Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Sytuacja gospodarcza województwa pomorskiego w IV kwartale 2018 r.

Pobierz PDF

Koniunktura gospodarcza

W IV kwartale 2018 r. pomorskiej gospodarce nadal udzielała się dobra koniunktura całej polskiej gospodarki. Nieuchronnie jednak zbliża się moment, w którym okres ożywienia gospodarczego się zakończy. Większość analiz wskazuje na to, że nastąpi to już w 2019 r. – taką opinię wyraziło m.in. 35 uczestników konkursu „Parkietu” i „Rzeczpospolitej” na najlepszego analityka makroekonomicznego. Zdaniem ekspertów po boomie gospodarczym, w którym dziś się znajdujemy, niekoniecznie jednak musi nastąpić bolesne załamanie koniunktury – bardziej prawdopodobne jest dość łagodne spowolnienie rozwoju. Koniec obecnego boomu będzie wynikać głównie z czynników wewnętrznych – spaść ma dynamika nakładów inwestycyjnych, odczuwalny będzie także niedobór pracowników, który przełoży się m.in. na spowolnienie inwestycji infrastrukturalnych współfinansowanych ze środków unijnych1. Nie zmienia to jednak faktu, że według prognoz 2019 r. będzie okresem najwolniejszego tempa wzrostu gospodarki europejskiej od 2 lat, co również będzie miało skutki dla wzrostu gospodarczego w Polsce.

Póki co wśród pomorskich przedsiębiorców panuje jednak umiarkowany optymizm. W sześciu spośród siedmiu badanych sektorów przeważały wśród nich w IV kwartale 2018 r. pozytywne oceny. Szczególnie dobre nastroje zauważalne były w sektorze informacji i komunikacji (+47,3 pkt. w grudniu). Wartość była trzecią najwyższą wśród wszystkich polskich województw pod koniec kwartału. Oceny te były zarazem najlepsze od początku 2017 r.

Jedynym sektorem, w którym dominowały głosy negatywne było zakwaterowanie i usługi gastronomiczne (–4,5 pkt.), co jednak wiąże się w dużej mierze z sezonowym charakterem pomorskiego rynku turystycznego. Oceny te były i tak wyższe niż pod koniec IV kwartałów 2017 oraz 2016 r.

W pozostałych sektorach nastroje przedsiębiorców były pozytywne, jednak daleko im było do hurraoptymizmu. W tej grupie najwyższe oceny dotyczyły przetwórstwa przemysłowego (+11,3 pkt.), handlu detalicznego (+8,2 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (+7,3 pkt.). W przypadku handlu detalicznego były to oceny najniższe od końca I kwartału 2017 r., natomiast w przypadku transportu i gospodarki magazynowej – od IV kwartału 2017 r. Mogą to być pierwsze zwiastuny zapowiadanego pogorszenia koniunktury.

Kolejnym dowodem na rosnący niepokój wśród przedsiębiorców jest porównanie ich nastrojów w IV kwartale 2018 r. w odniesieniu do poprzedniego kwartału. Jedynym sektorem, w którym okazały się one lepsze, była branża informacji i komunikacji (+7,7 pkt.). We wszystkich pozostałych nastąpiło pogorszenie nastrojów. Największy spadek ocen dotyczył sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (–22,5 pkt.), jednak wynikał on w głównej mierze ze wspomnianej sezonowości uprawiania turystyki na Pomorzu. Większym powodem do zmartwień są zauważalne spadki w sektorze transportu i gospodarki magazynowej (–7,3 pkt.) czy handlu hurtowego (–7,3 pkt.).

Wykres 1. Indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wg sektorów w województwie pomorskim w okresie od grudnia 2017 do grudnia 2018 r.

ppg-koniunktura-2018-iv-kw

Przedział wahań wskaźnika wynosi od –100 do +100. Wartości ujemne oznaczają przewagę ocen negatywnych, dodatnie – pozytywnych.
Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych GUS.

Bardziej pozytywny obraz nastrojów pomorskich przedsiębiorców wyłania się z porównania ich grudniowych ocen z analogicznym okresem 2017 r. W pięciu spośród siedmiu badanych branż odnotowano ich poprawę. Największa różnica in plus dotyczyła informacji i komunikacji (+15,5 pkt.) oraz zakwaterowania i usług gastronomicznych (+12,9 pkt.). Lepiej niż przed rokiem swoją sytuację oceniali też reprezentanci branż: budownictwa, przetwórstwa przemysłowego oraz transportu i gospodarki magazynowej. Wyraźne pogorszenie względem końca IV kwartału 2017 r. odnotowano w przypadku handlu detalicznego (–9,5 pkt.) oraz handlu hurtowego (–7,1 pkt.). Skłonność do niższej konsumpcji oraz oszczędzania w gospodarstwach domowych może wskazywać na to, że pomimo wciąż rosnącego poziomu wynagrodzeń, Pomorzanie spodziewają się pogorszenia generalnej sytuacji ekonomicznej. Z kolei w przypadku handlu hurtowego przewaga negatywnych nastrojów może się wiązać tak z niepewnością ogólnej sytuacji gospodarczej czy niedostatecznym popytem, jak i z dużą konkurencją na rynku oraz rosnącymi kosztami pracy.

W trzech sektorach koniunktura gospodarcza w województwie oceniana była lepiej niż przeciętnie w Polsce. Jedyna wyraźna różnica in plus dotyczyła sektora informacji i komunikacji (+17,2 pkt. względem kraju). Minimalnie lepsze nastroje pomorskich przedsiębiorców niż w skali ogólnokrajowej dotyczyły budownictwa (+0,7 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+0,2 pkt.).

Jedynym sektorem pomorskiej gospodarki odbiegającym bardzo wyraźnie in minus w stosunku do przeciętnych nastrojów w całej Polsce było zakwaterowanie i usługi gastronomiczne (–20,4 pkt. względem kraju). Widoczne różnice dotyczyły także handlu hurtowego (–9,4 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (–9,2 pkt.).

Na przestrzeni ostatnich siedmiu lat – analizując indeks bieżącej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa w uśrednieniach dla czwartych kwartałów poszczególnych lat – można zauważyć poprawę nastrojów przedsiębiorców w sześciu spośród siedmiu branż. Największe dotyczą trzech sektorów: informacji i komunikacji (+35,3 pkt. względem IV kwartału 2011 r.), handlu detalicznego (+30,3 pkt.) oraz transportu i gospodarki magazynowej (+23,1 pkt.). Pierwszy można uzasadnić dynamicznym rozwojem branży IT na Pomorzu, drugi – bogaceniem się społeczeństwa, natomiast trzeci – dużymi inwestycjami infrastrukturalnymi, jakie miały miejsce w ostatnich latach. Na przestrzeni lat pogorszyły się nastroje jedynie przedsiębiorców z sektora zakwaterowania i usług gastronomicznych (–5,9 pkt. względem IV kwartału 2011 r.).

Indeks przewidywanej ogólnej sytuacji przedsiębiorstwa wskazuje na dość pesymistyczne prognozy nastrojów pomorskich przedsiębiorców. Pozytywne oceny dotyczą jedynie handlu detalicznego (+10,4 pkt.) oraz przetwórstwa przemysłowego (+7,1 pkt.). W pozostałych pięciu sektorach spodziewane jest pogorszenie sytuacji. Jest to szczególnie widoczne w branży zakwaterowania i usług gastronomicznych (–19,2 pkt.) oraz handlu hurtowego (–13,1 pkt.). W pozostałych trzech segmentach spodziewane regresy są wyraźnie mniejsze: –6,2 pkt. w przypadku transportu i gospodarki magazynowej, –5,8 pkt. w budownictwie oraz –3,6 pkt. w sektorze informacji i komunikacji.

Ogólna przewaga opinii negatywnych dotyczyła całej polskiej gospodarki – w skali kraju pogorszenia swojej sytuacji także spodziewają się reprezentanci pięciu sektorów. W odróżnieniu do Pomorza, największe powody do niepokoju mają przedsiębiorcy z sektora budownictwa (–7,2 pkt.), natomiast największy optymizm, podobnie jak w naszym regionie, dotyczy przedstawicieli sektora handlu detalicznego (+7,9 pkt.).

Działalność przedsiębiorstw

Na koniec grudnia 2018 r. liczba podmiotów gospodarki narodowej na Pomorzu wyniosła 296,6 tys. Na przestrzeni roku odnotowano zatem wzrost o prawie 3 tys. podmiotów. Liczba ta jest także o prawie 3 tys. wyższa niż pod koniec poprzedniego kwartału, lecz niższa (o niespełna 2,5 tys.) niż pod koniec czerwca. Na przełomie czerwca i lipca po raz pierwszy od kilkunastu kwartałów mieliśmy do czynienia ze zmniejszeniem się liczby firm, jednak w kolejnych miesiącach, aż do końca roku, liczba ta zaczęła ponownie wzrastać.

Wyniki działalności przedsiębiorstw w czwartym kwartale 2018 r. były bardzo dobre. Pozytywny trend, który utrzymuje się od maja ub. r. jest zatem kontynuowany – wówczas to po raz ostatni któryś z trzech analizowanych sektorów odnotował wynik niższy niż w analogicznym okresie poprzedniego roku. W porównaniu z końcem IV kwartału 2017 r. produkcja sprzedana przemysłu wzrosła o 8,2 proc., sprzedaż detaliczna towarów o 9,5 proc., a produkcja budowlano­‑montażowa o 32,6 proc.

Wykres 2. Dynamika produkcji sprzedanej, budowlano­‑montażowej i sprzedaży detalicznej w województwie pomorskim w okresie od stycznia 2015 do grudnia 2018 r.

ppg-dynamika-2018-iv-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Urzędu Statystycznego w Gdańsku.

Czwarty kwartał 2018 r. był z perspektywy przedsiębiorstw przemysłowych dobry, podobnie zresztą jak kilkanaście wcześniejszych kwartałów. We wszystkich trzech miesiącach kwartału odnotowano wyniki wyższe niż przed rokiem – zarówno w październiku, listopadzie, jak i grudniu były one wyższe o 6‑10 proc. Mamy zatem do czynienia z kontynuacją pozytywnego trendu trwającego już od połowy 2013 r. Niebawem jednak sytuacja ta może się odwrócić – główny wskaźnik PMI dla polskiej gospodarki, na podstawie którego można określić koniunkturę w przemyśle spadł w grudniu 2018 r. do 47,6 pkt. , a w listopadzie wyniósł 49,5 pkt. Wartość wskaźnika poniżej 50 pkt. wskazuje na spowolnienie w badanym sektorze gospodarki, co nie świadczy dobrze o najbliższych perspektywach.

Wyniki notowane w sektorze produkcji budowlano­‑montażowej, podobnie jak w I, II oraz III kwartale br., były bardzo dobre – najlepsze od 2011 r. i boomu związanego w dużej mierze z inwestycjami infrastrukturalnymi przed EURO 2012. We wszystkich trzech miesiącach kwartału nastąpił wzrost w ujęciu rok do roku, wahający się w granicach 31‑39 proc. Niepokoi jednak, że w skali całej polskiej gospodarki koniunktura w budownictwie zdaje się spadać. Jednym z istotnych czynników, które mogą mieć wpływ na tę sytuację jest bardzo wyraźny regres sprzedaży mieszkań, oceniany nawet na 30 proc. względem roku poprzedniego, który wskazuje na to, że branża ta znalazła się w stanie przedkryzysowym. To kolejny sygnał wskazujący na zbliżający się koniec okresu dobrej koniunktury w tym sektorze – warto mieć na uwadze, że koniunktura na rynku nieruchomości wykazuje ścisły związek z ogólną koniunkturą gospodarki.

Ostatni kwartał 2018 r. był także udany dla przedsiębiorstw z branży sprzedaży detalicznej. Dynamika wzrostu sprzedaży detalicznej towarów względem analogicznego okresu roku ubiegłego mieściła się w granicach 9‑11 proc., będąc wyższą niż w III kwartale, lecz niższą niż w I i II kwartale 2018 r. Z informacji Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w skali całej polskiej gospodarki wzrost sprzedaży detalicznej w ujęciu rok do roku wyniósł pod koniec IV kwartału 4,7 proc. To wyraźnie mniej niż szacowali ekonomiści. Zdaniem ekspertów mBanku mamy do czynienia z gwałtownym pogorszeniem nastrojów konsumenckich, co potwierdza fakt wejścia konsumpcji prywatnej na trajektorię spowolnienia2.

Handel zagraniczny

W IV kwartale 2018 r.3 wartość eksportu wyniosła 2836,2 mln euro, zaś importu – 4167,9 mln euro. Saldo handlu zagranicznego było więc ujemne i wyniosło –1331,7 mln euro. W odniesieniu do III kwartału 2018 r. wartość eksportu spadła o 2,8 proc., importu – wzrosła o 10,7 proc., a saldo zwiększyło się aż o ponad 57 proc. Zarówno w IV kwartale, jak i w całym 2018 r. również polska gospodarka ogółem zanotowała ujemne saldo handlu zagranicznego.

W porównaniu do obrotów z IV kwartału 2017 r. zaobserwowano znaczące zwiększenie zarówno wolumenu eksportu (o 17,9 proc.), jak i importu (o 38,0 proc.). Pomorski eksport oraz, w szczególności import były w IV kw. 2018 r. wyższe także od wartości notowanych w analogicznym okresie dwa lata temu.

W IV kwartale 2018 r. struktura towarowa eksportu z województwa pomorskiego tradycyjnie już zdominowana była przez cztery grupy towarów: paliwa (12,1 proc.), ryby i owoce morza (10,8 proc.), maszyny i urządzenia elektryczne (10,3 proc.), oraz statki, łodzie oraz konstrukcje pływające (10,0 proc.). Odpowiadały one łącznie za 43,2 proc. sprzedaży zagranicznej z Pomorza. To o 1,7 pkt. proc. więcej niż w analogicznym okresie poprzedniego roku, jednak o 5,1 pkt. proc. mniej niż w poprzednim kwartale. Tak zauważalne wahania nie odzwierciedlają realnych zmian w gospodarce regionu, lecz są specyfiką sektora produkcji stoczniowej, w którym zlecenia są długoterminowe i opiewają na bardzo wysokie kwoty. W praktyce więc na ogólną strukturę eksportu w danym kwartale może realnie wpłynąć nawet zrealizowanie pojedynczego kontraktu. Stąd też wzięła się różnica między IV a III kwartałem 2018 r. – w III wartość eksportu z samej tylko grupy statków, łodzi oraz konstrukcji pływających wyniosła 546,1 mln euro, podczas gdy w kolejnym kwartale jedynie 282,1 mln euro.

Wykres 3. Struktura kierunkowa eksportu z województwa pomorskiego w IV kwartale 2018 r.

ppg-struktura-eksportu-2018-iv-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

W strukturze kierunkowej największym udziałem tradycyjnie cechował się największy odbiorca wyprodukowanych w Polsce towarów – Niemcy (22,2 proc.). Na kolejnych pozycjach plasowały się: Holandia (7,8 proc.), Szwecja (6,3 proc.), Francja (5,7 proc.) oraz Norwegia (5,4 proc.). Wśród odbiorców dominują państwa UE, na które przypadało 74,2 proc. sprzedaży zagranicznej województwa. W skali ogólnokrajowej w całym 2018 r. największymi odbiorcami wyprodukowanych w Polsce towarów były: Niemcy (28,2 proc. wartości eksportu), Czechy (6,4 proc.) oraz Wielka Brytania (6,2 proc.).

W IV kwartale 2018 r. niemal połowę (49,2 proc.) wartości importowanych towarów stanowiły paliwa. To o ponad 14 pkt. proc. więcej niż w poprzednim kwartale. Tradycyjnie już zauważalny był też udział towarów z grup: ryb i owoców morza (7,8 proc.) oraz maszyn i urządzeń elektrycznych (7,2 proc.). Wyjątkowo niski był natomiast udział segmentu statków, łodzi oraz konstrukcji morskich (3,9 proc., czyli o prawie 9 pkt. proc. mniej niż w III kwartale 2018 r.). Łączna wartość towarów z czterech wyżej wymienionych grup obejmowała jednak aż 68,1 proc. całego pomorskiego importu w IV kwartale. To o prawie 5 pkt. proc. więcej niż w poprzednim kwartale oraz o ponad 7 pkt. proc. więcej niż w analogicznym okresie 2017 r.

Podobnie jak w poprzednich kwartałach struktury towarowe importu i eksportu wykazywały zauważalne podobieństwo. Regionalny import jest bowiem w znacznym stopniu kształtowany przez nasz eksport – na Pomorze sprowadzane są towary podlegające przetworzeniu, które następnie są w sporej części sprzedawane zagranicę.

W IV kwartale 2018 r. najistotniejszym partnerem importowym – głównie za sprawą paliw – pozostała Rosja (31,1 proc. importu). Udział rosyjskich produktów w pomorskim imporcie był zatem w IV kwartale o ponad 10 pkt. proc. wyższy niż w poprzednim kwartale. Duży strumień produktów trafił do województwa pomorskiego także z Kazachstanu (12,5 proc. – głównie ze względu na import paliw), Chin (10,0 proc.), Norwegii (6,1 proc.) oraz Niemiec (5,7 proc.). Struktura geograficzna importu do województwa pomorskiego różni się więc od struktury dla Polski ogółem, w której – w całym 2018 r. – Rosja znajdowała się na trzecim miejscu z udziałem 7,4% proc. w ogólnej wartości importu. Pierwsza pozycja należała do Niemiec (22,4 proc.), a druga do Chin (11,6 proc.).

Wykres 4. Struktura kierunkowa importu do województwa pomorskiego w IV kwartale 2018 r.

ppg-struktura-importu-2018-iv-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie danych Izby Celnej w Warszawie.

Barometr innowacyjności

W IV kwartale 2018 r. w Biuletynie Urzędu Patentowego opublikowano informację o 907 wynalazkach zgłoszonych do opatentowania. Liczba zgłoszeń pochodzących z województwa pomorskiego sięgnęła 57, co stanowiło 6,3 proc. wszystkich zgłoszonych wynalazków. Jest to odsetek wyższy o 1,6 pkt. proc. od obserwowanego w poprzednim kwartale oraz o 0,1 pkt. proc. wyższy niż w analogicznym okresie 2017 r.

Wykres 5. Liczba pomorskich wynalazków zgłoszonych i opublikowanych w Biuletynie Urzędu Patentowego w 2018 r.

ppg-innowacyjnosc-2018-iv-kw

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie http://www.uprp.pl

Udział województwa w liczbie zgłaszanych patentów był w mijającym kwartale wyższy od udziału regionu w liczbie mieszkańców całej Polski (6,0 proc. w 2017 r.), ale wciąż niższy w odniesieniu do liczby ogólnopolskich przedsiębiorstw (6,8 proc.). Niemniej, należy mieć na uwadze, iż statystyka patentowa jest zdominowana przez zgłoszenia z województwa mazowieckiego, w tym w szczególności z Warszawy.

Pomorze, podobnie jak i cała polska gospodarka nie należą do najbardziej innowacyjnych gospodarek w skali Unii Europejskiej. Według corocznego raportu Bloomberg Innovation Index, Polska spadła w 2018 r. z 21. na 22. pozycję w rankingu najbardziej innowacyjnych gospodarek na świecie. W skali Unii Europejskiej znaleźliśmy się na 12 miejscu (uwzględniając Wielką Brytanię). Nasz wynik to 69,1 na 100 możliwych do uzyskania punktów. BII uwzględnia m.in. udział wydatków na B+R w PKB, wydajność pracy w przeliczeniu na pracownika, lokalną aktywność patentową czy też udział osób pracujących w B+R w całości populacji. Podium najbardziej innowacyjnych światowych gospodarek tworzą: Korea Południowa, Niemcy oraz Finlandia.

W strukturze zgłoszonych patentów przez pomorskich wynalazców w IV kwartale 2018 r. 28 proc. dotyczyło różnych procesów przemysłowych i transportu (Dział B w Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej). Wysoki, niespełna 19‑proc. udział charakteryzował również Dział E – budownictwo i górnictwo.

Tabela 1. Ogólnopolskie oraz pomorskie zgłoszenia wynalazków opublikowane w Biuletynie Urzędu Patentowego wg Międzynarodowej Klasyfikacji Patentowej (MKP) w IV kw. 2018 r. oraz w całym 2018 r.

Dział MKP IV kwartał 2018 r. 2018 r.
Pomorskie Polska różnica Pomorskie Polska różnica
% % pkt. proc. % % pkt. proc.
Dział A – Podstawowe potrzeby ludzkie 14,7 15,3 –0,6 13,8 17,4 –3,6
Dział B – Różne procesy przemysłowe; Transport 28,0 25,2 +2,8 26,7 24,0 +2,7
Dział C – Chemia; Metalurgia 8,0 19,7 –11,7 16,4 20,5 –4,1
Dział D – Włókiennictwo; Papiernictwo 0,0 0,7 –0,7 1,0 0,8 +0,2
Dział E – Budownictwo; Górnictwo 18,7 11,8 +6,9 10,3 9,7 +0,6
Dział F – Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska 14,7 13,7 +1,0 18,5 12,8 +5,7
Dział G – Fizyka 13,3 8,5 +4,8 10,3 9,6 +0,7
Dział H – Elektrotechnika 2,7 5,1 –2,4 3,1 5,2 –2,1
RAZEM 100,0 100,0 100,0 100,0

Źródło: Opracowanie IBnGR na podstawie http://www.uprp.pl

Tego też sektora w ostatnim kwartale dotyczyła największa nadreprezentacja względem kraju (+6,9 pkt. proc. względem kraju). Była ona zauważalna także w przypadku działu G – fizyki (+4,8 pkt. proc. względem kraju). Największe odchylenie in minus w porównaniu z resztą Polski dotyczyło natomiast działu C – chemia i metalurgia (–11,7 pkt. proc. względem kraju). W analogicznym okresie ubiegłego roku największa nadreprezentacja dotyczyła działu A – podstawowe potrzeby ludzkie (+9,3 pkt. proc. względem kraju), a odchylenie in minus, podobnie jak w tym roku, działu C (–10,2 pkt. proc. względem kraju).

Mając na uwadze zgłoszenia wynalazków notowane narastająco w całym 2018 r., można zauważyć, że względem kraju Pomorze specjalizuje się przede wszystkim w dziale F (Budowa maszyn; Oświetlenie; Ogrzewanie; Uzbrojenie; Technika minerska), który charakteryzuje nadreprezentacja rzędu 5,7 pkt. proc.

Ważniejsze wydarzenia4

Nowy terminal kurierski
W Międzynarodowym Terminalu Lotniczym DHL Express w Gdańsku powstanie nowy terminal kurierski. Będzie on mógł obsługiwać nawet 800 tys. przesyłek rocznie.

PERN zbuduje nowe zbiorniki
Pojemność Gdańskiego Terminala Naftowego PERN zwiększy się o 400 tys. m. sześć. nowych powierzchni magazynowych za sprawą wybudowania pięciu nowych zbiorników. Inwestycja ma zostać zakończona w II połowie 2020 r. Obecna pojemność Terminala to 375 tys. m. sześć., na którą składa się sześć magazynów.

Odbyło się Forum Inicjowania Rozwoju
„Wizja i wrażliwość” – pod tym hasłem odbyło się w Gdańsku Forum Inicjowania Rozwoju. Misją wydarzenia jest inicjowanie i wspieranie rozwoju społeczno­‑gospodarczego, przy wykorzystaniu potencjału płynącego ze współpracy międzysektorowej biznesu, sektora samorządowego oraz sektora NGO.

Fabryka modułów bateryjnych w Gdańsku
Szwedzki producent baterii do samochodów elektrycznych, spółka Norhvolt zbuduje w Gdańsku fabrykę tzw. modułów bateryjnych oraz centrum R&D. Inwestycja ma zostać ukończona w 2019 r., na początek zatrudnienie znajdzie tam 100 osób. „Serca” baterii – ogniwa bateryjne będą wytwarzane w szwedzkim zakładzie firmy.

LPP zainwestuje w Rumunii
Gdański koncern z branży odzieżowej wybuduje magazyn pod Bukaresztem, który będzie obsługiwał rynki e‑commerce Europy Środkowo­‑Wschodniej. Inwestycja zostanie zrealizowana w 2019 r.

Kolejne opóźnienie EFRA
Realizacja projektu EFRA (Efektywna Rafinacja) Grupy LOTOS, którego celem jest lepsze wykorzystanie pozostałości z rafinacji ropy naftowej, znów się opóźnia. Według założeń zbudowane w ramach projektu instalacje miały rozpocząć pracę do połowy 2018 r., jednak wiadomo już, że nie nastąpi to szybciej niż w połowie 2019 r.

Inwestycje LOTOS Kolej
Spółka LOTOS Kolej planuje zakup 324 nowoczesnych wagonów­‑platform oraz dwóch lokomotyw elektrycznych. Wart około 150 mln zł projekt zostanie w połowie sfinansowany ze środków unijnych.

Multimedia­‑Vectra: fuzji nie będzie
Nie dojdzie do skutku fuzja Multimedia Polska z Vectrą. Wcześniej nabywcą gdyńskiej spółki miało być UPC Polska – ta transakcja również ostatecznie nie została zrealizowana.

Projektowany nowy przystanek PKM
Biuro Projektów Komunikacyjnych z Poznania zaprojektuje nowy przystanek Pomorskiej Kolei Metropolitalnej – Gdańsk Firoga oraz stworzy projekt elektryfikacji PKM. Koszt dokumentacji technicznej, która będzie gotowa w przyszłym roku, to ponad 2,5 mln zł.

Vistal wróci na rynek?
Gdyński Vistal, który w 2017 r. zgłosił wniosek o ogłoszenie upadłości, a dziś znajduje się w trakcie restrukturyzacji, chce wrócić na rynek. W listopadzie podpisał list intencyjny z chińską spółką Stecol, którego przedmiotem jest współdziałanie w celu pozyskania nowych kontraktów z zakresu budownictwa infrastrukturalnego w Skandynawii.

Nowy Prezes PSSE
Przemysław Sztandera, do niedawna Wiceprezes GSG Towers oraz Stoczni Gdańsk, został nowym Prezesem Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Wcześniej przez kilkanaście miesięcy PSSE pozostawała bez Prezesa. W Zarządzie spółki pozostał dotychczasowy Wiceprezes – Paweł Lulewicz.

Konkurs na nowy Zarząd Energi
Rada Nadzorcza Energi, w związku z upływem V kadencji Zarządu, ogłosiła konkurs na stanowiska Prezesa Zarządu oraz Wiceprezesów ds. operacyjnych, finansowych i korporacyjnych. Rozmowy kwalifikacyjne z wybranymi kandydatami mają się odbyć pod koniec stycznia 2019 r. Obecnie koncern pozostaje bez Prezesa, a jego obowiązki pełni Alicja Barbara Klimiuk – Wiceprezes ds. operacyjnych.

Nowy prom Stena Line
Stena Nordica to nowy statek pasażersko­‑frachtowy linii promowej Stena Line, który będzie pływał na trasie Gdynia­‑Karlskrona. Prom pomieści 450 osób, 300 samochodów osobowych oraz samochody ciężarowe. Statek został zbudowany w 2000 r., w międzyczasie był kilkukrotnie modernizowany.

Odbyło się Forum Gospodarki Morskiej 2018
W Gdyni już po raz osiemnasty odbyło się Forum Gospodarki Morskiej (wcześniej pod nazwą Międzynarodowe Forum Gospodarcze w Gdyni). W czterech panelach tematycznych uczestniczyło ponad 600 osób, wśród których znalazła się liczna rzesza reprezentantów sektora morskiego, ekspertów w tym zakresie oraz samorządowców.

Crist zbudowała największy prom hybrydowy
Color Hybrid – jednostka o takiej nazwie, określana jako największy prom hybrydowy na świecie, opuściła Stocznię Crist. Gdyńska stocznia odpowiadała za częściowe wyposażenie jednostki, prace wykończeniowe zostaną wykonane w norweskiej stoczni Ulstein. Prom ma docelowo kursować na linii Sandefjord (Norwegia) – Stromstad (Szwecja).

Modernizacja toru podejściowego do Portu Północnego
Urząd Morski w Gdyni zmodernizuje tor wodny do Portu Północnego w Gdańsku. Dzięki inwestycji tor ulegnie poszerzeniu i pogłębieniu, wprowadzone też zostanie jego nowe oznakowanie. Projekt będzie współfinansowany ze środków unijnych. Koszty inwestycji to ponad 160 mln zł.

Nowa infrastruktura wokół DCT Gdańsk
Rozpoczęły się prace związane z budową dróg oraz szlaków kolejowych wokół gdańskiego Portu. Przedsięwzięcie pochłonie 176 mln zł, nowa infrastruktura ma być gotowa pod koniec 2020 r.

Przebudowa nabrzeża Słowackiego w Porcie Gdynia
Firma Strabag pogłębi nabrzeże Słowackiego w gdyńskim Porcie, dzięki czemu będzie on mógł przyjmować jednostki głębokowodne. Warta ponad 16 mln zł inwestycja ma zostać sfinalizowana pod koniec 2019 r.

Stocznia Crist zakończyła budowę Acta Centaurus
Gdyńska stocznia zakończyła prace związane z budową częściowo wyposażonej jednostki typu SOV (service operation vessel) o nazwie Acta Centaurus. Będzie ona służyła przy budowie i konserwacji morskich farm wiatrowych. Prace wykończeniowe będą przeprowadzone w norweskiej stoczni Ulstein.

Linia towarowa do Nynashamn zawieszona
Stena Line zawiesza funkcjonowanie morskiej linii towarowej z Gdyni do Nynashamn po nieco ponad roku od jej uruchomienia. Gdyński operator planuje skoncentrować się w większym stopniu na rozwoju połączenia Gdynia­‑Karlskrona.

Wodowanie holownika Bolko
W stoczni Remontowa Shipbuilding zwodowano pierwszy z sześciu holowników dla Marynarki Wojennej o nazwie Bolko. Wszystkie jednostki mają wejść do służby w 2020 r.

Zielone Feniksy rozdane
Rozdano tegoroczne Zielone Feniksy – specjalne wyróżnienia przyznawane osobom, instytucjom i firmom zasłużonym dla rozwoju ekoenergetyki. W tym roku na Pomorzu nagrodę tę otrzymali: Obszar Metropolitalny Gdańsk­‑Gdynia­‑Sopot, gmina Gdynia, Wodociągi Słupsk sp. z o.o., Jarosław Kumięga z Departamentu Rozwoju Gospodarczego UMWP oraz firma Foton sp. z o.o. ze Słupska.

Polecimy do Zurychu i Berlina
Na mapie lotniczych połączeń z Gdańska pojawił się zupełnie nowy kierunek – od końca marca polecimy do Zurychu. Będzie to pierwsze od lat bezpośrednie połączenie lotnicze z Gdańska do Szwajcarii. Samoloty Swiss International Airlines będą latać cztery razy w tygodniu. Z kolei od kwietnia połączenie z Berlinem uruchamiają brytyjskie linie easyJet.

Olivia Prime nagrodzona
Biurowiec Olivia Prime otrzymał główną nagrodę EuropaProperty CEE Investment Awards w kategorii „Office Projekt”. Doceniono m.in. to, że spełnia najwyższe normy ekologiczne oraz innowacyjne wyposażenie obiektu.

S7 do Elbląga otwarta
Pod koniec października uroczyście otwarto odcinek drogi ekspresowej S7 z Koszwał do Nowego Dworu Gdańskiego i Elbląga. Dzięki realizacji inwestycji z Gdańska do Elbląga dojedziemy samochodem w około 40 minut.

Środki na nową S6 przyznane
Dzięki wsparciu ze środków unijnych powstanie prawie 41 kilometrów drogi z Trójmiasta w kierunku Słupska. Niestety droga, która zostanie oddana do użytku w 2021 r. będzie się kończyć w miejscowości Bożepole Wielkie. Dalej na zachód kierowcy będą zmuszeni jechać starą drogą krajową nr 6.

Umowa z SKM
Zarząd Województwa Pomorskiego podpisał czteroletnią umowę z Szybką Koleją Miejską na świadczenie kolejowych przewozów pasażerskich. Umowa będzie obowiązywać od 9 grudnia 2018 r. do 10 grudnia 2022 r. Kontrakt jest wart ponad 212 mln zł.

Agencja Rozwoju Pomorza nagrodzona
ARP otrzymała nagrodę za organizację Światowego Tygodnia Przedsiębiorczości w kategorii najlepszy regionalny koordynator. Jest to coroczna międzynarodowa akcja promująca świadomy rozwój i podejmowanie inicjatyw biznesowych. Organizowana jest od 2008 roku w 170 krajach całego świata.

1 Za: www.rp.pl

2 Za: www.businessinsider.com.pl

3 Dane za rok 2018 pochodzą ze zbioru otwartego, co oznacza, że przez cały rok sprawozdawczy rejestrowane są dane dotyczące wszystkich miesięcy (bieżących i poprzednich w przypadku dosyłania brakujących danych) oraz korekt rejestrowanych za okres sprawozdawczy, którego dotyczą.

4 W niniejszym rozdziale wykorzystano informacje pochodzące m.in. z portalów trojmiasto.pl oraz pomorskie.eu

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Pomorski tygiel kulturowy i co z niego wynika

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Często słyszy się, że Pomorze różni się od pozostałych regionów, jest wyjątkowe w skali kraju. Zgodzi się Pan z tą opinią?

Owszem – Pomorze ma bardzo bogatą, unikatową tożsamość. Wynika ona w dużej mierze z tego, że na tle Polski jesteśmy jedynym regionem, gdzie tkanka społeczna – w wyniku zawirowań dziejowych – ukształtowała się jako delikatna równowaga między: po pierwsze – zakorzenieniem tradycyjnych pomorskich społeczności, takich jak Kaszubi, Kociewiacy czy Borowiacy, po drugie – gdańskim etosem otwartości i wielokulturowości, typowym dla społeczności „morskich”, oraz po trzecie – ruchem migracyjnym, wnoszącym nowe wartości i swego rodzaju nową dynamikę społeczną, reprezentowaną najpierw przez imigrujących na Pomorze budowniczych Gdyni, a następnie przez uczestników wędrówki ludów po II wojnie światowej. Pozostałe polskie regiony są albo silniej niż Pomorze tradycyjne i konserwatywne, jak tzw. Polska Wschodnia, albo silniej migracyjne, pozbawione stabilizatora w postaci zakorzenionych historycznych społeczności, jak Ziemie Odzyskane.

Czy nasz region zawdzięcza nadmorskiemu położeniu jedynie tzw. gen otwartości?

Kontakt z morzem bez wątpienia sprzyja częstości kontaktów z innymi narodami, kształtuje kulturę otwartości i tolerancji dla innych. Na przykładzie Pomorza widać jednak, że owa bliskość ma także inne konsekwencje – ludy nadmorskie są zmuszone do konkurowania z innymi i sprawdzania się w działaniu, co wyrabia ich zmysł praktyczny. Być może też dlatego odrębność naszego regionu wyraża się również w kulcie wartości mieszczańskich i pracy organicznej – jako wzorców pozytywistycznych – w przeciwieństwie do wzorców romantycznych, związanych z insurekcją i walką o niepodległość, które były popularne na ziemiach zaboru rosyjskiego, a zwłaszcza na polskich Kresach Wschodnich.

Kontakt z morzem sprzyja nawiązywaniu relacji z innymi narodami, kształtuje kulturę otwartości i tolerancji dla innych. Ludy nadmorskie są też zmuszone do konkurowania z innymi i sprawdzania się w działaniu, co wyrabia ich zmysł praktyczny.

Jest to pewnego rodzaju paradoks, biorąc pod uwagę, że spora część współczesnych Pomorzan przywędrowała tu właśnie z Kresów.

Kresy Wschodnie mają niewątpliwie istotny udział w ukształtowaniu unikatowej mieszanki, która składa się na współczesną pomorską tożsamość. Pomorze stało się nowym domem dla tysięcy osób, które musiały opuścić wschodnie regiony Rzeczypospolitej. W szczególności byli to przybysze z Wileńszczyzny. Wnieśli oni ze sobą pierwiastek swoistej kresowej fantazji, dynamiki i kreatywności. Warto zauważyć, że zarówno mieszkańców Wileńszczyzny, jak i rdzennych Pomorzan łączyło doświadczenie wielokulturowości. Być może dlatego właśnie proces zespolenia i integracji tych różnych pomorskich środowisk nie był nigdy naznaczony żadnymi poważnymi konfliktami.

Jaką „wartość dodaną” wnoszą natomiast do naszej regionalnej tożsamości Kaszubi?

Kultura kaszubska jest słusznie kojarzona z szacunkiem do tradycyjnych wartości oraz pracy. Kaszubskość zawsze wpisywała się w polskość, nigdy nie była jej przeciwstawna. Wszak – jak mówił poeta Hieronim Derdowski – „Nie ma Kaszeb bez Polonii, a bez Kaszeb Polsci”. To stwierdzenie szczególnie mocno wybrzmiało przed stu laty. Kaszubi przez wieki dochowywali wierności polskiej państwowości, nawet wówczas gdy zderzenie z tą „inną” polskością było dla nich bolesne ze względu na niekiedy odmienny stosunek do takich wartości, jak poszanowanie pracy, własności, szacunek do prawa i instytucji.

Jakie konsekwencje przynosi dla Pomorza ta morsko­‑kresowo­‑kaszubska „mieszanka” tożsamościowa?

W moim odczuciu na przykładzie naszego województwa doskonale sprawdza się zasada, że nowoczesność nie musi być wrogiem tradycji, a szacunek do wartości sprzyja logice rozwoju gospodarczego. Stąd też są u nas żywe z jednej strony tradycyjne wartości, takie jak przywiązanie do religii i konserwatywnych norm społecznych – częściej spotykane wśród ludności wiejskiej; z drugiej zaś nasze województwo należy do bardzo innowacyjnych i przedsiębiorczych, a także otwartych na świat. Podobnie mieszkańcy Pomorza są z jednej strony ludźmi twardymi, mocnymi, z drugiej zaś są niezwykle gościnni i otwarci na nowości. Wymierny skutek jest taki, że Pomorze przyciąga różne osoby – turystów, osoby szukające swojego miejsca na ziemi, czy też inwestorów.

Na Pomorzu doskonale sprawdza się zasada, że nowoczesność nie musi być wrogiem tradycji, a szacunek do wartości sprzyja logice rozwoju gospodarczego.

Pomorze często błędnie utożsamia się jedynie z Trójmiastem. Czy da się znaleźć wspólną „opowieść”, łączącą wszystkie elementy pomorskiego społeczeństwa?

Zróżnicowania subregionalne na Pomorzu bez wątpienia istnieją. Dobrym ich potwierdzeniem może być chociażby wysoki poziom dzietności w gminach kaszubskich w porównaniu z Powiślem czy ziemią słupską. Sytuacja ta odzwierciedla jednak specyfikę Pomorza w jego obecnych granicach, spinających ze sobą co najmniej pięć subregionów o zróżnicowanej historii i etnosie. Budowanie jednolitej tożsamości pomorskiej jest trudnym zadaniem, ponieważ Pomorze – wyraziste jako kraina geograficzna – swoją jednolitość etniczną, polityczną i kulturową straciło przed wiekami. Dlatego fundamentami „nowej” tożsamości pomorskiej, wspólnej dla mieszkańców wszystkich podregionów, powinny być, moim zdaniem, dwa filary: tradycja wolnościowa oraz tradycja Polski morskiej.

W jaki sposób nasza tożsamość może determinować strategię rozwoju regionu?

Składniki regionalnej tożsamości, takie jak przedsiębiorczość, skłonność do współpracy i otwartość na świat, określają tożsamość regionalnej gospodarki. Cechy te można zaobserwować w każdym z najważniejszych dla Pomorza sektorów: w branży morskiej, przemyśle meblarskim, zaawansowanych technologii, w turystyce i nie tylko.

Generalnie jednak „profilowaniu” pomorskiej gospodarki służą w dużej mierze cztery Inteligentne Specjalizacje regionalnej gospodarki, uzgodnione przez Zarząd Województwa w dialogu z partnerami w regionie. Ich wyznaczenie było potrzebne do tego, by środki publiczne szczególnie intensywnie kierować na cele uruchamiania i wykorzystywania potencjałów tych obszarów czy dziedzin gospodarki, które w naszym regionie wyróżniają się na tle innych gałęzi dużą zdolnością do dynamicznego rozwoju i ekspansji na rynki zagraniczne. Inteligentne Specjalizacje, które wspólnie wybraliśmy, to: branża morska, informatyczna, energetyczna oraz technologie stosowane w medycynie. Co szczególnie istotne – przyjęto je w sposób oddolny i partycypacyjny.

Pamiętajmy przy tym, że w rozwoju regionalnym liczą się nie tylko wartości materialne, ale również wartości duchowe, związane ze sferą kultury. Czasy, w których żyjemy, w szczególny sposób dowartościowują sferę kultury i tożsamości – nie tylko jako obszar rozrywki i czasu wolnego (jak to dotychczas rozumiano), ale jako zasób gospodarczy, od którego zależą dobrobyt i pomyślność gospodarcza gospodarki postindustrialnej. Ma to konsekwencje dla biznesu – bogata oferta kulturowa może wpływać na wyższą atrakcyjność inwestycyjną oraz osiedleńczą regionu. A przecież powinno nam zależeć zarówno na przyciąganiu inwestorów, jak i nowych mieszkańców, zwłaszcza tzw. talentów.

Czasy, w których żyjemy, w szczególny sposób dowartościowują sferę kultury i tożsamości – nie tylko jako obszar rozrywki i czasu wolnego (jak to dotychczas rozumiano), ale jako zasób gospodarczy, od którego zależą dobrobyt i pomyślność gospodarcza gospodarki postindustrialnej.

Pomorze daje możliwość „czucia się jak u siebie” nie tylko autochtonom?

Województwo realizuje wiele działań związanych ze sferą wartości i kreowaniem wspólnoty. Jednym z priorytetów, zapisanych zresztą w Strategii Rozwoju Województwa Pomorskiego 2020, jest budowanie regionalnej wspólnoty. Służyć temu zadaniu mają nie tylko działania nakierowane na wzmocnienie więzi mieszkańców z regionem i środowiskiem lokalnym, ale też wsparcie szeroko rozumianej aktywności obywatelskiej i społecznej Pomorzan oraz ich rzeczywistej partycypacji w życiu publicznym. Na Pomorzu działają setki organizacji pozarządowych, instytucji otoczenia biznesu, przedsiębiorstw. Funkcjonuje tu wyjątkowo duża liczba małych firm. Szczególną rolę odgrywa wspieranie działalności pozarządowej – np. zespołów ludowych, działania w sferze rozwoju turystyki lokalnej, ochrony kultury niematerialnej. Uważam, że każdy – czy to rdzenny, czy „przyjezdny” mieszkaniec regionu – znajdzie tu dla siebie coś, z czym będzie się mógł identyfikować i utożsamiać.

Co więcej, region podejmuje także działania na rzecz wspierania szeroko pojętego etosu obywatelskiego. Gdańsk mieni się Miastem Wolności. Tu działa Europejskie Centrum Solidarności, powstają Dom Chodowieckiego i Dom Grassa. To tu powstało w końcu Muzeum II Wojny Światowej, pokazujące dotychczas wojnę w daleko szerszym aspekcie niż jedynie militarny. Najbardziej aktualnym przykładem prowadzenia działań na rzecz edukacji, promocji i dziedzictwa jest włączenie się województwa w powstawanie filmu Filipa Bajona Kamerdyner – kaszubskiej sagi, która odwołuje się do losów Polaków i Kaszubów, a także Niemców na Pomorzu w przededniu wybuchu II wojny światowej.

Czy dostrzega Pan pewne zagrożenia dla dalszego realizowania tego kierunku?

Trudno zaprzeczyć, że takie zagrożenia istnieją. Najpoważniejsze z nich są związane z tendencjami na rzecz recentralizacji państwa. Nie chodzi tylko o proces ograniczania w różnych dziedzinach kompetencji samorządu na rzecz władz centralnych (np. ograniczenie nauki języka kaszubskiego w szkołach) czy przejmowania przez centrum niektórych spółek (elektrociepłownie, Lotos, renacjonalizacja Stoczni Gdańskiej). W mediach coraz częściej słychać utyskiwania na samorządy terytorialne jako rzekomo nieradzące sobie z zadaniami i źle zorganizowane. Tworzy to nieprzychylny klimat dla budowania regionalnej tożsamości oraz dla samej wartości samorządu terytorialnego. Inny typ zagrożeń ma charakter wewnętrzny i wiąże się z tendencją do atomizacji – niechęcią do współpracy. Można to zauważyć np. na przykładzie podmiotów gospodarczych, które wyżej niż współpracę i łączenie potencjałów w celu globalnej ekspansji cenią sobie współzawodnictwo w lokalnej skali.

Generalnie jednak nasz region dobrze sobie radzi z pokonywaniem barier i problemów, a napięcia rodzące się na tle wewnętrznej różnorodności są rozładowywane za pomocą twórczej dyskusji i ciał przedstawicielskich. Najważniejsze jest bowiem poczucie wspólnoty. Jeśli dobrze czujemy się ze sobą, a także jesteśmy otwarci na swoich sąsiadów, to nawet mimo większego czy mniejszego zróżnicowania jesteśmy w stanie żyć zgodnie, wykorzystując mocne strony poszczególnych społeczności i tradycji kulturowych Pomorza. Mamy to szczęście, że od dwóch dekad nie dzieli nas żadna sztuczna granica. Możemy kultywować nasze tradycje, możemy o nich opowiadać, promować je w Polsce i na świecie.

Ważną rolę odgrywa tu z pewnością regionalna edukacja. Jakie powinny być jej elementy, by łączyła, nie dzieliła i stanowiła dobre podłoże budowania postaw obywatelskich?

W edukacji regionalnej powinny być zawarte wszystkie ważniejsze wątki tożsamości i dziedzictwa historycznego regionu. Powinna ona dostrzegać te wszystkie elementy oraz pomóc w ich zrozumieniu i zespoleniu z polską historią oraz tradycją narodową. Bardzo ważne jest też to, byśmy myślenia o edukacji regionalnej nie ograniczali tylko do zagadnień opartych na przeszłości regionu, by nie została zdominowana przez „muzealny” kontekst. Dla przykładu: nauka języka kaszubskiego w bardzo licznych pomorskich szkołach służy nie tylko zachowaniu tradycji i lepszemu zrozumieniu języka dziadka czy babci, ale pomaga w nadaniu temu językowi nowej dynamiki, o czym najlepiej świadczy fakt, że po kaszubsku śpiewa się zarówno w tradycyjnych ludowych kapelach, jak i w całkiem popularnych popowych zespołach.

Ważne jest, by myślenia o edukacji regionalnej nie ograniczać tylko do wątków opartych na przeszłości regionu, by nie została ona zdominowana przez „muzealny” kontekst.

I na koniec kwestia – w mojej ocenie – najważniejsza. Edukacja regionalna powinna przede wszystkim służyć kształtowaniu postaw, postaw opartych na takich wartościach, jak patriotyzm, poczucie regionalnej i lokalnej tożsamości, otwartość na drugiego człowieka i gotowość do społecznej aktywności, a także – tak ważna na Pomorzu – solidarność. Wymaga to czasu i konsekwencji – podejścia systemowego i szukania trwałych rozwiązań, a nie tylko ograniczania się do działań o charakterze okazjonalnym i akcyjnym, np. związanych z setną rocznicą odzyskania niepodległości.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Globalny show-biznes po gdyńsku

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Portman Lights działa w branży oświetlenia scenicznego, stanowiącej jeden z segmentów show­‑biznesu. Skąd wziął się pomysł na otwarcie firmy o takim właśnie profilu?

Pomysł zrodził się w głowach dwóch osób pracujących jako realizatorzy światła – specjaliści w tym zakresie odpowiadają za projektowanie sceny, odpowiednie jej zaprogramowanie oraz „grę” świateł podczas wydarzeń, którymi są m.in. koncerty, spektakle teatralne, programy telewizyjne czy konferencje. Około 2012 r. zaczęli oni prace nad stworzeniem własnej lampy scenicznej. Można powiedzieć, że było to zajęcie hobbystyczne, praca „w garażu” w wolnym czasie. W końcu w 2015 r. lampa przybrała formę amatorskiego prototypu – tzn. działała, ale była jeszcze niedopracowana, niezbyt ładna, nie do końca nadawała się do użytku na scenie.

W 2016 r. przypadkiem poznałem konstruktorów. Prowadziłem wówczas dwie działalności: software house oraz firmę organizującą szkolenia z zakresu IT. Początkowo na zasadzie doradztwa zastanawialiśmy się, w jaki sposób tę amatorsko stworzoną lampę przekuć w biznes.

Jaki obraliście kierunek?

Na początku zarejestrowaliśmy ją w European Union Intellectual Property Office (EUIPO) – Urzędzie Unii Europejskiej ds. Własności Intelektualnej. W międzyczasie dopracowaliśmy lampę od strony funkcjonalno­‑estetycznej i intensywnie ją testowaliśmy. „Sercem” naszej lampy jest elektronika – pod tym kątem przede wszystkim należało ją sprawdzić. Jako że obecny wspólnik pracował jako realizator, miał możliwość wejścia na scenę i podłączenia, przetestowania lampy w różnych warunkach. Wyniki testów były dobre, produkt był gotowy do komercjalizacji. We wrześniu 2016 r. założyliśmy spółkę, której celem było projektowanie, produkcja oraz sprzedaż lamp scenicznych. Zawiesiłem swoje dotychczasowe aktywności gospodarcze, całkowicie skupiając się na nowym projekcie.

Pierwotny plan zakładał zorientowanie biznesu na polski rynek. Gdy jednak zaczęliśmy się zastanawiać, ilu potencjalnych klientów moglibyśmy znaleźć w Polsce, okazało się, że gra nie jest warta świeczki. Wniosek był prosty – trzeba było zagrać va banque i od początku skupiać się na rynku globalnym.

Jaki był Wasz plan na podbicie zagranicznych rynków?

Mieliśmy przygotowaną bazę kontaktów do firm dystrybuujących oraz wynajmujących sprzęt sceniczny – planowaliśmy zgłaszać się bezpośrednio do nich, oferując nasz produkt. Oprócz tego – co okazało się kluczowe – przygotowaliśmy bardzo profesjonalne materiały promocyjne skierowane do grupy potencjalnych odbiorców. Były one podparte wcześniejszą obserwacją, przeglądem branży pod kątem tego, w jaki sposób następuje w niej komunikacja marketingowa, jak można się tam pozytywnie wyróżnić. Dlatego też stworzyliśmy wysokiej jakości klipy filmowe przedstawiające nasz produkt. Miały swoją fabułę, były ciekawe, emocjonalne, zupełnie niepodobne do tradycyjnych, surowych i „zimnych” reklam w tej branży. Opublikowaliśmy je w odpowiednich miejscach w sieci i to okazało się strzałem w dziesiątkę.

Nie mieliście problemu ze znalezieniem klientów, mimo że byliście w branży zupełnie nowi?

Wszystko zadziało się inaczej, niż się spodziewaliśmy – od razu rozdzwoniły się telefony, a nasze skrzynki mailowe zapełniły się zapytaniami dotyczącymi produktu. Nie mieliśmy czasu i możliwości, by „atakować” potencjalnych klientów naszą ofertą – ledwo udawało nam się odpowiadać na maile. Były to wiadomości bardzo konkretne: firmy albo chciały kupić nasz produkt, albo też być jego dystrybutorem na swoim krajowym rynku. W efekcie pierwszą sprzedaż udało nam się zrealizować już miesiąc po otwarciu działalności.

Jak to możliwe, że Wasz produkt już na wstępie cieszył się tak dużym zainteresowaniem?

Sukces naszego produktu wynika z tego, że wypełnia on niszę na światowym rynku oświetlenia scenicznego, którą udało nam się zidentyfikować. Tradycyjne światła sceniczne są pochowane – widzowie widzą jedynie efekt świecenia, ale nie widać urządzeń. Naszą lampę – ze względu na jej design, estetykę i funkcjonalność – można natomiast postawić na scenie obok artysty czy prezentera.

Nasz produkt wypełnia niszę na światowym rynku oświetlenia scenicznego, którą udało nam się zidentyfikować.

Czy w momencie rozpoczynania działalności były jakieś podmioty, które również zauważyły ten obszar i chciały go zagospodarować?
Ta kategoria oświetlenia scenicznego funkcjonowała na rynku głównie w postaci urządzeń „szytych na miarę”. Ktoś wyciągnął stare reflektory od samochodu i na potrzeby jednego wydarzenia używał ich na scenie, nie był to jednak nigdy produkt komercyjny. Znamy właściwie tylko jeden przypadek dużej firmy produkującej oświetlenie, która stworzyła urządzenie dekoracyjne przy współpracy z jednym z realizatorów. Niemniej nie jest to ich kluczowa działalność, dlatego od 5 lat nic nowego w tej kategorii nie oferują. My skupiamy się wyłącznie na lampach dekoracyjnych i w tym obszarze chcemy być najlepsi.

Czy po wejściu na rynek znalazły się firmy, które wykorzystały Wasz pomysł?

Owszem – niestety w złym kontekście. Wyróżnikiem naszych produktów są ich kształt, forma obudowy, rodzaj użytego światła oraz struktura – sześciokąt z wbudowanymi tzw. plastrami miodu. Można spotkać na rynku przedsiębiorstwa, które tylko zmieniają kształt lampy, a w innych parametrach są bliźniaczo podobne. Przytrafiło się nam też chyba najgorsze, co mogło – bardzo dużą popularność naszego produktu zauważyli Chińczycy. Doczekaliśmy się wiernych wizualnie, choć wyraźnie gorszych jakościowo kopii pochodzących z Państwa Środka. Walka prawna kosztuje nas obecnie bardzo dużo czasu i zaangażowania, ale jest skuteczna. Mamy już pierwsze pozytywne dla nas wyroki sądowe. Mówiąc pół żartem, pół serio, wiele osób gratuluje nam też naszych naśladowców, twierdząc że miarą sukcesu firmy jest liczba nielegalnych kopii jej produktów. Rozumując w taki sposób, bez wątpienia osiągnęliśmy olbrzymi sukces.

Jesteście w stanie wymóc na chińskich firmach zablokowanie produkcji podróbek?

Nasz produkt jest prawnie chroniony w Europie i Stanach Zjednoczonych. Chińczykowi niewiele jednak możemy zrobić – nie mówiąc już o aspektach prawnych, inna jest tam też mentalność. W ich kulturze kopiowanie nie jest postrzegane jako coś złego. W praktyce możemy reagować, pociągać do odpowiedzialności firmy importujące podrobione produkty na chronione rynki, czyli w naszym wypadku dystrybutorów, podmioty zajmujące się wynajmowaniem sprzętu, tzw. firmy rentalowe, ale też organizatorów wydarzeń czy nawet artystów. Dlatego nieuczciwi gracze narażają nie tylko siebie, ale i innych, np. osoby czy instytucje, które korzystają z wynajętych od nich urządzeń. Często nie zdają sobie one nawet z tego sprawy. Niestety, poziom świadomości w zakresie ochrony praw autorskich jest w tej branży bardzo niski.

Chińczykom podrabiającym nasze produkty niewiele możemy zrobić – nie mówiąc już o aspektach prawnych, inna jest tam też mentalność. W ich kulturze kopiowanie nie jest postrzegane jako coś złego. W praktyce możemy reagować, pociągać do odpowiedzialności karnej firmy importujące podrobione produkty na chronione rynki.

Czy wynika to z niezbyt wysokich potencjalnych konsekwencji?

Pewnie tak, szczególnie w Polsce. Choć nawet tak z pozoru błahe kary, jak zablokowanie wydarzenia za sprawą konfiskaty sprzętu przez policję, zablokowanie publikacji zdjęć czy filmików wykorzystujących nasz sprzęt, mogą się okazać bardzo bolesne np. dla organizatorów czy niewielkich zespołów muzycznych. Podobnie zresztą jak kary finansowe.

Prawne potyczki pochłaniają dużo energii?

Bardzo dużo, przede wszystkim w Polsce. Pozew cywilny trwa 2‑3 lata, musimy też udowodnić, jak dużą stratę ponieśliśmy w wyniku wykorzystywania podrabianego sprzętu przez dany podmiot. To bardzo żmudne i czasochłonne. Zupełnie inaczej proces wygląda w Niemczech, gdzie byliśmy w stanie zamknąć analogiczną sprawę w ciągu 1‑1,5 miesiąca. Cały czas zdobywamy nowe doświadczenia i jesteśmy bardziej skuteczni.

Wróćmy do przyjemniejszych spraw – jakiego typu klientów udało się Wam zdobyć zaraz po rozpoczęciu działalności?

Kontaktowały się z nami głównie firmy zagraniczne – przede wszystkim z krajów Beneluksu, Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych, lecz także ze Skandynawii czy Francji. Otrzymywaliśmy zapytania przede wszystkim od dystrybutorów. Na każdym z rynków chcieliśmy wybrać jednego, z którym będziemy współpracowali.

Dlaczego nie zakładaliście współpracy z większą liczbą podmiotów na danym rynku?

Byliśmy bardzo małą, trzyosobową organizacją. Wybór kilku firm na poszczególnych rynkach stwarzałby konieczność poniesienia znacznie większego wysiłku związanego z ich kontrolowaniem, utrzymywaniem relacji czy wdrażaniem dodatkowych systemów. Można powiedzieć, że wybraliśmy trochę prostszą drogę, która jednak póki co bardzo dobrze się sprawdza. Braliśmy pod uwagę zresztą tylko w dystrybutorów renomowanych, posiadających świetny kapitał relacyjny, najszersze kontakty. W tej branży kapitał ten odgrywa największą rolę. Rynek jest bardzo relacyjny i hermetyczny, trudno na nim zaistnieć.

To dzięki dystrybutorom Wasze lampy miały szansę zagościć na koncertach takich gwiazd, jak Sting, The Prodigy czy Ed Sheeran?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto przyjrzeć się zależnościom biznesowym w tej branży – mamy dystrybutorów oraz firmy rentalowe, które wypożyczają sprzęt na potrzeby wydarzeń. Te ostatnie dążą do tego, by mieć w swoim asortymencie jak najciekawsze produkty w dużej ilości, tak by móc obsługiwać największe imprezy. O tym, co ostatecznie znajduje się na scenie, decydują jednak realizatorzy światła – oni projektują scenę i ją urządzają, wybierając potrzebny im sprzęt. Są to przeważnie osoby o duszy artysty, z wysokim zmysłem estetyki, szukające nowości, ciekawych rozwiązań.

Z naszej perspektywy kluczowe jest zainteresowanie realizatorów lampami – dlatego właśnie są oni docelowymi odbiorcami prowadzonych przez nas działań marketingowych. Następnie o produkcie, głównie za sprawą realizatorów, dowiadują się firmy rentalowe i kupują go od dystrybutorów. A zatem – kto inny generuje na tym rynku potrzebę, a kto inny za nią płaci.

Na rynku oświetlenia scenicznego kto inny generuje potrzebę, a kto inny za nią płaci.

W znalezieniu klientów przydał się kapitał relacyjny wspólnika pracującego jako realizator?

Zdecydowanie tak, jednak wyłącznie na naszym krajowym podwórku – za granicą tych kontaktów nam brakowało i musieliśmy je budować od zera. Dodatkową wartością, którą bez wątpienia wniósł, był sposób myślenia realizatora – wiedza o tym, na co osoby pracujące na tym stanowisku zwracają uwagę, co cenią, z jakich mediów korzystają. Dzięki temu lepiej mogliśmy do nich dotrzeć za granicą.

Historia Portman Lights, nie licząc może problemów z naśladowcami, wygląda na wręcz książkowy przykład rozwoju firmy od zera do globalnej marki. Czy napotkaliście dotąd na swojej drodze na jakieś większe bariery?

W drugim czy trzecim miesiącu działalności mieliśmy kontrolę urzędu skarbowego – urzędnicy nie byli w stanie uwierzyć, że rozpoczynając od zera, tak szybko jesteśmy w stanie realizować przychody. Straciliśmy wówczas sporo czasu i energii na tłumaczenie się. Tak naprawdę wszystkie napotkane przez nas bariery – choć to może za mocne słowo – dotyczyły kwestii prawno­‑formalno­‑fiskalnych. Musieliśmy się sporo nauczyć, wyćwiczyć, jak robić pewne rzeczy poprawnie, zgodnie ze sztuką. W przypadku sprzedaży zagranicznej wcale nie jest to takie proste.

Oprócz tego większych przeszkód nie było, a wręcz przeciwnie – byłem pozytywnie zaskoczony np. poziomem zaufania klientów. Na początku postawiliśmy wszystko na jedną kartę – naszym założeniem było, żeby 100% płatności od klientów pochodziło z przedpłat. I to mimo że nikt nas jeszcze na rynku nie znał. Na szczęście pomysł wypalił: otrzymywaliśmy przedpłatę i składaliśmy zamówienie produktu u podwykonawców, z którymi mieliśmy wynegocjowane dłuższe terminy płatności, w związku z czym udawało nam się zarządzać płynnością finansową bez konieczności używania finansowania zewnętrznego. Z naszej perspektywy dużym plusem branży było też w tym kontekście to, że środowisko potencjalnych klientów nie jest zbyt rozdrobnione – są to zazwyczaj dość spore firmy, zamawiające np. po 20‑40 lamp, a nie bardzo duża liczba przedsiębiorstw składających zamówienie na 1‑2 sztuki, które później trzeba z osobna windykować.

Jak rozumiem, zajmujecie się projektowaniem i sprzedażą lamp, ale sam proces produkcyjny jest podzlecany?

Owszem – mamy kilku podwykonawców, m.in. firmy metalowe, które tworzą oprawy naszych lamp, czy firmy elektroniczne. Nie jest jednak tak, że zamknęliśmy nasz ekosystem kooperantów – działamy na rynku dopiero nieco ponad dwa lata, a to zbyt krótko, żeby mieć bardzo dobre rozeznanie i dokładnie poznać wszystkich. Cały czas jeszcze udoskonalamy nasz łańcuch produkcyjny, szukamy partnerów, być może też część rzeczy będziemy chcieli wykonywać inhouse’owo. Zależy nam jednak, żeby cały proces produkcyjny nadal odbywał się w Polsce.

Jak Wasi klienci podchodzą do tego, że jesteście z Polski, z czym się zresztą nie kryjecie?

Od początku założyliśmy, że będziemy mówić, pisać, chwalić się tym, że jesteśmy polską firmą wykonującą wysokiej jakości produkty. Na rynku odbiór był bardzo pozytywny. Wynika to z ogólnego nastawienia branży – panuje w niej przekonanie, że to, co chińskie, jest złej jakości, trudno bowiem znaleźć dobre jakościowo chińskie produkty, które dodatkowo są oryginalne. Z kolei to, co nie pochodzi z Chin, jest uznawane za dobre, a to, co zostało wyprodukowane w Europie reprezentuje najwyższy poziom. Korzystamy z tego, ale też staramy się sprostać tej opinii, dostarczając bardzo wysoką jakość.

W branży panuje przekonanie, że to, co chińskie, jest złej jakości, to zaś, co nie pochodzi z Chin, jest dobre, a to, co zostało wyprodukowane w Europie, reprezentuje najwyższy poziom. Korzystamy z tego.

Czy od 2016 r. pojawił się Wam na rynku jakiś poważny konkurent?

Zupełnie szczerze: nie. Istnieje kilka podmiotów, które starają się sprzedawać produkty bliźniaczo podobne do naszych – na pierwszy rzut oka różnią się one tylko kształtem, jednak nie jest to ta sama jakość. Nie odbieramy ich jako konkurencji, ale jako firmy, które starają się podczepić pod nasz sukces. Aby jednak w tej branży produkt zyskał popularność i zaufanie odbiorców, musi mieć w sobie „to coś”. Żeby natomiast „to coś” miał, jego twórcy muszą rozumieć scenę oraz realne potrzeby klientów. To nie jest proste, samo odtwórstwo nie wystarczy.

Jakie są Wasze plany na przyszłość – koncentrujecie się na zdobywaniu kolejnych rynków przy pomocy obecnych produktów, czy też myślicie już o poszerzeniu swojej oferty?

W tej chwili w naszej ofercie znajdują się trzy lampy – pierwsza, od której prototypu rozpoczęła się cała nasza działalność, oraz dwie kolejne, które wypuściliśmy na rynek po kilku miesiącach. Wszystkie należą do tej samej „rodziny” – wykorzystują nasz znak rozpoznawczy, czyli sześciokąt. W branży, w której działamy, niezwykle istotne jest jednak oferowanie nowych produktów, intensywnie więc już nad tym myślimy, to jeden z naszych głównych celów. Całe szczęście pomysłów nam nie brakuje.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Rewolucja 4.0 – rewolucja interdyscyplinarności?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Na ile w projektach badawczo-rozwojowych powinniśmy stawiać na pogłębianie wiedzy w danej dyscyplinie, a na ile na rozwiązywanie interdyscyplinarnych problemów?

Na wstępie trzeba zadać sobie pytanie, czego oczekujemy od naszej nauki i przemysłu. Jeżeli chcielibyśmy zwrotu gospodarczego, powinniśmy inwestować w doskonałość dziedzinową połączoną z zastosowaniem interdyscyplinarności. Bez interdyscyplinarności nie powstanie dziś żaden zaawansowany produkt, który byłby sprzedawalny, generował sukces rynkowy, tworzył miejsca pracy czy istotne wpływy budżetowe. W tej chwili rzadko kiedy wypełnienie luki rynkowej czy rozwiązanie problemu gospodarczego lub cywilizacyjnego opiera się na jednej dziedzinie.

Bez interdyscyplinarności nie powstanie dziś żaden zaawansowany produkt, który byłby sprzedawalny, generował sukces rynkowy, tworzył miejsca pracy czy istotne wpływy budżetowe. W tej chwili rzadko kiedy wypełnienie luki rynkowej czy rozwiązanie problemu gospodarczego lub cywilizacyjnego opiera się na jednej dziedzinie.

To w istocie odpowiedź na pytanie, czy chcemy finansować Einsteina, który wymyślił teorię względności, czy Oppenheimera, który wymyślił bombę. Okiełznanie i użycie energii jądrowej przynosi konkretne, wymierne korzyści dla gospodarki. Samego równania matematycznego, chociażby było doskonałe, się nie sprzeda. Interdyscyplinarność, umiejętność połączenia kilku dziedzin czy specjalizacji, jest więc dziś w cenie. Można napotkać trudność w zamienianiu samych projektów dziedzinowych w produkt czy usługę, które trafią na rynek. Chyba że zależy nam na samym procesie poznawczym, jak mawiają niektórzy: na „nauce dla nauki” – wówczas takie projekty są jak najbardziej uzasadnione.

Jak właściwie rozumieć interdyscyplinarność – czy chodzi wyłącznie o integrowanie wiedzy z różnych dziedzin nauki, czy też o integrowanie wiedzy naukowej z biznesową? Czy w procesach tych mogą też uczestniczyć osoby niebędące specjalistami?

Posłużę się przykładem: Amerykanie transportowali ropę z Alaski do „właściwej” części Stanów Zjednoczonych, borykając się z konkretnymi problemami. Chodziło o to, że w pewnych miejscach co jakiś czas zamarzał rurociąg. Chcąc rozwiązać ten problem, zorganizowano burzę mózgów, w której wzięli udział fizycy, matematycy i energetycy. Wymyślili, że owiną rury przewodem, który zadziała jak grzałka. Ekonomiści wyliczyli jednak, że pomysł ten zupełnie się nie opłaca. Sytuacja była trudna, kolejne rozwiązania nie spełniały określonych technologicznych lub ekonomicznych kryteriów. W końcu ktoś wpadł na pomysł, by opowiedzieć o problemie… przedszkolakom, które następnie na kartkach narysowały swoje pomysły na to, w jaki sposób wyjść z sytuacji patowej. Jedna z tych propozycji zainteresowała inżynierów – na rysunku nad rurociągiem fruwał aniołek. Gdy inżynierowie zapytali autora tej koncepcji o to, co miał na myśli, maluch odpowiedział, że skoro rurociąg jest zamarznięty, to aniołek przyleci, pomacha skrzydełkami i go rozmrozi. Zainspirowani tym Amerykanie wymyślili koncepcję grzałek zamontowanych na śmigłowcach, które podczas mrozów z góry ogrzewały odpowiednie fragmenty rur. Światowej klasy specjaliści nie byli w stanie sami wpaść na takie rozwiązanie. Czasem dopiero spojrzenie na dany problem kogoś z innej dziedziny sprawia, że staje się on rozwiązywalny. Dlatego też interdyscyplinarność warto rozpatrywać szeroko.

Rozumiem jednak, że w wypadku większości interdyscyplinarnych przedsięwzięć nie potrzeba sięgać aż po intuicję przedszkolaków, a prace nad projektem są prowadzone przez specjalistów z różnych dziedzin. Co bywa największą barierą w trakcie takiej współpracy?

Z mojego doświadczenia, a byłem kierownikiem kilkudziesięciu projektów badawczo-rozwojowych, wynika, że najtrudniejszą sprawą jest okiełznanie geniuszy. Geniusz w danej dziedzinie jest zazwyczaj samotnikiem, ma swoje specyficzne cechy. Generalnie nie lubi działać w zespole, pracuje sam dla siebie. Do ujarzmienia jego indywidualności potrzeba nie lada talentu menedżerskiego, dzięki któremu uda się maksymalnie wykorzystać zalety świetnych specjalistów, przy jednoczesnym zmarginalizowaniu minusów towarzyszących pracy z genialnymi umysłami. Choć często nawet i to nie wystarcza.

Geniusz w danej dziedzinie jest zazwyczaj samotnikiem, ma swoje specyficzne cechy. Generalnie nie lubi działać w zespole, pracuje sam dla siebie. Do ujarzmienia jego indywidualności potrzeba nie lada talentu menedżerskiego, choć często nawet i to nie wystarcza.

Geniusza nie da się okiełznać?

Nie zawsze. Jako czynny profesor prowadzę na pierwszym roku studiów przedmiot z programowania obiektowego. Kilka lat temu podczas jednego z wykładów dotarło do mnie zza moich pleców stwierdzenie: „Na tym slajdzie jest błąd!”. Nie dostrzegłem, kto to powiedział, a gdy spytałem o to, kto zgłasza uwagę, zapanowała cisza. Powiedziałem, że w takim razie obrócę się w stronę tablicy, a wtedy niech ta osoba wskaże, w których miejscach znajdują się owe błędy. Usłyszałem, że w jednym miejscu brakuje przecinka i średnika. Miała rację. Od razu to poprawiłem. Ciekawość nie dawała mi jednak spokoju. Oznajmiłem, że chętnie poznam osobę, która poprawiła mój błąd. To ośmieliło chłopaka, który przyznał, że to on zwrócił mi uwagę, ale prosił, żebym się na niego nie gniewał. Odparłem, że poprawiając mnie, dobrze zrobił. Po wykładzie chłopak podszedł do mnie i powiedział, że jest laureatem olimpiad matematycznej i informatycznej, że zna programowanie obiektowe, a na wykład przyszedł tylko po to, by zobaczyć, jak wykładam. Spytałem, czy mu się podobało. Stwierdził, że tak – że było zabawnie. Wyjaśniłem mu, że wykład mógł być dla niego nudny, bo przygotowuję go dla „średniaka” – tak, by gorszy mógł się podciągnąć, a lepszy całkowicie się nie nudził. Zaprosiłem go do prowadzonego przeze mnie zespołu naukowo-badawczego.

Udało się wykorzystać energię geniusza do intelektualnego wzmocnienia zespołu?

W tamtym czasie miałem doktoranta, który prowadził zespół informatyków w zakresie rozwiązywania pewnych problemów badawczych. Powiedziałem mu, żeby przyjął tego młodego człowieka i potraktował go w miarę ulgowo – to w końcu student pierwszego roku, który jeszcze niewiele umie. Po miesiącu doktorant przyszedł do mnie i oznajmił, że nie może już wytrzymać z tym studentem. Zaczął narzekać, że rozdziela zadania dla zespołu na każdy nadchodzący tydzień, a ów polecony student przychodzi do niego po dwóch dniach i ma już wszystko zrobione. Poprosiłem, żeby dawał mu trudniejsze zadania. Ten odparł, że dawał najtrudniejsze zadania, a student wykonywał je za wszystkich. Po półtora roku ich współpracy doktorant, który miał już prawie ukończoną pracę doktorską, odszedł ze studiów. Nie wytrzymał presji rywalizowania z młodym geniuszem.

Niestety później to ja musiałem się nim zająć. Dostawał indywidualne zadania ‒ nie potrafił zintegrować się w grupie, był samotnikiem. Trudno było się z nim skomunikować, miewał swoje humory. Przy tym wszystkim był jednak genialny. W swojej pracy magisterskiej rozwiązał problem, który praktycznie połamał zęby dwóm profesorom. Jest trudny w obyciu, ale potrafi robić rzeczy niezwykłe, pod warunkiem że nie musi z nikim współpracować. Trzeba to brać pod uwagę i tworzyć dla niego strefy buforowe.

Nie da się tego w pewien sposób zmienić?

Nie da się. Geniusza trzeba przyjąć takiego, jakim jest, wykorzystując jego zalety i minimalizując wady – w tym konkretnym wypadku zwalniając go z konieczności pracy grupowej. Taka osoba, mimo wspaniałych osiągnięć, jednocześnie potrafi położyć na łopatki pracę całego zespołu.

Być może jednak na wcześniejszym etapie edukacji warto byłoby zadbać o to, by oprócz rozwijania zainteresowań naukowych tych utalentowanych osób znalazło się też miejsce na otwarcie ich na współpracę, pracę w grupie…

Może to być krok w dobrą stronę, ale w wypadku niektórych osób – nie musi. Podam kolejny przykład – znam osobę, teraz już z tytułem doktora, która jest w swojej dziedzinie geniuszem. Jej wyjątkowość polega na tym, że gdy dostaje zadanie, realizuje je w trybie 24 godziny na dobę. Potrafi przez tydzień praktycznie nie spać i nie jeść, koncentrując się całkowicie na zadaniu. Staraliśmy się na niego wpłynąć, mówiąc, że jego styl pracy jest bardzo ryzykowny, zwłaszcza dla zdrowia. Ale on nie potrafi inaczej. Jest tak zafiksowany na punkcie danego problemu, że pracuje nad nim cały czas, aż go nie rozwiąże. Jeśli mu się uda – przez tydzień śpi lub wyjeżdża na urlop. Nie da się go zmienić. Trzeba dawać mu zadania o mniejszej skali, tak by nie popadł w autodestrukcję. Zmierzam do tego, że niektórzy ludzie są jacy są. Nawet wczesne przyzwyczajanie do pracy w grupie może ich nie zmienić.

Czy oprócz geniuszy ‒ grupy osób często dość specyficznych, trudnych w obyciu ‒ uważa Pan, że polscy naukowcy mają generalnie predyspozycje do podejmowania działań interdyscyplinarnych, integrujących wiedzę i doświadczenia z różnych dziedzin?

Sądzę, że jesteśmy do tego predysponowani, co może wynikać z naszej historii i uwarunkowań. My, jako Polacy, nie lubimy stagnacji. Stagnacja, pewien ustalony stan nas męczą. Wtedy też ujawniają się wszelkie nasze przywary. Z kolei w momencie ogólnego zagrożenia czy wyzwania potrafimy się zjednoczyć i wymyślić naprędce coś genialnego.

Spójrzmy na to, w jakim schemacie jest zazwyczaj ułożona praca przy projekcie. Pierwszy etap to faza koncepcyjna, okres burzy mózgów, patrzenia na daną rzecz z wielu stron przez różne osoby. Zauważam, że gdy czas zaczyna już naglić, zespół staje zazwyczaj na wysokości zadania, wymyślając nowe rzeczy. Okazuje się, że w takim napięciu, emocjach potrafimy się porozumieć, wykrzesać z siebie energię, być źródłem inspiracji. Później natomiast następuje faza wdrożenia, która często polega na monotonnym testowaniu pewnych rozwiązań, aby udowodnić wiarygodność rozwiązania. Jest to czynność powtarzalna, mówiąc wprost: dość nudna. Zazwyczaj nikt tego nie chce robić, nikt nie chce pisać dokumentacji itd.

Nie jest to jednak coś normalnego?

To normalne dla Polaka, ale dla Niemca już niekoniecznie. Sądzę, że mają oni większy problem z wymyśleniem czegoś, z przeprowadzeniem burzy mózgów, ale są bardziej uporządkowani. Mają swój Ordnung – dokładnie doprecyzowany harmonogram, w którym każdy wie, co ma do zrobienia, w jakim czasie. Bardzo poważnie i sumiennie traktują wszelkie formalności. Oni to lubią – to ich cecha kulturowa.

Lepiej zatem być spontanicznym, choć nieregularnym czy nudnym, ale poprawnym?

Idealne byłoby połączenie naszej ułańskiej fantazji i otwartości umysłu z niemieckim porządkiem prowadzenia dokumentacji i wszelkich buchalteryjnych elementów projektów. Potrafimy się sprężyć, zrobić coś na szybko, rozwiązać spontanicznie naprawdę duży problem, ale mamy tudnosci z długofalowym planowaniem czy przewidywaniem pewnych rzeczy. Brakuje nam też cierpliwości i uporządkowania. Działamy bardziej na zasadzie zrywów, co ‒ jak już wspominałem ‒ rodzi naturalnie skojarzenia historyczne.

Polacy potrafią się sprężyć, zrobić coś na szybko, rozwiązać spontanicznie naprawdę duży problem, ale mamy trudności z długofalowym planowaniem czy przewidywaniem pewnych rzeczy. Brakuje nam też cierpliwości i uporządkowania.

Zrywy zdarzają się jednak tylko okazjonalnie…

Polski system edukacyjny od lat wychowuje dzieci i młodzież na indywidualistów. Jeśli jesteś w czymś dobry, skup się na tym, pogłębiaj swoje talenty i konkuruj o bycie najlepszym w danej dziedzinie. Kolega, który ma podobne zainteresowania, jest twoim rywalem. Tymczasem problemy, z jakimi młodzi ludzie będą się stykać w dorosłym życiu, są na tyle skomplikowane, że jednostka nie będzie sobie w stanie z nimi poradzić. To wyzwania multidyscyplinarne. Już dziś czymś normalnym jest wykorzystywanie metod z danej dziedziny w innej. Moim zdaniem czwarta rewolucja przemysłowa, o której bardzo często się dziś słyszy, to nic innego jak właśnie multidyscyplinarność. Polega ona przecież na wdrażaniu różnego rodzaju rozwiązań, które przynajmniej częściowo znamy od lat, do innych dziedzin. W takiej sytuacji dopiero razem, łącząc talenty i nie konkurując, lecz współpracując ze sobą, jesteśmy w stanie rozwiązać każdą kwestię.

Czwarta rewolucja przemysłowa to nic innego jak multidyscyplinarność, polegająca przecież na wdrażaniu różnego rodzaju rozwiązań, które przynajmniej częściowo znamy od lat, do innych dziedzin.

Mam stos cegieł i ktoś kazał mi wybudować jak najwyższą wieżę. Układam te cegły do pewnego etapu, do mojej wysokości. Gdy będę budował z kolegą, wybudujemy wieżę, która będzie wyższa. Gdy będzie nas trzech – jeszcze wyższą. Tak samo jest z badaniami – zarówno interdyscyplinarnymi, jak i dziedzinowymi.

Potrzebna jest nam zatem zasadnicza zmiana mentalnościowa – od rywalizacji do kooperacji…

Naszym problemem jest to, że często stosujemy strategię win‒lose. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa. Ten, kto przegra, czuje się upokorzony, zawstydzony. To duży błąd. Moją porażkę mogę przekuć w sukces. Tak powinniśmy do tego podchodzić. W naszym społeczeństwie widać jednak nadal, że piętnujemy ludzi, którym powinęła się w czymś noga. To bardzo źle. Ktoś, kto poniósł porażkę, zna jej smak i umie wyciągnąć z niej konkretne wnioski. Jest bogatszy o to doświadczenie niż osoba, która takiej porażki nie doznała. Nie na darmo mówi się, że uczą się tylko ci, którym się coś nie udaje.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Globalny wyścig o zachowanie podmiotowości

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jakie są wymiary współczesnego globalnego wyścigu technologicznego?

Jesteśmy dziś świadkami najintensywniejszego wyścigu technologicznego w historii ludzkości. Jego polem są najogólniej mówiąc technologie cyfrowe. Sektor ten obejmuje zagadnienia takie, jak m.in.: sztuczna inteligencja (artificial intelligence – AI), robotyzacja, quantum computing, mikromachineria czy Internet of Things. Choć mamy tu do czynienia z przynajmniej kilkoma ogniwami, to świat będzie generalnie dążył do scalania, konwergencji wszystkich tych technologii. Ich integratorem, „władcą” będzie sztuczna inteligencja.

W niedalekiej historii mieliśmy do czynienia z zimnowojennym wyścigiem technologicznym między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Widać dziś pewne analogie?

Ostateczne zwycięstwo Amerykanów w podboju kosmosu miało znaczenie nie tylko symboliczne i ideologiczne, ale ustanowiło też na wiele lat ogólną technologiczną supremację USA. Stawka współczesnego wyścigu jest o wiele większa. Google, Facebook czy inni potentaci z branży nowoczesnych technologii już teraz często wiedzą o społeczeństwach więcej niż one same o sobie. Niczym gigantyczny odkurzacz zbierają z internetu dane ich dotyczące – również te z przeszłości, o których użytkownicy zapomnieli lub zepchnęli je w podświadomość.

Sztuczna inteligencja oraz pozostałe technologie są rozwijane w głównej mierze po to, by ich właściciele mogli tymi danymi „obracać” i wykorzystywać je w użyteczny dla nich sposób. Rodzi to duże konsekwencje dla państw naszego regionu – jeśli Europa nie uzyska pozycji jednego z liderów wyścigu, zostanie w światowej układance zepchnięta na bok. Stawką jest zachowanie naszej wewnątrzsterowności oraz podmiotowości, być może nawet naszego własnego „ja”. Jeśli AI będzie poza nami i „obce” roboty będą wiedziały o nas więcej niż my sami – kto inny będzie nami rządził i decydował o naszym losie.

Stawką współczesnego wyścigu technologicznego jest zachowanie naszej wewnątrzsterowności oraz podmiotowości, być może nawet naszego własnego „ja”.

Czy uczestnicy wyścigu są świadomi jego stawki?

Dwa największe supermocarstwa, które stanęły w szranki, czyli USA oraz Chiny – bez wątpienia. Świadomość tę widać również u innych graczy. Prezydent Francji Emmanuel Macron powiedział niedawno, że „naszym celem jest stworzenie europejskiej suwerenności w zakresie sztucznej inteligencji”. Zwracając się stricte do swoich wyborców, kontynuował: „jeżeli chcecie żyć w społeczeństwie własnego wyboru, musicie stać się aktywną częścią rewolucji AI, przed którą stoimy”. Także Władimir Putin oznajmił, że „AI jest przyszłością nie tylko Rosji, ale i całej ludzkości. Państwo, które zdominuje tę technologię będzie rządzić całym światem”. Również wiele innych państw ma świadomość, o co toczy się gra. Nawet bajkowo bogate Zjednoczone Emiraty Arabskie powołały ministra odpowiedzialnego prawie wyłącznie za obszar AI. W Polsce – poza wyjątkami, jak np. książka prof. Andrzeja Zybertowicza „Samobójstwo Oświecenia?” – jak dotychczas nie słyszy się jednak dużo o tym zagadnieniu.

Jak na razie liderami globalnego wyścigu pozostają Stany Zjednoczone?

Owszem, prym wiedzie USA, choć nie jest to już panowanie niepodzielne. Perspektywa utrzymania supremacji jest poddawana coraz większym wątpliwościom, głównie ze względu na niesamowite tempo, w jakim swój dystans zmniejszają Chiny. Chiński plan „Made in China 2025” zakłada, że Państwo Środka zostanie liderem w branży AI najpóźniej w 2030 r., a także czołowym graczem w innych kluczowych technologiach strategicznych. Wszystko wskazuje na to, że Napoleon Bonaparte miał rację mówiąc: „kiedy Chiny się obudzą, świat zadrży”.

Amerykanie są już tego świadomi, choć przez długi czas lekceważyli swoich rywali z pozycji imperialnej arogancji. Uważali oni Chiny za swoiste technologiczne Galapagos, w którym egzotyczne technologiczne stwory mogą się rozwijać, ale nigdy nie opuszczą brzegów swojej wyspy. Teraz natomiast gwałtownie się przebudzają przerażeni tym, czy point of no return na drodze pochodu Chin do globalnej supremacji nie został niepowracalnie „przespany”.

Amerykanie przez długi czas uważali Chiny za technologiczne Galapagos, w którym egzotyczne technologiczne stwory mogą się rozwijać, ale nigdy nie opuszczą brzegów swojej wyspy. Teraz natomiast gwałtownie się przebudzają przerażeni tym, czy point of no return na drodze pochodu Chin do globalnej supremacji nie został niepowracalnie „przespany”.

Chiny niebawem mogą pozostawić USA w pokonanym polu?

Wyścig między gigantami dobrze obrazuje to, że choć Amerykanie nadal posiadają największy zasób talentów technologicznych, na który w dużym stopniu składają się chińscy oraz hinduscy inżynierowie, to Chińczycy kształcą dużo więcej technologów. Oczywiście, pozostaje jeszcze pytanie o ich jakość. Ciekawie sytuacja wygląda, jeśli chodzi o patenty. W okresie 2000‑2014 liczba aplikacji patentowych w Chinach wyniosła ponad 900 tys., podczas gdy w USA niespełna 600 tys. Inny przykład: firma, która w 2015 r. uzyskała najwięcej międzynarodowych patentów nie pochodziła z USA, Japonii czy Korei, a była nią chińska Huawei.

Sądzę, że najlepszym wskaźnikiem obrazującym potencjał na przyszłość są tzw. jednorożce – firmy z pionierskimi technologiami oraz potencjałem utorowania drogi rewolucyjnym rozwiązaniom, mogące stać się kolejnymi gigantami na gospodarczej mapie świata. W 2016 r. wartość chińskich jednorożców podniosła się raptownie do 69% wartości amerykańskich. A jeszcze kilka lat temu dopiero one raczkowały. Znamienny jest fakt, że na bieżącej liście 50 najcenniejszych jednorożców na świecie, 26 pochodzi z Chin, a z USA „tylko” 16. Stawkę uzupełnia sześć firm z Indii oraz dwie z Korei Południowej.

Z tego też powodu na włosku wisi dziś wojna handlowa między USA a Chinami?

Wojnę handlową na linii Waszyngton­‑Pekin określiłbym jako red herring, czyli coś, co odwraca uwagę od ważniejszej sprawy. W dobie zazębionych ze sobą globalnie gospodarek na wojnach handlowych tracą praktycznie wszyscy. Mechanizmy światowej wymiany handlowej są tak skomplikowane, że nikt tak naprawdę nie może przewidzieć skutków, jakie wojna handlowa mogłaby w swoim następstwie wywołać. Jej „ofiarami” zostałyby całe łańcuchy wartości, a na świecie zapanowałby brak przewidywalności co do alokacji zasobów tak finansowych, jak i materialnych. Jest to zatem generalnie gra niewarta świeczki.

O co więc chodzi?

Bierne poddawanie się obecnie panującym mechanizmom globalnym może prowadzić do wniosku, że zarysowująca się w oddali i zbliżająca się coraz bardziej klęska w starciu z Chinami jest dla USA nieuchronna. Niewykluczone, że zauważyły to amerykańskie elity. Spójrzmy chociażby na to, że obecnie 55‑60% części do amerykańskich produktów elektronicznych pochodzi z Państwa Środka. W amerykańskim interesie leży więc realokacja zasobów bliżej siebie, w miejsce, gdzie geopolityczna – czasem i militarna – przewaga USA jest miażdżąca. To w zasadzie amerykańska racja stanu, która z punktu widzenia amerykańskiego obywatela jest zrozumiała i racjonalna. Jeśli zasoby te będą w rękach Chin, Amerykanie nie będą mieli nad nimi kontroli. Podobnie byłoby, gdyby Stany Zjednoczone były zależne od dostaw z Europy – nie pozwoliliby się wybić również i jej. Na tym polega amerykańska polityka, dążąca do pewnej samowystarczalności. Amerykanie nie chcą być zależni od szantażu potencjalnego wroga.

Chodzi zatem tak naprawdę o przebudowanie dotychczasowego systemu powiązań. W jaki sposób można go przeprowadzić?

Wydaje mi się, że może ku temu służyć pewien kontrolowany chaos. Mówiąc obrazowo: talia kart leci w powietrze, a kiedy karty zaczynają spadać, pojawia się czas na to, by uruchomić mechanizmy, które sprawią, że ułożą się one tak, jak chciałby inicjator całego zamieszania. Potrzeba do tego umiejętności wykorzystania chwilowych atutów, zasobów i dźwigni tak, by zmienić sytuację na swoją korzyść. Jest to stara, wypróbowana i empirycznie sprawdzona metoda stosowana z wielkimi sukcesami chociażby w polityce Wielkiej Brytanii. Amerykanie liczą, że pod osłoną dysput handlowych, bez wzniecania większej wojny można przemeblować świat tak, żeby USA pozostały niekwestionowanym liderem, gwarantującym światowy porządek według swoich standardów. W ten sposób Amerykanie będą próbowali spowolnić postęp technologiczny w Chinach i wyznaczyć chińskiej ekspansji pewne granice. Chińczycy mogą powątpiewać, czy ich rywalom się to powiedzie, jednak bez wątpienia – w przeciwieństwie do Unii Europejskiej – Stany Zjednoczone nie oddadzą pola bez walki.

Amerykanie liczą, że pod osłoną dysput handlowych, bez wzniecania większej wojny można przemeblować świat tak, żeby USA pozostały niekwestionowanym liderem, gwarantującym światowy porządek według swoich standardów.

Skąd jednak pewność, że stosując strategię „kontrolowanego chaosu” na sam koniec nie pogorszy się swojej wyjściowej pozycji?

Nie ma żadnych teoretycznych założeń, w myśl których zawsze udaje się zapanować nad stworzonym chaosem. Strategia ta opiera się na wiedzy empirycznej. Wspominałem o Wielkiej Brytanii, która przez wieki działała w taki sposób, by eliminować potencjalnych konkurentów zagrażających jej dominacji. Przykładowo, kiedy Rosja w XIX w. zagrażała ich supremacji w Indiach, Brytyjczycy wzniecali powstania w Europie, m.in. Powstanie Styczniowe w Polsce, tak aby odwrócić uwagę Rosjan od tamtej części świata i skoncentrować ją na polskich ziemiach. To stary manewr polityczny, który wiele razy w historii się sprawdzał. Czy zawsze? Nie – wszystko zależy od strategii, środków oraz zasobów. Moralnie jest to oczywiście bardzo cyniczne, ale z punktu widzenia wzniecającego „pożar” jest to działanie uzasadnione, racjonalne.

Stany Zjednoczone mają też jednak swoje wewnętrzne problemy – stać ich na to, by skupić się na dwóch frontach?

Liczą na to, że tak. Faktem jest jednak, że USA mają poważne ułomności społeczne i kulturowe. Podziały w amerykańskim społeczeństwie się pogłębiają, klasa średnia się kurczy. Rozwarstwione społeczeństwo staje się coraz bardziej roszczeniowe. Narcyzm kulturowy przybiera na sile. Interesowanie się samym sobą, „czubkiem własnego nosa” sieje duchowe spustoszenie. Młodzi nie garną się do studiów inżynieryjnych, matematycznych czy przyrodniczych. Co zdolniejszy robi studia prawnicze lub biznesowe. Coraz większe rzesze studentów przyciągają natomiast kierunki takie, jak women studies, black culture studies, gender studies, communications, minority rights itp.

Z kolei na rynku pracy najlepiej prosperujące firmy IT płacą coraz wyższe wynagrodzenia coraz mniejszej liczbie zatrudnionych tam osób. Inżynier pracujący w siedzibie LinkedIn w San Francisco zarabia średnio 150 tys. dolarów rocznie, a w firmie ma do wyboru wyszukane dania na śniadanie, obiad i kolację, przekąski i ciastka itp. – wszystko za darmo. Rzesze osób pracujących w hotelach, sklepach, restauracjach, barach mieszkają natomiast w slumsach, pracują ponad 10 godzin dziennie za marne pieniądze, nie mając przy tym ubezpieczenia na zdrowie i często również żadnych świadczeń socjalnych. Nad tym wszystkim panuje dominująca klasa rządząca w USA, składająca się z prawników, bankierów, specjalistów od PR.

Twierdzi Pan zatem, że źródłem problemów wewnętrznych USA jest kształt elit?

Dla porównania, Chiny są rządzone przez inżynierów. Mentalność i podejście do społeczeństwa i do państwa są tam zupełnie inne. Dla inżyniera głównym celem jest to, aby system funkcjonował sprawnie, był efektywny, odnosił zamierzone cele. Z kolei u bankierów i prawników chodzi o to, by strona trzymająca władzę miała większe zyski. Inżynierowie są zainteresowani twardą materią – coś można zbudować, coś przyniesie namacalne korzyści dla społeczeństwa itp. U drugich jest to przesuwanie środków finansowych i prawnych po to, by główna elita wzmocniła, a co najmniej, utrzymała swoją pozycję. Inne są również horyzonty czasowe – inżynierowie planują w perspektywie dekad i chwilowy brak zysków im nie przeszkadza, podczas gdy bankierzy działają w perspektywie kwartałów, chcąc ten zysk zawsze maksymalizować. Choć są to oczywiście tylko pewne generalizacje, to sądzę, że z punktu widzenia społeczeństwa mentalność bankiersko­‑prawnicza jest jednak mniej korzystna od inżynieryjnej.

Wróćmy do globalnego wyścigu technologicznego. Wśród 50 czołowych jednorożców świata nie ma ani jednego z Europy – to nie przypadek?

To spory paradoks – Unia Europejska jako całość jest przecież znacznie większą gospodarką niż Stany Zjednoczone, z niemal dwukrotnie większą populacją, która jest dobrze wykształcona i dysponuje olbrzymim dorobkiem technologiczno­‑naukowym. Jednakże w kluczowych dziedzinach, będących przedmiotem obecnego wyścigu technologicznego, pozostaje daleko w tyle. Europa nie jest w stanie przeciwstawić żadnych rywali potentatom pokroju Apple’a, Microsofta, Google’a, Alibaby, Baidu czy Huawei.

Jakie są przyczyny tej niemocy?

Dużą przeszkodą jest fragmentacja Europy na państwa narodowe – Unia Europejska wydaje się być zlepkiem państw zabiegających coraz jaskrawiej o swoje wąskie narodowe interesy oraz ambicje. Widać to także na przykładzie wyścigu technologicznego – poszczególne państwa, jak np. Francja, Niemcy czy Szwecja, inwestują we własne programy rozwoju sztucznej inteligencji.

W globalnym wyścigu technologicznym Europę „blokuje” fragmentacja na państwa narodowe – Unia Europejska wydaje się być zlepkiem państw zabiegających coraz jaskrawiej o swoje wąskie narodowe interesy.

Problemem jest też – mówiąc brutalnie – oderwanie od rzeczywistości. Komisja Europejska wydała w kontekście AI białą księgę. Została ona napisana przez europejskich biurokratów, zamawiających wybrane fragmenty tekstu u zachodnioeuropejskich badaczy akademickich. Jej tonacja jest defensywna – wskazuje ona na zagrożenia i szanse związane z AI. Jeden z największych rozdziałów jest poświęcony problemowi zagadnień etycznych związanych ze sztuczną inteligencją. Jest to wprawdzie wątek istotny, ale – z całym szacunkiem – jednak w tym kontekście drugorzędny.

Mówię o tym dlatego, że w tym samym czasie Amerykanie przeprowadzają badania ściśle związane z zapotrzebowaniem rynkowym lub jego potencjałem rozwojowym. Ich kierunki wyznaczają menedżerowie technologicznych gigantów, a nie waszyngtońscy biurokraci czy profesorowie z ośrodków akademickich. Ci ostatni mają oczywiście swoją rolę w amerykańskim ekosystemie technologicznym, ale głównie jako konsultanci i wychowawcy kolejnych kadr inżyniersko­‑naukowych. Całym procesem steruje biznes.

W Europie bez wątpienia panuje inny model niż w USA, co jednak nie przeszkodziło w zbudowaniu tak – przynajmniej do niedawna – nowoczesnych gospodarek, jak niemiecka, holenderska czy brytyjska. Skąd zastój, jeśli chodzi o nowoczesne technologie?

W obszarze innowacyjnych technologii razi w Europie problem braku pola równych szans oraz mechanizmów zbierania korzyści z badań nad AI. Najsilniejszą europejską gospodarką są Niemcy. Paradoksalnie jednak, w technologiach cyfrowych zamiast być lokomotywą napędzającą cały proces, są raczej kamieniem młyńskim u szyi, zaduszającym europejskie innowacje w tych dziedzinach. Niemcy przekształciły większą część Europy w swoich dostawców i rynek zbytu. Jeżeli więc większość – o ile nie wszystkie – korzyści wynikające z badań nad AI mają być skoncentrowane w jednym kraju i jego cenionych na całym świecie markach i produktach, pojawia się poważny problem. Inni członkowie Unii Europejskiej mogą czuć się mało skłonni do tego, by służyć jako pomysłodawca dla produktów dominującego kraju, który następnie zalewa ich rynek swoimi produktami.

Najsilniejszą europejską gospodarką są Niemcy. Paradoksalnie jednak, w technologiach cyfrowych zamiast być lokomotywą napędzającą cały proces, jest raczej kamieniem młyńskim u szyi, zaduszającym europejskie innowacje w tych dziedzinach.

Niemcy świadomie dążą do spetryfikowania obecnego stanu?

Moim zdaniem jest to pewnego rodzaju psychologiczna i mentalnościowa niemoc – Niemcy z pewnością chcieliby zostać liderami w AI. Tyle tylko, że mentalność niemiecka jest zachowawcza – oni są bardzo silnie zakorzenieni w tradycyjnych gałęziach technologicznych: w przemyśle samochodowym czy maszynowym. To za ich sprawą wypracowali swoją pozycję w światowej gospodarce, dominując najpierw rynki zachodnio‑, a później wschodnioeuropejskie. Z kolei tania siła robocza ze Wschodniej Europy pozwoliła im być konkurencyjnymi na rynkach światowych. Obecnie ich automatycznym odruchem jest utrzymanie status quo i strategia defensywna, niedopuszczająca do zrodzenia się potencjalnego wewnątrzeuropejskiego rywala. Stąd też bierze się brak energii na to, by pchnąć do przodu technologie cyfrowe. W tej branży, aby osiągnąć sukces, często musi zadziałać destruktywno­‑kreatywna transformacja (tak było chociażby wówczas, gdy cyfrowa fotografia zmiotła z rynku takiego giganta jak Kodak) – trzeba nieraz zniszczyć egzystujący przemysł, aby w jego miejsce mógł się pojawić nowy. Niemcy nie są na to psychicznie gotowi.

Druga rzecz, że kulą u nogi są w tym kontekście także z natury statyczne, zachowawcze, cementujące dotychczasowy układ mechanizmy unijne, w których nie ma miejsca na siły destrukcyjno­‑kreatywne otwierające pole dla nowych technologii i konceptów biznesowych. Są one zresztą pod ogromnym naciskiem Niemiec. Dyskretna presja na instytucje UE w celu utrzymania status quo jest domeną niemieckiej polityki gospodarczej.

Jakie jeszcze czynniki wpływają na technologiczną niemoc Europy?

Niewątpliwym utrudnieniem jest brak dostępu do big data, czyli olbrzymich baz danych, jakie posiadają amerykańskie czy chińskie giganty. Nawet jeżeli Europa miałaby kiedyś taki dostęp uzyskać, prawdopodobnie nie będzie to dostęp uprzywilejowany, a więc mało konkurencyjny. Na Starym Kontynencie wspólne zasoby danych nie są tworzone w dużej mierze ze względu na bariery językowe, mentalnościowe oraz natury biurokratycznej. Jak dotychczas nie udało się tu nawet uzgodnić wspólnych standardów i formatów danych płynących w poprzek instytucji europejskich, narodowych czy regionalnych.

Kto jeszcze, oprócz Stanów Zjednoczonych i Chin, liczy się w globalnym wyścigu technologicznym?

Historycznym liderem w robotyce jest Japonia. Jest ona także na nie przygotowana mentalnie – japońskie społeczeństwo jest otwarte na roboty, znajdują one tam bardzo szerokie zastosowanie. Japończycy mają także bogate zaplecze półprzewodnikowe. Mogą więc w elektronice i AI zostać autonomiczni. Stać ich na to, by wybić się w pewnych gałęziach przemysłu.

Powszechnie niedocenianym graczem jest Rosja, która wyznaczyła sobie, że do 2025 r. 30% sprzętu wojskowego będzie nie tylko robotami, ale autonomicznymi systemami prowadzenia opartymi na sztucznej inteligencji. Firma Kalashnikov rozwija broń rażenia sterowaną decyzjami nie ludzi, a sztucznych sieci neuronowych. Z wypowiedzi amerykańskich specjalistów wynika, że rosyjskie techniki komputerowe i internetowe są najbardziej zaawansowane spośród wszystkich adwersarzy USA. Jeżeli Rosjanom udałoby się przestawić wysoko inteligentne roboty wojskowe na roboty przemysłowe, siła produkcyjna Rosji mogłaby wzrastać w geometrycznym postępie.

Jaka w całej tej układance może być rola Polski?

Trzeba sobie zdać sprawę, że AI będzie wkraczała w obecne społeczeństwa stopniowo, w fazach o różnej długości, poziomie abstrakcji i intensywności. W pierwszej fazie, która ma obecnie miejsce, powstają coraz bardziej zaawansowane aplikacje tzw. miękkiej AI (soft/weak/narrow AI). Ich przykładami są np. asystentka Apple – Siri, czy pralki lub odkurzacze, którym wyznaczamy zadania przy użyciu głosu. Chodzi generalnie o interfejs między człowiekiem i maszyną. Powstaje tu gigantyczne zapotrzebowanie na całą gamę aplikacji i udoskonaleń obecnych urządzeń i systemów. W tym obszarze owszem – możemy polegać na wysokiej jakości polskich informatyków. Może to stanowić pewien potencjał dla Polski.

Tak zwana silna AI (strong AI) wymaga już autonomicznego działania w szerszym zakresie, dorównującym co najmniej umiejętnościom intelektualnym człowieka. Nie stać nas niestety na samodzielny rozwój czy badania w tej gałęzi. Sądzę, że warto byłoby się rozejrzeć za strategicznymi partnerami, wraz z którymi można byłoby znaleźć dla siebie pewne poletka specjalizacji.

Reasumując, jesteśmy zbyt małym graczem, aby móc odgrywać decydującą rolę w całym wyścigu. Z pewnością nie będziemy wyznaczali głównych trendów, jednak warto te trendy obserwować i starać się na nie odpowiednio reagować – to z naszej strony pewne minimum. Do inteligentnej obserwacji trzeba mieć odpowiednie kompetencje, a my w dziedzinach matematyczno­‑informatycznych je posiadamy. W naszej sytuacji warto też mądrze wybrać strategicznych partnerów w zależności od dziedziny i uzupełniać ich w zastosowaniach, w których się wyspecjalizujemy, czerpiąc jednocześnie z rozwijanych przez nich rozwiązań. Grając „solo” nie będziemy w stanie nic wskórać.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Przemysł 4.0 a polskie MŚP

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego.

Twierdzi Pan, że Przemysł 4.0 to w głównej mierze zmiana paradygmatu wytwarzania. Na czym ona polega?

W ramach dotychczas obowiązującego paradygmatu dążono do uzyskania efektywności działalności wytwórczej przez minimalizowanie kosztów jednostkowych. Było to możliwe przede wszystkim dzięki unifikacji produktów i masowemu charakterowi ich produkcji. Za sprawą Przemysłu 4.0 odchodzi się dziś od tego sposobu myślenia, uznając, że rentowność można uzyskać także przez personalizację produkcji. To podejście oparte jest nie na minimalizowaniu kosztów, lecz na wykorzystywaniu szans związanych z tworzeniem produktu mniej sztampowego, lepiej dostosowanego do preferencji klienta, a tym samym – bardziej przychodowego i wartościowego. Minimalizacja kosztów nie jest już celem samym w sobie – ona również się dokonuje, ale w pewnych granicach, nie jest ona bowiem głównym celem.

Jest to zatem zmiana bardzo mocno powiązana z mentalnością, z odchodzeniem od dotychczasowego sposobu myślenia.

Kiedy zapytam osoby z mojego pokolenia o to, jakie mają skojarzenia z przemysłem, większość wymieni zapewne fabrykę, maszynę, warsztat, komin itp. Będą używali określeń związanych z opisem fizycznym. Z kolei osoba związana z Przemysłem 4.0 będzie mówiła o warstwie wirtualnej. Tu podstawą jest myślenie w przestrzeni zwirtualizowanej, a sama realizacja jest elementem wtórnym.

W Przemyśle 4.0 podstawą jest myślenie w przestrzeni zwirtualizowanej, a sama realizacja jest elementem wtórnym.

Słuchałem ostatnio wypowiedzi szefa jednej z największych światowych firm produkujących maszyny do wytwarzania obuwia. Powiedział, że obserwuje olbrzymią zmianę. Dotychczas produkował wielkie „kombajny” przeznaczone do produkcji butów sportowych, które kupowali głównie Azjaci. Teraz trend jest zupełnie inny – firmy zamawiają małe maszyny, które można umieścić w sklepie lub nawet w kawiarni. Klient – przychodząc na kawę – może zeskanować swoją stopę na skanerze, a urządzenie wydrukuje w 3D but o określonym designie. Istotą całego procesu nie jest miejsce wytwarzania, lecz cała wirtualna infrastruktura – opracowanie modelu, kontakt z poddostawcami komponentów itp. Element samego druku 3D jest praktycznie niewidoczny. W tym podejściu przemysł wygląda zupełnie inaczej – to zbiór zwirtualizowanych procesów, gdzie efektem końcowym jest realny spersonalizowany produkt.

Jakie jeszcze wymiary tej zmiany można wyróżnić?

Mówiąc o zmianie paradygmatu wytwarzania, odnosimy się do trzech kluczowych elementów. Pierwszym jest zmiana sposobu wytwarzania, charakteryzująca się wprowadzaniem systemów rozproszonych fizycznie, lecz zintegrowanych cyfrowo. Cechami nowych systemów są modułowość, rosnący poziom autonomiczności i interoperacyjność pozwalająca na ich rekonfigurowanie według bieżącego zapotrzebowania. Drugim elementem są nowe modele biznesowe, czyli sposoby dostosowywania przedsięwzięć do zmieniających się potrzeb rynku przy równoczesnym zwiększaniu ich rentowności. Tu kluczową rolę odgrywają cyfrowa integracja uczestników łańcucha tworzenia produktu, tworzenie elastycznych sieci kooperacyjnych z dominującą kompetencją każdego z uczestników sieci. Zmienia się również pozycja klienta z biernego odbiorcy na aktywnego uczestnika procesu kształtowania produktu. Trzecia kwestia to zmiana samej architektury produktu. W Przemyśle 4.0 przestaje on być produktem wyłącznie „fizycznym”, a staje się rozwiązaniem hybrydowym, z wbudowaną dodatkowo funkcją usługową. Klient kupuje właśnie tę usługę, a nie sam wyrób, więc produktem staje się np. dostarczenie określonej liczby luksów do oświetlenia stanowiska pracy według zmieniających się potrzeb, a nie samo źródło światła.

Co spowodowało nadejście trendów związanych z Przemysłem 4.0?

Tu również wyróżniłbym trzy podstawowe pola oddziaływania. Pierwsze dotyczy zmian społecznych – mamy dziś do czynienia z zupełnie nowym modelem życia, znacznie różniącym się od obserwowanego w poprzednich pokoleniach. Co więcej, nowe sposoby komunikacji, masowe korzystanie z mediów społecznościowych oraz technologii internetowych dokonały rewolucji w zakresie relacji międzyludzkich, wymuszając niejako zmiany w przemyśle.

Drugim typem czynników są aspekty rynkowe, związane m.in. z rozwojem sharing economy. Nie jest w tej chwili potrzebne posiadanie samochodu, lecz ważna jest możliwość przemieszczania się za pomocą samochodu, który wcale nie musi należeć do mnie. Przekłada się to na architekturę produktu, musi on przejawiać cechy, które dotąd nie były wcale tak istotne – np. zdalna predykcja niesprawności czy dedykowane do funkcji usługowej pozyskiwanie, przetwarzanie i przesyłanie danych.

Trzeci aspekt to zmiany technologiczne, które od pewnego czasu przebiegają wręcz rewolucyjnie. Dzięki ich synergicznemu łączeniu ze sobą w zakresie np. wprowadzania zaawansowanych algorytmów analizy danych można efektywniej wykorzystywać maszyny w stosunku do dotychczasowych rozwiązań.

Czy Przemysł 4.0 może zmienić pozycję polskich przedsiębiorstw w globalnych łańcuchach wartości?

Owszem. Przemysł 4.0 jest w stanie przetasować dotychczasowy układ. Obecnie dość typowym miejscem pozycjonowania polskich małych i średnich przedsiębiorstw jest tzw. dołek na krzywej uśmiechu. Nazywam to „uśmiechem przez łzy”. Krzywa ta obrazuje poziom rentowności działalności w poszczególnych fazach tworzenia produktu i docierania z nim na rynek. Najbardziej rentowne fazy – pierwsza: projektowania (tworzenia instrukcji), oraz trzecia (ostatnia): budowania marek, docierania na rynek i serwisu posprzedażowego – tworzą na krzywej dwa maksima. Pomiędzy nimi znajduje się natomiast minimum – „dołek”, reprezentujący fazę montażową, gdzie rentowność jest najniższa. W tej fazie obecność polskich firm jest największa. Prowadzenie takiej działalności, w uproszczeniu: polegającej na skręcaniu produktu finalnego według dostarczonego konceptu, jest najmniej opłacalnym elementem łańcucha wartości. Znajdujące się w nim przedsiębiorstwa są w dodatku mocno zależne zarówno od dostawców, jak i od odbiorców.

Wyobraźmy sobie, że firma X wygrywa kilkuletni kontrakt dotyczący wytwarzania określonej części dla producenta samolotów. Projekty wykonuje według dostarczonych instrukcji, stosując technologie ubytkowe, posiadając odpowiednie maszyny i wykwalifikowanych pracowników. Tymczasem po wygaśnięciu kontraktu okazuje się, że obecna monolityczna konstrukcja produktu zostaje zastąpiona konstrukcją szkieletową, zdecydowanie lżejszą, do której wytworzenia konieczne są technologie przyrostowe. Obecne kompetencje dostawcy przestają być adekwatne do nowych potrzeb rynku. Bez dostosowania się do tych potrzeb producent traci kluczowego odbiorcę. Stanowi to zagrożenie dla modelu biznesowego przedsiębiorstwa, które nie wychodzi poza obszar tzw. związku kontraktowego. Niestety, w takiej sytuacji znajduje się wiele polskich MŚP.

Jak ich sytuację zmienia Przemysł 4.0?

W ramach Przemysłu 4.0 producent nie jest typowym „rzemieślnikiem”, bezrefleksyjnie wykonującym polecenia innych. Tu ma on dostęp do wiedzy zarówno o tworzonym przez siebie produkcie, jak i o rynku. Dzięki Internetowi Rzeczy (Internet of Things) może wyposażyć swój produkt w czujniki i mikroprocesory i w trybie ciągłym zbierać informacje o własnym know­‑how. Dzięki temu będzie wiedział o nim tak dużo, że na rynku będzie sprzedawał de facto swoją „wiedzę o produkcie”, a nie sam sposób wytworzenia urządzenia. To kluczowa zmiana: przejście od podejścia bazującego na wykonywaniu instrukcji do znajdowania kontrahentów, którym można powiedzieć: „Wiem, jak zaspokoić twoją potrzebę”, „Potrzebujesz amortyzatora do tworzonej przez ciebie maszyny, a ja wiem o nich wszystko”. Mały przedsiębiorca zaczyna dysponować czymś, czego wcześniej nie posiadał. Sprzedawał amortyzator i tracił z nim kontakt, jedynie producent maszyny mógł wiedzieć, jak on się zachowuje w określonych warunkach i na różnych etapach jego użytkowania. To on spijał śmietankę.

W ramach Przemysłu 4.0 producent nie jest typowym „rzemieślnikiem”, bezrefleksyjnie wykonującym polecenia innych. Tu ma on dostęp do wiedzy zarówno o tworzonym przez siebie produkcie, jak i o rynku.

Zmierzam do tego, że w Przemyśle 4.0 wiedza o produkcie jest dostępna na każdym etapie dla każdego ogniwa produkującego – również dla małych i średnich firm. Wiedzą one także wszystko o rynku – to, jak ich rozwiązania są odbierane przez odbiorców, w jaki sposób są reklamowane, jak wygląda afterservice. Dzięki temu mogą same docierać do klientów, oferując im coraz bardziej dopasowane do potrzeb produkty. Potrzeby te rozpoznają dzięki obserwacji bezpośrednich zachowań użytkowników oraz trendów rynkowych i umiejętności wyciągania z nich wniosków. Wcześniej nie stanowiło to wartości w łańcuchu wartości – wkład polegał na wykorzystaniu mocy wytwórczych, a nie na tworzeniu.

To szansa, lecz również zagrożenie dla polskich MŚP…

To, że możemy uzyskać wiedzę o rynkach na całym świecie, jest równoznaczne z tym, że również świat ma dostęp do nas. Producenci z zewnątrz mogą się dowiedzieć wszystkiego na temat naszego rynku. Ci z nich, którzy są lepiej zorganizowani, mają lepszy dostęp do tej wiedzy, potrafią z niej wyciągać lepsze wnioski, mogą bez trudu wyprzeć nasze przedsiębiorstwa z krajowego podwórka. Kluczowa jest umiejętność inteligentnej analizy danych.

To, że możemy uzyskać wiedzę o rynkach na całym świecie, jest równoznaczne z tym, że również świat ma dostęp do nas. Producenci z zewnątrz mogą się dowiedzieć wszystkiego na temat naszego rynku.

Przemysł 4.0 to więc z jednej strony możliwość rozproszenia produkcji, a z drugiej – centralizowanie warstwy stricte informacyjnej, co pomaga chociażby w analizie trendów rynkowych.

Zgodzę się. O ile proces fizycznej realizacji produktu może się odbywać w rozproszonych lokalizacjach, o tyle w warstwie wirtualnej następuje koncentracja danych zarówno z procesu wytwórczego, jak i z całego cyklu życia produktu. Dlatego obszar znaczeniowy Przemysłu 4.0 wykracza zdecydowanie poza samo wytwarzanie produktu. Pozyskiwanie i przesyłanie danych dotyczy również łańcucha dostaw, dystrybucji czy eksploatacji produktu. Obecne możliwości przetwarzania dużych zbiorów danych, zaawansowane algorytmy pozwalają na analizowanie różnych aspektów życia produktu, w tym również trendów rynkowych. Pozyskiwana informacja umożliwia dostosowywanie w czasie rzeczywistym realizacji we wszystkich składowych łańcucha wartości do aktualnych potrzeb.

Co z firmami, które nie są scyfryzowane?

Kiedy podmiot funkcjonuje wyłącznie w warstwie fizycznej, w nowoczesnym modelu praktycznie nie istnieje. Świetnie obrazuje to historia niemieckiego przedsiębiorstwa, które przez lata było cenionym producentem komponentów do narzędzi medycznych. Posiadało wąski krąg wieloletnich odbiorców. Nagle okazało się, że odbiorcy ci zmienili zasady kooperacji, wprowadzając korzystanie z platformy cyfrowej. Renomowana dotąd firma przestała istnieć, ponieważ nie była przygotowana na funkcjonowanie również w świecie wirtualnym. Okazało się w tym wypadku, że dotychczasowe relacje z odbiorcami przestały mieć znaczenie, bo to nie osoba fizyczna, lecz system zaczął szukać optymalnego miejsca wykonania. Jeśli nie dostarczam informacji do sieci, ona nic o mnie nie wie, wtedy po prostu mnie pomija.

Skip to content