Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Perspektywy branży stoczniowej

Z Piotrem Soyką , prezesem zarządu Gdańskiej Stoczni Remontowej , rozmawia Iwona Wysocka, dziennikarka PPG i Radia Gdańsk.

Jakie hity eksportowe ma Gdańska Stocznia Remontowa?

Mamy kilka sztandarowych. To tradycyjnie remonty statków. W tym roku wykonaliśmy remonty za prawie 400 mln zł. Pojawił się również nowy przebój, czyli przebudowa statków – szczególnie tych do obsługi pól naftowych. Patrząc natomiast na nas jako grupę, w skład której wchodzi również Stocznia Północna, to za przebój można uznać statki do obsługi wież wiertniczych, tzw. AHTS, które wykonujemy dla amerykańskiego armatora (Tidewater). Jesteśmy przedsiębiorstwem, które doskonale czuje się we wszystkich podstawowych dziedzinach, czyli remontach, przebudowach i budowach statków.

Jako aktywny i odnoszący sukcesy przedsiębiorca, jak Pan widzi perspektywy pomorskiego eksportu w obecnej sytuacji gospodarczej?

Kryzys światowy dotyka lub dotknie prawie wszystkie firmy, które są eksporterami. Głównie dlatego, że spada popyt. Wszyscy dotychczasowi klienci zaczynają mieć problemy finansowe, zmniejsza się więc liczba zamówień. Drugim elementem zwiększającym ryzyko jest tak zwana niepewność inwestycyjna. Wiele firm, widząc sytuację na rynku, postanawia wstrzymać inwestycje i poczekać z wydatkami na pewniejsze czasy. Jest duża ostrożność w podejmowaniu decyzji. Trzecim elementem utrudniającym życie eksporterom jest niepewna sytuacja złotówki. Przy obecnym rozchwianiu kursu naszej waluty niemożliwe jest planowanie jakichkolwiek działań eksportowych. Szczególnie dotyczy to firm takich jak nasza, gdzie produkt zamówiony dzisiaj będzie wytworzony za kilka miesięcy, a nikt nie jest w stanie przewidzieć kursu walut w tym czasie. Jest to wielka ogólna niepewność, która musi zaowocować ograniczeniem eksportu. Szczególnie w gospodarce morskiej. Spada liczba przewozów na świecie, spadają stawki frachtowe, w niektórych sytuacjach nawet dziesięciokrotnie. Zmniejszona liczba towarów spowoduje obniżenie wpływów w portach, a także wpływów firm budujących statki, remontujących i tych, którzy transportują towary.

Jakie rynki widzi Pan jako atrakcyjne dla eksporterów?

W każdej branży jest inaczej. Wydaje mi się jednak, że należy szukać rynków niszowych. Polskie firmy niebędące częścią koncernów międzynarodowych są z reguły mniejszymi przedsiębiorstwami. Dlatego pojawia się konieczność odnalezienia określonej niszy rynkowej, w której mogą działać i się rozwijać. My jesteśmy grupą remontową i jeżeli chodzi o nas, to staramy się szukać partnerów głównie na rynkach europejskich. Współpracujemy jednak również z firmami amerykańskimi. Teraz nie bez znaczenia dla nas jest to, co będzie się działo właśnie na rynku amerykańskim. Firma, która kupuje od nas AHTS, ostatnio bardzo się wahała. Robić dalsze inwestycje? Przedłużać serię statków? Z jednej strony czuliśmy, że tam jest już kryzys i brakuje optymizmu, a z drugiej widać było, że pojawiła się nadzieja na zmiany związana z wyborami prezydenckimi.

Jaka jest sytuacja stoczni w dobie kryzysu? Czy nie będzie tak, że firmy w trudnych czasach zamiast kupować nowe statki, chętniej będą remontować stare?

Na pewno tak. Jedne sektory będą bardziej narażone na kryzys, inne mniej. Przypuszczam, że sektor remontowy będzie się miał lepiej niż budowlany. W związku z problemami w sektorze bankowym prawdopodobnie część armatorów nie będzie miała pieniędzy na nowe statki, więc zacznie remontować te do tej pory używane. Zresztą już widzimy, że w remontach jest wprawdzie trochę gorzej niż kiedyś, ale mimo to zdecydowanie lepiej niż na nowych budowach.

Jak sama stocznia jest przygotowana na kryzys?

Stocznia jest o tyle przygotowana, że nie ma długów. Można więc powiedzieć, że jest w dobrej kondycji finansowej i bez dodatkowych obciążeń. Finansujemy swoją działalność głównie własnymi środkami. Dlatego też myślimy optymistycznie o naszej przyszłości.

Ci, którzy konkurują z Chińczykami tymi samymi towarami, na tych samych rynkach, nie mają szans. Muszą więc zmieniać swoją strategię albo polegną.

A jak radzicie sobie z chińską konkurencją?

Zawsze staraliśmy się działać w niszach, które nie są „niszami chińskimi”. Nie można konkurować bezpośrednio z Chińczykami, ponieważ polskie firmy nie są w stanie produkować tak tanio jak oni. Ci, którzy mimo wszystko zdecydują się na handel takimi samymi towarami, na tych samych rynkach, nie mają szans. Muszą zmienić strategię albo polegną. Dlatego niezbędne staje się znalezienie własnego miejsca na rynku.

Niebawem do bram stoczni remontowej zapukają całe grupy pracowników innych stoczni…

To oczywiście jest poważny problem. Stocznie wchodzą w kryzys w bardzo złej kondycji finansowej. Dlatego ich szanse na przetrwanie trudnych czasów są mniejsze. Na pewno więc pracownicy będą pukać do naszych bram. Jest to tym trudniejsze, że pozostałe firmy działające na rynku też mogą ograniczać zatrudnienie. Dlatego tak ważna jest tu rola państwa, które powinno się włączyć w system ratowania ludzi w postaci wcześniejszych emerytur, przekwalifikowań czy zaliczek na prowadzenie biznesów. Generalnie chodzi o ułatwienie przetrwania kryzysu. Potem pewnie będzie lepiej. Pomagano przecież górnikom, dając im solidne odprawy. Nie widzę powodu, dla którego taka pomoc miałaby ominąć stoczniowców. W stoczniach nadal będzie trwała jakaś produkcja, ale tym, którzy stracą pracę, trzeba dać przysłowiową wędkę. Może się okazać, że wyjdą na tym lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

Jesteśmy jednym z wielu graczy powiązanych nitkami z całą gospodarką światową. Kryzys będzie więc nas dotyczył dokładnie tak samo jak wszystkich.

Dużo się mówi o odporności Polski na kryzys finansowy szalejący dookoła. Jak to wygląda z punktu widzenia przedsiębiorcy?

Wszystko zależy od branży, w której się działa. Gospodarka morska jest globalna. Nie jesteśmy potęgą światową. Jesteśmy jednym z wielu graczy, powiązanych nitkami z całą światową gospodarką. Kryzys będzie więc nas dotyczył dokładnie tak samo jak wszystkich.

Jeżeli mówimy o realnej konkurencji, to pomoc publiczną musieliby otrzymywać wszyscy. To oczywiście niemożliwe. W związku z tym lepiej, żeby jej nie było.

Jakie są według Pana bariery rozwoju pomorskiego eksportu? Co powinno się zmienić w prawie, jak można pomóc rodzimym przedsiębiorcom?

Słowo „wspieranie” zawsze kojarzyło mi się z jakimś sztucznym tworem, a rynek czegoś takiego nie znosi. Ludzie się przyzwyczajają do wsparcia i potem nie mają rezultatów w normalnej działalności rynkowej. To więc nie powinno działać w ten sposób. Wydaje mi się, że reguły gry, z jakimi mamy do czynienia, są zdrowe. Inną kwestią była polityka nienaturalnie silnego złotego – to trzeba urealnić. Teraz już widać, że tak drogi złoty był utrzymywany spekulacyjnie. Gdy spekulanci wyszli z polskiego rynku, złoty gwałtownie osłabł, dosłownie w ciągu kilku dni. Dlatego szybsze wejście do strefy euro i związanie naszej waluty z walutą europejską oraz określenie korzystnej dla eksporterów wartości złotego spowoduje, że polscy eksporterzy będą mieli warunki nie gorsze niż inni. Ważne jest także, że poruszając się w strefie euro, będą mieli jasne i przejrzyste reguły gry, dzięki czemu będą mogli racjonalnie planować swój rozwój, bez ciągłej obawy o nieprzewidziane ryzyka kursowe naszej waluty. To jest najważniejsze zadanie dla naszego rządu. A pomoc publiczna? Jest zabroniona. I słusznie. Jeżeli mówimy o realnej konkurencji, to pomoc publiczną musieliby otrzymywać wszyscy. To oczywiście niemożliwe. W związku z tym lepiej, żeby jej nie było.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorskim przedsiębiorcom najbardziej potrzeba odwagi

Z Waldemarem Kucharskim , prezesem Young Digital Planet , rozmawia Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Kryzys na światowych rynkach finansowych coraz dotkliwiej odbija się na innych częściach gospodarki i, póki co, bardziej dotyka firm działających na obcych rynkach. Czy YDP już odczuwa jego konsekwencje?

Nie widać jeszcze przesłanek kryzysu w naszej branży i nie sądzę, ażeby została ona dotknięta zbyt mocno. Edukacja, wydawnictwa edukacyjne nie są aż tak bardzo zależne od rynków kapitałowych. Podręczniki dla dzieci i młodzieży nawet w czasach kryzysu trzeba kupować. Skutki światowego zamieszania możemy odczuć poprzez banki finansujące naszą działalność. Zaostrzają się kryteria przyznawania kredytów.

Nieustannie wraca porównanie do Wielkiego Kryzysu.

Kryzys roku 1929 miał wpływ na całą gospodarkę. Teraz często słychać ekspertów zdziwionych, że coś, co się dzieje w świecie finansów, nie przekłada się na domowe budżety. Obecne szacunki spadku PKB w naszym kraju to najczęściej jeden punkt procentowy. Dlatego trudno przewidzieć, jak kryzys finansowy – nieco wirtualny – przełoży się na edukację. Za kilka dni spotykamy się na dużych targach i pewnie okaże się, że jakiś spadek zamówień będzie odczuwalny. Jednak w krajach, w których podręczniki finansuje państwo, kryzys tak długo nie będzie zauważalny, jak długo państwo nie będzie miało poważnych kłopotów. Często naszymi klientami są kraje rozwijające się. Przez podniesienie poziomu edukacji starają się znaleźć w światowej czołówce i dlatego oświata jest ich oczkiem w głowie.

Jeżeli jednak jakieś ministerstwo edukacji będzie musiało poczynić oszczędności, to przede wszystkim na zagranicznych firmach.

Zawsze tak jest. Jesteśmy takim dziwnym tworem, który próbuje globalizować to, co z natury jest lokalne. Young Digital Planet jest firmą z takimi klockami Lego – z nich układamy to, co danemu klientowi jest potrzebne. Jeden chce mieć samochodzik, inny samolot, jeszcze inny statek. W ten sposób niemal zawsze możemy się dopasować do danego ministerstwa lub wydawnictwa. Potrzebujemy jednak partnera z kraju, w którym chcemy pracować. Dzięki temu łatwiej nawiązujemy kontakty oraz dopasowujemy nasze produkty do miejscowych wymagań. Naturalnie jesteśmy też bezpieczniejsi, gdy nadejdą trudniejsze czasy. Dzięki temu te zawirowania mniej będą nas dotyczyć.

Tak było w Malezji i Nigerii?

W Malezji, Nigerii i wielu innych krajach. Fachowa pomoc firmy z danego rynku, nie tylko merytoryczna, ale też dotycząca zwyczajów, preferencji, a nawet kontaktów z urzędnikami decydującymi o profilu zamówień, jest wręcz niezbędna. Już nawet nie wspominam, że owi urzędnicy rzadko znają język angielski.

Czy międzynarodowe targi są najważniejszym sposobem zdobywania nowych zamówień, nowych rynków?

Na co dzień, jak chyba każdy, jesteśmy skazani na taką organiczną pracę. Jeździmy i rozmawiamy o nowych zamówieniach ze stałymi odbiorcami, odwiedzamy również potencjalnych klientów. Oczywiście jest kilka imprez targowych, które są bardzo efektywnym sposobem komunikacji i zdobywania zamówień. Targi są również papierkiem lakmusowym tego, co się dzieje na rynku. Dlatego jeżeli ten kryzys miałby się objawić w naszej branży, to w czasie takich spotkań można to zauważyć.

Jakie są inne narzędzia zdobywania zamówień, wchodzenia na nowe rynki?

Osobiste wizyty i referencje od dotychczasowych partnerów. Pokazujemy produkty, fragmenty produktów, które wolno nam pokazać (nas również obowiązuje tajemnica handlowa) – to często najskuteczniejsze narzędzie. Czasami trafiamy na konkretną potrzebę unowocześnienia edukacji w danym kraju, a czasami pokazując nasze produkty, kreujemy taką potrzebę.

Kilkanaście lat temu nie mieliście ani partnerów, ani zbyt wielu produktów.

Postawiliśmy na dobrego konia. Wystarczająco wcześnie zainteresowaliśmy się nowymi technologiami, multimediami, żeby chcieli z nami współpracować wielcy wydawcy. Wszystko zaczęło się od współpracy z brytyjskim wydawnictwem Macmillan. Mieliśmy naprawdę szczęście, że tak renomowana firma nam zaufała. Byliśmy też traktowani trochę jak ciekawostka, ktoś, kto chce wokół ich produktów budować jakieś futurystyczne narzędzia. Mając referencje od takiego partnera, pokazując, że potrafimy pracować w różnych językach i z najlepszymi na świecie, torowaliśmy sobie drogę. Mieliśmy trochę szczęścia, bo nie byliśmy traktowani jako zagrożenie. Dziś wszyscy wydawcy, z którymi współpracowaliśmy na początku, mają własne działy zajmujące się podobnymi produktami jak nasze.

Czyli podstawowym warunkiem sukcesu była innowacyjność?

Tak. Myślę, że nasza prezentacja nowoczesnego sposobu nauki języków obcych zadecydowała. Oczywiście, osiemnaście lat temu również dla takiego wydawnictwa jak Macmillan pokazanie, że wśród swoich produktów mają coś tak nowoczesnego, miało duże znaczenie.

Dziś zarówno rynek polski, jak i rynki zagraniczne są bardzo nasycone podobnymi produktami. Jak wygląda poszukiwanie nowych klientów? W centrali firmy siedzą przy komputerach ludzie, sprawdzając internetowe strony ministerstw edukacji w najbardziej egzotycznych krajach?

Tak. To bardzo ważna praca i zdobywamy w ten sposób wiele informacji. Drugim istotnym działaniem jest kreowanie potrzeb. Potencjalnemu klientowi trzeba pomóc zauważyć, jak bardzo nasze produkty są mu potrzebne. Wracając do Internetu, jego rola cały czas rośnie i dlatego na przykład staramy się być obecni na pierwszych stronach w największych wyszukiwarkach. Pozycjonowanie swoich wydawnictw wśród ogromniej liczby tego typu ofert, dochodzącej już chyba do miliarda różnych stron, ma ogromne znaczenie.

Ale to chyba z myślą o odbiorcach indywidualnych?

Nie. To jest adresowane do wszystkich. Kiedy jakaś instytucja, na przykład ministerstwo, zaczyna się interesować tymi technologiami, to na początku jest Internet. Jeżeli w największych wyszukiwarkach na pierwszej stronie pojawi się adres naszej firmy, jest duża szansa, że klienci trafią do nas. To jest bardzo ważne narzędzie marketingu, ważniejsze nawet niż samodzielne szukanie klientów.

Nigdy nie liczyliśmy na wsparcie. Natomiast, jeżeli mamy startować z równego poziomu z innymi europejskimi krajami, to oferta pomocowa państwa: dofinansowanie, dostęp do informacji itd. też powinna być podobna.

Czy wybierając się na targi, nie wzdycha pan, że brakuje wsparcia ze strony państwa, samorządów?

Nigdy nie liczyliśmy na wsparcie. Założyliśmy firmę w 1990 roku; był to czas surowego kapitalizmu i nikt nikomu nie pomagał. Dziś możemy się bez takiej pomocy obyć, chociaż sięgamy po dofinansowanie wyjazdów na targi. W innych krajach europejskich taka pomoc jest bardziej rozwinięta. Jeżeli mamy startować z równego poziomu, to oferta pomocowa: dofinansowanie, dostęp do informacji itd. powinna być podobna. W innym przypadku zawsze będziemy na gorszej pozycji. Naszym partnerem jest firma z Miluzy, miasta w południowej części Alzacji. Startujące tam firmy mogą liczyć na ogromną pomoc ze strony samorządów: wieloletnie zwolnienia z podatków, czynszów, stosowne pomieszczenia. Refundowane są różne koszty związane z pracownikami, szczególnie jeżeli zatrudnia się bezrobotnych. Do tego jeszcze pomoc prawna, księgowa itp. Naprawdę im tego zazdrościliśmy.

Jesteście też obecni na rynku brytyjskim. Czym się on różni od malezyjskiego czy nigeryjskiego?

Rynek brytyjski jest rynkiem bardzo dojrzałym. Nie ma tam centralnych, dużych zakupów dla szkół. Oczywiście wcześniej były programy, które rozpędzały ten biznes edukacyjny, ale nawet wtedy były to pieniądze wyłożone na określony cel. W Malezji czy Nigerii wszystkie zakupy są centralnie sterowane. Z jednej strony jest to rozwiązanie dla nas łatwiejsze, gdyż rozmawiamy z jednym klientem, który oferuje za nasze produkty duże pieniądze. Jednak gdybym przyszłość swojej firmy musiał oprzeć na jednym z tych dwóch modeli, to brytyjskie rozwiązanie jest dla nas lepsze. Jest tam naturalna potrzeba wielu ludzi, a nie jakiś eksperyment ministerstwa, który w każdym momencie może zostać przerwany. Poza tym rynek brytyjski jest łatwiejszy, bez problemu można tam znaleźć osoby mówiące po angielsku i znające tamtejsze realia. Rynek węgierski, z węgierskim językiem, jest już dużo trudniejszy. Wydawnictwo edukacyjne powinno być bardzo wiarygodne, musi niezwykle starannie podchodzić do kultury, obyczajów, historii czy języka danego kraju. Dlatego sporo wysiłku nas kosztowało przygotowanie wydawnictwa w islamskiej Malezji, tak bardzo różniącej się od nas kulturowo, językowo i obyczajowo.

Czyli nauka języków obcych oraz tzw. przedmioty ścisłe dominują w waszych produktach na zagraniczne rynki?

Nawet większą uwagę skupiamy na naukach ścisłych. Matematyka, fizyka, chemia, przyroda są zawsze potrzebne i bardziej uniwersalne niż przedmioty humanistyczne.

Przedmioty humanistyczne są również w orbicie waszych zainteresowań?

W ofercie dla zagranicznych rynków nie mamy takich produktów. Jednak na konkretne zamówienie możemy je zrobić. To są jednak bardzo trudne projekty, osadzone w specyficznych realiach kulturowych, językowych, obyczajowych i historycznych.

Czy prowizje związane z waszą działalnością na różnych rynkach bardzo się różnią?

Rentowność jest silnie związana z tym, co oferujemy klientowi. Jeżeli produkt jest gotowy i wymaga niewielkich zmian, wyceniamy go inaczej, niż kiedy trzeba robić wszystko od podstaw. Staramy się nie obarczać odbiorcy zbyt wysokimi kosztami, czasami zadowalamy się niskimi marżami, nawet gdy tworzymy coś od podstaw, ponieważ wierzymy, że następni pójdą tym śladem i znajdą się nowi odbiorcy. Wiele zależy też od tego, jaki to rynek i jakie wiążemy z nim plany.

W takim razie następnym krokiem powinno być przejmowanie zagranicznych wydawnictw.

Tak właśnie robimy. W tym roku staliśmy się właścicielami udziałów w norweskiej firmie. Chcemy w ten sposób umocnić się na tamtejszym rynku. A to jeszcze nie koniec, bo mamy w planach kolejne podobne kroki.

Po prawie dwudziestu latach działalności wyzbyliśmy się kompleksów, że mamy gorsze produkty, że nie damy rady konkurować z dużymi zagranicznymi firmami.

Czego trzeba pomorskim, polskim przedsiębiorcom, żeby łatwiej i mocniej wchodzić na zagraniczne rynki ze swoimi produktami?

Najbardziej odwagi. Trzeba się przełamać, poświęcić na to czas oraz pieniądze i chyba tu jest miejsce na pomoc ze strony państwa lub samorządów. My też zaczynaliśmy bardzo ostrożnie i nieufnie, tym bardziej że pierwsze kroki stawialiśmy na niesłychanie trudnym rynku francuskim. Po prawie dwudziestu latach działalności wyzbyliśmy się kompleksów, że mamy gorsze produkty, że nie damy rady konkurować z dużymi zagranicznymi firmami.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Produkty z Chin zalewają Europę

Z Krystyną Wawrzyniak, wiceprezes i dyrektor generalną Zakładów Porcelany Stołowej Lubiana, rozmawia Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Około 80 procent waszej produkcji wędruje na zagraniczne rynki i to chyba jest przyczyną kłopotów Lubiany.
Rzeczywiście. Od czerwca zauważamy na zagranicznych rynkach obniżenie wolumenu składanych zamówień. Początkowo nie było to gwałtowne załamanie; niestety, sytuacja zmieniła się w sierpniu. Pracujemy na 32 zagranicznych rynkach i spadek był różny, największy w krajach Europy Zachodniej. Nastąpiły zmiany terminów realizacji, wycofywanie się ze zleceń na następne miesiące albo korekta wielkości zamówień. Jeszcze w pierwszej połowie roku zamówień było tyle, że zlecaliśmy ich wykonanie innym polskim firmom. Dlatego możemy mówić o dużym spadku zainteresowania naszymi produktami. Postawiliśmy sobie pytania o przyczyny tego zjawiska, a także o to, na jaki wolumen zamówień możemy liczyć w dłuższej perspektywie – czyli pół roku do roku. Wreszcie zastanawialiśmy się, jak zreorganizować firmę. To, na co możemy liczyć po już podjętych działaniach, szacujemy na 80 procent wcześniejszego wolumenu. Oczywiście, trzeba też ograniczyć koszty, i to robimy. W ostatnich latach sporo inwestowaliśmy, teraz musimy przyhamować nowe inwestycje. Podobnie inne rzeczy niezwiązane bezpośrednio z produkcją odkładamy na późniejsze terminy. Musimy również zrestrukturyzować zatrudnienie, chociaż nie będzie grupowych zwolnień. Chcemy na przykład, żeby ludzie, którzy osiągnęli odpowiedni wiek, przeszli na emeryturę.

Opisuje pani skutki załamania rynku na wasze wyroby, ale nie wymieniła pani przyczyny.

Przyczyny są dwie. Pierwsza to zalew rynku wyrobami chińskimi. W ubiegłym roku na polski rynek wpłynęło około 16 tysięcy ton produktów z Chin. Natomiast polskie fabryki porcelany wyprodukowały i sprzedały tylko 7 tysięcy ton. W Europie jest podobnie, co roku ilość chińskich wyrobów wzrasta o 30 procent. Mówię nie o wartości, lecz o wielkości produkcji. To są bardzo tanie rzeczy i trafiają głównie do sieci handlowych. Jednak warunkiem tej taniości jest duże zamówienie. To właśnie spowodowało, że magazyny u wielu naszych odbiorców są dziś pełne. I nawet gdyby chcieli coś u nas zamówić, muszą najpierw opróżnić swoje hurtownie. Tym bardziej że tam trzeba zrobić przedpłatę. To poniekąd zmusza do odebrania zamówionej partii, a skoro się odebrało, należy sprzedać. Dlatego spodziewamy się, że przez kilka miesięcy napływ chińskich produktów będzie jeszcze trwał. Druga ważna przyczyna to zmniejszenie zakupów porcelany stołowej na rynku detalicznym. Oczywiście odczuwają to hurtownie, które u nas zamawiają mniej towaru, gdyż nie chcą lokować pieniędzy w zapasy. Sprzedaż detaliczna jest mniejsza o kilkanaście procent.

Sieci hotelowe też mniej zamawiają?

70 procent naszych wyrobów trafia do gastronomii i dzięki temu nie odczuwamy skutków załamania tak bardzo jak inni. Większość zakładów robi porcelanę do domów. Produkcja dla hotelarstwa i gastronomii jest stabilniejsza. Ludzie nadal śpią, jedzą, budują nowe hotele i dlatego zapotrzebowanie jest na poziomie zbliżonym do dawnego. Zamawiane przez hotele wyroby muszą być odpowiedniej jakości; chińskie nie są tam mile widziane.

Obiegowa opinia głosi, że mieszkańcy krajów Europy Zachodniej podchodzą do chińskiej porcelany podobnie jak do samochodów z tego kraju, czyli ich nie kupują.

Przeciętny mieszkaniec tych krajów też liczy się z pieniędzmi i kupuje to, co tańsze. Wyroby chińskie produkowane są inaczej. Wypalane są tylko raz (u nas porcelanę wypala się dwukrotnie), mają większą nasiąkliwość, czyli szkliwo szybko pęka. Ich trwałość jest dużo mniejsza niż tzw. porcelany twardej. Ale każdy musi się o tym przekonać na własnej skórze. W Europie Zachodniej też rosną obroty dyskontów, a spadają tzw. średnich segmentów. To oznacza, że nawet zamożniejsze osoby kupują taniej i nie zwracają już takiej uwagi na jakość produktów jak dawniej. Spójrzmy też na to z innej strony. Nasze władze akceptują taką sytuację, choćby przez różne stawki celne na porcelanę i ceramikę. Druga ważna rzecz to to, że chińskie wyroby zazwyczaj nie spełniają naszych wymagań sanitarnych. Na własny koszt zrobiliśmy badania i stwierdziliśmy, że chociaż pod każdym produktem jest naklejka z atestem Polskiego Zakładu Higieny, to jednak testom poddawana jest niewielka część produkcji – ta, która już w kraju podlega dodatkowej obróbce termicznej. Natomiast cała reszta nie spełnia wymagań sanitarnych, które obowiązują w Polsce.

Macie zastrzeżenia do sposobu badań?

Tak. Badane produkty powinny pochodzić z półek w sklepie, a ich kontrola powinna być ponawiana co jakiś czas. Są w nich tlenki metali ciężkich: ołowiu i kadmu, bardzo niebezpieczne dla organizmu. Druga rzecz, która nie podlega badaniu, to nasiąkliwość, czyli zdolność do przyjmowania płynów i procesy gnilne. I wreszcie prawa własności. Nasze wyroby wprowadzane na rynek polski oraz rynki zagraniczne są zabezpieczone w Alicante. Ale i tak są podrabiane. Przed sądami toczą się procesy, które wytaczamy podrabiającym nasze produkty. Zdarza się, że ktoś kupuje małą partię naszych wyrobów, a później zawozi je do Chin i tam zleca wyrób dużej partii, bo tak jest taniej. Stworzenie nowej linii produktów, wdrożenie kształtów, fasonów to bardzo długi i drogi proces. Nasze maszyny są także drogie, musimy płacić też plastykom, projektantom. Również zastrzeżenie naszych pomysłów kosztuje. Jakimś wyjściem byłaby deklaracja importera, że jego wyroby nie są podróbkami. Gdyby się okazało, że złożył fałszywe oświadczenie, mógłby zostać ukarany z urzędu.

Czy rynek, sieć odbiorców są już ukształtowane, czy też ciągle szukacie nowych odbiorców poza granicami kraju?

Pracujemy w nietypowy, ale sprawdzony sposób – mamy agentów. Są nimi nasi pracownicy, którzy otrzymują wynagrodzenie za sprzedaż i ściągnięte należności. Oni szukają klientów, uzgadniają większość szczegółów transakcji. Jest ich dziewięciu w różnych krajach, głównie europejskich. Natomiast na niektórych rynkach radzimy sobie bez nich, kontaktując się bezpośrednio z klientami. Cały czas staramy się zwiększać liczbę odbiorców. Jesteśmy widoczni w Internecie, i to w różnych formach. Jednak podstawowym narzędziem są imprezy targowe. Jeździmy do Frankfurtu, Birmingham, wszędzie tam, gdzie możemy spotkać przyszłych klientów. To skuteczny sposób, gdyż na każdych targach nawiązujemy nowe kontakty. Często zaczyna się od niewielkich sprzedaży, by później przejść do poważnych kontraktów. Korzystamy niekiedy z pomocy biur handlowych przy polskich ambasadach i konsulatach. Nasi klienci i potencjalni klienci to wąskie grono ludzi, którzy często przekazują sobie informacje o dostawcach. Staramy się być obecni w publikatorach, zwłaszcza w prasie zagranicznej. Nasza obecność w hotelach i restauracjach również przekłada się na zdobywanie nowych klientów. Zawsze ktoś zajrzy pod spód talerza, by sprawdzić producenta. Niemal za każdym razem, gdy powstaje w Europie nowy hotel, trafia do nas pytanie o ofertę. Nic dziwnego, gdyż producentów porcelany dla hoteli, gastronomii jest na naszym kontynencie zaledwie kilku. Producentów porcelany stołowej jest kilkuset.

Jak wygląda zróżnicowanie poszczególnych rynków? Czy uwzględniacie to w projektowaniu, produkcji?

Musimy uwzględniać różne kształty i trendy mody. Trzeba wiedzieć, które rynki preferują formy klasyczne, a które bardziej nowoczesne. Czasami sami proponujemy coś nowego. Trochę inaczej wygląda to z dekoracjami. Wiemy, do których krajów można posyłać nowe propozycje i jakie powinny one być. Produkty wysyłane na rynek turecki muszą mieć dekoracje ze złota czy platyny. Nie sprzedamy tego na rynku niemieckim. Hiszpanie preferują farby kobaltowe, ciemnoniebieskie. Produktów w takich kolorach gdzie indziej raczej też nie sprzedamy.

Czy te preferencje się zmieniają? Śledzicie te trendy?

Nasi plastycy są na bieżąco w tym, co się dzieje na poszczególnych rynkach. Prenumerują projektancką prasę, szukają podpowiedzi w innych miejscach. Podpatrują na przykład, co się dzieje w kolorystyce tkanin. Te trendy zwykle po pół roku przechodzą do wzornictwa w naszej branży. Często klienci sami podpowiadają, jakie wzornictwo czy kolory chcą mieć na porcelanie dla nich produkowanej. Niekiedy są to bardzo szczegółowe wskazówki, na przykład tzw. pantony. Nowe trendy, podobnie jak w modzie, najczęściej pochodzą z rynku francuskiego. Coś, co się pojawia w danym sezonie na tamtejszym rynku, za pół roku będzie również na innych. Mamy nie tylko krajowych projektantów, lecz także zagranicznych. Kupujemy też gotowe kalkomanie. Sprowadzamy je z Niemiec, Włoch, Turcji. Natomiast kolekcje zawsze przygotowuje się na określony rynek, gdyż każdy ma inne upodobania. Niestety, dekoracje żyją krótko. Dłużej trzymają się kształty, ale ich wdrożenie jest trudniejsze.

Dziś to klient oczekuje, że producent dotrze do niego z całą paletą propozycji.

Kwadratowe talerze i miseczki były strzałem w dziesiątkę?

Tak. Chociaż dziś mamy już nowe, wręcz wyuzdane kształty. Staramy się wprowadzać takie formy, które zyskają wielu nabywców i nie zostaną zbyt szybko podrobione. Niewielu producentów w Europie może robić podobne kształty do naszych. I to jest chyba jedyna droga – szukanie nowych form, nisz rynkowych i zasypywanie klientów wzorami. Dziś to odbiorca oczekuje, że producent dotrze do niego z całą paletą propozycji.

Czy chińska konkurencja równie szybko reaguje na nowe trendy, nowe mody?

Chińczycy nie mają jeszcze tak nowoczesnych technologii. U nich praca ludzka jest na tyle tania, że nie muszą nieustannie inwestować w nowe maszyny i urządzenia. Z reguły produkują klasyczne kształty. Szybko natomiast przygotowują nowe wzory, chociaż robią to w sposób mało profesjonalny. Klient chińskich wyrobów nie ma gwarancji takiej powtarzalności jak w przypadku europejskich firm. Kończymy w tej chwili inwestycje w systemy obrabiarek i systemy informatyczne. Klienci są dziś tak niecierpliwi, że nie chcą czekać nawet dwóch, trzech miesięcy.

Czy takie firmy jak Lubiana mogą liczyć na wsparcie instytucji państwowych, samorządowych?

Nie ma żadnego wsparcia. Dawniej była szansa na jakieś dofinansowanie do targów z funduszy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W zeszłym roku zaniechano nawet takiej pomocy. Na wsparcie mogą liczyć wyłącznie małe i średnie firmy.

Rząd powinien wspierać krajową produkcję i eksport, bo pieniądze – także z podatków – zostają u nas. Nie potrafimy się chwalić tym, jak bardzo poszliśmy do przodu.

Deklaracja premiera o wejściu do strefy euro była zapewne wyczekiwana przez takich eksporterów jak Lubiana?

Od wielu lat mówimy, że Polska powinna wprowadzić euro i oczywiście spełniać warunki, które to umożliwiają. Ponadto wielkość eksportu powinna spędzać sen z powiek politykom. Należymy do krajów, które mają przemysły bardzo pracochłonne, co jest bardzo niebezpieczne. Rząd powinien wspierać krajową produkcję i eksport, bo pieniądze – także z podatków – zostają u nas. Powinien też promować nasze firmy i pokazywać Polskę jako miejsce, w którym wytwarza się produkty dobrej jakości, gdzie przedsiębiorcy są wiarygodni i rzetelni. Nie widzę czegoś takiego. Nasi klienci, którzy przyjeżdżają do nas po raz pierwszy i których prowadzimy na hale produkcyjne, są zaszokowani używanymi przez nas nowoczesnymi technologiami. Nie potrafimy się chwalić tym, jak bardzo poszliśmy do przodu. I jeszcze raz podkreślę, że eksport jest ważniejszy od importu.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

W dobie kryzysu trzymajmy się Europy Zachodniej

Z Andrzejem Gołygą , prezesem Jabil Circuit Poland , rozmawia Iwona Wysocka, dziennikarka PPG i Radia Gdańsk.

Jak to jest mieć ciągle tego samego klienta?

W tej chwili mamy kilku klientów z różnych branż. Kiedy jeszcze byliśmy Philipsem, nastawialiśmy się wyłącznie na jednego klienta i jeden rynek. Natomiast odkąd jesteśmy firmą Jabil, zdobywamy nowych klientów. To już nie jest to samo. Teraz dywersyfikujemy odbiorców – to nam pomaga, szczególnie w momentach zachwiania rynku.

Kryzys jest pewnego rodzaju problemem, ale też okazją, którą warto wykorzystać.

Jakie są według Pana perspektywy pomorskiego eksportu?

Trudno się wypowiadać w sprawie całego regionu. Takie firmy jak my czy Flextronics, które są częściami wielkich koncernów międzynarodowych, z natury rzeczy działają na rynku globalnym. Kryzys w jakimś sensie wpływa na nie, ale nie blokuje ich działalności. Natomiast trudno mi mówić na temat polskich małych i średnich firm, które pracują na wybrzeżu i eksportują. Popyt za granicą zmalał. W jakim stopniu? Jeszcze nie wiadomo. Konsekwencje kryzysu finansowego są już widoczne i będą odczuwalne w pewnego rodzaju kryzysie gospodarczym. Pojawia się pytanie, jak głęboki będzie ten kryzys. Wydaje mi się, że Polska jest w stosunkowo dobrej sytuacji, jeśli weźmie się pod uwagę koszty pracy, które w tym regionie są nadal stosunkowo niskie. Warto obserwować rozwój kryzysu węgierskiego – w jakim stopniu Węgrzy, którzy otrzymali pieniądze z Unii Europejskiej, będą potrafili się podnieść i zwiększyć eksport swojej gospodarki. My w jakimś sensie naturalnie wchodzimy w lukę, którą Węgrzy stworzyli. Kryzys jest pewnego rodzaju problemem, ale też okazją, którą warto wykorzystać.

Gdzie w takim razie powinniśmy uderzać? Które rynki zdobywać, a które sobie darować?

Moim zdaniem należy trzymać się rynków Europy Zachodniej. Ta część świata przyzwyczaiła się do dużej konsumpcji. Rynki wschodnie są wprawdzie chłonne, ale niestabilne i bardzo czułe na zmiany, na barometr gospodarczy. Proszę zobaczyć, co się wydarzyło na Ukrainie czy w Rosji. Wystarczyło zachwianie gospodarki, żeby ludzie na masową skalę wymieniali walutę czy ruszyli do banków, by wycofać z nich pieniądze. Także samo zaufanie do tamtejszej gospodarki jest jeszcze bardzo małe. Jeśli się spojrzy na Europę Zachodnią, widać, że ona reaguje inaczej; podchodzi z pewnym spokojem i zrozumieniem do tego, co się dzieje, choć oczywiście stara się podejmować kroki, które pomogłyby jej wyjść z kryzysu. Jednocześnie nie wydaje mi się, żeby społeczeństwa przyzwyczajone do konsumpcji nagle straciły pieniądze i zaprzestały ich wydawania. To jest raczej mało prawdopodobne.

Przykład Hiszpanii jednak temu przeczy. Media donoszą, że Hiszpanie zacisnęli pasa. Idą do szewca ze starymi butami, zamiast do sklepu po nowe, przerabiają ubrania; dobre czasy nastały dla hiszpańskich krawców.

No właśnie. Czyli mamy do czynienia z sytuacją, w której jedni będą tracić, a inni zarabiać. To jest właśnie piękno gospodarki wolnorynkowej. Kiedy jedni tracą, inni natychmiast znajdują dla siebie lukę, którą zagospodarowują i na niej zarabiają. To są właśnie hiszpańscy szewcy czy krawcy. Takie luki trzeba znaleźć i wykorzystać. Są mądrzy ludzie, którzy na to tylko czekają. Mają pewien kapitał i natychmiast zaczynają go inwestować.

Na czym polega specyfika eksportu w pańskiej firmie?

Powstaliśmy w Kwidzynie jako firma Brabork. Już wtedy mieliśmy świadomość, że musimy współpracować z rynkiem europejskim. Cały czas pracujemy dla wielu różnych klientów z całej Europy. Dzisiaj mamy do czynienia z dwoma dużymi wyzwaniami. Pierwsze jest związane z kryzysem. Drugie jest uwarunkowane zmianami technologii telewizorów. Niewiele się na ten temat mówi, ale już praktycznie przeszliśmy z telewizorów kineskopowych na LCD czy plazmy. Mamy teraz do czynienia z nową generacją telewizorów płaskich. To stwarza dodatkowy popyt. Pojawił się również trzeci czynnik. Jest on związany z rozwojem telewizji cyfrowej. Ludzie kupują odbiorniki, które są albo HD ready, albo HD. Nasza firma ma do czynienia z bardzo ciekawym okresem na rynku Następuje zmiana generacyjna. Porównałbym to do czasów przechodzenia z telewizji czarno-białej na kolorową. Teraz mamy okres totalnej zamiany odbiorników kineskopowych na płaskie.

Rzeczywiście, można to nazwać skokiem cywilizacyjnym. Jak ocenia Pan w tej sytuacji perspektywy rozwoju swojej firmy? Jaki jest Wasz najważniejszy cel?

Mamy dwa cele podstawowe: zwiększać sprzedaż i pomnażać zysk. To jest najważniejsze. Natomiast jest to trudne do osiągnięcia, szczególnie w sytuacji kryzysowej. Dlatego trzeba poszukiwać nowych rynków i dywersyfikować produkcję. Chcemy mieć więcej i różnorodnych klientów. Przed nami też inwestycje w nowe, zaawansowane technologie. Chodzi o to, by przy tym samym zatrudnieniu i w tym samym czasie tworzyć lepszy, nowocześniejszy produkt.

Do tego potrzebne są pieniądze. Jak u Państwa wygląda finansowanie eksportu? W dobie kryzysu bankowego nie jest łatwo zdobyć kredyt. Jak sobie radzicie?

Na szczęście nasza sytuacja była i jest dobra, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Jabil jest firmą, która w tym kryzysie w jakimś sensie się odnajduje. Sytuacja dużego zadłużenia i problemów ze znalezieniem lub spłatą kredytu nie dotyczy naszej korporacji. Jabil jest w dobrej sytuacji finansowej. A przyszłość? Dzisiaj nikt nie wie, do jakiego poziomu i jak głęboko kryzys dosięgnie gospodarki. Kryzys finansowy już mocno wpłynął na rynki. Wiele firm poniosło straty. Jednocześnie taka sytuacja stwarza okazje dla innych przedsiębiorstw. Te, które przetrzymają i mają pieniądze, będą miały możliwość szybszego rozwoju.

Trzeba jak najszybciej zmienić prawo, chociażby w zakresie podatku VAT.

Jakie są dziś bariery dla pomorskiego czy polskiego eksportu? Co powinno się w tej materii zmienić? Jak trzeba zmienić prawo? Czy powinny pojawić się jakieś formy wspierania eksportu?

O tak! Są pewne podstawowe sprawy dotyczące podatku VAT. W Polsce podmiot, który importuje lub eksportuje, musi czekać pół roku na zwrot VAT, a w innych państwach Unii Europejskiej czeka się najwyżej miesiąc lub wcale. Powinniśmy stworzyć takie samo prawo, jakie obowiązuje w innych państwach Unii. To jest podstawa. To będzie dobre dla naszej gospodarki. I druga sprawa – Polska dostała bardzo dużo pieniędzy na gospodarkę innowacyjną oraz na rozwój. W tej kwestii ważny jest dostęp do informacji oraz współpraca firm z przedstawicielami nauki i władz, żeby trafnie ocenić, co można z tymi pieniędzmi zrobić. Polska jest w tej chwili w fantastycznej sytuacji. Z jednej strony mamy nadal niższe koszty pracy niż inni, z drugiej – możliwość wykorzystania pieniędzy unijnych. Natomiast trzeba jak najszybciej zmieniać prawo, dostosować je do unijnych przepisów.

Podstawa sukcesu eksportera: myślenie długoterminowe i stuprocentowe nastawienie na klienta.

Kilka dobrych rad od doświadczonego eksportera dla tych, którzy zaczynają. Na co powinni zwracać uwagę, by na samym początku drogi nie wpaść w kłopoty?

Jest kilka podstawowych zasad. Po pierwsze – nie należy nastawiać się na krótki biznes. Jeżeli ktoś tworzy firmę i chce ją rozwijać, nie może się koncentrować na krótkim horyzoncie czasowym. Powinien myśleć o przyszłości. Musi mieć wizję tego, co będzie robił za trzy, pięć czy dziesięć lat. Druga sprawa to nastawienie się na klienta – w stu procentach. Wszyscy wiemy, że tak naprawdę w gospodarce rynkowej żyje się z klienta. Nie można go oszukiwać. Trzeba szukać z nim porozumienia, iść na kompromis, negocjować. Klient istnieje na tym samym rynku co my. On chce jak najtaniej i jak najlepiej kupić. My chcemy zarobić i dostarczyć mu jak najlepszy produkt. Trzeba zrozumieć potrzeby klienta, odpowiedzieć na nie, a czasem zaskoczyć go czymś super. W ten sposób zbudujemy pewnego rodzaju wieloletnią więź. A za tym przyjdą pieniądze.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Import-eksport. Jak radzi sobie Pomorze?

Perspektywa historyczna

Wymianę handlową województwa pomorskiego cechuje wysoka dynamika zmian. Są one odzwierciedleniem z jednej strony procesów zachodzących na świecie (umacnianie się złotego, kryzys paliwowy, aktualny kryzys finansowy), a z drugiej – stopniowego otwierania się polskiej gospodarki i gospodarki województwa w procesie integracji europejskiej. Proces ten waży bardzo istotnie na wolumenie i strukturze wymiany handlowej regionu, co doskonale obrazuje szeroka analiza za okres od 2002 r., czyli od momentu ustanowienia przez Polskę pełnej strefy wolnego handlu towarami przemysłowymi z UE. Jednak już w okresie wcześniejszym województwo dyskontowało korzyści wynikające ze stowarzyszenia ze Wspólnotami Europejskimi i wzrostu wymiany handlowej, co świadczy o dużym potencjale produkcyjnym województwa i dynamicznym otwieraniu się na rynki zagraniczne. Zaowocowało to najwyższą wśród polskich województw dynamiką eksportu, przekraczającą w 2003 r. ponad 3,5-krotnie wartość eksportu z roku 1995.

Rysunek 1. Dynamika eksportu w latach 1995–2003 na tle średniej dla wszystkich województw

ppg_3_2008_rozdzial_1_rysunek_2

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

W okresie 2003–2005, czyli na rok przed i rok po akcesji, w województwie pomorskim nastąpił wzrost wartości eksportu o 25 proc., a importu o 27 proc. Konsekwentnie w latach 2005–2006 wartość eksportu w Pomorskiem wzrosła o dalsze 22 proc., a importu o 27 proc. Po tym okresie obserwuje się już pewne spowolnienie. W latach 2005–2007 wzrost wartości eksportu i importu w regionie był już niższy niż przeciętnie w Polsce.

Rysunek 2. Dynamika eksportu w latach 2005–2007 na tle średniej dla wszystkich województw

ppg_3_2008_rozdzial_1_rysunek_2

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Rysunek 3. Dynamika importu w latach 2005–2007 na tle średniej dla wszystkich województw

ppg_3_2008_rozdzial_1_rysunek_3

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Poza wspomnianą liberalizacją handlu, na wzroście znaczenia Unii Europejskiej w stosunkach gospodarczych i obrotach handlu zagranicznego województwa pomorskiego zaważył potencjał ekonomiczny państw członkowskich UE, stwarzający możliwość wszechstronnego rozwoju współpracy w sferze inwestycji, produkcji, handlu oraz technologii. Dotyczy to przede wszystkim państw znajdujących się w bliskim sąsiedztwie z regionem, zwłaszcza Niemiec i krajów skandynawskich. Jednocześnie po 1992 r. zaobserwowano znaczny spadek obrotów z krajami byłego Związku Radzieckiego i Europy Środkowo-Wschodniej – wynikający z urealnienia cen w handlu wzajemnym i przeżywanych przez te kraje trudności płatniczych – oraz przeorientowanie handlu w kierunku krajów zachodnich.

Podstawowe informacje

Mimo systematycznego wzrostu obrotów handlowych wymianę Pomorskiego cechuje deficyt handlowy. W 2007 r. wartość eksportu w tym województwie wynosiła 7554,7 mln euro, a importu – 8225,4 mln euro. Wskaźnik zrównoważenia wymiany handlowej[1] pokazuje, że eksport tylko w 9 proc. nie pokrywał importu, zatem stopień pokrycia importu eksportem jest stosunkowo wysoki. Należy pamiętać, że deficyt nie musi być postrzegany w kategoriach negatywnych. Jeśli import ma charakter inwestycyjny bądź zaopatrzeniowy, może to w konsekwencji przyczyniać się do wzrostu konkurencyjności gospodarki regionu. Tak właśnie jest w przypadku Pomorskiego.

Odnotowany w 2007 r. deficyt był wynikiem wzajemnej kompensacji: z jednej strony korzystnych relacji w handlu z UE-25, z drugiej – gorszego stanu zrównoważenia obrotów z pozostałymi rynkami, zwłaszcza krajami byłego ZSRR. Na dodatnie saldo wymiany z krajami UE wpłynęły korzystne wyniki handlu z Niemcami – głównym unijnym partnerem handlowym regionu. Nadwyżkę odnotowano także w wymianie z krajami kapitalistycznymi oraz z krajami Europy Środkowo-Wschodniej[2]. Wymianę z pozostałymi państwami oraz z krajami byłego ZSRR cechuje deficyt, z tym że deficyt z krajami byłego ZSRR podwójnie przekraczał deficyt z grupą krajów pozostałych. Negatywną wymowę tej tendencji łagodzi dominacja większości tych rynków w regionalnym imporcie podstawowych surowców, zwłaszcza energetycznych. Dotyczy to w szczególności Rosji – głównego dostawcy ropy i gazu.

Udział województwa pomorskiego w wymianie ogólnopolskiej systematycznie maleje, a wyprzedzają je województwa śląskie, mazowieckie, dolnośląskie i wielkopolskie. Mogą one mieć bardziej zdywersyfikowaną ofertę eksportową, co stanowi o ich lepszej pozycji konkurencyjnej. Mimo to Pomorskie jest jednym z największych eksporterów wśród polskich regionów i cechuje się bardzo wysokim potencjałem. O jego otwartości na wymianę międzynarodową świadczy jedna z najwyższych w Polsce relacji eksportu do Produktu Regionalnego Brutto. Wartość eksportu w przeliczeniu na mieszkańca w województwie pomorskim jest zdecydowanie wyższa niż średnio w kraju i ta tendencja utrzymuje się od początku lat 90., czyli od momentu liberalizacji handlu z UE.

W strukturze geograficznej importu województwa w 2007 r. 40 proc. stanowią kraje UE, jednak w ostatnich latach ich znaczenie maleje na korzyść krajów byłego ZSRR – dostawców surowców energetycznych. Obserwowane w ostatnim okresie perturbacje na rynkach paliwowych przyczyniły się dodatkowo do istotnego wzrostu udziału rynków byłego ZSRR w strukturze geograficznej importu regionu. Udział krajów Europy Środkowo-Wschodniej jest śladowy.

Rysunek 4. Struktura geograficzna importu województwa pomorskiego w 2007 r.

ppg_3_2008_rozdzial_1_rysunek_4

[1] Wskaźnik pokazuje relację salda obrotów do wielkości eksportu.

[2] Od 2007 r. za kraje Europy Środkowo-Wschodniej uważa się m.in.: Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Serbię i Czarnogórę; do krajów byłego ZSRR należą: Azerbejdżan, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Mołdawia, Rosja, Ukraina, Uzbekistan; do krajów kapitalistycznych: Watykan, Norwegia, Liechtenstein i Szwajcaria w Europie, USA, Australia, Japonia, Kanada, Singapur, Nowa Zelandia, Wyspy Marshalla itp. Od 1 stycznia 2007 r. Bułgaria i Rumunia są członkami UE. Byłe kraje ZSRR to Rosja i pozostałe kraje powstałe po upadku ZSRR.

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Struktura geograficzna eksportu województwa w 2007 r. potwierdza utrzymującą się od lat dominację krajów UE, do których trafia prawie 66 proc. eksportu województwa. Grupa krajów kapitalistycznych jest przede wszystkim reprezentowana przez Norwegię, jednego z najważniejszych partnerów handlowych regionu w obecnym okresie. Ugrupowanie pozostałych krajów umacnia się za sprawą realizacji dużych zleceń związanych z branżą stoczniową.

Rysunek 5. Struktura geograficzna eksportu województwa pomorskiego w 2007 r.

ppg_3_2008_rozdzial_1_rysunek_5

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Główni partnerzy w imporcie w 2007 r.

Wymianę handlową z poszczególnymi krajami cechuje silna koncentracja. Na dziesięciu najważniejszych partnerów handlowych w 2007 r. przypadało łącznie ponad 70 proc. importu regionu. Na liście głównych partnerów importowych znajdują się kraje położone w geograficznej bliskości województwa – Niemcy oraz kraje skandynawskie. Świadczy to o wykorzystywaniu przez region premii sąsiedztwa.

Struktura produktowa głównych partnerów w imporcie województwa wskazuje na silną koncentrację produktową. Największym importerem regionu jest Rosja. Strukturę produktową importu z Rosji cechuje prawie 100-procentowa koncentracja na surowcach energetycznych. Dotyczy to głównie ropy naftowej i gazu ziemnego. Ważnym partnerem importowym jest Norwegia, z której sprowadzane są głównie komponenty do produkcji jednostek pływających, ryby, filety rybne oraz oleje, frakcje ropy naftowej i gaz. W przypadku Wysp Bahama mamy do czynienia ze 100-procentowym importem komponentów wykorzystywanych w produkcji jednostek pływających[1]. Jak widać, strukturę produktową importu z wymienionych krajów cechuje silna koncentracja produktowa. Nieco niższa dotyczy Finlandii oraz Szwecji.

Pozostałe kraje pochodzenia importu regionu cechuje duża dywersyfikacja produktowa. Dotyczy to przede wszystkim Niemiec, które w 2007 r. uplasowały się na drugim miejscu wśród partnerów importowych. Udział najważniejszego towaru importowanego z Niemiec – produktów ropy naftowej – stanowił już tylko 7,5 proc. całkowitej wartości importu z tego kraju. Koszyk towarów importowanych jest zróżnicowany i zawiera: elektroniczne układy scalone, liniowce pasażerskie, aparaturę elektryczną, wyroby z żeliwa lub stali, maszyny i urządzenia, sprzęt elektroniczny, produkty przemysłu chemicznego, tworzywa sztuczne, metale nieszlachetne oraz inne.

Dużą dywersyfikacją cechuje się również import z Chin. Najważniejszy produkt na liście towarów importowanych z tego kraju, czyli części nadające się wyłącznie lub głównie do aparatury nadawczej i odbiorczej dla telewizji, radiotelegrafii i radiofonii, stanowił tylko 7,6 proc. całości chińskiego importu. Obok części do aparatury elektrycznej i elektronicznej Pomorskie importuje z Chin odzież, filety rybne, meble, rowery i artykuły z tworzyw sztucznych. Import ma zatem w tym przypadku charakter nie tylko inwestycyjny, ale także zaopatrzeniowy i konsumpcyjny.

Dywersyfikacją produktową charakteryzuje się także import z Holandii, Danii i Wielkiej Brytanii.

Warto podkreślić, że w wymianie handlowej dominuje handel wewnątrzgałęziowy. Norwegia jest dostarczycielem głównie jednostek pływających do przewozu osób lub towarów i ten sam produkt dominuje również w strukturze eksportu do Norwegii. Dotyczy to także Wysp Bahama, do których w 100 proc. eksportowane są jednostki pływające.

Główni partnerzy eksportowi w 2007 r.

Eksport województwa cechuje także silna koncentracja geograficzna i produktowa. Na dziesięć najważniejszych krajów przeznaczenia eksportu przypada 70 proc. całkowitej jego wartości.

Najważniejszym partnerem eksportowym są Niemcy, a dostawy do tego kraju charakteryzują się stosunkowo dużą dywersyfikacją produktową. Jednak jest ona niższa niż w przypadku importu. Głównym towarem eksportowym jest aparatura odbiorcza dla telewizji, a dalej – liniowce, łodzie pasażerskie, ryby suszone, konstrukcje z żeliwa i stali oraz papier, meble, artykuły z tworzyw sztucznych, nośniki do zapisu dźwięków lub innych sygnałów.
Stosunkowo duża dywersyfikacja produktowa cechuje także eksport do Rosji – 20 głównych produktów eksportowych stanowi 62 proc. wartości eksportu do tego kraju, a pierwszy produkt – jachty i łodzie sportowe – to 11,5 proc. całego eksportu.

Eksport do pozostałych głównych partnerów cechuje silna koncentracja produktowa. W przypadku Norwegii koncentracja eksportu dotyczy różnego typu jednostek pływających. Poza tym Norwegia jest odbiorcą konstrukcji z żeliwa i stali, olejów bazowych z ropy naftowej, części do aparatury telewizyjnej i cystern. Wielka Brytania to głównie odbiorca liniowców pasażerskich, aparatury odbiorczej dla telewizji i olejów bazowych z ropy naftowej.

Szwecja jest odbiorcą przede wszystkim produktów wysokich technologii oraz olejów bazowych z ropy naftowej. Specjalizacja w odbiorze produktów wysokich technologii dotyczy także Francji i Holandii.

Najsilniejszą koncentracją produktową charakteryzują się wspomniane już Wyspy Bahama, do których w 100 proc. eksportowane są jednostki pływające.

Struktura produktowa eksportu do najważniejszych partnerów świadczy przede wszystkim o tym, że Pomorskie docenia naturalne atuty związane z bliskością morza, a swój eksport opiera na wykorzystaniu nowoczesnych technologii. Procentuje udana transformacja wielu ważnych sfer gospodarki regionu oraz lokalizacja w regionie wielu firm z udziałem kapitału zagranicznego, dzięki którym mamy do czynienia z transferem nowoczesnych technologii do Polski. Wymianę z krajami UE cechuje specjalizacja wewnątrzgałęziowa oraz rosnący eksport produktów wysokich technologii.

Hity importowe

Region charakteryzuje silna koncentracja produktowa importu. Udział dziesięciu najważniejszych produktów importowanych do województwa pomorskiego stanowi 56 proc. całkowitego importu regionu.

Województwo pomorskie specjalizuje się w imporcie towarów związanych z rafinacją ropy naftowej oraz komponentów do produkcji łodzi, statków i innych obiektów pływających. Najważniejsze pod względem udziału są surowce energetyczne. Norwegia to drugi rynek eksportowy i czwarty co do wielkości rynek importowy województwa. Prowadzi ona z regionem wymianę wewnątrzgałęziową głównie w sekcji statystycznej o nazwie: pojazdy, statki powietrzne, jednostki pływające oraz współdziałające urządzenia transportowe. Należy zwrócić uwagę, że dwa spośród dziesięciu najważniejszych towarów importowych to produkty wysokotechnologiczne. Import o charakterze technologicznym przyczynia się do wzrostu konkurencyjności gospodarki regionu, wpływając zarówno na zmianę gałęziowej struktury produkcji, jak i na modernizację tradycyjnych przemysłów, co obserwujemy w regionie.

Hity eksportowe

Region cechuje silna koncentracja produktowa towarów eksportowych. Udział dziesięciu najważniejszych z nich stanowi 58 proc. całkowitego eksportu regionu. Co ważne, ¼ tego stanowią produkty wysokich technologii.
Województwo eksportuje głównie jednostki pływające i współdziałające urządzenia transportowe oraz maszyny i urządzenia mechaniczne, sprzęt elektryczny, urządzenia do rejestracji i odtwarzania dźwięku, urządzenia telewizyjne do rejestracji i odtwarzania obrazu i dźwięku oraz części i wyposażenie dodatkowe do tych urządzeń (towary te stanowią przeważającą część wartości eksportu).

Tak silna koncentracja produktowa eksportu do poszczególnych krajów wskazuje na ugruntowaną już specjalizację w dziedzinach tradycyjnie kojarzonych z regionem. Jednak obok towarów branży stoczniowej, tworzyw sztucznych, produktów przemysłu chemicznego, surowców czy wyrobów z drewna na liście hitów znajdują się też towary wysokich technologii, takie jak: sprzęt elektryczny, urządzenia do rejestracji i odtwarzania dźwięku oraz inne związane z nimi.

Zestawienie listy hitów eksportowych i importowych województwa potwierdza wewnątrzgałęziowy charakter regionu – to produkcja i eksport sprzętu transportowego, szczególnie statków i usług remontowych oraz produktów energetycznych.

Ujęcie miesięczne [2]

Aktualne dane na temat handlu zagranicznego województwa pomorskiego pochodzą z lipca 2008 r. Ujęcie miesięczne pozwala na bieżące monitorowanie sytuacji w obszarze wymiany handlowej województwa pomorskiego z zagranicą. Wskazuje także na pewne cechy handlu zagranicznego województwa pomorskiego. Wymianę handlową regionu cechuje relatywnie wysoka, acz silnie zmienna dynamika miesięczna. Wynika to z charakteru wymiany, zdominowanej przez produkty branży stoczniowej. Analiza danych w okresie styczeń–lipiec 2008 prowadzi do wniosku, że dynamiczne comiesięczne „skoki” wartości importu i eksportu to efekt zakontraktowanych zakupów sprzętu transportowego na rynkach zagranicznych, montażu statków w pomorskich stoczniach oraz sprzedaży już gotowych obiektów za granicę. W związku z tym na liście partnerów handlowych pojawiają się np. Wyspy Bahama, Wyspy Marshalla, Panama czy Tajlandia. Struktura produktowa jednak nie ulega istotnej zmianie.

Analiza SWOT eksportu województwa pomorskiego

Słabe strony: silne uzależnienie eksportu od pojedynczych zamówień o dużej wartości jednostkowej (specyfika branży stoczniowej); województwo jest zatem bardziej narażone na silne załamania gospodarcze w postaci np. znacznego spadku popytu. Malejący udział w ogólnopolskiej wartości eksportu, wynikający z umacniania pozycji innych regionów. Szansą byłaby większa dywersyfikacja struktury produktowej w wymianie z głównymi partnerami – wówczas potencjalne „szoki” nie będą aż tak odczuwalne przez gospodarkę regionalną.

Szanse: wzrost popytu na zagranicznych rynkach, szczególnie w branżach kluczowych dla rozwoju gospodarki regionalnej, np. pływającego sprzętu sportowego i rekreacyjnego (jachty to główny produkt eksportowany do Rosji). Z punktu widzenia rozwoju branż wysokich technologii dla regionu szansą będzie dalsze zacieśnianie więzi z kluczowymi partnerami zagranicznymi o zdywersyfikowanej strukturze obrotów oraz dywersyfikacja wymiany z partnerami, których cechuje stosunkowo silna koncentracja asortymentowa, głównie w zakresie surowców i wyrobów nisko przetworzonych – mowa tu o Norwegii i Wielkiej Brytanii.

Mocne strony: stosunkowo duży udział dóbr wysokich technologii w eksporcie województwa (co widać na liście najważniejszych produktów eksportowych); lista hitów eksportowych i importowych wskazuje, że województwo importuje półprodukty lub surowce, które po przetworzeniu są eksportowane, co świadczy o bardziej inwestycyjnym niż konsumpcyjnym charakterze importu; bardzo wysoka wartość eksportu per capita (ponadprzeciętna) wskazuje na wysoki potencjał regionu i dalsze możliwości rozwojowe zależne od postępu procesów restrukturyzacyjnych branży stoczniowej, kluczowej dla wymiany międzynarodowej; duży potencjał produkcyjny i wysoka konkurencyjność w zakresie usług remontowych tonażu pływającego.

Zagrożenia: załamanie rynków finansowych i załamanie koniunktury na światowych rynkach może mieć negatywny wpływ na realizację dużych kontraktów, szczególnie w branży stoczniowej; zagrożeniem może być koncentracja napływu inwestycji zagranicznych do regionów bardziej atrakcyjnych (Dolny Śląsk, Śląsk), przez co możliwe jest także tzw. wysysanie najlepiej wykwalifikowanych pracowników; rosnąca pozycja konkurencyjna innych silnych polskich regionów może wpłynąć na osłabienie pozycji konkurencyjnej województwa pomorskiego.

Komentarz

dr hab. Bohdan Jeliński, prof. UG
kierownik Zakładu Ekonomiki i Organizacji Handlu Zagranicznego Uniwersytetu Gdańskiego

Rozpoczęty w USA kryzys finansowy zaczyna obejmować całą gospodarkę światową, grożąc spowolnieniem jej rozwoju. Bank Światowy ocenia, że strefę euro i Japonię czeka recesja, a Stany Zjednoczone – stagnacja. Zdaniem tegoż banku polska gospodarka nie odczuje w istotnym stopniu negatywnych skutków załamania gospodarczego, gdyż ma silne fundamenty gospodarcze. Dzięki temu tempo wzrostu PKB wyniesie w Polsce 2008 roku około 5,4% i obniży się do 4,0% w 2009 roku. Na 2010 rok przewiduje się generalną poprawę sytuacji w gospodarce światowej, w tym w Polsce. Polska gospodarka i gospodarka województwa pomorskiego nie będą oczywiście całkowicie odporne na konsekwencje światowego kryzysu finansowego i recesji gospodarczej. Jednakże dobra kondycja gospodarki i rozważna polityka makroekonomiczna pozwolą utrzymać polską gospodarkę na ścieżce reform i wzrostu. Pomoże w tym przyjęcie ambitnego planu wejścia Polski do strefy euro 1 stycznia 2012 roku.

Powyższe uwarunkowania dotyczą w całej rozciągłości gospodarki województwa pomorskiego, głównie ze względu na duże w niej znaczenie wymiany handlowej z zagranicą. Wprawdzie słabnący złoty sprzyja generalnie eksporterom, ale głównie tym, którzy nie używają do produkcji komponentów z importu. Ponadto, jeżeli kraje Unii Europejskiej będące głównym partnerem w polskim eksporcie (78,7% w 2007 roku) i eksporcie województwa (65,7% w 2007 roku) będą w recesji, to osłabienie złotego tworzy szansę na zmniejszenie polskiego deficytu obrotów bieżących z zagranicą. Eksporterzy muszą też mieć świadomość, że polska waluta w perspektywie najbliższego roku może odrobić obserwowane obecnie osłabnięcie i umocni się, a inflacja spadnie z około 4,2% w roku bieżącym do 3,4% w roku przyszłym. Na perspektywy rozwoju eksportu województwa kładzie się cieniem trudna sytuacja czołowego eksportera – branży okrętowej. Stanowisko Dyrekcji Generalnej ds. Konkurencji Komisji Europejskiej jest zdecydowane. Preferuje ona sprzedaż majątku stoczni w drodze przetargu i powstanie nowych spółek, co nie wyklucza dalszego prowadzenia w pewnym zakresie produkcji stoczniowej. Według Dyrekcji przyznanie stoczni kolejnego wsparcia finansowego przez polski rząd stałoby się bodźcem do próśb o dalsze dotacje.

[1] Należy podkreślić, że kraje takie jak Wyspy Bahama są uznane przez Polskę za tzw. raje podatkowe, gdzie chętnie ukrywają swoje dochody armatorzy należący tak naprawdę do innych państw.

[2] Dane za rok 2008 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Czas na Instytut Konfucjusza na Pomorzu

Trójmiasto traci na znaczeniu i zaprzepaszcza wykorzystanie dużego potencjału.

Chiny już są na Pomorzu. Tym może nie odkrywczym, ale, jak się zaraz okaże, zabawnym stwierdzeniem musiałem rozpocząć niniejszy artykuł. Chiny, a dokładnie Chinë, to leśniczówka w powiecie chojnickim w gminie Chojnice, o której dowiedziałem się, wstukując „Pomorze + Chiny” w popularną wyszukiwarkę Google. Przechodząc do tematu tego artykułu, muszę we wstępie stwierdzić, że współpraca województwa pomorskiego czy Trójmiasta z podmiotami chińskimi nie wygląda najgorzej. Jednak ze względu na tradycję, jaką ma nasz region we współpracy z Chińską Republiką Ludową, czy też z powodu partnerstwa miasta Gdańska i Szanghaju, a także potencjału akademickiego, współpraca ta powinna wysuwać nasz region na jedno z priorytetowych miejsc zainteresowania ChRL. Jednakże, jak pokażą przykłady z naszego sąsiedniego województwa czy innych polskich ośrodków akademickich, Trójmiasto traci na znaczeniu i zaprzepaszcza wykorzystanie dużego potencjału.

Chinami zacząłem się interesować po 12 latach publicznej edukacji, realizującej bardzo europocentryczny program. Zapragnąłem dowiedzieć się czegoś nowego, innego, rozszerzyć swoją wiedzę o znajomość innych kręgów cywilizacyjnych, a nie poprzestawać na tych wywodzących się z Półwyspu Bałkańskiego czy Apenińskiego. Najbardziej orientalna przygoda, z jaką jako uczeń miałem do czynienia, to krótkie omówienie eposu o Gilgameszu plus kilka lekcji z historii na tematy jedynie bardzo pobieżnie dotykające Wschodu – nie mówiąc już o Dalekim Wschodzie, traktowanym bardzo ogólnikowo.

Chinami można interesować się z kilku kompletnie odmiennych powodów – ze względu na bogatą i odmienną kulturę, język, który sam w sobie jest sztuką, bezprecedensowy w historii świata wzrost gospodarczy i towarzyszące mu przemiany społeczne i polityczne w wymiarze wewnętrznym oraz zewnętrznym. Te ostatnie przyczyniły się do powstania bardzo popularnego w ostatnich latach nurtu analiz o istniejącym bądź nieuchronnym zderzeniu Chin z Zachodem, konkretniej z UE bądź USA. W zależności od tego, czy interesujemy się Państwem Środka z powodów wysokiej kultury – sztuki, literatury, kaligrafii czy filozofii, ukazującej nam nasze ograniczenie czy wiedzę o świecie opartą na stereotypach – czy też z powodów bardziej przyziemnych, jak polityka i gospodarka, Chiny jawią się jako państwo ogromnych inspiracji do badań naukowych bądź też jako partner handlowy o niezaprzeczalnie ogromnym potencjale. O tym potencjale świadczyć mogą np. dane PAIiIZ, według których w 2007 r. pod względem liczby projektów na pierwszym miejscu znaleźli się inwestorzy amerykańscy i japońscy. Na drugim pozostają Niemcy. Godny uwagi jest wzrost zainteresowania Polską firm chińskich, które w rankingu Agencji wysunęły się na trzecie miejsce. Widać więc, że Chińczycy coraz częściej inwestują w Polsce; dlaczego nie mieliby tego robić na Pomorzu?

Pomorze od zawsze współpracuje z Chinami…

Pomorskie współpracuje z Chinami od samego początku istnienia tego państwa w obecnej formie. 15 czerwca 1951 roku powstała Chińsko-Polska Spółka Żeglugowa, zawiązana na podstawie umowy między rządami ówczesnej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i Chińskiej Republiki Ludowej. Chipolbrok był pierwszą spółką joint venture, jaka została utworzona w Chinach po proklamowaniu Republiki Ludowej w 1949 roku[1]. W 1957 r. utworzono w Gdańsku Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Chińskiej. Była to inicjatywa społecznych działaczy z firm żeglugowych i spedycyjnych Trójmiasta współpracujących z Chińską Republiką Ludową, takich jak Chińsko-Polskie Towarzystwo Okrętowe „Chipolbrok”, Polskie Linie Oceaniczne i C. Hartwig[2]. W Trójmieście znajdują się również dwie izby handlowe wyspecjalizowane w kontaktach z Chinami: Polsko-Chińska Izba Przemysłowo-Handlowa w Gdyni oraz Polsko-Chińska Izba Gospodarcza w Sopocie.

Chiny inwestują w strategiczne dla naszego regionu porty – od października 2004 większość udziałów terminalu cargo w gdyńskim Wolnym Obszarze Gospodarczym posiada chińska spółka Hutchison International Port Holdings Ltd., operator kontenerowy o światowej renomie. Port w Gdańsku również wiąże swoją przyszłość z chińskimi inwestorami. W lipcu bieżącego roku Zarząd Morskiego Portu Gdańsk S.A. gościł delegację przedstawicieli Centralnej Administracji Portu Szanghaj. Jesienią ma zostać podpisana umowa o współpracy między portami.

… ale to Zachodniopomorskie jest bardziej rozpoznawalne w Kraju Środka

Niestety, nie Gdańsk, nie Gdynia, ale Koszalin został w 2006 roku nominowany do zaszczytnego grona 50 najlepszych na świecie lokalizacji dla chińskiego biznesu. Koszalin zawdzięcza ten sukces głównie swojemu Chińskiemu Parkowi Przemysłowemu. Poniżej przytaczam fragment folderu „Inwestuj w Koszalinie. Otwarte wrota na rynek europejski dla firm chińskich”:

„Chociaż chińskie firmy obecne są w wielu krajach Europy, to jednak właśnie w Koszalinie na terenie Specjalnej Strefy Ekonomicznej powstało pierwsze na naszym kontynencie Chińskie Centrum Przemysłowe, w którym działalność produkcyjną prowadzą firmy z kapitałem chińskim. Chińskie Centrum Przemysłowe (…) jest pierwszym projektem mającym na celu utworzenie chińskiej strefy przemysłowej na terenie Unii Europejskiej. Centrum ma na celu zachęcenie chińskich inwestorów do podejmowania działalności gospodarczej w Polsce, skąd mają oni nieograniczony i pozbawiony barier dostęp (brak ceł i ujednolicone prawo) do ogromnego rynku całej Unii Europejskiej. Tradycją stało się również cykliczne uczestnictwo Koszalina w Targach Gospodarczych Prowincji Fujian w Fuzhou, w których biorą udział przedstawiciele władz miasta, jak również przedsiębiorcy. Intensywne kontakty gospodarcze przynoszą owoce. Koszalinem zainteresowane są nowe chińskie firmy zamierzające inwestować w Europie. Miasto jest także często odwiedzane przez chińskie misje gospodarcze i oficjalne delegacje”[3].

Instytuty Konfucjusza – furtka do współpracy czy projekcja siły?

Uważam, że najlepszym posunięciem, które podniosłoby status Trójmiasta w oczach Chińczyków, byłoby stworzenie szerokiej międzyuczelnianej platformy, prowadzącej do ściągnięcia na Pomorze Instytutu Konfucjusza. Instytuty Konfucjusza to, najprościej ujmując, organizacje non-profit, mające za zadanie szerzenie chińskiej kultury na świecie. Głównym zadaniem instytutów jest zaspokajanie rosnącego popytu na naukę języka chińskiego, który według Xu Lina, przewodniczącego National Office for Teaching Chinese as a Foreign Language (NOCFL), stał się trendy na Zachodzie. Pierwszy Instytut Konfucjusza otwarto w Seulu w 2004 roku. Po dwóch latach na świecie funkcjonowało już 81 instytutów uczących mandaryńskiego, będącego pomimo swego poziomu nieprzystępności kluczem do sukcesu w biznesie. Dziś (choć dane te bardzo szybko ulegają zmianie) na świecie funkcjonuje ponad 260 instytutów w 75 państwach. Są ulokowane przy czołowych uniwersytetach – od Kenii po Koreę Południową i od Uzbekistanu po Australię. Do 2010 roku na świecie ma działać już 500 instytutów[4].

Pierwszy Instytut Konfucjusza w Europie Środkowej powstał w 2006 r. przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W czerwcu br. powołano drugi – w Poznaniu. Zajmie się on m.in. opracowaniem pierwszego Wielkiego Słownika Chińsko-Polskiego. Od miesiąca Instytut Konfucjusza funkcjonuje także przy Uniwersytecie Wrocławskim.

W październiku tego roku w Opolu powstało Centrum Współpracy Polska–Chiny – Instytut Konfucjusza. Doszło wówczas do antychińskich protestów, które miały zwrócić uwagę na politykę wewnętrzną Chin, szczególnie w kwestii politycznych represji. Prorektor Politechniki Opolskiej, prof. dr hab. inż. Marek Tukiendorf, apelował wówczas, by nie mieszać nauki z polityką. Według profesora, Instytut to dla Opola wielka szansa, także gospodarcza. Lokalni politycy myślą podobnie; Józef Sebesta, marszałek województwa opolskiego, liczy na podpisanie partnerskiej umowy z chińską prowincją Shandong, zamieszkaną przez 93 miliony osób. Samorząd województwa przekazał Politechnice Opolskiej 150 tysięcy złotych na przygotowanie siedziby Instytutu, a władze Opola za darmo oddały na ten cel piętro kamienicy przy głównym deptaku miasta.

Instytuty Konfucjusza to także pewna forma projekcji siły Chin na zewnątrz w formie tzw. soft power (koncepcja J.S. Nye’a Jr). Soft power odniesie jednak skutek jedynie wtedy, gdy język chiński będzie zrozumiały dla coraz większej liczby ludzi na świecie. Według statystyk, mandaryńskiego poza Chinami uczy się obecnie 40 milionów osób, a do 2010 liczba ta ma wzrosnąć do 100 milionów[5].

Instytuty Konfucjusza powstały też jako forma walki ze zjawiskiem the China threat (chińskie zagrożenie). Jak podaje „Renmin Ribao” („Dziennik Ludowy”), kultura jest właśnie tym soft power , który stłumi nieporozumienia pomiędzy różnymi nacjami i rasami oraz wprowadza więcej kolorytu do multikulturowego świata. Według tego samego dziennika, dwa lata temu w samych Stanach Zjednoczonych Ameryki już 800 college’ów i uniwersytetów prowadziło zajęcia z języka i kultury chińskiej, a 2400 szkół średnich i 2500 podstawówek planowało uruchomienie podobnych kursów.

Instytuty Konfucjusza nie są przyczółkami szpiegowskimi Państwa Środka, jak swego czasu obawiały się służby wywiadowcze Kanady[6]. Zajmują się rozwijaniem wszechstronnych, przede wszystkim biznesowych i naukowych bilateralnych kontaktów. Szczególnie ta ostatnia kwestia jest, moim zdaniem, istotna w przypadku naszego regionu. Gościłem w krakowskim Instytucie w grudniu ubiegłego roku jako obserwator na konferencji naukowej „Współczesne Chiny – narodziny imperium w kontekście międzynarodowym”. Wśród zaproszonych prelegentów – młodych doktorów i doktorantów zajmujących się Azją – nie było nikogo z Trójmiasta, natomiast silnie reprezentowane były m.in. uniwersytety: Jagielloński, Warszawski, Wrocławski, Adama Mickiewicza, Łódzki, SGH oraz SWPS – a zatem wszystkie ośrodki aspirujące do czołowych lokat w rankingach uczelnianych.

Można mieć nadzieję, że konferencje tego typu (choć ta opisana wyżej pozostawiła we mnie pewien niedosyt) z roku na rok będą podnosiły stan wiedzy nie tylko słuchaczy, ale też samej kadry naukowej na temat Chin. W dłuższej perspektywie może się to przełożyć na zasób wiedzy przeciętnego Kowalskiego, dla którego Chiny, jak to ujął jeden z użytkowników sinoforum.pl, będą czymś więcej niż tylko „złośliwą naroślą wokół Tybetu” lub zastępem malutkich łapek pakujących towary dla supermarketów.

Rysunek 1. Instytuty Konfucjusza na świecie

ppg_3_2008_rozdzial_19_rysunek_1

Źródło: http://english.hanban.edu.cn/kzxy.php.

Pomorze też ma perspektywy

Powołując się na przykład opolski i mając możliwość „gdybania”, mógłbym założyć, że na Pomorzu istniałaby szansa zawiązania współpracy różnych podmiotów na rzecz stworzenia Instytutu Konfucjusza w naszym regionie. Myślę tu o kooperacji trzech ośrodków akademickich – Uniwersytetu Gdańskiego, Politechniki Gdańskiej oraz Wyższej Szkoły Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych i Politycznych, a także firm prywatnych, prowadzących od dłuższego czasu handel z Chinami. Taka inicjatywa uruchomiłaby przy okazji słabo wykorzystany w Polsce instrument partnerstwa publiczno-prywatnego. Daje się już zauważyć potencjał, na podstawie którego można by takie naukowo-edukacyjne konsorcjum zawiązać. Od 2004 roku w Wyższej Szkole Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych i Politycznych działa specjalność chinoznawstwo – the Modern China Studies, z językiem mandaryńskim jako lektoratem plus przedmiotami kierunkowymi. Istniejące od początku 2007 roku Polsko-Chińskie Koło Naukowe przy WSMSGiP, zrzeszające ambitnych studentów chinoznawstwa oraz innych specjalności z wydziału Studiów Międzynarodowych, zorganizowało już kilka eventów poświęconych Chinom – „Tydzień Chiński” oraz konferencję „Chiny: bez owijania w jedwab”. Do uczestnictwa w tych dwóch wydarzeniach udało się członkom Koła zaprosić zarówno doświadczonych, jak i najbardziej wyróżniających się z młodego pokolenia badaczy Chin: prof. dr hab. Karin Tomalę, dr. Marcelego Burdelskiego, dr. Jarosława Jurę, dr. Dominika Mierzejewskiego, mgr. Wojciecha Jakóbca, mgr Kamilę Kreft-Nowacką oraz dr. Piotra Uziębło.

W 2007 roku w Gdańsku również odbyła się konferencja nawiązująca tematycznie do Chin – „Pierwszy wieczór międzykulturowy: Chiny, Europa, Polska”, zorganizowany przez Centrum Studiów Azji Wschodniej Uniwersytetu Gdańskiego oraz Międzywydziałowe Koło Naukowe UG Politicus.

Współpracujmy z Chinami!

Nie powinniśmy konkurować z Poznaniem, Wrocławiem czy Krakowem liczbą robotników ściągniętych do budowy stadionów, ale raczej pozytywnym klimatem do badań i edukacji o Chinach.

Na pewno da się prowadzić interesy z Państwem Środka bez ściągnięcia do Trójmiasta Instytutu Konfucjusza czy nawet bez stworzenia żywego klimatu akademickiego dla rozwoju badań nad Chinami. Uważam jednak, że powinniśmy konkurować z Poznaniem, Wrocławiem czy Krakowem nie liczbą robotników ściągniętych do budowy naszych stadionów na Euro 2012, ale raczej pozytywnym klimatem do badań i edukacji o Chinach. Takie działania jak publikacje, konferencje czy uczestnictwo w targach międzynarodowych mogą przyciągnąć na Pomorze przedsiębiorstwa z branż bardziej zaawansowanych oraz instytucje kultury i nauki.

Widać wyraźnie, że regiony, w których funkcjonują już Instytuty Konfucjusza (zarówno w kraju, jak i za granicą), mają łatwość nawiązywania kontaktów z Chinami na wielu płaszczyznach. Ci, którzy mieli już styczność z chińskimi inwestorami bądź znają realia prowadzenia biznesu w Chinach, wiedzą doskonale, że te kontakty są dla Chińczyków rzeczą podstawową. Bez tego nie da się wykształcić guanxi[7] , a bez guanxi nie ma sukcesu. Dzięki Instytutowi Konfucjusza możliwe byłoby również wykształcenie kadry, która bez problemu nawiązywałaby dobre relacje ze stroną chińską. A tej łatwości w podejmowaniu kontaktów teraz brakuje. Kamila Kreft-Nowacka z firmy Sina , zajmującej się m.in. tłumaczeniami w czasie wizyt przedstawicieli administracji chińskiej różnych szczebli w Polsce, uważa, że polskie urzędy miast mają problemy z radzeniem sobie z inwestorami chińskimi; z kolei gdy już pewne kontakty zostaną nawiązane, brakuje sprawnego nimi zarządzania. Kamila Kreft-Nowacka oraz Łukasz Michalski z Centrum Obsługi Inwestora w Agencji Rozwoju Pomorza powiedzieli, że dobry kontakt z jednym inwestorem pociąga za sobą profity w postaci kolejnych inwestorów, przybyłych na zasadzie „poczty pantoflowej”. W przypadku Pomorza jest to szczególnie ważne, gdyż prawie wszyscy inwestorzy z Chin kierują zainteresowanie w stronę Warszawy, Poznania, ewentualnie Wrocławia; inne destynacje wskazuje im dopiero PAIiIZ.

Mamy przykład portowego miasta, które w sposób celujący wykorzystało możliwości, jakie daje rosnąca potęga gospodarcza Chin. Trójmiasto mogłoby idealnie wypełniać funkcję gateway city, przypisywaną jej przez Komisję Europejską („The State of European Cities Report”). Jednakże Hamburg, współpracując wręcz wzorowo z Szanghajem, minimalizuje znaczenie Trójmiasta jako właśnie gateway city . Zainicjowana w 2004 r. przez Hamburską Izbę Handlową, odbywająca się co dwa lata konferencja „The Hamburg Summit, China meets Europe” przyciąga uwagę całej Europy i Chin oraz angażuje najważniejsze postacie świata polityki i gospodarki. Na ostatnim „The Hamburg Summit”, we wrześniu br., nie był obecny ani jeden przedstawiciel Polski, pojawili się natomiast dwaj reprezentanci Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W Hamburgu działa również Instytut Konfucjusza, a przy senacie miasta funkcjonuje specjalna komórka do spraw kontaktów z miastem partnerskim Szanghaj. Wzorowa współpraca Hamburga z Chinami może być tematem na odrębny artykuł czy też bardziej dogłębną analizę z podtytułem: „Jak należy prowadzić interesy z Chinami”.

Na zakończenie, jako ostatni w tym artykule głos młodego pokolenia, przytoczę zdarzenie z mojego osobistego doświadczenia. Miałem okazję oprowadzać po Trójmieście chińskiego biznesmena. Po wyjściu z samochodu przy gdyńskim bulwarze niezwykle wysoko ocenił on świeżość i jakość naszego powietrza. Trójmiasto wykorzystuje jako swoją zaletę klimat, morze, plaże – jednak są to zasoby, których nie wypracowaliśmy, a które możemy jedynie

[1] http://www.szanghajkg.polemb.net/index.php?document=27.

[2] http://www.tppch.pl.

[3] Informacje zaczerpnięte z folderu „Inwestuj w Koszalinie. Otwarte wrota na rynek europejski dla firm chińskich” dzięki uprzejmości Pana Adama Sawickiego, inspektora z Wydziału Rozwoju i Współpracy Zagranicznej w Urzędzie Miejskim w Koszalinie.

[4] http://news.xinhuanet.com/english/2007-12/06/content_7212089.htm.

[5] Olympics boosts Chinese language promotion , http://news.xinhuanet.com/english/2008-09/30/content_10135004_1.htm.

[6] http://www.themonitor.ca/article-cp69319033-CSIS-say-Confucius-part-of-Chinese-bid-to-win-over-western-hearts.html.

[7] Guanxi jest terminem, który trudno przetłumaczyć na język polski ze względu na brak odpowiedniego aparatu pojęciowego; często termin ten jest tłumaczony jako znajomość (kogoś); sieci osobistych kontaktów i powiązań. Klasyk John King Fairbank w swoim dziele „China, a New History” opisuje guanxi jako „networks, personal connections ”.

Skip to content