Innowacyjność, kreatywność i jakość wykształcenia będą decydowały o naszym poziomie życia i miejscu w świecie. Niskimi kosztami pracy nie przebijemy Chin czy Indii – tylko jako dobrze wykształcone i zorganizowane społeczeństwo możemy myśleć o miejscu w czołówce. Niestety, stan naszej nauki i edukacji pozostawia wiele do życzenia. Wszyscy wiemy o żenującym poziomie ich finansowania. Jasne też jest, że samo zwiększenie tego poziomu nie jest w stanie uzdrowić sytuacji. Potrzebne są daleko idące zmiany systemowe.Słusznie jesteśmy dumni z ogromnego zwiększenia liczby studiujących w ostatnich kilkunastu latach. Nie powinniśmy jednak zapominać, że żadna z naszych uczelni nie mieści się w rankingach pierwszych trzystu placówek naukowych świata, a jedynie trzy są w pierwszej pięćsetce. Niewątpliwie potrzebujemy co najmniej kilku uczelni na najwyższym światowym poziomie. Tylko to umożliwi kształcenie niezbędnych krajowi elit i zapobiegnie ich odpływowi za granicę.
Pożądane zmiany nie będą możliwe bez głębokich reform ustawowych i przekształceń sterowania nauką i edukacją. Jednak nawet w obecnie istniejących ramach prawnych można osiągnąć bardzo wiele. Potrzebna jest do tego wizja, odwaga i determinacja. Te ośrodki i uczelnie, które będą je posiadały, za kilkanaście lat mają szansę na odgrywanie wiodącej roli w kraju. Kierunek nieuchronnych zmian może nam wskazać przykład Stanów Zjednoczonych, kraju przodującego w innowacyjności. Na około 4000 działających tam najróżniejszych typów i jakości uczelni wyższych, tylko około pięćdziesiąt to placówki najwyższej marki, kształcące elity i pochłaniające lwią część środków przeznaczanych w tym kraju na naukę. Biorąc pod uwagę, że w Polsce istnieje około 400 uczelni wyższych zarówno państwowych, jak i niepublicznych, prosty rachunek wskazuje, że zakładając te same proporcje, najwyższą rangę może uzyskać tylko pięć jednostek. Musimy też pamiętać, że malejące roczniki maturzystów zwiększą w najbliższych latach konkurencję między uczelniami w Polsce, a także doprowadzą do likwidacji części z nich. Te procesy będzie pogłębiał odpływ najlepszych absolwentów szkół średnich do uczelni zagranicznych.
Gdańsk, a także całe Trójmiasto ma bardzo dobrą pozycję startową. Wspaniałe zabytki, piękne nadmorskie położenie, bogate życie kulturalne, liczne uczelnie o ugruntowanej w Polsce pozycji – wszystko to przyciąga i będzie przyciągać chętnych do studiowania. Co jednak zrobić, by chociaż jedna z trójmiejskich uczelni osiągnęła poziom światowy, a co za tym idzie – wpłynęła na atrakcyjność inwestycyjną okolicy dla firm poszukujących najlepiej wykwalifikowanych pracowników? W moim artykule skoncentruję się na trzech zagadnieniach: podniesieniu poziomu kadry, zwiększeniu jakości kształcenia oraz sprawniejszym zarządzaniu uczelniami.
Polskie uczelnie oparte są na wzorcach wprowadzonych około 200 lat temu w zupełnie innych niż obecnie warunkach gospodarczych i społecznych, a także w czasach gdy naukę i kształcenie na poziomie wyższym uprawiała bardzo wąska grupa ludzi. Ich istotą jest wielostopniowa hierarchia i statyczność. Uznanie zależy od zdobycia habilitacji i profesury, nie zaś od rzeczywiście uzyskiwanych wyników naukowych. Taka struktura, a także kolegialność podejmowania zbyt wielu decyzji są z natury antyinnowacyjne.
W kręgach akademickich coraz częściej zauważa się anachroniczność istniejącego systemu. W szczególności, na razie nieśmiało, postuluje się zniesienie habilitacji, a przynajmniej zmianę jej charakteru na proces oceny wyłącznie dorobku naukowca. Obrońcy tego rzadko już spotykanego na świecie stopnia argumentują, że jest on niezbędny, ponieważ zbyt niski jest poziom bronionych u nas doktoratów. Moim zdaniem właśnie zwiększenie jakości prac doktorskich jest jednym z kluczy do posiadania najlepszych uczelni. Można to osiągnąć stosunkowo prostymi środkami. Należy na przykład powoływać recenzentów wyłącznie spoza rady naukowej jednostki, z której pochodzą doktorant i jego promotor, a także wprowadzić wymóg, aby recenzent rozprawy doktorskiej był aktywny naukowo w ostatnich pięciu latach. Powinno się również zachęcać do pisania rozpraw doktorskich w języku angielskim, szczególnie w dyscyplinach ścisłych i technicznych. W powiązaniu z obowiązkiem zamieszczania całości rozpraw w Internecie, można byłoby w ten sposób skonfrontować ich wyniki ze światem.
Ważnym elementem podnoszenia jakości nauki może być jawność dorobku naukowego. Dorobek ten powinien być dostępny na stronach internetowych uczelni i innych jednostek naukowych. Te powszechnie dostępne informacje powinny być wyłączną podstawą ocen okresowych oraz not związanych z awansami czy nagrodami. To one powinny także kwalifikować danego naukowca do roli recenzenta, na przykład doktoratu.
Typowy model kariery to zdobywanie stopni. Począwszy od magistra, przez doktora, doktora habilitowanego, aż do profesora, a potem praca do emerytury w tych samych murach. Dotyczy to szczególnie uczelni o długiej tradycji akademickiej i najwyższej renomie. Tylko placówki stosunkowo nowe bądź o słabym stanie kadrowym są zmuszone do pozyskiwania osób z zewnątrz. Brak ruchliwości kadr powoduje przyzwyczajenie do zastanych rozwiązań i ułatwia kreowanie się trwałych, nie zawsze pozytywnych układów personalnych. Mobilność kadr jest koniecznym warunkiem kreatywności i tworzenia zespołów mogących konkurować z najlepszymi w świecie. Jednym z warunków mobilności jest łatwość zatrudniania i zwalniania pracowników. Dlatego też podstawową formą zatrudnienia na uczelniach wyższych i innych placówkach naukowych powinny być kontrakty terminowe (na przykład 3 lub 5-letnie) z możliwością ich odnawiania. Mianowania (ale też z możliwością odwołania) powinny dotyczyć tylko kluczowych pracowników. Podobnie jak w Niemczech należy wprowadzić ustawowy zakaz zatrudniania (na przykład przez 5 lat) własnych doktorantów. Powinno się też zabronić przyjmowania do pracy dzieci pracowników w tej samej uczelni. Sam proces zatrudnienia powinien odbywać się na zasadzie otwartych konkursów. Ich warunki i wyniki powinny być jawne i dostępne w Internecie.
Podstawowym „produktem” wyższej uczelni są jej absolwenci. Uczelnie powinny dbać, by oferowane przez nie programy studiów były nowoczesne i aktualne. Dodatkowym problemem jest nazbyt teoretyczny profil niektórych kierunków, na przykład matematyki (studentów nie uczy się choćby praktycznych metod statystycznych stosowanych w branży ubezpieczeniowej, badaniach opinii publicznej czy służbie zdrowia; uwzględniają to programy wielu uczelni zagranicznych). Dydaktyka powinna być przydzielana zgodnie z kompetencjami, na zasadzie uczelnianego konkursu na prowadzenie poszczególnych przedmiotów.
Obecnie obowiązujące uregulowania prawne wprowadzają trójstopniowy system studiowania, obejmujący licencjat (studia inżynierskie), studia magisterskie i doktoranckie. Należy zachęcać, na przykład poprzez wprowadzanie odpowiednich systemów stypendialnych, do studiowania na przynajmniej dwóch uczelniach. Takie podejście, powszechnie stosowane w Stanach Zjednoczonych, rozszerza horyzonty absolwentów i lepiej przygotowuje ich do przyszłej pracy.
Zmniejszające się roczniki studentów powinny skłaniać ambitne uczelnie do przyciągnięcia młodzieży z zagranicy przez uruchamianie kształcenia w języku angielskim, a także przez profesjonalne działania marketingowe.
Uczelniami, częstokroć ogromnymi firmami zatrudniającymi wiele tysięcy pracowników, kierują wyłaniani w drodze wyborów uczeni, a nie odpowiednio wykształceni menedżerowie. System wyborów jest absurdalny. Wyobraźmy sobie sytuację, w której dyrektora naczelnego stoczni, a także jego zastępców i kierowników działów, wybierają w tajnych wyborach wszyscy pracownicy oraz przedstawiciele klientów stoczni. Taką sytuację mamy właśnie na uczelniach – dyrektorem naczelnym jest rektor, zastępcami prorektorzy, kierownikami działów dziekani i prodziekani, a klientami studenci. Prowadzi to niejednokrotnie do wyboru osób, co do których nie ma obawy, że będą wymagały solidnej pracy bądź, co gorsza, będą chciały cokolwiek zmienić w dobrze znanym systemie.
Decyzje podejmowane większością głosów powodują często, że środki na uczelni przydziela się nie tym, którzy otwierają nowe i obiecujące kierunki badań, a tym, którzy mają najwięcej pracowników, czyli często jednostkom o bardzo długiej tradycji, ale niekiedy zajmujących się tematyką przebrzmiałą i nikomu niepotrzebną. Utrwala się tym samym przestarzała struktura uczelni.
Ideałem byłoby rozdzielenie stanowisk rektorów, jako przedstawicieli świata akademickiego uczelni, i menedżerów (na przykład z tytułem kanclerza) zarządzających dużym i skomplikowanym przedsiębiorstwem, jakim jest na ogół uczelnia wyższa. Taki podział istnieje już na wielu uczelniach prywatnych. Kanclerz powinien być wybierany w jawnym i otwartym konkursie oraz zatwierdzany przez odpowiednio skonstruowany organ związany z daną uczelnią. W przypadku uczelni prywatnych są w nim po prostu przedstawiciele właścicieli. Na uczelniach państwowych organ taki (rada patronacka) musiałby odpowiednio reprezentować interesy państwa, lokalnego samorządu, a także sponsorów i organizacje wspierające. Co więcej, definiowałby kierunki rozwoju uczelni i decydował o większych inwestycjach. Rektorzy wybierani przez wszystkich pracowników naukowo-dydaktycznych uczelni mieliby za zadanie reprezentowanie placówki, nadzorowanie funkcjonowania życia akademickiego oraz nadawanie stopni naukowych (w tym tytułu doktora honoris causa). Jakkolwiek omawiane rozwiązanie nie może być obecnie w pełni zrealizowane na uczelniach państwowych z powodu istniejących ograniczeń ustawowych, można wprowadzać jego elementy, tworząc rady patronackie czy odpowiednio kształtując uprawnienia organów wybieralnych. Można także kreować bardziej elastyczne struktury uczelni2. W przypadku Trójmiasta warto by rozważyć połączenie niektórych placówek w jeden silny organizm.
Nie ulega wątpliwości, że posiadanie elit intelektualnych, wspieranych przez innych, dobrze wykształconych obywateli, będzie decydowało o miejscu Polski w świecie. Istnienie dobrych wyższych uczelni będzie też rzutowało na konkurencyjną pozycję miast i regionów.
Czego innowacyjne firmy oczekują od pomorskich uczelni i sektora badawczo-rozwojowego?
Barbara Kwiatkowska (Stabilator):
Wiążemy ogromne nadzieje z sektorem badawczo-rozwojowym, a zwłaszcza z Politechniką Gdańską, z którą od lat współpracujemy. To właśnie ośrodki naukowo-badawcze mogą przyspieszyć postęp technologiczny, dając szansę rozwojową dla regionów i całej gospodarki. Od sektora tego, jako źródła systematycznego zdobywania wiedzy na światowym poziomie, oczekujemy informacji przydatnych dla wskazania kierunku rozwoju przedsiębiorstwa. Niestety dużą wadą polskiego sektora badawczo-rozwojowego, będącego zapleczem naukowo-technicznym przemysłu i innych dziedzin gospodarki, jest jego znaczna izolacja od rynku.
Jan Mioduski (Techno-Service):
Nasza firma od lat współpracuje z Politechniką Gdańską (w szczególności z Wydziałem Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki) oraz Instytutem Teletechnicznym i Radiotechnicznym w Warszawie. Jako jedni z pierwszych włączyliśmy się także w ideę tworzenia Centrum Zaawansowanych Technologii Pomorze. Od pomorskich uczelni w głównej mierze oczekujemy zwiększenia pragmatyzmu podejmowanych działań i ich konkretyzacji w kierunku praktycznego wykorzystania nowoczesnych materiałów i technologii w przemyśle. Chcielibyśmy mieć praktyczną możliwość rozwijania i poszerzania oferty naszej firmy w oparciu o potencjał naukowo–badawczy uczelni. Sądzimy, że dobrze służyłoby temu tworzenie wraz z uczelniami interdyscyplinarnych laboratoriów, zajmujących się certyfikowaniem urządzeń i wyrobów oraz oferujących wsparcie merytoryczne i projektowe. Będą one nie tylko stymulować rozwój przedsiębiorstw, ale poprzez włączanie studentów i kadry dydaktyczno-naukowej w rozwiązywanie realnych problemów, pozwolą kształcić inżynierów tak, aby skutecznie umieli oni łączyć zdobytą wiedzę z jej praktycznym zastosowaniem.
Marek Stawski (Profarm):
Nasza firma współpracuje z kilkoma ośrodkami naukowymi w Polsce, między innymi z Akademią Medyczną w Gdańsku. Bardzo chwalimy sobie te kontakty, gdyż dają nam one wymierne korzyści przy wprowadzaniu do produkcji nowych leków i kosmetyków. Ale w naszym regionie funkcjonuje jeszcze wiele uczelni, które mogą być zdecydowanie bardziej przydatne dla przemysłu. Odczuwalny jest brak bezpośrednich kontaktów pomiędzy przedsiębiorcami i naukowcami (roboczych spotkań, otwartości firm i uczelni). To duże wyzwanie dla organizacji biznesowych, naukowych i samorządowych – pole do podjęcia wspólnych działań. Nowoczesna technika i nauka to niewątpliwie inspiracja do działań innowacyjnych – najkrótsza droga do sukcesu.