Bieliński Mirosław

Prezes Zarządu Bankilo. Były Prezes Zarządu Energa oraz członek rad nadzorczych dużych spółek funkcjonujących jako sprzedawca energii, sieci energetyczne, elektrownie, giełda energii. Członek Rady Programowej Kongresu Obywatelskiego.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”. W tym momencie nie ma jeszcze żadnych regulacji, które nakazywałyby przedsiębiorstwom przemysłowym wykorzystywanie tylko i wyłącznie energii odnawialnej. Nie zmienia to jednak faktu, że coraz częściej wymagają tego zagraniczni partnerzy, presję czuć też ze strony instytucji bankowych. Czy można powiedzieć, że jesteśmy dziś zatem świadkami procesu samoczynnej dekarbonizacji polskich firm z II sektora? Faktycznie nie ma dziś formalnej konieczności udowadniania źródeł, z których pochodzi wykorzystywana energia. Coraz częściej spotykam się natomiast z sytuacjami, w których zachodni odbiorca dóbr produkowanych w Polsce oczekuje od producenta ich przedstawienia. Sądzę, że presja rynku, presja klientów będzie najmocniejszą dźwignią tego procesu. Zauważam ją także ze strony banków, które w swoich analizach kredytowych zaczynają badać ślad węglowy, a nawet wodny. Myślę, że dopiero kolejnym etapem będzie natomiast presja formalna. Firmy, które chcą dziś utrzymać się na rynku coraz częściej nie mają innego wyboru, niż podjąć wysiłek dekarbonizacyjny. Ich klienci oczekują od nich zazwyczaj udowodnienia po pierwsze, że wytwarzane na ich zlecenie dobra zostały wyprodukowane przy małym zużyciu energii, a po drugie – że energia ta była „czysta”. Załóżmy, że dana firma dysponuje energooszczędną technologią produkcyjną. W jaki jednak sposób ma dowieść, że wykorzystywana przez nią energia jest zielona? Do tej pory najczęstszą taktyką polskich firm było kupowanie świadectw pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych. Sęk w tym, że producenci udowadniali w ten sposób tak naprawdę, że wykorzystują „brudną” energię – którą kupują gdziekolwiek i jakkolwiek – dokupując do niej w ramach „pokuty” świadectwo pochodzenia. O jego wartości najlepiej świadczy jego cena – o ile megawatogodzina energii kosztuje kilkaset złotych, o tyle świadectwo to koszt 2‑3 zł. Stanowi ono więc dowód, że ktoś gdzieś kiedyś wytworzył „czystą” energię, natomiast wcale nie oznacza tego, że dana firma wykorzystała ją w procesie produkcyjnym. To raczej dowód wskazujący na to, że tak właśnie nie było.

Do tej pory najczęstszą taktyką polskich firm było kupowanie świadectwa pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych. Sęk w tym, że producenci udowadniali w ten sposób tak naprawdę, że wykorzystują „brudną” energię – którą kupują gdziekolwiek i jakkolwiek – dokupując do niej w ramach „pokuty” świadectwo pochodzenia.

Jakie są zatem inne, bardziej wiarygodne sposoby udowodnienia, że do produkcji użyto zielonej energii? Innym poziomem legitymizacji firm chcących przedstawiać się jako zielone jest posiadanie własnej instalacji wytwarzającej energię elektryczną z odnawialnego źródła. W polskich warunkach przyjmuje ona zazwyczaj postać paneli fotowoltaicznych zamontowanych na dachu hali produkcyjnej. Z pewnością dobrze wygląda to PR-owo, jednak faktem jest, że tego typu instalacje są zazwyczaj dość małe i mogą pokrywać zużycie energii danego zakładu jedynie do pewnego stopnia. Problemem jest to, że budowanie większych instalacji – nawet jeśli produkowana w nich energia nie byłaby przesyłana poza fabrykę – wiąże się ze sporymi ograniczeniami formalnymi. Po drugie – firmie chwalącej się, że w procesie produkcyjnym wykorzystuje wyłącznie wytwarzaną przez siebie zieloną energię łatwo jest udowodnić, że wcale tak nie jest. Fotowoltaika jest skuteczna i efektywna przez kilka miesięcy w roku i oczywiście tylko w ciągu dnia. Nie ma więc wątpliwości, że zakład, który pracuje na trzy zmiany, w nocy czy w pochmurny dzień będzie musiał pobierać energię z innego, najprawdopodobniej „brudnego” źródła. Czy firmy mają jeszcze jakieś inne alternatywy, pozwalające im na przekonanie partnerów o swojej „zieloności”? Istnieje możliwość postawienia linii energetycznej łączącej bezpośrednio fabrykę z dużym źródłem „czystej” energii, np. farmą wiatrową czy elektrownią wodną. Takie rozwiązanie wiąże się jednak po pierwsze z potężnymi nakładami inwestycyjnymi, a po drugie – z wieloma barierami natury formalnej. Nie może zatem dziwić, że w skali całej Polski jest zapewne nie więcej niż kilka zakładów, które zaopatrują się w zieloną energię w ten sposób. Ostatnią opcją jest udowodnienie, że kiedy my zużywamy energię, ktoś inny w tym samym czasie produkuje i wtłacza zieloną energię do sieci. Aby móc to zrobić, potrzebne byłoby specjalne urządzenie pomiarowe, które będzie to w jakiś sposób pokazywało. Z pomocą nie przyjdą nam tu operatorzy sieci dystrybucyjnej, którzy pomiar energii organizują wokół innego celu – prawidłowego wystawiania faktur za zużycie prądu, a nie określania, z jakiego źródła ten prąd pochodzi. Za kilka lat będzie o to nieco łatwiej, gdyż wdrożony zostanie centralny system informacji o rynku energii (CSIRE), za którego sprawą pomiary będą następowały w krótkich, 15‑minutowych przedziałach, a informacja pomiarowa będzie łatwiej dostępna dla wszystkich użytkowników. Jej wadą będzie jednak opóźnienie – być może nawet kilkutygodniowe. Doprowadzi to do absurdalnej sytuacji, w której o tym, czy wykorzystywana przez firmę energia pochodziła z odnawialnych źródeł, będzie się ona dowiadywała post factum. Użyteczność tej informacji będzie niewiele większa od wskazania prędkościomierza w samochodzie, pokazującego prędkość nie bieżącą, ale sprzed np. miesiąca. Optymalnym rozwiązaniem byłoby dokonywanie pomiaru zużycia zielonej energii z informacją przekazywaną przedsiębiorstwom w czasie rzeczywistym. Dawałoby to im możliwość bieżącej reakcji w postaci np. zgłoszenia się do producenta energii z prośbą o zwiększenie produkcji w danym momencie czy też tymczasowego ograniczenia zużycia energii w zakładzie i przeniesienia pewnych aktywności na późniejsze godziny.

Optymalnym rozwiązaniem byłoby dokonywanie pomiaru zużycia zielonej energii z informacją przekazywaną w czasie rzeczywistym. Dawałoby to firmom możliwość bieżącej reakcji w postaci np. zgłoszenia się do producenta energii z prośbą o zwiększenie produkcji w danym momencie czy też tymczasowego ograniczenia zużycia energii w zakładzie.

Czy ostatni z wariantów, zakładający nabywanie zielonej energii od producentów w czasie rzeczywistym stwarza potencjał dla rozwoju prosumentyzmu? Wyobrażam sobie, że zabezpieczenie „czystej” energii przez firmy produkcyjne odbędzie się na kilka sposobów. Część energii dostarczą prosumenci, natomiast więcej pochodzić będzie z profesjonalnej części rynku, tzn. wyspecjalizowanych przedsiębiorstw posiadających własne farmy fotowoltaiczne i wiatrowe, które będą sprzedawały wyprodukowaną tam energię potrzebującym jej w danym momencie odbiorcom. Ponieważ funkcjonujemy w jednej, zintegrowanej sieci energetycznej o zasięgu od Estonii aż po Portugalię, polska fabryka będzie mogła na bieżąco zakupić energię produkowaną w danej chwili nawet na drugim końcu Europy.

Ponieważ funkcjonujemy w jednej, zintegrowanej sieci energetycznej o zasięgu od Estonii aż po Portugalię, polska fabryka będzie mogła na bieżąco zakupić energię produkowaną w danej chwili nawet na drugim końcu Europy.

Nie zapominajmy też o wirtualnych i zbiorowych prosumentach. Nie mamy ich jeszcze w prawie polskim, ale znajdują się oni w dyrektywach unijnych i co ważniejsze – są też w logice kierunku zmian: chęci inwestowania w zieloną energię.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Dominik Aziewicz, dziennikarz „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Dominik Aziewicz: Dlaczego prezes Grupy Energa zajmuje się problemem Dolnej Wisły?

Mirosław Bieliński: Płynąca woda jest darmowym nośnikiem energii. Nie zużywa się – po oddaniu energii jest dalej taka sama. Zatem rzeka produkuje energię elektryczną. My wytwarzamy ją w największej w Polsce elektrowni wodnej we Włocławku, która znajduje się na pierwszym i jedynym jak dotąd stopniu wodnym na Wiśle. Jednak to nie produkcja energii jest dzisiaj najpoważniejszym problemem, lecz coraz bardziej widoczna potrzeba zabezpieczenia włocławskiej zapory przed katastrofą budowlaną oraz – a może przede wszystkim – zwiększenie bezpieczeństwa powodziowego w Dolinie Dolnej Wisły. Ponad czterdzieści lat temu, gdy budowano ten stopień, miał być on jednym z wielu w całej kaskadzie. Gdyby budowano go w zamyśle jako pojedynczy, miałby inną konstrukcję. Dziś ta jego niezamierzona samotność jawi się jako problem, od którego w dłuższej perspektywie nie uciekniemy.

Stopień wodny we Włocławku w zamyśle miał być tylko jednym z wielu przedsięwzięć w ramach regulowania biegu Dolnej Wisły. W obecnym stanie jego konstrukcja źle wpływa na rzekę. Potrzebny jest kolejny stopień. Ale jeśli zdecydujemy się na drugi etap, to czemu nie pomyśleć o całej kaskadzie?

W czym zatem tkwi jego istota?

Zapora przecinająca rzekę musi na siebie przyjmować ogromny napór wody. Zabezpieczeniem dla niej jest odpowiednia konstrukcja bądź odpowiednio wysoki poziom wody z drugiej strony. W przypadku kaskady mamy do czynienia z tą drugą opcją. We Włocławku poziom wody po drugiej stronie jest zbyt niski. Z uwagi na to, że nie zbudowano kolejnych stopni, zrzucana woda spowodowała erozję dna Wisły. Ten problem można rozwiązać. Najprościej byłoby postawić drugi stopień. Jednak od razu nasuwa się pytanie – dlaczego nie pomyśleć o całej kaskadzie? To najlepszy sposób na gospodarcze wykorzystanie dolnego odcinka Wisły.

Jakie są zatem opcje „gospodarczego” wykorzystania królowej polskich rzek?

Po pierwsze, Wisła stwarza duże zagrożenie powodziowe. Mieszkańcy dorzecza co kilka lat zmagają się z dramatycznymi i kosztownymi dla nich samych oraz całej gospodarki powodziami. Sądzę, że skutki każdej z nich trzeba liczyć w miliardach złotych. W przypadku dwóch ostatnich padają nawet kwoty powyżej 10 miliardów. Budowa kaskady wiązałaby się z uregulowaniem biegu rzeki, co bardzo zmniejszyłoby ryzyko powodzi.

Po drugie, kaskada mogłaby być wykorzystywana energetycznie. Na wszystkich zaporach można zainstalować turbiny produkujące czystą energię elektryczną. Otrzymalibyśmy łącznie moc około 1000 MW. Jest to równowartość jednego bloku węglowego, przy czym elektrownia wodna ma zdecydowanie więcej zalet: koszt zmienny bliski zera, nie emituje zanieczyszczeń i jest bardzo elastyczna w pracy. Co więcej, może pracować trzy razy dłużej niż normalny blok energetyczny. Obecnie w ten sposób jest wykorzystywany jedyny stopień we Włocławku. Woda jest najlepszym magazynem energii. W przypadku kaskady można świadomie kształtować wielkość jej przepływu przez kolejne stopnie: gdy w godzinach szczytu gwałtowanie rośnie zapotrzebowanie na energię elektryczną wody przepuszcza się więcej, gdy popyt spada – ograniczamy jej przepływ. Jest to najtańszy instrument regulacyjny. Co więcej, elektrownie w ramach kaskady mogłyby nawet funkcjonować jako elektrownie szczytowo­‑pompowe, które pozwalają „magazynować” energię, gdy jest ona niepotrzebna, a tym samym stabilizują pracę całego systemu energetycznego.

Uregulowanie rzeki dzięki budowie kaskady umożliwiłoby wykorzystywanie Wisły jako drogi transportowej, która przejęłaby ciężkie, niewymagające szybkiego przewozu ładunki. Transport rzeczny odciążyłby sieć kolejową i drogową, zapobiegając jednocześnie ich dewastacji – jeżeli naszymi autostradami przejedzie kilka milionów ton mniej, to posłużą one na dłużej. „Udrożnienie” Wisły i przystosowanie jej do transportu wielkogabarytowych ładunków ułatwiłoby też realizację dużych inwestycji w głębi kraju. Poza tym wodna droga transportowa ożywiłaby tereny wzdłuż rzeki, zwiększając ich atrakcyjność inwestycyjną i gospodarczą.

W jaki sposób?

Po pierwsze, poprzez reaktywację portów rzecznych, na czym skorzystałyby środowiska lokalne. Zresztą korzyści dla nich byłoby dużo więcej. Drugi stopień na Wiśle, nie wspominając o całej kaskadzie, powstrzymałby proces stepowienia regionu Kujaw. Podniesienie zwierciadła wód gruntowych poprawiłby warunki uprawy roślin. Zlikwidowane zostałoby zagrożenia zatorami lodowymi, łatwiejszy byłby tranzyt lodów przepuszczanych przez jaz we Włocławku. Po wybudowaniu nowego stopnia poprawią się walory przyrodnicze tego obszaru – powstaną nowe wyspy, na których bytować będzie wiele gatunków ptaków i zwierząt. Nowe akweny z kolei dadzą impuls do rozwoju turystyki. Naturalną konsekwencją byłaby aktywizacja gospodarcza miejscowości leżących wzdłuż kaskady, również ze względu na rozwój sieci transportowej. Każdy stopień można bowiem wykorzystać jako most. I na sam koniec – zniwelowane zostaną straty ekologiczne związane z występowaniem powodzi, zarówno w dorzeczu Wisły, jak i w Bałtyku.

Pieniądze, które w ostatnich latach wydaliśmy na zabezpieczenia przeciwpowodziowe, likwidację skutków powodzi czy budowę mostów, to połowa środków potrzebnych do realizacji projektu kaskady. Ponosimy te wydatki, lecz w zamian nie otrzymujemy prawie niczego trwałego.

Ile kosztowałoby zbudowanie kolejnych stopni na Wiśle?

Nakłady szacowane na stopień poniżej Włocławka wynoszą 3 mld zł. Wydaje się, że maksymalny pułap inwestycji otrzymamy mnożąc liczbę stopni przez tę kwotę. Nie sądzę, żeby któryś z nich miałby być kosztowniejszy. Poza tym powinniśmy osiągnąć efekt skali – pewne rzeczy możemy znormalizować, wykorzystać te same projekty, doświadczenie, wiedzę itp. Niestety, wciąż kierujemy się założeniem, że skoro budowa kaskady jest koszmarnie droga i czasochłonna, to budujmy ją etapami. Pomijając fakt, że korzyści z jej powstania konsumowałyby dopiero kolejne pokolenia, to na budowę krok po kroku zwyczajnie nas nie stać. Po pierwsze, niewykorzystane aktywo i tak nas sporo kosztuje. Co roku trzeba przecież wydawać pieniądze na obwałowania, a co parę lat – na likwidację skutków powodzi. Co pewien czas budujemy też jakiś most, który kosztuje średnio około miliarda złotych. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wydaliśmy na wymienione wyżej cele co najmniej połowę środków potrzebnych do budowy kaskady. Ponosiliśmy wydatki, a w zamian nie otrzymaliśmy prawie niczego trwałego. Wieloetapowa budowa wydłuża też czas realizacji takiej inwestycji. Warto więc dzisiaj postawić pytanie: dlaczego nie moglibyśmy budować całej kaskady jednocześnie?

Postawienie kaskady nie jest inwestycją skomplikowaną. Zakładając jednoczesną budowę wszystkich stopni, w 10 lat można zbudować całość. Jeśli zdecydujemy się na podejście sekwencyjne, korzyści zostaną odwleczone o jakieś dwa pokolenia.

Czy jest to w ogóle technicznie możliwe?

A dlaczego nie? Budowa zapory wodnej nie jest przedsięwzięciem skomplikowanym, wymagającym niesamowitych zdolności technologicznych. To co robimy na jednym odcinku Wisły, możemy powtórzyć w innym. Jedynym minusem jest konieczność przygotowania obszerniejszej dokumentacji.

Ogrom przedsięwzięcia wydaje się być nie do udźwignięcia przez jeden podmiot. Naturalnym wydaje się zbudowanie pewnego rodzaju koalicji na rzecz budowy kaskady, a to chyba nie jest łatwe zadanie.

Zbudowanie takiej koalicji wymaga pracy koncepcyjnej. Trzeba się zastanowić, jaką formułę prawną wybrać dla takiej inwestycji. Zaangażowane zostaną środki publiczne i komercyjne. Samodzielnie Energa nie podejmie się realizacji takiego przedsięwzięcia, lecz chętnie zostanie współinwestorem. Jesteśmy gotowi, żeby poważnie zaangażować się w projekt, jednak ze względu na publiczny charakter inwestycji główny ciężar powinny wziąć samorządy lokalne albo Skarb Państwa. Projekty w formule partnerstwa publiczno­‑prywatnego nie są łatwe w realizacji, choć w ostatnim czasie coraz śmielej sięgamy po tę możliwość.

Załóżmy, że decyzja o budowie Kaskady Dolnej Wisły została podjęta. Od czego należy zacząć?

Na początek przyjmijmy konwencję AGN. Jako akt wyższego rzędu ograniczyłaby ona część problemów formalno­‑prawnych, mając na uwadze, że prawie cały omawiany odcinek Wisły jest objęty programem Natura 2000. Po drugie, trzeba zdefiniować priorytety. Osobiście dałbym pierwszeństwo zabezpieczeniu przeciwpowodziowemu, potem rozwojowi transportu i dopiero na trzecim miejscu energetyce. Bezpieczeństwa przeciwpowodziowego nigdy za wiele, natomiast tanie drogi transportowe oraz czyste i elastycznie pracujące elektrownie są nam po prostu potrzebne. Na dalszym etapie trzeba stworzyć podmiot odpowiedzialny za realizację inwestycji, dysponujący kapitałem publicznym i prywatnym. Myślę też, że można by pokusić się o uzyskanie unijnego wsparcia, szczególnie, że kraje członkowskie również skorzystałyby na rozwoju drogi wodnej.

Czynnikiem zniechęcającym do budowy Kaskady Dolnej Wisły jest to, że korzyści z tej inwestycji będą odczuwalne dopiero za jakiś czas. Poza tym proste przedsięwzięcie od strony budowlanej jest skomplikowane w kwestiach formalno­‑prawnych – czas samego przygotowania dokumentów wynosi około 4–5 lat.

Co jest obecnie głównym czynnikiem hamującym powstanie inwestycji?

Jest to niełatwe pytanie, bo trudne i nieodwracalne decyzje z reguły podejmuje się w ostatniej chwili. A tutaj nikt nie ma powodu, aby bić na alarm. Jednakże upływ czasu powoduje, że Kaskada Dolnej Wisły staje się coraz bardziej złożonym zadaniem od strony formalnej, chociaż coraz bardziej oczywistym. Następne pokolenie nie będzie nas szanować za odwleczenie tej decyzji. To proste przedsięwzięcie budowlane, ale skomplikowane od strony formalnej. W dużej zresztą mierze na nasze życzenie, bo sami tak sobie skomplikowaliśmy otoczenie prawne.

Jak długo mógłby trwać proces inwestycyjny?

Przygotowanie dokumentów szacuję na 4–5 lat dla każdego ze stopni. Prace budowlane to 3–4 lata. Zakładając jednoczesną budowę wszystkich stopni, w 10 lat można zbudować całość. Jeśli zdecydujemy się na podejście „krok po kroku”, korzyści zostaną odwleczone o jakieś dwa pokolenia.

Podejście to nie bierze się chyba jednak znikąd – być może są po prostu pilniejsze projekty?

Zauważyć da się następujący tok myślenia: skoro mamy mało pieniędzy to budujmy wszystko po kolei. A może ten brak pieniędzy wynika właśnie z podejścia do takich inwestycji? Słyszałem kiedyś historię, jak to w czasach socjalistycznych budowano domy, dajmy na to – w Bułgarii. Głównym problemem było zdobycie materiałów. W związku z tym zbierało się je powoli. Tu udało się zdobyć trochę cegieł, tam trochę cementu, jakieś deseczki, dachówki. Stopniowo gromadziło się te materiały, z czasem zajmowały one cały ogród. Minęło dziesięć lat. „Mam wszystko to ruszam z budową!”. Oczywiście, cement się już do niczego się nie nadawał, deski przegniły, część cegieł się potłukła, projekt się zestarzał, i summa summarum koszty okazały się dużo większe.

wszystko-naraz-to-nam-sie-oplaci

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk. Leszek Szmidtke: Przez drzwi pańskiego gabinetu dobiegają zapewne narzekania przedsiębiorców na wysokie ceny. A umowy z kopalniami zostały już podpisane przez elektrownie, od których kupujecie energię. Czyli jesteście między młotem a kowadłem. Mirosław Bieliński: Tak mniej więcej można nazwać ten stan. Jesteśmy największym kupcem energii elektrycznej w kraju. Zakupioną energię sprzedajemy później odbiorcom przemysłowym oraz indywidualnym. Dla tych ostatnich ceny nadal są regulowane urzędowo. L.S.: Z punktu widzenia Grupy Energa to chyba kluczowy element. M.B.: To oczywiście bardzo cenna grupa klientów. Nie chcemy jej utracić. Jednak trudno akceptować fakt, że jesteśmy zmuszeni do sprzedaży energii elektrycznej po cenie niższej niż koszt jej zakupu i każdego dnia ponosimy wysokie straty. Mało tego, nie wiemy, jak długo ten stan będzie trwał. Konsekwencją są zmniejszone możliwości inwestycyjne. L.S.: Czy wysoka cena dla przedsiębiorców, zwłaszcza ostatnie podwyżki, też są konsekwencją niskich cen dla odbiorców indywidualnych? M.B.: Poziom cen wyznaczają koszty i rynek. Oczywiście, można narzekać na wysoką cenę energii, ale należy też spojrzeć na ceny u naszych sąsiadów. Na Słowacji, w Czechach, Niemczech, w całej Skandynawii ceny były i są znacznie wyższe. L.S.: Tylko że tam, w porównaniu z Polską, były wysokie od dawna. U nas znaczący wzrost cen przypada na ostatni rok. M.B.: Tym większy kłopot, gdyż nasi sąsiedzi mieli więcej czasu na akumulację. Mogli i mogą inaczej planować inwestycje w moce wytwórcze, w bezpieczeństwo przesyłu energii. W Polsce przez długi okres ceny były niskie, a teraz zaczęły rosnąć, i to z powodów niezależnych od dostawców. Nic dziwnego, że podwyżki te wydają się bardziej dotkliwe, mimo że nie doprowadziły do poziomu zbliżonego do cen u naszych sąsiadów.
Poziom konkurencji w Polsce nie jest niższy niż na innych rynkach, także tych uchodzących za najlepiej rozwinięte. Może być wyższy. Jednak na pewno administracyjne wyznaczanie cen sprzedaży, zwłaszcza poniżej kosztów zakupu, nie podnosi konkurencyjności.
L.S.: Wspominał pan, że rynek jest niemal wolny. Tylko że poszczególne koncerny energetyczne są monopolistami na swoim terenie i nie wchodzą na obszary sąsiednich firm. Jednocześnie Urząd Regulacji Energetyki dyktuje ceny dla odbiorców indywidualnych. Tym samym nie jesteście zmuszani przez rynek do cięcia kosztów. M.B.: Myślę, że poziom konkurencji w Polsce nie jest niższy niż na innych rynkach, także tych uchodzących za najlepiej rozwinięte. Może być wyższy. Musimy jednak pamiętać, że administracyjne wyznaczanie cen sprzedaży, w szczególności poniżej kosztów zakupu, nie podnosi konkurencyjności . L.S.: URE oraz rząd niepokoją podwyżki energii dla przedsiębiorstw. Dlatego proponują, by połowa zakupów miała miejsce poprzez giełdę. M.B.: Giełda nie spowoduje zasadniczego obniżenia cen hurtowych, gdyż jej uczestników będzie za mało. Ponadto większość transakcji zostanie zawarta przez podmioty należące do tych samych grup, czyli elektrownia będzie sprzedawała prąd do spółki „obrotowej” należącej do tej samej grupy. Jeżeli nie dopuści się do sprzedaży energii pochodzącej z importu, to giełda nie wpłynie na spadek cen w stopniu, którego oczekuje rynek. L.S.: W przypadku Grupy Energa trudno mówić o handlu na giełdzie pomiędzy poszczególnymi spółkami. M.B.: Rzeczywiście, mamy tylko jedną dużą elektrownię. Wprowadzenie przymusowej giełdy doprowadzi do tego, że część energii będziemy kupować od siebie samych za pośrednictwem giełdy. L.S.: Do tego należy dołączyć kolejny pomysł – Ministerstwo Skarbu chce prywatyzować koncerny energetyczne. Czy w momencie narastającego kryzysu gospodarczego i strat, jakie ponosicie, sprzedając prąd odbiorcom indywidualnym, taki krok ma sens? M.B.: To decyzja właścicielska. Przygotowujemy się do prywatyzacji i staramy się to zrobić jak najlepiej, tak aby nasz właściciel, czyli minister skarbu, miał pełną możliwość wyboru prywatyzacyjnego wariantu. Będziemy przygotowani do wejścia na giełdę, ale też do sprzedaży strategicznemu inwestorowi. Oprócz tego pracujemy nad różnymi projektami, do których „dopraszamy” prywatnych inwestorów. Prywatyzacja niewątpliwie poszerzy nasze możliwości inwestycyjne. L.S.: Spójrzmy na to oczami odbiorców energii elektrycznej. Jakie skutki przyniesie prywatyzacja? M.B.: Proszę zapytać odbiorców energii mieszkających w Warszawie i na Śląsku. Wydaje mi się, że sposób działania tamtejszych firm, czyli RWE i Vattenfall, ich skuteczność w obniżaniu kosztów są dla nas dobrym przykładem. Wejście prywatnego właściciela z kapitałem i międzynarodowym doświadczeniem może być korzystne dla firmy i jej klientów. L.S.: Wspominał Pan o małej ilości dużych źródeł energii. Czy koncern będzie dążył do ich zwiększenia, a tym samym poszerzenia swej niezależności? M.B.: Inwestycje w energetyce trzeba podzielić na trzy części i zarazem trzy wyzwania. Pierwsze to odbudowa mocy wytwórczych. Jeżeli nie będzie nowych mocy, to nie będzie też energii. Istniejące elektrownie są zdekapitalizowane i będą systematycznie zamykane. Drugie wyzwanie jest nie mniej poważne, gdyż wytworzoną energię trzeba przesłać. Budowa nowych sieci jest równie kosztowna, co budowa mocy wytwórczych, a dodatkowo niezwykle skomplikowana z powodów prawnych oraz mentalnych. Nikt na przykład nie chce słupa na własnej działce ani na działce sąsiada, ale każdy chce energii. Ewentualne roszczenia właścicieli utrudniają szybką budowę sieci przesyłowych. Trzeci obszar inwestycji to bezpośrednia obsługa klientów. Jesteśmy daleko w tyle za branżą telekomunikacyjną czy bankową. Używamy archaicznych systemów teleinformatycznych, stosujemy mało przyjazne dla klientów procedury. Reforma obszaru obsługi klienta, w tym zmiana systemów pomiarowych, też będzie bardzo kosztowna. Planowane przez Grupę Energa inwestycje w wytwarzanie, poza rozbudową elektrowni węglowej w Ostrołęce, to przede wszystkim inwestycje w energetykę rozproszoną. Zamierzamy budować zarówno niewielkie elektrownie gazowe, jak i małe biogazownie czy elektrownie wodne. Chcemy mieć dużo źródeł o niekoniecznie wielkiej mocy jednostkowej, ale w sumie chodzi o zwiększenie mocy z nieco ponad 1000 MW obecnie do ponad 3000 MW w 2015 roku. Zdecydowanie stawiamy na dystrybucję. Nasza strategia zakłada przeznaczenie około 9 mld zł w ciągu sześciu lat na inwestycje sieciowe, co oznacza podwojenie obecnych corocznych nakładów na ten cel. Chcemy nie tylko odtwarzać, ale i rozwijać sieć oraz ograniczać straty na przesyle. Dopóki nie rozbudujemy własnych mocy, dystrybucja będzie głównym biznesem grupy. L.S.: Czy kolejność, w jakiej Pan wymienił te zadania, wskazuje priorytety? M.B.: Dla Grupy Energa kolejność jest odwrotna. Najważniejsza jest obsługa klientów, później sieć dystrybucyjna, na końcu zaś – moce wytwórcze. Jak już wspomniałem, mamy mało energii własnej produkcji. W praktyce jesteśmy największym w Polsce pośrednikiem w handlu energią. Budując strategię rozwoju, musieliśmy starać się zminimalizować wpływ tej sytuacji na firmę. Dlatego kładziemy nacisk na nakłady na dystrybucję, bo tam są oszczędności i zyski. Na małe źródła mocy, bo buduje się je szybciej niż duże, bo to zwiększenie naszej samodzielności. Stawiamy też na zdalny odczyt liczników na dużą skalę, co klientom powinno pomóc w racjonalizacji zużycia energii, a nam w ocenie popytu. Wszystko to ma jeden cel – poprawę obsługi klientów i konkurencyjności naszych ofert, bo jeśli nie dzisiaj to jutro, ale ostatecznie to klient zadecyduje, od kogo kupi energię.
Więcej energii się produkuje niż zużywa wyłącznie na Śląsku. Nie sądzę, żeby możliwe było zrównoważenie we wszystkich regionach Polski. Produkcja powinna być blisko źródeł paliw i dlatego właśnie na południu Polski będzie najwięcej dużych elektrowni. Północ będzie raczej skazana na import, czy to z południa, czy też kablem ze Skandynawii.
L.S.: Polska produkuje więcej energii elektrycznej niż zużywa, Pomorze dla odmiany zużywa znacznie więcej niż wytwarza i już są zauważalne deficyty. Czy należy budować na Pomorzu elektrownie, żeby uchronić się przed brakiem prądu? M.B.: Nadwyżka krajowa jest minimalna i na dziś pomijalna. Podobnie jest z węglem. Natomiast wewnątrz kraju więcej energii się produkuje niż zużywa wyłącznie na Śląsku. Nie sądzę, żeby możliwe było zrównoważenie we wszystkich regionach Polski. Produkcja powinna odbywać się blisko źródeł paliw i dlatego właśnie na południu Polski zawsze będzie najwięcej dużych elektrowni. Północ będzie raczej skazana na import, czy to z południa, czy też kablem ze Skandynawii . L.S.: Jednak import już napotyka poważne bariery. M.B.: Import wymaga odpowiednich sieci. Muszą mieć właściwą przepustowość i być bezawaryjne. PSE Operator bardzo się stara, ale potrzebne nam są nowe sieci, nowe łącza transgraniczne. L.S.: Do końca 2008 roku zgłoszono projekty budowy elektrowni o łącznej mocy 40 tysięcy MW. Wcześniej przez wiele lat powstała tylko jedna duża elektrownia – w Pątnowie. Czym można wytłumaczyć ten wysyp zapowiedzi budowy nowych obiektów? M.B.: Inwestycje w elektrownie wymagają cierpliwości: kilku lat przygotowań, a później kolejnych kilku lat budowy. To inwestycje bardzo kosztowne, na które należy zdobyć spore środki. Tym samym czas spłacania liczony jest w dziesiątkach lat. Utrzymywanie niskich cen energii na polskim rynku czyniło takie projekty inwestycyjne nieopłacalnymi, co spowodowało, że w ostatnich latach nie powstawały praktycznie żadne nowe elektrownie. L.S.: Jeżeli choćby część z tych zapowiedzi zaowocuje budowami, to i tak możemy się spodziewać kilkunastu nowych elektrowni. M.B.: Z pewnością nie wszystkie plany zostaną zrealizowane. Mnogość zapowiedzi była związana z kwestią bezpłatnych limitów dla emisji CO2. Ich otrzymanie było możliwe tylko dla elektrowni działających oraz tych, których budowa została zainicjowana do końca 2008 roku. Poza tym takie deklaracje nic nie kosztowały. Doprowadziło to do sytuacji, w której kilku różnych inwestorów zgłosiło budowę kilku elektrowni w tym samym miejscu. Kolejna weryfikacja tych projektów będzie polegała na możliwości wysyłania wyprodukowanej energii, czyli dostępności sieci przesyłowej. Jeżeli będą to elektrownie węglowe, to należy rozwiązać też sposób dostarczania paliwa. Wreszcie najważniejsze kryterium: sposób finansowania. W czasie kryzysu banki dokładnie prześwietlają każdą inwestycję. Obecnie mamy jeszcze jedną barierę dla inicjowania inwestycji: znacznie wzrosło ryzyko urzędowych regulacji na rynku. Oznacza to mniejszą zdolność pozyskiwania kredytów niż rok temu. L.S.: Na liście inwestorów jest również Grupa Energa. M.B.: Zgłosiliśmy budowę bloku C w Ostrołęce o mocy 1000 MW i planujemy 1000 MW w następnym etapie rozbudowy. L.S.: A elektrownie gazowe? M.B.: Planujmy naszą aktywność w tym zakresie. W naszej strategii zakładamy wzrost konkurencyjności gazu jako paliwa w produkcji energii elektrycznej. Jest to powiązane między innymi z regulacjami w zakresie emisji CO2., które bierzemy pod uwagę w naszych planach inwestycyjnych. L.S.: Jedna lokalizacja jest już znana. Będzie to spółka z grupą Lotos, więc w pobliżu rafinerii. M.B.: Potrzeby energetyczne grupy Lotos są duże, więc rzeczywiście inwestycja w elektrownię gazową ma sens w pobliżu rafinerii. L.S.: Elektrownia gazowa często jest podawana jako dobre uzupełnienie dla siłowni wiatrowych. A takie coraz licznej powstają na północy województwa. Czy planujecie wspólne spięcie kilku źródeł energii? M.B.: Nie została jeszcze określona moc gdańskiej elektrowni gazowej. Jeżeli zmieści się w zapotrzebowaniu rafinerii, to takie spięcie będzie mniej istotne. Budowa elektrowni wiatrowych powoduje nowe wyzwania. Trzeba do nich doprowadzić przyłącze, co jest bardzo kosztownym przedsięwzięciem. Trzeba też pamiętać, że wiatr jest kapryśnym źródłem energii. Dlatego potrzebne są źródła regulacyjne, a taką rolę najlepiej pełnią elektrownie wodne lub gazowe. Rzeki na północy Polski już są prawie całkowicie wykorzystane. Myślimy natomiast o elektrowni wodnej na Wiśle. Jej moc jednak nie będzie duża, poniżej 100 MW. L.S.: Ma powstać kilka elektrowni gazowych. Skąd gaz i czy infrastruktura do jego przesyłania jest w naszym regionie wystarczająca? M.B.: Będą konieczne inwestycje w sieć gazową. Ale dla takich spółek jak PGNiG lub Gaz-System powinien to być dobry biznes. L.S.: Oprócz planów budowy elektrowni gazowej przez Grupę Energa są też inne plany związane z budową elektrowni gazowej oraz jądrowej. Jeżeli dojdą do skutku, będzie to konkurencja czy uzupełnienie? M.B.: Nie postrzegamy tych inwestycji jako konkurencji, przeciwnie – będą dla nas korzystne. Nie mamy ambicji, by własnymi źródłami energii zaspokajać energetyczne potrzeby całej północnej Polski. Zakładamy, że w przyszłości nadal będziemy kupować energię, dlatego im więcej źródeł wytwarzania, tym lepiej. Chcemy ponadto inwestować w małe, rozproszone źródła energii, w tym w biogazownie. Ich budowa jest uzasadniona szczególnie tam, gdzie należałoby inwestować w nowe sieci przesyłowe, czyli np. w odległych od miast zakątkach. Małe, lokalne źródła wytwórcze eliminują konieczność budowania sieci przesyłowych, gdyż energia z tego źródła wykorzystywana jest na miejscu. Interesują nas biogazownie o różnej mocy, od 0,5 do 2 MW. Biogazownie będące uzupełnieniem sieci dystrybucyjnej traktujemy jako drugi filar bezpieczeństwa energetycznego na poziomie gminy. Nie mamy ambicji ich samodzielnego budowania – szukamy raczej partnerów biznesowych w tej dziedzinie. L.S.: Jednak żeby takie elektrownie mogły działać, potrzeba surowców. M.B.: Ziemi nie brakuje, można więc uprawiać rośliny energetyczne. Ten kierunek może liczyć na dodatkowe środki wsparcia z różnych proekologicznych funduszy, także unijnych. My oczywiście gwarantujemy odbiór takiej energii. L.S.: Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk. ppg-1-2012_rozchodzaca_sie_strategia Leszek Szmidtke: Jak powinny wyglądać relacje między takimi firmami jak ENERGA i samorządem regionalnym, szczególnie gdy trzeba pomyśleć o przyszłości? Mirosław Bieliński: Strategie firm powinny „widzieć się” ze strategiami samorządów. Realizując swoje priorytety, inwestując, ponosimy ryzyko. Będzie ono mniejsze, gdy strategie biznesowe i samorządowe będą się zazębiać. Dotyczy to szczególnie dużych i skupiających uwagę inwestycji energetycznych. Nasza branża ma kluczowe znaczenie dla rozwoju regionu i kraju, dlatego trudno sobie wyobrazić planowanie przyszłości województwa bez uwzględnienia energetyki. Jak wyglądał dialog przy tworzeniu obecnie obowiązującej strategii województwa? Wtedy wszyscy się uczyli i chyba nie rozumieli znaczenia współpracy. Teraz nasze relacje z samorządami regionalnymi i lokalnymi układają się co najmniej poprawnie. Dobrym przykładem są nasze inwestycje w Ostrołęce i w Grudziądzu. Władze Województwa Kujawsko – Pomorskiego wspierają nasze plany budowy elektrowni wodnej na Wiśle. Samorządowcy widzą w tej inwestycji duże korzyści dla mieszkańców. Pozycja firmy energetycznej takiej jak ENERGA jest wyjątkowa. Działamy na terenie kilku województw i niemal ich każdy mieszkaniec jest naszym partnerem. Między innymi z tego powodu władze województwa powinny brać pod uwagę nasze zamierzenia. Dlatego tak istotne jest, aby prace nad modyfikowaniem strategii Grupy ENERGA i strategii województwa pomorskiego uwzględniały wzajemnie zamierzenia obu podmiotów. Jest kilka potencjalnie wspólnych płaszczyzn, ale od kształtu strategii zależy, czy np. dokonamy inwestycji na Pomorzu czy może jednak w innym regionie. Jeżeli chcecie budować elektrownię, to postawa lokalnego lub regionalnego samorządu ma znaczenie? Zawsze na pierwszym miejscu jest rachunek ekonomiczny. Jednak stosunek lokalnej społeczności ma ogromne znaczenie. Nieprzychylna postawa mieszkańców czy władz lokalnych neguje sens ponoszenia wydatków na przygotowanie przedsięwzięcia. Każda inwestycja przynosi niemal od razu miejsca pracy, podatki i pewnego rodzaju impuls rozwojowy. Niestety nierzadko też zabiera „coś” szeroko rozumianemu środowisku. Lokalne społeczności potrafią dobrze to wycenić i docenić. Zajrzał Pan do strategii Gdańska żeby sprawdzić, co zapisano na temat rozwoju energetyki i inwestycji energetycznych? Większe znaczenie dla takiej firmy jak ENERGA ma działanie, a właściwie ciąg działań. W przypadku Gdańska jest jednoznaczna proinwestycyjna i prorozwojowa postawa. Wiemy co akceptuje i czego oczekuje zarząd miasta. Dlatego nie zastanawiamy się „czy” budować”, tylko „co” budować. Rozważamy budowę elektrowni lub elektrociepłowni gazowej i nie mam wątpliwości, że miasto wspiera inwestycję.
Dla nas ważniejsza jest wola działania niż dokument. Jeżeli szukamy miejsca żeby zbudować elektrownię oczekujemy od samorządów strategicznego myślenia w działaniach, a nie tylko w dokumentach.
Podejrzewam, że w strategii Grudziądza na temat inwestycji energetycznych nie znajdę zapisów i pomysł budowy nie padł ze strony tego miasta. Nie. Ale od pierwszej rozmowy nie mieliśmy wątpliwości, jaki jest stosunek władz miasta do zaprezentowanych planów inwestycyjnych ENERGI. Dla nas ważniejsza jest wola działania niż dokument. Jeżeli szukamy miejsca żeby zbudować elektrownię oczekujemy od samorządów strategicznego myślenia w działaniach, a nie tylko w dokumentach. Budowa elektrowni może mieć dla samorządu regionalnego mniejsze znaczenie niż inne działania koncernów energetycznych. Naszą działalność skoncentrowaliśmy na trzech obszarach. Pierwszy to inwestycje w dystrybucyjne sieci przesyłu energii, a szczególnie podniesienie ich „inteligencji”. Zakończyliśmy testy inteligentnego opomiarowania i szybko się posuwa wdrażanie tego rozwiązania. Jest to wstęp do Smart Grid (inteligentne sieci). Przed nami wielkie wyzwanie gdyż dziś nie wiemy dokładnie, jak będzie wyglądał dalszy rozwój tego przedsięwzięcia. 20 lat temu startowała telefonia komórkowa i ciężkie aparaty służyły wyłącznie do rozmów – dziś telefony są w zasadzie przenośnymi komputerami z dostępem do internetu. Prawdopodobnie Smart Grid już wkrótce umożliwi komunikowanie się w obie strony – z każdym mieszkaniem lub domem. Otwarte pozostaje pytanie, jak to wykorzystamy. Drugim segmentem są inwestycje w wytwarzanie energii. Nasze najbardziej zaawansowane projekty realizowane są poza województwem pomorskim. Jednak również na Pomorzu chcemy budować elektrownie. Został nam jeszcze trzeci segment. To innowacje. Realizujemy duży projekt z Instytutem Maszyn Przepływowych PAN. Zwracam uwagę, że większość badań prowadzimy w naszym regionie, więc tutaj zostają pieniądze. Oprócz tego dynamicznie się rozwija spółka ENERGA Innowacje. W każdym z wymienionych przez Pana segmentów można znaleźć miejsce na współpracę z samorządami. W naszych strategiach jest wiele wspólnych elementów. Szczególnie w przypadku innowacji kroczymy blisko siebie i mam nadzieję, że współpraca będzie się dobrze rozwijała. Razem czy osobno – musicie stawić czoło trudnym do przewidzenia zdarzeniom i trendom. Kiedy przed laty tworzono obecną strategię województwa np. o gazie łupkowym nie mówiono w ogóle. Co przed nami? Musimy się przygotować do zmian technologicznych, organizacyjnych i rynkowych, które zajdą w energetyce. W zależności od skali wydobycia gazu niekonwencjonalnego będziemy obserwowali jego wpływ na gospodarkę, także na bilans płatniczy i handlowy państwa. Pamiętajmy o jeszcze jednym czynniku jakim jest integracja rynku polskiego z ogólnoeuropejskim. Dzięki temu w najbliższych latach zmienią się na przykład zasady zakupu gazu. Naturalną konsekwencją spadku cen gazu będzie rozwój energetyki opartej o to paliwo. Takie elektrownie są znakomitym uzupełnieniem siłowni wiatrowych czy – szerzej – tzw. odnawialnych. Wróćmy na podwórko pomorskie i kolejne pytanie, na które samorząd regionalny również powinien poszukać odpowiedzi: czy nie należy odkurzyć koncepcji kaskady dolnej Wisły? Zysk mamy co najmniej potrójny: energia elektryczna, zabezpieczenie przeciwpowodziowe, no i nie zapominajmy o połączeniach drogowych oraz wodnych, które dzięki temu powstaną. Sami jednak nie podołamy takiemu zadaniu i potrzebujemy partnerów, także gotowych wyłożyć pieniądze.
Najważniejsze są biznesowe, partnerskie relacje. Kiedy te związki będą bliższe i kiedy firma i samorząd będą się uzupełniać w realizacji ważnych lokalnie celów, zmiana zarządu lub właściciela firmy nie będzie prowadzić do zerwania dotychczasowej współpracy.
Jest jeszcze jedna niewiadoma – nawet w sytuacji, kiedy współpraca między samorządami a dużą firmą układa się dobrze. Pojawia się nowy właściciel, który wcale nie musi realizować wcześniejszych uzgodnień. Współpraca między dużą firmą a samorządami nie może mieć klienckiego charakteru. Nie tylko działalność charytatywna, społeczna ma być wkładem firmy w region. Najważniejsze są biznesowe, partnerskie relacje. Kiedy te związki będą bliższe i kiedy firma i samorząd będą się uzupełniać w realizacji ważnych lokalnie celów, zmiana zarządu lub właściciela firmy nie będzie prowadzić do zerwania dotychczasowej współpracy.
Strategie nie mogą być zbiorem życzeń. Na dodatek wszystkich życzeń wszystkich środowisk. Wizję przedstawioną w strategii trzeba umieć zrealizować i trzeba mieć za co. Jeżeli nie zostaną wskazane źródła finansowania, ewentualnie partnerstwa, to znowu będziemy mieli tylko zbiór życzeń.
Co trzeba zmienić w samych strategiach? Nie mogą być zbiorem życzeń. Na dodatek wszystkich życzeń wszystkich środowisk. Dobra strategia – tym razem w sensie dokumentu – to taka, która pokazuje, czego nie chcemy robić. Strategia musi pokazać, jakich zasobów użyjemy do jej realizacji. Trzeba dokładnie oszacować fundamenty i na nich zbudować przyszłość, by uniknąć sytuacji, w których na przykład wszystkie gminy nastawiają się na turystykę. Wizję przedstawioną w strategii trzeba umieć zrealizować i trzeba mieć za co. Jeżeli nie zostaną wskazane źródła finansowania, ewentualnie partnerstwa, to znowu będziemy mieli tylko zbiór życzeń. Dlatego tak ważne jest późniejsze skonkretyzowanie strategii, przełożenie jej na plany i ich realizacja. A realizacja to także rozliczenie z konkretnych wyników. Partnerstwo oznacza, że na poziomie regionalnym należy zapoznać się ze strategiami kilku dużych firm, które wybiegają daleko w przyszłość. Nasze procesy inwestycyjne są obliczone na 20, 30 lat, ale wiemy, że np. inwestycje w elektrownie pozostawią trwały ślad na znacznie dłużej. Duże firmy z innych branż również pracują na podobnych zasadach. Sporo czasu i wysiłku poświęcamy na przewidywanie przyszłości, po to by nasze inwestycje były trafione. ENERGA co roku wydaje niemałe kwoty pieniędzy, które zostają w naszym regionie. Dlatego myśląc strategicznie o regionie, warto zauważać wiedzę i pieniądze innych. Na koniec pytanie bardziej do mieszkańca niż do prezesa zarządu ENERGI. Co zrobić, żeby wizje rozwoju, które zostaną umieszczone w strategii, dobrze oddawały potrzeby, interesy mieszkańców regionu? Trzeba ich pytać. Nie jest to łatwe, ale w tworzeniu planów na przyszłość nie może zabraknąć społecznego dialogu. Może nie zawsze będą to proste i satysfakcjonujące odpowiedzi, ale przecież to planowanie ma na celu zapewnienie mieszkańcom jak najlepszych warunków do życia. Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk
Czy w energetyce czeka nas przełom technologiczny na skalę tego, który dokonał się w ostatnich 20 latach w telekomunikacji?
Leszek Szmidtke: Jedno z bardziej intrygujących pytań w gospodarce: jak będzie wyglądała energetyka, a pomorska energetyka w szczególności, za 20–30 lat? Mirosław Bieliński: Odwołam się do branży telekomunikacyjnej. Pamięta Pan firmę Poczta Polska Telegraf i Telefon sprzed 25 lat? Gdyby wówczas zadać strategom telekomunikacyjnym takie pytanie, nastąpiłby długi wykład o problemach z rozkładaniem kabli, a łączność bezprzewodową raczej potraktowaliby jako zagadnienie rodem z literatury science­-fiction, niż realny kierunek rozwoju ich branży. A co mamy dziś wokół siebie? Mobilne urządzenia zdolne do przesyłania dużych pakietów danych, pozwalające na swobodne korzystanie z internetu. Dlatego boję się kreślić wizję energetyki za lat 20–30, mimo, iż widzę rozwój ciekawych technologii… Rozbudowując elektrownię węglową w Ostrołęce, chcąc budować elektrownię gazową w Grudziądzu i Gdańsku, chcąc stawiać nową elektrownię wodną na Wiśle, prezes Energi planuje właśnie w takiej perspektywie, a może nawet dłuższej… Oczywiście, ale nie wiadomo, czy budowane dziś duże elektrownie węglowe lub gazowe już za 20 lat nie będą reliktem przeszłości, podobnie jak i inne technologie. Oczywiście są wyjątki i dobrym przykładem są elektrownie wodne. Urządzenia wybudowane na początku XX wieku nadal pracują i wysyłają efektywnie energię do sieci. Tylko, że takie obiekty zawieszone na zaporze są dodatkiem do innych funkcji. Np. zapora we Włocławku ma w sobie elektrownię, ale również przejście drogowe i, co chyba najważniejsze, bardzo dobre zabezpieczenie przeciwpowodziowe. Źródła energii są częścią większej całości. Na Półwyspie Helskim instalujecie inteligentne opomiarowanie i można się domyślać, że wykorzystując zgromadzone tam doświadczenia będziecie rozwijać inteligentne sieci (Smart Grid). Nowoczesne, online’owe liczniki to dopiero preludium większego przedsięwzięcia. W kolejnych etapach pojawi się gigantyczna infrastruktura teleinformatyczna, w której generowane i przetwarzane będą niezliczone ilości danych, płynące z liczników naszych odbiorców. Wszyscy musimy nauczyć się to wykorzystywać, aby na nowych technologiach i rozwiązaniach w energetyce obok oczywistych korzyści dla odbiorców indywidualnych, mogły zyskać także inne branże gospodarki. Miliardy złotych zostaną wydane na źródła energii i na sieci przesyłowe. Czy modernizacja polskiej energetyki może obniżyć ceny energii? Bez wątpienia gospodarka potrzebuje w miarę taniej energii i, co niemniej ważne, stabilności jej dostaw. Oczywiście z cenami (nie tylko z resztą w energetyce) sytuacja jest taka, że dla producentów i dostawców zawsze będą zbyt niskie w stosunku do kosztów wytwarzania i dostarczania, a dla odbiorców za wysokie. Jednak wcale nie jesteśmy skazani na rosnące ceny energii. Są prognozy mówiące o ich spadku. Taki trend, w połączeniu z wysoką jakością dostaw prądu, wpłynie pozytywnie na rozwój gospodarczy kraju i regionu, pomoże też przyciągnąć do nas nowych inwestorów. Prof. Władysław Mielczarski twierdzi, że wysoka cena energii pomaga w rozwoju energooszczędnych dziedzin gospodarki. Ma to też sprzyjać większej innowacyjności. Zgoda, ale rozwój innowacyjności może być też wywołany innymi bodźcami. Działanie poprzez wysoką cenę energii to terapia szokowa. Proszę zapytać przedsiębiorców, czy są w stanie zaakceptować jeszcze wyższe rachunki. Gospodarka potrzebuje cen, które jej nie zrujnują.
W UE powinniśmy lepiej przemyśleć politykę energetyczną, bo duży i rosnący udział OZE w globalnej produkcji energii tak czy inaczej jest nieunikniony. Co ważniejsze, niemądrymi rozwiązaniami możemy wywoływać skutki odwrotne do naszych szczytnych zamierzeń.
Jednak na dzisiejszą energetykę w Unii Europejskiej, także na Pomorzu, wpływają decyzje o charakterze polityczno­-administracyjnym. Pakiet klimatyczny preferuje niskoemisyjne, szczególnie odnawialne źródła, i to podnosi cenę. Intryguje mnie, że w dwóch przeciwległych zakątkach świata, gdzie niewiele się mówi o limitach i opłatach za emisje CO2, czyli w Chinach i Stanach Zjednoczonych, nowe technologie energetyczne, a przede wszystkim OZE, rozwijają się świetnie. Zastanawiać więc może w tym kontekście, że mimo iż to Europa w niemal każdym zdaniu akcentuje swoją troskę o stan środowiska naturalnego, już ustępuje w dynamice wdrażania niektórych rodzajów OZE wspomnianym krajom. Wydaje się więc, że w UE powinniśmy lepiej przemyśleć politykę energetyczną, bo duży i rosnący udział OZE w globalnej produkcji energii tak czy inaczej jest nieunikniony. Co ważniejsze, niemądrymi rozwiązaniami możemy wywoływać skutki odwrotne do naszych szczytnych zamierzeń. Czego więc trzeba, żeby Pomorze i Polska odnalazły się w tej nowej układance energetycznej? Nie mam cudownej recepty. Ważne, aby to, co robimy i chcemy zrobić składało się na nasze bezpieczeństwo energetyczne. W tym kontekście nasz region nie potrzebuje dużej liczby dużych źródeł energii. Poziom produkcji energii elektrycznej w krótkim czasie znacznie przekroczy poziom jej konsumpcji. Stanie się tak za sprawą dynamicznego rozwoju energetyki odnawialnej i znacznie wolniejszego przyrostu popytu. Rację ma prof. Mielczarski mówiąc, że droga energia stymuluje oszczędne zachowania. Jednak jeżeli zależy nam na dobrej podaży niedrogiej energii elektrycznej – a to jest korzystne dla naszego regionu – to proponuję najpierw spojrzeć na obecne inwestycje w Polsce. Nakłady na rozwój sieci są zdecydowanie mniejsze niż na nowe moce. Tymczasem zużycie energii w ciągu doby układa się jednoznacznie: są godziny szczytu, natomiast poza nimi, a zwłaszcza w nocy zużycie jest dużo mniejsze. Za to system produkcji energii jest taki, że cały czas możliwa jest produkcja, pozwalająca na pokrycie szczytowego zapotrzebowania wraz z kilkunastoprocentową rezerwą. Oznacza to, że przez większość doby część zainstalowanych mocy zwyczajnie nie pracuje, zaś koszty ich utrzymania w gotowości i tak musza być poniesione, i przeniesione na odbiorców. Zbędne megawaty kosztują. Dlatego szukamy nowych rozwiązań. Inteligentne sieci z pewnością pozwolą na efektywniejsze gospodarowanie energią. To ciekawe, że mądre inwestycje w sieci pozwolą zmniejszyć poziom wydatków na (relatywnie bardziej kosztowne) nowe moce wytwórcze. Co zrobić, żeby lepiej wykorzystać istniejące źródła energii? Można stymulować odbiorców do bardziej racjonalnych zachowań. Jednak rozwiązań trzeba też szukać gdzie indziej, przede wszystkim w różnych formach magazynowania energii. To by pozwoliło na gromadzenie zapasów energii w okresach niższego poboru i oddawanie jej do sieci w godzinach szczytów. Czy to właśnie magazynowanie energii za 20–30 lat najbardziej odmieni obraz energetyki? Moim zdaniem w tym kierunku powinniśmy zmierzać, gdyż tu jest odpowiedź na pytanie, jak efektywniej gospodarować energią. Nie wiem, jaka będzie technologia magazynowania, ale gdy już się ona pojawi, to dopiero wtedy będziemy mogli racjonalnie zarządzać produkcją, przesyłem i odbiorem.
Przekonanie, że duże elektrownie na Pomorzu zapewnią nam bezpieczeństwo i lokalnie tańszą energię jest błędem. Dla nich rynkiem jest krajowy czy nawet międzynarodowy system energetyczny – czyli z prądu korzystają wszyscy w kraju (a nawet w Europie) a my jako region ponosimy koszty zewnętrzne jego produkcji.
Zanim to jednak nastąpi, w naszym regionie mogą powstać elektrownie węglowe, gazowe, jądrowe i mnóstwo wiatraków. Czy w takim wypadku będziemy mieli tani prąd i staniemy się energetycznie bezpieczni? Przekonanie, że duże elektrownie zapewnią nam bezpieczeństwo, jest błędem. Duże elektrownie nie pracują na rzecz lokalnych odbiorców. Dla nich rynkiem jest krajowy czy nawet międzynarodowy system energetyczny. Lokalnie nie będziemy mieli tańszej energii. Region, w którym są zlokalizowane duże źródła, ponosi koszty, szczególnie środowiskowe, a zyski spija się w innym miejscu. Nie ma większego znaczenia, czy jest to elektrownia węglowa, jądrowa, czy turbina wiatrowa. Co ma Podkarpacie ze swoich złóż gazu albo Śląsk z kopalń i elektrowni? Jakieś podatki i miejsca pracy, ale ciekawsze produkty powstają najczęściej w innych miejscach. Ponad 30 lat temu budowano nad Jeziorem Żarnowieckim elektrownię atomową. Na Politechnice Gdańskiej otwarto specjalne kierunki kształcenia przyszłych specjalistów. Nie istniały zbyt długo, ale utworzone w Świerku Narodowe Centrum Badań Jądrowych działa do dziś. Ale czy zyskiem z takich źródeł nie jest rozwój gospodarki regionu? Zyskiem dla regionu będą kompetencje, zasoby, siły wytwórcze, które powstaną dzięki rozwojowi nowej energetyki. Gdyby polska, a jeszcze lepiej globalna, energetyka kupowała powstające tutaj rozwiązania, mielibyśmy z tego prawdziwe korzyści. Natomiast wybudowanie kolejnych wielkich bloków w technologii znanej od lat nie przynosi takich zysków. Zostawmy zatem wielkie elektrownie. Czy energetyka rozproszona będzie bardziej zyskowna dla naszego regionu? Ten kierunek daje większe szanse, tym bardziej, że na Pomorzu dobrze rozwija się sektor ICT, który jest dla nowych rozwiązań w energetyce niemal symbiotycznym partnerem. Mamy więc potencjał, dzięki któremu może rozwinąć się energetyka rozproszona oparta o OZE i inteligentne sieci. Regulacje prawne utrudniają jednak Enerdze współpracę z lokalnymi i regionalnymi firmami ICT uniemożliwiając jakiekolwiek ich preferowanie w przetargach, które ogłaszamy inwestując w nowe rozwiązania. A jaki wpływ na rozwój gospodarczy będą miały inteligentne sieci? Z mgły zaczynają się dopiero wyłaniać konkretne elementy. Są już dostępne rozwiązania, ale ciągle jeszcze nie ma czegoś, co można nazwać innowacyjnością produktową. Sieci to tylko szkielet, na którym powstawać i rozwijać się będą różnego rodzaju produkty i usługi. Dzisiaj nie sposób przewidzieć, jakie to będą rozwiązania, ale w przeszłości podobną niewiadomą było to, co przyniesie rozwój internetu czy urządzeń mobilnych. Z pewnością będą związane z zarządzaniem, przetwarzaniem i wykorzystaniem danych generowanych w sieciach. Obszary wykorzystania tego typu informacji można mnożyć. W USA z firmami energetycznymi w dziedzinie inteligentnych sieci mocno konkurują przedstawiciele branży telekomunikacyjnej. Rzeczywiście zza oceanu napływają takie sygnały. Zasada TPA (Third­-Party Access , pol. dostęp osób trzecich – przyp. red.) rozwija zachowania konkurencyjne. Każdy może sprzedawać energię elektryczną i nie musi dysponować swoją siecią. Kupuje się na giełdzie energię, następnie znajduje klienta i sprzedaje, korzystając z otwartego dostępu do sieci. Dużą przewagą telekomów jest dostęp do klientów i efektywne systemy wspierające komunikację z nimi. Przedsiębiorstwa energetyczne, zderzone z ideą wolnego rynku o epokę później niż telekomy, zazwyczaj ograniczają kontakt z odbiorcą do wysyłania mu faktur za zużycie prądu. Ponadto branża telekomunikacyjna ma też doświadczenie w budowaniu baz danych o swoich klientach. Wie też co z tymi danymi robić, by poprawiać swoją ofertę i jakość usług. Przeniesienie rozwiązań amerykańskich do krajów europejskich będzie dla branży energetycznej dużym problemem. Sygnały zapowiadające takie zmiany już mamy także w naszym kraju. Nasza branża z trudem radzi sobie z akceptacją zmiany dostawcy prądu w rozsądnym czasie. A telekomunikacja już tego problemu nie ma.
Nie rozumiem pojęcia „niezależność energetyczna regionu”. Granice administracyjne nie mają żadnego znaczenia dla przesyłu. Prąd i tak przechodzi przez krajową sieć energetyczną. Bezpieczeństwo dostaw zapewniają właściwie zbudowane sieci, a nie elektrownie.
Jak ma wyglądać niezależność energetyczna naszego regionu? Nie rozumiem tego pojęcia. Jesteśmy częścią ogólnopolskiego systemu i granice administracyjne nie mają żadnego znaczenia dla przesyłu. Istnieją też łącza transgraniczne, jedno z nich, łącząc nas z Szwecją, wychodzi z morza całkiem niedaleko. Jesteśmy więc także elementem europejskiego systemu energetycznego. Nie powinno nadawać się priorytetu bilansowaniu podaży z popytem w skali regionu. Elektrownia szczytowo­-pompowa w Żydowie jest zlokalizowana poza naszym regionem, a pracuje na rzecz Pomorza. Prąd i tak przechodzi przez krajową sieć energetyczną. Bezpieczeństwo dostaw zapewniają właściwie zbudowane sieci, a nie elektrownie. Ponowię więc pytanie o naszą pomorską energetyczną przyszłość. Coraz częściej spotykam się z poglądami, że energetyka konwencjonalna – także elektrownie gazowe – ma charakter przejściowy. Gdzieś na końcu tej drogi jest energetyka odnawialna. Na Pomorzu mamy najlepsze warunki rozwoju dla morskich i lądowych farm wiatrowych. Energetyka odnawialna będzie się rozwijała coraz bardziej i spowoduje przetasowania w obecnym układzie. Za 20–30 lat może się okazać, że to energetyka konwencjonalna będzie uzupełnieniem OZE. Dlatego przygotowujecie budowę kilku elektrowni gazowych, które będą stabilizować dosyć kapryśną energetykę wiatrową? Rzeczywiście tak jest. Widzimy potencjał, synergię w połączeniu tych dwóch źródeł. Kończymy przygotowania do budowy elektrowni gazowej w Grudziądzu i myślimy o takiej samej elektrowni w Gdańsku. To na koniec jeszcze o partnerstwie Energi oraz regionalnego samorządu. Gdy trwają prace nad strategią, jest okazja do rozmów o konkretnych rozwiązaniach. Zasługą Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego jest upowszechnienie idei inteligentnych sieci oraz informacji o naszym projekcie w tej dziedzinie, zlokalizowanym na Półwyspie Helskim. Dla mojej firmy jest to bardzo ważna inwestycja. Dlatego oprócz wspomnianego półwyspu instalujemy inteligentne sieci także w innych miejscach w kraju. Mamy do wyboru wiele lokalizacji dla inwestycji wytwórczych, zarządzamy budżetami, harmonogramami itd. Odbieramy sygnały płynące od władz lokalnych i regionalnych. Jest oczywiste, że łatwiej i więcej inwestuje się tam, gdzie klimat temu sprzyja. Każde zaangażowanie samorządu, udzielenie wsparcia inwestorowi, procentuje. Jeżeli cele takich firm jak Energa oraz samorządu regionalnego będą zbieżne i jeśli z jednej i drugiej strony pójdą za tym odpowiednio większe pieniądze, to razem szybciej te cele osiągniemy. Strategie regionu i największych firm tutaj zlokalizowanych muszą się nawzajem widzieć i rozumieć. Dziękuję za rozmowę.

Skip to content