Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Białoruski start-up w Gdańsku

W ramach inicjatywy Come2Pomerania zainicjowanej przez Invest in Pomerania oraz programu Poland.Business Harbour, w Gdańsku osiedli się kolejna białoruska firma. Pierwszą z nich była firma IT Agente. Tym razem będzie to start-up technologiczny CareMe Tech.

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Kontrakt na kadłub wycieczkowca

Gdyńska Stocznia Crist pracuje nad budową bloków kadłuba luksusowego wycieczkowca dla brytyjskiej linii wycieczkowej Swan Hellenic. Bloki te zostaną złożony w cały kadłub w fińskiej Helsinki Shipyard, gdzie będą miały miejsce także prace związane z finalnym wykończeniem statku.

Kategorie
Wydarzenia gospodarcze

Duży ruch w PERN

W pierwszym półroczu 2021 r. w stacji PERN w Dębogórzu koło Gdyni rozładowanych zostało 37 tankowców. To o 10 więcej niż w pierwszych sześciu miesiącach 2020 r. i o 13 więcej niż w analogicznym okresie przed dwoma laty. To największe obroty PERN od początku istnienia terminalu produktów naftowych.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak zbudować recyklingowego giganta?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Czy recykling jest branżą przyszłości?

Gdy patrzymy na cykl życia produktu, jego końcową fazą jest albo powtórne użycie (reuse) albo recykling. W dobie zielonej transformacji i rosnącej świadomości ekologicznej działalność recyklingowa jest z całą pewnością coraz bardziej popularna i powszechna. Nie mówiłbym jednak o recyklingu jako o branży – jest to pewna faza, element wchodzący w skład niemal każdego rynku produktowego. Podobnie jak produkcja – nie ma branży produkcji, branżą jest produkcja samochodów czy samolotów.

Nie mówiłbym o recyklingu jako o branży – jest to pewna faza, element wchodzący w skład niemal każdego rynku produktowego.

Przykładowo więc, gdy mówimy o recyklingu platynowców, poruszamy się nie w branży recyklingu, lecz w strumieniu wartości platynowców. Interesuje nas, kto jest dostawcą pierwotnych materiałów, kto jest odbiorcą materiałów z recyklingu, jakie jest zastosowanie tych materiałów etc. Podmiot, który dokonuje recyklingu, jest częścią tego rynku. Gdyby zajmował się recyklingiem metali szlachetnych, np. miedzi, byłby częścią rynku miedzi, i tak dalej.

Czy firmy recyklingowe są najczęściej osobno wydzielonymi podmiotami, czy raczej częścią większych organizacji, np. spółkami wchodzącymi w skład struktury danego producenta?

Najczęściej są to oddzielne podmioty, gdyż technologie demontażu i odzyskiwania wartości istotnie różnią się od technologii produkcji i montażu. Obydwa te rodzaje działalności wymagają wysokiej specjalizacji i trudno być firmą posiadającą bardzo wysokie kompetencje równolegle. Zazwyczaj jest więc tak, że inny podmiot czy grupa podmiotów zajmuje się końcową fazą życia produktu, a inny – jego produkcją.

Są też jednak takie rynki, gdzie jest to zintegrowane. Tak jest przede wszystkim w tradycyjnych, dojrzałych branżach, jak np. produkcja metali, czyli sektorze z ponad 1000‑letnią historią. W segmencie tym już od co najmniej 200 lat wykorzystywane są metale z recyklingu, przez dziesięciolecia działalności udało się zintegrować ze sobą technologie produkcyjne i recyklingowe.

Czy można powiedzieć, że działalność recyklingowa jest generalnie innowacyjna?

Zależy to od odpadu będącego przedmiotem recyklingu – w branżach tradycyjnych, znanych od lat, wiele procesów związanych z recyklingiem jest już dość dojrzałych, a pojawiające się innowacje stanowią udoskonalenia wypracowanych wcześniej rozwiązań. Z kolei w wypadku materiałów nowych, szczególnie dość skomplikowanych, recykling siłą rzeczy wiąże się z wprowadzaniem innowacji. Przykładowo: żeby wydobyć wartość ze złomu elektronicznego, kiedy często w drobnym kawałku odpadu skupionych jest kilkaset elementów, niezbędne jest zastosowanie zaawansowanych technologii.

Uważam, że ogromna część podejmowanych przez nas działań recyklingowych jest bardzo innowacyjna. Wynika to przede wszystkim z faktu, że gospodarka zwróciła się w kierunku odpadów, patrząc na nie jako na potencjalnie wartościowe surowce, tworząc niejako boom na ich odzyskiwanie. Aby móc to czynić w sposób efektywny, konieczne będzie wymyślanie i stosowanie nowych technologii – szczególnie że na rynku cały czas pojawiają się nowe, nieznane wcześniej produkty. W wielu branżach nie ma jeszcze wypracowanych standardów, co stanowi bardzo duże pole do popisu dla innowatorów.

Gospodarka zwróciła się w kierunku odpadów, patrząc na nie jako na potencjalnie wartościowe surowce, tworząc niejako boom na ich odzyskiwanie. Aby móc to czynić w sposób efektywny, konieczne będzie wymyślanie i stosowanie nowych technologii.

Czy działania recyklingowe należą do procesów energochłonnych i „brudnych”?

W zdecydowanej większości nie. Przykładowo, produkty poddawane recyklingowi przez Elemental Holding to przede wszystkim odpady przemysłowe o stosunkowo dużej wartości – dość powiedzieć, że metr sześcienny metali z grupy platynowców może być warty milion złotych. Dlatego musimy wykazać się niezwykłą dbałością i starannością, aby nie zmarnował się żaden kawałek materiału. Co więcej, procesy hydrometalurgiczne czy chemiczne, jakim jest on poddawany w trakcie recyklingu, są bardzo szczelne i zamknięte. Nie ma tu miejsca na emisję nieczystości. To zaawansowana działalność przemysłowa, przywodząca na myśl bardziej produkcję żywności czy leków niż przerób odpadów.

Recykling bywa często zaawansowaną działalnością przemysłową, przywodzącą na myśl bardziej produkcję żywności czy leków, niż przerób odpadów.

Zahaczyliśmy o wątek Elemental Holding – w jakiego typu recyklingu się specjalizujecie?

Nasze dwa główne obszary działalności obejmują recykling metali z grupy platynowców oraz układów elektronicznych, z których uzyskujemy wartościowe materiały przemysłowe, takie jak miedź, pallad, złoto czy srebro. W pierwszym z nich jesteśmy globalnym liderem z około 15‑procentowym udziałem na rynku, natomiast w drugim znajdujemy się w europejskiej czołówce.

Oprócz tego rozwijamy jeszcze dwa segmenty – pierwszy to recykling metali bateryjnych, takich jak kobalt, nikiel czy lit. W tym momencie realizujemy związany z nim duży projekt w ramach zintegrowanej inicjatywy IPCEI (Important Projects of Common European Interest). Czwarty obszar to bardzo zaawansowane prace zmierzające do zbudowania dużej rafinerii platynowców i metali szlachetnych odzyskiwanych z odpadów.

Jak wygląda Wasze otoczenie rynkowe?

W segmencie platynowców naszymi konkurentami są firmy globalne – dwie ze Stanów Zjednoczonych i dwie nieco mniejsze z Niemiec. Resztę przedsiębiorstw średnich i małych trudno do nas porównać, gdyż działają one w skali regionalnej. Mamy niezwykle rozwiniętą bazę swoich lokalizacji na świecie – w samej Europie jest ich ponad 30, w USA ponad 20, a dodatkowo pojedyncze na Bliskim Wschodzie, w Malezji, Indonezji, Tajlandii czy w Indiach. Każda z nich posiada odpowiednie pozwolenia środowiskowe oraz infrastrukturę. Tak duży zasięg działania pozwala nam oferować rozwiązania dla największych światowych korporacji. To duży atut.

W segmencie recyklingu elektrozłomu jest w Europie kilka konkurujących z nami firm o podobnym potencjale rynkowym. Z kolei na rynku recyklingu bateryjnego większość otoczenia konkurencyjnego to start‑upy – podmioty, które dopiero zaczynają przygodę w tym obszarze. W tym segmencie mamy bardzo duże globalne ambicje, dlatego jako konkurentów postrzegamy kilku dużych recyklerów baterii litowo­‑jonowych z Korei Południowej oraz Stanów Zjednoczonych.

W jaki sposób udało się Wam zbudować duże przedsiębiorstwo o globalnej skali działania?

Jest to efekt organicznej pracy i konsekwentnego działania – na początku mało kto zakłada zbudowanie firmy o tak szerokiej strukturze i globalnym zasięgu. Wszystko zaczyna się raczej od planów średnioterminowych, będących bardziej „w zasięgu”. Nieraz okazuje się, że po ich realizacji podmiot lokalny staje się regionalny, a stąd już na horyzoncie widać skalę globalną.

Dokładnie w taki sposób zadziało się to w Elemental Holding. Krok po kroku realizowaliśmy swoje założenia, poszerzaliśmy udziały rynkowe, wchodziliśmy na nowe geograficznie rynki poprzez kombinację wzrostu organicznego i akwizycji. Kluczowy w naszym przypadku był „miks” bardzo dobrego, zaangażowanego, ambitnego zespołu oraz dalekosiężnych planów.

Jaki był model dokonywanych przez Was akwizycji?

Akwizycjami zajmujemy się od 10 lat i mamy doświadczony zespół ludzi, którzy bardzo dobrze znają interesujące nas branże. Dużą część procesu możemy zatem zrealizować sami, potrafimy z wysoką skutecznością ocenić ryzyka relacyjne, personalne i operacyjne związane z daną inwestycją. Akwizycje są dla nas bardzo ważne – pozwalają dużo szybciej, niż za sprawą wyłącznie wzrostu organicznego, zwiększyć udziały rynkowe. Interesują nas głównie spółki, które mają duży potencjał wzrostu, a – naszym zdaniem – są niedoszacowane. Dzięki temu możemy wspomóc je w tych obszarach, gdzie jest potencjał do poprawy. Takie podejście sprawia, że nie zanotowaliśmy jeszcze żadnej porażki na polu M&A – wszystkie kupione firmy przynajmniej zwracają wartość, jaką zainwestowaliśmy.

Interesują nas głównie spółki, które mają duży potencjał wzrostu, a – naszym zdaniem – są niedoszacowane. Dzięki temu możemy wspomóc je w tych obszarach, gdzie jest potencjał do poprawy.

Wybór nabywanych podmiotów zawsze jest konsekwencją obranej przez nas strategii. W tym momencie skupia się ona m.in. na dalszym wzmacnianiu naszej pozycji na rynku recyklingu metali z grupy platynowców. Chcemy być w tym segmencie niekwestionowanym globalnym liderem. Dlatego też dokonaliśmy akwizycji dużych podmiotów o silnej pozycji, które zajmują się tego typu recyklingiem na największym na świecie rynku, tj. w USA. Jeszcze trzy lata temu startowaliśmy za Oceanem z pozycji zero, a dziś jesteśmy tam najistotniejszym graczem.

Podobnie staramy się postępować w pozostałych obszarach – szukamy chociażby interesujących okazji akwizycyjnych wśród podmiotów zajmujących się recyklingiem złomu elektronicznego. Rozglądamy się też na rynku firm prowadzących recykling baterii litowo­‑jonowych. To początkujący obszar, ale szukamy tam ciekawych opcji.

Skąd pochodzą innowacyjne rozwiązania znajdujące zastosowania w Waszej działalności?

Odpowiedź na to pytanie wymaga zarysowania historycznego kontekstu naszej działalności. Tworząc nasz model biznesowy, na początku skupiliśmy się na zbudowaniu bardzo dużej masy materiałowej. W tym celu otwieraliśmy, jak to nazywam, miejskie kopalnie, czyli miejsca, w których pozyskiwaliśmy istotne z naszego punktu widzenia elementy pochodzące z odpadów, tworząc z nich następnie – podobnie jak normalne kopalnie – koncentraty metali. Naszym celem było zdobycie jak największej części rynku, pozyskanie jak największej masy materiału i osiągnięcie silnej pozycji w strumieniu wartości. Udało nam się to, a po drodze poznaliśmy dobrze ten rynek, jego specyfikę oraz obecnych na nim graczy, nawiązaliśmy też wiele relacji. To był pierwszy etap

Teraz wchodzimy w etap drugi – zaawansowane przetwórstwo koncentratu, w którym we własnym zakresie, przy użyciu własnych technologii topienia i rafinacji, będziemy potrafili odzyskać produkt końcowy w postaci czystego metalu oraz jego bardziej zaawansowanych form do wykorzystania w przemyśle. Do tej pory nie wykonywaliśmy tego typu procesów, przekazywaliśmy materiał do współpracujących z nami rafinerii, a te – na zasadzie usługi – odzyskiwały metale dla nas.

Dążymy dziś do tego, by we własnym zakresie, przy użyciu własnych technologii topienia i rafinacji, odzyskiwać z odpadów produkt końcowy w postaci czystego metalu oraz jego bardziej zaawansowanych form do wykorzystania w przemyśle.

Aby móc zaistnieć w drugim etapie, niezbędne nam będą nowoczesne technologie, na których poszukiwaniu i rozwoju bardzo mocno się dziś skupiamy. W tym momencie inwestujemy w rozwiązania, które – mam nadzieję – dadzą nam sporą przewagę kosztową nad konkurencją. Stworzyliśmy w tym celu spory dział rozwoju zaangażowany w realizację projektów inwestycyjnych, współpracujemy też bardzo blisko ze światem nauki, przede wszystkim z Siecią Badawczą Łukasiewicz. Działa ona w bardzo ciekawej z naszej perspektywy formule, łączącej biznes z nauką – instytucje wchodzące w skład Sieci pracują de facto dla przemysłu, posiadają mocno proprzemysłowe nastawienie. Oprócz tego współpracujemy też z niektórymi uczelniami wyspecjalizowanymi w metalurgii czy elektrochemii. Większość wypracowywanych rozwiązań jest albo zupełnie nowa, albo też jest to najnowocześniejszy dostępny obecnie know‑how z krótką historią zastosowania i bardzo korzystnymi perspektywami.

Na sam koniec chciałbym jeszcze zapytać o Wasze pionierskie doświadczenia w realizacji projektu w ramach IPCEI – jakie są dotychczasowe wrażenia?

Jest to projekt duży i skomplikowany, a w dodatku przeprowadzany w ramach IPCEI dopiero po raz drugi w historii, co przekłada się na wiele wyzwań. Często wiążą się one z tym, że nie ma jeszcze procedur dla przedsięwzięć o takiej skali. Co ważne, IPCEI jest programem, w wyniku którego zapada zgoda na udzielenie pomocy publicznej, jednakże źródłem finansowania są fundusze strukturalne. W efekcie zdarzają się sytuacje, w których dany projekt został zaakceptowany w reżimie IPCEI, lecz nie może jednak uzyskać finansowania, gdyż – zdaniem instytucji odpowiadających za fundusze strukturalne – taka pomoc jest niedozwolona.

Warto jednak podkreślić, że ogromnym plusem w ramach IPCEI jest podejście Narodowego Centrum Badań i Rozwoju oraz Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej. Obie instytucje podchodzą bardzo konstruktywnie do wszelkich przeszkód, jakie napotykamy. Możemy liczyć na ich realne wsparcie.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Elektronika – nie wszystko jeszcze stracone?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Jaka jest historia spółki Niviss?

Jest ona nierozerwalnie związana z naszą firmą rodzinną – gdyńskim dystrybutorem elementów elektronicznych Maritex, działającym od początku lat 90. Sam Niviss, zanim został oddzielnym podmiotem gospodarczym, był zresztą na samym początku wyodrębnionym działem w ramach struktury Maritexu. Pomysł na założenie marki Niviss zrodził się z potrzeby wyjścia naprzeciw oczekiwaniom naszych klientów, którzy dopytywali nie tylko o dostępność diod led, ale także potrzebowali wsparcia w pracach projektowych związanych m.in. z modułami na bazie tych diod czy doborem optyki. W tamtym czasie większość polskich firm oświetleniowych nie miało doświadczenia w projektowaniu i produkcji tego typu rozwiązań.

Postanowiliśmy wejść w tę niszę. Z początku nie wiedzieliśmy do końca, jakie będzie zapotrzebowanie rynkowe oraz jak będzie wyglądała nasza sprzedaż, przez co nie mieliśmy potrzeby wydzielania osobnych struktur, tworzenia oddzielnej firmy. Zdecydowaliśmy się na ten ruch dopiero gdy udało nam się pozyskać pierwszych większych klientów, w tym kluczowego kontrahenta z Niemiec.

Sporym ułatwieniem była dla nas możliwość wykorzystania bliskich relacji z amerykańską firmą Cree – jednym z największych koncernów optoelektronicznych na świecie i znanego producenta diod led. Dostaliśmy propozycję, by dołączyć do programu Cree Led Solution Provider, z której skorzystaliśmy. Zostaliśmy docenieni przez amerykańskich partnerów ze względu na duży potencjał techniczny i innowacyjne rozwiązania.

Jak wyglądały początki?

Firma formalnie powstała w 2012 r. i właściwie od razu zaczęliśmy otrzymywać pierwsze zapytania dotyczące opracowania modułów ledowych. Krok po kroku rozwijaliśmy firmę, zaczynając od zbudowania wysokiej jakości działu konstrukcyjnego, następnie otwierając laboratorium badawcze, inwestując we własne linie produkcyjne, rozszerzając zakres świadczonych usług. Dziś Niviss zatrudnia około 60 osób.

Jeśli chodzi o warstwę stricte produkcyjną, na początku część rzeczy wykonywaliśmy sami, a część zlecaliśmy na zasadzie outsourcingu zaprzyjaźnionym firmom. Jednakże od czasu, gdy udało nam się w pełni oprzyrządować nasze laboratorium i zbudować linie produkcyjne, projektujemy i wdrażamy rozwiązania dla naszych klientów własnym sumptem.

Czy Wasz model działalności nadal opiera się na tworzeniu modułów ledowych w oparciu o amerykańskie diody marki Cree?

Na bazie diod firmy Cree projektujemy i tworzymy dedykowane opracowania elektroniczne, takie jak np. moduły led. Nasi klienci wykorzystują je do składania z nich gotowych wyrobów, jak np. lamp led. W tej chwili mamy prawo używania logo Cree w naszych produktach, jakość większości z nich była zresztą testowana bezpośrednio w laboratorium koncernu w Karolinie Północnej. Cały czas możemy liczyć na wsparcie amerykańskich inżynierów aplikacyjnych, blisko ze sobą współpracujemy.

Od pewnego czasu mamy też w swoim portfolio drugą grupę produktową – linię rozwiązań z wysoką klasą szczelności, w tym przede wszystkim zewnętrzne lampy gruntowe, które produkujemy i sprzedajemy pod własną marką.

Możemy także pochwalić się zaprojektowaniem i wprowadzeniem na rynek unikalnych i innowacyjnych rozwiązań w technologii Refled, na które firma ma zgłoszenia patentowe. Obecnie realizujemy także projekty w bardzo rozwojowej branży horticulture, także razem z firmą Cree. Nasz nowy projekt został doceniony w programie unijnym ze względu na innowacyjność i niebawem lampy do roślin staną się trzecią ważną gałęzią w naszym portfolio.

Na jakich rynkach działacie?

Około 80 proc. naszej sprzedaży generują klienci zagraniczni. Odbiorcą naszych rozwiązań optoelektronicznych są przede wszystkim duże firmy z Europy Zachodniej, głównie z Niemiec, Austrii czy Szwecji. Jeśli chodzi natomiast o rozwiązania wodoodporne, dużą rzeszę klientów mamy na Bliskim Wschodzie – w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Arabii Saudyjskiej czy Egipcie. Na tych rynkach mamy już dobrze ugruntowaną sieć dystrybucji oraz stały oddział im dedykowany.

W jaki sposób udaje Wam się znajdować klientów na rynkach zagranicznych?

Jeśli chodzi o klientów z branży modułów led, bardzo pomocne było doświadczenie, wiedza i wsparcie wyniesione z Maritexu. Naszymi pierwszymi klientami byli zresztą klienci firmy­‑matki, którzy nie posiadali własnych maszyn, zaplecza technicznego czy know­‑how i zlecali nam do wykonania projekty wykorzystujące diody led. W obszarze pozyskiwania klientów zagranicznych mogliśmy także liczyć na wsparcie Cree.

Z kolei w obszarze rozwiązań z klasą szczelności, działania związane z pozyskiwaniem klientów i budową sieci dystrybucji, były od zera zaplanowane i zrealizowane już przez Niviss. Nie ma raczej w tej historii niczego szczególnie unikatowego – najbardziej pomogła nam obecność i wystawianie się na najważniejszych targach branżowych na świecie, takich jak chociażby Frankfurt Light + Building, a z czasem otwarcie biura handlowego na Bliskim Wschodzie. Cały czas staramy się aktywnie docierać do klientów przez kontakt bezpośredni, czy też media społecznościowe.

W Waszym otoczeniu konkurencyjnym – w szczególności w zakresie rozwiązań elektronicznych – działa wielu globalnych potentatów. W jaki sposób znajdujecie tam miejsce dla siebie?

Ze względu na wolumen produkcji czy koszty badań, najwięksi światowi gracze mają dość zamkniętą ofertę produktów katalogowych. Naszą receptą na sukces jest natomiast indywidualne podejście do klientów – projektowanie i tworzenie rozwiązań szytych na ich miarę, dostosowywanie się do ich potrzeb, bycie elastycznym. W przeciwieństwie do gigantów jesteśmy też w stanie obsługiwać zamówienia krótkoseryjne, o znacznie mniejszych wolumenach. Przemawia za nami także krótki czas realizacji oraz kompleksowość usług – możemy zaproponować klientowi wykonanie wszystkich niezbędnych badań przy wykorzystaniu naszego zaplecza laboratoryjnego, pomagamy w certyfikacji rozwiązań etc.

Ze względu na wolumen produkcji czy koszty badań, najwięksi światowi gracze mają dość zamkniętą ofertę produktów katalogowych. Naszą receptą na sukces jest natomiast indywidualne podejście do klientów – projektowanie i tworzenie rozwiązań szytych na ich miarę, dostosowywanie się do ich potrzeb, bycie elastycznym.

Staramy się też nie podążać tzw. głównym nurtem, np. nie projektować lamp ledowych w segmencie general lighting, gdyż rynek ten jest dość mocno nasycony, funkcjonuje na nim wiele firm o znacznie większym potencjale produkcyjnym niż my. Dlatego skupiliśmy się mocniej na mniej „obleganej”, ale wymagającej większej wiedzy i specjalizacji branży automotive oraz horticulture – pracujemy chociażby nad lampami przyspieszającymi cykl wegetatywny życia roślin. Kluczem jest tutaj także spełnienie najwyższych wymaganych standardów i doświadczenie w certyfikacji.

Również jeśli chodzi o naszą linię gotowych produktów, dążymy do znajdowania nisz rynkowych. To właśnie w nich upatrujemy największych szans na osiągnięcie wysokich poziomów sprzedaży, bez konieczności rywalizowania z potentatami o wielomilionowych seriach produkcyjnych wyrobów.

Tworzenie własnych laboratoriów badawczych w większości polskich firm produkcyjnych nadal jest raczej rzadkością niż standardem. Dlaczego zdecydowaliście się na jego otwarcie – i to przecież w dość wczesnym stadium rozwoju firmy?

Od samego początku chcieliśmy budować Niviss jako firmę stricte inżynierską. Zaczęliśmy od stworzenia działu konstrukcyjnego, krok po kroku zwiększaliśmy jego obsadę, aż doszliśmy do wniosku, że warto zainwestować we własne laboratorium. Dla nas był i nadal jest to oczywisty kierunek rozwoju – regularnie dokupujemy nowy sprzęt, w zależności od potrzeb i zapytań z rynku.

Pierwotnie pracując nad rozwiązaniami dla klientów korzystaliśmy z zewnętrznych laboratoriów, jednak było to dość kłopotliwe – blokowało nas. Jako że nie prowadziliśmy prac badawczo­‑rozwojowych od święta, lecz de facto na co dzień, postanowiliśmy że warto zainwestować w kosztowny sprzęt. Dzięki temu oraz dzięki inwestycjom w rozwój własnej produkcji – posiadając chociażby własne linie do montażu powierzchniowego – możemy lepiej wykorzystywać nasz potencjał. W rozwoju pomaga nam także bliska współpraca z Politechniką Gdańską.

Pierwotnie pracując nad rozwiązaniami dla klientów korzystaliśmy z zewnętrznych laboratoriów, jednak było to dość kłopotliwe – blokowało nas. Jako że nie prowadziliśmy prac badawczo­‑rozwojowych od święta, lecz de facto na co dzień, postanowiliśmy że warto zainwestować w kosztowny sprzęt.

Wykorzystywanie tego potencjału nie byłoby jednak możliwe bez specjalistów – jakiego typu ekspertów potrzebujecie?

Nasze największe zapotrzebowanie dotyczy wysokiej klasy specjalistów w dziale konstrukcyjnym – inżynierów odpowiedzialnych za projektowanie elektroniki, także inżynierów­‑mechaników. Pomaga nam w tym wspomniana bliska współpraca z Politechniką. Dość powiedzieć, że mamy zatrudnionych na etacie jej pracowników naukowych, którzy łączą pracę dydaktyczną na uczelni z pracą konstrukcyjną w Niviss.

Inwestujemy także w przyszłych pracowników – rekrutujemy studentów Politechniki Gdańskiej na praktyki studenckie, a tych którzy się wyróżniają zatrzymujemy później na stałe. W ten sposób udało nam się zwerbować na nasz pokład już kilka osób.

Czy Wasi klienci wiedzą, że jesteście firmą z Polski – czy obnosicie się z tym w jakiś sposób?

Staramy się pozycjonować na rynkach jako dostawca europejski z Polski. Pokazujemy to zarówno na naszych produktach, jak również stronie internetowej czy broszurach reklamowych. W rozmowach z klientami – wśród których jak już mówiłem dominują firmy z Europy Zachodniej – na naszą korzyść przemawia to, że nasze produkty zostały wyprodukowane w Unii Europejskiej, że w pewnym sensie jesteśmy dostawcą lokalnym. Alternatywą są dostawcy azjatyccy, przede wszystkim chińscy.

W rozmowach z klientami – wśród których dominują firmy z Europy Zachodniej – na naszą korzyść przemawia to, że nasze produkty zostały wyprodukowane w Unii Europejskiej, że w pewnym sensie jesteśmy dostawcą lokalnym. Alternatywą są dostawcy azjatyccy, przede wszystkim chińscy.

Dominują oni na tym rynku?

Bez wątpienia cały rynek elektroniki jest zdominowany przez producentów azjatyckich. Zresztą duża część producentów amerykańskich czy europejskich z tej branży ma też swoje fabryki ulokowane w Azji, głównie w Chinach.

Jako Niviss, mimo że konkurujecie z Azjatami, jesteście więc od nich i tak w dużej mierze uzależnieni?

Zdecydowana większość komponentów i podzespołów elektronicznych jest produkowana w Azji – nie mamy zbytnio komfortu dywersyfikacji geograficznej portfela dostaw. Dotyczy to także znanych globalnych producentów, zarówno diod led, czy też półprzewodników. Summa summarum nawet wybierając więc do współpracy renomowaną zachodnią firmę, lwia część dostaw komponentów pochodzi z zakładów z Dalekiego Wschodu.

Mimo to słychać przecież – przynajmniej w sferze deklaracji – że coraz więcej zachodnich producentów chciałoby się uniezależnić od Azji i przenieść swoje łańcuchy wartości do Europy czy Stanów Zjednoczonych, a przynajmniej bliżej nich. To Pana zdaniem science fiction?

Z mojej perspektywy uzależnienie świata od Chin i w mniejszym stopniu od Tajwanu czy Korei Południowej jest zbyt duże, by móc w łatwy sposób przenieść produkcję na Stary Kontynent czy do USA. Wiele się na ten temat mówi, trochę się w tym obszarze dzieje – choć głównie w przestrzeni finalnego montażu – lecz jeśli chodzi stricte o produkcję komponentów i podzespołów elektronicznych, będzie to w najbliższych latach bardzo trudne, o ile nie niemożliwe, do wykonania.

Mam nawet wrażenie, że możemy spodziewać się procesu odwrotnego, czyli jeszcze większego uzależnienia od firm azjatyckich. Obecnie nawet największe amerykańskie koncerny działające w branży półprzewodnikowej mają olbrzymi problem z dostępnością tlenku krzemu wykorzystywanego w produkcji półprzewodników. Korzystają na tym i wchodzą w ich miejsce podmioty chińskie, mające większe możliwości jeśli chodzi o dostępność do metali rzadkich.

Uzależnienie świata od Chin, Tajwanu czy Korei Południowej jest zbyt duże, by móc w branży elektronicznej w łatwy sposób przenieść produkcję na Stary Kontynent czy do USA. W nadchodzących latach może ono jeszcze bardziej rosnąć.

Jak to się stało, że dopuściliśmy do takiej sytuacji?

Proces rosnącego uzależniania się od Chin w ostatnich kilkunastu latach podzieliłbym na trzy fazy. W pierwszej Zachód zachłysnął się chińską ceną, w efekcie czego wszelkie procesy produkcyjne były przenoszone do Państwa Środka. W drugiej fazie, gdy Chińczycy przejęli już globalną produkcję, doskonalili swoje procesy automatyzacyjne, inwestowali w maszyny „odjeżdżając” w tym obszarze reszcie świata. Nawet już z tego względu powtórne przeniesienie produkcji do Europy czy USA staje się dużym wyzwaniem – problemem będą bowiem nie tylko nakłady początkowe i wyższa cena produkcji, lecz również brak optymalizacji w zakresie automatyzacji. Nadrobienie zaległości w tym obszarze wiąże się z kolejnymi, gigantycznymi kosztami oraz czasem.

Ostatnia, trzecia faza, którą obserwujemy dziś, to moment, w którym dostęp do większości zasobów metali rzadkich na świecie posiadają Chiny, które w dodatku w dużej mierze skolonizowały już gospodarczo Afrykę, zapewniając sobie dostęp do ulokowanych tam surowców. W efekcie głównie one są dziś w stanie produkować elektronikę w ilościach wymaganych przez rynki.

Nie chciałbym jednak zamykać naszej rozmowy tak ponurą wizją. Osobiście cały czas widzę szansę na odbicie się produkcji europejskiej i liczę, że firmy w branżach innowacyjnych, jak choćby nasza, mają jeszcze sporo do udowodnienia.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Jak wykrzesać klimatyczną odpowiedzialność biznesu?

Pobierz PDF

Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor prowadzący „Pomorskiego Przeglądu Gospodarczego”.

Zielona transformacja będzie się wiązała z największymi wyzwaniami dla najbardziej energochłonnych gałęzi gospodarki. Bez wątpienia odciśnie jednak piętno także na działalności firm z sektora usługowego. Czy polscy liderzy biznesowi działający w tym obszarze rynku mają już tego świadomość i w jakiś sposób się do tych zmian przygotowują?

W dyskusjach na forach biznesowych – podczas różnego rodzaju spotkań czy konferencji – temat zmian klimatu jest coraz bardziej obecny. Widać go też często chociażby na korporacyjnych broszurach opatrzonych „ekodeklaracjami” oraz ilustracjami uśmiechniętych ludzi w otoczeniu zieleni. Mam jednak wrażenie, że więcej w tym jest PR‑u niż rzeczywistej troski o klimat. Polscy liderzy biznesowi – a przynajmniej ich duża część – nie są jeszcze gotowi na zieloną transformację. Przed nami wszystkimi sporo pracy do wykonania.

Polscy liderzy biznesowi – a przynajmniej ich duża część – nie są jeszcze gotowi na zieloną transformację, nie dojrzeli do niej jeszcze. Przed nami sporo pracy do wykonania.

Skąd taki wniosek?

Obecnie w kręgach biznesowych – przynajmniej w warstwie oficjalnej – nie wypada już być ekosceptykiem. Troska o środowisko znalazła się w tzw. mainstreamie i ignorowanie zmian klimatu, a już w ogóle – negowanie ich, staje się passé. Wszyscy o tym wiedzą, co nie oznacza jednak, że jest to w powszechnej świadomości akceptowane. W kuluarowych dyskusjach reprezentanci biznesu od przeciwdziałania zmianom klimatu często się wręcz dystansują.

Co jest Pana zdaniem kluczem do tego, by liderzy biznesowi traktowali działania na rzecz klimatu i środowiska na poważnie – i to nie tylko w sferze deklaratywnej?

Potrzebujemy zaangażowanych liderów, którzy inspirują innych swoim przykładem. Musimy wyrwać się ze świata, w którym opinie formułowane są w oparciu o własne przekonania, a nie potwierdzone naukowo fakty. Nie zgadzam się absolutnie z przekonaniem, że każdy ma prawo do własnej opinii, nawet jeśli opinia ta jawnie przeczy dowodom. W obliczu tak wielu publikacji – jak np. niedawnego raportu IPCC dotyczącego zmian klimatu – i ogólnoświatowego konsensusu środowisk naukowych odnośnie tego, że działalność człowieka jest główną przyczyną dramatycznego tempa globalnego ocieplenia, jest dla mnie niezwykle frustrujące, że wiele osób i tak temu przeczy.

Liderzy biznesowi mają szczególną rolę w kształtowaniu postaw, są autorytetami, ludzie ich obserwują i słuchają. Naszym obowiązkiem jest bazowanie na rzetelnych źródłach informacji, musimy brać na siebie ciężar transformacji klimatycznej.

Pomimo tak sceptycznej oceny polskiego środowiska biznesowego, nie można jednak zaprzeczyć, że w ostatnich latach wiele firm podejmowało działania motywowane – przynajmniej oficjalnie – troską o środowisko, jak np. ograniczenie drukowania dokumentów czy segregacja odpadów. Były to przede wszystkim działania greenwashingowe?

Sądzę, że w większości nie wynikały one z realnej troski o klimat i środowisko, lecz z chęci „pokazania się” jako firma proekologiczna w oczach klientów czy partnerów biznesowych. Przy czym nawet jeśli w działaniach tych przeważał aspekt promocyjny, uważam, że i tak należy je ocenić pozytywnie. Każda tego typu inicjatywa angażuje ludzi i sprawia, że kwestie dotyczące klimatu stają się tematem dyskusji. Kropla drąży skałę, może to przynieść efekt w postaci większej świadomości ekologicznej np. pracowników, ich rodzin czy klientów firmy. Wierzę, że może to być zaczątek przechodzenia od działań PR‑owych w kierunku realnego obniżenia emisji, np. poprzez ograniczenie zużycia energii, paliw, stosowanie energii odnawialnej czy też wprowadzenie zupełnie nowych metod produkcji.

Nawet jeśli działania proekologiczne podejmowane przez firmę wynikają przede wszystkim z chęci promocji, a nie realnej troski o środowisko – i tak należy ocenić je pozytywnie. Każda tego typu inicjatywa angażuje ludzi i sprawia, że kwestie klimatu stają się tematem dyskusji.

Kwestia podnoszenia tej świadomości jest swoją drogą w moim odczuciu jednym z największych zobowiązań, jakie powinien mieć przed sobą biznes. W Olivia Centre prowadzimy wiele inicjatyw w tym kierunku, które angażują zarówno naszych pracowników, jak i pracowników naszych rezydentów. Ograniczmy zużycie energii, informujemy o tym, ile zasobów wykorzystujemy i w jaki sposób dążymy do ograniczania negatywnego oddziaływania na środowisko, organizujemy szkolenia i fora decyzyjne, inwestujemy w wytarzanie energii odnawialnej.

Jaki Pana zdaniem jest najlepszy sposób budowania świadomości ekologiczno­‑klimatycznej – nie tylko liderów biznesowych czy pracowników firm, lecz w ogóle społeczeństwa?

Powinniśmy szukać prostych narzędzi pomiaru naszego wpływu na emisję gazów cieplarnianych oraz wizualizacji tych informacji. Około 40 miliardów ton ekwiwalentu CO2 emitowanych rocznie przez człowieka to całkowita abstrakcja, nie jesteśmy sobie w stanie nawet tego wyobrazić. Na wyobraźnię, a w konsekwencji – na wybory podejmowane przez ludzi najlepiej działają obrazy. Musimy się nauczyć łatwo wyliczać i pokazywać, jak wiele emisji CO2 wiąże się z naszymi działaniami.

Powinniśmy szukać prostych narzędzi pomiaru naszego wpływu na emisję gazów cieplarnianych oraz wizualizacji tych informacji. Będzie to działało na naszą wyobraźnię, a w konsekwencji – wpływało na dokonywane przez nas wybory.

Wyobraźmy sobie zatem, że cały emitowany w ciągu roku przez ludzkość dwutlenek węgla skraplamy i wlewamy do 200‑litrowych beczek. W tym celu musimy zgromadzić jakieś 190 miliardów beczek. Teraz te beczki ustawmy jedna na drugą i powstanie z tego wieża, która dosięgnęłaby Księżyca. I to 400 razy. Tylko z rocznych emisji! Wierzę, że użycie takich prostych przeliczników mogłoby przełożyć się na indywidualne decyzje podejmowane przez „Kowalskich” – na to, czy pojadą do pracy autem, czy rowerem itp. Jeżeli przeciętny Polak emituje 8 ton CO2 rocznie, przekłada się to na 38 beczek. Jeśli sam pojadę do Krakowa autem, to w podróży tam i z powrotem zapełnię prawie całą 200‑litrową beczkę CO2. Jeśli wybiorę pociąg, to przyczynię się do wyemitowania jedynie 1/5 w porównaniu do podróży samochodem. Ale jeśli autem pojedziemy w 5 osób, to rachunek się wyrównuje. Musimy się nauczyć takich prostych przeliczeń, na bazie których stawiać sobie będziemy indywidualne cele, np. „w tym roku zamiast 38, zapełnię 32 beczki”.

Nasze codzienne wybory – jak się przemieszczamy, co jemy, czym ogrzewamy nasze domy, skąd pozyskujemy energię, mają wielki wpływ na ilość emitowanych przez nas do atmosfery gazów cieplarnianych. Dokładnie tak samo w biznesie, musimy mierzyć ślad węglowy naszych produktów i usług i stawiać sobie konkretne cele w kierunku jego obniżania.

Działania w sferze „miękkiej” są bez wątpienia bardzo istotne, natomiast w jaki sposób firmy z sektora usług mogą wpływać na przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu w sposób „twardy”?

W sektorze nieruchomości, w którym działamy, widzę dwa priorytetowe pola: poprawę efektywności energetycznej oraz coraz większe wykorzystywanie odnawialnej energii. W kolejnym kroku będziemy poszukiwać coraz mniej „emisyjnych” materiałów budowlanych i eksploatacyjnych oraz modeli, które pozwolą na wydłużanie okresu życia budynków i ich wystroju. Wierzę też, że sektor nieruchomości ma spory potencjał we wprowadzeniu rozwiązań w zakresie gospodarki o obiegu zamkniętym – chociażby poprzez wprowadzenie wysokiej jakości budownictwa modułowego.

Czy biznes jest w stanie sam narzucić sobie odpowiednio ambitne cele w tych zakresach, czy raczej większość firm podejmie wysiłek dopiero wtedy, gdy zostanie na nie narzucona presja – np. ze strony Unii Europejskiej czy instytucji finansowych?

Jestem przekonany, że w całej zielonej transformacji kluczowa jest rola sektora finansowego – banków oraz funduszy inwestycyjnych. Sektor ten przenika przez wszystkie inne dziedziny gospodarki, narzucając określone standardy środowiskowe. I tak też w Europie nie ma już dziś możliwości zrealizowania nowych elektrowni zasilanych węglem, bo prawie żaden bank nie udzieli kredytu na taki projekt, nawet jeśli „spina się” on finansowo.

Spodziewam się, że takie „zielone sito” będzie niebawem funkcjonowało nie tylko w sektorze wielkoskalowej energetyki i przemysłu, lecz także w sektorze nieruchomości. Na początku przyjmie ono zapewne postać pozytywnej motywacji, związanej np. z preferencyjnymi warunkami finansowania czy lepszym dostępem do kapitału dla projektów spełniających wysokie wymogi dotyczące efektywności energetycznej. Z czasem jednak – i to raczej dość szybko – projektom dalekim od miana proekologicznych będzie po prostu bardzo trudno uzyskać finansowanie.

„Zielone sito” będzie niebawem funkcjonowało nie tylko w sektorze wielkoskalowej energetyki i przemysłu, lecz także w sektorze nieruchomości. Na początku przyjmie ono zapewne postać pozytywnej motywacji, lecz z czasem projekty nieekologiczne nie będą miały dostępu do finansowania.

Skip to content