Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Dlaczego szkoła działa tak, jak działa?

Zdecydowana większość wypowiadających się publicznie o polskim systemie edukacji naukowców, polityków i dziennikarzy (niestety, niezwykle rzadko można spotkać wypowiedzi nauczycieli) zdaje się sądzić, że funkcjonowanie szkół jest li tylko kwestią stanu świadomości ich dyrektorów i nauczycieli. Jeśli im tylko uświadomić, że warto zadbać o różne istotne elementy funkcjonowania szkoły, jeśli jeszcze podpowiedzieć na szkoleniach, jak to robić, albo zawstydzić, że czegoś nie robią, to oni wręcz rzucą się wprowadzać nowe i atrakcyjne pomysły w życie. Dowodzi to dość powierzchownego rozpoznania przyczyn, dla których nasza szkoła jest taka, jaka jest.

Tak się niestety składa, że funkcjonowanie instytucji, nie tylko szkół, w niewielkim stopniu zależy od świadomości ich pracowników. Decydują o nim mechanizmy społeczno­-organizacyjne, mechanizmy i jeszcze raz mechanizmy! Decydują też zasoby posiadane przez szkołę – przede wszystkim czas w dyspozycji jej pracowników i dyrekcji. Bez rozpoznania tych mechanizmów oraz ich efektywnej zmiany polska szkoła nie poprawi swojego funkcjonowania w skali kraju, a dobre szkoły będą dziełem niewielkiej grupki hobbystów. Żadna wizja edukacji i jej celów, choćby najbardziej atrakcyjna w odbiorze, nie ma szans na efektywną realizację przy użyciu sprzecznych z nią narzędzi. Można sobie, na przykład, założyć, że szkoła ma wychować absolwenta kreatywnego, przedsiębiorczego, zdolnego do współpracy w grupie i odpowiedzialnego, a na dodatek patriotę. Można nawet uzasadnić, że jest to decydujące dla losów Polski. Niestety, takiego ucznia nie wychowa szkoła i nauczyciel funkcjonujący w skrajnie scentralizowanym systemie opartym na przymusie, strachu i drobiazgowej biurokratycznej kontroli (a taki jest, śmiem twierdzić, nadal polski system edukacyjny, ewoluując przy tym jeszcze bardziej w zarysowanym kierunku).

Funkcjonowanie instytucji, nie tylko szkół, w niewielkim stopniu zależy od świadomości ich pracowników. Decydują o nim mechanizmy społeczno -organizacyjne oraz zasoby szkoły – przede wszystkim czas w dyspozycji jej pracowników i dyrekcji. Bez rozpoznania tych mechanizmów oraz ich efektywnej zmiany polska szkoła nie poprawi swojego funkcjonowania w skali kraju, a dobre szkoły będą dziełem niewielkiej grupki hobbystów.

W każdej instytucji metody kierowania stosowane wyżej muszą się przenosić automatycznie w dół. Nie wychowa się ucznia, wydając liczne instrukcje nakazujące takie wychowanie czy wprowadzając przedmioty o odpowiednich nazwach (np. kreatywność, przedsiębiorczość, etyka odpowiedzialności czy wychowanie patriotyczne) albo dokonując kolejnych zmian na liście lektur. Uczniów bowiem kształtują nie teoretyczne wykłady i pouczenia, lecz praktyka funkcjonowania ich szkół.

Poniżej przedstawiam (przykładowo, ze względu na ograniczone ramy tego tekstu) kilka mechanizmów powodujących, że nasza edukacja działa tak, jak działa, niezależnie od stanu świadomości nauczycieli i dyrektorów szkół oraz kolejnych pojawiających się wizji lepszej edukacji. Każdy mechanizm starałem się egzemplifikować, by ułatwić zrozumienie tekstu przez osoby niemające obecnie bezpośredniego kontaktu z polską edukacją.

 

Przymus

Polski uczeń, w przeciwieństwie do swoich kolegów w krajach rozwiniętych, nie ma nawet po ukończeniu gimnazjum prawie żadnego wpływu na to, czego i na jakim poziomie się uczy. Ponad piętnaście obowiązkowych przedmiotów upchniętych w niecałe trzy lata powoduje, że nauczane są one w śladowych wymiarach jednej godziny lub dwóch godzin tygodniowo. Co za tym idzie, odbywa się to naskórkowo, pamięciowo i po łebkach, niezależnie od woli nauczycieli. Jednocześnie większość przedmiotów nie ma żadnego związku z zainteresowaniami i planami życiowymi uczniów. Jedyna rzecz, na jaką uczeń ma wpływ, też zresztą w ograniczonym zakresie, to wybór dwóch lub trzech przedmiotów nauczanych na tzw. poziomie rozszerzonym, czyli w nieco szerszym zakresie oraz w wymiarze sięgającym (czasem!) aż trzech godzin lekcyjnych tygodniowo.

Na dodatek nasz system szkolny zakłada nie tyle przygotowanie uczniów do czegoś, co z przyjemnością i pożytkiem będą robili w przyszłości (np. czytania książek), ile wduszenie w nich wiedzy, która 99,999 proc. z nich do niczego nie będzie potrzebna (np. jaka jest treść pewnej liczby utworów literackich i co mają o nich do powiedzenia literaturoznawcy). Co więcej, w przeciwieństwie do krajów rozwiniętych organizacja polskiej szkoły jest taka, że grupuje się w jednej klasie osoby zdające np. egzamin maturalny z danego przedmiotu i osoby nim niezainteresowane. Stwarza to konieczność nauczycielskiej ekwilibrystyki w celu pogodzenia sprzecznych interesów obu grup.

Bez istotnego wpływu ucznia na to, jakich przedmiotów i na jakim poziomie się uczy, bez drastycznej redukcji liczby tych przedmiotów, trudno o atrakcyjność nauki i partnerskie relacje w osiąganiu wspólnych celów (rozwoju ucznia) przez ucznia i nauczyciela.

Z niewolnika nie ma robotnika, jak powiada znane przysłowie. Tymczasem nawet pod zaborami i w II RP, gdy matura była czymś bardziej elitarnym od dzisiejszego doktoratu, a wiedzy naukowej było nieporównywalnie mniej, uczeń mógł sobie wybrać profil szkoły (klasyczna, humanistyczna, realna etc.). Trudno liczyć na entuzjastyczną naukę kilkunastu przedmiotów naraz, trudno liczyć na indywidualne podejście nauczyciela, który uczy kilkuset uczniów i ma na każdego z nich efektywnie aż jedną minutę czy dwie czasu lekcyjnego tygodniowo. Bez istotnego wpływu ucznia na to, jakich przedmiotów i na jakim poziomie się uczy, bez drastycznej redukcji liczby przedmiotów, których się uczy, trudno o atrakcyjność nauki i partnerskie relacje (takie jak np. trener–zawodnik czy mistrz–uczeń) w osiąganiu wspólnych celów (rozwoju ucznia) przez ucznia i nauczyciela. W krajach rozwiniętych uczniowie, chodząc do jednej szkoły, mają zdecydowanie większe możliwości wyboru (choć często ograniczone pewnym kluczem) zarówno przedmiotów, jak i ich poziomu. Daje to realne, a nie tylko deklaratywne szanse na indywidualizację procesu nauczania oraz jego dostosowania do potrzeb, możliwości i aspiracji danego ucznia.

 

Biurokracja

W obecnej polskiej szkole liczy się przede wszystkim perfekcyjna dokumentacja. Na jej możliwie pełną kontrolę nastawione jest praktycznie całe funkcjonowanie aparatu zarządzającego oświatą. W najbliższym czasie zyska on potężnego sojusznika w postaci, skądinąd bardzo użytecznej, dokumentacji elektronicznej. Z jednej strony owa dokumentacja, w przeciwieństwie do papierowej, pojemność ma praktycznie nieskończoną, mnożyć się więc będą kolejne tabelki do wypełnienia, których wprowadzenie korci prawie każdego decydenta. Z drugiej strony różni zewnętrzni nadzorcy będą mogli tę dokumentację kontrolować przez internet, nie ruszając się już nawet zza biurka. Wreszcie, same dyrekcje szkół zyskają gigantyczny bodziec, ale i potężne narzędzie kontroli nad tym, aby owa dokumentacja była do perfekcji zgodna ze wszystkimi możliwymi przepisami, zaleceniami, programami, procedurami.

Efektywna szkoła to kontakt człowieka z człowiekiem, a nie miejsce produkcji dokumentacji czy kontaktu urzędnika z petentem według rozbudowanych procedur. Ważny jest nie fakt, odnotowany, odbycia lekcji, rozmowy z rodzicem czy uczniem etc., lecz ich skutki dla funkcjonowania zainteresowanych stron.

Cała energia i nauczycieli, i kadry kierowniczej skupi się w jeszcze (sic!) większym stopniu, co niektórym może się wydać już dziś niewiarygodne, na tym wirtualnym świecie! Dla urzędników liczy się bowiem to, co się daje zapisać – tematy, stopnie, frekwencja, a nie realny świat stojący za tymi zapisami. Z wystawiania ocen szkolnych, które na całym świecie mają charakter informacyjny, stworzono procedurę przypominającą wydawanie decyzji administracyjnej, z rozbudowanymi procedurami odwoławczymi (słusznymi, oczywiście, w szczególnym przypadku drugoroczności). W efekcie można się odwoływać np. od czwórki z wychowania fizycznego w I semestrze klasy II gimnazjum, za to – paradoksalnie – nie można od życiowo ważnych ocen na maturze czy egzaminie gimnazjalnym. W skutek tego, zamiast na procesie poznawania i nauce, skupiono uwagę ucznia na ocenach. Tymczasem efektywna szkoła to kontakt człowieka z człowiekiem, a nie miejsce produkcji dokumentacji czy kontaktu urzędnika z petentem według rozbudowanych procedur. Ważny jest nie fakt, odnotowany, odbycia lekcji, rozmowy z rodzicem czy uczniem etc., lecz ich skutki dla funkcjonowania zainteresowanych stron.

W trakcie IV Kongresu Obywatelskiego, podczas panelu edukacyjnego, wypowiedziała się pewna gimnazjalna nauczycielka chemii i fizyki. Miała ona drobne z pozoru doświadczenie z nową podstawą programową. Otóż chciała skorzystać z odbywającego się w Warszawie we wrześniu Festiwalu Nauki i zaprowadzić na którąś z licznych festiwalowych imprez swoje klasy pierwsze. Nie mogła – dzięki zapisom nowej podstawy programowej powinna zrealizować ileś tam ponumerowanych zagadnień, poświęcając im ustaloną liczbę lekcji, co musi zostać odnotowane w dokumentacji. Przełożeni owej nauczycielki uznali, że wyjścia na Festiwal Nauki, choć generalnie bardzo pożytecznego dla rozwoju uczniów, nie da się w owe zapisy podstawy programowej wtłoczyć. Nie bardzo bowiem wiadomo, do czego je przypisać. Chyba nikt większej uwagi na ten incydent nie zwrócił, a przecież kłopot owej nauczycielki to kapitalny problem wszystkich reform edukacyjnych w Polsce. Reformatorzy mają jakąś wizję, którą głoszą, która im się podoba i która, generalnie, jest wspaniała. Diabeł, niestety, tkwi w szczegółach. Wizję trzeba przełożyć na przepisy i mechanizmy, a te mogą powodować skutki zupełnie odmienne od założonych. Dyrektor czy wizytator rzadko ma przed sobą ministra czy choćby jego zastępcę. Ma za to przed sobą przepisy ustanowione przez tegoż ministra oraz taką czy inną dotychczasową praktykę funkcjonowania instytucji, w której pracuje. Wie, że rozliczą go formalnie z realizacji przepisu, a nie wizji ministra poznanych osobiście czy za pośrednictwem mediów. Będzie więc działał tak, by nie „dostać po głowie”.

Bardzo możliwe, że wizytatorzy będą przeszkoleni oraz pouczeni, iż Festiwal Nauki jest w porządku i coś podobnego pojawi się też na stronie MEN. Tyle że ani na szkoleniu, ani na stronie ministerstwa nie da się enumeratywnie wyliczyć wszystkich takich przypadków. Poza tym, dla wizytatora czy dyrektora bezpieczniej jest (klasyczny mechanizm biurokratyczny) kwestionować wszystko, co wykracza poza wąską sztampę, czyli „realizację” w klasie kolejnych tematów. Jeśli „góra” nakaże czy zaleci puścić, to oni się podporządkują, ale mało komu będzie się chciało z bezpośrednią władzą „boksować” i pokazywać, że ona nie ma racji. Zwłaszcza że władza bywa pamiętliwa…

Z przykrością muszę stwierdzić, że polska edukacja jedynie przez pierwszych dziesięć lat po roku 1989, na fali wyzwolonej energii, zapału i powstałych możliwości, była otwarta na unowocześniające ją i zwiększające jej humanistyczny charakter twórcze innowacje, a także wykorzystanie doświadczeń zagranicznych. Od reformy Handkego została zdominowana przez biurokratyczny sposób myślenia, wartości oraz sposób kierowania. Zaczął się trwający nadal marsz wstecz – ku najgorszym wzorcom szkoły PRL, ku szkole przymusu, biurokratycznych pozorów, kultu paragrafu, papierka, podpisu i pieczątki, szkole, w której wszystko, co nieuregulowane (przepisami) jest zabronione. Zniknęła gdzieś lub zamieniła się w pozór autonomia szkoły i nauczyciela. Nawet udane i uznane w świecie innowacje w rodzaju klas z międzynarodową maturą czy dwujęzyczność próbuje się wtłoczyć w prokrustowe łoże polskiej oświatowej biurokracji lub zlikwidować. Szkoda, że w myśleniu o polskiej edukacji nie biorą udziału specjaliści od organizacji i zarządzania w wielkich strukturach oraz od ich patologii.

 

BHP

Praktycznie wszystkie aktywne i ciekawe formy prowadzenia zajęć, a już szczególnie projekty, zakładają, że część uczniowskich działań będzie się odbywała samodzielnie, w grupach, często poza terenem szkoły, bez bezpośredniego (osobistego!) nadzoru nauczyciela. Choćby po to, by takie umiejętności samodzielnego działania w grupie wyrobić. Tymczasem w całej Polsce na obowiązkowych kursach BHP naucza się setki tysięcy nauczycieli, że nie ma nic gorszego, niż choćby na chwilę spuścić z oka wychowanków, nawet gdyby byli już gimnazjalistami czy licealistami, a do szkoły i ze szkoły jeździli samodzielnie (!) godzinami przez milionowe miasto. Zetknąłem się już nieraz na basenie z paniami nauczycielkami, które na polecenie dyrekcji szkoły koniecznie musiały przejść razem z podopiecznymi chłopcami przez męską rozbieralnię i prysznic (szkoła wynajmowała tylko połowę basenu). Co więcej – na kursach tych uczy się też, że jeśli np. twoi nastoletni wychowankowie na wycieczce zechcą sobie pograć w siatkówkę, a ty nawet przy tym będziesz obecny, nie będąc nauczycielem wychowania fizycznego, to i tak odpowiadasz za skutki zawsze możliwych, nieszczęśliwych wypadków. Odpowiadasz, bo nie masz stosownych uprawnień do prowadzenia podobnych zajęć. Dobrą ilustracją i przestrogą jest tu słynna sprawa Ani – samobójczyni z Gdańska, a dokładnie jej nauczycielki. Na polecenie dyrektora (!) zostawiła na część lekcji klasę dzieci – niemałych przecież, bo czternastolatków – by zająć się bodajże przygotowaniem apelu (a więc nie piciem kawy!). Komisja Dyscyplinarna przy kuratorze wymierzyła jej karę tylko o oczko niższą od usunięcia z zawodu.

Jest taka, skądinąd dość atrakcyjna i kształcąca, forma zajęć z WOS, zwana zwiadem społecznym. Uczniowie (czy harcerze – u nich ona też występuje) udają się grupami (lub zastępami), po uprzednim przygotowaniu, do wybranych instytucji i miejsc, by z różnych stron spojrzeć na jakiś społeczny problem, a następnie wymienić się swoimi obserwacjami z pozostałymi. Oczywiście, nauczyciel może wspomagać fazę przygotowania i podsumowania, ale zwiadu grupy dokonują, o zgrozo, same… Taka forma pracy jest dla uczestników bardzo rozwijającym doświadczeniem. Tylko jak ich tu samych puścić, jeszcze się któryś siedemnastolatek poślizgnie na skórce od banana – i kto będzie odpowiedzialny?

W atmosferze, w której optymalne z punktu widzenia bezpieczeństwa nauczyciela byłoby ubranie jego podopiecznych w kaftany bezpieczeństwa na czas pobytu w szkole, a praktycznie nawet wkręcenie żarówki wymaga odpowiednich, poświadczonych i zdobytych na szkoleniu uprawnień, trudno oczekiwać masowości wszelkich interesujących, więc nieszablonowych, działań, które nauczycielskie ryzyko odpowiedzialności czy choćby oskarżeń i śledztw znacznie zwiększają. Trudno też wykorzystywać inne, akurat dostępne zasoby, jak dodatkowe umiejętności i zainteresowania nauczyciela, wolontariuszy czy też pozaszkolne imprezy. Można np. namówić rodziców, co ważne na wsi, do choćby pomalowania klasy czy podobnych czynności, ale albo trzeba by z nimi spisać umowy i ich ubezpieczyć, albo odpowiadać, gdy któremuś coś się przypadkiem stanie. Podobnie z angażowaniem rodziców do pomocy w działaniach opiekuńczych. Sami rodzice zresztą, mimo pozornych gestów kolejnych ministrów, na szkołę swoich dzieci wpływu nie mają żadnego, co oddziałuje na ich chęć pomocy. A gdyby tak ogólne zebranie rodziców musiało większością głosów przyjmować przydział klas i obowiązków poszczególnym nauczycielom?

Kraje cywilizowane radzą sobie z takimi sprawami, my nie chcemy ich nawet dostrzec. W USA, na przykład, „pan stopek” zatrzymujący samochody pod szkołą, by dzieci mogły przejść, to zadowolony z tego, co robi dla lokalnej społeczności i dla wnuczki, emeryt (pewnie z prawem jazdy). W Polsce to etatowy pracownik po obowiązkowym kursie za półtora tysiąca złotych.

 

Motywacja

Według badań naukowców nawet krowa zwiększa wydajność mleka, gdy się do niej mówi po imieniu. Znając zwierzęta, równie mocno zależy to od tego, kto i jak owo imię wymawia. Dzieci i młodzież są o niebo wrażliwsi od krów, więc bezbłędnie odróżniają, z jakim nastawieniem i z jakich pobudek nauczyciele i wychowawcy podejmują z nimi takie czy inne działania. Toteż we wszystkich zawodach związanych z pomaganiem (a do takich należy zawód nauczyciela) najistotniejsza dla efektów (lub ich braku) jest wewnętrzna motywacja i przekonanie o sensie i słuszności tego, co się robi! Nauczyciele i uczniowie realizujący jakiś projekt z wewnętrznej potrzeby, bawiący się nim i zawartymi w nim możliwościami tworzenia i zostawiania swojego śladu w świecie, wyniosą z niego zupełnie coś innego, niż odwalający nakazaną pańszczyznę, by ją „udokumentować” (to ważne, wręcz kluczowe słowo dla efektywności reform edukacyjnych ostatniego dziesięciolecia).
Nie wszyscy to niestety rozumieją – oto w wywiadzie dla „GW” z red. Szackim prof. Czapiński postuluje ministerialny przymus grupowych form zajęć. Cóż za problem – parę plakatów według instrukcji i pod kontrolą nauczyciela, kilka zdjęć uśmiechniętych (na polecenie pedagoga) buź i grupowe działania mamy dla wizytacji udokumentowane. Akurat polskie doświadczenie jest bardzo obfite – wszelkie próby przerabiania „zwykłych zjadaczy chleba” w „anioły” przy pomocy sprzecznych z tą „anielskością” narzędzi (czyli przymusu i manipulacji) kończą się zawsze skutkami przeciwnymi do zamierzonych.

Stanisław Lem poświęcił przynajmniej kilkanaście swoich kpiarskich utworów podobnym pomysłom. Szczególnie polecam „Altruizynę”. To miał być środek uwrażliwiający na cierpienie innych istot w bliskim otoczeniu. Potraktowany nim miał sam odczuwać ich ból, co – w założeniu – powinno spowodować erupcję chęci niesienia im pomocy. W rzeczywistości jednak kamieniami odganiano wszystkich cierpiących jak najdalej od siebie (efekt malał, gdy zwiększała się odległość).

Nasz system edukacyjny jest obecnie jak nigdy dotąd (w stopniu niespotykanym nawet w PRL) nastawiony na drobiazgową, biurokratyczną kontrolę oraz wymuszanie od szkoły i nauczycieli już nawet nie działań, lecz ich odzwierciedlenia w dokumentacji. Reforma minister Hall w zakresie oceny szkół, pozostając w kręgu biurokratycznych instrumentów oddziaływania na szkoły i nauczycieli, a nawet zwielokrotniając ich rangę, niczego tu nie poprawi, a raczej wręcz przeciwnie. Bo instrumenty są stare, choć pod nowymi nazwami! Wizytator będzie się teraz nazywał ewaluatorem, a rozszerzona instrukcja dla niego – standardami. Na podstawie tej instrukcji i tak oceni szkołę, „odptaszkowując w tabelce” (widząc i nie widząc tego, co zechce) jak do tej pory – zgodnie ze swoimi gustami oraz interesami, czyli rzeczywistymi czy domniemanymi preferencjami szefa lub szefów. Kto i jak udowodni, że był nieobiektywny? Sama zaś instrukcja (przepraszam – standardy) – próba zadekretowania w szczegółach wizji pożądanej szkoły (minister wyręcza tu nauczycieli i dyrektora!) – jest znakomitym przepisem na edukacyjne potiomkinowskie wioski: trzeba mieć prawie autentyczny samorząd, prawie autentyczną radę rodziców etc. To „prawie” w wychowaniu czyni jednak wielką różnicę…

Najbardziej efektywni wychowawczo i dydaktycznie są nauczyciele, którzy w swej pracy kierują się swoimi potrzebami najwyższych kategorii, przede wszystkim samorealizacyjnymi. Tymczasem administratorzy oświaty praktycznie nie używają w stosunku do nauczycieli bodźców pozytywnych (niekoniecznie finansowych!), lecz jedynie negatywnych (straszenie, drobiazgowa formalna kontrola, kary). Odwołują się więc do niskich potrzeb poczucia bezpieczeństwa i przetrwania. W praktyce oznacza to traktowanie nauczycieli jak leniwych wyrobników, a nie ludzi, którym też chodzi o dobro uczniów. Dominuje podejście jak z carskiej definicji dyscypliny: „Ja jestem szefem – ty jesteś głupi, ty jesteś szefem – ja jestem głupi”.

 

Uczeń zdolny

Niezwykłą rolę w światowej rywalizacji odgrywa przygotowanie kadr o najwyższych kwalifikacjach oraz sposób wykorzystania talentów młodzieży o wybitnych uzdolnieniach. Zwraca na to dobitnie uwagę Strategia Lizbońska UE, zalecając traktowanie szczególnych potrzeb tych uczniów przynajmniej tak jak potrzeb niepełnosprawnych. W Polsce zwykło się uważać (co wyrażono np. w raporcie „Polska 2030”), że nie mamy z tym problemu. Dowodem mają być sukcesy polskich licealistów w międzynarodowych olimpiadach przedmiotowych. Otóż my te sukcesy, coraz mniejsze zresztą, tylko miewamy i są one na poziomie krajów o wiele od Polski mniejszych, a często i biedniejszych, jak Węgry czy Białoruś. Co więcej – ich źródłem nie jest jakiś polski system wspierania uzdolnień. Jest nim hobbystyczna działalność liczącej w sumie grubo poniżej setki grupki nauczycieli i – czasem – dyrektorów szkół. Na dodatek ta malejąca grupka jest w zdecydowanej większości w wieku emerytalnym bądź tuż przed nim i nawet nie ma komu przekazać swoich materiałów i doświadczeń, bo następców nie widać.

Rok temu dyrektor CKE publicznie, w dobrej wierze, ostrzegał w mediach maturzystów, by na egzaminie za dużo nie myśleli – w domyśle, by nie byli zbyt oryginalni i dociekliwi, starali się myśleć kluczem, szablonem i stereotypem. Przy takiej jakości merytorycznej i organizacyjnej egzaminów zewnętrznych w Polsce nauczyciel wyrządza wręcz krzywdę zdolniejszemu uczniowi, ucząc go tak skądinąd pożądanych umiejętności jak dociekliwość, samodzielność myślenia, kreatywność. Bo ten polski uczeń zapłaci za to na naszym egzaminie zewnętrznym.

Nie jest to wina egzaminów zewnętrznych jako takich. Pracując szesnaście lat w programie międzynarodowej matury wiem, że mogą one mieć zupełnie inną jakość zarówno merytoryczną (mierzyć to, co chcemy), jak i organizacyjną. Nie załatwiają tego problemu olimpiady przedmiotowe – liczba zwolnionych z matur z danego przedmiotu laureatów i finalistów wynosi około stu przy populacji na poziomie kilkuset tysięcy. W krajach rozwiniętych w przypadku masowych przedmiotów obowiązkowych na egzaminach, takich jak matematyka, powszechny poziom jej znajomości nie jest wysoki, co zresztą coraz łatwiej nadrobić narzędziami elektronicznymi. Za to te 3–5 proc. populacji (w Polsce to kilkanaście tysięcy uczniów), które ma odpowiednie zdolności i chęci, a matematykę będzie wykorzystywać świadomie jako narzędzie pracy i język (głównie w nauce, technice i ekonomii), może ją poznawać w poszerzonym zakresie i zdawać egzaminy z całek, macierzy, liczb zespolonych, równań różniczkowych etc. Wcześniej, często już na poziomie naszej szkoły podstawowej, osoby te trafiają do specjalnych klas i grup. Dla takiej liczby uczniów można zorganizować egzaminy odpowiednio precyzyjnie oceniające ich wysokie umiejętności.

Trudno tu mieć nadzieję na środki unijne – zdecydowana większość programów, podobnie jak w całej edukacji, nie ma wbudowanych żadnych mechanizmów projakościowych. Ich głównym celem jest możliwość formalnie zgodnej z procedurami wypłaty środków organizatorom i wykonawcom. Uczeń zdolny czy inne hasła są tu tylko nośnymi i słusznymi hasłami właśnie.

 

Dyrektorzy

Kluczową rolę w funkcjonowaniu systemu edukacji odgrywa kadra kierownicza, przede wszystkim dyrektorzy szkół. Niestety, licząca dwadzieścia lat konkursowa procedura ich wyłaniania jest w obecnym kształcie całkowicie dysfunkcjonalna. Dyrektora wybiera bowiem w głosowaniu tajnym (!) grono osób, przede wszystkim urzędników kuratorium i organu prowadzącego, którzy z daną szkołą stykają się po raz pierwszy i ostatni w życiu, a więc nie oni będą ponosili skutki swej decyzji. Tajność głosowania powoduje, że nikt nie jest za dokonany wybór odpowiedzialny. Rodzi to możliwość różnych patologii – od ustawiania konkursu do korupcji. Co więcej, procedura zakłada rozmowę z kandydatami o przedstawionej koncepcji pracy szkoły w przyszłości. Nie ma tu miejsca na dotychczasowe dokonania kandydata, nawet na podsumowanie realizacji poprzedniej koncepcji, jeśli mamy do czynienia z urzędującym dotychczas dyrektorem. Nie ma więc znaczenia jego dotychczasowa praca. Nie ma też mowy o sprawdzeniu przed konkursem umiejętności komunikacyjnych i organizacyjnych kandydatów. Często o wyniku konkursu rozstrzygają za to względy formalistyczne w rodzaju dopuszczalnego bądź niedopuszczalnego sposobu poświadczenia kopii dostarczonych dokumentów. Przetargi o zdecydowanie większym stopniu transparentności i precyzji kryteriów organizuje się już dla kwot rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych. Budżet placówki oświatowej, którym zarządza dyrektor, wynosi kilka milionów.

Ponadto kariera urzędującego już dyrektora (awanse czy degradacje, podwyżki i obniżki płac, nagrody) w praktyce w żaden sposób nie zależy od efektów pracy kierowanej placówki. Przekłada się to również na podobne traktowanie podległych nauczycieli.

Zamiast kolejnych wizji oświaty marzy mi się podobna przemiana jej mechanizmów, jaka zaszła przy przejściu gospodarstw chłopskich z pańszczyzny do oczynszowania. Tak chłopa pańszczyźnianego trzeba było do wszystkiego naganiać, tyle się nawymyślano różnych dybów i batów, tyle napisano różnych „Satyr na leniwych chłopów” – i wszystko bez skutku. Wystarczyło, że chłop zaczął zależeć od ekonomicznych efektów swojej pracy i gonić go nie było żadnej potrzeby – jakoś wiedział, kiedy siać, orać czy zbierać. I robił to starannie, o czasie i bez żadnego przymusu…

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

W stronę nowej kultury nauczania i uczenia się

„Podmiotowi Polacy – Podmiotowa Polska” – tak brzmiało hasło przewodnie V Kongresu Obywatelskiego. Dziś losy owej podmiotowości decydują się w szkole. To tu młodzi Polacy przygotowują się do funkcjonowania w społeczeństwie i tu zbierają doświadczenia, które będą owocować w późniejszym życiu. W szkole dowiadują się, czy kreatywność, autonomia, współpraca z innymi i krytyczne myślenie przynoszą więcej szkody czy pożytku. Siłą mózgu jest abstrahowanie reguł z otaczającego świata; również w mózgach uczniów tworzą się trwałe ślady dotyczące określonych strategii postępowania. Wzmocnieniu ulegają te, które prowadzą do sukcesu. Dlatego warto zastanowić się, jakie postawy preferuje i wzmacnia tradycyjny model nauczania: czy zachęca młodych ludzi do myślenia, poszukiwania nowych dróg i rozwiązań, czy raczej nagradza tych, którzy wybierają już wydeptane ścieżki i powielają poznane wcześniej schematy. Ocena systemu edukacyjnego może mieć różne punkty odniesienia. Dlatego na sposób funkcjonowania szkół można patrzeć z punktu widzenia harmonijnego rozwoju każdej jednostki, niezależnie od posiadanych talentów, z punktu widzenia całego społeczeństwa lub z punktu widzenia gospodarki.

Szczęśliwy i zrównoważony rozwój jednostki, jak również rozwój kraju nie stoją w stosunku do siebie w sprzeczności, ale wzajemnie się uzupełniają. Wspieranie indywidualizmu i autonomii staje się warunkiem rozwoju gospodarki i elementem nowoczesnej szkoły.

Przyszłość Polski zależy od tego, jak dziś funkcjonują nasze szkoły i w jakim stopniu rozwijają różne rodzaje talentów i uzdolnień, jakimi natura obdarzyła uczniów. Wszystkie powinny być traktowane jak narodowe bogactwa naturalne. Odpowiednio wspierane uzdolnienia mogą stać się źródłem indywidualnej satysfakcji poszczególnych uczniów, a jednocześnie najsilniejszym motorem rozwoju polskiej gospodarki. Dziś dostrzegane i rozwijane są jedynie niektóre typy uzdolnień. Oba aspekty, to znaczy szczęśliwy i zrównoważony rozwój jednostki, jak również rozwój kraju, nie stoją w stosunku do siebie w sprzeczności, ale wzajemnie się uzupełniają. Wspieranie indywidualizmu i autonomii, traktowane kiedyś jako przejaw romantycznego podejścia do edukacji, dziś staje się warunkiem rozwoju gospodarki i elementem nowoczesnej szkoły.

Podobnie rzecz się ma z przygotowaniem nowych pokoleń do funkcjonowania w społeczeństwie obywatelskim. Szkoły powinny stworzyć odpowiednie warunki, by uczniowie mogli przejąć odpowiedzialność za własną edukację, zachęcać ich do brania udziału w życiu społeczności, do której należą. Jeśli rozwijanie prospołecznych postaw będzie jednym z celów realizowanych przez szkoły, a uczniowie będą mogli poczuć się w nich pełnoprawnymi podmiotami, to skorzystają na tym nie tylko jako jednostki, ale nabędą również umiejętności ważnych z punktu widzenia całego społeczeństwa. Aby tak się stało, uczniowie muszą widzieć, że od nich samych coś zależy, że szkoła liczy się z ich zdaniem, że są czymś więcej niż odbiorcami wiedzy i edukacyjnym produktem o ściśle określonych parametrach.

Trzy wymienione wcześniej płaszczyzny rozwoju wzajemnie się przeplatają. Przyszłe pensje i emerytury Polaków zależą od innowacyjności naszej gospodarki, czyli od tego, czy absolwenci szkół swoją wiedzę będą potrafili zastosować do rozwiązywania problemów, czy będą umieli odchodzić od znanych schematów i szukać nowych, nieznanych jeszcze dróg. Ale być może najsilniej gospodarczy sukces naszej ojczyzny zależy od tego, czy w polskich szkołach będą mogły rozwijać się różne, nawet te najmniej typowe talenty poszczególnych uczniów. Różnorodność tworzy bowiem bogactwo, a monokultura prowadzi do zubożenia. Dlatego warto zadać sobie pytanie, jak dzisiejsze szkoły wykorzystują ogromny potencjał różnych typów inteligencji, warto sprawdzić, jak przygotowanie do zdawania wystandaryzowanych testów koreluje z indywidualnym rozwojem, ze zdolnością myślenia, rozwiązywania problemów czy z kreatywnością, jak wpływa na podejście do nauki i na motywację. Czy stres związany z egzaminami ma związek z coraz bardziej negatywnym stosunkiem uczniów do szkoły? Warto zastanowić się, jak nauka zorientowana na przygotowanie do zewnętrznych testów przekłada się na rozwój umiejętności korzystnych z punktu widzenia rozwoju jednostki, społeczeństwa i gospodarki. Czy fakt, że pewne cele edukacyjne można mierzyć i porównywać, powoduje, że są one bardziej wartościowe od tych niepoddających się pomiarowi? Na jakich podstawach został zbudowany obecny model edukacyjny, jakie realizuje wartości, kto jest dziś jego głównym beneficjentem?

 

Czy Kopernik zdałby maturę?

W systemie szkolnym wspierającym indywidualny rozwój jednostek uczniowie mogą rozwijać własne talenty, co oznacza, że mają możliwość wyboru i mogą zajmować się głównie tym, w czym czują się dobrzy. W takim modelu wartością jest indywidualizm, nieschematyczne myślenie, innowacyjność, kreatywność i współpraca. Uczniowie nie dostają gotowych schematów, ale są zachęcani do szukania własnych rozwiązań i planowania autorskich projektów. Nauka nie polega na reprodukowaniu wiedzy i nie wymaga od wszystkich osiągnięcia takich samych parametrów. Punktem odniesienia są bowiem indywidualne talenty każdego ucznia i przyrost wiedzy na miarę jego możliwości. W modelu tym szkoła szuka silnych stron poszczególnych jednostek i stwarza warunki ich rozwoju. Uczniowie nie są traktowani jako pasywni odbiorcy wiedzy, ale uczą się, wchodząc w rolę badaczy, odkrywców i eksperymentatorów. Dla nauczycieli punktem odniesienia nie są jednakowe dla wszystkich parametry, ale indywidualny postęp poszczególnych osób, które w różnych dziedzinach mogą się rozwijać w różnym tempie. Indywidualizacja nauczania rozumiana jest jako podmiotowe postrzeganie uczniów i zachęcanie do twórczych działań. Ten demokratyczny model stwarza możliwości realizowania własnych, autorskich projektów.

Na drugim biegunie sytuuje się system, który ignorując indywidualne różnice, dla wszystkich wyznacza jednakowe parametry i przewiduje tę samą ścieżkę rozwoju. Tu uczniowie najwięcej czasu muszą poświęcać tym przedmiotom, z którymi radzą sobie najgorzej. Charakterystyczną cechą tego modelu jest brak indywidualizacji. Wszyscy, niezależnie od uzdolnień i predyspozycji, mają możliwie długo zajmować się tym samym i osiągać te same cele, wszyscy oceniani są według jednego klucza. Oba systemy mają plusy i minusy. Dla przeciętnych i mało kreatywnych uczniów model niewymagający myślenia, oparty na schematach, jest wygodnym rozwiązaniem. Jednak dla indywidualistów i osób twórczych konieczność udzielania schematycznych, typowych i banalnych odpowiedzi stanowi dużą trudność i wiąże się ze świadomym ograniczaniem ich indywidualnych atutów. Nie znaczy to, że takie osoby na testach sobie nie poradzą. Problem w tym, że przygotowując się do nich przez kolejne lata, muszą tłumić te umiejętności, które zarówno z ich subiektywnego punktu widzenia, jak i ze względu na rozwój społeczeństwa i gospodarki są najbardziej wartościowe i pożądane, czyli zdolność krytycznego myślenia i poszukiwanie nowych rozwiązań. Również w przypadku mniej twórczych osób te pożądane ogólnie umiejętności nie są rozwijane.

Dla Mikołaja Kopernika i podobnych mu osób system oparty na reprodukowaniu wiedzy oznaczałby poważne utrudnienia. Bardzo prawdopodobne, że nasz największy astronom, mimo wiedzy i inteligencji, nie zdałby matury w jej obecnej formule. Tezy Kopernika, jak również jego sposób myślenia, w żadnym kluczu by się nie zmieściły. Uzasadnione wydaje się więc pytanie, czy i na ile lata spędzone na przygotowaniu się do testów opartych na schematach i kluczu ograniczają indywidualizm, zdolność krytycznego myślenia i kreatywność, czyli te wartości, od których zależy rozwój naszego kraju; na ile ów zorientowany na zewnętrzne egzaminy system umożliwia wykorzystanie potencjału, z jakim uczniowie przychodzą do szkół, na ile wpływa na sposób postrzegania szkoły i stosunek do nauki.

 Nauczyciele potrafiący rozwijać z jednej strony talenty swoich uczniów, a z drugiej postawy twórczej autonomii, mogą wciąż od nowa dostarczać społeczeństwu nowych bogactw, które będą podstawą rozwoju. Kraje, które innowacyjność potraktują na równi z umiejętnością pisania i czytania, zapewnią sobie przewagę nad innymi.

Nauka w szkole w świetle badań nad mózgiem

Uczniowie przychodzą do szkół z niebywałym wręcz potencjałem. Najnowsze badania mózgu pokazują, że w wieku sześciu lat sieć neuronalna w płacie czołowym jest maksymalnie rozbudowana. Natura obdarowuje każdego człowieka tak szczodrze, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego wykorzystać. Połączenia, które są używane, stabilizują się i zostają zachowane, te nieużywane mózg usuwa. Na proces ten ma wpływ stopień aktywności jednostki i różnorodność zajęć. Niektóre pobudzają aktywność mózgu silniej, inne słabiej. Rozwój sieci neuronalnej zależy z jednej strony od tego, na ile stymulujące jest środowisko, w jakim przebywają uczniowie. Drugim, nie mniej ważnym czynnikiem jest stopień ich aktywności. Przebywanie w bogatym w bodźce i zachęcającym do różnorodnych działań środowisku ma pozytywny wpływ na rozwój potencjału mózgu, a ograniczanie aktywności przynosi skutek przeciwny.

Dzięki metodom neuroobrazowania wiemy, że rozwój mózgu najsilniej stymulują różne rodzaje sztuki. Przykładowo muzykowanie aktywizuje wiele struktur mózgowych zarówno w lewej, jak i w prawej półkuli, co ma wpływ na proces zapamiętywania, a jednocześnie usprawnia komunikację między półkulami, co przyczynia się do lepszej mielinizacji włókien nerwowych. Podobnie rzecz się ma z innymi rodzajami sztuki czy rzemiosła. Rysowanie, malowanie, rzeźbienie, garncarstwo, teatr czy taniec – wszystko to wszechstronnie stymuluje rozwój połączeń neuronalnych. Dziś wiele się mówi o odchodzeniu od podziału wiedzy na poszczególne przedmioty, propaguje się międzyprzedmiotowe projekty i – tak korzystne z punktu widzenia funkcjonowania mózgu – łączenie treści z rozmaitych dziedzin. Zdaniem neuronaukowców włączenie sztuki do nauczania różnych przedmiotów nie tylko miałoby pozytywny wpływ na motywację, ale również przyczyniłoby się do podniesienia efektywności nauczania. Uczniowie powinni nie tylko czytać sztuki, ale także sami je pisać i wystawiać.

 

Nauczanie przyjazne mózgowi ( brain friendly learning )

Nauczanie przyjazne mózgowi, wykorzystując jego silne strony i naturalne sposoby funkcjonowania, czyni naukę nie tylko dużo efektywniejszą, ale i przyjemniejszą. Od badaczy mózgu płynie dziś w kierunku szkół wiele praktycznych wskazówek. Ponieważ nauka wymaga aktywności, najważniejszym postulatem zdaje się być zahamowanie aktywności nauczycieli i maksymalna aktywizacja uczniów. W tradycyjnym modelu edukacyjnym aktywni są przede wszystkim nauczyciele, którzy znudzonym często uczniom starają się przekazać olbrzymie ilości wiedzy. Problem w tym, że wiedzy nikomu przekazać nie można, bo nauka wymaga aktywności uczącej się jednostki. Po jednej stronie mamy dziś przeciążonych, zmęczonych i bardzo aktywnych pedagogów, po drugiej biernych uczniów o niskim poziomie motywacji, których głównym zadaniem jest reprodukowanie podanej wcześniej wiedzy.

Opracowany przez Janusza Czapińskiego „Raport roczny społecznego programu »Szkoła bez przemocy«” daje mało optymistyczny obraz szkolnej rzeczywistości. Ponad 60 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych deklaruje, że nudzi się w szkole. Jednocześnie spadł odsetek uczniów, którzy zadeklarowali, iż lekcje ich interesują. W ostatnim badaniu było ich tylko 28 proc. Sytuacja wygląda najlepiej w szkołach podstawowych, gdzie lekcje są interesujące dla 41 proc. badanych. Wśród gimnazjalistów takiej odpowiedzi udzieliło 27 proc. uczniów, a w szkołach ponadgimnazjalnych jedynie co piąta osoba. Reprodukowanie wiedzy jest nudne, a nuda jest największym wrogiem efektywnej nauki. Warto odnieść dane zebrane przez prof. Czapińskiego do formuły funkcjonowania obecnego modelu edukacyjnego, w którym uczniowie nie mają możliwości wpływania na organizację procesu dydaktycznego. To nauczyciel podejmuje decyzje dotyczące metod pracy, doboru materiału czy sposobu oceniania. Choć od uczniów oczekuje się maksymalnego zaangażowania w naukę, to jednak decyzje podejmują inni. Zdaniem psychologów ludzie niechętnie włączają się w narzucone im działania, na które nie mają żadnego wpływu.

 

Od węgla do innowacyjnego myślenia

Szkoła uczy dziś, co to są wielomiany, fukoksantyna i jak funkcjonuje układ oddechowy żaby, ale nie przekazuje, jak bez przemocy rozwiązywać konflikty, jaki sposób prowadzenia rozmowy blokuje porozumienie i jak radzić sobie z własnymi emocjami. Choć o nowych technologiach mówi i pisze się niemal wszędzie, to jednak szkoły nie uczą, jak wykorzystywać je do działań twórczych i nie pogłębiają poziomu kompetencji medialnej, którą pokolenie digitalnych tubylców zdobywa samodzielnie. Uczniom nie przekazuje się, jak zachować krytyczną postawę wobec manipulacji, jakim poddaje nas świat reklamy. Szkoła nie rozwija też wielu umiejętności niezbędnych do funkcjonowania w społeczeństwie wiedzy, takich jak selekcja czy przetwarzanie informacji.

Dzisiejszy model edukacyjny ma swoje korzenie w początkach ery industrialnej. Został on stworzony ponad dwieście lat temu i miał służyć zupełnie innym celom niż te, które decydują o sukcesie w społeczeństwie wiedzy. Jednak wartości typowe dla ery, której symbolem była maszyna parowa, wciąż nie odeszły do lamusa i w niektórych dziedzinach nie chcą ustąpić pola ponowoczesnym ideom. Dotyczy to również systemów edukacyjnych w niemal wszystkich krajach świata. Jednym ze skutków tego sporu jest różne podejście do proinnowacyjnych postaw. W społeczeństwie industrialnym za bogactwa naturalne uznawano węgiel, złoża rud żelaza czy saletry. Kto miał zasoby naturalne i potrafił rozwinąć odpowiednie gałęzie przemysłu, ten zapewniał sobie rozwój gospodarczy. W społeczeństwie wiedzy bogactwem naturalnym są głównie wytwory ludzkich umysłów, dostęp do informacji, umiejętność ich przetwarzania, a także zdolność zastosowania nowych technologii. Postęp zależy od umiejętności wykorzystywania wiedzy, od kreatywności, innowacyjności i zdolności pracy w grupie. Zasoby, które decydowały o bogactwie w społeczeństwie industrialnym, były ograniczone i prędzej czy później musiały ulec wyczerpaniu; zasoby decydujące o rozwoju w erze wiedzy są nieograniczone i mogą się mnożyć nawet wtedy, gdy ludzie się nimi dzielą. Nauczyciele potrafiący z jednej strony rozwijać talenty swoich uczniów, a z drugiej postawy twórczej autonomii, mogą wciąż od nowa dostarczać społeczeństwu nowych bogactw, które będą podstawą rozwoju. Kraje, które innowacyjność potraktują na równi z umiejętnością pisania i czytania, zapewnią sobie przewagę nad innymi.

Dzisiejszy system edukacyjny często odbierany jest przez uczniów jako nieprzystający do obecnego świata, również ze względu na realizowane w szkołach cele. Dwieście lat temu w powstających masowo fabrykach potrzebni byli karni, zdyscyplinowani, bezkrytyczni i podporządkowani przełożonym robotnicy. Głównym zadaniem szkół było wykształcenie tak sformatowanych ludzi. Dla wielu nauczyciel był jedynym źródłem wiedzy, poza szkołą dostęp do niej mieli tylko nieliczni. Dziś świat wygląda inaczej. Ilość dostępnej wiedzy podwaja się co siedem lat i proces ten wciąż przyśpiesza. Niemal każdy mieszkaniec krajów rozwiniętych może korzystać z internetu, a ambicją twórcy Wikipedii Jimmy’ego Walesa jest, by każdy człowiek miał dostęp do sumy ludzkiej wiedzy. Jesteśmy dziś na najlepszej drodze do zrealizowania tego marzenia. Problem w tym, że sam dostęp do wiedzy o niczym nie przesądza, sukces zależy od zdolności jej wykorzystania.

 Dobrym rozwiązaniem wydaje się stworzenie elastycznego modelu mającego zdolność płynnego akomodowania się do zmieniających się warunków. Oznacza to konieczność odejścia od odgórnego zarządzania edukacją. Szkoły, nauczyciele i uczniowie muszą mieć większą autonomię, a podstawa programowa i programy nauczania powinny formułować jedynie bardzo ogólne cele.

Kto powinien decydować o modelu edukacji?

W obliczu głębokich zmian, jakie zaszły w społeczeństwie, zmieniły się również oczekiwania pracodawców, którzy nie potrzebują już karnych, zdyscyplinowanych i bezkrytycznych pracowników, lecz szukają osób twórczych, samodzielnych, potrafiących rozwiązywać problemy, pracować w grupie i biegle posługiwać się nowymi technologiami. Znalezienie ich nie jest dziś łatwym zadaniem. Pracodawcy w wielu krajach skarżą się, że zatrudniając absolwentów, najpierw muszą ich wysyłać na kursy rozwijające podstawowe kwalifikacje. Dlatego domagają się możliwości wpływania na programy nauczania. Ich zdaniem wymienione powyżej kompetencje kluczowe powinny być rozwijane już w szkołach.

Uzasadnione wydaje się pytanie, kto ma decydować, czego dziś uczą szkoły i w jaki sposób funkcjonują. Co powinno być dla nich punktem odniesienia? Często w tym kontekście można usłyszeć argument, że nikt nie wie, jak za kilka lub kilkanaście lat będzie wyglądał świat i jakie umiejętności będą potrzebne dzisiejszym uczniom, gdy ci będą rozpoczynać życie zawodowe. Trzeba się zgodzić z twierdzeniem, że nie jesteśmy w stanie określić, na ile przydatna będzie wiedza, którą dziś wtłacza się uczniom do głów. A mimo to jedno można powiedzieć z całą pewnością: umiejętność rozwiązywania problemów, kreatywność, zdolność krytycznego i innowacyjnego myślenia przydadzą się każdemu niezależnie od obranej drogi życiowej i zmian, jakie niechybnie zajdą w najbliższych latach w otaczającej nas rzeczywistości.

System edukacyjny jest z natury rzeczy strukturą dynamiczną, skazaną na ciągłe podążanie za zachodzącymi w społeczeństwie zmianami. Dlatego dobrym rozwiązaniem wydaje się stworzenie elastycznego modelu mającego zdolność płynnego akomodowania się do zmieniających się warunków. Oznacza to konieczność odejścia od odgórnego zarządzania edukacją. Nawet najlepsi urzędnicy ministerialni nie są w stanie na bieżąco tworzyć rozwiązań dobrych dla wszystkich. Szkoły, nauczyciele i uczniowie muszą mieć większą autonomię, a podstawa programowa i programy nauczania powinny formułować jedynie bardzo ogólne cele. Indywidualizacja nie powinna być błędnie rozumiana jako indywidualne traktowanie każdego ucznia przez nauczyciela, ale jako wprowadzanie nowego stylu nauczania, dopuszczającego uczniów do głosu i umożliwiającego im współdecydowanie o tym, czego i jak się uczą. W nowej kulturze nauczania i uczenia się to uczniowie są podmiotami. W obliczu lawinowego przyrostu wiedzy jedynym rozwiązaniem jest zdolność mądrej selekcji. Dlatego testy powinny mieć charakter typowo kompetencyjny. Trzeba też zrobić wszystko, by szkoły nie niszczyły ciekawości poznawczej i motywacji dzieci, by nauka kojarzyła się z radością i ciekawymi przeżyciami, a nie z nudą, biernością i egzaminacyjnym stresem. Natura wyposażyła wszystkich ludzi w narzędzia pchające nas ku poznaniu. Aby je wykorzystać, trzeba stworzyć model nauczania przyjaznego mózgowi. Kraj, który pierwszy wprowadzi do szkół nową kulturę, na długie lata zapewni sobie rozwój gospodarczy. Trzeba tylko zrozumieć, że ten nie zależy już od węgla. Bogactw naturalnych w erze wiedzy trzeba szukać w szkołach.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Uczmy samodzielności

O edukacji mówi się dziś – bez wątpienia słusznie – że powinna trwać przez całe życie człowieka. O edukacji szkolnej natomiast – że traci znaczenie na rzecz innych form kształcenia i kształcenia się, co oczywiście też wydaje się prawdą. Trzeba jednak zauważyć także, że edukacja szkolna trwa u nas długo, jest powszechna, obowiązkowa i obejmuje okres w rozwoju człowieka, w którym jego mózg jest najchłonniejszy. Na dodatek jest to ciągle taka forma kształcenia, która ze swej istoty pełnić ma funkcję ładotwórczą, co wprawdzie może się wydawać niemodne jako oświeceniowe jeszcze, ale nie jest bez znaczenia dla ludzkiego zadomowienia w świecie, zwłaszcza w konfrontacji z nadmiarem różnowartościowych informacji oferowanych przez współczesną kulturę. Jeśli jednak szkoła ma nie być wyłącznie przechowalnią dzieci i młodzieży w wieku 6–18 lat, to lepiej ją chyba albo całkiem zlikwidować, albo na nowo przemyśleć zadania i cele organizowanej w jej ramach edukacji. To zaś wymaga rozważenia napięć, które dzisiejszej szkoły dotyczą. Układają się one w szereg opozycji i można je przedstawić jako listę pytań:

  • Jak wyważyć w szkole to co indywidualne (talenty, możliwości, predyspozycje, zainteresowania, interesy uczniów) i to, co dotyczy potrzeb wspólnotowych?
  • Czy szkoła jest po to, by każdy mógł w niej rozwijać własne potrzeby i możliwości edukacyjne, czy raczej jej zadaniem jest pilnowanie, by wszyscy uczyli się tego samego?
  • Czy istotniejsze jest podejmowanie w szkole współczesnych problemów cywilizacyjnych, czy raczej ma ona funkcjonować jako „westalka tradycji”, która dba o reprodukcję kultury (bo kto ma to robić?)?
  • Czy w szkole na pierwszym miejscu powinny być eksponowane problemy uniwersalne, klasyczne, czy raczej narodowe, lokalne, aktualne, doraźne?
  • Czy w szkole mają dominować nastawienia i ujęcia przedmiotowe, czy raczej podmiotowe? Czy ma ona „dostarczać” pewnego kwantum wiadomości, czy raczej tworzyć sytuacje, w których uczący się sam zdobywa określoną wiedzę, porządkuje ją i konstruuje?
  • Jak szkoła traktuje uczniów? Jako tych, którym wyznacza się cele, ćwicząc w ich realizacji, przydziela role do wypełnienia, zgodnie z obowiązującymi w danej kulturze kryteriami, czy raczej ukazuje im świat jako pole możliwości, spośród których mogą zgodnie ze swymi potrzebami wybierać, wyznaczając sobie cele i zadania?
  • Czy w szkole ważniejsze jest nastawienie na opanowanie wyznaczonego materiału, czy raczej opanowanie narzędzi, które umożliwiają samodzielną interpretację świata?
  • Czy szkoła powinna nastawiać się na zapewnienie poczucia bezpieczeństwa (pewność, świadomość tożsamości, zakorzenienia), czy raczej wychowywać do wolności, która przekłada się na samodzielność (rzucanie „na głęboką wodę”, niepewność – pamiętając, że wiedza się multiplikuje, podlega falsyfikacji; tożsamość trzeba budować przez całe życie; zakorzenienia nie dziedziczy się bez wysiłku, lecz wypracowuje)?
  • Czy szkoła powinna być terytorium dominacji kultury druku (książka – główne medium pamięci zbiorowej, kulturowej), czy raczej trzeba szkołę podporządkować kulturze mediów elektronicznych (licząc się z badaniami dotyczącymi związanej z tym aktywności i sposobu reagowania mózgu)?
  • Jak budować spójny system, spójną koncepcję edukacyjną, a może wiele spójnych, równoważnych koncepcji edukacyjnych?
  • Jak budować otwartość systemu edukacyjnego?
  • Jak zapewnić ciągłość kształcenia ogólnego przy założeniu wieloetapowości kształcenia i rozmaitości edukacyjnych koncepcji?

Od odpowiedzi na te pytania zależy preferowany model edukacji i wyznaczane mu cele. Możliwe są przy tym różne kombinacje. Wybór modelu pociąga za sobą konieczność przełożenia założeń teoretycznych na rozwiązania praktyczne. To jest najtrudniejsze. Dziś na przykład niewiele podręczników odpowiada założeniom formułowanym w programach czy podstawie programowej. Trzeba też pamiętać, że – generalnie rzecz biorąc – edukacja skierowana jest na przyszłość. Obecnie naukę w szkołach zaczynają ci – choć może to brzmieć niewiarygodnie – którzy będą odpowiadali za swój „fragment czasu” dopiero w drugiej połowie XXI wieku. Wtedy będą w najbardziej intensywnym okresie życia. Dziś są w najlepszym wieku do uczenia się i ćwiczą postawy, sposoby reagowania, które osadzają się w ich tożsamości. Kiedyś zademonstrują te postawy lub pozostałości po nich jako dorośli w stosunku do młodszych od siebie, własnych dzieci lub uczniów. W ten sposób dziś rzutujemy na wiek XXII i wcale nie na jego początek, choć nie wiemy nawet, jakie profesje wkrótce będą potrzebne – tak prędko się wszystko zmienia pod względem cywilizacyjnym. W wielu naszych szkołach uczy się jednak ciągle według pomysłów z XIX wieku. Sprzyja temu – wbrew pozorom – podstawa programowa, w tym najnowsza, i system egzaminów. To właśnie powoduje, że szkoła staje się przechowalnią, bo uczyć naprawdę trzeba się gdzie indziej.

Dziś naukę w szkołach zaczynają ci, którzy będą odpowiadali za swój „fragment czasu” dopiero w drugiej połowie XXI wieku. Kiedyś zademonstrują te postawy lub pozostałości po nich w stosunku do własnych dzieci lub uczniów. W ten sposób dziś rzutujemy na wiek XXII. W wielu naszych szkołach uczy się jednak ciągle według pomysłów z XIX wieku. To właśnie powoduje, że szkoła staje się przechowalnią, bo uczyć naprawdę trzeba się gdzie indziej.

Jaka edukacja dla przyszłości?

O przyszłości nic pewnego powiedzieć się nie da. Przy wszelkim prognozowaniu trzeba się liczyć z nieoczekiwanymi, nieprzewidywalnymi okolicznościami. Prognozy – a już w szczególności dotyczące edukacji w długoterminowej perspektywie – niejako z definicji skazane są na niepewność rezultatów. Zwłaszcza gdy szanuje się wolność uczniów. Zwłaszcza w dobie globalizacji, kiedy media elektroniczne w gwałtownym tempie zdają się dominować nad medium druku. Zwłaszcza gdy czyta się doniesienia z badań dotyczących wpływu takiego przewartościowania medialnego na funkcjonowanie ludzkich mózgów. Zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci urodzone i wychowywane już w epoce powszechnego używania mediów elektronicznych. Prognozy są więc głównie ćwiczeniem dla wyobraźni i marzeń. Ale przecież nie są bezużyteczne. Mogą wiązać się z rozważaniami na temat wizji przyszłości, której chciałoby się osobiście doświadczyć, w której chciałoby się żyć, której pragnęłoby się dla własnych dzieci. Mogą oznaczać stawianie pytań o to, co w czasie, o którym niczego nie wiemy na pewno, może jednak być bezsprzecznie przydatne i ważne. W rezultacie mogą służyć budowaniu w sobie dystansu, który sprzyja rozpoznawaniu rzeczywistych problemów dotyczących ludzkiej kondycji i projektowaniu edukacyjnych działań, które z tego wynikają. Cele przyszłej edukacji można jednak formułować tylko na podstawie diagnozy stanu dzisiejszego i w kontekście wyobrażeń o przyszłości.

Bezdyskusyjna w takiej refleksji wydaje się konieczność nastawienia na dominację ujęć podmiotowych (to nie znaczy, że przedmiotowe nie mają znaczenia). Ze względu na to ważne są samodzielność i gotowość do prowadzenia dialogu oraz praca nad umiejętnością porozumiewania się, a więc nad rozwojem języka i rozumieniem go w kontekście kulturowym (a to nie to samo co „łupanie” regułek z gramatyki opisowej!).

Samodzielność wymaga dokonywania rozpoznań sytuacji, problemów, wobec których człowiek musi się określić, oraz gotowości do formułowania, nazywania tych problemów, ich weryfikacji, modyfikacji, a potem ewentualnej korekty stanowisk. Samodzielność wymaga też zgody na niepewność własnych rozpoznań. Oznacza konieczność nawyku krytycznego myślenia i interpretacji świata na własną odpowiedzialność. Z tym wiąże się kreatywność, oryginalność, odwaga, rzetelność. Samodzielność łączy ponadto trud indywidualny i postawę odpowiedzialności właśnie. Odpowiedzialność ujawnia się w czterech aspektach, które język określa tak: odpowiedzialność się ponosi, jest się za coś odpowiedzialnym, myśli się o konsekwencjach w związku z nią; odpowiedzialność się podejmuje (to jest jakieś zobowiązanie); jest się pociąganym do odpowiedzialności za coś; działa się odpowiedzialnie.

Tak wyznaczane cele wymagają tworzenia sytuacji, zadań, ćwiczeń, tekstów, które sprzyjają nabywaniu wymienionych cech, postaw, umiejętności. Dopiero w takich warunkach gromadzona wiedza ma sens.

Bezdyskusyjna wydaje się konieczność nastawienia na dominację ujęć podmiotowych. Ze względu na to ważne są samodzielność i gotowość do prowadzenia dialogu oraz praca nad umiejętnością porozumiewania się, a więc praca nad rozwojem języka i rozumieniem go w kontekście kulturowym.

Statystyki w górę, poziom w dół

Czy nasz aktualny szkolny system oświatowy zakłada sformułowane wyżej cele jako edukacyjne dominanty w szkole powszechnej, ogólnokształcącej, obowiązkowej? Nie! Statystyki mamy coraz lepsze, ale w kontekście wyżej sformułowanych oczekiwań nie świadczą one o dobrym poziomie edukacji. Rezultaty edukacji mamy coraz gorsze. Uwaga ta dotyczy zarówno matury, jak i innych egzaminów. Niżej wymienione zjawiska sprzyjają statystykom, nie zaś podnoszeniu jakości edukacji szkolnej:

  • tabloidyzacja podręczników, które prezentują zlepki uproszczonych informacji i w których wszystko jest możliwe (każdy typ zadania), które służą więc budowaniu wskazywanych wyżej sytuacji i postaw oraz wręcz odwrotnie,
  • oddanie całej sfery „produkcji dla szkoły” w bezwzględne władanie rynku, przy udowodnionej trwałości tzw. struktur długiego trwania (podskórne prądy nawyków, przyzwyczajeń, zachowań, przekonań, przeświadczeń, umiejętności, także sposobu kształcenia nauczycieli i zawodowej sytuacji nauczycieli),
  • doraźność centralnego reformowania obowiązkowej edukacji w powszechnej skali,
  • testowy sposób egzaminowania,
  • biurokracja.

Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy temu, co szkołę istotowo charakteryzuje (poszukiwanie, cierpliwość, czekanie na rezultaty, namysł, „pot i łzy” z wysiłku) – przeciwstawia się ofertę wynikająca z cywilizacyjnej zmiany mediów, która oznacza natychmiastowość, bezwysiłkowość, powierzchowność i jednowartościowość dowolnych informacji.

W związku z tym nieodzowne wydaje się rzetelne przemyślenie tego, czego uczyć i jak tworzyć sytuacje, które sprzyjają uczeniu się (dziś neurobiolodzy o uczeniu się mózgu mówią fascynujące rzeczy), zanim wymyśli się egzaminy. Dziś z jakichś powodów dzieje się na przykład tak, że osoby, które uzyskały dobre wyniki za tzw. czytanie ze zrozumieniem na maturze, już jako studenci piszący streszczenie rozdziału naukowej lektury nie biorą pod uwagę, że tekst prezentuje częściowo ujęcia historyczne i teorie sfalsyfikowane. Nie dostrzegają też, że własne przekonania i obserwacje autora rzutują niewątpliwie na treść, nie zauważają, jak znaczący jest czas powstania publikacji oraz to, z jakiej perspektywy kulturowej pisze nieżyjący od paru lat autor. Tekst opublikowany traktują jak niepodważalną prawdę, a nie jako wyraz jednego z możliwych stanowisk. O respektowaniu reguł streszczenia jako formy wypowiedzi już nawet nie wspomnę. Jakiego więc czytania ze zrozumieniem uczyli się w liceach? Jakiego pisania? Czego oczekiwano od nich na maturze?

Może trzeba też w końcu zauważyć, że przy naszym słusznym dążeniu do „mieć”, „rozwijać się gospodarczo”, „nadążać”, „zwyciężać konkurencję”, dzieci są w większości rozpaczliwie samotne i bezradne. Gdy im się w tym nieszczęściu trafi nauczyciel, który ma czas na prawdziwą rozmowę, eksploatują go do ostateczności. Może dobrze byłoby brać to pod uwagę?

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Lepsza samoorganizacja – lepsza edukacja

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Dlaczego ciągle pokutuje przekonanie, że szkoła jest nudna i mało atrakcyjna?

Katarzyna Hall: Jest wiele szkół, w których dzieci uczą się bawiąc i bawią się ucząc. Niestety, nie każda spełnia oczekiwania dzieci i rodziców. Generalnie szkoła zmieniła się na lepsze. Jednak jest jeszcze wiele pokutujących przyzwyczajeń. Starsze pokolenie, pamiętające nie zawsze dobrych nauczycieli, wysyłając dziś dzieci do szkoły, mówi: masz siedzieć cicho, patrzeć, słuchać i nie sprawiać kłopotów. Z pokolenia na pokolenie przekazujemy wizerunek szkoły bardziej jako miejsca opresji niż radości z nauczania, poznawania nowych ludzi i świata. W polskich klasach zazwyczaj dzieci siedzą wpatrzone w plecy innych uczniów. Tymczasem niewielka zmiana aranżacji, przestawienie ławek powoduje zmianę charakteru zajęć. Może na przykład uczyć współpracy, jeżeli ustawi się kilka ławek razem i podzieli klasę na parę zespołów. Mamy nauczycieli­-pasjonatów, potrafiących wyrwać się z pewnego uśrednienia i monotonii, ale też mamy właśnie ten schemat, podejście wyniesione z przyzwyczajeń rodziców do cichego, spokojnego i w gruncie rzeczy biernego siedzenia w klasach. Otwarte postawy uczniów, wychodzenie naprzeciw światu, większa aktywność – to zależy w dużym stopniu od nauczycieli. Każdej szkole i każdemu nauczycielowi należy się przyjrzeć z osobna. Dopiero wtedy można ocenić, czego im brakuje.

Minister Edukacji Narodowej powinien przypatrywać się każdej szkole i każdemu nauczycielowi oddzielnie?

Będę się przyglądała! Modernizujemy nadzór pedagogiczny. Pierwszy etap, czyli ewaluacje, już za nami. Obecnie mamy wizytatorów oraz kuratorów i często to oni decydują o kształceniu, a nie dyrektorzy i nauczyciele. Dlatego powołamy inspektorów jakości, którzy będą spędzać w szkołach po kilka dni, prowadząc audyt. Ich zadaniem będzie przygotowanie wielostronnego spojrzenia na pracę szkoły i efekty tej pracy. Szkoła musi się rozwijać i z tego będą rozliczani nauczyciele oraz dyrektorzy. Szkoły w swej działalności będą mogły liczyć na szeroką pomoc. Dzięki wsparciu unijnymi pieniędzmi przygotowujemy Centra Rozwoju Edukacji. Centra będą połączeniem placówek doskonalenia nauczycieli, poradni psychologiczno­-pedagogicznej, biblioteki pedagogicznej. Istniejąca sieć placówek z różnych powodów nie spełnia swojego zadania. Niektóre szkoły w ogóle nie korzystają z obecnego wsparcia. Doprowadzimy do tego, że każda szkoła będzie zawierać kontrakt na bieżącą analizę procesów dydaktycznych, tak aby centra mogły zdiagnozować, gdzie potrzebna jest pomoc. Czyli będą dwie nogi: jedna stawiająca wymagania, a druga wspierająca w rozwoju. Zmiany już następują i do 2015 roku zakończymy ten proces.

Obecny nadzór mocno ogranicza inicjatywę nauczycieli. Dyrektor Centrum Hewelianum zwracał uwagę na obawy nauczycieli, że nie mogą zaliczyć odwiedzin w centrum jako normalnych lekcji. Dlatego, mimo zainteresowania ofertą, rzadko je odwiedzają.

Przecież mogą to wpisać do dziennika jako lekcję przyrody, fizyki czy chemii! To bardzo atrakcyjna dla dzieci lekcja. Można tam pokazać rzeczy, których nie sposób zaprezentować w klasie. Przecież po to między innymi są takie centra i po to zrobiliśmy akcję Rok Odkrywania Talentów, żeby pobudzić ciekawość uczniów. Nauczyciel ma samodzielnie zaprojektować proces edukacji i wykorzystywać tego typu narzędzia, żeby nauka nie była nudna. Lekcje WOS-u powinno się prowadzić, idąc na sesje rady miasta, przyrody – idąc do parku, a historii – poprzez oglądanie zabytków czy historycznych miejsc. Takie placówki jak Centrum Hewelianum, Centrum Nauki Kopernik mogą być wykorzystywane jako element edukacji formalnej oraz nieformalnej, gdyż rodzice z dziećmi też mogą tam przychodzić.

Edukacja pozaformalna coraz bardziej się rozpycha. Jak będzie w przyszłości wyglądał jej styk ze szkołą?

Całe życie się uczymy, nawet gdy tego nie wiemy. Jako dziecko uczymy się od rodziców, rówieśników. Później trafiamy w tryby formalnej edukacji: przedszkole, szkoła, uczelnia, no i cały czas kształcimy się na setki innych sposobów. Zachęcam do lektury Podstawy Programowej – tam jest preambuła z celami obowiązującymi wszystkich. Mówi o kluczowych kompetencjach, postawach, wspólnych celach, jakie szkoła ma realizować. Postawy są kluczowe, gdyż jeżeli mówimy o zmianach w edukacji, to postawy nauczycieli będą decydujące.

Obszarów decydujących o skuteczności edukacji, kształtowania postaw jest więcej, bo i dom rodzinny, i różne formy działalności społecznej…

Oczywiście, ale nauczyciel ma ogromne znaczenie. Tym bardziej że przydzielamy mu coraz więcej zadań. Przede wszystkim ważne jest indywidualne podejście do ucznia. Każdy jest inny, uczniowie mają różne zdolności, ale też różne problemy lub ograniczenia. Jedne trzeba rozwijać, a drugie przezwyciężać i każdy przypadek należy traktować oddzielnie. Do tego potrzebna jest oczywiście współpraca nauczycieli.

Jednak później są egzaminy, które służą do oceny nie tylko dzieci, ale i pedagogów.

Jestem z wykształcenia nauczycielem matematyki i mam spore doświadczenie w tym zawodzie, a dodatkowo później uczyłam przyszłych nauczycieli. W mojej pierwszej pracy miałam klasę podzieloną niemal na pół. Jedna część to naprawdę zdolni uczniowie, błyskawicznie łapiący nowe treści. Druga połowa z najwyższym trudem przyswajała sobie przerabiany materiał. Gdybym chciała tak samo traktować jednych i drugich, to ci zdolniejsi strasznie by się nudzili, a uczniowie bardziej oporni na matematykę jeszcze mniej by pojmowali. Każdą z tych grup musiałam traktować inaczej. Niczego nowego nie odkryłam. Nauczyciele wiedzą, że jednym uczniom trzeba dawać więcej zadań, i to trudniejszych, a innym mniej. Dzięki takiemu indywidualnemu podejściu każdy z nich opanuje materiał i później sobie poradzi na zewnętrznych testach.

Kształcenie dorosłych jest w Polsce słabo rozwinięte. Szczególnie w przypadku osób niżej wykształconych, które powinny najbardziej zabiegać o poprawę. Dlatego tak ważne jest wyrobienie odpowiednich nawyków w szkole. Jeżeli tam będziemy się uczyć z przyjemnością, to później też chętniej zaczniemy poszerzać swoją wiedzę i umiejętności

Jak wspierać tych uzdolnionych? Czy potrzebna jest jakaś struktura?

Szkoły się tym zajmują. Mogą doradzić i pomóc w znalezieniu różnych sposobów rozwoju talentów. Chodzi tu nie tylko o udział w konkursach lub olimpiadach, ale też o to, żeby rozwijać pasje i wykształcić chęć uczenia się w późniejszych latach. Kształcenie dorosłych jest w Polsce słabo rozwinięte. Szczególnie w przypadku osób z niższym wykształceniem, które powinny najbardziej zabiegać o jego poprawę. Dlatego tak ważne jest wyrobienie odpowiednich nawyków w szkole. Jeżeli tam będziemy się uczyć z przyjemnością, to później też chętniej zaczniemy poszerzać swoją wiedzę i umiejętności.

Od rodziców oczekuje się coraz więcej w procesie edukacyjnym. Jaka będzie ich rola?

Ta rzeczywistość jest i będzie różna. Rodzice są coraz bardziej zapracowani i jest wciąż mniej czasu. Ważna jest też jakość tych spędzonych wspólnie chwil. Zaangażowanie rodziców w edukację przynosi dobre efekty i powinno być jak największe, ale musi się to odbywać we współpracy z nauczycielem. Ten przepływ powinien być w obie strony, gdyż sytuacja dzieci i rodziców jest bardzo różna. Przecież są obszary biedy, czasami lekceważenia edukacji, i nauczyciele mogą tam interweniować. W szkołach realizowane są różne programy, jak dożywianie dzieci, opieka świetlicowa itp.

W szkołach powinny istnieć i działać rady rodziców. Rodzice są i będą zachęcani do aktywniejszej działalności i większego wpływania na życie szkoły. Tak, żeby na przykład radni Gdańska lub nawet prezydent miał partnera przy podejmowaniu decyzji dotyczących szkół. Ludzie muszą też czuć, że ich głos jest ważny i ma znaczenie.

Mówimy jednak o nieco innych sytuacjach. Kiedy pracują oboje rodzice i mają więcej niż jedno dziecko, większe zaangażowanie w edukację formalną i nieformalną – a takie są oczekiwania – może być trudne.

Wychodzi się temu naprzeciw i coraz dłużej trwa opieka w przedszkolach i świetlicach szkolnych. Włącza się też dziadków, rodzeństwo i chyba jako społeczeństwo radzimy sobie z tym problemem coraz lepiej. Jednak ciągle w niewielkim stopniu organizujemy się, a przecież w taki sposób można sobie nieść pomoc w różnych sytuacjach. W Gdańsku jest duża liczba organizacji pozarządowych, ale ten sektor jest ciągle za słabo rozwinięty. Taka samoorganizacja umożliwia też wywieranie presji na szkołę, na przykład żeby przedłużyć o godzinę działalność świetlicy, można też podzielić się podwożeniem i odbieraniem dzieci po zajęciach. W szkołach powinny istnieć i działać rady rodziców. Próbujemy też uruchomić szerszą działalność organizacji młodzieżowych poprzez stworzenie ich wspólnej reprezentacji. Polska jest na szarym końcu krajów unijnych pod tym względem i trzeba to zmienić. Rodzice również są i będą zachęcani do aktywniejszej działalności i do większego wpływania na życie szkoły. Tak, żeby na przykład radni Gdańska lub nawet prezydent miał partnera przy podejmowaniu decyzji dotyczących szkół. Ludzie muszą też czuć, że ich głos jest ważny i ma znaczenie.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Gospodarka Pomorza w IV kw. 2010 r.

Koniunktura gospodarcza

Oceny koniunktury gospodarczej w IV kwartale 2010 r. były zróżnicowane. W październiku oraz listopadzie indeks koniunktury bieżącej* wpisywał się w obserwowane tradycyjnie pod koniec roku pogorszenie ocen warunków gospodarowania. Jednak podobnie jak w ostatnich latach, w grudniu zaobserwowano poprawę nastrojów przedsiębiorców, która zrekompensowała pogorszenie mające miejsce w listopadzie. W rezultacie na koniec kwartału przeważyły opinie pozytywne, a indeks koniunktury bieżącej osiągnął wartość 17,4 pkt, plasując Pomorskie na czele rankingu województw.
W omawianym okresie oceny pomorskich przedsiębiorców były wyższe niż opinie ogólnopolskie. Z reguły przedsiębiorcy z regionu lepiej niż inni oceniają stan gospodarki w okresie sezonowego ożywienia (kiedy to indeksy przyjmują dodatnie wartości).
Nie mniej typowym zjawiskiem zarówno dla województwa, jak i dla całego kraju jest pogorszenie warunków gospodarowania na przełomie roku. Pierwszy kwartał zawsze wiąże się ze spadkiem nastrojów – w ocenach przedsiębiorców zaczynają dominować noty negatywne, a indeks koniunktury bieżącej przyjmuje ujemną wartość (przy czym oceny przedsiębiorców z Pomorza są gorsze od ogólnopolskich).
Analiza indeksu wyprzedzającego wskazuje, że najprawdopodobniej będzie tak również tym razem. Począwszy od listopada w ocenach perspektyw gospodarowania przeważa pesymizm. W grudniu wartość wskaźnika prognostycznego sięgnęła –7,4 pkt i była najniższa od 13 miesięcy. Zdaniem przedsiębiorców należy się spodziewać pogorszenia warunków gospodarowania w perspektywie kwartalnej.

Rysunek 1. Koniunktura gospodarcza w województwie pomorskim i w Polsce w latach 2008–2010

ppg_1_2011_rozdzial_17_rysunek_1

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR

Działalność przedsiębiorstw
Liczba podmiotów gospodarczych w IV kwartale 2010 r. nadal systematycznie rosła. Na koniec grudnia nieznacznie przekroczyła poziom 260 tys. (260,2 tys.). Od początku światowego kryzysu finansowego (III kwartał 2008 r.) liczba podmiotów niemal nieprzerwanie rosła, stopniowo tracąc sezonowy charakter wahań. W efekcie tego procesu, w stosunku do końca września 2008 r., liczba przedsiębiorstw zwiększyła się o 8,9 proc. Dane z IV kwartału 2010 r. potwierdzają jednak zauważoną wcześniej tendencję wyhamowywania tego wzrostu. Dynamika liczby podmiotów gospodarczych w omawianym okresie wynosiła 0,7 proc. i była wyraźnie niższa niż w poprzednich kwartałach 2010 r. Również porównanie danych z końca kwartału do analogicznego okresu roku poprzedniego wskazuje na słabnięcie wzrostowej tendencji liczby przedsiębiorstw.
Ocena rosnącego poziomu przedsiębiorczości pozostaje nadal niezmiennie pozytywna, nawet jeżeli po części jest efektem wymuszonego sytuacją przedsiębiorstw samozatrudnienia. Nawet jeżeli w dłuższej perspektywie przedsiębiorca nie osiąga sukcesu, to najważniejsze, że nie traci kontaktu z rynkiem pracy, doskonali uniwersalne kompetencje i zdobywa doświadczenia bardzo przydatne nie tylko w roli pracodawcy, ale także pracownika. Wszystko to zwiększa elastyczność na rynku pracy. Ponadto rosnąca liczba przedsiębiorstw wskazuje, że odnoszących sukcesy jest więcej niż ponoszących porażki. Pewne znaczenie dla dynamiki przedsiębiorczości – choć trudne w tej chwili do skwantyfikowania – może mieć wsparcie oferowane przedsiębiorcom w ramach funduszy strukturalnych (Regionalny Program Operacyjny Województwa Pomorskiego, Program Operacyjny Innowacyjna Gospodarka). Może ono stanowić bodziec do zakładania nowych firm lub legalizowania już prowadzonej działalności.

Rysunek 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w latach 2008–2010

ppg_1_2011_rozdzial_17_rysunek_2

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

Wyniki działalności przedsiębiorstw w IV kwartale ocenić należy pozytywnie. Wszystkie trzy analizowane indeksy dynamiki – dotyczące produkcji sprzedanej przemysłu, produkcji budowlano­‑montażowej oraz sprzedaży detalicznej – w odniesieniu do analogicznego miesiąca roku poprzedniego cechowały wartości dodatnie. Dynamika produkcji sprzedanej przemysłu wyraźnie przekraczała poziom obserwowany w 2008 r. – przed kryzysem finansowym. Podobne wartości osiągała dynamika produkcji budowlano­‑montażowej – w stosunku do początku 2010 r. nastąpiła tu największa poprawa. Miało miejsce także wyraźne ożywienie handlu detalicznego. Po części wynikało to z sezonowej zmienności i wiązało się ze świątecznymi zakupami. Istotne znaczenie miały również decyzje dotyczące podwyżki VAT, a przede wszystkim ograniczenie możliwości odliczenia tego podatku w związku z kupnem auta. W efekcie IV kwartał 2010 r. charakteryzował się wyższą sprzedażą samochodów, co było kolejnym ważnym czynnikiem wzrostu sprzedaży detalicznej.

 

Handel zagraniczny
W listopadzie 2010 r.** wartość eksportu wynosiła 388 mln euro. Wolumen importu kształtował się na poziomie 1258 mln euro. Saldo wymiany handlowej województwa pomorskiego z zagranicą pozostawało ujemne. To pierwszy od trzech lat tak znaczny deficyt. Wynikał on z dwóch przeciwstawnych tendencji. Wobec października 2010 r. wartość eksportu spadła o 13 proc., a w ujęciu rocznym o 30 proc. Import wzrósł natomiast o 80 proc., przy rocznej dynamice na poziomie 113 proc.
Wzrost deficytu w handlu zagranicznym wynikał przede wszystkim ze zmian w wymianie z krajami kapitalistycznymi***. Odnotowano dynamiczny wzrost wartości importu przy jednoczesnym bardzo wyraźnym spadku wartości eksportu do tej grupy. W efekcie saldo wymiany handlowej ukształtowało się na poziomie –275 mln euro. W odniesieniu do pozostałych grup państw także przyjmowało ono wartości ujemne. Bilans handlowy w wymianie z krajami byłego ZSRR kształtował się na poziomie –332 mln euro, z pozostałymi wynosił –178 mln, a z krajami UE –87 mln euro. Tylko w handlu z krajami Europy Środkowo­‑Wschodniej w listopadzie 2010 r. odnotowano nadwyżkę w wysokości 2 mln euro.
W listopadzie 2010 r. największy udział w strukturze importu miały kraje kapitalistyczne (31,3 proc.). W stosunku rocznym ich udział wzrósł o 6 pkt proc. Spadła natomiast partycypacja krajów byłego ZSRR (do 28,6 proc.), krajów UE (do 23,7 proc.) oraz pozostałych krajów (do 16,3 proc.).
W strukturze geograficznej eksportu widać dominację krajów UE (ponad 50-proc. udział w eksporcie). Na drugiej pozycji, z 30-proc. udziałem w strukturze eksportu, plasują się kraje kapitalistyczne. Udział krajów byłego ZSRR oraz pozostałych krajów jest zbliżony. W perspektywie rocznej obserwuje się dynamiczny wzrost udziału krajów UE (o 20 pkt proc.), przy jednoczesnym ponad 20-proc. spadku udziału krajów kapitalistycznych. Udział krajów byłego ZSRR oraz pozostałych krajów nieznacznie wzrósł, a krajów Europy Środkowo­‑Wschodniej prawie nie uległ zmianie.

 

Rynek pracy i wynagrodzenia
W IV kwartale 2010 r. kontynuowana była, zapoczątkowana w styczniu, rosnąca tendencja w zakresie zatrudnienia w przedsiębiorstwach. Przeciętna liczba pracujących w tym sektorze na koniec 2010 r. wyniosła 274,8 tys. W stosunku do ostatniego dnia września wzrosła o 0,6 proc., a w relacji do analogicznego kwartału roku poprzedniego o 4,1 proc. Omawiany okres był trzecim z kolei, kiedy w ujęciu rocznym nastąpił wzrost analizowanego miernika. Był on wyraźnie wyższy niż w kwartałach poprzednich. Liczba pracujących osiągnęła ponownie poziom z lutego 2009 r., kiedy to negatywne skutki światowego kryzysu finansowego dopiero zaczynały znajdować odzwierciedlenie w spadającym zatrudnieniu. Można zatem stwierdzić, że zostały one w znacznej mierze zniwelowane.
Czwarty kwartał cechowała dodatnia dynamika wynagrodzeń, głównie za sprawą wysokich grudniowych płac powiększonych o premie. Przeciętna miesięczna płaca brutto osiągnęła na koniec roku kwotę 3731 zł. W stosunku do końca września był to wzrost 10-proc. Nie mniej miarodajnym punktem odniesienia jest grudzień 2009 r. W stosunku rocznym wynagrodzenia także wzrosły – o 6 proc. Wraz z rosnącym zatrudnieniem daje się zaobserwować coraz silniejszą presję na wzrost wynagrodzeń. W 2010 r. był on widoczny, w przeciwieństwie do 2009 r., który cechowała stagnacja.
IV kwartał przyniósł wzrost bezrobocia. Rosło ono systematycznie w każdym miesiącu, osiągając w grudniu poziom 104,7 tys. Wzrost ten miał charakter sezonowy i był opóźniony w stosunku do sytuacji z roku poprzedniego. Miesięczna dynamika wzrostu w każdym z trzech okresów kwartału była wyraźnie niższa niż rok wcześniej. W październiku wzrosło ono jedynie o 0,5 proc., podczas gdy rok wcześniej o 3,4 proc. Z kolei w grudniu dynamika wynosiła 4,5 proc. w stosunku do 6,8 proc. w analogicznym miesiącu roku poprzedniego. Mimo sezonowego wzrostu liczby bezrobotnych należy mówić o utrzymywaniu się nieznacznie pozytywnego trendu na rynku pracy. Na tej podstawie można przypuszczać, że wiosenne ożywienie może być nieco silniejsze niż przed rokiem.
Wzrost poziomu bezrobocia nie pozostał neutralny dla jego struktury. Zmiany odnotowane zarówno w ujęciu kwartalnym, jak i rocznym miały zbliżony przebieg. Z trzech analizowanych grup bezrobotnych – w wieku do 25 lat, w wieku 50 lat i więcej oraz długotrwale pozostających bez pracy – jedynie udział młodych bezrobotnych uległ niewielkiemu zmniejszeniu. W poprzednim kwartale nastąpił znaczny napływ młodych bezrobotnych, spowodowany wygaśnięciem popytu sezonowego oraz napływem absolwentów. W obecnym kwartale niewielka część osób z tej grupy znalazła zatrudnienie. Było im łatwiej ze względu na znaczną mobilność i elastyczność w dostosowaniu do nowych warunków pracy.
Udział dwóch pozostałych grup w strukturze bezrobocia zwiększył się. Szczególnie wyraźny wzrost cechował grupę długoterminowo bezrobotnych. Jest to konsekwencja trudnej sytuacji na rynku pracy w 2009 r. Duża liczba osób, które wtedy straciły pracę, nie może jej nadal znaleźć. W efekcie zasila właśnie tę grupę.

Rysunek 3. Wielkość zatrudnienia i poziom przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w sektorze przedsiębiorstw w województwie pomorskim w latach 2008–2010

ppg_1_2011_rozdzial_17_rysunek_3

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

Rysunek 4. Liczba bezrobotnych i ofert pracy zgłoszonych do urzędów pracy w województwie pomorskim w latach 2008–2010

ppg_1_2011_rozdzial_17_rysunek_4

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku

IV kwartał cechował znaczny spadek liczby ofert pracy w urzędach. O ile we wrześniu zgłoszono ich 6,5 tys., o tyle w grudniu o blisko połowę mniej – 3,4 tys. Obserwowany spadek ma w znacznej mierze charakter sezonowy, choć jego głębokość – zważywszy na popyt na pracę, jaki miał miejsce w II i III kwartale – jest dość zaskakująca. Mimo znacznego spadku liczba zgłoszonych ofert pracy była nieznacznie wyższa niż przed rokiem. Można zatem przypuszczać, że w trakcie wiosennego ożywienia popyt na pracę zostanie odbudowany do poziomu przynajmniej nie mniejszego niż w 2010 r.

 

Ważniejsze Wydarzenia

300 mln zł na pomorskie rybactwo
Unijne środki przeznaczone na rozwój obszarów zależnych od rybactwa rozdysponowało w konkursie Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Do zdobycia było około 800 mln zł. Blisko 40 proc. tej kwoty trafi do pomorskich Lokalnych Grup Rybackich. Powstają one na bazie współpracy lokalnych władz, organizacji pozarządowych oraz przedsiębiorców. Na terenie województwa pomorskiego powstało osiem takich stowarzyszeń. Obejmują one 64 pomorskie gminy z powiatów: puckiego, wejherowskiego, bytowskiego, słupskiego, chojnickiego, człuchowskiego, kościerskiego, nowodworskiego, lęborskiego, kartuskiego oraz gdańskiego. Aplikacje złożyło 61 stowarzyszeń z całej Polski, 13 z nich odpadło w trakcie oceny formalnej, a kolejne 4 na etapie oceny merytorycznej.

Z Gdyni do Karlskrony bardziej luksusowo
4 listopada w rejs wyruszyła z Gdyni pierwsza z dwóch siostrzanych jednostek Stena Line – Stena Vision. Wcześniej wraz z bliźniaczym promem Steną Spirit pływała na trasie Göteborg­‑Kilonia. Na potrzeby nowej trasy Stenę Vision przebudowano w stoczni w Göteborgu. Całkowity koszt przekroczył 160 mln koron (ok. 70 mln zł). Statek może zabrać na pokład 1700 pasażerów i 120 ciężarówek. Atrakcjami Steny Vision, którymi nie dysponowały dotychczas eksploatowane na tej linii promy Stena Baltica oraz Finnarrow, są: centrum SPA, eleganckie restauracje, liczniejsze bary, nowoczesne sale konferencyjne i prawie 500 kabin, w tym z panoramicznym widokiem na morze. Podróż do Szwecji trwać będzie – podobnie jak do tej pory – 9 godzin. Stena Spirit przybędzie do Gdyni wiosną 2011 r.

LOTOS Petrobaltic przeszuka Bałtyk
Ministerstwo Środowiska przedłużyło spółce LOTOS Petrobaltic sześć koncesji na poszukiwanie złóż ropy naftowej i gazu na Bałtyku. Dotyczy to koncesji: Gaz Północ, Łeba, Sambia Wschód, Sambia Zachód, Rozewie i Gotlandia. Umożliwią one prowadzenie poszukiwań perspektywicznych zasobów węglowodorów pod dnem Bałtyku przez kilka najbliższych lat. Zapisy w koncesjach poszerzają ich zakres, co pozwoli spółce prowadzić równoległe poszukiwania niekonwencjonalnych złóż węglowodorów.

„Tęczowy wojownik” zwodowany
13 listopada odbyło się wodowanie kadłuba jednostki „Rainbow Warrior III”, budowanej dla organizacji Greenpeace. Kadłub z częściowym wyposażeniem powstał w stoczni Maritim Shipyard w Gdańsku. Będzie on odholowany do niemieckiej stoczni w celu kontynuacji prac wyposażeniowych. Kadłub dwumasztowego żaglowca o długości prawie 58 m i szerokości ponad 11 m powstał w gdańskiej stoczni na zlecenie niemieckiej stoczni Fassmer w Bremerhaven, która podpisała kontrakt z Greenpeace i w której żaglowiec będzie wyposażany. Budowa statku zakończy się w październiku 2011 r.

Budują i dają pracę
Specjalistyczny statek buduje również prywatna stocznia Crist z Gdańska. Prace są prowadzone na terenie byłej stoczni w Gdyni, a sama jednostka jest warta 180 mln euro. Statek typu Heavy­‑Lift Jack­‑up Vessel ma być gotowy w maju 2012 r. Przy budowie kadłuba ma pracować około 300 osób, a przy wyposażeniu jednostki nawet ponad tysiąc. Stocznia Crist na terenach byłej stoczni w Gdyni realizuje też kilka innych projektów. W związku z przewidywanymi zamówieniami do końca 2011 r. stocznia zatrudni nawet 2 tys. pracowników. Obecnie większość z nich świadczy usługi jako jednoosobowe firmy. Warto dodać, że to właśnie stocznia Crist kupiła najważniejszą część likwidowanej stoczni w Gdyni, czyli suchy dok oraz halę do prefabrykacji kadłubów.

PSSE bogatsza i większa
Pomorska Specjalna Strefa Ekonomiczna nabywa część majątku Stoczni Gdynia – budynek administracyjny z zapleczem magazynowym, drogę asfaltową dla ciężkiego transportu oraz tory kolejowe wraz z bocznicą. Umowa ma charakter warunkowy, bo prawo pierwokupu mają Zarząd Morski Portu Gdynia oraz Skarb Państwa. Instytucje te muszą wyrazić zgodę na taką transakcję. W gdyńskiej podstrefie Energomontaż­‑Północ Gdynia Sp. z o.o. planuje uruchomienie produkcji wielkogabarytowych urządzeń typu offshore. Chodzi m.in. o urządzenia dla energetyki jądrowej, a także stalowe elementy morskich farm wiatrowych czy nowoczesne platformy wiertnicze i wydobywcze. Ponadto włączone zostały do PSSE nowe tereny inwestycyjne w Toruniu. Spółka Nowoczesne Produkty Aluminiowe Skawina zadeklarowała zainstalowanie linii technologicznej do produkcji przewodów napowietrznych i lin o specjalnych konstrukcjach. Dzięki tej inwestycji zatrudnienie znajdzie co najmniej 100 osób. Inwestycja powinna być gotowa pod koniec 2014 r.

Port Gdynia inwestuje
Pierwszego grudnia przy Nabrzeżu Rumuńskim gdyńskiego portu oddano do użytku nowe, dwupoziomowe stanowisko do obsługi statków ro­‑ro. To istotny element rozwoju sieci autostrad morskich. W ramach inwestycji przebudowano dolną i zbudowano górną rampę. Konstrukcja tej drugiej została sprowadzona z Helsinek. Ponadto wykonano umocnienia dna oraz przebudowę linii cumowniczo­‑odbojowej na Nabrzeżu Rumuńskim. Stanowisko jest częścią dużego przedsięwzięcia inwestycyjnego Zarządu Morskiego Portu Gdynia SA. Dwa tygodnie później (14 grudnia) w gdyńskim porcie oddano do użytku nowy magazyn wysokiego składowania. Będzie mógł obsługiwać około 40 samochodów ciężarowych na dobę. Inwestycja rozpoczęła się w ubiegłym roku. Magazyn, którego powierzchnia użytkowa wynosi prawie 8 tys. m2, przeznaczony jest do składowania towarów drobnicowych wysoko przetworzonych w opakowaniach (z wyłączeniem ładunków niebezpiecznych). Zarząd Morskiego Portu Gdynia S.A. już informuje o planach budowy kolejnego tego typu magazynu w latach 2012–2013. Obiekt powstanie na terenie Portu Zachodniego przy ul. Wiśniewskiego 27. Magazyn o powierzchni użytkowej ok. 18,5 tys. m2 obsłuży do 200 samochodów ciężarowych na dobę. Korzystać z niego będzie kilku użytkowników, z możliwością obsługi od trzech do dziewięciu stanowisk przeładunkowych.

Będzie Centrum Nanotechnologii na PG
Politechnika Gdańska przeprowadziła procedurę przetargową na budowę Centrum Nanotechnologii. W nowym budynku znajdą się laboratoria wyposażone w nowoczesny sprzęt. Najdroższy przyrząd, którego zakup planowany jest w ramach projektu – wysoko specjalistyczny mikroskop tunelowy – kosztuje prawie 3 mln zł. Zakończenie budowy planowane jest na połowę 2012 r. Budynek powstanie w sąsiedztwie Wydziału Chemicznego. Całkowity koszt inwestycji to 64,7 mln zł. W całości zostanie ona sfinansowana z dotacji: ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Infrastruktura i Środowisko oraz z budżetu państwa – Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Centrum Zaawansowanych Technologii POMORZE
Dziesięć specjalistycznych laboratoriów badawczych powstaje w ramach wspólnego projektu Politechniki Gdańskiej i Uniwersytetu Gdańskiego. Ich działalność ukierunkowana będzie na cztery obszary badawcze: 1) biotechnologia, chemia żywności i leków; 2) technologie informacyjne i telekomunikacja; 3) materiały funkcjonalne i nanotechnologia oraz 4) ochrona środowiska. Osiem laboratoriów powstaje na Politechnice Gdańskiej, dwa – na Uniwersytecie Gdańskim. Inwestycja pochłonie prawie 24 mln zł. Fundusze unijne pozwolą na zakup ponad stu urządzeń badawczych. Wyremontowane zostaną także pomieszczenia przeznaczone na laboratoria. Projekt jest współfinansowany w 75 proc. przez Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Pomorskiego, wdrażany natomiast przez Agencję Rozwoju Pomorza S.A.

Kolej Metropolitalna – finansowanie zapewnione
Budowa Pomorskiej Kolei Metropolitalnej, według zapewnień Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, może być dofinansowywana aż w 85 proc. ze środków unijnych. Pozostałe 15 proc. ma zostać zabezpieczone przez samorząd województwa pomorskiego oraz Gdańsk i Gdynię. W sumie koszt inwestycji, która ma połączyć centra tych miast z ich nowymi dzielnicami, portem lotniczym, a także Kaszubami, szacowana jest na 650 mln zł. Wkrótce uruchomiony zostanie przetarg na wykonanie kompletnej dokumentacji technicznej. Na terenach, przez które ma biec trasa kolei, trwają już prace archeologiczne, saperskie i geodezyjne. Rewitalizacja Kolei Kokoszkowskiej, nieczynnej od 1945 r., to pierwszy etap budowy PKM. Według projektu, połączy ona dzielnice Gdańska: Wrzeszcz, Strzyżę, Piecki Migowo, Niedźwiednik, osiedle Kiełpinek, Matarnię, Osowę z Rębiechowem, Baninem i Gdynią. Pierwszy etap ma być ukończony do 2015 r. Pomorska Kolej Metropolitalna to jedna z największych inwestycji w regionie.

Unijne wsparcie dla dworca w Gdyni
Polskie Koleje Państwowe S.A. otrzymały unijne wsparcie na realizację projektu „Przebudowa kompleksu dworcowego Gdynia Główna”. Całkowita wartość projektu to ponad 40 mln zł, a dofinansowanie ze środków UE i budżetu państwa wynosi ponad 26 mln zł. Umowę w sprawie dofinansowania inwestycji podpisały PKP S.A. i Centrum Unijnych Projektów Transportowych. Dworzec Gdynia Główna czekają zmiany, dzięki którym stanie się on bardziej funkcjonalny i bezpieczny. Odbudowany zostanie zabytkowy budynek wraz z otwartą kolumnadą łączącą dworzec dalekobieżny z dworcem podmiejskim SKM. Architektura zabytkowego dworca, zgodnie z wytycznymi konserwatora, zostanie odtworzona, z jednoczesnym dostosowaniem funkcjonalnym obiektu do wymagań współczesnych standardów obsługi podróżnych. Dworzec zostanie dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych i mających problemy z poruszaniem się. Ponadto zainstalowany zostanie monitoring oraz nowy system informacji dla pasażerów.

Łużycka Office Park wśród najlepszych
Gdyński kompleks biurowy Łużycka Office Park Budynki A i B znalazł się w pierwszej dziesiątce najlepszych biurowców w Polsce w konkursie The Eurobuild Awards 2010. Został doceniony zarówno przez najemców, jak i profesjonalistów. Najlepsze projekty lub firmy w Polsce w trzech kategoriach: biura, centra handlowe i magazyny wybierało jury składające się z czołowych specjalistów związanych z rynkiem nieruchomości. Budynki oceniali również najemcy. W przypadku gdyńskiego biurowca bardzo wysokie noty uzyskały m.in.: funkcjonalność, standard ekologiczny budynku, jakość wykończenia i atrakcyjność architektury.

Funkcjonalna strona Gdańska
Internetowa witryna Gdańska – www.gdansk.pl – okazała się najbardziej funkcjonalna spośród wszystkich stron internetowych urzędów miejskich w Polsce. Informatycy wzięli pod lupę osiemnaście najbardziej rozbudowanych, zaawansowanych technologicznie i promowanych podczas wszelkich akcji i imprez serwisów urzędów miejskich. Gdańsk w kategorii funkcjonalność pobił na głowę wszystkich konkurentów, zdobywając aż 83,3 pkt na 100 możliwych. Plasujący się tuż za nim serwis Urzędu Miasta Poznania uzyskał w tej kategorii ocenę 74,4 pkt, a trzeci Kraków – 71 pkt. Wyniki testu opublikował miesięcznik „IT w Administracji”.

Gdańsk pierwszy na liście Lonely Planet
Międzynarodowy serwis Lonely Planet sporządził listę miejsc w Polsce, które warto odwiedzić. Znalazły się na niej m.in.: Białowieski Park Narodowy, Mazury, zamek w Malborku, a także cztery inne polskie miasta – Częstochowa, Wrocław, Poznań i Toruń. Jednak pierwsze miejsce przyznano Gdańskowi. Autorzy rankingu uzasadniają: „Gdańsk gwarantuje niepowtarzalny klimat i niezwykłe przeżycia. Na atmosferę składają się stare, piękne zabytki i zapach morza. Kuszące sklepy i 20 km plaż. Niespotykane nigdzie indziej kulturalne imprezy i rezerwaty przyrody. Restauracje, kawiarnie i kluby oraz duch wolności i tolerancji, nieraz dający o sobie znać w tysiącletniej, wielonarodowej historii Gdańska”.

Pomorskie Centrum Logistyczne w Porcie Gdańskim
17 grudnia 2010 r. w Warszawie Gdańska Agencja Rozwoju Gospodarczego podpisała umowę z australijską Grupą Goodman, która wybuduje obiekty magazynowe i biurowo­‑socjalne na potrzeby Pomorskiego Centrum Logistycznego. Pierwsze budynki PCL mają być oddane do użytku na przełomie 2012 i 2013 r. Tym samym koncepcja budowy nowego, dużego centrum logistycznego, którego docelowy obszar może wynieść nawet 210 ha, zaczyna wkraczać w decydującą fazę. Centrum zlokalizowane będzie na zapleczu największego polskiego terminalu kontenerowego DCT, który od stycznia 2010 r. aspiruje do rangi oceanicznego hubu kontenerowego za sprawą uruchomienia połączenia Gdańsk­‑Szanghaj.

Dolina Logistyczna w Gdyni
27 października 2010 r. w Urzędzie Miasta Gdyni zostało podpisane porozumienie o współpracy Gdyni oraz miast i gmin zachodniej części Trójmiejskiego Obszaru Metropolitalnego na rzecz Subregionalnej Strefy Rozwojowej „Dolina Logistyczna”. Głównym celem tej inicjatywy jest wspólne opracowanie strategii rozwoju, planów zagospodarowania, a także skoordynowania inwestycji dotyczących portu morskiego i jego infrastruktury. Placówka ma stać się operacyjnym i manipulacyjnym zapleczem gdyńskich terminali kontenerowych. Zakłada się zacieśnienie jej relacji z dostosowywanym aktualnie do lotów cywilnych Portem Lotniczym Gdynia­‑Kosakowo, restrukturyzowanymi terenami stoczniowymi obejmowanymi statusem Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, a także z Koleją Metropolitalną.

W kierunku inteligentnej energetyki
17 listopada 2010 r. Marszałek Województwa Pomorskiego powołał Pomorską Platformę Technologiczną Energetyki. Wśród wielu podmiotów będących sygnatariuszami tej inicjatywy są m.in. Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego, Grupa Lotos S.A. i Politechnika Gdańska. PPTE będzie wspierać tworzenie zaawansowanych procesów automatyzacji, regulacji i nadzoru systemów elektroenergetycznych, ciepłowniczych i gazowych. Natomiast te wspomagane najnowszymi technologiami informatycznymi przyczynią się do wzrostu potencjału gospodarczego i poprawy jakości życia w województwie pomorskim. Działalność PPTE wpisuje się w jedno z priorytetowych zadań Samorządu Województwa Pomorskiego, mając na celu zapewnienie bezpieczeństwa energetycznego i poprawę efektywności energetycznej.

 

*Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową od stycznia 2001 r. prowadzi badanie koniunktury gospodarczej w województwach. Badanie wykonywane jest metodą testu koniunktury, polegającą na comiesięcznym ankietowaniu określonej grupy podmiotów gospodarczych. Ankietowani odpowiadają na pytania dotyczące swoich odczuć związanych z ogólną sytuacją gospodarczą w województwie oraz sytuacją swoich firm. Chodzi m.in. o poziom produkcji, sprzedaży, zatrudnienia. Szczegóły: http://ibngr.pl/index.php/pl/lewe_menu/koniunktura_w_wojewodztwach

**Dane ze zbioru otwartego (przez cały rok rejestrowane są dane ze wszystkich miesięcy) na dzień 12.01.2011 (najnowsze dostępne dane).

***Do krajów kapitalistycznych zaliczają się m.in.: Watykan, Norwegia, Liechtenstein i Szwajcaria w Europie, USA, Australia, Japonia, Kanada, Singapur, Nowa Zelandia, Wyspy Marshalla. Za kraje Europy Środkowo-Wschodniej uważa się m.in.: Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Serbię i Czarnogórę; do krajów byłego ZSRR należą: Azerbejdżan, Białoruś, Kazachstan, Kirgistan, Mołdawia, Rosja, Ukraina, Uzbekistan.

Niniejszy artykuł powstał na podstawie następujących materiałów, w całości opublikowanych na stronie internetowej Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego (ppg.ibngr.pl): A. Hildebrandt, 2010, Handel zagraniczny w województwie pomorskim, I. Wysocka, 2010, Wiadomości gospodarcze, P. Susmarski, 2010, Koniunktura gospodarcza w województwie pomorskim w grudniu 2010 r., M. Tarkowski, 2010, Poziom rozwoju gospodarczego województwa pomorskiego i jego zmiany w grudniu 2010 r.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Tożsamość i wyzwania polskich przedsiębiorstw właścicielskich

Rynek tworzą konsumenci i producenci. Jego tożsamość rozumiana terytorialnie jest łatwa do zdefiniowania – to po prostu zbiór konsumentów i producentów operujących na terenie danego regionu czy kraju. Już dużo trudniej określić tożsamość samych konsumentów, a w przypadku producentów jest to jeszcze większe wyzwanie. Kim jest konsument, którego wzorce konsumpcji określone są w dużej mierze przez importowane wpływy kulturowe, czyli takie, które zostały wytworzone poza granicami danego regionu czy kraju? Czy producent rodzimego pochodzenia, sprzedający towary pod własną marką, lecz wytworzone gdzie indziej, jest nadal firmą o ojczystej tożsamości? A gdy właściciele przedsiębiorstwa znajdują się za granicą i tam transferowane są zyski, mimo podatków płaconych lokalnie, to czy wciąż jest to rodzime przedsiębiorstwo?

Tożsamość firm ma wpływ na decyzje ekonomiczne, a najsilniej związane z celami rozwojowymi kraju są przedsiębiorstwa właścicielskie.

Tożsamość przedsiębiorstw a rozwój kraju
W dobie globalizacji pojęcie tożsamości – długo ignorowane przez teorie ekonomiczne – staje się nowym obszarem zainteresowań zarówno teoretyków, jak i praktyków. Zjawisko to można mierzyć siłą przywiązania do miejsca czy stylu życia, a przede wszystkim poczuciem lojalności wobec określonej grupy społecznej. Z przywiązania i przynależności osiągana jest satysfakcja i poczucie sensu – świadomość działania w imię wyższych wartości. Charakter i siła tożsamości mają istotny wpływ na wybory ekonomiczne zarówno konsumentów, jak i producentów. Toteż coraz ważniejsze wydaje się pytanie o wpływ tego zjawiska na szeroko rozumiany rozwój Polski. Z punktu widzenia kraju nie bez znaczenia jest tożsamość funkcjonujących na jego obszarze przedsiębiorstw. Większą wrażliwość na problemy rozwojowe będzie miał właściciel o silnym poczuciu lojalności wobec społeczności lokalnej niż ten, który nie ma z nią nic wspólnego. Niemniej, przywiązanie to jest postrzegane – często niesłusznie – jako sprzeczne z celami ekonomicznymi przedsiębiorstwa, a tym samym niepożądane. Sposób rozwiązywania tak nakreślonego konfliktu ma zasadnicze znaczenie dla rozwoju danego społeczeństwa czy kraju.
Mając na uwadze kryterium tożsamościowe, przedsiębiorstwa w Polsce można podzielić na trzy zasadnicze grupy: 1) przedsiębiorstwa państwowe i spółki Skarbu Państwa, 2) przedsiębiorstwa­‑oddziały koncernów międzynarodowych, 3) przedsiębiorstwa właścicielskie, w których decydujący głos ma polski indywidualny właściciel lub właściciele. Pierwsza grupa ma wpisaną polską tożsamość niejako „statutowo”. Nie oznacza to jednak, że konflikty powstające pomiędzy celami ekonomicznymi i społecznymi są zawsze rozwiązywane w jednoznaczny sposób na korzyść aspektów społecznych. W przypadku koncernów międzynarodowych nie należy się spodziewać silnego przywiązania do interesów rozwojowych danego społeczeństwa czy kraju. Ośrodek decyzyjny takich firm znajduje się poza obszarem oddziaływania społecznych lojalności. Zdarzają się jednak przypadki istnienia pewnej więzi – przynajmniej na afirmatywnym poziomie. Niewątpliwie najsilniej związana z celami rozwojowymi kraju – przynajmniej potencjalnie – jest grupa przedsiębiorstw właścicielskich. Stąd ich szczególne znaczenie dla rozwoju Polski.

Dopóki przedsiębiorstwa właścicielskie charakteryzują się dodatnią dynamiką wzrostu, ich polska tożsamość prowadzi organicznie do rozwoju lokalnego.

Przedsiębiorstwa właścicielskie w Polsce
Przedsiębiorstwa właścicielskie mają różne pochodzenia. Pewną grupę stanowią te kupowane i przejmowane w procesie prywatyzacji, inną – firmy tworzone od zera na bazie własnego lub pożyczonego kapitału. Jedne i drugie znalazły swoje nisze rynkowe, często korzystając z okresu quasi­‑monopolu na pewnym ograniczonym obszarze, na pewien czas, na jakiś produkt, półprodukt lub usługę. Nisza ta ma dziś charakter terytorialny albo produktowy, określając stopień specjalizacji firmy. Niektóre przedsiębiorstwa w trakcie profesjonalizacji skorzystały z intensywnego transferu technologii (poprzez zakup licencji i środków produkcji), a proces ten trwa nadal, będąc współfinansowany przez środki unijne (stąd duża popularność programów właśnie o takim charakterze). Inne wypracowały własne produkty i technologie. Jednak znaczna część przedsiębiorstw właścicielskich nie dokonała wystarczających inwestycji. W takich firmach konkurencyjność opiera się na niskich kosztach pracy i „quazi­‑monopolowym” charakterze sprzedaży, przez co ich przyszłość jest zagrożona.
Przedsiębiorstwa właścicielskie mają znaczący wpływ na zatrudnienie w Polsce. Dopóki charakteryzują się one dodatnią dynamiką wzrostu, ich polska tożsamość prowadzi organicznie do rozwoju lokalnego. Ważne jest więc, jak przedsiębiorstwa te widzą swoją przyszłość oraz jakie mają aspiracje i plany. Można założyć, że jeżeli warunki ekonomiczne inwestycji w rodzimej lokalizacji będą tylko nieznacznie gorsze niż w innym miejscu, to lojalność właścicielska wpłynie pozytywnie na wybór lokalny. Oczywiście jeżeli tożsamość ta jest uświadomiona.
Poziom samoświadomości własnej tożsamości jest wśród polskich przedsiębiorców­‑właścicieli bardzo różny, podobnie jak wynikające z niego skutki rozwojowe. Zasadniczo pod tym kątem można ich podzielić na trzy typy. Pierwszy widzi swoje cele wyłącznie w kategoriach indywidualnych korzyści majątkowych. Przywiązanie do pracowników czy rozwoju lokalnego postrzega natomiast jako ograniczenie, którego należy się pozbyć lub przynajmniej je zminimalizować. Problem polega na tym, że jest to widzenie krótkowzroczne, ponieważ pozbawia dostępu do większej motywacji pracowniczej i ogranicza rozwój przedsiębiorstwa. Typ drugi postrzega swoje cele szerzej, ale nie posiada odpowiednich narzędzi do ich realizacji. Trzeci typ nie tylko widzi swoją rolę szeroko, lecz ma też głębokie poczucie swojej tożsamości i potrafi je wykorzystać. Tacy przedsiębiorcy­‑właściciele mają zazwyczaj ofensywną strategię i więcej inwestują, w tym w kompetencje pracowników, a ich firmy są bardziej innowacyjne i mają lepszą dynamikę rozwoju niż średnia. Wiedzą oni, że aby rozwijać się na rynku, trzeba jak najlepiej zaspokajać potrzeby klientów – a już na pewno lepiej niż konkurencja – i że wymaga to współpracy wewnątrz organizacji i na zewnątrz, czyli wysokiej kultury przedsiębiorstwa.
Statystyczny rozkład polskich przedsiębiorstw właścicielskich według powyższej typologii nie został zbadany. Jest wiele przykładów przedsiębiorstw należących do każdego z wymienionych typów. Można postawić tezę, że te należące do pierwszej grupy będą zanikać wraz z wypełnieniem indywidualnych celów ekonomicznych właścicieli. Szansą dla nich jest sukcesja i inne podejście następców. Proces wymiany generacyjnej już się zaczął i jego przebieg wpłynie znacząco na rozwój uczestniczących w nim firm. W drugiej grupie znajdują się przedsiębiorstwa, w których następują przekształcenia, jednak nie we wszystkich przypadkach wprowadzanie nowych narzędzi (np. wdrożenie nowoczesnych systemów zarządzania zakładających delegację uprawnień) kończy się powodzeniem. Często tego typu zmiany okazują się dla przedsiębiorców­‑właścicieli zbyt wymagającym zadaniem. Wynika to głównie z występującej typowo w tej grupie, chronicznej nieufności wykształconej w trakcie praktyki biznesowej pierwszego okresu transformacji. W większości przypadków część, a czasami całość relacji handlowych jest bezpośrednio zależna od pozycji i relacji samego przedsiębiorcy­‑właściciela. Podobnie wewnętrzna kontrola działania przedsiębiorstwa jest skupiona wyłącznie w jego rękach. To powody, dla których – nawet jeżeli występują cele przekraczające indywidualne potrzeby materialne właściciela – pojawia się ograniczenie w postaci wewnętrznej organizacji przedsiębiorstwa i trudność jej zmiany.

Wielu właścicieli -zarządzających odniosło sukces indywidualny i zaspokoiło aspiracje materialne, nie stworzyło natomiast podstaw organizacyjnych do trwałego rozwoju swoich przedsiębiorstw.

Potrzeba samouświadomienia
Wielu właścicieli­‑przedsiębiorców odniosło sukces indywidualny i w pełni (jeżeli nie w nadmiarze) zaspokoiło swoje aspiracje materialne. Nie odnieśli oni jednak sukcesu jako zarządzający, to znaczy nie stworzyli podstaw organizacyjnych do trwałego rozwoju swoich przedsiębiorstw. Sytuacja ta wywołuje dużą niepewność co do dalszego funkcjonowania tychże firm i zatrudnionych w nich pracowników. To także zagrożenie dla społeczności lokalnych, dla których tego typu przedsiębiorstwa często są głównymi pracodawcami.
Pozytywne zmiany nie są niemożliwe. Jak wszystkie, wymagają najpierw wyznaczenia celów przekraczających indywidualne potrzeby materialne i głębszego samouświadomienia tożsamości przedsiębiorstwa i samego właściciela. Dopiero w tak nakreślonym procesie rodzi się wola zmian wewnętrznych i potrzebna do nich energia. Mogą one przybrać formę dobrze przygotowanej sukcesji bądź połączenia przedsiębiorstwa z innym, oferującym wniesienie bardziej rozwiniętej wewnętrznej kultury organizacyjnej. Niewykluczone jest także bardziej wymagające, ale znacząco podnoszące wartość przedsiębiorstwa w dłuższym okresie, przekształcenie organiczne.

ppg-1-2011_tozszamosc_przedsiebiorstw

Skip to content