Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Masa krytyczna w regionie – warto o nią dbać i ją chronić

Tysiącletnia burzliwa historia Polski sprawia, że musimy sami poszukiwać wielu rozwiązań „skrojonych na miarę” naszego kraju. Kulturowo jesteśmy bardziej podobni do Portugalczyków niż do Czechów. Wielkością dorównujemy Hiszpanii, ale nigdy nie byliśmy mocarstwem morskim. Wiele krajów europejskich cechuje to, że w ich kilkusetletniej historii centrum/stolica bądź wiodący region pozostawały przez długi czas w jednym miejscu. Tymczasem cechą naszego rozwoju gospodarczego było ruchome centrum. Najpierw zlokalizowane w okolicach jeziora Gopło w Wielkopolsce (Gniezno), potem (a może równolegle) w Poznaniu, który był siedzibą Bolesława Chrobrego. Za czasów panowania Chrobrego powstała idea silnego państwa zlokalizowanego pomiędzy Łabą a Wisłą. Stworzono wtedy od podstaw sieć grodów, m.in. Gdańsk, i przyłączono do „Polski” Mazowsze, zwane przez historyków „rezerwą terenową Piastów”. W 1038 roku w wyniku inwazji czeskiej Wielkopolska została spustoszona (w poznańskiej katedrze zamieszkały dzikie zwierzęta), a centrum władzy przeniosło się do Krakowa. Przez pierwsze dwa wieki naszej państwowości Polska była skierowana na Zachód (Chrobry wbijał żelazne słupy graniczne na rzecze Soławie – obecnie Saale w Niemczech). Później środek ciężkości przesunął się ku Wschodowi (Lublin, Lwów, Wilno). Migrujące centrum sprawiło (choć przyczyn było oczywiście więcej), że nasze regiony były zawsze niedoinwestowane i pozbawione siły intelektualnej. O słabości polskich centrów niech świadczy fakt, że metropolitalny Kraków w czasach renesansu liczył około 25 tys. mieszkańców, Poznań około 15 tys., natomiast pobliski Wrocław około 40 tys.

 

Migrujące centrum

Przeniesienie siedziby króla z Krakowa do Warszawy na przełomie XVI i XVII wieku było kolejnym przykładem na migrowanie masy krytycznej w Polsce. Warszawa była zlokalizowana w centrum zacofanego gospodarczo regionu o specyficznej strukturze społecznej, w którym szlachta zaściankowa stanowiła ¼ ludności i odgrywała – ze względu na bliskość geograficzną – decydującą rolę na sejmach (niektórzy historycy upatrują w tym zbiegu okoliczności przyczyny upadku ustroju i naszego państwa w roku 1795). Ciekawy jest też inny epizod związany z migracją centrum władzy. W czasach saskich wielką rolę odgrywała znajdująca się na pograniczu Śląska i Wielkopolski Wschowa, w której często rezydował król Polski i Saksonii. Wschowa była zaliczana do jednego z czterech najbogatszych miast pod względem wpływów podatkowych (oprócz Warszawy, Poznania i Krakowa). I i II rozbiór Polski (1772 i 1793) spowodowały oderwanie od Polski Poznania, utrwalając przekonanie, że rdzeniem Polski jest Mazowsze, a w związku z tym niepodległość Mazowsza oznacza niepodległość Polski. Z tego krótkiego, pobieżnego i selektywnego przeglądu wydarzeń z historii naszego państwa można wyciągnąć bardzo ważny wniosek: Polska jest krajem migrującego centrum, a zjawisko to uniemożliwia bądź utrudnia powstanie masy krytycznej – to znaczy minimalnego stanu zasobów ludzkich, intelektualnych i infrastrukturalnych potrzebnych do zainicjowania rozwoju.

W Polsce nigdy nie udało się stworzyć stabilnych centrów eksportu idei i zasobów. Wzrost zasobności rozpływał się wraz z szybką ekspansją terytorialną na wschód. Polska była mocarstwem terenowym i padła ofiarą braku zdolności do budowania masy krytycznej.

Rozwodniony potencjał

Rozwój Polski odbywał się w sposób niestabilny. W krajach takich jak Francja, Wielka Brytania czy niemieckie landy centrum gospodarcze i kulturalne znajdowało się przez setki lat mniej więcej w tym samym miejscu (w przypadku Niemiec była to Nadrenia; Anglicy zdobywali Szkocję, mając za oparcie Londyn, Niemcy podbijali Słowian zachodnich i Prusów, opierając się na silnych metropoliach na zachodzie, itd.). Innymi słowy, kraje te zawdzięczały swoją ekspansję istnieniu silnego, stabilnego regionu / grupy metropolii, które eksportowały wiedzę, idee i zasoby potrzebne do podboju nowych terytoriów. W Polsce nigdy nie udało się stworzyć stabilnych centrów eksportu idei i zasobów. Wzrost zasobności rozpływał się wraz z szybką ekspansją terytorialną na wschód. Polska była mocarstwem terenowym i padła ofiarą braku zdolności do budowania mas / masy krytycznej w jednym stabilnym regionie / kilku kluczowych regionach. Gdybyśmy byli wtłoczeni pomiędzy pasma górskie i morze, moglibyśmy skoncentrować się na udoskonalaniu tego, co mamy (tak jak Holendrzy czy Szwajcarzy). Stało się inaczej – owoce rozwoju gospodarczego były inwestowane w ekspansję na wschód, a potencjał Polski był „rozwadniany”. Zjawisko „rozwadniania” masy krytycznej jest widoczne w mentalności Polaków do dziś. Pomysły na stworzenie województwa środkowopomorskiego (Koszalin) czy środkowopolskiego (Kalisz) – nieudane – oraz opolskiego i lubuskiego – udane – są przykładem na to, jak modernizacja Polski opóźniania jest przez upłynnianie masy krytycznej. Dobrą ilustracją na blokowanie jej rozwoju jest skuteczny lobbing Uniwersytetu Jagiellońskiego na rzecz zablokowania powstania uniwersytetu w Poznaniu (wielokrotny w ciągu kilkuset lat).

Niedrożna infrastruktura transportowa w połączeniu ze świadomą, a nawet częściej podświadomą polityką koncentrowania instytucji służących całemu krajowi w Warszawie sprawia, że w ciągu ostatnich 20 lat został wykreowany olbrzymi rynek pracy wysysający kadry z regionów.

Supremacja stolicy

Aktualnie problem niszczenia masy krytycznej w regionach i rozpraszania zasobów można analizować z punktu widzenia roli i pozycji Warszawy w rozwoju regionalnym Polski. Niedrożna infrastruktura transportowa w połączeniu ze świadomą, a nawet częściej podświadomą polityką koncentrowania instytucji służących całemu krajowi w Warszawie sprawia, że w ciągu ostatnich 20 lat został wykreowany olbrzymi rynek pracy wysysający kadry z regionów. Owe wysysanie jest szkodliwe w równym stopniu zarówno dla miast takich jak Radom, Lublin czy Białystok (na wschód od Wisły), jak i dla Gdańska, Szczecina czy Poznania.

W pierwszym przypadku mamy do czynienia ze zjawiskiem ucieczki do metropolii. Takie zjawisko było obserwowalne także w Niemczech (Ostflucht), a rząd niemiecki próbował mu zapobiegać poprzez dodatki motywacyjne dla urzędników pracujących na „niemieckim wschodzie” oraz poprzez nakłady inwestycyjne (np. boom budowlany w Poznaniu w latach 1903–1914) i podniesienie prestiżu zacofanych miast (w Poznaniu powstał w roku 1913 pałac Cesarski, a Posen stał się jednym z miast rezydencjalnych Cesarza Wilhelma III Hohenzollerna). I wojna światowa uniemożliwiła zbadanie efektów tego programu, który można z pewnością zaklasyfikować jako program ochrony masy krytycznej w regionie.

W drugim przypadku mamy do czynienia z niszczeniem masy krytycznej w regionach. Wiele firm zlokalizowanych w miastach takich jak Poznań czy Gdańsk ma problemy z rekrutacją specjalistów wyższego szczebla (np. kierowników personalnych) w regionie i musi uciekać się do poszukiwań na rynku warszawskim. Warszawa z kolei jest w sposób nieproporcjonalny do zamożności naszego kraju atrakcyjna. Emocjonalne i ekonomiczne koszty budowy masy krytycznej polegające na migracji ekspertów ze stolicy kraju do innych metropolii są bardzo wysokie. Korporacje zlokalizowane w takich miastach jak Rzeszów czy Szczecin ponoszą dodatkowe wysokie koszty związane z utrzymaniem bądź przyciągnięciem wykwalifikowanych ekspertów.

 

Ochrona masy krytycznej

Ochrona masy krytycznej powinna być procesem skoordynowanym. Należy podjąć działania związane z decentralizacją inwestycji (zarówno infrastrukturalnych, jak i „miękkich”, takich jak. organizacja obchodów międzynarodowych wydarzeń). O ile ustanowienie siedziby prezydenta RP w Warszawie jest bezdyskusyjne, o tyle można się spierać, dlaczego stadion narodowy ma być budowany w Warszawie, a nie w Łodzi czy Gdańsku. Podobnie siedziba GUS-u z powodzeniem mogłaby się mieścić w Lublinie. Taka polityka nie jest utopią – stosuje ją od lat Komisja Europejska, lokalizując wiele swoich agend poza Brukselą, np. siedzibę Europejskiego Banku Centralnego (Frankfurt) czy Europejskiego Urzędu Patentowego (Monachium).

Decentralizacja inwestycji oraz eksponowanie lokalnych aspektów historii w edukacji są ważnymi elementami budowy masy krytycznej w regionie.

Proces ochrony masy krytycznej może odbywać się także poprzez edukację, która powinna bardziej eksponować lokalne aspekty historii. Dla przykładu, dla Wielkopolan rocznica 11 listopada NIE jest rocznicą odzyskania niepodległości, ponieważ tego dnia Wielkopolska nadal pozostawała częścią Niemiec. Tak więc budowanie tożsamości regionalnej poprzez decentralizację nauczania historii jest ważnym aspektem budowy masy krytycznej w regionie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Człowiek w organizacji, czyli ogon macha psem

Historia problemu definiowania podmiotowości w organizacji wskazuje, jak bardzo otoczenie wpływa na metody i techniki kształtowania zachowań pracowniczych. Jest to szczególnie widoczne obecnie, w okresie dominacji kulturowego postulatu indywidualizacji w przeżywaniu świata oraz autonomizacji życia społecznego. Jednym słowem – obserwujemy zjawisko demokratyzacji stosunków społecznych, przybierające często formę tzw. reguł poprawności politycznej.

Organizacja to proces logiki integracji i zarazem konfliktu. Pojęcie struktury organizacyjnej, samo w sobie zakładające ład i racjonalność, zniekształca realny układ sił i zależności. Choć nie żyjemy już w epoce społeczeństwa przemysłowego, ciągle kierujemy się właściwą mu logiką życia organizacyjnego, która pozostaje w sprzeczności z wymogami samorealizacji i autoekspresji. Proces zastępowania autorytetu tradycji i osób autorytetem sformalizowanych zasad doprowadził do sytuacji, w której fundamentem współczesnych organizacji jest kryterium efektywności osiąganej poprzez przypisane role organizacyjne, zasadę kompetencji i hierarchii. Czy dylemat wyboru między wymogiem formalizacji a postępującą indywidualizacją potrzeb otoczenia zewnętrznego organizacji dotyczy również zagadnienia podmiotowego traktowania podwładnych? Jeśli uznamy, że tak, to w jaki sposób rozwiązuje się dziś ten problem? Czy w znanej nam perspektywie organizacyjnej rozwiązanie go jest w ogóle możliwe?

 

Kto myśli za robotnika?

Zasadniczy wpływ na postrzeganie miejsca i roli aktorów życia organizacyjnego wywarł Frederick Winslow Taylor. Zakończył w ten sposób rozpoczęte blisko 100 lat wcześniej próby zbudowania idealnego świata organizacji. W 1911 r. w książce „The Principles of Scientific Management” stwierdził, że:

  • Celem ludzkiej pracy i myśli jest wydajność.
  • Rachunek techniczny pod każdym względem przewyższa ludzki osąd.
  • Ludzkim ocenom nie można ufać, gdyż są skażone nieścisłością, dwuznacznością i zbędną złożonością.
  • Subiektywizm stanowi przeszkodę w jasnym formułowaniu myśli.
  • To, czego nie można zmierzyć, nie istnieje albo nie ma wartości.
  • Władzę decydowania należy oddać w ręce specjalistów.

W ten sposób ocenę wydawaną przez robotnika zastąpiono prawami, regułami i „zasadami nauki” o jego zawodzie. Oznaczało to, że pracownicy będą musieli zrezygnować ze wszystkich tradycyjnych reguł praktycznych, do których przywykli. W rzeczywistości zwolniono ich z jakiejkolwiek odpowiedzialności za myślenie. Od tej pory to system myślał za nich, a przekonanie, że oddanie ludzi do dyspozycji ich technik oraz technologii najlepiej służy dobru ogólnemu, jest dziś – poza nielicznymi wyjątkami – powszechnie akceptowane. W niepewnym i nieprzewidywalnym współczesnym świecie to przecież technika stanowi obecnie ostateczne kryterium pewności, umożliwiając nasycenie rozmaitych pojęć i zachowań w celu nadania im technicznej realności, wymierności, policzalności oraz odpowiedniego przyporządkowania w odpowiednio standaryzowanej skali.

Przekonanie, iż oddanie ludzi do dyspozycji ich technik oraz technologii najlepiej służy dobru ogólnemu, jest dziś – poza nielicznymi wyjątkami – powszechnie akceptowane. W niepewnym i nieprzewidywalnym współczesnym świecie to przecież technika stanowi obecnie ostateczne kryterium pewności.

Prostą kontynuacją tej koncepcji jest tzw. procesowa przyszłość: zwiększenie skuteczności działań gospodarczych, redukcja liczby personelu (minimalizacja nakładów ludzkiej pracy) oraz wzrost rentowności gospodarowania. Zwiększenie efektywności przez organizację jest możliwe w sytuacji doprowadzenia do wzajemnej zgodności strategii, struktury, procesów, nagród i ludzi traktowanych w kategoriach elementu czy też innego, bliżej niesprecyzowanego zasobu organizacji. Jednak każda technologia ma tendencję do autonomizacji, uniezależnienia się od celów, do których została stworzona. Czy nie stało się tak w przypadku chęci uporządkowania relacji pracowniczych?

 

Podmiotowość, czyli kolejny problem „techniczny”

Nie ma najmniejszych powodów, aby każdego zbioru czy też systemu procedur i reguł nie można było nazwać technologią. Technologia zarządzania ludźmi jest dziś zorientowana nie tyle na konkretne osoby, których podstawą autoidentyfikacji jest własne doświadczenie, ile na precyzyjnie zdefiniowane role organizacyjne (stanowisko, zakres obowiązków itd.), realizowane na podstawie scenariusza tzw. ścieżki kariery. Kontrolowanie i wpływanie na zachowanie ludzi zostało sprowadzone do kwestii natury czysto technicznej: właściwego projektu środków technicznych. W efekcie zaufanie do wiarygodności bezosobowego systemu kontroli zachowań organizacyjnych wynika z wiary w słuszność abstrakcyjnych zasad opartych na wiedzy i kompetencjach „technicznych”. Analizie i ocenie poddawane zostają „fakty”, związane np. z efektywnością czy też jakością wykonywanej pracy. Należy jednak pamiętać, że tzw. obiektywne dane są interpretowane przez kontekst, w którym się znajdują. Jak dotąd brakuje powszechnej i uniwersalnej akceptacji tego, co należy uznać za bardziej elementarne: fakty czy też kontekst ich występowania. W związku z tym przekonanie o istnieniu obiektywnych, czyli niezależnych od naszego umysłu wskaźników pozostaje co najwyżej w sferze organizacyjnych oczekiwań.

Zjawisko hierarchii – wraz z centralizacją, specjalizacją oraz formalizacją – stanowi nadal elementarny wymiar struktury organizacyjnej. Dlatego niewygodne dziś pojęcie władzy jest rozumiane jako wywieranie wpływu raczej na rzecz innych osób, aniżeli na te osoby.

Przyjmując perspektywę logiki życia organizacyjnego, trudno wprost kwestionować istotę oraz znaczenie hierarchii. Hierarchia to uszeregowanie stanowisk według stopni służbowych, rang, sprawowania władzy, funkcji starszeństwa, stażu, godności, urodzenia itd. Innymi słowy – zależność niższych stopni od wyższych. Zjawisko hierarchii – wraz z centralizacją, specjalizacją oraz formalizacją – stanowi nadal, ku rozpaczy piewców kultury wyjątkowości i względności zjawisk życia społecznego, elementarny wymiar struktury organizacyjnej. Dlatego niewygodne dziś pojęcie władzy jest rozumiane jako wywieranie wpływu raczej na rzecz innych osób, aniżeli na te osoby. W ten sposób nauki o zarządzaniu wyeliminowały z oficjalnego dyskursu problem władzy organizacyjnej, zastępując go neutralnym emocjonalnie pojęciem przywództwa. To swoista parafraza nieformalnego statusu jednego z gangów ulicznych w Chicago: przywództwo zakłada czynienie rzeczy za pomocą innych. Władza wpływania na zachowania pracownicze została tym samym ukryta i rozproszona w procedurach, normach i zuniwersalizowanych standardach.

 

Czas jako forma kontroli

Choć czasu nie można ani zobaczyć, ani dotknąć, choć jest rodzajem doświadczenia ludzkiego umysłu, obecnie traktuje się go w takich samych kategoriach jak inne możliwe do wykorzystania zasoby organizacyjne. Stał się czymś, co poddaje się planowaniu, marnowaniu, rozmieszczaniu, sprzedaży lub kontroli. Choć czasowa synchronizacja jest dziś elementarną cechą systemu kontroli każdego ładu zbiorowego (np. systemu edukacji), to nie ma nic zaskakującego w tym, że czas, jako zreifikowana ilościowa miara, jest najbardziej widoczny we wszystkich typach organizacji, ze szczególnym uwzględnieniem przedsiębiorstw. Synchronizacja, kolejność i tempo działań funkcjonują w obrębie wąskich granic tolerancji. Co więcej, obecne działania muszą być podejmowane w określonym porządku dla zapewnienia odpowiednich wyników w przyszłości. I właśnie w obszarze relacji pracodawca–pracobiorca traktowanie czasu jako dodatkowego mechanizmu kontrolnego jest szczególnie widoczne. W tym miejscu widać kontynuację koncepcji Taylora. W jego przekonaniu tańsze oraz bardziej wydajne sekwencje ruchów ludzi i maszyn miały wyeliminować niebezpieczeństwo wszechwładzy brygadzistów, opartej na indywidualnym doświadczeniu i kompetencjach. Obecnie już nie sam rodzaj wykonywanej pracy, ale właśnie czas pracy stanowi główny przedmiot negocjacji. Praca jest wymieniana na pieniądze w formie zapośredniczonej. Czas jest medium, dzięki któremu praca jest przekładana na abstrakcyjnie definiowaną wartość wymiany. W Polsce definicja czasu pracy składa się z dwóch elementów: pozostawania pracownika w dyspozycji pracodawcy oraz miejsca, w którym pracownik pozostaje w tej dyspozycji. Istotą definicji czasu pracy jest więc pozostawanie w dyspozycji pracodawcy. Tym samym czas pracy nie jest tożsamy z czasem efektywnego wykonywania pracy – obejmuje bowiem okresy nieświadczenia pracy, w których pracownik pozostaje w dyspozycji pracodawcy (art. 128 Kodeksu pracy).

 

Reguły a zachowanie

Czy wysoce skodyfikowane koncepcje zarządzania, stylów przywództwa, kierowania, koncepcje motywacji, funkcje kontroli czy też zarządzanie zmianą w organizacji umożliwiają uświadomione zachowanie i działanie jednostki według jej własnych wartości i standardów? Można stwierdzić, że akceptowany społecznie pluralizm zachowań, postaw i akcentowanie osobowej odmienności znajduje co najwyżej swoje organizacyjne spełnienie w oczekiwaniu „kreatywnej dyspozycyjności”. Przekonanie o wszechobejmującej możliwości kwantyfikacji „wszystkiego i wszystkich” niejako z definicji narzuca konieczność poszukiwania stanu optymalnego lub stanu równowagi organizacyjnej między poszczególnymi elementami. Zapewniając bezpieczny i stabilny świat, wyklucza nieprzewidywalność jednostkowej autoekspresji. Technologia zarządzania nie toleruje braku stabilności i przewidywalności ani organizacyjnej zmienności (również zmienności zachowań organizacyjnych). Innymi słowy, współtworzy przede wszystkim organizacje o tzw. kulturze roli, z silną hierarchią organizacyjną zbudowaną z ról i szczególnym naciskiem na poprawność postępowania zgodnego z procedurą. Choć ich słabą stroną jest powolność reakcji na zmiany w otoczeniu, wiara w techniczne możliwości prowadzi do wytworzenia kolejnego społecznego mitu, że w wystarczającym stopniu można kontrolować przynajmniej najważniejsze jego elementy. O tym, jak silne jest to złudzenie, mogą świadczyć badania przeprowadzone przez pracowników Wyższej Szkoły Pedagogiki Resocjalizacyjnej wśród pracowników dużych organizacji o strukturze korporacyjnej funkcjonujących w Polsce. Wykazały one cały szereg zachowań patologicznych z organizacyjnego punktu widzenia. Blisko jedna piąta ankietowanych poświęca na sprawy zawodowe więcej niż 12 godzin dziennie, a kolejne 33 proc. więcej niż 10 godzin. Nie protestują jednak przeciwko takiemu trybowi pracy. Co szósty ankietowany nie mieszka z żoną czy mężem. 14 proc. przyznaje, że widział się z bliskimi ponad miesiąc temu. Aby wytrzymać codzienne szaleńcze tempo pracy, sięgają po napoje energetyzujące, izotoniczne oraz ich mieszanki, popularnie zwane dopalaczami. Respondenci wymienili 11 rodzajów takich specyfików. Alkohol traktują jako podstawowe lekarstwo na stres – okazjonalnie piją prawie wszyscy, blisko połowa badanych kilka razy w tygodniu, a aż 18 proc. sięga po kieliszek codziennie. Eksperymentują też z narkotykami. Z badań wynika, że w koncernach pojawiło się też nowe zjawisko – niekontrolowane zachowania seksualne. Blisko jedna piąta badanych przyznaje, że traktuje przygodny seks jako skuteczny sposób odreagowania stresu. Najbardziej interesujące wydaje się to, że badani pracownicy podkreślali świadomość prowadzonego przez nich wyniszczającego trybu życia.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Siecio-smycze i wartości przyszłości

Socjologowie przypatrujący się społecznemu tyglowi widzą jedynie drobne zwiastuny tego, co w zakresie wartości nowe. Czasem dostrzegają zjawiska ekstremalne, innym razem najzupełniej przypadkowo widoczne. Dlatego nie są w stanie dokładnie przewidzieć, co się stanie, jakie wartości i jakie normy obowiązywać będą w przyszłości. Spróbujmy jednak, mimo tych zastrzeżeń, to uczynić i przewidzieć, co stanie się z wartościami za lat dwadzieścia.

 

Konsumpcja ponad wszystko

Ziścić się może hiperkonsumpcyjny scenariusz przyszłości, wszak już teraz toniemy w konsumpcyjnym stylu życia po uszy. Wartościami w tym świecie będą zabawa, przyjemność, komunikacja dla komunikacji, płytka towarzyskość, samorealizacja. Nastąpi ekspansja wartości „autohedonistycznych”, co oznacza, że niepodzielnie zapanuje jednostka i jej pragnienia, do których wszystko elastycznie będzie musiało się dostosować. Jednostki będą non stop dostępne on­‑line i będą budować własną tożsamość poprzez drobne akty kreacji w sieciach wszelkiego typu.

W kulturze hiperkonsumpcji konserwa zawierająca tradycyjne wartości może się szybko rozszczelnić. Obyczaje ulegną większej liberalizacji, coraz luźniejsza będzie kontrola nad czyimkolwiek życiem intymnym i prywatnym (no, może poza politykami…). Ludzie odchodzić będą od tradycyjnych form życia, od patriarchalizmu stosunków w domu i w pracy oraz od wartości religijnych, które regulowałyby codzienne postępowanie w związkach, zabawie czy wychowaniu dzieci. Zarządzać naszym życiem będą pospołu moda i konsumpcyjna wolność wyboru, które staną się jedynymi ideologiami, których będzie się zażarcie bronić.

Skąd zatem będą się brały wartości? Być może wartościami będą uwodzić nas firmy, wartości będą towarem, sprzedawanym w atrakcyjnych pakietach w formie instant, gotowej do realizacji tuż po rozpakowaniu.

W kulturze hiperkonsumpcji będzie się bardzo liczyć praca, i to nie tyle jako dostarczyciel pieniędzy, ile najgłówniejszy budulec tożsamości. Praca będzie wartością nadrzędną, a miejsce pracy stanie się miejscem życia, zwłaszcza że pracę będzie można wykonywać praktycznie wszędzie.

W kulturze hiperkonsumpcji będzie się bardzo liczyć praca, i to nie tyle jako dostarczyciel pieniędzy, ile najgłówniejszy budulec tożsamości. Praca będzie wartością nadrzędną, a miejsce pracy stanie się miejscem życia, zwłaszcza że pracę będzie można wykonywać praktycznie wszędzie. Styl życia skupiony będzie wokół pracy, zwłaszcza w rozkwitających usługach niematerialnych.

 

Kultura i komunikacja

Wartością w przyszłości może się stać bezkonfliktowa, niekonfrontacyjna postawa wobec innych ludzi, choć przyjaźń i miłość jako wartości mogą odejść do lamusa, ponieważ poważne zaangażowanie emocjonalne bywa bolesne i trudne, ponieważ emocje bolą, zaangażowanie boli. Zamiast rozwijania głębokich przyjaźni ludzie zainwestują w samorozwój, w siebie, ustawiczna edukacja będzie wartością. W efekcie więzi między ludźmi staną się płytkie, ale za to będą liczne i łatwiej zawiązywane niż dziś. Wartością będzie komunikowanie SIĘ , niekoniecznie komunikowanie CZEGOŚ.

Kultura się rozproszy i zamiast niej nastanie federacja subkultur. Dzięki ekspansji internetu już dzisiaj konsumowanie kultury coraz mocniej różnicuje ludzi, coraz wyraźniej odczuwalny jest brak kanonu kulturowego, który łączyłby wszystkich. W sieci obowiązuje zasada 98 procent, która mówi, że większość – najdziwaczniejszych nawet – produkcji kulturowych znajdzie swoich fanów i użytkowników. Nastąpi tym sposobem szersza i głębsza eskapada w kierunku zachowań i gron neoplemiennych: miłośników kolejnych klonów anime, kolejnych „Gwiezdnych wojen”, neorycerstwa etc.

Jedni z coraz większą trudnością komunikować się będą z drugimi. Dlatego kultura przyszłości to kultura przeszukiwaczy, wyszukiwaczy, łączników, translatorów, przewodników, net -kreatorów. Coraz trudniej będzie o bezpośredni dialog, o porozumienie, dlatego stanie się ono wartością.

Problem w tym, że jedni z coraz większą trudnością komunikować się będą z drugimi. Dlatego kultura przyszłości to kultura przeszukiwaczy, wyszukiwaczy, łączników, translatorów, przewodników, net­‑kreatorów, których zadaniem jest już dzisiaj budowanie więzi i przekazywanie (a po drodze modyfikowanie) informacji. Innymi słowy, coraz trudniej będzie o bezpośredni dialog, o porozumienie, dlatego stanie się ono wartością, tak jak wartościowi – w sensie dosłownym – będą ludzie, którzy są translatorami, tłumaczami z kultury na kulturę, odpowiedzialnymi za dialog.

Za dwadzieścia lat kontakty międzyludzkie będą miały coraz bardziej flirtowy charakter. W życiu społecznym staramy się non stop „podrywać” i jesteśmy „podrywani”. Liczba niezbędnych do pracy i życia kontaktów społecznych uzależniona jest, jak nigdy, od naszej atrakcyjności. Dlatego kultura przyszłości to kultura szybkich zderzeń ludzi z ludźmi, ludzi z przedmiotami coraz częściej funkcjonującymi jak ludzie (np. systemami elektronicznymi chroniącymi dostęp do jakichś zasobów, które nas interesują) i ludzi z ideami. Z każdym z tych obiektów człowiek będzie musiał odbyć rodzaj flirtu – zarzucić sieć, zaciekawić sobą, pouwodzić, rozszyfrować. To jednak na dłuższą metę męczące. Flirt non stop jako rodzaj notorycznego i ustawicznego funkcjonowania społecznego zniosą tylko nastolatki. I tak trwałe związki staną się wartością, będą kojarzone z komfortem i spokojem. Jak grzyby po deszczu powstawać mogą społeczne kręgi dostarczające sobie opieki i przyjaźni.

Żeby funkcjonować w zawodzie, ujawniamy się w sieci. Budowanie tożsamości poza nią – poza Facebookami, naszymi -klasami i Golden -line’ami – jest niemal niemożliwe. Od tego wszystkiego będziemy mieli ochotę w przyszłości uciec.

Społeczeństwo postprywatne

Za lat dwadzieścia ludzie mogą mieć dosyć technologii informacyjnych, które dziś ułatwiają nam życie. Mogą pragnąć od nich uciec, choćby na chwilę. Stajemy się coraz mocniej uzależnieni od tych technologii. Już dzisiaj drogę wskazuje nam Google Maps, informacje wyszukuje google.com, dzielone z innymi dokumenty kreujemy w Google Apps. Telefon komórkowy trzyma nas na niewidzialnej smyczy i uzależnia, a karta płatnicza zdradza, gdzie aktualnie jesteśmy. Nasze codzienne ruchy są śledzone, spisywanie i archiwizowane. Żeby funkcjonować w zawodzie, ujawniamy się w sieci. Budowanie tożsamości poza nią – poza Facebookami, naszymi­‑klasami i Golden­‑line’ami – jest niemal niemożliwe. Nasze emocje wyzwala i od razu zaspokaja przemysł emocjonalny. Od tego wszystkiego będziemy mieli ochotę w przyszłości uciec. Niefigurowanie w sieci, bycie niedostępnym dla technologii komunikacyjnych, „oderwanie się” może stać się wartością. Urwanie się z sieciowej smyczy, wolność od rygorów i nadzoru cyfrowego, od bezpośredniego nadzoru, zlecanego coraz częściej nie przez państwo i jego aparat, lecz przez globalne korporacje, ucieczka od cyfrowego korporacyjnego oka – to kierunek przyszłości. Inaczej mówiąc, społeczeństwo przyszłości może być społeczeństwem postprywatnym. W takim typie społeczeństwa zaczyna się ustawicznie monitorować wszelkie ludzkie działania w celu wyłapania pośród nich poczynań mogących przynieść jakąkolwiek ujmę czy szkodę innym. Jesteśmy i będziemy coraz bardziej wystawieni na cyber­‑oko, które w każdej godzinie podgląda nasze poczynania. W sieci są one monitorowane, agregowane i typologizowane przez różne centra zarządzania informacją. Te informacje wykorzystywane są przeciwko nam przez rozmaite agendy: koncerny, polityków, urzędy, instytucje parapolicyjne i kontrolne. Ucieczka od tej kontroli stanie się potrzebą, a bycie od niej wolnym – choćby na chwilę – wartością.

Żeby spędzić czas wolny od cyber­‑oka, będziemy najpierw musieli wszelakie cyber- i siecio­‑smycze zostawić w depozycie. Taki depozyt na siecio­‑smycze będzie zarządzać naszymi kartami kredytowymi i kartami dostępu, loginami, hasłami, elektronicznymi kontami bankowymi, pocztą elektroniczną, nagrywaniem ulubionych sitcomów na twarde czy miękkie dyski, pen­‑drive’ami albo ich przyszłymi modyfikacjami, naszymi awatarami pozostawionymi na istotnych dla nas forach. Słowem, depozyt na siecio­‑smycze będzie pod naszą nieobecność zarządzał naszym byciem on-line. Depozyt na siecio­‑smycze będzie udawał, że jesteśmy obecni, a nas tymczasem nie będzie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Zaradność i pracowitość mamy we krwi

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Dla większości mieszkańców Pomorza sensem ludzkiego życia była praca i takie podejście musiało się przekładać na zachowania o charakterze ekonomicznym.

Leszek Szmidtke: Czy istnieją kaszubsko­‑pomorskie wartości odmienne od tego, co można spotkać w innych regionach, a które mają znaczenie na rynku pracy?

Cezary Obracht‑Prondzyński: Chciałbym, aby takie wartości istniały. Mam jednak poważne wątpliwości. Oczywiście, często mówimy o kaszubsko­‑pomorskim etosie, w którym bardzo ważną rolę odgrywa pracowitość. Dla większości mieszkańców Pomorza sensem ludzkiego życia była praca i takie podejście musiało się przekładać na zachowania o charakterze ekonomicznym. Ten etos wypływa z ostrej konkurencji wobec znacznie silniejszego żywiołu niemieckiego w chwili, kiedy rodził się na naszych ziemiach kapitalizm. Z jednej strony Niemcy, korzystający ze wsparcia najlepiej wówczas rozwiniętego państwa w Europie, z drugiej – rdzenna ludność Pomorza, już na starcie mająca znacznie słabszą pozycję. Mimo to często wygrywała konkurencję. Doskonałym przykładem jest parcelacja ziemi pod koniec XIX w. i wygrana z państwową instytucją, jaką była Komisja Kolonizacyjna.

Od tamtego czasu wiele się wydarzyło i na ogół nie były to wypadki wspierające takie zachowania. Czy cechy, wartości występujące na przełomie XIX i XX w., nadal obowiązują?

Dwie wojny światowe, powrót państwa polskiego na Pomorze, wreszcie komunizm. W dwudziestoleciu międzywojennym etos pracy połączony z zaradnością był na pewno widoczny, skoro Aleksander Majkowski czy Jan Karnowski pisali o zmaterializowaniu duszy kaszubskiej. Warto się jednak zastanowić, czy gdyby nie te wartości, to społeczność kaszubska nadal by istniała? Zaradność połączona z pracowitością były mechanizmem obronnym. W dwudziestoleciu międzywojennym formy zaradności się zmieniają, gdyż dramatycznie zmieniają się warunki ekonomiczne. Nowe granice dzielące tereny Kaszub i Pomorza, później wojna celna z Niemcami, ograniczenie dostępu do niemieckiego rynku pracy oraz w Wolnym Mieście Gdańsku… Zwłaszcza te ostatnie zdarzenia mocno dotknęły mieszkańców naszego regionu.

Jednak w tym czasie nadal gospodarka miała charakter kapitalistyczny. II wojna światowa, a szczególnie lata powojenne, to już zupełnie inne realia.

Jaki wpływ na te wartości ma kilkadziesiąt lat PRL oraz narastająca migracja z innych części Polski na Pomorze? Napływ mieszkańców innych regionów Polski występował już w okresie międzywojennym. Natomiast po 1945 r. znacznie przybrał na sile. Nastąpiło zderzenie różnych wzorców zaradności i pracowitości. Mój wujek, pracujący po wojnie na kolei jako budowlaniec, opowiadał, jak starannie przez niego wyremontowane pomieszczenie zostało zdewastowane przez kolegów z ekipy. Zarzucali mu, że wykonuje „niemiecką robotę”. To było dla niego traumatyczne przeżycie. Zderzenie różnych wartości miało negatywne skutki, szybko pojawiło się „kombinatorstwo”, przekonanie, że co wspólne, to niczyje, a jak niczyje – nie trzeba o to dbać i można się podzielić. Mimo wszystko elementy etosu zaradności i pracowitości przetrwały.

Jaki wpływ na obecne wartości i zachowania ma przeszłość?

Tego nie uczono w szkole, lecz w rodzinach – szczególnie tam, gdzie była tradycja rzemieślnicza lub wykształcona w dużych gospodarstwach rolnych. Dziś, oprócz bliskości metropolii, łatwości w komunikacji i dostępu do dużych rynków zbytu oraz pracy, właśnie ta tradycja wyjaśnia, dlaczego np. w powiatach puckim lub kartuskim jest mniejsze bezrobocie. Niestety, ta zaradność dotyczy również szarej strefy, np. w budownictwie, rolnictwie – choćby w czasie zbioru truskawek. Często pieniądz trafia z ręki do ręki. Skali tego zjawiska żadne badania jeszcze nie potwierdziły. Póki co, są to moje obserwacje i wnioski. Nie wiem, czy można do wspomnianej szarej strefy dołączyć pomoc sąsiedzką.

Cały czas mówimy o robotnikach, rolnikach, drobnych rzemieślnikach. Czy to samo możemy powiedzieć o średniej kadrze kierowniczej lub menedżerskiej?

Nie wiem, gdyż na Pomorzu nie przeprowadzono żadnych badań kadry menedżerskiej o charakterze biograficzno­‑tożsamościowowym. Możemy jedynie mówić o poszczególnych osobach lub firmach.

Zazwyczaj ludzie będący właścicielami dużych firm nie kryją, skąd pochodzą.

To prawda, ale taka deklaracja to za mało. Potrzebne są poważniejsze analizy, chociaż w takich szczątkowych badaniach etos pracy i zaradności jest eksponowany. Pojawia się nawet ciekawe sformułowanie: „tak musi być”. To jest wartość autoteliczna, sama się uzasadnia. Muszę pracować nie dlatego, że wtedy zarobię, lecz pracuję, gdyż taka jest istota naszego życia.

Gospodarka XXI w. ma być innowacyjna, kreatywna, sieciowa. Czy tradycyjne wartości będą miały znaczenie?

Właśnie dlatego należy przeprowadzić wśród przedstawicieli pomorskiej kadry kierowniczej i menedżerskiej obszerne badania i skorelować ich doświadczenia biograficzne, etos pracy, jego źródła oraz ich strategie zachowania w sferze biznesowej. Czy są kreatywni, innowacyjni, czy potrafią budować więzi? Czy te więzi nie mają na przykład nepotycznego charakteru? Wyniki badań mogą być bardzo interesujące, gdyż oprócz przedsiębiorstw działających w tradycyjnych dziedzinach gospodarki znam całkiem sporo przykładów firm zajmujących się nowymi technologiami, a prowadzonych przez ludzi z Kaszub i Pomorza.

Przemysł stoczniowy i kształcenie na jego użytek odcisnęły pomorskiej gospodarce silne piętno i chyba dlatego różne wysokie technologie nie zdążyły się tu mocno rozwinąć. 20–30 lat to przecież krótka perspektywa i zaszłości związane np. z kształceniem, preferowaniem zawodów technicznych będą długo widoczne.

W naszym regionie mało mamy firm związanych z szeroko rozumianym show­‑biznesem czy multimediami. Może mieszkańcy Pomorza nie mają zaufania do różnych wirtualnych przedsięwzięć i wolą te tradycyjne?

To bardzo ryzykowna teza. Mieszkańców województwa pomorskiego jest obecnie 2,2 mln. Ludzi o korzeniach kaszubsko­‑pomorskich jest może 700–800 tys., czyli mniejszość. Niegdyś się mawiało, że wolą oni konkretne zajęcia, a nie jakieś artystyczne. Tymczasem dziś wielu z nich pracuje w różnych firmach internetowych, medialnych, są aktorami, muzykami. Dlatego większe znaczenie ma kształt pomorskiej gospodarki w poprzednich latach. Przemysł stoczniowy i kształcenie na jego użytek odcisnęły tu silne piętno i chyba dlatego różne wysokie technologie nie zdążyły się mocno rozwinąć. 20–30 lat to przecież krótka perspektywa i zaszłości związane np. z kształceniem, preferowaniem zawodów technicznych będą długo widoczne.

Porównujemy się jednak z tymi, którzy są z przodu. Warszawa skupia firmy z sektora wysokich technologii, tam są wysoko wykwalifikowane kadry, których na przykład brakuje na Pomorzu.

Warszawa to miejsce, które wysysa z całej Polski to, co najlepsze. Bliższe prawdy jest porównanie choćby z Wrocławiem. Ale statystyka nie wyjaśnia wszystkiego. Moim zdaniem kreowany obraz tego miasta jest dużo lepszy niż rzeczywisty. Doskonałym przykładem wrocławskich perturbacji jest budowa stadionu. To bardzo skomplikowane przedsięwzięcie inżynieryjne i logistyczne – i nagle się okazuje, że w innych miastach radzą sobie z tym o wiele lepiej.

U nas nie będą się osiedlały ani wyrastały zarządy światowych firm; podobnie jak w innych miejscach przyjdą, wyciągną to, co dla nich najbardziej wartościowe, i odejdą w nowe rejony. Nasz model gospodarczy opiera się na małych i średnich firmach.

Duża liczba małych firm w przyszłości będzie atutem czy też balastem? Takie przedsiębiorstwa nie mają przecież dostępu do najnowszych światowych rozwiązań.

Jestem chyba ostatnią osobą, która powie, że szansą rozwojową dla naszego regionu są wielkie korporacje. U nas nie będą się osiedlały ani wyrastały zarządy światowych firm, podobnie jak w innych miejscach – przyjdą, wyciągną to, co dla nich najbardziej wartościowe, i odejdą w nowe rejony. Nasz model gospodarczy opiera się na małych i średnich firmach, tak jesteśmy ukształtowani i chyba nic się tak zaraz nie zmieni. Ten model jest zbliżony do niemieckiego, a tam najbardziej innowacyjne są średnie przedsiębiorstwa. Pytanie tylko, jak stymulować, wspomagać rozwój takich firm. Jeżeli innowacyjności nie będziemy ograniczać do nowoczesnych technologii, lecz uwzględnimy także zdolność przestawiania się na nowe zadania, dostosowania do wymogów rynku, to okaże się, że małe i średnie przedsiębiorstwa są zdecydowanie bardziej elastyczne. Mają też dużo większe możliwości przetrwania w trudnych warunkach. Można to dostrzec, obserwując przedsiębiorczość w naszym regionie, zwłaszcza w ostatnich dwóch latach. Niekiedy działalność takich firm odbywa się na pograniczu prawa, czasami może nawet to prawo jest łamane (na przykład zatrudniają ludzi na czarno), ale małe i średnie firmy to przyszłość naszego regionu. Dają lepsze efekty w walce z bezrobociem niż ściągnięcie dużych koncernów. To walka tym bardziej skuteczna, że mieszkańcy powiatów człuchowskiego lub bytowskiego mogą wykonywać produkcję czy usługi na rzecz metropolii, pozostając w swoich domach.

Małe i średnie firmy nie mają funduszy na innowacyjność, współpracę z uczelniami, wdrażanie nowych rozwiązań powstających właśnie w środowiskach naukowych. A czy uczelnie odpowiadają na nowe wyzwania i czy kształcą ludzi z myślą o nowych potrzebach rynkowych?

Pomorskie małe i średnie firmy będą raczej w nurcie imitacyjnym niż innowacyjnym. Będą korzystały z istniejących rozwiązań, adaptowały do swoich realiów zarówno nowe rozwiązania organizacyjne, jak i technologiczne. Zapewne pojawią się enklawy, w których rozwój będzie miał charakter innowacyjny. Jednak w małych i średnich firmach zazwyczaj myśli się racjonalnie, a tańsze jest wykorzystywanie sprawdzonych rozwiązań. Inny problem to kształcenie. Toczy się wielka dyskusja, jak kształcić zarówno w skali kraju, jak i naszego szeroko rozumianego regionu, położonego wokół metropolii. Dzisiejsze kształcenie jest słabo dostosowane do potrzeb rynku pracy. Jednak nie jestem przekonany, czy w przyszłości wykształcenie uniwersyteckie powinno być wprost do niego dopasowane. To raczej zadanie wyższych uczelni zawodowych. Nie możemy też zapominać, że pracodawcy najchętniej zrzuciliby z siebie obowiązek inwestowania w ludzi. Dlatego dopominają się o absolwentów, których nie trzeba douczać. Po prostu szukają taniej siły roboczej. Przecież absolwent Politechniki – budownictwa – nie potrafi po pięciu latach nauki budować mostów! Jeśli będzie pracował pięć kolejnych lat, to być może się nauczy. W tego człowieka trzeba zainwestować. Niestety, polski biznes nie widzi takiej potrzeby, nie ma ochoty na współpracę z nauką.

Kolejną rzeczą, która powinna cechować gospodarkę przyszłości, jest współpraca. Tymczasem na przykład liczbę grup producenckich w pomorskim rolnictwie można policzyć na palcach.

Na Pomorzu, podobnie jak w Niemczech i Danii, życie gospodarcze było życiem zespołowym. W drugiej połowie XIX i na początku XX w. spółdzielczość była fundamentem mobilizującym kapitał na dalsze przedsięwzięcia. Największym polskim bankiem był Bank Związku Spółek Zarobkowych. Na Pomorzu, oprócz spółdzielczości kredytowej i pożyczkowej, były też mleczarska, cukrownicza, handlowa. Umiejętność współpracy kształtowano przez pokolenia. Gdyby ktoś zapytał mnie o najbardziej dotkliwą pozostałość komunizmu, to na pierwszym miejscu wymieniłbym mentalną degenerację.

Czy zaufanie, które było fundamentem ruchu spółdzielczego, można odbudować? Czy można przywrócić taką etykę w biznesie, która opierając się na dawnych wzorcach, będzie dostosowana do nowych wymagań?

Od 1950 r., czyli od chwili upaństwowienia spółdzielczości, zaradność nabrała indywidualnego charakteru i, niestety, często patologicznego. Dlatego budowanie takich więzi kooperacyjnych w małych środowiskach powinno być otoczone szczególnie troskliwą opieką. Barierą są nie tylko głęboko zakorzenione uprzedzenia typu: „Powiedziały jaskółki, że niedobre są spółki”. To problem bardziej złożony. Na szczęście pomoc sąsiedzka nadal istnieje. To oznacza, że zdolność kooperacji jest możliwa.

Czy Pomorzanie potrafią się znaleźć w innych środowiskach kulturowych, światopoglądowych?

Doskonale potrafili i potrafią sobie z tym poradzić. Od XIX w. do dziś jedną z form zaradności jest emigracja. Raz jest ona stała, kiedy indziej sezonowa, ale wyjeżdżający zawsze stykali się z ludźmi innych kultur i wyznań. Radzili sobie w różnych miejscach i coś z tego przywozili do domu. Te kontakty są też przekazywane z pokolenia na pokolenie, gdyż ktoś zostawał na przykład w Niemczech, później pomagał innym szukającym tam pracy. Ten mechanizm dalej działa.

A gdy trzeba pracować w jednym miejscu z kimś, kto ma inny kolor skóry, wierzy w innego boga i ma inną orientację seksualną?

Bywa różnie. Pracujący w Niemczech nieraz krytycznie wypowiadali się o mieszkańcach byłej Jugosławii, Turkach, także samych Niemcach. Inni robili doskonałe interesy na przykład z Turkami. Turcy, czy może bardziej Kurdowie, pojawiają się także na Kaszubach, na Pomorzu. Mało o tym wiemy, nikt jeszcze nie zbadał takiej migracji. Generalnie jestem przekonany, że nasza społeczność jest bardzo mobilna i potrafi się znaleźć w nowych warunkach.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kształcimy do pracy w zespole

Rozmowę prowadzi Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Leszek Szmidtke: Po co informatykowi znajomość kultury Japonii?

Jerzy Paweł Nowacki: Ludzie wykształceni powinni dysponować rozległą wiedzą. A niezależnie od tego historia, kultura i teraźniejszość Japonii są niezwykle interesujące, pozwalają także zrozumieć to, co się dzieje w świecie.

Jednak pracodawcy oczekują, że absolwenci takich uczelni będą specjalistami w stosunkowo wąskim zakresie, żeby nie trzeba było zbyt wiele inwestować w szkolenia, a najlepiej, żeby taki człowiek od razu zabrał się do pracy.

Europejski model kształcenia zakłada, że student na kierunku inżynierskim musi również dostać pewną wiedzę humanistyczną i ekonomiczną. Do tego oczywiście należy dołożyć języki obce. Na naszej uczelni samodzielnie kształtujemy wiedzę humanistyczną studenta, stąd na przykład przedmiot o nazwie „Kultura Japonii”. Oczywiście studenci mogą również uczęszczać na wykłady z filozofii, historii czy innych kierunków humanistycznych. Sami dokonują wyboru, czego chcą się uczyć dodatkowo. Nie kryję, że właśnie kultura Japonii cieszy się największym zainteresowaniem.

Umiejętność pracy zespołowej to dziś poważna przewaga rynkowa i dlatego uczymy studentów technik prac zespołowych na wszystkich przedmiotach. Ukończeniem studiów inżynierskich pierwszego stopnia jest praca inżynierska i żądamy od studentów, żeby to była praca zespołowa.

Taki przedmiot ma wartość dla rynku pracy?

Na pewno nie będzie przeszkadzał, podobnie jak inne przedmioty humanistyczne. To jest niecałe 5 proc. czasu wszystkich zajęć. Elementy japońskie są nie tylko we wspomnianych wykładach czy nazwie szkoły. Staramy się przekazać pewne cechy ważne dla społeczeństwa Kraju Kwitnącej Wiśni, przede wszystkim umiejętność pracy zespołowej. Dziś to jest poważna przewaga rynkowa i dlatego uczymy studentów technik prac zespołowych na wszystkich przedmiotach. Ukończeniem studiów inżynierskich pierwszego stopnia jest praca inżynierska i żądamy od studentów, żeby była to praca zespołowa.

Kultura czy szerzej – cywilizacja japońska to również dążenie do doskonałości nawet w drobnych sprawach. Mniej jest tam miejsca na tak pożądaną w Stanach Zjednoczonych i Europie kreatywność.

Najważniejszym wydziałem naszej uczelni jest informatyka. Od niedawna mamy również Wydział Sztuki Nowych Mediów, ale o nim za chwilę. Informatyk powinien przede wszystkim poprzez narzędzia informatyczne tworzyć oprogramowanie i także nim zarządzać. To jest istota, natomiast szeroko rozumiana japońskość podnosi naszą atrakcyjność, ułatwia kontakty ze światem gospodarczym w kraju i za granicą. Oczywiście, czerpiemy też wzorce ze współczesnej Japonii, jak choćby total quality management, i wpajamy je naszym studentom. To ważny element współczesnej gospodarki wywodzący się z japońskiej tradycji.

Gospodarka przyszłości ma się opierać na kreatywności, wysokiej jakości oraz pracy zespołowej.

Właśnie dlatego ustawiliśmy program nauczania trochę inaczej niż większość uczelni w Polsce. Z reguły praca inżynierska jest przygotowywana na ostatnim semestrze studiów. Na naszej uczelni ma to miejsce wcześniej. W ostatnich trzech semestrach studiów studenci tworzą zespoły. Samodzielnie, przy niewielkiej pomocy opiekuna, identyfikują obszary swojej pracy, a później cały zespół to realizuje. Jest też podział ról, czyli oprócz wykonawców są kontrolerzy, menedżerowie. Jesteśmy uczelnią praktyczną, więc efektem pracy inżynierskiej musi być działający produkt, najczęściej oprogramowanie.

Czy te produkty znajdują później nabywców na rynku?

Nie oszukujmy się: przez siedem semestrów nie można wykształcić specjalistów tworzących profesjonalne oprogramowanie.

A część badawcza uczelni pracuje na rzecz rynku?

Realizujemy wiele projektów, w których pracują głównie doktoranci oraz cała kadra naukowa. Wciągani do tych prac są również studenci. Większość z tego, co robimy, to projekty europejskie w VI Programie Ramowym, również w Programie Operacyjnym Innowacyjna Gospodarka. Takie przedsięwzięcia muszą się zakończyć wdrożeniem w gospodarce. Między innymi zajmowaliśmy się systemami rozpoznawania mowy, komunikacją baz danych między urzędami państwowymi. Tzw. badań podstawowych jest nie więcej niż 20 proc.

Gdzie znajdują pracę absolwenci waszej uczelni?

Najwięcej w Polsce, ale też sporo w krajach europejskich, kilku w Stanach Zjednoczonych i Japonii. Pracują dla największych koncernów. Duża część absolwentów zakłada własne firmy.

Czy firmy, z którymi współpracujecie, podpowiadają, co warto zmienić w programach nauczania?

Współpracujemy z najlepszymi firmami software’owymi w kraju, oczywiście również zagranicznymi działającymi w Polsce: IBM, Oracle czy Sygnity. Staramy się dostosować program do oczekiwań rynku, a raczej pewną część programu, tak żeby nasz absolwent był obeznany z najnowszymi trendami, niezależnie od tego, gdzie znajdzie pracę. Z firmami, z którymi współpracujemy, ustalamy też tematy prac dyplomowych. Mamy również fundowane stypendia, otrzymujemy oprogramowanie. Dzięki temu większość absolwentów może bez dodatkowych szkoleń od razu wdrożyć się do pracy.

Uważamy, że młodego człowieka tak trzeba kształcić, żeby sobie poradził po ukończeniu szkoły w różnych warunkach. Musi wiedzieć, jak założyć firmę i jak ją prowadzić, dlatego poznaje podstawy prawne przedsiębiorczości, uczymy też etyki w biznesie i umiejętności negocjacyjnych.

Na stronie internetowej uczelni znalazłem informację, że studenci mają 320 godzin praktyk.

Nie ustalamy tego sami, takie są wymogi ministerialne. Z praktykami jest ciekawa historia, gdyż 15 lat temu firmy niechętnie przyjmowały studentów. Widziały w tym jedynie kłopot, bo trzeba było udostępnić im stanowiska, umożliwić dostęp do sieci itp. W tej chwili mamy więcej ofert praktyk niż studentów. Poza tym niektórzy z nich sami znajdują sobie praktyki. Wtedy tylko sprawdzamy, czy takie miejsce spełnia nasze oczekiwania. Na praktykach nie poprzestajemy, gdyż mamy również projekt inkubatorów akademickich. Uważamy, że młodego człowieka tak trzeba kształcić, żeby sobie poradził po ukończeniu szkoły w różnych warunkach. Musi wiedzieć, jak założyć firmę i jak ją prowadzić, dlatego poznaje podstawy prawne przedsiębiorczości, uczymy też etyki w biznesie i umiejętności negocjacyjnych.

W propozycjach programowych znalazłem pozycję zatytułowaną „Informatyka społeczna”.

To propozycja dla ludzi z wykształceniem humanistycznym, którzy potrzebują narzędzi informatycznych do realizacji badań. Najczęściej korzystają z tego socjolodzy, którzy muszą w swoich badaniach analizować wiele różnych informacji.

Utrzymujecie kontakt z absolwentami?

Staramy się podtrzymać pewne więzi i dlatego umożliwiamy zakładanie kont, dostęp do sieci i ułatwiamy korzystanie z naszego zaplecza naukowego. Istnieje też Klub Absolwenta, który co jakiś czas się zbiera. Członkowie mają swoje fora dyskusyjne, gdzie wymieniają się informacjami i opiniami. Proponujemy też dalsze kształcenie, czyli drugi oraz trzeci stopień. Plus, oczywiście, szeroki wachlarz kierunków na studiach podyplomowych. Dla naszych absolwentów przygotowaliśmy również ofertę pozwalającą na kształcenie się przez całe życie. Postęp w informatyce jest tak szybki, że trzeba się dokształcać na bieżąco, żeby móc zawodowo funkcjonować.

16 lat temu, gdy uczelnia powstawała, rynek pracy wyglądał inaczej niż dziś. Za kolejnych 16 lat również zajdą spore zmiany. Jaki będą miały charakter?

Odpowiedź na takie pytanie jest bardzo trudna. Nie wiemy, jakie kierunki będą rozwijane na uczelniach państwowych. Bardzo dużo zależy od polityki państwa. Od pewnego czasu istnieją tzw. kierunki zamawiane, na które specjalnymi stypendiami próbuje się ściągnąć więcej młodzieży niż studiowało do tej pory. Uważam, że absolwenci kierunków technicznych w przewidywalnej przyszłości nie będą mieli kłopotów ze znalezieniem pracy. Niedobór inżynierów widoczny jest nie tylko w Polsce, ale i w niemal wszystkich krajach Unii Europejskiej. Natomiast na uczelniach jedne kierunki będą się cieszyły większym zainteresowaniem, być może inne będą zanikały. Otworzyliśmy kierunek bioinformatyka, póki co niewielki, ale być może za jakiś czas się rozwinie. Nową propozycją jest też informatyka biznesowa. Ważne, żeby podstawa wykształcenia była dobrej jakości, wtedy później można się dokształcać.

Od trzech lat uczelnia ma oddział w Gdańsku i tam kształcicie w podstawowym kierunku. Czy będą nowe propozycje w najbliższym czasie?

W Warszawie zaczynaliśmy jako uczelnia techniczna. Po pewnym czasie wystartowała katedra multimediów, czyli animacje i gry komputerowe. Spostrzegliśmy, że nasze prace dyplomowe są dobrej jakości od strony oprogramowania, wiele do życzenia pozostawia natomiast grafika. Dlatego zaproponowaliśmy współpracę Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i później otworzyliśmy Wydział Nowych Mediów. Kształcą się tam graficy, którzy będą potrafili korzystać z narzędzi informatycznych. Jest też Katedra Multimediów, która współpracuje zarówno z Wydziałem Informatyki, jak i z Wydziałem Nowych Mediów. W Gdańsku od października ruszy również wydział o nazwie Sztuka Nowych Mediów.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przyszłość należy do kreatywnych

Jak kształtować system edukacji, by budować kompetencje i kwalifikacje dla gospodarki oraz rynku pracy przyszłości? Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto się zastanowić, jak będzie wyglądało środowisko, w którym będą funkcjonować absolwenci szkół za 20–30 lat. Milton Keynes już dawno stwierdził, że przewidywanie jest zadaniem niezwykle trudnym, szczególnie jeśli dotyczy przyszłości. Przewidywanie trendów społecznych ma to do siebie, że idee sformułowane w teraźniejszości mają wpływ na obraz przyszłości. Wszystkie wielkie rewolucje, takie jak rewolucja protestancka w Europie Zachodniej (która zapoczątkowała rozwój kapitalizmu), Rewolucja Francuska czy Rewolucja Październikowa w Rosji opierały się na silnych podstawach filozoficznych. Przyszłość nie jest zdeterminowana – istnieją różne „wersje” przyszłości i w naszych rękach jest stworzenie takiej, która nam najbardziej odpowiada.

Wartość dodana edukacji będzie polegała na kształtowaniu w ludziach umiejętności doboru oryginalnych komponentów w celu tworzenia twórczych dzieł. Edukacja powinna kształtować zdolność do skutecznego zachowania się w świecie, w którym obserwujemy nadmiar dzieł banalnych i deficyt dzieł kreatywnych.

Charakter zmiany

Środowisko, w którym żyjemy, staje się coraz bardziej wielokulturowe, zdywersyfikowane – człowiek ma styczność z wielką liczą różnorodnych opcji i wariancji (tysiące kanałów TV, setki rodzajów kuchni, miliony portali informacyjnych). Jednocześnie rośnie liczba różnego rodzaju narzędzi i maszyn, które ułatwiają życie. Innymi słowy, sprawność życiowa jest w coraz mniejszym stopniu powiązana z umiejętnością rozwiązywania problemów, a w proporcjonalnie większym stopniu polega na umiejętnym stawianiu pytań i mądrych wyborach. Wartość dodana edukacji będzie polegała na kształtowaniu w ludziach umiejętności doboru oryginalnych komponentów w celu tworzenia twórczych dzieł. W takim środowisku kreatywność będzie z jednej strony ułatwiona, ponieważ duża liczba komponentów ułatwia tworzenie wariancji. Z drugiej strony, ryzyko stworzenia dzieł banalnych, plagiatów itp. będzie coraz większe. Edukacja powinna więc kształtować zdolność skutecznego zachowania się w świecie, w którym obserwujemy nadmiar dzieł banalnych i deficyt dzieł kreatywnych.

Od kilkudziesięciu lat umysły matematyków i informatyków zaprząta idea sztucznej inteligencji. Przy obecnym poziomie i tempie rozwoju technologii informatycznych prawdopodobnie w ciągu 20–30 lat zostanie stworzony komputer o możliwościach obliczeniowych zbliżonych do ludzkiego mózgu. Wówczas sztuczna inteligencja stanie się faktem. Obecny system edukacji tego nie zauważa – funkcjonuje tak, jakby wszyscy absolwenci szkół mieli zostać w przyszłości pracownikami naukowymi, jest zorientowany na kształtowanie i nagradzanie uczniów inteligentnych. Kreatywność ani w szkole, ani na polskich uniwersytetach nie jest ceniona ani nagradzana.

ppg_1_2010_rozdzial_10_tabela_1

Chodzi o to, aby w naszym postrzeganiu doskonałości intelektualnej skokowo zwiększyć szacunek i estymę dla osób kreatywnych. Jest to możliwe wyłącznie, jeśli kreatywność stanie się kompetencją powszechnie kształtowaną w systemie edukacji.

Wnioski dla edukacji

Podstawowym czynnikiem determinującym jakość edukacji jest i prawdopodobnie pozostanie nauczyciel. W związku z tym zmiany w systemie edukacji powinny zmierzać w kierunku:

  • położenia nacisku na efektywność nauczania poprzez stosowanie najbardziej efektywnych metod i technik. Zestaw najlepszych praktyk w edukacji już obecnie jest dobrze rozpoznany (np. częsta informacja zwrotna na temat postępów w nauce, skrócenie okresu wakacji, zatrudnianie najlepszych absolwentów uniwersytetów w zawodzie nauczyciela itp.). Na przeszkodzie stoją bariery instytucjonalne i kulturowe;
  • systematycznego zwiększania udziału nauczycieli dwóch przedmiotów w celu kształtowania kreatywności, wyobraźni i erudycji;
  • otwarcia szkoły na możliwości, jakie daje zatrudnianie osób – autorytetów w różnych dziedzinach – które nie są zawodowymi nauczycielami;
  • zwiększenia integracji procesu wychowawczego i edukacyjnego. Obecnie wychowanie jest w systemie edukacji wyizolowane od procesu nauczania. Efektem tego jest m.in. niski poziom kapitału społecznego, a także niskie standardy etyczne w wielu środowiskach profesjonalnych (naukowcy, prawnicy, lekarze, politycy itd.).

Przyszłość będzie należeć do osób kreatywnych. System edukacji powinien dawać szanse na rozwój kreatywności we wszystkich dziedzinach, nie tylko „akademickich”, takich jak matematyka, fizyka czy geografia. Oczywiście, pewien progowy poziom inteligencji jest niezbędny, lecz polskie szkoły powinny we wszystkich aspektach procesu pedagogicznego zwiększać nacisk na kształtowanie (utrwalanie) kreatywności wśród dzieci i młodzieży. Z niektórych badań wynika, że odsetek osób kreatywnych wśród czterolatków dochodzi do 97 proc., podczas gdy w populacji osób dorosłych spada do około 5 proc. Wielkim wyzwaniem dla systemu edukacji jest więc zmiana tego trendu. Nie można tego uczynić, działając w sposób „punktowy” – np. tworząc nieliczne, elitarne szkoły kształcące osoby kreatywne. Chodzi o to, aby w naszym postrzeganiu doskonałości intelektualnej skokowo zwiększyć szacunek i estymę dla osób kreatywnych. Jest to możliwe wyłącznie, jeśli kreatywność stanie się kompetencją powszechnie kształtowaną w systemie edukacji. Aby to osiągnąć za 30–40 lat, potrzebni będą w Polsce nie tylko kreatywni naukowcy, lecz także kreatywni burmistrzowie, prezydenci miast, radni, posłowie na sejm, biskupi, generałowie itd.

Skip to content