Zarębski Jan

Rozpoczął działalność gospodarczą na początku lat osiemdziesiątych od produkcji matchboksów (modele samochodów). Dziś rodzina Zarębskich jest głównym właścicielem firm: Lonza, Lonza Vis, Lonza Pet i Nata. Są one w pierwszej szóstce producentów napojów bezalkoholowych w kraju. Wytwarzają również maszyny i oprzyrządowanie do produkcji opakowań i tzw. preformy do wyrobu pojemników z tworzyw sztucznych oraz zajmują się remontami i instalacją urządzeń nalewniczych. Jan Zarębski jest także prezesem Zarządu Gdańskiego Klubu Biznesu – organizacji zrzeszającej szefów największych firm z obszaru Polski Północnej. W latach 1998–2002 piastował funkcję Marszałka Województwa Pomorskiego.

O autorze:

Z Janem Zarębskim , przewodniczącym Gdańskiego Związku Pracodawców, rozmawia Dawid Piwowarczyk . - Czy obecnie absolwenci szkół średnich lub wyższych są atrakcyjni dla biznesu? - Osoby kończące szkołę nie są dostatecznie przygotowane do sprawnego wkroczenia na rynek pracy. Zdając sobie sprawę z tego, że młodzi ludzie nie mogą mieć dużego doświadczenia, muszę podkreślić, iż w większości przypadków rozczarowujemy się poziomem prezentowanym przez absolwentów. - Z czego wynika rozczarowanie? -Uczelnie nie biorą pod uwagę tego, co student będzie robił po ich ukończeniu. Szkoły nie obserwują rynku, nie reagują na wysyłane z niego sygnały. Problemem jest także to, że młodzi ludzie nie mają w czasie studiów zajęć praktycznych, które pozwalałyby im już w trakcie nauki zapoznawać się z pewnymi zagadnieniami nie tylko od strony teoretycznej, ale i praktycznej. Podkreślam, że problem ten dotyczy zarówno szkół wyższych, jak i średnich. Zawsze będzie bowiem grupa młodych osób kończących edukację na poziomie średnim. Wynika to po pierwsze z tego, że nie wszyscy mają predyspozycje do studiowania. Po drugie zaś z tego, iż zawsze będą istniały takie zawody, w których w zupełności wystarczy dobre wykształcenie, na przykład na średnim poziomie technicznym. - A jakie są największe "wady" absolwentów szkół wyższych? - Gremialnie dużym rozczarowaniem okazały się dla nas, przedsiębiorców studia licencjackie. Mieliśmy nadzieję, że takie studia pozwolą w pierwszej kolejności zdobywać wiedzę praktyczną, wiedzę o rynku, o biznesie. Spodziewaliśmy się tego, że ułatwią one młodym ludziom wkomponowanie się w rynek pracy, że będą kształciły również umiejętności niezbędne do podejmowania własnej działalności gospodarczej. - Dlaczego następuje takie rozminięcie się potrzeb rynku pracy z ofertą edukacyjną? - Dzieje się tak, ponieważ szkoły nie czują się zobligowane do przygotowywania dobrego, optymalnego produktu w postaci oferty edukacyjnej. To nie rynek pracy płaci uczelni, ale student. Skutkiem czego kształcący dostosowują się do oczekiwań studentów/klientów, a nie zastanawiają się, co dany absolwent będzie robił, i jak najlepiej przygotować go do przyszłych wyzwań. - Czy nie jest to jednak w dużej mierze zaniedbanie biznesu? - Po części na pewno też. Ale wydaje mi się, że największym problemem jest mała mobilność uczelni. Zarzut ten, całkiem inaczej niż mogłoby się wydawać, skierować należy głównie w stronę uczelni prywatnych. Uczelnie państwowe bowiem zaczynają już zauważać pewne procesy i coraz częściej rozbudowują swoje kontakty z samorządami i biznesem, a w konsekwencji modyfikują swoją ofertę zgodnie z sugestiami tych środowisk. - Ciekawa uwaga. Wydawać by się mogło, że to właśnie młode uczelnie cechować powinna większa mobilność i otwartość w reagowaniu na potrzeby rynku. - Zdecydowanie częściej problem dotyczy właśnie szkół prywatnych oferujących byle jakie studia. Uważam, że program jest dostosowany do potrzeby klientów - młodych ludzi, studentów. Dla nich wielokrotnie liczy się tylko to, by ukończyć jakiekolwiek, czasem byle jakie, studia, by "mieć papier", a nie wiedzę. Poziom wykładów, zaliczeń i egzaminów jest zwykle dobrany w taki sposób, żeby student był zadowolony, nie zaś tak, żeby "klient" nabył potrzebną wiedzę. Najlepszym przykładem niedostosowania jest to, że kształcimy masy studentów na kierunkach ekonomicznych i humanistycznych, gdzie już teraz jest zdecydowana nadpodaż absolwentów, a zaniedbujemy kierunki techniczne, gdzie zapotrzebowanie na prace jest duże. Uczelnie publiczne są tutaj lepiej przygotowane. Obserwując przykład Politechniki, Uniwersytetu Gdańskiego czy Akademii Medycznej, widzimy, że władze tych uczelni starają się dynamicznie reagować, wskazując studentom te kierunki, gdzie popyt na pracę będzie rósł. Problemem jest to, że zazwyczaj są to kierunki trudniejsze, mniej wdzięczne do studiowania, wymagające większego zaangażowania w czasie studiów, ale jednocześnie odwdzięczające się możliwością łatwego odnalezienia się na rynku pracy. Młodzi ludzie po takich kierunkach szybciej osiągają także awans materialny oraz społeczny. Problemem jest to, że zmiany nie są wynikiem jakiegoś społecznego kompromisu, a tylko pewnego rodzaju działaniami administracyjnymi ze strony uczelni. Niestety ciągle brakuje jeszcze wsparcia państwa, które powinno łożyć większe kwoty na rozwój tych kierunków i lepsze wyposażenie uczelni. Brakuje tutaj wciąż tego, o czym mówiliśmy wcześniej - udziału biznesu, czy szerzej mówiąc rynku pracy w tym procesie. Istnieje tu zbytnia pasywność. Oczywiście jest to po części wynikiem pewnych zaszłości. Głos środowisk biznesu był tutaj bowiem zawsze mało słyszalny i uważany za niepoważny i niepotrzebny. Idąc dalej wstecz, dużym problemem były unormowania, które gwarantowały każdemu absolwentowi pracę. Innymi słowy, ani uczelnia, ani student nie mieli żadnej motywacji do zadawania pytań o potrzeby rynku pracy. Nawet osoba po najbardziej absurdalnym kierunku, z bardzo małą wiedzą była przez ówczesny rynek wchłaniana. - Ale pomorski biznes jest już gotowy na przejęcie aktywnej roli w edukacji? - Z żalem muszę stwierdzić, że biznes nie jest jeszcze przygotowany. Niska kapitalizacja biznesu powoduje, że przedsiębiorcy nie mają niezbędnych kapitałów do tego, by stać się wiarygodnym partnerem dla uczelni. Ponadto inwestycje zagraniczne, szczególnie w naszym regionie, obejmują głównie usługi, handel. Brakuje inwestycji w nowe technologie. To firmy high-tech są na całym świecie najbardziej naturalnym i najczęstszym partnerem ośrodków naukowo-badawczych. - Ale nie ma inwestycji, bo mamy marną naukę, czy raczej nie ma nauki na dobrym poziomie, bo mamy marne inwestycje? - Uważam, że nauka sobie sama nie poradzi. Biznes musi mieć środki, by móc łożyć na badania, pomagać, finansować pewne działania. I tu się rodzi pytanie, jak takie działania realizować, jeżeli większość firm wiąże koniec z końcem. Potrzebne są bowiem rezerwy kapitałowe, które wyzwolą inwestycje i inicjatywy innowacyjne. Trzeba biznesowi, poprzez tworzenie przyjaznego otoczenia i ułatwianie dostępu do źródeł kapitału, stworzyć system zachęcający do działań modernizacyjno-rozwojowych. Jeżeli biznes będzie miał małe zyski i będzie istniało bardzo małe prawdopodobieństwo sukcesu, to żaden rozsądny biznesmen nie zaangażuje się w taki projekt. - Panie Prezesie, mówimy tutaj tylko o wadach systemu, a wydaje się, że nie zauważamy wad w nas samych. Dla przykładu, amerykański system edukacji i system otoczenia biznesu jedynie kierują młodych ludzi w pewną stronę, a nie wyręczają ich. Do sukcesu potrzebna jest wizja i determinacja sukcesu, a inne rzeczy, takie jak dostęp do kapitału i źródeł finansowania okazują się problemem wtórnym. - Nie zgodziłbym się z taka tezą. Stany Zjednoczone, najlepiej rozwinięta i największa gospodarka wolnorynkowa na świecie ma silnie rozwinięty system wsparcia przedsięwzięć innowacyjnych. To tam powstały pierwsze parki technologiczne, to tam przedsięwzięcia innowacyjne uzyskują wielkie wsparcie ze środków publicznych. Gospodarka liberalna i wolny rynek pojawiają się dopiero później, już na etapie wchodzenia na rynek. Wcześniej taki np. młody absolwent może liczyć na to, że państwo zrobi wszystko, żeby dostarczyć mu rzetelną wiedzę i dostęp do środków niezbędnych do zrealizowania sensownych projektów. W Polsce tego nie ma. Szczególnie wyczuwa się brak kapitału. - Panie prezesie, ale przecież przykład sukcesu Irlandii, Indii, Korei, a ostatnio Chin wyraźnie pokazuje, że kapitał cechuje obecnie niesamowita mobilność. Dzisiaj pozyskanie kapitału wydaje się coraz mniejszym problemem. Przykład Krakowa, Wrocławia czy ostatnio Łodzi pokazuje, że wiedza, wizja i determinacja prowadzą do sukcesu. - Uważam, że Pomorze nie odbiega od średniej krajowej, a jeżeli już, to na plus. Nie mówiłbym tu o zapaści czy upadku regionu. Mamy takie firmy, jak Intel i Flextronic i wiele innych, mniejszych projektów, które równoważą te spektakularne wielkie inwestycje lokowane na południu kraju. Pomorskie jest na 4-5 miejscu wśród wszystkich województw, jeżeli chodzi o poziom rozwoju gospodarczego. Ale jeżeli już chodzi o eksport liczony per capita, to jesteśmy na pierwszym miejscu pracy. Nasze firmy potrafią wytworzyć produkty atrakcyjne na globalnym runku. Co więcej, ponad 20 procent eksportu to już produkty i usługi zaliczane do wysokozaawansowanych. Mam nadzieję, że Polska zaczyna być coraz lepiej postrzegana. Po pierwszym okresie, gdy dominował zagraniczny kapitał spekulacyjny, ja oczekuję obecnie napływu kapitału zainteresowanego inwestycjami w sektory wysokich technologii. Uważam, że w Polsce i na Pomorzu mamy duży potencjał, ale należy dbać o jego dalszy rozwój. Najlepszy przykład niewłaściwego inwestowania w przyszłe bogactwo narodu możemy zaobserwować właśnie w szkolnictwie wyższym. Występuje tu wyraźny deficyt kształcenia na kierunkach technicznych. Gdy u nas tylko co trzeci student pobiera naukę w tym kierunku, to na zachodzie Europy wskaźnik ten sięga 25 %, a w krajach azjatyckich kierunki techniczne kończy co trzeci student. Mam nadzieję, że te małe pozytywne sukcesy będą mobilizowały młodych ludzi i kierowały ich tam, gdzie będą mieli największe szanse sukcesu. Obecnie taki potencjał leży właśnie w naukach ścisłych, inżynieryjnych. - Ale czegoś brakuje studentom? - Brakuje im zwłaszcza przygotowania do szybkiego, bezproblemowego wejścia w funkcję pracownika. Muszę tutaj jednak podkreślić, że polskie uczelnie bardzo dobrze przygotowują studentów pod względem wiedzy ogólnej. Uważam, że mamy przewagę kształcenia w Polsce w stosunku do kształcenia na innych uczelniach. Nasz student ma dobrze rozwinięty poziom inteligencji własnej, przez co potrafi się dostosować do zmian. - Czy to nie jest tak, że nawet jak mamy potencjał to go trwonimy? Mamy cenione i duże ośrodki akademickie w biotechnologii, informatyce, a mimo to nie słyszymy o sukcesach biznesowych. Nie powstają firmy czy to absolwentów, czy innych podmiotów, które zagospodarowywałyby ten potencjał i przekuwały wiedzę na sukces ekonomiczny. - Myślę, że powoli zaczynamy dostrzegać naszą szansę. Na razie głównie w informatyce. Istnieje tutaj kilka dużych i ciekawych projektów biznesowych. To napędza nowe projekty i zachęca młodych ludzi do studiowania informatyki. Z roku na rok notujemy przyrost liczby studentów na tym kierunku i obecnie już łącznie kilka tysięcy młodych ludzi pogłębia swoją wiedzę w tym zakresie. To zaś owocuje tym, że bogata kadra i nowe pomysły wpływają na szybki rozwój tego sektora na Pomorzu. Jest to również dobry przykład na to, że nauka i rynek pracy mogą się spotkać i mieć wspólne cele. W biotechnologii mamy bardzo duży potencjał intelektualny, którego niestety nie potrafimy zagospodarować. Młodzi ludzie, świetnie wykształceni, bardzo często nie mogąc znaleźć pracy, uciekają nam do Warszawy, a jeszcze częściej do Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Pozwalamy sobie na utratę najbardziej cennego kapitału intelektualnego. Co więcej, nasze ośrodki bardzo często prowadzą ciekawe, nowatorskie projekty. Nie potrafimy jednak wykorzystać ich wyników komercyjnie. Zatem często my jako biedny kraj, biedny region finansujemy drogie projekty badawcze, z których korzyści dyskontują potem firmy zachodnioeuropejskie czy amerykańskie. - Czy to nie jest tak, że to nasza wina, że to nasz grzech zaniechania? Jeżeli jako społeczność regionu stworzymy tym młodym zdolnym absolwentom warunki do funkcjonowania i rozwoju, to może okazać się, że duża część, jeśli nie większość z nich, zamiast wyjeżdżać, będzie pracowała tutaj na Pomorzu, przyczyniając się do rozwoju i bogacenia nas wszystkich jako społeczności? - Rzeczywiście brakuje tutaj mechanizmów promujących pewne zachowania. Oczywiście pojawiają się nowe, ciekawe projekty wsparcia, ale to ciągle jest niewystarczające. Musimy położyć silniejszy nacisk na tworzenie mechanizmów wsparcia. I to zarówno logistyczno-systemowego, jak i finansowego. Jeżeli będziemy mieli takie instrumenty, to wcześniej, czy później zaczniemy odczuwać pozytywne skutki. - Panie Marszałku, czy to nie tak, że państwo nie tylko nie pomaga, ale wprost przeszkadza? Jeżeli popatrzyć na życiorysy amerykańskich ludzi sukcesu, to daje się zauważyć u większości z nich jeden wspólny element życiorysu: ci ludzie bardzo często, zanim odnieśli sukces, mieli już za sobą dwa, trzy, cztery wcześniejsze biznesy, które nie wypaliły. System, w którym oni funkcjonują, pozwala im jednak na tego typu błędy. Państwo, inwestorzy wykładający środki na tego typu projekty mają świadomość wysokiego ryzyka porażki i godzą się z tym, nie przerzucając odpowiedzialności na tych młodych ludzi stojących na początku swojej kariery zawodowej. W Polsce absolwent ma zazwyczaj tylko jedną szansę. Jeżeli powinie ci się noga, to już raczej się nie podniesiesz. To zniechęca i demotywuje większość chętnych. - Rzeczywiście w Polsce nie ma takich mechanizmów. Wprawdzie wiele się mówi, o tym jak skutecznie pomagać i wspierać ciekawe inicjatywy biznesowe absolwentów. W dalszym ciągu jednak zarówno samorządy, jak i uczelnie znajdują się jeszcze w blokach startowych. W większości już wiemy, czego potrzeba, jakich narzędzi użyć, ale jeszcze czeka nas wdrażanie. Musimy to zrobić jak najszybciej, bo globalna gospodarka rozwija się bardzo szybko i jeżeli teraz nie wykorzystamy naszej szansy, to nie mamy, co liczyć na to, że jeszcze jutro, czy pojutrze będziemy mieli szansę. Ale podkreślam, że problemem jest tutaj głównie brak kapitału. Wprawdzie podejmujemy już pewne działania, takie jak utworzenie Funduszu Inwestycyjnego czy Pomorskiego Funduszu Doręczeniowego, ale w dalszym ciągu mamy za małe kapitały w stosunku do potrzeb regionu. - Czy to nie jest tak, że nawet te niewielkie środki marnotrawimy, na przykład finansując studia osobom, które zaraz po ich ukończeniu wyjeżdżają za granicę i tam przyczyniają się do rozwoju, a nie u nas na Pomorzu. Może wprowadzenie odpłatności za studia pozwoliłoby na lepszą alokację środków i zwiększenie szans edukacyjnych młodzieży? - To jest oczywiście problem. Nie tylko Polski, ale i innych państw członkowskich, które stoją na niższym poziomie rozwoju. Tutaj zawsze rodzi się ryzyko, że kadry o wysokich kwalifikacjach będą odpływały do krajów wyżej rozwiniętych oferujących im lepsze warunki płacy i życia. Ale uważam, że w sprawie odpłatności należy zachowywać ostrożności, by jeszcze bardziej nie obniżyć szans edukacyjnych młodzieży pochodzącej z mniej zamożnych rodzin. Wtedy moglibyśmy marnować jeszcze więcej talentów niż teraz. Myślę, że najlepszym sposobem rozwiązania emigracji osób po studiach, byłoby nie, tworzenie barier administracyjnych, ale stworzenie takich warunków, by młodzi ludzie mogli tutaj realizować się zawodowo. - Mówi Pan, że szkoły nie myślą prorynkowo, ale dlaczego sami praktycy nie idą, jak to ma miejsce w Stanach Zjednoczonych, sami na uczelnie by uczyć, dzielić się swoim doświadczeniem praktycznym z uczniami i studentami? - W dużej mierze jest to jeszcze wynik pewnego klasycznego podejścia do problemu, w którym edukacja i biznes nie współpracowały ze sobą. Istnieje bardzo duża przepaść między teoretykami i praktykami. Często nawet mowa o otwartej niechęci między tymi grupami. Dodatkowym problemem są kompleksy i to najczęściej nauczycieli akademickich. Czują się oni często lepsi, uważają, że mają wyższą pozycję społeczną i nie wypada im "bratać" się z "kapitalistami". - A czy to nie jest tak, że ten nie najlepszy stan edukacji jest wszystkim na rękę. Uczelniom, bo tym słabym nauczycielom nie grozi konieczność zmian i dokształcania oraz rywalizacji i weryfikacji ich wiedzy i umiejętności. Biznesowi, bo nowe, innowacyjne firmy to dla nich groźna konkurencja. Władzom, bo mogą cały czas pracować nad strategiami, a jednocześnie brak wdrożeń uwalnia ich od odpowiedzialności za ewentualne błędy poczynione w ich trakcie? - Uważam, że to zbyt radykalny osąd. Prawdą jest, że system edukacji ma wiele mankamentów ale jednocześnie nie wolno tutaj wprowadzać radykalnych i nie przemyślanych zmian. Zmiany muszą być planowane i długofalowe. - Trudno o dobrą edukację bez dobrych pedagogów. - To prawda. Ze smutkiem muszę powiedzieć to, o czym wszyscy wiedzą od wielu lat - szczególnie jeżeli chodzi o nauczycieli pracujących w szkołach podstawowych i średnich - istniała weryfikacja negatywna. Uczyć szli ci, którzy nie potrafili "lepiej" pokierować swoją karierą. Oczywiście należy podkreślić, że na szczęście nie dotyczy to wszystkich. Zawsze istniała grupa "pasjonatów", którzy gotowi byli uczyć niezależnie od marnych warunków finansowych i niskiego prestiżu zawodu. - Ale jak teraz zweryfikować tę kadrę tak, by zostali tylko najlepsi? - Niestety przez wiele lat nauczyciele zamiast koncentrować się na poprawie swojego warsztatu, podnoszeniu poziomu wiedzy, częściej zajmowali się walką o swoje przywileje. To powoduje, że obecnie trudno jest usunąć nawet marnej jakości pedagoga. Ale uważam, że proces odnowy na poziomie szkolnictwa podstawowego i średniego nabiera rozpędu. Najlepszym tego dowodem są wysokie pozycje pomorskich szkół w rankingach. - Pomorskich, to chyba zbyt mocne określenie. Tak naprawdę na szczycie jest tylko kilka szkół z Trójmiasta. Pozostały teren województwa prezentuje się, co najwyższej przeciętnie, z pewnymi tendencjami równania raczej w dół, a nie w górę. - Niestety ten obraz rzeczywiście znacząco odbiega od naszych oczekiwań. Ale to jest efekt traktowania przez wiele lat edukacji po macoszemu. Brak środków, negatywna selekcja kadr, to powoduje, że trudno oczekiwać świetnych efektów. Reforma musi przede wszystkim dotknąć systemu kształcenia pedagogów, tak by wytworzyć kadrę, która będzie potrafiła kształcić młodych ludzi w sposób nowoczesny, dający wiedzę niezbędną do zaistnienia przyszłych absolwentów na rynku. - Wracając do biznesu i jego kontaktów z systemem edukacji, czy nie boi się Pan, że mimo wielkiego bezrobocia zacznie niedługo brakować kadr? - Taka możliwość istnieje. Szczególnie jeżeli w dalszym ciągu nie będzie jasnej polityki edukacyjnej. Już teraz zaczynamy odczuwać brak kadry technicznej. To efekt właśnie braku jasnej strategii. Mamy coraz większą sfrustrowaną grupę humanistów nie mających satysfakcjonującej ich pracy, z drugiej strony firmy zaczynają coraz bardziej "walczyć" między sobą o studentów kierunków technicznych. - Czy firmy nie powinny więc bardziej angażować się w pozyskiwanie przyszłych kadr? Na zachodzie bardzo popularne jest fundowanie praktyk studenckich, czy stypendiów. - U nas też jest już wiele takich działań. U mnie w firmie praktycznie cały czas trzech, czterech studentów ma praktyki. Obserwujemy ich i najlepsi dostają oferty pracy jeszcze w trakcie studiów. Osoby dobre kończące ciekawe kierunki nie mają problemów ze znalezieniem pracy. - Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Z Janem Zarębskim, Przewodniczącym Gdańskiego Związku Pracodawców, rozmawia Dawid Piwowarczyk Jak z perspektywy Gdańskiego Związku Pracodawców wygląda sytuacja na naszym rynku pracy? Patrząc na ciągle wysokie (15%) bezrobocie, wydawać by się mogło, że sytuacja podmiotów oferujących zatrudnienie powinna być dobra. W rzeczywistości jednak mamy do czynienia z autentycznym brakiem fachowców, i to w wielu branżach. Szczególnie odczuwalny deficyt zaczyna powstawać w tych dziedzinach, które decydują o nowoczesnym obrazie gospodarki. Obecnie braki te mają już przełożenie na sytuację gospodarczą naszego regionu. Gospodarka nie rozwija się tak dynamicznie, jak by mogła, gdyby nie było wspomnianych braków kadrowych. A może deficyt jest następstwem tego, że nasze firmy bardzo niechętnie angażują się w projekty na rynku pracy? Może przez lata wysokiego bezrobocia firmy "rozleniwiły się" i nie potrafią obecnie wystarczająco skutecznie walczyć o pracowników? Do niedawna, być może, tak było. Jednak niewątpliwie wielu przedsiębiorców zaczyna rozumieć ten problem i przestawia się. Pojawiają się kursy, szkolenia. Pracownicy mają szansę poznawać nowe zagadnienia. Wielokrotnie pracodawca musi poświęcić rok, a czasami i dwa, by uczynić z danej osoby pełnoprawnego i wydajnego pracownika. I wówczas często taka osoba - już z wysoką wiedzą i doświadczeniem zawodowym - mając otwarty rynek europejski, ucieka za granicę. Trudno jest znaleźć dobrego pracownika, który będzie gotowy związać się z firmą na dłużej? Oczywiście, bywa różnie. Faktem natomiast jest, że te 15% bezrobocia bardzo często poza fikcyjnymi osobami obejmuje też na przykład osoby starsze, które jednak bardzo często boją się podejmowania nowych wyzwań. Takie osoby nie chcą lub nie potrafią podnosić swoich kwalifikacji, zdobywać nowych umiejętności. Tym samym stają się nieatrakcyjnymi - nie spełniającymi podstawowych oczekiwań pracodawców - uczestnikami pomorskiego rynku pracy. Trudności z pozyskaniem pracownika i związaniem go z firmą na dłużej z pewnością są. Co więcej, nawet gdy pracodawca sam jest gotowy inwestować w kwalifikacje przyszłych pracowników, występują problemy z pozyskaniem osób zainteresowanych szkoleniami zawodowymi. Na to nakłada się również fakt, że praktycznie nie istnieje system kształcenia zawodowego odpowiadający potrzebom rynku pracy. Szkoły nie potrafią dostosować się do wymagań pracodawców i rynku pracy. Kształcą osoby o niskich kwalifikacjach i często w kierunkach, które cechuje nadpodaż pracowników. Jednocześnie pogłębia się deficyt absolwentów kończących średnie i wyższe szkoły techniczne. Myśli Pan, że rozpoczyna się dobry okres dla gospodarki? Oczywiście wiemy, że w najbliższych latach czeka nas napływ gigantycznych środków unijnych. Powinien on przełożyć się na dynamiczny wzrost gospodarczy. Ale to nie będzie możliwe, jeżeli nie będzie wzrastała liczba zatrudnionych, produktywność. Pytanie brzmi, czy będziemy potrafili skorzystać z tej pojawiającej się szansy? Na pewno to, co się obecnie dzieje, napawa optymizmem. Patrząc na obecną sytuację na rynku pracy - szczególnie na wyjazdy specjalistów do pracy za granicę - pomorscy przedsiębiorcy pewnie niezbyt miło wspominają dzień naszego wejścia do Wspólnoty? Nie, absolutnie nie zgodzę się z taką tezą. Przedsiębiorcy odczuwają bardzo wiele korzystnych skutków akcesji i zmiany na rynku pracy nie są w stanie wpłynąć na ich pozytywny pogląd na ten temat. Oczywiście, braki kadrowe są pewnym problemem, szczególnie dotkliwym dla tych, którzy korzystają z możliwości Jednolitego Rynku i intensywnie zwiększają swój eksport do innych krajów członkowskich UE. Ale na pewno nie można, pomimo sytuacji na rynku pracy, mówić o jakimś dużym kryzysie. Wszyscy potrafimy się dostosować i dalej funkcjonować. Naturalnie, gdyby była lepsza kadra, nasze firmy funkcjonowałyby lepiej i jeszcze bardziej dynamicznie. Dzięki doszkalaniu i przekwalifikowywaniu jesteśmy w stanie poradzić sobie z tymi problemami. To znaczy, że są jakieś pozytywne aspekty tej sytuacji? Oczywiście. Malejące bezrobocie to większy optymizm społeczny, większe dochody ludzi, a w konsekwencji większy popyt, a więc lepsze warunki funkcjonowania tych firm, które zajmują się zaopatrywaniem i obsługiwaniem naszego lokalnego rynku. Okoliczności wymuszają także pozytywne zmiany w samych przedsiębiorstwach. Stają się one coraz bardziej nowoczesne i konkurencyjne. Myślę, że obecna sytuacja na rynku pracy w dalszym ciągu pozwala firmom, choć z większym niż kilka lat temu wysiłkiem, znajdować pracowników. Moim zdaniem problemy mogą pojawić się w momencie, gdy bezrobocie rejestrowane spadnie poniżej 10%. Wtedy braki kadrowe mogą być już naprawdę bardzo mocno odczuwalne i mogą poważnie wpływać na spowolnienie rozwoju poszczególnych firm, a w konsekwencji całego Pomorza i kraju. A może problem nie tkwi w braku pracowników, lecz w tym, że nasze firmy nie potrafią wystarczająco efektywnie wykorzystywać tych osób, które już zatrudniają? Zgoda. Proszę jednak pamiętać o tym, że konkurujemy nie tylko jakością, ale i ceną. Nasza wydajność ze względów technologicznych, ze względu na niższe umiejętności pracowników nie może osiągnąć poziomu charakteryzującego bardziej rozwinięte gospodarki. Bardzo ważny jest też czynnik renomy. Rodzime firmy bardzo często oferują bardzo dobre produkty, ale ze względu na mniejszą renomę niż ich zachodnioeuropejscy konkurenci muszą godzić się na niższą cenę. Niższa marża i niższy zysk obniżają zdolność inwestowania w modernizację i rozwój oraz wykluczają możliwość dużych podwyżek płac pracowników. Pozytywnym zjawiskiem może okazać się to, że pracodawcy będą bardziej niż do tej pory skorzy do zatrudniania osób wcześniej dyskryminowanych: kobiet, osób starszych, niepełnosprawnych? Tak. Zjawisko to już obserwujemy. Skończył się okres fascynacji młodymi pracownikami. Nie wiek i płeć, lecz posiadane kwalifikacje decydują obecnie o sytuacji danej osoby na rynku pracy. Niestety faktem jest także to, że nowych zawodów, nowych technologii zdecydowanie szybciej uczą się młodsi pracownicy. Osoby starsze często nawet otwarcie prezentują swoją niechęć do jakichkolwiek zmian czy konieczności podnoszenia swoich kwalifikacji. Jak Pan ocenia szanse Pomorza, naszego rynku pracy w perspektywie najbliższych pięciu, dziesięciu lat? Rozważanie w tak długiej perspektywie przypomina trochę wróżenie. Oczywiście wiemy o tym, że w najbliższych latach do Polski ma dotrzeć kilkadziesiąt miliardów euro środków unijnych. To na pewno wpłynie pozytywnie na tempo wzrostu gospodarczego. Myślę, że nowym zjawiskiem będzie to, że w związku ze spadającym bezrobociem coraz śmielej zaczniemy sięgać po pracowników ze Wschodu. Wierzę w to, że rozwój na poziomie 7% jest w zasięgu możliwości naszego regionu i całego kraju. Dziękuję za rozmowę.

O autorze:

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego i Radia Gdańsk. Leszek Szmidtke: W sklepach mamy duży wybór wód i napojów. Jak pokonać konkurentów, a szczególnie obecne na naszym rynku marki globalne? Jan Zarębski: Każdy ma dostęp do technologii. Normy jakości, pilnowane przez Państwowy Zakład Higieny czy Inspekcję Handlową, również dotyczą wszystkich. Skutkiem tej równości jest podobieństwo produktów i trudno wygrać dzięki jakości. Konkurować więc można na dwóch płaszczyznach. Jedna to segment marketingowy i dlatego tak wiele reklam oglądamy w telewizji. Druga to obniżanie kosztów wytwarzania przez wprowadzanie automatyzacji w procesach produkcji. - To robi niemal każdy, a firmy tej wielkości co Nata mają słabszą pozycję, nie dysponując takimi pieniędzmi na promocję jak największe wytwórnie. - Rzeczywiście, to może robić każdy, jeżeli ma na to środki finansowe. Dysponują nimi przede wszystkim duże koncerny. Zdecydowanie łatwiej uzyskać kredyt przedsiębiorcom, którzy są bardziej widoczni na rynku. Według oceny banków mają wyższą wiarygodność inwestycyjną. Małe i średnie firmy mogłyby konkurować zdecydowanie lepiej, gdyby miały podobną dostępność do finansowania jak ich rywale z innych krajów Unii Europejskiej. - Rynek wód, napojów jest bardzo konkurencyjny? - Bardzo, chociaż istnieją na nim również segmenty wymagające wyższych technologii. Są to przede wszystkim napoje z dużą zawartością soku, a także energetyczne oraz izotoniki.
Gdy produkty są podobne i jest silna rywalizacja, można konkurować tylko na dwóch płaszczyznach. Jedna to innowacyjny marketing, druga to automatyzacja i obniżanie kosztów.
- Czyli jest miejsce na szeroko rozumianą inno­wacyjność? - Przede wszystkim w wykorzystaniu nowych technologii. Marketingowe pomysły innowacyjne też trzeba mieć – Red Bull jest znakomitym przykładem połączenia mało wcześniej znanego, produkowanego w Tajlandii napoju energetycznego z nowoczesnym, innowacyjnym marketingiem. Wprowadzony do sprzedaży w Europie w latach osiemdziesiątych początkowo nie znajdował akceptacji rynkowej. Dopiero zaangażowanie przez austriacką firmę nowych pomysłów i technik przy dużym wsparciu kapitałowym spowodowało, że dziś Red Bull sprzedawany jest w ponad 100 krajach w ilości 3–4 mld sztuk rocznie. Nie byłoby to jednak możliwe bez zaangażowania dużych środków finansowych. Dla naszych małych i średnich firm to wciąż bariera nie do przeskoczenia.
Nierzadko do stworzenia nowych maszyn potrzeba już nie kilku, lecz dziesiątków milionów złotych. Nawet duże firmy prywatne nie mają dostępu do takich kwot.
- A innowacyjność w rozumieniu współpracy z uczelniami, własne zaplecze badawczo­‑rozwojowe? - Mam drugi zakład, w którym budujemy maszyny i formy. Jest jednym z niewielu w naszej części Europy, który dotrzymuje kroku zachodnioeuropejskiej konkurencji. Zaangażowaliśmy bardzo duże środki w przygotowanie nowych technologii, projektowanie i budowę form, współpracując m.in. z Politechniką Gdańską. Produkujemy też maszyny do wytwarzania opakowań, ale w tym wypadku nie jesteśmy jeszcze tak konkurencyjni. Powodem jest brak środków. W innowacyjność przy tworzeniu form zainwestowaliśmy kilka milionów złotych. Natomiast do stworzenia nowych maszyn potrzeba już ich dziesiątków. - Czyli wiemy jak, ale nie bardzo mamy za co? - Wiemy jak, mamy dobre kadry, potrafimy szybko wdrażać nowe procesy, nowy sposób myślenia i możemy być konkurencyjni na europejskich czy światowych rynkach, ale ogranicza nas dostęp do środków. W branży budowy maszyn i form procesy są bardzo skomplikowane, w pełni zautomatyzowane, nafaszerowane elektroniką i automatyką, a to wymaga olbrzymich nakładów. Są wprawdzie na naszym rynku europejskie fundusze wsparcia, ale kwoty są ograniczone, a poza tym potrzebne jest też istotne zaangażowanie banków. - Nie ma Pan czasami po prostu dość biznesu, chęci przekazania lub sprzedania firmy? - Były takie chwile i chyba każdy, kto prowadzi działalność gospodarczą, napotykając trudności w realizowaniu swojego pomysłu, powiedział kiedyś sobie: rzucam to wszystko. U mnie nigdy takie myśli nie przełożyły się na rzeczywiste działania, ale znam przypadki likwidacji firm z powodu zniechęcenia lub zmęczenia właściciela.
Wielu przedsiębiorców, moich rówieśników, jest rozgoryczonych. Niemal wszędzie napotykamy niezrozumienie partnerów oraz instytucji, z którymi współpracujemy.
- Czy przedsiębiorcy z pokolenia, które zaczynało na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, nie są zmęczeni, wypaleni lub może nasyceni sukcesami i chcą już tylko utrzymać swoją pozycję? - Wielu przedsiębiorców, moich rówieśników, jest rozgoryczonych. Niemal wszędzie napotykamy niezrozumienie partnerów oraz instytucji, z którymi współpracujemy, czy to instytucji finansujących, czy urzędów kontroli. Bardzo trudne są też kontakty na przykład z sieciami handlowymi. Jest ogromna nierównowaga małych i średnich firm wobec tych wielkich koncernów. To bardzo zniechęca. - A może takie bariery powinny pobudzać do współpracy z innymi firmami i wzmacniać w ten sposób własną pozycję negocjacyjną? - Handel próbował się dogadywać i nawet w mniejszej skali to się udawało. Jednak bez kapitału trudno na przykład przebudować dany obiekt, dostosować do pewnego wspólnego standardu. Ci ludzie, którzy pracują w swoich sklepach, często ledwo zarabiają na życie, więc nie mają pieniędzy na inwestowanie. - To jest bardziej problem braku kapitału czy braku woli, umiejętności? - Jeżeli nie ma zasobów i pewności, że taki projekt wypali, to wola i umiejętności nie wystarczą. Polscy właściciele próbowali tworzyć porozumienia, ale przegrywali z dużymi sieciami dysponującymi kapitałem. Natomiast dostawcy są w zasadzie podporządkowani woli tych koncernów. Czekają na zapłatę siedemdziesiąt, dziewięćdziesiąt dni, a boją się spierać, gdyż zwykle kończy to współpracę. - Jak wygląda wymiana pokoleniowa wśród przedsiębiorców? Czy ich potomkowie przejmują firmy i kontynuują działalność? - Moje dzieci chyba wybiorą tę drogę i przejmą po mnie i po mojej żonie firmy. Natomiast znam wiele przypadków, gdzie następne pokolenie, widząc problemy, z którymi borykają się rodzice, rezygnuje. Dlatego małe i średnie firmy, nawet w takich krajach jak Stany Zjednoczone czy państwa Europy Zachodniej, zawsze są wspierane. Ten sektor to nie tylko znacząca produkcja oraz usługi, ale również ogromny rynek pracy. - Duży może więcej i dlatego mały potrzebuje pomocy? - Duże firmy, korporacje dyktują warunki i ceny. Mały tego nie zrobi i dlatego potrzebuje wsparcia. Tak się dzieje w wysoko rozwiniętej gospodarce światowej i potrzebujemy takich narzędzi również Polsce. - Dziękuję za rozmowę.

Skip to content