Z Marianem Koteckim, właścicielem przedsiębiorstwa Przewozy Autobusowe Gryf, rozmawia Leszek Szmidtke , dziennikarz PPG i Radia Gdańsk.
Dlaczego udział firm prywatnych w przewozach komunalnych w naszych miastach jest tak mały? Nawet Gdynia, która przez lata była pewnym wzorcem, uwolniła tylko 25% rynku.
Na to pytanie nie ja powinienem odpowiadać, tylko władze miast. Od ich decyzji zależy, jaki procent rynku będzie wystawiany na przetargi, a linie będą obsługiwane przez firmy, które zaoferują najlepsze warunki.
Niewiele polskich miast otwiera choćby część rynku przewozów komunalnych na prywatnych przewoźników.
W Gdyni to ponad 20%, w innych polskich miastach udział ten nie przekracza 10%. Trzeba jednak pamiętać, że w przetargach ogłaszanych przez gdyński ZKM mogą też startować spółki komunalne, i one również wygrywają rywalizację. Moje przedsiębiorstwo ma około 8% udziału w rynku.
Czy postawa samorządów jest wynikiem strachu przed liberalizacją rynku, związkami zawodowymi, czy też może prywatni przewoźnicy nie są jeszcze w stanie udźwignąć tak dużego wyzwania? Może tabor, którym dysponujecie, odbiega od oczekiwań?
W Gdyni jakość autobusów jest na bardzo wysokim poziomie. Praktycznie nie ma innych autobusów niż niskopodłogowe. Nie znam innego miasta w Polsce, w którym wszystkie kursujące autobusy są niskopodłogowe. W gdyńskich przetargach określa się, jakie autobusy mają obsługiwać daną linię, czy nowe, czy używane, czy z klimatyzacją. Na szczęście dzisiaj to już nie jest wielki kłopot, nawet dla prywatnego przewoźnika, kupić 20-30 nowych autobusów. Musi tylko mieć dla nich zajęcie. Dobrym przykładem jest Warszawa, tam firma ITS Michalczewski wygrała przetarg, w którym wymagano około 50 nowych autobusów. Trzeba jednak pamiętać, że w stolicy zapotrzebowanie jest olbrzymie. Kiedyś tamtejszy Zakład Komunikacji Miejskiej posiadał 1600 autobusów. W Gdańsku jeździ ponad 200.
No i Gdańsk dopiero kształtuje rynek przewozów pasażerskich. Od niedawna niezależni przewoźnicy jeżdżą oficjalnie, tak samo jak od niedawna są organizowane przetargi na obsługę niektórych linii.
Rzeczywiście, dopiero 1,5% przewozów zostało wystawionych na przetargi. I oczywiście przewoźnik komunalny też może w nich startować i wygrywać.
Pańska firma przewozi pasażerów nie tylko w Gdańsku czy Gdyni, ale również na liniach regionalnych, konkurując z PKS.
Linie lokalne czy też regionalne pozbawione są samorządowych dotacji. Żyjemy ze sprzedaży biletów miesięcznych i jednorazowych. Ewentualnie można liczyć na refundacje za bilety ulgowe z Urzędu Marszałkowskiego. To mniej więcej 30% naszej działalności.
Czyli wolny rynek?
Rzeczywiście, każdy, kto ma jakiś tabor, może wystąpić o zezwolenie na daną linię. I oczywiście trzeba spełniać określone kryteria, by bezpiecznie wozić ludzi.
Firma prywatna, komercyjna, nastawiona jest na zysk i tym samym obsługuje trasy cieszące się dużym zainteresowaniem. Dlaczego w takim razie autobusy „Gryfa” jeżdżą do niewielkich miejscowości, gdzie od dawna nikt nie widział innych autobusów?
Nie ma linii, które nie są atrakcyjne. Poszczególne kursy na danej linii mogą być deficytowe. Jednak z innych powodów, choćby społecznych czy też troski o pasażera, trzeba je obsługiwać. Jeżeli ktoś jedzie na 14 do pracy, to wraca późnym wieczorem i trzeba go przywieźć do domu. Jak mu tego nie zapewnię, to w jedną stronę moimi autobusami nie pojedzie. Obsługujemy też kursy niedzielne. Czasami samorządy bardzo naciskają, by uruchomić jakieś połączenie i staramy się to pogodzić z ekonomią.
A lista samorządowych oczekiwań jest długa?
Staramy się to weryfikować. Robimy badania marketingowe, badania popytu i widzimy, czy to ma sens. Samorządowcy zwykle to rozumieją, ale są też pod naciskiem radnych, sołtysów. Przyznam, że trudno to pogodzić bez jakiegoś dofinansowania. Gdyby starosta miał pieniądze na wsparcie deficytowych, ale ważnych połączeń, jak to ma miejsce w krajach Europy Zachodniej, to by ogłosił przetarg i problem byłby rozwiązany.
Wreszcie się doczekaliśmy komunikacyjnego porozumienia kilkunastu miast i gmin. Uporządkuje to rynek?
Mam taką nadzieję, są tam ludzie znający się na komunikacji. Profesor Olgierd Wyszomirski czy doktor Hubert Kołodziejski są świetnymi fachowcami i jeżeli będą mieli wolną rękę, to ten mechanizm będzie dobrze działał. Trójmiasto dużo traciło, że wcześniej nie było wspólnej komunikacji, teraz będzie lepiej.