Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Naukowcy muszą służyć gospodarce!

Z Wojciechem Sadowskim , Prorektorem Politechniki Gdańskiej ds. Współpracy ze Środowiskiem Gospodarczym i z Zagranicą, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Panie Rektorze, co to znaczy innowacyjność z punktu widzenia naukowca i rektora uczelni technicznej na początku XXI wieku?

– Innowacyjność to przede wszystkim rozwiązywanie problemów dnia dzisiejszego z myślą o dniu jutrzejszym. To odpowiedź na konkurencję gospodarczą, to ciągła gotowość do wprowadzania nowych produktów i rozwiązań gospodarczych. Innowacyjność to po prostu konieczność w dobie globalnej gospodarki, gdzie rynek bardzo szybko nasyca się w nowe technologie. Ci, którzy chcą dalej przetrwać na rynku, muszą wdrażać nowe produkty. Pod innowacjami należy rozumieć zmiany przyczyniające się do postępu w określonej dziedzinie.

– Czy Politechnika jest innowacyjna? Ona też dostarcza pewien „produkt” na rynek.

– Politechnika Gdańska, tak jak każda uczelnia, jest innowacyjna, ponieważ nauka jest sama w sobie innowacyjna. Nauka zawsze stoi o krok do przodu w stosunku do tego, co jest już na dzień dzisiejszy wdrożone do gospodarki. Staramy się, aby Politechnika była nowoczesną uczelnią techniczną, kształcącą inżynierów, kompetentnych specjalistów różnych dziedzin techniki, ale również aby powstawała tutaj wiedza, na bazie której tworzone będą nowe produkty lepiej zaspakajające potrzeby społeczne. Politechnika oprócz „typowej” edukacji bardzo silnie akcentuje szeroko rozumianą przedsiębiorczość akademicką. Chcemy, by naukowcy i studenci nie koncentrowali się tylko na wewnętrznej satysfakcji z pracy naukowo-badawczej (choć to niewątpliwie powinno być bardzo ważne). Naukowiec Politechniki musi dzisiaj bardzo często zatrzymywać się na etapie swoich badań i weryfikować, czy to co robi nadaje się do komercjalizacji, wdrożenia do gospodarki. Pod tym względem w ostatnich latach zmieniło się na naszej uczelni bardzo dużo.

– W mentalności naukowców często tkwi stereotyp, że nauka to coś lepszego niż przemysł. Czy jest to problem?

– Nauka, badania to oczywiście bardzo ważny element działalności uczelni. Współpraca ze środowiskiem gospodarczym odgrywa jednak znaczącą rolę, pracujemy nad formami transferu wiedzy i szukania nowych możliwości powiązań pomiędzy nauką a gospodarką. Tworzymy swoistą platformę porozumienia pomiędzy naukowcami a przedsiębiorcami. To nie prawda, że naukowcy patrzą z pogardą na „praktyków” gospodarczych. W dawnym systemie finansowania nauki, w różnego rodzaju rozliczeniach i raportach jako produkt naukowy figurowały przede wszystkim osiągnięcia publikacyjne (książki, artykuły itp.). W ubiegłym roku weszła w życie nowa ustawa dotycząca finansowania nauki, która preferuje rozwiązania wdrożeniowe. Otóż obecnie w tak zwanej ocenie parametrycznej uczelni, która wpływa na poziom jej finansowania, bardzo silnie uwzględnia się działalność wdrożeniową. Jeśli więc naukowiec odkrył bądź zbadał coś, co może być interesujące z punktu widzenia gospodarki, powinien to wdrożyć lub udostępnić do wdrożenia, ponieważ może z tego tytułu bardzo wiele zyskać. Nutka lekceważenia ze strony naukowców dla gospodarki to już zdecydowanie przeszłość. Proszę mi wierzyć, że jako prorektor współpracuję ze środowiskiem gospodarczym – przez cały czas mam kontakty z przedsiębiorcami, z firmami. Jestem profesorem fizyki, ale te powiązania nie stanowią dla mnie żadnej ujmy. Próba wciągnięcia przedsiębiorcy w dyskusję jest często dużym wyzwaniem. Przedstawiciele świata biznesu wykazują się bardzo często pewnym dystansem w kontaktach z naukowcami. O problemach przedsiębiorców, płaszczyznach współpracy naukowców z przedsiębiorcami rozmawiamy na przykład w ramach realizacji projektu Biura Wdrażania Regionalnej Strategii Innowacji dla Województwa Pomorskiego, które zostało utworzone na PG. Jedną z ciekawszych inicjatyw są np. targi „Politechnika dla gospodarki innowacyjnej”, które zainicjowaliśmy w ubiegłym roku. Idea targów była następująca: naukowcy z Politechniki – ponad 110 zespołów – mieli zaprezentować swoje osiągnięcia, ale takim językiem, który byłby jasny dla przedsiębiorców. Muszę przyznać, że spotkało się to z bardzo dużym odzewem środowiska gospodarczego. W tym roku będziemy prowadzić drugą edycję tych targów. Oczywiście musimy się uczyć, jak przekazywać nasze osiągnięcia naukowe, które powstają w środowisku naukowym, akademickim i dla przeciętnego człowieka często są niezrozumiałe. To swoista popularyzacja wiedzy inżynierskiej, technicznej i naukowej – mogę stanowczo stwierdzić, że jest z tym coraz lepiej. Gama naszych kontaktów z przedsiębiorcami jest już tak duża, że niektóre jednostki uczelniane, ukierunkowane na taką współpracę (jak Biuro Transferu Technologii), muszą zwiększyć swoją liczebność, żeby sprostać potrzebom. Jeszcze cztery lata temu w Biurze Transferu Technologii pracowała jedna osoba, dzisiaj zatrudnionych jest tam siedem osób.

– Co zrobić, aby sami naukowcy byli chętni do zakładania przedsiębiorstw? Jest wiele dziedzin, które dosyć łatwo skomercjalizować. Z drugiej strony może dla Politechniki byłoby lepiej, gdyby praktycy przychodzili czasami uczyć, przynosząc ciekawe pomysły czy nowe spojrzenie.

– Po pierwsze, profesorowie zakładają już firmy i takich przedsięwzięć mamy kilka. Na Politechnice działa już pięć firm profesorskich, które realizują konkretne produkcje w oparciu o swoją wiedzę. Niedawno podpisaliśmy umowę o współpracę z Parkiem Naukowo-Technologicznym, gdzie mogą lokować się „politechniczne” firmy. Studentom zwiększyliśmy ilość przedmiotów fakultatywnych ukierunkowanych na rozbudzanie przedsiębiorczości. Pojawiły się m.in. takie przedmioty/zajęcia, jak: ABC zakładania firmy, ABC biznesu, ścieżki kariery. To bardzo ciekawe propozycje edukacyjne. Jeżeli zaś chodzi o drugą część Pana pytania, to jest już tak, że wykładowcami są liderzy wiodących firm. Chętnie widzimy w murach naszej uczelni również przedsiębiorców. Na wielu wydziałach PG prowadzone są seminaria, krótkie specjalistyczne wykłady, przez specjalistów pracujących w firmach. W ramach wykładu „Ścieżki kariery” przedsiębiorcy i liderzy firm dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniami ze studentami Politechniki Gdańskiej. Spotyka się to z pozytywnym odzewem młodzieży. Wymiernym efektem tych działań są firmy studenckie, które tworzą się bezpośrednio na naszym politechnicznym podwórku. Nie tak dawno przekazaliśmy do Parku Naukowo-Technologicznego siedem firm, których twórcami są studenci Politechniki. Z inicjatywy mojego prorektoratu, we współpracy z Grupą Lotos zorganizowano ciekawy konkurs pod nazwą „Jaskółki przedsiębiorczości”, którego celem było wygenerowanie biznes planu na ciekawe przedsięwzięcie gospodarcze. Spłynęło 13 bardzo ciekawych pomysłów studenckich, z których połowa jest już uruchomiona w ramach inkubatora Politechniki Gdańskiej i Parku Naukowo-Technologicznego.

– Ale system stymulowania rozwoju przedsiębiorczości akademickiej nie jest jeszcze optymalny. Jakie są główne bariery rozwoju?

– Z mojego punktu widzenia jednym z głównych problemów jest kwestia ochrony własności intelektualnej. Do tej pory naukowcy swoje osiągnięcia przelewali na papier, publikowali, pisali książkę, kładli na półkę i taki był finał całej tej działalności naukowej. Niektórzy po cichu czy też w ramach szarej strefy próbowali coś tworzyć i produkować we własnym imieniu, korzystając z potencjału i infrastruktury uczelni. Dzisiaj staramy się uregulować kwestie ochrony własności intelektualnej, czyli tego, co jest tworzone przez naukowców, aby mogli swobodnie zakładać firmy, tworzyć i eksperymentować w jawnych strukturach gospodarczych.

– Patrząc na amerykańskie czy zachodnioeuropejskie uczelnie, widzimy, że duże dochody pochodzą ze sprzedaży praw autorskich oraz prac zleconych przez przemysł czy też szeroko pojęty biznes. Jak to wygląda u nas – czy istnieje szansa zbudowania podobnego modelu?

– Politechnika Gdańska realizuje dużo wspólnych przedsięwzięć z przemysłem lub na zlecenie jednostek gospodarczych. W zasadzie mógłbym sypać takimi przykładami z rękawa. Bardzo dużo firm z naszego regionu korzystało w takim czy innym zakresie z usług naukowców Politechniki Gdańskiej na zasadzie zlecenia pewnych badań, ukierunkowanych na rozwiązywanie problemów gospodarczych. Wiele firm powstało dzięki kadrom czy też absolwentom Politechniki Gdańskiej. Doskonale znany jest przykład gdańskiego oddziału Intela, którego podwaliny stworzyli absolwenci naszej uczelni. Założona przez nich firma okazała się na tyle interesująca, że Intel – światowy potentat – kupił ją i dzisiaj jest to chluba i wizytówka naszego regionu. Kolejna firma high-tech – Young Digital Planet – została założona przez czterech studentów Politechniki. Właśnie na zasadzie inkubowania pewnego pomysłu spróbowali oni „zabawy” w software edukacyjny i okazało się to wspaniałym przedsięwzięciem gospodarczym. Do tego stopnia, że YDP jest marką niemalże światową. Jeśli chodzi o współpracę z firmami, realizujemy bardzo dużo zleceń dla Polpharmy, Lotosu, Siemensa, Philipsa, Jabila, YDP i innych. Sytuacja na tym polu wygląda więc zadowalająco. Bardzo nam natomiast zależy na większej aktywizacji społeczności akademickiej, tak aby co najmniej kilka lub kilkanaście procent naukowców próbowało zrealizować własne przedsięwzięcia gospodarcze. Dlatego też wspieramy firmy profesorskie. Jako prorektor uczelni uważam jednak, że firmy te powinny mieć charakter pewnej inicjacji gospodarczej. Jeśli zaś biznes będzie się rozkręcał, należy szukać wsparcia lub współpracy z firmą, która ma już określoną pozycję na rynku. Profesor powinien być przede wszystkim kreatorem naukowych, innowacyjnych rozwiązań. Natomiast w firmie potrzebne są osoby operacyjne. Naukowcy często nie znają się na prowadzeniu przedsiębiorstw. Jednak dla stworzenia efektywnego sytemu wspierania nauki przez przemysł, tak jak ma to miejsce w wielu krajach, konieczne są mechanizmy prawno-finansowe, aby każda ze stron, a przede wszystkim świat gospodarczy był taką działalnością zainteresowany.

– Jak w wizję rozwoju innowacyjności na Pomorzu wpisuje się Centrum Zaawansowanych Technologii? Czy jest ono w stanie inkubować najnowsze technologie?

– CZT Pomorze jest bardzo ciekawą inicjatywą, która tworzy niezmiernie interesującą wizję łączenia całego środowiska naukowo-akademickiego naszego regionu z szeregiem innowacyjnych i kreatywnych firm. Obecnie w CZT mamy 30 partnerów. Są tam Uniwersytet Gdański, Politechnika Gdańska, Akademia Medyczna, Akademia Morska czy Akademia Marynarki Wojennej. Ale są też takie firmy, jak YDP, Polpharma, Lotos, Jabil, Sprint – czyli marki znane nie tylko w regionie, ale w całym kraju. CZT-P działa jako płaszczyzna współpracy naukowców z firmami. Przygotowujemy dalszą strategię rozwoju Centrum Zaawansowanych Technologii wspólnie z Pomorską Specjalną Strefą Ekonomiczną i Parkiem Naukowo–Technologicznym „Trzy Lipy”. To przedsięwzięcie, mam nadzieję, będzie sztandarowym projektem dla naszego regionu integrującym naukę z gospodarką w zakresie najnowszych technologii. Obecnie w CZT mamy cztery obszary działań: technologie informacyjne, telekomunikacja; biotechnologia, chemia żywności i leków; ochrona środowiska; nowe materiały, technologie. W obrębie tych czterech modułów powstają bardzo ciekawe przedsięwzięcia wdrożeniowe, które będą przejmowane przez firmy.

– Panie Rektorze, jest Pan po części współautorem Regionalnej Strategii Innowacji. Jak Pan ocenia jej realizację?

– Opracowanie Regionalnej Strategii Innowacji dla Woj. Pomorskiego (RIS-P) było niezmiernie ważnym etapem przygotowującym nasz region do właściwego zagospodarowywania funduszy strukturalnych. Na PG zostało utworzone Biuro Wdrażania RIS-P. Cały czas mamy do czynienia z nowymi wyzwaniami. Aktualnie powołaliśmy konsorcjum dziesięciu partnerów, z którymi chcielibyśmy realizować m.in. projekt utworzenia Centrum Transferu Innowacji. Chodzi o to, aby zbudować kanały kontaktowe między firmami, przedsiębiorcami a światem akademickim. Przy czym ta nić kontaktów ma być dwutorowa. Z jednej strony ma to być system przekazywania potrzeb czy problemów, które pojawiają się bezpośrednio w firmach, z drugiej zaś do tego systemu wtłaczane będą osiągnięcia naukowców całego naszego środowiska akademickiego, w takiej formie, aby przedsiębiorca mógł bardzo szybko odnaleźć właściwą dla siebie informację. Jeśli chodzi o wdrażanie innowacji jednym z głównych problemów jest w moim odczuciu umiejętność porozumiewania się przedsiębiorców i naukowców. Każda z tych grup operuje swym własnym, hermetycznym językiem i niestety nie ma łącznika. Centrum Transferu Innowacji ma być takim łącznikiem, który zwiąże obydwa języki i umożliwi obustronne porozumiewanie się. Jestem przekonany, że można to zrobić! Taki system przetestowaliśmy już na Politechnice Gdańskiej w ramach działalności Biura Transferu Technologii. Mamy tam specjalną bazę, która pozwala z jednej strony na formułowanie przez przedsiębiorców pewnych problemów, z drugiej zaś na przedstawienie ofert naukowców. Przedsiębiorcy nierzadko boją się przekraczać mury uczelni, mając na uwadze funkcjonujący wciąż stereotyp hermetycznego i zarozumiałego świata naukowców. Ludzie są jednak różni, dlatego myślę, że podobnie jak w życiu jest to po prostu kwestia pewnego otwarcia się.

– Czy władze regionalne czują i rozumieją innowacje?

– Ogólnie, termin innowacje jest bardzo modny, często brzmi donośnie w oficjalnych wystąpieniach. Władze na różnych szczeblach, jak również spore grupy społeczeństwa, nie czują często potrzeby wspierania działalności innowacyjnej, przynajmniej na początku. Wprowadzanie nowych produktów wymaga jednak wysokich nakładów właśnie w pierwszej fazie. To dlatego wielkie firmy, jak: Intel, Microsoft czy General Motors, które posiadają markę i duży kapitał, mogą wdrażać nowe technologie – po prostu je na to stać. Natomiast mniejszym firmom trzeba na początku troszeczkę pomóc. Warto to zrobić, ponieważ wydane w ten sposób środki z „budżetowego garnuszka” mogą się bardzo szybko zwrócić i zacząć przynosić zyski. Wiadomo natomiast, jakie są w kraju nastroje polityczne – ciągle dominują nawyki i hasła dawnego systemu: wszyscy mają ten sam żołądek, wszystkich trzeba tak samo wspierać. Niestety taka polityka nie tworzy tzw. lokomotyw dla gospodarki. Wydając po złotówce na obywatela, nie doprowadzimy do wzrostu kreatywności ogółu. Natomiast komasując te środki i wydając większe kwoty na mniejszą grupę bardziej kreatywnych podmiotów, możemy doprowadzić do powstania lokomotyw rozkręcających gospodarkę. Niestety, pogląd ten nie jest powszechny i popularny w społeczeństwie, jak również nie znajduje wielu zwolenników wśród decydentów.

– W naszym kraju ciągle zachwycamy się tak zwanymi twardymi inwestycjami, czyli inwestycjami w infrastrukturę. Inwestycje miękkie, na przykład w kapitał ludzki, są marginalizowane i uważane za „marnowanie środków”. Czy to nie jest dla nas zabójcze?

– Bardzo często mamy na Politechnice wizyty tak zwanych potencjalnych inwestorów. Kiedy badają nasz region, zaczynają od rozpoznania zasobów ludzkich – kogo potencjalnie mogliby zatrudnić w swojej firmie. Dzisiaj dzięki wysokiemu postępowi technologicznemu potrafimy szybko produkować, budować, tworzyć nowe dobra potrzebne człowiekowi. Natomiast jeśli nie będziemy mieli kadr, wykwalifikowanych ludzi, to nie będą nam potrzebne ani autostrady, ani piękne fabryki, bo okaże się, że tych urządzeń nie będzie miał kto obsługiwać, pomieszczenia nikomu nie będą potrzebne, a po nowych drogach nie będzie miał kto jeździć. Na poziomie środowiska gospodarczego coraz bardziej widoczny zaczyna być pogląd, że niezmiernie ważnym elementem, który może być decydujący w rozwoju naszej gospodarki, są zasoby ludzkie i ich właściwe wykorzystanie. Nie ma nic gorszego niż zniszczenie człowieka, który ma w sobie potencjał i aspiracje. Można mu bardzo szybko pokazać, że jest niepotrzebny w tym kraju czy regionie i może znaleźć sobie pracę za granicą. Czy jednak chodzi o to, aby nasz region był znany tylko z piasku leżącego nad morzem? Uważam, że mamy bardzo duży potencjał – silny ośrodek akademicki, sporą liczbę młodych, kreatywnych ludzi, którym trzeba stworzyć szanse. To także ważne dla ludzi starszych. Jeśli młodzi nie będą mieli pracy, nie będzie pieniędzy na emerytury. Niektórzy wciąż sobie tego nie uświadamiają. Jestem za jak najefektywniejszym wykorzystaniem zasobów ludzkich.

– Tymczasem kadry drenuje z Pomorza nie tylko zagranica, ale coraz częściej Kraków, Wrocław czy Łódź.

– Zostańmy na poziomie kraju. Gdańsk – bo przecież Trójmiasto jest kojarzone tylko z nim – jest miastem o tradycjach historycznych. Chlubiliśmy się tą tradycją i być może przez dłuższy czas nie dbaliśmy o przygotowanie terenów pod inwestycje, sporządzenie dobrej oferty gospodarczej. Jednocześnie kształciliśmy ludzi i ten potencjał akademicki jest tu znaczący: Akademia Medyczna, Politechnika, Uniwersytet Gdański i inne uczelnie. Doprowadziło to do sytuacji, że mamy rzeszę dobrze wykształconych ludzi, a jednocześnie oferty rynku pracy nie nadążają za ich potrzebami i aspiracjami. Młodzi po studiach są bardziej ambitni i nie mogą zadowolić się jedynie tą spuścizną historyczną, dlatego też szukają atrakcyjnych miejsc (gdzie mogą znaleźć atrakcyjną pracę), jakimi są obecnie Wrocław, Śląsk, Małopolska czy region łódzki. Tam ulokowały się większe i ciekawsze inwestycje zagraniczne i nasi młodzi ludzie tam często wyjeżdżają. W krajach wysoko rozwiniętych standardem jest mobilność ludzi. Człowiek nie może wiązać się na stałe poprzez zbudowanie domu, zasadzenie drzewa i zakotwiczenie w jednym miejscu. Musi szukać rozwiązań optymalnych dla swojego rozwoju, a te są funkcją wielu zmiennych. Jeśli chcemy uniknąć dalszej peryferyzacji naszego regionu, musimy starać się tworzyć atrakcyjne miejsca pracy, przyjazną przestrzeń życiową. Wtedy ta mobilność będzie dla nas korzystna. To do nas będą przyjeżdżać, my będziemy pozyskiwać atrakcyjniejszych pracowników, naukowców czy artystów. Na razie nie potrafimy tego robić, dlatego ruch jest odwrotny – absolwenci, naukowcy, artyści uciekają, wyjeżdżają do innych regionów, krajów, szukając lepszych warunków egzystencji. Wierzę, że to się będzie zmieniać na naszą korzyść.

– Czy nie wydaje się Panu, że moglibyśmy rozwijać się szybciej?

– Żaden rozwój nie może mieć stale funkcji rosnącej, ale i żaden upadek nie trwa wiecznie. Powiedziałbym, że jest to jakaś funkcja zmienna: „raz na wozie, raz pod nim”. Mam nadzieję, że po okresie hołubienia czy też patrzenia tylko na aspekty historyczne, zaczniemy otwierać Gdańsk na innowacje. Są już nawet takie pomysły. Myślę, że to, co zaproponowaliśmy w Regionalnej Strategii Innowacji (m.in. stworzenie Parku Naukowo-Technologicznego w obiektach Trzech Lip) jest z pewnością dobrym krokiem. Niedawno nasze miasto i Politechnikę odwiedził prezes Intela Craig Barret. To była jedyna taka wizyta w kraju. Po prostu widział tutaj potencjał i przyjechał. Z zaciekawieniem obserwuję przykład Intela, który rozwija się z roku na rok, bo są tu odpowiednio wykształceni ludzie. Ten przykład jest bardzo ciekawy, ponieważ pokazuje, jak ważna jest myśl innowacyjna, która nie wymaga oprzyrządowania czy budowania wieżowców. Po prostu myśl, która bardzo szybko się komercjalizuje. Ale jedna firma to za mało. Musimy stwarzać warunki, by takich przedsiębiorstw były dziesiątki.

– Czy Pomorskie jako region możemy nazywać regionem innowacyjnym?

– Czy jesteśmy innowacyjni? Posłużę się pewnym przykładem, który jednak nie będzie pełną odpowiedzią na Pana pytanie. W zeszłym roku, we współpracy między innymi z Instytutem Badań nad Gospodarką Rynkową, zorganizowaliśmy projekt dotyczący wdrażania Regionalnej Strategii Innowacji. Został on przeprowadzony w ramach konkursu 6. Programu Ramowego UE i oceniony na pierwszym miejscu spośród wszystkich projektów, jakie z całej Europy trafiały do Komisji Europejskiej. Dlaczego? Bo tworzyli go ludzie kompetentni, kreatywni i z pewną wizją. Czy Pomorze jest regionem innowacyjnym? Myślę, że tak. Po pierwsze dlatego, że mamy naprawdę duży potencjał innowacyjny, który drzemie w zasobach ludzkich. Mamy ciekawe położenie geograficzne, które należy dobrze wykorzystywać. Mamy pewne produkty regionalne, które mogą rozkręcać koniunkturę. To wszystko drzemie w kategorii potencjału innowacyjnego. Są jednak potrzebne różnorodne działania, aby ten potencjał uaktywnić.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Innowacyjne metody w procesie kształcenia

W gospodarce rynkowej istotne znaczenie dla racjonalnego funkcjonowania firm ma edukacja menedżerska. W procesie kształcenia menedżerów wskazać można dwa odmienne podejścia: tradycyjne i innowacyjne.

Tradycyjne charakteryzuje przede wszystkim koncentracja na jednostronnym przekazywaniu wiedzy, od nauczającego do uczącego się. Nauczający jest osobą aktywną, przekazującą wiedzę poprzez wykład. Uczący się jest zaś w dużym stopniu biernym odbiorcą wiedzy. Rola uczącego się ogranicza się do zapamiętywania w większym lub mniejszym stopniu przekazywanych informacji.

W wykładzie, będącym tradycyjną metodą nauczania, kładziony jest nacisk na nabywanie przez uczącego się przede wszystkim wiedzy teoretycznej. Wykład tradycyjny ma także zalety – to metoda bardzo ekonomiczna, gdyż służy do przekazywania informacji licznej grupie osób. Oczywiście wykład jest także użyteczny jako sposób wprowadzania w nowe problemy.

Krytyczne podejście do tradycyjnych metod nauczania przyczyniło się do powstania nowych, innowacyjnych metod. Ich cechą charakterystyczną jest akcentowanie aktywności uczącego się, nauka poprzez doświadczenie, działanie. Sposoby te określić można terminem „metody aktywizujące”.

Metody aktywizujące przywiązują dużą wagę do łączenia teorii z praktyką, rozwijania wiedzy dotychczas posiadanej i wykorzystywania jej do rozwiązywania konkretnych problemów, do pracy grupowej. Zdaniem M. Silbermana przy aktywnym trybie nauki uczestnicy sami wykonują większość pracy, wytężają umysły – rozważają pomysły, rozwiązują problemy i stosują zdobytą wiedzę w praktyce. Uczenie aktywne według tego autora jest szybkim, zabawnym, wspierającym i angażującym uczestnika procesem. M. Kostera uważa, iż najbardziej wciągającym sposobem uczenia się są gry i ćwiczenia, wymagające udziału każdego uczestnika. Wadą gier, według autorki, jest kolosalna pracochłonność przygotowań, ale zaletą fantastyczny wpływ na zaangażowanie studentów.

M. Silberman przytacza opinie na temat efektywności nauczania w zależności od stosowanych metod. Efektywność nauczania mierzona stopniem wiedzy nabytej przez osobę uczącą się jest zdecydowanie wyższa przy wykorzystaniu metod aktywnych w porównaniu do metod tradycyjnych. W przypadku wykładu z wykorzystaniem narzędzi audiowizualnych jest to 20%, natomiast w przypadku metod aktywnych około 75%. Można tutaj zacytować stare chińskie przysłowie: „Co słyszę – zapominam; co widzę – pamiętam; co robię – rozumiem”.

Do metod aktywizujących należy zaliczyć analizę przypadków, a przede wszystkim gry symulacyjne. Istotą symulacji w grach jest obrazowanie lub modelowanie, mające na celu opis, wyjaśnienie lub ocenę rzeczywistych wydarzeń i zjawisk. Gra symulacyjna jest działaniem skierowanym na rozwiązanie rzeczywistego lub hipotetycznego problemu ujętego w modelu. Klas Mel-lander zwraca uwagę na to, iż model symulacyjny umożliwia odtwarzanie działalności.

Gra symulacyjna to zatem model złożonej, rzeczywistej lub hipotetycznej sytuacji rywalizacji, w której bierze udział szereg uczestników odgrywających określone role oraz prowadzących działania, mające na celu rozwiązywanie problemów i podejmowanie decyzji, które pociągają za sobą konsekwencje.

Gry symulacyjne według kryterium narzędzia można podzielić na: papierowe, planszowe i komputerowe. Symulacje papierowe to tradycyjne gry wykorzystujące papier i długopis. Zaletą tych gier jest fakt, iż są tanie.Wadą natomiast są trudności w prezentowaniu bardziej złożonych zależności przyczynowo-skutkowych. Symulacyjne gry planszowe i komputerowe umożliwiają prezentację i rozwiązywanie bardziej skomplikowanych sytuacji. Zaletą gier komputerowych jest możliwość szybkiego przeprowadzenia obliczeń. Podstawowa ich wada związana jest jednak z faktem, iż patrzenie na monitor i stukanie w klawiaturę nie jest dla większości ludzi zbyt efektywną formą nauki. Symulowana sytuacja wydaje się zbyt wirtualna, a konsekwencje działań – nierealistyczne. Efekt – zabawa, ale bez nauki.

Symulacja planszowa jest formą pośrednią między symulacją papierową a komputerową. Składa się ona z wielu elementów: planszy, kart, instrukcji, formularzy i innych rekwizytów. Ze względu na to, iż wszystkie detale występujące w grze planszowej mają postać fizyczną, przeprowadzone działania, a także skutki podejmowanych decyzji i realizowanych operacji są widoczne. Konkretne działania są obrazowane zmianami na planszy, dzięki czemu gra planszowa pozwala na ogarnięcie i zrozumienie całej sytuacji.

Gra planszowa odbywa się między ludźmi, nie zaś między ludźmi a komputerami. Charakteryzuje się ponadto szeregiem cech: aktywnością – konstrukcja gry stymuluje aktywność uczestników; interdyscyplinarnością – rozwiązywanie problemów występujących w grze wymaga z reguły wiedzy z wielu dyscyplin; dynamicznością – gra opiera się na sytuacjach ulegających zmianom w miarę postępu w rozwiązywaniu problemów; samodzielnością w podejmowaniu decyzji; konkurencyjnością – jest modelem sytuacji konkurencyjnej; zespołowością – grupowe podejście do zrozumienia sytuacji, podejmowania decyzji, rozwiązywania problemów, zawartość elementu zabawy.

Długoletnie doświadczenia w zakresie stosowania gier symulacyjnych ma Szwecja. Należy ona jednocześnie do krajów wiodących w skali światowej, jeżeli chodzi o poziom komputeryzacji gospodarki i dostępu do internetu. Pomimo tego właśnie planszowe gry symulacyjne są szeroko stosowane zarówno w szkolnictwie wyższym, jak i w szkoleniu menedżerów.

Udaną próbą przeniesienia tych szwedzkich doświadczeń na polski grunt jest gra „Zarządzanie kapitałem”, prowadzona na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Gdańskiego. Została ona stworzona w okresie pobytu jej autora na Uniwersytecie w Lund w Szwecji w latach 1991-1993. Testowana była na setkach uczestników (studentów oraz praktyków) oraz przechodziła wielokrotne modyfikacje.

Gra finansowa „Zarządzanie kapitałem” jest symulacją planszową. Stworzony został symulacyjny model instytucji finansowej, którą jest komercyjny bank uniwersalny. Bank jest bowiem placówką, w której kompleksowo występują problemy finansowe. Plansza gry stanowi graficzne odzwierciedlenie rynków finansowych, realizacji operacji finansowych, cyrkulacji instrumentów finansowych oraz bilansu instytucji finansowej.

Gra symuluje działanie w rzeczywistych warunkach gospodarki rynkowej – konkurencji i ryzyka – i jest bardzo dobrym przykładem realizacji koncepcji „Learning by action” (Uczenie przez działanie).Uczestnicy działają w zespołach tworzących minizarządy banków. Każdy członek zespołu pełni określone funkcje, ma ustanowiony zakres obowiązków, ponosi odpowiedzialność za segment rynku finansowego. Członkowie zespołu wspólnie ustalają strategię zarządzania finansami, funkcjonowania instytucji finansowej – uniwersalnego banku komercyjnego. W trakcie gry uczestnicy oprócz planszy posługują się zestawem rekwizytów: kartami symbolizującymi operacje finansowe, minikartami przedstawiającymi instrumenty finansowe. Uzyskują także określone informacje, mogące wpływać na podejmowane decyzje finansowe.Zespoły konkurują ze sobą na rynkach finansowych. Zadaniem każdego zespołu jest jak najefektywniejsze prowadzenie instytucji finansowej w okresie 3-4 lat (30 godzin w ciągu kilku dni). Każdy zespół samodzielnie podejmuje decyzje ekonomiczne i rozwiązuje różne problemy. Wygrywa ta drużyna, który uzyska najlepsze rezultaty ekonomiczne.

Rozwój i sukces banku (zespołu) uzależnione są przede wszystkim od wyboru strategii, racjonalności decyzji podejmowanych przez poszczególnych członków zespołu oraz od tego, w jakim stopniu udaje się określoną strategię oraz decyzję realizować w konkurencji z innymi bankami.

Mimo iż gra odbywa się między ludźmi, może być skojarzona z komputerem. Zespoły mogą wykorzystywać te urządzenia dla celów informacji i sprawozdawczości. Pozwala to uczestnikom zobaczyć, w jaki sposób komputer jest używany do pomocy w faktycznych operacjach w praktyce życia gospodarczego.

Z badań ankietowych przeprowadzonych wśród uczestników wynika, iż gra spotyka z wyraźną akceptacją zarówno studentów, jak i praktyków. Szereg czynników wpływa na zdecydowaną akceptację gry finansowej. Analiza wypowiedzi ankietowanych wskazuje na fakt, iż gra przyspiesza proces uczenia się. Zainteresowani podkreślali, iż uczestnictwo wymagało kreatywnego myślenia i wyobraźni. Oto wypowiedź na ten temat: „Gra finansowa była ciekawym, nowym i pożytecznym doświadczeniem. Taka forma prowadzenia zajęć ma ogromną przewagę nad metodami tradycyjnymi, gdyż wymaga od uczestników prawdziwego zaangażowania, kreatywnego myślenia i wyobraźni a jednocześnie przyspiesza i ułatwia przyswajanie nowej wiedzy”.

Uczestnicy uwypuklali także istotny ich zdaniem walor gry, jakim jest rozwijanie umiejętności współdziałania w grupie oraz podejmowania decyzji. Dla wielu gra finansowa była najbardziej interesującym doświadczeniem w ich edukacji, a zarazem najciekawszą formą prowadzenia zajęć, pozwalającą w pełni wykorzystać zdobytą wiedzę z wielu dyscyplin, jak również poszerzyć ją o nowe tezy i spostrzeżenia.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Technologiczny ambasador Azji w Europie?!

Obecne stulecie jest i będzie wiekiem coraz wyraźniej szych kontrastów i dysproporcji ekonomicznych. Istotną ich przyczyną jest globalizowanie się świata, gospodarek i relacji międzyludzkich. Dla żadnego rozwijającego się kraju nie ma już praktycznie innej możliwości, niż włączenie się w nurt procesów globalizacyjnych. Jednym z koniecznych warunków uczestniczenia w tym procesie jest rozwój gospodarki dzięki innowacyjności. I to różnie definiowanej – nie tylko jako nowoczesny przemysł i wysokie technologie, ale również, a może przede wszystkim, jako przebudowa procesów, zmiana metod wytwarzania, rewizja poglądów na sposób prowadzenia biznesu.

Najpowszechniejszym sposobem postrzegania innowacyjności jest jednak nadal rozumienie jej jako rozwój wysokich technologii w oparciu o inwestycje, w ICT (Information & Communication Technologies) traktowane jako fundament dla innych innowacyjnych branż. Przykładem są Stany Zjednoczone i Finlandia, które dzięki wyjątkowo sprawnemu wdrażaniu ICT mogą pochwalić się wysoką produktywnością i ogromnymi nakładami na badania naukowe. Finlandia jest jedynym krajem na świecie, który na badania naukowe w samym obszarze ICT przeznacza powyżej 1% PKB, a na całą działalność badawczo-rozwojową (B+R) 3,5%. Na tym tle Unia Europejska wypada bardzo słabo jako obszar, w którym rozwój ICT, a tym samym nakłady na B+R spadają. Powoduje to spadek atrakcyjności inwestycyjnej na rzecz krajów Dalekiego Wschodu, szczególnie Chin.

W Chinach nakłady na badania wyraźnie rosną, ponieważ kraj ten ma ambicję stać się światową potęgą przemysłową. Dlatego tak szczególnie dba się tam o rozwój zarówno sektora ICT, jak i B+R. Według wielu opracowań i opinii istnieje poważne ryzyko, że do 2010 roku Chiny prześcigną Europę w nakładach na badania i rozwój, a sama Europa stanie się jedynie rynkiem – odbiorcą technologii i patentów z Azji. Europa, przyciągając inwestycje w B+R, korzysta jeszcze z faktu, że może łączyć i wykorzystywać kompetencje z różnych obszarów naukowych, ale jest to przewaga tymczasowa.

Chiny doskonale przy tym korzystają z doświadczeń Singapuru, którego władze uznały, że dla rozwoju innowacji i inwestycji w high-tech potrzebne są:

  • stworzenie rynku popytu na innowacyjne produkty (wystarczy spojrzeć na krajową i światową ekspansję produktów chińskich, na przykład sprzętu AGD marki Haier);
  • określenie priorytetów inwestycyjnych, tak zwanych lead markets (obecnie uważa się, że takimi wiodącymi dziedzinami są: e-health, przemysł farmaceutyczny, alternatywne źródła energii, ochrona środowiska, digital content oraz transport i logistyka);
  • zapewnienie zasobów (wiąże się z tym konieczność mobilności zasobów);
  • wysoko wykształcona kadra, stabilność polityczna i ścisła ochrona praw intelektualnych (Intellectual Property Rights – IPR).

Nawet w dziedzinie ochrony praw intelektualnych Chiny intensywnie pracują nad standaryzacją rozwiązań tak, aby były one akceptowane przez partnerów zagranicznych. Również inwestorzy zagraniczni zmuszają władze Chińskiej Republiki Ludowej do budowy właściwych rozwiązań prawnych. Przykładem jest tak zwane partnerstwo, dzięki któremu przedsiębiorstwa chińskie, pracując nad nową technologią, stają się współwłaścicielami patentów i samoistnie zmuszone są do popierania i budowania IPR. Bezprawne kopiowanie technologii odbiłoby się bowiem na ich wynikach finansowych. W ślad za ogromnymi środkami przeznaczanymi na badania naukowe i rozwój technologii, kierowana jest ze strony azjatyckiej oferta kooperacji międzynarodowej nad wspólnymi rozwiązaniami technologicznymi. Jest to oferta warta przemyślenia także dla Pomorza.

Ogromną szansą dla Pomorza w przyciągnięciu inwestycji innowacyjnych są również relokacje centrów różnego rodzaju usług i produkcji. Business Process Offshoring (BPO) to nazwa sektora usług, w którym międzynarodowe koncerny zlecają tańszym firmom zagranicznym realizację wybranych działań wspierających przedsiębiorstwo. Od niedawna inwestorzy mogą lokalizować ośrodki usług BPO na terenach należących do specjalnych stref ekonomicznych, oferujących przedsiębiorcom na przykład ulgi podatkowe. W najbliższym czasie, obok usług księgowo-finansowych (back-office), dynamicznie rozwijać się będą usługi typu call-center (front-office). Dzięki temu Polska, przy współudziale Pomorza, ma szansę stać się liderem napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych do sektora BPO.

Istotny jest fakt, że nie zawsze centra te są relokowane do Chin czy Indii, co wynika choćby z jakości świadczonych tam usług (w przypadku usług z sektora ICT cena nie jest główną determinantą) oraz poziomu wykształcenia i znajomości języków (linie lotnicze na przykład nie przenoszą już tak chętnie swoich centrów obsługi do Indii czy Chin ze względu na specyficzny akcent tamtejszych pracowników). Co istotne, stworzenie miejsc pracy w centrum usług nie wymaga dużych nakładów inwestycyjnych (na przykład autostrad). Centra księgowe i zakupowe, licznie lokowane w Polsce, rozwiną się w pożądane przez gospodarkę i naukę polską, wysoko zaawansowane zaplecza technologiczne, łączące wiele rodzajów działalności biznesowej (IT, logistyka, zakupy, księgowość).

Warto wskazać też kolejny trend, który zaczyna nabierać znaczenia w strategiach wielu innowacyjnych przedsiębiorstw. Jeszcze do niedawna w tego typu firmach dominowało przekonanie, że outsourcing jest znakomitym sposobem na obniżenie kosztów poprzez przekazanie tańszym i często lepszym poddostawcom wyłącznie opisanych powyżej tak zwanych niestrategicznych funkcji biznesowych. Natomiast obszary działania, które są podstawową kompetencją firmy i źródłem jej przewagi konkurencyjnej, powinny być realizowane wewnątrz przedsiębiorstwa. Do takich działań należały zwykle prace badawczo-rozwojowe. Tymczasem w ostatnich latach outsourcing z coraz większym impetem wkracza także na obszary podstawowej działalności biznesowej firm, stanowiącej o jej rynkowej i konkurencyjnej przewadze. Przedsiębiorstwa decydują się na outsourcing B+R, na przykład w wyspecjalizowanych instytutach badawczych w Indiach. Na marginesie, ten kierunek alokacji potwierdza, jak istotne są regulacje w zakresie patentów. Indie są pod tym względem o wiele bardziej konkurencyjne niż Chiny. Dzieje się tak głównie dzięki długoletniej kulturze biznesowej, wyrosłej na gruncie zarówno hinduskiej tradycji, jak i tej odziedziczonej po Brytyjczykach.

Od kilku lat międzynarodowe korporacje coraz częściej wybierają Polskę jako miejsce lokalizacji swoich centrów badawczo-rozwojowych. Najlepszymi przykładami są funkcjonujące już w Polsce centra: Intela, HP, IBM, Siemensa czy planowane laboratoria Microsoftu i Google. Szacuje się, że zagraniczne firmy zainwestują w 2006 roku łącznie około 100 milionów dolarów w centra R&D w naszym kraju. Otwieranie centrów R&D w Polsce to dla inwestora korzyści w postaci: zwiększonej wydajności, obniżenia kosztów, poprawy jakości produktów i możliwości dywersyfikacji działalności podstawowej.

Patrząc na przykład Indii, gdzie najpierw pojawiły się własne laboratoria inwestorów zagranicznych, a następnie hinduskie centra badawcze zaczęły skutecznie proponować takie usługi, można zaryzykować tezę, że i pomorskim ośrodkom mogłyby być zlecane projekty badawcze.

Dysponując uchwaloną przez władze samorządowe Regionalną Strategią Innowacji, należałoby spełnić przynajmniej część warunków brzegowych dla inwestycji innowacyjnych (opisanych na przykładzie Singapuru), w tym określić priorytety wybrane spośród wspomnianych wcześniej lead markets. Najbardziej oczywiste ze względu na kompetencje pomorskich uczelni, położenie geograficzne (doświadczenia w dziedzinie ochrony środowiska wodnego) i perspektywy biznesowe wydają się branże ICT (zgodnie z przytoczonym powyżej założeniem jako podbudowę dla konsekwentnego rozwoju na Pomorzu gospodarki innowacyjnej) oraz ochrona środowiska wraz z alternatywnymi źródłami energii. Jednocześnie uwzględniając zaplecze naukowe (przede wszystkim Politechnikę Gdańską i Uniwersytet Gdański) oraz przedstawione powyżej trendy, warto promować koncepcję ściągania do regionu pomorskiego następujących rodzajów aktywności biznesowej:

  • relokacji centrów usług (BPO);
  • europejskiej i azjatyckiej (zwłaszcza chińskiej i indyjskiej) działalności B+R (własnego inwestora lub jako outsourcing), głównie w zakresie ICT i ochrony środowiska wraz z alternatywnymi źródłami energii, na przykład w oparciu o opisywane wcześniej partnerstwo; z jednej strony Chiny stoją u progu katastrofy ekologicznej, spowodowanej gwałtowną ekspansją gospodarczą, a rozwój ochrony środowiska został zaprezentowany na początku 2006 roku przez władze chińskie jako jeden z priorytetów jej działalności w najbliższych latach – międzynarodowa kooperacja w tej materii jest pożądana przez obu potencjalnych partnerów; z drugiej strony firmy indyjskie z branży ICT już teraz deklarują chęć uruchamiania w Polsce laboratoriów produkujących oprogramowanie (sic!); dodatkową korzyścią wynikającą z realizacji tego punktu będzie pojawienie się innowacyjnych, lokalnych przedsięwzięć typu spin off;
  • azjatyckiej produkcji high-tech – cały czas do produktów Made in China (szczególnie high-tech) podchodzi się nieufnie; naklejka Made in UE/Poland jest w stanie zachęcić do kupna, a dodatkowo niebagatelne znaczenie mają kwestie oszczędności z tytułu braku cła; jeśli dodamy do tego niskie koszty pracy, to na pewno jesteśmy konkurencyjni cenowo w stosunku do zachodniej Europy.

Pomorska gospodarka ma ogromny potencjał, szerokie kontakty i tradycję (choćby partnerstwo Gdańska z Szanghajem), aby rozwijać współpracę z azjatyckimi partnerami. Kraje te nie są już tylko miejscem przyjmowania inwestycji, ale same zaczęły inwestować na ogromną skalę, poszukując korzyści zarówno finansowych, jak i jakościowych. Atutami Pomorza są:

  • solidna baza naukowa, która choć wymaga głębszych niż obecnie zmian i „urynkowienia” (w myśl zasady 'most useful university for industry’), jest bardzo mocnym punktem w ofercie inwestycyjnej regionu;
  • młoda wykształcona kadra, którą przy odrobinie dobrej woli można zatrzymać lub zachęcić do powrotu;
  • otwartość społeczności lokalnych na nietuzinkowe rozwiązania (co ma ogromne znaczenie w przypadku tak egzotycznych inwestorów).

Atutem regionu może być również właściwie określona specjalizacja, czyli precyzyjne zdefiniowanie lead markets oraz oczekiwanego profilu inwestorów. Pomorze ma jedyną, niepowtarzalną i ogromną szansę stać się przyczółkiem dla azjatyckich firm i ośrodków badawczych w ich dalszej ekspansji w świecie, rozwijając jednocześnie własny potencjał intelektualny i gospodarczy. Innowacyjność regionu pomorskiego powinna zatem przejawiać się przede wszystkim w przełamaniu stereotypowego postrzegania roli gospodarek Dalekiego Wschodu. Nie są już one bowiem źródłem tanich koszulek czy zabawek, ale jawią się jako potężna szansa dana przez globalizację. Konieczne jest wykorzystanie tej szansy już teraz – później może jej nie być.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak zrewolucjonizować Pomorze w oparciu o technologie informatyczne?

W czasach, gdy docierają do nas wciąż nowe informacje o sukcesach polskich informatyków w międzynarodowych konkursach, istnieje paradoksalny brak korelacji potencjału z faktycznymi projektami, które komercjalizowałyby się za granicą. Potrafimy za to świetnie kopiować i tworzymy zaplecze dla dużych koncernów, które następnie wykupują tak działającą strukturę i wcielają do swojej sieci.

Hasło budowania społeczeństwa informacyjnego jest oficjalnie jednym z celów polityki państwa polskiego, zgodnym zresztą z szerszą polityką europejską. Instytucje publiczne mają skupić się na realizacji różnych przedsięwzięć i programów związanych z tworzeniem szczegółowych przepisów wspierania budowy infrastruktury (między innymi w zakresie legislacji, jak na przykład likwidowanie barier rozwoju sieci telekomunikacyjnych, likwidacja monopolu na rynku telekomunikacyjnym) oraz informatyzacji. Ta ostatnia rozumiana jest często niestety dość wąsko – jako proces komputeryzacji urzędów i podłączania ich do sieci oraz zwiększanie dostępności informacji publicznych drogą elektroniczną. Tymczasem obecność polskiej administracji publicznej w internecie prezentuje się obecnie bardzo słabo. Żaden z serwisów urzędów centralnych i samorządowych nie oferuje jeszcze pełnego zakresu załatwiania spraw on-line. Często zapominamy także – myślę tu o urzędach i instytucjach publicznych – że konieczne jest włączanie technologii do całości realizowanych działań, a nie traktowanie ich tylko jako oddzielnych, samodzielnych projektów.

Traktowanie internetu jako jedynego narzędzia, które rozwiąże problemy rozwojowe regionu jest oczywiście błędem. Nie zmienia to jednak faktu, że warto inwestować w zwiększenie dostępności i wykorzystania tego narzędzia. Jednym z kilku projektów, jakie powinniśmy jak najszybciej zrealizować na terenie województwa jest stworzenie otwartej, bezprzewodowej sieci w Trójmieście. Dotarcie z siecią do każdego zakątka naszej metropolii pozwoli przekazywać wiedzę pod każdą postacią do każdego domu.

Różnorodne modele budowania infrastruktury szerokopasmowej stale się rozwijają, co jest bardzo pozytywne. Obniżają się również ceny dostępu. Niemniej jednak, powolny rozwój widoczny jest gołym okiem. Metod na rozwiązanie techniczne tego problemu jest wiele (WiFi, WiMax, sieć energetyczna, DSS, sieci telewizyjne, DSL, ISDN, GPRS, Edge, 3G, etc.) i dziś nie wiemy, jakie z nich powinniśmy wybrać. Należy jednak zacząć działać – połączyć siły publiczne i prywatne oraz skorzystać z wiedzy i dokonań innych krajów (Finlandii, Danii, Hiszpanii).

Wskazanie na Trójmiasto nie oznacza, że nie można tego pomysłu zlokalizować w innej gminie naszego regionu – promocję tej koncepcji można realizować z różnymi organizacjami pozarządowymi, które działają we wszystkich zakątkach. Internet jako forma zwiększenia dostępu do wiedzy i technologii na obszarach pozamiejskich będzie pomagał w nadrabianiu dysproporcji. Znaczenie sieci będzie stale rosło, w miarę jak dostęp do niej będzie stawał się szybszy, a przez to wygodniejszy. Natomiast pozbawienie dostępu do internetu stanie się czynnikiem społecznego wykluczenia, porównywalnym prawdopodobnie z analfabetyzmem.

Sama budowa sieci dostępu to oczywiście za mało. Potrzebne jest również stworzenie mechanizmu dobrowolnego przekazywania niepotrzebnego sprzętu komputerowego, który odpowiednio obrobiony, byłby przekazywany osobom, których nie stać na własny komputer. Do tego projektu zaprosić trzeba trzy grupy uczestników: darczyńców (firmy, osoby prywatne, uczelnie, urzędy), organizacje mające informacje o potrzebujących (stowarzyszenia, fundacje, ośrodki wsparcia, świetlice) oraz grupę osób, firm, których zadaniem będzie montaż na zasadzie wolontariatu. Do projektu należy zaprosić firmy, które zajmują się utylizacją sprzętu elektronicznego, ale przede wszystkim firmę Microsoft, która z założenia udostępni darmowo licencje na systemy operacyjne dla składanych komputerów. Projekt ten w połączeniu z ideą otwartej sieci pozwoli rozwijać dalsze pomysły upowszechniania wiedzy. Zauważmy, że obecnie zaledwie 4% osób indywidualnych (najmniej w całej rozszerzonej Unii Europejskiej) korzysta z internetu w celu zdobycia wykształcenia w ramach systemu edukacji.

Nowoczesne technologie tworzą poczucie możliwości nadrobienia dystansu cywilizacyjnego i ekonomicznego pomiędzy miastem a wsią. Nie jest to jednak takie proste, ponieważ rzeczywista tendencja jest w zasadzie odwrotna – nowe technologie zmierzają do pogłębienia różnic i podziałów na biedniejszych i słabszych oraz bogatszych i samodzielnie dających sobie radę. Dlatego bardzo ważne jest, aby na każdym kroku prac zadbać o elementy prospołeczne (social IT). W ramach każdego działania technologicznego warto szukać bezpośredniego odniesienia tych projektów do społeczności lokalnych.

Społeczeństwo wiedzy to przyszłość, ale żeby tam dojść, musimy zwrócić się ku sobie w celu zrozumienia mechanizmów i faktycznych przeszkód, które nie pozwalają nam jako regionowi w pełni wykorzystywać potencjału, jaki posiadamy. Przestańmy uważać się za zaścianek świata. Jesteśmy świata awangardą!

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Szanse na rozwój biotechnologii

Z Andrzejem C. Składanowskim , Prodziekanem Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii UG-AMG, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Czy istnieje potencjał, aby na Pomorzu powstawały firmy biotechnologiczne zakładane przez pracowników naukowych lub absolwentów?

– Pytanie sugeruje, że dotychczasowe tempo ich powstawania jest niewielkie. I to jest zapewne prawda, ale nie należy się jej dziwić, bo przemiana świadomości z pracownika kontraktowego akademii na przedsiębiorcę nie może być powszechna. Myślę, że pewien odsetek ludzi czy to pośród studentów, czy absolwentów ma wrodzony pierwiastek przedsiębiorczości. U absolwentów o wiele łatwiej to odkryć, bo nie są „uśpieni” tak zwanym bezpieczeństwem socjalnym. Sądzę więc, że potencjał tkwi w ilości tych grup, a jest tego całkiem sporo w aglomeracji gdańskiej. Pracowników naukowych na samym Międzyuczelnianym Wydziale Biotechnologii UG-AMG jest kilkudziesięciu, a na wydziałach chemii i biologii naszych uczelni w Trójmieście dobrych kilkuset. Co roku dwa wydziały – nasz i kierunek biotechnologii na Wydziale Chemii Politechniki Gdańskiej – opuszcza około 60-70 absolwentów biotechnologii. Można to nazwać masą krytyczną, jeśli chodzi o ilość i wykształcenie. Niewiele chyba potrzeba, aby skłonić część z nich do podjęcia ryzyka założenia przedsiębiorstwa. Wymaga to jednak czasu i pracy organicznej z wielu stron.

– Co należy zrobić, aby młodzi absolwenci biotechnologii z trójmiejskich uczelni nie wyjeżdżali za granicę lub zatrudniali się jako przedstawiciele handlowi firm farmaceutycznych, ale rozwijali własne pomysły na biznes biotechnologiczny na Pomorzu?

– Spora część naszych absolwentów wyjeżdża za granicę, aby kontynuować studia, na przykład jako doktoranci na dobrych uczelniach. I jesteśmy z tego zadowoleni, bo część z nich wraca jako doświadczeni naukowcy o szerszym horyzoncie. Strata jest, gdy pobyt zagraniczny nie wiąże się z podnoszeniem kwalifikacji, a z zarabianiem w kompletnie innych dziedzinach. Ale ci, którzy wracają, nadal nie widzą szerszych możliwości zatrudnienia poza uczelniami. Przedstawiciele firm farmaceutycznych dobrze zarabiają, ale szybko jałowieją intelektualnie, więc jest to zawód atrakcyjny tylko pozornie. Wiem, że firmy bardzo często zmieniają swoich przedstawicieli z tego powodu. Nie traktuję tego jako poważnej konkurencji dla indywidualnej przedsiębiorczości. Aby ci, w których tli się chęć na biznes, zdecydowali się go uruchomić, potrzeba dobrej atmosfery wokół takich inicjatyw. Nasi wykładowcy zwracają uwagę na dziedziny, w których przyszli absolwenci mogą zacząć działać na własną rękę. Ale wiedza to dopiero początek. Tu potrzeba praktyki. Nie jest łatwo zorganizować praktykę w firmach choćby częściowo związanych z biotechnologią. Przeszkody są różne, ale generalnie problemem jest mała liczba takich firm. Na gdańskich uczelniach trwa organizacja portali internetowych, dających studentom możliwość prezentacji własnych doświadczeń i możliwości oraz zaoferowania ich potencjalnemu praktykodawcy bądź potem pracodawcy. Notabene, projekt pilotuje jedna z trójmiejskich firm IT. Trzeba pamiętać, że sukces w przedsiębiorczości to dobry wybór pola działania. Absolwent w zasadzie nigdy nie będzie w stanie sam rozpocząć takiej działalności od zera. Z moich obserwacji w Europie wynika, że biznesy biotechnologiczne powstają przez pączkowanie z już istniejących, a nie przez „dzieworództwo”. Aktywa firm to nie tylko zasoby materialne, ale też odpowiednio chroniona własność intelektualna. Doprowadzenie badań do gotowości patentowej to z kolei zadanie pracowników akademii. Tu dochodzimy do istotnego problemu braku wsparcia ze strony uczelni, chęci patentowania przez pracowników. Koszty patentów to tylko połowa zagadnienia, druga to ciągle jeszcze bardzo umiarkowane możliwości uczelni do wydzielenia części zasobów wyłącznie do tego celu, bez obowiązku dydaktyki i ścisłego rozliczania pensum. Na szczęście to się powoli zmienia na lepsze. Pojawiają się prawne możliwości zatrudnienia (nie tylko na etatach dydaktycznych) i tworzenia uczelnianych inkubatorów. Widać umiarkowane tempo rozwoju infrastruktury, jak na przykład zbudowanie i wyposażenie „Trójmiejskiej Akademickiej Zwierzętarni Doświadczalnej – Centrum Badawczo-Usługowe” w obrębie Akademii Medycznej w Gdańsku. W centrum tym, obok laboratoriów dedykowanych projektom naukowym, znajdują się wyposażane pomieszczenia na laboratoria do wysoko specjalistycznych dziedzin biotechnologii medycznej. Krótko mówiąc, przygotowujemy „wędki” dla potencjalnych przedsiębiorców, osób czy firm, ale „ryby” będą musieli łowić sami.

– Jakie są szanse na rozwój biotechnologii na Pomorzu?

– To jest o wiele szersze zagadnienie, w którym czuję się tylko częściowo kompetentny. Rozwój w tej dziedzinie nie zależy tylko od działań uczelni w obszarze edukacji i badań, ale i od otoczenia w postaci parków technologicznych i inkubatorów, jak również od realnego wsparcia władz samorządowych, a najbardziej miejskich. Pomorze ma takie same szanse jak wiele innych regionów w Polsce. My mamy tylko bliżej do Skandynawii i innych państw basenu Morza Bałtyckiego, gdzie środowisko biotechnologiczne tworzy tak zwany metaregion o nazwie Scanbalt. Ta sieć wspiera inicjatywy w biotechnologii i ochronie zdrowia w oparciu o rozwój diagnostyki molekularnej chorób nowotworowych czy zakaźnych, wykorzystanie komórek macierzystych, na przykład do regeneracji tkanek czy organów. Pro domo sua powiem, że powstaje u nas w Gdańsku Centrum Wiedzy w Dziedzinie Diagnostyki Molekularnej, będące częścią tak zwanego Scanbalt Campus – uniwersytetu rozproszonego pomiędzy kraje nadbałtyckie. Tę nominację uzyskaliśmy dzięki wysokiemu poziomowi naszej wiedzy i osiągnięć w diagnostyce molekularnej u takich tuzów nauki i rozwoju, jak Szwecja, Dania, Niemcy i Finlandia. To duża korzyść dla regionu, „drożdże” dla rozwoju małych firm w tej dziedzinie. Jest to pokłosie działań nieodżałowanej profesor Anny Podhajskiej, zmarłej niedawno prekursorki i liderki działań biotechnologicznych w Gdańsku. Oczekujemy właśnie politycznego i rzeczowego wsparcia dla tej inicjatywy ze strony władz samorządowych.

– Jak władze publiczne (samorządowe) mogą stymulować rozwój biotechnologii na Pomorzu?

– Proszę popatrzeć na zaangażowanie Gdyni w inicjatywę Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego. Takie wsparcie w infrastrukturę jest bardzo cenne. Ale to nie wystarczy. Potrzebna jest opieka i udział w konkretnych projektach, na końcu których jest produkt czy usługa w dziedzinie biotechnologii. Wydaje mi się, że tam, gdzie rozwój biotechnologii jako całości spotka się z konkretnym celem politycznym, jak na przykład likwidacja bezrobocia w grupie absolwentów szkół wyższych czy ochrona zdrowia (szerokie badania epidemiologiczne w dziedzinie chorób nowotworowych na Pomorzu), tam jest szansa na działanie partnerskie. W wielu centrach biotechnologii w Europie władze municypalne wchodzą w spółki z prywatnym kapitałem, zachowując dla siebie 51% udziałów. Mają wtedy zagwarantowane prawo decyzyjne w każdej sprawie. Ale pamiętajmy o jednym: na poziomie władz samorządowych nie przeskoczymy bariery niskiego poziomu redystrybucji PKB na naukę i rozwój. Fundusze strukturalne z Unii Europejskiej czy niewielkie dochody lokalne nigdy nie dadzą solidnego impulsu prorozwojowego w biotechnologii. Władze samorządowe, poza możliwym wsparciem kilku projektów stricte biotechnologicznych na zasadzie zamkniętego konkursu, winny zapewnić dobrą atmosferę wokół tej dziedziny. Jej publiczny odbiór jest bardzo dobry, dopóki nie trafi na przeszkodę w postaci ignorancji. Edukacja społeczna w tej dziedzinie u nas trwa i przynosi dobre skutki, choć powoli. Osoby publiczne powinny wspierać dobry społeczny odbiór biotechnologii i nie obawiać się spadku popularności. Znaczenie tej dziedziny nauki będzie niewątpliwie rosnąć.

– Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Na biotechnologii można zarobić!

Z Adamem Burkiewiczem , Prezesem AA Biotechnology, rozmawia Dawid Piwowarczyk.

– Co zadecydowało o powstaniu i rozwoju Pana firmy?

– Firmę założyłem w roku 1993 po tym, jak wróciłem do kraju ze studiów podoktoranckich w Stanach Zjednoczonych. O założeniu firmy zadecydowały dwa czynniki. Z jednej strony miałem silną chęć działania na własnych rachunek. Z drugiej, pobyt w Stanach dał mi szansę wyrobienia kontaktów wśród tamtejszych przedsiębiorstw biotechnologicznych. Otwierało to przede mną duże szanse na znalezienie kooperantów i odbiorców.

– Czy przykład Pańskiej firmy jest potwierdzeniem tezy, iż na Pomorzu mogą rozwijać się firmy biotechnologiczne, czy raczej wyjątkiem od reguły?

– Niewątpliwie dzięki pracy wielu wybitnych naukowców mamy na Pomorzu niemały potencjał intelektualny i przy rozsądnej polityce jest szansa na sukces komercyjny. Mówiąc o biotechnologii, mamy tak na prawdę na myśli dwa odmienne modele biznesowe. Z jednej strony są to duże projekty, głównie w sektorze farmaceutycznym. I tutaj praktycznie nie ma szans na budowę „od zera”. Ewentualne sukcesy możliwe są tylko w oparciu o potencjał starogardzkiej Polpharmy oraz ewentualnie pana Ryszarda Krauzego. Jak wiemy, ma on już pozytywne doświadczenia z Biotonem. I nie jest wykluczone, że kolejna jego inwestycja mogłaby dotyczyć projektów na naszym terenie. Drugi model dotyczy uruchamiania małych i średnich firm. Tutaj możliwości są większe, aczkolwiek istnieje jeszcze wiele barier.

– Jakich? Co należy zrobić, aby młodzi absolwenci biotechnologii z trójmiejskich uczelni nie wyjeżdżali za granicę lub zatrudniali się jako przedstawiciele handlowi firm farmaceutycznych, ale rozwijali własne pomysły na „biznes biotechnologiczny” na Pomorzu?

– Podstawowym problemem jest kapitał. W Polsce wiele osób ma pomysły, ale nie ma funduszy na ich zrealizowanie. W Stanach, podobnie jak u nas, w początkowym okresie najbardziej dostępnym źródłem są oszczędności własne i pomoc rodziny. Ale tam zgromadzenie 10 tysięcy dolarów, czy nawet większej kwoty nie jest kłopotem. U nas natomiast jest to często warunek zaporowy. Dodatkowo, łatwość zakładania firm w Stanach wynika z ogromu ich rynku. Tam wystarczy produkować tylko jeden specyfik i z tego się utrzymywać, generując środki na rozbudowanie biznesu. U nas popyt jest jeszcze niewielki i ze względu na ograniczone potrzeby często nawet dobre pomysły mają kłopot z utrzymaniem się na rynku. W Polsce praktycznie nie zdarza się – a w USA jest standardem – że firma zaraz po założeniu zaczyna generować zyski. Często trzeba u nas czekać dwa lub więcej lat na pierwsze profity. Rzadko kogo stać na to, by przez tak długi okres dokładać.

– Czy władze publiczne (samorządowe) mogą stymulować rozwój biotechnologii na Pomorzu? Jeśli tak, to co powinny zrobić?

– Uważam, że dobrym pomysłem byłoby uruchomienie funduszu stypendialnego. Pozwalałby on wyjeżdżać młodym ludziom na staże. Mieliby oni w ich trakcie możliwość nie tylko poszerzać swoją wiedzę, ale zdobywać kontakty i budować swój pozytywny wizerunek. Będąc kimś „z zewnątrz”, bardzo rzadko udaje się zachęcić dużego, zagranicznego partnera do współpracy. Ale jeżeli wcześniej daliśmy się już poznać jako dobry, kompetentny stażysta, szanse na akces do kooperacji wzrastają wielokrotnie. Pozytywnie oceniam też działania mające na celu przybliżenie źródeł finansowania. Bardzo trafionym pomysłem jest inwestowanie w rozwój parków naukowo-technologicznych. Sam poważnie rozważam możliwość przeniesienia AA Biotechnology na teren gdyńskiego parku.

– Czyli działania władz idą w dobrym kierunku? Wykorzystujemy w pełni nasz potencjał?

– Mamy coraz więcej dobrych inicjatyw. Ale daleko nam jeszcze do optimum. Mając na uwadze całe województwo, jego potencjał ekonomiczny i naukowy, w samej biotechnologii powinniśmy mieć około stu prężnych i rozwojowych firm. Na razie możemy mówić o trzech, czterech. Tak więc mamy tutaj jeszcze bardzo wiele możliwości i ogromny potencjał, który czeka na zagospodarowanie.

– A co różni polskie i amerykańskie uczelnie?

– W Stanach najważniejszym departamentem na uczelni jest ten, który odpowiada za pozyskiwanie funduszy. Uczelnie w niewielkim stopniu korzystają z dotacji. Gros środków muszą zarobić same. Dlatego jest tam inna relacja z biznesem. Inaczej też są rozwiązane kwestie patentowe. Tam dba się o własność intelektualną.Uczelnie nie pozwalają sobie na to, żeby ktoś inny korzystał – bez uprzedniego zapłacenia odpowiedniego honorarium – z wyników ich badań. Często właśnie sprzedaż „myśli” stanowi dużą cześć dochodów uczelni. U nas takie podejście dopiero powoli zaczyna się pojawiać. Mamy duże zaległości.

– Co by Pan radził obecnym absolwentom? Jaka ścieżka kariery jest Pana zdaniem obecnie najbardziej perspektywiczna?

– Uważam, że największe szansę mają ci, którzy zdecydują się na wyjazd za granicę. W czasie pobytu tam zdobędą dodatkową wiedzę, doświadczenie oraz kontakty. Po jakimś czasie warto tu wrócić i na przykład zakładać własne firmy, które będą kooperowały z partnerami zagranicznymi.

– Ale czy nie jest tak, że jak już młodzi ludzie wyjadą, to prawie na pewno tu nie wrócą?

– Takie ryzyko zawsze istnieje. Znam bardzo wielu, którzy wyjechali na jakiś czas i już nie wrócili. Ale znam też mnóstwo osób, które wróciły lub planują powrót. I jeżeli o innowacjach i ich wspieraniu nie tylko będzie się mówiło, ale zacznie się rzeczywiście tworzyć sprzyjające warunki, to fala powrotów może być coraz większa.

– Dziękuję za rozmowę.

Ustalmy warunki dla komercjalizacji wiedzy

Piotr Skowron, wiceprezes, EURx Sp. z o.o.

Przebywając kilka lat w Stanach Zjednoczonych, miałem okazję obserwować tamtejszy system wsparcia komercjalizacji badań naukowych. Każda uczelnia ma wypracowane jasne reguły postępowania w przypadku próby komercjalizacji wiedzy. Z góry wiadomo, który wynalazek, know-how, za jaką cenę można „oddać” do biznesu. Ile z tego będzie miała dana uczelnia i pracownicy naukowi zaangażowani w dany projekt. W Stanach istnieją także wyspecjalizowane jednostki (biura) zatrudniające specjalistów, w tym prawników, pomagające naukowcom w przebrnięciu przez wszystkie procedury. U nas tymczasem ciągle mamy do czynienia z partyzantką – naukowiec, który chce wyjść poza schemat raczej nie może liczyć na pomoc i współdziałanie, lecz na problemy. Z drugiej strony, niedobre jest zjawisko „dzikiej prywatyzacji”, czy też szarej strefy. Sam znam wiele przypadków, gdy naukowcy w czasie godzin pracy, przy użyciu uczelnianego sprzętu i odczynników, rozwijali swoje komercyjne, nieuczelniane projekty.

Skip to content