Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.
Leszek Szmidtke: Przez drzwi pańskiego gabinetu dobiegają zapewne narzekania przedsiębiorców na wysokie ceny. A umowy z kopalniami zostały już podpisane przez elektrownie, od których kupujecie energię. Czyli jesteście między młotem a kowadłem.
Mirosław Bieliński: Tak mniej więcej można nazwać ten stan. Jesteśmy największym kupcem energii elektrycznej w kraju. Zakupioną energię sprzedajemy później odbiorcom przemysłowym oraz indywidualnym. Dla tych ostatnich ceny nadal są regulowane urzędowo.
L.S.: Z punktu widzenia Grupy Energa to chyba kluczowy element.
M.B.: To oczywiście bardzo cenna grupa klientów. Nie chcemy jej utracić. Jednak trudno akceptować fakt, że jesteśmy zmuszeni do sprzedaży energii elektrycznej po cenie niższej niż koszt jej zakupu i każdego dnia ponosimy wysokie straty. Mało tego, nie wiemy, jak długo ten stan będzie trwał. Konsekwencją są zmniejszone możliwości inwestycyjne.
L.S.: Czy wysoka cena dla przedsiębiorców, zwłaszcza ostatnie podwyżki, też są konsekwencją niskich cen dla odbiorców indywidualnych?
M.B.: Poziom cen wyznaczają koszty i rynek. Oczywiście, można narzekać na wysoką cenę energii, ale należy też spojrzeć na ceny u naszych sąsiadów. Na Słowacji, w Czechach, Niemczech, w całej Skandynawii ceny były i są znacznie wyższe.
L.S.: Tylko że tam, w porównaniu z Polską, były wysokie od dawna. U nas znaczący wzrost cen przypada na ostatni rok.
M.B.: Tym większy kłopot, gdyż nasi sąsiedzi mieli więcej czasu na akumulację. Mogli i mogą inaczej planować inwestycje w moce wytwórcze, w bezpieczeństwo przesyłu energii. W Polsce przez długi okres ceny były niskie, a teraz zaczęły rosnąć, i to z powodów niezależnych od dostawców. Nic dziwnego, że podwyżki te wydają się bardziej dotkliwe, mimo że nie doprowadziły do poziomu zbliżonego do cen u naszych sąsiadów.
Poziom konkurencji w Polsce nie jest niższy niż na innych rynkach, także tych uchodzących za najlepiej rozwinięte. Może być wyższy. Jednak na pewno administracyjne wyznaczanie cen sprzedaży, zwłaszcza poniżej kosztów zakupu, nie podnosi konkurencyjności.
L.S.: Wspominał pan, że rynek jest niemal wolny. Tylko że poszczególne koncerny energetyczne są monopolistami na swoim terenie i nie wchodzą na obszary sąsiednich firm. Jednocześnie Urząd Regulacji Energetyki dyktuje ceny dla odbiorców indywidualnych. Tym samym nie jesteście zmuszani przez rynek do cięcia kosztów.
M.B.: Myślę, że poziom konkurencji w Polsce nie jest niższy niż na innych rynkach, także tych uchodzących za najlepiej rozwinięte. Może być wyższy. Musimy jednak pamiętać, że administracyjne wyznaczanie cen sprzedaży, w szczególności poniżej kosztów zakupu, nie podnosi konkurencyjności .
L.S.: URE oraz rząd niepokoją podwyżki energii dla przedsiębiorstw. Dlatego proponują, by połowa zakupów miała miejsce poprzez giełdę.
M.B.: Giełda nie spowoduje zasadniczego obniżenia cen hurtowych, gdyż jej uczestników będzie za mało. Ponadto większość transakcji zostanie zawarta przez podmioty należące do tych samych grup, czyli elektrownia będzie sprzedawała prąd do spółki „obrotowej” należącej do tej samej grupy. Jeżeli nie dopuści się do sprzedaży energii pochodzącej z importu, to giełda nie wpłynie na spadek cen w stopniu, którego oczekuje rynek.
L.S.: W przypadku Grupy Energa trudno mówić o handlu na giełdzie pomiędzy poszczególnymi spółkami.
M.B.: Rzeczywiście, mamy tylko jedną dużą elektrownię. Wprowadzenie przymusowej giełdy doprowadzi do tego, że część energii będziemy kupować od siebie samych za pośrednictwem giełdy.
L.S.: Do tego należy dołączyć kolejny pomysł – Ministerstwo Skarbu chce prywatyzować koncerny energetyczne. Czy w momencie narastającego kryzysu gospodarczego i strat, jakie ponosicie, sprzedając prąd odbiorcom indywidualnym, taki krok ma sens?
M.B.: To decyzja właścicielska. Przygotowujemy się do prywatyzacji i staramy się to zrobić jak najlepiej, tak aby nasz właściciel, czyli minister skarbu, miał pełną możliwość wyboru prywatyzacyjnego wariantu. Będziemy przygotowani do wejścia na giełdę, ale też do sprzedaży strategicznemu inwestorowi. Oprócz tego pracujemy nad różnymi projektami, do których „dopraszamy” prywatnych inwestorów. Prywatyzacja niewątpliwie poszerzy nasze możliwości inwestycyjne.
L.S.: Spójrzmy na to oczami odbiorców energii elektrycznej. Jakie skutki przyniesie prywatyzacja?
M.B.: Proszę zapytać odbiorców energii mieszkających w Warszawie i na Śląsku. Wydaje mi się, że sposób działania tamtejszych firm, czyli RWE i Vattenfall, ich skuteczność w obniżaniu kosztów są dla nas dobrym przykładem. Wejście prywatnego właściciela z kapitałem i międzynarodowym doświadczeniem może być korzystne dla firmy i jej klientów.
L.S.: Wspominał Pan o małej ilości dużych źródeł energii. Czy koncern będzie dążył do ich zwiększenia, a tym samym poszerzenia swej niezależności?
M.B.: Inwestycje w energetyce trzeba podzielić na trzy części i zarazem trzy wyzwania. Pierwsze to odbudowa mocy wytwórczych. Jeżeli nie będzie nowych mocy, to nie będzie też energii. Istniejące elektrownie są zdekapitalizowane i będą systematycznie zamykane. Drugie wyzwanie jest nie mniej poważne, gdyż wytworzoną energię trzeba przesłać. Budowa nowych sieci jest równie kosztowna, co budowa mocy wytwórczych, a dodatkowo niezwykle skomplikowana z powodów prawnych oraz mentalnych. Nikt na przykład nie chce słupa na własnej działce ani na działce sąsiada, ale każdy chce energii. Ewentualne roszczenia właścicieli utrudniają szybką budowę sieci przesyłowych. Trzeci obszar inwestycji to bezpośrednia obsługa klientów. Jesteśmy daleko w tyle za branżą telekomunikacyjną czy bankową. Używamy archaicznych systemów teleinformatycznych, stosujemy mało przyjazne dla klientów procedury. Reforma obszaru obsługi klienta, w tym zmiana systemów pomiarowych, też będzie bardzo kosztowna.
Planowane przez Grupę Energa inwestycje w wytwarzanie, poza rozbudową elektrowni węglowej w Ostrołęce, to przede wszystkim inwestycje w energetykę rozproszoną. Zamierzamy budować zarówno niewielkie elektrownie gazowe, jak i małe biogazownie czy elektrownie wodne. Chcemy mieć dużo źródeł o niekoniecznie wielkiej mocy jednostkowej, ale w sumie chodzi o zwiększenie mocy z nieco ponad 1000 MW obecnie do ponad 3000 MW w 2015 roku. Zdecydowanie stawiamy na dystrybucję. Nasza strategia zakłada przeznaczenie około 9 mld zł w ciągu sześciu lat na inwestycje sieciowe, co oznacza podwojenie obecnych corocznych nakładów na ten cel. Chcemy nie tylko odtwarzać, ale i rozwijać sieć oraz ograniczać straty na przesyle. Dopóki nie rozbudujemy własnych mocy, dystrybucja będzie głównym biznesem grupy.
L.S.: Czy kolejność, w jakiej Pan wymienił te zadania, wskazuje priorytety?
M.B.: Dla Grupy Energa kolejność jest odwrotna. Najważniejsza jest obsługa klientów, później sieć dystrybucyjna, na końcu zaś – moce wytwórcze. Jak już wspomniałem, mamy mało energii własnej produkcji. W praktyce jesteśmy największym w Polsce pośrednikiem w handlu energią. Budując strategię rozwoju, musieliśmy starać się zminimalizować wpływ tej sytuacji na firmę. Dlatego kładziemy nacisk na nakłady na dystrybucję, bo tam są oszczędności i zyski. Na małe źródła mocy, bo buduje się je szybciej niż duże, bo to zwiększenie naszej samodzielności. Stawiamy też na zdalny odczyt liczników na dużą skalę, co klientom powinno pomóc w racjonalizacji zużycia energii, a nam w ocenie popytu. Wszystko to ma jeden cel – poprawę obsługi klientów i konkurencyjności naszych ofert, bo jeśli nie dzisiaj to jutro, ale ostatecznie to klient zadecyduje, od kogo kupi energię.
Więcej energii się produkuje niż zużywa wyłącznie na Śląsku. Nie sądzę, żeby możliwe było zrównoważenie we wszystkich regionach Polski. Produkcja powinna być blisko źródeł paliw i dlatego właśnie na południu Polski będzie najwięcej dużych elektrowni. Północ będzie raczej skazana na import, czy to z południa, czy też kablem ze Skandynawii.
L.S.: Polska produkuje więcej energii elektrycznej niż zużywa, Pomorze dla odmiany zużywa znacznie więcej niż wytwarza i już są zauważalne deficyty. Czy należy budować na Pomorzu elektrownie, żeby uchronić się przed brakiem prądu?
M.B.: Nadwyżka krajowa jest minimalna i na dziś pomijalna. Podobnie jest z węglem. Natomiast wewnątrz kraju więcej energii się produkuje niż zużywa wyłącznie na Śląsku. Nie sądzę, żeby możliwe było zrównoważenie we wszystkich regionach Polski. Produkcja powinna odbywać się blisko źródeł paliw i dlatego właśnie na południu Polski zawsze będzie najwięcej dużych elektrowni. Północ będzie raczej skazana na import, czy to z południa, czy też kablem ze Skandynawii .
L.S.: Jednak import już napotyka poważne bariery.
M.B.: Import wymaga odpowiednich sieci. Muszą mieć właściwą przepustowość i być bezawaryjne. PSE Operator bardzo się stara, ale potrzebne nam są nowe sieci, nowe łącza transgraniczne.
L.S.: Do końca 2008 roku zgłoszono projekty budowy elektrowni o łącznej mocy 40 tysięcy MW. Wcześniej przez wiele lat powstała tylko jedna duża elektrownia – w Pątnowie. Czym można wytłumaczyć ten wysyp zapowiedzi budowy nowych obiektów?
M.B.: Inwestycje w elektrownie wymagają cierpliwości: kilku lat przygotowań, a później kolejnych kilku lat budowy. To inwestycje bardzo kosztowne, na które należy zdobyć spore środki. Tym samym czas spłacania liczony jest w dziesiątkach lat. Utrzymywanie niskich cen energii na polskim rynku czyniło takie projekty inwestycyjne nieopłacalnymi, co spowodowało, że w ostatnich latach nie powstawały praktycznie żadne nowe elektrownie.
L.S.: Jeżeli choćby część z tych zapowiedzi zaowocuje budowami, to i tak możemy się spodziewać kilkunastu nowych elektrowni.
M.B.: Z pewnością nie wszystkie plany zostaną zrealizowane. Mnogość zapowiedzi była związana z kwestią bezpłatnych limitów dla emisji CO2. Ich otrzymanie było możliwe tylko dla elektrowni działających oraz tych, których budowa została zainicjowana do końca 2008 roku. Poza tym takie deklaracje nic nie kosztowały. Doprowadziło to do sytuacji, w której kilku różnych inwestorów zgłosiło budowę kilku elektrowni w tym samym miejscu. Kolejna weryfikacja tych projektów będzie polegała na możliwości wysyłania wyprodukowanej energii, czyli dostępności sieci przesyłowej. Jeżeli będą to elektrownie węglowe, to należy rozwiązać też sposób dostarczania paliwa. Wreszcie najważniejsze kryterium: sposób finansowania. W czasie kryzysu banki dokładnie prześwietlają każdą inwestycję. Obecnie mamy jeszcze jedną barierę dla inicjowania inwestycji: znacznie wzrosło ryzyko urzędowych regulacji na rynku. Oznacza to mniejszą zdolność pozyskiwania kredytów niż rok temu.
L.S.: Na liście inwestorów jest również Grupa Energa.
M.B.: Zgłosiliśmy budowę bloku C w Ostrołęce o mocy 1000 MW i planujemy 1000 MW w następnym etapie rozbudowy.
L.S.: A elektrownie gazowe?
M.B.: Planujmy naszą aktywność w tym zakresie. W naszej strategii zakładamy wzrost konkurencyjności gazu jako paliwa w produkcji energii elektrycznej. Jest to powiązane między innymi z regulacjami w zakresie emisji CO2., które bierzemy pod uwagę w naszych planach inwestycyjnych.
L.S.: Jedna lokalizacja jest już znana. Będzie to spółka z grupą Lotos, więc w pobliżu rafinerii.
M.B.: Potrzeby energetyczne grupy Lotos są duże, więc rzeczywiście inwestycja w elektrownię gazową ma sens w pobliżu rafinerii.
L.S.: Elektrownia gazowa często jest podawana jako dobre uzupełnienie dla siłowni wiatrowych. A takie coraz licznej powstają na północy województwa. Czy planujecie wspólne spięcie kilku źródeł energii?
M.B.: Nie została jeszcze określona moc gdańskiej elektrowni gazowej. Jeżeli zmieści się w zapotrzebowaniu rafinerii, to takie spięcie będzie mniej istotne. Budowa elektrowni wiatrowych powoduje nowe wyzwania. Trzeba do nich doprowadzić przyłącze, co jest bardzo kosztownym przedsięwzięciem. Trzeba też pamiętać, że wiatr jest kapryśnym źródłem energii. Dlatego potrzebne są źródła regulacyjne, a taką rolę najlepiej pełnią elektrownie wodne lub gazowe. Rzeki na północy Polski już są prawie całkowicie wykorzystane. Myślimy natomiast o elektrowni wodnej na Wiśle. Jej moc jednak nie będzie duża, poniżej 100 MW.
L.S.: Ma powstać kilka elektrowni gazowych. Skąd gaz i czy infrastruktura do jego przesyłania jest w naszym regionie wystarczająca?
M.B.: Będą konieczne inwestycje w sieć gazową. Ale dla takich spółek jak PGNiG lub Gaz-System powinien to być dobry biznes.
L.S.: Oprócz planów budowy elektrowni gazowej przez Grupę Energa są też inne plany związane z budową elektrowni gazowej oraz jądrowej. Jeżeli dojdą do skutku, będzie to konkurencja czy uzupełnienie?
M.B.: Nie postrzegamy tych inwestycji jako konkurencji, przeciwnie – będą dla nas korzystne. Nie mamy ambicji, by własnymi źródłami energii zaspokajać energetyczne potrzeby całej północnej Polski. Zakładamy, że w przyszłości nadal będziemy kupować energię, dlatego im więcej źródeł wytwarzania, tym lepiej. Chcemy ponadto inwestować w małe, rozproszone źródła energii, w tym w biogazownie. Ich budowa jest uzasadniona szczególnie tam, gdzie należałoby inwestować w nowe sieci przesyłowe, czyli np. w odległych od miast zakątkach. Małe, lokalne źródła wytwórcze eliminują konieczność budowania sieci przesyłowych, gdyż energia z tego źródła wykorzystywana jest na miejscu. Interesują nas biogazownie o różnej mocy, od 0,5 do 2 MW. Biogazownie będące uzupełnieniem sieci dystrybucyjnej traktujemy jako drugi filar bezpieczeństwa energetycznego na poziomie gminy. Nie mamy ambicji ich samodzielnego budowania – szukamy raczej partnerów biznesowych w tej dziedzinie.
L.S.: Jednak żeby takie elektrownie mogły działać, potrzeba surowców.
M.B.: Ziemi nie brakuje, można więc uprawiać rośliny energetyczne. Ten kierunek może liczyć na dodatkowe środki wsparcia z różnych proekologicznych funduszy, także unijnych. My oczywiście gwarantujemy odbiór takiej energii.
L.S.: Dziękuję za rozmowę.