Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Potencjał współpracy jest ogromny – trzeba go wyzwolić

Z Witoldem Trzebiatowskim, dyrektorem do spraw rozwoju w firmie Telkom Telmor, rozmawia Iwona Wysocka, dziennikarka PPG i Radia Gdańsk.

Jaki jest potencjał współpracy świata nauki z biznesem na Pomorzu?

Myślę, że jest ogromny! Mamy przecież niezły przemysł i dobrą naukę. Jak zwykle, problem leży w tym, by ten potencjał wyzwolić. Nie ma tradycji i kultury takiej współpracy. Należy rozpocząć długotrwały proces budowy tkanki współpracy. W skali makro nie da się tego osiągnąć natychmiast. Oczywiście, są przykłady już trwającej, bliskiej i korzystnej współpracy, ale myślę, że to ciągle wyjątki. Uruchomienie łączności między przemysłem a nauką wymaga wybudowania „interfejsu”. To się dzieje powoli, może trochę brak temu konsekwencji, powstają ciągle inne idee. Tak naprawdę chodzi o stworzenie warunków, by ludzie się spotykali, umieli wyartykułować wzajemne oczekiwania i mówić o korzyściach, jakie mogą odnieść. Istnieją różne propozycje – klastrów, centrów doskonałości, konsorcjów. W ramach tych pomysłów można skorzystać z różnego rodzaju praktyk, stażów. Takie możliwości istotnie zbliżają naukę do przemysłu i na odwrót.

Gdzie widzi Pan bariery tej współpracy?

Barierą są przede wszystkim finanse. Chodzi o pieniądze na badania i rozwój w przemyśle, bo to przemysł może przekuć dobre pomysły na gospodarcze efekty. Akurat w tym obszarze – finansowym – można na razie najwięcej osiągnąć. Trzeba w maksymalnym stopniu wykorzystać pomoc unijną.

Najważniejszy problem leży w tym, żeby idea spotkała się z wykonawcą. Dziś nauka jest skoncentrowana na dydaktyce oraz publikacjach naukowca. Brakuje uzależnienia ścieżki jego kariery od wdrożeń, korzyści dla gospodarki z jego pracy. Z kolei przemysł ma pewną psychologiczną barierę współpracy z nauką. Brakuje mu tradycji współpracy i wiary w efekty

Czy jest ona dobrze wykorzystywana?

Są na to szanse. Projekty można dofinansowywać w szerokim zakresie. Na Pomorzu działa szereg instytucji, które mogą w tym pomóc. Jednak najważniejszy problem leży w tym, żeby idea spotkała się z wykonawcą. Dziś nauka jest skoncentrowana na dydaktyce oraz publikacjach naukowca. Brakuje natomiast uzależnienia ścieżki jego kariery od wdrożeń, współpracy z przemysłem, korzyści dla gospodarki z jego pracy. Z kolei przemysł ma pewną psychologiczną barierę współpracy z nauką. Brakuje mu tradycji współpracy i wiary w efekty. Ważne jest tworzenie różnego rodzaju związków przemysłowo-naukowych, które nazywane są klastrami, konsorcjami. Jednak wymaga to określonych umiejętności współpracy i sprawdzonych metod działania. Nie ma tego w nas. Wyrośliśmy z czasów transformacji, które oznaczały samotną walkę o przetrwanie małych firm, posiadających dobry pomysł. To już jednak nie wystarcza. Dlatego jesteśmy skazani na tworzenie większych organizmów. Niekoniecznie fuzji czy powiązań kapitałowych, ale na przykład klastrów czy konsorcjów, które pomagają pokonywać bariery skali. Musi zostać zgromadzony potencjał, przekroczona masa krytyczna, aby opłacało się coś zrobić. Pomysł jest największym skarbem, diamentem. Jednak diament bez oszlifowania i sprzedaży praktycznie mało znaczy. W związku z tym przemysł ma do wykonania dwa ważne i trudne zadania. Po pierwsze sprawić, by wyrób dał się wyprodukować i był tani w produkcji. Po drugie – znaleźć rynki i przekonać klientów, aby go kupili. Wtedy diament staje się brylantem.

Czy mimo wszystko są w Pomorskiem pewne sukcesy?

Różnego rodzaju fora, w których miałem przyjemność uczestniczyć, pokazywały, że mamy też osiągnięcia. Na przykład klaster bursztynników. To są może specyficzne przedsięwzięcia, lokalne, ale ogromnie ważne. Stanowią doskonałe przykłady, które „ciągną” za sobą następne. Natomiast w naszej firmie problem na razie ogranicza się do stażów studentów oraz tzw. studenckich projektów grupowych. Planujemy staże naszych pracowników na Politechnice Gdańskiej. Współpracujemy także z Centrum Doskonałości WiComm na Politechnice. To buduje tę tkankę współpracy. Chodzi o to, żeby się poznać, nabrać zaufania, zapoznać z tym, co jest do zrobienia po drugiej stronie i podejść do współpracy w sposób konstruktywny i skuteczny.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Tak naprawdę dopiero zaczynamy

Z dr inż. Krzysztofem Nyką z Centrum Doskonałości WiComm Politechniki Gdańskiej rozmawia Iwona Wysocka, dziennikarka PPG i Radia Gdańsk.

Jakie były początki współpracy pomiędzy Politechniką Gdańską a przedsiębiorstwami?

Około trzech lat temu zaczęliśmy interesować się unijnymi funduszami strukturalnymi. Wtedy okazało się, że jest możliwość pozyskania tych środków pod warunkiem, że będą one przeznaczone na poprawę innowacyjności gospodarki. Nauka może je dostać, jeżeli skomercjalizuje wyniki swojej pracy. Wtedy zaczęliśmy organizować współpracę z firmami.

Jakie były pierwsze doświadczenia? Wpłynęliście na zupełnie nowe wody?

Dotychczas współpraca pomiędzy uczelniami a biznesem nie układała się najlepiej. Składało się na to kilka powodów. Pierwszym i chyba najpoważniejszym była wzajemna nieufność środowisk naukowych i przedsiębiorców. Wynikało to głównie z dużej różnicy pomiędzy interesami i procedurami pracy na uczelni oraz w komercyjnym przedsiębiorstwie. Firmy nie wierzyły, że naukowcy są w stanie wymyślić dla nich coś przydatnego i zrobić to w dostatecznie krótkim czasie. Z drugiej strony, naukowcy nie wierzyli w konstruktywną współpracę z firmami, widząc jaki jest odbiór ich pracy w tamtych środowiskach. Udało nam się jednak przerwać tę spiralę, a czynnikiem, który to spowodował, były pieniądze. Dzięki projektowi WiComm Forum zaczęliśmy organizować darmowe szkolenia i prezentacje różnych rozwiązań związanych z technologią bezprzewodową. I faktycznie niektóre z firm, z którymi nawiązaliśmy kontakt, zaczęły już myśleć o konkretnych produktach w oparciu o tę technologię. Później okazało się, że firmy zaczęły wierzyć, iż kontakt z Politechniką będzie dla nich korzystny.

Jednak to były dopiero początki współpracy…

Później skoncentrowaliśmy się na sektorze telekomunikacji ściśle związanym z technologiami bezprzewodowymi. Ten fragment przemysłu elektronicznego jest ważną gałęzią gospodarki w naszym regionie. Stwierdziliśmy także, że należy poszerzyć integrację środowiska. To doprowadziło nas do powstania koncepcji stworzenia klastra elektroniki i telekomunikacji. Wyszliśmy z inicjatywą do władz Wydziału Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki, aby stał się on gospodarzem tego klastra. I teraz właśnie go organizujemy. Formuła współpracy klastrowej pomiędzy ośrodkami badawczymi a przemysłem jest już sprawdzona na świecie i wszędzie dała interesujące rezultaty. W Polsce takim flagowym przykładem jest Dolina Lotnicza, gdzie firmy kooperujące w przemyśle lotniczym tworzą klaster współpracujący z wieloma ośrodkami badawczymi. Z drugiej strony, Urząd Marszałkowski przyjął w swoich programach strategicznych koncepcję popierania rozwiązań, które integrowałyby firmy w kluczowych dla regionu dziedzinach gospodarki.

Wygląda na to, że nieufność pomiędzy przedsiębiorcami a środowiskiem naukowym udaje się powoli przełamywać. Czy inne bariery nadal istnieją?

Tak. Działamy pod bardzo silną presją, którą zresztą sami sobie narzuciliśmy. Przyczyna jest prosta: chcemy, aby firmy zainteresowały się naszą ofertą naukowo – badawczą i musimy wykształcić sobie rynek. Natomiast mamy, niestety, bardzo ograniczone możliwości proponowania innowacyjnych rozwiązań. W ciągu ostatnich dwudziestu lat zaobserwowałem proces kurczenia się liczby szuflad z różnymi opracowaniami innowacyjnymi, które możnaby zaoferować przedsiębiorstwom. Uczelnie ewoluowały do tworów, w których praca dydaktyczno – badawcza stała się jedynym priorytetem. Nawet kariera naukowa, do jakiej jesteśmy zobligowani, skoncentrowana jest na nauce, którą można udowodnić jedynie za pomocą publikacji naukowych. Problem polega na tym, że uczelnia nie może sobie pozwolić na wytężoną pracę badawczo-rozwojową. Brakuje nam pracowników inżynieryjno – technicznych, którzy przez cały czas opracowywaliby nowe prototypy dla firm. Brakuje nam również osób, które są w stanie opracować rozwiązania techniczne do postaci, która umożliwi ich komercyjne zastosowanie. Politechnice brakuje siły roboczej, która nie uprawiałaby „zaawansowanej nauki”, tylko ją opakowywała w postać zrozumiałej przez firmy. Brakuje nam środków finansowych do utrzymania się w gotowości aplikacyjnej. Drugim naszym problemem są finanse na utrzymanie warsztatu dla takich pracowników. Mam tu na myśli sprzęt techniczny – nie badawczy, tylko typowo inżynieryjny. Trzecią barierą jest brak sprawdzonych procedur administracyjno–prawnych związanych z przepływem własności intelektualnych. Z tym samym spotykamy się również ze strony firm. Ośrodek badawczy jest zainteresowany sprzedażą w oparciu o licencję, bo to świadczy o jego wysokiej aktywności. Jest to jednym z priorytetów nałożonych przez ministerstwo. Firmy natomiast wolą wprost kupować konkretne rozwiązanie. Mamy jeszcze sporo do zrobienia, aby te dwa punkty widzenia w jakiś sposób połączyć w łatwą dla obydwu stron ścieżkę współpracy.

A zatem jest jeszcze nad czym pracować, aby ściślej powiązać oba środowiska?

Oczywiście, ale nie od razu Rzym zbudowano. My tak naprawdę dopiero zaczynamy.

Dziękuję za rozmowę.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Spin-off: recepta na sukces?

Środowiska akademickie generują i akumulują wiedzę. Im silniejsze naukowo środowisko, tym skuteczniejsza jest akumulacja aktualnej i tworzenie nowej wiedzy. Wydaje się to mieć bezpośrednie przełożenie również na tworzenie małych firm, tak zwanych spin-offów, przez przedstawicieli środowiska akademickiego. Jest to o tyle zrozumiałe, że w dobrych ośrodkach badawczych naukowcy zwykle mają dostęp do lepszej infrastruktury, a ich badania są wspierane administracyjnie przez rodzimy ośrodek naukowy. Ponadto, z reguły dysponują oni większymi środkami przeznaczonymi na projekty naukowe. Powoduje to, że często są oni w stanie podejmować projekty ambitne i zakrojone na wielką skalę, dzięki czemu wyniki ich badań mogą (choć nie muszą) znacznie wykraczać poza granice dotychczasowej wiedzy. A tam, gdzie pojawia się nowa wiedza, może pojawić się również pomysł na innowacyjny biznes.

Niewątpliwie różnego typu inkubatory, doradztwa i nisko oprocentowane kredyty są w stanie zachęcić niezdecydowanych, lecz ich brak raczej nie zniechęci tych, którzy decyzję o założeniu firmy i tak już podjęli.

Popularność spin-offów na świecie…

W przypadku wielu silnych ośrodków badawczych, takich jak Uniwersytet Stanforda (który dał początek słynnej Dolinie Krzemowej), Massachusetts Institute of Technology czy uniwersytety w Cambridge i Oxfordzie, mechanizm tworzenia firm w oparciu o badania wydaje się być już swoistym perpetuum mobile. Renoma wysokiego poziomu badań przyciąga pieniądze firm i powoduje, że chętniej lokują one swoje ośrodki badawcze w bezpośredniej bliskości tych instytucji. To z kolei skutkuje intensyfikacją prowadzonych badań, zwiększeniem ilości kształcących się studentów, a także przyciągnięciem wybitnych naukowców. Cały ten mechanizm dodatkowo podtrzymywany jest stosunkowo szczodrym finansowaniem badań podstawowych, które umożliwia długofalowy rozwój takich spin-offowych centrów, a które pozyskiwane jest z funduszy publicznych dzięki bardzo wysokiemu poziomowi prowadzonych badań. Ponadto centra takie obrastają różnego typu firmami typu venture capital i innymi, które gotowe są wyciągnąć pomocną i zasobną w fundusze dłoń w zamian za sporą część udziałów w nowym przedsięwzięciu. Istniejące tam środowisko przyjazne komercjalizacji pomysłów naukowych znacznie wspiera powstawanie małych firm tworzonych przez akademików, choć wydaje się, że nie jest to czynnik decydujący w tym procesie. Niewątpliwie różnego typu inkubatory, doradztwa i nisko oprocentowane kredyty są w stanie zachęcić niezdecydowanych, lecz ich brak raczej nie zniechęci tych, którzy decyzję o założeniu firmy i tak już podjęli.

Za jedyny czynnik systemowy wspierający odchodzenie przedstawicieli nauki do biznesu mogą zostać uznane bardzo niskie płace – tradycyjnie najniższe między innymi wśród przedstawicieli nauk eksperymentalnych.

… i w Polsce – dlaczego tak mała?

W Polsce, która niestety musi nadgonić długoletnie zapóźnienia w dziedzinie powstawania małych firm opartych na wiedzy czerpanej bezpośrednio z projektów badawczych, mechanizm taki jeszcze nie zaistniał na dużą skalę. Próby tworzenia takiego centrum podejmuje Uniwersytet Jagielloński, który wydaje się być wzorem i pewnego rodzaju inicjatorem trendu doganiania reszty świata w tworzeniu silnych ośrodków promujących powstawanie firm typu spin-off. Nie jest to łatwe zadanie. Nadal w naszym kraju nauka jest niedoinwestowana, brakuje nowoczesnego sprzętu, a gdy nawet już taki się pojawi – personelu do jego obsługi. Funduszy przeznaczanych na pojedynczy projekt grantowy nijak nie da się porównać z tymi, którymi dysponują badacze w krajach przodujących w tworzeniu akademickich spin-offów. Za jedyny czynnik systemowy wspierający odchodzenie przedstawicieli nauki do biznesu mogą zostać uznane bardzo niskie płace – tradycyjnie najniższe między innymi wśród przedstawicieli nauk eksperymentalnych. Sytuacja taka skutecznie zapobiega akumulacji kapitału, który mógłby być przeznaczony na założenie firmy i jej finansowanie w początkowych stadiach rozwoju. Wszak na samym początku działalności zawsze potrzebne są inwestycje, firma zysku jeszcze nie przynosi, a podatki, na przykład w postaci składek na ZUS, płacić i tak już trzeba.

Znikomą ilość powstających firm typu spin-off można również tłumaczyć w pewnym stopniu niechęcią środowiska naukowego do komercjalizacji wyników badań. W tej sytuacji działania podejmowane przez poszczególne uczelnie i samorządy, mające na celu kreowanie środowiska przyjaznego powstającym firmom, nie wystarczają do wydajnego promowania przedsiębiorczości akademickiej, są jednak niewątpliwie krokiem w dobrym kierunku. Jednym z podstawowych problemów, z którym spotyka się polski badacz chcący wykorzystać swoje odkrycie w biznesie, jest brak jasnych uregulowań prawnych w zakresie własności intelektualnej. Jasne i znane od początku reguły gry znacznie ułatwiłyby podejmowanie decyzji np. o składaniu ewentualnego wniosku patentowego. Regulacje w tym zakresie zostały już przeprowadzone w kilku wiodących ośrodkach akademickich, jednak jeszcze nie są one powszechne. Ponadto badacz rozważający założenie firmy musi zmierzyć się z dziedziną dla niego zupełnie nową, jaką jest prowadzenie własnego biznesu. Niewątpliwie znaczną pomocą w tej materii są wszelkiego rodzaju doradztwa i kursy przedsiębiorczości finansowane z funduszy regionalnych lub unijnych, które są aktualnie stosunkowo łatwo dostępne.

Klasyfikacja firm spin-off

Małe firmy, których działalność oparta jest na wiedzy, można podzielić na kilka grup w zależności od produktu, jaki proponują. Mogą to być firmy proponujące innowacyjny produkt, które próbują zapełnić lukę rynkową lub wykreować popyt na całkiem nowy typ towaru lub usługi. Są również firmy, które proponują nowy, tańszy lub lepszy niż dotychczasowy sposób produkcji towaru lub świadczenia usługi. Kolejnym typem są firmy eksperckie, które zajmują się doradztwem. Fundamentem takich firm jest zwykle suma wiedzy ich pracowników zgromadzona w toku wieloletniej pracy w danej dziedzinie badań. O ile pierwsze dwa typy, szczególnie te, które zajmują się produkcją, do rozpoczęcia działalności potrzebują zwykle sporego kapitału, o tyle zakładanie firm eksperckich jest stosunkowo mało kosztochłonne. Te pierwsze zwykle radzą sobie przez zdobycie inwestorów gotowych zaryzykować sporą gotówkę w zamian za duże udziały w przyszłych, potencjalnych zyskach firmy. Ponadto koszty działalności mogą być znacznie zredukowane przez stosowanie outsourcingu, co zmniejsza udział kosztów stałych w całości kosztów firmy. A jest to często sprawa kluczowa dla firm, które jeszcze nie zbudowały wystarczających rezerw finansowych oraz wystarczająco silnej pozycji na rynku.

Firmy usługowe często nie wymagają aż tak wysokich nakładów inwestycyjnych jak produkcyjne. Zależy to jednak od typu działalności, jaką prowadzą. Jeżeli działalność oparta jest na obsłudze bardzo kosztownych urządzeń, często jedynym wyjściem jest ich dzierżawa, np. od macierzystej uczelni. Pozwala to na zmniejszenie kosztów inwestycyjnych, a uczelni pozwala pełniej wykorzystać i taniej eksploatować sprzęt.

Od teorii do praktyki – przykład Phage Consultants

Firmy eksperckie są najtańsze – zarówno jeśli chodzi o koszty uruchomienia, jak i koszty prowadzenia działalności. Głównym kapitałem takiej firmy jest wiedza jej pracowników. Ten typ przedsiębiorstwa mogę omówić na przykładzie firmy Phage Consultants, której jestem założycielem. Firma zajmuje się doradztwem w bardzo specyficznej dziedzinie: zakażeniach procesów technologicznych opartych na bakteriach przez naturalnych wrogów tych bakterii – wirusy zwane bakteriofagami. W związku z tym, że większość firm biotechnologicznych, które używają bakterii w swoich procesach technologicznych, przeżywa problemy związane z zakażeniami bakteriofagami raczej sporadycznie, nie zatrudniają one osób, które specjalizowałyby się w tej dziedzinie. Jednak gdy takie problemy się pojawiają, fachowa pomoc może uchronić firmę przed bardzo poważnymi stratami. Phage Consultants stara się udzielić szybkiej i skutecznej pomocy firmom, które się o taką pomoc zwracają. W ofercie firmy jest zarówno fachowe doradztwo, jak i pomoc w przeprowadzeniu badań. Obie te formy działalności okazały się ciekawymi ofertami dla przedsiębiorstw borykających się z zakażeniami bakteriofagowymi. Operowanie w tak wąskiej niszy ma swoje wady i zalety – jedną z zalet jest brak konkurencji. Wadą jest stosunkowo mała ilość klientów. W związku z tym firma nie zatrudnia pracowników na stałe umowy, lecz jedynie do konkretnych zleceń.

Zielone światło dla firm spin-off

Powstanie firmy Phage Consultants zostało wsparte przez program „Makroszansa dla mikrofirm”, prowadzony przez Fundację Gospodarczą w Gdyni. Dofinansowanie wstępnych inwestycji oraz działalności bieżącej z funduszy unijnych pozwoliło na stosunkowo szybkie uzyskanie rentowności. Z kolei kursy prowadzone w ramach programu dały założycielowi firmy podstawy wiedzy m.in. z zakresu prawa, ekonomii oraz marketingu, niezbędne do rozpoczęcia udanej działalności. Istnieją również inne programy wspomagające tworzenie firm innowacyjnych. Część z nich zorientowana jest wyłącznie na środowisko akademickie. Przykładami takich programów są „Ventures” i „Innowator”, organizowane przez Fundację na Rzecz Nauki Polskiej. W różnego typu programach regionalnych zorientowanych na promocję przedsiębiorczości innowacyjne projekty zakładania firm typu spin-off mają ogromne szanse zdobycia wsparcia.

Podsumowując, stworzenie małej firmy typu spin-off staje się coraz prostszym przedsięwzięciem. Istnieje wiele projektów, w większości finansowanych lub współfinansowanych z Unii Europejskiej, które ułatwiają założenie i prowadzenie małej firmy. Poprawia się również wsparcie rodzimych uczelni dla tego typu przedsięwzięć, choć w tej kwestii nadal jest wiele do zrobienia. Pozostaje mieć nadzieję, że założenie własnej firmy w celu wdrożenia wyników własnych badań będzie zyskiwało na popularności w środowisku akademickim.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Wyszliśmy przed szereg

Z dr inż. Agnieszką Bartoszek – Pączkowską z Katedry Chemii, Technologii i Biotechnologii Żywności Politechniki Gdańskiej, rozmawia Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Jada Pani kiełbasę antyrakową?

Często jestem o to pytana i odpowiedź jest zawsze taka sama. Wędliny „Brassica” jem od pierwszych prób, czyli od trzech lat.

Brakuje strategii komunikacyjnej z konsumentami – pokazania, że podstawą sukcesu jest wiele lat badań w politechnicznych laboratoriach. Dodatkowo trzeba wytłumaczyć konsumentowi, co wyniki tych prac oznaczają.

Proszę się nie dziwić tym pytaniom, to pierwszy test wiarygodności.

Mam tego świadomość, gdyż wędliny „Brassica” są wielkim sukcesem medialnym, spektakularnym przykładem transferu myśli z uczelni do przedsiębiorstwa. Ten przykład pokazał też, co jeszcze powinno zostać zrobione. Przede wszystkim brakuje strategii komunikacyjnej z konsumentami – pokazania, że podstawą tego sukcesu jest wiele lat badań w politechnicznych laboratoriach. Dodatkowo trzeba wytłumaczyć konsumentowi, co wyniki tych prac oznaczają. Znakomicie sobie z tym radzi przemysł kosmetyczny. Jeżeli wejdziemy do sklepu i sięgniemy po kosmetyki polskich firm, choćby Eris czy Dermika, zobaczymy, jak ich broszury są dopieszczone pod względem naukowym. Przemysł spożywczy może im tylko pozazdrościć.

Dlaczego udaje się to w przemyśle kosmetycznym, a w spożywczym już nie? Czy naukowcy rozumieją ten problem?

W środowisku naukowym dostrzega się potrzebę takich działań. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego opracowało program badań naukowych i prac rozwojowych. Zawarto tam rzeczy, które będą finansowane z budżetu. Jeden z punktów odnosi się do innowacyjnych produktów żywnościowych i prozdrowotnych, także promowania takich produktów. My po prostu wyszliśmy przed szereg. I może jeszcze zwrócę uwagę na jeden punkt tego programu: jest w nim mowa, że promowanie takich produktów wymaga od producenta stosowania informacji w postaci oświadczeń żywieniowych i zdrowotnych w marketingu, reklamie i przede wszystkim na opakowaniach. Wynika z tego, że trzeba stworzyć specjalną strategię promowania prozdrowotnych produktów żywieniowych. Nie chodzi o to, aby w reklamie ubrać aktora w lekarskich fartuch i żeby z uśmiechem zapewniał, jak zdrowa jest ta żywność. Natomiast ta prawdziwa informacja musi docierać do ludzi. To ma ogromne znaczenie w przypadku osób zagrożonych na przykład cukrzycą czy innymi chorobami cywilizacyjnymi.

Na ten element innowacyjności rzadko zwraca się uwagę. Tymczasem bez dobrej promocji trudno mówić o sukcesie transferu wiedzy, przynajmniej w przypadku produktów żywieniowych.

Bez wątpienia. Oczywiście są technologie istotne wyłącznie dla producentów, chociaż do nich z wiedzą o nowych możliwościach też trzeba dotrzeć. Natomiast jeżeli mówimy o konsumentach, jest to kluczowe. W przypadku chorób cywilizacyjnych mnóstwo czasu i pieniędzy na profilaktykę poświęcają organizacje rządowe i pozarządowe. Amerykańskie stowarzyszenie do walki z nowotworami ma specjalną stronę internetową, gdzie co tydzień zamieszczane są przepisy na zdrową potrawę wskazaną przy tego typu chorobach. Swoją stronę ma też oczywiście organizacja osób zagrożonych cukrzycą i tam również można znaleźć sporo informacji żywieniowych. Podobnie jest w przypadku organizacji wspierających osoby z chorobami serca, po chemioterapii, itd. Wszyscy oni mają pracowników, którzy przeglądają literaturę naukową i robią swoiste bryki dla konsumentów i dla przemysłu, żeby wiedzieli, co dzieje się w nauce, jakie są odkrycia i trendy. Nic więc dziwnego, że w Stanach Zjednoczonych przemysł z nauką idą pod rękę. Transfer wiedzy odbywa się tam już na etapie publikacji, a nie technologii. Kiedy tylko zostaną opublikowane pozytywne wyniki badań, przemysł jest gotowy do wdrożenia. Może czasami za wcześnie, za to w Europie idzie to już dużo wolniej, a w Polsce w ślimaczym tempie. Na tym tle współpraca z firmą Nowak bardzo szybko wydała owoce.

Owocna współpraca Politechniki Gdańskiej i firmy Nowak to na pewno nie zasługa sprawnego systemu. To raczej my przysłużyliśmy się systemowi stawiającemu pierwsze kroki.

Nie sądzę, by to była zasługa polskiego modelu transferu wiedzy ze świata nauki do świata gospodarki.

To był szczęśliwy zbieg wielu okoliczności. Na pewno nie była to zasługa sprawnego systemu. Myślę, że to raczej my się przysłużyliśmy systemowi stawiającemu pierwsze kroki. Nie twierdzę, że to pierwsza i jedyna w Polsce żywność prozdrowotna. Natomiast jest to chyba pierwszy przypadek w przemyśle mięsnym. Śledzę również uważnie, co dzieje się na świecie i do tej pory naliczyłam cztery tego typu inicjatywy, ale żadna jeszcze nie została wprowadzona na rynek. Pomijam wzbogacanie wędlin w oleje omega 3 i omega 6.

Podręcznikowy przykład innowacji?

To, co zrobiliśmy, jest owocem około dwudziestu lat prac naukowych niemal na całym świecie. My wszystko zebraliśmy i przełożyliśmy na technologię. Natomiast firma Nowak we współpracy z nami technologię dopracowała i wypuściła produkt na rynek. To rzeczywiście książkowa droga. Chociaż to jeszcze nie koniec. Mimo, że produkt jest już na rynku, to jednak kilka spraw wymaga uzupełnienia. Potrzebujemy pieniędzy, o które niemal wszędzie zabiegamy. Niestety, nie możemy dostać unijnych środków z programu Innowacyjna Gospodarka, gdyż przemysł żywnościowy został z niego wyłączony. Producent nie może umieścić na wędlinie żadnych oświadczeń zdrowotnych. Jest na etykiecie krótki opis zawartości, ale nie można bez dodatkowych i kosztownych badań umieścić na niej informacji, co z tego wynika dla spożywającego.

Podobnie jak w przypadku firm farmaceutycznych, które muszą w tym celu prowadzić długotrwałe i kosztowne badania?

Tak jest w przypadku firm farmaceutycznych oraz na przykład produkujących tłuszcze. Na niektórych margarynach jest oświadczenie, że po jakimś czasie spożywania na przykład spadnie cholesterol. Coś takiego można zamieścić na opakowaniu, ulotkach czy w reklamach dopiero po specjalnych badaniach.

Zatem co trzeba zrobić, żeby ten udany przykład transferu wiedzy nie był samotną wyspą?

Myślę, że to nie będzie jakiś jednostkowy przypadek. Jeżeli jednak mamy stworzyć cały system, to ten przykład musi zostać dokończony i dlatego potrzebujemy pieniędzy, aby „dopieścić” technologię. Ten produkt może mieć jeszcze korzystniejszy skład i teoretycznie wiemy, jak to zrobić, ale wymaga to dodatkowych badań na osobach, które zdecydują się na uczestniczenie w specjalnej grupie spożywającej przez długi czas te wędliny. Takie osoby muszą zostać specjalnie dobrane, regularnie i długo badane. I należy je porównać z grupą ludzi, które nie będą się odżywiały wędlinami „Brassica”. To długo trwa i sporo kosztuje.

To bariera, która dla małych i średnich firm jest trudna do przeskoczenia. Zatem potrzebne jest jakieś zewnętrzne wsparcie.

Małe i średnie firmy nie mają szans na pokonanie tych trudności, brakuje im po prostu pieniędzy. Natomiast są środki unijne na współpracę takich przedsiębiorstw z nauką, żeby badania były możliwe. Głównym producentem żywności prozdrowotnej będą właśnie małe i średnie firmy. Wielkie koncerny ograniczają się do takich produktów, które można sprzedawać na skalę masową, np. margaryna.

Żeby taki produkt pojawił się na rynku, trzeba najpierw uregulować prawa własności intelektualnej, patenty, itd. To zadanie uczelni czy firmy chcącej wejść na rynek z takim produktem?

To jest wspólne zadanie, a zarazem każdy musi pilnować swojego interesu. Natomiast ani takiego przedsiębiorcy ani uczelni nie stać na patenty międzynarodowe. Na to trzeba zdobyć fundusze z innych źródeł – jest to osiągalne.

W gospodarce jest duża otwartość na nasze pomysły.

Po sukcesie antyrakowej kiełbasy przychodzą inni zainteresowani przedsiębiorcy, pytają o kolejne pomysły?

Wprawdzie długiej kolejki zainteresowanych przed drzwiami pan nie zauważył, ale w gospodarce jest duża otwartość na nasze pomysły. Podpisujemy umowę o współpracy z firmą Fungopol, która uruchomiła linię produktów o nazwie „Owoce zapomniane”. Jarzębina, tarnina czy też dereń są bardzo zdrowe, ale trzeba to udowodnić i wykazać, jakie ich elementy są szczególnie cenne, jak przetwarzać te owoce, by tych elementów nie utracić. Podpisaliśmy również umowę z Pasieką Dębową. Firma zajmuje się między innymi produkcją miodów pitnych. Prowadzimy badania nad wzbogaceniem tych miodów o jagodę kamczacką. Za rok będą pierwsze degustacje. Współpracujemy też z zakładami cukierniczymi Bałtyk, by można było „łasuchować” w sposób bardziej korzystny dla organizmu. Interesują nas także technologie przetwarzania roślin zachowujące to, co cenne, czyli podobnie jak w wędlinach „Brassica”. Udało nam się tak ustawić technologię przetwarzania, żeby wydobyć z kapusty to, co najcenniejsze.

Korzystała Pani z Biura Transferu Technologii?

Nasze biuro jest bardzo sprawne i bez pomocy pracowników byłabym bezradna w wielu sprawach. Również producentom, z którymi współpracuję, sugeruję nawiązanie kontaktów z Biurem Transferu Technologii. Mają wieloletnie doświadczenie, także z międzynarodowymi patentami. Uważam, że takie instytucje potrzebne są naukowcom i przedsiębiorcom. Powinno być ich więcej i powinni tam pracować ludzie doskonale zorientowani, rozumiejący też idee współpracy świata nauki oraz biznesu. Albert Einstein zaczynał właśnie w biurze patentowym.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Kanały transferu wiedzy i technologii z sektora nauki do gospodarki

Innovation is new stuff that is (made) useful.

Max Mckeown, „The Truth About Innovation”, 2008

Nie podlega dyskusji fakt, iż innowacyjne technologie i ich upowszechnianie są jedną z kluczowych sił napędowych wzrostu współczesnych gospodarek. O tym, że nowe technologie stanowią fundament współczesnego życia, wie każdy, kto choć w niewielkim stopniu docenia fakt, iż chcąc wypić przed pracą poranną kawę, nie musi czerpać wody z lokalnej studni i rozpalać przed domem ogniska, by ją podgrzać. Trzeba jednak przyznać, iż niewielki pożytek z jakiejkolwiek innowacyjnej technologii ludzkość czerpałaby w przypadku, gdyby wynalazki nie znalazły zastosowania w praktyce gospodarczej. Ile warta byłaby technologia maszyny parowej, gdyby nigdy nie zastosowano jej w osiemnastowiecznych angielskich warsztatach tkackich? Jaki pożytek przyniósłby opatentowany przez Bella mikrofon i głośnik, gdyby nie rozpoczęto produkcji telefonów? Nie trzeba długo się zastanawiać, by stwierdzić, iż fundamentalną rolę dla postępu technologicznego i ukształtowania obecnego życia społeczno – gospodarczego odegrały procesy transferu technologii.

Uczelnia buduje mosty

Transfer technologii definiowany jest jako przekazanie informacji niezbędnych, aby jeden podmiot był w stanie powielać pracę innego podmiotu. Pojęcie to można rozpatrywać na dwóch płaszczyznach. Może to być zarówno dyfuzja innowacji wśród samych przedsiębiorstw (transfer poziomy), jak i przepływ innowacji z sektora nauki do sektora przedsiębiorstw (transfer pionowy). Chociaż pierwszy jest powszechniejszy, to patrząc na tę tematykę z punktu widzenia współpracy nauki i gospodarki należy skupić się na tym drugim. Transfer technologii można więc uznać za proces przekazywania przez jednostkę naukową wiedzy podmiotowi, który wyraża chęć zastosowania jej w praktyce gospodarczej. Sfera nauki może wykorzystać szereg kanałów transferu technologii, przy czym ich wybór determinują w decydującym stopniu zasoby posiadane przez daną jednostkę naukową, a także przyjęta przez władze uczelni strategia. Schemat podejmowania decyzji o wyborze ścieżki transferu technologii oraz klasyfikację procesów transferu technologii przedstawiają kolejno rysunek 1 i tabela 1.

Naukowiec często nie jest w stanie monitorować rynku, a co za tym idzie – obiektywnie zdiagnozować potencjału gospodarczego swojego wynalazku. Często więc odkłada swój projekt do archiwum i czeka (niekiedy na próżno) na inicjatywę ze strony przemysłu.

Komercjalizować czy nie?

W uczelnianych laboratoriach powstają mniej lub bardziej przełomowe odkrycia. Niestety, nie istnieje takie narzędzie pomiarowe, które po zbadaniu potencjału umieszczonego w nim wynalazku, zapaliłoby zieloną bądź czerwoną lampkę jednoznacznie rozstrzygając kwestię, w którą technologię warto dalej angażować swoje wysiłki, a którą od razu odłożyć „do szuflady”. Uczelnia, ze względu na ograniczone zasoby i przyjętą strategię, decyduje się na ochronę i komercjalizację tylko tych wynalazków, które potencjalnie przyniosą największe korzyści. Prawa własności intelektualnej do wynalazków, które nie przejdą eliminacji, w wielu przypadkach zostają przekazane twórcy, który w zależności od tego, jak głęboko wierzy w gospodarczy potencjał swojego rozwiązania, może zdecydować się na założenie własnej firmy lub odłożyć swój wynalazek „na półkę”. Ze względu na fakt, iż naukowiec często jest zbyt zajęty eksperymentowaniem w swoim laboratorium i studiowaniem opasłych tomów w uczelnianej bibliotece, nie jest w stanie równocześnie monitorować rynku, a co za tym idzie – obiektywnie zdiagnozować potencjału gospodarczego swojego wynalazku. Często więc odkłada swój projekt do archiwum, nie chcąc polegać wyłącznie na „mało naukowej” intuicji i czeka (niekiedy na próżno) na inicjatywę ze strony przemysłu.

W przypadku licencjonowania nie warto oszczędzać na kosztach związanych z ochroną własności intelektualnej. Z drugiej jednak strony, opatentowany wynalazek nie zawsze znajdzie licencjobiorcę. Tu wyraźnie można dostrzec, jak ważną rolę odgrywa właściwa diagnoza potencjału gospodarczego wynalazku.

Licencje – przekażmy pałeczkę sferze gospodarczej

Pierwszą metodą komercjalizacji, jaką wykorzystać może jednostka naukowa chętna upowszechnić swój wynalazek, jest licencjonowanie. W tym przypadku wybrane przez uczelnię wynalazki zostają objęte ochroną, a prawo do ich gospodarczego wykorzystania jest możliwe do uzyskania poprzez zakup licencji. Przychody ze sprzedaży licencji często w pierwszej kolejności przeznaczane są na pokrycie kosztów związanych z samym procesem transferu technologii, w tym: ochrony patentowej, obsługi itp., dopiero w dalszej kolejności rozstrzygana jest kwestia podziału korzyści finansowych pomiędzy twórcą a uczelnią. Kwestia ta stanowi indywidualną sprawę uczelni, która ujęta jest (a raczej ujęta być powinna) w uczelnianych procedurach komercjalizowania technologii. Należy zaznaczyć, iż w przypadku licencjonowania nie warto oszczędzać na kosztach związanych z ochroną własności intelektualnej – korzystanie z usług profesjonalnych rzeczników patentowych i prawników jest wskazane, by w lepszy sposób chronić technologię przed „niecnym” przejęciem rozwiązania przez konkurentów. Z drugiej jednak strony, należy wziąć pod uwagę, iż nie zawsze opatentowany wynalazek znajdzie licencjobiorcę. Tu wyraźnie można dostrzec, jak ważną rolę odgrywa właściwa diagnoza potencjału gospodarczego wynalazku.

Uczelnia może zdecydować się na założenie firmy odpryskowej w przypadku, gdy potencjał gospodarczy opracowanej technologii jest bardzo duży lub ryzyko, jakim dana technologia jest obarczona, nie pozwala na sprzedaż licencji.

Firma odpryskowa

Drugim sposobem na komercjalizację technologii jest założenie nowego podmiotu gospodarczego, który opierałby swoją działalność na potencjale opracowanej technologii (tzw. firma odpryskowa, spin-off, firma akademicka). Uczelnia może zdecydować się na takie rozwiązanie w przypadku, gdy potencjał gospodarczy opracowanej technologii jest bardzo duży lub ryzyko, jakim dana technologia jest obarczona, nie pozwala na sprzedaż licencji. W takim przypadku uczelnia najczęściej obejmuje jakąś część udziałów w danym przedsięwzięciu. W zamian od początku istnienia firmy wspiera jej rozwój, m.in. poprzez: udostępnianie zasobów uczelni (np. laboratorium), udostępnianie powierzchni (np. w uczelnianym inkubatorze) oraz merytoryczne wspieranie jego działalności (np. szkolenia, doradztwo). Oczywiście, założenie firmy odpryskowej nie musi odbywać się wyłącznie przez uczelnię, a na takie przedsięwzięcie zdecydować może się sam twórca technologii. W tym przypadku, zaangażowanie uczelni we wspieranie jego rozwoju jest już zdecydowanie mniejsze i zwykle nie wystarcza na „utrzymanie przy życiu” przedsięwzięcia. Spółka spin-off zmuszona jest wówczas posiłkować się zewnętrznymi źródłami finansowania, przekonując do przedsięwzięcia potencjalnych inwestorów i ich zasobne skarbonki.

Zlecenia, konsulting

Trzecią opcją transferu technologii ze sfery nauki do gospodarki jest realizacja zleceń i konsulting. Niekiedy przedsiębiorstwa zwracają się do uczelni o przeprowadzenie studium wykonalności lub wycinkowego badania dotyczącego ich produktów. Są to zwykle pojedyncze zlecenia punktowe mające na celu rozwiązanie konkretnego problemu. Ze względu na ich charakter formuła licencji lub firmy odpryskowej nie zdają tu egzaminu. Technologia zostaje opracowana i przekazana firmie na podstawie umowy pomiędzy uczelnią, a przedsiębiorstwem, której wykonawcą jest konkretny naukowiec lub naukowcy.

Nieformalny transfer wiedzy

W przypadku, gdy ani uczelnia, ani twórca nie zdecydują się na komercjalizację technologii, poprzez formalne kanały nie można mówić, iż on się w ogóle nie dokona. To, że nikt nie był zdecydowany na komercjalizowanie nowej myśli technologicznej, nie oznacza, że zdobyta przez naukowca podczas badań wiedza „obraca się w niwecz”. Będąc schowana głęboko w umyśle badacza, wciąż pozostaje do jego dyspozycji. Czasem zostaje upowszechniona, choć w sposób nieformalny. Naukowcy, stając się w toku badań specjalistami w swoich dziedzinach, często korzystają z naukowych osiągnięć w czasie wykonywania prywatnych zleceń dla firm. Niekiedy swoje odkrycia upowszechniają na łamach publikacji naukowych lub podczas seminariów i konferencji. Nieformalny transfer wiedzy odbywa się również poprzez absolwentów danej uczelni, którzy wchodząc w świat praktyki gospodarczej nierzadko rozwijają technologie, nad którymi pracowali w ramach np. prac magisterskich.

Nowa era współpracy nauki z gospodarką

We współczesnej gospodarce opartej na wiedzy transfer technologii oprócz dydaktyki i badań podstawowych staje się jednym z zadań stawianych przed uczelniami. Współpraca nauki z biznesem pozwala sferze naukowej na finansowanie jej działalności, a przede wszystkim na zdobywanie doświadczenia i wiedzy, co – być może – przynosi ludziom nauki jeszcze większą satysfakcję niż bodźce stricte materialne. Nie może dziwić fakt, iż naukowcy w ostatnich latach zaczynają aktywnie poszukiwać sposobów na zawiązanie kontaktu z przedsiębiorcami. Władze uczelni wdrażają w instytucjach procedury komercjalizowania technologii, w masywnych gmachach uczelni zaczynają działać inkubatory przedsiębiorczości, a w uczelnianych centrach transferu technologii zatrudniani są profesjonalni rzecznicy patentowi służący pomocą naukowcom chętnym do współpracy z biznesem. Choć współpraca nauki z gospodarką – mniej lub bardziej intensywna – istniała od dawna, obecnie zyskuje bardziej formalny charakter. Możemy się cieszyć, że do tej pory obie sfery w jakiś sposób się ze sobą dogadywały, ale być może czas popracować nad ustrukturalizowaniem procesów wymiany informacji pomiędzy nimi. Ile innowacyjnych koncepcji na przestrzeni lat nigdy nie zostało wykorzystanych, bo naukowiec nie był w stanie znaleźć sposobu na dotarcie do odbiorcy? Oby było ich jak najmniej.

Rysunek 1. Uproszczony schemat podejmowania decyzji odnośnie wyboru ścieżki transferu technologii

ppg_4_2008_rozdzial_10_rysunek_1

Źródło: Przedsiębiorczość akademicka – transfer technologii i warunki sukcesu , Regionalne Studia Innowacyjności i Konkurencyjności Gospodarki, zeszyt 5, Gdańsk 2008.

 

Tabela 1. Sposoby klasyfikowania procesu transferu technologii

ppg_4_2008_rozdzial_10_tabela_1

Źródło: PARP, Innowacje i transfer technologii – słownik pojęć , Warszawa 2005.

Kategorie
Pomorski Przegląd Gospodarczy

Od pomysłu do przemysłu jest bardzo długa droga

Z Waldemarem Tlaga, prezesem firmy Alarmtech, rozmawia Leszek Szmidtke, dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.

Przez ponad 30 lat był Pan pracownikiem naukowym Politechniki Gdańskiej i, jak słyszałem, nie wierzy Pan w owocną współpracę przedsiębiorców z naukowcami…

Takie jest moje doświadczenie. Uczelnie – ta uwaga dotyczy niemal całego polskiego środowiska naukowego – nie przeszły jeszcze do etapu otwarcia się na gospodarkę. Duże znaczenie ma sytuacja prawna polskich uczelni. Kolejne rządy próbowały coś z tym zrobić, ale opór części środowiska jest bardzo silny. Tak jakby ta część nie dostrzegała, że ma również pewne obowiązki wobec społeczeństwa, które łoży na ich utrzymanie. Naukowcy powinni nie tylko uczyć studentów i sami się kształcić, aby lepiej uczyć, ale również współpracować z krajową przedsiębiorczością.

Niechęć do współpracy wynika z dwóch różnych spojrzeń na świat i odmiennego rozumienia pojęcia „dorobek naukowy”. Od pomysłu do przemysłu jest bardzo długa droga.

Ale to trochę jednostronne postawienie sprawy. Po stronie przedsiębiorców nie widać wielkiej chęci do współpracy.

To wynika z dwóch różnych spojrzeń na świat i odmiennego rozumienia pojęcia „dorobek naukowy”. Od pomysłu do przemysłu jest bardzo długa droga. Wprowadzenie innowacji to przedsięwzięcie najwyższego ryzyka. Nie wiadomo, czy się uda. A nawet jak się uda wdrożyć, to nie wiadomo, czy się sprzeda. Uczelnia, naukowcy pod pojęciem „innowacja” rozumieją coś innego. Jest to coś, co się kończy tzw. filadelfijską publikacją, zgłoszeniem patentu, może jakimś wdrożeniem. Natomiast od tego do rzeczywistej produkcji jest jeszcze daleka droga.

Czyli uczelnie nie przygotowują produktów, które mogą zostać przyjęte z akceptowalnym ryzykiem przez przedsiębiorców?

Oczywiście, są przykłady przeczące tym słowom, ale ogólnie tak właśnie jest. Brakuje współpracy, która pozwoliłaby ludziom nauki wejść w świat przedsiębiorców i pomagać we wdrażaniu. Najlepszy pomysł czy patent, żeby miał wartość rynkową, wymaga jeszcze wiele pracy. To już nie są problemy naukowe, ale na przykład technologiczne czy marketingowe. Dopiero zrozumienie tej drugiej strony ułatwi przepływ wiedzy. Na to trzeba jednak czasu, którego pracownik naukowy raczej nie przeznaczy, gdyż nic z tego nie będzie miał w sensie dorobku naukowego. Są próby poprawy tej sytuacji, zmienia się na przykład punktacja na korzyść patentów.

Utrzymuje Pan kontakty naukowe z Politechniką Gdańską? Czy Pańska firma korzysta z tego, co powstaje w tamtejszych laboratoriach?

Kontakty są, ale natury towarzyskiej. Oczywiście informuję kolegów, co dzieje się w firmie, jest dla nich transparentna, ale nie korzystam z dorobku uczelni. Przepływ jest raczej w drugą stronę. Kilka doktoratów powstaje w oparciu o nasze dane, doświadczenia.

Czy mam rozumieć, że nie ma tam niczego, co by Pana zainteresowało?

W naszym konkretnym przypadku nie. Funkcjonujemy w pewnej dziedzinie bardzo głęboko i może to jest powód.

Przecież Pańscy pracownicy to absolwenci Politechniki Gdańskiej.

Oczywiście! Są to wyłącznie ludzie, którzy skończyli Wydział Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki, i to jeszcze wyłącznie specjalizacje, które ja akceptuję. Natomiast jeszcze przez rok trzeba ich dokształcać, nim staną się pełnoprawnymi członkami zespołów badawczych.

Ma Pan swoje laboratoria, zaplecze naukowe – to po to, żeby sprostać oczekiwaniom kontrahentów, czy też na własny użytek?

Mamy własne plany rozwojowe, ale zostaliśmy też zauważeni jako partner z dobrym potencjałem badawczym, który potrafi sprawnie i na dobrym poziomie wykonać zlecone projekty. Kontrahentów mamy w całej Europie. Ściśle współpracujemy z firmami Siemens i Adi. Między innymi na ich zlecenie wykonujemy projekty badawcze; efektem tych prac są nawet patenty.

Jesteście konkurencją na przykład dla Politechniki?

Były takie przypadki, że właśnie do nas zwracały się firmy o przeprowadzenie prac badawczych. Nie od razu było to możliwe, ale dysponujemy już odpowiednim zapleczem, mamy ludzi, laboratoria, sprzęt i środki na realizację zamówionych badań.

Opłaca się tworzyć własne zaplecze badawcze?

Jak najbardziej. Tworzymy w sektorze security, więc takie zaplecze to warunek konieczny do opracowywania różnych systemów bezpieczeństwa. To jest wręcz nasza siła i wartość. Na uczelniach często tego nie rozumieją, że w prywatnych firmach również powstają odkrycia naukowe. Tak jest na całym świecie. Inne są zadania uczelni, a inne laboratoriów w przedsiębiorstwach, ale na przykład w Stanach Zjednoczonych większa liczbą patentów mogą się pochwalić instytuty będące własnością firm lub same prowadzące działalność komercyjną. Uczelnie często nie mają tam nawet funduszy na prowadzenie badań i może są nawet mniej gotowe do ponoszenia ryzyka. W Polsce nawet w sensie instytucjonalnym tego się jeszcze nie zauważa. Grant naukowy otrzymać może tylko uczelnia.

Należy wreszcie wprowadzić na polskich politechnikach stabilny system karier naukowych, uwzględniający konieczność współpracy z gospodarką.

Pańska firma jest jednak mało reprezentatywna. Przeważająca większość małych i średnich przedsiębiorstw nie podejmuje nawet prób prowadzenia własnej działalności badawczej. Problemem jest mentalność czy też na przykład brak kapitału?

Budowa własnego zaplecza naukowo – badawczego jest bardzo kapitałochłonna. I rzeczywiście niewiele firm na to stać, ale tym bardziej powinniśmy robić wszystko, żeby współpracować z uczelniami. Tylko, że uczelnie też muszą się do tego przyłożyć; na przykład taki dorobek patentowy, wdrożeniowy powinien być wyżej oceniany w dorobku naukowym poszczególnych osób niż obecnie. Znajomy, który jest profesorem na jednym z uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych, tłumaczył mi kiedyś, że tam nawet znakomity dydaktyk, który jednak nie podejmuje współpracy z przemysłem, długo na uczelni nie zagrzeje miejsca. Dlatego należy wreszcie pokonać ten Rubikon i wprowadzić na polskich politechnikach stabilny system karier naukowych, uwzględniający konieczność współpracy z gospodarką.

Czy uczelnie są w stanie sobie poradzić z tymi barierami czy też potrzebują zewnętrznego wsparcia, a może nawet przymusu?

Wiele się w ostatnich latach zmienia na korzyść, ale moim zdaniem potrzebna jest terapia wstrząsowa. Ten system jest zbyt skostniały, żeby uczelnie same sobie z tym poradziły. Należy zmienić ustawy dotyczące szkolnictwa wyższego, przyznawania stopni naukowych. System powinien być bardziej elastyczny. Uczelnie techniczne nie powinny być w jednym worku z pozostałymi.

Ale to nie wystarczy, żeby przedsiębiorcy sami zaczęli przychodzić do uczelni.

Oczywiście, że nie wystarczy. Spotkanie powinno nastąpić w połowie drogi. Każda ze stron musi przejść jakiś odcinek i dojrzeć do potrzeby współpracy. Naukowcy muszą też wykazywać zainteresowanie wykraczające poza ogłoszenie patentu. Ta współpraca musi trwać również w czasie wdrażania, pokonywania problemów technologicznych. Jeżeli przedsiębiorca będzie pozbawiony takiego merytorycznego wsparcia, to nie będzie zainteresowany współpracą. Uczelnia też musi wywierać presję, żeby pracownicy naukowi głębiej się angażowali w taką współpracę z firmami.

Współpracując z firmami zagranicznymi, zapewne w rozmowach pyta Pan, jak w innych krajach układają się relacje nauka – gospodarka…

Tak, i najważniejszy wniosek to dużo mniejsza biurokracja, lepsza logistyka i lepsze finansowanie. Jako prywatna firma inżynierska otrzymywaliśmy zagraniczne granty naukowe, między innymi ze Szwecji. Nie miało i nie ma znaczenia, że to firma działająca w Polsce. Nie musiałem się zajmować biurokracją, gdyż pracownicy różnych instytucji wspierających wszystko załatwiali. W Polsce moje wnioski przepadały, bo załącznik miał źle ponumerowane strony.

Mamy w Polsce naprawdę bardzo duży potencjał badawczy. Nasze uczelnie to taki śpiący olbrzym.

Światowy kryzys chyba nie ułatwi pokonywania barier między światem biznesu a nauki?

Sytuacje kryzysowe pomagają uporządkować wiele rzeczy. Zmuszają do dokładnego przyjrzenia się działalności, kosztom i dopingują do poszukiwania innowacji. Mamy w Polsce naprawdę bardzo duży potencjał badawczy. Nasze uczelnie to taki śpiący olbrzym. Potrzeby w przemyśle są ogromne, szczególnie małe i średnie firmy są głodne innowacji. Nie stać ich jednak na tworzenie własnych ośrodków badawczych. Dlatego trzeba jak najszybciej stworzyć system ułatwiający współpracę między firmami a uczelniami. Marzy mi się żeby to była nie tylko korzyść finansowa, ale również powód do dumy dla uczelni, naukowców, że udanie współpracują z gospodarką. Skorzystają na tym uczelnie, pracownicy naukowi, także studenci, gdyż ta wiedza nie będzie wyłącznie teorią. Naukowcy, jak i studenci będą mieli kontakt z prawdziwym światem. Zyskają na tej współpracy oczywiście też firmy, gdyż będą bardziej konkurencyjne zarówno na krajowym rynku, jak i na rynkach światowych. Jest jeszcze jedna ważna rzecz: wiele zagranicznych firm tnąc koszty zlikwidowało swoje zaplecze naukowo – badawcze. To jest dla nas ogromna szansa, gdyż dziś nawet wielkie koncerny szukają miejsc, gdzie można zlecić badania, a na budowę takich laboratoriów trzeba pięć do dziesięciu lat. My to mamy – tyle, że nie potrafimy wykorzystać.

Skip to content