pewnego rodzaju pracowników – tzw. fachowców. O ile nie mamy problemu z rekrutacją na większość stanowisk produkcyjnych, nie mówiąc już o administracji, o tyle znalezienie np. technologa odzieżowego lub mechanika to już kwestia kilkunastu miesięcy poszukiwań. Proszę nie zrozumieć mnie źle – nie jest tak, że przebieram w ofertach i jestem bardzo wybredny. Te zgłoszenia po prostu nie napływają! Nie wydaje mi się, żeby problemem były oferowane przez nas warunki zatrudnienia, więc sądzę, że istnieje duży problem braku podaży tego rodzaju specjalistów. To jest dość przewrotne, bo przecież kiedyś Polska stała dobrymi fachowcami.

W.W.: A więc szkolnictwo zawodowe…

Niestety, to jest coś, co bardzo zaniedbano po transformacji. Odwołam się tutaj znów do doświadczeń niemieckich – w tym kraju spędziłem kilkanaście lat. Tam szkolnictwo zawodowe funkcjonuje lepiej. To jest nie tylko kwestia samej organizacji tego sektora edukacji, jego wyposażenia infrastrukturalnego czy dofinansowania, choć to oczywiście ma znaczenie. Jednak najistotniejszą różnicą jest społeczne postrzeganie ludzi z wykształceniem zawodowym. W Polsce nastał kult studiowania, powstał mit, że tylko „papier” inżyniera, licencjata czy magistra daje możliwość odniesienia sukcesu. Pójście do zawodówki czy technikum oznaczało swego rodzaju stygmatyzację – jesteś za słaby, by iść do liceum, zrobić maturę, iść na studia. Jesteś gorszym człowiekiem.

U naszych zachodnich sąsiadów każda osoba wykonująca jakąś pracę czuje się ważna, jest przekonana o istotności swojej roli w społeczeństwie, bez względu na to, czy jest mechanikiem, kafelkarzem czy dyrektorem w banku. Co więcej, jest to świadomość obopólna – jeśli np. prezes firmy przychodzi do siedziby po godzinach to rozumie, że najpierw musi zameldować się u ochroniarza, a ten z kolei wie, że od niego zależy bezpieczeństwo firmy i przez procedurę musi przejść każdy – bez względu na stanowisko. Czuć wzajemny szacunek i pokorę, których trochę brakuje nam – Polakom.

L.S.: I to nie jest jedynie kwestia zarobków.

Nie, to kwestia samoświadomości i poczucia podmiotowości. Stan rzeczy z jakim mamy w Polsce do czynienia obecnie wynika z trwającej od czasów transformacji ustrojowej i gospodarczej narracji, która mówi nam, że jedyną drogą do sukcesu zawodowego i życiowego są studia. Nic innego nie jest w stanie dać nam dobrobytu i szczęścia. Jest dziś wielu ludzi z tytułem magistra, którzy nie mogą znaleźć pracy, są sfrustrowani, a z drugiej strony jest wiele firm, takich jak nasza, które nie mogą znaleźć odpowiednich pracowników. Naprawdę, może to nie zabrzmi zbyt poprawnie, ale nie każdy ma predyspozycje, by być prezesem olbrzymiego przedsiębiorstwa czy profesorem astrofizyki. Ale nie oznacza to też tego, że jedynie bycie taką osobą predestynuje do bycia szczęśliwym, poważanym, potrzebnym. Trzeba przywrócić ten zachwiany balans, choć z pewnością nie będzie to łatwe.

 

W Niemczech każda osoba wykonująca jakąś pracę czuje się ważna, jest przekonana o istotności swojej roli w społeczeństwie, bez względu na to, czy jest mechanikiem, kafelkarzem czy dyrektorem w banku. U nas poczucia tej podmiotowości, niestety, bardzo brakuje.

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Żaglowiec dla kadetów wietnamskich zbudowany w Gdańsku

(sierpień 2015)

Budowę zlecił Polski Holding Obronny. Żaglowiec powstał w stoczni Marine Project dla Akademii Marynarki Wojennej Socjalistycznej Republiki Wietnamu. Będzie jednostką szkoleniową kadetów. Wyruszy w rejs we wrześniu. Trójmasztowiec „Le Quy Don” jest pierwszą od 20 lat zbudowaną od podstaw jednostką tego typu w kraju. Kontrakt podpisany dwa lata temu przez Polski Holding Obronny z Marynarką Wojenną Wietnamu obejmował budowę, wyposażenie żaglowca i przeszkolenie wietnamskiej załogi. Projekt opracowało Biuro Projektowe Choreń Design&Consulting. Zygmunt Choreń jest twórcą takich żaglowców jak „Fryderyk Chopin” czy „Dar Młodzieży”. Żaglowiec jest długi na 67 m i szeroki na 10 m . Stała załoga będzie składać się z kadry dowódczej liczącej 30 osób i 80 kadetów. Koszt budowy jednostki jest tajemnicą handlową.

Oprac. Iwona Wysocka

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Oferty Metrostavu i Budimeksu na S7 najlepsze

(sierpień 2015)

Zostały uznane za najbardziej korzystne w przetargach na budowę dwóch odcinków drogi ekspresowej S7 między Gdańskiem a Elblągiem. Chodzi o odcinki Koszwały, koniec obwodnicy Gdańska – Nowy Dwór Gdański oraz Nowy Dwór Gdański – Kazimierzowo, początek obwodnicy Elbląga. Jak poinformowała Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad , oferty są warte 1 642,44 mln zł i 1 576,39 mln zł brutto. Droga ekspresowa S7 będzie dwujezdniową drogą o długości przeszło 40 km. Obecna droga krajowa nr 7 jest jednym z ważniejszych elementów infrastruktury drogowej zarówno w Polsce, jak i w sieci dróg o znaczeniu międzynarodowym (E77). Projektowany odcinek drogi krajowej S7 od Gdańska do Elbląga leży w europejskim korytarzu transportowym IA Ryga – Kaliningrad – Elbląg – Gdańsk (Via Hanzeatica) oraz w korytarzu z Gdańska przez Warszawę do Odessy (Via Intermare).

Oprac. Iwona Wysocka

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Węzły PKM i dojazdy oddane do użytku

(sierpień 2015)

Choć Pomorska Kolej Metropolitalna ruszy pierwszego września, wcześniej oddano do użytku dojazdy do przystanków oraz trzy węzły przesiadkowe w Gdańsku Jasieniu, Kiełpinku i Brętowie. Linia połączy Gdańsk Wrzeszcz z Portem Lotniczym imienia Lecha Wałęsy, a później z linią kolejową Gdynia – Kościerzyna. Wszystkie węzły przesiadkowe mają parkingi samochodowe i miejsca dla rowerów. W Kiełpinku i na Jasieniu powstały parkingi na 82 samochody i zadaszone parkingi dla rowerów z 32 miejscami. Na węźle przesiadkowym Brętowo do dyspozycji kierowców są miejsca postojowe dla 19 samochodów i wiata na 32 rowery. Jednak ten węzeł jest wyjątkowy, bo pozwala na przesiadkę z tramwaju do kolejki PKM na tym samym peronie. Pomorska Kolej Metropolitalna jest największą inwestycją infrastrukturalną realizowaną przez pomorski samorząd. Dzięki PKM zarówno z Gdańska, jak i z Gdyni można będzie dojechać pociągiem do Portu Lotniczego w niecałe 25 minut, a z Kościerzyny do Gdańska w nieco ponad godzinę. Wartość całej inwestycji wyniosła około 950 mln zł, z czego 85 proc. kosztów finansuje UE.

Oprac. Iwona Wysocka

Skip to content